Wszyscy w oczekiwaniu wkroczenia Niemców. [...] Dworzec Gdański. Tu od trzech dni ludność [...] bierze węgiel. [...] Wszyscy zajęci jednym — jak przenieść do swych domostw jak najwięcej tego czarnego diamentu.
Z boku stoją dwie tęgie kobiety, o nalanych twarzach, o rozszerzonych piersiach, często i gęsto ze sobą gadające, łapczywie pakujące węgiel na wózek. Robią wrażenie mieszkanek baraków żoliborskich. Obok, mniej więcej w ich wieku, stoi chuda, mizerna Żydówka, wkładająca węgiel w mały, ręczny, słomiany koszyk. Z niewiadomej przyczyny dają się słyszeć prawie że jednoczesne głosy tych bab: „A ta znowu czego tu szuka?! Precz stąd do Palestyny!”.
Podnoszę wzrok. Twarz jednej z nich płonie wściekłością. Stoi z rozkraczonymi nogami, a w ręku trzyma duży kawał węgla, wymierzony wprost w tę Żydówkę. Druga mocnymi słowy zachęca ją do czynu. [...] Najbliższe otoczenie wpływa na Żydówkę, by się szybko oddaliła, zwracając jednocześnie uwagę tej agresywnej kobiecie, by się opamiętała. [...]
Baba z kawałem węgla w ręku, ze złością, jakby w przestrzeń, nadal krzyczy: „Nareszcie skończyły się dla nich te dobre czasy. Ich obrońcy już poszli. Hitler nareszcie zrobi z nimi porządek i wskaże, gdzie ich właściwe miejsce”.
Warszawa, 30 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
Dali się nam we znaki od razu pierwszego dnia swojego pobytu, gdy tylko pozajmowali opuszczone mieszkania, a dziedzińce zastawili autami, radiostacją i kuchnią polową. W celu uprzątnięcia śmieci dozorca nasz ze swoimi pomocnikami wykopał rów na podwórku, zsypując tam śmieci, paląc i zakopując je. Gestapowcy ponaglali, a gdy jeden z robotników nie spodobał się, gdyż zbyt wolno widocznie pracował — pilnujący pracy gestapowiec wściekł się. Wyrwał mu łopatę, zbił po twarzy — pokazał, jak się kopie. [...]
Ofiarą zagnaną do roboty był woźny z ministerstwa oświaty, nie umiał rowu kopać, nie spodobało się znowu. Gestapowiec znów wyrwał łopatę, skuł po twarzy, wreszcie kazał się odwrócić do ściany i zastrzelił jak psa. Kiedy bezbronny człowiek zwalił się na ziemię, gestapowiec chwycił trupa za rękę i nogę i wrzucił go do dołu, a struchlałym robotnikom patrzącym na tę straszną scenę — kazał rów śmieciami zasypać i dalej kopać.
Warszawa, 30 września
Wacław Lipiński, zbiór rękopisów BN, sygn. 7986/4.
Dziś na placu Broni rozdawali obiady. Do ludności odnoszą się życzliwie. Najpierw dali grochówkę polskim żołnierzom, później kobietom z dziećmi, samym kobietom, wreszcie mężczyznom. Żydów tylko przepędzają. Następnie łamaną polszczyzną obiecywali „mały chlebek” i rozdali wcale spore bochenki razowca. Sceny te Niemcy skwapliwie fotografowali.
Wojna w Polsce skończona. Cały kraj zalany przez obce wojska. Upadła wreszcie i stolica. Brzmią mi uparcie w uszach słowa, które mi dziwnie tkwiły w pamięci, kiedy słuchałem niemieckiej propagandy na stacji dostrojonej do Warszawy II: „Wasza ofiara jest bezcelowa”... [...]
Historia pokaże, kto winien. W każdym razie zdaje się, że karygodny błąd popełnił ktoś z góry, a haniebne oszustwo — ktoś z zewnątrz.
Warszawa, 30 września
Józef Dąbrowa-Sierzputowski, zbiór rękopisów Archiwum Państwowego m.st. Warszawy, sygn. 40.
Koło południa przyszła wiadomość, że na następcę prezydenta Mościckiego wyznaczony został Władysław Raczkiewicz, który złożył już przysięgę w ambasadzie polskiej w Paryżu.
Zbieramy niezwłocznie radę ministrów, ostatnią w naszym rządzie, po trzech i pół latach wspólnego urzędowania. Wobec przyjścia do władzy nowego prezydenta Rzeczpospolitej, podajemy się, jako rząd, do dymisji w następującej depeszy:
„Do Pana Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej w Paryżu
Rząd polski, pod bezpośrednim naciskiem sił zbrojnych najeźdźców, nie mogąc dopuścić do dostania się władz naczelnych Rzeczpospolitej w ręce nieprzyjaciół, zmuszony był do opuszczenia granic państwa. Rząd został następnie pozbawiony warunków koniecznych do wykonywania swoich zadań. Zawiadomiony w dniu dzisiejszym o przekazaniu Panu Prezydentowi najwyższej władzy państwowej, rząd wyraża Panu Prezydentowi hołd i zgłasza równocześnie swą dymisję.”
Slănic, 30 września
Felicjan Sławoj Składkowski, Prace i czynności Rządu Polskiego we wrześniu 1939 r., „Kultura” nr 5–6, Paryż 1948.
Jak się okazało, w nasze mieszkanie [w bloku przy ulicy Morszyńskiej 5] uderzyły dwa pociski. Jeden z nich […] wpadł oknem gabinetu ojca, przebił komórkę usytuowaną na poddaszu i uderzył w pianino. Na szczęście nie eksplodował. Uwiązł w pianinie, które wraz z jego uderzeniem wydało swój ostatni dźwięk. Czerep pocisku pod wpływem uderzenia rozpękł się na kilkanaście grubych ciężkich odłamków. Jeden z tych odłamków wyszarpał dziurę w podłodze. […] Ojciec wyjął potem niewypał z pianina, pozbierał wszystkie odłamki, złożył do kupy i zdrutował. Pocisk miał prawie metr długości. Gdyby eksplodował, nie mielibyśmy gdzie mieszkać. Był wystrzelony gdzieś ze Służewca lub Ursynowa.
Drugi pocisk, wystrzelony z kierunku Wilanowa, przebił skośny mansardowy sufit nad sypialnią, przeleciał przez otwarte drzwi sypialni, przebił ścianę do łazienki, podłogę pod oknem w łazience i eksplodował w mieszkaniu drugiego piętra, wybijając jeszcze otwór do łazienki państwa Szczerkowskich na pierwszym piętrze. W tym miejscu, gdzie teraz w naszej łazience była olbrzymia dziura, dwa metry na dwa, stał ostatnio konik na biegunach, na którym często harcowaliśmy po mieszkaniu, ku strapieniu mamy rysując podłogę i śpiewając głośno: „Hej, hej, ułani!” Ten sam konik, którego głaskałem po grzywie, siedząc na nocniku podczas pierwszego nalotu. Zginął jak prawdziwy ułański koń. Ocalał jakimś cudem Antkowa szabla. „To dobry znak” — powiedział ojciec.
Warszawa, 30 września
Maciej Piekarski, Tak zapamiętałem, Warszawa 1979.