Rezolucja, którą dzisiaj uchwalimy, rozpoczyna się stwierdzeniem, że największe w historii świata zwycięstwo militarne zamieniło się w polityczną klęskę świata ludzi wolnych, a napastnicze i zaborcze siły komunizmu, posunąwszy się tak daleko naprzód, jak nigdy dotąd, zakuły narody Europy i Azji w kajdany niewoli, dzieląc świat na niewolników i na niepodległe narody, zażywające jeszcze wolności. […]
Mam zaszczyt przemawiać w imieniu Międzynarodowej Unii Chłopskiej.
[…] Stawiając wspólny cel – walkę z komunizmem aż do pełnego zwycięstwa – ponad różnice, które z natury rzeczy istniały i istnieją pomiędzy naszymi narodami – Międzynarodowa Unia Chłopska […] przyłącza się do rezolucji, postanawiając w solidarnej akcji walczyć na rzecz wolności.
Głosząc, że nie ma federacji europejskiej bez udziału naszych krajów, pragniemy, by moment wyzwolenia nadszedł jak najprędzej i by idee federacyjne, idące po linii naszego działania, mogły w pełni zostać zrealizowane.
Przyłączam się do rezolucji również w imieniu Polskiego Stronnictwa Ludowego. Nie będzie trwałego pokoju przy podziale świata na część komunistyczną i część demokratyczną. Komunizm to system opierający się na kłamstwie, nienawiści i upodleniu człowieka, łamaniu charakterów, zdradzie narodowej i stałej bezwzględnej dywersji wśród wolnych narodów, zagrażającej pokojowi świata.
Przekonaliśmy się o tym, że w dwuipółletniej walce z komunizmem w Polsce po wojnie. Mimo terroru, gwałtów i mordów doprowadziliśmy do tego, że nawet agenci Stalina musieli mu zaraportować, że na listy Polskiego Stronnictwa Ludowego padło jednak 80 procent głosów obywateli polskich w ostatnich wyborach.
Daliśmy tym świadectwo dojrzałości politycznej narodu polskiego i jego przywiązania do demokracji, wykazując równocześnie, jak perfidnie fałszowano jego wolę.
Dzisiaj, gdy Polacy w kraju zmuszeni są do milczenia, w ich imieniu przyłączamy się do rezolucji i oświadczamy, że nie spoczniemy, póki naród nasz nie uzyska wolności i nie zostanie zaprowadzony w Polsce na miejsce dyktatury ustrój prawdziwie demokratyczny, oparty na wolności jednostki, poszanowaniu woli narodu i panowaniu prawa.
Nowy Jork, 5 maja
„Jutro Polski” nr 10, 5 czerwca 1949, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Jest 21 marca, niedziela – tutaj dzień pisania listów. Jak tu jest? No, trudno powiedzieć, że dobrze, ale w każdym razie można żyć. Jem (na koszt państwa), śpię (w państwowej pościeli), palę (sąsiedzi z celi mają papierosy), no i oczywiście prowadzę bardzo miłe konwersacje z funkcjonariuszami państwowymi. Traktujmy tę historię jak mój urlop.
Żałuję tylko, że nie zdążyłem Ci powiedzieć, jak bardzo Ciebie kocham i jak bardzo się cieszę, że jesteśmy razem. W tej chwili najtrudniej jest Tobie, ale wiem, że jesteś pogodna i dajesz sobie radę. To wszystko, czego nie zdążyłem Ci powiedzieć przed wyjazdem, powiem po powrocie, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że kiedy znów będziemy razem, po pewnym czasie przyzwyczaję się i znów nie będę Ci mówił tego tak czę sto, jak powinienem, czy raczej – jak bym teraz chciał.
Może powiesz Maćkowi, że jestem w wojsku, on zresztą pewnie wcale się nie zdziwił, że taty nie ma. Obiecuję, że po powrocie opowiem mu długą i bardzo ciekawą historię o dalekich podróżach. Czytam teraz Vernego o Afryce i nawet wyobrażam sobie, jak to można opowiedzieć Maćkowi.
Nie wątpię, że niedługo wrócę, w każdym razie nie później niż obiecałem, wychodząc z domu. Tyle jest tego, co chciałbym Ci powiedzieć, o tym co myślę i co czuję, bo przecież wiesz, że jesteś moją siłą, nadzieją, wszystkim. Ale chciałbym mówić tylko do Ciebie i dlatego kończę.
Warszawa, więzienie przy ulicy Rakowieckiej, 21 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Jeszcze raz przekonałem się, że jest to kabaret reprezentujący świadomą i walczącą opozycję intelektualną. Ponieważ wykonawcy w czasie występu i przed pili ostro za kulisami, w miarę trwania programu byli coraz śmielsi, bo coraz bardziej wstawieni. W związku z tym pozwolili sobie na parę wyskoków jak np. piosenka w wykonaniu studentki romanistyki (rodzina reemigrantów z Francji po 1945 r.), szczupłej blondynki o śmierci. Słowa makabryczno-sentymentalne, melodia bardzo sentymentalna.
Jest zielona trawka, szumi wietrzyk, śpiewają ptaki, chodzi wśród tej pięknej przyrody szczupła, wiotka dziewczyna, a gdzie stąpnie nóżką, to trawka nie wyrośnie, a jak [kogoś] dotknie, to mu rączka uschnie lub rozum postrada, moc pada na dzieci. Piosenka kończy się przeraźliwym krzykiem wykonawczyni. Po piosence [Piotr] Skrzynecki poinformował, że jest to piosenka o polskiej gospodarce […].
Kraków, 5 maja
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Z informacji uzyskanych przez źródło „Watra” wynika, że w dniu 5 kwietnia 1976 Jacek Kuroń w rozmowie z Wojciechem Ostrowskim powiedział między innymi, że:
„Wydaje mi się, że ogólna atmosfera jest na ogólne ożywienie. Widziałem wczoraj program polityczny sygnowany przez «Porozumienie Niepodległościowe» – duży maszynopis – 15 stron. W sumie to po prostu pobożne życzenia. Słuszne same. W moim przekonaniu jest to trzech panów – chyba adwokatów, a może nie, ale to jest takie dość prawnicze. To zupełnie dorośli ludzie, mądrzy, poważni. Co prawda, mam do nich pretensje, bo nie wolno takich rzeczy robić, to jest kompletny idiotyzm, bo albo to się podpisuje nazwiskami i imionami, albo się ich wcale nie podpisuje, natomiast nie wymyśla się nazwy. Bo co to znaczy – «Porozumienie Niepodległościowe». Niemniej jest [to] symptom interesujący. To ma punkty. Przy tym oni piszą, że to może być program radykalny jak i ewolucjonistyczny, bo każdy punkt może być sobie osobno. Jest o niezawisłości od ZSRR, o granicach, Litwinach, Rusinach, tylko pobożne życzenia, co jest denerwujące. Można powiedzieć, że to jest napisane jak «List 59», tylko niby bardziej szczegółowo i przez to głupiej. Ponadto jest o związkach zawodowych, o ustawodawstwie pracy, wyjazdach za granicę itp. Jak idzie taki tekst, to za chwilę będzie drugi, trzeci. Słusznie.”
Warszawa, 25 maja
PPN. 1976 – 1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Spotkanie z [Ludwikiem] Cohnem odbyło się, jak zawsze, w kawiarni „Bristol”. [...] Spotkaniu nadałem klimat podniecenia, opowiadając, iż słyszałem w Wolnej Europie i od znajomych, że nadaje się z wielkim szumem wiadomości o manifeście jakiegoś tajnego porozumienia opozycji w kraju. [...] Cohn zadał mi pytanie – czy osoby, z którymi na ten temat mówiłem, określały manifest opozycyjny jako przejaw tajnej działalności środowisk krajowych. Odparłem, że istotnie, tak te wiadomości są odbierane. Cohn poważnie się tym speszył i powiedział, że to, co on i jego przyjaciele podpisywali, było wyrazem ich przekonań, biorą za to odpowiedzialność, co stwierdzili swoimi podpisami. Natomiast nie mogą przyjąć żadnej odpowiedzialności za jakieś anonimowe programy i deklaracje [...]. On rozmawiał ostatnio w tej sprawie z kilkoma autorami, którzy razem z nim podpisali znany memoriał i wszyscy są tego samego zdania. W ogłoszeniu niepodpisanego manifestu upatrują głupotę niektórych środowisk emigracyjnych i ich polityczną nieodpowiedzialność, gdyż narażają na represje ludzi żyjących w kraju. Istnieje druga możliwość, że jest to prowokacja pewnych środowisk czy ludzi na emigracji, którzy chcą pokazać, że działają i coś znaczą w kraju dla osiągnięcia pewnych korzyści politycznych i materialnych. Może też być inna prowokacja, której inspiratorami są komuniści. [...]
Odparłem, że podzielam jego punkt widzenia i rozumiem istniejące zagrożenie. Ponieważ jestem człowiekiem umiarkowanym i staram się patrzeć dalej swego nosa, uważam, że należy bezzwłocznie poinformować zaprzyjaźnione środowiska polityczne na Zachodzie o szkodliwości takiego działania i dążyć do wyjaśnienia, co się za tym kryje. [...]
W sumie napędziłem Cohnowi trochę strachu, ale wywołałem wrażenie, że kieruję się rozsądkiem i chcę obronić „memoriałowców” przed niebezpieczeństwem.
Warszawa, 7 czerwca
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Wczoraj był pogrzeb Słonimskiego, kościół św. Krzyża nabity tłumem, śpiewali „Boże, coś Polskę”, potem pochówek w Laskach, gdzie leży jego żona. Przyszli ludzie najrozmaitsi: „opozycja”, katolicy, marksiści, dawni i obecni. Uczucia miałem mieszane: z jednej strony dobrze, że była taka manifestacja wolna i swobodna, z drugiej jednak nasuwało się pytanie, co łączy tych wszystkich ludzi (bezradnych w istocie i zagubionych), jaki to autorytet właściwie żegnano. Walczył o różne rzeczy: o pacyfizm (bez sensu – przed Hitlerem), o racjonalizm dość prymitywny, niby o „socjalizm”. Miał swoją piękną kartę przed samą wojną, był odważny, walczył. Ale potem – czort wie co. Trochę komunizował, siedział w UNESCO z łaski Polski Ludowej, kiedy wrócił do kraju, mocno był niejasny. Dopiero po Październiku zaczął być „heroldem wolności”, ale jako prezes Związku Literatów (1956–1959) zawalił masę spraw przez brak orientacji oraz załatwianie własnych interesów. […] Bóg z nim, ale nie bardzo rozumiem, co to za prorok dla tej zebranej tam różnorakiej inteligenckiej rzeszy, która przeważnie już nie pamięta, co on właściwie robił? A może różnorodność jego osoby przyciąga ludzką rozmaitość? […]
Wisiał piękny nekrolog ręcznie napisany, bo inne cenzura pokastrowała. No cóż, była w tym wszystkim jakaś nostalgia za wolnością, a u starszych – tęsknota do dawnych czasów. Wreszcie człowiek utalentowany, zostanie po nim luka. Podobno Iwaszkiewicz chciał w Laskach przemawiać, już sięgał po kartkę (ten to ma tupet!), a tu ksiądz powiedział, że na życzenie zmarłego przemówień nie będzie. Dobre.
Warszawa, 9 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Zwracam się do Pana, jako szefa partii robotniczej, jako do polityka, który walczy o socjalizm zgodny z prawami ludzkimi, jako do komunisty, ponieważ w moim kraju komuniści piastują niepodzielnie władzę.
Zwracam się do Pana z wezwaniem o pomoc dla robotników polskich oczernianych przez prasę, radio i telewizję, bitych przez milicję, aresztowanych, oskarżonych przed sądami o sabotaż, skazanych na długie kary pozbawienia wolności. [...]
Historia powtarza się po raz trzeci. W czerwcu 1956 w Poznaniu i w grudniu 1970 na Wybrzeżu Bałtyckim robotnicy polscy płacili własną krwią za błędy tych, którzy są u władzy. Nie wyciągnięto żadnych wniosków z tych doświadczeń. Także tym razem nie mówi się bynajmniej o odpowiedzialności władz, lecz jedynie odpowiada się represjami skierowanymi przeciw robotnikom.
W prasie, w radiu i telewizji demonstracje, które zmusiły władze państwowe do zmiany swych błędnych poglądów, określa się jako wyczyny chuliganów, jako akty bandytyzmu i wandalizmu. W różnych miejscowościach rozpoczęto masowe represje przeciw uczestnikom demonstracji i strajków. [...] Wszędzie zwalnia się z pracy robotników; w Radomiu i Ursusie aresztowano wiele osób; ci, co wracają z komisariatów policji, mają na sobie ślady pobicia, niekiedy bardzo poważne. [...]
Robotnicy, nieposiadający własnych organizacji i pozbawieni informacji, są całkowicie bezbronni wobec represji. Reakcja władz zaostrza nastroje nienawiści i desperacji. Następny wybuch mógłby stać się tragedią dla narodu polskiego i oznaczać polityczne bankructwo całej lewicy w Europie.
[...] Zwracam się do Pańskiego sumienia. Oby nie było obojętne wobec tej sprawy.
Warszawa, 18 lipca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
4 września uczestniczyłem w rozmowie, w której brali udział Julia i Artur Międzyrzeccy i Andrzej i Kazimiera Kijowscy [...]. Andrzej wyjaśnił, że w związku z dawnym Listem 59 przyszło mu [...] do głowy, że trzeba się zdecydować na pewien status. Należy zastanowić się, czy się chce zostać politykiem, czy kimś innym. Jeżeli człowiek chce porzucić swój zawód i chce zostać politykiem, to musi być to działalność pełna i zaangażowana. On na to jednak się nie decyduje. Może pisać w miarę możliwości do druku, ale chce zachować pozycję niezależną. [...] Jego zdaniem, cała rola aktywna będzie przechodziła stopniowo w ręce innej generacji, w ręce ludzi innej formacji, którzy nie są literatami i pisarzami.
Warszawa, 7 września
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Działalność z zasady jawna (niezależnie od tego, czy określana przez władze jako legalna, czy nie) powinna się skupiać na inicjatywach doraźnych i praktycznych, celach konkretnych i krótkoterminowych. Winna dążyć do tworzenia
faktów dokonanych. Nie należy natomiast jawnie podejmować działalności ogólnoprogramowej. Poza łatwością tak zwanego wymanewrowania zmusza to bowiem do kompromisów, przemilczeń i uników. Utrudnia również dyskusję,
nawet prowadzoną niejawnie. Prowadzenie polemiki z jawnie, pod własnym nazwiskiem głoszonymi tezami programowymi – na przykład Kuronia – wiedzie albo do denuncjacji, albo do podcinania nóg autorowi. Działalność tajna natomiast powinna się koncentrować na przemyśleniach teoretycznych, programowych, kształtowaniu świadomości społeczeństwa, dyskutowaniu ostatecznych celów i wartości, formowaniu postaw, z których wynikać może i powinno działanie praktyczne. Natomiast nie należy z pozycji tajnych wydawać wezwań do konkretnych akcji – grozi to przechwyceniem inicjatywy przez władze i prowokacjami. W sferze praktycznej aktywność tajna winna się ograniczać do ogólnych inspiracji.
Warszawa, 25 marca
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Wracając do zajść mających miejsce podczas tegorocznych Juwenalii [15 maja 1977], uważam, że należy zwrócić baczniejszą uwagę na środowisko kulturalne Krakowa, a przede wszystkim skupione wokół aktorów „Piwnica”.
Już kilka lat temu zwrócili oni na siebie uwagę społeczeństwa, nie tylko krakowskiego, swą, jak tłumaczono, odważną postawą, niezaangażowaną krytyką i obiektywizmem. Udział aktorów „Piwnicy” w pochodzie żałobnym, na oczach setek ludzi, każe przypuszczać, że mamy raczej do czynienia z dość sprytną i czujną organizacją, która wzięła na siebie ciężar zadania politycznego, wrogiego naszemu ustrojowi i rozłożyła jego realizację na kilka lat.
Koronkowym, destrukcyjnym działaniem inspirują w krakowskim środowisku wrogie tendencje i niekorzystny przykład […].
Kraków, 20 maja
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Znowu listy z daleka, więzienie, wojsko, więzienie, więzienie – i to ma być ten los, który wybrałem. No dobrze, wybrałem sobie, ale z jakiej racji Tobie. A jednak to więzienie – to teraz, tu – było potrzebne. [...] Piszę: potrzebne, a pomyślałem sobie o tym już parę dni temu – dwa albo trzy. Przez ten tydzień, który minął, zrozumiałem, przemyślałem i wiem już teraz z całą pewnością, że jestem tylko Twoją połową i po prostu, zwyczajnie nie umiem bez Ciebie żyć. Nie przestrasz się tylko. Ja to więzienie przeżyję: godnie i dobrze.
Mam już w tym względzie niezłą rutynę, to po prostu kwestia rutyny i nic więcej. Więc przeżyję, bez względu na to, jak wiele tego wypadnie. Z tego jednak przeświadczenia, o którym jest w tym liście, wynika jeden tylko wniosek i tym razem nie waham się go wyciągnąć: nie wolno mi, pod żadnym pozorem nie wolno, robić czegokolwiek, co może mnie od Ciebie oddzielić. Tyle i to cała mądrość. Jak to się stało, że nie wymyśliłem jej dotąd? [...] Moja tęsknota do Ciebie – ta z Wałcza, Wrocławia, Łodzi, Sztumu, Wronek, Mokotowa, Białegostoku nie przemijała, tylko kumulowała się. To znaczy, że w każdym kolejnym rozdzieleniu silniej tęskniłem, trudno było ją dźwigać i uśmiechać się. Ot, i wszystko.
Przyszedłem tutaj [do więzienia na Mokotowie] w stare dobre, znajome kąty i zrozumiałem, że to już ostatni raz będę mógł ten cały ciężar znieść. Choć to pewnie przesada. Nieograniczone są możliwości człowieka – móc to pewnie mógłbym jeszcze wiele razy, ale nie chcę. Dotyczy to oczywiście nie tego, co minęło, a tym samym i nie tego, co jest teraz. Minionego się nie cofnie i, szczerze mówiąc, nawet bym nie chciał cofnąć. Ty rozumiesz, wiesz i czujesz przecież to, co ja. Czas teraźniejszy jest prostą konsekwencją czasu minionego. Oczywiście – czas teraźniejszy tutaj – nic w nim nie można zmienić i, jak łatwo zgadnąć, wcale nie chcę. Kiedy jednak wrócę, to skończą się rozstania raz na zawsze. Nie chcę, nie chcę i już. Tak wygląda moje postanowienie.
Ten list będzie krótki. Piszę pożyczonym długopisem na pożyczonym papierze. Chyba już jutro będzie wypiska. W przyszłą niedzielę napiszę więc zwyczajny, długi list – rozmowę z Tobą, moje szczęście, moje sumienie, moje wszystko. Wiem, że teraz nieprędko dostanę list od Ciebie. Będę więc sobie wymyślał to, co powiem. Choć wcale nie potrzebuję wymyślać.
Rozmawiam z Tobą stale. Wciąż jesteś ze mną. Mój wielki, cudny Boże.
Warszawa, więzienie przy ulicy Rakowieckiej, 22 maja
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Ustalono [...], za pośrednictwem pozostającego na łączności Departamentu II MSW źródła „Tajfun”, że figurant przesłał w 1977 roku za granicę tajnym kanałem wiele listów i trzy opracowania o wybitnie wrogiej politycznie treści.
Opracowania o nazwach Tradycja niepodległościowa i jej wrogowie, Kościół i katolicy w Polsce Ludowej oraz Myśli o dzisiejszej ojczyźnie kierowane były za granicę w imieniu Polskiego Porozumienia Niepodległościowego. [...] W ramach operacyjnej kontroli figuranta ustalono i wykonano dotychczas następujące przedsięwzięcia:
– poczyniono już poważne przygotowania do zainstalowania w jego mieszkaniu PP [podsłuchu pokojowego] i PDF [podglądu i dokumentacji fotograficznej];
– w drodze odpowiedniej kombinacji uzyskano odciski i wykonano duplikaty kluczy do mieszkania;
– przygotowywana jest w najbliższym czasie tajna penetracja w tym mieszkaniu; [...]
– wyselekcjonowano z grona jego znajomych dwie osoby [...], które planowane są do ewentualnego wykorzystania w tej sprawie; [...]
– przeprowadzone dwukrotnie ekspertyzy pisma nie dały jednoznacznej odpowiedzi, na czyjej maszynie pisane były te dokumenty. Stwierdza się jednak, iż użyto dwóch maszyn, w tym jedna jest prawdopodobnie własnością figuranta.
Warszawa, 8 lipca
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Wbrew oficjalnym deklaracjom, w ciągu ostatnich dwu lat mamy do czynienia ze stałym kurczeniem się pozorów demokracji i wzrastającym podporządkowaniem partii wszystkich szczebli administracji państwowej i terenowej, łącznie
z gminami. Od roku modne stało się w języku władców słowo „konsultacja”. Sam fakt, że się tyle o nich mówi, świadczy o tym, że władze zdają sobie sprawę z fikcyjności tych stałych „reprezentacji” opinii społecznej, jakimi rzekomo są Sejm i rady narodowe. Gdyby istotnie były one wyrazicielami poglądów wyborców, żadne inne ciało konsultacyjne nie byłoby potrzebne. [...] Władze wyobrażają sobie swój dialog ze społeczeństwem jak „rozmowę”
między dyrygentem a orkiestrą, rozmowę, w której odpowiednie ruchy pałeczki wywołują głosy trąb, bębnów i skrzypiec. Czasami koncert komplikuje się, bo w kierownictwie partyjnym jest paru dyrygentów, którzy jednocześnie
podniecają do głosu rozmaite melodie. Tak zwany dialog bywa bowiem formą prowadzenia wewnątrzpartyjnych sporów. Zwolennicy twardego kursu inspirują listy do redakcji domagające się „uciszenia warchołów”; zwolennicy liberalizacji – listy wzywające do szerszego spożytkowania fachowych umiejętności bezpartyjnych itd. Niech tylko jednak wyłoni się ze społeczeństwa jakakolwiek samodzielna grupa, działająca jawnie i w ramach prawa, jak Komitet Obrony Robotników, Ruch Obrony Praw Człowieka [i Obywatela] czy Studencki Komitet Solidarności, i wystąpi z propozycją nawiązania dialogu – natychmiast jest atakowana i szykanowana. Występowanie takich grup świadczy, że społeczeństwu bardziej niż władzy na rzeczywistym dialogu zależy.
Warszawa, lipiec
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Tekst poniższy nie jest instrukcją dla konspiratorów ani nie stanowi podręcznika rewolucjonisty. Jest przeznaczony dla każdego, kto żyje w państwie totalitarnej dyktatury, jakim jest PRL. Policja polityczna [...] jest tu czynnikiem wszechobecnym, kontrolującym wszystkie dziedziny życia, interesującym się postawą i zachowaniem każdego mieszkańca kraju. Każdy więc jest stale narażony na to, że znajdzie się w orbicie jej działalności. Umiejętność redukowania szkodliwych skutków takich zetknięć jest gałęzią prawdziwej „wiedzy obywatelskiej” Polaka w PRL.
Warszawa, lipiec
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Dziękuję za list z 8-go, który dziś otrzymałem. Rozminął się z moim. „Mężowie zaufania” ograniczają się głównie do przysyłania tekstów PPN do mnie, z tym że Kołakowski załatwiał „Tydzień Polski”. Ostatni tekst dostałem od Teresy [Dzieduszyckiej]. W zasadzie otrzymany tekst przesyłam do FE [RWE] (jeśli tego nie zrobił Kołakowski), do [Andrzeja] Ehrenkreutza w Chicago, który je powiela i rozsyła do prasy amer[ykańskiej] i polonijnej, do Kanady („Związkowiec”, „Głos Polski”), Australii („Wiadomości Polskie”, drugie pismo „Tygodnik Polski” jest pismem parszywym) i Argentyny. Teksty PPN są niezmiernie szeroko przedrukowywane przez prasę polonijną na wszystkich kontynentach, poza tym są przedrukowywane i omawiane przez prasę ukraińską i litewską. I to wszystko mimo akcji endeków i tut[ejszego] „Narodowca”, że PPN jest fałszywką emigracyjną robioną przez senatorów. Ma się rozumieć, mogę załatwiać „Tydzień” podczas nieobecności Kołak[owskiego], choć jak Pan się mógł zorientować, moje stosunki z polskim Londynem są złe.
Jeśli idzie o technikę: bardzo proszę o teksty bardziej wyraźne i nie na tych bibułkach, z których nie można robić fotokopii. Wolałbym, by w miarę możności unikać Włoch, tj. Gustawa, bo poczta włoska jest zupełnie straszna — ekspres potrafi iść dwa tygodnie. W Paryżu byłaby chyba najlepsza Teresa, z którą jak się orientuję, jest Pan wnajlepszych stosunkach. [...]
Bardzo czekam dalszych tekstów PPN, ale liczę również na to, że jeden z obiecanych artykułów dostanę do 1–4 sierpnia.
To co w tej chwili wydaje mi się ważne, to kampania w sprawie FE, z którą jest źle. Ponieważ Amerykanie bardzo się liczą z opiniami kraju, byłoby dobrze, by sprawa programów FE (jakie powinny być i co jest niedobrego obecnie) była tematem specjalnego opracowania i specjalnego tekstu PPN. To może mieć duże znaczenie i pomóc między innymi Brzez[ińskiemu], który rozumie, że jest źle, ale ma się rozumieć, musi mieć „podpórkę”.
O innych sprawach, mam nadzieję, że będę miał okazję z Panem rozmawiać. Idzie mi o sprawy „sąsiedzkie”, tj. Ukraińcy, Litwini, Białorusini, Czesi, Słowacy (osobno), nie mówiąc już o Węgrach, których Polacy kochają nie mając pojęcia o nich. Trzeba pamiętać, że te wszystkie narody mają szalone kompleksy niższości i każdy głos polski niezmiernie się liczy. Tak samo byłoby sprawą wielkiej wagi przepracowanie stosunków polsko-niemieckich. Tu terror endecki, wspierany przez propagandę PRL, jest niezmiernie szkodliwy. [...]
16 lipca
Zdzisław Najder, Wypowiedzenie niepodległości, „Karta” nr 39/2003.
W zasadzie otrzymane teksty przesyłam do FE [Wolnej Europy] (jeśli tego nie zrobił Kołakowski), do Ehrenktreutza w Chicago, który je powiela i rozsyła do prasy amerykańskiej i polonijnej, do Kanady („Związkowiec”, „Głos Polski”),
Australii („Wiadomości Polskie”, drugie pismo – „Tygodnik Polski” – jest pismem parszywym) i Argentyny. Teksty PPN-u są niezmiernie szeroko przedrukowywane przez prasę polonijną na wszystkich kontynentach, poza tym są
przedrukowywane i omawiane przez prasę ukraińską i litewską. I to wszystko mimo akcji endeków i tutejszego „Narodowca”, że PPN jest fałszywką emigracyjną robioną przez sanatorów.
Maisons-Lafftte, 16 lipca
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Wizyta Adama [Michnika]. Wciąż ten sam problem: działalność antyreżimowa, otwarta, połączona z wyczekiwaniem na łaskawość, quasi-tolerancję czy po prostu inercję władz. Adam nazywa to presją. Ja to nazywam hipokryzją i twierdzę,
że pomimo wszystko jest to działalność wpisana w reżim. Logiczniejsze wydaje mi się działanie konspiracyjne zmierzające do zbudowania paralelnego państwa.
To, co robią Adam, Kuroń i inni, jest na pewno bardziej efektowne, ale też niesłychanie kruche. Opiera się wyłącznie na ludziach, którzy nie mają już nic do stracenia, albo takich, którym straty, jakie im może zadać reżim, już w niczym nie grożą. Szeroka konspiracja może natomiast zaciekawić i wciągnąć naprawdę rzesze ludzi z różnych środowisk.
