Państwo polskie nie zgodziło się na pokojowe ułożenie stosunków, tak jak sobie tego życzyłem, i odwołało się do oręża. Niemcy zamieszkali w Polsce są prześladowani, stosuje się wobec nich krwawy terror i wyrzuca z ich własnych domów. Szereg wypadków pogwałcenia granicy, których nie może tolerować wielkie mocarstwo, świadczy o tym, że Polska nie zamierza już uszanować granic Rzeszy.
Aby położyć kres temu obłędowi, nie mam innego wyboru, jak odpowiedzieć siłą na siłę. Armia niemiecka będzie z całą stanowczością walczyć nieugięcie o honor i żywotne prawa odrodzonych Niemiec. Spodziewam się, że każdy żołnierz, pomny wielkich tradycji odwiecznych cnót żołnierskich Niemiec, będzie zawsze świadom, iż reprezentuje Narodowo-Socjalistyczne Wielkie Niemcy. Niech żyje nasz lud, niech żyje nasza Rzesza.
Berlin, 1 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Lekka mgła leży nad Nowym Portem, gdy o godzinie 4.40, 1 września 1939 dzień wstaje z oparów, które snują się nad wodą i lasem. Gdy już można rozpoznać brzeg i domy, wolno, niczym widmo, opuszcza stary pancernik swoje miejsce postoju, steruje pośrodku Wisłoujścia w kierunku Westerplatte, które leży tu cicho, czatując ze swym lasem, betonowymi bunkrami, stanowiskami zapasowymi, gniazdami karabinów maszynowych, pozornie nieszkodliwe...
Dzielny „Schleswig-Holstein” steruje na swą pozycję wyjściową — wielki, szary okręt z wysokimi nadbudówkami, wąskimi kominami, groźnymi 28-centymetrowymi wieżami na dziobie i rufie. O 4.45 oddalony jest jeszcze tylko o 100–200 metrów od niebezpiecznej polskiej bazy. Panuje zupełny bezruch, tylko w pobliżu kur zapowiada ranek. W momencie, gdy napięcie na pokładzie osiąga punkt szczytowy, naraz przeraźliwie dźwięczą dzwonki alarmowe: „Salwa!”.
Westerplatte, 1 września
Zbigniew Flisowski, Tu, na Westerplatte, Warszawa 1989.
Biegniemy rozproszeni w tyralierę pod huraganowym ogniem karabinów maszynowych nieprzyjaciela. [...] Odcinek, który przebywamy zbliżając się do koszar, jest osłonięty lasem. Przy koszarach dołączają do nas trzej strzelcy i razem biegniemy w kierunku stanowisk, od celu dzieli nas około 300 metrów odkrytego pola. [...] Placówkę na południu Westerplatte objęliśmy o godzinie 4.55. [...] Z okopów widzimy, jak po drugiej stronie Wisły żołnierze [...], obsadziwszy dachy i wieże, obserwują skuteczność swojego ognia.
Westerplatte, 1 września
Zbigniew Flisowski, Tu, na Westerplatte, Warszawa 1989.
Obudziły nas strzały i dochodzące z ulicy wołania: „Fenster zumachen!” [Zamykać okna!]. Przez okno zobaczyłem, że na dole krążą liczne samochody policyjne. Po chwili wtargnęli do naszego mieszkania czterej uzbrojeni szturmowcy SA [...]. Kazali nam się ubrać, po czym wyprowadzono ojca, mnie oraz moich dwóch braci na ulicę [...]. Potem zostaliśmy wszyscy skierowani do Viktoriaschule.
Podczas marszu zebrana na chodnikach ludność pluła na nas i obrzucała wyzwiskami. Rozległy się nawet okrzyki: „Wohin führt ihr sie? Erschiesst doch die Pollacken!” [Dokąd ich prowadzicie? Zastrzelcie tych Polaczków!]. [...] Im bliżej było śródmieścia, tym bardziej rósł krzyczący i wyzywający nas tłum. Szczególną zajadłością odznaczali się chłopcy z Hitlerjugend, krzyczący: „Niederschiessen! Niederschiessen!” [Rozstrzelać!].
Gdańsk, 1 września
Gdańsk 1939. Wspomnienia Polaków-Gdańszczan, wybór i oprac. Brunon Zwarra, Gdańsk 1984.
Obudził nas w piątek o świcie warkot silników samolotowych, lecących od strony zachodniej, od Babic, ku wschodowi, w stronę osiedla robotniczego na Kole.
Ciemne płaty i kadłuby samolotów, ich warkot, przypominający mruczenie kota, wreszcie oderwanie się dwóch bomb lotniczych, jak się wydawało, niemal nad naszymi głowami o jakie tysiąc metrów, przykuło nasze oczy i słuch. Patrzyliśmy jak urzeczeni! [...] Wybuch i słup piachu o kilkadziesiąt metrów od nas nastąpiły natychmiast po sobie. [...] Wojna rozpoczęta!
Warszawa, 1 września
Stefan Radliński, zbiór rękopisów Archiwum Państwowego m.st. Warszawy, sygn. 316.
Proszę Pana Ambasadora o zawiadomienie rządu, przy którym jest Pan akredytowany, że pomimo współpracy polskiej w inicjatywie Wielkiej Brytanii, znanej rządom alianckim, wojska niemieckie zaatakowały o świcie terytorium polskie, zaś jednocześnie lotnictwo bombardowało wiele miejscowości.
Rząd polski, zdecydowany bronić niepodległości i honoru Polski do końca, wyraża przekonanie, że zgodnie z istniejącymi traktatami otrzyma w tej walce natychmiastową pomoc aliantów.
Warszawa, 1 września
Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, t. 2: 1933–1939, pod. red. nauk. Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowskiej, Warszawa 1996.
Niemcom udało się gmach poczty oblać benzyną i wszystko się paliło tak, że gazy nas w piwnicy zaduszały. Postanowiliśmy z powodu przewagi hitlerowskiej poddać się. Gdy wołaliśmy, że się poddajemy, Niemcy na to nie zważali i dalej atakowali. [...] Naczelnik Wąsik wyszedł z białym ręcznikiem do bramy, ale dostał serię strzałów w pierś i padł. Płomienie były coraz większe i gaz coraz bardziej dusił. Zdecydowałem się przez ten ogień przeskoczyć i tak udało mi się zbiec.
Gdańsk, 1 września
Spuścizna Janiny Skowrońskiej-Feldmanowej, Archiwum UJ, sygn. DLXXXVI/13.
Żołnierze, Niemiec — odwieczny nasz wróg — napadł dnia 1 września 1939 roku na Rzeczpospolitą, naruszając całą naszą granicę.
Nadszedł czas wypełniania naszego żołnierskiego obowiązku.
Żołnierze. Walczycie o istnienie i przyszłość Polski.
Za każdy krok zrobiony w Polsce musi wróg drogo zapłacić swoją krwią.
Każdy z nas, ufny w słuszność naszej sprawy i sprawiedliwość, musi zdobyć się na najwyższy wysiłek, by jak najtwardziej wypełnić rozkaz obowiązku i honoru. Bez względu na długotrwałość wojny i poniesione ofiary, ostateczne zwycięstwo będzie należało do nas i do naszych sprzymierzeńców.
Warszawa, 1 września
Wojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł, oprac. Mieczysław Cieplewicz, Warszawa 1968.
Z bardzo daleka dochodził wibrujący pomruk samolotów. Potężniał, aż wreszcie w przerwie między chmurami pojawiła się eskadra. Jedna, druga i następne... Nie było wątpliwości — niemieckie! Szły z kierunku północnego prosto na Poznań, a po chwili detonacje i huk armat przeciwlotniczych usunęły wszelkie inne domniemania. Złudzeń już nie było. Czarne krzyże wtargnęły na głębokie tyły i prawie bezkarnie siały spustoszenie i śmierć. [...]
Wiadomości nadane przez radio donosiły, że moloch narzuconej nam wojny szeroko i głęboko rozpostarł swe skrzydła nad Polską i druzgotał wszystko, co tylko było możliwe. [...] Nie mieliśmy wątpliwości co do własnych możliwości — byliśmy słabsi.
Poznań, 1 września
Stanisław Jakiel, Wrzesień zwiadowców 58 Pułku Piechoty Wlkp., Poznań 1989.
O godzinie 14.45 niemiecki pułk pancerny przekroczył polski rów graniczny. Wkrótce czołgi przejechały własną pierwszą linię i pierwsze polskie kule zabębniły o pancerze. Wtem na prawo rozległ się potężny huk. [...] Sąsiedni czołg został rozerwany z przodu przez artyleryjski pocisk. Gęsta, czarna chmura dymu podnosi się z wieży jak fontanna. No, ci nie zdążyli prawdopodobnie nawet zipnąć. Piasek i ziemia wytryskują dookoła czołgów. Polska artyleria strzelała nieźle. [...] W ogniu walki, rozrzuceni w dużych odstępach w natarciu, nie orientujemy się w stratach kompanii. [...] Błyskawica w mroku wnętrza wozu. Czyżby to były iskry? Możliwe, ale w chwili, gdy telegrafista przyszedł do zmysłów, widzi strzelca opadłego w dół, jego lewa ręka kurczowo zaczepiła o armatkę. Na podłodze wielka kałuża krwi. [...] Chwytam za opatrunki, czołgam się do przodu. Kierowca całą głowę i kark ma naszpikowane odłamkami. [...] Ostatnim wysiłkiem udaje mi się zepchnąć go z siedzenia do tyłu i zająć jego miejsce. [...] Silne uderzenie w pancerz wstrząsa na sekundę załogą. W skrzynce biegów coś zgrzyta. [...] Niech to diabli! Pocisk rozerwał gąsienicę!
Powiat mławski, 1 września
Ryszard Juszkiewicz, Bitwa pod Mławą 1939, Warszawa 1979.
Na obszarach okupowanych przez wojska niemieckie naczelni dowódcy poszczególnych armii objęli władze wykonawczą. Należy się stosować bezwzględnie do ich rozkazów oraz do zarządzeń wszystkich niemieckich władz wojskowych.
Siły zbrojne nie widzą w ludności cywilnej swego wroga. Wszystkie postanowienia prawa międzynarodowego będą szanowane. Życie gospodarcze kraju oraz administracja są nadal czynne lub będą odbudowane na nowo.
Złożenie pracy jest wzbronione, bierny opór oraz sabotaż wszelkiego rodzaju będą uważane za czynność wrogą, skierowaną przeciw niemieckim siłom zbrojnym — i zwalczać się je będzie wszelkimi środkami.
Zossen pod Berlinem, Kwatera Główna, 1 września
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka 1939–1945, t. 1: 1939–1942, oprac. Lucjan Dobroszycki et al., Warszawa 1970.
Siedzieliśmy z bratem na najwyższej morwie [...]. Nieoczekiwanie znad zielonej ściany naszych lip z hukiem i niesamowitym gwizdem przeleciała dosłownie nad naszymi głowami eskadra stalowych maszyn z czarnymi krzyżami na skrzydłach. Nie zdążyliśmy nawet obrócić za nimi głów, gdy za naszymi plecami odezwały się wybuchy. [...] Spojrzeliśmy w stronę rynku. Spod skrzydeł samolotów odrywały się ciemne, wrzecionowate kształty, które wybuchały, podnosząc z ziemi strzeliste słupy ognia. [...] Wyszków palił się w wielu miejscach.
Wpadłem do domu zziajany. [...] Gdy przyszedłem do siebie, zacząłem szybko mówić: „Tam wszystko się pali — domy, bóżnica, rzeźnik klęczy na chodniku z rozprutym brzuchem, Żydówka rozdaje towar za darmo...”. Zasapałem się. Zresztą, nie musiałem nic mówić. Z dala niósł się lament i trzask ognia. Wyszków rzęził jak ranione zwierzę, któremu nic już nie może pomóc.
Wojna wkroczyła do nas bez żołnierzy i armat.
Wyszków, 2 września
Eugeniusz Daszkowski, AW, sygn. II/3092.
Zostaliśmy zaatakowani, więc walczymy. [...]
Oświadczam Wysokiej Izbie, że rząd staje do dyspozycji Naczelnego Wodza z niezłomną wolą pokonania każdej przeszkody, stojącej w poprzek jego woli w dziele obrony państwa. (huczne oklaski) Szczegółowy i ścisły przebieg wydarzeń i ich ocena będą niebawem przedstawione opinii kraju w całej rozciągłości. Jesteśmy spokojni — spokojni o losy narodu i państwa.
Narzuconą nam wojnę wygramy, bo nauczył nas Józef Piłsudski, jak się zdobywa niepodległość i jak się jej broni. (huczne oklaski) Wojnę tę wygramy, bo na wezwania Pana Prezydenta pójdziemy do walki wszyscy — ramię przy ramieniu. (huczne oklaski)
Warszawa, 2 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1: 1939–1942, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Zebrała się, jak dnia poprzedniego, Izba Gmin [...]. Trzymam się jako tako, ale w duszy mam — jak mówią Francuzi — śmierć. Zza krzesła speakera wychodzi premier [Neville Chamberlain], gorąco witany. Atmosfera jest naelektryzowana, ale nie ta sama, co wczoraj, zdaje się napełniona podrażnieniem i niepokojem. Premier mówi cicho i wyraża przypuszczenie, że jeżeli Francja ujawniła wahanie w postawieniu ultimatum Hitlerowi, to być może zrobiła to „pod wpływem oczekiwania na rezultat pokojowej inicjatywy Mussoliniego”.
Izba wysłuchuje tych słów w niemym zdumieniu. Ale kiedy po premierze wstał poseł [Arthur] Greenwood, aby zająć stanowisko imieniem Partii Pracy, z różnych stron padają okrzyki: „Speak! Speak!” [Mów!], „Speak for Britain!” [Mów w imieniu Wielkiej Brytanii!]. Okrzyki te wychodzą od liberałów i konserwatystów. Greenwood mówi z największym umiarem, ale i z widocznym wzruszeniem. Dobiera słowa, aby wyrazić to, co wszyscy czują, a kiedy improwizując w pewnym momencie stwierdza, że wystąpienia po stronie polskiej wymaga „interes Wielkiej Brytanii” — z wielu ław podnoszą się głosy prostujące: „Honour!”.
