Towarzysze i towarzyszki!
Gwałty policji łódzkiej w zetknięciu się z towarzyszami Żydami w ostatnich czasach przebrały wszelką miarę. [...]
Tkacze-pośrednicy (lohnweber) najmowali uliczników do wszczynania bójek ulicznych ze spokojnie od pracy powracającymi robotnikami, o których przypuszczali, że są socjalistami. Chcieli panowie ci w ten sposób zmusić naszych towarzyszy do wejścia w zatarg z policją. Policja wobec tych bójek zachowywała się zupełnie biernie albo też zachęcała napastników do znęcania się nad swymi ofiarami [...]. Trwało to około 8 dni. Wreszcie komitet Związku Robotniczego Żydowskiego Polski, Litwy i Rosji uchwalił zaprzestać pracy, aby w ten sposób zaprotestować przeciw dopuszczaniu [się przez] policję gwałtów i bezprawi.
Strajk wybuchł dn. 10 bm. Rzuciło pracę około 1 000 osób. Wieczorem tegoż dnia 700 strajkujących urządziło manifestację w śródmieściu [...]. Domagano się ukrócenia bierności i swawoli policji. Nikogo nie aresztowano. Nazajutrz, we wtorek, strajk postanowiono uważać za skończony, gdyż policmajster upewnił, że podobne napaści uliczne [nie] powtórzą się więcej w przyszłości.
Ten protest ze strony towarzyszy żydowskich witamy z jak najżywszą radością.
Należymy do rozmaitych partii, ale mamy wspólnego wroga i do jednego celu dążymy! Pamiętajmy o tym, towarzysze, że tylko jednością ze wszystkimi, nie bacząc na różnice mowy, ubrania i religii, silni będziemy, że chwilę zwycięstwa przybliżyć może li tylko łączność pomiędzy robotnikami wszystkich narodowości. [...]
Niechaj manifestacja towarzyszy żydowskich [...] obudzi nas z chwilowego odrętwienia do walki o nasze prawa robotnicze z fabrykantami i rządem, w której już tyle ofiar ponieśliśmy [...].
Warszawa, 29 września
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. I, 1893–1903, cz. II, 1899–1901, Warszawa 1962.
Z polityki nic nowego, a z wiadomości miejscowych jedna ważna, tj. że Lilpop, Rau et Comp. Zamknięta na dobre. Był streik. Robotnicy stawiali żądania niemożliwe, nieporozumienie rosło, doszło do awantur i zamknięcia. Teraz płacz i zgrzytanie zębów między tymiż samymi robotnikami. – Co będzie z akcjami, postaram się dowiedzieć i przywiozę wiadomość. -
W ogóle anarchia wzrasta, a z nią i nędza. Wodzami są Żydzi rosyjscy i kto wie, czy nie umyślnie prowadzą do ruiny na korzyść przemysłu postronnego. –
Streik szkolny dzieli ludzi w dalszym ciągu.
Gorąco jest nieznośnie.
[Warszawa], Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 4 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
W imieniu szerokich mas ludu żydowskiego, jako jedyni obrani jego przedstawiciele, witamy dzisiejszy dzień uroczysty, w którym miasto stołeczne Warszawa zaczyna samodzielnie rządząc sprawami tego serca Polski. Nie może nas wprawdzie zadowolić ordynacja wyborcza, oddająca ogromną przewagę warstwom bogatym, i walczyć będziemy, współ z innymi żywiołami demokratycznymi, polskimi i żydowskimi, o demokratyzację tej ordynacji, lecz uważamy obecny samorząd za pierwszy krok w drodze do usamodzielnienia miasta i kraju. […]
Żywimy niezłomną wiarę, że Polska, która w najpiękniejszej dobie swego rozkwitu uszanowała właściwości kulturalno-narodowe Żydów i w obecnej chwili dziejowej właściwości te uzna. Wierzymy, że nowa Polska będzie kochającą matką dla wszystkich jej dzieci bez różnicy wyznania i narodowości i wierzymy, że pierwsza Rada Miejska m. stołecznego Warszawy pracą swą przyczyni się do braterskiego współżycia wyznań i narodowości, opartego na zasadzie sprawiedliwości i wysoko rozwiniętego humanitaryzmu, tkwiących w narodzie polskim.
Warszawa, 24 lipca
K. Dunin-Wąsowicz, Warszawa w czasie pierwszej wojny światowej, Warszawa 1974.
Jak ludzie wyszli z kościoła i stanęli na mieście w kompanii, słuchali przemówienia nauczyciela z Chojnika, a potem odśpiewali pieśni narodowe. Kilkanaście osób, starszych i dzieci szkolnych, [...] rozeszło się do domów, a reszta zebrała się niedaleko niezamieszkanego domu, w którym byli ukryci Żydzi. Żydzi poczęli rzucać kamieniami w zgromadzonych, uderzyli niejaką Majczną z Chojnika [...]. Kobieta krzyknęła głośno: „Chłopcy, czy was tu nie ma?”. Wtenczas chłopcy zaczęli rzucać kamieniami w drzwi, tam, gdzie Żydzi byli ukryci, wypędzili ich do domów, ciskali w okna kamieniami i krzyczeli: „To wy nas, Żydzi, będziecie bić, gdy my wam nic nie mówimy. Mogliście z nami nie zaczynać!”. A wtedy Żydzi poczęli wyrzucać przez rozbite okna tytoń i cygara, i cukierki, aby im chłopcy dali spokój. Tym bardziej jeszcze chłopcy w okna bili, gdy ujrzeli, że Żydki kupami tytoń i cygara wyrzucają. I kłócili się z żandarmami, że tyle tytoniu Żydzi w ukryciu mają, a na trafice go nie ma...
Golanka k. Tarnowa, 18 lutego
Archiwum Państwowe w Krakowie, Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fasc. 6, plik 61.
W smutnej kronice obecnego życia żydowskiego zdarzył się rzadki fakt pocieszający. [...] nowa ustawa gminna pozwoli oprzeć gminę żydowską na podstawach bardziej nowoczesnych, zwłaszcza od chwili, gdy nastąpiło wyjaśnienie, że prawo wyborcze posiada każdy Żyd warszawski umiejący czytać i pisać po żydowsku, który zadeklaruje, że gotów jest płacić składkę roczną co najmniej w sumie jednej marki. [...]
Nowa ustawa znacznie rozszerza kompetencje gminy żydowskiej w zakresie szkolnictwa i pomocy społecznej [...]. Ani jeden głos Żyda narodowego i demokratycznego nie powinien być stracony, bo niepopieranie zwolenników oznacza podtrzymywanie przeciwników.
Korzystanie z prawa głosu będzie przez stronnictwa i organizacje wyborcze ułatwione. W biurach wyborczych znajdą się listy, gdzie każdy za pomocą tylko podpisania się wyrazi zgodę na płacenie jednej marki składki.
Warszawa, 11 kwietnia
„Głos Żydowski”, nr 14, z 11 kwietnia 1918.
Otóż od tygodni ludność katolicka pozbawiona była najprymitywniejszych środków żywności, spoglądała z rosnącą z dnia na dzień nienawiścią na Żydów i po części na chłopów. [...]
Wystarczyło w dzień targowy kilka faktów podbijania cen przez Żydów, na których ich przechwycono, by tajona nienawiść buchnęła płomieniem. Jedna awantura wywoływała drugą, jak spod ziemi wyrosły szeregi niedorostków zbrojnych kijami i pałkami. Byłem obecny na rynku, gdy nadbiegła pierwsza taka gromadka, nie wiedząca jeszcze dobrze czy szyby bić, czy zdzierać kapelusze z głowy strojnym Żydówkom — widać było, że stworzyła ją chwila — bo ani śladu organizacji, ani specjalnego jakiegoś zakresu działania nie było. Wrażenie odniosłem wysoce przykre, bo roznamiętniony tłum nigdy miłym nie jest widokiem... Tłuczono szyby, rabowano na ulicy Długiej i Grodzkiej, goniono za Żydami, bawiąc się ich strachem... wszystko to było niesmaczne i przykre.
Poznań, 27 kwietnia
„Kurier Poznański”, nr 97, z 27 kwietnia 1918.
Zakazuje się […] rozpowszechniania następujących pism drukowanych:
1) „Odżydzenie Polski” zeszyt I. z wzmianką na dole czerownej okładki „wydanie nielegalne w Prusiech, jako też mogących dalej się pojawiać zeszytów;
2) Czasopisma miesięcznego pod tytułem „Odżydzanie Polski”, organu akcyi polskiej ogólnonarodowej, drukowanego w Berlinie, jako też dalszych pojawiać się mogących egzemplarzy tego czasopisma;
3) Drukowanego zaproszenia do przystąpienia do akcyi popierania odżydzenia, na którym to druku nie podano miejsca druku;
4) Drukowanego względnie pisanego zaproszenia do współudziału w akcyi odżydzenia, przy którem to zaproszeniu znajduje się odcinek, mający służyć za dowód przystąpienia do akcyi i uiszczenia wpisowego na ręce męża zaufania;
5) Kartki, w formie kartki widokowej, przedstawiającej orła austro-polskiego, ucharakteryzowanego na Żyda w jarmułce, który trzyma w szponach 7-mio ramienny świecznik i worek z pieniędzmi.
Powyższe pisma usiłują pobudzić do nienawiści przeciw Żydom, zagrażają przeto bezpieczeństwu i spokojowi publicznemu.
Lwów, 5 maja
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
W przeddzień 1 maja — należy to podkreślić — rozrzucono i rozlepiono w Warszawie odezwę podpisaną przez jakąś „Armię Wyzwolenia”. Odezwa nawoływała do pogromu Żydów. Rada Miejska […] odgrodziła się od pogromowej odezwy. Ba! Wyraziła „oburzenie z powodu odezw, jakie się ukazały na murach miasta, nawołujących do gwałtu nad Żydami”. […] Obłudą jest jednak, gdy Rada Miejska, na ogół antysemicka […], Rada, która zachowaniem swym rozzuchwala żywioły antysemickie, wyraża „oburzenie” z powodu pogromowych odezw. Do oburzenia takiego nie ma ona żadnego moralnego prawa.
Warszawa, 17 maja
„Głos Żydowski” nr 19, z 17 maja 1918.
Stanęliśmy z zapartym oddechem. Stanęliśmy w owej chwili, gdy rozległy się uderzenia laski marszałkowskiej z trybuny Rady Stanu.
Złożyliśmy deklaracje. Myśleliśmy, że to starczy za czyn. [...] Tymczasem nic się nie stało. Sprawa żydowska w Polsce zawisła w powietrzu — jak trumna Mahometa. [...]
Państwo polskie wystawia żydostwo na okropną próbę niepewności jutra. [...] Zamknięto nam przed nosem drzwi i nie dają odpowiedzi.
Trzeba zapukać, mocno zapukać!
Warszawa, 30 sierpnia
„Głos Żydowski”, nr 34, z 30 sierpnia 1918.
Odbyty ostatnio w Warszawie Zjazd Kupiectwa Polskiego zdjął ostatecznie całą maskę, w jaką przybierają swoje oblicze obecni wodzireje polityki polskiej [...]
W przemówieniach wyrażono życzenie, aby „handel polski pozostał w rękach polskich, a całe kupiectwo, oby pracowało na pożytek handlu polskiego”. [...] Uchwalono wystarać się o obowiązkowe święcenie niedzieli, co ma na celu zabicie handlu żydowskiego. Nawet przy zwiedzaniu większych firm handlowych pominięto ostentacyjnie firmy żydowskie. Wreszcie dla ostatecznego podkreślenia antyżydowskości Zjazdu, urządzono go w Wigilię i w dzień Jom Kipuru, gdy nawet najmniej pobożny Żyd na obrady przybyć nie może.
Warszawa, 20 września
„Głos Żydowski”, nr 37, z 20 września 1918.
22 października w godzinach popołudniowych dokonano na Mokotowie całego szeregu napaści na Żydów. […] Na stacji kolejki grójeckiej wywiązała się bójka między żydowskimi a chrześcijańskimi tragarzami. […] Po tej bójce zebrał się wielki tłum, złożony z przeszło 2 tysięcy osób, i jął bić mieszkańców żydowskich ulicy Puławskiej. Przede wszystkim tłum rzucił się na kawiarenkę Chaima Rubinsztajna (Puławska 3). Splądrowano bufet, wybito szyby, druzgotano i tłuczono wszystko, co się nawinęło pod rękę, zrabowano przeróżne rzeczy, poturbowano właściciela, żonę jego i obecnych Żydów. Rozszalały tłum rósł coraz więcej i bił każdego napotkanego Żyda.
Warszawa, 22 października
„Głos Żydowski” nr 43, z 1 listopada 1918.
W środę d. 22 października w godzinach popołudniowych dokonano na Mokotowie całego szeregu napaści na Żydów. [...] O godzinie 8 z rana na stacji kolejki grójeckiej w Mokotowie wywiązała się bójka między żydowskimi a chrześcijańskimi tragarzami. [...] Po tej „bójce” zebrał się wielki tłum, złożony z przeszło 2000 osób i jął bić mieszkańców żydowskich ul. Puławskiej.
Przede wszystkim tłum rzucił się na kawiarenkę Chaima Rubinsztajna (Puławska 3). Splądrowano bufet, wybito szyby, druzgotano i tłuczono wszystko, co się nawinęło pod rękę, zrabowano przeróżne rzeczy, poturbowano właściciela, żonę jego i obecnych Żydów.
Rozszalały tłum rósł coraz więcej i bił każdego napotkanego Żyda do godziny 10 wieczór, chodząc od sklepiku do sklepiku i z mieszkania do mieszkania, niby to szukając tragarzy żydowskich.
Warszawa, 22 października
„Głos Żydowski”, nr 43, z 1 listopada 1918.
Po raz pierwszy powiewa nad budynkiem gminy żydowskiej we Lwowie chorągiew o biało-niebieskich barwach. Tym samym wyrażono, że my Żydzi występujemy zupełnie samodzielnie i tę niezależność pragniemy zachować na lewo i na prawo. Pragniemy służyć tylko interesom żydowskim i bronić ludności żydowskiej według sił. Z całą energią będziemy się starali przeszkodzić, by ludność żydowską wciągnięto wbrew jej woli w wir sporu walczących narodów.
Lwów, 1 listopada
Franciszek Salezy Krysiak, Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918), Rzeszów-Rybnik 2003.
Właśnie w dobie, gdy Polska święci gody swego wyzwolenia i zachwyca się tryumfem sprawiedliwości i prawa, któremu swoją wolność zawdzięcza, na ulicach stołecznego miast Warszawy dzieją się straszne rzeczy: organizowane bandy chuliganów (wyrostków i dorosłych) bezkarnie napadają na Żydów, biją ich, plądrują, znieważają, a polska opinia publiczna rozmyślnie zatyka uszy.
[...] nonsensem jest mniemać, że pogromy urządza lud polski. [...] Jakże się więc stać mogło, że podczas dnia święta narodowego, młodzież polska, uczniowie szkół, mający zapewne kolegów żydowskich, mogli przez długie godziny napastować Żydów? Jakże się stało, że na placu Karcelego handlarze polscy i połączeni z nimi inni drobnomieszczanie bez żadnej przyczyny napadli na Żydów i krwawo ich pobili? [...]
Odpowiedź na to jest prosta. Społeczeństwu polskiemu dzień w dzień przez prasę, z mównic, za pomocą proklamacji i wreszcie poglądowo wpaja się zapatrywanie, że Żyd jest wrogiem Polski [...]. Ostatnie zaś proklamacje miotają nadto na Żydów oszczerstwa na tle działalności bolszewickiej, zarzucają im popełnianie krwawych czynów na Polakach i wprost nawołują do wywarcia na nich zemsty.
Warszawa, 1 listopada
„Głos Żydowski”, nr 43, z 1 listopada 1918.
W Warszawie nie było pogromu na modłę Kiszyniowa, był cały szereg wybuchów pogromowych. [...] obrona publiczna zniknęła, milicja odsunęła się w stronę, a gdy ją wezwano, nie przybyła. Przeto Żydzi na przeciąg kilku godzin ogłoszeni byli za wyjętych spod praw. [...] Gazety „partii rządowej” ani jednym palcem nie usiłują uspokoić swoich rzesz. [...]
Bogu dzięki, najokropniejsze ominęliśmy. Wypadków śmiertelnych nie zanotowano: tylko rabowano, tylko bito.
Warszawa, 1 listopada
„Głos Żydowski”, nr 43, z 1 listopada 1918.
Dnia 8 listopada 1918 o godz. 12.10, idąc na moje miejsce wystawienia jako posterunek ul. Starowiślna nr 2, zobaczyłem na ul. Starowiślnej […] tłum ludzi, przeważnie kobiety i dzieci, który w popłochu uciekał ul. Starowiślną w kierunku do ul. Dietlowskiej. Na pytanie moje dowiedziałem się od tłumu że wojsko żydowskie na tandecie rozpędza ludzi bagnetami. Na to poszedłem dalej i na ul. Miodowej zobaczyłem szpaler żołnierzy żydowskich zamykający ulicę.
Za szpalerem tym stało około 30 Żydków uzbrojonych w grube laski. Kordon ten ruszył po chwili w kierunku ul. Starowiślnej „do ataku” chcąc tłum rozpędzi. Wywołało to wielki ścisk i panikę zwłaszcza wobec braku miejsca, kobiety i dzieci wywracały się w ucieczce a na mniej płochych używano kolb karabinowych.
Kraków, 8 listopada
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
Dnia 8 listopada pełniłem służbę jako posterunkowy asystencyjny w ul. Szerokiej. Około godz. 11.50 przed południem około 8 cywilnych Żydów z opaskami na rękach poczęło gwizdać i krzyczeć na ul. Szerokiej, wskutek czego powstał wśród obecnych na tandecie tłumów ludzi popłoch. Wśród tego wywrócono kram nieznanego mi z nazwiska Żyda, któremu miano ukraść kilka par starych butów. Nadeszły wkrótce na to dwa oddziały żydowskiego wojska liczące po 15-20 ludzi. Jeden z nich zamknął wylot ul. Miodowej i Szerokiej, drugi rozrzucił się w tyralierkę i od ul. Józefa rozpoczął oczyszczać plac targowy, szturchając kolbami katolików. Powstał wśród tłumu wielki zgiełk i popłoch, wszystko uciekało w stronę ul. Miodowej. Tutaj tłum, napotkawszy kordon żołnierzy żydowskich, zbił się w gęstą masę, wywracającą się na ziemię i krzyczącą o ratunek.
Wówczas podbiegłem do żołnierzy usuwających tłum i zwróciłem się do ich komendanta sierżanta Kleina z zapytaniem, z czyjego rozkazu robią służbę. Sierżant Klein nie pozwolił mi nic mówić, tylko skierował rewolwer do mej głowy, oświadczając, że służbę robi z polecenia wyższej władzy żydowskiej, kazał otoczyć mię żołnierzami, którzy przyłożyli mi także rewolwery do głowy. Tuż obok mnie przytrzymywali inni żołnierze jakąś kobietę wiejską, którą podejrzewali o kradzież pary butów i bili ją kolbami i szarpali za włosy. Gdy po chwili żołnierze żydowscy odjęli rewolwer od mej głowy, proponowałem żydowskim żołnierzom, by kobietę puścili, a ja ją odprowadzę na inspekcję policyjną, na to jednak nie zgodzili się i zabrali ją do swej komendy do szkoły na pl. Wolnicy. Co się z nią stało, nie wiem. Wnet po tem zajściu zjawił się oddział żydowskiego wojska w sile około 50 ludzi pod komendą dwóch oficerów i wypędził wszystkich obecnych z tandety na ulicę Starowiślną.
Kraków, 8 listopada
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
Dnia 8 listopada 1918 jechałem tramwajem nr 13 od mostu podgórskiego w stronę miasta.
Koło godz. 11.45 przed poł. przejeżdżałem przez ul. Dajwór i zobaczyłem bardzo wielu żołnierzy Żydów uzbrojonych z nasadzonymi bagnetami, którzy w ulicach zatrzymywali ludzi, szarpiąc ich za ręce i kołnierze, zachowywując się przy tem nadzwyczaj brutalnie, zwłaszcza wobec katolików.
Tramwaj, którym jechałem, zatrzymywali żołnierze żydowscy w środku ul. Dajwór i poczęli cisnąć się z karabinami do wozu, w jakim celu, jest mi niewiadome.
Powstała przy tem panika, bo ludzie, których bagnetami pędzono, a były to przeważnie kobiety, cisnęły się do tramwaju, przy tem żołnierze ci zaczęli znowu te masy ludzi od tramwaju odpędzać, chcąc koniecznie dostać się do wozów.
Ja wysiadłem z wozu i kazałem motorniczemu odjechać, chcąc wóz z drogi i powód tłumu ludzi usunąć. Na moje energiczne wystąpienie żołnierze żydowscy, któremi komenderował jakiś sierżant, rozstąpili się i wóz ruszył dalej.
Kraków, 8 listopada
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
Manifestacje Żydów-bolszewików i wrogie ich wrzaski przeciwko Polsce, przeciwko żołnierzom polskim, wywołały w całym społeczeństwie polskim nastrój, jakiego z góry należałoby się spodziewać. [...] Czas najwyższy, aby powiedzieć otwarcie Europie, do czego nacjonalizm żydowski u nas dąży i aby temu nacjonalizmowi dowieść, że my doskonale rozumiemy jego tendencję, że orientujemy się w sytuacji, że robimy wprost nadludzki wysiłek, aby zadeptać ten lont, który on do beczki z prochem przykłada. Cała Warszawa rozbrzmiewała wczoraj echami „rewolucji żydowskiej”. Tym słowem ochrzcił lud polski awantury uliczne wywołane w godzinach popołudniowych i wieczornych przez pospólstwo żydowskie pod komendą zawodowych agitatorów.
Tłum nalewkowski już w sobotę wieczorem urządził wiec uliczny, rozbrzmiewający wrzaskami: „Precz z Polską, niech żyje bolszewizm!”. A wiece te i pochody powtórzyły się wczoraj, przy czym wydawano okrzyki tak prowokacyjne, jak „Precz z Piłsudskim!”, „Precz z armią polską!”.
Warszawa, 10 listopada
„Kurier Warszawski” nr 312 z 11 listopada 1918.
Stojąc na gruncie Niepodległej i Zjednoczonej Rzeczypospolitej, uznając potrzebę natychmiastowego utworzenia rządu ludowego i zwołania Konstytuanty, chcemy, ażeby w życiu żydowskim były dokonane przeobrażenia demokratyczne, równoległe z przeobrażeniami w życiu Rzeczypospolitej. Chcemy, ażeby życie żydowskie było zbudowane na podstawie gmin ludowych, których kompetencja objąć powinna wszystkie odrębne potrzeby żydowskie i których zarządy powinny być wybrane na podstawie 5-przymiotnikowego prawa wyborczego bez różnicy płci. Lud żydowski winien dojść do głosu w swoich sprawach.
Winna być ujawniona wola narodu żydowskiego w Polsce w sprawie urządzenia życia żydowskiego w Rzeczypospolitej. W tym celu winien być zwołany Żydowski Zjazd Narodowy, którego delegaci wybrani być winni przez całą pełnoletnią ludność żydowską bez różnicy płci na zasadach 5-przymiotnikowego głosowania i który uchwalić ma projekt przyszłej konstytucji żydowskiej. Konstytucja ta przedłożona ma być Konstytuancie do zatwierdzenia.
Jeszcze przed tym Zjazdem utworzony być winien Sekretariat Stanu do żydowskich spraw narodowych, przy którym ma powstać Tymczasowa Żydowska Rada Narodowa, z politycznych partii żydowskich wyłoniona. Prezes tej rady ma być Sekretarzem Stanu do żydowskich spraw narodowych.
12 listopada
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Dnia 4 listopada wybuchły na całej Orawie, tak polskiej jak i słowackiej, rozruchy o podkładzie antysemickim i antymadziarskim. We wsiach polskich Górnej Orawy poniszczono wszystkie sklepy żydowskie, a ich właścicieli wydalono za granicę wsi. Stało się to niemal jednocześnie z utworzeniem Rady Narodowej Górno-Orawskiej w Jabłonce, która oświadczyła się za przyłączeniem polskich wiosek na Węgrzech do Polski. [...]
Wobec wyników gromadnych wieców na Górnej Orawie, wobec licznych deputacji przysyłanych do Nowego Targu, wobec żądań włościan spiskich wyrażonych w Piwnicznej na wiecu, wobec oświadczeń ludu spiskiego składanych w Nowym Targu i rozlicznych skarg na traktowanie polskiej ludności przez Węgrów, jak np. zmuszanie do podpisów za przyłączeniem się do państwa węgierskiego, upraszamy Pana Generała o wydanie rozkazu, aby nadal posterunki dotychczasowe utrzymano dla bezpieczeństwa polskich okolic.
Zarazem prosimy o zarządzenia dalszego rozszerzenia opieki wojsk polskich nad niewątpliwie polską ludnością na Spiżu i pozostałej części Górnej Orawy.
Z poważaniem
Komisarz PKL
Powiatowa Organizacja Narodowa
Nowy Targ, 16 listopada
AAN, Kancelaria cywilna naczelnika państwa w Warszawie 1918, sygn. 202, Sprawy zjednoczenia z Polską.
Prawda, że w czasie walk na ulicach Lwowa przez 22 dni uzbierało się w sercach polskich dużo słusznego i uzasadnionego oburzenia do Żydów, którzy, głosząc neutralność, na ogół biorąc, stanęli po stronie Ukraińców nie tylko sympatiami, ale nieraz i czynną pomocą. [...] Wszystko to prawda, niemniej rabunki, których 22 listopada dopuściła się hołota eksploatująca zwycięstwo żołnierza, były czymś wstrętnym. Byłem na ulicy Krakowskiej w chwili, kiedy rozpoczęło się plądrowanie. Asumpt do niego dały, jak mówiono, strzały padające z okien mieszkań żydowskich. [...]
Do dziś widzę sceny ohydne. Rozmaite indywidua, w mundurach żołnierskich (pamiętać trzeba, iż byliśmy po czterech latach wojny, że mundur stał się czymś pospolitym, noszonym nie tylko przez tych, którzy brali udział w obronie Lwowa) i w ubraniach cywilnych, wynosiły całe naręcza towarów ze sklepów zupełnie jawnie i bez żenady.
Lwów, 22 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki (1918–1927), do druku przygotował Jan Dębski, Warszawa 1965.
Po walkach [...] listopadowych we Lwowie, w dniu opanowania miasta przez siły polskie, zresztą bardzo skromne, gdy te w pościgu za nieprzyjacielem znalazły się poza miastem, wówczas to na terenie miasta podniósł głowę, przytłumiony częściowo walką, bandytyzm. Uzbrojeni, gotowi na wszystko, rzucili się na ludność przede wszystkim żydowską. Że ta w okresie przewrotu, zwłaszcza w czasie walk, nie cieszyła się sympatią społeczeństwa polskiego, to nie ulega wątpliwości. Bandyci czuli to jakby instynktem i rzucili się przede wszystkim na dzielnicę żydowską — choć mógłbym wyliczyć setki faktów, że nie oszczędzali i chrześcijan. I dlatego to tak niesprawiedliwą i tak boleśnie krzywdzącą była opinia społeczeństwa żydowskiego, że Polacy, że wojsko urządzało pogromy. Może być, że opinia ta wyrosła z nieświadomości, ale świadomą była robota pewnych polityków żydowskich, którzy znali stan bezpieczeństwa we Lwowie, a jednak rozgłosili po całym świecie, że pogromy Żydów były dziełem Polaków!
Lwów, 22 listopada
Artur Hausner, Listopad 1918 r., Lwów 1928.
Działy się tak straszne rzeczy, jakich świat i Polska już dawno nie widziały. 20–30 żołnierzy napadło na żydowskie domy, wybijali drzwi, wdzierali się do środka i zaczynali swoją „pracę”. Jedni mordowali ludzi, bili, a młode kobiety i dziewczyny gwałcili, natomiast drudzy grabili i zabierali wszystko, co tylko można było wynieść. A to, czego nie mogli wziąć, niszczyli i wyrzucali na ulicę. Kobiety rozbierali do naga, żeby przekonać się, czy nie mają pieniędzy przy sobie. Chore wyciągali z łóżek, a niemowlęta wyrzucali z kołysek, przy tym wyzywali najgorszymi słowami. Gdy tylko ktoś pokazał się na ulicy, strzelali.
Cała żydowska dzielnica Lwowa została otoczona kordonem przez polskie wojsko, żeby nikt nie mógł uciec. Gdy jedni żołnierze grabili domy, drudzy napadali na żydowskie sklepy; towary, które były w kramach, zabierano, a resztę rzeczy łamano i niszczono. […] W krótkim czasie cała żydowska dzielnica zapłonęła ogniem. Specjalnie zorganizowani podpalacze chodzili od domu do domu. Palili nie tylko domy, ale i ludzi. Pod palącymi się domami stawiali wartę, aby nikogo nie wypuścić ze środka. Gdy ktoś wybiegł z domu, strzelano do niego. Ci bandyci [...] spalili starą synagogę, wybudowaną 400 lat temu.
Lwów, 24 listopada
Matwij Stachiw, Zachidna Ukrajina. Narys istoriji derżawnoho budiwnyctwa ta zbrojnoi i dypłomatycznoji oborony w 1918–1923, t. 4, Scranton 1960 (fragm. tłum. Andriy Panasyuk).
Dziś dopiero, gdy Żydzi stoją już u szczytu swojej potęgi i szykują się do uczynienia ostatniego kroku, by panowanie swoje nad światem raz na zawsze ugruntować, zaczynają się ludziom oczy otwierać, kto wie jednak, czy ocknienie ze snu magnetycznego, w który hipnoza żydowska ludy pogrążyła, nie przychodzi za późno [...]. Dziś socjaliści są narzędziem, które, nieświadomie najczęściej, pracuje gorliwie nad realizacją zakusów imperialistycznych Izraela.
Warszawa, 29 listopada
„Gazeta Warszawska” nr 14 z 29 listopada 1918.
Rady Robotnicze powinny jak najenergiczniej przeciwdziałać niecnej robocie reakcji budzącej najniższe instynkty ciemnych mas, wzniecających nienawiść narodowościową, pragnącej w pogromach żydowskich utopić wyzwoleńczy ruch mas robotniczych. Rady Rob[lotnicze] powinny kierować walką polityczną proletariatu, mającą na celu objęcie władzy przez masy robotnicze miast i wsi dla urzeczywistnienia ideału proletariackiego – socjalizmu, powinny stać się ośrodkiem międzynarodowej rewolucji proletariackiej. By dopiąć tego celu, Rady Del[egatów] Rob[lotniczych] nie powinny łączyć swych losów z żadnym z rządów nieproletariackich. […]
Robotnicy żydowscy będą we wspólnych Radach ręka w rękę z polską klasą robotniczą walczyli o swe ostateczne wyzwolenie, o ustrój socjalistyczny. Jednocześnie będą oni w Radach Rob[lotniczych] zdobywali pomoc polskiego robotnika w swej walce o prawa narodowe – prawa języka żydowskiego i kulturalno-narodowej autonomii – których uporczywie odmawia proletariatowi żydowskiemu burżuazja polska.
Wśród nawałnicy nacjonalizmu Rady Rob[lotnicze] w Polsce powinny stać się symbolem braterstwa proletariatu, jedynej rękojmi zwycięstwa sprawy robotniczej.
Warszawa, 14 stycznia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Liczne skargi napływają do mnie na popełniane przez przedstawicieli władz państwowych administracyjnych, wojskowych oraz osoby prywatne nadużycia w stosunku do ludności żydowskiej.
Zmuszony jestem przypomnieć, że ludność żydowska korzysta z praw obywatelstwa polskiego na równi z rdzenną ludnością polską i nie powinna być przedmiotem ani gwałtów, ani nadużyć. W wolnej Polsce nie ma obywateli podzielonych na kategorie. Wszyscy są równi w obliczu prawa, każdy może urzeczywistniać swe dążenia, byleby one nie godziły w podstawy państwowości polskiej. […]
Wobec tego ostrzegam, że wszelkie akty samowoli i bezprawia, których ostrze zwraca się przeciw ludności żydowskiej, dokonywane przez organy administracyjne lub osoby prywatne, będą badane i karane z całą bezstronnością i surowością prawa. W wolnej Polsce nie ma miejsca na niesprawiedliwość, gwałt i samowolę.
1 lutego
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
O siódmej rano wymarsz z Czajewa do miasteczka Pohost nad jeziorem tejże nazwy. Kwaterujemy w rynku. Całe miasteczko przepełnione wojskiem i taborami. Przygrywa orkiestra pułkowa. Rozpoczynają się pogromy Żydów. Z powodu obecności w mieście prawie wszystkich oddziałów dywizji, trudno jest znaleźć winowajców.
Żandarmeria i 2 Oddział zaczynają działać. Rozstrzelano zaraz na wstępie siedmiu bolszewickich partyzantów i komisarza Żyda. Miało tu miejsce następujące wydarzenie. Z powodu osobistej urazy jeden z mieszkańców miasteczka, Polak, oskarżył przed żandarmerią poważnego starszego Żyda, że był komisarzem bolszewickim. Po zbadaniu sprawy okazało się, że doniesienie było fałszywe. Żyda natychmiast wypuszczono, natomiast donosiciel z polecenia szefa sztabu rotmistrza Grobickiego został zaprowadzony na rynek, gdzie publicznie otrzymał pięćdziesiąt batów.
Jest to już drugi wypadek publicznej chłosty, oburza mnie to do głębi i z pogardą patrzę na takie postępowanie. [...]
Dziś odżyły znów w pamięci tamte straszne chwile i gdy patrzę teraz na dokonywane gwałty i bezprawia wojska nad bezbronną ludnością, ogarnia mnie okropne zdenerwowanie i przychodzę do wniosku, że jednak nie jesteśmy lepsi od krwawych bolszewików.
Pohost, Polesie, 7 lipca
Praca Marty Bondel na konkurs Historii Bliskiej, Wojna 1919, „Karta” nr 32/2001.
My, radni żydowscy, wyrażamy szczery żal z powodu, że jesteśmy zmuszeni na pierwszym posiedzeniu nowo obranej Rady Miejskiej wystąpić z protestem przeciw wszystkim krzywdom, których dokonano i dopuszczono się w stosunku do ludności żydowskiej w Wilnie przed wyborami do Rady Miejskiej i podczas takowych.
[...] Żydzi, stanowiący połowę ludności w Wilnie, pozostali w znacznej mniejszości i dzięki nadmiernym wysiłkom udało im się przeprowadzić 14 radnych Żydów wobec 34 Polaków.
W imieniu ludności żydowskiej wileńskiej protestujemy przeciw temu kategorycznie i stwierdzamy, iż teraźniejsza tymczasowa Rada Miejska, która nie odzwierciedla rzeczywistych stosunków narodowościowych panujących w Wilnie, nie może być uznana za prawdziwą przedstawicielkę całej ludności miasta.
W skład tymczasowej Rady Miejskiej wchodzimy jednak, aby bronić naszych narodowych i ekonomicznych spraw, by prowadzić pokojową, produkcyjną pracę razem z przedstawicielami innych narodowości, z którymi chcemy żyć w zgodzie. Podkreślamy przy tym, iż otrzymaliśmy od naszych wyborców imperatywny mandat zajmowania się jedynie sprawami oświatowymi i gospodarki miejskiej, wyłączając wszelkie kwestie prawno-państwowe.
Co się tyczy specjalnie żydowskich spraw, będziemy żądali:
a) Aby język żydowski, będący językiem połowy ludności miejskiej, został oficjalnie i faktycznie uznany za jeden z języków miejscowych. Musi on zostać uznany również jako równouprawniony we wszystkich urzędach miejskich; ludności żydowskiej musi być dana możność porozumiewania się ustnie i pisemnie w języku żydowskim we wszystkich instytucjach miejskich. To może być urzeczywistnione tylko wtedy, gdy we wszystkich urzędach będą pracowali w odpowiedniej ilości również i urzędnicy Żydzi.
b) Wszystkie zarządzenia władz miejskich winny być ogłaszane na równi z innymi językami też w języku żydowskim.
c) Kasa miejska powinna utrzymywać i wydawać zapomogi z funduszów miejskich w odpowiedniej proporcji wszystkim żydowskim instytucjom kulturalnym, jako to: szkołom, teatrowi, czytelniom itp.
d) Ogólne kierownictwo wspomnianymi instytucjami żydowskimi należy wyłącznie do kompetencji Gminy Żydowskiej, która jest organem żydowskiej autonomii narodowej. Wzmiankowane zapomogi kasa miejska wydaje dla podziału Gminie jako stałej reprezentantce całego żydowskiego społeczeństwa.
e) Zarząd miasta powinien utrzymywać na równi z ogólnymi też i żydowskie instytucje opieki społecznej, jako to: domy dla sierot, szpitale, przytułki dla starców i dzieci, ochronki itd.
f) Bezwarunkowo powinny pracujące masy żydowskie otrzymać dostęp do wolnych placów miejskich, które miasto oddaje osobom prywatnym w dzierżawę dla prowadzenia tam gospodarki rolnej.
g) Przy umiastowieniu różnych przedsiębiorstw będziemy się starać, by przy tym pracownicy Żydzi nie zostali wypchnięci ze swych placówek ekonomicznych.
h) Robotnicy Żydzi winni być dopuszczeni do wszystkich robót miejskich bez ograniczeń. Do wszystkich miejskich instytucji i przedsiębiorstw muszą być przyjmowani na posady Żydzi jako urzędnicy, fachowcy itd.
i) Wszystkim robotnikom żydowskim pracującym w miejskich przedsiębiorstwach przysługuje prawo odpoczynku w dni sobót i świąt żydowskich.
j) Kupcy i handlowcy żydowscy mają prawo odpoczynku w soboty i święta żydowskie, w niedziele zaś i święta chrześcijańskie — prawo prowadzenia swych przedsiębiorstw.
Wilno, 22 października
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Z powodu wygłoszenia przez przedstawiciela grupy żydowskiej przemówienia w języku żydowskim (żargonie) oświadczam w imieniu grupy radnych Polaków w liczbie 31, co następuje:
W rozporządzeniu nr 5 (z dnia 5 marca 1919) Generalnego Komisarza Ziem Wschodnich w przedmiocie języka urzędowego na obszarach zajętych przez wojska polskie, w art[ykule] 3 nie ma mowy o dopuszczeniu żargonu w instytucjach społecznych i samorządowych obok języka polskiego i innych.
Tak samo w „traktacie o ochronie mniejszości narodowych”, przedłożonym rządowi polskiemu do przyjęcia równocześnie z pokojowym traktatem wersalskim przez państwa sprzymierzone i ratyfikowanym przez Sejm walny w Warszawie w dniu 1 sierpnia br., jest mowa tylko o swobodnym używaniu jakiegokolwiek języka przez obywateli z mniejszości narodowych w stosunkach prywatnych lub handlowych, w sprawach religijnych, prasowych lub w publikacjach wszelkiego rodzaju, czy wreszcie na zebraniach publicznych (paragraf 7). W tymże paragrafie jest mowa o odpowiednim ułatwieniu w używaniu ich języka w sądach. Nadto w paragrafie 9 mówi się o zapewnieniu w szkołach początkowych udzielania dzieciom takich obywateli nauki w ich własnym języku. O używaniu żargonu w urzędowych obradach Rad Miejskich i instytucji samorządowych nigdzie mowy nie ma.
Z powyższych względów oraz ze względu, iż w przemówieniu przedstawiciela Żydów po żydowsku dopatrujemy się, co potwierdzają zresztą organy ich prasy, dążenia do wywalczenia dla żargonu w Wilnie stanowiska równorzędnego ze stanowiskiem języka urzędowego polskiego, stwierdzamy, iż nie uznajemy dzisiejszego wystąpienia radnych Żydów za precedens, uprawniający ich w przyszłości do podobnych przemówień na posiedzeniach Rady Miejskiej lub Magistratu.
Wilno, 22 października
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Ludność [Kijowa] przechodziła straszliwy kryzys głodowy. Twarze przechodniów zdradzały niezwykły stopień wyczerpania i wynędznienia, ubranie ich składało się z łachmanów i to łachmanów brudnych. Przed naszą intendenturą batalionową, w czasie wydawania chleba, gromadził się zawsze wielki tłum ludzi, obserwujący w milczeniu niezwykły widok dużej ilości białego chleba. [...] Z głodem szła w parze okropna demoralizacja. Nędza zmuszała kobiety do handlowania swoim ciałem, mężczyzn do wszelkiego rodzaju szacherek i oszustw. [...]
