Na dzisiejszej konferencji [...] [Wiaczesław] Mołotow zmienił swoje wczorajsze oświadczenie, mówiąc, że rząd sowiecki został całkowicie zaskoczony przez niespodziewanie szybkie niemieckie sukcesy wojskowe. Stosownie do naszego pierwszego komunikatu, Armia Czerwona liczyła na kilka tygodni, które obecnie skróciły się do kilku dni. Toteż sowieckie władze znalazły się w trudnej sytuacji, gdyż ze względu na tutejsze warunki potrzebują one jeszcze jakichś dwóch do trzech tygodni na przygotowania. Powyżej 3 milionów ludzi zostało już zmobilizowanych.
Usilnie tłumaczyłem Mołotowowi, jak decydujące znaczenie w obecnej sytuacji miałaby szybka akcja Armii Czerwonej. Mołotow powtarzał, że robi się wszystko, co jest możliwe, dla przyspieszenia akcji.
Moskwa, 10 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1: 1939–1942, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Na Zachodzie głucha cisza, o tyle razy omawianej pomocy lotniczej ani słychu. Szembek [wiceminister spraw zagranicznych] polecił mi, bym odszukał Hankeya z ambasady brytyjskiej i w rozmowie z nim nie szczędził go na temat wykonywania przez nich sojuszu. Wykonałem to zlecenie ściśle według otrzymanych instrukcji, mimo że Hankeya znałem od lat i żyłem z nim w przyjaźni. Spytałem go, gdzie jest ich pomoc, określona w sojuszu jako „with all their forces in power”. [...] Zapytałem o pomoc lotniczą. Hankey trochę się bronił, mówiąc, że zaraz w pierwszych dniach wojny lotniska w Polsce zostały zniszczone i nie można było na nich lądować. „No dobrze, więc dlaczego nie atakujecie na zachodzie?” Kłopotliwe milczenie i smutny niepokój w jego oczach. Jasne było, że rozmowa ta nie miała już żadnego praktycznego znaczenia.
Krzemieniec, 10 września
Paweł Starzeński, Trzy lata z Beckiem, Warszawa 1991.
W dalszym ciągu skłonny jestem twierdzić, że nie powinniśmy przejmować inicjatywy w bombardowaniu, z wyjątkiem strefy działania wojsk francuskich, którym zobowiązani jesteśmy udzielić pomocy. W naszym interesie leży, byśmy prowadzili tę wojnę zgodnie z humanitarnymi zasadami i raczej naśladowali Niemców, niż wyprzedzali ich — w moim zdaniem nieuniknionej — eskalacji okrucieństwa i przemocy.
Londyn, 10 września
Winston Churchill, Druga wojna światowa, t. 1, ks. 2, przeł. Krzysztof Filip Rudolf, Gdańsk 1995.
Rodacy! Zawiadamiam was, że na mocy układu, który podpisałem wczoraj w imieniu Rządu Rzeczpospolitej z Rządem Francuskim, zostanie utworzona w sojuszniczej Francji wielka jednostka wojska polskiego. Żołnierze tej jednostki bić się będą pod polskimi sztandarami i słuchać będą polskiej komendy. Braterstwo pracy zawarte przez was na gościnnej ziemi francuskiej z jej dzielnym ludem potwierdzone zostanie raz jeszcze tradycyjnym w historii naszych państw braterstwem broni.
Paryż, 10 września
Juliusz Łukasiewicz, Dyplomata w Paryżu. 1936–1939, Warszawa 1995.
O świcie zmieniły się warunki; celny ogień niemiecki przygwoździł naszych do ziemi i trup zaczął padać coraz gęściej. Ułani podrywali się brawurowo, nadzwyczaj ofiarnie i ginęli. [...] Sytuacja stawała się coraz bardziej krytyczna.
Kryzys bitwy przełamał płk [Bronisław] Kowalczewski; przeszedł wzdłuż naszych linii i zadecydował, że tylko szturm generalny, równoczesny wszystkich pododdziałów, może uratować pułk. [...] Na hasło pułkownika poderwali się wszyscy jak jeden mąż. Okrzyk bojowy zagłuszył kanonadę. Szybkość biegu była rekordowa. I o dziwo — dobiegli prawie wszyscy, potem bagnet i granat zrobiły swoje. Walewice były zdobyte.