Nastrój w Izbie jest tak stanowczy, a nawet gniewny, że w końcowych słowach premiera jest znaczne usztywnienie. Premier obiecuje na dzień następny, niedzielę 3 września, na godzinę 12.00 w południe, definitywną odpowiedź na dręczące wszystkich pytanie.
Londyn, 2 września
Edward Raczyński, W sojuszniczym Londynie. Dziennik ambasadora Edwarda Raczyńskiego 1939–1945, Londyn 1960.
Znienawidzone słowo „wojna” zostało wypowiedziane przez Anglię jako zrealizowanie jej gwarancji i wyraz niezłomnej chęci obrony Polski, a tym samym obrony wolności Europy. [...]
Przez 54 godziny Polska stała sama u wrót cywilizacji, broniąc nas i wszystkich wolnych narodów, wszystkiego, co jest nam drogie. Stała z bezprzykładną dzielnością, z epickim heroizmem, nim chwiejni przyjaciele przyszli jej z pomocą. Pozdrawiamy Polskę jako towarzysza, którego nie opuścimy. [...] W tej tytanicznej walce, bez precedensu w historii świata, hitleryzm musi być ostatecznie zniszczony.
Londyn, 3 września
Maria Turlejska, Prawdy i fikcje. Wrzesień 1939 – grudzień 1941, Warszawa 1966.
Jest alarm, ale nikt się nie chowa, tylko patrzą, czy widać jakiś samolot. Ja nic nie widzę, choć słyszę dalekie detonacje. Nagle kilka krótkich serii z karabinu maszynowego, gdzieś bardzo blisko. Z Piusa wyjeżdża mały wojskowy samochód otwarty, z ustawionym karabinem maszynowym wycelowanym w niebo. To oni strzelali do samolotu. Za samochodem biegnie sporo ludzi, krzycząc: „Zestrzelili niemiecki samolot, zestrzelili Niemców, samolot spadł na Powiśle! Niech żyją nasi żołnierze!”. Samochód skręca w Marszałkowską w kierunku Koszykowej, ale publiczność, której nagle zebrał się duży tłum, zatrzymuje ich, zagradza przejazd, wiwatuje, krzyczy, raduje się.
Warszawa, 3 września
Stanisław Bukowski, zbiór rękopisów Archiwum Państwowego m.st. Watszawy, sygn. 25.
Stoję w bramie szkoły, aż tu dobiega do mnie gromadka cywili Polaków i krzyczy w podnieceniu: „Panie poruczniku, na wieży pobliskiego kościoła są niemieccy cywile i silnie strzelają, że nie można podejść”. Był w tym momencie przy mnie podoficer sanitarno-weterynaryjny i na wydane polecenie zabrał najbliższych kilku żołnierzy. Niemcy, widząc że atakuje wojsko, zaraz się poddali. Ulicą były prowadzone całe oddziały dywersantów z podniesionymi rękami — to robota kolejarzy, harcerzy i wojska.
Bydgoszcz, 3 września
Bydgoszcz 3–4 września 1939. Studia i dokumenty, red. Tomasz Chińciński, Paweł Machcewicz, Warszawa 2008.
W niedzielę już od rana był alarm. [...] Samoloty krążyły nisko, rzucając bez przerwy bomby. [...] Ojciec zdecydowanym tonem oświadczył, że natychmiast uciekamy. [...] Gdy wyszliśmy z krętaniny ogrodów na ulicę, ujrzałam widok jedyny w swoim rodzaju [...]. Z bocznych ulic ciągnęli ludzie — kobiety, mężczyźni i dzieci, pieszo lub na wózkach albo wozach, wyładowanych zabranymi naprędce gratami wszelkiego rodzaju. Wszystko to przewalało się olbrzymią masą, niepohamowanie parło naprzód gęstymi, ciasnymi szeregami. Powiększały się one z minuty na minutę, zewsząd nadciągały nowe gromady. [...]
Znaleźliśmy się na szosie. [...] Kurz i spiekota były nie do zniesienia. [...] Droga stawała się coraz uciążliwsza, mijały nas auta i motocykle z wojskowymi i cywilami, szosa zaczęła się też zapełniać chłopskimi wozami — z każdej zagrody wyjeżdżano w pośpiechu.
Zduńska Wola, 3 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
Trzeci dzień wojny. Jak błyskawicznie szły wypadki […]. Musiałem przerwać, bo nalot samolotów. Nic ważnego – cztery bomby. […] Noc. Ciemno. Wleczemy się po różnych wertepach. Wreszcie przyjechaliśmy. Nikt się nami nie interesuje. Nikogo nic nie obchodzi. Mały bałagan. Nic dziwnego – mobilizacja. Kładę się na jakieś łóżko i staram się usnąć. Rano zaczyna się przyjmowanie nas. Dostaję się do oddziału nadwyżek, ale już po południu zostaję odesłany na służbę podoficera służbowego dywizjonu.
Warszawa, 3 września
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Pod przewodnictwem majora Kierasińskiego odbył się sąd polowy [w sprawie dywersji z 3 września] przy udziale dwóch ławników, z których jeden był sierżantem. Ja byłem sekretarzem. Niemcy wzywani byli kolejno. Na pytania stawiane w języku polskim nie odpowiadali. Nie dowiedzieliśmy się więc od nich nic, ani skąd mieli broń, kto był ich dowódcą, jakie mieli zadanie. Sąd odbywał się w sali karczmy w Otorowie. Wyrokiem sądu polowego wszyscy w liczbie 29 skazani zostali na karę śmierci przez rozstrzelanie.
Otorowo k. Bydgoszczy, 4 września
Bydgoszcz 3–4 września 1939. Studia i dokumenty, red. Tomasz Chińciński, Paweł Machcewicz, Warszawa 2008.
Około godziny 6.00 zatrzymaliśmy się w Piotrowicach, małej miejscowości przed Katowicami. [...] Do miasta mogliśmy wejść dopiero w godzinach popołudniowych. Tym samym rozpoczął się dla mnie wzniosły moment, w którym na czele naszej kolumny, wraz z szefem mojej kompanii, mogłem wkroczyć do wyzwolonego miasta. [...] Było doprawdy zachwycające, ilu niemieckich katowiczan oblegało nasze pojazdy, a na nas spadał prawdziwy deszcz kwiatów i czekolady. Przyjęci w ten sposób dojechaliśmy do dworca. Gdy ja sam wjechałem do przejścia pod torami kolejowymi, zostaliśmy nagle ostrzelani ze wszystkich stron.
Katowice, 4 września
Katowice we wrześniu '39, oprac. Grzegorz Bębnik, Katowice 2006.
Rząd Rzeczpospolitej Polskiej zwraca się niniejszym do wszystkich obywateli państwa o zachowanie spokoju w chwili, kiedy sytuacja wymaga wydania zarządzeń ochronnych.
Rząd zapewnia całą ludność, że pod rozkazami Naczelnego Wodza będzie z największym natężeniem sił i niezachwianą wiarą w zwycięstwo Polski i jej sprzymierzeńców prowadził dzieło obrony państwa do końca.
Warszawa, 6 września
„Robotnik” nr 248, z 6 września 1939.
Opuszczanie Warszawy w warunkach niepewności co do dalszych losów stolicy budziło uczucie ciężkie i ponure. Potęgował je widok uchodźców na ciemnych, brudnych i zatłoczonych ulicach, wiodących ku mostowi Poniatowskiego. [...] Szosa Warszawa–Siedlce była zapełniona samochodami, wozami konnymi, a nawet uchodźcami pieszymi.
Droga Warszawa–Siedlce, 6 września
Stanisław Kopański, Wspomnienia wojenne 1939–1946, Warszawa 1990.
Około godziny 2.00 wyrwał nas ze snu silny dzwonek do drzwi. Otworzyliśmy. To przyszli sąsiedzi. Twarze mieli rozgorączkowane i niespokojne. Mówili, że Niemcy są już niedaleko. [...]
Wyszłam na balkon. [...] Pode mną rozciągała się ulica zatłoczona ludźmi i wozami. Wszystko ciągnęło w kierunku Rynku Bałuckiego. Wozy, kobiety z dziećmi w wózkach i na rękach, mężczyźni z tobołami. Wśród tego chłopi gnali bydło. Głosy krów i kóz mieszały się z płaczem dzieci. Zadawało się, że kto żyje, ucieka z miasta. [...]
Zarząd miasta, cała warstwa urzędnicza i policja opuściły w nocy Łódź. Wypuszczani więźniowie ciągnęli przez ulice w więziennych ubraniach. Panował zupełny chaos. [...] Przez Łódź zaczęły przeciągać cofające się wojska polskie. [...] Po południu wróciła część tych, którzy uciekli w nocy. Nie byli w stanie iść dalej. Mówili, że wszystkie drogi roją się od ludzi i wojska, a nad głowami latają niemieckie samoloty. Bomby rozszarpują ludność cywilną.
Łódź, 6 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
Wyjechaliśmy za miasto, aby w miejscach z dala widocznych, jak Bielany, kopiec Krakusa, zatknąć białe chorągiewki na znak, że miasto nie będzie bronione. [...]
[Stanisław] Klimecki [prezydent Krakowa] powrócił niezmiernie blady i w krótkich słowach poinformował mnie o tym, co widział: „Gdy podjechałem na most Piłsudskiego od ulicy Stradom i Krakowskiej, powitał mnie strzał z pistoletu. Z okna samochodu wywiesiłem chusteczkę do nosa, pragnąc dać znać, że przyjechałem w pokojowych zamiarach. Podszedł do mnie oficer niemiecki zapytując, kto jestem i czego sobie życzę. Odpowiedziałem, że jestem prezydentem miasta i że w Krakowie nie ma żadnej jednostki wojskowej, Kraków jest więc miastem otwartym. [...] Dowódca uprzedził mnie, że odpowiadam głową za prawdziwość mojego oświadczenia i wydał polecenie, by prezydium miasta oczekiwało go punktualnie o godzinie dziewiątej w sali rady miejskiej. Wydał widocznie odpowiednie rozkazy swoim oddziałom, gdyż zobaczyłem wystrzelenie rakiety, prawdopodobnie jako znak odwołania natarcia na miasto”.
Kraków, 6 września
Wincenty Bogdanowski, zbiór rękopisów Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego (UJ), sygn. 6/68=III 9869.
Względy strategiczne i chęć uchronienia czcigodnych zabytków Krakowa oraz setek tysięcy cywilnej ludności przed skutkami bombardowania skłoniły dowództwo wojsk polskich do wycofania się dziś z miasta.
Wzywamy wszystkich obywateli do zachowania pełnego godności spokoju w tej doniosłej chwili dziejowej i niestawienia oporu zarządzeniom władz wojskowych niemieckich, którym prezydent dr Klimecki wydał klucze miasta.
Kraków, 6 września
„Gazeta Krakowska” nr 2, z 6 września 1939.
Rozchodzi się wieść: armia niemiecka wkracza w mury naszego miasta. Zalega wielka cisza, ludzie siedzą po domach [...]. W parę godzin później ulicami suną formacje nieprzyjacielskie: wspaniałe tanki, zmotoryzowane oddziały, olbrzymie armaty ciągnięte przez doborowe konie. Na nich siedzą dumni, kamienni wprost żołnierze niemieccy — zwycięzcy! Ulica Karmelicka, którą to wojsko przeważnie wkraczało, dudniła głucho i groźnie, a grupki ludzi w niemym przerażeniu patrzyły na tych „niezwalczonych” Niemców. Ciężar wielki spadł na serca nasze i tak czuliśmy się mali, nic nie znaczący, nieszczęśliwi...
Kraków, 6 września
Zofia Piotrowiczowa, zbiór rękopisów Archiwum UJ, sygn. DXI/2.
Kierownicza warstwa ludności w Polsce winna być możliwie najskuteczniej unieszkodliwiona. Pozostała ludność niższych warstw nie dozna żadnych specjalnych szkód, lecz zostanie w jakiejś formie zdławiona.
[...] Zadecydowano, że kierowniczą warstwę społeczeństwa, która w żadnym wypadku nie może pozostać w Polsce, wyśle się do niemieckich obozów koncentracyjnych, podczas gdy dla niższych warstw, na tyłowym obszarze grup operacyjnych nad granicą, założone zostaną prowizoryczne obozy koncentracyjne, z których można je będzie w razie potrzeby natychmiast odstawić do pozostałego obszaru Polski.
Berlin, 7 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1: 1939–1942, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Naraz huragan ognia runął na Westerplatte. Niemcy ostrzeliwują wszystkie placówki, wartownie i koszary. Pociski rwą się przed, obok i za wartownią. Przez otwory strzelnicze wpadają kamienie i bryzgi ziemi. Kurz i czad wypełniają wartownię. [...] Ogień wzmaga się. Jeden pocisk rozwala wyjście, zasypując skrzynie z konserwami i sucharami, drugi trafia w ścianę wschodnią i wyrywa z betonowych podstaw dwa cekaemy. Wartownia drga konwulsyjnie, kołysze się. Jesteśmy zasypani, nie mamy czym oddychać, wentylator pogięty, nie może się już obracać, Podchodzę do centralki telefonicznej, chcąc połączyć się z koszarami. Telefon jednak nie działa. Naraz pocisk trafia w komorę amunicyjną. Siła wybuchu zwaliła mnie na ziemię, ogień i dym przesłoniły wszystko. Na chwilę straciłem przytomność. [...]
Przy wyrwanej ścianie komory amunicyjnej ktoś się odzywa: „Jeśli tam kto żywy, niech wychodzi, poddajemy się”.
Westerplatte, 7 września
Zbigniew Flisowski, Tu, na Westerplatte, Warszawa 1989.
Po wyjściu z koszar dwójkami ruszyliśmy w stronę wartowni numer 2. W tym czasie nadeszli marynarze niemieccy z nastawionymi automatami i poprowadzili nas nad kanał. Po chwili przyjechało auto wojskowe z oficerami [...]. Przyjechał dowódca „Schleswig-Holsteina” i filmowano nas. Zwiesiłem głowę.
[...] Dowódca niemiecki pytał o stan załogi. Nie chciał wierzyć, że było nas tylko tylu; przypuszczał, że było nas 2000. Potem głośno krzyknął: „Stillgestanden!” [Baczność!], zasalutował i przemówił do nas. Uspokajał, byśmy się nie bali, wspominał Verdun, żołnierzom swoim powiedział, że to powinno być dla nich przykładem, jak garstka ludzi zadała straty przeciwnikowi. Następnie majorowi [Henrykowi] Sucharskiemu wręczył z powrotem szablę.