Wilga, 21 lipca
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Mieszanina bałaganu i pedanterii, kombinacja korupcji i terroru, dwugłos hałaśliwego patriotyzmu z serwilizmem wobec wielkiego sąsiada to nowości ustroju, który swoją trwałość i stabilność zawdzięcza nie przemocy fizycznej ani sprawności władz, lecz temu, że odwołując się do ujemnych cech charakteru ludzkiego, wspomagając je i podsycając, osłabia moralnie człowieka, a osłabionym włada bez przeszkód. Odwołuje się mianowicie do lenistwa, bezwładu, sobkostwa, cynizmu. Mniej okrutny niż dawne systemy despotyczne, jest nieporównanie bardziej od nich demoralizujący. [...]
Spokój jest podstawowym hasłem reżimu. Zastąpiło ono całkowicie dawną frazeologię rewolucyjną, która wymagała intensywnego „nawracania”. Na spokój nikogo nawracać nie trzeba, bo wszystkim jest wygodny. W społeczeństwie otwartym, które znajduje się w nieustannym ruchu, w którym ścierają się wciąż sprzeczne interesy, opinie, ambicje, spokój taki jest po prostu niemożliwy i przybyszowi stamtąd wydaje się koszmarem, ale kto go raz zaznał, jak my, pod rządami hierarchicznej biurokracji, przyzwyczaja się do niego i pragnie go, jak chory, co raz zakosztował dobrodziejstw środka znieczulającego. [...]
Odwykliśmy od jasnego myślenia, od otwartego dyskutowania naszych poglądów, a nawet od formułowania poglądów na własny, prywatny użytek. Odwykliśmy, bo nam tego w PRL nie potrzeba. [...] Wiedziemy tedy zredukowane życie duchowe; karmimy się szczątkami idei. Na co dzień posłuszni reżimowi, od święta lub z rozpaczy bywamy bigotami albo nacjonalistami.
Nie mogąc naszego gniewu skierować we właściwą stronę, koimy nasze powszednie upokorzenia pielęgnowaniem nienawiści do wszystkich wokoło: do Rosjan i Niemców jako bezpośrednich sprawców naszego upadku; do Zachodu, że nas w porę nie wyzwolił i że mu się lepiej żyje; do Czechów, Rumunów, Bułgarów za to, że „zanadto” ulegli i bardziej od nas upodleni (niewolnik zwykle gardzi drugim niewolnikiem); w końcu do Żydów, ilekroć nam się przypomni lub zostanie przypomniane, że odegrali znaczną rolę w zakładaniu podstaw reżimu. Sam reżim bierze czynny udział w podsycaniu tych nienawiści, które mu ułatwiają zadania. [...]
Tak tedy stajemy się coraz bardziej prymitywni i coraz bardziej związani z reżimem. Wszystkiemu, co w nas złe i słabe, wychodzi naprzeciw. Spotykamy się z nim w pół drogi, tworząc wspólnie prywatno-oficjalną kaszkę z idei, słów, uczuć, którą zjadamy z jednej miski, radując się w głębi duszy „spokojem” i „jednością” i unikając skrajności, jakie nieuchronnie ujawniają się w społeczeństwie otwartym.
Warszawa, wrzesień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Ograniczanie opozycji do jawnej byłoby dziś w Polsce niesłuszne i z tego powodu, iż działalność „jawniaków” wystawiona jest nieuchronnie na dwie niebezpieczne trudności: izolacji od zewnątrz i profesjonalizacji od wewnątrz. Ludzi w zasadzie działających jawnie łatwiej jest śledzić, szykanować i ograniczać swobodę ich ruchów. Ponieważ śledzi się i szykanuje także tych, którzy się z nimi porozumiewają – społeczny zakres ich kontaktów jest kontrolowany
i ograniczany. [...]
To, co nazywałem „profesjonalizacją”, również wpływa odosabniająco. Jest rzeczą zrozumiałą, że „jawniacy”, żyjący przedziwnym, wymagającym mnóstwa wyrzeczeń, odwagi i silnych nerwów życiem na pograniczu tego, co w PRL
tolerowane, zwykle pozbawieni pracy i normalnego zarobkowania, śledzeni, szykanowani, ciągle zagrożeni – muszą dla psychicznej samoobrony i adaptacji wytwarzać specyficzny sposób myślenia. Klasycznymi jego przejawami są
optymizm i przecenianie własnej roli społeczno-politycznej. [...] Opozycja zaś nie jest w stanie przyjąć na siebie odpowiedzialności za losy kraju, ponieważ jako zorganizowana siła polityczna nie istnieje.
Wrzesień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Z uzyskanych w sprawie krypt. „Carol” materiałów wynika, że figurant i najbliższa grupa osób z nim związanych prowadzą głęboko zakonspirowaną działalność organizacyjną. Sprzysiężenie nosi nazwę Polskie Porozumienie Niepodległościowe. Opracowywane przez nich materiały o wybitnie wrogiej politycznie treści (antykomunistyczne, antyradzieckie) rozsyłane są tajnymi kanałami do ośrodków dywersji na Zachodzie i wykorzystywane tam („Kultura”). Osoby z tej grupy, a zwłaszcza figurant, mają kontakty z czołowymi działaczami z tych ośrodków, w tym także osobami zajmującymi wysokie stanowiska w aparacie władzy czołowych państw kapitalistycznych. [...]
PPN jest jak gdyby nielegalnym ośrodkiem dyspozycyjnym w Polsce. Popiera, być może inspiruje, ale nie utożsamia się oficjalnie np. z KOR czy ROPCiO.
Warszawa, 20 października
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Obywatel PRL ma dziś ograniczone możliwości kształtowania losu własnego i losu kraju. Możliwości te są jeszcze bardziej zacieśniane przez niewiedzę o tym, co się dzieje dokoła i jak żyją ludzie w innych systemach politycznych. [...] Ilu z nas wiedziało w ostatnich dniach czerwca 1976 o ścieżkach zdrowia, którymi przepędzano robotników? Kto zna prawdę o masakrze bezbronnych na Wybrzeżu w grudniu 1970 – masakrze, za którą nikt nie został ukarany? Setki tysięcy Polaków dało się w sierpniu 1968 nabrać na cyniczne brednie o rzekomej groźbie interwencji niemieckiej w Czechosłowacji. [...] Polak, pozbawiony rzetelnych informacji nie tylko o wydarzeniach za granicą, ale przede wszystkim o tym, co się naprawdę dzieje w kraju, co myślą, czują i robią jego rodacy – coraz mniej rozumie otaczający go świat, a nawet własne społeczeństwo. O to właśnie idzie władzy totalitarnej: aby uczynić naród bezrozumnym stadem dającym się manipulować i biernie wykonującym polecenia. Tak nas otumanić, abyśmy stracili świadomość, że możemy i mamy prawo żyć inaczej.
Przeciwdziałanie temu ogłupianiu jest jednak możliwe i znacznie łatwiejsze, niż się na ogół uważa. Każdy z nas jest w stanie różnymi sposobami docierać do wiadomości o tym, co się dziś dzieje w Polsce i na świecie.
Warszawa, listopad
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Prasa reżimu mówi pogardliwie o „małych grupkach”, o „ludziach marginesu”, o „salonowej opozycji”. Absolutna większość narodu polskiego jest dziś w opozycji, my zaś jesteśmy jej rzecznikami i wyrazicielami. Działamy dla
większości w jej imieniu. [...]
Nie mamy na widoku innych celów poza formułowaniem, wymianą i głoszeniem naszych poglądów. Nie jesteśmy ani organizacją, ani partią polityczną. Nie prowadzimy żadnej innej działalności poza pisarską. Staramy się wsłuchiwać
w nastroje i uczucia społeczeństwa, nadawać przemyślaną formę jego aspiracjom, racjonalizować jego postawy, uczyć obywatelskiego myślenia, odbudować jego poczucie historycznej ciągłości i tożsamości. [...] Nie wierzymy w możliwość zreformowania obecnego systemu, ale przypuszczamy, że siłą inercji może trwać jeszcze długo. Dlatego każdą, choćby cząstkową i przejściową, poprawę przywitamy z radością, jeśli Polakom i krajowi przyniesie korzyść.
Warszawa, grudzień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Co znaczy hasło niepodległości praktycznie, na co dzień? [...] Nie mamy możliwości uprawiania żadnej polityki. Przewidywanie polityki? Spekulacje? Są przecież niemożliwe, brakuje przesłanek, faktów, informacji. W jakich warunkach może nastąpić „uwolnienie” Polski od radzieckiej dominacji i wszystkich wynikających stąd skutków? Można wyobrazić sobie kilka wariantów, a każdy z nich oznacza inną sytuację wewnętrzną. Przewidywania takie są nie tylko niemożliwe, z reguły nietrafne etc., ale także niebezpieczne, ponieważ wytwarzają wishful thinking i wywołują niebezpieczne nawet zachowania i odruchy.
Cóż więc znaczy hasło niepodległości w naszych warunkach? Jest to pewien rodzaj politycznej wiary, bez której nie może się obyć żadna ideologia. Wolno komunistom wierzyć – mimo wszystko, w ich wiarę w pracę, w realizację ich ambitnego planu, wolno i nam.
W co wierzą komuniści? [...] W co my wierzymy?
24 stycznia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Dzisiejsza „korowska” czy „ropciowa”, ewentualnie „pepeenowa” opozycja to grupy elitarne i oderwane, niedysponujące poza Radiem Wolna Europa żadnymi masowymi środkami przekazu do społeczeństwa, a i to „dysponowanie” dosyć jest wątpliwe. Powielaczowe pisemka to rzecz wzruszająca i cenna, ale nie przełamie ona inercji społeczeństwa, któremu po 1970 roku zastrzyknięto bakcyla bezideowego pragmatyzmu i które, wystając w kolejkach czy tłocząc się w autobusie, marzy tylko o zaopatrzonym rynku, o własnym mieszkaniu czy ewentualnie o samochodzie, a więc o doraźnym awansie społecznym, nie zaś o „wolności słowa” czy „prawach człowieka”, bo społeczeństwo wychowane w totalizmie nie kojarzy już tych rzeczy ze sobą i hasło z marca 1968 „Nie ma chleba bez wolności!” to dla niego czysta abstrakcja. [...]
Działalność młodzieży i twórców w postaci wydawania pism, biuletynów, nawet książek, organizowania prywatnych kursów i wykładów, komitety uczelniane etc., to działalność znakomita, wychowuje ona grupę inteligentów żywych, wyłamujących się z panującego orwellizmu, chcących myśleć samodzielnie, świadomych zakłamania historii, polityki, literatury, jakie u nas panuje. [...]
Ale w polityce, w realnym wpływaniu na sytuację kraju te grupy – na razie przynajmniej – roli nie odgrywają. [...] Tym większą rolę przywiązują do wychowawczej narodowej roli, jaką samodzielnie zapragnęły odgrywać grupy KOR, ROPCiO czy PPN. [...] KOR na pewno ma największe zasługi, bo był jednym z pierwszych inicjatorów, bo siedział w ciupie, bo prowadzi teraz szeroką (oczywiście w znaczeniu względnym) działalność interwencyjną i oświatową. Ale ROPCiO ze swym odważnym „krzykiem” politycznym też jest bardzo dobry, a PPN chce głębiej i spokojniej myśleć – świetnie. Wszyscy są potrzebni, wszystkich powinniście popierać.
Paryż, 5 lutego
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
W dniu 1 września Donata Eska dostarczyła do domu TW fabrycznie nową maszynę do pisania (gabinetową) marki „Łucznik” oraz angielskie matryce tzw. woskówki, z prośbą o wykonanie ok. 25 stron tekstu, składającego się z dwóch części. Pierwsza część pt. Mieczysław Niedziałkowski liczyła około 15 stron, druga część to Apel młodzieży miast i wsi na około 10 stron. Eska twierdziła, że tekst ten nie jest przeznaczony do oficjalnej publikacji. Prosiła, aby TW nie mówiła o tym jej mężowi.
Warszawa, 8 września
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
13 bm. w mieszkaniu N.J. Michejdy w Warszawie, w ramach zajęć TKN, z udziałem ok[oło] 50 osób, w charakterze wykładowcy wystąpił ob[ywatel] szwedzki Sten Johansson, profesor Uniwersytetu Sztokholmskiego, b[yły] redaktor jednego z pism socjaldemokracji w Szwecji. Johansson omówił „politykę ekonomiczną partii socjaldemokratycznej w Szwecji”, przedstawiając jej historię, cele i zadania. Stwierdził on m.in., że związki zawodowe w Szwecji dążą do wykreślenia ze swej praktyki współzawodnictwa między robotnikami, gdyż jego zdaniem prowadzi ono do pogorszenia zarobków robotników i warunków pracy. [...]
Odpowiadając na pytania dyskutantów, Johansson stwierdził m.in., że gospodarka wolnorynkowa w Szwecji zapewniawięcej produktów niż gospodarka planowa w Polsce i Związku Radzieckim. Nadmienił, że Szwecja dąży do prowadzenia dyskusji z ZSRR na temat różnic ideologicznych. Nie jest w Szwecji tajemnicą, że w Europie Wschodniej od 1945 roku są gwałcone prawa człowieka.
Warszawa, 18 stycznia
Opozycja demokratyczna w Polsce w świetle akt KC PZPR (1976–1980), Wrocław 2002.
Korzystam z pobytu za granicą, żeby poinformować Pana o bieżącej sytuacji w PPN-ie. W naszych pracach mieliśmy dość długą przerwę, która wynikła głównie z konieczności przeorganizowania tzw. bazy technicznej. Kiedy cztery dni temu wyjeżdżałem z Warszawy, trudności te były już przezwyciężone i mam nadzieję, że najbliższe tygodnie przyniosą szereg naszych publikacji. [...]
Będą to: kolejny esej „Chochoła” o sowietyzacji, tekst zespołów problemowych o antysemityzmie polskim, tekst zbiorowy (4 głosy) o „granicach posłuszeństwa”, czyli o problemie kolaboracji, sylwetka Rataja (następne sylwetki to Perl, Fieldorf, Okulicki) i obszerne opracowanie zagadnień gospodarki materiałem ludzkim w PRL.
W przygotowaniu są także tematy jak „Kościół i państwo po wyborze papieża”, [...] „Daszyński”, „Piłsudski”, „szkolnictwo” oraz „Rosja i Polska”.
Nowy Jork, 12 lutego
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Kiedy we Francji wybuchła afera wokół sprawy dość bezczelnego wywiadu, jakiego pismu „L’Express” udzielił parę miesięcy temu Louis Darquier de Pellepoix, były pełnomocnik rządu Vichy do spraw żydowskich, odpowiedzialny za eksterminację dziesiątków tysięcy ludzi, nigdzie nie pisało się o francuskim antysemityzmie. Całe odium spadło (słusznie) na rząd Vichy i głowę człowieka odpowiedzialnego za określone czyny. Kiedy funkcjonariusze rządu PRL zawracają z granicy obywateli szwedzkich polsko-żydowskiego pochodzenia [...], prasa szwedzka, reagując ze zrozumiałym oburzeniem na te powtarzające się nietakty, usiłuje tłumaczyć to zjawisko najczęściej „tradycyjnym polskim antysemityzmem”. [...]
Zdumiewające jest [...], że na ogół nie dostrzega się skłonności odrębnego traktowania stanowiska władz komunistycznych [...] od poglądów samego społeczeństwa [...]. Wbrew propagandowym oświadczeniom, antysemityzm jest dziś, po raz pierwszy w historii Polski, antysemityzmem państwowym. [...]
W rękach władz PRL antysemityzm spełnia dwojaką funkcję. Od wewnątrz służy do zwalczania liberalnych i demokratycznych tendencji nurtujących społeczeństwo, na zewnątrz – do siania nieufności wobec nieoficjalnych inicjatyw politycznych poprzez rozszerzenie na całe społeczeństwo odium antysemickich poczynań samych władz (co, oczywiście, leży przede wszystkim w interesie sowieckiej centrali). Ludźmi, którzy są atakowani i zagrożeni, łatwiej jest rządzić. Stąd wysiłki, aby przedstawić w prasie partyjnej „międzynarodowe żydostwo” czy „syjonizm” jako siłę zagrażającą interesom Polaków. Polityka sowiecka i polityka PZPR są zgodne w przedstawianiu Żydów jako ludzi z reguły Polakom wrogich, szkalujących, szkodzących, a równocześnie ta sama polityka przyczynia się na arenie międzynarodowej do utrwalania stereotypu Polaka-antysemity, patologicznego wroga wszystkich osób pochodzenia żydowskiego.
Obiektywne istnienie antysemityzmu w dzisiejszej Polsce niczym się nie tłumaczy i gdyby sprawy pozostawić ich naturalnemu biegowi, psychologiczne jego źródła dawno by już zamarły. Stoimy przed całkowicie fikcyjnym problemem, którego jedyną realnością są perfidne polityczne machinacje, tym smutniejsze, że dokonane polskimi – mimo wszystko – rękami i na koszt Polaków i Polski.
Warszawa, kwiecień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Powstała jakaś aureola świętości wokół opozycji w Polsce i dzięki tej aureoli wszystko uchodzi, byle było opozycyjne. Jakaś święta zgoda stanowisk absolutnie nie do pogodzenia – i tradycji nie do pogodzenia. [...] Naród, wartości narodowe, „wybicie się na niepodległość”, przedmurze chrześcijaństwa etc. jeden wiodą kontredans.
1 sierpnia
Czesłąw Miłosz, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1963, Warszawa 2008, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Panujący w Polsce system totalitarny stwarza idealne wprost warunki dla społecznej schizofrenii. Ze wszystkich możliwych względów nie można go zaakceptować, a zarazem w zasadzie wszyscy zaakceptować go muszą, podejmując i wypełniając obowiązki zawodowe, a także dużo rodzinnych czy w ogóle prywatnych (wyjeżdżając na wczasy, grając w zakładowej orkiestrze, wysyłając dzieci na kolonie).
System totalitarny, najogólniej rzecz biorąc, polega na centralnym dysponowaniu całym życiem społecznym. Poddając się temu dysponowaniu i nie zgłaszając publicznie żadnych sprzeciwów, akceptujemy ten system praktycznie. Na inną akceptację w zasadzie nie ma w totalitaryzmie miejsca. [...] Mamy więc rozdarcie duszy między światopoglądową negacją systemu a jego życiową, praktyczną akceptacją.
Ale [...] ta praktyczna akceptacja też okazuje się niemożliwa. Nie można bowiem w Polsce dobrze wypełniać obowiązków zawodowych. Inżynier, tkaczka, lekarz, psycholog – jeśli zechcą sumiennie i dobrze pracować, natychmiast wchodzą w kolizję z przełożonymi, kolegami, podwładnymi, utrudniają funkcjonowanie instytucji, tracą zarobki. Co więcej, w Polsce niemal nie można również uczciwie żyć – to znaczy mieszkać, jeść, ubierać się, wychowywać dzieci, nie naruszając przy tym różnych przepisów i, co gorsze, zasad współżycia społecznego.
Doświadczenie społeczne – tak indywidualne, jak zbiorowe – wskazuje, że wszelkie próby naprawy w zakładzie, organizacji czy w całym kraju niczego w rezultacie nie zmieniają. Nie można więc systemu zaakceptować także praktycznie [...]. Nie można go też odrzucić, zanegować. Każdy w tym proteście jest ostrożny, a cóż może zrobić jeden człowiek systemowi? W dodatku wiadomo, że na straży systemu stoją sowieckie czołgi, zaś zbiorowe i wciąż żywe doświadczenie Polaków wyniesione z ostatniej wojny nakazuje każdą wojnę traktować jako zło największe – absolutne.
Schizofreniczne warunki społeczne rodzą schizofreniczną świadomość. Swoistym symbolem postawy Polaków jest nieprzejednany niewolnik. Człowiek, który w duchu z całym zdecydowaniem potępia system, komunizm, Sowietów i wszystko, co od nich pochodzi, zarazem jednak wykonuje, jak może najsumienniej, swoje zawodowe obowiązki i nigdy – w żadnej formie – swojego nieprzejednania nie wyraził w czynie lub w słowie wypowiedzianym poza najbliższym kręgiem też zresztą nieprzejednanych. Nie broni krzywdzonego kolegi z pracy, nie przyłącza się do krytyki dyrektora, nie uczestniczy w zbiorowym wystąpieniu o płacę, warunki pracy czy też lepszą bądź efektywniejszą jej organizację, bo dobrze wie, że nic się tutaj nie poprawi – potępia w duchu całość, nie może więc zająć się drobnymi szczegółami. Nieprzejednani niewolnicy występują we wszelkich grupach zawodowych. Są wśród robotników, lekarzy, dziennikarzy, sędziów, prokuratorów, a myślę nawet, że w najwyższych władzach partyjnopaństwowych i policji politycznej też ukryło się kilku.
[...]
Niezależne ruchy społeczne przełamały, na razie w bardzo wąskim odcinku rzeczywistości społecznej, to rozdwojenie jaźni. Zarazem jednak stały się one wyrazem społecznego nieprzejednania. Oczekuje się od nich, że będą nieprzejednane w praktyce, reprezentując i tym samym zastępując wszystkich tych, którzy mogą być nieprzejednani tylko w duchu. Jesteśmy integralną częścią społeczeństwa i dopóki będziemy przezwyciężać schizofreniczne warunki tylko dla siebie, dopóty będziemy pod przemożnym naciskiem schizofrenicznego myślenia.
4 września
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Urząd Celny w Gdańsku po rozpatrzeniu sprawy przeciwko: Björn[owi] Gunnar[owi] Laquist[owi] s[ynowi] Gunnara, urodz[onemu] 11 lutego 1950 r[oku] ob[ywatelowi] szwedzkiemu, zam[ieszkałemu] w Szwecji, pozostającemu pod zarzutem, że w dniu 11 grudnia 1979 w Gdańsku uchylił się od powinności celnej i wprowadził miejscowy Urząd Celny w błąd, zatajając wwożenie do Polski towarów w postaci kopiarki elektrycznej „Roneo 470”, lampy kwarcowej, trzech taśm bębna powielacza, dwóch rolek smarujących do bębna powielacza i innych przedmiotów o łącznej wartości 60.000 złotych [...]
Orzeka:
Björna Gunnara Laquista uznać winnym popełnienia zarzucanego mu czynu stanowiącego przestępstwo skarbowe [...] i skazać go na karę grzywny w kwocie 70.000 złotych oraz [...] na karę dodatkową przepadku przedmiotu przestępstwa.
Gdańsk, 29 stycznia
Kolekcja Elżbiety i Jakuba Święcickich, zbiory OK.
PPN jest rzecznikiem przywrócenia kapitalizmu w Polsce. [...] Program PPN-u ma charakter stricte burżuazyjny. Pod tym względem nie istnieją absolutnie żadne ustępstwa czy wątpliwości programowe. Okaże się, że idea ta miałaby być zrealizowana kosztem działań przeczących polskiemu doświadczeniu historycznemu (skrajny antysowietyzm i opcja na rzecz RFN). Polityczną nadbudową tego kapitalizmu miałaby być burżuazyjna demokracja parlamentarna. Tutaj jednak autor nie byłby skłonny dawać temu wiary do końca. Zdaje się, że szczególnie w tzw. opracowaniach indywidualnych występują silne tendencje antydemokratyczne, jeśli tylko niedemokratyzm miałby stać się narzędziem w walce z socjalizmem.
Częste, a tradycyjne dla reakcyjnej myśli burżuazyjnej, porównanie „totalitaryzmu sowieckiego” z „totalitaryzmem hitlerowskim”, przy jednoznacznie pozytywniejszym stosunku emocjonalnym do tego drugiego jest wskazówką wyraźną. [...] Nie są to ludzie, którym obce byłyby ambicje polityczne i chęć dojścia do władzy; nie jest to więc grupa „dyskutantów” czy „teoretyków”. Świadczy o tym bezpośrednio pkt. 3 Programu, gdzie postuluje się m.in. „wprowadzenie tysię- cy zdolnych i ambitnych ludzi na miejsce posłusznych miernot i partyjnych potakiwaczy”.
Większość tekstów nawiązuje bądź wprost przesycona jest problematyką antysemityzmu, syjonizmu, Żydów. Wyraźna jest obrona Żydów i próby eliminacji syjonizmu jako nieistniejącego. Co więcej, dokonuje się zabiegu idealizacji ludzi pochodzenia żydowskiego jako tych, którzy są zwolennikami wolności i liberalnych metod, w odróżnieniu od tzw. elementu plebejskiego, któremu odmawia się czci i wiary. [...]
Stwierdzić możemy [...], iż po przyjęciu a priori założonej tezy fundamentalnej, mówiącej o strukturalności „zła” i „nienaprawialności” systemu, dobiera się wszelkie wycinkowe, często absurdalne przykłady na potwierdzenie głoszonych tez. Autorzy tych tez nie starają się nawet o minimalną poprawność logiczną i naukowość wywodów. [...]
Opcja PPN-u na rzecz kapitalizmu jest zdecydowana i bezkompromisowa. [...] Zdaniem PPN-u to, co u nas jest strukturalne (kryzys totalny), tam stanowi możliwe do uleczenia schorzenie. Mamy więc tu do czynienia z zupeł- nym odwróceniem rzeczywistości, typowym zresztą dla nauki i propagandy burżuazyjnej.
Legionowo, maj
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Tutaj po strajkach wytwarza się bardzo ciekawa sytuacja. [...] Dla robotników i w ogóle dla wszystkich to wspaniała lekcja poglądowa, z której zapewne zostaną wyciągnięte wnioski. Wnioski jeszcze bardziej ograniczające możność manewru władz. Jednocześnie wszakże przekonaliśmy się raz jeszcze, że tzw. opozycja nie stanowi żadnej siły sprawczej, może tylko informować i w razie potrzeby upominać się o prawa. Coraz wyraźniej przenosi się ona do ogona wydarzeń.
Obawiam się też, że postępować będzie istniejący już rozziew nastrojów między środowiskami profesjonalnymi a całością – tą aktywną – społeczeństwa. W najbliższym czasie podejmiemy próbę zbiorowej analizy tej sytuacji i wyciągnięcia wniosków praktycznie. Sądzę, że dotychczasowe formy działania dały już wszystko, co dać mogły – a teraz sprzyjają „otorbieniu” tzw. opozycji.
Warszawa, 23 lipca
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
1. Z dnia na dzień rozpoczęła się wielka praca organizatorska. Tysiące, a nawet miliony ludzi o jak najlepszych chęciach, lecz niewielkim doświadczeniu, muszą stworzyć sprawnie działającą organizację związkową. Działacze pochłonięci są pracą. Ale ludzi bezpośrednio zajmujących się zakładaniem niezależnych samorządnych związków zawodowych jest stosunkowo niewielu. Większość natomiast nie wie jeszcze i wiedzieć nie może, czym konkretnie mają się zajmować nowe związki, jak mają działać, na czym ma polegać ich niezależność i samorządność. Co więcej, stare związki przyzwyczaiły ludzi do bierności. Teraz więc ludzie nie tyle chcą organizować nowe, ile je otrzymać.
[...]
Nie wolno dopuścić do tego, by działacze starych związków mogli powiedzieć: oni zabiegają o maszynę do pisania, o telefon, o pokój, a nie o sprawy robotnicze. Nie ulega wątpliwości, że polska gospodarka znajduje się w stanie głębokiego kryzysu, że spełnianie żądań płacowych niekoniecznie prowadzi do wzrostu stopy życiowej, może natomiast utrudniać poprawę sytuacji ekonomicznej. Działacze związkowi powinni o tym wiedzieć i dyskutować na ten temat z kompetentnymi ekonomistami. Nie mogą jednak zapominać, że powołani są do reprezentowania robotników, do walki o ich interesy. [...]
