Par. 1. Zorganizować Centralne Biuro Kontroli Prasy przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego
Par. 2. Zorganizowanie Centralnego Biura Kontroli Prasy powierzyć ob. inż. Leonowi Rzendowskiemu
Par. 3. Tymczasowe pełnienie obowiązków kierownika Centralnego Biura Kontroli Prasy powierzyć ob. inż. Leonowi Rzendowskiemu
Par. 4. Kierownik Wydziału Cenzury Wojennej ob. [Hanna] Wierbłowska wydzieli do pracy w Centralnym Biurze Kontroli Prasy dwóch cenzorów, w tym chor. Gotenbauma Józefa
Par. 5. Zatwierdzić jako cenzorów Centralnego Biura Kontroli Prasy czasowo odkomenderowanych z Oddziału Cenzury Wojennej Sztabu Głównego WP:
1)kpt. Kuczewskiego, 2) kpt. Okupniczaka, 3) por. Ostrowskiego
Par. 6. O wykonaniu zameldować do dnia 25 I 1945 r.
19 stycznia
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Papińska:
Od pierwszej chwili istnienia biura, rozciągnięta została kontrola nad czasopismami wychodzącymi na terenie województwa w trzech miejscowościach: Kielce, Radom, Częstochowa.
[...] Błędy popełniane przez cenzorów przy kontroli czasopism, początkowo na terenie Kielc i Radomia, a na terenie Częstochowy do ostatniej chwili, wynikały z braku zrozumienia sytuacji obecnej. Cenzorzy, będący marksistami, stali na straży nie państwa demokratycznego, lecz byli orędownikami swego światopoglądu, co doprowadziło do całego szeregu błędów, z których bodajże najboleśniejszym jest konfiskata artykułów w piśmie wydawanym przez kościół.
Druga kategoria błędów, to uniemożliwienie krytyki naszych urzędów. Najsmutniejszych faktów tego rodzaju dostarcza nam znów Częstochowa. Przyczyna tych błędów, jak już zaznaczyłam, leży nie w złej woli cenzorów, lecz w niezrozumieniu chwili dzisiejszej. Jako usprawiedliwienie tego stanu rzeczy muszę podać następujące przyczyny: a) cały personel nie był na wolności, lecz siedział (przynajmniej w ostatnim okresie) w obozach koncentracyjnych i obozach pracy, b) aparat propagandowy działał i działa jeszcze bardzo słabo i to uniemożliwiło szybkie wniknięcie w sytuację obecną.
[...] c) Trzecią kategorią błędów – to fałszywe interpretowanie rejestru tajemnic państwowych (dotyczy to szczególnie rozwoju kolejnictwa i przemysłu). Fałszywe zrozumienie rejestru doprowadziło do usuwania notatek ilustrujących rozwój życia gospodarczego i kolejnictwa.
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Papińska, woj. kieleckie:
Początkowo na terenie Kielc przeprowadziliśmy kontrolę dwóch bibliotek i wycofaliśmy szereg książek o charakterze jawnie antydemokratycznym. [...]
Sprawa bibliotek dla osób dorosłych została rozwiązana. W czasie naszej pracy wyłoniła się sprawa książek dla dzieci I młodzieży. Uważam, że zagadnienie „Co dać dziecku do czytania” jest bodaj większej wagi, aniżeli to samo zagadnienie w stosunku do osób dorosłych. Dziecko – to przyszłość narodu – dziecko to przyszły człowiek. Jak wychowamy dziecko, takie będzie społeczeństwo. Okres okupacji i tutaj zdążył się wedrzeć, aby zatruć swym jadem naszą dziatwę. Dlatego podkreślam raz jeszcze – musimy zwrócić baczną uwagę na książki, które są przeznaczone do czytania dla dzieci.
Jeśli spotkacie państwo książki w bibliotekach dla dzieci, które wydawane są przez Niemców – należy je bezwzględnie sprawdzić. Poznać bardzo łatwo. Na okładce książki, lub wewnątrz znajduje się napis w języku niemieckim (wydanie, drukarnie). Ostatnio wpadła mi w ręce książka o tytule pięknym i niewinnym Świat baśni i czarów Edmunda Jezierskiego – wydana Buchdrukerei „Pospieschna” Kraków. Książka ta stanowi żywy obraz czym karmiono młodzież, aby wyrośli z niej esesmani i gestapowcy.
23–25 maja
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Tadeusz Karpowski, prawnik, woj. rzeszowskie:
Zacząłem pracę 1 lutego i z przyczyn natury technicznej Biuro zaczęło pracować dopiero w kwietniu. Do tego czasu pracowałem sam, bez pomocy, bez lokalu, bez maszyny do pisania, korzystając z Urz[ędu] Inf[ormacji] i Prop[agandy]. Tym niemniej kontrolą zostały objęte czasopisma, których było trzy, obecnie są dwa, bo tygodnik i biuletyn informacyjny zlały się w Dziennik Rzeszowski, jest jeszcze miesięcznik rolniczy „Niwa”. Teatry, których były dwa, jeden stały i jeden rewiowy, są kontrolowane. Kontrolujemy radiowęzeł, który także zamieszcza własny program. Kina nie kontrolujemy, ponieważ filmy stale przychodzą z Kinofikacji. [...]
[...] U nas książek ani broszur nie wydają, nie zachodziła potrzeba ingerencji, jeżeli chodzi o sztuki teatralne, nie udzieliłem zezwolenia na rozpowszechnianie w 5-6 wypadkach. Są to przeważnie jednoaktówki.
Teren rzeszowski jest żywy, ruch kulturalny wśród ludowców duży, grywają sztuki o treści klerykalnej i antysemickiej, i to było przyczyną niewydania zezwolenia na wystawienie.
23–25 maja
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Sabina Lewi, Wydział Propagandy KW PPR w Białymstoku:
U nas biuro zostało zorganizowane 28 lutego. [...]
Zasadniczo ja jedna kontrolowałam placówki, czasopisma, teatry, kina itp. Za ten okres zostało ocenzurowane 10 „Jedności Narodowych”, wiadomości radiowych 70, drobnych druków 75, sztuk teatralnych 14, rewii 10, odczytów 5, wystaw i obrazów 1. [...]
Na jakie momenty reagowałam jako cenzor? Zasadniczo przeciwko błędom podstawowej natury. Ujawnił się cały szereg momentów, których dopuszczenie było niekorzystne dla demokracji.
[...] 3 Maja nadawano między innymi piosenkami bez przerwy 7-8 razy „Warszawiankę”, nadając jej charakter hymnu. „Warszawiankę” można śpiewać wśród innych piosenek, ale nie można z niej robić hymnu programowego. To jest bardzo piękna pieśń, ale mamy „Rotę”, mamy inne pieśni. Zwróciłam uwagę, żeby w ciągu tego dnia więcej „Warszawianki” nie nadawać.
[...]
Ukazała się odezwa 3-Majowa. Jeżeli to święto jest świętem narodowym, to w Polsce Demokratycznej obchodzimy je pod kątem widzenia, żeby nie popełniać błędów raz robionych i musimy wykorzystać doświadczenie, żeby błęgów nie powtarzać. Jeżeli w odezwie 3-Maja ani słowa nie powiemy o demokratycznej Polsce Ludowej, to taka odezwa będzie połowiczna. Następnie jeszcze jednego rodzaju są błędy – myślenie starymi kategoriami o nowej rzeczywistości. Nie wszyscy demokraci rozumieją zasadniczą zmianę w obecnej Polsce. Była audycja radiowa z fabryki, gdzie autorka pisze: robotnica to jest śrubka maszyny, patrzy tępymi oczami, to jest zapomnienie, poważne zapomnienie. Robotnica to nie jest przedmiot działania, to jest podmiot. To jest myślenie starymi kategoriami. W Rawie był skecz, w którym mówiły dzisiejsze panny: po co mamy się uczyć. Skecz ten charakteryzowała beztreściowość i bezmyślność. My mamy bardzo szerokie zamiary. Dzisiaj nie powinno być bezmyślności. A jeżeli mówimy – dzisiejsze panny – to przecież one są współgospodarzem państwa.
23–25 maja
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Sabina Lewi, Wydział Propagandy KW PPR w Białymstoku:
Nie pozwoliłam wystawiać sztuki „Tamten”. Sztuka ta jest stara z 1902 r. i omawia warunki życia Polaków w Rosji, Sybir, kajdany itp. Na wystawienie tej sztuki nie zezwoliłam. Jako cenzor zajęłam stanowisko, że jakkolwiek potępiam ucisk carski i potępia go również Rząd Sowiecki, ale w tym momencie wysuwać momenty przeciwko narodowi rosyjskiemu. [sic!] My chcemy dziś nasze stosunki umocnić, chcemy mieć stosunki przyjemne i nie leży w interesach demokracji, żeby przypomnieć rany jątrzące. Sztuka została niewystawiona.
Informacje nasze, które wychodzą, muszą być sprawdzone. My jeszcze nie wiemy czy Hitler umarł, czy nie. Poważna prasa sowiecka zajęłą stanowisko, że to jest kaczka. Tutaj właściwie nasze wiadomości radiowe powtórzyły, że Hitler umarł, bez komentarzy. Podać bez komentarzy, to znaczy iść im na rękę. Gdyby ta wiadomość była podana z komentarzami w artykule, byłoby dobrze. Ponieważ komentarzy nie było, wiadomości nie puściłam.
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Sabina Lewi, Wydział Propagandy KW PPR w Białymstoku:
Jakie wytyczne ustaliliśmy przy kwestionowaniu książek? Książki wydzieliliśmy na: dostępne dla wszystkich i książki dostępne dla naukowców i społeczników. Są to książki o bogatym materiale faktycznym, dostępnym tylko dla naukowców. Należy zakwestionować książki o treści prohitlerowskiej. [...] Jeżeli chodzi o książki religijne, należy je zostawić, ale należy wykluczyć książki popularne o charakterze walki kleru przeciwko kierunkowi bezwyznaniowemu, przeciwko bezbożnictwu. Duża część kleru stoi na stanowisku demokracji. Z dziedziny filozofii zostają książki poważne o charakterze ideologicznym. Jeżeli będą książki, które będą miały za cel zwalczanie marksizmu, ośmieszanie, taką książkę należy zakwestionować. Z książek traktujących dziedzinę geografii – teren Białorusi i Ukrainy – trzeba usunąć. Z książek traktujących wojnę polsko-sowiecką – postanowiono zostawić Pisma Piłsudskiego. W dziewięciu [dziesięciu – od red.] tomach wydany jest tom Tuchaczewskiego i on został zakwestionowany, takich książek nie możemy propagować. Wzięto pod uwagę, że Tuchaczewski jest zdrajcą Narodu Sowieckiego. Z dziedziny literatury zakwestionowano książki pornograficzne i stojące na b[ardzo] niskim poziomie. Zakwestionowano literaturę o obronie Lwowa i Wilna. [...] Przez przeoczenie nie omawialiśmy książek o treści antysemickiej. Demokracja ludowa kończy z systemem naprężeń stosunków między narodami i walką narodów.
23–25 maja
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Julia Bidowa, kierowniczka urzędu warszawskiego:
Urząd, który tu reprezentuję, nie radzi sobie z trudnościami. Od góry brak nam jeszcze całkowicie sprecyzowanych instrukcji dla niektórych dziedzin, od dołu zaś dorastającego do swych zadań personelu. Personel, zarówno w samym Urzędzie Wojewódzkim, jak w większym jeszcze stopniu w terenie, rekrutowany był przypadkowo. Jesteśmy demokratyczną cenzurą, chronimy nasze społeczeństwo, naszych chłopów, robotników, inteligencję i młodzież przed zatrutymi miazmatami lektury faszystowskiej, reakcyjnej, kryminalnej lub bezwartościowej. Strzeżemy prasy demokratycznej przed błędami wynikającymi z braku doświadczenia lub niewyrobienia jej redaktorów, przed podkładaniem do tej prasy kukułczych jajek. Są to zadania ogromne, do których nasz aparat, młody jeszcze, nie jest w pełni przygotowany. [...] Cóż mówić o głuchej prowincji. Tam zamazuje się całe strony w podręcznikach szkolnych. Kwestionuje się kleryków, dopatruje się w utworach Wyspiańskiego lub Słonimskiego propagandy akowskiej.
23–25 maja
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Szydłowski, woj. krakowskie:
[...] chciałem powiedzieć o kryteriach stosowanych przy cenzurowaniu wydawnictw. Na skutek tego, że jak już powiedziałem, Kraków wymaga specjalnego taktu, my musieliśmy wykształcić w toku pracy cenzorskiej pewne postulaty, których nie wolno nam naruszać, natomiast stosować tolerancję i daleko idącą możliwość poglądów.
Na terenie Krakowa zastosowaliśmy 5 punktów, które są kanonem:
1.Ataki na autorytet naszego Rządu
2.Ataki przeciwko naszemu przyjacielowi – Zw[iązkowi] Radzieckiemu, przeciwko sojuszom zachodnim.
3.Ataki dotyczące granic wschodnich, które zostały ustalone i nie mogą podlegać dyskusji. W „Tygodniku Powszechnym”, gdzie omawiając geografię Polski, pisał o Niemnie, Puszczy Białowieskiej – te rzeczy wykreśliliśmy.
4.Wszystkie ataki na Jedność Narodową, wszelkie ataki na wywołanie tarć wśród partii demokratycznych, żeby nie miały one charakteru rozdźwięków.
5.Na terenie województwa krakowskiego bierzemy pod uwagę poziom artystyczny i z tego względu wzięto doradców, żeby nie przepuścić wydawnictwa na niskim poziomie.
To są punkty, których naruszyć nie pozwolimy.
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
W odpowiedzi na pismo z dnia 5 VI 1945 r. w sprawie nauczania religii uprzejmie podaję do wiadomości oświadczenie, które złożyłem na Zjeździe Oświatowym w Łodzi w dniu 18 czerwca 1945 roku:
„Stosunek do nauczania religii nie ulegnie zmianie. Zapewniamy w myśl wytycznych naszego Rządu całkowitą swobodę nauczania religii w szkole oraz praktyk religijnych. Równocześnie, w myśl podstawowych zasad demokracji, nie uszczuplimy swobody sumienia, nie będziemy stosowali przymusu w kwestiach, dotyczących wewnętrznego życia jednostki”.
Warszawa, 27 czerwca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Wobec przybierającego na sile groźnego dla Państwa i odbudowy kraju objawu szerzenia się takich przestępstw, jak: rozkradanie mienia państwowego, korupcja, łapownictwo, spekulacja, bandytyzm i sabotaż, a tym samym żerowanie na ciężkiej i ofiarnej pracy nie dojadającego robotnika i pracownika umysłowego, na wysiłku dającego kontyngenty chłopa, Komisja Centralna Związków Zawodowych w Polsce postanawia:
1. Wzmocnić walkę, prowadzoną z tym złem, i wzywa rząd do:
a) stworzenia specjalnej komisji do walki z korupcją, łapownictwem, spekulacją i bandytyzmem, do której to komisji weszliby przedstawiciele związków zawodowych i partii politycznych;
b) natychmiastowego stworzenia Sądów Ludowych o charakterze doraźnym, uprawnionych do wydawania wyroków łącznie do kary śmierci i konfiskaty majątku;
c) utworzenia przymusowych obozów pracy dla szabrowników i spekulantów;
[…]
Komisja Centralna Związków Zawodowych w Polsce stwierdza, że reakcja w Polsce poprzez propagandę i podtrzymywanie złodziejstwa, łapownictwa i spekulacji, aktów sabotażu gospodarczego i dezorganizacji naszego aparatu państwowego, jak: aprowizacyjnego, sądowego itd. – chce pogłębić nasze trudności, chce wygłodzić miasta, celem wywołania niezadowolenia szerokich mas pracujących, aby na fali tego niezadowolenia ponownie pokusić się o opanowanie władzy, o zapędzenie mas pracujących w niewolę kapitalisty i obszarnika, aby na nowo uprawiać politykę wyzysku, terroru, zdrady narodowej i wojny.
Na szubienicę złodziei mienia narodowego i publicznego!
Warszawa, 31 sierpnia–1 września
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Podczas uroczystości w dniu 1 września na pl. Zamkowym zdarzył się bardzo przykry wypadek. Trybuna, na której znajdowali się przedstawiciele rządu, ambasad, wojska i społeczeństwa, uległa załamaniu, przy czym zapadli się obywatele: przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej [Stanisław] Tołwiński i wiceprzewodniczący [Ryszard] Grodzicki. Na szczęście obyło się bez przykrych konsekwencji. Kto jest odpowiedzialny za budowę trybuny, która wykonana została ze starych przegniłych desek!
Warszawa, 1 września
„Głos Ludu”, 3 września 1945, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
7 września byłam w Łowiczu, gdzie miałam odczyt dla młodzieży: „Co mówi nam przeszłość Łowicza?” i wieczór autorski, na którym czytałam pierwszy akt dramatu. Byłam przyjmowana owacyjnie, zarobiłam prawie 5000 zł i dostałam tyle kwiatów, że z największym trudem zdołałam je dowieźć do Warszawy.
W przeddzień odczytu odbywał się wiec chłopski z Mikołajczykiem, niejako inauguracyjny wiec ujawniającego się Polskiego Stronnictwa Ludowego. Poszłam z ciekawości jako zwykły widz, ale i tam spotkała mnie owacja. W prezydium był ktoś z tej młodzieży chłopskiej spod Skierniewic, co mi w czasie wojny przesyłali paczki. Wypatrzył mnie na sali, wstał, zaprosił mnie do prezydium, i to słowami: „Prosimy wielką pisarkę Marię Dąbrowską do prezydium”. Nie mogłam z sali dyskutować z tym postawieniem sprawy, które jak zawsze wszelka publicite nade wszystko mnie przeraziło. Kiedy wchodziłam na estradę (sala kina), Mikołajczyk stał przy pulpicie i strasznie długo witał mnie ściskając za ręce, co, jak mi potem mówiono, z sali wzruszająco miało wyglądać.
Moje spłoszone zażenowanie zostało stuszowane niespodzianym przyjemnym wrażeniem nadzwyczajnie ujmującej postaci i twarzy Mikołajczyka. Twarz skupiona, samotna, mądra, o niezwykłym uśmiechu Mony Lisy. Nigdy się czegoś takiego nie spodziewałam. Mówił blado, tak jak jedynie mógł mówić. Zdarzył mu się ciekawy lapsus w przemówieniu. Mówiąc o okupacji niemieckiej zamiast terroru niemieckiego lapnął „terror sowiecki” i poprawił się. Potem ciekawa moja krótka rozmowa ze starym Korsakiem. Ale najzabawniejsze, że na tym zebraniu wręczono mi kwiaty – dziewczyna w stroju łowickim – jako „naszej pisarce”.
Łowicz, 6–7 września
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
a) Według art. 120 Konstytucji marcowej w każdym zakładzie naukowym, którego program obejmuje kształcenie młodzieży poniżej lat 18, utrzymywanym w całości lub w części przez Państwo lub ciała samorządowe, jest nauka religii dla wszystkich uczniów obowiązkowa. Według jednak art. 112, zdanie trzecie konstytucji, nikt nie może być zmuszony do udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych, o ile nie podlega władzy rodzicielskiej lub opiekuńczej.
Z zestawienia powyższych przepisów wynika, iż nie mogą być zobowiązani do nauki religii uczniowie, których rodzice względnie opiekunowie nie należą do żadnego w ogóle wyznania, czyli są bezwyznaniowi, względnie którym przekonaniom religijnym udzielana w szkole nauka religii nie odpowiada. [...]
[...]
Podając powyższe do wiadomości zarządzam:
1) Nauka religii jest obowiązkowa dla uczniów, przynależnych do wyznań, uznanych przez Państwo, we wszystkich szkołach (z wyjątkiem szkół wyższych) państwowych, publicznych, samorządowych oraz w tych szkołach prywatnych, które korzystają z zasiłków państwowych lub samorządowych.
2) Uczniowie, których rodzice (prawni opiekunowie) zadeklarują, iż nie życzą sobie by dzieci ich pobierały naukę religii, ponieważ nie odpowiada to ich przekonaniom religijnym, są od nauki tego przedmiotu zwolnieni.
3) Uczniom, o których mowa w pkcie 2, w świadectwie, katalogu szkolnym i księdze ocen nie wystawia się oceny z nauki religii.
[Warszawa], 13 września
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Inspekcja stwierdziła, że:
Prowadzenie ewidencji w zupełności nie odpowiada instrukcjom Wydziału CW:
1) Księgi rejestracji pracowników nie było.
2) Sprawozdania w sprawie przeniesienia pracowników nie było.
3) Rozkładu etatów nie było.
4) Listy obecności nie było.
5) Nie zapisywano, od kiedy cenzorzy pełnią obowiązki st[arszych] cenzorów, wzgl[ędnie] inspektorów.
Dokumenty i pieczątki nie leżały na odpowiednim miejscu, były rozrzucone po szufladach. Brak zupełny zamkniętych szaf i szuflad, tak że dokumenty pozostawały w zamkniętym pokoju, lecz w niezamkniętych biurkach. [...] Sprzątaczki nie ma, sprzątają sami cenzorzy (dyżury). Na 13 pracowników jest jedna para nożyczek. Nie ma księgi dokumentów przychodzących. Nie ma księgi pochwał, upomnień, kar. Nie prowadzono księgi defektów technicznych. Dokumenty palono bez uprzedniego zezwolenia Wydziału CW.
Charakterystyki pracowników dane przez zastępcę kierownika:
Inspektor Staszewska Irena. Pracuje dobrze. Prowadzi z cenzorami konsultacje prawidłowo. Kieruje pracą całej grupy zgodnie z instrukcjami. Zajmuje się politycznym rozwinięciem cenzorów, przeprowadzając pogadanki i czytanie gazet.
Starszy cenzor Kłosowska Maria. Pracuje dobrze i chętnie. Wykreśla porządnie, czysto i kwalifikuje dokumenty prawidłowo. Bierze udział w pracy społecznej, jest członkiem Wojewódzkiej Rady Narodowej i członkiem PPR.
Pokała Bazyli, cenzor, wykonuje swoje obowiązki sumiennie. Jest to człowiek zrównoważony, spokojny, pracę swoją przeprowadza w myśl instrukcji, najlepszym dowodem jego sumienności jest to, że powierzono mu czynność powtórnego czytania opracowanych dokumentów. [...]
Czarnecka Wanda, cenzor, nie pracuje samodzielnie. Zadaje pytania inspektorowi, na które by mogła sama zadecydować. Wie, jaką odpowiedzialność bierze na siebie, stawiając stempel, więc boi się sama decydować o losie danego dokumentu i stara się opracować go wspólnie z inspektorem lub kierownikiem. Społecznie nie pracuje.
Na 527 przeczytanych dokumentów odkryto 5 defektów.
Kierszonowicz Izrael, cenzor, nie odnosi się do pracy poważnie. Dokumenty opracowane przez niego są brudne, źle zaklejone, stempel na niewskazanym miejscu. [...]
Walendzikówna Janina, cenzor, do pracy odnosi się niepoważnie, narusza dyscyplinę, pracuje samodzielnie i dopuszcza defekty. Na 50 dokumentów sprawdzonych wykryto 5 defektów. Jej praca podlega ścisłej kontroli. Społecznie nie pracuje, politycznie nie jest rozwinięta, bo nie przywiązuje wagi do rozwoju politycznego cenzora.
29 października–3 listopada
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Rano wychodzę kupić bilety do Radomia w „Orbisie”. Wracam jeszcze do domu. O pierwszej wyjazd. W autobusie sprzeczka, bo jakiś pan nie chce podać swego nazwiska, czego (obyczaje epoki) żąda konduktorka przy kupnie biletu. Cały autobus komentuje to i częściowo zaczyna brać udział w kłótni. Moja sąsiadka konkluduje: „świat zatemperowany na ostro”.
Warszawa, 10 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
[…] Rada Ministrów postanawia, a Prezydium Krajowej Rady Narodowej zatwierdza, co następuje:
Art. 1
Do wykrywania i ścigania przestępstw, godzących w interesy życia gospodarczego lub społecznego Państwa, a zwłaszcza : przywłaszczenia, grabieży mienia publicznego albo będącego pod zarządem publicznym, korupcji, łapownictwa, spekulacji i tzw. szabrownictwa – powołuje się Komisję Specjalną do walki z nadużyciami i szkodnictwem gospodarczym, zwaną w dalszym ciągu niniejszego dekretu Komisją Specjalną.
Art. 2
Komisja Specjalna lub jej delegatura upoważniona jest do przyjmowania od każdego obywatela doniesień o przestępstwach ściganych w trybie niniejszego dekretu.
Prezydent Krajowej Rady Narodowej
Bolesław Bierut
Prezes Rady Ministrów
w/z Władysław Gomułka
Minister Sprawiedliwości
Henryk Świątkowski
Minister Obrony Narodowej
Michał Żymierski
Marszałek Polski
Minister Bezpieczeństwa Publicznego
Stanisław Radkiewicz
Minister Administracji Publicznej
w/z Władysław Wolski
Warszawa, 16 listopada
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
& 1
Do wystąpienia z wnioskiem o skierowanie do pracy przymusowej sprawcy, którego działanie pozostaje w związku ze wstrętem do pracy, albo stwarza niebezpieczeństwo popełnienia nadużyć lub dopuszczania się szkodnictwa gospodarczego, uprawnione są Biuro Wykonawcze Komisji Specjalnej lub delegatury.
& 2
W toku dochodzeń w sprawach związanych ze skierowaniem sprawcy do pracy przymusowej organ Komisji Specjalnej władny jest stosować środki zabezpieczające jak: areszt tymczasowy, kaucje i poręczenia, zakaz oddalania się, oddanie pod dozór policji.
& 3
Jeżeli Biuro Wykonawcze Komisji Specjalnej lub delegatura uzna, że zebrany w dochodzeniu materiał obciążający daje dostateczną podstawę do złożenia wniosku o skierowanie sprawcy do pracy przymusowej, to - po uprzednim przesłuchaniu podejrzanego - składa umotywowany wniosek na ręce dyrektora Biura Wykonawczego Komisji Specjalnej.
Warszawa, 16 listopada
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Obywatele!
[...]
Łapownictwo, kradzieże, spekulacja, nadużycia - są przyczyną wielu braków w naszym życiu codziennym. Na krzywdzie człowieka pracy wyrastają milionowe fortuny gromadzone w kraju, wywożone za granicę lub trwonione w restauracjach i nocnych lokalach. W najlepiej pojętym interesie całego narodu i każdego poszczególnego obywatela rząd nasz rozpoczął bezkompromisową walkę ze zbrodniczymi elementami, pasożytującymi na ciele organizmu gospodarczego Polski.
Dekretem z dnia 16 listopada 1945 r. powołana została Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. Komisja została wyposażona w skuteczne środki, które pozwolą jej należycie kochać przestępców. Ważnym instrumentem w tej walce stają się również sądy doraźne, które w trybie przyspieszonym załatwiać będą m.in. sprawy o nadużyciu.
Ale żadna Komisja, żadne sądy nie będą w stanie wyplenić zła do końca, jeśli na pomoc im nie przyjdzie społeczeństwo. Dlatego też Komisja w pracy swej zwracać się będzie o pomoc do wszelkich organów kontroli społecznej, do wszelkich organizacji chłopskich, robotniczych, pracujących rzemieślników, kupieckich i innych, do wszystkich obywateli.
Każdy z nas cierpi od nadużyć. Wielu z nas widzi je i skarży się na nie. Ale w większości wypadków obywatele ograniczają się do bezpłodnych narzekań a często wprost patrzą przez palce na popełniane przestępstwa - na łapówki, na nadużycia, na kradzieże.
Takie stanowisko jest fałszywe i szkodliwe. Ono to właśnie rozzuchwala przestępców, którzy liczą na bezkarność wskutek bierności społeczeństwa.
Musimy zająć czynną postawę wobec faktów nadużyć i szkodnictwa. Nie wolno puszczać płazem ani jednego przestępstwa. Leży to w interesie ogólnym, w interesie każdego z nas. [...]
Komisja Specjalna powołuje w Warszawie i na prowincji biura skarg, do których należy donosić o wszelkich wypadkach nadużyć, kradzieży, łapownictwa, spekulacji. Rzecz jasna, w interesie samej sprawy, doniesienia muszą być konkretne i bezwzględnie sprawdzone.
Roman Zambrowski, Dr Kazimierz Jasiński, inż. Jan Grubecki, Leon Chajn, płk Mieczysław Mietkowski, Henryk Gacki, Konrad Świetlik, Marceli Porowski, Eugeniusz Gajewski.
„Głos Ludu”, nr 346 (386), z 29 grudnia 1945, cyt. za: Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Wszystkich spraw będących w delegaturze w toku dochodzenia znajduje się około 80. [...]
Stwierdziłem, że sporo spraw leży od tygodni nietkniętych. Często aresztowani zostają osadzeni w więzieniu bez przesłuchania I nie są przesłuchiwani do 3–6 tygodni.
Członkowie delegatury kierują się nierzadko wewnętrznym przekonaniem w stosunku do zatrzymanych, a nie materiałem rzeczowym. Nie wszyscy rozumieją, że nie wystarcza mieć wewnętrzne przekonanie o winie podejrzanego, ale należy udowodnić przestępstwo. Dlatego też są tacy podejrzani, osadzeni przez delegaturę w więzieniu, co do których nie zdołano zebrać dostatecznego materiału do wszczęcia postępowania postępowego. Po kilku tygodniach trzeba ich zwolnić, gdyż brak jest jakichkolwiek podstaw do dalszego przetrzymywania w więzieniu. Mało, potrafią być oni nawet nie przesłuchiwani. Dla przykładu następujące sprawy:
Sprawa Zambolli'ego i Epsztajna, podejrzanych o kradzież farby z magazynów TZP. Pierwszy z nich podejrzany był o kradzież 15 ton farby I osadzony został w więzieniu. Po dwóch miesiącach okazało się, że magazyn ten przekazany został przez TZP Zarządowi Miejskiemu, a Zambolii dostał polecenie od prezydenta miasta pobrania z tego magazynu jakiejś ilości farb. Zaznaczyć należy, że Zambolli jest urzędnikiem Zarządu Miejskiego. Wydaliśmy polecenie zwolnienia Zambolli'ego.
[...]
Przed wyjazdem, na posiedzeniu delegatury, daliśmy następujące instrukcje:
1) Wypełniać wszystkie rubryki w protokołach z przesłuchanymi świadkami I podejrzanymi. Stwierdziliśmy np., że w protokole nie było wymienione nazwisko przesłuchującego ani też protokół nie był przez niego podpisany.
2) W myśl przepisów, w protokole podejrzanego winno być stwierdzenie czy on przyznaje się do winy, czy też nie. Stwierdziliśmy, że w niektórych protokołach zeznań podejrzanego nie wspomniane zostały okoliczności przestępstwa.
3) Uprzedzać świadków o odpowiedzialności za nieprawdziwe zeznanie, a oskarżpnego, że może nie odpowiadać na zadawane pytania.
[...]
5) Koniecznie przesłuchać podejrzanego przed zastosowaniem aresztu. W wyjątkowych wypadkach – na drugi dzień. Stwierdziliśmy, że często protokoły są tak sporządzone, że nie można zorientować się o co podejrzany jest oskarżony.
Katowice, 12–18 kwietnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Na dziś pochód został odwołany, więc kiedyśmy idąc do miasta ujrzeli wielki tłum, ogarnęła nas wielka ciekawość. Przybliżając się, już z dala usłyszeliśmy jak tłum ryczał: „niech żyje prezydent Mikołajczyk”, „precz z komuną” i wreszcie kiedyśmy doszli, tłum zaczął skandować „Mikołajczyk ratuj Polskę” itd. Bezpieka próbowała rozpędzić rozszalały tłum, ale entuzjazm i egzaltacja kilkutysięcznego pochodu torowała szybko drogę wśród strzałów wściekłej partii. Bieda, kiedy któryś dostał się między tłum – z połamanym karabinem, podbitym okiem, lub wybitym okiem wracał, a raczej uciekał do auta. Po przemówieniu jakiegoś śmiałka i po hymnie narodowym, tłum ze sztandarami oczyścił miasto z orłów demokratycznych i wszelkich takowych ogłoszeń. Nie tylko w „moim mieście” to się odbywało, ale i w okolicznych miastach…
Katowice, 3 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Na 1 maja garstka ludzi poszła i tylko szkoły pod presja zapędzili. Na 3 maja olbrzymi pochód i manifestacja. Tłum nas porwał i niósł na swych falach. […] Przed wojskowym budynkiem zaczęli najbardziej krzyczeć „Polska dla Polaków”, a w oknach sowieckie mordy. Wtem wjechało auto osobowe trąbiąc, a w nim kilku oficerów polskich z rewolwerami wymierzonymi w tłum. Następnie w zbity tłum wjechało ciężarowe auto, robiąc skiby w żywym mięsie. W tym momencie dano salwę. […] Ponieważ musieliśmy przechodzić koło polskiego Gestapo, widzieliśmy jak autami zwozili aresztowaną młodzież. Cały dzień i noc trwała czystka.
Poznań, 3 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Ciekawyś na pewno, co u nas było w święto Królowej Polski. Dzień przedtem wszystkie uroczystości odwołano. Nabożeństwo tylko w kościele. Na ostatnią minutę przyszła delegacja wojska z orkiestrą do kościoła. Naokoło świątyni tłumy obywateli miasta. Po nabożeństwie mimo zakazu uformował się pochód za orkiestrą wojskową, harcerstwo i reszta młodzieży na czele. Kto żył, był na nogach. Przy dźwiękach orkiestry, śpiewach i okrzykach na cześć armii i innych, udał się pochód pod koszary 11 p[ułku] p[iechoty]. Po drodze z kościoła zatrzymywano się ciągle, przez to orkiestra i wojsko wróciły prędzej do koszar, a na czele pochodu znalazła się inna w strojach chłopskich. Przed restauracją Cieszki pochód zatrzymał się dłużej. Mieści się tu bowiem placówka PSL-u. okrzyki potężniały. W oknach restauracji pełno oficerów polskich. Z okrzykami „wojsko z nami” itd. pochód ruszył, składający się z tysięcy ludzi pod koszary. Tam dopiero wiwatowano. Jeden z uczestników pochodu prosił tam zebranych, żeby się teraz spokojnie rozeszli. Wznoszono jeszcze długo najrozmaitsze okrzyki, wojsko ciągle salutowało. Starsi poszli do domów, młodzież dopiero rozpoczęła swój festyn. Przyszli na nasz plac, gdzie śpiewali i jeszcze długo dali upust swojej „fantazji”! Wieczorem odbyła się w Domu Ludowym 3 godzinna akademia. Chcących wziąć udział w uroczystości mury nie pomieściły. W nocy rozpoczęły się aresztowania. Z znajomych siedzi syn Golki i Helena, Stareczek zwiał. Kupę innych jeszcze pod kluczem. Podczas dnia aresztowań nie było, bo z ludźmi było wojsko…
Tarnowskie Góry, 3 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Są u nas od miesiąca Anna i Bronisław Linkel, którzy wrócili zza Uralu. [...] Wrócili przerażeni i wyleczeni na zawsze z dawniejszych złudzeń.
Byliśmy na premierze „antyfaszystowskiej” sztuki „Papuga” jakiegoś Korcellego (podobno dziennikarzyna z Łodzi). Sztuka tylko na skutek koniunktury mogła ukazać się na scenie, gdyż jest lichotą i szmirą kompletną. Autor w słowie wstępnym dołączonym do programu z megalomanią rzekomej „ofiary” zawiadamia, że sztuka nie mogła być grana przed wojną ze względów cenzuralnych. Kretyn i kłamca, byle tylko nadać swojej nicości wartość, zapomina, że przed wojną za „sanacyjnej” Polski grana była „Genewa” Bernarda Shaw, w której były żywe karykatury Hitlera i Mussoliniego. Że była grana antyfaszystowska „Rodzina” Słonimskiego. Że wychodziło wtedy mnóstwo pism komunistycznych. Sztuka zapewne nie była grana z powodu swej nędzoty.
Warszawa, 16 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Już na samym wstępie swej pracy stwierdziłem chaos organizacyjny , który trwa po dzień dzisiejszy. Wszelkie dyrektywy Głównej Komisji, jej inspekcje oraz moje interwencje nie przyniosły żadnych rezultatów. Delegatura nie potrafiła się skonsolidować ani administracyjnie, ani też w przedmiocie ścigania przestępstw, do czego została powołana. Jak zauważyłem, przyczyną tego jest brak doboru odpowiednich ludzi z przewodniczącym na czele. W szczególności, prawie wszyscy członkowie delegatury nie posiadają nawet elementarnych wiadomości koniecznych do utrzymania tak poważnej instytucji, jaką jest Komisja Spejcalna, na odpowiednim poziomie. Brak poczucia prawa i porządku to cecha tych osób. . Poza bowiem błędami natury organizacyjno-administracyjnej, członkowie Komisji prowadząc dochodzenie dopuszczają się rażących przekroczeń, których nie trudno nazwać pospolitymi nadużyciami.