Wiadomość o przyjeździe [...] atamana Petlury przyjęto z wielką radością. Wszyscy chcieli go zobaczyć, wielu przypuszczało, że jego przyjazd przyniesie im polepszenie losu. [...] Na wielkim placu, przy wspaniałej cerkwi, zebrały się nieprzejrzane tłumy ludzi. [...]
Petlura nadjechał powozem, zaprzężonym w parę ładnych koni, i zatrzymał się tuż pod moim balkonem, przed którym ustawione były oddziały wojska ukraińskiego, zorganizowane poprzednio w Polsce. [...]
Balkon, z którego obserwowałem Petlurę i rewię, należał do jakiejś rodziny żydowskiej. Gospodarz domu, starszy jegomość, pokazał mi pocztówkę, kolportowaną podówczas szeroko, z fotografiami Piłsudskiego i Petlury, pod którymi widniał napis po polsku i ukraińsku: „Bohaterowie narodowi”. Pokazując mi ją gospodarz rzekł:
— Dziwi mnie to, że Polacy pozwalają na jednej karcie umieszczać podobiznę swojego Naczelnika Państwa z tym bandytą — mówiąc to wskazał na przemawiającego właśnie Petlurę. [...] — Mógłbym przytoczyć mnóstwo wypadków, gdy dawał rozkazy swoim żołnierzom, jeszcze przed sojuszem z Polską, aby urządzali pogromy Żydów.
Kijów, 10 maja
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926.
Nie tylko Prawy Brzeg [Dniepru], ale też gubernia połtawska i część czernihowskiej są niby wrzący kocioł, gdzie kłębią się bandyci, podpuszczani przez agentów Petlury, Denikina i Polaków. [...] Ukraina nie wierzy nikomu, nie szanuje żadnej władzy. Uszanuje tego i podporządkuje się temu, kto ma potężną organizację wojskową i dobrą administrację. Ukrainę trzeba pozbawić sił, zgnieść, wyniszczyć bandyckich mieszkańców. To niewdzięczne zadanie powinni wykonać polscy panowie i Petlura. Wtedy Ukraina będzie skłonna nas zaakceptować [...].
Z ankiety przeprowadzonej wśród polskich jeńców wojennych w celu poznania ich nastrojów oraz stopnia świadomości rewolucyjnej wyłania się wyraźny obraz narodowego entuzjazmu, który ogarnia i polskiego chłopa, i polskiego robotnika.
Na przykład legionista 44 pułku — robotnik, ślusarz z Warszawy. Ma 23 lata, narodowość — polski Żyd. Jest przekonany, że walczy za ojczyznę, że Piłsudski jest wielkim dobroczyńcą, a my kacapy jesteśmy ciemiężcami, grabieżcami. [...] Taka jest piechota, a kawaleria — jeszcze bardziej szowinistyczna. Biją się świetnie. Oczywiście, nasi biją się lepiej, ale naszych jest mniej, źle są obuci, niedobrze ubrani, ostatnio strasznie źli na chłopa, zastraszeni przez niego, mimo woli zdenerwowani. Obserwują tyły, gdzie stale podejrzewają zasadzkę, pułapkę przygotowaną przez chłopów. Takie są fakty.
[...] Polska armia jest silna liczebnie, wspaniale wyposażona w sprzęt, ma świetnych dowódców, stosuje niemiecką taktykę okopywania się, umacniania pozycji, prowadzenia walk w szyku marszowym, wspaniale łączy w działaniu wszystkie rodzaje broni, jest świetnie umundurowana, cała armia jest ogarnięta narodowym entuzjazmem.
Tej armii trzeba przeciwstawić siłę podobną liczebnie, tj. nie mniej niż 100 tysięcy bagnetów. Ale Armia Czerwona to armia zżeranych przez wszy bosych oberwańców, a to obniża zdolność bojową o 50 procent.
17 maja
Polsko-sowietskaja wojna 1919-1920 (Ranieje nie opublikowannyje dokumienty i matieriały), cz. 1 i 2, Moskwa 1994.
My, niżej podpisani, zwracamy uwagę Rady Miejskiej na następujące fakty:
27 i 28 bieżącego miesiąca napadli znów żołnierze polscy kilkakrotnie na Żydów na ulicy Stefańskiej, około hali miejskiej i na przylegających ulicach, bili ich, obcinali brody, drwili i niektórych ograbili.
Widzimy się zmuszonymi zwrócić się do Rady Miejskiej z następującym zapytaniem:
Od czasu zajęcia Wilna przez władze polskie zdarzają się wypadki podobne nie po raz pierwszy i powtarzają się podczas prawie każdej translokacji oddziałów wojskowych w Wilnie i wszelkie nasze zabiegi przed władzami prowadzą tylko do czasowego uspokojenia. Zapytujemy Radę Miejską, co zamierza ona uczynić, by raz na zawsze położyć kres podobnym zdarzeniom i by obronić elementarne prawa dobrej połowy obywateli wileńskich.
Wilno, 29 maja
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Bracia w Izraelu!
Wybiła godzina. Wróg wschodni, którego dłoń ciężką Polska odczuwała w ciągu stu z górą lat, znów stanął u wierzei kraju, chcąc je wywalić i ziemię naszą zwyczajem swoim zniszczyć w ogniu i utopić we krwi.
W ciężkiej tej godzinie świętym nakazem dla wszystkich nas jest wziąć broń do ręki i oddać się pod rozkazy Naczelnego Wodza. Tak czyniliśmy ongi w Ziemi Obiecanej, tak czynili na ziemi tej w latach powstań przodkowie nasi, tak uczynili bracia nasi w krajach koalicji, tak uczynimy dziś i my – młodzi i starzy!
Precz z urazami, kiedy nad krajem zawisa groza, wszak idziemy bronić nie naszych wrogów wewnętrznych, tylko ziemi, której nikt z nas kochać nie przestanie.
Czynem wspólnym da Bóg ciemięzcę wschodniego odeprzemy.
Do broni!
Warszawa, 8 lipca
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Było około północy. Otrzymuję meldunek od oddziałów straży przedniej, że w Krymnie miejscowy wojenny komitet rewolucyjny przygotował się, aby nas przyjąć chlebem i solą. [...] I oto, gdy wjechaliśmy na rynek Krymna, tuż obok drewnianego krzyża ustawiła się delegacja złożona z prezesa rewkomu, jego zastępcy i kilkuset miejscowych obywateli. Oczywiście, wszyscy byli prawie bez wyjątku „kruczowłosi”, z orlimi nosami. Prezes rewkomu trzymał jakąś tacę, a na niej chleb. Podając mi ten dar [...], witał „nasze” wojska jako zwycięską armię Trockiego, która niesie wyzwolenie masie pracującej całego świata. Składając hołd, oddaje chleb, którego, jak oświadczył, wojska rewolucyjne będą miały pod dostatkiem na ziemiach „białej Polski”. Wreszcie szczegółowo poinformował nas o sytuacji: już w panicznym strachu uciekły reakcyjne wojska „bandyty” Piłsudskiego [...]. Mówił dalej, że zamordowali oni kilku „bandyckich” żołnierzy z „białej, polskiej armii”. [...] Musieliśmy towarzyszowi prezesowi i towarzyszom natychmiast „podziękować”. A ze względu na konieczność zachowania za wszelką cenę ciszy, ponieważ w pobliżu nas znajdowała się regularna armia bolszewicka, postanowiliśmy uderzyć na tę bandę białą bronią. Prezes rewkomu przypłacił swoją wiernopoddańczość śmiercią przez powieszenie.
4 sierpnia
Stanisław Lis-Błoński, Bałachowcy, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 15545/II.
Przyjechał do mnie konno młody Żydek z Małkini, przedstawił mi się jako żandarm bolszewicki i rozkazał mi zwołać natychmiast zebranie gromadzkie w celu wyboru członków „sowietu” wiejskiego. Na przewodniczącego „sowietu” powołano mnie, a na sekretarza zaś jednego z sąsiadów, nie umiejącego wcale pisać.
Nazajutrz rano ten sam Żydek przywiózł mi rozkaz stawienia się w rewkomie gminnym. Udałem się więc do Małkini, gdzie w plebanii urzędował rewkom. [...]
Prezesem rewkomu małkińskiego — którego zadaniem było organizowanie ustroju bolszewickiego w najbliższej okolicy — był towariszcz Borysow, nieokrzesany Moskal [...]. Przyjął nas leżąc na księżej kanapie, w brudnej rubaszce i jakichś chodakach na nogach, a jak mi się zdawało — był nawet pijany. Zagaił zebranie — mające charakter jakiegoś kursu — stwierdzając, że my jako prezesi „sowietów” wiejskich, obdarzeni zaufaniem naszych wyborców i takimże zaufaniem rządu rewolucyjnego, powinniśmy współpracować z tym rządem nad ugruntowaniem sowieckiej władzy i idei komunistycznej w naszych wioskach [...]. Dłuższe przemówienie wygłosił inny towariszcz o haczykowatym nosie i całym wyglądem przypominający Żyda-litwaka. Mówił po rosyjsku długo i przekonująco na temat idei Marksa, Lenina, Dzierżyńskiego i innych bohaterów komunizmu. Gdy ten „apostoł” komunizmu skończył, Borysow zwrócił się do nas z zapytaniem: „Nu kak, poniali towariszczi?”. Spojrzeliśmy tylko po sobie i zapanowało milczenie. Wreszcie odezwałem się w imieniu wszystkich obecnych po rosyjsku: „Nie ze wszystkim towarzyszu! Bo nie wszyscy rozumieją doskonale język rosyjski, zresztą są to dla nas rzeczy nowe, które wymagają szczegółowych i kilkakrotnych wyjaśnień”.
Piecki, 9 sierpnia
Pamiętniki chłopów, seria druga, Warszawa 1936.
Państwo, przy tworzeniu armii, która jest nie tylko ochroną jego granic, lecz i wykładnikiem jego tężyzny i siły, powołuje na stanowiska odpowiedzialne, tj. stanowiska oficerów, jednostki celujące miłością Ojczyzny, zdolnością do poświęceń i ofiarnością. Jednostkami takimi w Państwie są zasadniczo jedynie tylko ci, którzy prócz obywatelstwa są z państwem związani jeszcze jednością narodowości.
Tę zasadę przyjął Sejm Ustawodawczy RP przy uchwaleniu ustawy z dn. 17 czerwca 1919 r. o przyjmowaniu do Wojska Polskiego oficerów narodowości niepolskiej.
Na tej zasadzie, w myśl ustawy, został ppor. Jakub Stein, który w swej karcie ewidencyjnej kwalifikacyjnej podał jako swą narodowość – żydowską, zwolniony z WP bez zaliczenia do rezerwy.
5 września
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918-1939, Warszawa 1993.
Po trudnej, natężonej pracy najlepszych działaczy społecznych Polaków i Żydów, dążącej do osiągnięcia porozumienia i pokojowego współżycia między Polakami a Żydami w naszym kraju — zjawiły się inne, żądne krwi elementy naszego miasta i, mając na celu rozsiewanie nienawiści między ludnością, swoją pełną jadu agitacją [2 lipca] wywołały zaburzenia, w rezultacie których padły dwie ofiary, wielu niewinnych ludzi zostało pobitych i zranionych lub mienie ich zostało rozgromione. Lecz najgorszym wynikiem tej występnej agitacji jest to, że wybiła ona życie z jego powszedniego toru pokojowego i obudziła w ciemnej masie jej najniebezpieczniejsze instynkty zwierzęce. Tym podżegaczom wyrażamy naszą głęboką pogardę!
Lecz niezrozumiałym jest dla nas zachowanie się Magistratu miasta Wilna wobec tych oburzających wypadków.
Zwracamy się do Magistratu z następującymi pytaniami:
1) Czy Magistrat m[iasta] Wilna pociągnął do odpowiedzialności osoby, które urządziły odczyty, za rozlepianie afiszy po ulicach miasta bez zezwolenia na to Magistratu?
2) Dlaczego Magistrat nie pozwolił użyć Straży Ogniowej dla rozproszenia rozjuszonego tłumu?
3) Dlaczego Magistrat nie przedsięwziął nadzwyczajnych środków ochrony porządku w mieście i nie zwołał nadzwyczajnego zebrania Rady Miejskiej?
Czekamy na odpowiedź!
Jednocześnie proponujemy Radzie Miejskiej przyjąć następującą uchwałę:
„Rada Miejska postanawia zwrócić się do ludności miasta Wilna z odezwą, w której ostro potępia organizatorów i wykonawców zaburzeń niedzielnych i nawołuje ludność do pokojowego współżycia wszystkich obywateli.”
Wilno, 6 lipca
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Dzieci wyzn[ania] mojżesz[owego], uczęszczające do tych publicznych szkół powszechnych i oddziałów, które mają naukę popołudniową, mogą być zwalniane w czasie od 1 paźdz[iernika] do 13 marca celem wzięcia udziału w nabożeństwie także w piątki. Zwolnienia winien udzielić kierownik szkoły na indywidualne żądanie rodziców.
Jeśliby w której szkole (lub oddziale) przeznaczonej dla dzieci wyznania mojżesz[owego] rodzice wszystkich dzieci zażądali zwolnienia w piątek tak, że nauka w tym dniu musiałaby odpaść zupełnie, w takim razie należałoby przenieść lekcje z piątku na odpowiednie godziny w soboty.
Podając powyższy sposób załatwienia – m[inister]stwo zaznacza, iż sprawy tej nie należałoby regulować ogólnie, lecz raczej od wypadku w stosunku do poszczególnych szkół ze względu na to, że jest to zjawisko przejściowe, spowodowane brakiem budynków i lokali szkolnych.
Warszawa, 4 kwietnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Widzieliśmy, iż n[umerus] cl[ausus] [łac. zamknięta liczba] stanowi tylko cząstkę zagadnienia ogólno żydowskiego, jako objaw antysemityzmu kasty uniwersyteckiej. Na ogół antysemityzm jest wentylem, którym wynurzają poszczególne stany żale i skargi w różnej formie z powodu doznanych rozczarowań i niepowodzeń, których źródłem jest własne niedołęstwo, własna nieuczciwość: takim wentylem częściowo jest także n[umerus] cl[ausu]. N[umerus] cl[ausus] jako prawo wyjątkowe, stosowane wobec pewnej klasy obywateli polskich, sprzeciwia się konstytucji polskiej: […] n[umerus] cl[ausus] działa demoralizująco na naukę polską i wychowanie młodzieży przez zatrzymanie formy protekcjonizmu i wzbudzenie u młodzieży polskiej poczucia klasy uprzywilejowanej: demoralizująco działa także dlatego, że stwarza precedens dla innych dziedzin życiowych, dla innych klas ludności. Dlatego zwalczam obecny numerus clausus judaeorum [łac. liczba zamknięta Żydów] jako człowiek i wychowawca, jako uczony i Polak.
Lwów, 11, 13 grudnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Rząd nie pozwoli, aby słuszne prawa obywateli narodowości niepolskiej na szwank były narażone, mniema bowiem, że zwalczanie jakiejkolwiek kategorii obywateli za ich język lub wiarę sprzeczne jest z duchem Polski.
Rząd zmierzać będzie do łagodzenia tarć na gruncie narodowościowym i wyznaniowym, i do wytworzenia harmonijnych warunków współżycia ludności różnych narodowości i kultur.
Rząd przeprowadzi we właściwej drodze zniesienie pozostałości ograniczeń prawnych charakteru narodowościowego czy wyznaniowego z czasów zaborczych.
Lojalne stosowanie postanowień Konstytucji oraz zawartych przez Państwo traktatów, najrychlejsze doprowadzenie do skutecznego uregulowania spraw przynależności państwowych, oto szereg zadań, które Rząd pragnie podjąć w interesie mniejszości narodowych.
Wychodząc z założenia, że antysemityzm gospodarczy jest szkodliwy dla Państwa, Rząd uważa za konieczne przestrzeganie w zakresie swego działania zasady bezstronności i słuszności bacząc, aby zwłaszcza w zakresie podatkowym i kredytowym, a także w zakresie kredytów produkcyjnych, kierowano się wyłącznie względami rzeczowymi, nie zaś względami narodowościowymi i wyznaniowymi.
Żadnych tajnych paktów z ludnością żydowską Rząd zawierać nie będzie, stać jednak będzie twardo na stanowisku wykonania Konstytucji. Rząd stoi na stanowisku, że godziny handlu winny być uregulowane przy zachowaniu obowiązujących norm pracy, wyłącznie pod kątem widzenia interesów, zarówno kupujących, jak i sprzedających.
Rząd stwierdzi w drodze właściwej, że wszystkie ograniczenia prawne Żydów, wydane przez dawne władze zaborcze, są zniesione i do ludności żydowskiej stosowane nie będą.
19 lipca
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Żydzi!
Wobec panującego obecnie ciężkiego kryzysu ekonomicznego, uważamy za swój święty obowiązek wystąpić do ludności żydowskiej z następującą odezwą.
Zbliżają się święta Wielkanocne [święta Pesach], wśród upośledzonych przez los, którym musimy przyjść z pomocą przez dostarczanie im produktów świątecznych, znajdują się obecnie oprócz ofiar wojny – ofiary kryzysu ekonomicznego. […]
Zeszłego roku o tej porze T[owarzystwo] „Bejt-Lechem” (Dom Chleba) było już zaopatrzone we wszelkie niezbędne produkty wielkanocne, w tym roku zaś brak mu produktów i funduszów do tego stopnia, że nie mogło jeszcze nawet rozpocząć wielkiej akcji Pesachowej. Nie przypuszczamy ani na chwilę, iż będziecie mogli spokojnie zasiąść do Sederu [wieczerza], wiedząc, iż bracia wasi głodni są w te uroczyste święta.
Żydzi! Macie wielkie zadanie do spełnienia, a czas na to bardzo krótki.
Spieszcie z wielką akcją ofiarną, którą musicie natychmiast przeprowadzić. Żaden Żyd nie może uchylić się od współudziału. Wzywamy Was w Imię Świętej Tory i Jej Świętych Przykazań do rozpoczęcia akcji ofiarnej.
Wszyscy Żydzi bez wyjątku obowiązani są kupić kartki „MuesChitim” Tow. „Bejt-Lechem”. Każdy Żyd zamożny i średniozamożny powinien spełnić ten święty obowiązek, i my, Rabinat Warszawski, żądamy kategorycznie, aby żaden Żyd nie zasiadł do tradycyjnego Sederu i nie spożywał pierwszego kęsa macy, dopóki nie spełni tego świętego obowiązku względem biednych braci, którzy pokładają jedyną nadzieję w T[owarzyst]wie „Bejt-Lechem”.
Warszawa, 31 marca
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Żydowskie partie robotnicze, tj. Bund, lewica Poalej-Syjonu i prawica Poalej-Syjonu, obchodzą święto 1 maja samodzielnie bez jakiejkolwiek łączności nie tylko wzajemnej, ale także z PPS. Pochody te przejdą jedynie dzielnicą żydowską (pl. Muranowski). Przewidziana frekwencja nie przekroczy liczby 5500, z czego na Bund wypadnie przypuszczalnie 3000 osób, lewicę Poalej-Syjonu 1800–2000, a prawicę Poalej-Syjonu około 500 osób.
Warszawa, 30 kwietnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918-1939, Warszawa 1993.
Akcja przedwyborcza do Rady Miejskiej uplastycznia się bardzo żywo na terenie żydowskich stronnictw. Bund, lewica Poalej-Syjonu i prawica Poalej-Syjonu występują do wyborów oddzielnie i samodzielnie. W ciągu tygodnia sprawozdawczego urządzono szereg zebrań agitacyjnych, na których wyjaśniano program partii w Radzie Miejskiej. Mając na uwadze wynurzenia poszczególnych agitatorów, należy stwierdzić, że program tych trzech ugrupowań jest identyczny i streszcza się mniej więcej w następujących punktach: 1) stworzenie w Warszawie socjalistycznego Magistratu, 2) dopuszczenie Żydów do objęcia stanowisk w Magistracie i w instytucjach tegoż, 3) stworzenie szkół żargonowych [z jidysz] na koszt miasta dla dzieci robotników żydowskich, 4) stworzenie szkół zawodowych na koszt miasta dla dzieci robotników żydowskich, 4) stworzenie szkół zawodowych na koszt miasta dla żydowskiej młodzieży, 5) zaopatrzenie bezdomnej ludności żydowskiej na koszt miasta w odpowiednie mieszkania, 6) równouprawnienie języka żydowskiego w urzędach miejskich.
Warszawa, 30 kwietnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Żądamy uznania języka mas żydowskich, jako równouprawnionego we wszystkich instytucjach miejskich, wszystkie ogłoszenia i obwieszczenia władz miejskich winny posiadać obok tekstu polskiego również tekst żydowski.
Przy najmie robotników i urzędników, przy wypełnianiu dostaw i prac dla miasta decydować winny momenty osobistego uzdolnienia, osobiste kwalifikacje, nie zaś przynależność do tej lub innej narodowości, do tego lub innego wyznania. Żydowscy pracownicy i robotnicy, żydowscy rzemieślnicy i dostawcy winni mieć dostęp do wszystkich prac miejskich na równi z innymi obywatelami, przy czym żadne ograniczenia na tle narodowościowym lub wyznaniowym nie będą przez nas tolerowane.
Dążyć będziemy do zniesienia przymusowego odpoczynku niedzielnego dla ludności żydowskiej, świętującej sobotę i rujnowanej przez przymusowy dwudniowy odpoczynek tygodniowy.
Wilno, 11 sierpnia
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
[...] dla każdego z Was staje się jasnym, do jakiego stopnia dla naszych interesów, dla całego naszego bytu ma znaczenie praca w samorządach miejskich.
Zwłaszcza należy to podkreślić względem miasta, którego ludności jesteśmy przedstawicielami, miasta Wilna. Najdokładniej zdajemy sobie sprawę, jakie znaczenie ma Wilno dla wszystkich narodowości tu przedstawionych. Oceniamy w szczególności znaczenie, jakie Wilno ma dla narodu polskiego, jego historii i kultury. Pragnęlibyśmy jednak i będziemy do tego dążyli, abyście Wy, tak samo jak my szczerze ujmujemy Wasze interesy, ujęli jako równi z równymi nasze dążenia narodowe. [...]
W ogromnie ciężkich warunkach ekonomicznych i politycznych wileńska ludność żydowska zdołała stworzyć świetną sieć szkół powszechnych, seminarium nauczycielskie, gimnazja z językiem wykładowym żydowskim — jidysz — językiem naszego narodu. Instytucje te są kierowane przez Centralny Komitet Oświaty i przez Żydowską Organizację Szkolną na naszej prowincji. Stworzono tu Muzeum Historyczno-Etnograficzne im. Sz. Anskiego; rozgałęziono Towarzystwo Oświaty (Wil-Big), które służy jako wzór dla innych miast. Wilno jest siedzibą Żydowskiego Instytutu Naukowego, który stał się ośrodkiem dążeń naukowych najlepszych sił całego świata, które pracują w dziedzinie nauki — języka, kultury, historii i ekonomiki żydowskiej.
Żydzi wileńscy zdobyli się na stworzenie całego szeregu instytucji, które mają na celu troskę o dobrobyt ekonomiczny i dążą do przebudowy struktury ekonomicznej narodu naszego. Oprócz kooperatyw i banków ludowych, działają różne towarzystwa, jak „Pomoc”, „ORT” i inne, które już w znacznym stopniu przyczyniły się do produktywizacji naszego nowego pokolenia. [...]
Ta rozgałęziona i usilna praca ożywiona jest jedynym dążeniem do odrodzenia i odbudowy naszego narodu w naszym kraju na zasadach kultury i pracy oraz braterskiego współżycia ze współobywatelami innych narodowości.
Nasz program — równouprawnienie polityczne, kulturalne i socjalne. [...]
Pod względem uznania słuszności naszych żądań kulturalnych może dla Wielkiej Rzeczypospolitej Polskiej jako wzór służyć nasz drugi sąsiad z północy, mała, dopiero powstała Łotwa, która utrzymuje na zasadach równości na koszt państwa i samorządów wszystkie szkoły żydowskie, teatr oraz inne instytucje kulturalne. [...]
Poprzednia Rada Miejska Wileńska — chcemy to uznać publicznie — odniosła się do naszych żądań kulturalnych lepiej, aniżeli samorządy wielu innych miast Polski. Panowie jednak chyba przyznają, że do prawdziwego równouprawnienia na polu działalności kulturalnej jest jeszcze bardzo daleko. [...]
Wilno, 11 sierpnia
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Powinniśmy na wyszkolenie i wykształcenie naszych córek baczną zwrócić uwagę i nie wolno nam tego działu wychowawczego tak zaniedbywać, jak on dotychczas bywał zaniedbany. Nie wolno nam dopuścić do tego, aby córki nasze cudzym tylko oddawały się ideałom, podczas gdy nasze własne, te ideały, za które przodkowie nasi każdego czasu gotowi byli poświęcić i też poświęcali życie i mienie – były im obce. Raczej powinniśmy dla córek naszych otworzyć wrota chlubnej naszej przeszłości, zapoznając je z doniosłymi zasadami świętej naszej tradycji, i uprzystępnić im bogate skarby naszej kultury narodowej, która nie tylko innym nie ustępuje, lecz znacznie je przewyższa. […]
Tą myślą się kierując, rzuciła organizacja ortodoksyjna „Agudat Israel” hasło założenia i rozbudowy ortodoksyjnego szkolnictwa żeńskiego pod nazwą „Bejt Jakow”, które właśnie zakreśliło sobie za zadanie usunąć lukę pod względem wychowania naszych córek, która tak boleśnie daje się we znaki. A hasło to silny od razu znalazło oddźwięk. Cała sieć tego rodzaju szkół żeńskich jest już w Polsce uruchomiona, wydając wszędzie najlepsze plony, a o wiele większa liczba jeszcze jest w powstaniu. Napotykamy jednak na przeszkody z powodu braku kwalifikowanych sił nauczycielskich, które – jak wiadomo – stanowią pierwszy kardynalny warunek rozwoju każdego szkolnictwa.
Kraków, 13 sierpnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Zabawna burza w szklance mętnej warszawskiej wody ucicha powoli, ale różne patrioty dziennikarskie w dalszym ciągu szczują, plują, rozdzierają szaty. Ważą się też losy moje na szalach ministerstwa sprawiedliwości: medytuje sam minister, czy mi proces wytoczyć, czy nie.
A po ulicach Warszawy chodzą dzieci z karabinami (dziś to obserwowałem w pochodach z powodu święta narodowego). Oczywiście, że tak samo łażą uzbrojone szczeniaki w Paryżu, Tokio, Moskwie, Rzymie itd. Rzecz w tym, aby nigdzie nie łaziły.
Warszawa, 11 listopada
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
[...] tyle mówimy o kryzysie kapitalizmu i pod egidą konserwatywnego „Słowa” przemycamy tak rewolucyjne recenzje – że endecy niedawno na uniwersytecie wydali ulotkę, gdzie mówią o zgniłym kapitalizmie (przy czym pointa jest taka: wszystkiemu winni Żydzi). Właśnie dzisiaj pójdę na wiec wszechpolaków trochę się z nich ponabijać – jedyna kulturalna rozrywka.
Wilno, 15 października
Czesław Miłosz, Jaroslaw Iwaszkiewicz, Portret podwójny, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Smutne i karygodne wypadki, początkowo wszczęte na terenie Uniwersytetu Stefana Batorego — chluby naszego kraju i skarbnicy ideałów naszych, a następnie ekscesy, przeniesione, niestety, na ulicę, zasługują na bezwzględne potępienie, są szkodliwe dla Państwa i Kraju, łamią najlepsze tradycje współżycia narodowości na terenie naszego miasta, na poszanowaniu wzajemnych praw oparte.
Rada Miejska zwraca się do ludności miasta, a zwłaszcza do młodzieży, z apelem, aby zachowała bezwzględnie spokój i godność.
Rada Miejska zwraca się do władz administracyjnych z żądaniem użycia wszelkich środków zapobiegających dalszym ekscesom i zapewnienia poszkodowanym pokrycia strat.
Wilno, 16 listopada
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Bolesna wieść o zgonie Józefa Piłsudskiego wywołała głęboką, szczerą żałobę w sercach wszystkich narodów Rzeczypospolitej Polskiej. Naród Polski stracił największego swego Syna, który w ciągu pokoleń nie miał sobie równego; Państwo Polskie osierocone zostało przez swego Twórcę i Budowniczego, który całą swą młodość strawił w nadludzkich wysiłkach i ofiarach dla jego odrodzenia i wyzwolenia, i do ostatniego tchnienia, jak wierny ojciec, czuwał nad jego dobrem. Mniejszości narodowe, a wśród nich i my, Żydzi, straciły przez zgon Piłsudskiego człowieka, w którym widziały wyobrażenie i ucieleśnienie najpiękniejszych polskich tradycji dziejowych tolerancji i walki o wolność Ludów. Ale i daleko poza granicami Państwa Polskiego zgon Oswobodziciela Polski obudzi serdeczne współczucie wśród tych, którzy mieli sposobność zapoznać się ze wspaniałym dziełem życiowym tego Człowieka, na miarę mitologicznych centaurów, który na barkach swych dźwigał cierpienia i troski milionów.
Warszawa, 13 maja
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Donoszą nam z Koła nad Wartą, że zarząd tamtejszej ochotniczej straży pożarnej urządził dla miejscowej inteligencji „Wieczór sylwestrowy” w sali teatru miejskiego. Jakież było zdziwienie uczestników balu, gdy spotkali się tam z Żydami, którzy bez kontroli w wielkiej liczbie dostali się na salę. Żydostwo wzięło również udział w oficjalnej częście uroczystości.
Taniec figurowy, który miał stać się przyczyną bezpośredniego kontaktu towarzyskiego Polaków z Żydami, wywołał z polskiej strony energiczny protest. Na środku sali zebrała sie liczna grupa młodzieży, która uniemożliwiła normalny bieg zabawy.
Przerwano grę orkiestrze, a do zebranych przemówił akademik p. Paprocki w gorących słowach, nawołując obecnych Polaków do opuszczenia zabawy. Sala momentalnie opustoszała, przyczem — co warto zaznaczyć — za młodzieżą podążyli również nawet miejscowi dygnitarze „sanacyjni”.
Koło, nad Wartą, 31 grudnia 1933 / 1 stycznia 1934
„Gazeta Warszawska”, nr 8, z 8 stycznia 1934.
Opinia publiczna m[iasta] Wilna wstrząśnięta została do głębi wydarzeniami, które miały miejsce w ostatnich kilku tygodniach, a które w dniach 22 i 23 bm. przybrały miarę masowych ekscesów antyżydowskich.
Ekscesy te są wynikiem dłuższej akcji przygotowawczej ze strony czynników, które w ciągu szeregu tygodni prowadziły kampanię antyżydowską, wzywając do czynnych wystąpień przeciw Żydom. Głównym terenem tej akcji stał się Uniwersytet, gdzie w dniu 12 bm. przyszło do brutalnego napadu na akademików żydowskich, skutkiem czego liczni studenci Żydzi zostali pobici. O rozmiarze tych zajść świadczy fakt, iż pan Rektor uznał za konieczne ze względu na bezpieczeństwo zawiesić wykłady na Wszechnicy.
Ekscesy przeniosły się na ulice miasta Wilna. Pewne organa prasowe podsycały nastrój podniecenia, prowadząc otwarcie i bezkarnie hecę antyżydowską, a rezultaty nie dały na siebie czekać, o czym świadczy kronika policyjna i pogotowia ratunkowego (napad na redakcje „Wilner Tog” i „Kuriera Powszechnego”, dotkliwe pobicie drukarza Szwajlicha itp.).
W dniu 14 bm. ogłoszona została blokada Domu Akademickiego. [...] przyszło do smutnych zajść w dniu 22 bm., gdy po wiecu, który się odbył przy Domu Akademickim, wyruszyła demonstracja, składająca się przeważnie z młodzieży szkolnej, która w ciągu kilku godzin bez przeszkód hulała w żydowskiej dzielnicy, rozbijając witryny, rabując i bijąc spokojnych i bezbronnych mieszkańców Żydów. Trudno przypuścić, by policja nie była w stanie rozpędzić bandy niedorostków. Ekscesy niedzielne przybrały rozmiary prawdziwego pogromu sklepów żydowskich, a liczba osób poszkodowanych fizycznie i materialnie jest bardzo znaczna.
Nastrój podniecenia i niepokoju trwał w dalszym ciągu w poniedziałek, gdy miała się zakończyć blokada Domu Akademickiego. O stanie zdziczenia świadczy między innymi fakt brutalnego napadu na dom Pana Rektora. [...]
Zważywszy, że obowiązkiem Pana Prezydenta i Zarządu Miasta jest troska o spokój i bezpieczeństwo wszystkich obywateli miasta, podpisany zapytuje:
I. Czy ogólny stan podniecenia, wywołany hecą antyżydowską a grożący w każdej chwili wybuchem ekscesów, wiadomym był Panu Prezydentowi i jakie kroki Zarząd Miasta przedsięwziął celem zapobieżenia ewentualnym wybrykom antysemickim?
II. Czy i jak zamierza Zarząd Miasta reagować na wypadki, które miały miejsce w dniach 22 i 23 bm.?
Wilno, 26 listopada
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Żydzi są tylko konikiem ofiarnym. A zgraje paniczyków wykształconych, z nożami w rękach chcą tym sposobem, bez względu na narodowość – nie dopuścić do głosu elementu myślącego, chcą zniweczyć najmniejsze przejawy wolnej myśli twórczej. [...]
Żerują na nędznej naiwności [...].
Droga krwawej nienawiści nacjonalistycznej i mordów, mrożących krew w żyłach ludzi uczciwych, prowadzi do największych kataklizmów dziejowych – do wojen bratobójczych.
A ludzie uczciwi – powinni, muszą wszystkie swoje najdrobniejsze siły zjednoczyć i przeciwstawić się międzynarodowemu barbarzyństwu faszystowskiemu – powinni, muszą z głęboką wiarą oddać się pracy, która przyśpieszy nadejście nowego humanizmu.
Lwów, 17 grudnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Poruszając stosunek budżetu do ludności żydowskiej, radny [Józef] Tejtel widzi w postępowaniu Zarządu Miasta całkowite niemal ignorowanie tej ludności, o czym świadczy likwidacja subwencji na teatr, szkolnictwo i dożywianie dzieci żydowskich. [...]
Radny Stanisław Kódź [...] ze szczególnym uznaniem wita w imieniu Koła Narodowego całkowite zlikwidowanie subwencji dla szkolnictwa żydowskiego, oświadczając przy tym, iż nie czuje osobiście żadnej nienawiści do Żydów, uważa jednak, że skreślenie subwencji, jako wyraz polityki zmierzającej do rozwiązania kwestii żydowskiej w Polsce, jest słuszne i sprawiedliwe.
Wilno, 31 stycznia
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” 34/2002.
Imieniem najwyższej władzy duchowej żydostwa lwowskiego, a może i duchowieństwa żydowskiego z całej Polski, mam w tej chwili smutny obowiązek pożegnać na zawsze trzecią ofiarę eksterytorialności wszechnic w Polsce. Błp. Markus Landesberg podobnie, jak jego poprzednicy: Zellermajer i Proweller, zginął w okresie, gdy wszyscy obywatele bez różnicy narodowości i wyznania stanęli jednomyślnie do wspólnej pracy dla dobra Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Błp. Markus zginął w chwili, gdy cała młodzież ma się złączyć do wspólnego wysiłku, do wspólnych czynów, by ewentualnie jutro, ramię przy ramieniu zaglądnąć śmierci w oczy, by bronić wspólnych granic. Gdybym się w tej chwili miał uzbroić w największą wstrzemięźliwość – to jednak trudno by mi było w tej chwili ograniczyć się jedynie do tych ram duszpasterskich, wedle których przy smutnym obrzędzie pogrzebowym zajmujemy się samym zmarłym. Muszę zająć się także tym winowajcą, który ma na sumieniu ofiarę, ma na sumieniu syna spauperyzowanych rodziców, z Kresów, znad Zbrucza. Młode życie, które miało służyć Polsce, kto wie, czy nie lepiej niż winowajca, zostało brutalnie przekreślone. [...] A jeśli ten winowajca nie ma odwagi [...] jako morderca wziąć na siebie odpowiedzialności, to – trzeba to powiedzieć – mamy do czynienia z mordercą najgorszego kalibru i z tchórzem, który nie ma odwagi stanąć przed sądem i przyznać się do czynu.
Do młodzieży akademickiej zwracam się w tej chwili, by złożyła przysięgę, że i nadal nie odstąpi z wszechnic akademickich, że będzie nadal garnąć się po oświatę, nawet gdyby były dalsze ofiary.
Drogi przyjacielu, Markusie Landesberg! Padłeś jak żołnierz na posterunku. Może już w najbliższym czasie, w najbliższej przyszłości społeczeństwo polskie będzie się gremialnie odżegnywać od winowajców, którzy krew Twą niewinną przelali. Pragniemy tego z całego serca, pragniemy, aby zaświtała jutrzenka zgodnego współżycia, zgodnej współpracy dla dobra całego społeczeństwa i całej Rzeczypospolitej.
Lwów, ok. 6 maja
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Politechnika lwowska jest od szeregu lat terenem niedopuszczalnej akcji prowadzonej przez ten sam element. Akcja ta nie spotkała się z należytą reakcją tak ze strony kompetentnych władz akad[emickich], jak i ze strony młodzieży. Bierność tych odpowiedzialnych czynników umożliwiła dokonanie tego, co się stało. Polska demokratyczna młodzież akademicka zdaje sobie sprawę, że żadne odezwy potępiające ani memoriały nie zapewnią bezpieczeństwa studentom w gmachu Politechniki. Grupa ludzi, pozbawiona wszelkich skrupułów, plami imię polskiego akademika.
Lwów, ok. 6 maja
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Kochany Panie Marianie!
Bardzo Panu dziękuję za miły list! – „My pacyfiści” – ? Nie czas na pacyfizm. Nigdy nie byłem i nie będę pacyfistą-doktrynerem. Beck słusznie powiedział, że „nie ma pokoju za wszelką cenę”, więc nie ma i pacyfizmu za wszelką cenę. Jeżeli mi ktoś (ktokolwiek!) chce ojczyznę ruszyć – to w zęby; bez pacyf izmów; bez humanitaryzmów; bez żadnego w ogóle gadania. A że różne błazny, padalce, zasrańce i nienawistniki żerują sobie na moim wierszu [Do prostego człowieka, wydrukowany w „Robotniku” z 27 października 1929], pisanym 10 lat temu i skierowanym do wszystkich narodów – to już ich błazeńska, padalcza, zasrańcza i nienawistni cza sprawa. Pies im plugawe mordy lizał. Powinni być surowo karani za to, że teraz mój wiersz przedrukowują i przez to go rozpowszechniają.
Warszawa, 6 maja
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Wybory z dnia 21 maja br. do Rady Miejskiej m[iasta] Wilna przyniosły znaczne zwycięstwo obozowi socjalistycznemu. Obecnie socjalistyczne skrzydło Rady Miejskiej liczy 19 radnych, czyli przeszło 25 procent.
„Bund” wraca do tej Rady w sile dziesięciu radnych wobec ośmiu z innych ugrupowań żydowskich. [...]
Nad wszystkimi państwami Europy, w pierwszym rzędzie Europy Środkowej, zawisła groźba zaborczej ekspansji hitlerowskiej. A dość jest spojrzeć na mapę Europy w jej ostatnim hitlerowskim wydaniu, by przekonać się, jak groźnym niebezpieczeństwem to jest dla Polski. Przykład Austrii i Czechosłowacji snadnie udowodnił: żadne próby przystosowania się, ideowego i ustrojowego, do których uciekły się sfery reakcyjne tych krajów, nie pomogły; chcąc obronić swą Niepodległość, Polska szykować się musi do czynnego oporu. A trud ten spadnie w pierwszym rzędzie na masy pracujące miast i wsi. [...]
Lecz bronić się skutecznie może tylko lud wolny. Gdy więc masy pracujące Polski odrzucają z całą stanowczością wszelkie pomysły totalistyczne zarówno zagranicznego, jak i rodzimego chowu, gdy domagają się wolności równych praw dla wszystkich obywateli, to nie tylko bronią one przez to należnych im praw, lecz walczą równocześnie o warunki w maksymalnym stopniu zapewniające prawdziwą obronność kraju. [...]