Westerplatte, 7 września
Westerplatte, oprac. Zbigniew Flisowski, Warszawa 1978.
Od czasu do czasu odbywały się w parku im. Gorkiego masowe mityngi, na których oficjalny mówca naświetlał aktualną międzynarodową sytuację polityczną, oczywiście, z punktu widzenia sowieckiego. [...]
Taki mityng miał się odbyć 8 września 1939 o godzinie drugiej po południu. Umówiłem się więc z trzema zaprzyjaźnionymi attaché wojskowymi: angielskim, amerykańskim i fińskim, że pojedziemy na niego razem, bo miała być omawiana wojna niemiecko-polska. Wszyscy mówiliśmy biegle po rosyjsku.
Przemówienie było nieprzychylne dla Polaków i zebrani przyjęli je raczej chłodno. Dopiero, gdy pod koniec przemówienia mówca podniesionym głosem krzyczał: „A cóż, my, sowiecki naród i rząd, mamy patrzeć z założonymi rękami na cierpienia naszych braci Białorusinów i Ukraińców z winy pańskiej Polski?”. Mówca nie dał, wprawdzie, odpowiedzi na to pytanie, ale zebrani zrozumieli je po swojemu, a mianowicie, że wojska sowieckie pójdą na pomoc Polsce! Prawie wszyscy krzyczeli: „W pachod, w pachod protiw wrednym Germancam!”. Gdyśmy już wsiedli do samochodu, angielski attaché, pułkownik Firebrace, zapytał mnie, co myślę o tym końcowym zapytaniu mówcy. Odpowiedziałem prawie bez namysłu: „Caryca Katarzyna wysłała kiedyś swe wojska przeciwko Polakom pod pretekstem ochrony dysydentów, a teraz Stalin wyśle swoje pod pretekstem obrony pobratymców i zabierze pół Polski”. Wszyscy trzej smętnie przytaknęli głowami.
Moskwa, 8 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Warszawa będzie broniona do ostatniego tchu. Jeśli padnie, świadczyć to będzie, iż po ostatnim żołnierzu polskim przejechał czołg niemiecki. Obywatele stolicy winni od tej chwili poświęcić całą swą energię, by ułatwić zadanie walczącemu wojsku. Wymagamy więc stanowczo zachowania całkowitego spokoju, opanowania i zimnej krwi. Nikt nie powinien ruszać się z miejsca, gdzie go obrona stolicy zastanie. Opuszczanie Warszawy w takiej chwili będzie uważane za tchórzostwo. Warszawa i jej mieszkańcy mają teraz historyczną sposobność okazania swego patriotyzmu. Niech żołnierz polski widzi wokół siebie pogodne twarze, niech uśmiech kobiecy i błogosławieństwo towarzyszą mu, kiedy będzie szedł do walki.
Warszawa, 8 września
Wacław Lipiński, Dziennik. Wrześniowa obrona Warszawy 1939 r., Warszawa 1989.
Doszliśmy do Starego Rynku, który od strony zachodniej otoczony był gęstym szpalerem wojska. Przed kościołem [...] stali w szeregach mężczyźni i chłopcy. Było ich około 30. Widziałem wśród nich licealistów i harcerzy. [...] Polacy zostali tu specjalnie zgonieni, aby byli świadkami egzekucji.
W pewnej chwili kobieta obok mnie próbowała przedrzeć się przez szpaler żołnierzy niemieckich, została jednak uderzona kolbą karabinu w głowę. Leżącą na ziemi bito i kopano. Zaraz po tym incydencie stanął przed skazańcami oddział żołnierzy niemieckich z karabinami gotowymi do strzału. W tym momencie jeden ze skazańców wspiął się na palce i krzyknął: „Niech żyje Polska!”. Rozległa się salwa, a ciała padały bezwładnie na kamienie.
Bydgoszcz, 9 września
Edward Serwański, Dywersja niemiecka i zbrodnie hitlerowskie w Bydgoszczy na tle wydarzeń z 31 X 1939, Poznań 1984.
Dotychczasowe akcje oczyszczające [...] przyniosły następujące wyniki:
Zastrzelono 200–300 polskich cywilów. Wiadomość tę podała komendantura miejscowa w Bydgoszczy. Komisaryczny nadburmistrz Kampe ocenia liczbę zastrzelonych na co najmniej 400. Dokładnej liczby nie można ustalić. [...]
Internowano około 400–500 cywilów, zgarniętych, jak popadło, z ulicy przez wkraczające do Bydgoszczy oddziały wojskowe.
Bydgoszcz, 9 września
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka 1939–1945, t. 1: 1939–1942, oprac. Lucjan Dobroszycki et al., Warszawa 1970.
O świcie zmieniły się warunki; celny ogień niemiecki przygwoździł naszych do ziemi i trup zaczął padać coraz gęściej. Ułani podrywali się brawurowo, nadzwyczaj ofiarnie i ginęli. [...] Sytuacja stawała się coraz bardziej krytyczna.
Kryzys bitwy przełamał płk [Bronisław] Kowalczewski; przeszedł wzdłuż naszych linii i zadecydował, że tylko szturm generalny, równoczesny wszystkich pododdziałów, może uratować pułk. [...] Na hasło pułkownika poderwali się wszyscy jak jeden mąż. Okrzyk bojowy zagłuszył kanonadę. Szybkość biegu była rekordowa. I o dziwo — dobiegli prawie wszyscy, potem bagnet i granat zrobiły swoje. Walewice były zdobyte.
Wyskoczyłem z palących się zagród i obserwowałem przedpole, żywych Niemców nie było już nigdzie widać, czułem za sobą zapał i dynamizm gotowych na wszystko ułanów. Zwycięski nastrój rozpierał piersi.
Walewice, nad Bzurą, 10 września
Tedeusz Jurga, Bzura 1939, Warszawa 1984.
„Nie męczcie siebie i nas — mówił między innymi Niemiec — i tak nic z tego. Jesteście zewsząd okrążeni. Poddajcie się”.
Kpt. [Władysław] Raginis oświadczył, że da odpowiedź za pół godziny. Liczył jeszcze na pomoc, dostarczenie amunicji. Hitlerowski parlamentariusz zjawił się dokładnie po półgodzinie i jeszcze raz podkreślił beznadziejność naszego położenia.
Ale kapitan Raginis już go nie słuchał. Kazał nam zdjąć pasy i złożyć broń. Krótko podziękował za obronę, za dobrze spełniony żołnierski obowiązek i... otworzył drzwi bunkra. Około 30 metrów od bunkra ujrzeliśmy szpaler żołnierzy niemieckich z automatami i karabinami maszynowymi gotowymi do strzału. Natychmiast cofnąłem się do bunkra i postanowiłem, że wyjdę ostatni. Nie, nie ze strachu. Ale byłem przygotowany na to, że jeśli Niemcy zaczną strzelać do naszych, to ostatnim ukrytym granatem zabiję jeszcze choć kilkunastu Szwabów.
Ale nie strzelali. Za mną ostatni miał wyjść kpt. Raginis — dowódca. Obejrzałem się za siebie, by sprawdzić, czy idzie za mną, ale nie widziałem nikogo. W bunkrze rozległ się tymczasem wybuch granatu. Nasz dowódca wolał śmierć niż niewolę.
Wizna, schron przy Górze Strąkowej, 10 września
Franciszek Bernaś, Julitta Mikulska-Bernaś, Reduta pod Wizną, Warszawa 1970.
Skończył się nareszcie ruch uciekających. Nikt już nie mówi i nie myśli o wyjeździe. Z tego powodu doznajemy ulgi i odczuwamy odprężenie. Potrzebujemy teraz wiele spokoju i hartu, by móc pożytecznie pracować przy obronie Warszawy. Starzyński powiedział, że każdy obywatel jest żołnierzem na froncie i spełnianiem swych obowiązków przyczynia się do zwycięstwa. Na skutek wezwań radiowych Starzyńskiego trwa powrót do miasta.
Warszawa, 11 września
Halina Regulska, Dziennik z oblężonej Warszawy. Wrzesień–październik–listopad 1939, Warszawa 1978.
Zacząłem już zapadać w sen, kiedy nagle usłyszałem głośny sygnał [Radia] Warszawy — pierwsze takty Poloneza A-dur Chopina i zapowiedź: „Halo, halo, tu mówi Warszawa II...”. Głos był nieznany. [...] „Twierdza Warszawa została dzisiaj zdobyta przez zwycięskie wojska niemieckie...”.
„Chyba zwariowałem!” — wykrzyknąłem i ubierając się błyskawicznie popędziłem piętro niżej, gdzie sypiali spikerzy i inspektorzy audycji. Także już nie spali. Po chwili wiedzieliśmy, co się stało. Niemcy, korzystając z przerw w nadawaniu naszej stacji, dostroili się do fali Warszawy II, żeby szerzyć dywersję. Natychmiast puściliśmy sygnał stacji na antenę, nakrywając stację niemiecką. [...] Po nadaniu Warszawianki zacząłem wołać do mikrofonu: „Tu mówi Warszawa II, tu mówi Warszawa II. Niemcy, chcąc wbić żołnierzowi polskiemu nóż w plecy, w zbójecki sposób dostroili się do Warszawy II i bezczelnie ogłaszają światu kłamstwa o zdobyciu stolicy Polski, nazywając ją twierdzą. Miasto otwarte Warszawa z bezprzykładnym bohaterstwem i pogardą śmierci odpiera zwycięsko wszystkie ataki wroga. Nękana ciągłymi nalotami i ciężkim ogniem artyleryjskim, mimo ogromnych strat, Warszawa walczy i walczyć będzie aż do zwycięstwa”.
Warszawa, 11 września
Józef Małgorzewski, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 10600.
Niemcy zawsze utrzymują, że są głosicielami cywilizacji. Z takim hasłem żołnierz niemiecki szedł do wojny, zarówno przed laty 25, jak i obecnie. Starsze pokolenie pamięta wielkie zniszczenie, jakiego żołdactwo niemieckie dopuściło się na całym obszarze Polski [...].
Apelowanie do ludzkich uczuć jest wobec Niemiec rzeczą bezcelową. Chcemy więc na jedno tylko zwrócić uwagę: żołnierz polski jeszcze w tej wojnie doczeka się momentu, w którym on znajdzie się na ziemi nieprzyjacielskiej. Nie uczcie więc go, Niemcy, jak ma się tam zachowywać. Nie budźcie w nim takiej zemsty, która kazałaby zapominać o wszelkich uczuciach ludzkich.
Łuck, 12 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1: 1939–1942, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Premier [Neville] Chamberlain oświadcza, iż rząd brytyjski również uważa, że z materialnego punktu widzenia nie można nic uczynić dla ocalenia Polski. [...] Z punktu widzenia lotnictwa, ponieważ Niemcy pozostawiły nas w spokoju, należy zachować takie samo stanowisko. [...] P. Chamberlain określa możliwości transportowe między Rumunią a Polską jako bardzo nikłe. [...] Sojusznicy nie mogą nic uczynić, by przeszkodzić inwazji Polski.
Abbeville, 12 września
Henryk Batkowski, Zachód wobec granic Polski 1929–1940. Niektóre fakty mniej znane, Łódź 1995.
Obustronna cisza na pierwszej linii wyraźnie wskazuje, że leżący naprzeciw siebie wrogowie szykują się do skoku. Na to długo nie trzeba było czekać. W górę poszybowała rakieta. Czerwona. To nasza! [...] Niemcy jednak nie pozostali dłużni i całą swoją potęgą ognia odpowiedzieli prawie natychmiast. Ogień broni maszynowej z obu stron i salwy broni ręcznej zlały się w jeden wielki huk i terkotanie [...]. Po chwili działo zagrzmiało. Raz i drugi, a załadowaniu każdego granatu nieodłącznie towarzyszyło życzenie: „Za Poznań”, „Za opuszczony dom”, „Za mojego synka”.
Nad Bzurą, 12 września
Stanisław Jakiel, Wrzesień zwiadowców 58 Pułku Piechoty Wlkp., Poznań 1989.
Ujrzeliśmy falangę niemieckich czołgów. Było ich sześć czy siedem [...], obcych mi zupełnie, groźnych smoków. Za pancernymi kolosami kryła się atakująca piechota niemiecka. [...] Gdy czołgi zbliżyły się na dogodną odległość, zaczęły wszystkie „75-ki” razić czołgi pociskami [...]. Jeden ze stalowych potworów, trafiony pociskiem, stanął i wykręcił się jakoś bezradnie. Dostał w gąsienicę. [...] Po chwili przeszył go kolejny polski pocisk. [...]
Już zbliżyli się na odległość 900 metrów od polskich pozycji. [...] „Ognia! — krzyknął porucznik Orzeszko — Ognia ze wszystkich dział!” Bateria „pepanców” natychmiast oddała salwę. Jeden czołg niemiecki stanął w płomieniach. [...] Ale reszta stalowych kolosów nieubłaganie zbliżała się do nas, plując ogniem z dział i kaemów. Zdało się, iż za kilka minut rozjadą nas gąsienicami, zmiażdżą.
Nad Bzurą, 13 września
Witold Engel, Czołgi płonęły nad Bzurą, Poznań 1992.
Mołotow zaprosił mnie dzisiaj do siebie na godzinę 16.00 i oświadczył, że gotowość Armii Czerwonej została osiągnięta szybciej niż oczekiwano. Dlatego akcja sowiecka może nastąpić wcześniej, niż przyjmował on podczas naszego ostatniego spotkania. Dla politycznej podbudowy sowieckiego wkroczenia (rozpad Polski i ochrona mniejszości „rosyjskiej”) najwyższą wartość miałoby wejście do akcji dopiero wtedy, gdyby stolica Polski — Warszawa — padła. Dlatego Mołotow prosił, aby mu w możliwie najbliższym terminie zakomunikować, kiedy można liczyć na zajęcie Warszawy.
Moskwa, 14 września
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów 17 września 1939. Geneza i skutki agresji, t. 1, red. Eugeniusz Kozłowski, Warszawa 1994.