Na takim podłożu niedołężnej administracji delegatury oraz braku kontroli, działalność poszczególnych członków delegatury w terenie dała się odczuć w formie zdecydowanie ujemnej. Uwagi, które czyniłem, uważane były przez nich zasadniczo za utrudnianie ich pracy, gdyż twierdzili, że zbyt wiele opieram się na przepisach ustawy, a nie kieruję się względami społecznymi. Gdy wreszcie zwracałem uwagę, że brutalne odnoszenie się do osób trzecich I bezpodstawne, krzywdzące drugich aresztowania, sprzeciwiają się kardynalnym zasadom prawa i wolności, wówczas to członkowie Komisji przeprowadzali za zgodą przewodniczącego dochodzenia na własną rękę, nie powiadamiając mnie o niczym. W ten sposób uniemożliwiali mi w zupełności jakąkolwiek ingerencję. O sprawach dowiadywałem się wówczas ze skarg osób pokrzywdzonych lub ich rodzin [...].
[...] Dlatego też moim zdaniem całkowita zmiana personalna delegatury I obsadzenie jej czynnikiem fachowym, a w każdym razie zorientowanym, może umożliwić delegaturze prace, dla których została powołana, z wyłączeniem elementów, które miast tępić nadużycia, same je popełniają.
Poznań, 21 maja
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu z dnia 31 maja 1946 r. zostałam skazana na karę śmierci. Mam 22 lata, jestem Polką i nigdy nie myślałam, że koleje mojego życia tak się tragicznie ułożą. Upraszam Obywatela Prezydenta o łaskę i zamianę wyroku na karę więzienia. Dziś widzę z przerażeniem, że niedoświadczenie pchnęło mnie w niewłaściwym kierunku, tym samym w niewłaściwe otoczenie i w nim do upadku.
Do bandy „Rudego” zostałam wzięta przemocą przy użyciu podstępu. Na zabawie w Chróścinie podszedł do mnie nieznany mi wojskowy i zażądał, ażebym poszła z nim do najbliższego domu celem sprawdzenia dokumentów. Po wyjściu sterroryzował mnie bronią i zaprowadził do swojej kryjówki, gdzie targnął się na moją cześć kobiecą. On kazał mi należeć do bandy i groził śmiercią mnie i rodzinie, gdybym wycofała się lub zdradziła bandę. Do bandy tej należałam tylko 14 dni i cały czas byłam bezbronnym narzędziem w ich rękach. Faktu bezpośredniego zabicia kogokolwiek przewód sądowy mi nie udowodnił i przysięgam, że nikogo nie zabiłam i nad nikim się nie znęcałam. I choć dziś zdaję sobie sprawę z winy i konieczności poniesienia odpowiedzialności, bo mogłam przecież ryzykować ucieczkę, to jednak wyrok śmierci wydany na mnie uważam za zbyt surowy. Nadmieniam jeszcze, że dotychczas żadnego wyrobienia politycznego nie miałam. W kraju ścierają się różne prądy mające swoich zwolenników. Nieszczęściem moim było to, że zły los rzucił mnie w ręce ludzi, którzy działali na szkodę Polski Demokratycznej. Z reakcją nie mam żadnej naturalnej łączności. Rodzice moi to drobnorolni włościanie – obecnie repatrianci ze wschodu. W rodzinie naszej nigdy nikt nie był przestępcą. […] Proszę Obywatela Prezydenta o łaskę życia, a przysięgam, że w przyszłości, po odcierpieniu kary, będę starała się odrobić błędy i być pożyteczną dla Ojczyzny.
Wrocław, 2 czerwca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu z dnia 31 V 1946 r. zostałem skazany na karę śmierci za przynależność do oddziału leśnego działającego na terenie powiatu wieluńskiego, który to oddział dokonał napadu na pociąg w Czastarach, zabijając kilku żołnierzy sowieckich.
[…]
W oddziale S. P. przebywałem tylko 1 tydzień, tj. od 11 do 18 lutego 1946 r., w którym to dniu zostałem aresztowany. Razem z tym oddziałem brałem udział w zatrzymaniu pociągu w Czastarach, powiat Wieluń, w nocy z 17 na 18 lutego 1946 r. Wyjechaliśmy o godz. 1 w nocy. dowódca nie objaśnił większości uczestników o celu tej akcji, prawdopodobnie wiedziała o nim jedynie mała grupa. Ja także nie miałem pojęcia do czego akcja ta zmierza. Zostałem tak postawiony z automatem, że gdy nadjechał pociąg stałem przy ostatnim wagonie. Co się wtedy działo nie mógłbym powiedzieć, gdyż słyszałem tylko strzały i niczego nie widziałem. Gdybym miał świadomość, że celem tej akcji mają być zabójstwa żołnierzy sowieckich, to raczej uciekłbym, aniżeli dałbym się do tego użyć. Nigdy nie miałem na sumieniu żołnierzy sprzymierzonych. Jedynie kompletny brak wiadomości o zamierzeniach dowództwa pozwoliły mu na wykorzystanie mnie, który byłem w stopniu starszego strzelca.
Proszę gorąco Obywatela Prezydenta, aby wziął pod uwagę mój młody wiek, zupełnie zrozumiały strach przed zemstą organizacji podziemnej za zerwanie kontaktu oraz fakt, że byłem pionkiem, ślepą ręką wykonującą rozkazy dowództwa, że nie zabiłem żadnego człowieka, jak również to, że nie zabierałem żadnych przedmiotów dla siebie. Wierzę, że Obywatel Prezydent wczuje się w moje ówczesne położenie i korzystając z przysługującego mu prawa łaski, zamieni karę śmierci na karę więzienia.
Wrocław, 4 czerwca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Art. 1. Tworzy się Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, nazywanych w dalszych przepisach niniejszego dekretu Głównym Urzędem.
Główny Urząd podlega Prezesowi Rady Ministrów.
Art. 2. Do zadań Głównego Urzędu należy:
1)nadzór nad prasą, publikacjami i widowiskami w zakresie przewidzianym w szczególnych przepisach prawnych,
2)kontrola rozpowszechniania wszelkiego rodzaju utworów za pomocą druku, obrazu i żywego słowa; kontrola ta ma na celu zapobieżenie:
a) godzeniu w ustrój Państwa Polskiego,
b) ujawnianiu tajemnic państwowych,
c)naruszaniu międzynarodowych stosunków Państwa Polskiego,
d) naruszaniu prawa lub dobrych obyczajów,
e) wprowadzaniu w błąd opinii publicznej przez podawanie wiadomości niezgodnych z rzeczywistością.
[...]
Bolesław Bierut
Prezes Rady Ministrów:
Edward Osóbka Morawski
5 lipca
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ministerstwo Oświaty zarządzeniem z d. 20 maja 1946 [r.] [...] w sprawie organizacji na r.[ok] szk.[olny] 1946/[19]47 w szkołach zawodowych, przekształciło 4-klasowe gimnazja na 3-klasowe szkoły zawodowe i zmieniło obowiązujący dotąd wymiar godzin nauki religii , zmniejszając go we wszystkich klasach szkół zawodowych do 1 godziny tygodniowo. [...] Nie możemy tego wymiaru godzin przyjąć do wiadomości, albowiem uzyskaliśmy na kilka lat przed wojną do Ministerstwa WriOP 2 godziny na naukę religii we wszystkich klasach i we wszystkich typach szkół z wyjątkiem szkół dokształcających [...]. Zwłaszcza chwila obecna wymaga nadrobienia wojennego zaniedbania i wychowania młodzieży na ludzi pełnowartościowych – do czego potężnym czynnikiem są religijne zasady. Ograniczenie nauki religii, przewidziane zarządzeniem Ministerstwa Oświaty musielibyśmy uważać za utrudnienie pracy Kościoła i podcinanie oddziaływania religijno-wychowawczego, a równocześnie wprowadzanie nieporozumienia w dotychczasową zgodną współpracę. Oczekujemy dlatego, że władze szkolne, podkreślające tak często konieczność odbudowy moralnej – zapewnią na naukę religii to przynajmniej minimum, jakim są 2 godziny tygodniowo.
Kraków, 2 sierpnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu, na sesji wyjazdowej w Jaworze w dniu 13 VIII 1946 r. oskarżony z art. 27 i 28 KKWP w związku z art. 3 Dekretu z 16 XI 1945 r. zostałem skazany na karę śmierci.
Zwracam się do Obywatela Prezydenta z usilną prośbą o ułaskawienie. Prośbę swą motywuję następująco: popełnione przestępstwo nie było moją inicjatywą, gdyż zostałem wciągnięty do organizacji i sterroryzowany przez S. C., który obecnie zbiegł w niewiadomym kierunku, a Sąd uznał mnie za głównego winowajcę.
Jestem oficerem służby stałej Wojska Polskiego od 1937 r. Brałem czynny udział w wojnie z Niemcami w 1939 r. Zupełnie zniszczony moralnie i materialnie, tracąc ojca i matkę dostaję się do obozu koncentracyjnego w Niemczech, gdzie przebywałem do 1945 r. Oswobodzony przez Armię Czerwoną wróciłem do kraju. Podczas powrotu do Warszawy zatrzymałem się w biurze Pełnomocnika Rządu w Jaworze i jako pionier rozpocząłem organizowanie administracji cywilnej, pełniąc funkcję Kierownika Referatu Wojskowego. Za pracę na tym polu zostaję odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi w dniu 9 V 1946 r.
Skazany na karę śmierci pozostawiam żonę i trzymiesięczne dziecko bez żadnych środków do życia.
Mając zaledwie 31 lat mogę w przyszłości, po odbyciu kary, pracować dla dobra Ojczyzny.
Jedynie łaska Obywatela Prezydenta może uratować mi życie i zdecydować o przyszłości mojej i drogiej mi rodziny.
Jawor, 14 sierpnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu, na sesji wyjazdowej w Jaworze z dnia 13 VIII 1946 r., oskarżony z art. 1 i 3 Dekretu z dnia 16 XI 1945 r., zostałem sazany na karę śmierci.
Zwracam się do Obywatela Prezydenta z gorącą prośbą o darowanie mi życia. Prośbę swą motywuję następująco:
Podczas okupacji niemieckiej brałem czynny udział w walkach szeregach oddziałów partyzanckich, by jako młody chłopak z narażeniem wielokrotnym życia – wykuwać zręby niepodległości Ukochanej Ojczyzny.
Po oswobodzeniu Państwa Polskiego przez Armię Sowiecką przyjechałem na Ziemie Odzyskane, by w spokoju uczciwie pracować w Wolnej i Demokratycznej Polsce.
Mając zaledwie dziewiętnasty rok życia zostałem w mej pełnej nieświadomości wciągnięty przez elementy wywrotowe (jak się okazało) do nielegalnej organizacji. Elementy te całkowicie wykorzystały mój młody wiek, moją całkowitą nieświadomość i niewyrobienie społeczno-polityczne i użyły mnie jako pionka do swych podstępnych i skrytobójczych zamiarów. W wyniku tego popełniłem tak straszny w skutkach czyn, którego cały ogrom dziś odczuwam i, który stał się dla mnie niemytą hańbą całego mojego nieszczęśliwego życia. Obywatelu Prezydencie! Ty jako Włodarz Wolnej, Demokratycznej Polski, która wyszła zwycięsko z tak wielkiego kataklizmu i świeci blaskiem odradzającej się potęgi – racz spojrzeć na życie dziewiętnastoletniego człowieka! Życie, które przez ogrom tej wojny już tyle wycierpiało. Niechaj ta ogromna łaska darowania mi życia spłynie na mnie, abym w szczerej i uczciwej pokucie – sumienną pracą dla społeczeństwa zmył tę hańbę, która na mnie spadła.
Jawor, 15 sierpnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
W dniu 8 sierpnia 1946 r. udałem się w towarzystwie inspektora Okręgowego Zarządu Więzień i Onozu ob. Trzcinki, kierownika Łódzkiego Zarządu Więzień i Obozów ob. Więckowskiego, do obozu w Sikawie, gdzie ustaliliśmy następujące warunki. W tej chwili obóz Sikawa może pomieścić od 500 - 600 szabrowników i spekulantów w czterech blokach, które mogą być w każdej chwili oddzielone od reszty baraków, w których są pomieszczeni różnego rodzaju Niemcy. Położenie obozu jest wśród wioski i pól Siklawa; otoczony jest drutem kolczastym z wieżyczkami strażniczymi i strażami postawionymi na zewnątrz obozu.
W tej chwili odbywa się budowa nowych wieżyczek i gniazd dla karabinów maszynowych, w celu lepszego zabezpieczenia. Możliwości zatrudnienia wewnątrz obozu są przy pracy na roli, ewentualnie przy budowie nowych baraków, które obóz sprowadza i buduje. Wyżywienie zapewnione. [...] Warunki spania są zapewnione poprzez sienniki ze słomą i koce. Pracę dla spekulantów możemy zapewnić odpowiednią i na zewnątrz.
Łódź, 17 sierpnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
W dniu 5 sierpnia br. oglądnąłem obóz V[olks]d[eutschów] w Mysłowicach.
Obóz ten jest nieźle zabezpieczony, jednakowoż dostęp do obozu prowadzi przez wąską uliczkę, w której więźniowie kontaktować się mogą z otoczeniem. W obozie znajdują się małe warsztaty: szewski, stolarski, ślusarski. Pojemność obozu dla celów Komisji dostateczna. Dla więźniów brak pracy na miejscu w Mysłowicach. Oczywiście pracy, w której więźniowie mogliby być izolowani od otoczenia. Zdaniem moim, obóz ten dla Komisji Specjalnej nie jest odpowiedni.
Tego samego dnia zwiedziłem obóz V[olks]d[eutschów] w Libiążu pod Chrzanowem. Obóz ten pomieścić może ponad 1000 osób, jest dobrze zabezpieczony (druty pod prądem). Słabą stroną obozu jest dojście do niego, które prowadzi przez ulicę obok kilku domów zajmowanych przez robotników miejscowej kopalni węgla. Wokół obozu jest duża wolna przestrzeń ułatwiająca kontrolę otoczenia. Bardzo łatwo można skontrolować wszystkich obcych, którzy chcieliby nawiązać kontakt z obozem.
Kraków, 26 sierpnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Poseł ob. [Włodzimierz] Sokorski: Wysoka Rado! Powołanie na wniosek Komisji Centralnej Związków Zawodowych dekretem z dnia 16 listopada 1945 r. Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym było wyrazem niezłomnej woli mas pracujących, żeby wytępić z naszego życia publicznego i gospodarczego złodziejstwo, spekulację i świadome szkodnictwo gospodarcze wrogów demokracji ludowej.
Musimy sobie jasno zdawać sprawę z tego, że byliśmy zmuszeni dokonywać olbrzymich historycznych przemian natury ustrojowej nie tylko w warunkach dewastacji natury psychicznej i moralnej, jako rezultatu rabunkowej polityki okupanta. Jedni walczyli, drudzy spekulowali: krew i złoto było najbardziej przyjętą walutą wymienną i to dziedzictwo nie mogło nie zaciążyć na naszej młodej państwowości.
Nie jest tajemnicą, że do naszego młodego aparatu publicznego i gospodarczego dostało się, w pierwszym zwłaszcza okresie, bardzo wielu łotrów, złodziei, spekulantów albo po prostu wrogów naszego systemu, żeby szkodnictwem gospodarczym podważyć jego bazę ekonomiczną. Nie ulega wątpliwości, że wielu przyszło do naszego aparatu w przekonaniu, że system potrwa kilka zaledwie miesięcy i należy ten okres wykorzystać dla wzbogacenia się kosztem społeczeństwa i państwa.
Instynkt mas pracujących pozostał jednak zdrowy i masy pracujące uchwałą Komisji Centralnej Związków Zawodowych zażądały rozpoczęcia bezwzględnej walki ze spekulacją i szkodnictwem.
Taka jest geneza i takie są przyczyny powstania Komisji Specjalnej.
[…]
Nie ulega wątpliwości i stwierdzam z całą odpowiedzialnością kierownika ruchu zawodowego, że Komisja Specjalna w ciągu ostatnich miesięcy dokonała olbrzymiej pracy w dziele uporządkowania naszego życia publicznego i gospodarczego.
Spekulant, szkodnik, złodziej grosza publicznego został schwycony za gardło. Komisja stała się postrachem dla tych, którzy w okresie okupacji kupowali prawo do krwi narodu za złoto okupanta. Komisja Specjalna stała się orężem mas pracujących, stając śmiało, otwarcie przed radami zakładowymi ze szczegółowymi sprawozdaniami.
[…]
Niechże masy pracujące stwierdzą, kogo boli dziś serce, gdy ręka sprawiedliwości, według nas niejednokrotnie jeszcze za łagodnie, spada na karki spekulantów i szkodników gospodarczych.
Nie jest argumentem, że od tego są sądy normalne. Sądownictwo działa wolno, podczas gdy tempo życia naszego, naszych przemian wymaga działania natychmiastowego.
Sądownictwo nie zawsze jeszcze wyczuwa istotę naszych przemian, podczas gdy aparat Komisji Specjalnej, obsadzony i kontrolowany w znacznym stopniu przez związki zawodowe, jest aparatem tych ludzi, którzy budują obecnie ustrój mas pracujących.
Warszawa, 23 września
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Poseł ob. Zambrowski:
Komisja Specjalna powstała na mocy dekretu z listopada 1945 r., zaczęła działać w pierwszych miesiącach 1946 r. i dorobek jej mogą określić już poważne cyfry, które wskazują na to, że Komisja swoje zadanie, zadanie walki z nadużyciami, walki z korupcją, zadanie oczyszczenia aparatu państwowego od elementów obcych, szkodniczych, wykonuje pozytywnie.
Komisja, jak może żaden inny organ sądowniczo-prokuratorski, jest związana z szerokimi masami pracującymi w mieście i na wsi, i dowodem tego jest 10 000 spraw, które wpłynęły do biura skarg Komisji Specjalnej w terenie, które w większości swojej zostały skierowane do prokuratury, do sądów, do organów kontroli państwowej i które w jakichś zaledwie 10% były rozpatrywane bezpośrednio przez Komisję Specjalną na zasadzie tych uprawnień, które jej dekretem były dane.
[…]
Chciałbym zwrócić uwagę, że zaraz poza tymi cyframi istotniejszy jeszcze jest może fakt, że ta straszna plaga nadużyć, korupcji, spekulacji, która miała miejsce w pierwszym roku naszego niepodległego bytu, że ona znalazła w Komisji Specjalnej niewątpliwie tamę, że na spekulantów padł postrach, że teraz już spekulanci, korupcjoniści w urzędach wiedzą, że Komisja jest i boją się tej Komisji i jest bardzo wielu takich, którzy w aparacie państwowym, nie dbając o grosz publiczny, ustosunkowywali się niedbale do wykonywania swoich obowiązków, teraz stoją pod grozą tej Komisji i jest bardzo wielu takich, którzy w aparacie państwowym, nie dbając o grosz publiczny, ustosunkowywali się niedbale do wykonywania swoich obowiązków, teraz stoją pod grozą tej Komisji i pracą swoją z konieczności usprawniają i przystosowują do ustaw.
Warszawa, 23 września
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Bardzo przejmuję się losem Polski. Melancholijna to sprawa i nieszczęściem czasem jest, że weszliśmy w ten straszliwy okres historyczny zupełnie niedojrzali i z takim socjalnym uwarstwieniem, że to nas może zmiażdżyć. Brak mieszczaństwa we właściwym czasie tak teraz procentuje, cóż, mamy inteligencję-szlachtę, chłopa-szlachcica i robotnika-szlachcica – wszystko to razem daje wynik, że jest to tragedia, jakiej nie znała historia. Gra idzie nie o taki czy inny ustrój, tylko o istnienie albo zagładę – i cóż, chyba tylko płynąć, choć sił jest na przepłynięcie 2 kilometrów, a brzeg jest o 20 kilometrów oddalony.
[...]
Jest tyle zdolności i sensu w tym narodzie, że te nastroje powstańcze, które w razie ruchawki światowej obrócić mogą całą Polskę w Warszawę, napełniają smutkiem.
Nowy Jork, 30 września
Czesław Miłosz, „Mój wilenski opiekun”. Listy do Manfreda Kridla (1946–1955), Torun 2005, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Rano w Urzędzie Skarbowym, w domu i znowu w Urzędzie Skarbowym. Ile mi to zabiera czasu. Stamtąd do Muzeum Narodowego na otwarcie wystawy zbiorów odebranych Potockim. Bardzo piękne tkaniny, koronki i pasy słuckie. Tak pięknej i obfitej kolekcji pasów nie posiadało dotąd chyba żadne muzeum w Polsce.
Potem obeszłam wszystkie dawne sale muzeum. Lorentz uruchomił już całe muzeum. Są wielkie niepowetowane braki, ale z jakąż radością wita się dawne wielkie znajome pozycje!
Warszawa, 26 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Obóz ogrodzony jest podwójną siecią drutów kolczastych w postaci prostokąta, w każdym z czterech rogów którego znajduje się tzw. zwyżka (wieża wartownicza), w której mieści się warta z bronią maszynową. Oprócz tego ochronę pełni w każdym czasie wymienione dziesięć posterunków, a wreszcie patrol ruchomy z 3 ludzi. W nocy przedpole ogrodzenia jest silnie oświetlone.
[...]
Przeprowadzone z niektórymi więźniami rozmowy wykazały, iż są oni zadowoleni z przenosin, gdyż, jak mówili, ich godność ludzka jest tu poszanowana, zaś wymagana praca jest potrzebna i celowa, mimo wymagania posłuchu i dyscypliny. W Jaworznie, według tych więźniów, poniżano [ich] świadomie, a praca była nieproduktywna i miała na celu jedynie szykanę.
[...]
Więźniowie zatrudnieni są w: warsztatach (ślusarski, stolarski, krawiecki, szewski, koszykarski, szczotkarski), piekarni, betoniarni, przy karczunku w lesie, w administracji, w dziale gospodarczym i pracy porządkowej, w szpitalu i przy pracach umysłowych. Ogólna zdolność zatrudnienia warsztatów wynosi 160 - 200 ludzi, robót leśnych do 50, betoniarni - 50 ludzi. Prace leśne trwać mogą jeszcze najwyżej miesiąc. Betoniarnia, aczkolwiek żwir do betonu a nawet pręty do żelazobetonu znajdują sie na miejscu, na czas zimy pracować może tylko pod dachem i w cieple, a więc nie może dać w obecnym czasie zatrudnienia więcej niż 50 ludziom. Dla rozszerzenia betoniarni trzeba by drugiej maszyny, a także budowy specjalnej rampy. Jednak i w takim razie i w lecie maximum zdolności zatrudnienia betoniarni nie przenosiłoby 300 - 400 ludzi. Obecnie stan zatrudnienia w obozie wynosi we wszystkich wymienionych na początku rodzajach pracy 400 ludzi, zaś przy rozszerzonej betoniarni wzrósłby do 700.
Warszawa, 6 grudnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Przed 8 wieczorem przyjechało po mnie auto, którym jeszcze wstąpiliśmy do Hotelu Sejmowego po Nałkowską. Nie widziałam jej 20 miesięcy. Od razu wchodząc do auta zaczęła coś mówić, coś nie do zapamiętania. [...]
Zawieziono nas do Domu Akademickiego, gdzie się to odbywało. Po raz pierwszy miałam uczucie, że to jest coś demokratycznego. Przybyło – zamiast spodziewanych – 500–600 delegatów. Właśnie byli na kolacji w stołówce (tylko literatów przywabia się świetnymi bankietami). Sala – jak sala po całym dniu obrad. Przy zielonym, zaprószonym resztkami tytoniu, stole siedział Borejsza i pił z kubka herbatę zagryzając bułką. Nas też poczęstowano herbatą w ogromnych kubasach i bułkami z masłem i kiełbasą. Nałkowska doskonale się trzyma, gładka, nic na swoje lata nie wygląda. [...]
Nałkowska czyta pierwsza krótki utwór z „Medalionów”. B. słabe i makabra z czasów okupacji. [...] Iwaszkiewicz (któremu powiedziałam mnóstwo szczerych komplementów o jego książkach) przeczytał dwa wiersze dobre. Moja humoreska (jak i „osoba”) została dobrze i życzliwie przyjęta. Pierwszy raz w życiu słyszałam moje audytorium wybuchające śmiechem. Ale najbardziej zastanowił mnie Pruszyński. Przeczytał opowiadanie w stylu mysterious stories angielskich.
Warszawa, 14 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Klasyczny rozwój monarchii idzie od despotyzmu do monarchii konstytucyjnej, liberalnej. Przypuszczam, że taką samą drogą idzie rozwój demokracji. Obecnie przeżywamy okres demokracji despotycznej w różnych jej odmianach. Po co udawać co innego? Demokracja despotyczna chce udawać formy demokracji konstytucyjnej, liberalnej. Tym fałszem musi je paczyć. Po co było ogłaszać, że wybory są tajne, gdy potem ogłasza się, że jedyne „prawomyślne” są jawne. Już nie ten ma być „wrogiem demokracji”, kto by głosował przeciw demokracji, lecz ten kto chce zachować tajność głosowania. Po co udawać, że ma być sejm, gdy wiadomo, że on nic poza tym co rząd narzuci uchwalić nie może.
Możliwe, że taki system jak obecnie przyniesie Polsce istotne korzyści. Możliwe, że Polska nie ma dziś lepszej szansy, że nie ma w ogóle innej szansy istnienia. Bywają takie chwile w życiu narodów. Ale po co udawać, że system jest inny? Każdy rząd musi starać się o zaufanie narodu. Tym bardziej rząd, co przychodzi drogą nienormalną, jak bywa po wojnach i w czasie przewrotów. Ale takie postępowanie nie jest w stanie podnieść zaufania do rządu i nawet ci, co je mieli albo go nabrali – tracą je.
Dziś przesłano nam „zaproszenie” na zebranie przedwyborcze naszego domu. Napisano na nim „obecność obowiązkowa”. Jeśli nawet taki człowiek jak ja czuje mimowolne zastraszenie czytając to – cóż dopiero mówić o zwykłym szarym człowieku, zależnym, bojącym się stracić posadę, mieszkanie, kartki, bojącym się wiecznie prześladowań policji.
Warszawa, 12 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Roztrząsając wszystko, co się stało w związku z wyborami, myślę, że koniec końców nie stało się źle. Trwanie jakiegokolwiek rządu jest lepsze niż ciągłe zmiany rządu. W dzisiejszych okolicznościach nie możemy sobie pozwolić na chwilę nawet zamętu i chaosu, a ten by nastał niewątpliwie po objęciu rządów przez Mikołajczyka, który nie rozegrał dobrze tej partii, bo gdyby był poszedł na Blok, wybory wprawdzie stałyby się jeszcze większą fikcją, ale miałby w sejmie około 100 posłów zamiast 24. PSL-owcy zdradzają piramidalną naiwność opierając swoją politykę na komunikatach BBC. To nie jest poważna polityka. W złej sytuacji trzeba umieć wykorzystać jej wszystkie dobre strony. Musimy tworzyć siłę duchową i gospodarczą. Na polityczną i „mocarstwową” w tej chwili nie ma szans.
Nie podejmuje się walki, gdy nie ma szans. W tym okresie nie mamy lepszej szansy niż to co jest, ani nawet w ogóle żadnej szansy. Geniusz polityka to widzieć, kiedy są szanse, a kiedy nie ma i kiedy są jakie. Mikołajczyk tego geniuszu nie wykazał.
Z chwilą kiedy stoi się tak samo jak rząd na gruncie protektoratu Rosji (główny i jedyny kamień obrazy dla narodu) - to nic go właściwie z rządem nie różni. Rosja nigdy nie pozwoli na skasowanie w Polsce systemu policyjnego, a reform samo społeczeństwo nie dałoby ani obalić, ani nawet uszczuplić. Pozostają ulepszenia w szczegółach, bardzo konieczne, ale co do tego PSL nie ujawniło żadnej twórczej koncepcji. Ci co liczą na konflikt Anglosasów z Rosją mogliby co najwyżej przygotowywać mądrą i polską koncepcję postępowania na wypadek radykalnej odmiany ustosunkowania sił. Ale nie jestem pewna, czy Polska wyszłaby w ogóle z tego konfliktu żywa.
Dziś wytracić albo wywieźć 10–15 milionów ludzi nie jest dla żadnego potężnego mocarstwa zagadnieniem.
Warszawa, 23 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Moja Miła, Droga Kaziu! Czy nie czas, aby się Pani z naszą nową literaturą zaczęła zaznajamiać już w kraju? Pisała mi Pani, że, aby przyjechać, musi Pani najpierw mieć gwarancję otrzymania pracy. Rozmawiałem w tej sprawie z najmiarodajniejszymi czynnikami, które mi oświadczyły, że żadnej „gwarancji” udzielić nie mogą, ale nie wątpią one, że pracy będzie Pani miała tutaj ile dusza zapragnie. Jest Pani wykwalifikowaną urzędniczką, zna Pani języki i – „last not least” – jest Pani przecież znakomitą literatką, nie ma więc najmniejszej obawy, aby Pani mogła być bezrobotną. Nie śmiem namawiać Pani do powrotu do Polski, bo skądże mogę wiedzieć, jak Pani zareaguje na naszą nową rzeczywistość. Dla mnie jest ona ciekawa, nawet piękna, a co najważniejsze głęboko zobowiązująca pisarza w stosunku do społeczeństwa. Jedyną namową niech będzie następujące stwierdzenie, szczere i doprawdy z głębi serca płynące: jestem bardzo szczęśliwy, że do Polski wróciłem, nie ma takiej zagranicy, w której dziś chciałbym przebywać.
Proszę o wiadomość, jakie są Pani zamiary. Jednocześnie składam ofertę na spełnienie wszelkich próśb Pani i okazanie każdej pomocy, niezależnie od tego, czy Pani wróci do Polski, czy nie. jedna rada praktyczna: proszę sobie zapewnić w Warszawie mieszkanie, bo z tym najtrudniej, ale myślę, że skoro siostra Pani mieszka tutaj, to i dla Pani znajdzie się miejsce.
Warszawa, 24 stycznia
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Wczoraj byłam z Kazią na filmie „Zakazane piosenki”. Fatalnie zły film. Głosy dudniące i tak niewyraźne, że większość tekstu jest zupełnie niezrozumiała. Kilka zdjęć pięknych, kilka scen dobrych – to wszystko.
Tekst odpowiednio przyprawiony. Piosenki pozmieniane: zamiast „Odbudujem Polskę od morza do morza” – „Odbudujem Polskę od gór aż do morza”; zamiast „Siekiera, motyka, bimbru szklanka” – „Siekiera, motyka, piłka, szklanka” (bo „bimber” zakazany); zamiast „Nie było, nie było, Polsko, szczęścia Tobie” – „Nie było, nie było, Polsko, dobra w Tobie”. Koniec - apoteoza wzięcia Warszawy przez Sowiety i armię kościuszkowską.
Warszawa, 26 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Przewodn[iczący] W[alenty] Preiss: człowiek zdolny i inteligentny, pełen inicjatywy i rozmachu, które połączone z, do ostatnich granic posuniętą, samowolą, megalomanią i uporem sprawiają, że działając wysoce niewłaściwie, czyniąc posunięcia powodujące jak najgorsze skutki dla niego samego i dla kierowanej przez niego placówki, Preiss nie daje się przekonać o niesłuszności swojego podejścia, za argument wysuwając to, że działa w dobrej wierze, w co zresztą nie można nie wierzyć.
Na metodach postępowania Preissa ciąży rutyna pracy w więziennictwie, gdzie drakońskie metody postępowania z ludźmi w pewnych wypadkach były konieczne. Na terenie organów KS metody te pod żadnym pozorem nie mogą mieć zastosowania. Np. Preiss, przesłuchując, sadza podejrzanego w pozycji “na baczność” kilka metrów od siebie, nie pozwala na najmniejszy ruch, na biurku leży odbezpieczony pistolet. Przesłuchanie trwa zazwyczaj kilka (nawet do pięciu) godzin, przy czym zmieniający się przesłuchujący zadają podejrzanemu po kilkadziesiąt razy te same pytania, nawet w wypadkach, gdy delikwent całkowicie przyznaje się do winy (np. Igra). W pewnym momencie Preiss podchodzi do delikwenta z tyłu i stwarza wszelkie okoliczności, każące podejrzanemu domyślać się, że będzie do niego strzelać. Metody te niekiedy Preiss stosuje nawet do świadków i osób postronnych. Słyszałam od człowieka miarodajnego, że w ten sposób przesłuchiwał siostrę jednego z podejrzanych, starając się od niej wydobyć, ile zapłaciła adwokatowi, który interweniował w sposób najzupełniej legalny. Przesłuchiwane przez Preissa młode kobiety częstokroć są zapytywane o intymne i niczym ze sprawą nie związane szczegóły.
Inną metodą przesłuchiwania jest badanie podejrzanego lub świadka przy nastawionym na całą moc głośnika aparacie radiowym, co zmusza delikwenta do krzyczenia swoich zeznań.
Nadmiar temperamentu Preissa znajdował swoje pozytywne wyładowanie w walce z przemytem, w któej on sam kierował, niekiedy dosłownie z narażeniem własnego życia, pracą operatywną w terenie. Wyładowywanie nadmiaru energii na dworcu kolejowym, na którym przewodniczący delegatury osobiście łapał baby z drobnym szabrem - nie przyczyniło się do podkreślenia powagi urzędu.
Szczecin, 2 kwietnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Pobyt więźnia w Milęcinie mija się z celem obozu pracy i to z następujących powodów:
1) brak wszelkiej dyscypliny wśród więźniów.
a) więźniowie palą w czasie pracy papierosy i fajki,
b) raportowanie sali naczelnikowi obozu odbywa się w sposób raczej towarzyski. Nie wszyscy więźniowie stawają na baczność, niektórzy leżą względnie siedzą na łóżkach podczas raportowania, mimo że nie są chorzy ani ułomni,
c) więźniowie rozmawiają tak z dozorcami, jak i z kierownictwem obozu w pozycji zupełnie swobodnej,
d) golenie więźniów odbywa się podczas pracy w poszczególnych warsztatach, przy czym więźniowie palą papierosy,
e) więźniowie nie wykonują polecenia należytego układania ubrań przed udaniem się na spoczynek nocny, tłumacząc to brakiem podgłówek,
f) więźniowie samowolnie opuszczają warsztaty pracy i pozostają na blokach [...],
g) więźniowie bojkotują zarządzenia kierownictwa obozu, wydane w sprawie półkrótkiego strzyżenia włosów (do 3 cm). Gdy kierownictwo starało się zrealizować swoje zarządzenie, powstał w obozie pewnego rodzaju "bierny opór". Więźniowie protestowali wobec dozorców i kierownictwa obozu, grożąc głodówką.
Bydgoszcz, 24 kwietnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Wczoraj tu milicja wtargnęła do uniwersytetu i kazała usunąć flagi wywieszone jeszcze na pierwszego Maja i pozostałe na trzeci. Bo święto 3 Maja jest zniesione. Doprowadzą do tego, że się je będzie świętować ukradkiem jak za caratu.
Wrocław, 4 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
& 1
Osoby skierowane do obozu pracy postanowieniem Komisji Specjalnej obowiązane są do pracy fizycznej.
W związku z tym, każdy więzień, po przybyciu do obozu winien być zbadany przez lekarza, który stwierdzi w swej opinii, czy więzień zdolny jest do cięższej pracy fizycznej (50-100% zdolności do pracy fizycznej).
& 2
Do prac kancelaryjnych związanych z administracją obozu wolno używać więźniów powyżej lat 60 oraz tych, których lekarz obozowy uzna za niezdolnych do cięższej pracy fizycznej. W wyjątkowych wypadkach, za uprzednią zgodą Biura Wykonawczego można użyć do pracy kancelaryjnej także więźnia zdolnego do cięższej pracy fizycznej, z tym jednak zastrzeżeniem, że więzień ten musi każdego dnia, przez pół dnia pracować fizycznie.
& 3
Do pracy w kuchni oraz prac pomocniczych związanych z kuchnią obozową (z wyjątkiem rąbania i noszenia drzewa opałowego, węgla, wody itp.) wolno używać jedynie kobiety.
& 4
W warsztacie szczotkarskim wolno zatrudniać jedynie kobiety oraz więźniów niezdolnych do cięższej pracy fizycznej. [...]
& 5
Przez pierwsze dwa miesiące od chwili osadzenia w obozie, więzień nie może otrzymać zezwolenia na widzenie się z kimkolwiek, chyba w wyjątkowych wypadkach za zezwoleniem Biura Wykonawczego Komisji Specjalnej. W czasie dalszego pobytu w obozie więzień może otrzymać od naczelnika obozu, raz w miesiącu, zezwolenie na widzenie się z najbliższą rodziną: rodzice, żona, dzieci.
Warszawa, 6 maja
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
WRN, którego proces się obecnie przygotowuje, był za okupacji organizacją najbardziej zasłużoną, bezkompromisową i ofiarną w walce z Niemcami. I tych ludzi ma się sądzić za szpiegostwo.
Ale w Rosji nie ma innych procesów politycznych jak procesy o szpiegostwo. To ich cyniczna nikczemna metoda walki z przeciwnikiem politycznym. WRN było za okupacji jeszcze bardziej popularne niż AK. Jeśli nie pracowali w niej, to sympatyzowali z tą organizacją wszyscy najlepsi ludzie w Polsce. Jeśli rząd obecny zdołał osiągnąć jakieś zdobycze moralne na społeczeństwie - utraci je wszystkie w tym procesie. Sądzić się w nim będzie naród, który patrzy, milczy i wszystko zapamięta.