Ulubionym argumentem reakcji stał się antysemityzm. Potrafi on najlepiej otumanić masy i odwrócić ich uwagę od głównych winowajców ich nędzy, którymi są ustrój kapitalistyczny i ci, co na nim żerują. Kopiując wzory zagraniczne, antysemityzm podżega przeciwko Żydom i rozpala waśnie narodowościowe, utrudniając tym samym zespolenie wszystkich mas pracujących w obliczu zewnętrznego niebezpieczeństwa hitleryzmu. Negując elementarne podstawy sprawiedliwości, antysemityzm dąży do stworzenia dla Żydów „getta”, które ma być wstępem do ich całkowitego wypędzenia z Polski. Pod szyldem tej beznadziejnej i jałowej koncepcji jutrzejszego „emigracjonizmu”, antysemityzm już dziś odmawia Żydom praw obywatelskich, traktując ich jako „obcych”, jako przymusowych jutrzejszych emigrantów; już dziś odmawia im prawa do życia i do pracy, rugując ich ze wszelkich placówek gospodarczych.
Wobec tej rozpętanej hecy antysemickiej frakcja radnych „Bundu” w R[adzie] M[iejskiej] oświadcza uroczyście, że masy żydowskie czują się pełnoprawnymi obywatelami naszego kraju, tego poczucia nigdy się nie wyrzekną, i że te masy gotowe są ponosić równe z innymi ciężary dla dobra tego kraju, w którym żyją, pracują, walczą oraz domagają się równych z innymi praw. Wszelkie próby pomniejszenia ich praw ludzkich, obywatelskich, narodowych uważają za gwałt i bezprawie, z którymi nigdy się nie pogodzą.
Wilno, 28 czerwca
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Uboga uliczka, zamieszkana przeważnie przez Żydów, zapchana jest — jak wczoraj jeszcze Kuty — wozami polskimi różnego typu. Ludzie niewyspani, pomęczeni gnieżdżą się jeszcze wewnątrz aut, wielu jednak powyłaziło już na zewnątrz. [...] W pewnym momencie ukazuje się i działać zaczyna rumuński Czerwony Krzyż. Panie z opaskami na rękach wynoszą z najbliższych domów tace. Chleb z masłem, pokrajany na duże kawałki biały ser. Będzie też gorące mleko dla dzieci. Dla dorosłych herbata. Wynoszą ją w konewkach, rozlewają do dzbanuszków i blaszanych kubków. Zbliżają się i do mnie. Dziękuję — czuję, jak coś mocno ściska mnie za gardło. Roztkliwiam się, taka nagła, gwałtowna zmiana! [...]
Jedni sięgają po posiłek gestem niepewnym, w zażenowaniu czy zakłopotaniu, czasami szepcząc wyrazy francuskiego podziękowania, częściej jednak bez słowa — w posępnym milczeniu. Inni zbyt hałaśliwie okazują swą radość i wdzięczność. [...]
Na placu — niedaleko stąd — Rumuni rozbrajają naszych żołnierzy. [...] Rozbrojonych ładują do polskich samochodów i wywożą w niewiadomym kierunku. [...] Podnosi się gorycz i żal do Rumunów. Czy nasz „sojusznik” nie może się zachować wobec nas — inaczej? [...] Żołnierza, który ma iść na zachód – bić się we Francji, rozbrajają tu i wywożą!... Gdzie?
Rumunia, Starożyniec, 18 września
Władysław Pobóg-Malinowski, Na rumuńskim rozdrożu. Fragmenty wspomnień, Warszawa 1990.
Co pewien czas żandarmi niemieccy z mosiężnymi półksiężycami na piersiach wprowadzają z ulicy pojedyczych Żydów. Z okien pierwszego piętra dochodzą potworne krzyki katowanych ludzi i wrzask Niemców. Każą swym ofiarom krzyczeć: „My jesteśmy winni tej wojnie. Wir sind...” Dalsze słowa gubią się w jęku masakrowanych Żydów. „Lauter, lauter!” — drze się oprawca. Stoimy zmartwiali. Nic nie można biedakom pomóc. Do czego prowadzi nienawiść!
Wyprowadzają Żyda, ciągną go po schodach i żwirze dziedzińca. Potwornie zmasakrowana twarz. Podciągają go pod parkan. Jeden z żandarmów wyjmuje z kabury pistolet. Strzela. Wyprowadzają tak kilku pojedynczych, pobitych i skrwawionych Żydów. Mordują pod tym płotem. [...]
Z bocznego skrzydła szkoły Niemcy prowadzą sześciu mężczyzn. Kilku Żydów i Polaków. Jednego z nich poznajemy. To Siedlecki, uczeń gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego, członek Narodowej Organizacji Gimnazjalnej. Wysoki, szczupły, rudawy i piegowaty. Jak się dowiedziałem potem, skazany na śmierć za posiadanie broni i strzelanie do dywersantów. A dywersja w Białymstoku była. Niemiecka młodzież — wychowankowie polskich gimnazjów — strzelała do żołnierzy polskich z wieży ewangelickiego kościoła.
Wyprowadzonych Niemcy ustawili pod parkanem. Pluton egzekucyjny żandarmerii. Rozstrzelanie. Dowódca plutonu z pistoletem w ręku podchodził do leżących, drgających ciał. Coup de grâce. Po egzekucji zapędzają nas do szkoły.
Białystok, 19 września
Tadeusz Mieczysław Czerkawski, Byłem żołnierzem generała Andersa, Warszawa 2007.
Większe siły niemieckie zajęły miasto. [...] Na magistracie powiewała flaga ze swastyką oraz czarna chorągiew ze znakami SS. Nikt z ludności cywilnej nie pokazał się na ulicy, zamknięto sklepy, ludność żydowska trwożnie czekała w mieszkaniach na rozwój wydarzeń. Na wszystkich wylotach rynku ustawili Niemcy karabiny maszynowe, a w nocy raz po raz rozlegały się strzały. Nazajutrz rozplakatowano w mieście zarządzenie w języku niemieckim i polskim [...]. Zarządzenie cofnęło Żydom wszelkie prawa obywatelskie.
[...] Około dziewiątej rano zaczęli Niemcy obchodzić wszystkie mieszkania żydowskie i wyciągać znajdujących się w nich mężczyzn. [...] Przy pracy Niemcy odnosili się do Żydów w sposób niedający się opisać. Stojąc w ubraniach po pas i po szyję w rzece, musieli Żydzi przenosić ciężkie belki pod most, bezustannie naganiani i bici przez żołnierzy niemieckich. Niemcy znęcali się po prostu nad Żydami. Wielu pokłuli bagnetami, niektórych pokopali i pobili do nieprzytomności.
Koło, 19 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
Dotyczy: problemu żydowskiego na okupowanych terytoriach. [...] Pierwszym założeniem prowadzącym do ostatecznego celu jest koncentracja Żydów z prowincji w większych miastach. Należy przeprowadzić ją we wzmożonym tempie. [...] Trzeba przyjąć za zasadę, że gminy żydowskie liczące poniżej 500 głów należy rozwiązać i skierować do najbliższego miasta będącego punktem koncentracji. [...]
W każdej gminie żydowskiej należy ustanowić żydowską Radę Starszych, którą w miarę możności należy utworzyć z pozostałych na miejscu osobistości i rabinów. Rada Starszych winna obejmować do 24 Żydów (mężczyzn), zależnie od wielkości gminy żydowskiej. Radę należy obarczyć pełną odpowiedzialnością w całym tego słowa znaczeniu za dokładne i terminowe wykonanie wszelkich wydanych lub wydawanych poleceń.
W razie sabotowania tych poleceń należy zagrozić Radom Starszych najostrzejszymi sankcjami.
Berlin, 21 września
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka 1939–1945, t. 1: 1939–1942, oprac. Lucjan Dobroszycki et al., Warszawa 1970.
Wychodzę na Marszałkowską, jest późna godzina wieczorna. Widno, przeraźliwie widno, na dodatek zerwał się suchy, gorący wiatr, który niesie iskry, żar i gorący, rozpalony popiół. [...] Co chwila z przeraźliwym trzaskiem pękają granaty. Biją dalej na nieszczęsne miasto, na palące się ulice, na oszalałą z przerażenia ludność... [...] Nikt nie ratuje, więc ogień przenosi się z miejsca na miejsce, z domu do domu, niektóre całe już ulice, jak Traugutta, Wierzbowa, Świętokrzyska, Nowy Świat, stoją w ogniu, palą się dziesiątki i setki domów. [...]
Chcę iść w stronę Wielkiej, Bagna, dzielnicy żydowskiej, bo tam podobno największe zniszczenie i pożary. [...] Wśród rozżarzonych ogniem ulic biegną ludzie. Krzyczą coś przeraźliwie, w rękach jakieś tobołki, walizki, rozpaczliwy szloch małych, bezbronnych dzieci. Ci ludzie uciekają z kamienicy do kamienicy, z domu do domu, stąd ich wyrzuca przenoszący się ogień, zamykają przejścia walące sie domy. Biją w tych oślepłych, oszalałych z przerażenia ludzi nowe serie, nowe pociski.
Warszawa, 25 września
Wacław Lipiński, Dziennik. Wrześniowa obrona Warszawy 1939 r., Warszawa 1989.
Wszyscy w oczekiwaniu wkroczenia Niemców. [...] Dworzec Gdański. Tu od trzech dni ludność [...] bierze węgiel. [...] Wszyscy zajęci jednym — jak przenieść do swych domostw jak najwięcej tego czarnego diamentu.
Z boku stoją dwie tęgie kobiety, o nalanych twarzach, o rozszerzonych piersiach, często i gęsto ze sobą gadające, łapczywie pakujące węgiel na wózek. Robią wrażenie mieszkanek baraków żoliborskich. Obok, mniej więcej w ich wieku, stoi chuda, mizerna Żydówka, wkładająca węgiel w mały, ręczny, słomiany koszyk. Z niewiadomej przyczyny dają się słyszeć prawie że jednoczesne głosy tych bab: „A ta znowu czego tu szuka?! Precz stąd do Palestyny!”.
Podnoszę wzrok. Twarz jednej z nich płonie wściekłością. Stoi z rozkraczonymi nogami, a w ręku trzyma duży kawał węgla, wymierzony wprost w tę Żydówkę. Druga mocnymi słowy zachęca ją do czynu. [...] Najbliższe otoczenie wpływa na Żydówkę, by się szybko oddaliła, zwracając jednocześnie uwagę tej agresywnej kobiecie, by się opamiętała. [...]
Baba z kawałem węgla w ręku, ze złością, jakby w przestrzeń, nadal krzyczy: „Nareszcie skończyły się dla nich te dobre czasy. Ich obrońcy już poszli. Hitler nareszcie zrobi z nimi porządek i wskaże, gdzie ich właściwe miejsce”.
Warszawa, 30 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
9 października 1939 rozkazano, aby następnego dnia wszyscy Żydzi powyżej 14 lat stawili się o godzinie 10.00 na placu 11 Listopada. Komentowano ten nakaz rozmaicie, optymiści nie przejmowali się nim wcale. [...] Nazajutrz o godzinie 9.30 wszyscy pospieszyli na plac, [...] nawet 80-letni starcy. [...]
Policja nie przepuszczała kobiet. [...] Przedostałam się przez kordon do mieszkania znajomych, skąd przez okno mogłam obserwować, co się tam dzieje. Czworobok [placu] z jednej strony był otwarty, a z trzech pozostałych stron stali Żydzi w kilku rzędach, z odkrytymi głowami (a mżył drobny deszcz, zimno było przejmujące). W czwartym boku stało wielu Niemców różnej rangi, a wszędzie pełno cywilnej policji. [...] Pobiegłam do domu, aby zdać relację mężowi. Spieszyłam drugi raz na plac, gdy w połowie drogi przedstawił mi się niesamowity widok: setki ludzi, cały tłum Żydów — bladzi, wystraszeni, błędne oczy, twarze zalane krwią, znajomi, obcy — wszystko to pędziło wprost na mnie. [...] Gdy już wszyscy Żydzi zajęli wyznaczone im trzy strony czworoboku, a więcej nie przybyło, Obersturmführer wywołał rabina, prezesa oraz sekretarza Gminy i wygłosił strasznie żydożercze przemówienie, obwiniające Żydów o doprowadzenie do wojny. Używał strasznych epitetów pod ich adresem, a zakończył tymi słowami: „Chciałem od was wczoraj kontrybucji. Powiedzieliście, że nie macie pieniędzy, ale my je sobie znajdziemy. A teraz w przeciągu trzech sekund ma tu nikogo nie być”. W tym momencie zaczęto ich bić gumowymi pałkami, zmuszając do szybkiej ucieczki.
Kto nie zdążył się ukryć lub uciec, dostawał pałką gdzie popadło — stąd tylu pokrwawionych i pokaleczonych. Jeden przewracał się przez drugiego, łamali ręce i nogi. Po chwili miasto opustoszało. Przez cały dzień nikomu nie było wolno wyjść z domu, na skrzyżowaniach ulic stanęli żołnierze z karabinami, a ogromne auta objeżdżały ulice; otwierali wszystkie sklepy żydowskie i zabierali cały towar — zamiast kontrybucji. [...]
O godzinie 17.00 wpadło do nas dwóch oficerów (przed domem stało duże auto), zabrali nam dwa łóżka z całą pościelą i opróżnili bieliźniarkę do ostatniej sztuki bielizny. [...] Na pytanie, gdzie my, starzy [ludzie], mamy spać nie mając więcej łóżek — odpowiedź brzmiała: „Na podłodze” .
Lipno, woj. kujawsko-pomorskie, 10 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Na peryferiach miasta zatrzymano mnie, nie pozwalając jechać dalej i nie podając, kiedy będzie wolno do miasta się dostać. Całe miasto otoczone było kordonem wojska [...]. Od rana spędzano wszystkich Żydów z rodzinami. Ustawiono ich rzędami koło ratusza, pomiędzy szwadronem żołnierzy. Parę godzin trwało takie denerwujące wyczekiwanie, a potem zaczęli nagle cały ten tłum gonić, strzelając w górę. Powstał nieopisany popłoch, krzyki, rozpaczliwe lamenty. Nikomu nic się nie stało, ale sklepy żydowskie, zwłaszcza galanteryjne, zostały poważnie obrabowane przez żołnierzy i motłoch uliczny.
Sandomierz, 18 października
Stanisław Turnau, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 10572/1.
Tym razem nikt nikogo oficjalnie nie obełgiwał, nawet nie groził. Afisze zapowiedziały po prostu dzień i porządek plebiscytu [wyborów do Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy]. Ale Polacy lwowscy wiedzieli już doskonale, czym grozi bojkot głosowania. Zagorzalszym głowom tłumaczyliśmy, że choćby, poza Ukraińcami i Żydami, żaden Polak nie stawił się do urny, to i tak według oficjalnych obliczeń liczba wszystkich głosujących wynosić będzie 99,2% ogółu. Czyli że nie warto narażać się na represje bez żadnego pożytku dla narodowej sprawy. No i poszliśmy posłusznie wszyscy. W „ogonku” wyborczym spotykaliśmy znajomków. Nie mówiliśmy do siebie nic.
Lwów, 22 października
Kazimierz Brończyk, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 8715.
Wszystkie raporty mają uwzględniać następującą myśl przewodnią: zaprowadzenie porządku, usunięcie chaosu, do którego w każdej dziedzinie doprowadziło polskie państwo. Dla wszystkich w Niemczech, aż do ostatniej dziewki od krów, musi stać się jasne, że polskość równa się podczłowieczeństwu. Polacy, Żydzi i Cyganie znajdują się na tym samym szczeblu ludzkiej niepełnowartościowości. [...] Należy to czynić tak długo, aż każdy obywatel Niemiec będzie miał zakodowane w podświadomości, że każdego Polaka — obojętnie czy to robotnika, czy intelektualistę — należy traktować jak robactwo. Tę instrukcję należy poprzez Ministerstwo Propagandy przekazać w sposób dobitny do wszystkich gazet.
Berlin, 24 października
Eugeniusz Cezary Król, Polska i Polacy w propagandzie narodowego socjalizmu w Niemczech 1919–1945, Warszawa [2006].
Prawie codziennie nachodzą nas niemieccy żołnierze, którzy pod różnymi pretekstami obrabowują nas ze wszystkiego. Czuję się jak w więzieniu. Nie mogę nawet pocieszać się wyglądaniem przez okno, bo kiedy zerkam zza zasłon na ulicę, jestem świadkiem różnych incydentów, jak na przykład ten, który widziałam wczoraj:
Człowiek o charakterystycznie semickich rysach stał spokojnie na chodniku blisko krawężnika. Umundurowany Niemiec podszedł do niego i najwyraźniej wydał mu jakieś niezrozumiałe polecenie, bo widziałem, że biedny człowiek próbował coś tłumaczyć z zakłopotanym wyrazem twarzy. Potem podeszło kilku innych Niemców w mundurach i zaczęli bić ofiarę gumowymi pałkami. Przywołali dorożkę i próbowali wepchnąć mężczyznę do środka, ale ten opierał się energicznie. Wtedy związali mu nogi sznurem, przyczepili jego koniec do dorożki i kazali woźnicy jechać. Twarz nieszczęśliwego człowieka uderzała o ostre kamienie bruku znacząc je krwią na czerwono. Potem dorożka zniknęła.
Łódź, 2–3 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
1 listopada 1939 do cukierni „Astoria” na rogu Piotrkowskiej i Śródmiejskiej wszedł niemiecki porucznik, zabrał wszystkim Żydom dowody [osobiste] i kazał przyjść następnego dnia o 8.00 na Zgierską 116, do siedziby SS. To samo wydarzyło się w kawiarni „Kaprys”, która znajduje się naprzeciwko „Astorii”.
Nazajutrz, już od 7.15, na Zgierskiej zaczął gromadzić się tłum. O umówionej godzinie brakowało trzech Żydów. Dwaj przyszli o 9.00, trzeci dopiero o 11.00. W czasie nieobecności tego ostatniego oficer oświadczył, że z powodu spóźnienia zostanie rozstrzelanych dziesięciu Żydów. [...] Razem [na Zgierskiej] znajdowało się 90–100 Żydów. [...] Zebrani zostali ustawieni na małej estradzie, gdzie kazano im wykonywać najtrudniejsze ćwiczenia gimnastyczne. [...] Tymczasem rozeszła się pogłoska, że przyszedł [Chaim Mordechaj] Rumkowski, przewodniczący łódzkich Żydów. [...] Zjawił się w sprawie zatrzymanego w innej sytuacji urzędnika. Żydzi byli przekonani, że Rumkowski będzie interweniował także w ich sprawie i że wszyscy zostaną zwolnieni. Ale oficer oświadczył, że Rumkowski, ubrany w futro, ma wejść na estradę i wykonywać ćwiczenia z pozostałymi. W czasie ćwiczeń Rumkowski zemdlał. [...] Gdy tylko wrócił do siebie, znowu nakazano mu ćwiczyć. [...] Zażądano, aby zgłosili się silni Żydzi — zgłosiło się sześciu. Wsadzono ich do samochodu i wywieziono do lasku w pobliżu Ozorkowa, gdzie kazano im wykopać piętnaście dołów. Przywieziono piętnastu Żydów, którym oficer kazał uklęknąć nad dołami. Nie wszyscy rozumieli, co się dzieje. Część uważała, że chcą ich tylko przestraszyć i na tym się wszystko skończy. Inni natomiast zaczęli strasznie płakać i odmawiać Widuj [przedśmiertną spowiedź]. [...] Oficer podchodził od tyłu do klęczących i strzelał. Zabici wpadali do dołów. Uratował się tylko jeden — zwrócił się do asystującego folksdojcza, który wstawił się za nim i ocalił go. Następnie rozkazano tamtym sześciu Żydom, aby zasypali groby i wszyscy, wraz z uratowanym, poszli z powrotem [na Zgierską 116]. [...] Pozostali Żydzi zostali zwolnieni, ale musieli zapłacić od 150 do 300 zł.
Łódź, 2 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Gestapo [...] nakazało Gminie łódzkiej zebrać Żydów w synagodze. Gmina miała wybrać określony dzień, w którym przyszliby uczniowie z Talmud Tory i chederów, jak również kantor ze swoim chórem oraz wielu Żydów ubranych w tałesy. [W wyznaczonym dniu] Przedstawiciele władz niemieckich przyszli z aparatami fotograficznymi i mikrofonami. Wszystko to było dla zagranicy, aby można było pokazać w Ameryce, że plotki o zabranianiu Żydom zgromadzeń w domach modlitwy to wierutne kłamstwo. Żydom z trudem przychodziło zrozumienie, o co naprawdę chodzi. Nagle taka łaskawość, współczucie! Jednak nie trwało to długo. [...] Jeszcze w tym samym tygodniu [10 listopada], ciemną nocą, kiedy nic już nie było widać, zgromadzono w synagodze beczki ze smołą i benzyną. Starannie polano nimi wnętrze synagogi, a następnie dano sygnał do podpalenia tego świętego dla Żydów miejsca [...]. Ogień natychmiast objął cały budynek — wewnętrzny wystrój i przedmioty obrządku zajęły się ogniem. W tę dramatyczną noc spłonęło, wraz ze wszystkimi urządzeniami, 90 procent zwojów Tory. [...]
Po kilku dniach oblano ściany specjalną cieczą, aby zaczęły się kruszyć i wysłano do Gminy Żydowskiej okólnik, zawierający termin zburzenia ścian. Miała się tym zająć oczywiście Gmina. I tak na miejscu wspaniałej, świętej żydowskiej budowli pozostała góra gruzu i popiołu.
Łódź, około 11 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
§1
Wszyscy żydzi [sic!] i żydówki [sic!], przebywające w Generalnym Gubernatorstwie a mające ukończone 10 lat życia, obowiązani są nosić, zaczynając od 1 grudnia 1939 r., na prawym rękawie ubioru i wierzchniego ubioru biały pasek o szerokości co najmniej 10 cm, zaopatrzony w gwiazdę syjońską.
§2
Opaski te winni żydzi [sic!] i żydówki [sic!] sprawić sobie sami i zaopatrzyć odpowiednim znakiem.
§3
1) Winni wykroczenia podlegają karze więzienia.
2) Dla zawyrokowania właściwe są Sądy Specjalne.
Kraków, 23 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dziś wujek Percy brał w tajemnicy ślub. Niemcy zabronili Żydom zawierać małżeństwa, ale wbrew temu zakazowi liczba żydowskich małżeństw wzrasta. Naturalnie wszystkie dokumenty ślubu są antydatowane. Ze względu na niebezpieczeństwa, jakie nas otaczają, wszystkie zaręczone pary chcą być razem. Tym bardziej, że nie wiadomo, jak długo jeszcze hitlerowcy pozwolą im żyć.
Żeby uczestniczyć w tym ślubie, przemykaliśmy się jak cienie, pojedynczo, do miejsca uroczystości znajdującego się o kilka domów dalej. Przy drzwiach stał ktoś na straży, aby obserwować Niemców – w razie potrzeby mogliśmy uciec drugim wyjściem. Rabbi drżał wygłaszając błogosławieństwo. Najmniejszy szmer na klatce schodowej powodował, że wszyscy rzucaliśmy się do drzwi. Panowała atmosfera terroru i strachu. Wszyscy szlochaliśmy, a po ceremonii znów wychodziliśmy pojedynczo, ukradkiem.
Łódź, 23 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Hitlerowcy wyrzucili Żydów z Piotrkowskiej i podzielili miasto na dwie części. Żadnemu Żydowi nie wolno mieszkać przy tej ulicy ani też chodzić po niej. To nowe niemieckie zarządzenie spowodowało duże trudności wielu Żydom. Ale Niemcy ciągną z tego korzyści: wydają specjalne przepustki dla Żydów uprawniające do jednorazowego przejścia Piotrkowską – za pięć złotych.
Łódź, 15 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Niemcy zarekwirowali nasz sklep i mieszkanie. Mieszkamy teraz u krewnych na ulicy Narutowicza, blisko mojej szkoły. Szkoła ciągle jeszcze działa, choć bardzo niewielu uczniów przychodzi na lekcje. Boją się wychodzić z domu. Okrucieństwo Niemców wzrasta z dnia na dzień, zaczynają porywać młode dziewczęta i chłopców, żeby używać ich do swych koszmarnych „zabaw”. Zbierają pięć do dziesięciu par w jednym pokoju, każą im się rozebrać i zmuszają do tańca przy muzyce z gramofonu.
Łódź, 18 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś, 30 stycznia, przeżyliśmy trudny dzień. W Ogrodzie Saskim banda polskich chuliganów w wieku od 14 do 15 lat spostrzegła mnie z opaską. Ledwo żyw zdążyłem przed nimi uciec. Droga była pusta. Nie było prawie ludzi. [...] Wczoraj było kilku ciężko rannych na skutek tych chuligańskich napaści. Jednemu zabrano palto, mnie chcieli zabrać kapelusz. Dzięki moim nogom (koledzy nazywali mnie Kusocińskim) udało mi się zbiec. [...]
Wierzymy, że ze względu na głębokie przemiany, jakie zaszły w życiu, Nowa Polska będzie całkiem inna, piękniejsza, lepsza. Napaści antysemickie są przez kogoś organizowane. Biorą w nich udział młodzi, 9–10-letni chuligani. Boją się dać im należytą odprawę, chociaż gdzieniegdzie przeciwstawiają się im (na Karmelickiej). Jeden z Niemców kierował bandą, która tłukła na prawo i lewo.
Warszawa, 30 stycznia
Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego, wrzesień 1939 – styczeń 1943, opracował Artur Eisenbach, przełożył z jidysz Adam Rutkowski, Warszawa 1988.
Przeżyliśmy trudny dzień. W Ogrodzie Saskim banda polskich chuliganów w wieku od 14 do 15 lat spostrzegła mnie z opaską. Ledwo żyw zdążyłem przed nimi uciec. Droga była pusta. Nie było prawie ludzi. [...] Wczoraj było kilku ciężko rannych na skutek tych chuligańskich napaści. Jednemu zabrano palto, mnie chcieli zabrać kapelusz. Dzięki moim nogom (koledzy nazywali mnie Kusocińskim), udało mi się zbiec.
[...] Wierzymy, że ze względu na głębokie przemiany, jakie zaszły w życiu, Nowa Polska będzie całkiem inna, piękniejsza, lepsza. Napaści antysemickie są przez kogoś organizowane. Biorą w nich udział młodzi, 9–10-letni chuligani. Boją się dać im należytą odprawę, chociaż gdzieniegdzie przeciwstawiają się im (na Karmelickiej). Jeden z Niemców kierował bandą, która tłukła na prawo i lewo.
Warszawa, 30 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Świta, budzę się, robi się widno, wokół panuje cisza. [...] Po pewnym czasie rozpoczynają się rozmowy — pora wstawania, ubierania się — wstają pracownicy i dyżurni, reszta leży. No bo i po co wstawać? Dzień za dniem przechodzi bez żadnych zajęć. Z każdym dniem zaniedbujemy się fizycznie i moralnie. [...] Wszyscy oblepiają piecyk, odpychają się nawzajem, czekają na posiłki. Od śniadania do obiadu, od obiadu do kolacji. Dzień mija bez żadnych wartości. Nikt się nie uczy, mało kto czyta i pisze. Rzadko kiedy się śpiewa. Przecież jesteśmy dziećmi, młodzieżą... [...]
Wieczór. Znów uganianie się za chłopcami, nim pójdą spać. Jesteśmy śpiący, lecz nie chce nam się położyć. Jest zimno. [...] W sypialniach siedzimy przy piecykach. Nikt się nie kładzie. Opowiadamy o lepszych czasach i co kto robił, a przede wszystkim — co kto jadł.
Warszawa, 10 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wybrałem się [z Grodziska Mazowieckiego] nareszcie do Warszawy mimo silnego mrozu. W tramwaju taki ścisk, że przez całą drogę, która zresztą trwała prawie 3 godziny, stałem między ławkami. Warszawa, jak za każdym razem, zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. Ciągle zapomina się, że to miasto jest tak zniszczone. Wszędzie trzeba schodzić na jezdnię, żeby wymijać grożące zawaleniem ruiny. Chodniki pełne wybojów. W dodatku olbrzymie śniegu tamują ruch do tego stopnia, że miejscami można się przesuwać głębokimi śnieżnymi parowami jedynie bardzo wolno i gęsiego. Nie spotyka się ludzi elegancko ubranych. Na wszystkich ulicach pełno podskakujących dla rozgrzewki sprzedawców tytoniu, sacharyny, nafty, obwarzanków, galanterii, książek itp. Na jezdniach pracują gromady zmaltretowanych Żydów z białymi opaskami na ramionach.
Warszawa, 20 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Miejscem zbiórki dla Żydów, którzy dostali nakazy na odbycie pracy blokowej, była Twarda 6. [...] Pierwsze partie przydzielano na Okęcie.
[...]
Mnie przydzielono do liczącej dziewięć osób grupy silniejszych i roślejszych, po czym zaprowadzono na jakiś plac, gdzie stało kilkanaście skrzyń wysokich wagonów towarowych (bez podwozi). Były one przymarznięte do ziemi, a wagę ich określił, okiem fachowca, znajdujący się między nami zawodowy tragarz — na 600 kilogramów. [...] Polecono nam podejść do jednej z tych skrzyń i przenieść ją do znajdującej się nieopodal szopy. Kiedy nieskutecznie mocowaliśmy się z tym zbyt wielkim na nasze siły ciężarem, zjawiło się na placu kilkudziesięciu ludzi — cywilnych lotników-folksdojczów — uzbrojonych w krótkie i długie gumowe pałki, którymi zaczęli okładać wszystkich pracujących. Do naszej skrzyni podeszło czterech oprawców i ustawili się za naszymi plecami. Każdy stanął po jednej stronie skrzyni. To rozstawienie pozwoliło im maltretować nas dokładnie i planowo. Gdy na nasze barki posypały się ciosy pałek — skrzynia drgnęła, pozwoliła się podźwignąć i ponieść w kierunku szopy. Niemcy naturalnie ruszyli za nami, nie odstępując nas na moment, nie przestając bić i kopać. Nieśliśmy nasz ładunek na podsuniętych podeń palcach, a ponieważ dzień był mroźny, ciężar zaś olbrzymi, palce rychło nam zdrętwiały, zaczęły odmawiać posłuszeństwa i groziło, że skrzynia lada sekunda wyślizgnie nam się z rąk i runie na nogi. Dostrzegli to również Niemcy, zdwoili ciosy, zwielokrotnili wrzaski i polecili nam podnieść skrzynię i nieść ją na ramionach. I znów, nie wiem jakim cudem, nasze omdlałe ręce zdołały ten rozkaz wypełnić. [...]
[Przydzielono] mnie do innej partii: noszących części maszyn, bufory oraz inne większe i masywniejsze ciężary, dochodzące do wagi kilkudziesięciu kilogramów. Trzeba je było przenosić z jednej szopy do drugiej (może 80 metrów). Po obu stronach drogi stali, [...] w odległości 2–3 metrów jeden od drugiego, żołnierze trzymający w rękach pałki i kije, zmuszający noszących, by biegli z ładunkiem truchcikiem, a z powrotem — bez ciężaru — pędem. Każdy z tego szpaleru, w chwili, gdy się go mijało, zadawał uderzenie pałką. [...]
Około 11.00–11.30 byłem już tak śmiertelnie wyczerpany i zmęczony (a poza tym ciało miałem tak obolałe, iż ciosy nie robiły już na mnie wrażenia), że postanowiłem bez względu na skutki nie pracować dalej. [...] Rzuciłem niesiony ciężar na ziemię i stanąłem nad nim ciężko dysząc. Dostrzegł to jeden z żołnierzy patrolujących plac, zdjął karabin, wymierzył we mnie i zaczął liczyć — ja byłem jednak tak zobojętniały, że [...] nie ruszałem się z miejsca. Od niechybnej śmierci uratowała mnie szybka interwencja. Niczym deus ex machina zjawiło się raptem obok mnie dwóch ludzi. Jednym był jakiś folksdojcz, a drugim Żyd w opasce — mój obwodowy (bezpośredni przełożony grupowych). „Sind Sie Gruppenführer?” [Jest Pan grupowym?] — pytają mnie. „Ja.” [Tak] — „Dann kommen Sie mit.” [Więc proszę iść z nami] Zwracają się do mierzącego we mnie żołnierza, że jestem potrzebny. Zabierają mnie ze sobą, wprowadzają do jakiegoś budynku i tu polecają sporządzić listę przydzielonych mi na dzisiaj ludzi. Widząc moje zdziwienie, obwodowy wyjaśnia, że jest to kombinacja mająca na celu zwolnienie nas, jako że wszelkie inne próby interwencji zawiodły.
Warszawa, 19 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wybrałem się wreszcie [z Grodziska Mazowieckiego] do Warszawy. [...]
Gdy szedłem wśród ruin ulic Królewskiej, Grzybowskiej i Granicznej, zmierzchło się niemal zupełnie. Naraz za mną rozległy się krzyki i tłum zaczął uciekać we wszystkie strony w największej panice. Jakichś dwóch wyrostków zawołało w biegu: „Rozbrajają kogoś!”. Nasłuchiwałem, czy nie rozlegnie się wystrzał, bo w takim wypadku mógłbym paść ofiarą jakiejś masakry w rodzaju wawerskiej i anińskiej. Mimo to nie dałem się porwać panice. [...] Spałem na kanapce u Płoskiego. [...] Z ulicy dochodziły odgłosy Niemców, patrolujących i jeżdżących samochodami.
[...]
W ogóle Warszawa jak zwykle zrobiła na mnie bardzo przygnębiające wrażenie. Ponieważ rozbierają popalone domy, więc coraz bardziej widać ogrom zniszczenia. Trudno zrozumieć, gdzie się mogą pomieścić w nocy te tłumy ludzi snujących się po jezdniach obok zadrutowanych chodników i piętrowych kup brudnego śniegu, którego nie ma komu uprzątnąć, chociaż rano maszerują całe kompanie Żydów z łopatami, kilofami i łomami żelaznymi. Jedna z takich gromad gwizdała patriotyczną piosenkę wojskową.
Warszawa, 19 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wczesnym rankiem szedłem przez wieś na której my mieszkamy. Z dala zobaczyłem na ścianie sklepu jakieś ogłoszenie, poszedłem prędko przeczytać. Nowe ogłoszenie było żeby Żydzi nie jeździli całkiem na wozach (pociągami już dawno było zabronione).
Wieś Krajno, pow. kielecki, 21 marca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Przywieźliśmy ze sobą szczegółowy memoriał, omawiający całokształt życia żydowskiego. Przemawiając w tych sprawach, muszę przede wszystkim wskazać na bezpieczeństwo ludności żydowskiej, która stoi właściwie poza prawem i to zarówno w domu, jak i na ulicach.
Jestem przewodniczącym Rady Żydowskiej w Warszawie i sądzę, że najlepiej uczynię, ilustrując panom, jak wygląda mój dzień w Gminie Żydowskiej. Otóż, kiedy rano idę do pracy, widzę, jak na ulicach miasta „łapią” Żydów do pracy przymusowej. Pytam się wtedy: po co w takim razie, z rozkazu władz, zebrałem na podwórzu Gminy przeszło 8 tysięcy ludzi, czekających na odmarsz do różnych punktów pracy? Zbliżam się do Gminy i widzę, że [także] w pobliżu Gminy łapie się dziko Żydów, a z podwórza zaczynają wychodzić Bataliony Pracy.
.Po przyjściu do biura, słyszę nagły alarm. Przychodzą policjanci i żądają grzywny za to, że napotkano w mieście dwóch Żydów bez przepisowych opasek. Nie mam pieniędzy, więc moi urzędnicy zostają pobici i każdy daje tyle, ile ma przy sobie... Dalszy rozkaz brzmi: natychmiast dostarczyć meble, pościel, inne urządzenia... Następnie zjawia się u mnie dwóch przedstawicieli władz i, nie mówiąc, o co chodzi, odprowadzają mnie do jakiegoś daleko położonego urzędu, gdzie komunikują mi, że ponieważ jacyś tam Żydzi nie udali się do dezynfekcji, Gmina musi zapłacić parę tysięcy złotych grzywny.
Po powrocie do biura, dowiaduję się, że wykonana dopiero co rejestracja Żydów do pracy przymusowej była źle pomyślana i że muszę natychmiast przystąpić do nowej. Pierwsza kosztowała 36 tysięcy, druga 180 tysięcy złotych. Wracając do biura z moim zastępcą, zostaję zatrzymany i wezwany do pracy przymusowej. Pokazujemy nasze przepustki, nic to nie pomaga. W końcu ja muszę zapłacić za zwolnienie 10, a mój zastępca 5 złotych. W domu zastaję ślady dopiero co dokonanej rewizji. Wszystko wywrócono, zabrano artykuły żywnościowe, teczki i inne drobnostki.
[...]
Jeżeli zatem tak wygląda dzień u mnie, jako przewodniczącego Rady Żydowskiej, to nietrudno sobie wyobrazić, jak przeżywa dzień w Warszawie zwykły, szary Żyd...
Kraków, 27 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Kochany Panie Bolesławie!
Owszem, racja: jestem świnia, żem dotychczas do Pana nie napisał. […] Ale jakże się tu nie ześwinić w tych koszońskich czasach! Nie ma Pan wyobrażenia, kochany Panie, jakie bydlę się ze mnie zrobiło… Nic nie piszę, nic nie myślę; tępota taka, że pień jest przy mnie –brzytwą. […] Niech Pan, broń Boże, nie myśli, że żartuję. Zestawienie kilkunastu słów w jedną maleńką strofę wydaje mi się niedoścignionym ideałem. […]
Dalej: czy celem moich „męczarni twórczych” (dygotania w niewynikłym jeszcze rytmie, wydrapywania z opornych rzeczy i zdarzeń najistotniejszych słów, grupowania ich w związki wybuchowe, doprowadzania zdań do wrzątku, aby w pewnej chwili ścinać je mrozem ostatecznej formy – i mnóstwo innych potwornych trudów) – czy celem tego wszystkiego ma być: a) odbudowa niepodległej Polski tj. powrót na teren Rzczypospolitej władz i urzędów, które obecnie tam nie władają i nie urzędują, przy czym powrót ów pociągnie za sobą zaistnienie państwowego bytu, mającego na celu administrowanie zbiorowym życiem narodu, b) szczęście przyszłych pokoleń, które z utworu mojego czerpać będą siły duchowe, potrzebne im do realizowania ideałów ogólnoludzkich (żeby np. w szklanych domach się mieszkało), c) „wkład do literatury nieprzemijających wartości artystycznych, które świadczą o nieprzerwanej walce człowieka o dobro, prawdę i piękno”, d) zastępcze zaspokojenie w ten sposób nieosiągalnych na ziemi rozkoszy EROS-tycznych, e) żeby być sławnym; mieć większy pogrzeb; zarobić i przepić, f) że muszę; że inaczej nie mogę (ależ przyczyna nie może być celem); g), h), i), j), k) etc. etc. – niech mi Pan koniecznie odpowie, który z tych domniemanych celów usprawiedliwiałby: a) mękę tworzenia, b) mękę nietworzenia.
Coś w tym przecież musi być, że impotencja poetycka (przy całkowitym zachowaniu tej drugiej, popularnej) wtrąca człowieka w nieopisaną rozpacz i o myśli samobójcze przyprawia.
Paryż, 3 kwietnia
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Dziś wstałem wcześniej bo miałem iść do Kielc. Po śniadaniu wyszedłem z domu. Smutno mi było samemu iść polnymi drogami. Po 4-ro godz. podróży wszedłem do Kielc. Gdy wszedłem do wujka zobaczyłem, że wszyscy siedzą zasmuceni i dowiedziałem się, że wysiedlają Żydów z różnych ulic i ja się również zasmuciłem. Wieczorem wyszedłem na ulicę coś załatwić.
4 kwietnia
Całą noc nie mogłem spać jakieś dziwne myśli mi przychodziły do głowy. Po śniadaniu poszedłem do domu.
Krajno–Kielce, 5 kwietnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Wiosna jest piękna, ale nie śmiemy wychodzić na ulicę. Wszędzie Niemcy urządzają łapanki na ludzi – także kobiety i dzieci – i zmuszają złapanych do ciężkiej pracy. Nie tyle przeraża nas ta praca, co okropne szykany, jakim poddawane są ofiary. Lepiej ubrane żydowskie kobiety są zmuszane do sprzątania hitlerowskich kwater. Niemcy każą im zdejmować bieliznę i używać jej jako szmat do podłóg i okien. Nie trzeba dodawać, że często prześladowcy wykorzystują okazję, żeby się na swój sposób zabawić.