Takiego nalotu, jak dziś, dotychczas nie było. [...] Nie można usiedzieć w domu. Każdy trzyma tobołek w ręku na wypadek, gdyby trzeba było uciekać. Stłoczeni w bramie, wszyscy stoją i nasłuchują. Serca walą. Słychać przeciągły gwizd — to bomba burząca przecina powietrze. Zanim się usłyszy huk jej wybuchu, mija straszna sekunda oczekiwania. W ciągu ułamka sekundy tysiące myśli przewijają się przez głowę, serce na chwilę przestaje bić [...], każdy kuli się w sobie, aby stać się mniejszym, jak najmniejszym, aby go bomba ominęła. Wszystko staje się obojętne — aby tylko nie w ten dom, nie w to mieszkanie, nie w kogoś z naszej rodziny!
Warszawa, 14 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
Jest 5 rano. Zachmurzone niebo i równomiernie padający deszcz w jesiennym krajobrazie. Dawna granica polsko-gdańska jest osiągnięta. Wojsko czeka na rozkaz marszu. Domy po obu stronach szosy na Mały Kack są opuszczone. Płk Krappe z gdańskiego pułku porozumiewa się z prezydentem miasta i ten o godzinie 8.10 przekazuje miasto. Jest ono nie zniszczone, mury domów oblepione są odezwami. W jednej z nich z 9 września napisano: „Do polskich Braci! Wzywam wszystkich Polaków, by razem z armią polską stawili czoła wrogowi. Każdy próg musi być twierdzą. Podpisał pkł S. Dąbek”. Z wielotysięcznego miasta pozostała połowa ludności. Większość z niej ukryta w piwnicach nie odważa się wyjść. Od kilku dni panuje tu ciężka sytuacja żywnościowa, brakuje chleba, światła. Policja polska wyszła z wojskiem, ale wielu żołnierzy jest między cywilami i tych wyłapujemy, jak i mężczyzn zdolnych do służby wojskowej, by ich osadzić w obozach jenieckich. Wśród kobiet gdyńskich panuje przerażenie, bo propaganda polska szerzyła plotki o rozstrzeliwaniu przez „złych Niemców” – zwyciężonych. Dziwne są te gdyńskie kobiety, w ubraniach sportowo-treningowych, palące nerwowo papierosy na progach domów. Odzyskują dopiero równowagę, gdy dowiadują się, że to rozstrzeliwanie ich mężczyzn, to bajki. Wolnych od zarzutów politycznych ludzi odsyła się do robót.
Gdynia, 14 września
Maria Odyniec, Gdynia w prasie niemieckiej Wolnego Miasta Gdańska 1920-1939, Gdańsk 1983, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Lud warszawski przetrwa wszystkie gromy, wszystkie burze, wszystkie bombardowania, wszystkie bomby. Nie zlęknie się ich, bo wierzy, że hitlerowska plaga zostanie zniszczona, że hańba Niemiec raz na zawsze ten naród okryje i nic już tej hańby nie zmaże, a Polska wyjdzie z tej wojny zwycięską, silną, potężną i stworzy sobie warunki dla dalszych, licznych pokoleń polskich, ku chwale własnej ojczyzny i ku chwale całego świata, w którym ochraniając wielokrotnie cywilizację i kulturę przed hordami barbarzyńskimi i dzisiaj tę kulturę i cywilizację świata, pomimo tych zniszczeń, które będą u nas dokonane, ochroni przez wielkie swoje zwycięstwo.
Warszawa, 15 września
Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. T 3758.
Ruszyliśmy. Gotowi do strzału [...]. W odległości nie większej niż około trzysta metrów na stoku nasypu znajdował się co najmniej pluton Niemców. Odpoczywają. Jak na majówce, psia ich... Przykładam [...] lornetkę do oczu: nie, chyba jedzą śniadanie zawinięte w papier. Niektórzy rozwalili swe germańskie gnaty zbyt wygodnie na naszej polskiej ziemi i palą sobie papierosy. [...]
Nie ma już na co czekać. „Wszyscy na stanowiska! Dobrze i spokojnie celować. Gotowi? Ognia!” Gwałtowna i ogłuszająca strzelanina zaskoczyła Niemców całkowicie. A czuli się tu, za rzeką, panami sytuacji. W szkłach lornetki widzę liczne leżące nieruchomo postacie.
Okolice Piotrowic, nad Bzurą, 15 września
Stanisław Jakiel, Wrzesień zwiadowców 58 Pułku Piechoty Wlkp., Poznań 1989.
Żołnierze Armii Wielkopolskiej!
W dotychczasowych ciężkich i krwawych bojach wykazaliście godną podziwu odwagę. [...] Wiem, że o głodzie i w zmęczeniu znosiliście ciężkie trudy wojenne, ale pamiętajcie, że przyjdzie chwila zapłaty. Obecnie czeka was nowe zwycięstwo w boju, który rozpoczniecie w dniu jutrzejszym. Wróg, który zapędził się pod Warszawę i podstawił swoje tyły pod nasze uderzenie, musi być doszczętnie rozbity. Wiedzcie, że jest nas więcej niż jego przed nami.
Wytężcie swoje siły, by zwarci w szeregu z Armią Pomorską jednym potężnym ciosem zdruzgotać prusackie żołdactwo.
Nad Bzurą, 15 września
Wojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł, oprac. Mieczysław Cieplewicz, Warszawa 1968.
Mieszkańcy Warszawy!
Rząd Wasz uczynił miasto terenem walk i pozbawił je charakteru miasta otwartego. Wasze dowództwo wojskowe kazało nie tylko ostrzeliwać miasto artylerią ciężką, lecz wezwało Was także do zbudowania barykad na każdej ulicy i do stawiania jak najbardziej stanowczego oporu wojskom niemieckim. Wezwaniem, aby ludność cywilna z bronią w ręku stawiała opór wojskom niemieckim i tym samym prowadziła wojnę skrytobójczą, złamał Wasz rząd prawo międzynarodowe. Ponieważ część ludności warszawskiej postąpiła według tego wezwania, stała się Warszawa terenem walk. Pomimo to zostały dotychczas — stosownie do rozkazów Führera — zbombardowane tylko dzielnice miejskie ważne ze względów wojskowych, jak dworce, lotniska, koszary i ważniejsze arterie komunikacyjne, jak też dzielnice miejskie, w których znajdują się tereny wojskowe.
[...] Żąda się od komendanta wojskowego Warszawy [...]: w przeciągu 12 godzin należy przekazać miasto bez dalszej walki wojskom niemieckim, które otoczyły Warszawę.
Warszawa, 16 września
Cywilna obrona Warszawy we wrześniu 1939. Dokumenty, materiały prasowe, wspomnienia, relacje, oprac. zespół pod red. Stanisława Płoskiego, Warszawa 1964.
Stalin przyjął mnie o drugiej w nocy w obecności Mołotowa oraz Woroszyłowa i oświadczył, że Armia Czerwona przekroczy dziś rano o godzinie szóstej granicę radziecką na całej linii od Połocka do Kamieńca Podolskiego.
Dla uniknięcia nieporozumień, Stalin pilnie prosił, aby lotnictwo niemieckie od dzisiaj nie przekraczało na wschód linii Białystok–Brześć–Lwów. Samoloty radzieckie rozpoczną już dzisiaj bombardowanie terenów na wschód od Lwowa.
Moskwa, 17 września
Stosunki Rzeczpospolitej Polskiej z państwem radzieckim 1918-1943. Wybór dokumentów, opr. Jerzy Kumaniecki, Warszawa 1991.
Żaden z argumentów użytych dla usprawiedliwienia uczynienia z układów świstków papieru nie wytrzymuje krytyki. Według moich wiadomości głowa państwa i rząd przebywają na terytorium Polski... Zresztą sprawa rządu nie jest w tej chwili istotna. Suwerenność państwa istnieje, dopóki żołnierze armii regularnej biją się... To, co nota mówi o sytuacji mniejszości, jest nonsensem. Wszystkie mniejszości... dowodzą czynami swej całkowitej solidarności z Polską w walce z germanizmem. Wielokrotnie w naszych rozmowach mówił pan o solidarności słowiańskiej. W chwili obecnej nie tylko Ukraińcy i Białorusini biją się u naszego boku przeciw Niemcom, ale także legiony czeskie i słowiańskie. Gdzie więc podziała się wasza solidarność słowiańska?
Moskwa, 17 września
Zmowa. IV rozbiór Polski, opr. Andrzej Leszek Szczęśniak, Warszawa 1990.
Ruszyliśmy ku granicy. Punktualnie o siódmej postawiłem nogę na zaorany pas ziemi oznaczający granicę. Jeszcze sekunda i znajduję się na terytorium Polski. Po terenie nie rozróżnisz, jednak po domach i chłopach znać, że nie jestem w przepięknym kraju sowieckim. Widzę pierwszy chutor i dwie dziewczyny [...]. Przemieszczamy się dalej, napotykamy radosne i zapłakane z radości twarze naszych braci — Białorusinów. Wszędzie okazują pomoc. Oporu nie ma.
17 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Po dziesięciu minutach lotu zauważyłem na szosie jadącego na rowerze w przeciwnym kierunku sierżanta. Coś mnie tknęło, że coś nie w porządku, bo jechał jak szalony w rozpiętym mundurze. [...]
Lecę w kierunku południowo-wschodnim, a tu aż mnie podrzuciło: na przestrzeni trudno mi nawet określić jak dużej kotłuje się ogromna masa, najpierw idą czołgi, potem kawaleria, znowu czołgi, znowu kawaleria... Myślę: trzeba się zorientować, ile jest tego; nie mogę — masa, masa... Wracam do Petlikowic, dochodzę do miasta, w którym stały kolumny i widzę, jak batalion zmotoryzowany KOP wali co sił w kierunku bolszewików. Odległość jakieś 15 kilometrów pomiędzy nimi. Podlatuję, macham skrzydłami, pokazuję kierunek i teraz zapominam o wszystkim — tu widzę garstkę, a tam przecież straszna masa!
Latam na odcinku między nimi, odległość się zmniejsza. Gdy przelatuję nad bolszewikami, ci nie strzelają, natomiast konie jak szalone skaczą, psują szyki. Myślę sobie, że choć narobię im bałaganu, przeto pikuje raz, drugi, trzeci, za czwartym słyszę huk i rzegot karabinów — to taczanki bolszewickie [...]. Wracam do KOP-u. Odległość jakieś 10 kilometrów. Pędzą jak przedtem, jestem pewien, że będą się bić, trzeba im pomóc, zawsze coś znaczy zamieszanie wywołane przez samolot. Teraz jest mi wszystko jedno — pikuję, strzelam w kupę koni, jest tego tyle, że nie potrzebuję specjalnie celować. Niestety, wszystko ma swój koniec — karabiny przestały strzelać, brak amunicji. To mnie przywróciło do równowagi, przypomniałem sobie rozkaz — wracam.
Woj. tarnowskie, 17 września
Wiktor Cygan, Kresy w ogniu. Wojna polsko-sowiecka 1939, Warszawa 1990.
Jechaliśmy wolno [w kierunku Tarnopola]. [...] W pewnym momencie dostrzegłam na horyzoncie masę ruchomych, ciemnych punkcików. Z każdą chwilą powiększały się, były bliżej. Widok ten sprawiał wrażenie groźnej szarańczy. Można już było odróżnić nieprzebraną ilość sylwetek ludzkich, w długich wojskowych płaszczach, szpiczastych czapkach, z osadzonymi na karabinach bagnetami. Wojsko to dosłownie zalało pola, drogi, zagajniki. Za piechotą ukazały się wolno posuwające się czołgi.
Był już dzień, gdy dojechaliśmy do Nowego Sioła. Przerażona ludność stała przed domami, pytała, co się dzieje. Pytania były zbędne: było oczywiste, że idzie na nas Azja.
Nowe Sioło, woj. tarnopolskie, 17 września
Moje zderzenie z bolszewikami we wrześniu 1939 roku, red. Krzysztof Rowiński, 1986.
Obywatele! Gdy armia nasza z bezprzykładnym męstwem zmaga się z przemocą wroga od pierwszego dnia wojny aż po dzień dzisiejszy, wytrzymując napór ogromnej przewagi całości bez mała niemieckich sił zbrojnych, nasz sąsiad wschodni najechał nasze ziemie, gwałcąc obowiązujące umowy i odwieczne zasady moralności.
Stanęliśmy tedy nie po raz pierwszy w naszych dziejach w obliczu nawałnicy, zalewającej nasz kraj z zachodu i wschodu. [...]
Obywatele! Z przejściowego potopu uchronić musimy uosobienie Rzeczpospolitej i źródło konstytucyjnej władzy. Dlatego, choć z ciężkim sercem, postanowiłem przenieść siedzibę Prezydenta Rzeczpospolitej i Naczelnych Organów Państwa na terytorium jednego z naszych sojuszników. Stamtąd, w warunkach zapewniających im pełną suwerenność, stać oni będą na straży interesów Rzeczpospolitej i nadal prowadzić wojnę wraz z naszymi sprzymierzeńcami.
Obywatele! Wiem, że mimo najcięższych przejść, zachowacie, tak jak dotychczas, hart ducha, godność i dumę, którymi zasłużyliście sobie na podziw świata.
Na każdego z was spada dzisiaj obowiązek czuwania nad honorem naszego Narodu, w najcięższych warunkach. Opatrzność wymierzy nam sprawiedliwość.
Kosów, woj. stanisławowskie, 17 września
Napaść sowiecka i okupacja polskich ziem wschodnich (wrzesień 1939), red. Józef Jasnowski, Edward Szczepanik, Londyn 1985.
Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami — bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii.
Kosów, woj. stanisławowskie, 17 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Potęgujący się w decybelach chrzęst i raptowny odgłos ciągłej strzelaniny z broni maszynowej, bez rozkazu postawił nas na nogi. Skoczyliśmy do karabinów. W tym momencie na plac poczęły wpełzać czołgi, na których nie było żadnych oznak, ani numerów. Z karabinów maszynowych sypały ogniem ciągłym w stronę okien okalających plac domów. Nie wiem, w jaki sposób w piekielnym hałasie uszy moje odebrały rozkaz dowódcy: „Bez broni w dwuszeregu zbiórka!”. Po sformowaniu szeregu ustał ogień z czołgów i powstała cisza potęgująca jeszcze bardziej moje napięcie psychiczne.