Zdaje się, że oni chcą zniszczyć teraz socjalistów. Potem przyjdzie kolej na demokratów, potem na katolików, wreszcie na czystkę w PPR. Ostoją się jedynie ludzkie wywłoki oraz ugodowcy – apologeci uległości wobec każdego rządu, ugody z każdym stanem rzeczy. Rosja jest wielka i cierpliwa – nie spocznie póki nie wykona (innymi tylko środkami) na Polsce programu hitlerowskiego. Z Polski zostanie czarna miazga, którą można będzie do woli urabiać.
Warszawa, 17 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Niniejszym proszę uprzejmie o ułaskawienie i uwolnienie, lub zmniejszenie wymiaru kary dla mojego syna H., odbywającego karę więzienia w Dzierżonowie. Syn mój ur. 17 IV 1929 r. w Wałbrzychu, nie mając pracy i środków do życia, został namówiony przez swych kolegów pochodzenia niemieckiego do przejścia granicy niemieckiej, aby tam znaleźć pracę. Przed wykonaniem tego zamiaru został aresztowany w Wałbrzychu. Po osądzeniu został skazany na 15 lat więzienia, z tego 1 rok już odbył, a 5 lat zmniejszono w wyniku amnestii; pozostało do odbycia jeszcze 9 lat.
Ja, jego matka, wdowa, autochtonka, Polka – proszę gorąco Obywatela Prezydenta o częściowe lub całkowite darowanie kary mojemu synowi. Nadmieniam, że syn mój nigdy nie należał do organizacji „Hitler-Jugend” i był wychowany w duchu demokratycznym. Z kolei ja przez 10 lat należałam do Partii Socjalistycznej – wrogiej dla ustroju hitlerowskiego. Mój mąż również do w/w partii należał, za co został karnie wcielony do wojska niemieckiego i wysłany na front wschodni, gdzie zginął.
Jeszcze raz gorąco proszę Obywatela Prezydenta o przychylne rozpatrzenie mojej prośby i wypuszczenie na wolność mojego syna i żywiciela rodziny zarazem.
Wałbrzych, 7 lipca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
[...] to wszystko, co tam widziałem i słyszałem wywarło na mnie przygnębiające wrażenie.
W obozie siedzą ludzie za różne przewinienia gospodarcze, większe i lżejsze. Jedni siedzą już kilkanaście miesięcy, inni dopiero przybyli. [...]
Poważne rozgoryczenie wśród uwięzionych wywołuje przede wszystkim bardzo różnorodny wymiar kary w stosunku do przewinienia. Są jedni, którzy za poważne przestępstwa, gdzie narazili skarb państwa na milionowe straty, otrzymali stosunkowo niski wymiar kary, bo od 6 do 12 miesięcy obozu, inni zaś, za wielokrotnie mniejsze przewinienia, np. handel (nie kradzież) towarami unnrowskimi, odsiadują dwuletnie kary. Jednakową karę otrzymał ten co kradł, i ten co kupował od niego towar przydziałowy. Trudno tu powiedzieć, czym się kierowały Komisje Specjalne w wyrokowaniu, lecz słuchając relacji rodzin uwięzionych, oraz czytając sprawozdania z procesów w prasie, narzuca się wyraźnie olbrzymia różnorodność w wyrokowaniu Komisji Specjalnych, gdzie wysokość kary zależy głównie od widzimisię i humoru danego składu sądzącego. A może wchodzi tu w grę przynależność partyjna? [...]
Ostrów Wielkopolski, 2 sierpnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Uwydatnia się [...] olbrzymia różnorodność w stosowaniu amnestii do przestępstw natury gospodarczej.
[...]
Ustawa amnestyjna ma nie stosować się do przestępstw, dokonanych w chęci zysku. Lecz znam wiele wypadków, gdzie do tego rodzaju przestępstw ustawę zastosowano. Parę tygodni temu czytałem, że referent aprowizacyjny przy starostwie lub magistracie w Zielonej Górze lub Gorzowie popełnił wiele poważnych nadużyć i zastosowano do niego amnestię. Również w sprawie opisanej w dołączonym wycinku z gazety jest mowa o amnestii. A przecież obydwa te przestępstwa też popełniono z chęci zysku. A zwykły złodziej lub morderca popełniający mord rabunkowy, czyż nie działają z chęci zysku? Jakaż jest więc różnica. Jakiż jest miernik w stosowaniu amnestii. Jeśli amnestią są objęte przestępstwa popełnione przed 9 maja 1946 r. lub przed 5 lutego 1947 r., niech to tyczy się do wszystkich przestępstw jednakowo (z wyjątkiem zdrady państwa, szpiegostwa itp.), niech nie będzie luk w stosowaniu amnestii według uznania pewnych osób. Niech będzie jedna ustawa dla wszystkich, bo przecież to jest zasadą praworządnego państwa. Czy nie dobrze byłoby więc przejrzeć raz jeszcze wyroki, zasądzone przez Komisję Specjalną i ustaliwszy pewne zasady, zwolnić znaczną ilość ludzi. Bo przecież ludzie ci, to w znacznej mierze fachowcy, inteligenci. Jeśli popełnili przestępstwa w 1945 r. lub w połowie 1946 r. to już za nie odsiedzieli rok lub więcej. Zdemoralizowani okupacją niemiecką nie zdołali zaraz powrócić do właściwego trybu życia i popełnili błędy. Lecz odsiadując już połowę lub nawet 2/3 kary mieli czas zastanowić się nad niewłaściwością swego postępowania. Czy nie należałoby im więc darować reszty kary. Bo przecież ludzie są potrzebni Polsce w odbudowie, a należy przypuszczać, że są to ludzie już naprawdę poprawieni.
Ostrów Wielkopolski, 2 sierpnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Metody postępowania kierownictwa obozu żywo przypominają niemieckie obozy koncentracyjne. Ordynarne odnoszenie się straży obozowej do aresztantów, rewizje, zakwaterowanie a przede wszystkim wyżywienie, wszystko to czyni przygnębiające wrażenie. Nasuwa się przypuszczenie, że państwu zależy na wyniszczeniu fizycznym i moralnym tych ludzi. Kawałek chleba, , litr wodnistej zupy i gorzka kawa, w sumie [...] 80 kalorii dziennie to nie wystarcza na podtrzymanie czynności organizmu, jeszcze przy dość ciężkiej pracy. Na domiar złego, zabroniono ostatnio wysyłania więźniom i tak bardzo dotychczas ograniczonych paczek żywnościowych. Należy sądzić, że jest to zakaz krótkotrwały. W przeciwnym razie z obozów tych powrócą ludzie schorowani, osłabieni fizycznie i moralnie, którzy nie będą w stanie pracować i pozostaną ciężarem społeczeństwa. A przecież w tak biologicznie wyniszczonym państwie polskim powinniśmy ratować zdrowie każdego człowieka.
Zastanówmy się, czy takie postępowanie z przebywającymi w obozie nie jest wynikiem nienawiści klasowej. Czy nie hańbi ono zasad demokratycznych. Sądzę, że właściwe władze powinny dokonać w tej dziedzinie wielu reform.
Ostrów Wielkopolski, 2 sierpnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
My niżej podpisani Niemcy jako rodzice uwięzionych szesnastu dzieci prosimy najuprzejmiej Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o ułaskawienie i darowanie im reszty kary.
Prośbę motywujemy następująco: w okresie Świąt Wielkiej Nocy w roku 1946, z niewiadomych nam przyczyn zostały aresztowane nasze dzieci w poszczególnych mieszkaniach i my nie władając językiem polskim musieliśmy podpisać protokół o niewiadomej nam treści. Aresztowania dokonały organa Urzędu Bezpieczeństwa w Wałbrzychu. […]
Hitler wszczepił swoją manię „Wielkości” przeważnie w podatne jednostki młodej generacji. I w mózgownicy przejętego tą manią małoletniego S. uroiła się myśl odegrania roli asystenta policji politycznej. Do zrealizowania tej myśli jest mu pomocny kolega drukarz, zatrudniony w drukarni poniemieckiej, zajętej przez wojska sojusznicze i dostarcza mu 1 formularz poniemieckich druków. Formularz ten S. wypełnia 22 I 1946 r. fałszując podpis doktora i zaopatrzył ten formularz w pieczątkę niemiecką, również podrobioną. Legitymacja ta – jako sfałszowana – nie ma absolutnie żadnego znaczenia, ani w Polsce, ani w Niemczech i dlatego nie można tej legitymacji brać poważnie jako dowód, gdyż pochodzi tylko od S., a nie od jakiejś organizacji zewnętrznej. Dalej S. stwarza (bardzo nieudaną zresztą) pieczątkę o treści: „Pełnomocnik Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na obwód XVIII Dolnego Śląska” i drugą o treści „Brit. Empire Secret Service 515”. Poza tym wydaje kartki z napisem: „10 MRZ 1946 – Green-Cross 31 DEZ 1946”. Mając to wszystko w ręku S w swej manii wielkości czuje się przez samego siebie upoważniony do czynu, puszczając kartki „Green-Cross” pomiędzy swych najbliższych kolegów i wmawiał im przy tym, że przy okazaniu tego świstka papieru przedostaną się bez przeszkód przez granicę i natychmiast otrzymają pracę.
Drugi zaś jego kolega prowadzi dokładną imienną ewidencję wydanych kartek. Nie dość tego to jeszcze każdy posiadacz takiej kartki chwali się wokół, że w każdej chwili może otrzymać pracę w Niemczech. Ci zaś, którzy chwalili się i pokazali tę kartkę rodzicom, to musieli ją spalić na ich oczach i otrzymali nie tylko naganę, ale i rodzice zabronili im kontaktować się nadal z kolegami, od których otrzymali kartki. Chwaląc się publicznie, zostali zdemaskowani i przy aresztowaniu ich wpadła imienna lista wszystkich szesnastu w ręce władz, bo i wpaść musiała. Niektórzy z nich mieli jeszcze kartki „Green-Cross” i oddali je władzom, inni zaś nie mieli, bo je spalili.
Naiwność i głupota tych małoletnich chłopców nie miała granicy, nie byli świadomi, że kartki te dostali od „fałszywego” asystenta policji politycznej; nie zbadali tego, gdyż i badać nie umieli.
[…]
Wojskowy Sąd Rejonowy we Wrocławiu przyjął ten zespół zupełnie się nieznających chłopców jako nielegalną organizację, działającą na szkodę Państwa Polskiego. Stało się to na podstawie wyzej przytoczonych sfałszowanych i nieprawdziwych dowodów.
[…]
Wierzymy jeszcze w Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i w udzielenie łaski dla naszych synów, którzy nie są żadnymi zbrodniarzami wojennymi, ani powojennymi i wierzymy, że przez ułaskawienie i darowanie reszty kary naszym synom, Pan Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, dla której pracowaliśmy i jeszcze niektórzy pracują, ułatwi nam tak ciężkie nasze życie.
Wałbrzych, 14 września
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Konstanty! Jestem, jak wiesz i pamiętasz, starym, wypróbowanym wielbicielem, a nieraz entuzjastą Twoich wierszy. Na tle lirycznej dekadencji rzekomo awangardowej i bezładu oraz dezorganizacji artystycznej, znamiennej dla twórczości licznych poetów młodszego, niż moje, pokolenia (żeby nie było fałszywych domysłów: NIE o Przybosiu mowa); śród bełkotu bezkarnego niestety, jakim epatują, nie wiedzieć kogo, nieodpowiedzialni za własne słowa „wizjonerzy”, odkrywcy dawno odkrytych ameryk, wzruszająco naiwni naśladowcy lepszych i gorszych poetów francuskich z lat międzywojennych; […]
Odpowiedzialność! – oto pierwszy dziś, moim zdaniem, obowiązek poety. Harmonijne powiązanie, nawet więcej: amalgamat odpowiedzialności artystycznej i społecznej za swoje słowa. Odpowiedzialność – to świadomość, że nasze wiersze czytać będą tysiące ludzi – a w „Przekroju” setki tysięcy; świadomość, że nasze słowa nie spłyną bez śladu, ale mogą utkwić w sercu i umyśle czytelnika – wyjrzyj przez okno: tego przechodnia; a ten przechodzień – to społeczeństwo, to naród, czyli historia, za którą my, poeci, jesteśmy nie mniej odpowiedzialni, niż wodzowie, mężowie stanu i inni aktualnie władzę sprawujący obywatele Rzeczypospolitej. Banał? Żebyś wiedział: najgłębsze, najistotniejsze prawdy brzmią zawsze banalnie.
[…]
Bo trzeba ci wiedzieć, Konstanty, że po szesnastu miesiącach od powrotu do Polski pełen jestem takich banałów, jak wiara, nadzieja, miłość do szlachetnych, nienawiść do nikczemnych, młody (na starość) optymizm, nigdy w tym stopniu za lat młodych niezaznany. Zapytasz może, jak odróżniam szlachetnych od nikczemnych? Grzeszników od świętych? Odróżniam, przyjacielu. Stawało się to z trudem i powoli. Aż się stało ostatecznie, bez żadnych wahań, raz na zawsze. Stało się nad grobem mojej Matki, zamordowanej przez faszystów. Byli to grzesznicy, Konstanty, straszni grzesznicy.
Warszawa, przed 9 listopada
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Wczoraj o 9.30 wieczorem wyjechałam do Wrocławia. Trafiłam na czysty, nowy czy zremontowany wagon (oczywiście bez wyściełania), dobrze ogrzany i oświetlony elektrycznością. Myślałam więc, że podróż będzie świetna, tymczasem była koszmarna z powodu niesłychanego opóźnienia. A raczej słychanego, bo wszyscy o tym w pociągu mówili, że od jakiegoś czasu znów pociągi źle chodzą. Tak samo jak i listy, i paczki znowu zaczęły ginąć, aż na to w najbardziej prorządowych gazetach alarm podnoszą. Qui trop embrasse mal etreint – jak mówią St. i Anna. Gdy państwo jęło zagarniać wszystkie dziedziny życia – zepsuło się jego funkcjonowanie nawet w tych dziedzinach, w których dotąd funkcjonowało świetnie. Czyż poczta i koleje nie sprawiały się do tych czasów tak idealnie, jakby były stworzone do zarządzania przez państwo? W samej rzeczy państwo – instytucja ze swej natury na wskroś wojenna – w czasie pokoju nadaje się jedynie do prowadzenia poczty, telegrafu, pryncypalnych dróg kołowych, kolei, może jeszcze niektórych gałęzi ciężkiego przemysłu (zwłaszcza zbrojeniowego) i... elementarnego nauczania analfabetów. Wszystko inne zdaje się przerastać jego kompetencje. A teraz i te swoje obowiązki, do których dorosło, tak źle spełnia. Wracając tedy do podróży, jechaliśmy siedem godzin do Łodzi, wlokąc się „noga za nogą" i przystając to na małych stacyjkach, to w polu.[...]
Przypomniała mi się tej nocy pewna nowela Czechowa o takim właśnie pociągu (towarowym), co nie wiadomo było, ani po co się zatrzymuje, ani kiedy ruszy.
Warszawa-Wrocław, 11 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Wczoraj minął denerwujący dzień wyborów. W organizacji „zwycięstwa wyborczego” rząd wykazał wielką dyplomatyczną umiejętność operowania szantażem i zaskoczeniem. We wszystkich urzędach i instytucjach, a nawet domach prywatnych zwoływano zebrania przedwyborcze, na których zobowiązywano obecnych do podpisywania deklaracji poparcia „trójki” (Blok Demokratyczny). W urzędach bez ogródek mówiono o wyrzuceniu ze służby w razie głosowania inaczej. Na prowincji szantaż był grubszy – straszono „dalszymi konsekwencjami” aż do „Sybiru” włącznie.
Stopień zastraszania był tak wielki, że do nas przychodzili ludzie jeszcze płaczący z rozpaczy i upokorzenia. Wszyscy czuli wokół siebie niewyraźne męczące zagrożenie. Tak „przygotowawszy” wybory – w samym dniu wyborów zwolnili nacisk i w rzeczywistości tajność głosowania (przynajmniej w naszej komisji) nie była naruszona. A zastraszenie było takie, że ludzie bali się, czy przy wejściu do lokalu komisji nie będą sprawdzać kartek, a nawet... rewidować. Uspokajałam wszystkich, że to niemożliwe i że taka rzecz w żaden sposób nie może być stosowana.
Mimo to wszystko nastrój w kolejkach był tak antytrójkowy, że ludzie głośno robili drwiące uwagi, jakby w zupełnej pewności, że wszyscy myślą to samo. Myśmy nie byli na zebraniu i głosować chodziliśmy sami, gdyż podobnie upokarzające metody pędzenia stadami pod strażą „komisarzy” nie są do przeżycia dla wolnego człowieka. Myślę, że rząd bardzo w opinii publicznej zaszkodził sobie takimi metodami przedwyborczymi. Nie wiem, dlaczego działają tak wbrew własnemu interesowi? Nie przekonywa się społeczeństwa w tak trudnych okolicznościach łamiąc mu kręgosłup moralny. I nie wychowuje się do praworządności przekraczając własne przepisy.
Warszawa, 20 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Mąż mój S.S. ur. dn. 10 III 1923 r. we Włodzimierzu Wołyńskim, został w dniu 19 I 48 r. skazany przez Rejonowy Sąd Wojskowy we Wrocławiu na karę śmierci.
Mąż mój przyznał się do zarzucanego mu przestępstwa, to jest do podpalenia sklepu spółdzielni „Włókniarz” w G., pow. Wałbrzych, jednak ja oraz cały szereg osób znających skazanego i okoliczności przestępstwa przekonani jesteśmy, że w sprawie tej wina skazanego S. sprowadza się do tego, iż wdawszy się w intymne stosunki z kierowniczką tegoż sklepu spółdzielni – Z. S. (współoskarżona w tej sprawie) jako jej zwierzchnik nie umiał zawładnąć sytuacją, choć niewątpliwie wiedział o systematycznych kradzieżach tejże kierowniczki Z. S.
Z. S. starsza o cztery lata od skazanego, pragnąc go oderwać ode mnie i dzieci – urządzała często wystawne przyjęcia, szafując majątkiem spółdzielni.
Z. S. opanowała całkowicie psychikę i wolę skazanego S. tak dalece, że tenże przyznał się do niepopełnionego przestępstwa, aby w ten sposób ratować ukochaną kobietę.
Ujawnił mi to skazany podczas dwukrotnego widzenia się z nim (zaraz po aresztowaniu i drugi raz po wyroku) zastrzegając, że nie podejmie obrony, bo obciążyłoby to Z. S.
W sprawie tej zachodzi niewątpliwie ów niezwykły wypadek, gdzie słabość ludzka czyni z uczciwego człowieka przestępcę.
Skazany S. przyjąwszy winę na siebie nie ujawnił nic Sądowi, nie usprawiedliwiał się i co gorsze – nie okazał skruchy.
Lecz jakże mógł okazać skruchę, gdy nie czuł się winnym, a padł tylko ofiarą swojej słabości i uczuć, jakie miał dla Z. S.
[…]
W tym miejscu muszę zaznaczyć, że nie kierują mną żadne motywy osobiste; po prostu muszę ratować ojca naszych dzieci, i mają prawo mieć ojca, aby nie powiększać wielotysięcznej rzeszy sierot w Polsce.
[…]
Dlatego mam przeświadczenie, że kara jest niewspółmierną do winy, jeżeli uwzględnić okoliczności łagodzące, a w szczególności jeśli uwzględnić nienaganną przeszłość skazanego, jego postawę obywatelską, wyjątkowe tło przestępstwa i bardzo młody wiek.
W tym stanie rzeczy ośmielam się gorąco prosić Obywatela Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o łaskę dla skazanego na śmierć S. S. – o życie dla ojca naszych maleńkich dzieci, których wdzięczność będzie opromieniała Głowę Pana Prezydenta przez całe życie.
Warszawa, 24 lutego
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Mój najdroższy!
Nie będę kontynuował ciuciubabki, jaką w stosunku do Ciebie od kilku tygodni uprawiam. Wszystkim naokoło, więc i Tobie, wiadomo już, że jestem inicjatorem i przewodniczącym Komitetu Jubileuszowego – będziemy Ci w tym roku składać hołdy i zasypywać Cię honorami. Tu l’as voulu, Léopold Dandin… Nie trzeba było stać się największym poetą swego wieku, napisać tylu cudownych wierszy, zdobyć sobie takiej miłości i czci u ludzi…
Słowem, Poldziu ukochany, będą rozmaite uroczystości. Zapewniam Cię jednak, że nie będzie „uroczystej akademii”, bo zanadto Cię kocham, abym Cię miał na takie rzeczy narażać. Zastąpi ją wielki wieczór autorski – w Teatrze Polskim zapewne. Będzie też parę miłych niespodzianek, które Ci po prostu ułatwią życie codzienne i dadzą możność spokojnego bytowania, pracy etc. – Wiesz już zapewne, że przygotowujemy zbiorową księgę ku Twojej – sit venia verbo – czci. Otóż, jako redaktor tej publikacji, zwracam się do Ciebie z gorącą prośbą: napisz sam krótki życiorys Leopolda Staffa: dzieciństwo, szkoła, uniwersytet, pierwsze wiersze, pierwsza książka… Umieścimy to na wstępie księgi.
W niedzielę (25 b.m.) jadę z żoną do Moskwy, zaproszony przez Związek Pisarzy Radzieckich. Wracam w połowie maja. Domyślasz się, jak bardzo jestem przejęty i wzruszony tą pierwszą moją „drogą do Rosji”. Po powrocie skomunikuję się z Tobą.
Warszawa, 21 kwietnia
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Piechotą przy niewysłowionej pogodzie do Ogrodu Instytutu Głuchoniemych. Stach zabrał się zaraz do pielenia i przez czas, gdy wybierałam petunie, wypełł dwa duże okna inspektowe z chwastów. Wracaliśmy taksówką. Szofer w czasie drogi nagle spytał: „Proszę państwa, czy to dzisiaj nie wolno wywieszać flag?” „Owszem, wolno” – odpowiedzieliśmy. W gazetach było nawet urzędowo ogłoszone, że flagi wywieszone 1 maja mają pozostać do 3 maja włącznie. „Niech pan patrzy, przecież i na wszystkich gmachach rządowych są dziś flagi” „Tak? – pyta szofer. – To dlaczego mnie policja kazała zdjąć flagę?” „Pan miał prawo nie posłuchać i powołać się na ogłoszenie w gazetach. Niech pan patrzy – powtarzam – przecież wszędzie są flagi.” „Tak – odpowiada. – Ale ja mieszkam na Pradze. Tam zakazują.” Przypomniało mi się, jak zeszłego roku we Wrocławiu policja kazała 3 Maja zdjąć flagę z uniwersytetu. Kiedyśmy już wysiedli z taksówki i zapłacili, szofer jeszcze raz ku nam zawołał: „Proszę państwa, czy to prawda o tym ogłoszeniu, że wolno dzisiaj flagę wywiesić?”. „To święta prawda – mówimy. – Tak było.” „Bo ja chcę wiedzieć. Bo ja jadę do domu, to ja tę flagę wywieszę.” Wzruszyło mnie to przejęcie się prostego człowieka sprawą zdegradowanego 3 Maja – do której rocznicy nigdy nie miałam nabożeństwa, gdy święciły ją tłuste brzuchy kołtunerii. A oto nietakt rządu sprawił, że 3 Maj[a], tak jak być powinno, stał się świętem ludu. To są nieoczekiwane reperkusje taktycznych błędów – „głupstwa władzy”.
Warszawa, 3 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Syn mój K. M., już jako 16-letni chłopiec wychowany w zasadach demokratycznych, jako syn robotnika kolejowego, członka PPS-u, w czasie okupacji z najeźdźcą hitlerowskim wystąpił do walki, zaciągając się w szeregi partyzantki sowieckiej pułkownika Kalinowskiego, by nadal walczyć o Polskę Demokratyczną – Polskę Ludową. W czasie, gdy Armia Czerwona toczyła najcięższe boje o Stalingrad, syn mój na tyłach okupanta prowadził dywersję – wysadzając mosty i linie kolejowe, utrudniając w ten sposób dostawę broni, amunicji i żywności armiom niemieckim walczącym na wschodzie – będąc sam dwukrotnie rannym. Po oswobodzeniu Polski przez Armię Czerwoną, syn mój wstępuje ochotniczo do Wojska Polskiego, by nadal utrwalać potęgę Polski Ludowej. Zdrowie jednak, które nadwyrężył w lasach Podhala, nie pozwoli mu pełnić służby w szeregach Armii Polskiej i zostaje zwolniony z Jej szeregów. Po zwolnieniu z W.P. udaje się na Ziemie Odzyskane do m. Nowy Sad i tu jako niedoświadczony życiowo chłopiec, spotyka się z prowokatorami reakcji i nieświadomie wciągnięty zostaje do nielegalnej organizacji. Czeka na dzień ogłoszenia Amnestii, by od tego czasu móc pracować normalnie dla dobra Polski Ludowej, pod swym prawym nazwiskiem, lecz niedanym mu było tego doczekać, gdyż zostaje w grudniu 1946 r. aresztowany. Dowódcy syna i prowokatorzy – jedni zbiegli za granicę, a drudzy korzystając z dobrodziejstwa Amnestii, chodzą po wolności i nadal studiują. Syn mój w organizacji był pionkiem, spełniał rozkazy d-cy pod karą śmierci, nie mógł wystąpić z organizacji, ani ujawnić w obawie o swe własne życie, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego postępowanie nie zgadza się z jego demokratycznymi zasadami, - i dziś zamiast uczyć się i być pożyteczny dla Narodu Polskiego – siedzi i swe młode lata marnuje w więzieniu. Ja ojciec, jako stary PPS-owiec zawsze wszczepiałem w duszę syna zasady demokratyczne i ideę walki proletariatu o wolność klasy robotniczej.
Dziś jako ojciec zbałamuconego, niedoświadczonego syna zwracam się do Ciebie Obywatelu Prezydencie o ułaskawienie lub wydatne obniżenie kary więzienia dla mego syna – by syn mógł nadal pracować dla Polski Ludowej – kształcić się i propagować nadal ideę walki proletariatu, o którą walczył w szeregach partyzantki sowieckiej.
Ze swej strony zapewniam Cię Obywatelu Prezydencie, że dołożę wszelkich starań i sił, aby syn mój po powrocie z więzienia – powrócił do normalnego życia i wyrósł na jednego z budowniczych Polski Demokratycznej – Polski Ludowej.
J., woj. krakowskie, 5 maja
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Wczoraj byliśmy na „Fantazym” – premiera złączona z jubileuszem [35-lecia] Teatru Polskiego i [45-lecia pracy Arnolda] Szyfmana. Uroczyste przedstawienie z Prezydentem i rządem. Pierwszy raz byłam na takim w obecnej Polsce. Przyjechaliśmy wcześnie i widzieliśmy, jak cały skład teatru z Szyfmanem na czele biegnie kłusem (dosłownie) na powitanie Bieruta. Jednocześnie zaczął napływać nowy grand monde. Panie o pospolitych brzydkich twarzach i wymyślnych koafiurach, ubrane w długie wieczorowe suknie, prawie wyłącznie czarne, i przeważnie źle uszyte. [...] Z powodu konieczności zaproszenia mnóstwa wysokich sfer i gości z prowincji wszystkie premierowe pierwsze miejsca cofnięto do tyłu, za co w zaproszeniach osobnym druczkiem przeproszono – rzecz niebywałej elegancji jak na te czasy.
[...]
Siedzieliśmy tuż przed lożami, tak że nie widziałam wejścia wysokich władz, oznajmił mi o tym tylko hymn narodowy orkiestry i powstanie całego teatru. Przedstawienie było bardzo starannie wyreżyserowane, w pełnym, zdaje się, tekście. Dekoracje Roszkowskiej doskonałe, były oklaskiwane przy każdym podniesieniu kurtyny. [...] Przedstawienie skończyło się dopiero około jedenastej. Miałam chęć zostać jeszcze na części jubileuszowej, ale Stach naglił do domu, więc wyszliśmy zaraz po 5 akcie. Przed teatrem olśnił mnie i zdumiał widok parku samochodowego, czekającego na wszystkie bawiące w teatrze znakomitości, które licząc z bankietem – nie wcześniej chyba jak o jakiej drugiej zwolniły biednych szoferów. Było chyba ze sto samochodów, zajmujących z obu stron teatru całą przestrzeń aż do Nowego Światu. Same najpięknicjsze limuzyny, od których bił blask nawet w nocy. Tak co do liczby, jak co do piękności aut nigdy czegoś podobnego za przedwojennej Polski nie widziałam. Trudno o wspanialszą demonstrację naszych nierówności społecznych.
Warszawa, 13 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Siadłam do roboty, gdy nagle ktoś gwałtownie jak na alarm zadzwonił. Przyszedł egzekutor podatkowy i... zajął mi meble za ów zapłacony i przepłacony podatek z 1946 roku oraz za fikcyjną pretensję z kwietnia bieżącego roku, za który podatek też wpłaciłam i co do czego wyjaśniłam już w urzędzie, że nie robili żadnego domiaru za kwiecień i że nie mają o to żadnej pretensji. Egzekutor, może 18-letni chłopak o złej brzydkiej gębie, zachowywał się z bezprzykładną brutalnością. Nie spałam całą noc z gniewu i myślałam, że zdechnę na atak serca albo na udar mózgowy, tak się tym chamstwem i tą niesprawiedliwością zirytowałam.
Warszawa, 16 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Już kwadrans przed ósmą byłam w Urzędzie Skarbowym na Niepodległości 132. O ósmej było już kilkoro interesantów, ale jeszcze ani jednego urzędnika. Gdy wreszcie przyszedł referent, z którym mam do czynienia, zaczął tak wrzeszczeć i natrząsać się nade mną, i ryczeć: „Czy pani jest inteligentna, czy nie? Ja pani sto razy mówiłem, że z tym trzeba iść do naczelnika!”. Kiedy najcichszym głosem (którego prawie wydobyć nie mogłam, tak mi się zrobiło słabo ze wstydu, wstrętu i obrzydzenia) zauważyłam, że naczelnik odmówił sprawdzenia moich kwitów – ten drab dalejże ryczeć jeszcze głośniej: „To niech pani idzie do Naczelnika Urzędu. Naczelnik to nie zwierz, nie zje pani. Niech pani sobie idzie, bo ja już nie mam dla pani zdrowia” itp. Wyszłam na korytarz i nagle straszliwie się rozpłakałam – nie nad sobą (choć w życiu nikt na świecie mnie tak nigdy nie traktował), ale nad biedną Polską. Na tych prymitywów, wbrew przysłowiu „Moskwa nie wierzy łzom” – zrobiło to nieoczekiwane wrażenie. Wokoło zapadła nagle cisza, a gdy dźwignęłam się i weszłam do owego naczelnika spod ciemnej gwiazdy (co 7 lipca odmówił mi sprawdzenia kwitów wrzeszcząc: „Ta pani sama nie wie, czego od nas chce!”) – w milczeniu przyciągnął liczydła i wziął się do sprawdzania. Kiedy skończył, napisał coś na nakazie zajęcia mebli, oddał woźnemu mówiąc: „do egzekucyjnego”, a skasowawszy wystawiony mi nakaz na 24 tysiące zł krzyknął: „Może pani iść do domu”, i wyleciał z pokoju, nie tylko mnie nie przeprosiwszy, ale tak szybko, że nie zdążyłam powiedzieć: do widzenia. Tak się zachowują urzędnicy „demokratycznej” Polski, którzy popełnili omyłkę o 34 tysiące na szkodę takiego jak ja, to jest wzorowego płatnika. Ktoś powiedział mi, żeby to opisać. Ale to nie odniosłoby żadnego skutku. Ci ludzie nic nie czytają, nic nie wiedzą i nie rozumieją, tak że nawet, jakby im kto przeczytał – ni słowa by nie pojęli.
Warszawa, 17 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Dziś poszliśmy na piątą do „Czytelnika” na ową uroczystość wręczenia nagrody „Odrodzenia” Andrzejewskiemu za „Popiół i diament” – ten paszkwil na młodzież polską, na Polskę w ogóle, nazywany powszechnie „Gówno i zamęt”. Trudno opisać monstrualną nudę uroczystości, chociaż urządzono w tym roku wszystko lepiej niż w zeszłym. Zamiast stołu w podkowę rozstawiono małe czarne stoliki. Zamiast ciastek i lodów, których nikt wówczas prawie nie tknął, takie były ohydne, dali niezłe „petit-foury”, dobrą kawę i jakie takie mrożone wino. Jury w pełnym składzie siedziało przy stole i nadano imprezie charakter posiedzenia, na którym wypowiadali się wszyscy sędziowie bez wyjątku. Przy tym mówiono nie tylko o nagrodzonym, ale i o kontrkandydatach, i ta innowacja bardzo mi się podobała. Stąd można było się od razu zorientować, że za Andrzejewskim głosowali: Kleiner, Nałkowska, Breza, Iwaszkiewicz, za innymi (lub za Borowskim) Krzyżanowski, Wyka; Żółkiewski prawdopodobnie za Kottem. Breza mówił o entuzjazmie, jaki wzbudził Andrzejewski u czytelników – wszystko nieprawda; wzbudził entuzjazm tylko u ludzi rządu i to nie wszystkich, i u komunistów – i to nie wszystkich. [...] Wśród gości nie było prawie literatów (oprócz Tuwima).
Warszawa, 22 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Obywatelu Prezydencie! W dniu 13 VIII 1948 r. odbyła się rozprawa sądowa w mojej sprawie, w której to zostałem skazany na karę śmierci. Rozprawa ta odbyła się w trybie doraźnym.
[…]
W roku 1946 spotkałem się z jednym z moich kolegów z trzeciej klasy szkoły powszechnej, z którym nie widziałem się 10 lat. Kolega ten namówił mnie do wstąpienia do bandy rabunkowej i ja 20-letni chłopiec nie mając jeszcze silnej woli – uległem jego namowom i pokusom.
W 1946 r. dokonaliśmy trzech napadów z bronią w ręku, którą dostałem od tamtych, którzy nie są jeszcze ujęci przez władze bezpieczeństwa. Ponadto dokonaliśmy jeszcze jednego napadu w marcu 1947 r. Tak więc wszystkich napadów dokonaliśmy przed ogłoszeniem amnestii.
W roku 1947 zostałem zatrzymany przez funkcjonariusza MO, mając jednak przy sobie pistolet wystrzeliłem na postrach i zbiegłem, gdyż obawiałem się odpowiedzialności za posiadanie broni.
Z napadów tych ja otrzymałem ok. 120 tys. zł, i nikt nie został w nich zabity i nikogo nie mam na swoim sumieniu.
[…]
Do zarzucanych mi czynów sam się przyznałem po słowach, które powiedział mi oficer śledczy: „miałeś odwagę popełnić, miej odwagę przyznać się”.
Obywatelu Prezydencie! Gdy popełniałem przestępstwo miałem 20 lat, a dziś mam 22 lata. Wszystkiego czego się dopuściłem złego, uczyniłem tylko z namowy kolegów, dlatego że pochodzę z rodziny, która ma bardzo dobrą opinię, i nikt nigdy nie był w niej karany.
Mam ojca, matkę i dwie siostry, jestem jedynakiem. Wykonanie wyroku na mnie byłoby bardzo bolesnym ciosem dla mojej rodziny, dla mnie i dla kochającej mnie narzeczonej, która czeka na mój powrót i na założenie sobie gniazda rodzinnego. Dlatego bardzo proszę Obywatela Prezydenta o darowanie mi życia i o zamianę tego wyroku na karę więzienia.
Bardzo bym pragnął żyć jeszcze i stanąć wraz z innymi ramię przy ramieniu przy młocie i kowadle, i przyczynić się do odbudowy naszej Ojczyzny, tak zniszczonej przez okupanta.
[…]
Jeszcze raz błagam Obywatela Prezydenta o wejście w moje położenie. Dopraszam się łaski i darowania mi życia, abym z czasem mógł wstąpić w szeregi mas ludu uczciwie pracującego.
Wrocław, 15 sierpnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Obywatelu Prezydencie!
Zwracam się z gorącą prośbą o uratowanie życia mojemu jedynemu synowi E. P. z Wrocławia, skazanemu na karę śmierci w dniu 13 VIII 1948 r.
Dzieckiem był, jak poszedł z domu, z dala od mojej opieki. Zepsuła i zdemoralizowała go wojna, partyzantka i złe towarzystwo ludzi, którzy choć starsi i mądrzejsi – popychali go ciągle do zła. Mój syn jest bardzo młody, ma dopiero 22 lata i jest z natury bardzo dobry.
Moja jedyna nadzieja w Panu, Obywatelu Prezydencie. Chłopiec zrozumiał teraz, że źle postąpił. Praca, choćby długoletnia w więzieniu – przywróci go do przytomności i naprowadzi na dobrą drogę, aby mógł służyć Ojczyźnie.
Niech wzruszą Pana łzy matki wylewane w dzień i nocy. za tę jedyną łaskę uzyskaną – modlić się będę, aby dobry Bóg dał Panu, Obywatelu Prezydencie jak najwięcej sił i zdrowia do rządzenia naszym krajem.