2. Związek zawodowy musi być organizacją pracowników, a nie urzędników związkowych. To nieprawda, że robotnik, który zostaje funkcjonariuszem związku, nadal jest robotnikiem. Podejmując pracę urzędnika – staje się urzędnikiem. [...] NSZZ muszą być kierowane przez działaczy, którzy tak jak przedtem pracują przy swoim warsztacie pracy i tam mają bezpośredni, bliski kontakt z kolegami, z załogą. [...]
3. Porozumienie Gdańskie gwarantuje robotnikom prawo do powołania własnej reprezentacji – niezależnych i samorządnych związków zawodowych. Zarazem porozumienie to daje społeczeństwu prawo do współdecydowania o sprawach mających zasadnicze znaczenie dla całości gospodarki i życia społecznego naszego kraju [...]. Gdański Międzyzakładowy Komitet Strajkowy zawarł Porozumienie jako reprezentant całego społeczeństwa. Ponieważ MKS przekształcił się następnie w Komitet Założycielski Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych, to w powszechnym odczuciu właśnie nowe związki mają współuczestniczyć w podejmowaniu decyzji, także takich, które wykraczają poza obronę interesów ich członków w ścisłym rozumieniu tego pojęcia.
Czy zatem związki mają być zrzeszeniem pracowników dla obrony ich praw czy też partnerem władzy w rządzeniu krajem, regionem, zakładem? Nieprzypadkowo Porozumienie nie rozstrzyga tej sprawy jednoznacznie. W Porozumieniu bowiem znalazły swój wyraz dążenia całego społeczeństwa. Ludzie chcą mieć swoje związki zawodowe, które będą reprezentować ich interesy i punkt widzenia wobec pracodawcy, a zarazem pragną współdecydować o swoim losie – współrządzić krajem, regionem, przedsiębiorstwem, uczestniczyć w samorządzie. Tymczasem jedna organizacja nie jest w stanie spełnić obydwu tych oczekiwań, gdyż nie zawsze dadzą się one pogodzić.
23 września
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
W materiałach w sprawie krypt. „Program” Zarański występuje jako kontakt zakonspirowanej grupy osób pod nazwą PPN. [...] Biorąc pod uwagę całokształt działalności Zarańskiego, a szczególnie jego związki z osobami nielegalnej grupy PPN i kontakty z cudzoziemcami, uważam za stosowne w celu ograniczenia jego działalności i kontaktów przeprowadzić z nim rozmowę operacyjną. [...] W zależności od postawy Zarańskiego i ustosunkowania się do rozmowy, zostaną powzięte dalsze czynności operacyjne co do próby wykorzystania go w sprawie „Program”, względnie innych czynności operacyjnych.
Warszawa, 30 października
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Z analizy osobowej sprawy wynika, że według kryterium zaangażowania i spełnianej roli można wyodrębnić następujące grupy osób:
– zaangażowane w działalność PPN-u,
– podejrzane o działalność,
– zajmujące się sprawami technicznymi i kolportażem biuletynu,
– związane z redakcją „Res Publika”.
Przy czym należy założyć, że działalność grupy związanej z redagowaniem i wydawaniem „Res Publika” łączy się z działalnością PPN-u tylko przez niektóre osoby. Można przyjąć, że redagowanie pisma „Res Publika” zostało zainicjowane i nadal jest kontrolowane przez PPN, a dalsza działalność powstałej grupy rozwija się samodzielnie. [...]
Biorąc pod uwagę dotychczasową działalność PPN-u i aktualną sytuację społeczno-polityczną kraju – należy przyjąć, że PPN, realizując wytyczony programowo cel, będzie:
– inicjować powstawanie grup opozycyjnych,
– inspirować inicjatywy polityczne środowisk naukowo-twórczych, negując zasady ustrojowe PRL. [...]
Można przewidywać, że w dogodnej sytuacji PPN ujawni swoją rolę i skład osobowy. I w ten sposób przyjmie oficjalnie organizatorską funkcję w stosunku do aktualnie działających grup opozycyjnych.
Warszawa, 22 stycznia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Najder Zdzisław [...]. Z dotychczasowych ustaleń w sprawie wynika, że jest on czołową postacią PPN-u. Skupia w swoim ręku powiązania PPN-u z zagranicą. Jest dysponentem inicjatyw PPN-u w kraju. Ostatecznie zatwierdza teksty publikowane w biuletynie. [...]
Szczypiorski Andrzej [...]. Czynnie uczestniczy w programowaniu działalności PPN-u.
Jan Józef Szczepański [...]. Wraz z Najderem organizuje osoby z kręgów inteligencji twórczej i naukowej do opracowania tekstów publikowanych w biuletynach PPN-u oraz współdecyduje o ich ostatecznej redakcji. [...]
Olszewski Jan [...]. Jest zaangażowany w działalność PPN-u. Brał udział w opracowaniu programu [...].
Chrzanowski Tadeusz [...]. Pozostaje on w ścisłym kontakcie z Janem Józefem Szczepańskim i Najderem. [...] Zanotowano fakt dysponowania funduszem na cele PPN-u (w złotówkach i dolarach USA). [...]
Walicki Andrzej [...]. Jest dokładnie wtajemniczony w zakres i metody działania PPN-u. Między innymi omawiał z Najderem taktykę jego postępowania celem zachowania w konspiracji jego osoby.
Kijowski Andrzej [...]. Z polecenia Najdera kontaktował się za granicą w sprawie PPN-u z Giedroyciem i J[anem] Pomianem. [...] Z uwagi na to, że Departament II MSW obejmuje swoją kontrolą operacyjną W[ojciecha] Włodarczyka oraz lokal, w którym odbywa się powielanie, nie mamy możliwości należytego rozeznania. Rozszerzanie informacji odnośnie zagadnień organizacji druku i kolportowania możliwe jest wyłącznie przy ścisłym współdziałaniu z Departamentem II MSW.
Ponadto należy dodać, że na podstawie materiałów krypt. „Carol” można wnioskować, iż taktyka postępowania PPN-u w omawianym zakresie polega na okresowej wymianie miejsc i osób zaangażowanych w powielanie. [...]
Karpiński Wojciech [...] utrzymuje ścisłe kontakty z czołowymi przedstawicielami PPN-u. [...]
Należy postawić tezę, że niżej wymienione osoby ze względu na utrzymywane kontakty oraz reprezentowane poglądy polityczne mogą być zaangażowane w działalność PPN-u: Zarański Jan [...], Strzelecki Jan [...], Holzer Jerzy [...], Bartoszewski Władysław [...], Paweł Hertz [...], Bieńkowski Władysław [...], Juzwenko Adolf [...], Rayzacher Maciej [...], Mazowiecki Tadeusz [...], Ajzner Jan [...], Lipski Jan Józef [...], Lipiński Edward [...], Geysztor [tak w oryginale] Aleksander [...], Andrzej Micewa-Micewski.
Warszawa, 23 stycznia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
W październiku 1956, a w szczególności po VIII Plenum, ludzie przestali się bać. Na różnych wiecach, zebraniach, dyskusjach zaczęli mówić coraz swobodniej i w związku z tym coraz mocniej brzmiał głos przeciwników lewicy, którą obciążano odpowiedzialnością za stalinizm, którą odrzucano. To nas poraziło. Powiedzieliśmy: do głosu dochodzi reakcja, podnosi głowę czarna sotnia. Nie umieliśmy podjąć rozrachunku z tradycją lewicy i, co ważniejsze, nie dojrzeliśmy do pluralizmu jako akceptacji poglądów odmiennych, przeciwnych. Nie umieliśmy wtedy zrobić tego wspólnie. [...]
Skoro więc nie dojrzeliśmy do pluralizmu i do rozliczenia z lewicową tradycją, to zaakceptowaliśmy fałszywy podział: wydawało nam się, że bliżej nam do tych, pożal się Boże, liberałów w Komitecie Centralnym PZPR, niż do przeciwników lewicy w społeczeństwie. Nie wystąpilibyśmy po stronie kierownictwa partii przeciw Październikowi, ale też nie umieliśmy wystąpić przeciw kierownictwu w obronie Października. Milczeliśmy.
8 marca 1981
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Kiedy zamknięto „Po Prostu” i zaczęły się uliczne demonstracje, znowu zbiegliśmy się na Uniwersytet, żeby ustalić, co robić. Przyjechał do nas Władysław Bieńkowski z poleceniem od szefa, żebyśmy potępili „chuliganów”, czyli demonstrantów. I my się twardo postawiliśmy, to znaczy „chuliganów” nie potępiliśmy, ale też głosu nie zabraliśmy w ogóle.
[...] Od początku mieliśmy świadomość, że społeczeństwo akceptuje Gomułkę, i jeśli przeciw niemu wystąpimy, to przegramy. Do tego momentu, przez cały ruch październikowy, nauczyliśmy się politykować i także w tym momencie chcieliśmy politykować dalej. Trzeba było czasu, aby zrozumieć, że nie w każdych okolicznościach obowiązuje taka logika.
Polityka to rachunek zysków i strat. Obowiązuje zatem tylko wówczas, gdy można jeszcze coś zyskać czy utrzymać to, co się już uzyskało. Kiedy taka możliwość się kończy, zaczyna się zupełnie inny wymiar. Powiedziałbym, że w tym momencie dla każdego z osobna, indywidualnie, zaczyna się wolność. Oto w momencie kiedy kończy się politykowanie, kiedy nie ma szans na powodzenie, zaczynamy odpowiadać już tylko za prawdę. Już wtedy w „czarnym październiku” 1957 należało sobie uświadomić, że jako ruch przestaliśmy istnieć. Jedyne, co możemy zrobić, to wypowiedzieć głośno swoje prawdy, zginąć z rozwiniętym sztandarem. Byłby to nie tylko gest, byłby to przede wszystkim testament Października.
8 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Klimat Października zmienił się radykalnie pod wpływem dwóch czynników: po pierwsze na oczach całego polskiego społeczeństwa zarżnięto rewolucję węgierską, wszyscy to przeżywaliśmy, czytając znakomite reportaże w oficjalnej prasie, i mieliśmy świadomość, że cała ta lawina może w każdej chwili spaść na nas – była to ważna przyczyna paraliżu społeczeństwa; drugim było masowe, nieograniczone zaufanie do Gomułki. [...]
Ruch nie wypracował jednoczących społeczeństwo zadań, wykraczających poza powstrzymywanie drastycznych metod stalinizmu i związanych z tym form instytucjonalnych. W związku z tym nie umiał uniezależnić się od kierownictwa partyjnego czy tych jego frakcji, które w pierwszej fazie go wspierały i – dodajmy – manipulowały nim, korzystając z jego poparcia. Wszystko to wspierało autorytet Gomułki i czyniło praktycznie niemożliwą kontrolę nad polityką władzy. Nie jest to jednak wystarczająca odpowiedź.
Dlaczego wtedy, kiedy Październik był tłumiony, nie odezwali się ci ludzie, te środowiska, które były inicjatorami, ideologami, animatorami ruchu październikowego? Dlaczego milczeliśmy w 1957, 1958, 1959 roku? Nie ulegaliśmy autorytetowi Gomułki, jeśli zaś chodzi o radzieckie czołgi, to przecież należało [...] pytać o dopuszczalne granice reform – a myśmy milczeli.
Myślę, że w tym miejscu trzeba mówić o odpowiedzialności lewicy. Październik, w moim przekonaniu, jest zasługą i zarazem winą polskiej lewicy. Ściśle – lewicy, która wyszła ze stalinowskiej szkoły i dopiero zaczęła stawiać pierwsze samodzielne kroki. Myślę, że w tym przede wszystkim tkwi tajemnica naszego milczenia.
8 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Sądzę, że jeżeli należałoby wskazać dziś manifest ideowy Marca, to należałoby wybrać posłanie Pana Cogito Herberta: „ocalałeś nie po to aby żyć/masz mało czasu trzeba dać świadectwo”. [...] A świadectwo daje się wtedy, kiedy ma się siebie do zadysponowania i siebie się chce poświę cić, bo każdy może poświęcić tylko siebie, nie może poświęcać nikogo innego. O tym trzeba nieustannie pamiętać.
Niestety, nie jest to w pełni prawdziwe. Mam świadomość, że w marcu 1968 chciałem poświęcić tylko siebie, a poświęcałem wielu, wielu innych. Nic na to nie poradzę. Myślę jednak, że chroni mnie trochę to, że o tym wiem, że o tym pamiętam, że ponoszę odpowiedzialność za każdy czyn i za każde jego zaniechanie. Granicą polityki są fundamentalne wartości ludzkie.
8 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Kiedy zaczynaliśmy naszą działalność, zakładaliśmy, że będzie ona miała inne formy i zakres, niż to w istocie nastąpiło. Dlaczego? Od chwili wyłonienia się innych, jawnie działających ugrupowań, staraliśmy się przestrzegać dwu zasad: nie konkurować z nimi i nie dublować ich roboty. [...] Unikając tematów czysto doraźnych, pragnęliśmy ogłaszać opracowania o charakterze bardziej trwałym oraz stwarzające zespołową całość. Nie zawsze się to udawało. Spośród zamierzonych trzy zwłaszcza niezrealizowane projekty wspominamy z żalem: szkic dziejów PRL, tekst o młodzieży, której w Polsce zwanej Ludową odebrano na wiele lat samodzielność i która stała się tylko przedmiotem manipulacji, oraz tekst o gospodarce materiałem ludzkim, najbardziej katastrofalnym odcinku powojennej gospodarki zasobami narodowymi.
Pragniemy w przyszłości kierować się podobnymi co dotychczas zasadami: rozwijać myśl niepodległościową, nie zwalczać tych, którzy robią to w inny sposób, nie wyręczać tych, którzy mogą to robić sami. [...] Pragniemy nadal skupiać uwagę na najogólniejszych celach ideowo-politycznych Polaków i stosunkach Polski z innymi państwami i narodami. Będziemy też częściej niż dotychczas starać się formułować oceny zmieniającej się sytuacji w naszym kraju.
Warszawa, maj
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
To co najpełniej – moim zdaniem – charakteryzuje obecną sytuację w Polsce, to jest stan pewnej anarchii i rozkładu. Rząd nie rządzi, następuje upadek gospodarki, administracja się rozkłada, władza jest sparaliżowana i to we wszystkich możliwych dziedzinach, zarazem my na to miejsce niczego nie stworzyliśmy. I tak 35-milionowy naród żyje coraz bardziej przymierając głodem, w stanie totalnej bezrządności. To jest najgłębsza przyczyna naszych wszystkich nieszczęść.
Dla wszystkich jest przecież od dawna jasne, że trzeba wprowadzić reformę gospodarczą. Co to znaczy? To znaczy – po prostu, dokładnie tyle – żeby na miejscu starego systemu [...] zbudować zupełnie nowy sposób zarządzania gospodarką, który w istniejących warunkach musi być oparty na demokracji. A dlaczego? Musi być oparty na demokracji dlatego, że mamy kilkanaście milionów zorganizowanych ludzi. Nie ma sposobu, żeby im cokolwiek narzucić. Narzucić można im tylko siłą. [...]
Jest źle i muszę z przykrością donieść [...], że musi być w tym układzie – jeśli się nic nie zmieni – jeszcze gorzej. Rozkład życia gospodarczego w nowoczesnym kraju, a w takim żyjemy, oznacza głód i nie ma od tego ucieczki. Pomysł, że władze chowają żywność, żeby nam zrobić na złość, jest charakterystyczny dla rewolucji. [...] Zrobiliśmy rewolucję po to, żeby było lepiej. No a jest lepiej? Nie. [...]
Jest to kwestia generalnego rozkładu życia gospodarczego, życia społecznego, rozkładu wszystkich dziedzin życia, z milicją włącznie.
Katowice, 10 lipca 1981 (Spotkanie w Hucie Katowice)
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
W ciągu tych kilkunastu miesięcy obaliliśmy panujący tu system sprawowania władzy i rządzenia. To paradoks, bo nie obaliliśmy rządu, ale obaliliśmy sposób rządzenia, system rządzenia, system współpracy społecznej. [...]
Na czym się ten system opierał? Na trojakim monopolu.
Pierwszym monopolem był monopol centralnego kierownictwa partyjnopaństwowego na organizację. Wszystkie formy, w jakich ludzie się w tym kraju organizowali, z aktywnością gospodarczą na czele, a więc oczywiście – przede wszystkim – przedsiębiorstwa, zjednoczenia, ale także wszystkie inne organizacje polityczne, związkowe, młodzieżowe, oświatowe i sportowe – wszystkie były podporządkowane pionowo centralnemu kierownictwu partyjnopaństwowemu.
Z tego faktu wynika drugi monopol kierownictwa. Miało ono mianowicie monopol na informację. Bo po to, aby przekazywać jakiekolwiek informacje, rozpowszechniać je, trzeba się jednak zorganizować. Otóż władza miała kontrolę nad wszystkimi środkami masowego przekazu. [...]
Przejdźmy do trzeciego monopolu – do monopolu decyzji. Wszystkie decyzje podejmowało tylko centralne kierownictwo partyjnopaństwowe. Nikt nie mógł mieć na nie wpływu i nikt ich nie mógł kontrolować. [...] Czy na tym opierało się nasze życie społeczne? Tak. Cała nasza aktywność społeczna i prywatna też w gruncie rzeczy obracała się w kręgu tego monopolu.
Cała nasza aktywność społeczna – to znaczy ta, za którą nam płacono – mieściła się w ramach tych trzech monopoli i była im podporządkowana. We wszystkich możliwych dziedzinach życia. Najlepszym dowodem jest plan produkcyjny, który miał charakter rozkładu jazdy. To znaczy napisane w nim było: kto, ile, czego ma wykonać, za ile, dla kogo, od kogo dostaje potrzebne elementy itd.
Twierdzę [...], że te trzy monopole zostały złamane i tym samym zdruzgotany został system współpracy społecznej i system rządzenia krajem.
Kompletnie.
Katowice, 10 lipca 1981 (SpotkaniewHucieKatowice)
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Trzeba wiedzieć, czy chcemy zdobywać władzę jako związek, jako partia, czy też chcemy innego układu. Od tego bardzo wiele zależy, bo – na przykład – jeśli wczoraj podnieśliśmy tutaj walkę o sprawę zlikwidowania cenzury prewencyjnej, to jest to szlachetny postulat i ja za nim zawsze stoję, tylko to jest taka walka, jakby ktoś postanowił zająć się czymś, co jest następstwem wielu rzeczy, a nie przyczyną. Bo albo decydujemy się na walkę o pełną demokrację, o pełną władzę całego społeczeństwa bez ograniczeń – wtedy następstwem tego jest walka o zniesienie prewencyjnej cenzury i wszelkiej cenzury – albo uznajemy, że musimy się gdzieś samoograniczać, a jak się samoograniczamy, to niechętnie, ale z konieczności godzimy się na pewną prewencyjną cenzurę. I tak tę decyzję trzeba podjąć, bo bez tego przemyślenia podejmuje się ją zawsze głupio.
I oto pytanie dla mnie najważniejsze – czy mamy się samoograniczać? Czy ta rewolucja ma się samoograniczać? W moim przekonaniu ma. Nie będę tu tego wątku rozwijać. Mam taki światopogląd, że w przypadku, gdybyśmy podjęli takie działania, które by kierownictwo ZSRR uznało za swe bezpośrednie zagrożenie, oni by tu wjechali. Jestem o tym przekonany. W związku z tym uważam, że ta rewolucja musi się świadomie samoograniczać – po to, by tego niebezpieczeństwa uniknąć. Przy czym dyskusja na temat, czy oni wjadą czy nie, jest spekulatywna, natomiast jest pewne, że sprawdzić to można tylko w jeden sposób. Tego ryzyka podejmować nie należy.
25 lipca 1981
Czy mamy się samoograniczać?, nieautoryzowany głos w dyskusji na posiedzeniu Krajowej Komisji Porozumiewawczej, 25 lipca 1981, cyt. za: Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Organizacją społeczną odpowiedzialną za rządzenie gospodarką i krajem ma być ruch samorządów. [...] Nie wolno nam przegrać walki o autentyczny samorząd. Krajowa Komisja Porozumiewawcza zajęła wobec samorządów jednoznaczne stanowisko. Zdecydowanie poparła społeczny ruch zainicjowany przez szereg zarządów regionalnych, a przede wszystkim przez sieć organizacji zakładowych „Solidarności”. KKP podkreśliła, że jest to ruch na rzecz społecznego zarządzania własnością ogólnonarodową, a także – że tylko ruch samorządów może włączyć załogi zakładów pracy do działań mających na celu przezwyciężenie kryzysu, stając się zarazem gwarantem właściwej reformy gospodarczej.
Uważam, że terytorialne porozumienia samorządów powinny podjąć się w programach i w działaniu rozwiązywania podstawowych problemów społecznych, to jest walki z bezrobociem, zaopatrzenia rynku, budownictwa mieszkaniowego, problemów zdrowia i oświaty, praworządności i kultury. Powinna to być droga do nowych rad narodowych. Rad o szerokich kompetencjach, wybranych w demokratycznych wyborach.
[...]
Każda dyktatura w „Solidarności” byłaby klęską Związku, ale – moim zdaniem – klęska ta nam nie grozi. Grożą nam natomiast inne niebezpieczeństwa. Wśród nich jedno z poważniejszych – niedowład demokracji. Siła Związku leży w jego dyscyplinie, a dyscyplina opiera się na demokratycznym podejmowaniu decyzji. Jeśli członkowie uznają, że decyzja władz w sprawie istotnej jest sprzeczna z ich wolą – cała podziwiana przez świat cierpliwość Polaków może się skończyć.
31 lipca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Szalenie ważna decyzja to dzisiejsza uchwała w sprawie obrony samorządu pracowniczego. Świadczy ona o tym, że Związek aprobuje dotychczasową linię – walki o reformę gospodarki państwa. [...] Uchwała pozwala powstrzymać zagrożenie strajkiem. Odwołuje się w tej sprawie do czynnika najbardziej miarodajnego – do społeczeństwa. [...]
[...] Mówimy konkretnie: jeżeli władze nie pozwolą społeczeństwu wypowiedzieć się na temat samorządu, zrobi to Związek. Jeżeli to nastąpi, wtedy Związek zdecyduje się wziąć na siebie całą odpowiedzialność za sprawę. I to cały Związek, nie jego władze.
Stąd chciałem podkreślić trzeci walor tej decyzji – w moich oczach niezwykle doniosły – taki oto, że Związek odwołuje się dziś do formy demokracji bezpośredniej, do referendum. [...] Odwołanie się do tej formy demokracji stanowi doniosły precedens. Jest przede wszystkim ogłoszeniem mobilizacji do walki. [Jest to] [...] tak poważne wezwanie, od którego nie ma już odwrotu, że być może pozwoli nam ono uniknąć konfrontacji.
9 września
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Uważam, że dla bezpieczeństwa narodowego musimy robić to, co robić możemy. Nie powinniśmy natomiast robić tego, co w sposób istotny może zmusić ZSRR do interwencji. Sytuacja, w której interwencja jest nieuchronna, to wojna domowa w Polsce. Wtedy wjeżdżają czołgi. I jakkolwiek by było, świat mówi: szkoda, że wjechali, ale nie było innego wyjścia.
Natomiast drugi wariant tej interwencji miałby miejsce wtedy, gdybyśmy w sposób jednoznaczny i zdecydowany chcieli zerwać pakty wojskowe, a więc i gwarancje militarne panowania radzieckiego w Polsce.
Ten pierwszy wariant nie zależy od nas, ale tego drugiego możemy uniknąć. Uważam bowiem, że nie my powinniśmy być stroną, która narzuca konfrontację – my powinniśmy być stroną, która konsekwentnie realizuje pewien powszechnie zrozumiały program społeczny. Uczynić ten program powszechnie zrozumiałym – to zadanie dla nas.
16 września
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Moim zdaniem, tym „co dalej” powinien być Komitet Ocalenia Narodowego, w skład którego weszliby ludzie delegowani przez „Solidarność”, przez Kościół i przez kierownictwo partyjnorządowe. Komitet ten powołany byłby po ewentualnej konfrontacji lub zamiast niej – w zwarciu – do określonego programu i program ten „Solidarność” musi wypracować już wcześniej. Zawiązując się, Komitet ten zawiesza działanie wszystkich innych władz oraz całego rządu i sam te [...] funkcje pełni. Zarazem ogłasza demokratyczne wybory, do których będziemy się przygotowywać.
Może to być robione tylko w sytuacji, w której Związek jest siłą i ma coś do zaproponowania.
16 września
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Około godziny 17.00 usłyszeliśmy z odbiornika przestrojonego na częstotliwość używaną przez milicję w Trójmieście rozkaz: „Wszyscy zjeżdżać do bazy. Zatrzymanych pozostawić – obojętnie gdzie. Wszyscy wracać do bazy”. Od tego momentu prowadziliśmy regularny nasłuch nagrywany na magnetofon. Około godziny 19.00 zaczęliśmy odbierać meldunki nadawane do „bazy” przez jednostki milicyjne o kryptonimach: Karpaty, Rysy, Himalaje, Tatry, Pieniny… Po 22.00 „baza” zarządziła: „Zbiórka na ulicy Kartuskiej”. W międzyczasie nadjechała od strony Gdyni kolumna bud milicyjnych. Było ich około 60. Równocześnie jedna z komórek związkowych ze Słupska przekazała informację o posuwaniu się w kierunku Gdańska dużej kolumny ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej). Fakt przejazdu tej kolumny potwierdził przygodny taksówkarz, który dotarł z tą informacją do stoczni. Około godziny 23.00 do budynku Zarządu Regionu przyjechał Konrad Marusczyk, wiceprzewodniczący regionu z informacją, że dzwonił do wojewody, ale go nie zastał. Zadzwonił wiec do wojewódzkiego komendanta MO pułkownika Jerzego Andrzejewskiego i spytał, dlaczego na mieście jest tyle milicji. Komendant oświadczył, że prowadzona jest akcja „trzy pierścienie”. Wtedy miał zapytać: który pierścień jest dla „Solidarności”? Odpowiedzi nie otrzymał.
Około północy zaczęliśmy nadawać teleksem informację do innych regionów o wyłączeniu telefonów. Z trzech działających teleksów pracował już tylko jeden.
Gdańsk, 12 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Około godz. 23.00 nadeszła wiadomość o próbach aresztowań ludzi z kręgu Ruchu Młodej Polski. Odcinano stopniowo połączenia telefoniczne i teleksowe. Stacje benzynowe informowały o zakazie sprzedaży benzyny. Czuliśmy, że wokół nas dzieje się coś niezwykłego. Dziennikarze obserwujący obrady spekulowali na ten temat. Komisja Krajowa chciała jednak za wszelką cenę zakończyć posiedzenie. Było późno. Po podjęciu i przegłosowaniu zasadniczej uchwały określającej stanowisko Związku wobec sytuacji w kraju wszystkie tematy już skracano. Nie zrobiły na obecnych wrażenia kuluarowe informacje o koncentracji sił milicyjnych ani oficjalnie odczytany list prymasa Józefa Glempa do Wałęsy, apelujący o umiar i cierpliwość. Około godz. 24.00, kończąc obrady, Wałęsa poinformował o przerwaniu łączności oraz o zatrzymaniach. Nie wydał jednak żadnych poleceń. Wszyscy ruszyli do wyjścia. Stocznia nie była zablokowana. Większość członków krajówki dotarła do swoich hoteli. Część udała się bezpośrednio samochodami do swoich regionów, niektórzy poszli na dworzec kolejowy. Wraz z kolegami udaliśmy się fiatem do siedziby Zarządu Regionu i Komisji Krajowej. Było tu kilkanaście osób pozostałych na normalnych nocnych dyżurach. Mnożyły się doniesienia o kolejnych aresztowaniach w mieście. […]
[…] pod budynek regionu zajechały budy milicyjne, z których wysypali się ZOMO-wcy i obstawili gmach. Włączyliśmy reflektor teatralny na balkonie, którym oświetliliśmy atakujących oraz głośniki. Ktoś z naszych wołał na całą dzielnicę: „Polacy! Jesteśmy atakowani przez milicję! Wzywamy pomocy!”.