Nasz dowódca zbliżył się do najbliższego czołgu i salutując zaczął składać raport. Obserwując zajście, śmiesznym mi się wydało, jak mały człowieczek gada do potężnej, opancerzonej maszyny. Był to tylko błysk myśli, bo oto uchyliła się pokrywa wieży czołgu, a z niej wykrzywiona wściekłością gęba. Padł strzał z pistoletu, opadła gwałtownie salutująca ręka porucznika, a on sam wyprężył się, jakby w ostatnim pozdrowieniu swoich braci bolszewików, po czym miękko osunął się na bruk.
Pińsk, Polesie, 17 września
Moje zderzenie z bolszewikami we wrześniu 1939 roku, red. Krzysztof Rowiński, 1986.
Wszędzie na ulicach pobite konie leżące w kałużach krwi, bez uprzęży, lub [...] pasące się spokojnie na skwerkach. Ani jednego człowieka, ani jednego auta nie spotykam na całej przestrzeni od Cytadeli do Nowego Światu. [...] Przejeżdżając koło Zamku jęczałem głucho, jakbym sam był trafiony. Zamek, potrzaskany granatami, z zawalonym miedzianym dachem, palił się okropnym, czarnym słupem dymu, bijącym w niebo jak sama rozpacz.
Warszawa, 17 września
Wacław Lipiński, Dziennik. Wrześniowa obrona Warszawy 1939 r., Warszawa 1989.
Lwowska rozgłośnia radiowa milczała, podobnie jak tarnopolska. Nastał spokój. Z wyludnionych ulic, na których zapanowała złowróżbna cisza, zniknęli ludzie ze służb mundurowych — magistrackiej, wojska, policji. Późnym popołudniem ciszę przerwał ryk silników rosyjskich czołgów.
Dowiedziałem się, że starosta powitał Rosjan w tradycyjny polski sposób — chlebem i solą, a polscy i rosyjscy żołnierze wymieniali uściski. [...]
Chodziłem ulicami, patrzyłem na uśmiechnięte twarze Rosjan jadących czołgami oraz mieszkańców wiwatujących na ich cześć, tu i ówdzie widziałem uniesione do góry pięści tych, którzy od dawna byli komunistami, i tych, którzy właśnie się nimi stawali. Na obliczach ludzi dostrzegałem mieszaninę radości, że wojna się skończyła, a także podejrzliwości, zaciekawienia, nadziei i obawy. Zatrzymał mnie polski oficer po cywilnemu. „Są z nami czy przeciw nam?” — zapytał. „Nie wiem, ale się uśmiechają” — odpowiedziałem. Odczuwałem ogromną ulgę. Niemcy tu nie przyjdą i zostanie mi oszczędzona mordęga ucieczki w nieznane. Jak dotąd nie było źle. Pierwsze oddziały Rosjan były przyjacielskie, dawały poczucie bezpieczeństwa.
Tarnopol, 17 września
Bernard Hellreich Ingram, Nie dokończona symfonia, Warszawa 2001.
Późnym wieczorem z daleka ze wschodu słychać było wystrzały armatnie. A tu panowała cisza. Przybył goniec na rowerze. Rozprowadzający wartę sierżant Harciarek pomaszerował ze mną i Jasiem Turkiem na kolejną zmianę. Niedługo trwaliśmy na tej ostatniej warcie honorowej przy sercu Komendanta. Kapitan Bohatyrewicz stanął przed płytą wraz z całą wyprężoną na baczność drużyną i zakomenderował: „Ostatnia warta honorowa przy grobie serca marszałka Piłsudskiego i jego matki, do szeregu wstąp!”.
Wybijając takt, zajęliśmy miejsce w dwuszeregu. [...]
Z megafonów ulicznych dochodziły dźwięki marsza legionowego. Słychać było słowa prezydenta miasta, zawiadamiającego, iż Wilno bronione nie będzie. Wojsko wycofuje się na Litwę.
Wilno, 18 września
Czesław Grzelak, Wilno–Grodno–Kodziowce 1939, Warszawa 2002.
W chwili wkroczenia bolszewików do Wilna, ogarnęło ogół ludności niewymownie bolesne przygnębienie. [...] Pierwsze dni to przewalanie się przez miasto w różnych kierunkach i demonstracyjnie, wszystkimi niemal ulicami, ogromnych ilości czołgów i wojska wszelkich broni. Tak zwany proletariat wielkiego Wilna nie objawiał żadnego entuzjazmu z przybycia „wybawców”. Czołgi powitała bukietami czerwonych kwiatów tylko grupa Żydów. Leniwie, na rozkaz, ukazywały się czerwone chorągwie na kamienicach, zalewając naprawdę miasto czerwienią dopiero z ukazaniem się enkawudystów. Po kilku dniach tu i ówdzie widoczne były na ulicach miast typy z tak zwanego proletariatu, w rzeczywistości kryminaliści w roli milicjantów. Zewnętrznie czynili ci osobnicy wrażenie oberwańców o bandyckich fizjonomiach, z karabinami w ręku lub na sznurkach.
Wilno, 19 września
Tadeusz Dionizy Pozniak, HIMID, sygn.: 41.186.
Żołnierze sowieccy nie rozumieli, dlaczego „uciemiężeni” — jak głosiła sowiecka propaganda — mieszkańcy ziemi wileńskiej nie witają ich i nie cieszą się z „wyzwolenia”. Dlaczego ulice są puste, na każdym kroku wieje tu chłodem i panuje złowieszcze milczenie. W pojęciu każdego bolszewika świat kapitalistyczny, do którego należała Polska, dzielił się na wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych — na bogatych i biednych. Oczy biednych mogły być zwrócone tylko w jedną stronę: jedynego sprawiedliwego, bo robotniczo-chłopskiego państwa — w stronę ZSRR.
Tymczasem tutaj jakoś nie było widać głodnych, gołych i bosych ludzi. W kraju rządzonym przez panów i obszarników nie było wcale powszechnej nędzy.
Wilno, 19 września
Henryk Sobolewski, Z ziemi wileńskiej przez świat GUŁAGU, Warszawa 1990.
19 września w godzinach wieczornych czołgi sowieckie wkroczyły do Włodzimierza Wołyńskiego i po otoczeniu terenu Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii żądano poddania się. Na skutek tego żądania generał [Mieczysław] Smorawiński, który był dowódcą obrony Włodzimierza, wysłał dwóch oficerów do generała [Michaiła] Bogomołowa, dowódcy sowieckiego, że podda się jedynie w tym wypadku, jeżeli wojsko będzie mogło udać się na zachód za Bug. Na podstawie wyrażenia zgody ze strony generała Bogomołowa nastąpiło dwustronne podpisanie umowy.
Włodzimierz Wołyński, 19 września
Piotr Żaroń, Agresja Związku Radzieckego na Polskę 17 września 1939. Los jeńców polskich, Toruń 1998.
Co pewien czas żandarmi niemieccy z mosiężnymi półksiężycami na piersiach wprowadzają z ulicy pojedyczych Żydów. Z okien pierwszego piętra dochodzą potworne krzyki katowanych ludzi i wrzask Niemców. Każą swym ofiarom krzyczeć: „My jesteśmy winni tej wojnie. Wir sind...” Dalsze słowa gubią się w jęku masakrowanych Żydów. „Lauter, lauter!” — drze się oprawca. Stoimy zmartwiali. Nic nie można biedakom pomóc. Do czego prowadzi nienawiść!
Wyprowadzają Żyda, ciągną go po schodach i żwirze dziedzińca. Potwornie zmasakrowana twarz. Podciągają go pod parkan. Jeden z żandarmów wyjmuje z kabury pistolet. Strzela. Wyprowadzają tak kilku pojedynczych, pobitych i skrwawionych Żydów. Mordują pod tym płotem. [...]
Z bocznego skrzydła szkoły Niemcy prowadzą sześciu mężczyzn. Kilku Żydów i Polaków. Jednego z nich poznajemy. To Siedlecki, uczeń gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego, członek Narodowej Organizacji Gimnazjalnej. Wysoki, szczupły, rudawy i piegowaty. Jak się dowiedziałem potem, skazany na śmierć za posiadanie broni i strzelanie do dywersantów. A dywersja w Białymstoku była. Niemiecka młodzież — wychowankowie polskich gimnazjów — strzelała do żołnierzy polskich z wieży ewangelickiego kościoła.
Wyprowadzonych Niemcy ustawili pod parkanem. Pluton egzekucyjny żandarmerii. Rozstrzelanie. Dowódca plutonu z pistoletem w ręku podchodził do leżących, drgających ciał. Coup de grâce. Po egzekucji zapędzają nas do szkoły.
Białystok, 19 września
Tadeusz Mieczysław Czerkawski, Byłem żołnierzem generała Andersa, Warszawa 2007.
Większe siły niemieckie zajęły miasto. [...] Na magistracie powiewała flaga ze swastyką oraz czarna chorągiew ze znakami SS. Nikt z ludności cywilnej nie pokazał się na ulicy, zamknięto sklepy, ludność żydowska trwożnie czekała w mieszkaniach na rozwój wydarzeń. Na wszystkich wylotach rynku ustawili Niemcy karabiny maszynowe, a w nocy raz po raz rozlegały się strzały. Nazajutrz rozplakatowano w mieście zarządzenie w języku niemieckim i polskim [...]. Zarządzenie cofnęło Żydom wszelkie prawa obywatelskie.
[...] Około dziewiątej rano zaczęli Niemcy obchodzić wszystkie mieszkania żydowskie i wyciągać znajdujących się w nich mężczyzn. [...] Przy pracy Niemcy odnosili się do Żydów w sposób niedający się opisać. Stojąc w ubraniach po pas i po szyję w rzece, musieli Żydzi przenosić ciężkie belki pod most, bezustannie naganiani i bici przez żołnierzy niemieckich. Niemcy znęcali się po prostu nad Żydami. Wielu pokłuli bagnetami, niektórych pokopali i pobili do nieprzytomności.
Koło, 19 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
W tym dniu po raz ostatni skomunikowałem się z dowódcą Lądowej Obrony Wybrzeża, płk. [Stanisławem] Dąbkiem. Melduje mi o nadchodzącym końcu walk na Oksywiu. Nasze wojska zostały zepchnięte na ostatnie pozycje i są bezustannie atakowane ze wszystkich stron. Zabrakło amunicji, żołnierze są do ostateczności wyczerpani długą walką z ogromną przewagą. [...] Pyta się, co ma robić. Odpowiadam mu, że dowodzone przez niego wojska wykonały więcej, aniżeli kiedykolwiek się spodziewałem i że nie ma innego wyjścia, jak się poddać.
Hel, 19 września
Wrzesień 1939 w relacjach i wspomnieniach, oprac. Mieczysław Cieplewicz, Eugeniusz Kozłowski, Warszawa 1989.
20 września sformowana kolumna wymaszerowała w kierunku Uściługu pod dowództwem generała Smorawińskiego. Jednak na drodze tuż za koszarami 27 pułku artylerii, w lesie, zatrzymano całą kolumnę i oznajmiono, że na skutek zaszłych zmian w sytuacji międzynarodowej oficerowie złożą broń i od tej chwili uważani są za jeńców wojennych. Jakakolwiek obrona była niemożliwa, a to dlatego, że kolumna była otoczona czołgami, a szeregowcy byli rozbrojeni. Kolumnę zawrócono w kierunku na Łuck. Wszyscy staliśmy się jeńcami.
Włodzimierz Wołyński, 20 września
Piotr Żaroń, Agresja Związku Radzieckiego na Polskę 17 września 1939. Los jeńców polskich, Toruń 1998.
Mężczyźni, kobiety, dzieci, cywile i pozostałe w mieście grupki żołnierzy i oficerów — wszyscy razem. Nie ma czasu na sen i odpoczynek, nie ma w sercu miejsca na strach, na skargę, na zwątpienie — jest tylko wspólna wola: „Bronić się!”.
Na czele obrony miasta staje jego stary wiceprezydent, Roman Sawicki. Pierwszym naszym odruchem jest kopanie okopów i zapór przeciwczołgowych. Na wezwania powtarzane przez megafony zbierają się tysięczne rzesze ludzi z łopatami. Kopiemy rowy i stawiamy zapory na wszystkich możliwych drogach wiodących do miasta. Nie mamy przecież wywiadu, nie wiemy, z jakiej strony i który z dwu wrogów na nas uderzy.
Grodno, 20 września
Grażyna Lipińska, Jeżeli zapomnę o nich…, Paryż 1988.
Na most wjeżdża olbrzymi czołg, przerywa bez trudu nasze zapory, za nim drugi, trzeci, czwarty. Trzepoczą na nich czerwone chorągiewki. Na pierwszym czołgu bukiet kwiatów; gdzieś go kwiatami przywitano, ale nie w Grodnie. Żołnierz polski na przyczółku mostowym wali z działka przeciwlotniczego, przepuścił jednak pierwsze czołgi, trafił w czwarty, który zanim zdążył wjechać na most staje w płomieniach. Czołg pierwszy jest już na ulicy Mostowej i strzela w koszary. Celnie rzucona przez żołnierza butelka z benzyną wystarcza — czołg się pali. Jeden z czołgistów wyskakuje i płonąc pada koło dymiącej maszyny. Kiedy [...] podchodzimy do niego, jest martwy, twarz nie jest spalona i — o dziwo — zupełnie spokojna, płoną tylko brzuch i wnętrzności. Nakrywamy go zestrzelonymi gałęziami kasztanów.
Grodno, 20 września
Grażyna Lipińska, Jeżeli zapomnę o nich…, Paryż 1988.
Czołg strzela [z parku] w kierunku budynków poczty i KKO [Komunalnej Kasy Oszczędności]. Patrzę na to w odrętwieniu, ledwie pojmując, co się dzieje; nie słyszę prawie tych nowych i nie znanych mi dotąd odgłosów wojny. Dopiero bliski wystrzał stojącego koło kina „Apollo” działka doprowadza mnie do przytomności. Walą do tego czołgu w parku, który przerywa ostrzeliwanie budynków na ulicy Orzeszkowej, zwraca lufę w stronę działka i przy okazji moją, a następnie rusza ostro naprzód. Teraz wszystko zaczyna nabierać tempa: czołg strzela, wybuch pocisku, huk, kawałki cegieł, kurz, brzęk tłukącego się szkła. Strzela również działko spod kina. Na pancerzu czołgu jakieś błyski, zgrzyt gąsienic o bruk, czołg jest tuż-tuż, przetacza się obok mnie, dymiąc spalinami. Ogromny huk, jakieś zgrzyty, krzyki. Słyszę to wszystko, leżąc przerażony pod murem... A chciałem być bohaterem i brać udział w obronie Grodna. Jak wielka jest różnica pomiędzy rzeczywistością a marzeniami... Wtem słyszę czyjś zdyszany głos: „Rzucaj tę butelkę! Prędko, po cholerę ją trzymasz, wstawaj!”. Przytomnieję, obok mnie stoi żołnierz, prawdopodobnie z obsługi działka.