Jarosław, 20 sierpnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Inspektorowie szkolni powiatowi zawiadamiają duchowieństwo bezpośrednio wzgl.[ędnie] przez kierowników szkół, że od 15 października br. - w innych wypadkach nawet od zaraz – księża nie będą nauczać nauki religii w szkołach ze względu na brak funduszów, zakazując im równocześnie wstępu do szkół. Księża wszędzie oświadczają, że będą udzielali nauki religii bezpłatnie, co jednak nie odnosi żadnego skutku. Nauki religii mają udzielać siły świeckie, przy czym nie zwraca się uwagi na ważną kwestię misji kanonicznej i odpowiednie przygotowanie fachowe . Nauka religii będzie wyłącznie pierwszą wzgl.[ędnie] ostatnią lekcją dnia szkolnego.
Sami nauczyciele, a powoli także i ludność tłumaczy sobie to zarządzenie inspektorów podyktowane ustnym nakazem z Kuratorium Szkolnego w ten sposób, że chodzi o manewr taktyczny, mający na celu powolne usuwanie nauki religii ze szkół powszechnych, wzgl.[ędnie] spowodowanie, by sama wyschła powoli, dlatego, że nauczyciele, którzy obejmują naukę religii, nie są mile widziani itd.
[...]
Czy Ministerstwo Oświaty jest o tych zarządzeniach poinformowane? [...]
Będę szczerze wdzięczny za ewt.[ewentualne] wyjaśnienie tej kwestii z centrali ministerialnej.
Opole, 6 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Na terenie Kuratorium Okręgu Szkolnego Śląskiego utrudnia się w ostatnich dniach duchowieństwu parafialnemu udzielanie nauki religii w szkołach podstawowych nie dopuszczając ksieży do szkoły na podstawie ustnego zarządzenia Kuratorium. Na interpelacje u inspektorów szkolnych, czy jest zakaz nauczania w szkole przez księży, odpowiedziano, że takiego zakazu zasadniczo nie ma. W niektórych inspektoratach szkolnych (np. Lubliniec, Pszczyna) podano już w dniu 1 września br. księżom parafialnym do wiadomości, że nauki religii mogą udzielać dopiero po uzyskaniu zezwolenia na nauczanie ze strony Kuratorium, że o takie zezwolenie powinni wnieść podanie do władz szkolnych wszyscy duchowni, bez względu na to, czy już uczyli w szkołach, czy dopiero zaczynają uczyć.
[...]
Umowy służbowe, przedłużone w czasie wakacji na rok szkolny 1948/[19]49, zostały unieważnione. Jako powód podano brak kredytów na opłacanie godzin nadliczbowych, do których zalicza się godziny religii, udzielane przez duchowieństwo parafialne. Gdy zaś księża zadeklarowali gotowość bezpłatnego nauczania – takich deklaracji zażądano pierwotnie w niektórych inspektoratach – odpowiedziano, że Państwo nie może zatrudniać pracowników bezpłatnych.
Zabezpieczenie nauki religii, jako przedmiotu obowiązkowego w publicznych szkołach podstawowych, uskuteczniono w ten sposób, że przydzielono naukę religii siłom świeckim, bez porozumienia się z władzą kościelną.
[...]
Kuria Diecezjalna żywi nadzieję, że stanowisko miarodajnych sfer rządowych nie uległo zmianie odnośnie uznania prawa duchowieństwa parafialnego do udzielania nauki religii w szkole podstawowej.
Katowice, 20 października
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Inspektorzy szkolni na konferencjach urzędowych z kierownikami szkół wydali zarządzenie, że krzyże w salach szkolnych mogą być umieszczone tylko na bocznych ścianach, ponieważ na ścianie frontowej widnieć muszą tylko godło państwowe i portrety Prezydenta i Marszałka Polski. Inspektorat pszczyński polecił nawet usunięcie wszystkich krzyżów dotychczasowych i zastąpienie ich małymi drewnianymi krzyżami bez korpusu (pasyjki), ok. 25 cm długości, co też w wielu szkołach uczyniono. Zakazano także zawieszania obrazów religijnych.
Umieszczanie krzyża na ścianie bocznej uchodzi w przekonaniach katolickich za jawną i publiczną zniewagę Chrystusa i wywołuje w społeczeństwie katolickim oburzenie. Obawiamy się, że na tym tle może dojść do bardzo niemiłych zajść i zakłócenia pokoju publicznego [...]. Poza tym stwarza się przez umieszczenie krzyża na bocznej ścianie sytuację taką, że dzieci przy modlitwie odwracają się od godła państwowego, co ze względów pedagogicznych jest chyba wielce niepożądanym.
Co do krzyżów w salach szkolnych zauważa się nadto, że według tradycji szkoły polskiej godłem chrześcijańskim jest krzyż z korpusem (pasyjką) – i tylko takie krzyże powinny być w szkole. Krzyż bez korpusu jest symbolem samego cierpienia, a dopiero Krucyfiks jest symbolem zbawienia i nadziei chrześcijańskiej i daje atmosferę pogody, jaka powinna panować w szkole.
Katowice, 20 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Przystępuje się w ostatnich dniach do przeprowadzenia wyborów do rad rodzicielskich przy szkołach średnich i podstawowych. W związku z tym dochodzą nas również wielce niepokojące wieści, że instytucji tej, tak bardzo potrzebnej i pożytecznej, usiłuje się ze strony partii politycznych nadać charakter partyjno-polityczny, a nawet antyreligijny – służyć ma ona do usunięcia nauki religii ze szkoły. Tendencje takie są na tutejszym terenie jawne. Czynniki partyjne przychodzą do kierownictw szkół z otwartym żądaniem, by „pod osobistą odpowiedzialnością” do rad rodzicielskich przeprowadzono wybór li tylko kandydatów, których oni proponują. Jest to zdaniem naszym próba uzurpowania sobie praw, nie mających w ustawodawstwie uzasadnienia i niezgodnych z zasadami demokratycznymi.
Toteż rodzice katoliccy, zaniepokojeni takim postępowaniem, boć to godzi w ich prawa przyrodzone, zwracają się do nas także w tej sprawie o interwencję.
Wobec tego uprzejmie proszę Obyw.[atela] Ministra o zbadanie powyższych wywodów i wydanie podległym sobie instancjom odpowiednich instrukcji.
Katowice, 20 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Zapomniałam odnotować, że w niedzielę na eksportacji prymasa Hlonda były stutysięczne przeszło tłumy, tak że ruch tramwajów musiał zostać wstrzymany na dość długo. Przypuszczam, że dziś takie same tłumy były na pogrzebie i żałuję, że nie poszłam. Ostatni to bowiem „princeps” dawnej Polski schodzi do grobu. Ciekawe, że trasa eksportacji szła od Szpitala Elżbietanek na Mokotowie przez Bagatelę i Aleje koło Belwederu – wyobrażam sobie, jak ludzie Moskwy patrząc przez okna siedziby Piłsudskiego musieli zielenieć z wściekłości. Dziś widziałam na ulicach sporo chłopów w barwnych regionalnych strojach, którzy widać przyjechali na ten pogrzeb. A w gazetach wczorajszych na pierwszym miejscu pod olbrzymimi tytułami opisano pogrzeb 30 ekshumowanych PPR-owców, powieszonych czy rozstrzelanych za okupacji, oraz „tłumy” pogrzebowi temu towarzyszące. A o eksportacji Hlonda tylko: „w eksportacji kardynała Hlonda wzięło udział duchowieństwo katolickie, bractwa kościelne oraz przedstawiciele organizacji katolickich”. Narodu nie spostrzeżono.
Warszawa, 26 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Polska jest sowietyzowana, a nade wszystko – rusyfikowana w takim tempie, że nawet ja, co nie miałam złudzeń i wszystkiego tego się spodziewałam, jestem przerażona. Radio od rana do nocy zieje moskiewszczyzną. Mój Boże, toć doby nie starczyłoby, żeby uczyć o Polsce, mówić o Polsce, lecz Polska znikła z radia. Mówi się tylko o Rosji. Pismo „Radio i Świat” jak płatny komiwojażer „dobrego interesu” zachęca tych, co przeszli „radiowy kurs lekcji rosyjskiego” do czytania „Prawdy”, „znanego w całym świecie organu partii bolszewików”. Dziś po raz pierwszy miasto dekorowano tylko na czerwono, i po raz pierwszy zobaczyłam wywieszone portrety Stalina. Już przypomina się straszliwy zbezczeszczony Lwów z 1940 roku. Bronkowie widzieli już dziś pochód z niesionym portretem Stalina. Wiech zaplugawia coraz bardziej język polski rosyjskimi zwrotami, a w „Przekroju” obrzydza historię Polski w niby to humorystycznych opowiastkach obliczonych na przypodobanie się moskiewskiemu władcy. Może w innych warunkach byłoby to dowcipne, dziś jest moralnie skandaliczne. Coraz wyraźniej widać, że idzie o to, żeby splugawić Polakom wszystko, co polskie.
[...]
Od Niemców groziła Polsce zagłada biologiczna, od Moskali – stokroć straszniejsza – duchowa i moralna. Jestem zrozpaczona, że tyle Polaków okazało się podatnymi do nikczemności. Zresztą myślę, że przyjdzie i zagłada biologiczna: nadchodzą czasy, w których zginie nowych sześć milionów Polaków.
Warszawa, 6 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Uprzejmie proszę o rozpatrzenie sprawy i ułaskawienie mojego brata J. U. ur. dn. 1 listopada 1927 r. od winy i kary.
Nadmieniam, że brat mój został skazany na lat 6 więzienia przez Wojskowy Sąd we Wrocławiu w listopadzie 1947 r., pod zarzutem współpracy z Armią Andersa. Przebywa on we Wrocławiu w więzieniu nr 1 przeszło rok czasu.
Powodem tego wyroku było to, że brat mój, jako niepełnoletni, w roku 1947 wraz ze swoją kochanką Niemką, która musiała opuścić Polskę, wyjechał nieprawnie do Niemiec. Wyjazd jego spowodowała choroba i lekkomyślność mojego młodocianego brata, który nie zdawał sobie sprawy z obecnie wynikłych konsekwencji. Przebywał w Niemczech niedługo, iż w tym samym roku, tj. 1947 wracając z powrotem nieprawnie do kraju, został przyłapany na granicy przez MO i oddany do dyspozycji Prokuratury Wojskowej we Wrocławiu, która skazała go na wyżej wspomniany wyrok.
Wobec tego uważam, że wyrok, jaki zapadł oraz zarzuty są niesłuszne, gdyż mój niepełnoletni brat J. nie umiałby się zdobyć na tak haniebny czyn przeciw swojej Ojczyźnie. Dowodem wrogiego stosunku mojego brata do okupanta było to, że cały czas okupacji, jako dziecko, był poniewierany przez barbarzyńskich hitlerowców i wykorzystywany ciężką pracą na roli.
[…] Przejście przez granicę takiego młodego chłopca nie było niczym więcej jak tylko fantazją i wypływem niedostatecznego wychowania przez rodziców, które spowodowała długoletnia wojna i oddalenie go od domu.
[…]
Proszę o rozpatrzenie sprawy i przychylne załatwienie mej prośby.
Opole, 25 listopada
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Oto dziewięć niezwykle ciekawych dni, w które nie pisałam. Ponieważ Warszawa była (bo nie byłoby ścisłe mówić „żyła”) pod znakiem kongresu zjednoczenia PPR i PPS (prawdą byłoby: kongres unicestwienia PPS), więc choć byłoby wiele innych rzeczy do zanotowania, mówmy, co się o tym zapamiętało. Dekoracja miasta była w bardzo złym, ordynarnym guście. Gdy się tyle już wydaje pieniędzy, można było się pokusić o trochę piękna i dobrego smaku. Tysiące słupów niebotycznych, z gruba tylko ociosanych i prostacko na skos u góry obciętych, wyglądało koszmarnie. I nie było nadto w żadnej proporcji do mnóstwa wiotkich szmatek, którymi je obwieszono. Czerwone strzępki majtają się na wietrze. Ludzie mówią, że Warszawa na kongres „osłupiała, a potem się zaczerwieniła”.
[...] O 5 po południu 14 grudnia otrzymałam całkiem nieoczekiwanie zaproszenie na Kongres. Po pewnym wahaniu i namyśle postanowiłam pójść. St., który znów leży chory, powiedział – i aż mną to wstrząsnęło, bo mówił prawie ze łkaniem w głosie: „Trzeba, żeby ktoś tam poszedł i przeżył, i zobaczył tragedię ginącego narodu. Przecież to jest nowy sejm grodzieński”. Nie wiem dlaczego, poczułam wtedy w całej sobie jakby gorący protest i odpowiedziałam dosyć ostro: – „Otóż ja nie uważam narodu za ginący i nie uważam, aby to była tragedia narodu ginącego. Gdybym tak myślała, to bym nie poszła. To bym w ogóle nigdzie już nie poszła, tylko skończyłabym z życiem”. Nie mówiliśmy więcej o tym, a ja usiłowałam jeszcze myśleć: „To się odbywa jedna z wielkich przemian, które niosą w sobie rzeczy złe pomieszane z dobrymi – i których bilans nie może jeszcze ani być zrobiony, ani osądzony, jako ujemny albo dodatni. [...]”.
Nazajutrz rano wyszłam. Przed tą ohydną palisadą obwieszoną płatkami cienkiej lichej materii stało ze sto aut najpiękniejszych, zagranicznych – że piękniejsze nie mogłyby stać na zajeździe dawnych hrabiów i książąt. I na tych słupach, i na latarniach wszędzie głośniki, założono ich w naszej okolicy chyba z kilkadziesiąt. Przy wejściu do Politechniki młodzież płci obojga w zgniłozielonych bluzkach i koszulach z przeraźliwie czerwonymi krawatami (Zetempe) sprawdzała zaproszenia i legitymacje. I jak kontrolerki w kinie przeprowadzała gości do przeznaczonych dla nich miejsc. Wbrew oczekiwaniu, goście mieli miejsca w hali na dole (a nie na jednej z czterech piętrowych galerii), tak że mnie żółtowłosa krępa panna zaprowadziła do pierwszego rzędu, ale jakoś własnym przemysłem udało mi się wkręcić głębiej w jakiś czwarty czy piąty rząd.
[...] Kiedy wchodzili na salę dygnitarze, cała sala wstała z rykiem: niech żyje! i z hucznymi oklaskami. Witano w ten sposób kolejno: Żymierskiego, Cyrankiewicza, Minca, Bermana, Spychalskiego, Zambrowskiego [...].
Bierut wszedł nie jak inni głównym wejściem i środkiem sali, ale ukazał się od razu na trybunie przyjęty tzw. żywiołową manifestacją, która trwała kilka minut i zakończyła się gromadnym śpiewem „Międzynarodówki”, odtąd już rozlegającej się co chwila i przy byle okazji. Bierut witał kongres długim przemówieniem, co chwila przerywanym oklaskami i okrzykami. I nie wiem, czy sprawa owacji była nie dość dobrze zorganizowana, czy sala tak spontanicznie niesforna, ale nie tylko kwitowano różne ustępy mowy oklaskami, lecz z głębi sali inicjowano okrzyki, przerywając Bierutowi w pół słowa. Największym entuzjazmem odznaczały się krzyki na cześć Rosji i Stalina, tak że ani na chwilę nie można było stracić uczucia, że się jest już w głębi Rosji. Były nawet wrzaski skandujące: „Sta-lin! Sta-lin!”. A potem: „Bie-rut! Bie-rut!” etc.
Po Bierucie witał Zjazd Żymierski od armii. Jego przemówienie było troszeczkę mniej rosyjskie niż Bieruta. Ośmielił się wspomnieć o tysiącleciu naszej historii.
Powitania kongresu „zlania” trwały długo, gdyż każdy składał przy tym swoje credo polityczne, pilnując, aby nie brakło w nim żadnego słowa obowiązującej liturgii. Zdumiona byłam ilością „partii”, które witały kongres. Okazało się, że jest jeszcze nawet jakieś PSL, że istnieje Stronnictwo Pracy, że trwa jeszcze skupiające „inicjatywę prywatną” Stronnictwo Demokratyczne, w którego imieniu witał Kongres W. Barcikowski. [...]
Po powitaniach zaproponowano skład prezydium w liczbie chyba z siedemdziesięciu osób. Była to najdłużej trwająca propozycja, jaką kiedykolwiek komukolwiek uczyniono. Odczytywanie proponowanych kandydatów trwało chyba z godzinę, gdyż każde nazwisko oklaskiwano.
W końcu nawet nie bardzo było słychać te nazwiska, sala mechanicznie reagowała na każde sutymi oklaskami. Wśród kandydatów do prezydium nie było: Borejszy, Szwalbego, Osóbki-Morawskiego. PPS w ogóle słabo była reprezentowana. Natomiast, owszem, figurował w prezydium Gomułka.
Prezydium składało się z wielkiego ołtarza, podwyższonego, gdzie siedzieli: Bierut, Cyrankiewicz, Berman, Zawadzki, Zambrowski, Spychalski, Rapacki – a z drugiej strony Bieruta: Minc, Radkiewicz i jeszcze jakiś mi nie znany. W dwu niższych kondygnacjach – plebs prezydialny, widać tam było górników (jeden dla okrasy siedział przy głównym stole), robotników, chłopki, nawet w łowickich wełniakach.
Pisarze siedzący przede mną zachowywali się manifestacyjnie aż do histerii. Dobrowolski zainicjował okrzyki na cześć Stalina i Rosji, pierwszy wstawał, klaskał, ostatni siadał, zdawało się, że tylko patrzeć, a też się zleje z ogromnego wzruszenia. Tuwim, który wyglądał jak stary lichwiarz z obrazu nie pamiętam już którego mistrza, również krzyczał i klaskał i wstawał, a prócz tego co chwila wyrzucał w prawo i w lewo zaciśniętą pięść (najohydniejsze pozdrowienie, jakie ludzkość kiedykolwiek spłodziła) pozdrawiając to Greków (skandowano Mar-kosz! Mar-kosz!), to Hiszpanów. Jest wstydem dla pisarza używać tego „salutu”, tego gestu nie tylko nienawiści, ale i brutalności.
Teraz zaczęły się powitania zagraniczne, oczywiście od przedstawiciela partii bolszewików – Ponomarenki. Kiedy wchodził na trybunę, znowu tzw. żywiołowa manifestacja – wszyscy wstali z nieopisanym gwałtem, krzykiem, klaskaniem. Skorzystałam z tego gwałtu i za Wyrzykowskim, który spieszył na okolicznościową audycję radiową, przepchałam się do wyjścia. W progach sali stanęliśmy jeszcze na chwilę i przypatrywałam się Ponomarence na trybunie. Wygląda na Żyda i mówi z wybitnie żydowskim akcentem po rosyjsku. Wychodząc bocznymi drzwiami, zbłądziliśmy i zamiast do głównego wyjścia, zaszliśmy do... bufetu zastawionego kanapkami, winem i piwem. Automatycznie zjedliśmy parę kanapek i wypili po dwie szklaneczki czerwonego wina dalmatyńskiego. Obsługujące nas panny mówiły do nas przez: „towarzyszu” i „towarzyszko”.
Warszawa, 15–21 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Na terenie szkół podstawowych akcja wciągania dzieci do organizacji religijnych pozornie osłabła, natomiast cała taktyka stała się znacznie mądrzejsza, a mianowicie polega ona na organizowaniu czegoś w rodzaju świetlic parafialnych przy kościołach. Księża wywierają b. silną presję na nauczycielstwo, zwłaszcza na kobiety, aby pomagały w świetlicach. Odmawiającym grożą wypominaniem z ambony, twierdząc, że praca taka jest obowiązkiem każdego nauczyciela, gdyż dzieci nie mają należytej opieki w czasie wolnym od szkoły.
Na terenie szkół średnich sprawa przedstawia się gorzej. Niebezpieczna i mądra taktyka kleru nakazuje prefektom szkół średnich (instrukcje wizytatorów Kurii Biskupiej) kształcenie się w marksizmie, aby mogli polemizować z młodzieżą ZMPowską w klasach wyższych, komentując w sposób dla katolicyzmu dogodny problemy i pozornie zajmować stanowisko marksistowskie w dyskusjach. [...]
Obecnym hasłem kleru na terenie szkół średnich i wyższych Poznańskiego jest: „Marksa należy interpretować po katolicku”.
Poznań, 15 grudnia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Na terenie szkół wyższych sytuacja ostatnio się poprawiła. Prezeska organizacji Caritas Academica została aresztowana za kontakt z podziemiem i bandami. Aresztowanie Szwajcerówny (b. ziemianki) przyczyni się z pewnością do zahamowania akcji Caritasu, opieką swoją obejmującego ostatnio nawet i członków ZMP. Caritas daje miejsca na wczasach ZMPowcom, udziela im materialnej pomocy, urządza b. tanie zabawy, rozdaje bilety do teatru. Młodzież caritasowa urządza koncerty dla robotników, przy nieoficjalnym udziale kleru. Podczas wszelkich uroczystości akademickich caritasowi podopieczni bywają zawsze mobilizowani do akcentowanego i specjalnie serdecznego witania oklaskami i okrzykami przybywających przedstawicieli duchowieństwa i klerykałów. Profesorowie – klerykali biorą udział i wygłaszają referaty na zjazdach diecezjalnych.
Poznań, 15 grudnia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
W piątek byłam w „Czytelniku”, zapytałam Szymańską, dlaczego nie otrzymaliśmy czterech wydanych już tomów Mickiewicza, chociaż wypełniliśmy deklarację i wpłacili należność. „Nikt jeszcze nie dostał – odpowiedziała. – Ach, proszę pani, mamy z tym kłopoty. Kłopoty z przypisami. Trzeba na nowo wszystko robić. Bo to, wie pani, robili ludzie, którzy od trzydziestu lat tym się zajmują, zanadto już zrutynizowani, te przypisy są zdawkowe, szablonowe.” „Rozumiem” – rzekłam na to.
Sprawa jest jasna. Przypisy nie zostały spreparowane według recepty i marksizmu-leninizmu i teorii walki klasowej. Nie mogąc zmienić tekstów Mickiewicza, wypacza się je za pomocą odpowiednio spreparowanych przypisów. A może i teksty wydały się podejrzane. Przecież to bije w oczy – w serce – że cały Mickiewicz jest niecenzuralny. Chciało by się w tym dzisiejszym ustroju zobaczyć coś dobrego, jak najwięcej dobrego. Mam tyle dobrych chęci. Ale ustrój oparty na tak przebranej mierze kłamstwa, na tylu niesprawiedliwościach społecznych, na tylu dyskryminacjach klasowych, pochodzeniowych, a teraz już i wyznaniowych, na takim dogmatyzmie, nie może się ostać, musi runąć doprowadziwszy przed tym do nierówności i nienawiści społecznych, o jakich prywatnemu industrializmowi kapitalistycznemu nawet się nie śniło.
Warszawa, 16 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
1. Zgodnie z poleceniem danym kuratorom, dalej usuwać księży, zakonników i zakonnice, wykładających przedmioty świeckie oraz wychowawców – usunięcie całkowite do dnia 1 września br.
[...]
2. Do 1 kwietnia br. zakończyć prace przygotowawcze do likwidacji i przejęcia wszystkich podstawowych szkół zakonnych, dla zrealizowania w pełni zasady publiczności szkół powszechnych.
3. Wydać dekret o koncesjonowaniu przez Państwo burs i internatów.
4. Kontynuować zamianę dyrektoró zakonnych i księży na dyrektorów świeckich.
5. Wydać okólnik w sprawie zwalniania się przez uczniów od ukończonego 14 roku życia od uczęszczania na lekcje religii.
6. Wydać okólnik o przesunięciu połączonych w dwie godzin nauki religii na pierwsze i ostatnie godziny lekcyjne.
7. Wydać regulamin egzaminó dojrzałości bez religii jako przedmiotu egzaminacyjnego.
Warszawa, 2 lutego
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Jako matka moich synów: Teofila i Kazimierza M. skazanych przez Wojskowy Sąd we Wrocławiu: Teofil na 7 lat a Kazimierz na 6 lat więzienia – zwracam się do Ciebie Obywatelu Prezydencie, abyś raczył ułaskawić moich synów i zwolnić ich z więzienia.
[…]
Ktoś (bo nazwiska nie znam), kto był ścigany przez Władze, przyszedł do mego starszego syna Teofila we Wrocławiu, u którego przypadkowo znalazł się młodszy syn Kazimierz.
I za to, że synowie nie zameldowali o tym, że ten ktoś był u nich, skazani zostali na tak straszne kary.
Jako ich matka zapewniam, że synowie moi zawsze cieszyli się z obecnego ustroju Polski i posiadali dobrą opinię, co poświadczają wszyscy mieszkańcy wsi W. i Gminny Komitet Polskiej Partii Robotniczej w W.
Synowie moi skazani zostali we Wrocławiu w dniu 25 marca 1948 r. i siedzą już z górą rok w więzieniu w Rawiczu.
Wczoraj byłam u nich i stwierdziłam, że bardzo źle wyglądają, bo siedzą w tych murach i nie są zatrudnieni pracą.
Jako matka nieszczęśliwych moich synów, gorąco proszę Cię Obywatelu Prezydencie, któryś dał nam Polskę taką za jaką tęskniliśmy, abyś raczył ulżyć doli moim synom.
Za niepiśmienną F. M. z jej upoważnienia podpisuje się H. W.
Konin, 18 lutego
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu z dnia 17 III 1949 r. zostałem skazany w trybie doraźnym za przestępstwo z art. 4 & 1 i 259 KK na karę śmierci. Ze względu na to, że przestępstwa dopuściłem się nieświadomie, jak też pod wpływem drugich zboczonych kolegów – przeto śmiem zwrócić się z gorącą prośbą do Obywatela Prezydenta o darowanie mi życia.
Oskarżenie zarzuca mi, że począwszy od 1947 roku dokonałem szeregu napadów z bronią w ręku na terenie Gdańska i Szczecina oraz, że od roku do chwili aresztowania, bez prawnego zezwolenia władz byłem w posiadaniu broni.
Obywatelu Prezydencie! Przestępstwo, za które będę musiał zapłacić życiem popełniłem nieświadomie, a raczej nie zdając sobie sprawy z jego znaczenia. Stało się tak dlatego, że byłem ciągle w otoczeniu zboczonych kolegów, których to właśnie namowom uległem i z nimi dokonywałem tych napadów.
Obywatelu Prezydencie! Jestem na bardzo niskim poziomie umysłowym, skutkiem czego nie mogłem nad sobą zapanować a przestępstwa dopuściłem się jedynie na skutek namowy innych zboczonych kolegów. Do napadów sprowokowała mnie bieda, gdyż bardzo mało zarabiałem i w żaden sposób nie mogłem się z tego utrzymać. Ponadto w 1947 r. ciężko zachorowałem, a po wyzdrowieniu nie mogłem wrócić do pracy, gdyż tam trzeba było ciężko pracować.
Obywatelu Prezydencie! Zgrzeszyłem, że rzucałem tak wielkie kłody pod nogi ludziom pracy, ale pragnąłbym naprawić swój błąd w inny sposób, w sposób, który przyniósłby pożytek odrodzonej Ojczyźnie Ludowej, rehabilitując się w ten sposób.
Obywatelu Prezydencie! Przyrzekam stanowczą poprawę, przyrzekam, że odtąd nie popełnię już żadnego przestępstwa, a świecić będę przykładem dla innych. Starać się będę oddać przysługi Ojczyźnie za popełnione przestępstwa i w ten sposób stać się godnym noszenia imienia obywatela.
Przedstawiając powyższe zwracam się z uprzejmą prośbą do Ojca Narodu Polskiego o darowanie mi życia, a ja ten Wielki Akt Łaski należycie docenię i swe młode siły poświęcę ku Chwale Polsce Ludowej.
Wrocław, 22 lutego
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
We wtorek idąc przez miasto piechotą od Nowego Światu do domu, wstępując po drodze do Krakowskiej, a więc szłam wielu ulicami – minęłam przeszło dziesięć sklepów z mięsem. Były to spółdzielnie, sklepy państwowe i prywatne. We wszystkich bez wyjątku leżały i w oknach wystawowych (do pół wysokości okna), i w samych sklepach na półkach olbrzymie połcie słoniny. W żadnym z tych sklepów nie było dosłownie ani jednego człowieka, który by tę słoninę kupował. Wstępowałam do czterech takich sklepów i pytałam sterczących bezczynnie za ladą sprzedawców. „Proszę pana (pani), czy szczęśliwi posiadacze bonów mają tak dużo tłuszczu, że nie kupują tej słoniny? Dlaczego w takim razie my, zwykli nieuprzywilejowani ludzie, którzy nie mamy w domu tłuszczu, nie możemy jej kupić?”. W jednym sklepie odpowiedziano mi: „Nie wiem”. W drugim: „Ciemna masa musi czekać, aż panowie raczą kupić”. W trzecim nie odpowiedziano mi nic, przypuszczając zapewne, że to jakieś prowokatorskie pytanie. W czwartym subiekt, czy właściciel powiedział: „My nic nie wiemy i nie rozumiemy. Słoniny sprzedawać nie wolno, tylko na bony. Ci z bonami nie zgłaszają się, na darmo tylko sterczymy i nic nie robimy, tylko marzniemy”. W dwu z tych sklepów, do których weszłam stało w każdym po jednej kobiecie, przyszły zarejestrować bony na marzec. Ale i one nie kupowały tej słoniny.
Frania opowiadała mi na temat tejże samej słoniny, że słyszała na własne uszy, jak kierownik sklepu mówił do jakiegoś „z tej komisji kontrolnej”: „Co mamy robić z tą słoniną? Przecież nam się zaśmierdza i pleśnieje”.
Warszawa, 3 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Wyznaczam w bieżącym roku szkolnym na przewidziane w rozporządzeniu Ministra WriOP z dnia 9 grudnia 1926 r. o nauce religii katolickiej [...] trzydniowe rekolekcje dni 10, 11 i 12 kwietnia, tj. ostatnie dni zajęć szkolnych przed feriami wielkanocnymi.
wz. Ministra
Dr H.[enryk] Jabłoński
Podsekretarz Stanu
[Warszawa], 3 marca
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
1.Od września ubiegłego roku do stycznia roku bieżącego zwolniono z polecenia Kuratorium Szkolnego w Katowicach, za wyjątkiem kilkunastu, wszystkich księży kontraktowych, nauczających religii w szkołach podstawowych. Jako powód podano brak funduszów na ten cel. [...]
2.W licznych szkołach typu średniego zlikwidowano naukę religii w podobny sposób.
3.W miejsce księży mieli naukę religii z polecenia władz szkolnych udzielać nauczyciele świeccy. Stwierdzam po szczegółowym zbadaniu stanu faktycznego, że nauczyciele świeccy nie udzielają nauki religii, przynajmniej w 50% szkół podstawowych, w szkołach pozostałych nauka religii została zredukowana do 1 lekcji tygodniowo, a tylko w nielicznych wypadkach udziela się w dawniejszych rozmiarach, przewidzianych przez obowiązujące po dziś dzień okólniki ministerialne.
4.Równolegle z akcją likwidowania nauki religii z góry przeprowadzono za pośrednictwem ustnych nakazów władz skolnych akcję usuwania krzyży z klas i budynków szkolnych, wzgl.[ędnie] przewieszania krzyży na ściany boczne itd. [...]
[...]
Wobec tego, że władze centralne nie tylko nie ukazały i nie przywołały do porządku niższych czynników sabotujących zarządzenia państwowe, ale jak dotąd nie naprawiły żadnej z krzywd wyrządzonych ludności katolickiej, ani też na żadne pismo nie dały odpowiedzi uspokajającej i wyjaśniającej, trudno będzie podtrzymywać nadal przekonanie w sobie i w drugich, że za wszystkie wyczyny antyreligijne odpowiedzialne są wyłącznie niższe czynniki władz państwowych. Szerokie masy ludności zaczynają nam w tym względzie nie wierzyć, przyrzekaliśmy im uspokajające wyjaśnienia ze strony Państwa tych nielegalnych wybryków godzących w uczucia religijne – a wyjaśnień nie ma!
Obawiamy się, że szerokie warstwy ludności będą z tego wyciągać wnioski o popieraniu przez Rząd działalności antyreligijnej wśród katolików wierzących i walki już nie tylko z „reakcyjną częścią kleru” jak twierdzą ci, którzy tę walkę celowo prowadzą, ale wręcz z Kościołem katolickim i z religią.
Opole, 15 marca
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
W poniedziałek o wpół do siódmej rano przyjechała Anna. Przywiozła mi parę kopert z moich listów. Stwierdziłyśmy dowodnie, że wszystkie moje listy są otwierane i czytane przez cenzurę. Odklejają w tym celu nie górną, ale dwa boki dolnej części zamknięcia koperty. Tamtędy wyciągają list (podobno istnieje do tego specjalny przyrząd, na który list się nawija). Koperty są potem aż sztywne od kleju i całe tym klejem cenzorskim pomazane. Nie umieją też widać dość umiejętnie listów z powrotem wkładać, bo listy przychodzą tak pogniecione, że je trzeba... prasować. Jeszcze pewniejszym dowodem otwierania listów jest fakt, że w jednym z moich odesłałam Annie list Wandeczki Hoffmanowej, która umiera na raka w Londynie. Był to zapewne jej ostatni w życiu list. Przysłała go Annie wraz z paczką herbaty, a Anna mnie go przesłała do przeczytania. Zwróciłam go Annie ze względu na jego serdeczny i osobisty charakter. Ale żałuję, bo cenzor, czy go zatrzymał, czy też po prostu zapomniał z powrotem włożyć, dość, że list Wandeczki zaginął- w kopercie był tylko list mój ze słowami: „list od Wandeczki załączam”. [...)
Ileż to gwałtu podniesiono by w naszych urzędówkach, gdyby się np. okazało, że w Ameryce czy Anglii otwierają prywatne listy. Jakby to wszystkie nasze pióra i piórka zgrzytały o „państwach policyjnych”.
Bo przecież w istocie najlepszym sprawdzianem panowania systemu policyjnego jest podsłuch telefoniczny i tajne podczytywanie listów. Lecz taki system panuje właśnie w państwach „demokracji ludowej ze Związkiem Radzieckim na czele”. W państwach, w których dla tym większego omamienia i niepoznaki nie istnieje oficjalnie słowo „policja”.
Warszawa, 17 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
1.Od kilku miesięcy daje się zauważyć wzmożenie nieprzyjaznej do rządu i państwa ludowego działalności pewnych odłamów kleru.
Część wyższej hierarchii kościelnej usiłuje poprzez listy pasterskie i poufne instytucje wywołać stan zaniepokojenia i podniecenia umysłów z powodu rzekomego zagrożenia religii, bez żadnych ku temu istotnych podstaw.
Nie jest przypadkiem, że w tej szerzącej zamęt, antyludowej akcji wysuwają się na czoło szczególnie ci biskupi, którzy w okresie okupacji niechlubnie się wyróżnili nie tylko pojednawczym, ale wręcz służalczym stosunkiem do hitlerowskiego okupanta [...]. Nie jest również przypadkiem, że większość hierarchii kościelnej wbrew powszechnej opinii całego patriotycznego społeczeństwa nie przecistawiła się antypolskim popierającym szowinistyczne roszczenia niemieckie, wypowiedziom miarodajnych kół watykańskich, w sprawie Ziem Odzyskanych, lecz przeciwnie, usiłowała je nawet usprawiedliwić.
2.Częste są wypadki, kiedy księża patronują, a nawet wręcz współdziałają z różnymi przestępczymi i antypaństwowymi grupami, które są agenturą anglo-amerykańskiego imperializmu.
Fakty te nie spotkały się ani z potępieniem, ani z należytym odporem ze strony hierarchii kościelnej i kierowanej przez nią prasy katolickiej.
Władze kościelne nie przeciwstawiają się w praktyce przenikaniu do organizacji i stowarzyszeń religijnych przestępczych elementów podziemia, które usiłują wykorzystać te stowarzyszenia, jako bazę dla swej działalności.
3.Wszystko to znajduje się w oczywistej sprzeczności ze zgodnymi wysiłkami olbrzymiej większości społeczeństwa, które odbudowuje zniszczony kraj, pragnie ładu, spokoju i dobrobytu – przeciwstawia się wszelkim próbom zakłócenia rozwoju kraju na gruncie osiągniętych zdobyczy społecznych.
Stojąc na straży spokoju i porządku publicznego Rząd nie będzie tolerował żadnej akcji wichrzycielskiej. Dlatego tylko zmiana dotychczasowej postawy hierarchii kościelnej i zaniechanie przez nią nieprzyjaznych praktyk wobec państwa ludowego, może stworzyć podstawę do unormowania stosunków z Kościołem.