Trwało to krótko; odcięto nam dopływ prądu. Wezwanie powtarzaliśmy przez ręczną tubę. Za chwilę na górze było niebiesko od mundurów milicyjnych. Nie stawialiśmy oporu. Zabrano nam dowody osobiste. Któryś z towarzyszących milicji cywili oznajmił, że od północy obowiązuje w Polsce stan wojenny, a władzę przejęło wojsko. Sprowadzono nas na dół i załadowano do budy stojącej przed budynkiem. Zawieziono nas na komisariat MO w Pruszczu Gdańskim.
Gdańsk, 12/13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Około 4.00 w nocy wprowadzono nas do pokoju-świetlicy. Stoły ustawione w podkowę, na ścianach zdjęcia z życia milicji i ORMO (Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej) na terenie województwa gdańskiego oraz powiatu Pruszcz Gdański. Sztandary. Przy drzwiach stał jeden milicjant, a za stołami siedziało dwóch. W rogu telewizor. Byliśmy bardzo zmęczeni, czas się dłużył. Położyłem głowę na stole i zasnąłem. Budziłem się co chwila. Ciągle wywoływali nas na przesłuchania. Każdy wracający szczegółowo opowiadał, czego chcieli i o co pytali. Wkrótce zorientowaliśmy się, że spisują tylko dane personalne i pytają, co się robiło w biurze Zarządu Regionu. Zaczęliśmy nawiązywać pierwsze kontakty z pilnującymi nas milicjantami. Potwierdzili, że o północy ogłoszono stan wojenny. Co dalej – nie wiadomo.
13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Siedzieliśmy znów w naszej świetlicy. O godz. 11.00 włączyliśmy telewizor. Spiker w mundurze zapowiedział przemówienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego – przewodniczącego Wojskowej Rady Ocalenia (WRON). Najpierw był hymn, potem „pełne troski i goryczy” słowa o proklamowaniu stanu wojennego. Po Jaruzelskim była przerwa, program wznowiono o godz. 14.20. Dwaj s…syni z dziennika w mundurach z odznakami „Wzorowy żołnierz” czytali na przemian rozporządzenia szczegółowe. […] Wojna, stan wojenny, tylko kto tu jest wrogiem – czy my, bezbronni, czy załogi zakładów pracy, społeczeństwo?
13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Około 2.00 w nocy w pokoju hotelu „Grand” w Sopocie, gdzie nocowałem, zadzwonił telefon z informacją: „milicja”. Wyjrzałem przez okno wychodzące na front budynku. Ujrzałem scenę z filmu: padający śnieg, drzewa, gęsty kordon milicji, a na podjeździe rząd polowych samochodów wojskowych i milicyjnych bud. Koledzy, myjący okna wychodzące na plażę, widzieli kordony milicji ciągnące się aż do morza, ubrane w surrealistyczne kostiumy z hełmami i tarczami. Milicja była również w całym budynku. Do mojego pokoju weszli po pół godzinie wraz z dwoma cywilami. Po sprawdzeniu dowodów każdego z nas skuwano kajdankami i wyprowadzano w asyście dwóch ZOMO-wców. Budy stały przy samych schodach. Wszyscy z krajówki, których widziałem, byli skuci, reszta – nie. w budzie posadzono nas pięciu w ten sposób, że obok każdego z nas siedziało dwóch milicjantów. Nie przedstawiono nam ani nakazu internowania, ani też aresztowania. Zresztą nikt z nas o to nie pytał, gdyż zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Przewieziono nas do koszar ZOMO w Gdańsku przy ulicy Kartuskiej. Tam sprowadzono nas do Sali w piwnicy. Stało tam już kilkanaście osób: Rulewski, Sobieraj, ktoś z Radomia… Co chwilę dowożono nowe transporty.
Sopot-Gdańsk, 13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Po północy wracam z krajówki do domu. W drodze zastanawiam się, czy gdzieś nie zniknąć. Zadaję sobie jednak pytanie – dlaczego się boję? Ostatecznie posiedzę sobie najwyżej po raz pierwszy przez 48 godzin w areszcie. Z pewnością chodzi o postraszenie ludzi związanych ze Związkiem. W końcu nie można rządzić tym społeczeństwem bez słuchania jego głosu. Do końca przełamuję się, nie widząc po drodze jakiegoś specjalnego ruchu milicji. W domu mamy gości. Już jednak śpią. Ze spokojem zjadam więc spóźnioną kolację. Po dwóch dniach przysłuchiwania się obradom krajówki jestem bardzo zmęczony. Zasypiam natychmiast. Budzi mnie dzwonek u drzwi. Na pytanie – kto tam? Słyszę: milicja. Rzeczywiście, przez wziernik widzę trzech mundurowych i jednego cywila. Odsyłam ich do rana. Od razu próbują wyważyć drzwi. Otwieram. Wpadają do przedpokoju i ciasno mnie otaczają. Najpierw są agresywni, później trochę się uspokajają. Żądam nakazu aresztowania; w odpowiedzi cywil, który, jak się zorientowałem, jest szefem całej tej akcji mówi mi, że zatrzymany jestem na podstawie jakiegoś nieznanego art. 42. Precyzuje przy tym, że nie jestem aresztowany, ale internowany. Pokazuje mi decyzję o internowaniu. Czytam w niej, że mam być w Strzebielinku lub w Czarnem. Ubieram się, łykam trochę mleka, żona daje mi kawałek chleba, szczoteczkę i pastę do zębów. Wszystko inne cywil każe zostawić. Zegarek wsuwam jednak do kieszeni. Przerażone dzieci i żona patrzą, jak mnie wyprowadzają.
Gdańs, 13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Wieźli mnie samego w zimnej „nysce”, najpierw przez miasto, po drodze minęliśmy siedzibę regionu – stało tam pełno milicjantów – potem skręciliśmy na Słowackiego. Odruchowo spojrzałem na zegarek – dochodziła 4.00. podczas jazdy młody milicjant próbował nawiązać rozmowę. Miałem wrażenie, że jedziemy na lotnisko. Odprężyłem się, gdy zjeżdżaliśmy na obwodnicę trójmiejską. Myślałem, że jedziemy do Wejherowa. Zostaje ono jednak z boku, wjechaliśmy w jakieś lasy, przy drodze mignęła nazwa Piaśnica. Po dwóch godzinach jazdy, z błądzeniem, zakopywaniem się w śniegu, podjechaliśmy pod wysoki mur. Przy wejściu napis: Zakład Karny Oddział Zewnętrzny Więzienia w Wejherowie w Strzebielinku. Dookoła wysoki szary mur, na rogach wieżyczki strażnicze, reflektory, karabiny. Mój „opiekun” prowadzi mnie do jakiejś sali. Robią mi zdjęcia z trzech stron, biorą odciski wszystkich palców i obu dłoni. Każą mi podpisać. Jestem oszołomiony. Czekając na kolejne wydarzenia, a później zdawanie rzeczy do depozytu (wszystko co tylko miałem przy sobie, w tym też zegarek) spotykam znajome twarze. Nie pamiętam już ,czyje. Wreszcie wyprowadzają na dziedziniec otoczony wysokim ogrodzeniem z siatki, zakończonej rzędami drutów kolczastych. Za siatką 5 parterowych pawilonów, złączonych korytarzem. W oknach kraty. W dyżurce dostaję przydział do swojej celi.
Gdańsk-Strzebielinek, 13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Natychmiast po zatrzymaniu rano 13 grudnia usiłowano mnie przesłuchiwać na Rakowieckiej w sprawie PPN-u. Z góry powiedziałem, że odmawiam odpowiedzi i na tym się właściwie skończyło. Skąd się orientowano? Chyba z podsłuchów.
Wydaje mi się, że na stałym podsłuchu był Najder. Niekoniecznie tylko podsłuch, obserwacja mieszkania też mogła prowadzić do takich wniosków, często się z nim spotykałem, on mi przekazywał teksty, ja jemu uwagi. Raczej rzadziej u mnie, częściej u niego. Fachowy konspirator powiedziałby, że to było zupełnie bez sensu.
Warszawa, 13 grudnia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Jestem jednym z pierwszych, którzy się zorientowali, co założyliśmy. To moje pierwszeństwo w tej sprawie jest takiej podejrzanej, powiedzmy, próby – my to najpierw założyliśmy [KOR] na zasadzie dawania świadectwa. Spodziewaliśmy się raczej, że nas zamkną. Mówili nam, że jeśli siedzi 10 tysięcy ludzi, a wy założycie Komitet Obrony Robotników w piętnaście osób, to będzie was siedzieć 10 tysięcy i piętnaście.
I raczej sądziłem, że ci, co tak mówią, mają rację. Sądziłem, że o to chodzi. Skoro w Grudniu zabrakło świadectwa intelektualistów, to teraz będzie świadectwo najwyższej próby – pójdziemy do więzienia. Oni będą siedzieć i my. Jeśli w jakimś kraju siedzą w więzieniu uczciwi ludzie, to miejsce uczciwych ludzi jest w więzieniu. Tak to się zaczynało. Jeszcze nie do końca to sobie powiedzieliśmy, a okazało się, że działamy – i to działamy skutecznie.
Tak, prawdę mówiąc, dwóch ludzi to sobie uświadomiło równocześnie i niezależnie od siebie – ja i Antek Macierewicz – że to jest zupełnie nowy sposób wyjścia z totalitaryzmu. Ja napisałem to szybciej – powstały Myślioprogramiedziałania. Napisałem – on nie napisał. Ale zawsze pamiętam, że to on wymyślił, że nasza organizacja ma się nazywać Komitet Obrony Robotników. Zwykle mnie się to przypisuje. Trochę się tego wstydzę.
Największym osiągnięciem jest idea samoorganizacji, którą Komitet Obrony Robotników zrodził samym swoim powstaniem. Komitet Samoobrony Społecznej powołaliśmy już po pobudzeniu samoorganizacji. Zrozumieliśmy wszyscy, że to jest pomysł: ludzie sami się organizują. Jest to rewolucja – najbardziej pokojowa, jaką sobie można wyobrazić – która obala system. Bo system ten to monopol państwa na organizację – i nagle obywatele to zabierają. Mogą to zabrać. I w momencie kiedy zabierają, zmienia się wszystko.
14 grudnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Pierwszy spacer mieliśmy w poniedziałek. Wyszliśmy wszyscy. Klawisze i ZOMO-wcy wskazali nam okrąg, po którym wolno nam było się poruszać. Mogliśmy biegać, obrzucać się śnieżkami, spacerować – co kto chciał. Nie wolno było tylko zbliżać się do kolegów biegających po przeciwnej stronie placu. Krzyczeliśmy wobec tego do siebie – trochę wymieniając informacje, ale przede wszystkim dodając sobie otuchy. Pilnujący nas ZOMO-wcy udawali, że tego nie słyszą. Widać było, że nie mają jasności dyrektyw, jak się do nas odnosić.
Strzebielinek, 14 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Znowu list z kryminału — mamy życie w wojnie. Tym razem wprawdzie jestem internowany, ale nikt nie wie, co to znaczy, więc lepiej nie dociekać. Jak zwykle, kiedy się tu dostaję, zaczynam okrutnie tęsknić za Tobą i to jest bezspornie dobra strona tej zabawy. Dzięki niej nasza miłość nie powszednieje, choć, bo ja wiem, może i bez tego byśmy umieli ocalić się od zszarzenia. Nie dali nam tego popróbować. [...] Jak dostaniesz ten list, będziesz wiedzieć, że możesz do mnie pisać. Wiesz najlepiej, że poza Tobą mnie nie ma. Wiesz, że tylko z Ciebie moje radość, siła, życie.
Strzebielinek, 15 grudnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Przemeblowaliśmy się. Prycze dotychczas zasłaniające okna przesunęliśmy na przeciwległą ścianę. Podczas wieczornego liczenia klawisz oznajmił, że jest to regulaminowo zabronione. Przemeblowania można robić po uzyskaniu zgody komendanta. Nie zareagowaliśmy na to. Mamy lepszą wentylację w całym pomieszczeniu, a połowa z nas pali. Ustala się nasz dzienny harmonogram w porannym ożywieniu, wyczekiwanym spacerze, w południe następuje spokój. Niektórzy śpią, inni czytają jakieś książki z więziennej biblioteki, grają w szachy, piszą listy, uczą się wzajemnie języków. Z zapasów pochodzących z wypiski próbujemy przygotować coś sprawnego do jedzenia. Najczęściej jest to chleb z margaryną i cebulą. Jedzenie jest tu okropne. Poza ranną zupą, dwa pozostałe posiłki – też zupy, jeśli w ogóle można je tak nazwać – są wręcz obrzydliwe. Dzienna stawka żywieniowa wynosi 25 zł i komendant twierdzi, że nie jest w stanie nic lepszego za to zrobić.
Strzebielinek, 18 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Ktokolwiek miał szczęście poznać Lecha Wałęsę i innych przywódców „Solidarności”, tak jak ja w lecie tego roku w Polsce, ten nie może myśleć o nich inaczej jak z szacunkiem i z tą radością, jaka napawa dumą z niezwykłych dokonań ludzkich. Zaprezentowali oni nadzieję na stworzenie nowych form życia politycznego, które uznałyby polską konstytucję i istniejący ustrój społeczny, ale w połączeniu z kontrolą demokratyczną i swobodą wyrażania opinii publicznej. Jeśli przywódcy „Solidarności” okazali się naiwni, bo przecież partia rządząca nie chciała dzielić się władzą z nikim, a już najmniej z robotnikami, to grzeszyli nadzieją. Tak więc zasługują na współczucie i pomoc wszystkich ludzi dobrej woli.
[...]
Naród polski przeżył wiele klęsk, tym razem klęska została zadana w sposób szczególnie perfidny, ale jak znam historię, nie wierzę, by ruch demokratyczny w Europie Wschodniej, któremu przewodziła „Solidarność”, miał być zjawiskiem przejściowym. Wręcz przeciwnie, jego jawna lub utajona egzystencja okaże się trwalsza niż wszystkie junty stulecia razem wzięte.
19 grudnia
Czesław Miłosz, To wielka odpowiedzialność unicestwić nadzieję, „New York Times” z 19 grudnia 1981, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Dziś upływa termin składania odwołań od decyzji o internowaniu. Z początku nikt nie chciał pisać, teraz są dwa wyraźne stanowiska: jedni opowiadają się za korzystaniem – dla zasady – z ograniczonego, ale funkcjonującego przecież prawa, a inni uważają, że co tworzyć jakichkolwiek pozorów jego istnienia. Postanowiłem napisać odwołanie od decyzji o internowaniu, w której wszystkim postawiono ten sam zarzut: „podejmowania działań o skutkach anarchizujących życie społeczeństwa województwa gdańskiego – na zasadzie artykułu 42 dekretu z dnia 12 grudnia 1981 o ochronie bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego w czasie obowiązywania stanu wojennego”. Kiedy już część z nas zdecydowała się na napisanie podań, około 17.00 przyszedł strażnik, który oświadczył, że komendant nie przyjmie naszych odwołań pod nieobecność pełnomocnika. Mimo to postanowiliśmy wręczyć je strażnikowi, a sami sporządziliśmy dokument potwierdzający fakt przekazania tych podań z podpisami wszystkich mieszkańców celi na wypadek, gdyby komendant próbował nas wymanewrować.
Strzebielinek, 20 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
O 7.00 rano liczący nas klawisz jak zwykle huknął drzwiami na pobudkę. Z kołchoźnika leciała właśnie relacja z konferencji Jerzego Urbana, rzecznika prasowego rządu z udziałem kapitana Wiesława Górnickiego, znanego dotąd z roboty dziennikarskiej. Podano, że liczba internowanych wynosi około 5 tysięcy osób; niektóre już zwolniono. Pozostający w „ośrodkach odosobnienia” mają swobodę poruszania się wewnątrz, możliwość wspólnych zajęć kulturalnych, korespondencji, widzeń z rodzinami itp. Z konferencji wynikało, że przebywamy w ośrodkach wczasowych, w których życie reguluje specjalnie opracowany regulamin dla internowanych. W steku kłamstw, jakich wysłuchiwaliśmy od kilku dni – to kolejne doprowadziło nas do wściekłości. Prawie równocześnie we wszystkich celach rozpoczęło się walenie w drzwi. Klawisze potracili głowy.
Strzebielinek, 22 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Po południu mieliśmy pierwsze spotkanie z kapelanem, ppłk. Tadeuszem Błońskim, salwatorianinem, proboszczem kościoła garnirowanego z Gdańska-Wrzeszcza. Był wyraźnie zdenerwowany swoją sytuacją, ale też była ona niełatwa. Z jednej strony my, pełni nieufności do wszystkiego, co serwowała nam komenda obozu, z drugiej strony kapelan, jak się potem okazało, również otrzymał ostrzeżenie o grożącym mu sądzie wojennym w przypadku, gdyby przekazał jakieś informacje pochodzące od nas na zewnątrz. […] W tej atmosferze, w celach, które po kolei odwiedzał kapelan – żądano od niego okazania dokumentu uwierzytelniającego jego posługę kapłańską ze strony władz diecezji. Miał taki dokument, widzieliśmy na własne oczy. Było to jedno ze smutniejszych doświadczeń. Dał o sobie znać klasyczny mechanizm ubecki polegający na sianiu wzajemnych podejrzeń. W kaplicy kapelan udzielił nam zbiorowego absolutorium i rozdał komunię. Dostaliśmy także opłatki na jutrzejszą wigilię. Jest nadzieja, że przyjedzie jutro i będzie mógł odprawić w kaplicy mszę św.
Strzebielinek, 23 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Od rana trwały przygotowania do Wigilii. Najpierw kupiliśmy dostarczoną przez komendę choinkę, którą osadziło się w taborecie, podwiązało pod nim puszkę z wodą, później poszła w ruch wytwórnia „ozdób choinkowych”. Darliśmy na mniej więcej równe paski gazety, z których nasi specjaliści składali różnego rodzaju gwiazdki i bombki. Wszystko to wraz z otrzymanymi cukierkami zawisło na świątecznym drzewku. Wieczerzę wigilijną, na którą składały się dary z domów, rozpoczęliśmy o godz. 16.00. W trakcie jej trwania przyszedł z życzeniami kapelan i komendant mjr Kaczmarek. Przełamaliśmy się z nimi opłatkiem, a także z klawiszem, który im towarzyszył. Komendant i klawisz byli zaskoczeni. Gdy składaliśmy sobie wzajemnie życzenia i dzieliliśmy się opłatkiem, każdy z nas miał łzy w oczach. W obozie tworzyło się coś nowego. Jakaś wzajemna solidarność, poczucie jedności, braterstwa. Jeszcze przed paroma dniami znaczenie tych słów miało posmak wielkiego programu przebudowy naszego społeczeństwa, teraz wróciło do swego pierwotnego, elementarnego znaczenia. Na nowo odkrywaliśmy w sobie człowieka, a nie tylko wielki program polityczny. Tu też, w tych więziennych warunkach, pełniej odczuwaliśmy głębię kolęd.
Strzebielinek, 24 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Mamy własne radio! Jest to najbardziej prymitywny polski tranzystor, niemniej jednak pozwala nam na odbieranie wszystkich polsko-języcznych rozgłośni radiowych. Od razu inny nastrój. Wreszcie wiemy co się dzieje u nas i na świecie. Łatwiej też porządkować informacje od rodzin.
[…]
Informacje o reakcjach Zachodu są zupełnie inne od tych, które serwuje Polskie Radio […].
Strzebielinek, 25 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Pojawiło się nowe porzekadło: „WRONa Orła nie pokona”. Na spacerze, korzystając z pięknego śniegu, którego nie brak tej zimy, ulepiliśmy bałwana w rogatywce, a drugiego z wielkimi odstającymi uszami. Było trochę śmiechu i zabawy. Wieczorem ZOMO skrupulatnie rozwaliło te kukły. No i oto nam chodziło…
Czuje się w celi wyraźne odprężenie. To skutek widzenia się z rodzinami i wiadomości, jakie do nas przenikają przez radio. Również msza św., którą odprawił kapelan, bardzo nas podniosła na duchu, zwłaszcza gdy trzydziestu chłopa huknęło kolędę. Wyszedł z tego niezły chór. Często dyskutujemy o obecnej pozycji Kościoła. Wszyscy uznają, że bardzo się uaktywnił. Najważniejsze, że wspiera tworzenie się nowej, międzyludzkiej solidarności, solidarności z rodzinami, z których zabrano kogoś do więzienia lub internowano. Księża pomagają, pocieszają, kierują do osób, które mogą pomóc w jakiejś konkretnej sprawie. Organizuje się sieć pomocy i samopomocy materialnej dla rodzin internowanych i przebywających w aresztach.
Strzebielinek, 25 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Wieczór sylwestrowy upływa nam na przygotowaniach do wspólnej kolacji – nie brak puszek z rybami, konserw, sera, są nawet jakieś soki. O północy złożyliśmy sobie życzenia, a później przy kawie, resztkach ciastek oraz przemyconej butelce szampana i wyborowej siedzieliśmy, jak zwykle dyskutując i śpiewając.
[…]
Sylwester był też o tyle pamiętny, że po raz drugi od czasu zamknięcia mogliśmy się wykąpać, a raczej wziąć prysznic. Przy okazji otrzymaliśmy nową zmianę ścierek, które służyły nam jako ręczniki. Po dniach spędzonych w brudzie, pod zakurzonymi kocami w podejrzane plamy, była to wielka ulga.
Strzebielinek, 31 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Zawsze oczekujemy niedzieli z nadzieją i ożywieniem. W trakcie odwiedzin napływa do obozu porcja wiadomości, która musi wystarczyć na cały tydzień. Oczekujemy też niedzielnych mszy św. (niestety Polskie Radio nie transmituje już mszy św.), w czasie których możemy wysłuchać informacji z działalności Kościoła. Bardziej też włączamy się w sprawy liturgii. Koledzy na zmianę czytają fragmenty lekcji i przygotowują intencje, o które modlimy się w czasie mszy św. Z uwagą wysłuchujemy wszystkich komunikatów episkopatu. Ze szczególną uwagą śledzimy ciąg wypowiedzi naszego papieża. Dziś – jak podały zachodnie agencje radiowe – papież ostro potępił działalność junty. W podobnym tonie wygłosił kazanie prymas Glemp. Jego wczorajsze spotkanie z Jaruzelskim nie wniosło nowych elementów.
Strzebielinek, 10 stycznia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Zarządzeniem 12/81 dyrektora BPT „Predom-Projekt” w sprawie niektórych postanowień, wynikających z ogłoszenia stanu wojennego, organizacje związkowe w Biurze zobowiązane zostały do usunięcia swoich materiałów informacyjnych i propagandowych.
Nie zostało to w pełni wykonane w jednym z pomieszczeń pracowni TT-1. Z rozmowy mojej przeprowadzonej z Obywatelem w miejscu pracy Obywatela, w obecności Ob. Ob. J. Granata i Wł. Moraszki wynikło, że jeden z nielegalnych w myśl zarządzenia 12/81 afiszów propagandowych wraz z bukiecikiem kwiatków — wywieszony został przez Obywatela. Moje polecenie zdjęcia afisza spotkało się ze stanowczą odmową Obywatela.
Takie postępowanie Obywatela daje podstawę do uzasadnionego sądzenia, że pozostając w pracy będzie Obywatel działać na rzecz nieprzestrzegania obowiązującego w stanie wojny porządku prawnego.
— Zawieszam Obywatela w czynnościach służbowych do dnia 30.05.[19]82.
— Wypowiadam Obywatelowi warunki pracy i płacy ze skutkiem prawnym na dzień 30.05.[19]82.
— Zabraniam Obywatelowi wstępu do BPT „Predom-Projekt” od dnia 18.02. [19]82 do dnia 30.05.[19]82 (oprócz dni wypłat) bez zgody dyrektora, z zastrzeżeniem, że naruszenie tego zakazu spowoduje natychmiastowe zwolnienie.
W okresie zawieszenia będzie Obywatel otrzymywać wynagrodzenie obliczane jak za urlop wypoczynkowy.
17 lutego
Szczepan Rudka (opr.), Długa historia niewłaściwego afisza, „Karta” nr 36/2002.
W dniu 17 lutego 1982 otrzymałem wypowiedzenie umowy o pracę z uzasadnieniem, że jeden z nielegalnych w myśl zarządzenia Dyrektora nr 12/81 afiszów propagandowych wywieszony został przeze mnie i na polecenie Dyrektora nie został zdjęty. W związku z takim zarzutem wyjaśniam, że po dniu 13 grudnia 1981 [...] zostały usunięte wszystkie materiały uznane przez Dyrektora za informacyjne i propagandowe NSZZ „Solidarność”. [...]
Na marginesie dodaję, że rzekomym afiszem propagandowym był portret I Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego wydany przez Państwowe Zakłady Graficzne we Wrocławiu, wywieszony w maju 1981. Portret Marszałka nie jest żadnym afiszem propagandowym, a ponadto do moich obowiązków jako projektanta nie należy robienie porządków na terenie pracowni.
Wrocław, 22 lutego
Szczepan Rudka (opr.), Długa historia niewłaściwego afisza, „Karta” nr 36/2002.
1 marca 1982 rano, około godziny 9.00, do moich drzwi ktoś zadzwonił. Przede mną stał chłopiec, którego widziałam po raz pierwszy. Przedstawił się, że jest od Ciotki Kryśki z Wałowej i nazywa się Krzysztof Kownas. Powiedział, że przychodzi, aby w imieniu Emila zawiadomić, iż nie ma go w szkole, bo poszedł „na robotę” i będzie w domu dopiero za trzy dni.
Byłam w szoku, wściekła. Tego się nie spodziewałam. Miałam wielki żal do syna, że postawił mnie w takiej sytuacji. Próbowałam dowiedzieć się od Krzysztofa, co to za „robota” i kto ją zlecił. Okazało się, że Emil poszedł tam za niego; był z Szymonem Pochwalskim. To mnie trochę uspokoiło. „Robota” okazała się drukowaniem broszury Adama Michnika Będę krzyczał. Krzysztof prosił, abym spokojnie czekała i nie denerwowała się, ponieważ najdalej za trzy dni Emil wróci do domu. Ponadto mieszkanie, w którym drukowali książkę, jest ściśle zakonspirowane, a chłopcom przez te dwa–trzy dni ktoś będzie przynosić jedzenie. „Krzywda mu się nie stanie — zapewnił mnie Krzyś i dodał — a to jest telefon kontaktowy, w razie gdyby jednak coś się wydarzyło...” Był to telefon do Krystyny Pochwalskiej
Warszawa, 1 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Rzucili mnie na ścianę, potem tapczan, regał, jakieś twarde podłoże — podłoga, chwila stabilności, mój wzrok zaczął rejestrować konkretne obrazy, nieruchome. Trudno powiedzieć, że się rozglądałem, ale w każdym razie starałem się zobaczyć, gdzie Szymon. Leżał tak samo, jak ja — na brzuchu, nogi rozkraczone do maksimum wytrzymałości, piekący ból w kroku; to tak, jakby skóra pękała. Ręce początkowo na ziemi, otwarte dłonie.