Warszawa, 5 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Rząd Jego Królewskiej Mości Króla Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, Rząd Francji i Rząd Polski zostały głęboko poruszone sprawozdaniami otrzymanymi o zbrodniach popełnionych przeciwko osobom i zamachach na mienie przez władze niemieckie i siły okupacyjne w Polsce. […]
Do prześladowań Polaków dołącza się okrutne traktowanie ludności żydowskiej.
To postępowanie władz niemieckich i sił okupacyjnych jest jaskrawym pogwałceniem praw wojny, a w szczególności Konwencji Haskiej, dotyczącej praw i zwyczajów wojny lądowej, i Rząd Jego Królewskiej Mości Króla Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, Rząd Francji i Rząd Polski zwracając się do sumienia świata protestują formalnie i publicznie przeciwko działalności Rządu Niemieckiego i jego organów.
Stwierdzają ponownie odpowiedzialność Niemiec za te zbrodnie i są zdecydowane zapewnić odszkodowanie krzywd w ten sposób wyrządzonych ludności Polski.
Paryż, 17 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Udało nam się zdobyć oddzielne mieszkanie w tym samym domu, w którym dotąd mieszkaliśmy kątem. Matka przypięła na drzwiach swoją wizytówkę z napisem „obywatelka amerykańska”. Napis ten jest cudownym talizmanem przeciw niemieckim bandytom, którzy swobodnie wchodzą do wszystkich żydowskich mieszkań. Gdy tylko przy bramie naszego domu pojawiają się niemieckie mundury, sąsiedzi przychodzą do nas i błagają, żeby pozwolić im skorzystać z dobrodziejstwa cudownego znaku. Wtedy nasze dwa maleńkie pokoiki wypełniają się po brzegi, bo jakże byśmy mogli komukolwiek odmówić. Wszyscy nasi sąsiedzi trzęsą się ze strachu i z cichą modlitwą na ustach spoglądają na dwie małe amerykańskie flagi wiszące na ścianie.
Żydzi będący obywatelami państw neutralnych nie są obowiązani do noszenia opasek i wykonywania niewolniczej pracy. Nic więc dziwnego, że wielu stara się otrzymać takie dokumenty, ale nie wszyscy mają środki, by je zdobyć, czy odwagę, by ich używać. Dwoje moich przyjaciół uzyskało papiery świadczące o tym, że są obywatelami jednej z południowoamerykańskich republik. Dzięki tym dokumentom mogą swobodnie poruszać się po mieście. […] Mogą nawet jeździć na wieś, żeby kupować żywność. Z takimi dokumentami mają 90% szans na przetrwanie – reszta Żydów ma najwyżej 10%.
Warszawa, 28 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Policja zrobiła u nas rewizję o jakieś wojskowe rzeczy. Policjanci pytali mi się gdzie się znajdują te rzeczy a ja zawsze mówiłem, że nie ma i już. Więc nie znaleźli i poszli.
Wieś Krajno, pow. kielecki, 18 czerwca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Wyrazem nastrojów niemieckich jest zajmowanie się — przy całym napięciu politycznym — sprawami nowych sposobów dokuczania ludności polskiej, a zwłaszcza żydowskiej. [...]
Najważniejsza jest [...] decyzja realizowania ghetta w Warszawie. Niemcy zwrócili się w tej sprawie do magistratu, żądając od niego przygotowania akcji, którą uważają za tak dalece przesądzoną, że już opracowali przepisy wykonawcze. Jako obszar ghetta przyjęty ma być „Seuchen-Sperrgebiet” [obszar objęty epidemią]: mury [budowane od kwietnia 1940] okazują się ostatecznie przeznaczonymi do oddzielenia ghetta — wbrew wielokrotnym niemieckim zapowiedziom. Na obszarze tym mieszka duża część ludności chrześcijańskiej, odwrotnie — na zewnątrz mieszkają Żydzi, tak że wykonanie planu wymagać będzie przesiedlenia 300 tys. ludzi. Normalną administrację odstraszyłoby to; Niemców, nic sobie nie robiących ze strat, jakie by ludność poniosła, z przejść, na które byłaby narażona, ze strat społecznych w majątku, z punktu widzenia sanitarnego itd. — to nie przeraża. Co za piekło zrobi się w Warszawie, jeśli do tego dojdzie, trudno sobie wyobrazić.
Warszawa, 29 czerwca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
My siedzimy tu od 25 VI, właściwie internowani, gdyż nie wolno nam ruszyć się z Porto. O otrzymaniu jakiejkolwiek wizy nie ma mowy. Telegrafowałem do Rysia, do Pen-Clubu amerykańskiego, do Kapera i In., ale nikt się jeszcze nie odezwał. Czy Kot jest w Londynie? Pisałem do niego (na adres ambasady), prosiłem o obiecane pieniądze. Czy istnieje możliwość załatwienia tej sprawy? Pomóż mi, mój kochany, bo jesteś w rozpaczy. Nie wątpię, że i Wam nie lepiej.
[…]
Porto ładne, ale strasznie hałaśliwe. Piekielny żar. Świetna kawa i papierosy. Ale – „to ma starczyć”?
Ściskam Was wszystkich i całuję. Telegrafujcie, piszcie, ratujcie.
Porto, 4 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Objawy akcji antysemickiej znów znacznie się wzmogły. [...] Szczególnym powodem bicia Żydów przez Niemców jest sprawa kłaniania się Niemcom. Przed jakimś czasem zwrócili się Niemcy do gminy, aby dać polecenie ludności, żeby wszyscy mężczyźni-Żydzi zdejmowali kapelusze przed Niemcami: nie chcieli sami wydać rozporządzenia, ale żeby to wynikało „z własnej inicjatywy” Żydów. Podobno Czerniaków był już gotów podpisać wezwanie, ale przekonano go wreszcie, by tego nie robił. Sprawa pozostała w zawieszeniu, natomiast mnożą się wypadki bicia przechodniów przez policjantów czy wojskowych z dwóch powodów: za niekłanianie się i za kłanianie się jako przejaw niedopuszczalnej poufałości.
Warszawa, 6 lipca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Do wszystkich Żydów podlegających pracy przymusowej. Organizacja pracy przymusowej powierzona została Urzędowi Pracy (Arbeitsamt).
Szef Urzędu w dniu wczorajszym oświadczył:
1. Że nieodpracowywanie nakazów pracy uważane będzie za uchylanie się od obowiązku pracy przymusowej.
2. Że, uchylanie takie pociągnie za sobą wszczęcie postępowania zgodnie z rozporządzeniem z dnia 12 grudnia 1939, przewidującym karę do 10 lat więzienia.
3. Że, niezależnie od postępowania sądowego, pierwsza grupa opornych skierowana będzie do obozu pracy już w najbliższych dniach.
Warszawa, 1 sierpnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wczoraj przyjechał stróż z gminy do sołtysa żeby wszyscy Żydzi z rodzinami poszli do rejestrowania się w gminie. Na godzinę 7-mą rano byliśmy już w gminie. Byliśmy tam kilka godzin. Bo starsi wybierali Radę Starszych Żydów. Potem poszliśmy do domu.
Krajno, pow. kielecki, 5 sierpnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Przez całą wojnę uczę się sam w domu. Gdy sobie przypomnę – jak chodziłem do szkoły to mi się do płaczu zbiera. A dzisiaj muszę być w domu nigdzie nie wychodzić. A gdy sobie przypomnę jakie wojny się toczą na świecie, ile ludzi pada dziennie, od kul, od gazów, od bomb, od epidemji i od innych wrogów ludzkich. To tracę chęć do wszystkiego.
Krajno, pow. kielecki, 12 sierpnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Dziś pierwsza rocznica wybuchu wojny. Przypominam sobie co my już przeżyli przez ten krótki czas, ile cierpień żeśmy już przeżyli. Przed wojną każdy miał swoje zajęcie, prawie nikt nie był bezrobotny. A w dzisiejszych wojnach to 90% jest bezrobocia, a 10% co mają zajęcia. Jak my, mieliśmy mleczarnię a dziś jesteśmy całkiem bezrobotni. Tylko jest jeszcze trochę zapasów z przed wojny, to się z nich jeszcze czerpi[e], przecież się już zakończą to nie wiadomo co będziemy robić.
Krajno, pow. kielecki, 1 września
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
W Warszawie trwają przesiedlenia Żydów [...], trwają też obławy na Żydów do różnych robót — słyszałem np. o „werbunku” na tej drodze Żydów do pracy na jakichś zarządzanych przez Niemców folwarkach.
Za to nowe uderzenie w możliwości względnie normalnej pracy dla Żydów stanowi okólnik, wydany dla komisarzy domów żydowskich, zakazujący im zatrudniania Żydów w charakterze rządców względnie nakazujący natychmiastowe ich zwolnienie, oczywiście bez jakiegokolwiek odszkodowania. W ten sposób Niemcy, tak ciągle narzekający na lenistwo Żydów, na ich niezdolność zabrania się do normalnej pracy — odcinają Żydom wszędzie, przy każdej sposobności jej możność. Ale — do takiego stanu rzeczy w znacznej mierze przyzwyczailiśmy się i przestało to już niemal robić jakiekolwiek wrażenie.
Warszawa, 9 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Najdroższy Kaziuczku!
[…] O wizę, jak wiem z własnego doświadczenia, bardzo trudno. Z tego właśnie powodu, nie chcąc czekać w Portugalii, pojechałem byle gdzie, tj. do Brazylii, i tutaj w dalszym ciągu staram się o stałą wizę do Ameryki Północnej (turystycznej ani przejazdowej nie warto brać, bo Amerykanie wylewają bez pardonu, gdy tylko termin mija – i święty Boże nie pomoże). Napisz mi zaraz lub zatelegrafuj o swoich i przyjaciół planach. Czy mogę Wam być w czymś pomocny? Gdybyście się zdecydowali na Brazylię, zacząłbym tu działać w sprawie wiz dla Was – bo i o to niełatwo teraz. Jak stoicie z forsą? Osobiście nie mógłbym Wam pomóc (chyba, że dostanę jakąś większą sumę z New Yorku, o co się staram), ale może by mi się udało wydostać coś z poselstwa, z którego pomocy sam dotychczas nie skorzystałem. Tutaj tanio: pensjonat dla 2 osób można mieć za 700–1000 milrejsów miesięcznie (tj. za 35–50 dolarów), a w interiorze znacznie taniej. O jakichkolwiek zarobkach ani marzyć. Rio, dla przyjezdnego i bezrobotnego, jest wyłącznie plażowo-rozrywkową i kawiarniano-spacerową miejscowością. Zoppot – Biarritz – Nizza w olbrzymiej i wspaniałej skali. Skala nieopisana, prawie tak wielka, jak wstrząsająca uroda tego miasta. Gdy się pobędzie parę tygodni, gdy się człowiek napatrzy do syta – rzygać się chce. Nic się tu nie dzieje. Szalejąca przyroda męczy prędko, a z przyjemnymi, uprzejmymi, pełnymi ogłady i życzliwości Brazylijczykami można prowadzić (po francusku) łatwe, więc męczące, rozmówki na mdlące tematy „intelektualne”. Mnie już w Paryżu te rzeczy doprowadzały do torsji, więc ich unikałem, a co dopiero tutaj. Pić nie można, bo klimat nie sprzyja, o deszczu i błocie mowy nie ma, ciemnych, cichych szynczków nie znajdziesz – więc co tu robić? Dlatego ciągnie mnie do New Yorku, gdzie Żydkowie z Polski prowadzą małe restauracyjki, gdzie życie jest wprawdzie 3–4 razy droższe, ale za to ostrzejsze i trudniejsze. Naszym złamanym i chorym sercom obco tu i markotno w tej oranżeryjnej atmosferze. Nie […] mogę, żeby było tak łatwo, miękko i okrągło.
O sobie nic nie mogę Ci powiedzieć. Jestem zrozpaczony, otępiały, osłupiały, bez żadnej wiary i nadziei na przyszłość.
Rio, Brazylia, 10 września
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
W tym miesiącu odbyło się nasze pierwsze przedstawienie w biurze Wspólnego Komitetu Dystrybucyjnego na ulicy Przejazd nr 5. Sukces przeszedł wszelkie oczekiwania, a zyski były znaczne. Natychmiast poproszono nas o następne przedstawienia i wszystkie udały się. Nasza łódzka grupa bardzo jest dumna, że tak zawojowała Warszawę. Niektórzy z nas są teraz dość znani wśród żydowskiej ludności. Głos Hary'ego [Karczmara] wszystkie dziewczyny, dowcipna konferansjerka Stefana [Mandeltorta] wywołuje burzliwy aplauz, a Olgę [Szmuszkiewicz] wychwalają za grę na fortepianie. Jeśli chodzi o mnie, rozpowszechniane są najbardziej fantastyczne wieści – to robota Harry'ego. Ludzie zastanawiają się, czy rzeczywiście to prawda, że słabo mówię po polsku i że występowałam w Ameryce. Na każdym przedstawieniu muszę powtarzać pierwszą piosenkę „Moonligcht and Shadow” po kilka razy. Inni członkowie naszej grupy są także bardzo popularni. Przyjęliśmy nazwę: Łódzki Zespół Artystyczny – w skrócie ŁZA. To dziwnie symboliczne.
Warszawa, 11 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W wyglądzie ulicy dziś jedna zmiana: pierwszy dzień nowego podziału pasażerów tramwajowych, z usunięciem Żydów do odrębnych wagonów jako cechą istotną. Te wagony z napisem „Tylko dla Żydów” kursują bądź jako przyczepne, bądź jako pojedyncze motorowe — pierwsze oznaczone są przez zamalowaną w połowie na żółto tarczą numerową, drugie — przez tarczę całą żółtą. Wozy przyczepne zastosowano w dzielnicach żydowskich i idą one zasadniczo w każdym pociągu: przedni wagon pusty, drugi, „żydowski” natłoczony; na innych liniach tramwaje „żydowskie” puszczono jako osobne wozy motorowe, idące dość rzadko, na niektórych liniach zaś nie ma ich wcale. Jeszcze trochę niedogodności, z którymi zrezygnowana ludność już dość łatwo się godzi.
Warszawa, 29 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
1. Na podstawie rozporządzenia o ograniczeniach pobytu w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 13 września 1940 […] tworzy się w mieście Warszawie dzielnicę żydowską, w której mają zamieszkać żydzi [sic!], mieszkający w Warszawie lub przesiedlający się do niej.
[…]
2. Polacy, mieszkający w dzielnicy żydowskiej, mają przenieść się do dnia 31.10.1940 do pozostałego obszaru miasta. Urząd mieszkaniowy polskiego zarządu miejskiego dokonuje przydziału mieszkań.
O ile w powyższym terminie Polacy nie opróżnią mieszkań w dzielnicy żydowskiej, będą stamtąd wysiedleni przymusowo. W następstwie wysiedlenia przymusowego wolno im będzie wziąć ze sobą tylko pakunek uchodźczy, pościel i przedmioty pamiątkowe.
Warszawa, 2 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Równocześnie z nowymi ograniczeniami dla Żydów nastąpiło złagodzenie przepisów dla reszty ludności [...].
Że to różnicowanie ludności daje efekt, jest niestety prawdą. Ludność chrześcijańska wykorzystuje niejednokrotnie te możliwości odbijania swych krzywd na Żydach, jakie proponują jej Niemcy. Przy przesiedleniach rodziny chrześcijańskie, pozbawione mieszkań, wskazują Niemcom mieszkania Żydów, o których oddanie proszą, a opowiadano mi o wypadku, kiedy jakaś urzędniczka zwróciła się do komisarza domu żydowskiego, aby usunął z wskazanego przez nią mieszkania Żydów, a jej oddał mieszkanie — na odmowę zaś zareagowała w ten sposób, że zwróciła się do Gestapo, które z początku mieszkanie zrabowało, a potem wysiedliło mieszkańców i poleciło oddać lokal owej urzędniczce.
Warszawa, 6 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Dziś wreszcie zjawiły się w polskiej gazecie owe sławne zarządzenia w sprawie zmiany godziny policyjnej. Zarządzenia te, ogłoszone przez [starostę Warszawy Ludwiga] Leista, ale z powołaniem się na samego [gubernatora Hansa] Franka, przesuwają godzinę nocna dla nie-Żydów do 11, dla Żydów natomiast utrzymuję godz. 9 z dodatkowym ograniczeniem — dla mieszkających między murami z zakazem wychodzenia do 8 rano i po 7 wieczorem poza ghetto, dla mieszkających w innych dzielnicach — wychodzenia z domu w ogóle.
Ogłoszono też drugie zarządzenie Leista o zachowaniu się Żydów na ulicy: poza ogólnie określonym obowiązkiem ustępowania Niemcom z drogi, dodaje ono nakaz schodzenia z chodnika „na żądanie”. Zobaczymy, czy dużo będzie żądających tego.
Mimo ogłoszenia tych zarządzeń widziałem dziś o godz. 9 wieczorem tramwaj żydowski nr 18, idący jak latający Holender, bez ani jednego pasażera, nawet nie zatrzymujący się na przystankach.
Warszawa, 9 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Znów metodą niemiecką spadł na nas cios silny, a niespodziewany. Przed paru dniami jeszcze zapewniano mnie, że według informacji, jakimi rozporządza [starosta Warszawy Ludwig] Leist i jego biuro, nie przewiduje się żadnych nowych zarządzeń w sprawie tworzenia ghetta, w szczególności zaś — zarządzeń o wysiedlaniu z niego polskiej ludności chrześcijańskiej. Tymczasem dziś nadawany przez megafon komunikat zawierał obwieszczenie Fischera o utworzeniu w Warszawie trzech dzielnic mieszkalnych — niemieckiej, polskiej i żydowskiej, i obowiązku wyprowadzenia się polskiej ludności, tj. chrześcijańskiej, z dzielnicy żydowskiej. Jest wyznaczony termin na dobrowolne przeprowadzki — do 31X. [...]
Podanie dziś tej wiadomości nie jest zresztą przypadkiem: wybrano na ten cel dzień uroczystego święta żydowskiego, Sądny Dzień, podobnie jak pamiętano, żeby na te dwa dni właśnie łapać Żydów mężczyzn, a dziś podobno i kobiety, na różne roboty. Zarządzenie jednak bije w ludność chrześcijańską również bardzo boleśnie — dla dziesiątków tysięcy rodzin konieczność przeniesienia się do innej dzielnicy, i to w warunkach zbiorowej wędrówki, kto wie, czy z prawem zabrania wszystkich rzeczy, oznacza zupełną ruinę, utratę zarobków itd. Dla ludności żydowskiej znów usuwanie z przeznaczonej dla Żydów dzielnicy chrześcijan, polepszając możliwości mieszkaniowe, stawia za to widmo największego niebezpieczeństwa: zamknięcie ghetta. Toteż wśród ludności, do której te wiadomości doszły, zapanowało powszechne przygnębienie połączone przy tym z poczuciem zupełnej niepewności, zwłaszcza w związku ze sposobem ogłoszenia rozporządzenia.
Warszawa, 12 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Widziałem dziś taki obrazek: uczniowie szkoły imienia Konarskiego bili na ulicy Żydów. Starsi chrześcijanie przeciwstawiali się i powstało z tego powodu zbiegowisko. Jest to bardzo częste zjawisko — Polacy reagujący na napaści chrześcijan [na Żydów]. Jest to zjawisko niespotykane przed wojną.
[...] Dziś, w sobotę 12 października, było strasznie. Zapowiedziano przez megafon podział miasta na trzy części: niemiecką, obejmującą Śródmieście wraz z Nowym Światem, polską i żydowską. Do końca października wszyscy — oprócz Niemców — muszą się przeprowadzić, bez mebli. W naszej kamienicy rozpacz. Właścicielka domu mieszka już od 37 lat w mieszkaniu, które winna opuścić bez sprzętów. [...]
Dzisiaj [...] Gmina Żydowska była oblężona przez setki ludzi, którzy chcieli się dowiedzieć, jakie ulice obejmuje getto. [...] Całe miasto wytapetowane jest białymi kartkami o zamianie mieszkań przez Żydów i chrześcijan.
Warszawa, ok. 12 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wiadomości z teatru wojny stają się coraz bardziej monotonne. Nikt już prawie nie wierzy w rychłe jej zakończenie i w szczęśliwy dla nas jej wynik. Przedwczoraj wielkie poruszenie wywołała wiadomość o utworzeniu getta w Warszawie i o nakazanym w związku z tym przesiedleniu Polaków i Żydów do końca tego miesiąca. Wczoraj rozeszła się pogłoska, że zarządzenie to zostało wstrzymane na pół roku. Podejrzewam, że wyszła ona od Żydów.
Grodzisk Mazowiecki, 17 października
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Przemawiam w imieniu Rządu Polskiego.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że wszyscy razem bez względu na narodowość, wyznanie oraz poglądy polityczne i społeczne, mamy w tej chwili jedno, jedyne pragnienie – pokonać wrogów, którzy najechali nasz kraj, zniszczyli nie tylko wolność, lecz i dobrobyt jego obywateli i gnębią ich w tak barbarzyński sposób, jakiego nie znają dzieje ludzkości. […]
Symbolem nienawiści najeźdźcy do Polski i jej obywateli to łaty, którymi oznacza się Żydów i Polaków dla poniżenia ich w oczach hitlerowskich tyranii. Dla nas owe łaty to zaszczytne wyróżnienie. Oznaczają one bowiem, że walczymy i cierpimy wspólnie za ideały, które są i pozostaną najszczytniejszymi w sercach i umysłach ludzkości.
Punktem wyjściowym obecnej, straszliwej wojny – to totalizm z jego barbarzyńską doktryną nienawiści narodowej i rasowej. […]
Walcząc z tą doktryną i ich wyznawcami, walczymy nie tylko o wyzwolenie własnej Ojczyzny, lecz również o wolność wszystkich gnębionych ludzi i narodów. […]
Żydzi jako obywatele polscy będą w wyzwolonej Polsce równi w obowiązkach i prawach ze społeczeństwem polskim. Będą mogli bez przeszkód rozwijać swoją kulturę, religię i obyczaje. Gwarantem tego będą nie tylko ustawy państwowe, ale także wspólne ofiary w dążeniu do wyzwolenia Polski i wspólne cierpienia w tym najtragiczniejszym okresie ucisku.
Walcząc w Armii Polskiej obok swych polskich towarzyszy broni Żydzi, obywatele polscy, zdobywają sobie i w ten sposób niezaprzeczalne prawa do spokojnej pracy, do dobrobytu i szczęścia w wyzwolonej Ojczyźnie, do której poprzez ofiary i cierpienia idziemy i na pewno dojdziemy.
Londyn, 3 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Gotowi razem z żydostwem polskim w kraju i zagranicą do wszelkich ofiar i współpracy w każdej dziedzinie dla Rzeczypospolitej i Jej wyzwolenia, wierzymy niezachwianie razem z całym żydostwem polskim w zwycięstwo Aljantów nad wrogiem i w ponowne, rychłe, trwałe powstanie wolnej, niepodległej i silnej Polski, w której i żydostwo polskie znajdzie pełne równouprawnienie i szczęście.
Niech żyje Rzeczpospolita Polska!
Rząd Rzeczypospolitej pod Twoim, Panie Premierze i Wodzu Naczelny przewodem, kieruje wśród wyjątkowych warunków bohaterską walką orężną i pracą polityczną o wyzwolenie kraju i o odzyskanie trwałej niepodległości i Rzeczypospolitej i wolności Jej ludności. Z wszystkich sił i wszelkimi ofiarami popieramy i popierać będziemy wraz z całym żydostwem polskim w kraju i poza jego granicami, walkę tę i pracę Rządu Rzeczypospolitej. Wierzymy wiarą niezachwianą, że rychło nadejdzie dzień pełnego zwycięstwa W[wielkiej] Brytanii, Polski i Ich Aljantów. Polska walczy dziś nie tylko o Swoją wolność, ale i o wolność uciśnionych narodów, cywilizacji i demokracji. W tym gigantycznym, bezprzykładnym w dziejach ludzkości boju również cały naród żydowski toczy walkę na śmierć i życie – o honor swój, wolność i byt.
Międzystowarzyszeniowa Rada Żydostwa Polskiego w W[ielkiej] Brytanii złączona w cierpieniach i nadziejach z całym żydostwem polskim przesyła Rządowi Rzeczypospolitej z dzisiejszej Akademi[i] Uroczystej, odbytej w Londynie w dniu 3 listopada, w miesiącu Święta Niepodległości Rzeczypospolitej – wyrazy głębokiej wiary w wolność Narodu Polskiego, a z nim i w wolność, pełne równouprawnienie i możność rozwoju żydostwa polskiego w Niepodległej, Silnej, Odnowionej, Demokratycznej i Szczęśliwej Rzeczypospolitej.
Londyn, 3 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dziś oficjalnie założono żydowskie getto. Żydom zakazano poruszać się poza granicami wyznaczonymi przez konkretne ulice. Jest duży ruch. Nasi ludzie nerwowo biegają ulicami i szeptem przekazują sobie różne wiadomości, jedna bardziej fantastyczna od drugiej.
Rozpoczęto już pracę przy budowie muru granicznego, który ma mieć dwa i pół metra wysokości. Żydowscy murarze nadzorowani przez hitlerowskich żołnierzy kładą cegłę za cegłą. Ci, którzy nie pracują dość szybko, są bici przez nadzorców. […]
Na końcu ulic, na których ruch nie został całkowicie wstrzymany, znajdują się niemieckie posterunki. Niemcy i Polacy są wpuszczani do izolowanej dzielnicy, ale nie wolno im wnosić żadnych paczek. Pojawia się przed nami widmo głodu.
Warszawa, 15 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dzień, w którym utworzono getto, sobota 16 listopada, był straszny. Ludność nie wiedziała jeszcze, że getto zostanie zamknięte, dlatego [wiadomość o tym] spadła jak grom. Na wszystkich skrzyżowaniach stały posterunki niemieckich, polskich i żydowskich policjantów, którzy kontrolowali, kto ma prawo przejść. Okazało się, że hale targowe są zamknięte dla kobiet żydowskich. Od razu zabrakło chleba i innych produktów. Od owego czasu szaleje prawdziwa orgia drożyzny.
Na Chłodnej i Żelaznej ćwiczenia gimnastyczne z kamieniami lub cegłami dla tych, którzy zbyt późno zdjęli czapki. Starszym Żydom również każą robić przysiady. Rozrzucają skrawki papieru i każą zebrać je z błota, a schylających się kopią. [...] Ulicą Leszno przejeżdżał na rowerze jakiś wojskowy, zaczął bić przechodzącego Żyda, rozkazał mu położyć się w błocie i całować chodnik. Fala okrucieństwa [zalała] całe miasto, jak gdyby na znak dany z góry.
Getto warszawskie, 16 listopada
Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego, wrzesień 1939 – styczeń 1943, opracował Artur Eisenbach, przełożył z jidysz Adam Rutkowski, Warszawa 1988.
Ulice są puste. We wszystkich domach odbywają się nadzwyczajne zebrania. Potworne napięcie. Niektórzy żądają zorganizowania protestu. To głos młodzieży; starsi uważają ten pomysł za niebezpieczny. Jesteśmy odcięci od świata. Nie ma radia, nie ma telefonu, nie ma gazet. Zezwolenie na posiadanie telefonu mają tylko szpitale i posterunki polskiej policji znajdującej się wewnątrz getta.
Żydom, którzy dotąd mieszkali po stronie „aryjskiej”, kazano przeprowadzić się przed 12 listopada. Wielu zwlekało do ostatniej chwili licząc na to, że Niemcy w wyniku protestów i łapówek odwołają zarządzenie dotyczące getta. Ale ponieważ to nie nastąpiło, wiele osób zostało zmuszonych do opuszczenia pięknie umeblowanych mieszkań w jednej chwili – przybyli oni do getta z paroma tobołkami w ręku.
Warszawa, 20 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto jest izolowane już od tygodnia. Mury z czerwonej cegły zamykające ulice getta bardzo urosły. W naszym nieszczęsnym osiedlu brzęczy jak w ulu. W domach i na podwórkach, gdzie tylko nie sięgają uszy gestapo, ludzie nerwowo dyskutują nad tym, co naprawdę mają na celu hitlerowcy izolując żydowską dzielnicę. I w jaki sposób będziemy otrzymywać zaopatrzenie? Kto będzie utrzymywał porządek? A może rzeczywiście będzie lepiej, może zostawią nas w spokoju?
Dziś po południu wszyscy członkowie zespołu ŁZA [Łódzki Zespół Artystyczny] zebrali się u mnie w domu. Siedzieliśmy otępiali i nie wiedzieliśmy, co robić. Teraz wszystkie nasze wysiłki są niepotrzebne. Kogo obchodzi teatr? Wszyscy myślą tylko i wyłącznie o jednym: o getcie.
Warszawa, 22 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Wybrałem się do Warszawy [...]. Z kolejki przesiadłem się od razu do tramwaju numer dwadzieścia siedem, jadącego na Żoliborz. Musiałem dwa razy przejeżdżać przez getto w przededniu zamknięcia. Były tam takie tłumy ludzi na chodnikach i na jezdniach, jakby się odbywała bezustanna demonstracja. Przy przechodzeniu przez ulicę wszyscy Żydzi obnażali głowy. Tramwaj dwukrotnie był rewidowany przez żandarmerię w poszukiwaniu artykułów spożywczych. Podobno już kilku przekupniów chrześcijan zastrzelono. Na jednym położono chleb i masło dla odstraszenia innych. Śmierć ponieśli bodaj ci, którzy odmówili wypełnienia upokarzających praktyk. Schwytanym przekupniom bowiem kazali Niemcy całować Żydów w obnażone pośladki. Jednej babie kazano lizać Żyda w wysmarowany jej śmietaną zadek.
Warszawa, 25 listopada
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Sprawa zdobywania żywności staje się coraz bardziej paląca. Oficjalne kartki żywnościowe uprawniają do nabycia ćwierci funta chleba dziennie, jednego jajka i kilograma marmolady z warzyw (słodzonej sacharyną) raz na miesiąc. Funt ziemniaków kosztuje złotego. Zapomnieliśmy już, jak smakują świeże owoce. Niczego nie wolno sprowadzać z „aryjskiej” strony, choć wszystkiego jest tam pod dostatkiem. Ale głód i żądza zysku są silniejsze niż strach przed karami, jakie grożą szmuglerom, a szmugiel staje się stopniowo ważnym przemysłem.
Ulica Sienna, będąca jedną z granic getta, oddzielona jest murami jedynie od przecznic; domy, których podwórza wychodzą na ulicę Złotą, czyli tzw. drugą stronę, są na razie oddzielone od świata zewnętrznego kolczastymi drutami. Większość przemytu odbywa się tutaj. Nasze okna wychodzą właśnie na takie podwórko. Przez całą noc trwa tam ruch, a potem, rano, pojawiają się na ulicach wozy z warzywami i sklepy pełne są chleba. Jest nawet cukier, masło, ser – oczywiście po wysokich cenach, bo przecież ludzie ryzykowali życie, by zdobyć te artykuły.
Czasem przekupuje się niemiecki posterunek i wtedy furgon pełen rozmaitych towarów handlowych przejeżdża przez bramę.
Warszawa, 15 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Moi najdrożsi!
Doceniam Wasz wysiłek w przysłaniu mi paczki żywnościowej. Dławiłem się łzami, wiedząc, że żyjecie szczupłą dawką bonowego chleba, a przesyłacie tak dużo. Ciekawe, co Wam zostało jeszcze do wyprzedania z domu... Bardzo proszę, nie wysilajcie się tak. Ja tego i tak nie zjadam. Dzielę się z kolegami, którzy giną z głodu i chłodu. Nie wiem, jakim cudem jestem przy zupełnym zdrowiu. Stoję podczas pracy do pasa w wodzie. Z odzieży już nic nie mam. Więcej niż połowa chłopców jest chora na czerwonkę. Myślę, że niedługo kolej na pozostałych. [...]
Proszę Was, pamiętajcie, że macie jednego syna. Postarajcie się przez Gminę Żydowską wydostać mnie stąd. [...] Tylko drogą wykupienia mnie widzę wyjście. Inaczej myślą nas przesłać do obozu zimowego. W tym wypadku wątpię, byśmy się kiedyś mogli zobaczyć.
17 grudnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Żydowska policja jest już faktem dokonanym. Zgłosiło się więcej kandydatów, niż było trzeba. Wybierała ich specjalna komisja, a „plecy” odgrywały istotną rolę w wyborze. Pod koniec, gdy zostało już tylko kilka miejsc, pomagały także pieniądze... […]
Głównym komisarzem policji getta jest pułkownik Szerzyński, nawrócony Żyd, który przed wojną był szefem policji w Lublinie. Ma trzech zastępców: Hendla, Lejkina i Firstenberga. We czterech tworzą radę nadzorczą policji. Następni w hierarchii są komendanci rejonów, obwodów i wreszcie zwykli policjanci pełniący rutynowe obowiązki.
Ich mundury składają się z granatowych policyjnych czapek i wojskowych pasów z przyczepionymi gumowymi pałkami. Nad daszkiem czapki umieszczony jest metalowy znaczek z gwiazdą Dawida i napisem: Jüdischer Ordnungsdienst. Na niebieskiej taśmie otoka jest zaznaczona ranga policjanta. Służą do tego specjalne znaczki: jeden cynowy krążek wielkości paznokcia kciuka oznacza policjanta, dwa – starszego policjanta, trzy – komendanta obwodu, jedną gwiazdkę ma komendant rejonu, po dwie trzej zastępcy komisarza, a sam komisarz – cztery.
Tak jak wszyscy inni Żydzi, policja żydowska musi nosić białe opaski z gwiazdą na ramieniu, ale ponadto mają jeszcze żółte opaski z napisem Jüdischer Ordnungsdienst. Noszą także metalowe znaczki z numerami na piersi.
Do obowiązków tych nowo upieczonych żydowskich policjantów należy: straż przy bramach getta razem z niemieckimi żandarmami i polskimi policjantami, kierowanie ruchem na ulicach getta, straż w urzędach pocztowych, kuchniach i biurach administracji Gminy Żydowskiej, a także wykrywanie i zwalczanie szmuglerów. Najtrudniejszym zadaniem żydowskiej policji jest walka z żebrakami. Polega ona właściwie na przeganianiu ich z jednej ulicy na drugą, bo nic innego nie da się z nimi zrobić – tym bardziej, że liczba żebraków wzrasta z godziny na godzinę.
[…]
Doświadczam uczucia dziwnej i nielogicznej satysfakcji, kiedy widzę żydowskiego policjanta na skrzyżowaniu – taki widok był absolutnie nieznany przed wojną. Dumnie kierują ruchem, który w zasadzie nie bardzo potrzebuje kierowania, bowiem składają się nań z rzadka przejeżdżające wózki konne, kilka dorożek i karawanów – te ostatnie są najczęściej spotykanymi pojazdami. Od czasu do czasu przejeżdżają samochody gestapo nie zwracając najmniejszej uwagi na żydowskich policjantów i absolutnie nie przejmując się, czy przejadą człowieka, czy nie.
Warszawa, 22 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Nasze drugie wojenne święta Bożego Narodzenia. Z mojego okna wychodzącego na „aryjską” stronę widzę oświetlone choinki. Ale maleńkie świerczki były także sprzedawane dziś rano w getcie – po niesłychanych cenach. Zostały przeszmuglowane wczoraj. Widziałam drżących z zimna ludzi spieszących do domów z maleńkimi drzewkami przyciśniętymi do piersi. Byli to nawróceni, czyli chrześcijanie w pierwszym pokoleniu, których hitlerowcy uznają za Żydów i których także wsadzili do getta.
Warszawa, 24 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś pojawiła się w getcie nowa grupa umundurowanych żydowskich urzędników. To członkowie specjalnej Komisji do Walki ze Spekulacją – zadaniem tej komisji jest regulowanie cen różnych artykułów. Przez jakiś czas organizacja ta działała w tajemnicy, ale teraz jest już jawna. Jej urzędnicy noszą takie same czapki jak żydowska policja, ale z zielonym otokiem, a zamiast żółtych opasek mają seledynowe z napisem: „Walka ze Spekulacją”.
Podczas gdy stosunek ludności do żydowskiej policji jest serdeczny, nowi urzędnicy traktowani są z wyraźną rezerwą, ponieważ podejrzewa się ich, że mogą być narzędziem w ręku gestapo. Nazywa się ich popularnie „Trzynastką”, bo ich urząd mieści się pod trzynastym na Lesznie. Szefem jest komisarz Szternfeld, a jego główni współpracownicy to: Gancwajch, Roland Szpunt i prawnik Szajer z Łodzi.
Warszawa, 25 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Życie w getcie organizuje się. Praca pomaga zapomnieć o wszystkim, a nie jest trudno ją znaleźć. Otwarto dużą liczbę warsztatów i fabryk; wyrabiają najróżniejsze przedmioty, których nigdy przedtem nie produkowano w Warszawie.
Nasza grupa teatralna otrzymała kilka propozycji wystąpienia w kawiarniach. Mamy także własną salę i zamierzamy dawać regularne przedstawienia dwa lub trzy razy w tygodniu, popołudniami. Wynajęliśmy szkołę tańca Weismana na Pańskiej, choć przed wojną miała złą reputację, gdyż spotykał się w niej warszawski półświatek. Kiedyś okoliczni mieszkańcy nazywali to miejsce „starą speluną”. Ale teraz mamy swoją własną publiczność, która zaprzecza złej reputacji tej sali, bowiem przychodzi na nasze przedstawienia bez względu na to, gdzie się odbywają. Zresztą nie ma lepszego pomieszczenia w tzw. małym getcie – między Sienną a Lesznem.
Warszawa, 25 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto jest pokryte grubą warstwą śniegu. Zimno potworne, a mieszkania nie ogrzewane. Dokądkolwiek idę – widzę ludzi poowijanych w koce albo przywalonych pierzynami, o ile Niemcy nie zabrali komuś jeszcze wszystkich ciepłych rzeczy dla swoich żołnierzy. Przenikliwe zimno czyni hitlerowskie bestie strażujące przy wejściach do getta jeszcze bardziej drapieżnymi niż zwykle.
Dla rozgrzewki wędrują po śniegu tam i z powrotem i bardzo często strzelają, jest więc wiele ofiar spośród przechodniów. Inni strażnicy – znudzeni pełnieniem służby przy bramach – organizują sobie zabawy. Na przykład wybierają sobie ofiarę wśród ludzi, którzy akurat przechodzą ulicą, i każą im rzucać się na ziemię twarzą w śnieg, a jeśli jest to Żyd noszący brodę, wyrywają ją razem ze skórą, aż śnieg robi się czerwony od krwi. Kiedy taki żandarm jest w złym humorze, ofiarą może stać się nawet żydowski policjant stający z nim razem na posterunku.
Wczoraj sama widziałam niemieckiego żandarma „musztrującego” żydowskiego policjanta obok przejścia z „małego” do „dużego” getta, na Chłodnej. Młody człowiek nie mógł już złapać oddechu, ale nazista wciąż zmuszał go do padania i wstawania, aż ofiara zemdlała w kałuży krwi. Wtedy ktoś wezwał ambulans i umieszczono żydowskiego policjanta na noszach, po czym odwieziono rikszą. W całym getcie są tylko trzy samochody sanitarne, dlatego najczęściej używa się riksz.
Warszawa, 4 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Ostatniej nocy przeżyliśmy kilka godzin śmiertelnego strachu. Około jedenastej grupa hitlerowskich żandarmów wpadła do pokoju, w którym akurat odbywał zebranie nasz komitet domowy. Niemcy zrewidowali mężczyzn, zabrali im wszystkie pieniądze, jakie przy nich znaleźli, po czym kazali rozbierać się kobietom w nadziei, że znajdą ukryte brylanty. Nasza sublokatorka, pani R., protestowała odważnie, oświadczając, że nie rozbierze się przy mężczyznach. Dostała za to mocny cios w twarz i została przeszukana jeszcze bardziej brutalnie niż pozostałe kobiety. Trzymano je nagie przez ponad dwie godziny, hitlerowcy przykładali im rewolwery do piersi i intymnych części ciała strasząc, że zastrzelą je wszystkie, jeśli nie oddadzą dolarów i brylantów. Bestie wyszły dopiero o 2 rano zabierając łup składający się z kilku zegarków, paru lichych pierścionków i niewielkiej sumy polskich złotych. Nie znaleźli ani brylantów, ani dolarów. Mieszkańcy getta co noc spodziewają się takich napaści, ale zebrania komitetów domowych odbywają się nadal.