Warszawa, 21 marca
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
W piątek byliśmy (za zaproszeniem) na niesamowitym, ale dużo dającym do myślenia przedstawieniu moskiewskiego Teatru Dramatycznego – „Wielkie dnie” (obrona Stalingradu). Był to reportaż teatralny, połączenie kina, radia, gazety i teatru. Widowisko złożone z 9 obrazów, w których pokazano kilka scen z walk w Stalingradzie od strony rosyjskiej i niemieckiej, kilka scen w gabinecie Stalina na Kremlu i scenę z Rooseveltem w Ameryce. Wszystkie postacie historyczne wystudiowane do najdrobniejszych naturalistycznych szczegółów, jak z gabinetu figur woskowych. W sumie pokazano całą dobę pracy Stalina (i o to tylko chodziło), aż do momentu, kiedy nad ranem zasypia ze zmęczenia na fotelu (oczywiście z książką w ręku, oczywiście słuchając koncertu D-dur Czajkowskiego) i śpi... kilkanaście minut. Jest to bardzo zuchwałe ryzyko liturgiczne, kazać publiczności patrzeć na te nieme sceny, gdy władca największego imperium układa na biurku ołówki, przyrządza sobie fajkę, chodzi i myśli etc. Tylko demoniczność postaci i świetna gra aktora sprawiają, że to jest nie tylko do wytrzymania, ale w jakiś niezdrowy sposób zajmujące. Naturalizm jest aż żenujący, ma się wrażenie, że się kogoś podgląda. Tylko w przedstawieniu Churchilla na rozmowie ze Stalinem nie ustrzeżono się partyjnej stronności. Churchill jest zagrany jako karykatura – i całkiem pod kątem dzisiejszej chwili. […]
Naturalizm sztuki jest jednocześnie idealistyczny. Rosja – zwłaszcza wyższe sfery – generałów, dygnitarzy oczyszczono starannie ze wszelkich cech ujemnych, a nawet po prostu ludzkich. M.in. – Roosevelt pije whisky, Niemcy piją wódkę szklankami, rosyjscy generałowie nie dotknęli nawet koniaku, który im przyniósł ordynans na polowej kwaterze. Gdy – nieskazitelni abstynenci – wychodzą z narady wojennej, koniak wypija, oczywiście, ordynans. [...] Otóż w tym reprezentacyjnym widowisku, jakoby socjalistycznym, występuje tylko dwoje ludzi prostych: ów ordynans wypijający koniak i kucharka obozowa, jakaś czuwaszka, źle mówiąca po rosyjsku. Obie role są wybitnie śmieszne. Poza tym „lud”, tak jak niewolników w „Księciu Niezłomnym”, widać tylko tłumnie schylony nad czarną robotą kopania rowów obronnych, raz na chwilę ukazują się żołnierze. W „Księciu Niezłomnym" ten lud przynajmniej się skarży na swój los – tu milczy. Całe widowisko grają panowie tego ludu – generałowie, ministrowie, dyktator. Gdyby podstawić pod nich osoby z carskich czasów, rzecz mogłaby być grana za carów bez najmniejszej zmiany tekstu.
Szczególnie charakterystyczna jest scena końcowa, święcąca tryumf zwycięskiej kontrofensywy. Odbywa się to w gabinecie Stalina. On występuje tym razem nie w szarej kurtce (a la Piłsudski), ale w marszałkowskim mundurze - trzej wodzowie (gen. piechoty, gen. artyleru, gen. lotnictwa) – w paradnych mundurach. Lokaj w białej kurtce wnosi wino, piją za zdrowie wielkiego narodu rosyjskiego i wielkiego Związku Sowieckiego. Sala tym razem empirowa, za całe umeblowanie – biało-złocisty jedwabny fotel nasuwający nieuchronnie myśl o... tronie. Na ścianie z dwu stron „tronu” wielkie portrety Kutuzowa i... Suworowa. I na to patrzy Warszawa, i jakaś przecie Warszawa służalczo i niewolniczo oklaskuje scenę z portretem Suworowa, kata Pragi, zdobywcy Warszawy, pogromcy Kościuszki! I ten teatr w gościnie „przyjacielskiej” nie zawahał się przed potwornym nietaktem, przed nieprzyzwoitością pokazania tu tej dekoracji... Tak upadliśmy, że nikt już z możliwością obrażenia nas się nie liczy.
Siedzieliśmy ze St. w pierwszym rzędzie. Ciekawam, czy UB zanotowało, żeśmy nie klaskali.
Warszawa, 10 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Odczuwało się coraz silniejsze naciski na zakłady pracy ze strony PZPR, aby publicznie manifestować nasze przywiązanie do socjalizmu i ZSRS [sic!] oraz miłość do naszych przywódców. Okazją do tego miało być święto 1 maja 1949 roku. [...] Nasza jednoosobowa komórka partyjna (już nie PPR, lecz PZPR), czyli pan Józio Włodarczyk, który coraz częściej przebywał w Komitecie Miejskim oraz wyraźnie tracił humor i pogodę ducha (zabierano nam samochód), naciskał, abyśmy czynnie uczestniczyli w pochodzie. Powstał jednak problem, kogo mamy na tym pochodzie reprezentować, skoro zostaliśmy podzieleni i przydzieleni do trzech różnych przedsiębiorstw handlu zagranicznego.
Ustaliliśmy ostatecznie, że powinniśmy zamanifestować na pochodzie obecność trzech naszych delegatur. Sporządzono więc z dykty trzy tablice z napisami „Varimex”, „Metalexport” i „Minex”, które przybito do dosyć długich żerdzi, i z tymi tablicami ruszyliśmy na pochód w trójkę, to znaczy Adam Kwieciński, Tadeusz Szumański i ja. Będąc dosyć słabą reprezentacją, gdyż nasi podwładni zostali w domach, włączyliśmy się do tylnej części pochodu gdzieś w okolicy skweru Kościuszki i dzielnie ruszyliśmy w górę ulicą Świętojańską. Gdy znaleźliśmy się na wysokości kina „Warszawa”, olbrzymi pochód zatrzymał się. Oczekiwaliśmy w skupieniu na transmisję przemówienia prezydenta Bolesława Bieruta.
Po przeciwnej do kina stronie ulicy Świętojańskiej [...] znajdował się spory skwer. Na ten skwer zajechały niespodziewanie dwa lub trzy ciężarowe samochody z pierwszomajową kiełbasą. Rzuciliśmy się wszyscy jak jeden mąż razem z naszymi tablicami, jednak napór był ogromny, więc niewiele udało nam się osiągnąć. Usiedliśmy jednak później na trawie, słońce przypiekało, a w megafonach skrzeczał głos Bieruta. Później pochód ruszył już bez nas, a tablice z żerdziami zabraliśmy do domu, czyli do „Różanego Gaju” na Kamiennej Górze, gdzie tablice te zostały przez nasze żony wykorzystane na podpałkę do kuchenek i piecyków w łazienkach. Ten pochód pierwszomajowy, który rozpoczynał ponury dla mnie okres stalinizmu, zapamiętałem więc jako wyjątkowo pogodny.
Gdynia, 1 maja
Jan Łopuski, Pozostać sobą w Polsce Ludowej. Życie w cieniu podejrzeń, Rzeszów 2007.
Ubawiłem się jak rzadko kiedy. Ponieważ ZMP [Związek Młodzieży Polskiej] szło osobno, u nas została sama reakcja i wygłupialiśmy się okropnie. Staliśmy naprzeciwko trybuny i nie biliśmy braw, ani też nikt nie wzniósł bojowego okrzyku. Natomiast po trzech godzinach stania gremialnie wołaliśmy: „My chcemy jeść, my chcemy do domu, my nie idziemy więcej na pochód, my mamy tego dość!”. […] Zaśpiewaliśmy marsza żałobnego, za co dostaliśmy od publiczności niezliczone brawa.
Lublin, 1 maja
„Biuletyn Informacyjny”, 14 maja 1949, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Na pochodzie, na który niestety i ja musiałam iść, wystawili na przód znak ZMP [Związek Młodzieży Polskiej] i dziewczęta, które tam należą, z opaskami czerwonymi. Ponieważ nie wszystkie należały i nie wszystkie miały opaski, więc szedł pierwszy cały szereg udekorowany opaskami i po każdej stronie [następnych szeregów] po dwie także z opaskami ZMP. Tak że to wyglądało w ten sposób, że cała szkoła to jednolite ZMP. Może sobie wyobrazić, jakie było oburzenie wśród dziewcząt, które nie należały, tym bardziej że do opasek dodano nam czerwone flagi. Wyglądało to na ogół strasznie, ale niestety nie było na to rady, trzeba było iść i nic nie mówić.
Warszawa, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dostawaliśmy mnóstwo zaproszeń. Ponieważ coś wybrać muszę i na coś odpowiedzieć – więc wybrałam podwieczorek u Cyrankiewicza – „pożegnalny” dla wyjeżdżających tego dnia wieczorem aktorów tego tak bardzo złego teatru rosyjskiego.
Kiedyśmy wysiadali z taksówki, jednocześnie z nami wysiadła Elżunia Barszczewska. Po drodze przez dziedziniec do pałacu Rady Ministrów zgadało się o tym teatrze. Wyrażała wniebowzięte zachwyty. – „Chyba – rzekłam – udajecie wszyscy, że wam się to tak podobało. Przecież każdy nieuprzedzony człowiek musi przyznać, że to niedobry teatr, a tak złego i ordynarnego przedstawienia, zarówno co do gry aktorów, jak co do prostactwa i nudy samej sztuki, jak ta „Wiosna w Moskwie”, to dawno nie widziałam.” Elżunia się stropiła i powiedziała: „Tak, ale ten entuzjazm do sztuki, oni mają taki entuzjazm. U nas tego nie ma”. – „Entuzjazm dla sztuki w teatrze, to dobra gra – odpowiedziałam. – Inne formy entuzjazmu nie wchodzą tu w ogóle w rachubę.” [...]
Weszliśmy do hallu. Poza tym, że byłam tam kiedyś na początku tamtej niepodległości na jakimś zebraniu jakiegoś komitetu przy Radzie Ministrów (bodaj że jeszcze wtedy, kiedy prowadziłam referat „Robotnicy rolni” w Ministerstwie Rolnictwa) – mogę powiedzieć, że byłam tym razem jakby po raz pierwszy i w tym gmachu, i zwłaszcza na „podwieczorku” premiera. Cyrankiewicz też (którego nie lubię za płaszczenie się nad miarę i za wzięcie na siebie roli grabarza partii, która go wychowała) był pierwszym w ogóle premierem, jakiego rękę w mym życiu uścisnęłam. Stał bowiem w progu jednego z pokojów i witał gości razem z żoną, Andryczówną. Andryczówna wygląda daleko ładniej w cywilu niż na scenie.
Ale wracam do hallu. Od Stacha odebrał laskę i kapelusz bardzo stary o siwych wąsiskach woźny, pilnujący wieszaka „ministerialnego”, i który Stacha sam gestem do siebie zaprosił. Na pewno pamiętał wszystkie gabinety, które przez ten hall przedefilowały, a Stacha wziął za coś w rodzaju eks-prezydenta, sądząc po aparycji. […] Znalazłam się w towarzystwie Małyniczówny i Teresy Roszkowskiej i zostaliśmy przez te panie zapoznani z aktorem Chanowem, którego zauważyłam była w jednej z ról sztuki „Wiosna w Moskwie”. W bardzo niewdzięcznej nudnej roli wykazywał przynajmniej większe opanowanie ruchów, odrobinę dyskrecji i kultury – wszystko brakujące innym.[...] Chanow był najpierw oszołomiony, że widzi przed sobą aż trzy „znakomite” kobiety (każda bowiem z nas, trochę dla kawału, ot tak, rekomendowała dwie inne jako "wielkie" i niezrównane w swym rodzaju i tym podobne głupstwa) – „Tyle znakomitych kobiet – mówił – toż wy nas prześcigacie.” Snadź w Rosji nawet ludziom o siwiejących skroniach zdołano wmówić, że wszędzie poza Sowietami los kobiet jest upośledzony, a „wielkie kariery” dla nich niedostępne. Wdawszy się w rozmowę ze Stachem o Czechowie, Turgieniewie itd. ów Chanow wykazywał świetną znajomość tych autorów, a niektóre powiedzenia świadczyły o jego niezłej kulturze estetycznej w ogóle. Zdarzyło mu się w tej rozmowie powiedzieć (z okazji „Wiśniowego sadu”): „Tak – rzeczy ginące i przemijające mają zawsze jakieś rozrzewniające piękno”. Ciekawe, że z rozmowy o tych autorach nie skręcił bynajmniej i nie zdradzał w tym kierunku żadnej ochoty – na literaturę sowiecką. […] Najciekawsze, że ni słowem nie zapytał o nasze wrażenia z ich teatru.
Warszawa, ok. 5 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Zwracam się do Obywatela Prezydenta z uprzejmą prośbą o łaskawe darowanie mi reszty (5 lat) kary więzienia w drodze łaski. Pragnę stanąć do żmudnej, codziennej pracy dla naszej Ojczyzny, odnowionej w ludowym, postępowym, kroczącym ku lepszemu jutru socjalizmie. Pragnę przystąpić do tych obywateli, którzy swą wytężoną pracą zdecydowanie przystąpili do realizowania wielkiego dzieła odbudowy Państwa i postępu, a tym samym do utrwalania pokoju, by wygrać bitwę o życie. Pragnę wytężyć swoje jeszcze młode siły i wiedzę w kierunku uzyskania takich owoców, które stanowiłyby dla mnie chlubę i były wyróżnieniem w społeczeństwie. Pragnę powrócić do swojej rodziny, do żony i moich niewinnych dzieci, które pragnę wychować w duchu prawdziwie socjalistycznym, w duchu demokratycznym.
Prośbę swą pozwalam sobie uzasadnić w następujących słowach: Wyżej wymienionym wyrokiem zostałem skazany za to, że miałem należeć do nielegalnej organizacji o nazwie Narodowe Siły Zbrojne, która to miała mieć placówkę w S., powiat Ząbkowice Śl. oraz za to, że wskazałem członkom tej bandy miejsce, gdzie mogli nabyć broń palną.
Z całą stanowczością stwierdzam, że nie tylko, że nie należałem do żadnej nielegalnej organizacji, ale nawet nie wiedziałem, że taka organizacja istnieje, ani też nie wiedziałem, że poszczególni oskarżeni do niej należą. […]
Obywatelu Prezydencie!
Jestem synem chłopa, sam jestem rolnikiem posiadającym tylko 3 klasy szkoły powszechnej i jako taki oddawałem się powszechnej i uczciwej pracy w rolnictwie. Nigdy nawet nie myślałem o tym, aby być członkiem jakiejś bandy, jestem przecież ojcem małoletnich dzieci, dla których żyję i pracuję.
[…]
Brat mój w listach do mnie pisanych jawnie uświadamiał mnie politycznie pouczając mnie o komunizmie, przez co stałem się jeszcze bardziej uświadomionym socjalistą i demokratą. Listy te posiadam w domu i mogą one służyć jako dowód.
Nigdy więc nie mogłem być źle ustosunkowany do rzeczywistości, przeciwnie, jestem jej gorącym zwolennikiem. Dlatego też zawsze należał będę do tych obywateli, którzy likwidują w zarodku elementy reakcyjne i elementy te będę pomagał likwidować Władzom. Nigdy nie byłem karany sądownie, ani dyscyplinarnie.
[…] Nie jestem zdegenerowanym obywatelem, lecz lojalnym, uczciwym i dobrym patriotą, i jako taki pragnę powrócić do swej rodziny i dzieci. Pragnę swoją wytężoną pracą pomóc w odbudowie zniszczonego wojną kraju. Pragnę ponadto stanąć w szeregu obrońców ojczyzny przed zakłamaną, kapitalistyczną reakcją. Chcę udowodnić, że oświadczenia moje nie są czcze, lecz prawdziwe.
Dlatego jeszcze raz proszę i błagam Obywatela Prezydenta o łaskawe darowanie mi reszty kary w drodze łaski.
Wrocław, 25 maja
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Zwracam się do Obywatela Prezydenta z uprzejmą prośbą o łaskawe darowanie mi reszty (5 lat) kary więzienia w drodze łaski. Pragnę stanąć do żmudnej, codziennej pracy dla naszej Ojczyzny, odnowionej w ludowym, postępowym, kroczącym ku lepszemu jutru socjalizmie. Pragnę przystąpić do tych obywateli, którzy swą wytężoną pracą zdecydowanie przystąpili do realizowania wielkiego dzieła odbudowy Państwa i postępu, a tym samym do utrwalania pokoju, by wygrać bitwę o życie. Pragnę wytężyć swoje jeszcze młode siły i wiedzę w kierunku uzyskania takich owoców, które stanowiłyby dla mnie chlubę i były wyróżnieniem w społeczeństwie. Pragnę powrócić do swojej rodziny, do żony i moich niewinnych dzieci, które pragnę wychować w duchu prawdziwie socjalistycznym, w duchu demokratycznym.
Prośbę swą pozwalam sobie uzasadnić w następujących słowach: Wyżej wymienionym wyrokiem zostałem skazany za to, że miałem należeć do nielegalnej organizacji o nazwie Narodowe Siły Zbrojne, która to miała mieć placówkę w S., powiat Ząbkowice Śl. oraz za to, że wskazałem członkom tej bandy miejsce, gdzie mogli nabyć broń palną.
Z całą stanowczością stwierdzam, że nie tylko, że nie należałem do żadnej nielegalnej organizacji, ale nawet nie wiedziałem, że taka organizacja istnieje, ani też nie wiedziałem, że poszczególni oskarżeni do niej należą. […]
Obywatelu Prezydencie!
Jestem synem chłopa, sam jestem rolnikiem posiadającym tylko 3 klasy szkoły powszechnej i jako taki oddawałem się powszechnej i uczciwej pracy w rolnictwie. Nigdy nawet nie myślałem o tym, aby być członkiem jakiejś bandy, jestem przecież ojcem małoletnich dzieci, dla których żyję i pracuję.
[…]
Brat mój w listach do mnie pisanych jawnie uświadamiał mnie politycznie pouczając mnie o komunizmie, przez co stałem się jeszcze bardziej uświadomionym socjalistą i demokratą. Listy te posiadam w domu i mogą one służyć jako dowód.
Nigdy więc nie mogłem być źle ustosunkowany do rzeczywistości, przeciwnie, jestem jej gorącym zwolennikiem. Dlatego też zawsze należał będę do tych obywateli, którzy likwidują w zarodku elementy reakcyjne i elementy te będę pomagał likwidować Władzom. Nigdy nie byłem karany sądownie, ani dyscyplinarnie.
[…] Nie jestem zdegenerowanym obywatelem, lecz lojalnym, uczciwym i dobrym patriotą, i jako taki pragnę powrócić do swej rodziny i dzieci. Pragnę swoją wytężoną pracą pomóc w odbudowie zniszczonego wojną kraju. Pragnę ponadto stanąć w szeregu obrońców ojczyzny przed zakłamaną, kapitalistyczną reakcją. Chcę udowodnić, że oświadczenia moje nie są czcze, lecz prawdziwe.
Dlatego jeszcze raz proszę i błagam Obywatela Prezydenta o łaskawe darowanie mi reszty kary w drodze łaski.
Wrocław, 25 maja
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Słyszałam dobry dowcip. Jaka jest polska witamina? Witamina UB.
Na dzień dzisiejszy miałam aż pięć zaproszeń: na konferencję w sprawie Festiwalu Muzyki Ludowej; na zebranie dwu sekcji ZAIKS-u; na Akademię bułgarską i na zakończenie Festiwalu Muzyki Ludowej. Poszłam tylko na ową ranną konferencję i na ZAIKS. Na Festiwal posłałam Bogusia i Hankę Suchecką. Konferencja była zwykłą piłą partyjną. Przemówienie Sokorskiego – zdechłe od pierwszego słowa. Zła budowa zdań odzwierciedlała źle toczące się, zakalcowate myśli – komunały powtarzające za panią Moskwą pacierz. Usłyszałam w tym przemówieniu trzy nowe cudackie słowa: „biedniacki”, „średniacki” i „buntarskie pieśni”. Wyszłam (by zdążyć na ZAIKS) w pierwszej części przemówienia Billiga, dyrektora radia (jew), który zainicjował ów festiwal. Z tego, co usłyszałam, orientuję się, o co im idzie. Chcą wmówić w siebie i w innych, że niszcząc chłopa, nie zniszczą źródeł sztuki ludowej. Ma ona – z woli rządu – dalej się rozwijać i być „świadomie konstruowaną twórczością ludową” odzwierciedlającą przemiany dokonywające się itd., itd. A przecież nie potrzeba marksizmu ani bolszewizmu. Cywilizacja mechaniczna sama i w każdym ustroju zabija sztukę ludową.
Warszawa, 28 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
We wtorek poszłam na „czarną kawę” do Wł. Kowalskiego (eks-fornala, powieściopisarza i marszałka sejmu). Zaproszenie opiewało wyraźnie, że na „czarną kawę”, ale kiedy błądząc długo po bardzo złej architektonicznie plątaninie wnętrz, schodów i korytarzy tych zabudowań sejmowych – dotarłam wreszcie do wskazanego mi niedużego stosunkowo pokoju – ujrzałam stoły uginające się od ciężkiego żarcia: majonezy, sałaty, szynki, polędwice wieprzowe i wołowe, a wokoło cały parnas ludowy chciwie zajadający. Szok był tym większy, że my pisarze (ja w każdym razie) mięsa od dłuższego czasu prawie że nie jadamy. Zjadłam może piątą część tego, co mi podawano, a i tak to było więcej, niż zjadłam kiedykolwiek w ciągu całego dnia. W dodatku stały duże kielichy, w które nalewano złotawy płyn. Byłam pewna, że to wino, które acz nieodpowiednie do zimnych „przekąsek”, chętnie wzięłam w usta – aliści była to wóda! Przy tak obfitym jedzeniu – oczywiście – nie było mowy o żadnych rozmowach literackich – to tylko jeszcze jedna próba, czy przez żołądek nie trafi się do wciąż nie dość skruszałych serc i sumień pisarzy.
Siedziałam przy Kruczkowskim i pani marszałkowej Kowalskiej – tęgiej zamaszystej jejmości, dość wrzaskliwie mownej i gęsto nalewającej, a też wychylającej wódkę. Zamieniłam parę słów ze Staffem, który wygląda tak czerstwo, zdrowo i nawet pięknie, jak nigdy nie wyglądał. Z daleka oglądałam bardzo zastanawiającą i niepospolitą fizjonomię Jastruna. Wyszłam z tego przyjęcia z niemiłym i niesmacznym uczuciem, że nawet milcząc wygłupiałam się w niesłychanie mi obcym towarzystwie. Coraz bardziej przyzwyczajamy się nosić „drugą twarz”, ale to nie przestaje męczyć.
Warszawa, 23 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu zostałem skazany na 10 lat więzienia. Ja faktycznie dopuściłem się zarzucanych mi czynów, lecz nie sam, tylko z kolegami, od których otrzymałem wynagrodzenie. Przestępstwa dopuściłem się jedynie na skutek namowy kolegów. Dziś mocno żałuję swego postępku, lecz wtedy nie zdawałem sobie sprawy z krzywdy, którą wyrządzam.
Wszystko to spowodowała chęć zysku w postaci wysokiego wynagrodzenia, a, że jestem młody (22 lata) to dałem się w to wciągnąć; szczególnie, że oczekiwałem na dokumenty i zezwolenie na wyjazd do Ojczyzny w USA, które to obywatelstwo otrzymałem po swym ojcu. Z tego powodu, że dokumenty te miałem mieć już lada dzień wyrobione, nie przyjmowałem żadnej stałej pracy, a zgodziłem się tylko aby w ten sposób zarobić na swoje utrzymanie.
To, co mnie spotkało jest dla mnie bardzo bolesne. Dziś, kiedy zostałem pozbawiony tak drogiej mi wolności i po rozważeniu swego czynu bardzo tego żałuję. Zdaję sobie sprawę z tego, że źle zrobiłem, i że zasługuję na karę.
Dziś pragnę wyjść na wolność, gdyż rozmyśliłem się z wyjazdu do USA. Czytając prasę nabrałem wyobrażenia o USA i nie chcę tam za nic jechać. Chcę pozostać obywatelem sprawiedliwej Polski Demokratycznej, gdyż ten ustrój podoba mi się. Nabrałem też przekonania, że jest najlepszy. Do tej pory byłem bez obywatelstwa i dlatego brat starał mi się o obywatelstwo amerykańskie, przysługujące mi po ojcu, lecz obecnie chcę pozostać obywatelem polskim. Pragnę wyjść, aby uczciwie pracować dla dobra Polski i ustroju demokratycznego. Zastanawiałem się nad tym wszystkim i wierzę, że jeżeli będę uczciwie postępował i żył oraz będę gorliwie pracował – to będę miał bardzo dobrze, gdyż Rząd jest sprawiedliwy i takich obywateli zawsze wynagrodzi.
[…]
Zwracam się z najgorętszą prośbą, aby Obywatel Prezydent zechciał skorzystać z przysługującego Obywatelowi Prezydentowi prawa łaski i dał mi możność jak najprędzej wyjść na wolność, abym mógł naprawić swój wielki błąd. Wierzę, że Obywatel Prezydent mą prośbę załatwi przychylnie, i że pozostanę wdzięczny Ojczyźnie i Obywatelowi Prezydentowi do końca swego życia.
Goleniów, 26 czerwca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu z dnia 30 XI 1948 r. zostałem ukarany pozbawieniem wolności na przeciąg 3 lat, i utratę praw na okres 2 lat, za „szeptaną propagandę”.
Aczkolwiek przestępstwo powyższe zostało popełnione przeze mnie pod wpływem nadmiernego spożycia alkoholu, a słów wypowiedzianych nie przypominam sobie do chwili obecnej, to jednak zdaję sobie całkowicie sprawę z tego, że już sam fakt doprowadzenia siebie do takiego stanu jest czynem karygodnym i niegodnym człowieka, który nosi imię dobrego obywatela Polski Ludowej.
[…]
Wskrzeszając i podnosząc produkcję w powierzonych mi przedsiębiorstwach, cieszyłem się dobrą opinią swoich władz partyjnych i przełożonych. Aresztowany zostałem 25 X 1948 r. pozostawiając na utrzymaniu żony troje dzieci w wieku 13, 8 i 2 lat oraz dwoje starców 80-letnich. Całkowicie zgadzając się z przykładnym ukaraniem mnie przez I instancję sądową, zwracam się do Jego Ekscelencji Obywatela Prezydenta z uniżoną prośbą o złagodzenie wyroku, a w szczególności tak bolesnej kary dla mnie – pozbawienia praw.
Ja ze swej strony daję uroczyste przyrzeczenie, że swoim zachowaniem, postępowaniem i lojalnością – naprawię swoją winę i będę wiernie pracować przy budowie i odbudowie Polski Ludowej.
Wrocław, 30 czerwca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Obywatelu Prezydencie!
W dniu 6 VII 1949 r. Wojskowy Sąd Rejonowy we Wrocławiu, w postępowaniu zwykłym skazał mnie za to, że jako I Sekretarz Komitetu Powiatowego b. PPS w Legnicy nie zdałem swego czasu zdeponowanej w sekretariacie krótkiej broni palnej, i za to skazał mnie na 3 lata więzienia.
[…]
Obywatelu Prezydencie! Chcę pracować tam, gdzie pośle mnie Partia. Czuję się pokrzywdzony takim wyrokiem! Jako Sekretarz Powiatowy pracowałem po 16, 20 godzin dziennie, gdyż nie miałem potrzebnego przygotowania do tak zaszczytnej funkcji. Sąd nie chciał mi uwierzyć, że w nawale pracy mogłem zapomnieć o zdaniu broni. Jest mi z tego powodu bardzo przykro – ja nie kłamię, jestem synem robociarza, i sam jestem robociarz-marksista. Niech już kara, którą odbyłem, będzie mi nauką za niezdanie broni.
Było by mi bardzo przykro siedzieć w więzieniu w doniosłą rocznicę Kongresu, zamiast pracować na wyznaczonym odcinku przy budowie fundamentu Socjalistycznego gmachu Polski.
Proszę o łaskawe darowanie mi kary i zwolnienie mnie z więzienia. […]
Całe swe życie oddam do dyspozycji Partii, Ludu pracującego oraz wszechświatowego Komunizmu!!!
Wrocław, 1 września
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Zwracam się do Obywatela Prezydenta z gorącą prośbą o darowanie, ewentualnie o częściowe umorzenie pozostałej mi do odbycia reszty kary więzienia. Dnia 5 XI 1947 r. zostałem pozbawiony wolności i od tego czasu przebywam w więzieniu.
[…]
W kwietniu 1947 r. wstąpiłem do organów Bezpieczeństwa Publicznego. Tu przystąpiłem natychmiast do odpowiedzialnej pracy, nie otrzymawszy żadnego przeszkolenia fachowego. Pracę swoją wykonywałem przez okres 5 miesięcy. W listopadzie 1947 r. aresztowano mnie za przestępstwo popełnione podczas pracy w UB.
Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że za czyn, który popełniłem powinienem był ponieść i poniosłem zasłużoną karę. Jednakże jestem przekonany, że gdybym był w większym stopniu zapoznany z charakterem pracy oraz gdyby mnie należycie przeszkolono – może nie dokonałbym przestępstwa i nie siedział dziś w więzieniu. Oprócz tego pragnę zaznaczyć, że posiadam na swoim utrzymaniu starą matkę, której do chwili mego aresztowania byłem jedyną podporą i żywicielem.
Kieruję swe myśli z ufnością i nadzieją, wierząc niezachwianie, że Obywatel Prezydent zechce przychylnie rozpatrzeć moją prośbę. Czuję się obecnie niemal zupełnie załamany psychicznie. […] Za winy moje pragnę zrehabilitować się przed Ludem. Dlatego proszę Obywatela Prezydenta o łaskę umożliwienia mi powrotu do normalnego życia. Pragnę gorąco i zdecydowanie wstąpić w szeregi skupiające się pod sztandarem walki o pokój. Chcę pracować dla Polski Socjalistycznej. Stanąć do ofiarnej pracy właśnie teraz, gdy cała klasa robotnicza wszystkimi siłami walczy o wzniesienie zrębów Socjalizmu w naszym kraju.
Barczewo, 10 września
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Wróciliśmy we środę rano, a zaraz we wtorek poszłam z ZAIKS-em na wrześniowe powszechne odgruzowywanie stolicy. Byli i członkowie, i pracownicy ZAIKS-u, ale przyszli chyba głównie pracownicy, bo nikogo nie znałam prócz pani Pomirowskiej, która pilnowała naszych rzeczy, pani Orzechowskiej, sekretarki Związku, i Zawieyskiego, z którym razem wybieraliśmy z gruzu cegły. Potem już tylko układałam i sama własnoręcznie z podawanych mi cegieł ułożyłam stos, w którym, jak potem obliczyłam, było około 500 cegieł. Uderzyła mnie niesamowitość widoku. Byliśmy na terenie dawnego getta, koło nowej Marszałkowskiej, ale w jakim to było miejscu dawnej Warszawy, to nie mogłam rozpoznać. Pod niebem bardzo błękitnym – góry miału i gruzu o płowej barwie pustyni poprzetykane tu i ówdzie rdzawą cegłą – zapstrzyły się nagle ruchliwie kolorowymi bluzkami, koszulami, spódnicami. Za usypiska gruzu pomału zachodziło słońce, wkrótce nad krawędzią grzbietu tych Gór Martwych widać już było tylko zielono-złoty blask opustoszałego powietrza. Na dole z przeciwległej strony był przed nami krajobraz rozwalonego, nie znanego mi i nierozpoznawalnego w swej kalekiej postaci miasta – przeszyty świetną nowoczesną arterią Nowej Marszałkowskiej, po której między zielenią trawników wysadzanych strzyżonymi brzostami (takimi jak były na Akademickiej we Lwowie) – śmigały jeszcze purpurowe od słońca, z zapalonymi oknami tramwaje. Z gruzów i usypisk po drugiej stronie tej w pustce założonej ulicy spływały całe kolumny różnego rodzaju młodzieży wracającej z odgruzowywania. Szli w ordynku, tupali, krzyczeli, śpiewali. Ludzka wytresowana miazga – masa. Nie wiem, dlaczego malarze nie umieją tego wszystkiego namalować.
Warszawa, ok. 26 września 1949
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Uwaga o Rosji. Gdy w koniecznej dla życia potrzebie znalezienia pozytywnych stron obecnej rzeczywistości szuka się usprawiedliwienia dla Rosji – zawsze w końcu osacza nas okropna myśl. Terror, Komitety i policje bezpieczeństwa, przepełnione więzienia, tajny nadzór, szpiegostwo, tortury i straszne jak zła legenda o smoku obozy pracy, tylko brakiem krematoriów różniące się od Oświęcimów i Buchenwaldów – to wszystko po 30 latach zwycięskiego ustroju socjalistycznego? Walka z kontrrewolucją po 30 latach od rewolucji? Walka 20 milionów ściganych przestępców z najlepszym na świecie ustrojem? Ludzie nie są aż tak źli i głupi, żeby mieli występować masowo przeciw ustrojowi, który ich uszczęśliwia, który jest naprawdę dobry. Tylko w ustrojach despotycznych, antyludzkich, ziejących nienawiścią i fanatyzmem możliwe jest istnienie tak wielu „wrogów” i tak strasznych instytucji dla fabrykowania przestępców.
Warszawa, 1 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Poszłyśmy do sklepu spożywczego, przed którego oknem „coś wisiało”. Chciałyśmy kupić kurę na jutrzejsze święto. Aliści to był bażant. Kupiłyśmy więc bażanta za 700 zł zamiast kury. Potem do sklepu z farbami, gdzie kiedyś kupowałam olej lniany (o makowym już dawno nie ma mowy) do malowania. Lecz nie było lnianego, był terpentynowy. Znów więc nie było tego, czego się szuka. Kupiłam terpentynowy. Stamtąd do Lacha po pisma i gazety i po drogeriach zaczęłyśmy szukać pasty do zębów Salviadont, która okazała się jedynie dobrą spośród wszystkich ostatnio przez nas kupowanych. Okazało się, że także jej nie ma. „Już nie będzie więcej fabrykowana” – jak nas powiadomiono w jednej drogerii.
Wrocław, 31 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Całą noc moje okno jarzyło się wielu setkami czerwonych żarówek iluminujących gmach policji i trzy na jego ścianie portrety – Lenina, Bieruta i Stalina. Rano tzw. lotem błyskawicy rozeszła się po mieście wiadomość podana zresztą już o siódmej w rannej prasie i w radiu, o mianowaniu sowieckiego generała Rokossowskiego ministrem obrony „narodowej” i naczelnym wodzem armii „polskiej”. Wyszedłszy na miasto widziałam, jak ulica jest skonsternowana. przyciszona. Z urywków rozmów po drodze można się było domyśleć, wszyscy tylko o tym mówią, a raczej szepczą. Wpadło mi w uszy, jak na postoju taksówek kierowca mówił do kolegi: „Słyszałeś? Mamy marszałka!”. Bo Rokos. mianowany został „marszałkiem Polski”. Po południu mała uboga krawcowa, która do mnie przyszła, pyta z wielkimi oczyma: „Co to się dzieje, proszę pani? Co to się z nami dzieje? Przecież to ruski, ten co go naznaczyli gdzieś tam". I opowiedziała mi jeszcze, jak dzieci w naszej kamienicy śpiewają już w domu rosyjskie piosenki. A gdy babcia jednemu z nich nie dała śpiewać po rusku, dziecko odpowiedziało: „Nam pani każe w domu śpiewać po rusku, a jak babcia nie pozwoli, to ja się poskarżę pani”. Car Mikołaj II powinien wstać z grobu i dekorować wszystkich dzisiejszych władców Polski orderem „za obrusienje Polszy”. Bo on był w tej materii szczeniak w porównaniu z bolszewikami.
Warszawa, 7 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
W nocy nie śpię do czwartej – histeryzuję na temat Polski. Niemcy walili obuchem w łeb, lecz o ile obuch nie trafił, człowiek żył, choć pod ziemią, wolny i piękny. Rosja działa jak żrący kwas prżetrawiający duszę narodu i zmieniający jej organiczny skład w amalgamat nie do poznania i w dodatku cuchnący. Ale w moich notatkach sprzed wojny też tak strasznie rozpaczam nad losem Polski. Może i teraz przesadzam. Muszę naprawdę zdobyć się na więcej spokoju w ocenie sytuacji.
Warszawa, 27 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Wychowany w warunkach hitlerowskich, w duchu nienawiści do wszystkiego co polskie, dałem się obałamucić i wciągnąć do niecnej roboty przeciwko Państwu Polskiemu. Miałem wtedy 17 lat. Osobiście nie kierowała mną żadna zemsta, żadna realna myśl. W momencie dokonania przestępstwa, tj. w roku 1946, stosunki polsko-niemieckie były jeszcze nieuregulowane. Młody i niedoświadczony stanowiłem podatny grunt dla niecnej, kreciej roboty – i takich właśnie osób potrzeba było wrogom polskiej i niemieckiej demokracji.
Dziś dobiegają 4 lata mojego pobytu w więzieniu polskim. Ten okres wystarczył, aby przekonać się jak fałszywymi przesłankami kierowała się wroga Polsce propaganda hitlerowsko-faszystowska w latach 1945–1946. W miejsce tego wszystkiego co ona głosiła – spotkałem typowo polski realizm, prawdziwie polski zapał do pracy – dla Narodu, dla Państwa.