Słyszę, że ktoś coś mi mówi. Każe coś zrobić, ale nic nie mogę zrozumieć. Wtedy zobaczyłem ciężki but na swojej ręce. Zobaczyłem ból. Ja nadal nie rozumiem, o co mu chodzi, but przechodzi na policzek i to samo ugniatanie: „Na kark łapy!”. Zaplotłem dłonie na karku, spojrzałem na Szymona, on nadal leży, ręce ma już na karku, wtedy czub innego buta uderza z piekielną siłą w jego żebra. Odgłosu, jaki wydał Szymon, nie można nazwać krzykiem ani jękiem — to po prostu ból, ten dźwięk jakby wyszedł z żołądka, z samych płuc. „Kto tu przychodził? Mów, bo jak ... w jaja, to się już nie podniesiesz!” Wtedy nie ból, a coś, na co nie ma wystarczająco mocnego słowa, poczułem w kroku, gdzieś z głębi moich wnętrzności wydobył się charkot, który niemal wyplułem z gorącą, gęstą i lepką śliną.
Potężny cios w kręgosłup, taki sam, jaki otrzymałem zaraz po tym, jak znalazłem się na podłodze. Nie wydałem żadnego dźwięku, bo już żadnego w sobie nie miałem. Czułem się jak wbijany w ziemię, wygięty do granic wytrzymałości mojego kręgosłupa. Musiałem zmienić pozycję choć na chwilę. Krzyknąłem, że powiem, iż przychodził tu taki jeden... Pozwolili mi usiąść. Powiedziałem o Marku, chciałem dać znać w jakiś sposób Szymonowi, co będę mówić. [...] Przez tę chwilę mogłem zobaczyć coś więcej niż buty i podłogę.
Warszawa, 3 marca
Emil Barchański, ocalały fragment wspomnień Od grudnia do maja, „Karta” nr 51, 2007.
Po upływie około dwóch godzin, gdy ja po trzygodzinnym śnie przygotowywałem się do roboty, a Szymon właśnie wyszedł do łazienki, usłyszałem potężny, tępy odgłos uderzenia. Powtórzyło się to dwa razy. Upewniwszy się, że to ktoś dobija się do drzwi, po sekundzie wahania, a właściwie bez żadnego wahania dostałem się na balkon. Tak jak stałem, zacząłem przeskakiwać z balkonu na balkon, wciąż jednak na tym samym poziomie. Na którymś z nich przykucnąłem, trzęsąc się cały, mniej z zimna, a bardziej ze strachu. […]
Wychyliłem się przez barierkę, zerknąłem na tamten balkon i wtedy... „Jest, mam go! — Wracaj, bo zastrzelę jak psa! — Wracaj albo skacz!” Pistolet gotowy do strzału, przerażający krzyk, okrutne oczy, zdeterminowana twarz. „Jedna sztuczka i jesteś na dole. Wracaj!”
Zacząłem wracać.
Warszawa, 3 marca
Emil Barchański, ocalały fragment wspomnień Od grudnia do maja, „Karta” nr 51, 2007.
W domu tego dnia był tylko mąż. Po południu wpadło do mieszkania kilku panów z nakazem rewizji. Przeszukali wszystko. Mąż dowiedział się od nich, że Emil został aresztowany i jest w Pałacu Mostowskich. Zaraz po rewizji mąż przyjechał po mnie i natychmiast tam pojechaliśmy. Powiedziano nam, że nazwiska syna nie ma w rejestrze zatrzymanych. Pomyślałam, że skoro nie jest pełnoletni, a dekret stanu wojennego nie obejmował niepełnoletnich, to nie wolno go aresztować i przetrzymywać w Pałacu Mostowskich. Mógł jednak zostać zatrzymany w Izbie Dziecka przy ulicy Wiśniowej.
Na Wiśniowej powiedziano nam, że nikogo takiego nie mają. Wówczas zadzwoniłam pod numer kontaktowy, który zostawił mi Krzysztof, i dowiedziałam się, iż rozmawiam z Krystyną Pochwalską. Powiedziała mi, że Szymon i Emil zostali aresztowani na ulicy Kijowskiej.
Warszawa, 3 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Emila przesłuchiwały przy nas sędzina Barbara Solarz i sędzina Katarzyńska. Przede wszystkim zapoznały się z treścią protokołów przesłuchań syna w Pałacu Mostowskich. Wynikało z nich jasno, że brał udział w akcji na pomnik Dzierżyńskiego, a to, iż drukował broszurę Michnika, stanowiło sprawę drugorzędną. Zarówno obie sędziny, jak i esbecy pytali, czy akcja na pomnik była czynem chuligańskim czy ideowo-politycznym. Syn powiedział wówczas, że był to czyn jak najbardziej ideowy. I że z kolegami, którzy brali w tym udział, spotykał się tylko na Starym Mieście, na ulicy, nie znał ich nazwisk ani adresów. Nie wydał nikogo. Wiedział, że Marek Marciniak został aresztowany, bo zrobiono im konfrontację w Pałacu Mostowskich. Obaj udawali jednak, że widzą się po raz pierwszy. Nie dali się zastraszyć i zeznali, że się nie znają. Myślę, iż w tych warunkach zachowali się wspaniale. Obaj byli zmuszani przez esbecję wszystkimi możliwymi metodami, aby wskazali głównego winnego, który wymyślił, zaplanował i poprowadził akcję na pomnik Dzierżyńskiego.
W zeznaniach Szymona Pochwalskiego o akcji na pomnik padło nazwisko Tomka Sokolewicza. Synowi pokazali protokół tych zeznań i powiedzieli, że Szymon wskazał Tomka jako na możliwego inspiratora i „mózg” całej akcji. Szymon nie mógł mieć jednak co do tego pewności, bo przecież sam nie brał udziału w akcji. (Jak się potem okazało, również Szymonowi pokazali protokół z zeznań Emila, w których rzekomo wskazał na Tomka Sokolewicza jako na pomysłodawcę akcji na pomnik.) Cały czas w trakcie przesłuchań syna w Pałacu Mostowskich esbecy wmawiali mu, że już wiedzą, iż wszystko to wymyślił Tomek Sokolewicz, że jest przywódcą młodzieżowej grupy konspiracyjnej i że Emil zostanie natychmiast wypuszczony, jeśli zezna, iż za wszystkim stoi właśnie Tomek oraz Ruch Młodej Polski z Aleksandrem Hallem na czele...
Warszawa, 5 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
17 marca 1982 w sądzie dla nieletnich odbyła się rozprawa Emila. Jeden z obecnych na niej dziennikarzy powiedział do mnie: „W stanie wojennym była to pierwsza sprawa gówniarza politycznego”. Emil, gdy mu to powtórzyłam, był bardzo dumny z tego określenia. […]
Mecenas Sawicki poświęcił dużo czasu, by znaleźć precedens prawny dla tej sprawy. I znalazł. W przeszłości zdarzyła się już akcja na pomnik Dzierżyńskiego. Studenci Politechniki Warszawskiej w 1956 roku oblali czerwoną farbą ręce Dzierżyńskiego-rzeźnika. Oni też mieli sprawę w sądzie. Zostali uniewinnieni. Mecenas Sawicki, powołując się na ten precedens, wykazał, że nie określono tego czynu jako chuligański ani jako niszczenie mienia publicznego, tylko jako akt polityczny.
Sędzina Katarzyńska uznała czyn Emila za działanie polityczne nieletniego, ideowego chłopca, który marzy o sprawiedliwej Polsce. Uznała, że był to czyn nieprzemyślany, gdyż naruszył mienie państwowe. Nie nazwała akcji na pomnik wybrykiem chuligańskim, ale próbą zamanifestowania przez młodego człowieka swojego stosunku do stanu wojennego. Ostatecznie sędzina Katarzyńska wydała wyrok: 2 lata w zawieszeniu oraz opieka kuratora do czasu osiągnięcia pełnoletności.
Warszawa, 17 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
18 marca syn [Emil Barchański, nieletni opozycjonista] szczęśliwie opuścił Zakład Poprawczy dla Nieletnich na Okęciu i wrócił do domu. Po sprawie został jeszcze raz zabrany do Pałacu Mostowskich, gdzie znów był przesłuchiwany. Obawiali się, iż zezna co innego na sprawie Tomka. Chcieli go dobrze przestraszyć. Wtedy po raz pierwszy usłyszał, co się może stać jego matce, ojcu, a także jemu. Dowiedział się, że jeśli nie będzie posłuszny, może do sprawy nie dożyć. Sugerowali, że może wypaść z okna albo pijany zginąć w wypadku. Opisywali mu, jak to się robi: wlewa się ćwiartkę do ust, a następnie wpycha pod samochód czy tramwaj. Padło również zdanie, że może się utopić. Wypadki bywają różne... Oczywiście, nie znalazło się to w żadnym protokole i syn nie był w stanie tego udowodnić. Były to rozmowy w cztery oczy, bez świadków. Powtórzył mi tylko, czym mu grozili i próbował mnie uspokoić. Byłam tymi pogróżkami przerażona.
Warszawa, 18 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Potwierdzam to, co wcześniej przekazane zostało Obywatelowi przez kolegów i kierownika pracowni, że mógł Obywatel od 1 marca 1982 i nadal może natychmiast powrócić do pracy po przedłożeniu pisma, w którym:
— zobowiąże się Obywatel do przestrzegania obowiązującego porządku w zakładzie pracy;
— zwróci się Obywatel o zaliczenie nieobecności w pracy w okresie wypowiedzenia do urlopu wypoczynkowego.
Odmowa złożenia takiego zobowiązania jedynie potwierdza słuszność podjętych kroków wobec Obywatela.
Wrocław, 18 marca
Szczepan Rudka (opr.), Długa historia niewłaściwego afisza, „Karta” nr 36/2002.
Oświadczam, że stawiane warunki przywrócenia mnie do pracy w piśmie z 18.03.1982 są nie do przyjęcia:
— żądanie zobowiązania, że będę przestrzegał obowiązującego w Biurze porządku uważam za obraźliwe, ponieważ od 1.09.1961 jestem pracownikiem i nigdy nie miałem kolizji z obowiązującym regulaminem pracy;
— żądanie zaliczenia nieobecności w pracy na poczet urlopu wypoczynkowego jest drugim nieporozumieniem spowodowanym nieprzemyślaną decyzją Dyrektora. Urlop jest przeznaczony na wypoczynek, a w zaistniałej sytuacji traktowanie mojej nieobecności w pracy jako wypoczynku jest niepoważne i bezprawne.
Zgłaszam gotowość natychmiastowego przystąpienia do pracy po anulowaniu rozwiązania umowy o pracę i cofnięciu zakazu wstępu do Biura. [...]
Wrocław, 22 marca
Szczepan Rudka (opr.), Długa historia niewłaściwego afisza, „Karta” nr 36/2002.
Terenowa Komisja Odwoławcza do Spraw Pracy dla Dzielnicy Wrocław-Krzyki [...] orzeka:
Uznać za bezskuteczne wypowiedzenie umowy o pracę z dnia 17.02.1982 w stosunku do wnioskodawcy ob. Henryka Perkowskiego.
Uzasadnienie
[...] wnioskodawca jako długoletni pracownik cieszył się bardzo dobrą opinią, był pracownikiem sumiennym, rzetelnym i wydajnym.
W okresie 21 lat pracy brak w aktach osobowych jakiejkolwiek ujemnej oceny pracy wnioskodawcy.
Dowód: akta osobowe.
Faktem jest, że w chwili ogłoszenia stanu wojennego dyrektor Biura wydał Zarządzenie nr 12/81, w którym nakazał usunięcie z pomieszczeń biurowych materiałów informacyjnych i propagandowych związkowej organizacji NSZZ „Solidarność”. Również faktem jest, że w pracowni wnioskodawcy od maja 1981 wisiał portret Piłsuckiego [sic!], powieszony przez któregoś z pracowników, w każdym razie nie przez wnioskodawcę.
Dowód: wyjaśnienie wnioskodawcy.
W pracowni tej znajdują się różne afisze, np. marki zagranicznych samochodów, zdezaktualizowane, a z ciekawą lub barwną fotografią kalendarze itp.
W dniu 17.12.[19]81 dyrektor [...] nakazał zdjąć wnioskodawcy afisz Piłsuckiego, zaliczając ten afisz do nielegalnych.
Dowód: pismo z 17.12.[19]81 dot[yczące] wypowiedzenia umowy o pracę.
Wnioskodawca nie usunął afiszu, uważając, iż nie należy to do jego kompetencji.
Dowód: okoliczność niesporna.
Komisja w tak ustalonym stanie faktycznym przyjęła, iż wypowiedzenie umowy o pracę jest nieuzasadnione i w związku z tym bezskuteczne.
Wnioskodawca jest starszym projektantem i nie ma obowiązku przybijania bądź zdejmowania afiszy, tym bardziej iż je nie zawieszał. Dyrektor winien wydać polecenie w tym zakresie, o ile faktycznie wiedział, iż afisz Piłsuckiego w stanie wojennym jest niewłaściwy, kierownikowi administracyjnemu dysponującemu pracownikami gospodarczymi, do których kompetencji należą tego rodzaju czynności, np. sprzątaczka, konserwator, a nie projektantowi. [...]
Wrocław, 26 marca
Szczepan Rudka (opr.), Długa historia niewłaściwego afisza, „Karta” nr 36/2002.
[...] nie przypuszczałem, że spotkam się z oporami ob. [Henryka] Per[kowskiego] w zakresie podpisania deklaracji stosowania się do obowiąz[ku] porządku w zakł[adzie] pracy. Sprawy rozliczenia nieobecności są tu drugorzędne.
Biorąc pod uwagę, że ob. Per[kowski] nadal uważa, że ma prawo w miejscu pracy wywieszać, co uważa za stosowne i że nie musi się liczyć z decyzjami dyr[ekcji] — cofam własną warunkową propozycję przywrócenia do pracy ob. Per[kowskiego].
26 marca
Szczepan Rudka (opr.), Długa historia niewłaściwego afisza, „Karta” nr 36/2002.
Wstałem jak zwykle pierwszy i za oknem ujrzałem niepokojący widok. Z bramy zaczął wysuwać się sznur specjalnego oddziału służby więziennej do tłumienia buntów. Byli w hełmach, mieli półtorametrowe pały. Otoczyli spacerniak wzdłuż płotu okalającego nasze baraki i stanęli z drugiej strony, między barakami a murem. Po chwili nowy dwuszereg pięćdziesięciu klawiszy wmaszerował do drugiego baraku, a jednostka ZOMO, około czterdziestu ludzi, zajęła salę widzeń. Do nas też weszli, gdyż słyszeliśmy tupot na korytarzu. Powiało grozą. Uspokoił nas okrzyk z dwójki: „Kipisz!”. Rzuciliśmy się chować nasze skarby. Słyszeliśmy stukot otwieranych drzwi do cel i gdy przyszli po nas, byliśmy gotowi. Wyprowadzono nas pojedynczo na korytarz, obszukano i zaprowadzono do świetlicy, gdzie spotkaliśmy resztę swego towarzystwa. Po godzinie zaczęto kolejno wypuszczać do cel. Wróciliśmy do siebie i zastaliśmy obraz nędzy i rozpaczy. Pościel na łóżkach powywracana razem z materacami, na podłodze nasze rzeczy osobiste, gazety, kartony, przeróżne drobiazgi — wszystko, co mogli wytrząsnąć. Okazało się w końcu, że zabrali nam grzałkę (duża strata), trochę kopert, przybory do stemplowania, ale stempli nie znaleźli.
Warszawa, ośrodek internowania w Białołęce, 27 kwietnia
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2002.
No ale dość uciechy, teraz muszę na Ciebie trochę poburczeć – i to wciąż na ten sam temat – skąd ten ton ciężaru trosk w twoich listach. Jak korespondencja z Oświęcimia. Piszesz, że wszystkim wam tak strasznie ciężko – czemu? [...] Co was tak drogie dziewczyny gniecie? Ja naprawdę pytam z całą powagą i nie rozumiem. W przyzwoitych warunkach, z wysoką stopą życiową, człowiek ma wreszcie czas, żeby używać szarych komórek w spokoju i zaraz dramat. [...] Próbuję zrozumieć co to jest – jakaś epidemia?
Mam parę pomysłów na podstawie samej korespondencji. Zacznijmy od tego, ze Twój list jest cały w nastroju: już, już wychodzę na wolność [...]. To oczywiste psychiczne samobójstwo. Gdybym sobie kiedykolwiek na takie pomysły pozwolił, to już parę lat temu bym się leczył w zamkniętym zakładzie. Pod żadnym, ale to żadnym pozorem nie wolno przeżywać swojego uwolnienia. Nie wolno!!! To wcale nie znaczy, że masz się nastawiać na wieczne siedzenie. Przeciwnie, jak mówią złodzieje: to tylko zamknąć cię nie musieli – wypuścić muszą. No ale właśnie skoro masz [to] jak w szwajcarskim banku, to nie zawracaj sobie tym głowy. Konkretnie myśleć musisz w kategoriach – co przeczytasz, napiszesz, zrobisz – już, pojutrze, w czwartek... ale tu, to jest żelazna zasada! Nie wolno czekać!
Białołęka, 28 kwietnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Dziś generałowie i sekretarz zdecydowali się rządzić nie tylko bez
akceptacji społeczeństwa, ale wręcz przeciwnie. Podstawą sprawowania władzy jest zdolność do rozpędzania demonstracji, pacyfikowania strajków, aresztowania, internowania, pałowania, rozstrzeliwania...
Dopóki generałowie i sekretarze będą taką zdolność posiadać, dopóty nie ustąpią ani o milimetr wobec żadnego nacisku. W tej sprawie wszystko zostało powiedziane i pokazane. Na złudzenia nie ma miejsca. Dodajmy, że wobec rewindykacji nie mogą ustąpić, bo nie mają żadnych rezerw. Nie mogą nie obniżać płac, nie zwalniać pracowników, nie zmniejszać racji żywnościowych. [...] Bez rzeczywistej ugody społecznej nie można powstrzymać postępującej agonii życia gospodarczego. [...]
Organizując „Solidarność”, wzięliśmy na siebie – my, jej działacze – ogromną odpowiedzialność. Nie uciekniemy przed nią dziś, uchylając się od szukania rozwiązań zasadniczych. Dla uniknięcia katastrofy, którą sprowadził na Polskę stan wojenny, skłonny jestem głosić konieczność nawet najdalej idących ustępstw ze strony społeczeństwa. Granicą tych ustępstw jest spełnienie niezbędnego warunku kompromisu społecznego – stworzenie sytuacji, w której władze będą się porozumiewać ze społeczeństwem, a nie same ze sobą (w różnych nazwach i osobach).
Słowem – warunkiem niezbędnym kompromisu jest społeczeństwo zorganizowane niezależnie od władz państwowych. Nie można budować programu na nadziei, że generałowie i sekretarze dobrowolnie zgodzą się na kompromis. Trzeba przyjąć, że przemoc ustępuje tylko wobec przemocy – i zapowiedzieć wyraźnie, że ruch nie cofnie się przed użyciem siły.
12 maja
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Nadchodzi upalny dzień 17 maja. Na ulicach kręci się mnóstwo milicjantów. Po niedawnych manifestacjach nastąpiły dalsze obostrzenia. W samo południe idę z synem [Emilem] na sprawę Tomka i Marka. Do końca życia będę miała ten dzień w pamięci.
Młodzi ludzie zakładali wówczas na palce pierścionki zrobione z oporników (wskazujące, że stawiają opór systemowi), a także, wzorując się na Lechu Wałęsie, nosili w klapach marynarek podobiznę Matki Boskiej. Emil, zaopatrzony w ów opornik, za który można było trafić do więzienia, z wpiętym w klapę wizerunkiem Matki Boskiej, szedł na sprawę Tomka, aby złożyć zeznanie. Prosiłam go, wręcz błagałam, aby zdjął z palca opornik i odpiął z klapy wizerunek Matki Boskiej, by nie prowokować milicji. Bałam się, okropnie się bałam. Mówiłam mu, że może nie dojść do gmachu sądu na Lesznie, ponieważ po drodze stoi mnóstwo milicyjnych patroli, a przecież tak mu zależy, by powiedzieć przed sądem prawdę. Był jednak nieugięty. Odpowiedział mi: „Nie, mamo, nie zdejmę. Ja idę pod opieką Matki Bożej i nie schowam do kieszeni Jej obrazu”. Jego ufność była absolutna. I rzeczywiście, to on miał rację, nie ja. Dotarliśmy do gmachu sądu bez przeszkód. Nikt nas nie zaczepił.
Warszawa, 17 maja
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Wreszcie przyszedł moment, kiedy syn został wezwany i stanął przed sądem jako świadek. Zaraz na wstępie powiedział, że jego zeznania złożone i podpisane w śledztwie są nieprawdziwe. Kazano mu tak zeznawać, wymuszając to na nim szantażem i biciem. Podkreślił, że Tomek Sokolewicz jest niewinny. Zaznaczył, iż sam padł ofiarą prowokacji SB, bo wśród działaczy opozycyjnych kryją się jej agenci. Miał to nieszczęście, że pochwalił się właśnie jednemu z nich, udającemu wielkiego przyjaciela, uczestnictwem w akcji na pomnik, a ten prawdopodobnie go wydał. Nadal utrzymywał, że nie zna Marka Marciniaka. Podawał jedynie pseudonimy pozostałych chłopców. Nie wie, gdzie mieszkają, nie zna ich imion i nazwisk. Spotykali się w bramie na Rynku Starego Miasta.
Część zeznań złożonych w śledztwie pokrywała się z tym, co mówił teraz, ale tym razem wyraźnie podkreślił: został użyty do tego, by „wsadzić” Tomka Sokolewicza. Wyjaśnił, że otrzymał już wyrok sądu dla nieletnich, znajduje się pod opieką kuratora, a Tomek był tylko jego kolegą ze szkoły, z którym wymieniali poglądy na temat panującego ustroju. Syn podkreślił, że obaj liczą na to, iż ustrój ten zmieni się na lepszy, o co chcą i będą walczyć. Wszystko, co mówił, cała jego postawa była tak szalenie ideowo-młodzieńcza, że niektórzy ludzie siedzący na sali sądowej mieli w oczach łzy wzruszenia.
Opowiedział, co mu robiono w śledztwie. Mówił jasno, precyzyjnie i głośno; był opanowany. Oskarżał system. Na sali powstał niezwykły szum. Prokurator, młoda kobieta, nie wytrzymała i wyskoczyła z krzykiem ze swego miejsca, próbując go zastraszyć pięcioma latami więzienia za fałszywe zeznania. Natomiast sędzia był chyba pod wrażeniem słów Emila, ponieważ zadawał mu pytania życzliwym tonem i cały czas zachowywał się wobec niego bardzo delikatnie. Spytał, czy syn może podać nazwiska funkcjonariuszy, którzy biciem wymusili na nim fałszywe zeznania. Czy to por. Jan Pol? Jerzy Czemielipski? „Nie, ci panowie mnie nie bili. Ci panowie byli uprzejmi, zaprzyjaźniali się ze mną. Oni już tylko zapisywali efekt pracy tamtych panów, tych od bicia.” Sędzia kazał to koniecznie zaprotokołować i jeszcze raz poprosił syna o podanie nazwisk funkcjonariuszy, którzy go bili. Syn odpowiedział: „Ci panowie, kiedy biją, nie przedstawiają się, ale jestem gotów w każdej chwili ich rozpoznać”. Znowu na sali szum. A pani prokurator znów zaczęła krzyczeć: „Jak świadek śmie mówić takie rzeczy i czy wie, co mu za to grozi?!”. […]
Przez zeznania Emila sąd nie mógł wydać żadnego wyroku. Marek wrócił do aresztu, a Emil do szkoły. Termin następnej rozprawy został wyznaczony na 17 czerwca.
Warszawa, 17 maja
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
[...] Całość procesu wykazała mylną ocenę polityczną strony pozwanej, która nie wzięła pod uwagę, że osoba marszałka Piłsudskiego nie jest obecnie przemilczaną, ale przeciwnie — jego wypowiedzi cytują członkowie Komitetu Centralnego publicznie, wspomina go prasa i podręczniki szkolne, podkreślając jego socjalistyczny polityczny rodowód, jak i wyraźne podkreślanie [przez niego] roli Państwa jako nadrzędnego dobra współobywateli.
[...] Powód w niczym nie uchybił obowiązkom pracowniczym, dlatego oddalenie rewizji strony pozwanej jest konieczne i uzasadnione, gdyż uwzględnienie jej naruszałoby konstytucyjną zasadę prawa do pracy.
Wrocław, 18 maja
Szczepan Rudka (opr.), Długa historia niewłaściwego afisza, „Karta” nr 36/2002.
Ostrzegam Obywatela, że Jego obecność na rozprawie o stosunek pracy H. Perkowskiego [zwolnionego z powodów politycznych] może stanowić podstawę zarzutu kontynuowania działalności związkowej.
28 maja
Szczepan Rudka (opr.), Długa historia niewłaściwego afisza, „Karta” nr 36/2002.
Kiedy minęła 20.00, czyli godzina milicyjna, a syn nie wrócił do domu, natychmiast pobiegłam do Huberta [sąsiada, z którym przyjaźnił się Emil Barchański], ale go nie zastałam. Pognałam więc do Krystyny na Wałową, ale tam też nie było Emila. Około 21.00 znowu poszłam do Huberta. Właśnie przed chwilą wrócił. Miał mokre do kolan spodnie, pobrudzone piaskiem. Wręczył mi smycz i obrożę psa, szkolną torbę z książkami syna, jego zegarek, sportową letnią koszulkę i legitymację szkolną. Ze słów Huberta zrozumiałam, że Emil został po godzinie milicyjnej gdzieś tam, na lewym brzegu Wisły, w samych szortach oraz sandałach. Bez koszuli, torby i bez legitymacji szkolnej.
Warszawa, 3 czerwca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Następnego dnia, w piątek 4 czerwca, Krystyna zorganizowała grupę młodzieży, do której dołączyli moi przyjaciele mieszkający w sąsiedztwie. Wszyscy wyruszyli na poszukiwania Emila. Rozumowaliśmy tak: przecież nie mógł wracać do domu półnagi; na pewno skrył się gdzieś w krzakach i przenocował — na szczęście noc była bardzo ciepła; a teraz, rano, pewnie czeka na jakąś okazję, aby wrócić do domu. Trzeba go odnaleźć. Takie rozumowanie zasugerowała wszystkim opowieść Huberta [sąsiada, z którym przyjaźnił się Emil Barchański]. Uwierzyliśmy, że widział Emila całego i zdrowego na drugim brzegu Wisły. To była z naszej strony naiwność.
Grupa ludzi poszukujących syna przeszła kilometry nadwiślańskich brzegów, po lewej i prawej stronie rzeki. Kiedy wszyscy wrócili, spotkaliśmy się na Wałowej, gdzie wspólnie doszliśmy do wniosku, że Emil na pewno został aresztowany.
Oboje z mężem poszliśmy więc do Pałacu Mostowskich. […] W Pałacu Mostowskich powiedzieli nam to samo, co w marcu: „Nie ma tu takiego”. […]
Poszłam więc na Jezuicką. Dyżurujący tam milicjant przyjął ode mnie zdjęcie i formularz o zaginięciu, a gdy wychodziłam z komisariatu, powiedział mi, abym raczej szykowała trumnę, bo żywego już go nie zobaczę.
Warszawa, 4 czerwca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
W sobotę, 5 czerwca, zadzwoniono rano do Huberta z Komisariatu Rzecznego. Miał mi przekazać informację, że na pięćsetnym kilometrze Wisły, w okolicach Miedzeszyna, wyłowiono zwłoki mężczyzny — około 25 lat, wysoki blondyn. Syn był szatynem i miał 17 lat. Istniała więc możliwość, że to nie on. Powiedziano mi, iż zwłoki zostały przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej na ulicy Oczki, ale — ponieważ w sobotę i niedzielę prosektorium jest zamknięte — by zidentyfikować ciało, mam przyjść dopiero w poniedziałek 7 czerwca o godzinie 8.00. Być może jest to mój syn, bo zgadza się opis ubrania; mężczyzna ma na sobie tylko białe męskie slipy, sportowe szorty i brązowe sandały.