Warszawa, 10 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Rano byłem na mszy i w Milanówku, potem poszedłem do Grodziska po zakupy, głównie po słoninę. Chciałem też dostać koniny, ale jatka była zamknięta. W ogóle w Grodzisku panował nieopisany chaos w związku z przesiedlaniem się Żydów do Warszawy. Mają oni prawo zabierać z sobą rzeczy do 14 bm. wyprzedają więc rzeczy za bezcen. Kupują głównie chłopi, którzy w tym celu zjeżdżają do miasteczek. W życiu gospodarczym wywołało to taki chaos, że u Dąbka nie było w restauracji nic do zjedzenia.
Grodzisk Mazowiecki, 4 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Na razie powoli sypie śnieg, a mróz maluje na okiennych szybach cudowne kwiaty. Marzę o sunących po lodzie saneczkach, o wolności. Czy kiedykolwiek będę jeszcze wolna? Stałam się naprawdę samolubna. Na razie ciągle jeszcze jest mi ciepło i mam co jeść, ale dokoła mnie tyle jest nędzy i głodu, że zaczynam być bardzo nieszczęśliwa.
Czasem szybko chwytam palto i wychodzę na ulicę. Zaglądam w sine od mrozu twarze przechodniów. Staram się zapamiętać widok bezdomnych kobiet owiniętych w szmaty i dzieci o zapadniętych, odmrożonych policzkach. Przytulają się do siebie w nadziei, że jakoś się ogrzeją jedno od drugiego. Uliczni sprzedawcy stoją w bramach oferując cukierki i tytoń. Mają małe pudełka zawieszone na szyjach. W pudełkach po kilka paczek papierosów i garść cukierków zrobionych bez grama cukru, słodzonych sacharyną.
Przez wystawową szybę widzę odbicia różnych ludzi. Ten widok jest mi już dobrze znany: biedny człowiek wchodzi, żeby kupić ćwierć funta chleba, i wychodzi. Na ulicy łapczywie rozrywa gliniastą masę i pakuje do ust. Na jego twarzy pojawia się wyraz zadowolenia, a po chwili cały kawałek chleba znika. Teraz jego twarz wyraża smutek. Grzebie po kieszeniach i wyciąga ostatniego miedziaka... nie wystarczy na nic. Wszystko, co może teraz zrobić, to położyć się na śniegu i czekać na śmierć. A może pójdzie do administracji Gminy? Nie ma po co. Są tam już setki takich jak on. Kobieta za ladą, która ich obsługuje i wysłuchuje ich żalów, jest poczciwa, uśmiecha się i mówi, żeby wrócili za tydzień. Każdy musi czekać na swoją kolej, ale tylko niektórzy przeżyją następny tydzień. Zniszczy ich głód i pewnego ranka zostanie znalezione w śniegu kolejne ciało starego mężczyzny o sinej twarzy i zaciśniętych pięściach.
Warszawa, 5 lutego
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Wybrałem się z Marysieńką do Grodziska. Chciała ona dokupić rur do piecyka, żeby go przenieść do innego pokoju. W mieście targ był wyjątkowo ożywiony, bo wszyscy chłopi przyjeżdżali, żeby kupować meble od Żydów. Poszliśmy również do znajomego kamasznika, gdzieśmy widzieli piecyk, ale rur nie dostaliśmy, bo mają wyjeżdżać dopiero za dwa dni. W domu zastaliśmy babcię, która zaraz zresztą odjechała. Za nią zakręciła się Andzia i uciekła, widocznie podniecona opowiadaniem o exodusie Żydów.
Grodzisk Mazowiecki, 5 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W południe jak zwykle wybrałem się do Grodziska po chleb i po mleko. Na ulicach pusto, a na targu cicho jak w kościele, gdyż już prawie wszyscy Żydzi wynieśli się do Warszawy. Tymczasem komisarz wiejski Lissberg wydał zarządzenie, że Żydom nie wolno opuszczać miasta i że wszelkie patrole mają rozkaz strzelać do każdego Żyda napotkanego poza miastem. W Wiskitkach kilku już w ten sposób zabito. Wieczorem ściągnięto rezerwę policji i urządzono obławę na pozostałych Żydów, żeby ich ściągnąć wszystkich na jedno podwórko. Na ich miejsce ma przybyć do Grodziska sześć tysięcy wysiedlonych Polaków z Dąbrowy Górniczej.
Grodzisk Maziwuecju, 7 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Ulice getta są zamykane jedna po drugiej. Teraz przy pracach murarskich są zatrudniani tylko Polacy. Hitlerowcy nie ufają już żydowskim murarzom, którzy rozmyślnie zostawiali w wielu miejscach luźne cegły, żeby przemycać żywność bądź uciekać w nocy przez te otwory „na drugą stronę”.
Teraz mury rosną coraz wyżej i wyżej i nie ma już luźnych cegieł. Szczyt muru pokryty jest grubą warstwą gliny zmieszanej z tłuczonym szkłem, żeby pociąć ręce ludzi próbujących ucieczki. Ale Żydzi wciąż wynajdują nowe sposoby. Rury kanalizacyjne nie zostały odcięte – tą drogą otrzymuje się małe worki mąki, cukru, kaszy i inne artykuły. Podczas ciemnych nocy próbują robić dziury w murach. Usunięcie jednej cegły wystarcza. Przygotowuje się specjalne paczki odpowiadające wymiarami tym otworom.
Są także inne sposoby. Na granicy między gettem a „drugą stroną” jest wiele zbombardowanych domów. Piwnice tych domów często tworzą długie tunele ciągnące się przez trzy, cztery czy pięć posesji. Większa część szmuglu idzie właśnie tędy. Niemcy wiedzą o tym, ale nie są w stanie kontrolować całego ruchu.
Warszawa, 15 lutego
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
20 lutego 1941 dowiedziano się w Płocku, że wszyscy Żydzi zostaną wygnani z miasta. Ludzie zaczęli się pakować i szykować do drogi. Wieczorem rozeszła się jednak wiadomość, którą przyjęto jako pewną, że będziemy mogli zostać na kolejne sześć miesięcy. Tego samego dnia zebrano pół kilograma złota dla przekupienia esesmanów i wszyscy byli pewni, że dzięki temu będzie można pozostać w mieście. [...]
Około czwartej rano usłyszeliśmy straszne walenie do bramy szpitala. [...] Wpadło dwunastu żołnierzy, krzycząc: „Za pięć minut gotowi do wyjścia, zrozumiano?!”. Zdenerwowałem się, nie wiedziałem, co robić, co będzie z chorymi, co ze sobą zabrać, co na siebie włożyć, co zdjąć... [...] Chorzy zaczęli schodzić z łóżek, położyli się przed drzwiami, abyśmy nie mogli wyjść i zostawić ich samych. Wszyscy krzyczeli, płakali, wyli. W środku tego całego hałasu weszli Niemcy. Wchodzili na chorych, deptali ciężkimi buciorami po głowach, kopali... Krzyk stał się jeszcze dzikszy, płacz jeszcze silniejszy, a Niemcy jeszcze bardziej szaleni. Dopadali chorych próbujących się ukryć — bijąc pałkami po głowach. Wykończyli prawie połowę szpitala. [...]
Z żoną i synem oraz lżej chorymi wybiegliśmy na zewnątrz. Przy bramie oficer zerwał ze mnie plecak, walnął mnie pięścią prosto w usta, wybijając mi dwa zęby. Upadłem w błoto. [...] Żołnierze popędzili nas dalej. [...] Szliśmy po leżących na drodze zabitych i rannych, aż doszliśmy do punktu zbiorczego, gdzie schodzili się ludzie z całego miasta.
O świcie, kiedy zebrało się około 4 tysięcy osób, rozkazano nam ustawić się w szeregi. Niemcy ustawili się po bokach ulicy, tworząc wąski szpaler. Zaczęła się gonitwa. Z kijami i żelastwem w rękach rozdzielano ciosy na prawo i lewo. Gnano nas w kierunku stojących w szeregu Niemców. Tam znowu — jak przez ogień. Bili pałkami, nahajkami, kolbami rewolwerów. Ściągnięto ze mnie palto i czapkę. [...] Innym ściągano kalosze razem z butami i kazano dalej biec boso, na wpół nago. [...] Na miejscu zostawały trupy lub ciężko ranni. Nie zwracano uwagi na to, czy ktoś leży na drodze w kałużach błota zmieszanego z krwią: martwy, ranny, ubrany czy nagi lub bosy. Łzy lały się razem z padającym deszczem i krwią, która ciekła z głów, oczu, nosów i ciał.
[...] Zaczęto nas gonić do samochodów. Kto nie wchodził wystarczająco szybko, był tak bity, że zostawał na miejscu. Bicie, potężne walenie, nie ustawało przez całą drogę do samochodu i na samochodzie. Wszyscy byli jak dzicy, oszaleli — gonitwa, dzika jazda, jeden samochód prawie najeżdżał na drugi. [...]
Tak oto zostaliśmy wypędzeni z Płocka, 21 lutego 1941, w ciągu jednego dnia. Tego samego dnia przyjechaliśmy do obozu karnego dla aresztowanych w Działdowie.
Płock–Działdowo, 21 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Nocą i dniem, koleją, wozami, autobusami jadą do nas Żydzi z miast i wsi polskich. Za nimi dom, wysiłkiem i trudem lat całych pracy zbudowany, przed nimi głód, nędza i bezrobocie. U progu nowego życia — kwarantanna. Duże sale dawnej szkoły szare są od brudu, kurzu i wyziewów ludzkich. Utrudzeni drogą, głodni, przybywają na miejsce, gdzie otrzymują kubek kawy i chleb — o ile jest. Tu ujawnia się nasza wspólna niedola. Nędza jest tym straszniejsza, że ci ludzie często mają jeszcze na chleb, ale nie mogą go kupić, bo nie ma gdzie. Kwarantanna znajduje się w dzielnicy aryjskiej, gdzie sprzedawanie Żydom jest zabronione. Patronat zaś nie ma pieniędzy na kupno chleba w potrzebnej ilości. [...]
Do kwarantanny kierowani są ci, którzy przyjeżdżają etapem, czyli najnieszczęśliwsi, którzy albo nie zdążyli w porę wyjechać, albo nie mieli pieniędzy na samodzielny wyjazd. Nędza! Majątku całego kilkadziesiąt lub kilkanaście złotych. [...] Do żydowskiej Warszawy ściągają legiony żebraków, bo jeżeli nimi jeszcze nie są w tej chwili, będą za tydzień. [...]
W ogromnej masie ludzkiej człowiek pojedynczy się zatraca. Ludzie są stłoczeni — nie można odróżnić twarzy. [...]
23 lutego 1941
Tej nocy odbyłam swój pierwszy dyżur. Napływ uchodźców był tak wielki, że nie tylko sala, ale i korytarz były zajęte. Ruch. Zamieszanie. Miejsca mało. [...] Do naszej kancelarii wpada lekarka z informacją, że jedna z przyjezdnych dopiero co kobiet zaczyna rodzić i natychmiast trzeba ją przenieść do szpitala. Inna kobieta przybyła z ośmiodniowym dzieckiem.
Całą noc dzielimy kawę. Ludzie chłoną ją w siebie, jakby chcieli nią zalać całą pożogę wojny, która ich ogarnęła. Przed łaźnią kolejki. Ciągną się wzdłuż schodów i korytarzy. Ludzie cisną się jeden za drugim. [...] Naprzeciw nas, przy okienku, stoją kobiety i czekają na kąpiel. Zniecierpliwione długim czekaniem płaczą. Wskazują na małe dzieci, pytają zrozpaczone: „Ludzie, czego od nas chcecie?”. [...] Nie odpowiadamy. Cóż zresztą mamy odpowiedzieć...
Pracujemy od południa poprzedniego dnia, a tu już świt niedługo, jesteśmy już zmęczeni, obojętni.
Warszawa, ok. 23 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Rano przybyła […] nasza policja z rozkazem odstawienia nas do dzielnicy [żydowskiej]. Pokazałem im papier, podpisany przez władze niemieckie. Byli to policjanci z Saskiej Kępy, znali nas od wielu lat, żona leczyła ich dzieci. Zachowywali się z idealną delikatnością. Starszy przodownik, całując moją żonę po rękach, mówił, że wolałby chwytać bandytów, niż robić nam taką przykrość. […]
Naprędce spakowaliśmy trochę rzeczy i trochę żywności. W dwu dorożkach w asyście policji udaliśmy się za granicę „państwa żydowskiego”. Padał deszcz, było błoto. Dorożki nie miały prawa wjazdu do obcego państwa, należało się przesiąść do dorożki niearyjskiej. Żołdak [niemiecki] stojący na straży, kazał nam rzeczy zrzucić w błoto i otworzyć walizki. Zabierał wszystko, co mu się podobało. Zagrabił środki żywności wraz z plecakiem. I mydło, i bielizna żony mu się spodobała. Przecież to naród miłujący ziemię i krew. Miłość do cudzej własności cechuje przecież Żydów. W walizce pomiędzy innymi była moja książka, wydana przez akademię w Heidelbergu. Pyta, co to jest. Powiadam, że to książka pisana przeze mnie, gdy byłem urzędnikiem niemieckim. Odpowiada: „Jetzt bist du aber nur ein Jude”. I kradnie dalej. Asystujący przy tym policjant żydowski mówi: „Niech pan nic nie mówi, to bardzo porządny Niemiec… inni zabierają wszystko”.
Warszawa, 28 lutego
L. Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1946.
Piszę ten list dwa dni po przybyciu z drogi. Znajduję się w Żarkach, powiat Radomsko, 40 kilometrów od Częstochowy. Jestem tu z matką. Bez dachu nad głową, bez odzieży i bez pieniędzy. Proszę pójść do płocczan, aby natychmiast nam udzielili jakiejś pomocy, gdyż umieramy z głodu i zimna. Proszę o pomoc!!! Zostaliśmy wysiedleni 20 lutego.
W obozie w Działdowie byliśmy sześć dni. Na miejsce przybyliśmy 28 lutego. Jesteśmy w opłakanym stanie. Konamy. NATYCHMIAST POMOC!
Żarki, k. Częstochowy, 2 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
15 marca
TOZ [Towarzystwo Ochrony Zdrowia] przydzieliło dla naszego punktu lekarkę i siostrę, które po ogólnej wizytacji stwierdziły kilka wypadków tyfusu plamistego, zawszenie, świerzb i ogólne osłabienie powodowane głodem. Zarządzono kąpiel, a dla sal, gdzie wydarzył się dur — kwarantannę. Żadnych medykamentów nie posiadamy. Patronat przystąpił dziś do akcji dożywiania. Przysłał nam po kawałku chleba (7 deko) i kawy (lury) dla każdego uchodźcy, a na obiad dość rzadką zupę. [...]
19 marca
Dziś odwiedziła nasze schronisko delegacja Patronatu. Kilku panów o dość miłej powierzchowności i jedna pani. Do wnętrza sal goście nie wchodzili w obawie zarażenia. Nasi podopieczni zaczęli ich prosić, aby zlitowali się i nie żądali dziesięciogroszówek za chleb. W trakcie tego dialogu odezwała się pani z Patronatu, mówiąc, że nie rozumie, jak można nie mieć 10 groszy. W tym samym czasie na sali piątej umierał człowiek [...]. Nazajutrz lekarka wypisała na karcie zgonu przyczynę: śmierć głodowa.
20 marca
Sala o trzech oknach, 70 osób, pryczy 25. Ciżba brudnych, zawszonych, głodujących leży na tych narach, nie rozbierając się, już cztery tygodnie. Wchodząc na salę nie widzi się ludzi, lecz kłębowisko szmat. [...] Dziś nie było chleba z powodu niezainkasowania dziesięciogroszówek.
Warszawa, 15–20 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Nieomal codziennie widzę dwóch, trzech ludzi, którzy padają z głodu na bruk uliczny. [...] Zewnętrzny wygląd ludności żydowskiej – tragiczny. Prawie wszędzie widać ludzi bez odzieży, w porwanych paltach lub w paltach zapiętych agrafkami, żeby nie było widać, że są bez koszuli. [...] Żydzi chodzą dosłownie goli. [...] Obecnie getto jest obozem koncentracyjnym, którego mieszkańcy muszą się sami utrzymywać.
Getto warszawskie, 18 marca
Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego: wrzesień 1939 – styczeń 1943, Warszawa 1988.
We wszystkich miastach muszą być pewne dzielnice mieszkaniowe zarezerwowane na przyjęcie ludności żydowskiej. Przy wyborze tych części miasta uwzględnić należy potrzeby mieszkaniowe armii i administracji cywilnej, jako też położenie biur władzy wojskowej i cywilnej, i mieszkania Niemców. [...] Żydowskie dzielnice mieszkaniowe nie mają być gettem ani zamknięte, ale jedynie służyć jako mieszkanie i miejsce pobytu dla całej żydowskiej ludności. Przy rozmieszczeniu należy uwzględnić żydowskich lekarzy, dentystów, aptekarzy i akuszerki. O rozmieszczeniu tych osób przedstawi żydowska Rada Starszych sprawozdanie staroście powiatowemu. Opuszczanie tych dzielnic dopuszczalne jest [...] za pozowleniem starosty powiatowego (miejskiego, komisarza miasta), który wystawia odpowiednie zaświadczenie. [...] Zakazuje się Żydom wstępu na wszystkie drogi przejściowe dystryktu i główne ulice. [...] Pod uwagę wchodzą następujące drogi: Krakau, Jędrzejów, Chęciny, Kielce [...]; Kielce, Opatów, Sandomierz; Kielce, Chmielnik, Busko. [...] Należy zamknąć wszystkie żydowskie sklepy, które znajdują się na zakazanych dla Żydów ulicach głównych poza dzielnicą żydowską. Wyjątek stanowią jedynie te żydowskie przedsiębiorstwa, które stoją pod zarządem urzędu powierniczego. Żydzi są uprawnieni do zabierania urządzeń sklepowych i towarów i do otwierania nowego przedsiębiorstwa w dzielnicy żydowskiej. Opróżnione ubikacje sklepowe oddawać należy w pierwszym rzędzie ludności narodowości niemieckiej na urządzenie niemieckich sklepów albo większym przedsiębiorstwom na otwarcie filii. [...] W żydowskich dzielnicach mieszkaniowych zarządza żydowska Rada Starszych w porozumieniu z dowódcą SS i Policji, i żydowską służbą porządkową. Mężczyzn w służbie porządkowej należy w specjalny sposób odznaczyć. Mają oni za zadanie starać się o utrzymanie spokoju i porządku w dzielnicy żydowskiej i nie dopuszczać, aby Żydzi opuszczali, bez pisemnego zezwolenia, dzielnicę. Nie wyklucza się jednakże nadzoru nad dzielnicami żydowskimi przez niemiecką i polską policję.
dystrykt radomski, 19 marca
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
24 marca
Dziś znowu nie było chleba. Zawszenie jest okropne. Przewidujemy znowu kąpiel, ale to nie zmieni stanu rzeczy, gdyż nie ma bielizny, pościeli, odzieży, mydła i ciepłej wody. Przybyło do nas pięcioro niedorozwiniętych dzieci i czterech starców. Poziom umysłowy kalek nie pozwala na ustalenie personaliów. Ulokowaliśmy ich w separatce. Potrzeby fizjologiczne załatwiają na pryczy. Okropny widok. Przyglądając się temu, stwierdzamy, że morderstwo przez litość może być usprawiedliwione. Postanowiliśmy jak najmniej się nimi opiekować, aby mogli jak najprędzej zakończyć swoje nieszczęsne bytowanie. Nie zanosimy kalekom jedzenia. Oddajemy ich porcję strawy zdrowszym dzieciom, zamiast w takim ciężkim okresie podtrzymywać przy życiu nieuleczalnych. [...]
26 marca
Od kilku dni Patronat przysyła dla dzieci mannę. Do przydzielonej nam porcji dolewamy wodę, aby starczyło dla wszystkich dzieci. [...] Jednemu dziecku przypadają trzy łyżki od herbaty. Mleko również otrzymujemy: 3–4 szklanki dla pięćdziesięciorga dzieci w wieku do lat trzech.
Warszawa
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
2. Wszyscy Żydzi osiedleni w Kielcach winni zamieszkać w dzielnicy żydowskiej. Stały pobyt poza obrębem tej dzielnicy mieszkaniowej jest Żydom wzbroniony.
3. Polacy mieszkający na terenie dzielnicy żydowskiej winni mieszkania swoje do czwartku, 3 kwietnia, do godz. 12.00 przenieść poza obręb tej dzielnicy. Mieszkania wskazywać będzie Miejski Urząd Mieszkaniowy. Nie-Żydzi, którzy do tego terminu mieszkań swoich w żydowskiej dzielnicy nie opuszczą, zostaną wysiedleni przymusowo [...].
4. Żydzi zamieszkujący jeszcze poza obrębem dzielnicy żydowskiej, winni mieszkania swoje do soboty, dnia 5 kwietnia, do godz. 12.00 przenieść do dzielnicy żydowskiej. Mieszkania w tej dzielnicy przydzielać będzie Urząd Kwaterunkowy przy Radzie Starszych Żydów. [...]
5. Żydzi, którzy mieszkań swoich nie przeniosą do dzielnicy żydowskiej, zostaną przymusowo z miasta Kielc wysiedleni. [...]
7. Nie-Żydom wzbronione jest udzielanie Żydom schronienia. Przy wykroczeniach zostaną mieszkania nie-Żydom zarekwirowane. [...]
10. Opuszczenie dzielnicy żydowskiej przez Żydów w celach handlowych lub innych dozwolone jest tylko, jeśli są w posiadaniu przepustki z fotografią, wystawionej przez moją placówkę urzędową. Wnioski o przepustki należy składać w moim Urzędzie za pośrednictwem Rady Starszych, z podaniem [...] uzasadnienia i dołączeniem 2 fotografii.
11. Zatrudnieni w nieżydowskich przedsiębiorstwach, poza obrębem dzielnicy żydowskiej, Żydzi otrzymują przepustki do zbiorowego wymarszu i wymarszu ze swojej dzielnicy mieszkaniowej do swych miejsc pracy.
Stadthauptmann H. Drechsel
M. Bogdanowicz, burmistrz Kielc
Kielce, 31 marca
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Meble i inne przedmioty, urządzenia, które w związku z przesiedleniem do i z dzielnicy żydowskiej nie mogły być pomieszczone w nowych mieszkaniach, należy oddać, jeżeli chodzi o Żydów Radzie Starszych Żydów, jeżeli chodzi o nie-Żydów Zarządowi Miejskiemu. [...] Kto wspomnianych niniejszym zarządzeniem przedmiotów nie odda, lecz sprzeda, wynajmie, wypożyczy, zniszczy lub wstawi i umieści u osób trzecich, zostanie podobnie jak ewentualny nabywca, wynajemca itd. najostrzej ukarany i odpowiada za to całym swym majątkiem.
Kielce, 1 kwietnia
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Około godz. 10-tej rano przechodził jeden Żyd z Kielc i mówił, że od dziś będzie dzielnica żydowska w Kielcach. Przejąłem się tak tą przykrą wieścią, że cały dzień nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Nawet tego samego dnia, Żydzi ci co mają jakąś rodzinę poza obrębem dzielnicy, to odjechali z Kielc i jechali do swoich rodzin. My to mamy prawie całą rodzinę w Kielcach, co teraz oni poczną. A drożyzna przecież będzie gwałtowna, jak w innych miastach co są dzielnice. Wujek dzisiej przyszedł z Kielc zaradzić się co ma począć. Tatuś mu powiedział żeby tymczasem przyjechał co my będziemy robić to i on. Więc poszedł obstalować furmankę na jutro.
Krajno, pow. kielecki, 1 kwietnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
1. Żydowska dzielnica mieszkalna zostaje uznana z natychmiastowym skutkiem za zamknięty teren zakaźny.
2. Wstępowanie i opuszczanie zamkniętego terenu zakaźnego zostaje dla wszystkich osób bez wyjątku najsurowiej wzbronione.
3. Przepustki i zaświadczenia [...] nie mają żadnej ważności.
4. W obrębie zamkniętego terenu zakaźnego, w czasie trwania zamknięcia, żydowska służba porządkowa [...] podlega Komendantowi Policji Bezpieczeństwa (Schutzpolizei) na miasto Kielce.
5. Wykroczenia przeciwko temu rozporządzeniu karane będą każdorazowo w myśl ustawowych postanowień, przy zastosowaniu najostrzejszych zasad i bez względu na osoby.
Kielce, 5 kwietnia
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Dzisiejsze przedstawienie było dla mnie wielkim osobistym przeżyciem. Zaproponowałam, byśmy z okazji Paschy włączyli do programu coś z „Agady”, a że w naszej grupie jestem najlepszą uczennicą na lekcjach hebrajskiego – przypadł mi zaszczyt recytowania plag. Przy bardzo rytmicznym akompaniamencie fortepianu ciskałam dziesięć plag, których każdy Żyd w getcie życzy nazistom. Cała publiczność powtarzała po mnie te słowa i wraz ze mną wyrażał w duchu pragnienie zniszczenia nowych Egipcjan tak szybko, jak to tylko możliwe...
Ale na razie gniew Boga ciężko doświadcza Jego wybrany naród.
Warszawa, 14 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W pierwszy z półświątecznych dni Pesach [15 kwietnia] wybrałem się do Jointu [...]. W obecnych czasach przejść z Twardej na Tłomackie jest nie lada wyczynem. [...] W domu drzwi się nie zamykają — ludzie przychodzą dowiedzieć się, czy jest coś od Jointu na święta. Ameryka przecież wysyła... Więc nie mogłem się powstrzymać i poszedłem. Ale nie tak po prostu: poszedłem. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, przy każdym strażniku zdjąć czapkę i po dokładnej ocenie, czy nie będzie już więcej straży, można iść trochę spokojniej...
Nagle czuję, że mocna ręka chwyta mnie za ramię — zapowiedź okrucieństwa. Zadrżałem, krew zastyga w żyłach, a w uszach dźwięczy jak dzwon: „Komm, komm verfluchter” [Chodź, chodź przeklęty]. Pełna ludzi ulica pustoszeje. Widzę tylko demonicznego żandarma z nahajką w ręku, który prowadzi mnie do samochodu z cegłami. Dopiero teraz orientuję się, że złapano mnie do pracy. Wpychają mnie do samochodu, wpadam na złapanych już wcześniej trzech Żydów. W tej samej chwili przypominam sobie o moim 12-letnim synku, który mi towarzyszył.
Przez szparę w samochodzie widzę, jak płacząc prosi żandarma, który go odpycha. Samochód rusza. Chłopiec próbuje biec za nim, ale szybko pozostaje w tyle — sam w otchłani warszawskich ulic. Jedziemy. Łapią jeszcze kilku Żydów, głównie z brodami. [...] Wywieziono nas z miasta, na placówkę, gdzie pracuje 200 robotników opłacanych przez Gminę. Nasza piątka wcale nie była potrzebna do pracy, tylko do celów sadystycznych — żeby się z nami radośnie zabawić. Dla zachowania pozorów kazano nam pracować przy schronach razem z wynajętymi robotnikami. W porze obiadowej wszyscy robotnicy poszli jeść. Nas w tym czasie ustawiono twarzą do ściany i oświadczono, że zostaniemy rozstrzelani. Dokładnie spisano nasze nazwiska i wiek. [...] Ze wszystkich stron otoczyli nas oficerowie z aparatami fotograficznymi.
Robiliśmy różnego rodzaju ćwiczenia, a każda faza trwała kilka minut i była fotografowana. Kazano nam klękać, padać i tarzać się w błocie, rozebrać się i krzyczeć, że jesteśmy z tego zadowoleni. Bito nas przy tym i kopano; cynicznie się śmiano, depcząc po nas. Następnie przynieśli dwie pary dużych, krawieckich nożyc, którymi kazali nam obcinać sobie nawzajem brody. Jeśli ktoś niedostatecznie szybko i dokładnie wypełniał zadanie, podchodził sadysta i nauczał, w jaki sposób tnie się po uszach i twarzy. Wszystko to było wielokrotnie fotografowane.
Warszawa, 15 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
17 kwietnia 1941. W przeddzień świąt [paschalnych] rozegrały się straszne sceny w lokalu organizacji uchodźców. Zebrało się tam 7–8 tysięcy uchodźców, którzy czekali na macę i paczki [z żywnością]. [...] Zgłosili się po paczki ludzie uważani w swoim środowisku za zamożnych, [którzy jeszcze] niedawno pomagali innym. Nie sposób opisać rozpaczy tych, którzy [paczek] nie dostali. [...]
Gmina nie dostarczyła [do obozów pracy] odpowiedniej liczby ludzi. Dlatego też policja żydowska wraz z polską musiały wyłapywać tych, którzy uznani zostali za zdatnych, otrzymali powołania, lecz nie stawili się. Rzecz oczywista, że nie nocowali oni w domu. Łapano nawet ludzi w wieku ponad pięćdziesiąt lat. [...] Była to prawdziwa orgia. Młodsi ludzie ukrywali się na dachach, w piwnicach, w kuchniach ludowych i innych lokalach publicznych.
Dni 19–21 kwietnia pozostaną na zawsze w pamięci ludności żydowskiej w Warszawie. Gmina, wspomagana przez policję żydowską, powróciła do starych, smutnych tradycji łapanek na ludzi. [...] Pierwsza noc była straszna. To właśnie wtedy nadano policji żydowskiej „honorowy” przydomek „gangsterów” [...]. Żydowska i polska policja, zamiast szukać tych, którzy się ukryli [...], otoczyły szereg kamienic i zażądały okupu. [...] Zabierano, rzecz zrozumiała, tylko tych, którzy nie mogli się wykupić, i tych, którzy zostali zwolnieni jako chorzy lub jako jedyni żywiciele rodzin.
Warszawa
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wiem, że wśród Żydów na świecie istnieje obawa, czy w Polsce wyzwolonej nie dojdzie do głosu antysemityzm. Jestem głęboko przekonany, że – nie. Naród polski cierpi obecnie na równi z ludnością żydowską w Polsce straszliwy ucisk i prześladowanie. Ludność polska i żydowska jest zjednoczona, jak nigdy, wspólnymi cierpieniami, wspólnym pragnieniem wyzwolenia i wspólną nienawiści a do wroga.
[…]
Czy w Polsce jest za dużo Żydów i czy będą oni musieli emigrować po wojnie z Polski?
Na to pytanie można odpowiedzieć: i tak i nie! W Polsce gospodarczego niedorozwoju jest Żydów za wiele, bo i setki tysięcy Polaków nie miało pracy i żyło w nędzy. Gdyby istniały kraje bez ograniczeń imigracyjnych – emigrowaliby z Polski dobrowolnie bez przymusu nie tylko Żydzi, lecz i Polacy, którzy nie znajdowali w kraju zatrudnienia i nie mieli zapewnionych środków egzystencji.
W Polsce, która będzie rozwijała swoją gospodarkę przemysłową i zmieniała swoją jednostronną strukturę kraju rolniczego na kraj odpowiednio uprzemysłowiony, znajdą wszyscy Polacy, Żydzi i Ukraińcy zatrudnienie. Zagadnienie emigracyjne w ogóle straci na aktualności. A nie zapominajmy, że wrócimy do Polski nie tylko zniszczonych wsi i miast, zrujnowanego przemysłu, ale i pozbawionej inteligencji. Dla odbudowy kraju będziemy potrzebowali zatem nie tylko dużo rąk ludzkich, ale i mózgów. Inżynier, lekarz, prawnik, uczony będzie Polsce potrzebny bez względu na to, czy jest Polakiem lub Żydem. […]
Wierzę, że w Polsce przyszłej, w Polsce rozwijającej się gospodarczo po linii interesów całego narodu nie będzie antysemityzmu ani uczuciowego ani gospodarczego.
[…]
Wszelki antysemityzm musi być potępiony nie tylko dlatego, że jest sprzeczny z uczuciami ludzkimi, że jest on niegodnym człowieka barbarzyństwem, że jest ideą nienawiści zamiast miłości, ale i dlatego, że uniemożliwia rozwiązanie harmonijnego współżycia Żydów z resztą społeczeństwa polskiego.
Londyn, 20 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Na Nowolipiu działa – pod kierownictwem aktorki, Diany Blumfeld, żony Jonasa Turkowa – mały teatr wystawiający sztuki w języku nowohebrajskim (jidysz), zwany „Azazel”. Na Nowolipkach [Nowy] Teatr Kameralny daje przedstawienia w języku polskim. Od czterech tygodni grają w nim popularną komedię pióra czeskiego dramaturga, Polaczka, pod tytułem: „Doktor Beghorf przyjmuje od drugiej do czwartej”. Gwiazdami tego teatru są: Michał Znicz, Aleksander Borowicz i Władysław Gliczyński.
Wielkie sukcesy odnosi Teatr Femina na Lesznie. Można w nim zobaczyć Aleksandra Minowicza, Helenę Ostrowską, Franciszkę Man, która wygrała międzynarodowy konkurs tańca, Kinelskiego, Pruszycką wraz z jej baletem, Noemi Wentland i wiele innych znakomitości, o których żydowskim pochodzeniu nikt przed wojną nie wiedział. Na repertuar „Feminy” składają się rewie i operetki. Ostatnio wystawiono „Barona Kimmela” i rewię, w której przede wszystkim prezentowano skecze i piosenki o Judenracie. Była to ostra satyra skierowana przeciw „rządowi” i „ministrom” getta.
Warszawa, 20 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Nie ma usprawiedliwienia dla podłych kreatur, które powodowane chęcią zysku stały się funkcjonariuszami przemocy. Nie ma usprawiedliwienia dla panoszącej się na ulicy żydowskiej korupcji, która zrzuca cały ciężar obozów pracy na barki wygłodzonej i wyczerpanej biedoty getta. Obozy pracy, które były i są aktem gwałtu i przemocy ze strony rządzącego faszyzmu, powinny napotkać bierny, lecz zdecydowany opór [...]. Nie ma w naszych szeregach miejsca dla ludzi, którzy bądź z własnej woli, bądź też na wezwanie stawiają się sami do obozu. Wzywamy was do dołożenia wszelkich starań i wysiłków celem ukrycia siebie i towarzyszy przed obozami pracy. Wzywamy was do utrudniania w miarę możliwości funkcjonariuszom bezprawia wykonywania ich niecnych zadań.
Warszawa, 21 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Warszawa. Wywiezienie funkcjonariusza funkcjonariusza Służby Porządkowej do niemieckiego obozu pracy
25 kwietnia 1941 o godzinie 21.30, po wyjściu z siedziby rejonu II Służby Porządkowej, gdzie odbyła się odprawa służby nocnej, zostałem na ulicy Żelaznej, wraz z porządkowymi Rotsztajnem i Fizenfeldem, otoczony przez kilku uzbrojonych funkcjonariuszy Lagerschutzu [straży obozowej], poturbowany gumowymi pałkami, pozbawiony czapki, opaski i numeru służbowego oraz pod groźbą użycia karabinu brutalnie popchnięty do szeregów przechodzącej kolumny obozowiczów. Moje próby wyjaśnienia, że pełnię w tej chwili służbę, że posiadam legitymację podpisaną przez władze niemieckie i że Służba Porządkowa jest wolna od pracy w obozach, dały efekt wręcz odwrotny — spowodowały cały szereg nowych uderzeń gumowymi pałkami po twarzy i plecach. Usiłowałem, przechodząc przez wylot na Chłodnej, zwrócić się do pełniącego tam służbę wartownika niemieckiego, aby spowodować jego interwencję, ale zostałem siłą odepchnięty przez kilku funkcjonariuszy Lagerschutzu [...].
Pognano nas bez czapek, pod gradem uderzeń, aż do Dworca Wschodniego, zmuszając po drodze do dźwigania na barkach odstających obozowiczów, przy czym członkowie Lagerschutzu stale odgrażali się: „My wam pokażemy za wasze skargi przed Niemcami, żywymi was nie wypuścimy! Jak psy zakatrupimy”. [...] Tak zawlekli mnie koleją do Garwolina, stamtąd do odległej o 25 kilometrów Wilgi i posadzili w obozie pracy, bez ekwipunku, bez koców, bez jedzenia, bez możności zawiadomienia o moim losie rodziny.
Warszawa, 25 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś po raz kolejny przyszli do szkoły Niemcy. Ostatnio pojawiają się coraz częściej. Gdy tylko ich szary automobil wjeżdża w naszą ulicę i widzimy przez okno grupę wysiadających oficerów w żółtych mundurach z czerwonymi opaskami i swastykami, w klasie zaczyna się ogromny ruch. Nauczyciele wyciągają z teczek najlepsze prace uczniów. My pospiesznie zakładamy opaski z gwiazdą, które należy nosić także na okryciach i swetrach. Szybko robimy porządek. Boże broń, żeby Niemcy znaleźli na podłodze choćby ścinek papieru.
Wchodzą wyniośli, pewnym krokiem. W sali panuje śmiertelna cisza. Inżynier Goldberg świetnie znający niemiecki wita wizytatorów. Odpowiada na ich pytania i pokazuje najlepsze rysunki. Niemcy nie są zainteresowani ilustracjami ani projektami architektonicznymi, najwięcej uwagi poświęcają rysunkom technicznym, przy których zatrzymują się długo i krytykują każdy szczegół. Przed wyjściem sprawdzają nasze opaski i jeśli trafią na jakąś trochę pogniecioną, krzyczą i grożą, że zamkną szkołę. Gdy tylko szare auto odjedzie, oddychamy z ulgą i wracamy do pracy.
Warszawa, 27 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Po drugiej stronie kolczastych drutów króluje wiosna. Z mojego okna widzę młode dziewczyny z bukiecikami fiołków spacerujące „aryjską” stroną ulicy. Czuję nawet słodki zapach rozwijających się na drzewach pączków. Ale w getcie nie ma ani śladu wiosny. Tutaj promienie słońca pochłaniane są przez ciężkie, szare płyty chodników. Na nielicznych parapetach kiełkują długie i cienkie łodyżki cebuli, raczej żółte niż zielone. Gdzież się podziały moje cudowne wiosenne dni z dawnych lat, wesołe spacery w parku, narcyzy, bzy i magnolie, które wypełniały mój pokój? Dziś nie mamy ani kwiatów, ani w ogóle żadnych zielonych roślin.
To moja druga wiosna w getcie. Na wózkach z warzywami widać tylko brudną rzepę i zeszłoroczną marchew. Obok wozy pełne cuchnących ryb – maleńkich, rozkładających się rybek. Po jeden złoty za funt. Te ryby stanowią teraz najważniejszy produkt żywnościowy w getcie. Jedyny, jaki Niemcy dopuścili do wolnej sprzedaży. Oczywiście, można też dostać mięso, kurczaki i nawet prawdziwego karpia na szabas. Bazar na Lesznie dysponuje wszystkim, czego dusza zapragnie – ale kurczaki kosztują po dwadzieścia złotych za funt. Koszerne mięso i ryby są jeszcze droższe; mogą sobie na to pozwolić tylko ci, którzy mają duże zasoby pieniężne, a takich ludzi zostało już w getcie bardzo niewielu.
Warszawa, 20 maja
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Pojawiły się nowe kawiarnie i drogie magazyny spożywcze, w których wszystko można dostać. Na Siennej i Lesznie widzi się kobiety w eleganckich płaszczach i sukniach modelowanych przez najlepszych krawców. Getto ma nawet swoją własną modę. Większość kobiet nosi długie żakiety bez kołnierzyków i klap, tak zwane „francuskie blezery” i układane spódnice. Kapelusze są przeważnie małe, okrągłe i bardzo wysokie. Szalenie modne są także wysokie buty na korku. Najmodniejsze kolory to szary i ciemnoczerwony. Jeśli pogoda jest ładna, widuje się piękne suknie z francuskiego jedwabiu w duże kwiaty.
Elegancki świat spotyka się w „Cafe Sztuka”, na Lesznie, w najpopularniejszym miejscu getta. Przy gustownie nakrytych stołach i dźwiękach świetnej orkiestry bawią się zamożne klasy getta. Dokładnie tak samo jak przed wojną: plotkują i omawiają ostatnią modę. Słuchają piosenkarki, Very Gran, która odnosi ogromne sukcesy. Na Lesznie są też inne kawiarnie. W „Cafe pod Fontanną” grywa Władysław Szpilman.