Nie bardzo wiedząc, co czynię, poderwany tym krzykiem, wybiegam na ulicę Dominikańską, widzę czołg stojący w szerokich obrotowych drzwiach kina, a pod nim zniszczone działko. Gąsienice przesuwają się z ogromnym hałasem do tyłu, robię kilka kroków i rzucam z całej siły butelką, która [...] rozbija się na pancerzu — od razu bucha duży płomień.
Grodno, 20 września
Czesław Grzelak, Wilno–Grodno–Kodziowce 1939, Warszawa 2002.
Wczoraj wieczorem strzelali Polacy w skrytobójczy sposób do obywateli Rzeszy Niemieckiej. Kara za ten potworny czyn została już wykonana.
Aby uniknąć dalszych napadów, grożących życiu obywateli Rzeszy Niemieckiej, dzisiaj zaaresztowano 20 zakładników z wszystkich warstw ludności. Ci zakładnicy zostaną natychmiast w trybie doraźnym rozstrzelani, jeżeli się zdarzy napad na obywateli Rzeszy [...].
Mężczyźni zamieszkujący domy, z których padną strzały, zostaną zbiorowo pociągnięci do odpowiedzialności i w trybie doraźnym rozstrzelani.
Kraków, 20 września
Stanisław Dąbrowa-Kostka, Hitlerowskie afisze śmierci, Kraków 1982.
O godzinie 16.30 dowiedziałem się, że na południe od Grodna znajduje się dowódca 15 Korpusu Pancernego, bohater Związku Radzieckiego komdiw Pietrow. Natychmiast udałem się do niego i zameldowałem: „Miasto Grodno zdobyte, poczta, telegraf, bank, elektrownia, stacja kolejowa wzięte. Wystawiłem wartę z 5 kompanii 101 pułku strzeleckiego, ponieważ brakuje mojej piechoty. Czołgi i samochody pancerne rozlokowały się w mieście wzdłuż rzeki Niemen”.
Komdiw Pietrow odpowiedział mi na to: „Jak to «miasto zdobyte», skoro prowadzona jest strzelanina?”. [...] A potem dodał: „Wyprowadzić czołgi z miasta, w przeciwnym razie was spalą”. Oburzyłem się, bo przecież rano będziemy musieli znowu zdobywać miasto, ale komdiw Pietrow powiedział: „Do przeczesania miasta potrzeba od 3 do 5 tysięcy piechoty, a my jej nie mamy. Czołgi 15 Korpusu Pancernego stoją bez benzyny. Do rana mogę zatankować nie więcej niż szesnaście czołgów, które przekażę pod wasze rozkazy. Nocą podejdzie 4 Dywizja Kawalerii i jutro [22 września] od godziny 8.00 razem ze spieszonymi kozakami będziemy przeczesywać miasto”.
Po tym wyjaśnieniu wyprowadziłem z miasta czołgi, ale zostawiłem wartę w zajętych instytucjach i samochody pancerne do patrolowania ulic.
Grodno, 21 września
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów 17 września 1939, Działania wojsk frontu białoruskiego, t. 3, red. Czesław Grzelak, Warszawa 1995.
Dotyczy: problemu żydowskiego na okupowanych terytoriach. [...] Pierwszym założeniem prowadzącym do ostatecznego celu jest koncentracja Żydów z prowincji w większych miastach. Należy przeprowadzić ją we wzmożonym tempie. [...] Trzeba przyjąć za zasadę, że gminy żydowskie liczące poniżej 500 głów należy rozwiązać i skierować do najbliższego miasta będącego punktem koncentracji. [...]
W każdej gminie żydowskiej należy ustanowić żydowską Radę Starszych, którą w miarę możności należy utworzyć z pozostałych na miejscu osobistości i rabinów. Rada Starszych winna obejmować do 24 Żydów (mężczyzn), zależnie od wielkości gminy żydowskiej. Radę należy obarczyć pełną odpowiedzialnością w całym tego słowa znaczeniu za dokładne i terminowe wykonanie wszelkich wydanych lub wydawanych poleceń.
W razie sabotowania tych poleceń należy zagrozić Radom Starszych najostrzejszymi sankcjami.
Berlin, 21 września
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka 1939–1945, t. 1: 1939–1942, oprac. Lucjan Dobroszycki et al., Warszawa 1970.
Wszystkie wpływy polskie, czy to w dziedzinie politycznej, czy kulturalnej lub gospodarczej, zostaną raz na zawsze zlikwidowane. My, Niemcy, przybyliśmy tutaj jako panowie, a Polacy mają być naszymi sługami. [...] Za nasze najważniejsze zadanie uważamy zasiedlenie tej ziemi ludźmi, którzy pojęcie Polski znać będą w przyszłości jedynie jako historyczne wspomnienie.
Poznań, 21 września
„Posener Tageblatt” nr 212, z 22 września 1939.
Głód nie dawał nam spokoju, tym bardziej że resztki sucharów zniknęły. Od czasu do czasu na Kępę padały pociski artyleryjskie. Ze złości strzelaliśmy z karabinów do obserwatora artyleryjskiego, usadowionego na wieży kościoła w Czerwińsku. Noc minęła spokojnie, a nad ranem, kiedy dosłownie nie mieliśmy już ani jednego naboju, poddaliśmy się Niemcom, których na Kępę przywieźli miejscowi rybacy, również Niemcy. Byliśmy tak zmęczeni i utrudzeni, że żołnierze niemieccy [...] nie żądali nawet podniesienia rąk.
Kępa Kotońska, okolice Czerwińska, 21 września
Michał Zapolski-Downar, Działania 23 PP im. płk. Lisa-Kuli w wojnie obronnej 1939 r. w świetle relacji, „Wojskowy Przegląd Historyczny” nr 3/1989.
Pod łopocącą na wietrze w rześki jesienny dzień flagą wojenną Rzeszy stali generałowie — niemiecki [Heinz Guderian] i sowiecki [Siemion Kriwoszein]. Owacje ludności zapowiadały [...] oddziały sowieckie. Potem słychać było zwielokrotniony chrzęst gąsienic i pojawił się pierwszy sowiecki czołg, obsypywany górą kwiatów. Niemiecka orkiestra wojskowa, która uplasowała się na wprost trybuny obok orkiestry sowieckiej, zaintonowała niemieckiego marsza. [...] Następnie niemiecki generał z upoważnienia Führera przekazał Sowietom w krótkich żołnierskich słowach miasto oraz twierdzę Brześć nad Bugiem. Obaj podali sobie dłonie. [...] Krótko pozdrowiliśmy w postawie zasadniczej Brześć nad Bugiem, zdobyty niemiecką bronią i przywrócony jego prawowitemu właścicielowi. [...] Wszyscy, którzy otaczali rozległy plac, żołnierze wszelkich rodzajów broni i wszelkich stopni, przebyli kampanię polską od samego początku [...]. Dla nich uścisk dłoni z Brześcia nad Bugiem, którego byli świadkami, stał się symbolem przyjacielskiego spotkania dwóch narodów. Ów uścisk dłoni stwierdzał, że Niemcy i Rosja jednoczą się, aby wspólnie decydować o losach Europy Wschodniej.
Brześć nad Bugiem, 22 września
Paweł Piotr Wieczorkiewicz, Kampania 1939 roku, Warszawa 2001.
Pod nieobecność dowódcy dywizjonu majora Chrystowskiego, otrzymałem telefon z dowództwa obrony. Rozmówca, major: „Jeśli zobaczy pan przed sobą jakieś obce, ale nie niemieckie czołgi, przepuści je pan przez barykadę!”.
Zdumiony w najwyższym stopniu zameldowałem, że rozkaz jest dla mnie niezrozumiały, na co rozmówca, poirytowanym już tonem, powtórzył te same słowa. Gdy ponownie oświadczyłem, że „rozkazu nie rozumiem”, zażądał podania mego stopnia, nazwiska i kazał natychmiast zameldować się w dowództwie.
Parę minut potem, wraz z adiutantem dywizjonu, zameldowałem się u podnieconego majora, który domagał się odpowiedzi, czego w jego rozkazie nie zrozumiałem. Do głębi wzburzony oświadczyłem, że rozkaz jest niewykonalny, gdyż, jak długo ja żyję, żaden obcy czołg przez barykadę nie przejedzie. Za to oświadczenie zagroził mi bezzwłocznym „postawieniem pod mur” z powodu niewykonania rozkazu w czasie wojny.
Starając się o zachowanie spokoju, oświadczyłem, że dotąd jeszcze nie odmówiłem wykonania niezrozumiałego rozkazu, teraz jednak, opierając się na regulaminie, domagam się wydania mi rozkazu na piśmie. Major aż zaniemówił z oburzenia, po czym, grożąc mi sądem wojennym, wypadł do drugiego pokoju, skąd, przez tapicerowane drzwi, słyszałem odgłosy ostrej sprzeczki.
Po chwili drzwi się otworzyły i wszedł nie znany mi pułkownik. Podszedł do mnie z uśmiechem, mówiąc: „Teraz ja wydaję panu rozkaz dla pańskich armat: jeśli zobaczy pan przed sobą jakikolwiek obcy czołg, wali pan jak w kaczy kuper! Czy ten rozkaz pan zrozumiał?”. Ze słowami: „Tak jest, panie pułkowniku” strzeliłem obcasami i uścisnąwszy prawicę życzliwie uśmiechniętego rozmówcy wróciłem na pozycję.
Lwów, 22 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999
Na rozmowy z generałem [Władysławem] Langnerem wyznaczono [miejsce] przy pierwszej barykadzie ulicznej na wschodnim skraju Lwowa. Pierwsze rozmowy z generałem Langnerem zostały na jego prośbę przerwane na 30–40 minut. [...] Nie wyraził zgody na poddanie Lwowa, zwrócił się natomiast do naszych delegatów z prośbą, by nasze oddziały wstrzymały się na 30–40 minut od działań bojowych, a on w tym czasie skonsultuje się ze swoimi najbliższymi współpracownikami i władzami miasta. [...]
Po 40–50 minutach doszło do drugiego spotkania, w czasie którego generał Langner wyraził zgodę na [poddanie] oddziałom 2 Korpusu Kawalerii Lwowa i garnizonu lwowskiego. Tutaj też obie umawiające się strony ustaliły termin formalnego udokumentowania [wyników] rozmów na [godzinę] ósmą dnia 22 września.
Lwów, 22 września
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów z 17 września. Działania wojsk frontu ukraińskiego, t. 2, red. Stanisław Jaczyński, Warszawa 1996.
Żołnierze!
Przez dziesięć dni załoga miasta Lwowa odpierała skutecznie natarcia niemieckie. Żołnierze obrony Lwowa zapisali piękną kartę w historii wojen, przeciwstawiając się wielkiej technicznej przewadze wroga, nie szczędząc krwi i życia. Gdy teraz na rozkaz żołnierze obrony schodzą ze swych pozycji, muszą wiedzieć, że nie poddajemy się w walce Niemcom, żeśmy im się oparli, że ustępujemy Lwów wojskom Sowietów, z którymi nie walczyliśmy i z którymi walczyć nam nie kazano. Ustępując ratujemy Lwów od zupełnego zniszczenia i Was, Żołnierze, zachowujemy dla dalszej pracy w Ojczyźnie i dla Ojczyzny.
Ciężką tą dla każdego żołnierza decyzją obciążam własne sumienie. Innego wyjścia dzisiaj nie mamy. Wam pozostaje rozkaz karnie wykonać — posłusznie spełnić Wasz ostatni, do czasu, żołnierski obowiązek.
Dziękuję Wam za krew i trudy.
Ojczyzna Wam tego nie zapomni.
Niech żyje Polska!
Lwów, 22 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Lwów był udekorowany w czerwone flagi, portrety Lenina, Stalina i jeszcze innych, ale ja ich nigdy wcześniej nie spotkałem w żadnym dzienniku, więc nic mi to nie mówiło. Stoję przed plakatem i płaczę, bo moja chluba — polski oficer — przedstawiony w obdartym mundurze na tle białej gęsi w polskim herbie — tego za dużo. Zdzieram i widzę obok Żyda z czerwoną gwiazdą na rękawie, który choć może już czuł się gospodarzem, jednak tylko upomniał mnie i dodał po rosyjsku: „Nie lzia” [Nie wolno].
Lwów, 23 września
Wspomnienia harcerzy — uczestników obrony Lwowa we wrześniu 1939 roku, opr. Janusz Wotycz, Kraków 2002.
Podczas marszu w lesie słyszeliśmy huk wybuchów kilka kilometrów przed nami. Gdy wyszliśmy z lasu, znaleźliśmy się na długiej grobli, która zasłana była trupami ludzi i koni, zniszczonymi wozami taborowymi i różnego rodzaju sprzętem. Grupki żołnierzy zbierały zwłoki i spychały wozy do wody, oczyszczając porytą lejami drogę na grobli, przez którą weszliśmy do wsi. Okazało się, że Sowieci zbombardowali z powietrza duży oddział taborowy, bezbronny i skazany na zagładę. Ludzie obsługujący wozy taborowe albo zginęli od bomb, albo [...] potonęli, a prowiant i sprzęt uległy zniszczeniu. Niektóre domy we wsi płonęły.
Nujno, woj. poleskie, 23 września
Mariusz Borowiak, Zapomniana flota. Mokrany, Gdańsk 2006.
Po zmierzchu wychyliłem się z okna. Jasna od ognia ulica była pusta i rozbrzmiewało w niej od czasu do czasu echo eksplozji. Z lewej strony płonęła Marszałkowska, za mną Królewska i plac Grzybowski, na wprost zaś ulica Sienna. Ciężkie krwistoczerwone kłęby dymu ciągnęły nisko nad domami. Jezdnie i chodniki zasypane były kartkami niemieckich ulotek, których nikt nie podnosił, gdyż — jak opowiadano — były zatrute. Pod jedną z latarń leżały dwa martwe ciała [...].