Dziś, kiedy stosunki polsko-niemieckie są już uregulowane, kiedy w miejsce hitleryzmu została powołana do życia Niemiecka Republika Demokratyczna – zrozumiałem, że miejsce każdego uczciwie myślącego Niemca jest po stronie demokracji niemieckiej, po stronie Obozu Postępu. Serca wszystkich prawdziwych Niemców, do których i ja należę, napawają się dumą i radością z powodu tego doniosłego, historycznego momentu. […]
Obywatelu Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej!
Życzeniem moim jest, aby pracować w swej Ojczyźnie, dla dobra Niemieckiej Republiki Demokratycznej, dla Dobra Postępu i Pokoju. Pragnę powrócić do ojczystych stron, aby Rodakom swoim przedstawić prawdziwe oblicze Polskiej Sprawiedliwości, Polskiej Kultury, aby przedstawić Wielkość i Potęgę Polski Demokratycznej.
Strzelce Opolskie, 3 grudnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Dyr. Antoni Bida, dyrektor naczelny GUKPPiW:
Towarzysze, Koledzy. Nasze Urzędy są instrumentem, są organem kontrolnym Państwa Ludowego nad słowem drukowanym i mówionym w kraju, w którym toczy się i będzie się toczyć zaostrzona walka klasowa, walka z reakcją, z agenturami sprzymierzonej z nią reakcji międzynarodowej, z ich ideologiczną ofensywą, z kosmopolityzmem, idealizacją zachodu i tzw. zachodniej kultury, nauki i sztuki, cywilizacji i demokracji. Z rozmaitymi postaciami dywersji ideologicznej, organizowanej pod naszym okiem, w naszych drukarniach, na naszym papierze przez uległą tej reakcji, zaprzedaną imperializmowi amerykańskiemu hierarchię watykńską w Polsce.
Czy przyswoiliśmy sobie nauki Plenum? Czy nauczyliśmy się władać czerwonym ołówkiem zgodnie ze wskazaniami Plenum? [...]
Jak wyglądają nasze sprawy organizacyjne w świetle Plenum? Czy w naszych Urzędach widać zmiany na lepsze? Towarzysze, niebywały liberalizm, niebywała tolerancja wśród nas wobec błędów. To musi być przełamane. Czy robiliśmy coś w celu poprawienia tego? Tak, robiliśmy i robimy, ale dlaczego nie ma wyników? Myślę, że przyczyn na to złożyło się dużo, ale jaka jest główna przyczyna? Co jest najważniejsze? Ta główna przyczyna polega na tym, że nasze Urzędy, nasz aktyw cenzorski pracuje w oderwaniu od Partii, w oderwaniu od ideologii i to znajduje potwierdzenie w obserwcji naszych Urzędów, w obserwacji w szczególności roli kół partyjnych w naszych Urzędach. Te koła partyjne stały na drugim planie, na marginesie, były majoryzowane, spychane do drygorzędnej roli przez czynnik administracyjny.
[...]
Nie bójcie się Towarzysze, Obywatele naczelnicy pracować z Waszym Kołem partyjnym. Nie bójcie się odpowiedzialności przed organizacją partyjną, nie spychajcie jej na margines. To jest kluczowe zagadnienie. My, jako naczelnicy, za mało interesowaliśmy się organizacją partyjną, ludźmi, którzy tę organizację tworzą, odsuwaliśmy ją od wpływów. To jest złe. I na tym odcinku rysuje się konieczny przełom.
11 grudnia
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Ob. Chaber:
Proszę Towarzyszy, wchodzimy w nowy etap budowy fundamentów socjalizmu: plan 6-letni. Jakie są nowe zadania przed aparatem kontroli? Zadania te już stoją przed nami. Wróg będzie się starał teraz, w chwili największej radości, którą przeżywają masy, w chwili, kiedy masy ślą gorące życzenia i dary w 70 rocznicę urodzin Stalina, wróg będzie się starał uroczystość tę zakłócić najperfidniejszymi sposobami. Dlatego czujność w tych dniach jest konieczna. Prasę katolicką należy śledzić, żeby w dniach, kiedy będą sie odbywały zabawy i uroczystości, nie wymyślali praktyk religijnych i nie odciągali ludzi. Trzeba dbać o to na całym froncie.
[...]
My na obecnym etapie mówimy o przecinaniu, udaremnianiu dywersji wroga. Trzeba zdać sobie sprawę, że w perspektywie staną nowe, większe zadania: czuwania nad czystością myśli marksistowsko-leninowskiej na wszystkich odcinkach. My dopuszczamy jeszcze na scenę sztuki nierealne, ale w perspektywie pogłębiania ideologicznego klasy robotniczej wymagania nasze staną się inne. Będziemy silniejsi i ta walka, którą przeżywał ZSRR: wypaczania myśli leninowsko-stalinowskiej, stanie przed nami, i ta walka stawia przed nami nowe zadania, i powinna stać się źródłem nowego nastroju, bo ten nastrój prowizorium nie jest dobry. Z tym trzeba skończyć. Trzeba wytworzyć u ludzi poczucie doniosłości i wagi tego urzędu i perspektywy, które daje zawód.
11 grudnia
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Jestem matką jedynego syna K. S., który przez brak świadomości, a może przez swoją lekkomyślność, popadł w niełaskę państwa i został skazany na karę dożywotniego więzienia. Karę tą odsiaduje w Centralnym Więzieniu Karnym w Goleniowie.
Obywatelu Prezydencie i Ojcze Ukochanej Naszej Ojczyzny Ludowej – często patrzę na Twój portret i widzę w nim tyle dobroci, tyle spokoju w Twoich oczach. Dziś uciekam się z wielką prośbą o zlitowanie się nad moim synem. Kochany Nasz Ojcze, racz wysłuchać nieszczęśliwą matkę. Wysłuchaj mnie łaskawie.
Wiem, że tylko Wy Obywatelu Prezydencie możecie pomóc mojemu dziecku, darowując mu karę dożywotniego więzienia i przez to uleczyć ból matczynego serca. Przebacz mu Obywatelu Prezydencie!
Sądzę, że Wy Obywatelu Prezydencie też mieliście ukochaną matkę i rozumiecie jak cierpi serce matki. Matka gotowa jest oddać życie za dziecko swoje, tak i ja błagam Obywatela Prezydenta z całych swych sił, aby uzyskać chociaż trochę łaski z Waszego serca sprawiedliwego.
Ojcze Prezydencie – pozwólcie się z bliska ujrzeć, a wówczas rzucę się do nóg Waszych i nie puszcze ich, dopóki nie otrzymam przebaczenia dla mego dziecka.
Muszę jeszcze zaznaczyć, że syn mój był sądzony przez Wojskowy Sąd Rejonowy we Wrocławiu.
Kalisz, 22 stycznia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Jestem matką jedynego syna K. S., który przez brak świadomości, a może przez swoją lekkomyślność, popadł w niełaskę państwa i został skazany na karę dożywotniego więzienia. Karę tą odsiaduje w Centralnym Więzieniu Karnym w Goleniowie.
Obywatelu Prezydencie i Ojcze Ukochanej Naszej Ojczyzny Ludowej – często patrzę na Twój portret i widzę w nim tyle dobroci, tyle spokoju w Twoich oczach. Dziś uciekam się z wielką prośbą o zlitowanie się nad moim synem. Kochany Nasz Ojcze, racz wysłuchać nieszczęśliwą matkę. Wysłuchaj mnie łaskawie.
Wiem, że tylko Wy Obywatelu Prezydencie możecie pomóc mojemu dziecku, darowując mu karę dożywotniego więzienia i przez to uleczyć ból matczynego serca. Przebacz mu Obywatelu Prezydencie!
Sądzę, że Wy Obywatelu Prezydencie też mieliście ukochaną matkę i rozumiecie jak cierpi serce matki. Matka gotowa jest oddać życie za dziecko swoje, tak i ja błagam Obywatela Prezydenta z całych swych sił, aby uzyskać chociaż trochę łaski z Waszego serca sprawiedliwego.
Ojcze Prezydencie – pozwólcie się z bliska ujrzeć, a wówczas rzucę się do nóg Waszych i nie puszcze ich, dopóki nie otrzymam przebaczenia dla mego dziecka.
Muszę jeszcze zaznaczyć, że syn mój był sądzony przez Wojskowy Sąd Rejonowy we Wrocławiu.
Kalisz, 22 stycznia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Po obiedzie pojechałyśmy z Anną do miasta. Wrocław robi koszmarne wrażenie jak gdyby domu, skąd ktoś wyjechał. Wrażenie zaniedbania i opuszczenia, jak gdyby już rezygnowano z tych ziem w przewidywaniu „odszkodowań” dla sowieckiej Republiki Berlińskiej. Na ulicach ruch mały i niemrawy. Ludzie biedniej ubrani jak dwa lata temu, smutni, milczący, sposępnieli. Sklepy prywatne zamykają się jedne po drugich; zamknięta kawiarnia „Teatralna”, która tak świetnie prosperowała. Nigdzie nie można dostać, czego się szuka. Marzeniem np. okazało się kupienie białej pasty do butów. W całym mieście nie ma innych jabłek oprócz szarych renet, a i tych mało i brzydkie. W sklepach rządowych nie dbają już nawet o urządzenie wystaw. Mniejsze „spółdzielnie” wcale ich nie mają, nawet księgarnia „Czytelnika” - ponura i uboga. Uciekłyśmy wprost do domu z miasta smutnego i okropnego, jak stolica zamieniona w marną wioskę. Nawet ja w moim pesymizmie nie spodziewałam się, że tak prędko zacznie się właściwy komunizmowi (rosyjskiemuw każdym razie) rozkład gospodarczy. To wygląda rzeczywiście, zgodnie z książką „Revolution necessaire”, na gnijący koniec epoki, a nie na nowy etap dziejów.
Wrocław, 6 lutego
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Obywatelu Prezydencie! Przestępstwo moje zostało popełnione na skutek chwilowego osłabienia czujności klasowej, wynikłego z okoliczności życiowych, w jakich się ostatnio znalazłam. Nie było i nie mogło być tutaj mowy o złej woli lub o świadomym przestępstwie, co zresztą Sąd wziął pod uwagę. Sam fakt aresztowania mnie, odebrania mi najcenniejszego dokumentu, jakim dla mnie jest legitymacja naszej Partii – były dla mnie dostatecznym wstrząsem i karą za lekkomyślność. Jestem wdową po robotniku łódzkim, żołnierzu Armii Czerwonej, który w 1942 r. zginął pod Stalingradem.
[…]
Zdaję sobie sprawę z mojego błędu i gorąco pragnę go naprawić rzetelną i świadomą pracą dla dobra naszej robotniczej Ojczyzny.
W tym celu zwracam się do Obywatela Prezydenta R. P. i zarazem Przewodniczącego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej z najgorętszą prośbą o łaskawe darowanie mi reszty kary, jaka pozostała mi do odbycia, tj. do dnia 18 II 1951 r.
Będę bardzo szczęśliwa mogąc już w pierwszym roku realizacji Planu 6-letniego wciągnąć się z powrotem do pracy zawodowej i społecznej, i w ten sposób wnieść cząsteczkę swojego trudu w dzieło budowy fundamentów socjalizmu w naszym kraju.
Z uwagi na podane przeze mnie motywy – bardzo proszę o łaskawe, przychylne załatwienie mojej prośby.
Wrocław, 8 marca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Dziś o szóstej po południu była jedyna króciutka audycja poświęcona pieśniom religijnym wielkopostnym. Ale umyślnie wybrano pieśni łacińskie z XVI i XVII wieku, żeby słuchacz „masowy” broń Boże nie usłyszał pieśni, które wszyscy Polacy do dziś znają, śpiewają i kochają. O 9 wieczór audycja „Gody weselne” – znów umyślna szykana dla obrzędowej tradycji polskiej, wedle której żadne „gody” nie są możliwe w Wielką Sobotę. I ci kłamcy mówią, że nie toczą wojny z tradycją i religią. To jest zimna wojna, wojna nerwów, na którą cały naród jest już chory.
Warszawa, 8 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Dziś rano poszłam po raz pierwszy do fabryki, której życie mam w ciągu 3 miesięcy poznać. Są to Zakłady Produkcji Urządzeń Przemysłowych, dawny „Parowóz”’, przedsiębiorstwo wyodrębnione. [...] Robią głównie remonty małych lokomobil (do młocarń) i remonty kotłów. Także nowe kotły do wielkich parowozów, zbiorniki na naftę etc. Fabryka znajduje się przy ulicy Kolejowej w krajobrazie ponurym i brzydkim, złożonym z ruin, murów i niebotycznych stosów złomu żelaznego.
W portierni, nagim szpetnym pokoju, siedział przy stoliku dosyć otyły człowiek, który wydawał interesantom przepustki. Ubranie czarne dosyć wyświechtane, wyglądał na nie bardzo zdrowego, na kogoś, komu nogi puchną. Obejrzał moją przepustkę z Ministerstwa Przemysłu, wydał mi przepustkę lokalną, zatrzymał moją legitymację ZLP, zapytał: do kogo?, a gdy powiedziałam, że do dyrekcji, i spytałam o drogę, zawołał na przechodzącego przez portiernię człowieka w cyklistówce i niebieskozielonej marynarce. Ten poprowadził mnie przez rodzaj wąskiego dziedzińca i przez halę, w której przeznaczeniu nie mogłam się na razie zorientować. [. . .)
Nie było nikogo z rady. Przy jednym stole siedział szczupły jasnowłosy młodzieniec w wojskowej kurtce khaki. Nad nim wisiał wielki portret Stalina z drukowanym podpisem w rosyjskim języku. Po pewnym czasie przyszedł siwy starszy pan o przeraźliwie jasnych niebieskich oczach, suchej żylastej twarzy i energicznych ruchach. Bardzo polski, z lekka zagniewany, z lekka wesoły, bardzo uprzejmy. [...]
W trzy miesiące po wypędzeniu Niemców z Warszawy fabryka zaczęła po trochu funkcjonować. 50% robotników mieszka poza Warszawą, wielu z nich to małorolni z okolic Warszawy, niektórzy przyjeżdżają z daleka, nawet spod Brześcia nad Bugiem, spod samej obecnej granicy sowieckiej. Ci nocują w dyżurce, wartowni, portierni, tylko raz na tydzień, czasem raz na dwa wracają do domu, żeby się oprać, zobaczyć z rodziną etc. Fabryka zaczęła po wojnie działalność od remontów, a choć ma na przyszłość wielkie ambicje, dotąd jeszcze znaczny procent roboty to remonty kotłów parowozowych i kotłów do lokomobil wiejskich (młocarnie). [...] Niebawem ma to być produkcja taśmowa, na razie odbywa się jeszcze staroświeckimi metodami.
Poszliśmy obejrzeć fabrykę [...]. Widziałam „w akcji” tylko jeden mały młot mechaniczny, który wykuwał rodzaj schodków na ściance podłużnego sześcianu. Było też tam kilka zwykłych palenisk jak z wiejskiej kuźni. Na ziemi stały wykuwane ręcznie czy mechanicznie grube żelazne pierścienie wysokości jakichś 30 cm o niedużym świetle i bardzo grubym obwodzie. Niektóre z nich były świeżo zdjęte z kowadła i jeszcze czerwone. Na tych robotnicy-kowale stawiali garnuszki, przygrzewając sobie strawę. Stamtąd poszliśmy do hali, gdzie nituje się kotły. Panuje w niej wibrujący, po prostu piekielny zgrzyt i hałas. Gdzieniegdzie błyszczą oślepiające ognie spawaczy. Przy nitowaniu bywa, że kotlarze leżą wewnątrz kotła przytrzymując nity, tam jadowity zgrzyt, huk i pisk metalu przechodzi niemal wytrzymałość człowieka. Każdy kotlarz po kilkunastu latach tej pracy wychodzi inwalidą, co najmniej głuchym. Mówić można tylko krzycząc na ucho, a i to ledwo się słyszy jak przez mgławicę oszalałych dźwięków. Kiedy wychodziliśmy, spotkał nas otyły robociarz, z ciężką twarzą i podpuchniętymi oczyma. Otyłość weteranów jest tu znamieniem nie dobrobytu, lecz niewydolności organizmów po latach męczarni. [...]
Ogólne wrażenie. Fabryka jest staroświecka, prymitywna i biedna. Produkcja odbywa się takimi samymi metodami jak przed 80 laty. Robotnicy wszyscy sympatyczni, o ciekawych wyrazistych twarzach. Są raczej skłopotani, źli i smutni, ani śladu radości czy tyle opisywanego entuzjazmu. Ich sprawy życiowe są załatwiane bardzo kiepsko. [...] Dużo ludzi wałęsa się, praca nie robi wrażenia sprawnie się toczącej, raczej niemrawo markowanej. Wyczuwa się raczej „tempo żółwia”.
Warszawa, 17 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Od dziewiątej i pół rano po raz drugi w fabryce „Parowóz”. [...]
Spotkałam Jaroszewskiego w turkusowej marynarce. Oparliśmy się o stos blach i wszczęliśmy rozmowę. „Jaki – pytam – jest stosunek dyrekcji do robotników?” „Dobry – powiedział z wahaniem. – Wszystko byłoby dobrze – dodał – tylko płace są takie niskie, że w żaden sposób wyżyć z nich nie można”. Zapytałam, jaki jest stosunek tych płac do zarobków przedwojennych. Zaśmiał się, a brzydki ten człeczyna o żółtej pomarszczonej twarzy i kapciuchowatych ustach, w których brak wielu zębów, ma piękny, jakby czegoś proszący śmiech. „Proszę pani, tych rzeczy nawet nie można wcale porównywać! Przed wojną jak ja miałem 260 złotych (dziś to znaczy ponad 50 tysięcy), to ja mogłem z tego utrzymać siebie i rodzinę, i jeszcze kupić sobie za sto dwadzieścia złotych piękny garnitur smokingowy i parę dobrego obuwia. A na drugi miesiąc mogłem kupić dla żony, a na trzeci dla dzieci. A dziś co? Szósty rok mija od wyzwolenia, a ja, daję słowo, nie sprawiłem sobie przez ten czas nic, ale to nic do ubrania. „Ale ma pan przecież – powiedziałam – taką ładną niebieską marynarkę”. „To nie moje – powiedział. – To dostałem od kuzyna, jak wrócił z zagranicy. Bo mu się mnie żal zrobiło, żem taki obdarty.[...] Przywiózł i kilka garniturów, i ze sześć marynarek. To wtedy dał mi tę marynarkę.” Mówiąc to wszystko Jaroszewski straszliwie się zakaszlał. Spytałam, czy nie potrzeba mu leczenia. „Pan Wójcicki mówił mi, że nie bardzo chętnie jeździcie na wczasy. A dlaczego?” Jaroszewski znów się szeroko uśmiechnął z tym nieopisanym wyrazem jakby pobłażania dla mojej niewiedzy i razem prośby o zrozumienie. „Jakże my, proszę pani, mamy chętnie jeździć na wczasy? Przecież się jedzie bez grosza przy duszy, z pustymi rękoma. Czy to przyjemnie? A po drugie – jak już się jedzie, to człowiek chciałby zabrać choć żonę, choć które z dzieci. A tego nie wolno. Wczasy rodzinom nie przysługują. To kto rodzinny chce jechać w takich warunkach?” „To pan nigdy nie jeździł na wczasy?” „Nigdy.” „Ale z urlopu pan przecie korzystał?” „Urlop miałem. Tom jeździł do krewnych na wieś w Płockie.” Na tej rozmowie skończyła się moja druga bytność w fabryce.
Warszawa, 19 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Oto rząd mający kłaść podwaliny socjalizmu, kładzie je kosztem tej właśnie klasy robotniczej, której potrzeb jest rzekomym wyrazicielem. Nie ma przecie mowy o żadnej dyktaturze proletariatu (dyktatura zresztą sama w sobie jest złem), jest dyktatura biurokracji wspartej o dyktaturę armii sowieckiej. Proletariat jest zahukany, stoicki, smutny, pogrąża się stopniowo w biedę, której nawet u nas już nie znał. Proletariat nie ma nawet na tyle woli i swobody, aby mógł ruszać palcem w podartym bucie. Ma tylko swobodę uchwalania wniosków politycznych i retorycznych albo wiernopoddańczych deklaracji w stosunku do Rosji, sprawy pokoju, Chin czy Wietnamu. To jest opium dla ludu. Robotnicy są zupełnie bezsilni i bezradni, gdy idzie o ich byt ekonomiczny. Jakże mogą mieć entuzjazm do ustroju, który ich zepchnął do rzędu niewolników odrabiających państwowszczyznę, głosząc jednocześnie, że są władcami kraju. I to może nawet nie zła wola, tylko tragicznie błędne koło nieżyciowości ustroju. Efektowna teatralna inscenizacja oficjalnych (jakże kosztownych) uroczystości, ale nic dla życia i człowieka. W ten sposób nasi „twórcy socjalizmu” podcinają gałąź, na której siedzą. Bo czymże byliby bez robotników? Garstką uzurpantów popieranych przez ościenne mocarstwo. A są bez robotników! To prawda, że istnieje kilkanaście tysięcy przodowników pracy i „racjonalizatorów”, którzy zarabiają dużo, podobno zdarza się, że do 300 tysięcy w niektóre miesiące, ale cóż stąd? Nigdy wszyscy robotnicy nie będą przodownikami, a ten system wysuwania przodowników sprawia tylko, że pogłębiają się przepaście socjalne nie już między różnymi środowiskami „świata pracy” (nigdy przepaść między zarobkami inteligencji, a zarobkami pracowników fizycznych nie była tak wielka jak dziś), ale powstają przepaście socjalne wśród samych robotników. Toteż owi przodownicy są podobno znienawidzeni przez ogół robotniczy.
Warszawa, 20 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Zwracam się z uprzejmą prośbą do Obywatela Prezydenta o skorzystanie z prawa łaski i darowanie mi reszty kary więzienia.
W dniu 28 I 1949 r. wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu zostałem skazany na 4 lata więzienia z art. 18 & 1 Dekretu z dnia 13 VI 1946 r., za niedoniesienie władzom Bezpieczeństwa Publicznego o wiadomym mi fałszywym nazwisku mojego kolegi z lat dziecinnych. Wiadomym mi było wprawdzie, że kolega mój nie skorzystał z amnestii w roku 1947 i przebywał we Wrocławiu pod fałszywym nazwiskiem, byłem jednak przekonany, że po osiedleniu się we Wrocławiu zerwał on zupełnie z przestępczą przeszłością.
W czasie mojego pobytu w więzieniu zachorowałem poważnie na gruźlicę płuc. Stan mojego zdrowia wymagał natychmiastowego, intensywnego leczenia sanatoryjnego, toteż udzielono mi 6-miesięcznej przerwy w odbywaniu kary. Po upływie tego terminu zgłosiłem się do więzienia, lecz ponieważ stan mojego zdrowia jest nadal bardzo poważny, ponownie udzielono mi 6-miesięcznego urlopu w odbywaniu kary. Ponowny mój powrót do więzienia przerwie rozpoczętą kurację i grozi przekreśleniem dotychczasowych wyników leczenia.
Dlatego uprzejmie proszę Obywatela Prezydenta o darowanie mi reszty kary, abym mógł uratować swe młode życie, które postanawiam oddać Nowej Polsce Ludowej.
Wrocław, 22 kwietnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Rano o dziewiątej wyjechałam do „mojej” fabryki.
[...] Jakoż zobaczyłam dyrektora Kotowicza, który tym razem przywitał mnie bardzo uprzejmie [...] Zaczęliśmy obchodzić hale. [...) Kotowicz pokazał mi frezarki i inne obrabiarki. Potem pokazał mi w innej hali wyprodukowany już w tej fabryce wielki kocioł do centralnego ogrzewania. Między dwiema płaszczyznami żelaznymi takiego kotła kładzie się grubą warstwę azbestu, umocowaną jeszcze za pomocą specjalnej siatki. To żeby ciepło nie promieniowało na zewnątrz, lecz całe szło w rury. Potem opowiadał mi o projektach radiatorów rozbudowy i unowocześnienia fabryki. „Na razie, pani widzi, to jest istna graciarnia. Pracujemy starymi metodami i nie możemy nawet wyspecjalizować należycie robotników. Prawie wszyscy używani są raz do takiej, to znów do innej roboty, zależnie od tego, co jest w tej chwili najpotrzebniejsze”. Powiedziałam, że chciałabym się zapoznać z systemem płac, gdyż robotnicy mówią, że wszystko byłoby dobrze, tylko że płace są za niskie. „Ach, proszę was – odpowiedział – to mało „za niskie”. Płace są nędzne. A i w ogóle świadczenia socjalne żadne, bezpieczeństwo pracy nie zapewnione, widzicie, w jakich prymitywnych warunkach ci ludzie pracują. To właśnie jest wielką naszą troską, ale musimy temu zaradzić. W 1952 roku fabryka będzie już pracowała i zatrudniała na całkiem innych warunkach”.
Przed pożegnaniem się z nim zapytałam jeszcze o straż przemysłową, nadmieniając, że jeden z nich indagował mnie dziś, po co tu chodzę. „No tak, oni mają prawo was legitymować. Pokazujcie im tę przepustkę z Ministerstwa”. –„Z jakich elementów rekrutują się ci ludzie?” – „Przeważnie to są byli żołnierze”. – „Komu podlegają?” – „Tu na fabryce, to mnie. Ale organizacyjnie to należą do KBW (Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, czyli wojska UB). Na razie nie mają jeszcze mundurów, ale będą je mieli”. Jak tylko rozstałam się z dyrektorem, zaczepił mnie jeden z owych strażników. Pokazałam mu przepustkę. Czytał ją bardzo długo z nieporadnością półanalfabety. „Przepustka jest ważna tylko do końca tego miesiąca” – rzekł wreszcie. – „Nie, jest ważna do końca czerwca” – i pokazałam mu datę na świstku. Pogodził się z tym wreszcie i puścił mnie dalej.
Podeszłam do dwu robotników, którzy na „oprawę” (podwozie) małego parowozu kolejki dojazdowej zakładali uszczelnienie do cylindra tłoczącego parę i poruszającego koła. Zobaczyłam więc, jak się uszczelnia taki cylinder. Pracowali z rozwagą, spokojem i powolnością ludzi nie chwyconych jeszcze w zawrotne tempo nowoczesnej mechanizacji. Jeden z nich, młody chłopak, blondyn, dość milczący, skończył kurs „przysposobienia przemysłowego”. Drugi, rumiany, krągłolicy, o dobrotliwym uśmiechu, pracował tu jeszcze za Niemców. Nazywa się Stanisław Ociepa. [...]
Przed wyjściem z fabryki wstąpiłam jeszcze do dziewcząt z magazynu. Przywitały mnie grzecznie, ale i one rozmawiały dziś jakoś opornie. Spytałam jedną z nich (tłustą blondynę w spódnicy), co one robią po pracy? Czy chodzą na jakie zabawy, do kina, do teatru? Odpowiedziały obie razem. „Skąd? Za co byśmy się bawiły? Z takimi zarobkami? Zresztą po robocie człowiek taki już jest zmęczony...” Wyciągnęłam je jednak na rozmowę o filmach. Ta w kombinezonie była raczej milcząca, ale blondyna po damsku opowiadała. Okazało się, że zna dużo filmów i wszystkie filmy polskie. „Dom na pustkowiu” – taki sobie, tylko ta Basia dobrze gra. „Skarb” to tam nic takiego w tym nie było. Podobała jej się „Ulica Graniczna”. „Tak, to tak się wszystko przeżywało, jak tam pokazali”. „Zakazane piosenki” podobały się, bo napiętnowano w nich „te panienki, co to z Niemcami chodziły”. Z rosyjskich filmów podobała jej się tylko „Pieśń tajgi”. Ale w ogóle najlepiej ze wszystkich filmów podobały jej się: „Pustelnia Parmeńska” i „Dzwonnik z Notre Dame”. „Ja lubię filmy miłosne – orzekła. – Miłosne i tragiczne”. Voila!
Warszawa, 22 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Po wyjściu z fabryki pojechałam kombinowanym tramwajem do Muzeum Narodowego, gdzie spotkałam się ze Stachnem i p. Czekanowskim. Na wystawie jest dużo dobrych rzeczy i sporo bohomazów. Widziałam dwa obrazy owego mówcy Mackiewicza, świetnie malowane w stylu realizmu z XIX wieku. Wnętrze lasu (zatytułowane... „Praca w lesie”) i wnętrze hali maszyn, gdzie światła i blaski, i cienie przepysznie rozłożone. Dużo dobrych wnętrz fabrycznych, dużo świetnych robotników i na obrazach, i w rzeźbie. Ale najlepszą chyba pozycją są dwa portrety: Kazury – pędzla Janowskiego i Kulczyńskiego – pędzla Michalaka. Kulczyński, w rektorskich aksamitach szytych złotem, jest znakomitym dziełem sztuki, pominąwszy nudną fizjonomię modela. Paryskim smaczkiem odcina się od reszty wystawy mała salka malarzy polskich z Francji, ale ten smaczek nie jest smakiem najlepszym, tylko farby bardzo dobrego gatunku. Najlepszą pozycją wystawy jest chyba sala grafiki. Tam prawie wszystko jest dobre, a dwa „kolejowe” rysunki Ewy Śliwińskiej (z cyklu „Praca na kolei”) – świetne.
Warszawa, 22 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu z dnia 3 XII 1946 r. jako oskarżony o przestępstwa: nielegalnego posiadania broni i sianie wrogiej propagandy przeciwko Państwu Polskiemu, skazany zostałem na łączną karę więzienia w wysokości 15 lat; w tym na 1 rok za posiadanie broni i na 14 lat za propagandę. Karę powyższą odbywam od 12 XI 1946 r.
[...]
Inkryminowane mi czyny przestępcze są niewątpliwie poważne i noszą cechy zbrodni godzącej w Ludową Polskę, ale z drugiej strony (jak to zresztą sam sąd raczył na przewodzie zauważyć), nie zostało mi udowodnione bym przechowywał broń, której w rzeczywistości nie mogłem ukrywać, gdyż jej nie posiadałem. Wymierzenie mi kary w wysokości 1 roku więzienia za tak poważne przestępstwo, świadczy o tym, że byłem niewinny. Odnośnie drugiego zarzutu jakobym głosił słowa godzące w dobro Państwa Polskiego, czuję się w obowiązku wyjaśnić, że nigdy nie starałem się wpływać swoją pracą duszpasterską na masy wiernych w kierunku siania nastrojów antagonistycznych przeciwników Rzeczypospolitej Polskiej.
[...]
Niejednokrotnie poddawałem szczegółowej analizie wypadki minionego okresu i starałem się wczuć w wielkość krzywdy jaką Naród mój wyrządził Polsce i szczerze wstydzę się za mych rodaków, tak jak wstydzę się za słowa, które mogły paść z mych ust, godząc w Państwo Polskie.
Ostatnia wieść o rewizjonistycznych dążeniach części kleru niemieckiego, popieranego przez odpowiednie koła najwyższej hierarchii Kościoła Rzymsko-Katolickiego, napawają mnie dzisiaj wstrętem do tych wszystkich, którzy głoszą takie hasła, do tych, którzy kwestionują słuszność zachodnich granic Państwa Polskiego, leżącej na Odrze i Nysie Łużyckiej.
Jako kapłan rzymsko-katolickiego Kościoła Niemieckiego – bowiem prawa do takiego tytułowania się nie odebrano mi – jestem przeświadczony, że utrwalenie granic tych jest rzeczą słuszną i sprawiedliwą, gwarantującą szczere i przyjazne współżycie Narodów Polskiego i Niemieckiego, której pragnę i której jestem zwolennikiem.
Zawarte ostatnio pomiędzy Państwem Polskim, reprezentowanym przez Rząd Rzeczypospolitej a Kościołem Katolickim porozumienie, zdecydowało, że ośmieliłem się zwrócić do Jego Ekscelencji Czcigdnego Obywatela Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z niniejszą prośbą o darowanie mi kary. Pragnę u schyłku mego życia wrócić do opuszczonej pracy, aby nią przyczynić się do zacieśnienia przyjaźni pomiędzy Narodem Niemieckim a Polskim. Przyrzekam użyć wszelkich wpływów i dać z siebie maksimum wysiłku w celu wpłynięcia na wiernych i tym sposobem utrwalić istnienie obecnych granic pomiędzy moją Ojczyzną a Rzecząpospolitą Polską. Wytężę wszelkie siły w walce przeciwko imperialistycznym podżegaczom do nowej wojny – po stronie sił pokoju ze Związkiem Radzieckim na czele. W ich skład – z czego jestem dumny – wchodzi Niemiecka Republika Demokratyczna, ramię w ramię z Polską Rzecząpospolitą Ludową.
Nowogard, 23 kwietnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu z dnia 22 III 1949 r. zostałem skazany za działalność antyrządową na karę 10 lat więzienia, przepadek mienia na rzecz Skarbu Państwa oraz na pozbawienie praw obywatelskich i honorowych na okres 3 lat. Niniejszym proszę uprzejmie o okazanie mi łaski i zmniejszenie wymierzonej mi kary.
[...]
W latach 1946–1947 parokrotnie udzieliłem pomocy osobom ściganym za nielegalną działalność. W miarę jak obserwowałem rozwój wypadków – nabierałem coraz większego przekonania do linii politycznej Rządu i przodujących partii politycznych. Pod wpływem prasy i literatury stopniowo zacząłem krystalizować swój pogląd polityczny na zupełnie nowej platformie. Dlatego też na kolejne propozycje współpracy z nielegalną organizacją odpowiadałem odmownie. Natomiast nie mogłem zdobyć się na to, ażeby poinformować o tym władze bezpieczeństwa. Przypadkowo zostałem aresztowany w lipcu 1948 r. Po przyznaniu się do winy, której doniosłości nie mogłem sobie uświadomić, oczekiwałem łagodniejszego wyroku, aniżeli otrzymałem. Zaznajomienie się w więzieniu z ogromem przestępczości, z zażartą walką o siły posiadania klasy upadającej, zaznajomienie się z obliczem tej pozbawionej jakiejkolwiek ideologii klasy – ostatecznie utrwaliło mój światopogląd. [...]
W wyniku tego:
1. potępiam wszelką nielegalną działalność, jako szkodliwą dla państwa i w wysokim stopniu demoralizującą naród,
2. radykalną akcję organów bezpieczeństwa w postaci aresztowania mnie uważam za nieodzownie potrzebną, tak samo jak bolesne przecięcie powstającego wrzodu,
3. upadek systemu kapitalistycznego uważam za fakt dokonany i nieodwracalny, a wszelkie próby ożywienia go to tylko przedłużanie agonii,
4. uważam, że reformy przeprowadzone w Polsce i te, które dopiero będą przeprowadzone na wzór pierwszego socjalistycznego państwa na świecie – niosą narodowi szczęśliwą przyszłość,
5. na zmianie granic Polska zyskała zarówno ekonomicznie, jak i politycznie, i strategicznie,
6. porozumienie Rządu z Episkopatem wyzwoliło wreszcie nasz Episkopat z wiekowej dyktatury Watykanu, co może tylko dodatnio wpłynąć zarówno na sytuację duchowieństwa, jak i wierzących katolików.
Reasumując to wszystko, przypuszczam, że dostatecznie zmądrzałem, aby włączyć się w nurt budownictwa nowej przyszłości.
Rawicz, 6 maja
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Drugi mój występ związany z Tygodniem Książki miał miejsce w Gimnazjum i Liceum im. Hoffmanowej [pomyłka – powinno być – Narcyzy Żmichowskiej], na Klonowej 16. Zdaje się, że ta szkoła powstała jeszcze za dwudziestolecia z pensji Hewelkowej, gdzie ja się uczyłam. Z ulgą (tak samo jak zresztą poprzedniego dnia w Lidze Kobiet) powitałam biało-czerwone dekoracje i brak portretu Stalina. Był tylko wielki portret Mickiewicza i w każdym pokoju na ścianie... mały dębowy krzyż. Polonistka szkoły powitała mnie słowami takiego entuzjazmu, że mnie to zażenowało. [...] Audytorium, piękna jasna amfiteatralna sala z doskonałą akustyką. Wypełniły ją dziewczęta różnych klas, piękne, zdrowe, hoże. Słuchały znakomicie, była taka cisza, że słyszałbyś lot motyla. Zapytane potem, które z opowiadań („Pani Zosia” i „Książki”) lepiej im się podobało, krzyknęły jednym głosem: „Pani Zosia”! Gdy zapytałam, jacy pisarze obecni im się najlepiej podobają, kilka głosów w różnych punktach sali odpowiedziało: „Brandys”. – „A co Brandysa?” Odpowiedziały: „Trylogia”. Nie wiem, co to „trylogia” Brandysa, myślę, że to przerabiają w kursie szkoły, pewno sądziły, że tak wypada powiedzieć. Na pytanie: „A jeszcze kogo?” – „Gałczyńskiego” – odezwał się pojedynczy głos powitany... chóralnym śmiechem. Zapytałam, czy ten śmiech wyraża zachwyt nad poezją Gałczyńskiego, czy jej krytykę? Odpowiedziało mi dziwne, wieloznaczne milczenie, u niektórych wymowne spojrzenia i uśmiechy. Przypuszczam, że Gałczyński jest przedmiotem wielu nieporozumień, bo nie wiadomo, czy jest aż nieprzyzwoitym piewcą reżymu, czy kpi z niego pod pozorem zachwytów; nie wiem, jak uczy o nim szkoła, ja sama uważam go za genialnego, ale bezwstydnego załgańca; więc nie podjęłam tej sprawy. Potem jeszcze kilka głosów, że lubią czytać Żeromskiego, więc chwilę o Żeromskim. Kiedy pożegnawszy się z tą dwuznaczną młodością wychodziłam, usłyszałam (była to sobota 7 maja), jak nauczycielka wołała do panien: „A więc w poniedziałek proszę przyjść rano bez książek. Pójdziemy na cmentarz żołnierzy radzieckich!” Przypomniało mi się, jak w wilię strajku szkolnego 1905 koleżanka pożegnała mnie temiż słowy: „Przyjdź jutro bez książek”.