My jednak nadal szukaliśmy Emila, ponieważ nie przyjęłam do wiadomości tej informacji.
Warszawa, 4 czerwca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
W poniedziałkowy ranek, 7 czerwca, musiałam spełnić ten koszmarny obowiązek matki — musiałam zidentyfikować zwłoki syna... Wchodzę do kostnicy na Oczki i od razu rozpoznaję ciało Emila. Jest w strasznym stanie. Wygląda jak wielka, monumentalna rzeźba. Jest napuchnięte, nabrzmiałe, ogromne, chyba dwumetrowej długości. Na szyi otwarta rana, w której kłębią się białe robaki. Jestem wstrząśnięta tym widokiem. Na moich oczach robaki jedzą ciało mojego syna.
Wygląd zwłok znacznie różnił się od tego, który później widziałam na zdjęciu zrobionym przez funkcjonariusza Komisariatu Rzecznego, zaraz po wydobyciu ciała z wody. Na tamtej fotografii syn miał na szyi tylko siną pręgę i wyglądał, jakby spał na plaży. Świadczyło to o jednym. Zwłok Emila celowo nie włożono do chłodni, a ponieważ panował straszny upał, ciało zaczęło się szybko rozkładać. Wszystkie zmiany i ślady na ciele można było teraz wytłumaczyć rozkładem... W całej kostnicy, gdzie obok leżało jeszcze kilka odkrytych ciał, to były jedyne zwłoki o tak zmienionym wyglądzie. Tak jakby specjalnie poddano je obróbce termicznej, by jak najmniej nadawało się do identyfikacji.
Warszawa, 7 czerwca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Około ósmej rano głośny krzyk z drugiego baraku: „Kipisz!” stawia nas na nogi. Pakujemy się gwałtownie i postanawiamy, że nie wyjdziemy z celi podczas przeszukania. Podajemy dalej. Około dziesiątej przychodzi dyżurny „Ząbek” i prosi, abyśmy wyszli z celi. Odmawiamy. Po jakimś czasie przychodzi nowy komendant, niejaki kpt. Ołdak. Grozi nam, że nie obejrzymy mundialu. Olewamy go zupełnie. Ołdak kręci się po środku celi i wychodzi. Na korytarzu słyszymy szuranie — inne cele poddają się bez walki. W końcu przychodzi do nas kilkunastu. Toczymy pertraktacje, żądając przeszukania w naszej obecności. Kpt. Kipiszewski daje rozkaz i wyprowadzają nas siłą, pierwszy Krzysiek — dwóch bierze go pod pachy, trzeci popycha z tyłu. On początkowo opiera się nogami, potem podnosi je i niosą go do pustej, ostatniej celi. Następnie biorą Jacka, ten od razu podskakuje i zawisa im na ramionach. Ledwo go utrzymali i nieśli jak mandaryna, później mnie zanieśli i wzięli się za Arka. Leżał na łóżku, więc go czterech zdjęło i poniosło. W celi został Gabryś, jako świadek. Po powrocie zadziwiający porządek, trochę pościel rozwalona, książki, ale bez porównania ze słynnym kipiszem kwietniowym.
Warszawa, ośrodek internowania w Białołęce, 8 czerwca
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Po spacerze klawisze kazali spakować się dwóm chłopakom, nie mówiąc, dokąd ich zabierają. Nie chcieli wyjechać, domagali się jakiegoś dokumentu. Daliśmy wsparcie waląc przez piętnaście minut miskami o kraty. Nagle przez bramę walą oddziały w hełmach, z tarczami, pałkami, wyrzutniami granatów. Powoli cichniemy i zaczyna się generalny kipisz. Gabryś i Stefan byli w świetlicy, gdy wracali do celi, stał już kordon na korytarzu. Jeden z nich uderzył Gabrysia od tyłu pałką w głowę. Wyprowadzili nas do pustej celi. Zomici byli bardzo nerwowi, chcieli nas rozbierać do naga, ale nie daliśmy się. Inne cele same się rozbierały.
Otrzymaliśmy wiadomość, że Białołęka jest otoczona zomowcami, stoją budy i czekają na decyzję, aby nas wywieźć. Atmosfera się zagęściła. Mundurowi byli bardzo nerwowi, machali pałkami, czekali wprost na najmniejszy pretekst. Ich dowódcy klęli tylko, że nie otrzymali rozkazu. Dzikie twarze w hełmach, migające pały, stwarzały niesamowicie groźną sytuację. Dla wzmocnienia dramatyzmu, niektórzy z nich walili pałami o parapety lub inne sprzęty. Trzeba było naprawdę silnej woli, aby powstrzymać psychicznie to bydło, aby sparaliżować ich i nie dopuścić do wybuchu z ich strony.
Białołęka, 11 czerwca
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
16 czerwca w kościele św. Jacka przy ulicy Freta odbyła się msza żałobna, którą odprawił dominikanin o. Krzysztof Kasznica, były kapelan AK.
W kościele byli prawie wszyscy koledzy syna. Był też dyrektor liceum, profesor Kaliński, a także większość nauczycieli. Nad grobem Emila pochyliły się sztandary szkoły. Przyszli przedstawiciele Komitetu Prymasowskiego, przybyli także ci, którzy byli obecni na sali sądowej i pamiętali zeznania Emila na sprawie Tomka [Sokolewicza] i Marka [Marciniaka]. Ludzie znajomi i zupełnie mi obcy wypełniali po brzegi ogromny kościół.
Warszawa, 16 czerwca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Bo kiedy Ciebie boli, bo kiedy cierpisz, to ja chromolę ojczyznę, wszystkie idee. Nie chcę, nie chcę, nie chcę... A przecież Ciebie boli zawsze, jak mnie nie ma. No prawda? Chcę tego straszliwie i boję się tego. [...] No i co ja mam zrobić do cholery? Podpisałbym współpracę z UB, ale wtedy Tobie bym zrobił krzywdę. Może byś mnie nawet wyrzuciła.
Dziewczyny wolą ułanów niż księgowych... i co ja, mały piesek, na to poradzę. Nie urodziłem się na Don Kichota, nie ma już wiatraków, a ja [...] próbuję walczyć ze smarkaczami...
Białołęka, 7–8 lipca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Niedziela. Nareszcie mam chwilę spokoju, aby usiąść i pisać. Nie jest to już moja dobra „wolna cela 11”. Nic nie zapowiadało wydarzeń, które miały miejsce w obozie. Trzy dni temu rano około siódmej klawisz otworzył drzwi i ogłosił: „Panowie pakują się”. Postanowiliśmy nie wychodzić, dopóki nie dostaniemy dokumentu stwierdzającego, dokąd jedziemy. Na wszelki wypadek spakowaliśmy się, z odgłosów wnosiliśmy, że inni też dobrowolnie nie wyjdą. Przyszedł oficer dyżurny, nie wiedział, dokąd jedziemy, więc odmówiliśmy wyjścia. Pierwsze cele zaczęły wychodzić, pojedynczo, do sali widzeń, tam kipisz, jeden odważny krzyknął nam, że zabierają notatki, więc zaczęliśmy z ciężkim sercem robić przegląd i drzeć. Przyszedł komendant, też odmówiliśmy, zostaliśmy w baraku my i cela 23. Przyszedł naczelnik więzienia, powiedział, że jedziemy do dwóch różnych obozów, ale nie wie gdzie, odmówiliśmy, więc zagroził siłą.
Wpadła atanda w hełmach, wybierali pojedynczo, wykręcając ręce. Najpierw Gabrysia, Arka, Wojtka i Heńka. Mnie wyciągnęło dwóch oficerów i wrzuciło do świetlicy. Tam było już dziewięciu — Sierański i Kledzik z MO, Wolicki, Bielicki, Paweł Mikłasz, Heniek, Łukomski, Janek Lityński i jeden nowy. Około siedemnastej dali nam dwie cele z początku baraku, od strony muru. Jestem teraz w celi 27 — ponura, wilgotna, zimna, okno na mur. Dali nam nową pościel i szybko poszliśmy spać. Gdzie pojechała reszta, nie wiemy. Wszyscy zdenerwowani. Jestem razem z milicjantami, Mikłaszem i Bielińskim. Strasznie trafiłem, wszyscy palą po 30 sztuk, każdy ma inne zwyczaje wyniesione ze swoich cel. Nie ma dyżurnego, ja tylko wstaję rano, jem śniadanie, reszta w godzinę po mnie. Siedzą za to po nocy.
Warszawa, ośrodek internowania w Białołęce, 29 sierpnia
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Najder pochodzi z rodziny niemieckiej (ze strony ojca), która, jak sam twierdzi, „spolonizowała się dokumentnie w ciągu jednego pokolenia”. [...] Po raz pierwszy do swego niemieckiego pochodzenia nawiązał w pierwszym swoim wystąpieniu w audycji RWE. Być może chciał w ten sposób przypodobać się swoim monachijskim gospodarzom [...]. Nie jest jednak wykluczone, że wypowiedź Zdzisława Najdera ma sens znacznie głębszy. W jednym z biuletynów PPN-u poświęconych kwestii niemieckiej, którego autorami według wszelkiego prawdopodobieństwa byli Zdzisław Najder i Andrzej Kijowski, prezentowana jest teza, że podział Niemiec nie jest korzystny dla Polski [...].
Zdzisław Najder interesował się położeniem autochtonów na Opolszczyźnie. Świadomość niemieckiego pochodzenia mogła być tym czynnikiem, który w znacznym stopniu rzutował na całe dotychczasowe postępowanie Zdzisława Najdera. [...] Po nawiązaniu współpracy z wywiadem Stanów Zjednoczonych Najder zaprzestał jakiejkolwiek działalności opozycyjnej. [...] Sytuacja diametralnie zmieniła się w okresie narastania kryzysu społeczno-ekonomicznego w Polsce, czyli w połowie lat siedemdziesiątych. [...] Zdzisław Najder nie przyłącza się do żadnego z działających w kraju ugrupowań opozycyjnych. Tworzy własne pod nazwą Polskie Porozumienie Niepodległościowe. [...] Warto [...] zwrócić uwagę na następujące fakty w działalności samego ugrupowania i jego działalności wydawniczej, które bezspornie wskazują na to, że było to ugrupowanie bezpośrednio i ściśle sterowane przez komórkę obcego wywiadu zajmującą się prowadzeniem wojny psychologicznej:
PPN było ugrupowaniem personalnie związanym z osobą Zdzisława Najdera. [...] Każdy wyjazd Zdzisława Najdera za granicę powodował zaprzestanie działalności PPN-u. Brak w PPN-ie organu zapewniającego ciągłość działania dawał gwarancję zachowania kierunku ośrodka dyspozycyjnego, znajdującego się poza PPN-em. PPN stanowiło dla Najdera jednocześnie:
– przykrywkę (kamuflaż) jego działalności wywiadowczej; do tego celu służyły również inne zachowania się Najdera, np. głosił, że jest wielbicielem ideologii marszałka Piłsudskiego, w jego gabinecie pojawił się portret Marszałka itp.,
– źródło uzyskiwania wiadomości o sytuacji społeczno-ekonomicznej i nastrojach w społeczeństwie, zabezpieczające przed podejrzeniami informatorów, że w grę wchodzi działalność wywiadowcza,
– narzędzie sterowania pewnymi procesami społecznymi i wywoływania określonych nastrojów pożądanych dla ośrodka wywiadowczego kierującego działalnością dywersyjną.
Każde ze znanych ugrupowań opozycyjnych hołdowało jakiejś ideologii. Inaczej jest w przypadku PPN-u. [...] Gloryfikuje się wszystkie kierunki: Piłsudskiego, Dmowskiego, Witosa itp. Nie chodzi tu o żadną ideologię, lecz o stworzenie płaszczyzny działania dla wszystkich, którzy mogą stać się [...] przeciwnikami ustroju PRL. [...] PPN ma do spełnienia także inne zadania, np.: wyciszanie w imię wspólnej sprawy rozbieżności w innych ugrupowaniach opozycyjnych; przygotowanie gruntu do zrozumienia przez społeczeństwo polskie strategicznej koncepcji Stanów Zjednoczonych: połączenie Niemiec – rozkład ZSRR; badanie reakcji w tej kwestii. Znamienne jest, że po przesoleniu kwestii niemieckiej w jednym biuletynie PPN-u, co spotkało się z pewną opozycją, ukazał się następny biuletyn, w którym te same sprawy przedstawiono w formie bardziej strawnej.
Warszawa, 24 września
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Kipisz! Cela poprzewracana do góry nogami. Przeglądali wszystkie książki, zeszyty, rozpakowali mi mydło i wszystko wyrzucili z pudła i worka. Nigdy dotąd nie miałem tak rozwalonych i przejrzanych rzeczy. Zabrali mi baterię i gumkę z napisem „Bez cenzury” oraz stary zeszyt z adresami ludzi z obozu, datami urodzin i imienin. Chcieli zabrać zacier w wiadrze, ale Paweł tak manewrował i ciągle go przestawiał, że w końcu zapomnieli.
Warszawa, ośrodek internowania w Białołęce, 30 września
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Zorganizowaliśmy apel poległych. O godzinie wpół do piątej po południu wszyscy zebrali się w świetlicy, zapalono świece i kaganki ustawione pod ścianami. Uroczystość prowadził Seweryn Jaworski. Miał ładną mowę, przeczytał kilka wierszy Miłosza i Baczyńskiego, odczytał apel, wymieniając poległych począwszy od Insurekcji Kościuszkowskiej poprzez wszystkie powstania, aż do dzisiaj. Na koniec odmówiliśmy litanię i odśpiewaliśmy Boże, coś Polskę. Bardzo nastrojowo.
Warszawa, ośrodek internowania w Białołęce, 2 listopada
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Rano, przy śniadaniu [klawisz] „Wątrobiana” powiedział, abym się pakował, ale nie wiedział, po co. Wyszedłem, żegnając długim spojrzeniem baraki Białołęki. Na drugim dziedzińcu czekała na mnie nysa. Wsiadłem, w środku konwojent z moją teczką obozową i kopertą z depozytem. Nie chciał powiedzieć, dokąd jedziemy. Z Białołęki wyjechaliśmy na Wisłostradę, trasą „Ł” i na Rakowiecką. Wjechaliśmy na podwórko, a ja od pewnego już czasu myślałem, jak się zachowywać w areszcie, kogo spotkam z prokuratorów i uboli. Spotkało mnie miłe rozczarowanie. Przesiadłem się do drugiej nysy, z nowym konwojentem z Żytniej (tam jest Batalion Konwojowo-Ochronny), doszedł jeden skazany i pojechaliśmy do Kielc.
Sądziłem, że obóz internowanych jest na zamku, gdzie było więzienie. Okazało się jednak, że obóz jest na peryferiach, w nowym zakładzie karnym. Komendant przyjął mnie bardzo uprzejmie. Porozmawialiśmy o przyczynach internowania i na koniec zadał mi pytanie, dlaczego mnie tu przeniesiono i co zamierzam robić. Zaczął przeglądać moją teczkę, bąkać, że jestem zbyt aktywny, coś organizuję i chciał deklaracji, że nie będę burzył spokoju Kielc. W końcu zgodził się z moim przypuszczeniem, że to czysta złośliwość uboli spowodowała mój przyjazd. Poszedłem z klawiszem „do siebie”. Jest to długi, typu „tasiemiec”, wielopiętrowy blok, blindy na oknach.
Weszliśmy na piętro, oddział VI, cela 608. Maleńka kliteczka, dwuosobowa, małe okno, szaro, zaduch, kalifaktorzy przynoszą łóżko — istna rozpusta, bo ze sprężynami — i montują je nad jakimś chłopakiem. Witam się, ten pode mną to Zbyszek Zimoch, rolnik spod Sieradza, członek prezydium „S” RI, znajomy Gabrysia. Drugi, Wojtek, to starszy facet ze Skarżyska. Kładę się na łóżku, bo jest zbyt ciasno i ponuro. Wieczorem zaczynają się rozmowy przez okno, a raczej okrzyki. Każde okno jest zabezpieczone koszem z bardzo drobnej siatki i nie ma mowy o rzuceniu „kobyły”. Nawiązuję kontakt głosowy z warszawiakami — jest czterech chłopaków z Białołęki. Wrzeszczymy do siebie z radości i szybko zasypiam.
Warszawa-Kielce, 8 listopada
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Dzień dobry Ci moja przenajświętsza Dziewczynko. Mój Boże słodki. [...] W tym liście szóstym to coś córeczko najdroższa pokręciłaś. Bo piszesz naprzód, że zdrowiejesz powoli, ale systematycznie. Następnie, że tego Twojego zdrowienia nie uwzględnia prześwietlenie, które „ani drgnie”. A następnie, że na podstawie prześwietlenia różni koledzy Marka obawiali się, że umrzesz (mówił Ci to Marek). W pierwszej chwili myślałem, że mnie sparaliżuje ze strachu. Uprzytomniłem sobie jednak, że gdyby tak to było, jak Ci się napisało, Marek powiedziałby Ci, że na podstawie Twego „obrazka” sądząc – umrzesz. A tego on powiedzieć nie mógł. Ergo coś Kochanie moje w tym liście pokręciłaś – dzięki Bogu. Tylko Słoneczko moje najcudowniejsze nie zmartw się tym, że mnie przestraszyłaś. Jak widzisz tamto już sobie wytłumaczyłem, a fakt, że Marek opowiada Ci o tym, co było, nim „niebezpieczeństwo minęło”, już mnie ucieszył na długie zimowe wieczory.
[...] Ale przede wszystkim to Ciebie kocham. Tego nie sposób opisać ani nawet nazwać, to jest ze mną w każdym momencie, w każdym oddechu i wtedy, kiedy robi się mroczno, bo bywa mroczno, i wtedy, a nawet przede wszystkim wtedy, kiedy słonecznie. Bo dzięki Tobie słońce tu świeci także w pochmurne dni.
Warszawa, więzienie przy ulicy Rakowieckiej, 21 listopada
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Zwolniono dwóch, gorące pożegnanie, piosenki. Mają tu stały program — coś w rodzaju hymnu „Solidarności” z refrenem: „Lepiej umrzeć na stojąco, niż na kolanach żyć” oraz taką bardziej kapeenowską, z refrenem: „Za Katyń, za Grodno, za Wilno i Lwów zapłaci czerwona hołota”. Śpiewane jest to z całą mocą, echo odbija się od ścian, huczy po piętrach, klawisze patrzą w podłogę.
Nie liczymy na szybkie wyjście, została tu opozycja z korzeniami z lat siedemdziesiątych, wychodzą na razie tylko nowi.
Kielce, 26 listopada
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Zwalniają, po jednej osobie, w sumie pięciu. Trwa to cały dzień, wciąż żegnamy się, śpiewamy, odprowadzamy. Humory poprawiły się, ludzie zaczynają się pakować, niektórzy wyraźnie nie wytrzymują, prawie płaczą. My się śmiejemy. Roman Lonc zrobił plakat z hasłem „Uwolnić Jacka Szymanderskiego” (ciężko przeżywa) — dopisujemy inne wesołe hasła: „Grzesiaki do paki”, „Lońca trzymać do końca”, „Krakowiacy do obozu pracy” itd. Siedzimy na korytarzu, turlamy się ze śmiechu, śpiewamy różne piosenki aż do dziesiątej wieczorem (my, tzn. Warszawa i Wrocław). Mimo wszystko humor trochę wisielczy.
Kielce, ośrodek internowania, 30 listopada
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Uwzględniając nienaganne zachowanie się Ob. Henryka Perkowskiego w pracy po przywróceniu go do pracy [po uprzednim zwolnieniu z przyczyn politycznych], postępy procesu stabilizacji społecznej — postanowiłem zaniechać dalszego dochodzenia racji BPT „Predom-Projekt” w tej sprawie.
Decyzja powyższa nie zmniejsza zdumienia wobec tego procesu, dezaprobaty dla zajętej w nim postawy przez Ob. Henryka Perkowskiego.
Wrocław, 21 grudnia
Szczepan Rudka (opr.), Długa historia niewłaściwego afisza, „Karta” nr 36/2002.
Oskarżony Najder od dłuższego czasu był obiektem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa ze względu na bardzo częste kontakty z pracownikami ambasad USA i Wielkiej Brytanii w Warszawie, ale łączono to bardziej z faktem, iż był on szczególnie aktywnym działaczem nielegalnego ugrupowania, jakim było Polskie Porozumienie Niepodległościowe. Nieukrywane w zasadzie fakty kontaktów z pracownikami wspominanych ambasad i w zasadzie nietajony głębiej fakt kolportażu – w środowiskach inteligenckich, a wśród członków Związku Literatów Polskich w szczególności – ulotek PPN-u spowodowały, iż oskarżony Najder skutecznie odwrócił uwagę Służby Bezpieczeństwa od tego, że nawiązał współpracę ze służbami specjalnymi USA i przekazywał wiadomości interesujące te służby. Z uwagi na powszechnie znany fakt, iż Radio Wolna Europa jest organem podległym służbom specjalnym Stanów Zjednoczonych [...] oraz że wszyscy dotychczasowi dyrektorzy sekcji polskiej RWE byli kadrowymi pracownikami wywiadu amerykańskiego, spowodowało to wszczęcie śledztwa przeciwko Zdzisławowi Najderowi. [...]
Świadek Andrzej Kijowski [...] zeznał, że nie dopuszcza myśli, aby działalność Najdera w PPN-ie mogła być przykrywką innej działalności, np. wywiadowczej. [...] Zauważyć należy, że obaj wymienieni współdziałali w PPN-ie. Jak podkreślił sam świadek, mieli nawet zbieżne poglądy w kwestii niemieckiej (oczywiście nieliczące się z racjami i realiami polskimi). Dziwić się więc należy postawie świadka, gdyż doświadczenia historii, zwłaszcza najnowszej, uczą, że od podobnych wystąpień przeciwko Państwu, w jakich brał on udział – chociażby w ramach PPN – do zdrady Ojczyzny droga jest bardzo niedaleka. [...] Działanie z chęci zysku i szczególne społeczne niebezpieczeństwo czynu oskarżonego Najdera zadecydowały o wymierzeniu najwyższego wymiaru kary. [...] Sąd nie znalazł w sprawie żadnych okoliczności łagodzących.
Warszawa, 28 maja
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Pod koniec 1981 roku Z. Najder wyjechał na Zachód, gdzie objął funkcję dyrektora sekcji polskiej RWE. Od tego czasu nie odnotowano działalności PPN-u, w tym wydawania „Biuletynu”. W związku z powyższym zagrożenie nr kod 01008 należy wyrejestrować z systemu komputerowego Departamentu III, a sprawę O[peracyjnego] R[ozpracowania] krypt. „Program” złożyć w archiwum.
Warszawa, 30 grudnia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Od sierpnia 1980 na terenie zabezpieczanego operacyjnie w ramach sprawy „Arlekin” teatru Starego w Krakowie zaczęto notować symptomy negatywnej wobec polityki władz postawy Krystyny Zachwatowicz-Wajda, c. Jana i Marii […] z uzyskanych ostatnio przez TW „Kapitan” informacji wynika, że aktywność wymienionej zaczęła stawać się coraz bardziej negatywna. Inicjuje ona dyskusje i komentarze nieprzychylne w stosunku do polityki Partii i władz, zwłaszcza w dziedzinie kulturalnej. W/w posiada znaczny autorytet. […] Niebagatelną rolę na jej pozycję w teatrze odgrywa fakt, że jest żoną Andrzeja Wajdy – reżysera znanego z opozycyjnych poglądów i przekonań […].
Miarą postawy w/w było podpisanie petycji opracowanej przez Jacka Kuronia, która miała być skierowana do Sejmowej Komisji Wymiaru Sprawiedliwości jako protest przeciwko rzekomemu łamaniu procedury prawnej podczas procesu „gdańskiego” przeciwko A[damowi] Michnikowi, W[ładysławowi] Frasyniukowi i B[ogdanowi] Lisowi.
W wyniku przeprowadzonych czynności operacyjnych […] i działań w środowisku aktorskim, zmierzających do obniżenia autorytetu w/w, odnotowano w ostatnim okresie czasu znaczne obniżenie aktywności figurantki.
W jej wypowiedziach na forum zespołu nie notuje się negatywnych akcentów. […] Biorąc pod uwagę zmianę uzewnętrznionej jej pierwotnej postawy i działalności oraz fakt jej długotrwałej nieobecności w Krakowie postanawia się kwestionariusz zakończyć. Będzie nadal poddawana kontroli w ramach prowadzonej sprawy obiektowej krypt. „Arlekin”.
Kraków, 28 stycznia
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Od 13 grudnia 1981 społeczeństwo polskie jest szantażowane wybuchem wojny. Polacy pozostają samotni wobec odpowiedzialności za los narodu i pokój świata. Okazując nadzwyczajną cierpliwość wobec dyktatury, utrzymują dziś pokój na świecie.
Światowe ruchy przeciwników wojny sprzeniewierzają się sobie, jeśli dziś pozostawiają Polaków swojemu losowi. Nie można utrzymać pokoju, nie likwidując sytuacji, w której wojska Układu Warszawskiego pozostają w stałej gotowości do wojny ze swoim społeczeństwem. Dlatego konieczna jest demilitaryzacja Europy Środkowej, w tym RFN, NRD i Polski.
Zwracam się do wszystkich ludzi na świecie, którym bliska jest sprawa ocalenia pokoju. Walka o pokój nie może toczyć się pod bazami NATO, gdzie instaluje się cruisy i pershingi.
Światowe ruchy pacyfistyczne mają moralny obowiązek wsparcia rodzących się w krajach Europy Wschodniej ruchów antywojennych i prowadzonej od 13 grudnia 1981 pokojowej walki społeczeństwa polskiego z wojskową dyktaturą.
7 czerwca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Po Sierpniu mieliśmy w Polsce rewolucję, która się samoograniczała ze względu na groźbę sowieckich czołgów, teraz mamy do czynienia z kontrrewolucją, która się samoogranicza ze względu na strach przed społeczeństwem. Oznacza to, że władza nie ucieka się do skrajnych środków, nie decyduje się na terror. Przeciwnie – chciałaby społeczeństwo skokietować, a nawet się z nim porozumieć, ale tylko na postawionych przez siebie warunkach. Ma więc do rozwiązania kwadraturę koła; tak jak my w czasach „Solidarności” chcieliśmy wpisać pluralizm w totalitarny system, tak oni dzisiaj chcą zamknąć w totalitarne ramy świadome społeczeństwo.
Władza blokuje wszelkie możliwości istotnych zmian, nie może natomiast – dopóki nie ucieknie się do terroru – zahamować społecznego działania. Inaczej mówiąc, działać można, ale zmienić sytuacji nie moż na. Jedyne, co można zrobić, to trwać.
18 października
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
[Moim zdaniem] stała za tym [morderstwem ks. Jerzego Popiełuszki] jakaś grupa polityczna, której podlega aparat policyjny, by zyskać bezpośredni wpływ na Jaruzelskiego i decydować o polityce personalnej, o rządzeniu, o przywilejach, o władzy i o tym wszystkim, o co toczy się tam zawsze walka. To jest koncepcja najbardziej przekonywająca i wydaje mi się, że nie sposób przyjąć innej.
[...] Generał Jaruzelski rozpoczął walkę ze swoim aparatem. Żeby mógł ją skończyć i umocnić się, musi mieć spokój społeczny. Jeśli damy mu ten spokój, nie żądając nic w zamian, to oczywiście nie będzie musiał nam nic dać. Dlatego trzeba naciskać na władzę, ale w taki sposób, aby nie stało się dla niej konieczne zastosowanie terroru.