Żelazną od Wielkiej powoli nadjeżdżała dorożka. [...] Na skrzyżowaniu z ulicą Sosnową dorożkarz zatrzymał konia, zastanawiając się, którędy ma jechać dalej. Po krótkim namyśle wybrał drogę na wprost, cmoknął i koń ruszył stępa przed siebie. Zdołali przejechać chyba z 10 metrów, gdy rozległ się gwizd i huk. Oślepił mnie silny błysk, a gdy znów przyzwyczaiłem się do ciemności, nie było już dorożki. Roztrzaskane drewno, resztki dyszla, części tapicerki i rozszarpane ciała mężczyzny i konia leżały porozrzucane pod ścianami domów. A mógł skręcić w Sosnową...
Warszawa, 23 września
Władysław Szpilman, Pianista. Warszawskie wspomnienia 1939–1945, oprac. Andrzej Szpilman, Kraków 2002.
Z wielu odbytych u mnie [w mieszkaniu w Alejach Ujazdowskich 34] zebrań jedno szczególnie zasługuje na wymienienie — odbyło się ono [...] w momencie niemal największego napięcia bombardowania i wtedy, gdy wszystkim już było wiadomym, jak straszna katastrofa spotkała Polskę. Zebranie liczne bardzo jak na ten moment, bo składające się z 62 osób, reprezentowało wszystkie kierunki myśli politycznej i społecznej w Polsce. Jako temat do obrad i ewentualnej decyzji postawiono na porządku dziennym sprawę niebywale trudną, bo wytknięcia linii postępowania dla społeczeństwa polskiego wobec okupanta niemieckiego przy jednoczesnym uznawaniu zobowiązań Polski wobec aliantów.
Wysłuchaliśmy przemówień wyjątkowej miary, jak te, które wygłosił [Norbert] Barlicki, [Roman] Rybarski i [Jan] Perłowski — doprowadziły one do zupełnie jednomyślnej uchwały przyjęcia wniosku mojego, by jako linię wytyczną działania na przyszłość przyjąć tezę, że „najważniejszym naszym obowiązkiem być winno bronienie substancji Narodu, Opatrzności pozostawiając opiekę nad państwem”. Wniosek ten był wynikiem rozumowania, że Narodu Polskiego w jego stanie nieszczęścia i rozbicia nie stać na to, byt prowadzić grę polityczną na dwie strony, jak ją prowadził czasu pierwszej wojny światowej, gdy społeczeństwo polskie podzieliło się na dwa obozy, aktywistów i pasywistów.
Warszawa, 23 września
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Rankiem 24 września maszerowaliśmy leśną drogą. Przez konary drzew prażyło słońce. Byliśmy już parę godzin w marszu. Głodni i spragnieni. Nogi z trudem wydobywałem z piasku. Wyszliśmy na odsłoniętą przestrzeń, wielką polanę. Nagle usłyszałem huk motorów i znad lasu wyleciały sowieckie samoloty. Na drodze między leśnymi masywami rozpętało się istne piekło. Kolumna rozpadała się. Ludzie uciekali do lasu. Konie poniosły. Przewracały się furmanki. Wpadłem do rowu. Widziałem, jak padają rażeni pociskami ludzie i konie. Hałdy ziemi wylatywały w powietrze. Nasze karabiny ostrzeliwały samoloty. Nie ubywało ich jednak. Wciąż nadlatywały. Zdawało mi się, że to trwa już parę godzin. Nareszcie nalot ustał. Widok potworny. Z naszej kolumny niewiele pozostało. Nozdrza drażnił zapach prochu, swąd spalonego mięsa i mdły zapach krwi.
Okolice wsi Derewna, woj. poleskie, 24 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Wieczorem dostajemy rozkaz przekroczyć rzekę graniczną Marychę, udać się na Litwę, a stamtąd — oczywiście pojedziemy do Francji. [...]
Rzeka jest płytka, tak do pasa. Przechodzimy na drugą stronę, przezornie rozebrani od dołu i na bosaka. Walą całe tłumy żołnierzy. [...] Zostali tylko ochotnicy do partyzantek oraz — ale już na zawsze — młody oficer: strzelił sobie w łeb nie mogąc przeżyć hańby...
Siedzimy na dużej polanie czy może łące. W krzakach tkwią przerażeni Litwini: straż graniczna. Udają, że nas nie widzą, nie zgłasza się żadna ich władza, aby załatwić formalności internowania.
Granica polsko-litewska, 24 września
Jan Bieńkiewicz, AW, sygn. II/1153.
Zobaczyliśmy czołgi sowieckie, które czekały na nas rozstawione na swoich stanowiskach. Stało kilka samochodów opancerzonych i niezliczona masa Sowietów. Na czołgach wywieszono białe flagi. Do naszej grupy podszedł oficer sowiecki i zapytał, czy chcemy dalej walczyć, czy też poddać się. Usłyszałem odpowiedź kapitana marynarki Bończaka: „Nie chcemy walczyć i nie chcemy się poddać. Chcemy iść za Bug”. Oficer sowiecki odpowiedział, że możliwe są tylko dwie odpowiedzi: „poddać się” lub „walczyć”. Oficerowie Flotylli zdecydowali poddać się bez jednego strzału. Dano nam rozkaz oddania broni i stawienia się na zbiórkę. Pomaszerowaliśmy jeszcze pół kilometra. Sowieci rozkazali, by z grupy wystąpili oficerowie. Natychmiast zabrano im płaszcze, koce i wszelki ekwipunek wojskowy. Popędzono ich drogą w kierunku północno-wschodnim. Po jakimś czasie z tego kierunku usłyszeliśmy strzały. Pytaliśmy oficerów sowieckich, czy to znów jakiś polski oddział się broni. W odpowiedzi usłyszeliśmy: „To wasze pany są rozstrzeliwane w Mokranach”.
Okolice wsi Małoryta, woj. poleskie, 25 września
Mariusz Borowiak, Zapomniana flota. Mokrany, Gdańsk 2006.
Była godzina ósma rano, kiedy obudził mnie gwałtowny wstrząs powietrza. Gdzieś w pobliżu wybuchła bomba. [...] Wychodzę na dziedziniec. Pusto, żandarmi w bramie przylepieni do ścian, w oczach przerażenie. Nad nami już nie warkot, lecz wycie pikujących samolotów i eksplozja za eksplozją. [...] W prawo cała ulica zasypana gruzem. [...] Skręcam wobec tego w lewo, by jechać przez Traugutta. Wprost przede mną straszliwy płomień i olbrzymi słup czarnego dymu. To wyrżnęła bomba gdzieś koło „Europejskiego” czy Trębackiej [...]. Pusto, świsty bomb i nieustanne, jedna po drugiej, eksplozje.
Warszawa, 25 września
Wacław Lipiński, Dziennik. Wrześniowa obrona Warszawy 1939 r., Warszawa 1989.
Wychodzę na Marszałkowską, jest późna godzina wieczorna. Widno, przeraźliwie widno, na dodatek zerwał się suchy, gorący wiatr, który niesie iskry, żar i gorący, rozpalony popiół. [...] Co chwila z przeraźliwym trzaskiem pękają granaty. Biją dalej na nieszczęsne miasto, na palące się ulice, na oszalałą z przerażenia ludność... [...] Nikt nie ratuje, więc ogień przenosi się z miejsca na miejsce, z domu do domu, niektóre całe już ulice, jak Traugutta, Wierzbowa, Świętokrzyska, Nowy Świat, stoją w ogniu, palą się dziesiątki i setki domów. [...]
Chcę iść w stronę Wielkiej, Bagna, dzielnicy żydowskiej, bo tam podobno największe zniszczenie i pożary. [...] Wśród rozżarzonych ogniem ulic biegną ludzie. Krzyczą coś przeraźliwie, w rękach jakieś tobołki, walizki, rozpaczliwy szloch małych, bezbronnych dzieci. Ci ludzie uciekają z kamienicy do kamienicy, z domu do domu, stąd ich wyrzuca przenoszący się ogień, zamykają przejścia walące sie domy. Biją w tych oślepłych, oszalałych z przerażenia ludzi nowe serie, nowe pociski.
Warszawa, 25 września
Wacław Lipiński, Dziennik. Wrześniowa obrona Warszawy 1939 r., Warszawa 1989.
I wreszcie ten dzień pamiętny, gdy czterysta samolotów bez przerwy bombardowało miasto. Ciemno było od dymu pożarów i sadzy, domy się chwiały i waliły. Ludzie jak w obłędzie biegali od domu do domu, ze schronu do schronu. Na ulicach zabici, ranni, konie obok ludzi. Tak chyba wyglądać będzie koniec świata.
Ale mimo grozy, mimo śmierci, która w każdej chwili mogła spotkać każdego, ludzie żyli jak w zapamiętaniu. Wszyscy mieli świadomość, że walczy się o coś nieskończenie ważniejszego niż życie indywidualne, że walczy się o honor narodu.
Warszawa, 25 września
Józef Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1977.
Dzisiejszy nalot nieprzyjacielski, z niezwykłą furią niszczący miasto wszystkimi możliwymi środkami, obliczony jest niewątpliwie do wzniecenia popłochu i strachu wśród ludności stolicy, celem załamania jej ducha. [...] Zniszczenie naszej stolicy jest już faktem dokonanym. Nic gorszego spotkać już nas nie może. W imię Boga i Ojczyzny — przetrwamy.
W warunkach, jakie się dziś wytworzyły, zarządziłem doraźną rozwózkę po mieście produktów żywnościowych, celem udostępnienia jej w ten sposób ludności. Wzywam wszystkich obywateli, aby współdziałali w spokojnym i sprawiedliwym ich rozdziale, zwłaszcza najbardziej potrzebującym. Czynione są wszelkie możliwe wysiłki celem najszybszej naprawy uszkodzeń wodociągów i elektrowni. Na razie, celem umożliwienia ludności zaopatrywania się w wodę, zarządziłem rozstawienie w różnych punktach miasta kadzi z wodą, dostarczenie wody do szpitali... [...]
Obywatele! Pamiętajcie, że oczy całej Polski i całego świata zwrócone są obecnie na Warszawę. Wytrwamy i zwyciężymy.
Warszawa, 25 września
Archiwum Prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, red. nauk. i wstęp Marian Marek Drozdowski, Warszawa 2004.
O świcie 3 baon wyszedł na południowy skraj lasu, skąd po bezdrożach, w strugach deszczu posuwał się w kierunku Suchowoli. [...] Żołnierze maszerują dalej błotnistymi drogami, zmęczeni, zziębnięci, przemoknięci, głodni. Przy każdym zatrzymaniu kolumny walą się z nóg i zasypiają w błocie. [...]
O świcie, po ostrzelaniu przez baterię 10 pal [pułk artylerii lekkiej] nieprzyjaciela we wsi Podklasztor, ruszyło natarcie, [...] w wyniku którego Niemcy zostali wyparci ze wsi. Następnie pododdziały dotarły do Krasnobrodu, gdzie oswobodziły z niewoli niemieckiej dowódcę 6 pułku piechoty ppłk. [Jana] Kasztelowicza i kilku oficerów 1 Dywizji Piechoty Legionów. [...] W Krasnobrodzie nie było już właściwie żadnych zorganizowanych oddziałów. Podpułkownik Kasztelowicz powtórzył ostatni ustny rozkaz dowódcy 1 Dywizji: „Przegraliśmy kampanię. [...] Dekować się [...]. Młodzi wiekiem powinni przedostawać się na Węgry, a stamtąd do Francji, gdzie na pewno będzie formowane Wojsko Polskie…”.
Krasnobród, 25 września
Michał Schmal, 6 pułk piechoty Legionów Józefa Piłsudskiego w kampanii wrześniowej 1939 r., „Wojskowy Przegląd Historyczny” nr 4/1992.
Dzisiaj Niemcy wystrzelili na Warszawę dziesięć wagonów amunicji. Możecie, cholery, wystrzelać dziesięć razy więcej, a Warszawy i tak nie zdobędziecie, gdyż nic nie jest w stanie złamać ducha naszego oporu.
Po raz ostatni odwołuję się do naszych sojuszników. Już nie proszę o pomoc. Na to już nie czas. Żądam pomsty. Za spalone kościoły, za zniszczone zabytki, za łzy i krew niewinnie pomordowanych, za mękę rozrywanych bombami, palonych ogniem pocisków fosforowych, uduszonych w zawalonych schronach i piwnicach.
A wy, zbrodniarze, barbarzyńcy, którzy napadliście na nasz kraj, niosąc z sobą pożogę i śmierć — wiedzcie o tym, że istnieje sprawiedliwość, że istnieje sąd, przed którym wszyscy stanąć musimy, aby zdać sprawę i ponieść odpowiedzialność za nasze czyny.
Warszawa, 26 września
Cywilna obrona Warszawy we wrześniu 1939. Dokumenty, materiały prasowe, wspomnienia, relacje, oprac. zespół pod red. Stanisława Płoskiego, Warszawa 1964.
Panował wśród nas nastrój niepokoju. Ostrzał znacznie osłabł, ale czuło się, że dzieje się coś bardzo ważnego. Starzyńskiego nie było, był w Dowództwie. [...]
Od niego dowiedzieliśmy się definitywnie o kapitulacji. Po raz pierwszy i jedyny widziałem Starzyńskiego załamanego. Co więcej — zdumionego i skonsternowanego. To nie tylko była boleść z powodu konieczności kapitulacji, zrozumiała u wodza obrony, ale to istotnie była konsternacja, że mógł nastąpić fakt kapitulacji. [...]
Usiadł za jakimś stołem i po kolei prosił swoich współpracowników. [...] Ciemnię piwnicy usiłowało rozjaśnić kilka świec; wśród zebranych panowało milczenie, tylko przy stole toczyły się szeptem rozmowy. Gdy usiadłem przy Starzyńskim, powiedział do mnie: „Musimy kapitulować. Co chce pan ze sobą zrobić?”. — „Nie wiem — odpowiedziałem. — A pan?” „Nie wiem — odrzekł Starzyński — chyba palnę sobie w łeb.” Uścisnęliśmy sobie dłonie.