Warszawa, 20 maja
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Lwów, 1 czerwca
21 miesięcy minęło pod władzą Sowietów. [...] Boimy się najwięcej tego, że nas już stąd nigdy nie wypuszczą. Granice Związku Sowieckiego to gorsze niż mur chiński. Odepchnięci od Zachodu, od swego kraju, od kultury burżuazyjnej, demokratycznej, zachodniej, drżymy, że już nigdy nie powrócimy do swoich, do domu, do kultury europejskiej. Ta obawa dożywotniego pobytu w raju bolszewickim najbardziej nas przytłacza. Z lekkomyślnością bardziej niż karygodną, bo mieliśmy już smutne doświadczenie, nie myślimy o możliwości wojny na tym terenie, prowadzimy strusią politykę „niech na całym świecie wojna”... Cieszymy się z bezpieczeństwa, jakie rzekomo daje pakt niemiecko-sowiecki, wzdrygamy się na myśl o bombach niemieckich i o tym wszystkim, co one ze sobą przyniosą, a co już raz przeżyliśmy, i udajemy przed sobą, że wierzymy w pokój, bo tak sobie życzymy. [...]
12 czerwca
[Polacy] z coraz większą nienawiścią odnoszą się do bolszewików i coraz nieufniej przyjmują oferty przyjaźni, choć wiedzą, że w razie konfliktu z Niemcami — Rosja pomoże w wyzwoleniu Polski. Tylko Żydzi nie wahają się, bez względu na swój uczuciowy czy rozumowy stosunek do Związku, choć ucierpieli, choć ich majątki skonfiskowano, ich rodziny wywieziono, mimo to liczą jedynie na Rosję, bo wszystko jest lepsze od Niemców. [...]
20 czerwca
Obawiamy się wojny [...]. Rozsądniejsi zaczynają już myśleć o czynieniu zakupów, a są nawet tacy, którzy marzą o tym, aby ich wywieźć na Sybir czy do Kazachstanu. Ludzie kupują sobie putiowki (karty podróży i pobytu w uzdrowiskach) na Krym i Kaukaz, byle dalej na wschód. Są i tacy, którzy wnoszą podania do swych urzędów z prośbą o przeniesienie ich na skromniejsze nawet stanowisko, ale do Charkowa, Donbasu i dalej. Niektórzy żałują, że ukrywali się rok temu przed NKWD, które szukało ich, aby wywieźć.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Szpital „Czyste” właściwie przestał być szpitalem. Nie jest on nawet przytułkiem, albowiem człowiek chory — poza pozbawioną środków pomocą lekarską — nie znajduje tu dosłownie nic. Żywienie chorych w szpitalu jest zupełną fikcją. Porcje jedzenia, dające razem około 700 kalorii dziennie, nie są w stanie, w minimalnym choćby zakresie, podtrzymać organizmu. Toteż chory, który na swe nieszczęście musi przebywać w szpitalu dłużej, a nie ma środków na żywienie się na koszt własny, dostaje w szpitalu (!) obrzęków głodowych i szybko umiera z głodu — niezwykły postęp leczenia głodowego! [...]
Drugą fikcją w naszym szpitalu stała się czystość. Chorzy leżą bardzo często bez bielizny, a szycie nowej, z zakupionego po długich tarapatach płótna, jest kolosalnie utrudnione z powodu braku funduszy... na nici. Brak również dostatecznej ilości materacy. Sienników wprawdzie szpital trochę posiada, lecz nie można do nich dostać słomy — sprawa rozbija się znów o brak gotówki. Skutek: w jednym łóżku leży po dwóch chorych — i to na oddziałach zakaźnych.
Szpital posiada o wiele za mało łóżek. Epidemia wciąż trwa. Przypadków chirurgicznych jest dużo. [Ale] [...] szpital nasz nie jest obecnie szpitalem i dłużej w takich warunkach egzystować nie może!
Warszawa, 4 czerwca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W getcie pojawił się nowy środek transportu: przez okno naszej szkoły zobaczyłam dziś po raz pierwszy tramwaj konny. Jeden z naszych nauczycieli, starszy już mężczyzna, zauważył żartobliwie, że najwyraźniej robi się coraz młodszy, bo nagle wracają dni jego dzieciństwa, kiedy to w Warszawie były tylko konne tramwaje. [...]
Omnibusy 1941 roku zwane są kohn-hellerkami od nazwisk założycieli spółki transportowej. Są to drewniane wagony, wyglądają jak zwykłe tramwaje: górna część pomalowana jest na żółto, dolna na niebiesko, a w środku znajduje się biała gwiazda Dawida z napisem TKO (Towarzystwo Konnych Omnibusów). Pojazd taki porusza się na wysokich kołach i sprawia wrażenie gigantycznej żółto-niebieskiej opaski na rękę. Woźnica i konduktor noszą specjalne, ciemne mundury. Bilet kosztuje dwadzieścia groszy. Często woźnica zatrzymuje omnibus w środku trasy, żeby „zatankować”, to znaczy napoić dwie wychudzone i zmordowane szkapiny, które ledwo ciągną zatłoczony wóz.
Omnibusy należą do prywatnego przedsiębiorstwa; oprócz Kohna i Hellera jest jeszcze pewna liczba udziałowców z mniejszymi wkładami, ale mówi się, że głównymi wspólnikami są panowie z gestapo, którzy dostali zezwolenie na to przedsięwzięcie.
Warszawa, 5 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś znalazłam nielegalną ulotkę między stronami „Gazety Żydowskiej” – oficjalnego pisma getta. Podejrzewam, że wetknął ją tam sam listonosz.
Ulotka jest powielona na eleganckim, różowym papierze listowym; zawiera wiadomości podawane przez British Broadcasting Corporation (BBC) i ostrzeżenie, by nie pozwalać się wprzęgać do pracy dla Niemców.
Wiadomości wojenne zawarte w tej nielegalnej ulotce różniły się bardzo od publikowanych w „Gazecie Żydowskiej”, która przecież jest drukowana w Krakowie za zezwoleniem gubernatora Franka! Ale czytelnicy legalnej gazety i tak ignorują pierwszą stronę – interesuje ich środek ze względu na doniesienia z różnych wydzielonych dzielnic żydowskich w Generalnej Guberni. Tak więc „Gazeta Żydowska” stanowi jedyny legalny środek przekazu informacji między gettami. Z notek nadsyłanych przez Rady Żydowskie czy Rady Starszych różnych gmin można zebrać bardzo ważne informacje dotyczące warunków życia, liczby uchodźców w różnych miastach, sytuacji rozmaitych organizacji pomocy, szpitali itp.
Jedną z najpopularniejszych rubryk jest „Skrzynka pocztowa”, w której znajdują się odpowiedzi na pytania, co jest dozwolone, a co zakazane. Zazwyczaj odpowiedź brzmi: „zakazane”, ale czytelnicy i tak wciąż zadają te same pytania. [...]
„Gazeta Żydowska” ma swoje biuro w Warszawie, na ulicy Elektoralnej. Jest bardzo popularna, a każdy jej egzemplarz czytany jest przez setki osób, bo Niemcy pozwalają jedynie na ograniczony nakład. Jest to jedyna legalna gazeta dla trzech milionów polskich Żydów, którzy przekazują ją sobie z rąk do rąk.
Jeszcze większe jest zainteresowanie nielegalną prasą, która publikowana jest nieregularnie, ale za to stanowi jedyne źródło rzetelnej informacji o wydarzeniach politycznych i przebiegu wojny. Od czasu do czasu ojciec przynosi do domu taką gazetkę. Zanim pozwoli sobie na przekazanie jej nam, zamyka drzwi na zasuwę. Zobowiązał się do przekazywania gazety innej osobie, której nazwiska nie chce zdradzić. A więc ulotki krążą od domu do domu.
Warszawa, 10 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto staje się coraz bardziej zatłoczone; stale napływają nowi uchodźcy. Są to Żydzi z prowincji, których obrabowano z wszystkiego, co posiadali. Scena ich przybycia zawsze wygląda tak samo: strażnik przy bramie sprawdza personalia uchodźcy, a gdy stwierdzi, że ten jest Żydem, popycha go kolbą karabinu na znak, że wolno mu wejść do naszego raju...
Ludzie ci są obdarci, bosi i mają tragiczne oczy głodnych. W większości to kobiety i dzieci. Przechodzą pod opiekę Gminy, która umieszcza ich w tzw. domach. Tam wcześniej czy później umierają.
Odwiedziłam taki dom uchodźców. Jest to zdewastowany budynek. Ściany działowe wyburzono, by utworzyć wielkie sale; nie ma wygód, kanalizacja zniszczona. Pod ścianami prycze z desek nakryte szmatami. Tu i ówdzie leży brudna, czerwona pierzyna. Widziałam półnagie, brudne dzieci leżące apatycznie na podłodze. W kącie siedziała śliczna cztero czy pięcioletnia dziewczynka, płakała. Nie mogłam się powstrzymać, by nie pogłaskać jej zwichrzonych, jasnych włosów. Dziecko spojrzało na mnie wielkimi, niebieskimi oczyma i powiedziało: „Jestem głodna”.
Opanowało mnie uczucie głębokiego wstydu. Jadłam tego dnia, ale nie miałam przy sobie ani kawałka chleba, żeby dać temu dziecku. Nie śmiałam spojrzeć jej w oczy: odeszłam.
Warszawa, 12 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Przyszedł do nas z Południowej Zelman, byliśmy bardzo ciekaw[i] poco on idzie. Mówił, że z Bielin przyjechał ktoś na rowerze i powiedział żeby sprzątnąć lepszą bieliznę i ubranie, bo Żandarmerja ma jeszcze tu być. Jeszcze w jego obecności sprzątnęliśmy lepsze rzeczy. Ja wychodziłem kilka razy patrzeć czy jeszcze nie jadą, ale nie było ich widać. Na wsi panowała okropna panika, jakby mieli nadjechać bandyci. Wtem już przyjechali, najprzód zrobili rewizje u jednego gospodarza i odjechali. Gdy byli już blisko nas to myślałem że, serce mi wyskoczy, tak mi biło, ale Dzięki Bogu że, Żandarmerja nie wstąpiła do nas bo pewno mieli u nas być. Ale ja mówiłem że, jak będą jechać z powrotem to wstąpią. Byliśmy tak przelęknięci że, nie wiedzieliśmy co się z nami dzieje. Gdy Żandarmerja jechała z powrotem, również nie wstąpiła. Ja zaraz poszedłem za nimi czy gdzie nie wstępują. Wstąpili u tych co byli rano. Czy co zarekwirowali tego nie mogę powiedzieć bo nie wiem.
Krajno, pow. kielecki, 17 czerwca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Jeszcze było ciemno gdy tatuś nas wszystkich pobudził i kazał słuchać jaki okropny huk słychać z północo-wschodu. Taki huk był że, ziemia się trzęsła. Przez cały dzień słychać taki huk. Nad wieczorem jechali z Kielc Żydzi to powiedzieli że, Rosja Sowiecka wypowiedziała Niemcom wojnę. Dopiero teraz zrozumiałem całodzienny huk.
Krajno, pow. kielecki, 22 czerwca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
22 czerwca
Grom z jasnego nieba. [...] Żydzi są przerażeni. Nikt nie chce widzieć Niemców na oczy, ale wszyscy są przekonani, że wkroczenie ich to już nie kwestia dnia, lecz godzin. Uchodźcy nie mają tu swoich rzeczy, więc prędzej decydują się na ucieczkę, choć mało kto wierzy w skuteczność, mając już praktykę, że Niemcy wszędzie potrafią doścignąć. [...]
28 czerwca
Od nocy do wieczora przebywamy w schronach. Bombami nie przejmujemy się wcale, ale smutni jesteśmy i bezradni, przybici i zrezygnowani. Już dawno stwierdziłem, że wszystko trzeba w życiu przeżyć. Że Niemców nie można uniknąć. Tak, poznamy dolę żydowską u Hitlera. Trzeba na najgorsze być przygotowanym i ze stoicyzmem przyjąć wszystko, co nas spotka.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Piszę te słowa w schronie naszego domu. Mam nocny dyżur jako członek ochrony przeciwlotniczej. Rosjanie bombardują coraz częściej. Nasz dom stoi w niebezpiecznym punkcie – blisko głównej stacji kolejowej. Jest jedenasta. Siedzę przy małej, karbidowej lampce. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań wojennych między Rosją a Niemcami mogę pisać. Szok był ogromny. Wojna między Niemcami i Rosją! Któż mógł mieć nadzieję, że to nastąpi tak szybko!
[...]
Godzina policyjna w getcie zaczyna się teraz o siódmej, a nie o dziewiątej; za nieprzestrzeganie obowiązku zaciemnienia grozi kara śmierci. Ale to nic nowego. Syreny wyją dość często. Oślepiające światła rakiet rzucanych nad Warszawą przez radzieckich lotników robią ogromne wrażenie. Pomagają Czerwonym Wojskom Lotniczym bombardować precyzyjnie obiekty wojskowe i lotniska dookoła Warszawy. [...]
Prasa podziemna ukazuje się teraz częściej i spełnia ważną funkcję. Małe bibułki przynoszą nam powiew nadziei i podtrzymują moralnie.
Zdaje się, że właśnie jest alarm; tak, długi gwizd syreny. Muszę biec obudzić komendanta.
Warszawa, 26 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
30 czerwca Niemcy wkroczyli do Lwowa. [...] Przed sklepami spożywczymi olbrzymie kolejki. Dochodzi do coraz częstszych niesnasek, Żydów wypychają, obrzucają ich najgorszymi epitetami. Atmosferę pogromową wzmagają opowiadania o okrucieństwach bolszewickich. [...]
Niemcy wykorzystali to. Rozdmuchali tę sprawę do potwornych rozmiarów. Kazali rozkopać groby w więzieniach. Olbrzymie tłumy ciągnęły tam, jak na pielgrzymkę. „Męczennicy narodu zakatowani przez katów żydowskich z NKWD.” [...]
Po ulicach grasowały bandy, napadały na Żydów, których bito w okrutny sposób. Z mieszkań powyciągano mężczyzn Żydów do uprzątnięcia trupów. Tłumy zgromadzone przy więzieniach, uzbrojone w laski, żelazne drągi, tworzyły szpalery, którymi przechodzili Żydzi. Bito ich, czym popadło. A gdy wreszcie skopani, ociekający krwią dotarli do „miejsca pracy”, musieli wygrzebywać trupy i układać je w grobach. Przy tej okazji podlegali najbardziej wyrafinowanym torturom. [...] Część skatowanych Żydów wróciła do domów, ale znaczna część już nie.
Lwów, 30 czerwca–3 lipca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W czwartek rano zaczyna się zbierać na burzę. Przed budynkiem, gdzie mieściło się NKWD, zbierają się tłumy ludzi żądając życia i krwi żydowskiej. Po południu zaczynają zatrzymywać na ulicy ludzi mających wygląd semicki, a następnie wywlekać z domów mężczyzn Żydów. Prowadzi się ich na NKWD, bijąc po drodze, tak że wielu ginie na ulicy pod pałkami. Wytrzymalsi, którzy przychodzą tam żywi, przechodzą z rąk cywilnych morderców w ręce żołnierzy niemieckich, którzy ich dziesiątkują, tzn. co dziesiąty zostaje na miejscu zastrzelony, a pozostali zostają wtrąceni do [nieczytelne] i tam w straszliwy sposób [nieczytelne] i zostają przez całą noc i połowę następnego dnia, aż do zakończenia pogromu w niepewności nie co do losu, bo o śmierci nikt nie wątpił, ale co do tortur, jakim jeszcze zostaną poddani.
Borysław, 3 lipca
Inny pogrom, oprac. Andrzej żbikowski, „Karta” nr 6/1991.
W piątek od świtu odbywa się dalej masowa masakra nie tylko mężczyzn, ale także kobiet. Te wyciąga się z domów pod pretekstem mycia trupów, tzn. ludzi zamordowanych poprzedniego dnia, i przy tym zajęciu bije się je żelaznymi pałkami na śmierć. Ludzi zatłuczonych do nieprzytomności „litościwi i humanitarni” żołnierze niemieccy uśmiercają strzałami rewolwerowymi i odwrotnie – ludzi tylko postrzelonych, ale jeszcze żywych, zatłukuje się ostatecznie pałkami. Trwa to do południa, kiedy to na rozkaz władz niemieckich pogrom zostaje przerwany.
Ja sama pogromu nie widziałam, bo przez cały czas jego trwania siedziałam schowana w komorze. Słyszałam tylko, jak przychodziły coraz to nowe grupy pogromczyków, jak rozbija się drzwi naszego domu, tłucze szyby, szkła i lustra w mieszkaniu, wynosząc przy tym, co się daje. Słyszałam także chóralny śpiew Niemców stojących (jak się potem dowiedziałam) szeregiem na chodniku i przypatrujących się, a nawet robiących fotograficzne zdjęcia tego ciekawego i już przez długi czas nie spotykanego widowiska. A poprzez śpiew, niejako na jego tle, słychać było dzikie krzyki ofiar.
Borysław, 4 lipca
Inny pogrom, oprac. Andrzej żbikowski, „Karta” nr 6/1991.
Droga Pani,
[...] Jest jedno słowo niezbyt literackie, którym określam dokładnie mój obecny stan: skapcaniałam zupełnie. Po francusku to się nazywa „dégringolade”. Uczę się jeszcze tego pięknego języka, bo mój profesor nie przyjął „dymisji” i przychodzi dalej wytrwale, chociaż bezinteresownie. To mi daje trochę odprężenia i pomaga utrzymać mózg w mniej więcej elastycznym stanie. [...] Moje obecne zajęcie, o które Pani pytała, zajmuje mi kilka godzin dziennie. Wędruję po różnych mieszkaniach, na różnych piętrach, z ciężką teczką. Muszę mieć na to dużo sił fizycznych i cierpliwość anioła. Nie wiem sama, skąd bierze się we mnie jedno i drugie, ale się bierze i „interes” rozwija się pomyślnie. Mnie natomiast ubywa na wadze, czyli jesteśmy do siebie w stosunku odwrotnie proporcjonalnym. Niektórzy zresztą mówią, że świetnie wyglądam i też mają swoją rację. Odżywiam się prawie wystarczająco, a więc w porównaniu z innymi świetnie i na pewno lepiej niż Pani, o czym często myślę i bardzo się martwię. U nas tu wiele osób korzysta z zup „ludowych” za 70 groszy, mnie też udało się je otrzymać, więc to bardzo odciąża mój budżet.
Sporo czasu zajmuje mi dom, chociaż prowadzę się ostatnio jako gospodyni dość swobodnie, bo po prostu nie mam sił, a froterowanie podłogi ponad siłę uważam za przesadę. Czytam teraz bardzo mało i tylko po francusku. Do polskich książek nie mam zupełnie pliwości, a tamte traktuję trochę jak zadaną lekcję, więc mi jakoś idzie. Czytam zresztą tylko „starych mistrzów”, Balzaka, Moliera itp. i strasznie się w tym rozsmakowałam. Zdaje się, że do tego też trzeba mieć pewne przygotowanie życiowe i pewną dojrzałość, bo nie wyobrażam sobie, żebym dwa lata temu umiała tak ocenić wielkość Moliera jak teraz; na pewno bym powiedziała, że jest nudny.
I jeszcze robię jedną rzecz, do której przyznaję się mało komu — studiuję ciągle historię sztuki pod kierunkiem mojego przyjaciela, speca od tych spraw. Jestem już we Francji w XV wieku i przechodzę teraz prymitywy. Staram się nie przerywać, bo to jest poza francuskim jedyny kontakt z nauką, jaki zachowałam. [...]
Teraz już chyba skończę, bo dosyć się naględziłam. Tęsknię za Pani tapczanem z poduszkami, po którym Wituś baraszkował i nie chce mi się wierzyć, że już nigdy nie będę w tym mieszkaniu. [...] To, co my przeżywamy choćby najciężej, nie ma przecież i tak znaczenia wobec Historii, która chodzi teraz po ulicach. Jest nam źle, jesteśmy zmęczone. Wituś nie ma masła, my mamy za mało zupy. Ale teraz prawie wszyscy dorośli i prawie wszystkie dzieci w całej Europie jedzą za mało.
Tylko czy to pokolenie Witusiów uwierzy nam kiedyś, żeśmy przeżyli takie straszne rzeczy? Przy okazji proszę Panią o dużo powiedzonek małego, bo bardzo ich łaknę i mają duże powodzenie. Jak funkcjonuje fabryka obuwia? Czy jest Pani bardzo zmęczona? Czy zarobki się poprawiły? Chciałabym dowiedzieć się wszystkiego osobiście.
Całuję Panią bardzo mocno i malutkiego też z całych sił. Błagam o listy!
Warszawa, 9 lipca
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Szaleje tyfus. Wczoraj liczba zmarłych na tę chorobę przekroczyła dwieście osób. Doktorzy po prostu załamują ręce z rozpaczy. Nie ma lekarstw, a wszystkie szpitale są przepełnione. Wciąż dostawia się nowe łóżka w salach i na korytarzach, ale to nie rozwiązuje problemu; liczba ofiar wzrasta z dnia na dzień.
Szpital na rogu Leszna i Rymarskiej wywiesił w oknie izby przyjęć napis: „Nie ma miejsc”. Szpital dziecięcy Bersona na Siennej pełen jest dzieci w różnym wieku – wszystkie chore na tyfus. Całkowicie zamknął podwoje szpital na rogu Leszna i Żelaznej – nie ma tam miejsca dla ani jednego pacjenta więcej. [...]
Epidemia przybrała szczególnie ostrą formę w regionie Gęsiej, Nalewek, Nowolipek i Nowolipia. W „małym” getcie sytuacja jest trochę lepsza, bowiem jest to okolica zamieszkana przez zamożnych ludzi, którzy mogą pozwolić sobie na prywatną opiekę medyczną.
Warszawa, 29 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Od 22 miesięcy Polska walczy nieugięcie o swoją Niepodległość i Wolność. Nie skapitulowała ona ani na chwilę. Armia Polska na polach Francji, pod Narwikiem, na Bliskim Wschodzie, czynami bohaterskimi jej lotnictwa i marynarki, jako też pogotowiem bojowym armii lądowej w Wielkiej Brytanii stwierdza przed całym światem i symbolizuje wraz z Rządem Rzeczypospolitej niezłomną swoją wolę do dalszej walki o zwycięstwo razem z Wielką Brytanią i jej aliantami.
We wszystkich wysiłkach i walkach zbrojnych Rzeczypospolitej Żydzi polscy brali i biorą udział, spełniając patriotycznie swój naturalny obowiązek obywatelski.
Obecnie Rząd nasz i Naczelne Dowództwo przystępuje do powiększenia kadr Polski walczącej także poza granicami Wielkiej Brytanii. Obywatele polscy bez różnicy na wyznanie i narodowość ocenią z pewnością należycie wagę tego wysiłku i Żydzi polscy, gdziekolwiek się znajdują, czynem stwierdzą swą współtroskę i swą współodpowiedzialność za los i przyszłość Rzeczypospolitej, której będą w pełni równouprawnionymi obywatelami.
Żydostwo jako całość stoi po stronie walczących Demokracji. Jego los i przyszłość jest częścią gigantycznej walki, którą obecnie Demokracje staczają przeciwko zalewowi barbarzyństwa i gwałtu. Walka Polski o wolność jest i naszą walką Żydów polskich. […]
Jako zastępca żydostwa polskiego w Radzie Narodowej RP zwracam się do Was, Żydzi polscy, gdziekolwiek się znajdujecie, z tym apelem, przekonany do głębi, iż wszelkie wysiłki Naczelnego Dowództwa Armii Polskiej o Jej powiększenie i umocnienie znajdą w Was naturalne, gorące poparcie dla wspólnego zwycięstwa.
Windsor, Kanada, 17 sierpnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
O 8-ej godzinie poszedłem do pracy, nie tylko ja szedłem, szło jeszcze kilku chłopaków. Gdy przyszliśmy to woźny kazał żeby ja i jeden chłopak podawaliśmy kamienie murarzowi. Nie była to ciężka praca, lecz bardzo mi się przykrzyło przy tej pracy. Gdy mieliśmy odchodzić to sekretarz mówił żebyśmy 7 przyszli do pracy.
Krajno, pow. kielecki, 4 września
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Dziś również poszliśmy do pracy. Dziś przyszło kilkanaście osób do pracy. Kilka osób poszło szorować i bielić areszt gminny, ja też poszedłem razem z nimi. Ponieważ było dużo osób to skończyliśmy wszystkie prace i poszliśmy wczas do domu.
Krajno, pow. kielecki, 7 września
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
W noc Rosz Haszana Niemcy zebrali przedstawicieli Gminy z inżynierem Czerniakowem na czele i oświadczyli, że żądają natychmiast pięciu tysięcy mężczyzn do obozów pracy. Gmina odmówiła wykonania tego rozkazu. Wtedy Niemcy wpadli do getta i urządzili prawdziwy pogrom. Polowanie na ludzi trwało cały wczorajszy dzień i dziś rano, ze wszystkich stron słychać było strzały.
Akurat byłam na ulicy, gdy zaczęło się polowanie. Udało mi się wpaść do bramy pełnej ludzi, którzy stali tam już od dwóch godzin. Kwadrans po ósmej, zdając sobie sprawę, że droga z Leszna na Sienną zajmie mi pół godziny, zdecydowałam ruszyć do domu, aby zdążyć przed godziną policyjną.
Na rogu Leszna i Żelaznej ogromna masa ludzi stała w wojskowych szeregach przed biurem pracy. Większość z nich stanowili młodzi mężczyźni w wieku od osiemnastu do dwudziestu pięciu lat. Żydowscy policjanci zmuszeni byli pilnować, żeby nikt nie uciekł. Ci młodzi mężczyźni stali z opuszczonymi głowami, jak gotowi na rzeź. Tysiące mężczyzn, którzy zostali wysłani do obozów pracy, po prostu zniknęło bez śladu.
Warszawa, 23 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Epidemia zbiera ogromne żniwo. Ostatnio śmiertelność osiągnęła pięćset ofiar dziennie. Mieszkanie każdego, kto zachorował na tyfus, jest dezynfekowane. Mieszkania bądź pokoje zmarłych na tyfus są praktycznie zalewane środkami odkażającymi. Wydział zdrowia Gminy robi wszystko, co w jego mocy, by walczyć z epidemią, ale brak lekarstw i miejsc w szpitalach pozostaje nadal głównym powodem wysokiej śmiertelności, a naziści coraz bardziej utrudniają organizowanie medycznej pomocy. Istnieje szeroko rozpowszechnione mniemanie, że hitlerowcy celowo zarazili getto bakcylem tyfusu, aby sprawdzić metody wojny bakteriologicznej, jaką mają zamiar zastosować przeciw Anglii i Rosji. […]
Jednakże bakcyl nie uznaje praw rasowych czy granic getta. Zanotowano kilka tragicznych przypadków tyfusu także po „aryjskiej” stronie, zarażeniu uległo również kilku hitlerowskich strażników. Ale nawet ten fakt jest wykorzystywany przez nazistowską propagandę antyżydowską – teraz Niemcy twierdzą, że Żydzi rozsiewają choroby zakaźne.
Warszawa, 25 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś miałam dyżur na wystawie prac naszej szkoły. Największym powodzeniem cieszą się tzw. martwe natury. Widzowie „ucztują” oczyma patrząc na jabłka, marchewki i inne pożywienie namalowane tak realistycznie. […] Wystawa ma duże powodzenie, obejrzało ją już kilkaset osób.
[…]
Wielu zwiedzających odwiedza salę poświęconą projektom architektonicznym. Projekty te są nieco skomplikowane dla przeciętnego widza. To plany nowoczesnych bloków mieszkalnych i rysunki przedstawiające powojenne domki jednorodzinne otoczone ogrodami; domki te mają dużo okien. Wyglądają niemal jak szklane domy, o których marzył Stefan Żeromski. Ludzie odwiedzający wystawę z dumą patrzą na projekty domów dla żydowskiej ludności w wolnej przyszłej Polsce, która zlikwiduje zatłoczone domy na Krochmalnej i Smoczej, gdzie mieszczą się najciemniejsze piwnice w całym getcie. Ale kiedy nadejdzie ten czas? I ilu z nas dożyje, by móc to zobaczyć?
[…]
Ludzie opuszczają wystawę pełni wrażeń i jeszcze na ulicy kontynuują dyskusje o obrazach i projektach przez dłuższy czas. Nie mogą oni uwierzyć, że takie prace mogły zostać wykonane w murach getta, szczególnie w obecnych warunkach stałych łapanek, głodu, epidemii i terroru. A jednak to fakt! Nasza młodzież dała namacalny dowód naszej siły ducha, mocy oporu, odwagi i wiary w nowy, lepszy świat.
Warszawa, 28 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Sienna wygląda przerażająco. Cała okolica, która jeszcze kilka dni temu tętniła życiem, jest teraz pusta. Przez środek ulicy przeciągnięto zasieki z kolczastego drutu. Od czasu do czasu pojawia się jakiś uzbrojony hitlerowski żandarm lub też polski bądź żydowski policjant. Wszędzie okna są pozamykane, a otwory zaklejone papierem: żydowska kompania sanitarna dokładnie zdezynfekowała domy przed przekazaniem ich do użytku „aryjskiej” ludności polskiej.
Na niektórych balkonach wciąż jeszcze stoją skrzynki z na pół zwiędłymi roślinami.
Warszawa, 6 października
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
[14 października 1941] dowiedzieliśmy się, że tego dnia wyprowadzili 3 tysiące Żydów z drugiego, mniejszego getta i zastrzelili w Ponarach. Pogłoski, że wymordują dwie trzecie Żydów z pierwszego getta, nasilały się z minuty na minutę. Wszystkich ogarnął strach i przerażenie. Wszyscy, którzy mieli pieniądze lub wartościowe przedmioty, przekupywali Niemców oraz Litwinów i w niemieckich autach uciekali do Warszawy, Białegostoku, Lidy i Grodna.
Nie miałam pieniędzy. [...] Postanowiłam się ratować. Trzeba było ryzykować, bo wszystko by przepadło. Razem z przyjaciółką nałożyłyśmy na głowy chustki, jak sziksy [dziewczyny nie-Żydówki], wzięłyśmy koszyki do rąk, dołączyłyśmy do grupy robotników i szczęśliwie przeszłyśmy przez wachę; nie zabrałyśmy ze sobą żadnych dokumentów. Kiedy byłyśmy poza gettem, zdjęłyśmy znaki hańby [opaski z gwiazdą Dawida], które miałyśmy przykryte chustkami.
19 października 1941 opuściłyśmy Wilno. Przyszłyśmy na ,,cmentarz żydowski” w Ponarach. Dzień był bardzo deszczowy. Zatrzymało się przy nas auto z Niemcami i Litwinami; zaprosili nas jako Polki do samochodu. W czasie podróży bez przerwy mówili o Żydach, że trzeba ich wszystkich wymordować. Udawałyśmy, że nic nie rozumiemy, rozmawiałyśmy między sobą po polsku. Niemcy kilkakrotnie próbowali wejść z nami w rozmowę, ale wzruszałyśmy ramionami i udawałyśmy, że nie rozumiemy słowa po niemiecku. Jeden Litwin próbował nawet zagadywać i dowcipkował, że jesteśmy Żydówkami, ale tak go wyśmiałyśmy, iż on też dał się przekonać, że jesteśmy Polkami od pokoleń.
Po 20 kilometrach jazdy wysiadłyśmy z auta. Stał tam akurat inny samochód, przy którym majstrował jakiś cywil. [...] Zaproponował, że nas podwiezie 5 kilometrów. [...] W czasie jazdy powiedział, że zaprosił nas, bo poznał, że jesteśmy Żydówkami. Bał się, by Litwin, z którym rozmawiałyśmy wysiadając z auta, nie rozpoznał w nas Żydówek, bo wtedy byłybyśmy stracone. „Ten Litwin — powiedział — ma tysiące Żydów na sumieniu, których rozstrzelał z Niemcami i innymi Litwinami w Ponarach.”
W czasie opowiadania bardzo się rozpłakał. „Litwini i Niemcy — mówił dalej — przed rozstrzelaniem rozbierają Żydów do naga, bo szkoda im niszczyć ubrań — później je zabierają. Wszyscy sąsiedzi z okolic Ponar nie mogą już wytrzymać i patrzeć na ten nieludzki mord.” Znowu się rozpłakał. Uspokoiwszy się, dał nam wiele wskazówek, jak mamy zachowywać się na drodze.
[...] Weszłyśmy do pierwszej chaty, szukając noclegu. Chłop — bardzo przyjazny — pozwolił nam zanocować i dał nam jeść. Stwierdził, że jesteśmy Żydówkami. Bardzo się dziwił, w jaki sposób dotarłyśmy z Wilna aż tutaj, w jaki sposób zostałyśmy przy życiu. [...] Opowiedział, że w Ejszyszkach Litwini wyprowadzili wszystkich Żydów — mężczyzn, kobiety i dzieci — na cmentarz żydowski, rozebrali do naga i zastrzelili. Opowiadając z detalami o tych wydarzeniach, bardzo się rozpłakał. Żałował zwłaszcza rabina.
Wileńszczyzna, 14–19 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
§4 b)
(1) Żydzi, którzy bez upoważnienia opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim żydom [sic!] świadomie dają kryjówkę.
(2) Podżegacze i pomocnicy podlegają tej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany karany będzie jak czyn dokonany. W lżejszych wypadkach można orzec ciężkie więzienie lub więzienie.
(3) Zawyrokowanie następuje przez Sądy Specjalne.
Warszawa, 15 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Droga, kochana Pani!
[...]
Każde pokolenie, każde społeczeństwo ma jakiś swój udział do odcierpienia i nie wiem, czemu mam się uważać za specjalnie pokrzywdzoną, że „odrabiam” tę wojnę jako mieszkanka getta w Warszawie. Tak mi wypadło w udziale i z tego punktu obserwacyjnego przyszło mi przyglądać się życiu. Nic w tym nie ma poza tym.
Tyle jeżeli chodzi o filozoficzne podejście do zagadnień życia w getcie. Zdaje się, że moja filozofia zmienia się w każdym liście, ale to nie szkodzi. Pani jest jedyną osobą, do której pisuję i lubię pisać, a listy moje mają przecież wartość archiwalną. W każdym razie to bardzo ciekawa pozycja: przeobrażenia kobiety z rezerwatu szczątkowego plemienia Semitów w Europie Środkowej. Jeżeli wojna będzie trzydziestoletnia, jak już kiedyś w Niemczech było, to pozostaną z tego wymierającego plemienia dwa–trzy żywe eksponaty, które będzie można oglądać za specjalną opłatą.
Wróćmy jednak do spraw dzisiejszych: pracuję nieskończoną ilość godzin na dobę, poznaję coraz to nowych ludzi, staję się coraz samodzielniejsza i coraz pewniejsza siebie. Rano, do pierwszej, jestem „panią z czytelni”, bo przychodzą do mnie, od pierwszej do dziewiątej wieczorem jestem „panienką z czytelni”, bo biegam po mieście, wieczorem jestem buchalterką, introligatorką, właścicielką przedsiębiorstwa, a w nocy czasami znów jestem uczennicą. Nie mam czasu o niczym myśleć i o nic się martwić.
Żadne sprawy o znaczeniu ogólnym nie docierają do mnie zupełnie, jestem oddzielona od świata nie tylko murami getta, ale całym porządkiem swego obecnego życia. Krakowskie Przedmieście jest równie daleko, jak Champs-Élysées czy plac św. Marka. Niedawno przerabiałam renesans polski na zakończenie renesansu ogólnego. Zdawało mi się, że Rynek Starego Miasta jest gdzieś na końcu świata i tylko wspomnienie wąskich, kolorowych kamienic nie daje mi wątpić, że istnieje naprawdę. W ciągu ostatniego miesiąca odbyliśmy z moim „profesorem” kilka podróży do Włoch. Byliśmy w Sienie, Pizie, Bolonii i Wenecji. Wkrótce pojadę do Florencji — i to na dłużej.
Pytała mnie Pani poprzednio, co mam zamiar zrobić po wojnie z tym moim „dorobkiem umysłowym”. Ma się rozumieć, że wykorzystać! To będzie właśnie punkt wyjścia dla moich przyszłych studiów i bardzo się na nie cieszę. Dużo już umiem, a jeszcze więcej „widzę”, a to jest w tej „gałęzi wiedzy” najważniejsze. Umiejętność oceniania samemu pewnych rzeczy ma większe znaczenie niż znajomość historii sztuki. Napisałam przez te dwa lata kilka prac, które mogłyby być magisterskimi, jeżeli chodzi o ich rozmiary. Teraz wzięłam się do tłumaczeń z francuskiego; przetłumaczyłam już książeczkę o prymitywach francuskich, i właśnie jedna znajoma polonistka zrobi mi korektę. Mam zamiar dużo tego robić, żeby w przyszłości stać się „ambasadorem francuskiej literatury naukowej z dziedziny estetyki” niczym Boy-Żeleński. No i uczę się dalej francuskiego. Tyle chwalenia się. [...]
Warszawa, 20 października
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Dziś zostały wywieszone ogłoszenia w Kielcach, że kto wejdzie albo wyjdzie z „Dzielnicy Żydowskiej” to jest pod karą śmierci. Bo do tej pory to można było wyjść i wejść do dzielnicy. Bardzo mnie zasmuciła ta nowina, nie tylko mnie ale każdego Izraelita co to słyszał. Nie tylko w Kielcach zostały wywieszone te ogłoszenia ale we wszystkich miastach Generalnego Gubernatorstwa, (tak się nazywa część byłej Polski).
Krajno, pow. kielecki, 1 listopada
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
[...] Gutmanowie mają szansę wyjechania stąd na Kubę. Oczywiście, bardzo sie z tego cieszę, ale dla mnie oznacza to większą samotność. [...] zaczynam w to wątpić, czy będę w stanie przez to wszystko przebrnąć. Ceny rosną z dnia na dzień, tylko połowa paczek przesyłanych przez przyjaciół dociera tu, a na domiar złego dochodzi stałe zmartwienie, jak zdobyć przydział na opał. Gdyby chociaż istniała szansa na znalezienie jakiejś pracy. Ale niestety, jest to dla kobiety raczej niemożliwe. Jedna z moich przyjaciółek próbowała przez dzień kopać ziemniaki. Chociaż jest ona sumienną pracownicą i młodszą niż ja, musiała się poddać. Wieczorem była bliska wyczerpania, zniszczyła sobie swoje ostatnie ubranie i buty. [...] Świat wygląda bardzo ponuro.
Kielce, 7 listopada
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Żyjemy w więzieniu. Przyglądając się opuchniętym, na wpół nagim postaciom, leżącym pokotem na ulicach, doznajemy uczucia, że zostaliśmy zepchnięci do poziomu zwierząt, podludzi, bezdomnych i zaniedbanych. Wychudłe, podobne do trupich czaszek twarze żydowskie, widok gasnących na naszych oczach dzieci — przywodzą na myśl obrazy głodu w Indiach czy leprozoria trędowatych. A jednak rzeczywistość getta przerasta naszą wyobraźnię i tylko jedno mogłoby nas jeszcze przerazić — masowe ludobójstwo zamiast stopniowego wyniszczania i powolnego wymierania.
I choć lęk zamyka usta, to trzeba jednak przyznać, że nagła i gwałtowna śmierć byłaby, być może, dla ginących z głodu wyzwoleniem, gdyż oszczędziłaby im długotrwałych mąk i straszliwej agonii... A jednak... jesteśmy ludźmi, nie zapomnieliśmy, że jeszcze niedawno, zaledwie przed dwoma laty, byliśmy wolni! O, jakże jesteśmy upokorzeni i nieszczęśliwi!
A jednak... chcemy żyć jak ludzie wolni, chcemy żyć i tworzyć! [...] Pragniemy, żeby te właśnie wieczory literackie, które dziś inaugurujemy, stały się jednym z dowodów naszego instynktu przetrwania, przypominały naszą przeszłość i budziły nadzieję na przyszłość. [...] Młodzieży żydowska! Być może wśród was znajdują się przyszli pisarze, tacy jak Wajsenberg. Starajcie się wytrzymać, aż słońce wzejdzie i oświeci ziemię.
Warszawa, 14 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Pierwsze mrozy dały już o sobie znać i ludzie dygocą z zimna. Najstraszniejsze to marznące dzieci, dzieci o bosych nóżkach, gołych kolanach, w postrzępionej odzieży, które stoją milczące i płaczą. Dziś wieczorem słyszałem lament takiego małego, 3- lub 4-letniego szkraba. Z rana prawdopodobnie znajdę jego zmarznięte zwłoki.