Formą nacisku było wszystko, co się działo do tej pory: masowy udział w mszach, nocne czuwania, olbrzymia mobilizacja społeczna, sam pogrzeb, na którym kilkaset tysięcy ludzi demonstrowało swoją solidarność z ks. Jerzym i „Solidarnością”. W tym nastroju powagi, skupienia, modlitwy była jednocześnie wyraźna demonstracja woli społeczeństwa.
Dla wszystkich stał się jasny związek między śmiercią ks. Jerzego a praworządnością w Polsce. Związek między praworządnością a wpływem społeczeństwa na władzę. Ruch Komitetów Obywatelskich przeciw przemocy, organizowanie się społeczeństwa do nadzoru nad władzą, jest teraz ważnym środkiem nacisku, doniosłym i potrzebnym.
22 listopada
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Czy całe nasze sierpniowe zwycięstwo rozleciało się w drzazgi? Myślę, że nie. Nawet przeciwnie – to, cośmy w Sierpniu wygrali i przez „Solidarność” przenieśli, jest trwalsze niż sama „Solidarność”. Zdarzyło się w życiu narodu coś wielkiego i ważnego, czego nie potrafię z niczym w historii Polski porównać. W naszej pamięci historycznej nawarstwiały się same klęski, a tym razem przeżyliśmy i przeżywamy wielkie zwycięstwo. Nigdy w naszej historii społeczeństwo poza państwem nie było tak zorganizowane. Mamy zorganizowane społeczeństwo w komunistycznym totalitaryzmie, co się nigdzie poza Polską nie zdarzyło.
To, że jesteśmy zorganizowani, oznacza, że umasowiły się elity. Nie jest to już górne 10 tysięcy. Przestali to być ludzie, których zawodem jest uprawianie pamięci narodowej, wywodzący się tylko z elity intelektualnej kraju. Są to robotnicy, rolnicy, taksówkarze – 25 procent społeczeństwa. Olbrzymia masa ludzi, którzy czytają książki z nielegalnego obiegu, starają się zrozumieć, dokąd idziemy i po co, są autentycznymi przywódcami opinii. I to jest taki kapitał, jakiego ten kraj nigdy nie miał, i myślę, że nie ma żaden kraj na świecie. To jest więcej warte niż „Solidarność”, która miała lokale, teleksy...
Wiem, że mogą przyjechać czołgi i zrównać nas z ziemią. Ale naszego zwycięstwa nie da się cofnąć, póki będzie istniał naród, z którego tak wielu należy do elity, ryzykuje więzienie, wyrzucenie z pracy – i walczy.
8 sierpnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
[Podczas wizyty w Warszawie Willy'ego Brandta 6–7 grudnia 1985 roku] Słowa takie jak „opozycja”, „Wałęsa”, a nawet „Solidarność” nie wyszły z jego ust. Zdania formułował tak ostrożnie, jakby w domu powieszonego nie wolno było mówić o sznurze.
13 grudnia
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Na czym polega siła strajku? Ona miała wtedy dziką wagę, bo wobec znanego publicznie strajku w zakładzie już nie można było powiedzieć: warchoły, elementy... Robotnicza władza! Emanacja klasy robotniczej, kurwa! A tu strajkują robotnicy. No, bo kto strajkuje w zakładzie?
Krasnoludki? Jak strajkowało Wybrzeże, to oni wyjechali z tekstem, że tu i ówdzie do władzy dorwały się elementy opozycyjne – to znaczy KOR – i próbowali odbyć rozmowę tylko o płacach, na boku, poza stocznią. Gdyby im się udało, to złamaliby stocznię, załatwiliby KOR, Wałęsę, Gwiazdę, wszystkich... Posunięcie było zręczne! Ale ponieważ nie przyniosło skutku przez dzień, dwa, trzy, pięć – to oni się musieli złamać...
22 kwietnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Samorząd to wypracowana przez tysiąclecia w Europie praktyka demokratycznego organizowania się społeczności lokalnych i korporacji. Posiada ona wiele przewag nad organizowaniem wielkiego społeczeństwa przez władze państwowe, nawet najbardziej demokratycznie wybrane.
[...]
Spółdzielnie, stowarzyszenia, kluby są [...] nie tylko po to, aby ułatwić zaopatrzenie, zbudować mieszkanie, obronić zabytki, opiekować się dziećmi, ale także po to, aby samorządzić, czyli suwerennie tworzyć własne życie. [...]
Stąd właśnie – Samorządna Rzeczpospolita. Oczywiście, jak już sobie wywalczymy niepodległość, o samorządzie – w tym ostatnim znaczeniu tego słowa [jako formie walki społeczeństwa z totalitarną dyktaturą] – przestaniemy mówić. Jeśli więc ktoś występuje dziś przeciw samorządom w imię niepodległości, to nie wyrządzałby wielkiego zła społeczeństwu i samej sprawie niepodległości tylko wówczas, gdyby potrafił zagwarantować, że osiągniemy niepodległość w czasie nie dłuższym niż dwa–trzy lata.
28 kwietnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Wszyscy mówimy o jawności – niewątpliwie jest to kluczowa sprawa. I tu problem, który najostrzej postawił Bogdan Borusewicz. Możliwe są jawne działania, w których „Solidarność” akcentuje swoją obecność, ale zasadniczy front stanowią naciski na władze, a te najłatwiej zrobić bez szyldu „S”. I oczywiście grozi to naszej tożsamości.
Według mnie istnieją jednak dwa sposoby zaznaczania tożsamości „S”. Jeden to ograniczyć się do działalności niejawnej, ale wtedy zwiędniemy, umrzemy. A drugi to inspirować, wspierać działania w sferze oficjalnej i tak zaznaczać swoją obecność.
Następny kluczowy problem z tożsamością: czy w naszych postulatach mamy eksponować przywrócenie legalnej „S”, czy pluralizmu związkowego. Postulaty powinny być realistyczne. Żądanie legalizacji tego wymogu nie spełnia. Natomiast od pluralizmu do reaktywowania „S” droga jest względnie krótka.
16 września
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Słowo „kryzys” jest zbyt słabe dla oddania naszej sytuacji gospodarczej, sytuacji kraju. Wszystko jest zrujnowane, wszystko naraz trzeba odbudowywać i to w warunkach niesłychanie źle funkcjonującej gospodarki. Ludzie są przemęczeni pracą, walką o byt, zniechęceni bezskutecznością swoich wysiłków. Ruch musi tracić siły, gdy traci je społeczeństwo. Dziwne jest tylko to, że władza triumfuje, ogłaszając upadek „Solidarności” – to przecież jeden z zewnętrznych objawów osłabienia życia społecznego kraju. I mało pocieszający jest fakt, że w tym słabnącym tętnie życia kraju najmocniej jeszcze bije tętno „Solidarności”.
W takich warunkach nasza realna propozycja musi zmierzać do odbudowy kraju, bo bez tego nie może być mowy o poprawie warunków życia. Jeśli nie będziemy o to zabiegać albo będziemy zabiegać demagogicznie, żądając od władzy, aby podniosła płace i nie wprowadzała podwyżek – utracimy wszelką wiarygodność.
Jestem przekonany, że Polaków stać na większy wysiłek i wyrzeczenia, pod warunkiem, że będą mieli przeświadczenie, iż odbudowują swój kraj dla siebie. Oznacza to dla nas w tej chwili przede wszystkim autentyczne istnienie „Solidarności” w życiu społecznym, bo ona może dać przynajmniej minimalne gwarancje.
[...]
Powołując Tymczasową Radę NSZZ „Solidarność”, zrobiliśmy krok niesłychanie radykalny. Sztuka polega na tym, aby głosić program niezależny, ale pozytywny. Dajmy teraz szansę władzy w taki sposób, aby na tym jak najwięcej zyskała niezależność społeczeństwa.
1 października
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Dla zwolenników działania metodą faktów dokonanych – osobiście podzielam ten punkt widzenia – sytuacja [po powołaniu Rady Konsultacyjnej 6 grudnia 1986] zmieniła się zasadniczo. Oparta na zmianie ustaw polityka unikania sądowej represji karnej stwarza możliwość działania na znacznie szerszą skalę niż przed 11 września [uwolnieniem więźniów], zwłaszcza działania jawnego. Dość powszechne i uzasadnione obawy, że osłabienie represji jest krótkotrwałe, w żadnym razie nie mogą być traktowane jako argument przeciwko jawnej działalności.
Uwolnienie więźniów politycznych, które z punktu widzenia zwolenników dialogu jest tylko jednym z warunków umożliwiających działanie (czyli właśnie dialog z władzą), dla nas jest warunkiem wystarczającym. Uważamy, że wszelkie ustępstwa trzeba dopiero wymusić.
[...] Po 11 września wołanie o program stało się naprawdę dramatyczne. Do tego czasu niemało dynamiki ruchowi dodawała walka o uwolnienie więźniów, zaś konspirację ożywiała legenda, która oczywiście zbladła w momencie, gdy grozi nie parę lat więzienia, lecz 50 tysięcy złotych grzywny.
[...] Możliwość działania, jaka się otworzyła dzięki ograniczeniu represji, stanowi wyzwanie i tak jest powszechnie odczuwana. [...]
Wrażliwość na nacisk społeczny można sprawdzić tylko w jeden sposób: podejmując działanie. Nie możemy czekać, aż władze zaproponują dogodne warunki, bo same nie zaproponują nam ich nigdy.
10 grudnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Tajne. W dniu 6 stycznia br. Lennart Järn odmówił przyjmowania posiłków, oświadczając, że podejmuje głodówkę i odmawia wyjaśnień z powodu niewłaściwego — jego zdaniem — traktowania go w czasie śledztwa.
W trakcie rozmowy z przesłuchującym, podając bliższe powody takiej postawy, L. Järn stwierdził, iż jest to protest przeciwko:
— brakowi kontaktów z przedstawicielami Ambasady Szwecji w Warszawie, adwokatem i prokuratorem nadzorującym przesłuchanie;
— niewłaściwemu — jego zdaniem — tłumaczeniu treści składanych przez niego wyjaśnień; żądał przy tym sporządzenia protokołów w języku szwedzkim i mimo wykazania mu, iż ze względów proceduralnych jest to niemożliwe, żądanie to podtrzymał;
— przypisywania mu odpowiedzialności za przemyt urządzeń i sprzętu poligraficznego oraz wydawnictw przeznaczonych dla nielegalnych struktur w Polsce, w sytuacji, kiedy spełniał on jedynie — jak twierdzi — rolę wynajętego kierowcy.
Warszawa, 9 stycznia
Instytut Pamięci Narodowej, BU 0678/38, tomy 1–5.
Sąd [...] postanawia zamienić skazanemu Yngve Lennart[owi] Järn[owi] karę pozbawienia wolności orzeczoną wyrokiem Sądu Rejonowego w Świnoujściu z dnia 16 kwietnia 1987 w wymiarze dwa lata i sześć miesięcy pozbawienia wolności na grzywnę w kwocie 4.000.000 złotych.
28 kwietnia
Instytut Pamięci Narodowej, BU 0678/38, tomy 1–5.
Czternastu uczestników akcji ubranych było w białe koszulki, na których widniały wypisane na długość i szerokość tułowia litery — całość składała się na napis „PRECZ Z UPAŁAMI”. Wystarczyło, by osoba z literą „U” pochyliła się wiązać sznurowadło.
Wrocław, 25 lipca
Z miasta, „Z Dnia na Dzień” nr 26(451), 1987, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
W Rynku pod Ratuszem stoi wóz z napisem „Milicja”. [...] „Raz jest «Precz z upałami», a raz «Precz z pałami»” — mówi dowódca wozu przez mikrofon. „Litera «U» raz jest, raz jej nie ma” — odbierają meldunek w prezydium milicji. W końcu wracają posiłki. Robi się czarno. [...]
Wrocław was już widział, będziecie w gazetach — mówi funkcjonariusz.
Cykanie i zdjęcie.
— Proszę się rozejść — krzyknął mężczyzna w niebieskiej kurtce z białą pałką.
— Z kim mam się rozejść — jakiś osobnik wysunął się przed tłum.
— Proszę dokumenty. [...]
Istne pobojowisko — tajniacy upolowali jednego fotografa, pozostali uciekają. Tłum skandował, jedna z liter krzyknęła: „Usiądźcie”. Zgromadzenie jednak stało dalej.
Wrocław, 25 lipca
Waldemar Fydrych, Bogdan Dobosz, Hokus-pokus, czyli Pomarańczowa Alternatywa, Wrocław 1989, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Kiedy litera „U” zajmowała swoje miejsce obok litery „P”, słońce na niebie jakby pod wpływem hasła znikało, pokrywały je chmury. Natomiast w innym momencie, kiedy litera „U” odchodziła — słońce wychodziło. Ruchy litery „U” nie inaczej były traktowane przez radiowóz milicyjny. Wtedy, kiedy pojawiał się napis „Precz z upałami”, milicja odjeżdżała.
Wrocław, 25 lipca
Waldemar Fydrych, Bronisław Misztal, Pomarańczowa Alternatywa. Rewolucja krasnoludków, Warszawa 2008, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Do protestacyjnej akcji ekologicznej „Ratujmy Karkonosze” [zorganizowanej przeciwko degradacji ekologicznej gór] podzieliliśmy się na grupy. Ja jechałam z Jolantą Skibą. Ponieważ wyciąg nie działał, poszłyśmy pod nim na górę. Pod Małą Kopą weszłyśmy do schroniska po coś do picia. Od razu zauważyłyśmy mnóstwo esbeków. Cały czas miałam wrażenie, że nas śledzą. Góry były obstawione.
Miałyśmy ze sobą oświadczenie, które mieli podpisać wszyscy uczestnicy protestu. Gdy doszłyśmy do miejsca spotkania, zobaczyłyśmy uczestników akcji w strojach z napisami „Ratujmy Karkonosze” — po polsku i czesku. Dobiegłyśmy do grupy. Zaczęłyśmy natychmiast zbierać podpisy pod oświadczeniem. Esbecja siedziała nam na karku. Zaczęliśmy uciekać. My z Jolą byłyśmy najdalej, żołnierze na postrach wystrzelili kilka razy z karabinów. Byłyśmy przestraszone. Wpadłam na esbeka. Zatrzymano nas.
Warszawa 2005
Petr Blažek, Grzegorz Majewski, Granica Przyjaźni, „Karta” 45/2005.
Była to wspólna akcja, choć Czechów nie widzieliśmy. Szliśmy w kilku grupach. Wyruszyliśmy z Bierutowic, które nie były obstawione przez esbecję. Obstawiony był za to wyciąg w Karpaczu. Wyszliśmy na trasę na równi pod Śnieżką, na Drogę Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej. Tam przebraliśmy się w koszulki, mieliśmy jakieś hasła — było widać, że organizujemy akcję. Było nas tam nie więcej niż 10–15 osób. Pamiętam, że pogoda była paskudna, miałem na sobie żółtą fosforyzującą kurtkę. A tu nagle z krzaczków wybiega ekipa dobrze zbudowanych panów w dresach i tenisówkach. Była duża mobilizacja straży granicznej, czekały już na nas nyski, budy. Spotkaliśmy tam resztę ekipy — Jasińskiego, Piniora i innych. Gdzieś nas jeszcze wieźli, więc był „wesoły autobus”.
Akcja się powiodła: zmobilizowaliśmy ogromne siły SB i straży granicznej do spacyfikowania manifestacji w obronie Karkonoszy.
Warszawa 2005
Petr Blažek, Grzegorz Majewski, Granica Przyjaźni, „Karta” 45/2005.
Karnawał jest wielkim świętem trwającym przez kilka tygodni. Słynne są bale w Wenecji, Rio de Janeiro i San Paulo, lecz we Wrocławiu mało znane były dotychczas korowody karnawałowej zabawy. Postarajmy się, aby stało się inaczej, aby miasto nasze przyćmiło Las Vegas. [...]
Ubierz się balowo!!! Pojawmy się pełni radości!!! Tym razem po wielu udanych happeningach milicja nas nie ruszy. Uczynimy kilka sztuczek karnawałowych, a milicja będzie spokojna, małe hokus-pokus i albo jej nie będzie, albo sama przystąpi do karnawału — będzie robić jaja, tańczyć i wygłupiać się razem z nami. [...]
Prosimy kierowników o wcześniejsze zwolnienie z pracy, aby podopieczni mieli czas na wystrojenie się. Również proponujemy na uczelniach dzień rektorski, a w szkołach wprowadzenie luzu absencyjnego.
Tajna organizacja „SAMBA”
Wrocław, 16 lutego
Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AO IV/034, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Wybija godzina „0”. Ponad tysiąc ludzi stoi pod [barem] „Barbarą”. Pada pierwsza ofiara — MO ładuje do suki dziewczynę na wrotkach w pasiastych getrach. [...] Pojawia się znany pieśniarz — niejaki Jakubczak — z gitarą i porywa ludzi do zabawy. Wpadają w tłum przebierańcy z Ku-Klux-Klanu z transparentem: „Otwórzcie granice, biegniemy do Calgary”. Szał i aplauz. Tłum rusza spod zegara do Rynku. Zajmuje prawie całą długość Świdnickiej od przejścia podziemnego do Rynku. Dopiero teraz widać, że pobito rekord frekwencji — lekko ponad 3 tysiące ludzi.
Wrocław, 16 lutego
Z miasta, „Z Dnia na Dzień” nr 4(460), 1988, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Był straszny ścisk. Tłum ruszył w kierunku Rynku i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wyrosła przed nami wielka orkiestra. Sam bęben miał metr średnicy. Wyłaniał się korowód barwnych postaci, wśród nich ktoś z kukłą Jaruzelskiego. Człowiek z gitarą śpiewał O Nowej to Hucie piosenka, wszyscy krzyczeli: „Hokus-pokus”, „Karnawał”, „Niech żyją smurfy”.
Wrocław, 16 lutego
Hokus-pokus, „Tygodnik Mazowsze” nr 240, 1988, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Milicja, która zachowywała zimną krew, traci nerwy podczas śpiewania piosenki „Dla kochasia, który odszedł w siną dal”. Wzywają do rozejścia się. Zaczyna się zabawa: pojawiają się smurfy, górnik pomalowany na czarno, który rozdaje węgiel. Wychodzi dwójka z transparentem: „Karnawał = I etap, Popielec = II etap”. Zamiast słowa „reformy” zaczepiono solidne kolorowe gacie. Odziani w worki pokutne rozrzucają ulotki — nalepki piwa „Piast”. Skandowanie: „Karnawał”, „Hokus-pokus”, „Sto lat”, „Milicja też się bawi”. Mundurowe Gargamele przy pomocy cywilnych klakierów porywają smurfy.
Wrocław, 16 lutego
Z miasta, „Z Dnia na Dzień” nr 4(460), 1988, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Rynek i bramy obstawione sukami. Brak agresji, atmosfera karnawału. Konfetti, werble i trąbki.
16.40. Korowód dochodzi do Rynku. Z megafonów pada niezrozumiały rozkaz. „Niebiescy” nagle formują się w tyralierę i zaczynają spychać tłum w stronę Rynku. Ludzie nie reagują. Z boków nagle wypadają tajniacy i wyrywają z tłumu na chybił trafił młodych poprzebieranych ludzi. Ciągną do radiowozów. Jakaś grupa odwraca się i zdecydowanym ruchem odbija jeńca. Tajniacy znów pod ścianami. Z megafonu nerwowy rozkaz: „Milicja wspomaga Służbę Bezpieczeństwa”. Zaczyna wspomagać. Kolejne ofiary, brutalnie traktowane, nikną w radiowozach.
Dwaj „niebiescy” wloką po asfalcie bezwładnego chłopaka w pokutnym worku. Wypada z tłumu dziewczyna, zarzuca mu chustkę (nałęczkę) na głowę i wrzeszczy: „Mój ci jest...”. [...]
Tyraliery milicji usiłują oczyścić ulicę. Bez skutku. Wysoki tajniak z wąsami wpada w tłum w pogoni za chłopakiem. Okrzyki: „Gargamel, Gargamel...” — i na kopach wypada z tłumu. Przestraszony. Tłum nie atakuje „niebieskich”; cywilów, gdy zaplączą się zbyt blisko — tłucze.
Wrocław, 16 lutego
Pomarańczowi w akcji. Karnawał na Świdnickiej, „CDN. Głos Wolnego Robotnika” z 2 marca 1988, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Z Okazji Międzynarodowego Dnia Tajniaka — 1 marca 1988 połączone oddziały FBI, KGB, Secret Service oraz inne tajne służby będą:
1. Obserwować przechodniów.
2. Nadawać informacje przez ukryte nadajniki (wystają tylko antenki).
3. Ustawiać się trójkami lub czwórkami i legitymować przechodzących, spisywać dane personalne do notesów.
4. Rozstawiać się w większej odległości w trójkąty i nadawać tajne znaki:
— drapać się w nos,
— mrugać,
— zapalać papierosa,
— rozkładać i składać gazetę,
— zakładać lub zdejmować kapelusz,
— jeść paluszki, prażynki lub frytki,
— nadawać sygnały świerszczami: 3 krótkie — SB, 2 długie — nasi.
5. Rewidować torby, plecaki (gazety, książki, ziemniaki).
6. Urządzać łapanki na podejrzanych funkcjonariuszy, którzy pracują na dwa fronty (można skuwać ich kajdankami i doprowadzać do nysek).
7. Robić zdjęcia z ukrycia.
Wrocław, 1 marca
Waldemar Fydrych, Bogdan Dobosz, Hokus-pokus, czyli Pomarańczowa Alternatywa, Wrocław 1989, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Konflikt, chociaż wysuwa na czoło żądania płacowe, nie o płacowe sprawy się toczy. Te postulaty są zastępcze, bo dla wszystkich jest już absolutnie jasne, że podwyżki płac niczego nie rozwiążą. W gruncie rzeczy chodzi też nie o przywrócenie „Solidarności”, bo jest oczywiste, że ona musi być przywrócona. Ale to będzie dopiero pierwszy krok do rozwiązania problemu.
Ten kryzys jest bowiem kryzysem zaufania do władzy. Reformę może przeprowadzić tylko rząd obdarzony wyjątkowym zaufaniem, takim, które pozwoli mu wezwać do wyrzeczeń. O taki rząd i o taki system teraz walczą Polacy, choć postulaty jeszcze nie są w ten sposób formułowane.
Jaki to może być rząd? W moim odczuciu tylko koalicyjny, to znaczy taki, który uzyskałby z jednej strony poparcie „S” i innych ugrupowań społecznych (w tym celu władza musiałaby je uznać), z drugiej – Episkopatu; i wreszcie – ekipy rządzącej. Muszą to być klasyczni ludzie środka, skoro mają się na nich zgodzić wszystkie trzy strony. Rząd koalicyjny jest w gruncie rzeczy daleko idącym kompromisem, ustępstwem ze strony społeczeństwa: nie tylko oni muszą nas uznać, ale my musimy uznać ich, ich interesy, zobaczyć miejsce przeciwnika nie w więzieniu, ale w parlamencie.
4 maja
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Nareszcie po wielu latach u nas, we Wrocławiu, zrodził się genialny pomysł, jak rozładować trudną sytuację mieszkaniową w naszym kraju, a szczególnie we Wrocławiu. Dzięki temu udanemu posunięciu nareszcie znikną bezdomni. Miejscem najbliższych prac budowlanych staje się ulica Świdnicka. Tu powstaje wielka inwestycja, która przeobrazi nasz kraj w ogromny gaj pomarańczowy z rozległymi perspektywami mieszkaniowymi. Nareszcie czas i przestrzeń dzięki temu pomysłowi zbiegną się w sposób udany. [...]
Na Świdnickiej otwieramy niezależne domki, skanseny dla bezrobotnych i bezdomnych oraz zakochanych, a także szukających miłych powiewów z południowych mórz. [...] Święte krowy spacerujące na Świdnickiej są nietykalne.
Przyjdź z dodatkowym urządzeniem sanitarnym, podziel się ugotowanym kartofelkiem. Muzyka z mórz południowych, weneckie lustra i gondole, pola namiotowe, pola tenisowe, kryształowe baseny będą możliwe. „Jogurt i socjalizm” — oto dewiza dla zagranicznych turystów.
Od dzisiaj milicja może nam pomóc, może wziąć udział wraz z mieszkańcami na Świdnickiej w niejednym striptizie. [...]
Tajna Spółdzielnia Mieszkaniowa MATA-HATA
PS. Przynieś ze sobą krzesło, fotel, łóżko lub inny ulubiony mebel.
Wrocław, 21 października
Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AO IV/034, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Na polecenie kierownictwa służbowego WUSW Wrocław udaliśmy się na ul. Świdnicką celem prowadzenia obserwacji przebiegu hepeningu [!] zorganizowanego przez tzw. Pomarańczową Alternatywę. Impreza rozpoczęła się około godz. 16.00, przed barem „Barbara” zebrała się grupa przebierańców z akcesoriami, tj. stara pralka, sedes, „okrągły stół”, leżaki, kartony do pakowania kuchenek gazowych z „Wrozametu” z pomalowaną na nich cegłą, z których ustawili mór [!]. Dookoła zebrali się gapie, w sumie ok. 600–700 osób, w przeważającej części młodzież. Organizatorzy grali na różnych instrumentach i rysowali zegar przy barze „Barbara” na kolor pomarańczowy.
Około godz. 16.40 całość przemaszerowała w stronę Rynku, obeszli Rynek, zatrzymując się przy pomniku A. Fredry, malując go na pomarańczowo. W Rynku zatrzymano: ob. Meller Marcin s. Stefana, student II roku Uniwersytetu Warszawskiego, Wydział Historyczny, który malował farbą w aerozolu budkę telefoniczną i umieścił na niej napis 997.
Z Rynku część grupy, ta najaktywniejsza, wróciła pod zegar na ul. Świdnickiej. Pozostali roześli [!] się po barach. Grupa ta liczyła około 70 osób i przebywała w tym miejscu do godz. 18.00. W tym czasie jeden z nich malował ponownie zegar. Gdy grupa ta zmniejszyła się do około 40 osób i ruszyła w kierunku placu Solnego, zatrzymano w tej grupie mężczyznę, który malował zegar i okazał się nim Robert Jezierski s. Witolda, student, II rok Uniwersytetu Wrocławskiego, wydział filologii. Obydwóch malarzy przekazano wraz z materiałem of[icerowi] dyż[urnemu] Wrocław Stare Miasto celem dalszego postępowania.
Wrocław, 21 października
Cyfrowe Muzeum Pomarańczowej Alternatywy, www.muzeum.pomarańczowa-alternatywa.org.
7 listopada — dzień wielkiej rewolucji. Spotykamy się w „Pstrągu” kilka przecznic przed Piotrkowską. Dzielę się z ludźmi podartymi ubraniami niczym trudno dostępnym towarem konsumpcyjnym. Dudek ma na sobie biały prochowiec, ktoś wychodzi z nim na dwór i ochlapuje poły płaszcza brudną wodą z kałuży: „Teraz lepiej” (Dudek nakłada na siebie tabliczkę z napisem „Minister Finansów”).
Pojawiają się licealiści. Każdy z nich otrzymuje tabliczkę z napisem „Galopująca Inflacja” oraz garść bilonu. Sprawdzamy, czy działają gwizdki. [...]
Ruszamy. Milicja zgodnie z planem jest już na miejscu. Zomowcy niecierpliwie czekają, by włączyć się do spektaklu. [...] Biegniemy. Kilkanaście „Galopujących Inflacji” pojawia się na Piotrkowskiej. Gwizdki. Naprzeciw milicyjnej nyski wyrasta transparent „Niech żyje kryzys!”. Zaczynam drzeć się: „Puścili mnie z torbami!” (mam w rękach dwie walizy i na piersiach dechę z napisem „Obywatel Messner”*). Pojedyncze oklaski. Sypie się bilon. „Żądamy 2500 dolarów za jedną złotówkę!”