Warszawa, 26 września
Aleksander Ivànka, Wspomnienia skarbowca 1927–1945, Warszawa 1964.
Do Lwowa dowieziono nas o zmierzchu i zatrzymano na krótką chwilę na rynku. Byliśmy stłoczeni w ciężarówce, od iluś dni nie myci, nie goleni, bez broni. Ciężarówka stanęła przy straganach z owocami. Jeden z nas chciał kupić parę jabłek i spytał o cenę. Gdy któraś ze straganiarek chciała nam te jabłka sprzedać, wystąpiła druga, potężna, gruba kobieta i odepchnąwszy z oburzeniem sąsiadkę, zaczęła chwytać w ogromne brązowe ręce jabłka i z błyszczącymi, pełnymi łez oczami rzucać je do aut. To była krótka chwila, ale zanim pilnujący nas bojec zdążył się obejrzeć, zostaliśmy zasypani jabłkami, papierosami, które nam wciskali przechodnie. Pamiętam wśród nich młodego Żyda z teczką, który również kupił nam jabłek i w takim pośpiechu rzucał je do naszego auta, że wrzucił przez pomyłkę razem z jabłkami i swoją teczkę. [...]
Wszystko, co widziałem wówczas we Lwowie, to te niezliczone odruchy całej ulicy, odruchy braterstwa, czułości, serca dla garstki stłoczonych, zhańbionych, bo rozbrojonych oficerów polskich w bolszewickiej ciężarówce.
Lwów, 27 września
Józef Czapski, Wspomnienia starobielskie, w: Na nieludzkiej ziemi, Paryż 1983.
Świadomy, że tylko własnym wysiłkiem Narodu odzyskamy wolność oraz odbudujemy moralnie i fizycznie Polskę – zobowiązuję się walczyć w imię tego codziennie, czujną i mężną postawą moją oraz czynem całego mojego życia, wszystko celowi temu poświęcając dobrowolnie i ochotnie, tak z siebie, jak i z każdej mojej możliwości.
Uznaję Dowódcę Głównego Służby Zwycięstwu Polski i wszystkich wyznaczonych przezeń dowódców jako moich przełożonych wojskowych.
Warszawa, 27 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1: 1939–1942, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
W dzień i w nocy trwała bez przerwy prawie kanonada ciężkiej artylerii i naloty lotnicze, zgromadzeni w mym mieszkaniu w Alejach Ujazdowskich 34 moi bliscy przyjaciele i krewni w liczbie dwudziestu kilku osób, czuwając bez przerwy, konstatowali niejednokrotnie napięcie takie ostrzału, że na jedną minutę liczono do dziesięciu pocisków padających w najbliższym otoczeniu domu, brak zaś wody i światła czynił życie nie do zniesienia, gdy szczególnie wszystkie okoliczne domy stawały w płomieniach.
Niemniej gdy [...] koło południa przerwanym zostało nagle bombardowanie i rozeszła się pogłoska, że prowadzone są pertraktacje o zawieszenie broni, rozpacz ogarnęła wszystkich taka, że zdawało się, że gotowi są wszyscy bez wahania śmierć ponieść, byleby stolicy nie oddać wrogowi w ręce!
Widziałem takich ludzi, jak Jerzego Komorowskiego, jednego z dyrektorów firmy [Lilpop,] Rau i Loewenstein, znanego ze swego opanowania i zimnej krwi, który w chwili dowiedzenia się o zawieszeniu broni szlochał wprost spazmatycznie — widziałem młodych oficerów armii polskiej, którzy dowiedziawszy się ode mnie o nieszczęściu, które ich stolicę ukochaną spotyka, nie mogli pomimo zahartowania w walce swych łez powstrzymać.
Wszyscy gotowi byli na największe ofiary, a gdy stało się i na ulice stolicy wkroczyły wojska niemieckie, wszyscy bez wyjątku zachowali się z godnością wielką i opanowaniem, tak zdawałoby się trudnym do osiągnięcia u ludności Warszawy, zwykle tak impulsywnej.
O władzach polskich nie mówiono wcale!
Warszawa, 27 września
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
Po poddaniu się Warszawy wychodzę na miasto. Wygląda upiornie: resztki rozrzuconych barykad u wylotu prawie każdej ulicy, płonące jeszcze domy; okna zniszczonych domów wyglądają jak oczodoły trupów. Najgorzej przestawiają się domy zniszczone przez bomby burzące — odkryte całe wnętrza. Intymność życia rodzinnego na tle śmierci. Wychodzę, by dowiedzieć się o losie rodziny i przyjaciół. Straszne jest to zbliżanie się do domu w niepewności, czy zastanie się w nim jeszcze człowieka bliskiego, czy już tylko jego zwłoki.
Warszawa, 28 września
Ludwik Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1946
Podzielono nas na grupy: oficerów, podoficerów i szeregowych. W grupie oficerskiej byłem ja, kapitan służby stałej Kazimierz Mikuliński z baonu KOP „Dawidgródek” oraz komandor podporucznik w stanie spoczynku Brodowski. Kazano nam oddać broń boczną, pieniądze, lornetki, mapniki, pasy; kiedyśmy to uczynili, bolszewicki oficer w stopniu kapitana zwrócił się do kapitana Mikulińskiego z pytaniami: Czy jest oficerem zawodowym? Jakim oddziałem dowodził? Gdzie się urodził i skąd pochodzi? Gdy otrzymał na każde pytanie odpowiedź zgodną z prawdą, oficer bolszewicki powiedział: „To wy priszli bit’ naszych krasnych bojcow? Wot tiepier budiet wam zawodowyj” [Przyszliście bić naszych czerwonych żołnierzy? Ja wam pokażę zawodowego].
Po tych słowach przyłożył do czoła oficera nagan i wystrzelił.
Zachacie, 28 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Rząd Rzeszy Niemieckiej i Rząd ZSRR, po rozpadzie dotychczasowego państwa polskiego, uważają wyłącznie za swoje zadanie stworzyć ponownie spokój i porządek, a żyjącym tam narodom zapewnić odpowiadające ich narodowym właściwościom pokojowe współistnienie. W tym celu uzgodniły, co następuje:
Artykuł 1.
Rząd Rzeszy Niemieckiej i Rząd ZSRR ustalają jako granicę wzajemnych interesów państwowych na obszarze dotychczasowego państwa polskiego linię, która powinna być bliżej opisana w protokole uzupełniającym.
Artykuł 2.
Obie strony uznają określoną w Artykule 1 granicę wzajemnych interesów państwowych jako ostateczną i oddalą wszelką ingerencję mocarstw trzecich w tę regulację.
Artykuł 3.
Niezbędny nowy porządek państwowy przejmie na terenach na zachód od podanej w Artykule 1 linii Rząd Rzeszy Niemieckiej, na terenach na wschód od tej linii Rząd ZSRR.
Artykuł 4.
Rząd Rzeszy Niemieckiej i Rząd ZSRR uważają przyszły porządek za pewny fundament postępującego rozwoju przyjacielskich stosunków pomiędzy narodami.
Moskwa, 28 września
Zmowa. IV rozbiór Polski, opr. Andrzej Leszek Szczęśniak, Warszawa 1990.
Niebawem obskoczyła nas sfora fotografów niemieckiej propagandy wojennej. Żadna gwiazda filmowa nie była tyle razy fotografowana co my dwaj. [Tadeusz] Kutrzeba i ja zostaliśmy natychmiast puszczeni w obieg po świecie jako namacalny dowód hitlerowskiego triumfu. [...] Przyjął nas z godnością, ale życzliwie, dowódca 8 Armii, generał [Johannes] Blaskowitz. [...]
Von Blaskowitz oświadczył tonem oficjalnym, że przyjmuje nas do rozmów jedynie na gruncie kapitulacji bezwarunkowej [...], dodając, że dzielność wojsk polskich broniących Warszawy czyni go skłonnym do przyznania jeńcom warunków honorowych. [...]
Pozwoliłem sobie zaapelować do jego rycerskich uczuć na korzyść naszej zmaltretowanej ludności cywilnej. [...] Dał mi zapewnienie, że Niemcy będą przez kilka pierwszych dni rozdzielać 200 tysięcy obiadów dla ludności.
Warszawa, 28 września
Aleksander Pragłowski, Od Wiednia do Londynu, Londyn 1968.
Kapitulacja podpisana. [...] Więc powrót na Wilczą. Spakowało się rzeczy i idziemy. Na ulicach tłumy — tłumy ludzi idących, objuczonych workami, walizkami. [...] Idą cicho. Milczący. Dźwiganie rzeczy nie usposabia do rozmowy. Przeważnie gromadkami, rodzinami. Więc nie jest to tłum normalny, tylko jakieś grupki, trzymające się mocno siebie, wydzielone od innych. Taka ulica z góry może przypominałaby skórę pantery. Zwłaszcza że wszystko okrywa żółty kurz, ceglany kurz, szary kurz — różny.
Teraz dopiero widać, co zostało z Warszawy. Miasto poranione straszliwie, skrzeczące szkłem pod nogami. Miasto ludzi, którzy nie wiedzą nic i nie myślą nic. [...] Wszelka więź już runęła, bo wszelkie podstawy dotychczasowego życia leżą w gruzach pośród tych gruzów domów. [...] Patrzyłem. Gruzy. Gruzy w duszach.
Warszawa, 28 września
Adam Uziembło, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 11811.
Dziś przyszły depesze o kapitulacji Warszawy. Ostatni komunikat ma coś przerażającego w swym tonie spokoju i rezygnacji. Broni się jeszcze załoga Helu. Bronią się resztki armii po prawej stronie Wisły, ale to już koniec tragedii. Wszyscy stawiają mi pytania: „Co się stało, przecież tak krótką obronę i tak szybki atak, który w ciągu trzech tygodni zlikwidował, bądź co bądź, przeszło 30-milionowe państwo, trudno znaleźć w historii? Czy wasza mocarstwowość polegała tylko na blefie? Czyście nie wiedzieli, co się dzieje u waszego sąsiada? Czyście lekkomyślnie, w naiwności ducha liczyli tylko na waszych sprzymierzeńców? Czy nie lepiej było wtedy przyjąć żądania niemieckie i zachować przynajmniej prowincje centralne — zamiast tego szaleńczego kroku, jakim jest wojna?”.
Rio de Janeiro, 28 września
Tadeusz Skowroński, Wojna polsko-niemiecka widziana z Brazylii 1939–1940, Londyn 1980.
Opór Warszawy skończony. […] Cała prasa świata pochyla się w hołdzie wobec tej heroicznej obrony. Koniec jej niewątpliwie bolesny, ale stanowi on preludium do całkowitego wyzwolenia Polski. Obrona Warszawy jest zarazem przykładem tej wojny totalnej, którą prowadzi Hitler, gdyż to jego totalna wojna uczyniła z Warszawy fortecę.
Paryż, 28 września
Andrzej Krzysztof Kunert, Rzeczpospolita walcząca. Wrzesień–grudzień 1939. Kalendarium, Warszawa 1993.
Z dalekiego Polesia, znad Narwi, z jednostek, które się oparły w Kowlu demoralizacji — zebrałem Was pod swoją komendę, by walczyć do końca.
Chciałem iść najpierw na południe; gdy to się stało niemożliwe — nieść pomoc Warszawie.
Warszawa padła, nim doszliśmy. Mimo to nie straciliśmy nadziei i walczyliśmy dalej, najpierw z bolszewikami, następnie w bitwie pod Serokomlą z Niemcami.
Wykazaliście hart i odwagę w czasie zwątpień i dochowaliście wierności Ojczyźnie do końca.
Dziś jesteśmy otoczeni, a amunicja i żywność są na wyczerpaniu. Dalsza walka nie rokuje nadziei, a tylko rozleje krew żołnierską, która jeszcze przydać się może.
Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie. Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili — każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremnie. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą karność, wiem, że staniecie, gdy będziecie potrzebni.
Jeszcze Polska nie zginęła!
Kock, 5 października
Obrona Polski 1939, oprac. Waldemar Strzałkowski, Warszawa 1990.
Rządzące koła Polski niemało się pyszniły „trwałością” swego państwa i „potęgą” swej armii. Jednakże wystarczające się okazało krótkie uderzenie w Polskę ze strony naprzód armii niemieckiej, a potem Armii Czerwonej, aby nic nie zostało z owego poczwarnego bękarta Traktatu Wersalskiego, który żył kosztem ucisku niepolskich narodowości. „Tradycyjna polityka” bezdogmatycznego lawirowania i gry pomiędzy Niemcami i ZSRR okazała się niewypłacalna i całkowicie zbankrutowała.
[...] Jak wiadomo, Polsce nie pomogły ani angielskie, ani francuskie gwarancje. Właściwie to i dotąd nie wiadomo, co to były za „gwarancje” (powszechny śmiech).
Moskwa, 31 października
Stosunki Rzeczpospolitej Polskiej z państwem radzieckim 1918–1943. Wybór dokumentów, opr. Jerzy Kumaniecki, Warszawa 1991.
Wielkopolanie!
Zbliża się 60. rocznica napaści na Polskę, rozpoczętej przez władców totalitarnych systemów, hitlerowskiego faszyzmu i stalinowskiego komunizmu.
W konsekwencji tej napaści rozgorzała wieloletnia II wojna światowa niosąca cierpienia i śmierć dla milionów ludzi różnej narodowości. Wśród ofiar wojny największe straty poniósł Naród Polski, pokonany militarną przewagą przez sąsiadów z zachodu i wschodu [...].
Kieruję zatem apel do całego Społeczeństwa Wielkopolski, do kombatantów, samorządów, stowarzyszeń oraz organizacji politycznych i młodzieżowych o godne uczczenie tych, którzy w II wojnie światowej polegli na polu walki, ginęli w komorach gazowych, więzieniach i kazamatach, czy też zostali zamęczeni na nieludzkiej ziemi.
Wzywam do licznego udziału w uroczystościach upamiętniających ich bohaterstwo. Apeluję o udekorowanie w dniach 1 i 17 września br. miejsc pracy i swoich mieszkań flagą narodową.
Niechaj w tych dniach pamięci narodowej nad całą Wielkopolską powiewa wolna i niepodległa Biało-Czerwona.
Wrocław, 31 sierpnia
„Gazeta Wyborcza” Poznań nr 203, 31 sierpnia 1999.