Warszawa, 14 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Na dworze szaleje zamieć […]. Podczas tych potwornie zimnych dni jedno nazwisko jest na ustach wszystkich: Kramsztyk, człowiek, który zajmuje się dystrybucją opału. Niestety, ilość węgla i drewna, jakie Niemcy przydzielili dla getta, jest tak mała, że ledwie wystarcza na ogrzewanie urzędów takich, jak administracja Gminy, poczta, a także budynków szpitalnych i szkolnych. Tak więc dla ludności prawie nic nie zostaje. Na czarnym rynku węgiel osiąga fantastyczne ceny, a często w ogóle jest nie do dostania.
[…]
Głód przybiera coraz potworniejszą postać. Ceny jedzenia ciągle rosną. Teraz funt czarnego chleba kosztuje już cztery złote, a białego sześć złotych. Masło – czterdzieści złotych za funt; ta sama ilość cukru od siedmiu do ośmiu.
Warszawa, 22 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Droga Pani Stefanio!
[...]
godz. 23.15
Kończę wieczorem w domu. Lampa karbidowa nie tylko nie rozjaśnia należycie otoczenia, ale przyczynia się wydatnie do zaciemniania umysłów. Działa przy tym podobno zabójczo na płuca, z czego wniosek, że najbliższą epidemią będzie u nas gruźlica. Kupiłam teraz do Czytelni Czarodziejską górę Manna i chciałam ją przy okazji przeczytać, ale wobec powyższego niebezpieczeństwa rezygnuję z Manna, bo jeszcze zacznę gorączkować.
Zawsze o dziesiątej [wieczorem] mamy już światło, od dzisiaj nie. Widocznie uznano, że wystarczy nam za oświetlenie iskierka nadziei, która migoce w sercu każdego Żyda. Miałam dzisiaj pójść do pani Edzi i nie poszłam, znów nie wiem, co u Pani słychać. Słyszałam, że Pani bardzo się o nas boi. Nie trzeba, ktoś przecież przeżyje, chociaż tyfus to naprawdę nie jest taka zabawna historia [...]. Ale nie wszyscy przecież zaraz umierają. Wśród moich bliskich znajomych i krewnych było 17 wypadków, z czego jeden śmiertelny. Na ogół ludzie wyłażą z tego. Gorszy jest głód, a głód cierpią wszyscy, nie ma na to żadnej rady. Za jakieś 50–100 lat wymyślą i szczepionkę przeciwtyfusową, i jakiś ekstrakt witaminowo-tłuszczowy, który stosowany dożylnie zastąpi jedzenie, a wtedy będzie można bez skrupułów prowadzić wojnę. Na razie trzeba odżywiać się staroświecką metodą, tj. „doustnie”. [...]
Mam tu bogatą ciotkę, która dowiedziała się, że ważę tylko 46 kg i mam obiad za 70 groszy, wobec tego przyjęła służącą i zaczęła prowadzić w domu gospodarstwo, abym mogła przychodzić na obiady. Obiady są przedwojenne. Za parę tygodni się zważę, ale nic nie powiem, jak mi przybędzie, bo jeszcze odprawią służącą. Po co mam ją pozbawiać posady, prawda? Oczekuję wiadomości, listów i różnych szczególików o Małym.
Warszawa, 23 listopada
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Trzy dni temu, 20 listopada 1941, miał miejsce niewiele znaczący epizod. Do punktu na Dzielnej 6 podjechała riksza, a furman zrzucił wyjątkowy ciężar — zwolnioną po tyfusie ze szpitala młodą dziewczynę o wychudzonej, bladej twarzy. Ponieważ punkt na Dzielnej tymczasem przestał istnieć, „ładunek” ułożono na nowo, a furman skręcił w kierunku Gęsiej. Tu „wysypał” dziewczynę na podwórze jak kupę śmieci. W punktach tego podwórza nikt jednak nie chciał jej przyjąć. Chodziła od pryczy do pryczy, prosząc łagodnym głosem: „Ludzie serdeczni, zostałam jedna z całej rodziny, pozwólcie mi się ogrzać, przytulić, trzęsę się z zimna...”. Ale nikt nie chciał jej odstąpić ani części swojej zupy, ani miejsca w łóżku.
Noc zbliżała się z mroźnym wyciem wiatru przez wybite szyby zimnego punktu. W kącie, na podłodze, leżał ludzki kłębek, jęcząc i szczękając zębami. Nagle rozległ się śpiew: „Rozstaniemy się na zawsze, na zawsze...”. Dziewczyna zaczęła tańczyć miękkimi podskokami. Zamilkła, opadła na podłogę z głębokim westchnieniem.
Poranny promień oświetlił jej martwe ciało, ale nie było już jej palta ani butów.
Warszawa, 23 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Niemcy wpuścili do getta duży transport ziemniaków. Początkowo ludzie byli zaskoczeni taką hojnością, ale zdziwienie nie trwało długo. Okazało się, że te ziemniaki były przeznaczone dla hitlerowskich żołnierzy na rosyjskim froncie, ale zmarzły w drodze. Wtedy Niemcy otworzyli swoje nazistowskie serca i wysłali te ziemniaki Żydom do getta.
Teraz długie kolejki stoją przed sklepami spożywczymi. Ludzie próbują kupić po kilka zmarzniętych ziemniaków, bo choć nie można ich ugotować, nadają się świetnie na placki. Dokądkolwiek się pójdzie, zapach smażonych placków kartoflanych drażni nozdrza. Jako tłuszczu używamy czarnego oleju konopnego, który jest tu najtańszy.
Warszawa, 1 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Przystąpienie Ameryki do wojny znów tchnęło nadzieję w setki tysięcy przygnębionych Żydów w getcie. Nazistowskie straże przy bramie mają smutne miny. Niektórzy są mniej okrutni, ale na innych ostatnie wiadomości mają wręcz przeciwny wpływ i stają się jeszcze gorsi niż dotąd. Większość ludzi wierzy, że wojna nie potrwa już teraz długo i że zwycięstwo aliantów jest pewne.
Warszawa, 1 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Większość to zmory, upiory dawnych ludzi, to nędzne łachmany, opłakane resztki „bywszego” człowieczeństwa. [...] A przy tym ten nędzny, zastrachany wzrok jakby ściganego zwierzęcia, niespokojny, apatyczny i zrezygnowany. [...]
Na ulicach bezskutecznie wydzierają się umierające z głodu dzieci. Wyją, błagają, śpiewają, zawodzą, drżą z zimna, bez bielizny, bez odzieży, bez obuwia, w łachmanach, workach, szmatach, obwiązanych sznurem dokoła nędznego szkieletu, spuchnięte z głodu, zniekształcone, na pół przytomne, w piątym roku życia już zupełnie dojrzałe, ponure i zniechęcone, jak starcy.
Getto warszawskie, 7 grudnia
ŻIH Warszawa, Archiwum Ringelbluma, sygn. 428.
Wczoraj po obiedzie poszedłem do Bodzętyna [sic!], bo sobie robię blomby i miałem zamiar nocować. Dzisiaj wczesnym rankiem przyjechała Żandarmerja. Gdy jechali szosą to spotkali jednego Żydka idącego za miasto i zaraz go zastrzelili bez żadnej przyczyny, gdy jadąc tak dalej zastrzelili jeszcze jedną Żydówkę znów bez żadnej przyczyny. ta[k] padło 2 ofiary bez żadnej przyczyny. Ja idąc do domu bardzo się lękałem żebym się czasem z nimi nie trafił, ale z nikim się nie trafiłem.
Krajno-Bodzętyn, 12 grudnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Na zupełnie nowych podstawach będą w wyzwolonej Polsce zbudowane stosunki pomiędzy Żydami i nie-Żydami. Polska zagwarantuje wszystkim swym obywatelom – a więc i Żydom – całkowitą równość wobec prawa.
Psychiczne i społeczne zmiany, jakie zachodzą w Polsce dzisiejszej, dają najlepszą gwarancję, że te zapowiedzi staną się prawdą życia wyzwolonej Polski. Polskie siły demokratyczne zawsze walczyły przeciwko polityce narodowościowych i rasowych prześladowań.
Żydzi polscy stworzyli własną literaturę, szkołę i prasę. Zostanie w pełni uznane prawo Żydów do posiadania i rozwijania własnej kultury. System autonomii kulturalnej zdaje się być najlepszą metodą urzeczywistnienia pełnego i nieskrępowanego rozwoju życia kulturalnego.
Powstaje często pytanie, czy Żydzi, którzy obecnie nie znajdują się w Polsce, będą mogli powrócić do Polski. Nie może być żadnej wątpliwości co do tego, że każdy obywatel polski, niezależnie od jego wyznania czy narodowości, będzie miał swobodę powrotu do ojczyzny. Rząd Polski jasno określił swe stanowisko – w sprawie obywateli w przyszłej Polsce. Gwarancje konstytucyjne równych praw i równych obowiązków z góry wyłączają możliwość jakichkolwiek wyjątków. Żyd polski, podobnie jak każdy inny obywatel polski, będzie mógł do Polski powrócić.
Dziś gdy Polska jest pod jarzmem hitlerowskim, Rząd Polski nie ma praktycznie możliwości wpływania na polityczne, gospodarcze i kulturalne stosunki w Polsce. Jednakże nawet dziś robi on wszystko, co jest w jego mocy, by naprawić dawne krzywdy, wymierzone przeciwko niektórym obywatelom. Jedną z takich krzywd było rozporządzenie przedwojenne Rządu Polskiego, pozbawiające praw obywatelskich osoby, które dłuższy czas przebywały za granicą i nie utrzymywały kontaktu z krajem. Ten krzywdzący dekret został już odwołany przez obecny Rząd Polski.
Demokratyczna Polska wyzwolona spod jarzma hitlerowskiego, stanie się dla Żydów polskich, podobnie, jak dla wszystkich innych mniejszości narodowych, gwarantem swobód i praw obywatelskich, da im możliwość twórczej działalności dla ich własnego dobra, dla dobra Polski i całej ludzkości.
Londyn, 14 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Żydowska szkoła prowadzona w języku jidysz zwraca się do Was z apelem, aby otoczyć ją murem ochronnym i stworzyć jej możliwość egzystencji. [...] Bez książek, bez przyrządów szkolnych, w pustych ścianach, z głodnymi, bosymi dziećmi — oto jak żydowska szkoła stawia dziś swoje pierwsze kroki. Musimy zorganizować wszystko, co jest niezbędne. To jest nasz obowiązek.
Nasza szkoła nie będzie miała bogatych mecenasów — ale też ich nie potrzebuje. Potrzebuje gorącego serca i pomocnego ramienia. [...] Nie wolno stać z boku i „ja wierzę” obowiązuje. Wszyscy muszą stanąć do pracy, tego wymaga od nas sytuacja. Zwracamy się do Was z propozycją zostania przyjacielem szkoły żydowskiej, aby pomóc jej przetrwać te ciężkie czasy.
Warszawa, 15 grudnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Z Żydami [...] trzeba tak czy owak zrobić koniec. [...] Wiem o tym, że krytykuje się niejeden krok podejmowany teraz w Rzeszy przeciwko Żydom. Świadomie i wciąż usiłuje się [...] mówić o okrucieństwie, surowości itd. [...] Litujmy się z zasady tylko nad narodem niemieckim, poza tym nad nikim na świecie. Tamci też nie mieli dla nas litości. Jako stary narodowy socjalista muszę też powiedzieć, że gdyby plemię żydowskie w Europie miało przeżyć tę wojnę, podczas gdy my dla zachowania Europy poświęcamy swą najlepszą krew, wojna ta byłaby tylko połowicznym sukcesem. Dlatego też stosunek mój do Żydów opiera się na nadziei, że przestaną oni istnieć. [...] Generalne Gubernatorstwo trzeba tak samo opróżnić z Żydów jak Rzeszę.
Kraków, 16 grudnia
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka. 1939–1945, oprac. S. Płoski, t. 1, Warszawa 1970.
Wieś Krajno, pow. kielecki. Konfiskata futer u ludności żydowskiej za zarządzeniem władz niemieckich
Tatuś się akurat ubierał gdy do niego przyszedł jakiś chłopak żeby poszedł do sklepu bo go Żandarm woła a niewiadomo po co. Tatuś ubrał się i poszedł do sklepu. My żeśmy się bardzo przelękli, bo nie wiedzieliśmy po co go wzywa. W tera[źnie]jszym czasie można przecież o byle co zaaresztować. Za parę chwil tatuś przyszedł, to powiedział, żeby przyszło do niego do sklepu 5 Żydów a po co to nie powiedział. Ja zaraz poszedłem ich zawiadomić. Gdy do nich przyszedłem to też ich interesowało po [co] ten Żandarm ich wzywa. Zaraz ze mną poszli do sklepu. Po drodze trafiliśmy się z tatusiem, tatuś powiedział, żeby się wrócili do domu, bo przyszło rozporządzenie, żeby Żydzi zdali wszystkie futra nawet małe kawałeczki. A 5 Żydów będą odpowiedzialni za [tych] co nie dadzą. A u kogo spotkają lub znajdą futro, to będzie karany śmiercią, tak ostro zostało wydane to zarządzenie. Żandarm dał termin do 4-ej pp. oddać wszystkie futra. Za krótki czasu Żydzi zaczęli znosić kawałki i całe futra. Mamusia zaraz zpruła 3 futra i kołnierze ze wszystkich palt. O 4-ej Żandarm sam przyszedł do nas po futra, kazał polskiemu policjantowi żeby napisał listę oddanych futer które Żydzi oddali. Potem włożyliśmy je do 2 worków i dwóch Żydów zaniosło je do jednego gospodarza co miał je odwieźć do Bielin na posterunek. O tym zarządzeniu dowiedziliśmy się wczoraj bo tatuś był w Kielcach to nam powiedział, że to zarządzenie zostało wydane w Kielcach onegdaj.
Krajno, pow. kielecki, 26 grudnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Obudziło mnie ze snu jakieś pukanie w okno, ubrałem się i wyszedłem otworzyć. Było to 2 Żydków z Bodzętyna [sic!] którzy jechali do Kielc i weszli się ogrzać. Zapytałem ich się czy nie ma jakiejś nowiny, to oni powiedzieli, że znów jest 2 ofiary, które zostały zastrzelone w Boże Narodzenie również bez żadnej przyczyny. Tak nie przechodzi jeden dzień żeby nie było jakiejś złej nowiny. Powiedzieli jeszcze, że w Daleszycach też się coś stało, ale nie wiedzą co. Po południu przyszedł z Daleszyc sekretarz z Rady Starszych Żydów to mówił, że padło dziś ofiarą 5 Żydów spod rąk Żandarma, bo ktoś ich oskarżył, że schowali futra. Żandarm kazał ich zakopać w jednym dole na własnym podwórzu, był to ojciec, 3 synów i córka. W Kielcach jest kilka ofiar dziennie, za wyjście z dzielnicy żydowskiej. W takich okropnych i złych warunkach przechodzą dnie i tygodnie pełne trwogi i grozy.
Kielecczyzna, 28 grudnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Miniona noc była mieszanką rozrywki i koszmaru. […] Po przedstawieniu moi przyjaciele z ŁZY zaproponowali, byśmy noc sylwestrową spędzili w moim mieszkaniu. […] Zamiast szampana była lemoniada, a zamiast ciastek kanapki ze „śmierdziuchami”. Na stole zapalona mała karbidowa lampka. Syk płomienia zagłuszała rozmowa, ale gaz, jaki się wydzielał, pachniał coraz intensywniej w nie wietrzonym pokoju.
Godziny biegły szybko, ale około północy zauważyłam, że mały płomyk robi się coraz mniejszy, a zapomniałam kupić dodatkowy karbid na tę okazję. Harry „uspokoił” mnie, że pasuje witać Nowy Rok w ciemności.
W tej samej chwili Dolek spojrzał na zegarek i krzyknął: „Północ się zbliża!”. Przez moment była kompletna cisza, Romek podszedł do pianina, gdy dobiegły nas dzwony powoli obwieszczające północ z wieży pobliskiego kościoła.
Nim zegar – któremu towarzyszyliśmy chóralnie – wybił dwunastą, wąski płomień mojej lampy wydłużył się jeszcze bardziej, po czym zgasł z trzaskiem. W tym momencie zegar wybił dwunaste uderzenie. W pokoju było ciemno. Podniosłam story z czarnego papieru i wpuściłam trochę światła. Na dworze jasny śnieg padał na ziemię, a księżyc płynął powoli po zachmurzonym niebie.
W tej połowicznej ciemności zobaczyłam, jak Romek kładzie ręce na klawiaturze. Z ogromnym wysiłkiem zaczął grać „Marsz żałobny” Chopina. Nikt nie powiedział ani słowa.
Warszawa, 1 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Po wyjściu z samochodu policzono nas, ustawiono w rzędzie i ponownie przeliczono. Potem wybrano spośród nas ośmiu (tych, którzy nie potrafili dość energicznie kopać). Ludzie ci, milcząc i z opuszczonymi głowami, wyszli z szeregu.
[...] Cały teren obstawiony był przez żandarmów z karabinami maszynowymi, las naszpikowany patrolami żandarmerii. Żandarmów wzywano do nieustannej czujności. Ósemka wydzielonych pracowała w dole, około 20 kroków od nas. Jeden z nich, 19-letni Mechł Wilczyński z Izbicy, odezwał się do mnie: „Żegnaj, obyście pozostali przy życiu. My umieramy, ale wy spróbujcie wydostać się z tego piekła”. Inni milczeli, dobiegały tylko ich westchnienia.
Po dwóch godzinach przyjechało pierwsze auto z Cyganami. Stwierdzam stanowczo, że egzekucje dokonywane były w samym lesie. Samochód gazowy zwykle zatrzymywał się około 100 metrów przed zbiorowym grobem, ale dwukrotnie zatrzymał się w odległości około 20 metrów od grobu. Jak nam opowiadali „dołowi”, w kabinie szofera znajduje się specjalny aparat z przyciskami, połączony dwiema rurami z wnętrzem samochodu. Kierowca (było ich dwóch, w dwóch samochodach gazowych, zawsze ci sami) naciskał przycisk i wysiadał z kabiny.
Wkrótce potem dobiegały z wnętrza krzyki, rozpaczliwe szlochy i łomotanie w ściany. To trwało około piętnastu minut, po czym kierowca wracał do kabiny, gdzie świecił elektryczną latarką przez szybę do środka, by sprawdzić, czy wszyscy są już martwi, i podjeżdżał samochodem na odległość około 6 metrów od grobu. Po dodatkowych pięciu minutach postoju „Bykowiec” (komendant SS) rozkazywał czterem „dołowym” otworzyć drzwi. Buchał ostry zapach gazu. Odczekawszy znów około pięciu minut, „Bykowiec” wrzasnął: „Ihr Juden, geht tefilin legen” [Żydzi, kłaść tefilin], co oznaczało: wyrzucać zwłoki. Leżały one splątane, w brudzie własnych odchodów, wyglądały jakby dopiero co ułożone do snu, bez bladości policzków, z naturalną barwą skóry. Ciała były jeszcze ciepłe, tak że „dołowi”, jak nam mówili, ogrzewali się przy zwłokach.
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
9 stycznia
Trzeciego dnia robota przebiegała w sposób szczególnie okrutny i ciężki. [...] „Bykowiec” szalał. Podczas roboty udało nam się nieco zbliżyć do ośmiu „dołowych”. [...] Kiedy nie było wiele roboty (w tym momencie ich tak nie popędzano), Gerszon Praszker, stojąc w głębi grobu, wyciągnął modlitewnik, nakrył dłonią odkrytą głowę i odmówił modlitwę. Około jedenastej odezwali się do nas: „Giniemy straszną śmiercią, niechby to było odkupieniem za naszych bliskich, za cały naród. Więcej już nie zobaczymy świata”. [...] Skończyliśmy o wpół do szóstej. Jak zwykle, zabito owych ośmiu. [...]
10 stycznia
Około jedenastej zjawiło się pierwsze auto z ofiarami żydowskimi. Ofiary: mężczyźni, kobiety i dzieci — były w samej bieliźnie. Kiedy wyrzucano je z samochodu, podchodzili dwaj cywilni Niemcy i dokonywali dokładnej rewizji zwłok w poszukiwaniu kosztowności. [...] Dopiero po zjawieniu się tego żydowskiego transportu, wybrani zostali „dołowi”, jak zwykle — ośmiu. W transporcie byli Żydzi z Kłodawy, co stwierdził Gecel Chrząstkowski, sam kłodawianin. Po uporaniu się z tym pierwszym samochodem, „dołowi” wrócili do poprzedniej roboty, to jest do zakopywania zwłok. O wpół do drugiej było już drugie auto. W pewnym momencie Ajzensztab, również kłodawianin, zaczął cicho płakać, mówiąc, że nie ma już po co żyć, zobaczył bowiem, jak zakopywano zwłoki jego żony i 15-letniej jedynaczki.
Chełmno nad Nerem
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Około jedenastej zjawiło się pierwsze auto z żydowskimi ofiarami.
Ofiary: mężczyźni, kobiety i dzieci, były w samej bieliźnie. Kiedy wyrzucano je z samochodu, podchodzili dwaj cywilni Niemcy i dokonywali dokładnej rewizji zwłok w poszukiwaniu kosztowności. [...] Dopiero po zjawieniu się tego żydowskiego transportu wybrani zostali „dołowi”, jak zwykle — ośmiu. W transporcie byli Żydzi z Kłodawy, co stwierdził Gecel Chrząstkowski, sam kłodawianin. Po uporaniu się z tym pierwszym samochodem „dołowi” wrócili do poprzedniej roboty, tj. do zakopywania zwłok. O pół do drugiej było już drugie auto. W pewnym momencie Ajzensztab, również kłodawianin, zaczął cicho płakać, mówiąc, że nie ma już po co żyć, zobaczył bowiem, jak zakopywano zwłoki jego żony i piętnastoletniej jedynaczki.
10 stycznia
Ruta Sakowska, Dwa etapy. Hitlerowska polityka eksterminacji Żydów w oczach ofiar. Szkic historyczny i dokumenty, Wrocław 1986.
Droga Pani Stefanio!
[...] tak przelatują dni i miesiące, że aż przerażenie ogarnia na myśl, że coraz bliżej do „wolności” — raczej wiecznej niż doczesnej, bo tylko ta pierwsza jest zupełnie niewątpliwa. Zresztą teraz panuje tu już ogólne przekonanie, że „kto przeżyje, wolny będzie, kto umiera, wolny już”. Od czasu, kiedy pozabierali nam nasze kołnierze i mufki , przekonanie to nabrało jeszcze głębszego sensu. Kiedy mamy mróz, cieszymy się, że „oni” tam marzną. [...]
Ogromnie mi dokuczają mrozy, bo większą część dnia spędzam na ulicach. Cieszę się, że już trzecią część stycznia mamy za sobą. Trudno jest przeżyć zimę w takich warunkach. Żeby Pani zobaczyła te bose dzieci na ulicach!
Kiedy spotykam przez szereg tygodni tych samych żebraków, nie mogę się nadziwić, że ten czy ów jeszcze żyje, że nie zachorował na zapalenie płuc, że chodzi jeszcze na ropiejących z odmrożenia nogach. W tym całym koszmarze jest jakiś patos; brak kompozytora, który napisałby jakąś makabryczną symfonię getta. Ulice getta śpiewają straszliwą, ale niesłychanie barwną melodię, trzeba się umieć zasłuchać. Każdy żebrak, każdy sprzedawca ma jakąś swoją melodię, trwałą i niezmienną przez całe miesiące. Do tego dochodzi stały akompaniament nóg (obutych) przewalającego się tłumu. Czasami jest to chrzęst (śniegu), czasem chlupot (błota), czasem zaś rytmiczne uderzenia o bruk. To zależy od pogody. Hałas pojazdów dominuje nad wszystkim, nad tymi stałymi fortissimo symfoniki.
Parę dni temu o siódmej wieczorem zatrzymałam się na rogu Pawiej i Zamenhofa, żeby wpatrzeć się i wsłuchać w ulicę. Wzdłuż domów stali sprzedawcy świec i papierosów, dzieci przeważnie, wykrzykując swoje: „Łacht, łacht” — jeden przez drugiego, każdy w innej tonacji i na różne melodie. Zapalone świeczki migotały w ciemnościach, rozrzucając na otoczenie żółto-brudne światło i kłócąc się z białawym kolorem śniegu, który przebijał się przez ciemność. W tym wszystkim skłębiony tłum ludzi, wszystko ciemne i jakieś kotłujące się w jednym miejscu. To zupełnie jak obraz Goi. Jakaś ponura poezja jest w tym całym naszym życiu.
A` propos poezji — czy czytała Pani wiersz, przysłany z Ameryki przez Tuwima Kwiaty [Kwiaty polskie]? U nas tu kursuje już od paru tygodni. Jest to cudowna epopeja o zupełnie nowych i niezwykłych wartościach. Doszły do nas zresztą tylko fragmenty. Jeżeli Pani tego nie zna, będę mogła przesłać Pani odbitkę do własnego użytku i rozpowszechniania. Wczoraj urządziliśmy sobie „wieczór tuwimowski”, w którym brało udział około dziesięciu osób i przypominaliśmy sobie wiersze Tuwima od najdawniejszych do ostatnich. Kwiaty były ukoronowaniem wszystkiego. To naprawdę cudowny poemat.
Oprócz poezji było jeszcze coś dla ciała, bo uczestniczka wieczoru, u której się on odbył, poczęstowała nas „protezą” (jest to „noga” sporządzona ze skórek od słoniny, w braku prawdziwej nogi).
Mam teraz bardzo bogate życie towarzyskie. Poznałam mnóstwo wartościowych ludzi i mam zawsze pełen dom „gości”. Nigdy nie byłam specjalnie towarzyska ani nie miałam licznych znajomości, brakło mi nawet przyjaciół, a teraz podczas wojny wszystko się odmieniło. Nie wiem, czemu to przypisać, ale nie wydaje mi się to przykre ani nienaturalne. Jest mi z tym dużo łatwiej przeżywać to, co mam złego do przeżycia. Gdyby nie ta właśnie okoliczność, przypuszczam, że bym nie wytrzymała.
Warszawa, 11 stycznia
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Od samego rana panuje zamieć śnieżna i duży mróz, dochodzi dziś do 20'C. Gdy się tak wpatrywałem, jak wiatr hula po polach, to zobaczyłem, że stróż wie[j]ski nalepia jakieś ogłoszenie. Zara poszedłem zobaczyć co jest nowego na ogłoszeniu. Na ogłoszeniu nie było nic nowego, tylko stróż powiedział, że zaniósł do sołtysa ogłoszenia, że mają wysiedlać wszystkich Żydów ze wszystkich wsi. Gdy to powiedziałem w domu, wszyscy żeśmy się bardzo przejęli. Teraz na taką tęgą zimę będą nas wysiedlać gdzie i dokąd? Teraz przyszła na nas kolej, żeby cierpić ciężkie katusze. Pan Bóg wie jak długo.
Krajno, pow. kielecki, 11 stycznia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Tego dnia popędzano nas ze szczególnym bestialstwem. Nie pozwolono odczekać, by po otwarciu auta z ofiarami gaz się ulotnił. [...] Zaraz po pierwszym aucie przybyło drugie, a przed dwunastą było już trzecie. Kiedy poszliśmy na obiad, a owych ośmiu jeszcze pozostało w dole, by zakończyć partię, nadjechała czarna limuzyna, z której wysiadło czterech oficerów SS. Wysłuchali raportu „Bykowca”, ściskali mu dłoń z wielkim uznaniem. Dając wyraz swemu zadowoleniu, „Bykowiec” jeszcze raz skatował „dołowych”. Po odjeździe esesmanów ósemka „dołowych” też zabrała się do swego obiadu: gorzkiej kawy i zamarzniętego chleba. Około pierwszej nadjechało dalsze auto z ofiarami. Tego dnia, a pracowano do godziny szóstej, pochowano dziewięć aut, każde przywiozło 60 Żydów, razem przeszło 500 ofiar z Kłodawy.
W pewnej chwili mój kolega, Gecel Chrząstkowski, poznał swego 14-letniego syna, którego wrzucono do grobu.
Chełmno nad Nerem, 12 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
O ósmej rano byliśmy już przy wykopach. O dziesiątej nadjechało pierwsze auto z ofiarami z Izbicy. Do dwunastej zdołano obrobić trzy szczelnie wypchane auta. Z jednego z tych aut wyciągnięto ciało cywilnego Niemca. Był to jeden z kucharzy. Prawdopodobnie zauważył, że jeden z Żydów ma jakąś kosztowność, pobiegł więc za nim do auta, chcąc ją zrabować. W tym momencie jednak zatrzaśnięto drzwi. Jego krzyki i wrzaski puszczono mimo uszu i oto został uduszony razem z innymi. Zaraz potem, jak go wyciągnięto z auta, nadjechał specjalny wóz z pałacu z sanitariuszem. Zwłoki zawieziono z powrotem. Niektórzy mówili, że go zatruto celowo i że zatruje się wszystkich Niemców z załogi, by nie było świadków zbrodni.
[...] Tego dnia jedno z aut przez pomyłkę podjechało tak blisko do wykopu, że słyszeliśmy stłumione krzyki i rozpaczliwe wołanie oraz walenie w drzwi. Przed końcem pracy zastrzelono sześciu spośród „dołowych”. Przekroczywszy próg piwnicy, wybuchnęliśmy gorzkim płaczem. Po kolacji odprawiliśmy modły wieczorne i odmówiliśmy Kadisz. Spaliśmy kamiennym snem do rana.
Chełmno nad Nerem, 14 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Muszę jeszcze raz opisać całą okropność obszukiwania zwłok. Wyobraźcie sobie taką scenę. Ze spiętrzonego stosu ofiar ciągnie Niemiec trupa w jedną stronę, a drugi — w inną. Ogląda się szyje kobiet — czy nie ma złotych łańcuszków, a jeżeli są, zrywa się je od razu. Z palców ściąga się obrączki. Złote zęby wyrywa się z ust obcęgami. Potem ustawia się trupa, rozsuwa mu nogi i kładzie rękę do jego kiszki stolcowej. Ze zwłokami kobiet robi się to samo od przodu. Choć działo się tak każdego dnia i przez cały czas, za każdym razem burzyło to krew w żyłach i doprowadzało do wściekłości.
Podczas obiadu doszła mnie smutna wiadomość, że moi kochani rodzice i mój brat leżą już w grobie. O pierwszej byliśmy znów przy robocie. Starałem się podejść bliżej do zmarłych, by po raz ostatni przyjrzeć się moim najbliższym. Oberwałem przy tym zamarzniętą grudą ziemi od „dobrodusznego” Niemca z fajką, a „Bykowiec” do mnie strzelił. Nie wiem, czy nie chciał trafić, czy też nie udało mu się, dość iż ocalałem. Nie zważając na mój ból, pracowałem bardzo szybko, aby zapomnieć choć na chwilę o strasznej stracie. Zostałem sam, osamotniony na świecie jak kołek. Z mojej rodziny, która liczyła sześćdziesiąt osób, jestem jedynym żyjącym.
Chełmno nad Nerem, 15 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W robocie nowi łódzcy grabarze zostali strasznie pobici przez „Bykowca”. Miały to być „wskazówki”, jak pracować. Około dziesiątej przybyło pierwsze auto. Do pierwszej pogrzebaliśmy cztery transporty. Wszystkie ofiary pochodziły z Łodzi. Z ich wychudzenia i podług tego, jak ich ciała pokryte były ranami i wrzodami, poznawało się łódzki głód. Współczuliśmy im mówiąc, że tak długo cierpieli w getcie i głodowali, aby tylko przetrwać ciężkie czasy, a teraz skończyli taką straszną śmiercią. Zmarli niewiele ważyli. [...] Po obiedzie „Bykowiec” znów wypił butelkę wódki i znów bestialsko katował. W tym czasie pogrzebaliśmy cztery dalsze transporty. W końcu zastrzelono siedmiu grabarzy.
Od piątku zaczęto polewać groby chlorkiem, gdyż czuło się silny odór rozkładających się ciał.
16 stycznia
Ruta Sakowska, Dwa etapy. Hitlerowska polityka eksterminacji Żydów w oczach ofiar. Szkic historyczny i dokumenty, Wrocław 1986.
Dziś był ostatni dzień oddawania futer. Hitlerowcy dwukrotnie przesuwali termin, bo zdali sobie sprawę, że nikt się nie spieszy do oddania ich. Po drugim przesunięciu terminu zaczęli robić rewizje terroryzując ludzi.
Przez trzy dni przed punktami zbiórki stały długie kolejki; ludzie zaczęli wreszcie wykonywać rozkaz. Ale Niemcom nie będzie zbyt ciepło w naszych futrach. Czego nie udało się schować albo sprzedać – zostało pocięte i zniszczone. Futra są pełne dziur, a kołnierze z karakułów i drebrnych lisów mają wystrzyżone włosy. W zamian za oddane futra właściciele dostawali żółte świstki, za które trzeba było wnieść specjalną opłatę w wysokości dwóch złotych.
Mówi się, że naziści chcą wykładać futrami buty żołnierzy, którzy marzną na rosyjskim froncie.
Warszawa, 16 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Ulica Chłodna, ze swą skomplikowaną geografią, przedstawia dziwny widok. Ruch ludzki także nie jest tu zwyczajny. Widać tłumy ludzi idące od rogu Żelaznej. Idą do drewnianego mostu, który jest wysoki na dwa piętra i łączy chodniki po obu stronach ulicy. Ludzie wypełniają most, z któego widać ulicę na jej całej długości. Chodniki są odgrodzone murami od jezdni, a między murami, jakby korytarzem, porusza się ludność „aryjska” i tramwaje. W połowie ulicy, między dwoma ścianami, stoi kościół Św. Boromeusza otoczony starymi, rozłożystymi lipami.
Niedaleko naszego domu znajduje się Kapitol getta. Na Chłodnej 20 mieszka prezes Czerniakow, pułkownik Szeryński – szef żydowskiej policji i wysocy urzędnicy rozmaitych żydowskich instytucji. Firma fotograficzna Baum-Forbert ma ten sam adres i duży portret Czerniakowa wisiał przed domem przez kilka dni.
Przewodniczący Biura Zaopatrzenia [Zakładu Zaopatrzenia], Gepner, a także komisarze policji Lejkin i Czerwiński też mieszkają na Chłodnej. Komisarz Lejkin zajmuje mieszkanie w naszym domu. Przeprowadzili się na Chłodną również Marysia Ajzensztadt – „słowik getta” – i właściciel kawiarni Hirschfeld.
Ludzie zamożni, posiadający środki na przekupienie urzędników z biura mieszkaniowego, dostali najlepsze mieszkania na tej ulicy, na której stoi przecież wiele dużych, nowoczesnych domów. Chłodna jest w ogóle uważana za „arystokratyczną” ulicę getta […].
Warszawa, 16 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W robocie nowi łódzcy grabarze zostali strasznie pobici przez „Bykowca”. Miały to być „wskazówki”, jak pracować. Około dziesiątej przybyło pierwsze auto. Do pierwszej pogrzebaliśmy cztery transporty. Wszystkie ofiary pochodziły z Łodzi. Z ich wychudzenia i podług tego, jak ich ciała pokryte były ranami i wrzodami, poznawało się łódzki głód. Współczuliśmy im, mówiąc, że tak długo cierpieli w getcie i głodowali, aby tylko przetrwać ciężkie czasy, a teraz skończyli taką straszną śmiercią. Zmarli niewiele ważyli. [...]
Po obiedzie „Bykowiec” znów wypił butelkę wódki i znów bestialsko katował. W tym czasie pogrzebaliśmy cztery dalsze transporty. W końcu zastrzelono siedmiu grabarzy. Od tego dnia zaczęto polewać groby chlorkiem, gdyż czuło się silny odór rozkładających się ciał.
Chełmno nad Nerem, 16 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Warszawa. Posiedzenie Żydowskiej Samopomocy Społecznej w sprawie ratowania życia aresztowanych Żydów
Dr [Emanuel] Ringelblum otworzył posiedzenie. Wyjaśnił, że — zgodnie z informacją podaną przez przewodniczącego Judenratu — [w getcie] jest 1500 futer, co oznacza sumę 1,5 miliona złotych; sumę, która może uratować od śmierci ponad 300 Żydów, siedzących w więzieniu na Gęsiej. Władze zapewniły, że zwolnią, za wyżej wymienioną sumę, wszystkich Żydów skazanych na śmierć, jak również Żydów, którzy jeszcze czekają na wyrok za przejście granicy. Gmina zaczęła już akcję wśród bogatych Żydów.
[Emanuel Ringelblum:] „Wezwaliśmy przedstawicieli Komitetów Domowych, aby umożliwić masom ludowym udział w tej wielkiej akcji. Mimo że Gmina może z łatwością uzyskać potrzebną sumę u bogatych Żydów, gdy zwróciła się do nas w tak ważnej sprawie, natychmiast przyjęliśmy tę propozycję, szczególnie po [wcześniejszym] przeprowadzeniu egzekucji na 23 Żydach. Jest świętym obowiązkiem Żydów pobrać specjalne listy i odwiedzać mieszkańców poszczególnych domów, aby każdy opodatkował się na rzecz uratowania naszych braci i sióstr.”
[...]
Radny [Judenratu Henryk] Rozen przekazuje swoje wrażenia z odwiedzin w więzieniu: „Kiedy aresztowanym doniesiono, że istnieje nadzieja na ich uwolnienie, płakali z radości. Dlatego trzeba z całą energią przystąpić do akcji. Należy natychmiast zwołać zebrania w domach. Przeciw bogaczom, którzy odmówią wypełnienia braterskiego obowiązku, zostaną zastosowane specjalne sankcje”.
Dyrektor [Jointu Icchak] Giterman wygłasza końcowe przemówienie: „Jest mało czasu. Zaledwie dwa dni na przeprowadzenie akcji. Warszawscy Żydzi mają bardzo złą opinię wśród innych Żydów. Tylko w Warszawie jest możliwe, że z jednej strony funkcjonują restauracje i kabarety, z drugiej [na ulicach] poniewierają się ciała martwych mężczyzn, kobiet i dzieci. Warszawscy Żydzi nie mogą dopuścić do krwawych zachowań Kaina, aby z powodu pieniędzy zginęli ich rodzeni bracia i siostry. Dokładnie tak, jak niedawno Żydzi stali w kolejkach, aby oddać futra, bo groziło im niebezpieczeństwo, tak i teraz trzeba stanąć w kolejkach, aby oddać pieniądze, bo grozi niebezpieczeństwo drugiemu Żydowi. Lwowscy Żydzi wpłacili 20 milionów rubli za żydowskich zakładników. To samo musi teraz zrobić żydowskie środowisko Warszawy”.
Zebranie osiągnęło swój cel. Zgromadzeni godzinami stali przy okienkach, aby otrzymać druki do przeprowadzenia zbiórki. Tego samego wieczoru w domach na terenie całego getta odbyły się zbiórki pieniędzy.
Warszawa, 16 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Zabicie Żydów przez esesmanów w odwecie za ucieczkę Abrama Roja z obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem
Przed odejściem do robót odmówiliśmy modlitwę-spowiedź przedśmiertną. Tego dnia pogrzebaliśmy siedem szczelnie wypełnionych aut z łódzkimi ofiarami. Po obiedzie przybyło pięciu esesmanów-oficerów, którzy przyglądali się temu procederowi. O piątej, przed zakończeniem roboty, nadjechał samochód osobowy z rozkazem, by zastrzelić szesnastu ludzi. Przypuszczaliśmy, że była to kara za ucieczkę Abrama Roja (uciekł w piątek o dziesiątej wieczorem). Wybrano szesnastu ludzi, kazano im ułożyć się warstwami po ośmiu twarzą do zwłok i z karabinów maszynowych przestrzelono głowy.
17 stycznia
Ruta Sakowska, Dwa etapy. Hitlerowska polityka eksterminacji Żydów w oczach ofiar. Szkic historyczny i dokumenty, Wrocław 1986.
Przed odejściem do robót odmówiliśmy modlitwę — spowiedź przedśmiertną. Tego dnia pogrzebaliśmy siedem szczelnie wypełnionych aut z łódzkimi ofiarami. Po obiedzie przybyło pięciu esesmanów, oficerów, którzy przyglądali się temu procederowi. O piątej, przed zakończeniem roboty, nadjechał samochód osobowy z rozkazem, by zastrzelić szesnastu ludzi. Przypuszczaliśmy, że była to kara za ucieczkę Abrama Roja (uciekł w piątek o dziesiątej wieczorem). Wybrano szesnastu ludzi, kazano im ułożyć się warstwami po ośmiu twarzą do zwłok i z karabinów maszynowych przestrzelono głowy.