Milicja zgodnie ze scenariuszem przystępuje zdecydowanie do działań antykryzysowych. Dwie „Galopujące Inflacje” lądują w garderobie mieszczącej się w dużym niebieskim karawanie z napisem bocznym „MO”. Sypią się dolary z podobizną [Wojciecha] Jaruzelskiego (mail art bez użycia poczty). Biegamy dalej. Milicja też lubi ruch. Kolejne „Galopujące Inflacje” zostają zatrzymane. Uff... robi się optymistycznie. Tak szybko? Walka z kryzysem idzie jak z płatka. Pojawia się transparent: „Żądamy byle czego”. Milicjant dziwnie macha na mnie ręką. „Mietek Rakowski to KONIEC POLSKI!”, „Puścili mnie z torbami”, „Panie, ja jestem rządowy!”.
Kładę się na jezdni. Milicjant wraca po kolegów. W kolektywie zawsze raźniej zwalczać nawis inflacyjny. Łapią mnie za nogi i ręce. Robię za coś w rodzaju wycieraczki. Uśmiecham się do jakiejś babci: „My dziękujemy za pałowanie, to wspomaga krążenie krwi!”.
— Panowie, co wy robicie?! — zupełnie niepotrzebnie i w sposób ordynarny oburza się jakaś kobieta.
— Spierdalaj, kurwo, do garów! — odpowiada jej kulturalnie milicjant.
Jestem już w wozie. [...] Inflacja galopuje dalej. Łapanka trwa. „Człowieku, rozmień się na drobne póki czas”, „Bank Polski Centralną Składnicą Złomu!”. „Minister Finansów” próbuje wyłudzać pieniądze i żebrze do kapelusza. Po chwili również ląduje w garderobie naszego teatru.
Funkcjonariusze cały czas świetni aktorsko. Pełen ekspresjonizm. Szkoda, że Fritz Lang [klasyk kina niemego] nie żyje. Widać lata treningu. Chłopaki wczuwają się w rolę. Praca, praca, jeszcze raz praca, a później wielki sukces aktorski na Piotrkowskiej. Jeszcze dwie „Inflacje” galopują. Szczęście jest blisko. Już! Koniec kryzysu!!! Ostatnia „Inflacja” za pomocą miłosnych kopniaków ląduje w niebieskim dyliżansie.
Łódź, 7 listopada
„Przegięcie Pały”, wyd. Galeria Działań Maniakalnych, Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AO V/0943.
Znaczenie, jakie przypisuję ofercie rozmów Okrągłego Stołu, nie pozwala mi traktować jej jako taktycznego manewru. Złożenie tej oferty przez kierownictwo partyjnopaństwowe oznaczało faktyczne uznanie „Solidarności” i opozycji oraz prawa niezależnie zorganizowanego społeczeństwa do współdecydowania o najważniejszych sprawach kraju. Był to krok niezwykle śmiały i na tyle znaczący, że nie można go odwołać. [...]
Propozycja Okrągłego Stołu wykazała, że jacyś reformatorzy w KC PZPR istnieją. Budzi to umiarkowaną nadzieję.
23 listopada
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
W siódmą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego [...] zdeterminowane grupki młodzieży (w porywach do 2 tysięcy osób) pojawiły się jak zwykle przy „Horteksie” na Piotrkowskiej (pamiętaj: Wrocław to Świdnicka! Gdańsk to Stocznia! Łódź to „Hortex”!) uzbrojone w czarne okulary — symbol jedności kulturowej z Kamczatką oraz w podania z prośbą o rewizje we własnych mieszkaniach. Główne hasło hepu: „Pomóż milicji, pobij się sam!”.
Pojawia się delegacja Galerii [Działań Maniakalnych] (stroje łowickie), pragnąca powitać chlebem i solą pierwszy radiowóz. Milicja wbrew miejscowym tradycjom nie zjawia się gromadnie, delegując na uroczystość jedynie cywilnych funkcjonariuszy. Tłum zaczyna śpiewać: „Do zatrzymania jeden krok, jeden jedyny krok, nic więcej”. Pojawiają się osoby — „obiekty do zatrzymania”. Trwa koncert bojowych okrzyków: „Chcemy stanu wojennego”, „ZOMO dla ludzi, ludzie dla ZOMO”. Tworzy się spontaniczny wąż skandujący: „Chcemy do ciupy”. W międzyczasie uczestnicy hepu legitymują się wzajemnie. W odpowiedzi na okrzyk: „Kto jest ubekiem — ręka w górę!” podnosi się las rąk. Na stojącym nieopodal pomniku Leona Schillera, mistrza sztuki teatralnej, pojawia się tabliczka „Obiekt do zatrzymania”. Milicja, podobnie jak pani Andzia, „ma wychodne”. Organizatorzy ogłaszają utworzenie Partii Monarchistycznej, pragnącej koronować generała Jaruzelskiego. Radość tłumu wzrasta: „Wojtek na tron!”. Plac przy „Horteksie” zostaje oficjalnie ochrzczony jako PLAC POMARAŃCZOWY. Na zakończenie kilka osób dzwoni pod numer 997 i informuje milicję o obcięciu wypłat za grudzień.
Łódź, 13 grudnia
„Przegięcie Pały”, wyd. Galeria Działań Maniakalnych, Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AO V/0943.
24 lutego Galeria Działań Maniakalnych zorganizowała konkurencyjne obrady Okrągłego Stołu. Punktualnie o 15.30 [...] w pasażu grupa pomarańczowych komandosów rozstawiła osiem małych okrągłych stolików, tworząc jeden duży.
W chwilę później pojawili się osobnicy ubrani w nienaganne garnitury. Każdy z nich szedł z teczką, w klapach świeciły im znaczki „Solidarności” i PZPR. Przewodni¬czący strony rządowej dźwigał na piersiach niespotykanych rozmiarów znaczek z Mao Tse-tungiem. Po krótkich powitaniach wszyscy zasiedli przy Okrągłym Stole, po czym wyciągnęli z teczek głębokie talerze, szklanki, trzepaczki i jajka.
Ciosami karate pogruchotali skorupki jajek i dokonali wymownego podziału na żółtko i białko. I nastał moment, w którym zwykła trzepaczka odegrała historyczną rolę. Z namaszczeniem rozpoczęto uroczyste bicie piany. W dźwiękach trzaskających trzepaczek realizował się pierwszy polityczny kogel-mogel. [...]
Obrady trwały, trwały, trwały, a piana rosła, rosła, rosła, słowem — łańcuch kołysał się u nóg. Podczas bicia padały z ust obradujących hasła typu: „Nie ma wolności bez jajek”, „Jedno jajko w jednym zakładzie”, „Program Partii programem «Solidarności»”. [...]
Obrady zakończyły się sążnistymi oklaskami i odśpiewaniem pieśni patriotycznej Wlazł kotek na płotek z wyciągniętymi kończynami górnymi w geście „V”.
Ubecja obserwowała happening, siedząc w nysce z napisem „Łączność”. W końcowej fazie akcji aresztowano niewielką ilość piany i przekazano ją do Instytutu Kryminalistyki w Warszawie, celem ustalenia składu chemicznego i pobrania odcisków palców.
Łódź, 24 lutego
„Przegięcie Pały”, wyd. Galeria Działań Maniakalnych, Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AO V/0943.
Nasze elementarne żądanie przy Okrągłym Stole to: prawo organizowania się – tutaj sporo osiągnęliśmy. Potrzebny jest dostęp do środków masowego przekazu, czyli możliwość nie tylko organizowania się, ale i porozumiewania ze sobą, niezależnie od władzy; samorząd lokalny, aby ludzie na miejscu mogli sami załatwiać swoje sprawy; wreszcie reforma prawa – aby ten nowy układ był podporządkowany przepisom prawnym, na których straży stoi niezawisły sąd.
8 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Władza powiada nam, że potrzebuje gwarancji, iż zorganizowane siły społeczne nie obalą ich rządów, nie zburzą systemu. I tych gwarancji nie poszukuje w zobowiązaniach i samoograniczeniach z naszej strony, tylko w systemie parlamentarnym. Żąda od nas, żebyśmy uczestniczyli w wyborach do sejmu – dużo bardziej demokratycznych niż dotychczas, ale jednak niedemokratycznych. To oczywiście ogranicza niezależne siły, ponieważ wejście do parlamentu nakłada na nie odpowiedzialność za państwo. Tę propozycję ostatnio rozbudowano o urząd prezydenta o bardzo szerokich uprawnieniach, i o senat, do którego wybory byłyby autentycznie wolne.
Jeżeli rzeczywiście powstaną możliwości uruchomienia procesów demokratyzacyjnych, ten kontrakt wydaje nam się do przyjęcia jako jednorazowy, z naszą wyraźną deklaracją, że następne wybory musiałyby być wolne. [...]
To jest połączony pakiet: sejm, senat, prezydent. W sejmie z góry zagwarantują większość rządzącej koalicji, ale to nie oznacza większości dla PZPR [...].
Władza więc zaczyna się bać jeszcze bardziej i szuka zabezpieczeń.
Tak pojawił się pomysł z prezydentem. [...] To dla nas żaba do zjedzenia – bo dotąd Jaruzelski po prostu był, a teraz my musielibyśmy się na niego zgodzić.
Żeby dać coś w zamian, władza wymyśla senat z wolnych wyborów.
I w tym momencie wali się pewien dogmat systemu komunistycznego: odbywają się wolne wybory w Polsce. Ich wynik zostaje pokazany i odtąd możemy powiedzieć: wy tu wprawdzie rządzicie, ale prawem kaduka.
8 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Zawsze byłem wolnym człowiekiem, nie mam do nikogo złości ani żalu. Tak a nie inaczej działając, liczyłem się z konsekwencjami. Ale przestając być komunistą, opowiedziałem się przeciwko rewolucji. Stoję na stanowisku, że przewrót rodzi przewrót, że najwłaściwszy jest ewolucyjny proces przemian. I ponieważ walczyłem o demokrację, to zawsze w przyszłym ładzie widziałem swoich przeciwników nie w więziennych celach, a w ławach sejmowych. Zatem w mojej politycznej filozofii takie zdarzenie jak Okrągły Stół mieści się jak najbardziej.
19 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Czy mogliśmy przy Stole uzyskać więcej? Pytanie nierozstrzygalne. Trzeba było zażądać więcej i sprawdzić – odejdą od stołu czy nie. Od pół metka uznaliśmy, że oni zainwestowali tak wiele, iż zechcą doprowadzić rozmowy do końca. Wiele dostaliśmy ponad to, czego oczekiwaliśmy. Na początku myśleliśmy: łapiemy „S” i koniec (no, unurzamy się w wyborach, ale to gdzieś na boku). Instytucje, które powstały przy Stole, są prowizoryczne – próba zreformowania społeczeństwa przez dwa miesiące to prawie takie szaleństwo jak rewolucja – ale na dołki startowe wystarczy.
16 kwietnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Opozycja jest podzielona. Nie należy tego jednak zaklejać. Zaklejanie podziałów nie jest obyczajem demokratycznym. Jeśli się czegoś boję w tych wyborach, to nie konkurencji między opozycją, ale regionalizmów, które komunizm niesłychanie rozdmuchuje. Regionalny działacz będzie załatwiał mleczarnię, przedszkole, interesował się nową drogą, zamiast sprawami parlamentu i kraju.
[...]
Zdajemy sobie sprawę, że jeśli nie wygramy wyborów do senatu i nie zajmiemy znacznej części 35 procent w sejmie, będzie to klęska opozycji. Wygrana natomiast jest szansą. Jeśli teraz założymy partię, nasze możliwości byłyby ograniczone. Natomiast jeśli założy ją kilku posłów – cokolwiek władza o niej pomyśli – partia będzie legalna. I będzie początkiem politycznego organizowania się społeczeństwa.
16 kwietnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
W tej chwili dla nas te 35 procent mandatów stanowi 100 procent szans. Nikt nigdy w żadnych wyborach, oczywiście oprócz sfałszowanych – nie uzyskał 100procentowego zwycięstwa. Myślę, że to, co osiągniemy, wystarczy, by zablokować każdą ustawę. Ale nie chcemy wejść do sejmu po to, by blokować. Nie. Po prostu będziemy się musieli – wszystkie siły – porozumiewać. I to jest właśnie to nowe.
21 maja
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Naród polski jest jeden w kraju i poza jego granicami. W imię tej jedności, w imię wspólnej troski o 0jczyznę, wzywam Polaków żyjących na emigracji do uczestnictwa w wyborach 1989. Tym razem wiele od nas zależy. Oddając swój głos na kandydatów Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” pomagasz Krajowi, wspierasz szansę Polski niepodległej, demokratycznej i sprawiedliwej. Te wybory Polska musi wygrać! Pomóż nam - oddaj swój głos na „Solidarność”.
22 maja
„Gazeta Wyborcza” nr 11, 22 maja 1989.
Zwracam się: z osobistym, serdecznym apelem o udział w wyborach i o oddanie głosów na kandydatów Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”.
Proszę o to nie dla siebie, nie dla „Solidarności” dla Polski. Dla naszego lepszego dziś i jutra.
Nie mówię, że inni kandydaci są gorsi od naszych, ale wiem, że jeśli chcemy teraz osiągnąć to wszystko, co możliwe, to musimy działać wspólnie: my w dniu wyborów, a wybrani przez nas ludzieprzez cztery lata w Sejmie i Senacie.
Każdy, kto nie idzie do wyborów, zmniejsza szansę, naszego zwycięstwa a przecież musimy zwyciężyć.
Uczestnicząc w wyborach, głosując na naszych kandydatów opowiadamy się za zmianą w spokoju. Opowiadamy się za tym, aby Polska stała się krajem dobrze rządzącym, krajem, w którym daje się żyć. I chce się żyć.
Powtórzę to, co powtarzam od początku kampanii wyborczej to nie jest jeszcze wolność i demokracja, ale to jest na drodze do wolnej, demokratycznej, gospodarnej Polski.
Gdańsk, maj
Nr 0, dodatek do „Gazety Wyborczej” nr 19, z 2 czerwca 1989.
Zrozumiałem od razu, nad ranem 5 czerwca, że dalej komuniści nie będą mogli rządzić. Nie można bowiem rządzić, kiedy jest jasne, że nie ma się żadnego poparcia społecznego, kiedy brak tego poparcia został tak wyraźnie zademonstrowany. Chyba że będzie znowu stan wojenny. Ale tego, po Okrągłym Stole, już się nie dało wprowadzić [...].
Tej nocy, 5 czerwca, zrozumiałem więc, że musimy wziąć rząd i zaraz sobie i innym wytłumaczyłem, że go wziąć nie możemy. [...] Byliśmy do tego zupełnie nieprzygotowani.
Warszawa, 5 czerwca
Jacek Kuroń, Moja zupa, Warszawa 1991.
Przystanek autobusu 416. Po dłuższym czekaniu:
— Może już niedługa nasza męka z takim czekaniem. „Solidarność” zwyciężyła,
to pewnie autobusy — no za miesiąc, dwa — zaczną jeździć normalnie.
— Myśli pani? We mnie też nadzieja wstąpiła, że naród tak się zjednoczył i „Solidarność” będzie dbać o wszystko.
— Tak, powinna być sprawiedliwość! Liczę na to, dlatego poszedłem głosować.
Wałęsa mówi, że sprawiedliwość ważna rzecz i o ludzkie sprawy dbać trzeba.
— Liczy pan? To powiem panu, że się pan przeliczy. Też poszedłem głosować,
ale powiedziałem sobie: będę im patrzeć na ręce. O czym będą gadać, o co się starać. To już ostatni raz. Gomułka obiecywał, Gierek obiecywał, Jaruzelski obiecywał... Obiecanki cacanki.
Warszawa, 9 czerwca
Telefony zaczęły się urywać po podwyżce cen cukru. Ale najbardziej ludzie są przerażeni tym, że niczego nie można dostać. Mówią, że jak już nie ma mąki, to jest bardzo źle.
Przypomina im się 1981 rok. Kilka osób mówiło, że wstają rano i wyglądają przez okno, czy już są czołgi na ulicach.
Warszawa, 27 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 26, z 28 czerwca 1989.
Duży sklep mięsny przy Świerczewskiego (róg Orlej). Gromadna rozmowa po ostrej awanturze w sprawie kolejności w kolejce:
— Przecież zwyciężyła „Solidarność”! Zaraz się życie zmieni. Nie będzie już takich strasznych kolejek.
— Jaka pani naiwna! Przecież ci, których wybraliśmy, są już na stołkach. Ci, co na stołkach, zawsze się dogadają.
— Ja zagłosowałem i teraz czekam na zmianę w moim życiu. Jak nie będzie, to powiem wtedy, że i ci nic nie warci.
Warszawa, 30 czerwca
Na świecie odbyło się już kilkadziesiąt rewolucji i żadna nie zmieniła go na lepsze. PRLowski świat także zrodzony został przez przewrót. Mimo to różni ludzie stawiają nam zarzut: wspieracie władze zamiast trochę poczekać i dodusić komunistów. [...]
Opowiem tu starą bajkę: przewrót zawsze zmusza do wymyślenia nowego systemu i ożywia pomysł, żeby zbudować go od nowa. A my już wiemy, że nie da się wymyśleć nowego porządku, że to, co wymyślone, będzie zawsze złe.
Rewolucja wyzwala niesłychany wybuch nadziei. Wyobraźmy to sobie u nas. Czy można by je spełnić w kraju tak zniszczonym jak Polska? Przecież rewolucja nie odbudowałaby kraju, lecz jeszcze bardziej go zniszczyła. Musiałoby dojść do rozczarowania, a ludzie byliby już na ulicach, zorganizowani do przemocy. [...]
Gdyby w Polsce doszło do przewrotu, zmiótłby on cały, niewydolny aparat państwa. To miejsce trzeba by wypełnić, więc wprowadzilibyśmy nieprzygotowane kadry.
Rewolucja nie rozwiązuje żadnych problemów, ona tylko stwarza nowe. Jej skutki są zawsze złe. Życie społeczne ma to do siebie, że nie znosi gwałtownych rozwiązań. Dlatego od czasu gdy przestałem być człowiekiem bardzo młodym, nie jestem zwolennikiem rewolucji.
Nie przeczę: może się okazać, że nie ma innej drogi niż przewrót. Ale jest szansa by tego uniknąć. Naszym obowiązkiem jest próbować pokojowego przejścia od systemu totalitarnego do pełnej demokracji parlamentarnej, od gospodarki komunistycznej do gospodarki samodzielnych producentów i zróżnicowanej własności, od społeczeństwa pogrążonego w bierności, rozczarowaniu do społeczeństwa zorganizowanego i decydującego o swoim losie.
14 lipca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Program [...] zakłada, że w ciągu czterech lat dokonamy pokojowego przejścia od systemu totalitarnego do pełnej demokracji parlamentarnej, od gospodarki komunistycznej do gospodarki samodzielnych producentów i zróżnicowanej własności, gospodarki integrowanej przez rynek (towarów, kapitałów), od społeczeństwa pogrążonego w bierności i rozczarowaniu do społeczeństwa demokratycznie zorganizowanego i decydującego o swoim losie. Przekształcenia te zakładają osiągnięcie przynajmniej znacznego stopnia niepodległości państwa i są warunkiem niezbędnym przeprowadzenia za cztery lata wolnych wyborów.
Pokojowy charakter przemian będzie możliwy tylko wówczas, gdy w obozie władzy znajdą się odpowiednio silne grupy zainteresowane w przeprowadzaniu tych przemian i działające na ich rzecz. Innymi słowy – nastawiając się na radykalne przemiany, stawiamy na współpracę z proreformatorskim skrzydłem PZPR [...]. W zależności od rozwoju sytuacji, a w tym także naszego działania – siły te będą słabnąć lub wzrastać. Pokojowe, radykalne przemiany możliwe będą tylko w tym drugim wypadku.
[...] Trzeba sobie uświadomić, że wybieramy nie między rozwiązaniem dobrym a złym, lecz między mniej lub bardziej złymi. Jeśli alternatywą dla naszego rządu jest wybuch społecznego gniewu i załamanie się procesu przemian, to mimo wszystkiego, co przemawia przeciw, naszym obowiązkiem jest formować rząd. Wybuch taki nie jest oczywiście pewny, ale wysoce prawdopodobny.
29 lipca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Ruszą strajki, które zaczną wyrywać pieniądze. Nastąpi anarchizacja. Ktoś będzie musiał ustabilizować. Jak się zapali, Jaruzelski zwróci się do nas o rząd.
Z każdym dniem jesteśmy bardziej obciążeni. Przeciwko nam są wygrywane puste półki, tak jak w 1981 roku. [...] Złudzeniem jest stabilizacja. Jeżeli będziemy bierni, to stracimy — wtedy, kiedy weźmiemy to w gorszej sytuacji i z mniejszym zaufaniem społecznym. Są to ostatnie minuty sterowalności. [...] Rząd powinien być nasz, tzn. przez nas formowany.
Warszawa, 1 sierpnia
Źródła do dziejów Polski w XIX i XX wieku, t. 6, cz. 2: Lata 1956–1989, wybór tekstów źródłowych Adam Koseski, Józef Ryszard Szaflik, Romuald Turkowski, Pułtusk 2004.
Przecież nowy rząd w Warszawie to sensacja, cezura w historii komunizmu — nie tylko Polski. Po raz pierwszy udało się masowemu, niekomunistycznemu ruchowi, w kontrolowanym przez komunistów państwie, legalnie pozbawić władzy monopolistyczną partię. To rodzaj pilotażowego projektu dla wszystkich reformatorów, do pomyślenia także w innych krajach socjalistycznych.
7 sierpnia
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Gdybyśmy byli w stanie szybko poprawić położenie gospodarcze, utrzymalibyśmy kierownictwo rządu przy użyciu w s z e l k i c h ś r o d k ó w. Ponieważ jednak sytuację ekonomiczną można skonsolidować jedynie stopniowo w dłuższym przedziale czasu, na rząd kierowany przez PZPR spadłaby wina i odpowiedzialność wobec społeczeństwa; w trakcie dalszej konfrontacji w kraju PZPR zostałaby ostatecznie wyparta jako władza państwowa, co umożliwiłoby samodzielne rządy opozycji.
Wybraliśmy mniejsze zło i zmuszamy teraz opozycję poprzez udział w rządzie i kierowanie nim do natychmiastowego przejęcia odpowiedzialności za wszystko.
Berlin, 31 sierpnia
Tomasz Mianowicz, Mniejsze zło. Taktyka PZPR w 1989 r., „Zeszyty Historyczne” nr 130, 1999.
Nowa władza staje się coraz bardziej agresywna. Szczególnie widać to w TV i radiu. W telewizji zaczęli pokazywać się faceci, swego czasu odsunięci, niezweryfikowani w stanie wojennym itd. Już nie można mówić o pluralizmie w telewizji. Powstaje nowy monopol, który — rzecz jasna — skierowany jest na totalną krytykę przeszłości. W gruncie rzeczy, trudno się temu dziwić, bo przecież mają obecnie władzę. Jak długo? Trudno to dziś orzec. Mogą ją sprawować parę miesięcy, ale też parę lat. Zależy od wielu czynników. Po pierwsze, od wytrzymałości społeczeństwa, które już dziś dotkliwie odczuwa skutki hiperinflacji.
Warszawa, 9 października
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1987–1990, Warszawa 2005.
Gdy zostałam zaproszona na niezależny festiwal zorganizowany przez Solidarność Polsko-Czechosłowacką we Wrocławiu w listopadzie 1989, kupiłam bilet lotniczy do Warszawy — to, co było za granicą Czechosłowacji, było dla mnie tak odległe, że nawet nie przyszło mi do głowy popatrzeć na mapę. Skutki tego okazały się bardzo dobre, bo gdybym wsiadła do pociągu do Wrocławia, nigdy bym tam nie dotarła. A tak udało mi się dotrzeć, jako jedynej z byłych rzeczników Karty 77. To, co przeżywałam podczas festiwalu, w dużej mierze mnie ukształtowało. Kiedy chodziliśmy po Wrocławiu, miasto tonęło we mgle. Z mgły wyłaniały się grupy ludzi i praktycznie wszyscy mówili po czesku. Ja to odbierałam jako owoce pracy działaczy. Nagle w polskim mieście jest jakieś cztery tysiące młodych ludzi z Czech i Słowacji. Ilu z nich po dwóch tygodniach było w Pradze na demonstracji, która rozpoczęła Aksamitną Rewolucję? Wielu z tych, którzy poczuli tutaj samk wolności, nie chciało już wracać do tego samego baraku. Chcieli zmian.
Warszawa, październik 2002
Pamięć wyszehradzka, „Karta”, nr 37/2003.
Władze [NRD] rozpętały w naszych mass mediach niegodną kampanię przeciw „wyprzedawaniu NRD”. Zręcznie wykorzystały przy tym istniejące jeszcze resentymenty antypolskie. [...] To metoda znana od dawna: trzeba znaleźć kozła ofiarnego, by wybronić się przed politycznym bankructwem. Nieprawda, że demokratyczna opozycja milczała wobec wymierzonej w Polaków kampanii nienawiści. [...] [Nasi] przedstawiciele [...] wielokrotnie publicznie dystansowali się od decyzji władz zabraniającej sprzedaży towarów cudzoziemcom.
11 grudnia
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Jednym z najpoważniejszych problemów jest zmiana świadomości społeczeństwa, które zachowuje się podobnie jak człowiek po długoletniej odsiadce. On już wprawdzie mieszka u siebie w domu, ale każdego dnia układa więzienną kostkę i strasznie się buntuje przeciwko klawiszom. Kiedy go spytacie o program działania, zagrzmi: rozpieprzyć tę służbę więzienną!
Społeczeństwo rozumuje podobnie – poczynając od ministrów, poprzez działaczy Komitetów Obywatelskich, a na tak zwanych zwykłych ludziach kończąc. W dalszym ciągu funkcjonuje dychotomiczny podział my–oni; nasza rola ma polegać na zniszczeniu onych. [...]
Nie ma już komunizmu, nie ma totalitaryzmu; została tylko masa upadłościowa po tym interesie, z którą trzeba coś zrobić.
[...]
Cały problem polega na tym, aby zrobić tę rewolucję pokojowymi metodami. W myśleniu rewolucyjnym najbardziej przeszkadza mi dążenie do rozwalenia wszystkich starych struktur tylko dlatego, że należały do dawnego systemu. [...] Co jednak uczynić, gdy już się w drobny mak rozwali wszystkie dotychczasowe instytucje, tego żaden rewolucjonista nie potrafi powiedzieć.
22 marca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Dążenie do pełnej, absolutnej sprawiedliwości jest jednym z największych i zarazem najbardziej niebezpiecznych marzeń człowieka. Niewykluczone, że jedynie ci, którzy w młodości umieli marzyć i wierzyć w sprawiedliwość, mogą w wieku dojrzałym prawdziwie służyć społeczeństwu. Dojrzałość w tym ujęciu oznacza świadomą i dobrowolną rezygnację z zasady „wszystko albo nic”.
Najbezpieczniej jest uświadomić sobie, że niemożliwa jest sprawiedliwość poza miłością, a więc przeciw człowiekowi. Zaś człowiekiem jest każdy – i komunista, i burżuj, i nacjonalista, i Polak, i Ukrainiec, i Żyd. Myśl komunistyczna wyrastała z myśli chrześcijańskiej – jako bunt przeciw wszelkiemu złu świata. Komunizm zapowiadał zniesienie za jednym zamachem zniewolenia człowieka wraz z całym starym porządkiem.
Nic dziwnego, że przyciągał tylu młodych, wrażliwych. W Polsce działo się to po hekatombie hitlerowskiego terroru, która dla wielu zdawała się być wykwitem starego porządku i jego kultury. Chcieliśmy „wznieść biały pomnik na gruzach czarnej historii”.
27 lutego
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.