Wyskoczyłem z palących się zagród i obserwowałem przedpole, żywych Niemców nie było już nigdzie widać, czułem za sobą zapał i dynamizm gotowych na wszystko ułanów. Zwycięski nastrój rozpierał piersi.
Walewice, nad Bzurą, 10 września
Tedeusz Jurga, Bzura 1939, Warszawa 1984.
„Nie męczcie siebie i nas — mówił między innymi Niemiec — i tak nic z tego. Jesteście zewsząd okrążeni. Poddajcie się”.
Kpt. [Władysław] Raginis oświadczył, że da odpowiedź za pół godziny. Liczył jeszcze na pomoc, dostarczenie amunicji. Hitlerowski parlamentariusz zjawił się dokładnie po półgodzinie i jeszcze raz podkreślił beznadziejność naszego położenia.
Ale kapitan Raginis już go nie słuchał. Kazał nam zdjąć pasy i złożyć broń. Krótko podziękował za obronę, za dobrze spełniony żołnierski obowiązek i... otworzył drzwi bunkra. Około 30 metrów od bunkra ujrzeliśmy szpaler żołnierzy niemieckich z automatami i karabinami maszynowymi gotowymi do strzału. Natychmiast cofnąłem się do bunkra i postanowiłem, że wyjdę ostatni. Nie, nie ze strachu. Ale byłem przygotowany na to, że jeśli Niemcy zaczną strzelać do naszych, to ostatnim ukrytym granatem zabiję jeszcze choć kilkunastu Szwabów.
Ale nie strzelali. Za mną ostatni miał wyjść kpt. Raginis — dowódca. Obejrzałem się za siebie, by sprawdzić, czy idzie za mną, ale nie widziałem nikogo. W bunkrze rozległ się tymczasem wybuch granatu. Nasz dowódca wolał śmierć niż niewolę.
Wizna, schron przy Górze Strąkowej, 10 września
Franciszek Bernaś, Julitta Mikulska-Bernaś, Reduta pod Wizną, Warszawa 1970.
Mówię z oblężonego miasta Warszawy. [...] Nikt z nas tu zgromadzonych nie potrafi zrozumieć tego niepohamowanego mordowania ludności cywilnej Polski. Wytłumaczenie może być tylko jedno. Jest to oczywiście obliczone na zupełne załamanie ducha walki Polaków. A co jest najbardziej zaskakujące — agresorowi się to nie udało. Ani żołnierze polscy, ani ludność cywilna, mężczyźni i kobiety za linią frontu, nie poddają się. [...]
Ja mogę i muszę mówić w imieniu Polaków, aby przekazać wszystkim ludziom w Ameryce, w tym Panu, Panie Prezydencie Roosevelt, i Panu, Panie Sekretarzu Stanu Hall, to, co się dzieje z 35 milionami niewinnych ludzi w Polsce. Ameryka musi zacząć działać! Musi zażądać zaprzestania tego najpotworniejszego w czasach współczesnych mordowania ludzi!
Warszawa, 10 września
Julien Bryan, nagranie w zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. T. 4470 (fragm. tłum. Barbara Herchenreder).
Zgodnie z poleceniem, które otrzymałem przez radio, że moje poczynania mam uzgadniać z ambasadorem włoskim, przed południem go odwiedziłem.
Baron [Pietro Arone di] Valentino i teraz zachował spokój. Według niego panował całkowity chaos. Nikt niczego nie wiedział. Oprócz tego wobec nas — państw zaprzyjaźnionych z Niemcami — panowała w dużym stopniu nieufność.
W czasie naszej rozmowy poruszyłem kwestię dalszego rozwoju stosunków sowiecko-niemieckich i sowiecko-polskich. Ambasador Włoch wyraził swój pogląd, że Związek Sowiecki nie przeoczy nadarzającej się okazji do zajęcia części Polski, czego obecnie może właściwie dokonać w każdej chwili bez żadnego ryzyka. Na moje pytanie dotyczące sytuacji dyplomatów w przypadku niespodziewanej inwazji sowieckiej, która spotkałaby nas w bezpośredniej bliskości granicy, baron Valentino, z charakterystyczną dla niego flegmatycznością, oświadczył: „Włochy mają stosunki dyplomatyczne ze Związkiem Sowieckim, więc my nie mamy powodu bać się napaści sowieckiej. Jedynie nuncjusz znajdzie się w kłopotliwej sytuacji, ale przebierzemy go za kamerdynera i wyjeżdżając stąd, zabierzemy ze sobą. Sytuacja Węgier jest inna — wy nie macie stosunków dyplomatycznych z Moskwą. Można więc wnioskować, że sytuacja poselstwa węgierskiego może być niepewna”.