Ten cmentarz przy alei Żwirki i Wigury kosztuje pono pół miliarda złotych, Warszawa wystawiła tam obelisk 35 metrów wysokości, na którym wiecznie płonie czerwony znicz nad polską stolicą. Takie cmentarze są po wszystkich miastach, otoczone kultem i czcią oficjalną. Dzieje się to wtedy, gdy poza Powązkami Wojskowymi – dziełem pietyzmu rodzin – żadne mogiły polskie nie są uczczone, wszystko oplute, zadeptane, a żaden znicz na żadnym niebotycznym obelisku nie mówi światu, że na tej ziemi ginęły w bezprzykładnym bohaterstwie miliony Polaków.
Warszawa, 7 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Mąż mój jako pracownik Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w T. – W. M., ur. 4 IX 1927 r., skazany został wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu na 1 rok więzienia za zawarcie związku małżeńskiego bez uzyskania uprzedniego zezwolenia swoich władz przełożonych.
Dotychczas, mąż odbył już część kary, a mianowicie 4 miesiące. Dlatego mam zaszczyt prosić Obywatela Prezydenta o darowanie mu nieodbytej jeszcze części kary. Na uzasadnienie prośby pozwalam sobie przytoczyć następujące okoliczności.
Zaszczytną służbę w Urzędzie Bezpieczeństwa mąż pełnił – jak mi się wydaje – dobrze. Do służby tej wstąpił z pobudek ideowych, jako członek PZPR. Jestem przekonana, iż po wyjściu z więzienia będzie nadal pracował dla dobra Odrodzonej Polski Ludowej. Błąd, za który został mój mąż skazany, popełnił pod wpływem wzajemnej, gorącej miłości. Życie w konkubinacie uważaliśmy za niemożliwe.
Mąż mój przebywa w Więzieniu nr 1 we Wrocławiu.
Woj. wrocławskie, 15 maja
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Drodzy Bracia Ludowcy!
Krwawe i straszliwe były rządy Hitlera. Ale wierzyliśmy, że przyjdzie dzień jego klęski i Polska będzie wolna znowu.
Tymczasem Polska nie jest wolna. Rządy komunistyczne po sfałszowaniu dwukrotnym woli narodu, w czasie referendum i w czasie wyborów w styczniu 1947 roku, coraz głębszą zmorą kładą się na całej Polsce. Różne nieroby komunistyczne chcą pouczać chłopa, że najnowsza wiedza rolnicza, przywieziona z Sowietów, ratuje ziemie polską od wyjałowienia przez podorywkę ścierniska. Jakby już nasze pradziady o tym nie wiedziały!
Po pięciu latach rządów komunistycznych za największy wynalazek na Targach Poznańskich reklamuje się pług do wyorywania buraków, jakby on już od dwudziestu lat nie był stosowany w Wielkopolsce. Skuwają chłopskie ręce łapankami Urzędu Bezpieczeństwa, podatkami, akcjami oszczędnościowymi, komisjami i tak zwanymi brygadami robotniczymi, by ostatecznie przykuć je do gleby w kołchozach.
Po tylu latach chłopskiej walki o wolność i równouprawnienie mas ludowych zaprowadzają komunistyczną pańszczyznę! Czego Bismarck nie potrafi uczynić, nie potrafiły uczynić rządy carów i Kaiserów, chcą dokonać komuniści: wyrwać ziemię, ukochaną rodzicielkę z rąk chłopskich i zapędzić masy chłopskie pod bat komunistycznych ekonomów, a ich krwawicę i ich pot zamienić na ruble i „katiusze” do walki przeciwko wolnym demokracjom świata.
Chłop przykuty został do ziemi, do komunistycznej pańszczyzny; robotnik, wyzyskiwany akordową pracą i normami, przykuty – do warsztatu pracy, uzależniony od komunistycznych personalników i dygnitarzy, używających życia na krwawicy robotniczej; kupiec – wyzuty ze swego sklepu; profesor i nauczyciel, zmuszony wszczepiać kłamstwo i nienawiść w serca ucznia, ma sławić Stalina jako jedynego obrońcę ludzkości.
[…]
Nikt się nie łudzi, że walka z komunizmem będzie łatwa lub krótka. Nie łudźcie się i Wy, Bracia i Siostry, aby nie popełniać błędów i nie narażać niepotrzebnie na szwank substancji narodowej. A gdy was agenci komunistyczni, bezczeszczący dzisiaj w tak zwanym Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym sztandary i idee ludowe, będą pędzić na swoje manifestacje, pamiętajcie, że niedługo ich egzystencji. Dziś oni sami uważają się za podrzędne narzędzie partii komunistycznych, uważają naszą przedwojenną tradycję Świąt Ludowych za wymysł agentów i zdrajców chłopskich, oni, którzy powołani zostali do najbrudniejszej roboty wykańczania chłopów, pod firmą rzekomo chłopską.
[…]
Ale nie zniszczą mas ludowych, nie zniszczą umiłowania wolności i demokracji w sercach ludu polskiego.
Nie traćcie nadziei!
Uzbrojeni w wytrwałość i cierpliwość bądźcie mądrzy i ostrożni!
Spotkamy się znowu na wolnych Świętach Ludowych w wolnej, prawdziwie demokratycznej Polsce, by pracować, radzić, manifestować w spokoju, w wolności, bez agentów komunistycznych, bez ubeków, bez obozów pracy przymusowej i bez kołchozów.
Londyn, 29 maja
„Jutro Polski” nr 11, 11 czerwca 1950, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Pojechałam do fabryki „Parowóz”.
[...]
Ponieważ wyraziłam chęć zapoznać się z pracą kobiet, posłano po przewodniczącą fabrycznej Ligi Kobiet. Pojawiła się młoda osoba ujmującej powierzchowności, tzw. socjalna fabryki. Poszłam z nią do narzędzialni. Tak to nazywają, ale na drzwiach widnieje napis: „Wypożyczalnia narzędzi”. Są tu różnego rodzaju świdry, heble do metalu, cęgi do rozkręcania śrub etc. Długa izba, dość czysta i świeżo malowana, pełna półek i szufladek z ponumerowanymi narzędziami. Zwróciło moją uwagę, że na szczytowej ścianie wisi ciemny dębowy krzyż, dosyć nawet wielki. Obsługują to trzy kobiety i jeden chłopak. Z jedną z nich dłużej rozmawiałam. Młoda jeszcze, bardzo tęga, na przodzie górnej szczęki brak zębów. Niedawno wyszła za mąż za robotnika tejże fabryki. Także jej ojciec pracuje tu już od trzydziestu lat. To już dynastia. Pytam przepraszając, jakim sposobem taka młoda osoba nie ma już tylu zębów. Odpowiedź oczywiście: „Niemcy wybili w obozie”. Mieszkają poza śródmieściem, gdzieś w okolicy Bernerowa. [...] Rozmowa się przerywa, gdyż do okienka podchodzą robotnicy zwracający narzędzia albo żądający zamiany jednych na inne. Ta bezzębna młoda mężatka z wielką precyzją rozpoznaje „swoje” narzędzia, nawet nie sprawdzając numeru. Jakiemuś młodemu, co podał jej śrubcęgę do wymiany, powiedziała rzuciwszy tylko okiem, „to nie ta, tej pan ode mnie nie brał. Nie mogę przyjąć”. Potem rozmowa z ową panią Gagałową z wydziału socjalnego. Partyjna. Narzeka gorzko na inteligencję fabryki. Poza ściśle zawodowymi zajęciami nie można jej do niczego użyć (biedactwo nie wie, że cały ten jej wydział to dęta lipa). Jest niespołeczna i wymiguje się ze wszystkiego (to znaczy używa rozumu, żeby się bronić przed lipą). Co innego robotnicy. Ci są nadzwyczaj ofiarni i gotowi na największe trudy (widziałam coś z tego) poza swoją pracą zawodową.
Warszawa, 30 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Poszliśmy z dygnitarzami fabryki piechotą do nowego budynku od strony Karolkowej, gdzie bursa dla chłopców ze Służby Polsce. W podłużnej, skromnej, ale czystej sali, całej oczywiście obwieszonej niemiecko-rosyjskimi dewocjonaliami (Marks-Engels-Lenin-Stalin), przyszli kursiści siedzą w ławkach szkolnych; schludnie ubrani, wymyci, o wyrazach twarzy różnych: tępych, złych, poczciwych, inteligentnych, sympatycznie ożywionych. Ale ani jednej twarzy wesołej. Inżynier, którego nazwiska zapomniałam, wygłasza zwykłe konwencjonalne powitanie gości (dyrektor Zakładu Kotowicz szepcze do mnie: „Dlaczego to musi być zawsze tak stereotypowo?”), śród których wymienia także i mnie. Wymieniając przedstawiciela partii myli się okropnie kilka razy, zanim wygłosi prawidłowo przysługujący mu tytuł. Po oficjalnym powitaniu zwraca się do słuchaczy wzywając ich do dobrej nauki „na pożytek naszej kochanej ojczyzny ludowej”, uprzytamnia im dobrodziejstwa państwa, wreszcie zwraca się do młodzieży z apelem, aby byli awangardą, przy czym słowo „awangarda” wymawia „awagandra”. Myślę – przejęzyczył się, ale nie, powtórzył to „awagandra” ze cztery razy. Audytorium, nie wyłączając znakomitych gości, zachowało niewzruszony spokój; większość zapewne myślała, że tak się mówi, a ci, co wiedzieli, nie wyrazili zdziwienia nawet mrugnięciem oka – zapewne z tych samych powodów, z jakich syn Noego okrył nagość pijanego ojca. Potem odbył się krótki wykład o kilku szczegółach dotyczących hartowania stali. Cała inauguracja trwała około 3 kwadransy.
Warszawa, 7 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W piątek rano do miasta po zakupy na obiad. [...] Obiad podałam na pierwszą i już o drugiej byłam w fabryce „Parowóz”, miałam bowiem zanotowane, że tego dnia odbędzie się tam narada produkcyjna. [:..]
Jeszcze nie zaczynali, jeszcze czekali. [...] Wreszcie zaczęło się. Po zagajeniu przewodniczącego, ktoś z kierownictwa odczytał sprawozdanie z produkcji za maj. Streścił je następującymi słowy: „Planu z maja w całości nie wykonaliśmy. Wykonaliśmy go w 90%, a po prawdzie to w 70%, bo dwa kotły, które podaliśmy za wykonane, jeszcze są na wykończeniu, a tylko to można uważać za wykonane, co wyszło z fabryki”. Potem składali sprawozdania przedstawiciele poszczególnych działów fabryki. We wszystkich działach są braki, niedokończone roboty etc. [...]
Najbardziej podobało mi się przemówienie robotnika czy majstra Mazura. [...] Wezwał do zaprzestania tych wzajemnych wymyślań i poszukania przyczyny niedomagań i sposobu, jak na nie zaradzić. „Otóż – powiada – wedle mojego rozumu, jeśli mechaniczny ma za mało ludzi, żeby obsłużyć inne działy, jeśli nie można zrobić drugiej zmiany, bo nie ma kim, to trzeba – żeby ci ludzie, co są, robili godziny nadliczbowe, i nie trzeba żałować na zapłatę tych godzin. Trzeba uczciwie wejrzeć na warunki, w jakich człowiek dzisiaj w tej fabryce pracuje i w nich szukać przyczyny, że nic dobrze nie idzie. Są, którzy mogą w tych warunkach zrobić więcej, ale inni nie mogą w tych warunkach zrobić tyle, co by mogli w lepszych. Jeżeli uciekają z fabryki, to dlatego że szukają lepszych warunków bytu; trzeba im dać te lepsze warunki, to się ich zatrzyma. Myśmy – mówił (nie wiem za jaki dział) – nasz plan wykonali, ale czy kto pytał, jakimi narzędziami i jakim kosztem? [...] Pracowaliśmy starymi narzędziami, znalezionymi w gruzach po Niemcach etc.”
Potem jeszcze inni – że jakieś krany do jakichś wężów były potrzebne, to znów jakieś zamówienie nie dopisało, jakiś transport zawiódł. I trzeba było tych kranów szukać na wolnym rynku i znalazło się sześć, a potrzeba było dwa razy tyle. Potem przeszli na bezpieczeństwo pracy i na remont maszyn. [...]
Sumując wrażenia muszę powiedzieć: Wszystko, co ku memu przerażeniu usłyszałam, dyskwalifikuje tę fabrykę do tego stopnia, że nie mogę rzec inaczej tylko: żadna fabryka ustroju kapitalistycznego, nie już w Ameryce czy zachodniej Europie, ale nawet w przedwojennej Polsce nie szłaby nawet tygodnia w podobnie nędzny sposób. Zawaliłaby się z wielkim skandalem nie wytrzymując konkurencji fabryk bodaj tylko znośnie funkcjonujących. A jednak to się podtrzymuje z wiarą, „że za dwa lata będzie z tego reprezentacyjny obiekt przemysłowy stolicy”. Blaga czy bohaterstwo? Chciałabym wiedzieć, jak i czy to się spełni? Zmartwiłabym się, gdyby to był czysty „humbug”, jak na to wygląda. Ale wszystko, co mówili robotnicy i majstrowie, było przynajmniej prawdą pełną troski...
Warszawa, 9 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Ojcze Narodu!
Łaski Twej doprasza się człowiek nieszczęśliwy przez swą lekkomyślność i brak zastanowienia. Lekkomyślność uczyniła mnie przestępcą, i jakkolwiek przyszło opamiętanie, to jednak zbyt późno, aby uchronić się przed odpowiedzialnością.
[...]
Drogi Ojcze! Idąc za popędem swych uczuć związałem się dozgonnie z kobietą, która warta jest wszystkiego, co świat ma najlepszego. Obdarzyła mnie dzieckiem, odwzajemniając w pełni moje uczucia. Zaś ja nieszczęsny – cóż uczyniłem? Na Nią niewinną swą lekkomyślnością ściągnąłem niesławę, zdeptałem jej uczucia, szczęście rodzinne, wpędziłem w niedostatek – pozostawiając bez zaopatrzenia. [...]
Ślubuję całe swe życie poświęcić dla jak najbardziej wytężonej pracy, aby pracą tą dać zadośćuczynienie Ojczyźnie i Społeczeństwu. Jestem synem małorolnych wieśniaków, znam biedę i wiem, co mi przyniosła Polska Ludowa. Dlatego też mam gorące pragnienie, aby dziecko swe wychować na uczciwego i wartościowego Jej Obywatela.
Łaską swą Drogi Ojcze daj mi możliwość zrealizowania tego marzenia. Jam nieszczęśliwy – Tyś mocen wrócić mi moje szczęście. Błagam wróć.
Nowogard, 21 czerwca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Drogi Ojcze, piszę do Was z wielkim bólem serca. Możecie mnie odepchnąć i nie wysłuchać, ale wiem, że tego nie uczynicie, tak samo jak nie uczyniliście tego tym wszystkim innym, co mają jeszcze większe przestępstwa na sumieniu, niż mój mąż.
[...]
Drogi Ojcze, otóż mąż mój S. S. został aresztowany przez władze bezpieczeństwa w Kłodzku. Siedział w więzieniu do dnia 21 VIII 1950 r., kiedy to odbyła się jego rozprawa. Sądzono go za to, że w 1946 r., gdy wysiedlano Niemców z jego wioski, to poszedł on dwa razy zdobyć jakieś rzeczy, a z nimi poszli i inni, starsi od niego, co go do tego namówili. Mąż mój mając tak mało lat nie zwracał uwagi na to, że popełnia przestępstwo, lecz słuchał tylko swoich kolegów. Obywatel Prokurator powiedział, że napad na Niemców, to jest to samo, co napad na Polaków, i osądził mojego męża na straszną karę, bo aż na 10 lat więzienia.
[...]
Drogi Ojcze, ożenił on się ze mną 1 II 1950 r., a już 27 III 1950 r. został aresztowany. Zostałam sama, w ciąży i bez pracy, bo z powodu ciąży dostałam przykrej choroby. Żyjąc już tak siódmy miesiąc, bez żadnej opieki, zmuszona byłam wszystko wysprzedać, bo nie miałam na życie. Za dwa miesiące spodziewam się dziecka, nie mam środków do życia, ani ubezpieczenia, ani znikąd grosza, i jeszcze męża osadzono mi na tyle lat do więzienia. Nie wiem Drogi Ojcze co mam robić ze sobą, czy mam odebrać sobie życie, ażeby się dłużej nie męczyć, a kiedyś i dziecko moje. Bo i na co mam rodzić, gdy nie widzę przed sobą nic, tylko mękę straszną.
Najdroższy Ojcze ulituj się nade mną i pociesz mnie w nieszczęściu. Przysięgam Ci Ojcze, że to co mój mąż popełnił, to było to ostatni raz, i więcej się to w jego życiu nie powtórzy. On sam mając już rodzinę zrozumiał, że trzeba żyć inaczej. Ja też mu więcej nie pozwolę, wszak jestem jego żoną. [...]
Nie opuśćcie mnie Drogi Ojcze, bo jesteście przecież ojcem wszystkich biednych sierot polskich, który nikogo nie opuszcza i każdego pocieszy w nieszczęściu.
Bielawa, 27 sierpnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Kochany Władku!
Nasza mocna, czuła, stara przyjaźń – starsza niż jubileuszowe ćwierćwiecze – jest mi nazbyt droga, abym w tym pięknym dniu odważył się nazywać Cię inaczej, niż po prostu kochanym Władkiem. Wiem, co bym od Ciebie na osobności oberwał, gdybym ten list rozpoczął np. od słów „czcigodny jubilacie”… Wolę nie ryzykować. Nie tylko ja – nikt Cię na pewno nie uraczy tym pompatycznym tytułem, który by Cię przyprawił o melancholię […].
Nie, mój dobry, kochany przyjacielu. Nikt nie traktuje Cię jako jubilata, nie urządza Ci uroczystości mumifikacji, ale coś wręcz przeciwnego: oto radosne święto poezji polskiej, obchodzone ku czci – nie! nie ku „czci”, bo to znowu zalatywałoby martwym słownictwem jubileuszowym – obchodzone ku miłości, z miłością, dla miłości, jaką najpracowitsza Rzeczpospolita Polska żywi dla jednej z najwybitniejszych postaci naszej poezji.
Nie rumień się i przyjmij tę wiadomość spokojnie i rzeczowo: Ty, Władku, jesteś właśnie jednym z najpiękniejszych, najczystszych, najbardziej i najgłębiej polskich pieśniarzy, jakich historia naszej literatury w ciągu blisko pół tysiąca lat wydała.
Niech Ci się nie zdaje, że lekkomyślnie, w świątecznym ferworze i w zapale przyjaźni rzucam to śmiałe zdanie. Mógłbym je poprzeć dziesiątkami stronic z Twoich książek, setkami strof, tak specyficznie Twoich, „Broniewskich”, serdecznych, wzruszających, nabrzmiałych duchem człowieczeństwa, dyszących patosem walki, bojowych i rewolucyjnych, a zawsze pięknych, prostych i jasnych, zrozumiałych, dostępnych i głęboko w duszę zapadających.
Władysław Broniewski, kochany Władku, to poeta posiadający m.in. pewną przedziwną i wzruszającą cechę: Jego wiersze, jak niczyje, potrafią organicznie wpłynąć w tok przemówienia, jakie aktywista partyjny wygłasza za dnia do swoich towarzyszy, a wieczorem, przy księżycu, tenże aktywista szepce wiersze tegoż Broniewskiego swojej ukochanej, trzymając jej spracowaną rączkę w swojej spracowanej ręce. Władysław Broniewski, mój Władku, posiadł niezwykłą tajemnicę nasycania życia i walki poezją, a poezji życiem i walką, jak nikt inny w jego pokoleniu i jak paru zaledwie wielkich poetów dawniejszych.
[…]
Nie ma poezji, jeśli w samym jej centrum nie bije ludzkie serce. I nie ma rewolucji, jeśli serce człowieka nie jest jej doboszem. W Twoich wierszach, kochany Władku, wyczuwa się zawsze dwoje ludzi: Ciebie, piszącego, i jego, tamtego, czytającego. I dlatego poezja Twoja trafiła nie tylko do setek tysięcy rąk, ale i do setek tysięcy serc, gdy tyle innych, niby to „pięknych”, a zimnokrwistych strof uschło na księgarskich półkach i proch się z nich sypie.
[…]
Gdy sobie na nowo przeczytałem wszystko, coś napisał […] – aż do pięknego poematu o Generalissimusie naszej Wielkiej Epoki, uświadomiłem sobie, że przecież przez lat z górą dwadzieścia pięć byłeś i nadal jesteś w naszej poezji wcieleniem marszu do Polski Socjalistycznej.
[…]
Jesteśmy braćmi cudownej godziny historycznej, która pozwala nam żyć, działać i tworzyć dla wielkiej sprawy miłości, nie zaś ginąć za nią. Ale tacy jak ja, Władku, przyszli do gotowego, a Ty, stary żołnierz polskiej Rewolucji, zawsze byłeś w walce i zawsze gotów byłeś zginąć dla największego swego ukochania.
Warszawa lub Anin, przed 25 września
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Zgodnie z rozmową telefoniczną przesyłam dane, dotyczące zwolnionych i nowoprzyjętych księży.
Za niepodpisanie Apelu Sztokholmskiego zwolniono 365 księży.
Na podstawie zarządzenia Ministerstwa Oświaty [...] Wydziały Oświaty przywróciły 21 księżom prawo nauczania religii. W rozmowie bezpośredniej z kilku kierownikami Wydz.[iałów] Oświaty stwierdziłem, że ilość ta dlatego jest tak nikła, gdyż odwołujący się nie mogą wykazać, że Apel Sztokholmski podpisali przed 15 czerwca 1950 r.
Ponadto, jak wynika z załączonych pism, Wydziały Oświaty każdą sprawę uzgadniają z KW PZPR, Woj.[ewódzkim] Urz.[ędem] Bezp.[ieczeństwa] Publ.[icznego], Referatem Wyznań i Wydz. Społ.[eczno]-Admin.[istracyjnym] PWRN i te czynniki często nie zezwalają na przywrócenie księżom praw nauczania.
Warszawa, 6 listopada
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Po południu w sobotę, otrzymawszy wczoraj zaproszenie, poszłam na przyjęcie z okazji Kongresu Pokoju, wydane przez „przewodniczącego Prezydium Stołecznej Rady Narodowej” (tj. dawnego Prezydenta Miasta) w salach recepcyjnych Teatru Narodowego (tj. dawnych Salach Redutowych).
Jadąc podziwiałam bogatą iluminację i dekorację miasta. Tym razem, dla cudzoziemców, postarano się nawet o piękno. Zrazu w czasie dekorowania było jeszcze sporo portretów Stalina, ale potem je pozdejmowano, a niektóre po prostu policja kazała usuwać, nawet z wystaw sklepowych. Zastąpiono je przeważnie portretami Joliota. Poza tym w „oportretowaniu” miasta króluje tylko Bierut. Tu i ówdzie widać jeszcze czerwone sztandary, lecz ani śladu sowieckich emblematów państwowych, które też się już ostatnio coraz bardziej upowszechniają. Ciekawe dlaczego kryją przed światem to, co na domowy użytek uważają za takie wspaniałe, zaszczytne, bezbłędnie dobre. Przecież cała Warszawa to widzi i osądza. Lud Warszawy powiada: „Dla nas Stalin, i sierp, i młot, a dla świata niebieskie kolory i gołębie”. W sklepach, zwłaszcza spożywczych, nieprzebrana ilość wszelkiego towaru, żeby zapobiec ogonkom, których też tymi dniami nie ma, gdyż mięsa i wędlin jest na ten tydzień kongresu w bród. Potiomkinowskie wioski! Kazano też na te dni zamknąć wszystkie prywatne jatki sprzedające łby krowie i inne tego rodzaju ochłapy, do których zazwyczaj bardzo ciśnie się wszelkiego rodzaju biedota.
Warszawa, 18 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W niedzielę o dziesiątej pojechałam na Kongres. To, co zrobiono na Towarowej (kongres obraduje w największej hali Domu Słowa Polskiego), jest w istocie imponujące. Majdan przed gigantyczną halą, z której wyniesiono maszyny drukarskie, wymoszczony mieloną cegłą. Znicze-urny na żelaznych postumentach bardzo misternej roboty płoną także i we dnie. I wszystko na niebiesko, nawet ohydny mur brudnoceglany opasujący tereny dworca towarowego pomalowano na błękitno – wszystko razem – jak amerykańska ilustracja. Była gęsta mgła, co nadawało jeszcze bardziej fantastyczny wygląd odmienionemu pejzażowi. Wewnątrz hala fabryczna jest tak wielka, że z części przydzielonej dla gości nie widzi się prawie części, gdzie prezydium, trybuna i delegaci – a raczej widzi się to już prawie przez „mgiełkę oddalenia”. Stoły i fotele świeżutko wykonane, na każdym skrzynka radiofoniczna i słuchawki, które można włączać w dowolny przekład przemówień na jeden z ośmiu języków z chińskim językiem włącznie.
Warszawa, 19 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Spotkanie artystów i pisarzy cudzoziemskich (kongresowiczów) z polskim światem literatury i sztuki. Na dziedzińcu Muzeum, jak zawsze w takich okolicznościach, pełno bogatych limuzyn i jak za czasów Pietrka Paterki z moich „Szklanych koni” – pełno w ich wnętrzu szoferów skazanych na czekanie, aż się panowie wybawią. W hallu gwar nieopisany [...].
Przyjęcie odbywało się w górnych salach Muzeum, tam gdzie stare malarstwo. Główną salą przyjęcia była sala Matejki z rozpostartym nad tymi „gołąbkami pokoju” wielkim płótnem „Bitwy pod Grunwaldem”.
Tłum był gęsty, zauważyłam niemal wszystkich znajomych ze świata literatury i sztuki. Jak za sanacji nie zaniedbują i teraz żadniutkiego przyjęcia. Mam wrażenie, że z cudzoziemcami nikt poza przystawionymi do nich „pilotami” nie rozmawiał. Nikt nie ryzykuje mieć w takim wypadku ubiaka koło siebie. Przyszli zaraz po mnie i Parandowscy. Widziałam tu i ówdzie: Kreczmara, Putramenta, Iwaszkiewicza, Monikę Żeromską, Rusinka, Zarembę, Zawieyskiego, Kuryluka, Szymańską (opuszcza „Czytelnika” i wyjeżdża do Berlina do męża), Stefczyka, Dembińską, Podhorską-Okołów i mnóstwo innych.
Warszawa, 25 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W poniedziałek po południu zjawił się już komisarz spisowy (spis ludności 3 grudnia) z wstępnymi indagacjami. Młody Żyd, całym zachowaniem się i sposobem pytań zdradzający ubiaka. Zapisując personalia pani Marysi spytał od razu: „Na jakim froncie pani mąż zginął?” (a ten mąż, brat Anny, umarł niewinnie w więzieniu w Kijowie). Zapisując personalia Anny udawał, że nie wie, kto ona, ale w dalszej rozmowie powiedział nagle: „A przecież „Uliczka Klasztorna” jest wycofana z obiegu”. Potem, gdy miał zapisać miejsce pracy, a Anna powiedziała: „piszę w domu”, zastanowił się: „To może napiszemy „warsztat domowy”? Ale nie – dodał – to by mogło być na pani niekorzyść”. Działo się to w moim pokoju, dokąd wdarł się, aby i mnie zapisać i z trudem dał sobie wyperswadować, że wszystkie instrukcje do spisu zostawiłam w Warszawie, że przebywam tu czasowo i że nie mogę być w dwu miejscach zapisana. Na jego słowa Anny dotyczące wyrwało mi się: „Jak to zaszkodzić? Przecież spis ma cele wyłącznie statystyczne i, jak zapewniano w obwieszczeniu o nim, nie może być wykorzystywany dla żadnych innych celów. Nie może więc nikomu pomóc ani zaszkodzić”. Zastrzeliła nas wręcz rubryka: „gdzie się mieszkało przed wojną?”. Jest w niej odsyłacz: „Mieszkańcy Lwowa, Wilna i innych okolic byłych ziem wschodnich mają podawać tylko: ZSRR”. Tak więc Anna dowiedziała się, że całe swe życie przeżyła w Związku Radzieckim, a nie w Rzeczypospolitej Polskiej. Razem z nią dowie się o tym około 6 milionów Polaków, którzy z ziem wschodnich pochodzą, a na dzisiejszych ziemiach odzyskanych przygniatającą większość ludności stanowią. Wzywa się ludność, aby przy spisie podawała dane prawdziwe, a jednocześnie w tak ważnym punkcie jak ustalenie miejsca urodzenia i zamieszkania przez większą część życia zmusza się ją urzędowo do podawania fałszywych informacji. Bo z punktu widzenia statystyki najwierutniejszym kłamstwem jest podawać, że we Lwowie czy Wilnie był przed wojną Związek Radziecki. Wszystko to stwarza warunki sprzyjające panicznym plotkom, pogłoskom, nastrojom strachu, rozpaczy, beznadziejności. Spis ludności może być rzeczą całkiem niewinną, ale w masach narodu wzbudza przekonanie, że posłuży do wielkich wywozów. I nawet mnie trudno się oprzeć takiemu wrażeniu.
Wrocław, 27–28 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Gazety są codziennie przepełnione wyjaśnianiem narodowi, że spis ludności to nic groźnego. Dla uspokojenia opinii powołują się nawet na dawne spisy ludności sprzed wojny. Nie wyjaśniają tylko, dlaczego tamte spisy nie wywoływały żadnej paniki, żadnych komentarzy, a jaka panika musi być przy tym spisie, skoro rząd tak się tłumaczy, wyjaśnia, perswaduje. Swoją drogą trzeba przyznać, że społeczeństwo zachowuje się histerycznie. Mimo że w obwieszczeniach dokładnie wyszczególniono, co podlega spisowi, uwierzono maniacko plotce, że spisywane będą rzeczy osobiste – ubrania, bielizna, meble. Że spisywany żywy inwentarz będzie odbierany na kołchozy etc. Zwłaszcza chłopi ulegli zupełnej psychozie, chowają koszule i gacie, wyprzedają inwentarz etc. Taki oto monstrualny kapitał nieufności zarobił sobie rząd Bieruta przez pięć lat swoich praktyk. [...]
Dziś około 9 rano przyszedł komisarz spisu ludności, wszystko trwało pięć minut, jak zastrzyk.
Warszawa. 3 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Można by dzisiaj powiedzieć, że dywersja komunistyczna, pozbawianie kolejno przez Sowiety szeregu narodów wolności i niepodległości, jak i ujawniona chęć komunizmu do panowania na całym świecie nie pozwalały długo światu demokratycznemu spać w spokoju. Trzask wyłamywanych drzwi i zbrojna napaść na Koreę, żagiew zapalonych ogni w Azji, chrzęst manewrów sowieckich w Europie obudziły całkowicie świat demokracji, stawiając go na nogi.
[…]
Nikt nie jest w stanie przewidzieć wypadków, które nam niesie Rok Nowy, ale jedna rzecz jest pewna: świat wolnych ludzi, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, jest w pełni świadom niebezpieczeństwa i w szybkim tempie mobilizuje swoje pogotowie.
Świat wolnych ludzi, jego solidarność i zrozumienie wspólnoty interesów w obronie przed komunizmem nie zaczyna się i nie kończy się na sztucznych granicach żelaznej kurtyny, zbudowanych przez komunizm. Jest on wszędzie tam, gdzie żyją ludzie, którzy wierzą w Boga, pragną wolności i chcą budować współżycie między ludźmi i narodami na miłości bliźniego.
Komunizm nie uznaje Boga, zaprowadza niewolę, na kłamstwie i nienawiści chce budować swoje panowanie nad światem. I dlatego, mimo że nas dzielą chwilowo ogromne przestrzenie, druty kolczaste i bagnety naszych gnębicieli i oprawców, jesteśmy razem. Razem w swojej wierze, w swojej nadziei, w swoich pragnieniach, związani wspólnymi celami.
Gdy agresja sowiecka, narzucając dyktaturę komunistyczną, pozbawiła państwo polskie niepodległości, a naród polski wolności, gdy Wy musicie milczeć, trwając w biernym oporze, my, którzy znaleźliśmy się na emigracji, uważamy za swój obowiązek działać w miarę naszych możliwości.
Powoławszy w starym roku w Waszyngtonie, na wolnej ziemi amerykańskiej, Polski Narodowy Komitet Demokratyczny […] – za cel działania Komitetu postawiliśmy między innymi: walkę o uwolnienie Polski spod komunistycznej przemocy, wprowadzenie i ugruntowanie w niej ustroju pełnej demokracji, reprezentację i obronę sprawy polskiej na terenie międzynarodowym, współpracę z wolnymi przedstawicielami krajów zza żelaznej kurtyny, informowanie wolnego świata o istocie zagadnień polskich i prawdziwych dążeniach narodu polskiego oraz informowanie Kraju o osiągnięciach Zachodu w walce o wyzwolenie świata od komunistycznej tyranii.
Monachium, 6 stycznia
„Jutro Polski” nr 3, 11 lutego 1951, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Jestem narzeczoną J. M., który w 1948 został przez sąd wojskowy skazany na 5 lat więzienia za nielegalne posiadanie broni.
Obywatelu Prezydencie - wiem, że wyrok był słuszny, gdyż jako 21-letni wówczas młodzieniec powinien był wiedzieć, że tego czynić nie wolno. Ale wierzaj mi Obywatelu Prezydencie, że on zrobił to ze zwyczajnej głupoty, chcąc pozować na odważnego, i nie miał poza tym żadnych innych celów.
Dzisiaj po dwóch latach kary zmądrzał, zrozumiał i chciałby naprawić swój błąd przez sumienną i rzetelną pracę dla dobra Polski Ludowej.
Obywatelu Prezydencie – kocham go bardzo i bardzo dobrze znam. Podaruj mu resztę kary, pozwól nam pobrać się, pozwól nam być szczęśliwymi, pracować i uczyć się, a całym naszym życiem dowiedziemy Ci Obywatelu Prezydencie, że zasłużyliśmy na Twą łaskę. Będziemy pracować ze wszystkich sił, aby być wzorem dla innych, aby być godnymi miana obywateli naszej wielkiej Ojczyzny Ludowej.
Dotychczas w szkole uczono nas szanować Ciebie za Twoje bohaterskie życie dla dobra klasy robotniczej. Odtąd, oboje będziemy Cię kochać i czcić jak Ojca dobrego, który zrozumiał, że młody może popełnić błędy, i dlatego podarował i uwierzył.
Obywatelu Prezydencie zlituj się nad nim i nade mną. Od Ciebie zależy nasza szczęśliwa przyszłość.
Od chwili wysłania tego listu będę liczyła dni i godziny do Twojej odpowiedzi, bo wiem, że Ty nie odmówisz.
Bytom, 7 stycznia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Drodzy Rodacy, Bracia i Siostry!
Przemawiając przez Radio Wolna Europa, które ma na celu głoszenie prawdy i niesienie otuchy tam, gdzie panoszy się kłamstwo i sączy się nienawiść w sercu ciemiężonych mas ludzkich, chciałbym poświęcić uwagę – jednemu specjalnie zagadnieniu, a mianowicie, na czym my Polacy możemy budować swoją wiarę w to, że Polska znowu będzie wolna i niepodległa.
Gdy niebezpieczeństwo komunizmu, nieprzyjaciela wolności, głównej podstawy trwałego pokoju został[o] rozpoznan[e], a jego metody i fałszywa propaganda zdemaskowana, świat zachodni coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że nie zazna prawdziwego pokoju przy podziale świata na wolnych ludzi i niewolników straszliwej dyktatury komunistycznej.
Stąd też sprawa polska nie jest odosobniona, stała się ona częścią wspólnej sprawy światowej. Wspólnym sojusznikiem jest każdy naród, opierający się komunizmowi lub walczący z komunizmem, a zdążający do trwałego pokoju, opierając się na wolności i demokracji, jak wspólnym wrogiem dla każdego są komuniści, gnębiący nie tylko nasz naród, ale setki milionów ludzi i dziesiątki innych krajów, zagrażając pokojowi całego świata.
W tym leży dodatkowe źródło naszej nadziei i otuchy, gdyż nie jesteśmy ani odosobnieni, ani nie możemy być zapomniani, czy pominięci, jeśli tylko potrafimy w najcięższych warunkach przetrwać i dotrwać.
Państwo polskie jest tam, gdzie leży ziemia i żyje naród polski, który chwilowo okupuje i którego gnębi komunistyczna przemoc sowiecka.
[…]
Wiem, jak jest Wam ciężko i śpieszno do wolności. Wierzcie! Niech wiara wzmocni się nadzieją wypływającą ze świadomości, że Zachód przejrzał zamiary wroga ludzkości, ocenił należycie niebezpieczeństwo – zdeterminowany jest na siłę – odpowiedzieć siłą. Naszym wspólnym wrogiem jest świat komunistyczny, który wolność, główną podstawę pokoju światowego, niszczy – nie dając milionom ludzi żyć i tworzyć w pokoju. Niech Waszą wiarę również wzmacnia uczucie, żeście zarówno w czasie wojny, jak i w czasie pokoju uczynili wszystko, co było w waszej w mocy – by żyć jako naród wolny i niepodległy i macie moralne prawo żądać pomocy i targać sumieniem świata wolnych ludzi.
Stoją przed wami jeszcze ciężkie dni doświadczeń i walk. Ale naród polski doczeka się znowu wolności. Powstanie znowu do nowego życia Polska, wolna od komunizmu, demokratyczna, nie uznająca elity lub przywilejów i stanie się sprawiedliwą matką swoich dzieci.
Monachium, ok. 14 stycznia
„Jutro Polski” nr 1, 14 stycznia 1951, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Zwracam się z gorącą prośbą do Obywatela Prezydenta o darowanie mi kary, którą odbywam w Więzieniu Karno-Śledczym we Wrocławiu. [...]
Po objęciu stanowiska Szefa PUBP w Jaworze zauważyłem, że niektórzy pracownicy innych jaworskich urzędów jak: były starosta H. K., były burmistrz S. G. i inni – byli w stosunku do mnie nieprzychylnie ustosunkowani. Powodem tego był fakt, że na moje polecenie Komisja Specjalna aresztowała 10 osób za popełnione przez nich nadużycia w Cukrowni Jawor. Osoby te skazane zostały na kary więzienia od 3 do 12 lat.
W tym czasie wszyscy wyżsi urzędnicy jaworscy, zajmujący kierownicze stanowiska posiadali plantacje buraków. Do osób takich należał również poprzedni Szef PUBP w Jaworze i Naczelnik Więzienia Z. P., który to dawał administratorowi majątku więziennego C. Z. (a zarazem swemu kumowi) więźniów w ilości do 50 ludzi, którzy za bardzo małą opłatą pracowali na plantacjach buraczanych powyższych osób.
Urzędnicy ci starający się mnie utrącić – pisali różne anonimy i pisma prowokacyjne, aby w ten sposób ukarać mnie za wykrycie ich nadużyć. [...]
W akcie oskarżenia przedstawiono mi zarzuty o popełnienie wielu przestępstw, do których się przyznałem; jednak przedstawiono mi również wiele zarzutów przestępstw, co do których nie przyznaję się.
Miałem rzekomo uderzyć funkcjonariusza MO, którego nie uderzyłem. [...]
Odpowiadam również za to, że przywłaszczyłem sobie kręgle z restauracji we wsi R. Pragnę wyjaśnić, że swego czasu Komendant Posterunku MO w Jaworze J. J. Oświadczył mi, że w porozumieniu z restauratorem weźmie kręgle od niego i w ten sposób jego funkcjonariusze będą mogli korzystać z kręgielni, która dotąd była w restauracji. Po Święcie Ludowym razem z J. J. I jeszcze jednym funkcjonariuszem UB pojechaliśmy do wspomnianej restauracji, gdzie poleciłem mojemu człowiekowi wziąć kręgle jako wzór.
Ponadto posądzono mnie o przywłaszczenie sobie kwoty 50 tys. zł zabranych zatrzymanemu administratorowi majątku więziennego C. Z. Zeznał on, że stało się to na korytarzu, gdzie był sam, co nie jest prawdą, gdyż jako zatrzymany nie mógł być sam na korytarzu. [...]
W akcie oskarżenia przedstawiono mi wiele innych zarzutów, których już jednak nie pamiętam. Zaznaczam, że do win, które popełniłem, przyznałem się bez żadnych wykrętów. Chciałbym jednak dodać, że nie miałem łatwego życia: miałem bardzo odpowiedzialne stanowisko, nikt mi nie pomagał, nie odpowiadano na moje prośby i raporty, przelewałem krew i utraciłem zdrowie – to wszystko wpłynęło na fakt, że przestałem panować nad sobą, zacząłem pić i dopuściłem się do popełnienia przestępstwa. Nie wynikały one jednak ze złej woli. Proszę mi wierzyć, że oddałem z siebie wszystko, co mogłem dla Odbudowy Polski Ludowej i dla Budowy Socjalizmu.
[...]
Po częściowym opisie przestępstw popełnionych i niepopełnionych – zwracam się po raz drugi do Obywatela Prezydenta R. P. z prośbą o darowanie kary, którą odbywam od 9 XI 1950 r.
Ze swej strony przyrzekam uroczyście przyczynić się do wykuwania Planu 6-letniego i do Budowy Socjalizmu, żeby Partia i Rząd Ludowy byli zadowoleni z mojej pracy, i abym dalej mógł nosić znaczek partyjny, który został mi odebrany w więzieniu.
Wrocław, 18 stycznia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Doświadczenie ubiegłego roku wykazało [...], że Kościół nie jest w stanie obsłużyć praktyk rekolekcyjnych w przeciągu 3 dni, równocześnie w całym kraju.
Wobec tego Ministerstwo Oświaty zarządza następujące zmiany:
1.Zależnie od warunków miejscowych włądze szkolne mogą ustalić dni wolne od zajęć szkolnych dla odbycia rekolekcji również w innych terminach, wykorzystując dla tego celu cały okres postu wielkanocnego.
Przy ustalaniu terminu należy zasięgnąć opinii prefekta i wyjaśnić, jakie są możliwości przeprowadzenia przez Kościół rekolekcji i Komunii dla młodzieży zwolnionej w tym celu od zajęć szkolnych. W 3-dniowy okres rekolekcyjny może być również włączona niedziela.
2.Udział w rekolekcjach jest dobrowolny i zależy wyłącznie od wyrażonego przez uczniów życzenia i zgłoszenia się o zwolnienie od zajęć szkolnych dla wzięcia udziału w rekolekcjach.
Warszawa, 16 lutego
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Gdyśmy siadali do stołu, zjawiła się pani Micińska, bardzo biedaczka zdenerwowana i z sensacyjną wiadomością, że Miłosz uciekł; wyleciawszy całkiem legalnie, w Paryżu poprosił o azyl. Podobno radio amerykańskie podawało już o tym wiadomość: pani Micińska mówi, że telefonował do niej jeszcze z lotniska żegnając się, jakby na zawsze. Kursują najrozmaitsze plotki w związku z tym, że Miłosz „wybrał wolność” (jakże problematyczną mimo wszystko). Podobno były jakieś konkretne fakty, które wpłynęły na tę decyzję. Coś mu tu powiedziano, przed czymś, czy dotyczącym losu Polski, czy jego osobiście, ostrzeżono i to musiało zdecydować.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Skazana zostałam za propagandę antybolszewicką na 4 lata więzienia. Wyrok został oparty na sprzecznych zeznaniach świadków. Świadkowie działali z namowy B. S., który pełnił funkcję woźnego szkolnego, był miejscowym sekretarzem partyjnym i zastępcą komendanta ORMO – pałającego do mnie nienawiścią za zdemaskowanie jego działalności demoralizującej, i za moje starania w Inspektoracie, celem usunięcia go ze szkoły. Do winy nie poczuwam się, gdyż nigdy nie działałam ani na szkodę Państwa, ani też Związku Radzieckiego, gdyż uważałam, że moim obowiązkiem jest podporządkować się racji stanu.
Z radością powitałam słowa Pana Ministra Finansów Hilarego Minca, który w swoim ostatnim referacie opublikowanym w prasie oznajmił, że na terenie Śląska zostały ograniczone niezdrowe tendencje do zastępowania organizacji państwowych i gospodarczych przez organizacje partyjne, i podważanie zasady jednoosobowego kierownictwa. Uległam właśnie przemocy takiej ingerencji. [...]
Uprzejmie proszę Pana Prezydenta o skorzystanie z prawa łaski i darowanie mi kary oraz przywrócenie praw obywatelskich.
Fordon, 9 marca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Proszę gorąco Obywatela Prezydenta jak ojca, którego nie mam już od 10 lat – o zrzucenie mi pół roku z mojej kary. Wtedy wiedziałbym, że nie jestem wyrzutkiem społeczeństwa, a byłbym z tą myślą, że mam podaną rękę i inaczej wychodziło by mi się na wolność. W 1945 r. znalazłem się w otoczeniu złych ludzi. Przyszło to pieruństwo, gdzieś z łódzkiego województwa. Byli to ludzie wykolejeni, zdemoralizowani i źle ustosunkowani do ZSRR. Nie zależało im na życiu. Ja właśnie stałem się ofiarą tej głupiej, wściekłej bandy. [...] Myślałem, że będzie prawdą to co oni mi naopowiadali, a ponadto nie znałem obecnej Rzeczywistości, bo i skąd? W naszych stronach w 1945 r. nie było jeszcze żadnej partii, żadnego uświadomienia. Każdy wie, jak nas w szkole za sanacji uczyli. [...]
Przez 5 lat pobytu w więzieniu miałem możność poznać obecną rzeczywistość. Wiem już co dobre, a co złe. Wiem na czym polega życie człowieka. Rozumiem też, że za mój czyn dotknęła mnie ręka sprawiedliwości.
Proszę Obywatela Prezydenta o przychylne rozpatrzenie mojej prośby.
Potulice, 13 marca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Obywatelu Prezydencie! Pamiętasz zapewne Polskę sanacyjną i chłopa biednego, który żył z pól hektara ziemi, i z tego musiał wyżywić całą swoją rodzinę. Żył on w biedzie i nędzy, bo Polska sanacyjna nie pozwoliła mu się kształcić, a gdy dorósł, nie dała mu pracy. Licząc na Twoją mądrość, którą odznaczyłeś się jako najwierniejszy syn Polski Ludowej – ośmielam Ci się przypomnieć barbarzyńskie mordy, których dokonywali najeźdźcy faszystowsko-hitlerowscy. W te to dni właśnie mąż mój padł ofiarą losu i został skazany na długą niewolę, gdzie stracił 75% swego zdrowia.
[...]
Wybacz mi najdostojniejszy i najczulszy z ludzi moją słabość, miej wzgląd na mojego męża i na moje dzieci, których mam 3 synów, a jeden z nich to wcale jeszcze ojca swego nie zna. Pozwól mu poznać swego ojca!
Drogi Obywatelu Prezydencie – z krwawiącym sercem błagam Cię o litość i o darowanie memu mężowi reszty kary.
Nysa, 15 kwietnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Objazd zacząłem o godz. 0.10, a zakończyłem o godz. 2.15. W pierwszym rzędzie skontrolowałem trasę przy trybunach. Przy trybunach trwają prace dekoracyjne. Trybuny strzeżone są przez posterunki KBW, oraz otoczenie prowizorycznymi barierkami, aby cywilni przechodnie nie mogli podejść do trybun.
Warszawa, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Obecność każdego robotnika na pochodzie jest obowiązkowa. Tylko bardzo starzy wiekiem są zwolnieni. Najgorzej będzie z obecnością na pochodzie robotników z nocnej zmiany. […] Nieważnym jest to, czy będą listy obiegowe, ważnym jest to, aby była frekwencja na pochodzie.
Łódź, 27 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Przemoc i gwałt imperializmu sowieckiego i agentów komunistycznych sprawiły, że nie możemy dzisiaj obchodzić wspólnie i radośnie Święta Ludowego.
Komunistyczne obchody pierwszomajowe mają zastąpić nie tylko Święto Ludowe, ale wolnościowe Święto Trzeciego Maja. Te manifestacje komunistyczne, to zgromadzenie niewolników wyczerpanych komunistyczną dyscypliną pracy, systematycznie okradanych z owoców swej pracy na rzecz dobrobytu elity komunistycznej i potrzeb wojennych Sowietów. Odbywane pod czerwonymi płachtami komunistycznymi, których czerwień przypomina krew przelaną przez Dzierżyńskich i Radkiewiczów, pełne są one bluźnierstw przeciw Bogu, nienawiści przeciw bliźniemu i pełne obrazy patriotycznych uczuć polskich i godności ludzkiej oraz bałwochwalstwa wobec obcych ciemiężców i katów. I dlatego, mimo że wiosna znowu zawitała na polską ziemię i słońce otuliło polskie pola i lasy, smutek , żal i niepewność tkwią w sercach polskich. Smutek i żal potęgują się, gdy długa lista ofiar z okresu walki przeciw najeźdźcom hitlerowskim i sowieckim rozszerza się stale o nowe nazwiska ofiar pomordowanych przez sądy wojskowe i UB, w czasie gdy tylu naszych najbliższych jest i dogorywa w podziemiach więzień komunistycznych i obozach pracy przymusowej.
[…]
Zamiast wolnego Święta Ludowego, po wizycie u komunistów niemieckich, gdzie Bierut z Pieckiem w otoczeniu oficerów nazistowskich z Volkspolizei stwierdzili, że łączy ich wspólna miłość do narodu sowieckiego i zasady leninowsko-stalinowskiej polityki narodowej, urządza się komedię plebiscytu pokojowego w Polsce.
W dzień pierwszego maja „pokojowe” zamiary Stalina ilustrowały w Moskwie szkoły oficerskie wszystkich broni wojska, samoloty i tanki, które zgrzytem stali i hukiem motorów zapełniały cały plac.
W Sofii wyręczyły robotników wojska gen. Pancewskiego, w Budapeszcie wojska gen. Farkasa, gdy w Warszawie Rokossowski, sowiecki marszałek, wraz z całym sztabem oficerów sowieckich uosabiał rzekomo robotniczy obchód majowy, mający być wyrazem pragnień polskich mas robotniczych.
Dlatego też plebiscyt pokojowy nie tylko nie wprowadzi nikogo w błąd, ale przypomni on tylko raz jeszcze polskiemu narodowi, że to komuniści sprowokowali wojnę na Korei. Jeżeli nie ma prawdziwego pokoju na świecie, to dlatego, że tak jak w Polsce tylu innym narodom komunizm odebrał wolność i niepodległość, zagrażając równocześnie wolności i bezpieczeństwu i niepodległości innych, wolnych jeszcze narodów świata.
Zmuszeni podpisywać kartę plebiscytową, Polacy wiedzą, że pokój może zaistnieć dopiero wtedy, gdy wojska czerwone i NKWD chroniące agentów komunistycznych, znikną z wszystkich krajów ujarzmionych przez komunistów, gdy te narody wolne i bez strachu będą mogły w naprawdę demokratycznych wyborach wybrać władze swego niepodległego państwa.
[…]
Mimo że nas dzielą przestrzenie i żelazna kurtyna, łączy nas nadal idea wolności i demokracji, które przyświecały nam na naszych obchodach.
Cały świat zachodni, świadom niebezpieczeństwa komunistycznego, gotując się do obrony, coraz więcej zdaje sobie sprawę, że nie ma prawdziwego pokoju, gdy świat podzielony jest na ludzi wolnych i niewolników.
Londyn, 14 maja
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Motywem podstawowym, który zadecydował, że Rząd Polski wystąpił z inicjatywą zamiany i podpisał umowę, są złoża naftowe z poważną ilością czynnych otworów oraz złoża gazu ziemnego znajdujące się na odcinku terytorium odstępowanym nam przez Związek Radziecki. [ubogie tereny w okolicy Ustrzyk Dolnych] Tak więc dzięki tej umowie uzyskujemy szczególnie cenne i niezbędne dla naszej gospodarki paliwa. [...] W świetle tych faktów, zważywszy, że umowa, którą Rząd dziś przedkłada, stanowi dalsze wzmocnienie naszego potencjału gospodarczego i czyni zadość naszym istotnym potrzebom, wnoszę w imieniu Rządu o uchwalenie ustawy ratyfi kacyjnej. (Długotrwałe oklaski)
Warszawa, 25 maja
„Trybuna Ludu”, nr 145 z 26 maja 1951, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Premier Rządu RP Józef Cyrankiewicz gościł w Pałacu Wilanowskim 500 dziewczynek i chłopców. Dzieci górników śląskich, włókniarek łódzkich, dzieci z Ziem Zachodnich i Białostoczyzny, z pięknych gór polskich i z Wybrzeża, z polskich miast i wsi, burzą żywiołowych oklasków i śpiewem witają Premiera, który w imieniu Rządu i własnym serdecznie pozdrawia swoich miłych gości. […] Stary, piękny park wypełnia się radosnym gwarem. Mali goście Premiera otaczają go jak również obecnych na przyjęciu przedstawicieli najwyższych władz państwowych i czołowych działaczy politycznych i społecznych. Dzieci z zapałem opowiadają o swym życiu i nauce, w której osiągają tak dobre postępy. […] Po podwieczorku do zmroku trwa wesoła zabawa, którą urozmaicają występy zespołu pieśni i tańca Wojska Polskiego, występu artystów cyrkowych oraz dziecięcych amatorskich zespołów tanecznych i wokalnych. Obdarowana upominkami dziatwa opuszcza pod opieką swoich wychowawców Park Wilanowski, dzieląc się bogatymi wrażeniami dnia.
Warszawa, 1 czerwca
„Trybuna Ludu”, 2 czerwca 1951, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dzisiejszego ranka dopełniłam zalegające notatki, kończę zaległości opisem tego, co widzę teraz przed moimi oknami. Oto pewnego wieczora pojawiły się na majdanie już pod wieczór kopaczki i buldożer, czyli spychacz. Zaczęli coś ciukać w ruinach. Myślałam, że to próbują maszyny. Ale następnego ranka (było to coś trzy tygodnie temu) pojawiły się brygady junaków SP, druga kopaczka i drugi spychacz. Od tego czasu praca tu wre od świtu do nocy. Gruzy są już prawie aż do 6 Sierpnia uprzątnięte, spychacze zrównały ziemię. Odsłoniła się ulica 6 Sierpnia i oto nie zmieniwszy mieszkania mieszkam po 34 latach... od ulicy. Od rana do wieczora hałas robót maszynowych jak w piekielnym młynie i wtóry hałas ruchu ulicznego, acz z pewnej odległości. Ale to hałas twórczy, buduje się nowa dzielnica mieszkaniowa, więc to znoszę lepiej niż poprzednie hałasy rozwydrzonych chłopaków, grających w piłkę nożną. Jedno tylko muszę stwierdzić – maszyny ciągle się psują, a organizacja robót wydaje mi się bardzo prymitywna i niedołężna. Zielona koparka nieraz stoi bezczynnie po parę dni, czerwona, sprawniejsza, też od czasu do czasu nawala. Mnóstwo ludzi chodzi koło tego wałęsając się i nic nie robiąc. Wielu robotników leży na pół nago i opala się po prostu.
Warszawa, 5 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Czytałam moje opowiadania i z rozpaczą myślałam o losach literatury w tym ustroju. Że mianowicie potężnego ustroju gospodarczego, zbudowanego w imię interesów państwa (które zawsze, i zawsze mniej [czy] więcej uzurpatorsko, uważało się za reprezentanta mas) nie da się, niestety, stworzyć bez zagłady wszelkiej twórczej literatury, sztuki, nauki. Między tym, co idzie z ponurej Rosji na świat, z historią Egiptu nasuwa się złowroga analogia. Egipt miał „najpostępowsze”, najprecyzyjniej zorganizowane życie gospodarczo-polityczne ze wszystkich krajów starożytności. Miał nawet w kaście kapłanów niezwykle rozwinięte różne rodzaje wiedzy technicznej służącej – tak jak się to wymaga dziś w krajach rządzonych przez dyktaturę moskiewską – tylko i wyłącznie gospodarczo-politycznym celom państwa. Ale Egipt poza rzeźbą i malowidłem ściennym nie zostawił ludzkości nic dla ducha (chyba tylko tajemniczy uśmiech sfinksów i rzeźbionych faraonów). W dziedzinie duchowej twórczości pozostał mattwą pustynią nie nawodnioną przez żaden Nil. Ani literatury, ani poezji, ani historii, ani filozofii, nic, nic, nic.
Tak będzie z nami w najlepszym wypadku, jeśli ten posępny eksperyment się uda. Zostaną „giganty” fabryczne, wieżowce, mosty, kanały, biurowce, bloki. Nie zostanie świadectwo ani jednej ludzkiej tragedii, ani jednego ludzkiego uczucia. Pokolenie epoki stalinowskiej pozostanie dla historii w sensie ludzkim nieme. Nikt się z tego źródła martwych form nie napije, bo wszelkie wody życia w tym suchym potoku z roku na rok wysychają.
Warszawa, 2 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
O pierwszej w południe przyszła pani Modz., z którą w ciągu godziny ustaliłyśmy poprawki w ostatnich opowiadaniach Czechowa. Ofiarowała nam swoje auto do Związku na zebranie Sekcji Tłumaczy „w sprawach zawodowych”. Pojechaliśmy więc nawet z nią oboje, bo i St. chciał być na tym zebraniu. Zwołano je dla omówienia nowej konwencji wydawniczej, krzywdzącej pisarzy w ogóle, a w szczególności tłumaczy. Nowa ta konwencja już w samej nazwie zawiera oszustwo, gdyż konwencja jest to umowa dwu co najmniej układających się stron, w danym zaś wypadku drugiej strony, i to najbardziej zainteresowanej, nie było. Ową konwencję, a w rzeczywistości dekret o sposobach płacenia pisarzy i tłumaczy za ich państwowe usługi, ogłosiło Prezydium Rady Ministrów z podpisem Cyrankiewicza. Układali ten dekret partia i wydawcy – anonimat – nie wiadomo nawet, czy i kto z pisarzy zaproszony był do narad w tej sprawie. A fama mówi, że za całą tę konwencję odpowiedzialni są Putrament i Werfel, dyrektor partyjnego domu wydawniczego „Książka i Wiedza”. Przyciśnięty do muru Putrament przyznał zresztą na zebraniu, że brał w tym udział. Nie zwołano ani jednego zebrania w celu bodaj usłyszenia opinii pisarzy o projekcie konwencji. [...]
W pierwszych latach panowania Rosji w Polsce pisarze traktowani byli jak dzieci, które prowadzi się za rączkę, pokazując im palcem, czego dotykać można, czego trzeba, a co jest be-be. Teraz w tym roku zaczyna się ich traktować jako punkt usługowy mający dostarczać produktów swego warsztatu na rynek potrzeb politycznych państwa. Dąży się do zbiurokratyzowania jednych, a sproletaryzowania innych pisarzy, nie zostawiając tym ostatnim nawet tej radości proletariusza, że może przynajmniej myśleć co chce, kochać co chce, płakać i śmiać się nad tym, co w jego odczuciu warte płaczu lub śmiechu. Tę sytuację nazywa się „opieką państwa nad pisarzem”.
Nowa konwencja kasuje dawny system (wywalczany przez pisarzy latami) honorariów procentowych od ceny książki, co ma być pono na korzyść pisarzy ze względu na bardzo niskie w istocie ceny książek (cały przemysł wydawniczy jest deficytowy). Honoraria będą płatne od arkusza, ale nie od arkusza drukarskiego, lecz mieszaniec scholastyka z rabinem wymyślił „arkusz wydawniczy” mniejszy od drukarskiegol, oparty na liczbie znaków drukarskich (40 000). Tak że książka ma z reguły dużo mniej arkuszy honorowanych niż drukowanych. Wyznaczono „stawki zasadnicze” honorariów, które np. dla prozy artystycznej wynoszą od 1500 do 2000 zł za arkusz, zależnie od rangi pisarza i wartości dzieła, określanych znów oczywiście przez rząd i partię. Ale tu znów zadziałał scholastyczny rabin. Za „wydanie” uważa się nakład 10 000. I tylko za pierwsze 10 tysięcy pierwszego wydania jakiejś książki, autor dostaje ową zasadniczą stawkę honorarium. Za następne 10 tysięcy jest już 80% i tak z każdymi 10 tysiącami regresja postępuje, a od czwartego wydania już za wszystkie następne aż do końca życia autor otrzymuje za dane dzieło tylko 50% zasadniczego honorarium. Ja np. za „Noce i dnie” i czy „Ludzi stamtąd” – jedyne książki moje dziś wydawane – otrzymuję już tylko 50% stawki zasadniczej. Gdyby nie to, że „Noce i dnie” mają tak wielkie rozmiary, byłabym w nędzy.
Warszawa, 3 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu z dnia 16 XII 1946 r. zostałem skazany na 15 lat więzienia. Na podstawie amnestii z 1947 r. wyrok mój został złagodzony do 10 lat. W związku z powyższym zostało mi do odsiedzenia 4 lata i 6 miesięcy. Podczas mego przebywania w więzieniu nie byłem ani razu karany dyscyplinarnie. Ze względu na to zwracam się do Obywatela Prezydenta o łaskawe darowanie mi reszty kary. Przez to, że moi rodzice zamieszkują w NRD to z otrzymanych do nich listów zorientowany jestem, że w NRD jest dobrobyt, istnieje możliwość kształcenia się, i możliwość awansu społecznego ludzi prostych. Jedynym moim marzeniem jest kształcić się dla dobra klasy robotniczej, co jest możliwe tylko w NRD, gdzie został z korzeniami wyrwany faszyzm i pruski militaryzm, jak również na zawsze zlikwidowany wyzysk człowieka przez człowieka.
Nowogard, 15 lipca
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Proszę w dniu jubileuszowym mego brata Feliksa Dzierżyńskiego o uwzględnienie jedynej naszej – mojej i siostry Aldony – prośby a mianowicie prośby o ulżenie losu bratankowi mej żony Władysławowi Nowickiemu synowi Aleksandra, odbywającemu dożywotnią karę więzienia w Rawiczu. Nowicki już odsiedział cztery lata.
20 lipca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Kochani!
Czas leci szybko – już trzy tygodnie jestem tutaj i pracuję na „rybałce” w kołchozie. Pracujemy na trzy zmiany – co 8 godzin wypływa jedno „ogniwo” („zwieno”) złożone z ośmiu ludzi i łowimy rybki w Jeniseju. […] Mieszka się na rybałce w „izbuszce” – coś między ziemianką a barakiem – zaś w samym „stanku Dienieżkino” („stanok” – osada) są dwa duże budynki przypominające schroniska turystyczne u nas w górach, i w nich (nocuje?) żyje (nie „mieszka”, bo większość w pracy poza domem) ponad 40 rodzin – rosyjskich Niemców i Łotyszów, których przywieziono tu 10 lat temu na posielenie. […] Po przyjeździe kołchoz dał nam 300 rb „awansu” dla zakupienia odzieży i prowiantu na robotę – wysokie buty gumowe – 140 rb, fufajka („tiełogrejka”) – 80 rb, „nakomarnik” – siatka przeciw komarom i moszce („moszka” to drobniutkie muszki, które tną tak, że się nie czuje – a natychmiast występuje krew i spuchlizna – w pierwsze dni wyglądałam jak Chinka lub świnka, tak zapuchły mi czoło i powieki, teraz już dobrze). Robota – jak robota – musi się wziąć pod uwagę, że ja nigdy nie pracowałam fizycznie, więc organizm nie chce się łatwo nałamać, ale cóż, gdyby mnie posłali tak jak innych z „wolnej wysyłki” na „lesopował” – wyrąb lasu, byłoby ciężej. Liczę, że sezon rybacki (jeszcze sierpień i wrzesień) jakoś przejdzie – już miesiąc przeszedł prawie, zaś w jesieni dostaniemy kartofle, zasadzone dla rybaków w kołchozie, opału jest pełno naniesionego wodą na brzegi – „zagotowka” opału polega tylko na przewiezieniu go łódką na miejsce, co odbywa się też grupowo – jednym słowem – sielanka.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 21 lipca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Otrzymałam dziś 500 rb – 200 i 300 rb telegraficznie – telegramów nie doręczono, tylko powiedziano, że ze Lwowa […].
Nie spodziewałam się tak dużo forsy na raz – nie róbcie sobie tylko ciężaru ze mnie, ja stopniowo dam sobie radę. […] Kartofle posadzone 1. lipca [sic!] już kwitną i jest ich w kołchozie 8 hektarów, poza tym coś 25 arów kapusty jako pierwsza próba – bardzo dobrze rośnie, tak, że na zimę będą kartofle, kapusta i solona ryba oraz mleko – w sklepie zaś wszystkie kasze, mąka i cukier – tak, że jest nadzieja, że głodny nikt być nie powinien – proszę nie troskać się ze mną. Teraz nawet w lagrach wszędzie są tzw. „larki” (sklepiki), gdzie są wszystkie produkty, które mogą ludzie kupować, jeśli tylko mają pieniądze. Jechałam z wielu ludźmi z lagrów, którzy mi opowiadali – w niektórych lagrach ludzie zarabiają całkiem dobrze – na „gosrozczotce” – pensje jak na wolności, tylko nie wszędzie. Tutaj sklepy doskonale zaopatrzone.
Dienieżkino n. Jenisejem, Kraj Krasnojarski, 8 sierpnia
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
We wrześniu w Polsce nie było dosłownie ani jednego kartofla na halach. W okolicach Warszawy w związku z długotrwałą suszą jest podobno nieurodzaj kartofli. Rząd naznaczył cenę kartofli 50 gr za kilo i chłopi nie przywieźli kartofli po tej cenie na rynek. Kupowało się kartofle chyłkiem po bramach po złotemu od jakiejś co zuchwalszej baby. Chłopi nie mają racji, ale jak popyt jest większy niż podaż, to cena musi być wyższa. W Sopotach były kartofle po 60 gr za kilo i nikt sobie nie krzywdował, ani kupujący, rozumiejący sytuację, ani sprzedający zadowalający się tą 20-groszową podwyżką ceny. Bardzo trudno zrozumieć teraz te wszystkie dziwne zjawiska gospodarcze.
Warszawa, 9 września
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Obywatelu Prezydencie! Decyzją Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu zostałam skazana na 7 lat więzienia za udział w nielegalnej organizacji.
W więzieniu siedzę już ponad rok i miałam czas, aby przejrzeć swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Dziś w pełni zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłam, i przyznaję, że wyrok był słuszny, i kara ta należała mi się. Dziś rozumiem, że w Polsce Ludowej nie może być ludzi, którzy są wrogami naszego ustroju, a jeżeli są, to muszą być izolowani od społeczeństwa, i tak też stało się ze mną.
[...]
Mam lat 18, rok temu mając lat 17 byłam młodą i niedoświadczoną dziewczyną, nie znającą zdobyczy socjalizmu i walki klasowej całego Narodu Polskiego. I tą moją nieświadomość wykorzystał P. G., aby oderwać mnie od życia, aby złamać moją przyszłość, aby mnie i moją rodzinę pogrążyć w hańbie, rozpaczy i szaleństwie.
Obywatelu Prezydencie, siedząc w więzieniu w zupełności zrozumiałam swój błąd, zdałam sobie sprawę z tego, że postąpiłam źle, i jedynym moim marzeniem jest naprawić to, co zrobiłam. Jedynym moim celem w życiu jest to, aby moją pracą dla Polski Ludowej naprawić krzywdę, jaką jej wyrządziłam, i dlatego zwracam się do Was Obywatelu Prezydencie z prośbą, która krzyczy z dna mojego serca. Puśćcie mnie z powrotem do Narodu! [...] Pozwólcie mi demaskować na każdym kroku wroga! Tego wroga, który uczynił mnie nieszczęśliwą, który złamał moje serce.
Wrocław, 20 września
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Przez cały okres pracy od dni wyzwolenia starałem się jak najwydatniej pracować dla dobra Polski Ludowej. Zarówno w stisunku do kolegów w pracy, jak i do młodzieży starałem się jak najlepiej spożytkować swoją wiedzę i doświadczenie – nadrobić z nawiązką błędy i szkody wyrządzone w przeszłości. Pracuję nieustannie nad samym sobą celem uzupełnienia braków wiedzy i pełnego opanowania nowoczesnej nauki Marsizmu-Leninizmu-Stalinizmu. Pomocnem mi tu było zwłaszcza zeszłoroczne konwersatorium zorganizowane w Warszawie przez Ministerstwo Szkół Wyższych i Nauki. Wśród młodzieży szerzyłem kult Wielkich Wodzów Rewolucji. [...] Usłyszałem również szereg ciepłych słów uznania za biblioteczną wystawę pism Stalina, którą wspólnie z żoną urządziliśmy w Uczelni z okazji 70-ej rocznicy urodzin Wielkiego Wodza Światowego Proletariatu. W pracy społecznej staram się wyprzedzić innych: widząc obecnie jasno perspektywy rozwojowe Polski z najgłębszym przekonaniem biorę czynny udział w Ruchu Obrońców Pokoju [...]. Swoją czwórkę dzieci wychowuję na prawych obywateli Polski Ludowej. Obie córeczki są w szkole przodownicami pracy [...].
To też była ciosem dla mnie i dla dzieci odmowa ze strony Ministerstwa Szkół Wyższych i Nauki, bez umotywowania, zawarcia ze mną umowy na bieżący rok akademicki. Dyrektor Departamentu Kadr dał do zrozumienia, że Ministerstwo nie życzy sobie mojego kontaktu z młodzieżą natomiast nie stawia żadnych przeszkód odnośnie pracy naukowej. Pragnąc nadal działać w charakterze pracownika nauki zwróciłem się z podaniem o przyjęcie mnie do Archiwum Państwowego w Szczecinie. [...] od 6 z górą tygodni nie otrzymałem odpowiedzi. Pozostaję w ten sposób od początku września bez pracy. Środki utrzymania rodziny zdobywam zarobkując oprowadzaniem wycieczek PTTK po Szczecinie i okolicach oraz wyprzedając książki.
[...]
Pragnę najwydatniej pracować w dziedzinie, która mi jest droga w pracy naukowej, oświatowej lub na odcinku budowania kultury.
Zdaję sobie sprawę, że moja przeszłość musi budzić zastrzeżenia i stawiać znak zapytania odnośnie zaufania do mojej osoby. Pragnę jednak zyskać zaufanie [...].
Jaki mogę dać dowód swojej szczerości?
Chyba ten, że nie widzę inaczej szczęścia swoich dzieci, jak w rozwijającej się w pokoju Socjalistycznej Ojczyźnie.
Szczecin, 23 września
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
[...] z miesiąca na miesiąc sytuacja się pogarsza i Episkopat z bólem stwierdza, że w całej Polsce stan nauczania religii w szkołach jest nie tylko ograniczany, lecz religia ze szkół w rozmaity sposób jest usuwana i kasowana, a liczba szkół bez religii w przyspieszonym tempie wzrasta.
Z tego co się dzieje w szkołach z nauką religii odnosi się wrażenie, że Ministerstwo Oświaty w swoich rozporządzeniach nie bierze zupełnie pod uwagę zawartego Porozumienia między Rządem i Episkopatem.
[...]
Dotychczasowa praktyka, niestety, świadczy o tym, że Ministerstwo Oświaty absolutnie nie liczy się nie tylko z Porozumieniem, ale nawet nie respektuje Dekretu o wolności sumienia i wyznania (z dn. 5 sierpnia 1949 r.), który w art. 1 postanawia: „Rzeczpospolita Polska poręcza wszystkim obywatelom wolność sumienia i wyznania” - i niedość, Ministerstwo Oświaty zajmuje stanowisko wyraźnie wrogie do nauki religii w szkole, do osoby księdza prefekta jako nauczyciela, do praktyk religijnych młodzieży poza szkołą i nie uznaje prawa rodziców stanowienia o nauce religii ich dzieci. Szkoły zaś katolickie są szykanowane i traktuje się je jak gdyby wyjęte spod prawa.
Warszawa, 29 września
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Po południu pierwszy raz byłam w Centralnym Domu Towarowym w poszukiwaniu talerzyków deserowych, których tam nie znalazłam. Ten Cedet to straszne brzydactwo, i z zewnątrz, i wewnątrz. Nadto wewnątrz brudno i dziwna rzecz – całe ściany oszklone, a ciemno. I ciasno. Okropny zgiełk tłumu kupujących lub stojących w ogonkach.
Warszawa, 5 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Dnia 27 IX 1950 r. zostałam wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu skazana na 5 lat więzienia. Mając lat 16 zapoznałam się z jednym chłopakiem, w którym po pewnym czasie zakochałam się, nie wiedząc jednak o tym, że ten należał do nielegalnej organizacji. Po pewnym czasie zaproponował mi, ażebym się zapisała do tej organizacji. O mojej z nim znajomości, jak też o jego propozycji ażebym zapisała się do nielegalnej organizacji, byłam na tyle głupia i niedoświadczona, że nie zwierzyłam się z tego moim rodzicom. Również nie zawiadomiłam o tym żadnej władzy o zaistnieniu takowej organizacji na naszym terenie. Dziś, z powodu mojej nieświadomości znajduję się w więzieniu. [...]
Obywatelu Prezydencie! Bardzo proszę o to, ażebym mogła się odwdzięczyć swojej Ojczyźnie za krzywdy jej wyrządzone. Puśćcie mnie na wolność! Żebym mogła demaskować tych, za których cierpię. Wierzę Obywatelu Prezydencie – Ojcze polskich dzieci, że prośba moja zostanie wysłuchana.
Wrocław, 7 października
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.