Okolice Krzemieńca, 10 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
W dniu 10 września [...] rano ludzie wybierali się do kościoła, nastąpiła tragedia tej części ludności, która mieszkała od ul. Budowlanej do ul. Nadwiślańskiej. Z samolotów zostały podpalone domy, a że drewniane, to płonęły niczym pochodnie; jednocześnie rzucano bomby burzące, na ludność, która ratowała swoje mienie względnie w popłochu uciekała w kierunku Starego Bródna; „bohaterscy lotnicy niemieccy” obniżali swój lot strzelając z karabinów maszynowych do bezbronnej ludności; bohaterowie znad Renu i Łaby zniszczyli część dzielnicy – domy drewniane płonęły jak zapałki, a ci bohaterowie zniżali lot samolotu i strzelali do bezbronnej ludności. Bródno przedstawiało żałosny widok, pozostał las kominów wzdłuż ulicy Białołęckiej, tu i ówdzie budynki murowane.
Warszawa, 10 września
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
Gdy wybuchła [...] II wojna światowa, miałam 12 lat, a moja siostra 9 lat. [...] My obie i mama wróciłyśmy z wakacji pod Warszawą 8 września, ale ponieważ w naszym drewniaku było niebezpiecznie, uciekliśmy do pociągu towarowego, którym kolejarze mieli jechać „na wschód” [...]. Pociąg stał na bocznicy za depo i kuźnią, przy wieży ciśnień. My w wagonach, pod wagonami okopani nasi żołnierze, na następnym torze pociąg z amunicją. Po kilku nalotach, gdy obok spadły dwa „niewypały”, nie czekając aż wylecimy w powietrze, znów uciekliśmy do domu – do murowanej piwnicy.
Przesiedzieliśmy tam 9 i 10 września (sobotę i niedzielę). W niedzielę był nalot za nalotem, posypał się na Bródno grad bomb zapalających. Bródno płonęło jak pudełko zapałek. Późnym wieczorem wyszliśmy z warsztatów. Paliła się po obu stronach Białołęcka, ogień huczał i parzył, potem wędrowaliśmy przez cmentarz Bródnowski, chowając się między grobami, gdy nadlatywał samolot niemiecki, zniżał lot i siekł po ludziach z karabinów maszynowych. I tak przez całą noc – przez Targówek, Zacisze, Wygodę, wraz z cofającym się polskim wojskiem – wróciliśmy do Warszawy przez Grochów, chwilowo znajdując schronienie w Dyrekcji Kolejowej przy ul. Targowej.
Warszawa, 8 – 10 września
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
Koło godziny 11.00, pijąc kawę, usłyszałem głos samolotów. [...] Z jakiegoś dachu odezwał się karabin maszynowy, a za chwilę drugi, ale nie było słychać artylerii. [...] Za chwilę nadleciały [...] 4 samoloty, w rozproszonej eskadrze, kierując się na Polmin. Powietrze zadrgało od wybuchów. Nie słyszałem nigdy artylerii, myślałem, że to działa przeciwlotnicze, ale to były bomby. Ledwie zdążyłem wrócić do domu, kiedy ponownie odezwał się warkot samolotów i towarzysząca im natychmiastowa seria potężnych wybuchów, od której u nas zatrzęsła się ziemia i zabrzęczały szyby w oknach. Ktoś krzyknął „Polmin się pali!”. Nad ziemią zmykało 7 bombowców, zostawiając za sobą kilka płonących zbiorników benzyny i wznoszącą się coraz wyżej ku niebu czarną chmurę dymu. U góry rozszerzała się ona we wszystkie strony, aż potężnym parasolem przesłoniła słońce i okryła znaczną cześć nieba na wschodzie. Psy zaczęły szczekać, bydło ryczeć, kobiety, płacząc, tuliły zastraszone małe dzieci. [...]
Po południu, patrząc z wieży ratuszowej, cały ogrom pożaru Polminu miałem jak na dłoni. Istne piekło płomieni i czarnego dymu. Dawniej mówiono nam, że w razie wojny Polmin będzie broniony przez artylerię przeciwlotniczą i samoloty myśliwskie. A tu nie było ani jednego działa przeciwlotniczego.
Drohobycz, 10 września
„Ziemia Drohobycka”, nr 13/2000, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.