Chełmno nad Nerem, 17 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Po śniadaniu poszedłem z bratem zemleć w żarnach trochę żyta. Gdy żeśmy już szli nazad, to zobaczyłem, że Żydzi robią u śniegu koło nas, a stróż ich pilnuje. Stróż nam zaraz kazał iść do śniegu. Kazał nam robić aż sołtys będzie jechał z gminy, bo rano jechał. O czwartej jechał nazad, stanął i weszedł do sklepu i stróż zaraz też poszedł. Gdy stróż wyszedł ze sklepu to kazał nam się ustawić dwójkami łopaty na ramiona i maszerować w górę. Mówił, że mu sołtys dał takie rozporządzenie i musieliśmy go słuchać. Zaprowadził na samą górę, gdzie jest największy mróz i zamieć i kazał nam robić a sam poszedł do jakiegoś domu i kazał robić do zachodu słońca. My żeśmy płakali z zimna, każdy musiał stać do zachodu słońca a potem przyszedł po nas. Znów nas ustawił w dwójki i szliśmy. Przyszliśmy pod sklep, to sołtys jeszcze był. Chociaż był już wieczór i jeszcze nam nie kazał iść do domu. W wieczór dopiero nas zwolnił i jutro wcześnie przyjść do roboty.
Krajno, pow. kielecki, 19 stycznia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Powinniście [...] wiedzieć, iż to, co się do tej pory działo po kryjomu, w tajemnicy, należy ogłosić wszem i wobec. Musicie alarmować, szukać bez wytchnienia jakiegoś wyjścia, jakiegoś sposobu ocalenia pozostałych Żydów przed — uchowaj Boże — śmiertelnym zagrożeniem. Nie wolno opuszczać rąk, nie wolno milczeć! Musicie uczynić wszystko, by ocalić życie tysięcy braci. Każda chwila się liczy! Jesteście przecież, oby tak dalej, jedną z największych gmin żydowskich.
Grabów, 21 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Rano po śniadaniu poszedłem z tatusiem odrzucać śnieg. Robiąc przy śniegu przyszedł z innej wsi dozorca od śniegu i powiedział żebyśmy wszyscy poszli do śniegu na inną szosę 3 km. od nas. Tatuś powiedział, że sołtys kazał robić koło nas, a on zaczął robić awantury, tatusia uderzył i wygonił wszystkich do śniegu, ja nie poszedłem bo żem się schował a tatuś poszedł do sołtysa zapytać. Sołtys nie kazał iść ale tatuś poszedł, bo w dzisiejszym czasie każdy może oskarżyć przed Żandarmerją. Nie robili długo, poszli przed 12-tą a przyszli o 3-ej.
Krajno, pow. kielecki, 22 stycznia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Przyszedł do nas stróż żeby iść do śniegu i zaraz my poszli. Przyszli również inni Żydzi i odczyściliśmy szosę jak ulicę. Policja przechodziła, to też im się spodobało.
Krajno, pow. kielecki, 24 stycznia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Ktoś mi powiedział, że komitet od kontyngentu i Niemiec będą robili rewizje za zbożem. Może za godzinę zaczęli robić rewizje. Ja poszedłem do śniegu. Robiąc przy śniegu jakiś chłopak mi powiedział, że ten Niemiec weszedł do jednego Żydka, wszystkich wygonił i kazał wrzucać śnieg do domu bo jest brudno. Ja nie dowierzałem, na wieczór tam poszedłem, tom się przekonał, że jest prawda co on mówił mi rano. Że byli pełno w lęku i w trwodze, to każdy sobie może pomyśleć. On tu był u tego Żydka, jego syn został zastrzelony.
Krajno, pow. kielecki, 8 lutego
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Gdy zjadłem obiad przyszedł stróż, żeby iść do śniegu za szkołę, no i poszedłem. Wstąpiłem u innego Żydka czy idą do śniegu. Gdy ja wchodziłem to inny Niemiec z komitetem wychodzili. Gdy wszedłem to mieszkanie było nie do poznania tak była przeprowadzona rewizja. Dostali wszyscy, to rzecz oczywista. Gospodarza domu nie było, bo był u śniegu, więc poszli tam do niego, dostał porządnie i ostrzygli mu brodę. U śniegu robiliśmy do wieczora. Akurat tatuś jechał z Kielc, jak Niemiec i komitet weszli do nas. Nie przeprowadzili tak ścisłej rewizji. Wychodząc kazali sobie dać na kolacje dwie kury, a jeden z komitetu kazał sobie da[ć] butelkę wódki. Musieliśmy dać wódki i jedną tylko kurę.
Krajno, pow. kielecki, 9 lutego
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Przyszedł stróż wiejski z jakimś ogłoszeniem przybijać. Nie było wcale ogłoszenie lecz karykatura Żydów. Jest narysowany Żyd co miele mięso i kładzie do maszynki szczura. Drugi wlewa kubłem wodę do mleka. Na trzecim obrazku stoi Żyd co ugniata rozczyn ciasta nogami, a robaki chodzą po nim i rozczynie. Tytuł ogłoszenia jest następujący: Żyd to oszust jedyny Twój wróg.
A na dole podpis:
Stań, przeczytaj widzu miły,
Jak Cię Żydy osaczyły,
Brudną wodę da do mleka,
Zamiast mięsa szczura sieka,
Rozczyn ciasta z robakami,
Ugniatany jest nogami.
Krajno, 12 lutego
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Droga Pani Stefanio!
[...]
Straszna jest tęsknota w więzieniu. Mamy tu trochę chuderlawych drzewek z wronimi gniazdami. Rozdziobią nas wkrótce kruki, wrony! [...] Przy tym powiadają panikarze, że na wiosnę będzie cholera.
Zapomniałam, że nie mam w zwyczaju pisać makabrycznych listów. Jest to tym bardziej karygodne, że nie jestem wcale w złym nastroju, a sytuacja moja jest niegorsza niż Pani, a raczej na pewno lepsza. Wyglądam ponoć świetnie, „interes” prosperuje, zarobki zwiększają się, nie mam żadnych kłopotów materialnych niezwiązanych z moją osobą i muszę dbać tylko o jeden żołądek, podczas gdy Pani ma trzy. Pracuję wprawdzie nadludzko, ale mam za to chleb ze smalcem lub marmoladą i talerz dobrej zupy za 3,5 złotego na obiad. To jest bardzo dużo jak na nasze stosunki, toteż jestem zadowolona z siebie i z Pana Boga, że mi daje siły chodzić objuczoną po piętrach 6–8 godzin dziennie i jeszcze trochę...
Jest mi teraz lepiej niż dawniej. Prowadzę bogate życie towarzyskie i — o ile mi czas na to pozwala — jestem stale z ludźmi, którzy by się Pani bardzo podobali. Urządzamy sobie „sobotnie wieczory” (zamiast „obiadów czwartkowych”), na których czasem są koncerty z płyt, bo i o płyty postaraliśmy się niedawno, chociaż z wielkim trudem. Mamy już III, V i IX symfonię Beethovena, prawie całego Chopina w najcudowniejszych nagraniach i różne inne cuda. Chodzimy zresztą na koncerty, urządzane tu przez ŻOS — „Żydowską Orkiestrę Symfoniczną”, które tak się mają do muzyki, jak fotografia w gazecie do oryginału jakiegoś arcydzieła malarstwa, ale chodzimy na te koncerty. Dla mnie przynajmniej są one atrakcją nie tylko muzyczną, ale i towarzyską.
Poza tym jest jeszcze coś, a raczej „ktoś”. Jest mi bardzo bliski i właściwie doskonale zastępuje mi cały świat. Natomiast pewna jestem, że cały świat, gdyby był przede mną otwarty, nie mógłby mi go zastąpić.
Warszawa, 14 lutego, sobota
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Nie bierzcie mi za złe, że wcale Wam nie odpisywałem. Jestem bowiem tak przygnębiony nieszczęściem, które mnie niedawno spotkało, że doprawdy pisanie przychodzi mi z trudem. Wysłano moich kochanych Rodziców tam, skąd już nigdy nie wrócą. Wysłano ich z 2 tysiącami innych nieszczęśliwców [...]. Zeszłoroczna historia, tylko w szerszym zakresie. Fala, która zmywa po kolei miasto za miastem już to doszczętnie, już to zostawiając gdzieniegdzie nielicznych rozbitków. Nie wiem, czy o wszystkim szczegółowo wiecie, czy jesteście w stanie wszystko pojąć, czy w końcu sobie zdajecie sprawę z ogromu nieszczęścia, jakie nasz naród spotkało. [...] Zostało nas 150. Na razie cicho.
Kalisz, 19 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Tysiące robotników w getcie zależą od szmuglerów, a ich sytuacja zmienia się zasadniczo z dnia na dzień. Jeśli poprzedniej nocy kilka dużych transportów jedzenia i surowców przedostało się do getta, różni podziemni robotnicy są zajęci; ale jeśli nastąpiła tak zwana „wsypa”, czyli gestapo przejęło kilka ładunków zboża, skóry i innych materiałów – warsztaty są puste i robotnicy zostają głodni.
Istnieją setki tajnych ręcznych młynów, w których szmuglowane ziarno miele się na mąkę. Plewy są także sprzedawane jako specjalny rodzaj mąki na czarne placki. Smakują jak siano.
Tajne młyny ręczne są ukryte w piwnicach, na strychach i w specjalnie zbudowanych ziemiankach. Działają przez całą dobę, ale ściśle przestrzega się ośmiogodzinnego dnia pracy. Dbają o to działające nielegalnie związki zawodowe, ludzie pracują regularnie na trzy zmiany. Praca polegająca na stałym obracaniu korbą młyna jest ciężka, ale dobrze płatna. Przeciętnie wprawiony robotnik zarabia dwadzieścia do trzydziestu złotych dziennie, a nocna zmiana otrzymuje 50 procent premii.
[…]
Są też w getcie małe zakłady wytwarzające konserwy rybne; oczywiście z ryb zwanych „śmierdziuchami”. Ostatnio przemytnicy sprowadzili duży ładunek wędzonej flądry. Przyprawiona smakuje jak dobry śledź, który obecnie jest w Polsce nie do dostania. […]
Rozmaite sklepy robią przeróżne cukierki. Żydowscy chemicy w getcie wymyślają nowe substytuty cukru i sztuczne syropy, które nadają słodyczom dziwny smak. […]
Istnieją także tajne garbarnie, bo produkcja skóry jest ściśle kontrolowana przez nazistów. Skóra jest regamentowana, a ilość nie wyprawionej skóry przydzielana dla getta przez hitlerowców tak mała, że nie zaspokaja nawet ułamka naszych potrzeb. Skórzane buty są potwornie drogie […].
Pojawiło się sporo farbiarń. Ze względu na brak materiałów pierze się i farbuje stare ubrania. Pod tym względem nasi chemicy też dokazują cudów. Mówi się, że farby robione są z cegieł z murów getta. Mądrale powiadają, że niebawem stopniowo całe mury zostaną zużyte przez chemików. Krawcy są bardzo zajęci przerabianiem farbowanych ubrań.
[…]
Tak więc można powiedzieć, że jesteśmy uniezależnieni od świata zewnętrznego. Nie tylko przestaliśmy sprowadzać różne artykuły, które nigdy przedtem nie były produkowane w getcie, ale nawet zaczęliśmy eksportować niektóre wyroby, jak na przykład papierosy, sacharynę, wino i likiery, buty, zegarki, a nawet biżuterię. Wszystkie te dobra muszą przejść przez Transferstelle, a wysokie opłaty celne wędrują do kieszeni urzędników gestapo. Oficjalnie robotnicy żydowscy produkują wyroby dla niemieckiej administracji, ale faktycznie urzędnicy niemieccy pełnią funkcję dobrze opłacanych pośrednikó między gettem a kupcami po stronie „aryjskiej”.
Warszawa, 20 lutego
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Jestem żydowskim poetą. Każdego dnia, kiedy myję swoje ciało — tylko skóra i kości, nie ma ono już zupełnie mięśni — zastanawiam się, co to oznacza. Czy jestem już przeznaczony na śmierć? Okrywam szybko ostatnią koszulą wiązkę moich kości. Drżą moje blade wargi, a moje smutne serce staje się jeszcze bardziej zgnębione. Jestem żydowskim poetą. Zwracam się do Was z prośbą o miesięczne finansowe wsparcie. Jestem bardzo wyczerpany, padam z nóg. Gdyby okazało się to niemożliwe, proszę o szybką, jednorazową pomoc finansową.
Mam nadzieję, wielce szanowny i ukochany Panie Guzik, że wyjdzie Pan naprzeciw mojej uniżonej prośbie.
Warszawa, 27 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Od samego rana czekaliśmy z niecierpliwością posłańca, ale nie przyszedł. Już my się zdali na łaskę Boga, na wszystko jesteśmy przygotowani z otwartymi rękami. Po południu tatuś poszedł do Bodzętyna [sic!], powiedział, że ma przyjechać furmanką dziś albo jutro po rzeczy. W wieczór tatuś przyjechał furmanką, pomogłem wprowadzić konia do obory, potem zaczęliśmy przygotować rzeczy do pakowania. Wybraliśmy kartofle do worków. Zeszło nam do 1-ej w nocy, spać mi się nic nie chciało. Rozebraliśmy jedno łóżko również. Spać się nikt nie położył, wszyscy drzemali bo tatuś miał odjechać o 3-ej. Ja i brat położyliśmy się trochę do łóżka. Gdy władowywali na furę to nic nie słyszałem, słyszałem tylko jak mamusia mówiła, że tatuś wyjeżdżając z podwórka to dyszel uwiązł w zaspie i długo się męczył zaczem wypchał sanie.
Krajno-Bodzentyn, pow. kielecki, 28 lutego
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Życie, zwłaszcza życie tak dojrzałe do śmierci, jak to nasze w zamkniętym mieście, preparuje niekiedy przedziwnie jaskrawe, symboliczne skróty, niczym melodramatyczne pomysły banalnego filmu. Oto raz widziałam na własne oczy opodal bramy domu, gdzie mieści się kuchnia i zarazem rejon policji żydowskiej, u wejścia do cukierni, trupa dziecięcego przykrytego płachtą plakatu „Miesiąca Dziecka” z napisem: „Ratujmy dzieci! Nasze dzieci muszą żyć!”.
Warszawa, 6 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wcześnie rano poszedłem zmówić furmankę. Zmówiłem jednego chłopa, ma wziąć jakieś rzeczy z domu i jutro pojedzie. [...] W naszej wsi nie ma prawie człowieka żeby nie żałował nas. Niektórzy nawe[t] nie chcą przyjść do na[s] bo mówią, że nie chcą patrzeć na czyjeś nieszczęście. Kuzyn mnie prosił żebym z nim pojechał po maszynę. Przed wieczorem pojechałem sankami. Na sanki włożył stolik od maszyny i ¼ q ziemniaków, i pojechałem do domu, a on został i jeszcze miałem raz przyjechać. Przyjechałem, to kolacja była już gotowa. Ja już nie poszedłem tylko brat poszedł. Po kolacji naszło się do nas dużo chłopów, przyszli odwiedzić nas, bo już nas nie będzie. Gdy sobie pomyślałem, że musimy stąd odjechać to musiałem wyjść na dwór, tak żem się rozpłakał, że stałem więcej jak ½ godziny i szlochałem.
Krajno-Bodzentyn, pow. kielecki, 10 marca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Już się rozwidniło gdy ktoś zaczął pukać w okiennice. Był to ten furman, co tatuś był u niego budzić. [...] Przyprowadziliśmy sanie i zaczęliśmy szykować się do odjazdu. Za jaką godzinę przyprowadził konia. Ja przód poszedłem, bez opaski. Gdy wychodziłem to słowa nie mogłem powiedzieć tak mi się serce ścisnęło. Z pięć km. szedłem całkiem bez pamięci, nie wiedząc w jaki sposób tak prędko szedłem. Całą drogą furmanka mnie nie mogła dogonić. Idąc drogą lękałem się bardzo, gdyby zachowaj Boże kto nas spotkał to...
Dzięki Bogu przejechaliśmy szczęśliwie.
Krajno-Bodzentyn, pow. kielecki, 12 marca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
„Żyjemy” — nie wiadomo, po co i dla kogo. Oddaliśmy cztery najukochańsze dla nas istoty. Jak okropna była ich śmierć. Razem z 2 tysiącami naszych braci i sióstr. We wspólnym grobie. Takiej szechity [rzezi] nigdzie i nigdy nie było. Nie szczędzili brzemiennych kobiet, drobnych dzieci i starców. Krew lała się strumieniem. Genia [niemiecka policja] przyjechała niespodziewanie rano, otoczyła dzielnicę i razem z autochtonami [formacjami ukraińskimi] hulała do wieczora.
Gdyby przynajmniej zwolnili Imeczka — to cudo — mielibyśmy cel i jakiś punkt zahaczenia. A tak, z każdym dniem, z każdą chwilą wzmagają się nasz ból i nasza rozpacz. Nie mogę w żaden sposób pogodzić się z myślą, że Ich nie ma. Zamykam oczy i widzę Ich przed sobą. W uszach mam ciągle brzęczący śmiech Imeczka. [...] W nic już nie wierzę, w żadne Opatrzności, jeśli mogły dopuścić, by tak czyste i niewinne istoty szły na rzeź jak barany. I co dalej? [...]
Najwięcej męczy mnie świadomość niemocy. Człowiek jest bydlęciem [...]. Nie, nie ma już dla mnie ukojenia. Człowiek nie ma w sobie serca, tylko kamień; inaczej musiałoby już dawno pęknąć.
Rohatyn, 20 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Żandarmerja i policja przyjechała [...]. Nie wiedzieliśmy po co przyjechali. Będąc w okropnej trwodze czekaliśmy jakiejś chwili, nie wiedząc jakiej. Co chwila wychodziłem przed bramę, na tak cicho jak by wszyscy wymarli, tylko Żandarmi się przechadzali. Stojąc przed bramą dowiedziałem się, że robią rewizje u Żydów. Na ulice nie miałem odwagi wyjść. Gdy zrobili rewizje u kilku Żydów znajdując różne towary to kilku ich odjechało a resztę jeszcze zostało. Szukając jeszcze z godzinę ci również odjechali. U tych co znaleźli różne towary paskarskie to zaprowadzili do aresztu. Zkonfiskowane towary zabrali na ciężarowe auto, nie bałamucąc długo nazad powrócili. Tych zaaresztowanych zabrali do Bielin.
Bodzentyn, pow. kielecki, 23 marca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Dzień w dzień, co godzina, tylko o Was, Bracia i Siostry, myślimy. Nie możemy Wam pomóc, jakbyśmy tego pragnęli, ale czuwamy nad tym, aby straszliwa ofiara Waszych cierpień na ołtarzu Polski Walczącej i naszego Narodu nie została zapomnianą we właściwej chwili.
Wiedzcie o tym, że tu w W[wielkiej] Brytanii, w Ameryce, w Palestynie i wszędzie, gdzie żyją polscy Żydzi, bezustannie myślimy o Waszym losie.
Jutro wieczorem razem z milionami Żydów na świecie, biorącymi czynny udział w wielkim zmaganiu się świata przeciwko wrażym siłom barbarzyństwa, jutro wieczorem razem odmawiać będziemy z Hagady naszej modlitwę, stanowiącą zarazem wspaniałą tajemnicę naszych dziejów. […]
I ta cudowna prawda naszych dziejów sprawdzi się i teraz. Wasza wielka ofiara, Wasz czyn ocali w końcu nas wszystkich:
Żydzi polscy w Kraju i w Rosji! Żydostwo polskie z całego świata przesyła Wam dziś nasze stare pozdrowienie: Szalom Hisku Wyimcu. Pokój Wam! Bądźcie silni! Poprzez cierpienia i walkę drogę torujecie do zwycięstwa!
Londyn, 31 marca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Naprzeciwko nas został zabrany mąż i żona a dwoje dzieci zostało. Znów słychać, że ojciec tych dzieci został zastrzelony 2 dni przedtem, w wieczór, a ją wywieziono do Kielc ciężko chorą. Żandarmerja będąc w Słupii zabrała trzech Żydków a w Bielinach się z nimi rozprawili, (oczywiście nie co innego jak zostali zastrzeleni). W tych Bielinach już się naprawdę, przelało dużo krwi żydowskiej już się naprawdę zrobił cmentarz żydowski. Kiedy przyjdzie koniec tego okropnego rozlewu krwi. Gdy dłużej tak będzie to z samej grozy ludzie będą padać jak muchy. [...] Żeby nie było jednego dnia spokojnego. Nerwy się już całkiem wyczerpały, jak słyszę co, o jakimś nieszczęściu to oczy mi wychodzą na wierzch i głowa mnie zaczyna boleć, to wtedy jestem taki wyczerpany, jak po najcięższej robocie. Nie tylko ja ale każdy.
Pow. kielecki, 10 kwietnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Zaraz z rana dowiedziałem się, że Żandarmerja przyjechała i robią rewizje u Żydków, a troje z jednego domu zabrali. Teraz robią rewizje u innych. U jednego krawca znaleźli bardzo dużo towarów i dwadzieścia futer zakopiańskich, a jego zaraz zabrali. Zrobili rewizje u kilkunastu Żydów zabierając dużo towarów. Zrobili rewizje u sąsiada, zabrali mu wszystko co tylko posiadał, nawet brudną bieliznę, użytkowane ubranie również zabrali. Pozabierali rzeczy wcale nie paskarskie. Lękaliśmy się bardzo żeby czasem do nas nie weszli, tatuś wyszedł z domu ale i tak się lękamy chociaż my nic nie mamy ale u wujka coś by się znalazło. Ale Bóg dał, że od sąsiada wyszli a do nas nie weszli. [...] Skończywszy rewizje u wszystkich to przyjechały furmanki po ten towar. Ten towar ładowali kilka godzin. Ja patrzałem jak ten obóz wyrusza. 5 fur było towaru, różnego! [...] Miasteczko jest teraz w okropnym nastroju, bo gdzież to żeby ciągle były rewizje u Żydów i zawsze znajdują paskarskie towary u nich.
Bodzentyn, 14 kwietnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Wyruszyłem z ręcznym wózkiem do zwożenia trupów o godzinie dziesiątej rano. Wózek ten odbył już tego dnia jedną turę i zwiózł trzy trupy. Teraz jedziemy dalej. Wyruszamy z cmentarza. Na kartce jest sześć adresów. [...]
Ulica Franciszkańska 21. W drugim podwórku znajduje się synagoga, w niej punkt dla uchodźców, jeden z najgorszych, jakie widziałem. Pod synagogą mieszczą się duże piwnice, zupełnie otwarte. Schodzimy. Duże podziemie skąpo oświetlone jest światłem dziennym, wpadającym przez dwa małe okienka. Pod ścianami kilka barłogów. [...] Na jednym [...] leżą dwie ludzkie postacie. Jakiś strzęp ludzkiego istnienia informuje, że to właśnie jest zmarły.
Na jednym barłogu leży żywa jeszcze matka i dwudziestokilkuletni syn, który umarł przed trzema dniami. Grabarze biorą lekkiego jak wiór trupa i wynoszą [...]. Matka ani drgnie. Nawet głowy nie odwraca. [...] Grabarze z trupem dochodzą do wózka, biorą rozmach i wrzucają byłego człowieka możliwie głęboko, by nie zajmował dużo miejsca. O trumnie nie ma mowy. [...]
Na Smoczej, Stawkach, placu Parysowskim — obraz jest wszędzie uderzająco podobny. Suterena albo strych. Barłóg szmat albo tapczan bez pościeli. Trupy albo obrzękłe, albo wysuszone na kość. I nigdzie żadnego, najmniejszego wzruszenia ze strony najbliższej rodziny. [...]
Na zakończenie wzięliśmy trupa z ulicy. Grabarze szepczą sobie coś na ucho. Pokazują na łachmany okrywające zmarłego, na cholewy jego niegdyś wysokich butów. Jestem im niewygodny. Ale i sam mam dosyć. Odchodzę i nie przeszkadzam w obdarciu człowieka — zmarłego z głodu i zimna na ulicy.
Warszawa, 15 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Od siedemnastego dnia tego miesiąca getto żyje w nieustającym przerażeniu. W nocy z siedemnastego na osiemnasty zabito pięćdziesiąt dwie osoby – w większości byli to piekarze i szmuglerzy. Wszyscy piekarze są przerażeni. Epstein i Waner, właściciele piekarni na naszym podwórku, nie nocują w swoich mieszkaniach. Niemcy przychodzą do różnych domów z przygotowaną listą nazwisk i adresów. Jeśli nie zastaną osoby, której szukają, biorą zamiast niej innego członka rodziny, prowadzą go parę kroków przed domem, grzecznie puszczają przodem, po czym strzelają mu w plecy.
Warszawa, 28 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Okropny dzień! Około godziny 3-ciej obudziło mnie jakieś stukanie. To już policja robiła obławę. Nie przeląkłem się, tatuś i kuzyn są w Krajnie i wiedzą, a reszta kuzynów się schowała. Za jakieś parę minut usłyszałem pukanie do drzwi, wujek zaraz im otworzył. Weszedł polski policjant i żydowski. Zaczęli zaraz szukać, zobaczył mnie i kazał mi się ubierać a drugi zapytał mi się ile mam lat, powiedziałem, że 14 to dał mi spokój. Przeszukali trochę ale nikogo nie znaleźli zabrali tylko dwóch z Płocka. Chociaż się nie lękałem ale dygotałem jak w febrze. Gdy odeszli to zaraz usnąłem.
Bodzentyn, 6 maja
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Niemcy zdecydowali się zrobić film o życiu w getcie. Dziś wcześnie rano ustawili wielką kamerę przed domem na Chłodnej 20 i robili zdjęcia ulicy. Później weszli do jednego z najelegantszych mieszkań i kazali nakryć stół w salonie. Z najbliższej restauracji zarekwirowali najokazalsze półmiski z mięsem, cistami i owocami – najprawdopodoniej jedynymi owocami, jakie można dostać w getcie. Łapali najlepiej ubranych przechodniów – mężczyzn i kobiety – i kazali im usiąść przy stole, jeść, pić i rozmawiać, po czym zaczęli kręcić swój niezwykły film.
Warszawa, 8 maja
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Mówią, że i dziś będzie obława, bo brakuje jeszcze 120 ludzi. Każdy mężczyzna się schował, na ulicy jest bardzo cicho. Stojąc na schodkach zobaczyłem, że jedzie trzy samochody i zaraz poznałem, że te same co we środę. Zaraz się zrobił popłoch, wszyscy uciekali z mieszkań do lasu, policja zaczęła już łapać ludzi. Ciocia przyszła powiedzieć, że takich jak ja też łapią. Zmieszałem się z początku, ale zaraz się zorientowałem że muszę się schować. Poszedłem do polskiej sąsiadki i tam byłem. Słysząc było jaki szelest lękałem się okro[p]nie żeby tu nie weszli. […] Niedługo tam byłem a samochody zaraz odjechały, dwa tylko były pełne a trzeci pusty. Zaraz poszedłem do domu, mogłem być w domu śmiał[o], nikt nawet nie weszedł. Na ulicę już nie wychodziłem cały dzień.
Bodzentyn, pow. kielecki, 8 maja
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Samochód SS. Jak co dzień, esesmani jadą przez żydowskie ulice na Pawiak. Znów pobili Żydów na rogu Dzielnej i Zamenhofa. trzy żydowskie głowy, rozbili rykszę. Udało im się znaleźć o pierwszej po południu ulice są zwykle prawie puste.
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Żydowska policja otrzymała polecenie, że brakuje jeszcze 50 osób. Zaraz po otrzymaniu polecenia zaczęli łapać. Już nigdzie nie szedłem, byłem w mieszkaniu, ale Bogu Dzięki nie weszli.
Bodzentyn, pow. kielecki, 10 maja
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
„Filmowcy” przyszli dziś na cmentarz, kazali znieść 36 trupów żydowskich kobiet i rozebrać je. Następnie dwóch grabarzy miało brać kobietę — jeden za ręce, drugi za nogi — i wrzucać na kupę, do wspólnego grobu. Te wymuszone sceny zostały sfilmowane.
[...]
Obok wartowni zabito dziś trzech Żydów.
Z przejeżdżającego tramwaju na ulicy Chłodnej żandarm strzelił do żydowskiej kobiety. Upadła w kałuży krwi. Żandarm wyskoczył z tramwaju, wystrzelił jeszcze jedną kulę, dobijając ją na miejscu. Na Lesznie obok warty przebiegł chłopczyk ze szmuglowanym towarem. Żandarm przywołał go, kazał mu usiąść pod ścianą, zdjął karabin z pleców i wycelował. Przechodnie byli pewni, że chce tylko nastraszyć małego. Dał się słyszeć strzał, dziecko zostało zabite. [...]
Warszawa, 11 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś na Karmelickiej oficer złapał Żyda za to, że nosił opaskę za nisko, nie na ramieniu. Zaprowadził go na Pawiak. Tam, za to przestępstwo, odrąbano mu rękę.
Znowu bachanalia samochodu SS — kilka rozbitych żydowskich głów. „Filmowcy” łapali mężczyzn i kobiety w mykwie na ulicy Dzielnej 38. Zmuszali Żydów z brodami do rozbierania kobiet, do całowania się z nimi i do innych pikantnych czynności. Zmusili kobiety i mężczyzn, aby weszli razem do basenu mykwy i filmowali „żydowską demoralizację”.
Warszawa, 12 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś na Nowolipkach 36 ustawił się chrześcijanin, który wszystkim żydowskim biedakom dawał po pół złotego. Chętnych oczywiście nie brakowało. Rozdał kilkaset złotych. „Filmowcom” udały się dwie „sztuczki”. Na Gęsią, obok Lubeckiego, gdzie leżało ciało martwego Żyda, spędzili kilkuset Żydów — kobiety i mężczyzn. Każdy Żyd musiał przeskoczyć przez trupa, a Niemcy filmowali scenę.
Na Nowolipkach rozstawili grupę czterdziestu żydowskich żebraków, starych i młodych. Z wyciągniętymi rękami stali wszyscy w jednym rzędzie. Następnie zebrano większą liczbę lepiej ubranych ludzi i zmusili ich do przejścia obok rzędu żebraków, zabraniając dawać jałmużnę. Ta scena „żydowskiego okrucieństwa” również została sfilmowana.
Warszawa, 13 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dzisiejszej nocy przed bramą na Gęsiej 29 zastrzelono dwóch Żydów, dwóch na Dzielnej 15, na Karmelickiej — jednego. Zabijali według znanego scenariusza. Zatrzymują samochód, w którym siedzą [zatrzymani wcześniej] nieszczęśni Żydzi, wyprowadzają ich na ulicę. Słychać kilka strzałów. Samochód rusza do dalszej krwawej roboty.
Warszawa, 16 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
„Filmowcy” [...] zmusili kierownika restauracji „Szilcesa”, na rogu Karmelickiej i Nowolipek, do przygotowania ryb, befsztyków, ciast, owoców, drogich likierów i win. O godzinie 8.00 Niemcy ustawili się z aparatami. Żydowska policja, jak zwykle, wyłapała elegancko ubrane kobiety i dobrze ubranych mężczyzn, których posadzono — po dwie kobiety i po dwóch mężczyzn — dookoła każdego z szesnastu stolików. Zmuszono ich do jedzenia i picia. Uczono ich, jak mają się zachowywać w tym żydowskim dobrobycie. Filmowano ich w wielu różnych pozach do godziny 15.00.
Warszawa, 19 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wieczorem 21 maja 1942, w wigilię Szawuot, po getcie zaczęła krążyć pogłoska, że „coś” będzie się działo w nocy. [...] Około godziny 21.30 ulica była już zupełnie wymarła, choć normalnie o tej porze ruch jest jeszcze duży. W żydowskich domach zapanowały lęk i panika. Z sąsiadami umówiliśmy się, że schowamy się w maleńkim pokoiku, na końcu mieszkania jednego z nich. Wejście mieliśmy zastawić szafą, tak by dla obcego oka było nie do zauważenia, że jest tam jeszcze jakieś pomieszczenie. Było nas sześciu.
Po godzinie usłyszeliśmy hałas i wzmożony ruch na ulicy. [...] Słyszeliśmy głośne żołnierskie kroki. Jeden z nas podkradł się bliżej okna i cicho meldował, że ustawiła się grupa żydowskich policjantów, wydano jakiś rozkaz, po czym rozległy się uderzenia w przeciwległą bramę. Po kilku minutach silnego łomotania usłyszeliśmy, że brama się otwiera. Kilku żydowskich policjantów rzuciło się na stróża, krzycząc i bijąc go za to, że tak długo zwlekał z otwarciem [...]. Brama znów się zamknęła. Zapadła cisza.
Nagle usłyszeliśmy straszne głosy kobiet, histeryczne krzyki i płacze, a chwilę później strzelaninę. Ukazał się policjant, za nim prowadzono dwóch młodych ludzi. Biegło za nimi kilka żydowskich kobiet, płacząc i krzycząc: „Mordercy, zlitujcie się nad nieszczęśliwą matką”, „W zeszłym roku zamordowaliście mi syna w obozie, zostawcie mi moje jedyne oczko w głowie”, [...] „Miejcie litość dla samotnej wdowy, on jest przecież moim jedynym żywicielem, co teraz będę robić, kto mi da na kawałek chleba?”. [...] W końcu kobiety zostały wepchnięte przez policjantów do bramy, którą zatrzaśnięto.
Z ulicy całą noc dochodził stukot butów żydowskich policjantów. Jedno z najstraszniejszych wojennych nieszczęść — wojskowy krok Żydów i strach Żyda przed drugim Żydem. Całą noc słyszeliśmy walenie do bram, rozpaczliwe krzyki i płacz kobiet.
[...] Z nadejściem dnia żydowscy policjanci, jak złe duchy, zniknęli w swoich dziurach. O szóstej rano postanowiliśmy opuścić kryjówkę i wrócić do swoich mieszkań. Dowiedzieliśmy się, że w nocy złapano około 800 osób, głównie fachowców, ale też ludzi niepracujących. Wszystkich złapanych odprowadzono do rejonu policji żydowskiej na ulicy Zamenhofa 19. [...]
Od godziny 13.00 policjanci żydowscy zatrzymywali wszystkich młodych mężczyzn i sprawdzali, czy karta meldunkowa jest ostemplowana przez Urząd Pracy. Wszyscy bez podstemplowanej karty byli odprowadzani do najbliższego rejonu policyjnego. [...]
Część młodych wykupiła się pieniędzmi z policyjnych rąk, jeszcze zanim zaprowadzono ich do rejonu. Niewielkiej części udało się wykupić już na miejscu. Cena wynosiła od 50 do 5000 złotych. Wobec tych, którzy stawiali opór, policjanci użyli siły i przymusu. [...]
Zastanawiam się: co się z nami stało? Policjant ciągnie chłopaka, jak wołu na rzeź. Rzeźnik ma z tego jakiś zarobek... Ale jeśli młody człowiek, którego ty ciągniesz na rzeź, tak prosi, płacze przed tobą i jeszcze mówi do ciebie w imieniu swojej chorej matki, to czyżbyś był aż taką kanalią i nie miał litości dla niego? A jeśli nawet w tej łapance będzie o tego chłopaka mniej, to co? Czy żądano, imiennie, właśnie jego? Jeśli ktoś nie sprzeciwia się, tylko idzie obojętnie, bo nie wie, że prowadzisz go na rzeź — czy to nie wystarczy? Ale jeśli tamten się wyrywa i za nic nie chce pozwolić się zniszczyć, a ty, żydowski policjancie, walczysz z nim i właśnie na zniszczenie go ciągniesz — to przecież jesteś zwyczajnym mordercą!
40-letni mężczyzna prowadzony jest przez trzech policjantów. Dwóch trzyma go za ręce, zwinięte w kabłąk, trzeci pcha go naprzód, trzymając za marynarkę na plecach. Zatrzymany opiera się, nie chce iść, odwraca głowę do tyłu. Krzyczy, rozpacza, aż serce się kraje. Żydowskich kanalii to nie obchodzi, wypełniają sumiennie swoją diabelską robotę.
Trzeba jasno stwierdzić, że żydowska policja jest bardzo aktywna w sprowadzaniu nieszczęścia na Żydów. Część policjantów pracowała z takim poświęceniem, jakby chodziło o ratowanie ludzi, a nie ich niszczenie.
[...]
Około godziny 14.45 łapanka się skończyła. [...] Złapani zostali podzieleni na pięcioosobowe grupy. [...] Przyglądam się nieszczęsnym. Wszyscy idą zrezygnowani i zrozpaczeni. Większość zatrzymanych jest elegancko ubrana. Wielu płacze. Prowadzeni zasłaniają oczy chusteczkami. Robi to straszne wrażenie — widok płaczącego mężczyzny jest jedną z tragiczniejszych rzeczy. [...]
Tymczasem do bramy zaczęły podjeżdżać omnibusy firmy Kon-Heller. Były one zapchane Żydami złapanymi w innych rejonach. Pod silną strażą przewieziono ich na punkt zbiorczy przy Zamenhofa 19. Od wyjścia z omnibusu do bramy stał szpaler żydowskiej policji. [...] Na ulicy czekały setki kobiet. Kiedy do bramy podjeżdżał autobus, a kobiety rozpoznawały swoich mężów, synów, ojców — podnosił się krzyk, który docierał do niebios. Policja pod żadnym pozorem nie pozwalała kobietom porozumieć się z mężczyznami. [...]
Do wieczora podjechało na Zamenhofa osiemnaście omnibusów ze złapanymi ludźmi. Jednemu z młodych ludzi, podczas wyprowadzania z samochodu, udało się wmieszać w tłum kobiet. Żydowski policjant, zamiast pozwolić mu uciec, zaczął gwizdać i kilku innych policjantów pobiegło za mężczyzną. Złapano go, przewrócono na ziemię, bito, kopano tak brutalnie, że pomyślałem sobie: jak to dobrze, że żydowska policja nie ma broni, bo kto wie, ile byłoby ofiar...
[...]
Wszystkich tych ludzi załadowano do wagonów i zaplombowano je. Nie wiadomo, co się z nimi stało. Według jednej wersji, broń nas Boże, w zamkniętych wagonach będzie się ich zagładzać na śmierć. Według innej, wysyła się ich do pracy pod wschodni front. W każdym razie — niech Bóg się zlituje!
Warszawa, 22 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Niedawno opowiadał mi [znajomy] scenę, którą zaobserwował z pewnego balkonu naprzeciwko wylotu Leszno–Tłomackie w niedzielny dzień. Żandarm dzierżący tam wówczas posterunek (bywają — nawet często — wśród nich tacy, którzy mają względy dla dzieci) zauważył grupę dzieciaków już objuczonych do powrotu i czekających pomyślnego momentu. Dał im znak, żeby przeszły i one myśląc, że to taki życzliwy kaprys będącego w dobrym nastroju Niemca, przebiegły pędem i chciały od razu dalej wiać. Na to jednak żandarm nie pozwolił. Zatrzymał je, ustawił w szyku i kazał czekać. Czekały, aż uzbierała się i przeszła przez wylot nowa partia. Gdy wreszcie się uzbierała spora gromadka dzieci, zaczęła się „zabawa”.
Żandarm ustawił je wedle wielkości, najmniejsze na przodzie, coraz wyższe, aż do tej dwunasto- i trzynastoletniej ariergardy, i zaczął je musztrować. Kazał im maszerować w różnym tempie, śpiewać, potem biegać w kółko, i dzieciarnia ufna, że na tym się skończy, na wpół z chęci zadowolenia Niemca, a na wpół z dziecinnej ochoty do pobawienia się, mimo objuczenia, zmęczenia i zdenerwowania, wykonywała dość składnie wszystkie obroty, biegi itp., czekając tylko chwili, kiedy wolno im będzie się oddalić z uratowanym towarem. Niestety, tak dobrze nie poszło. W pewnym momencie Niemiec zatrzymał je w miejscu i dobywszy z pochwy szpadki zbliżył się do dzieci i jął ciąć i krajać na nich odzież podszytą sakwami, w których znajdowały się kartofle i inny „towar”. Tu dopiero zabawa osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Dzieci rozmaicie zareagowały. Niektóre potulnie pozwoliły z sobą robić, co Dojcz chciał. [...] Nie wszystkie jednak pogodziły się bez protestu z utratą swego mienia i często całego kapitaliku zakładowego dla dalszych przedsięwzięć. Jedne próbowały prosić, błagać, płaczem miękczyć serce Dojcza, inne natomiast spróbowały... uciekać. I te spotkał los najgorszy. Niemiec dał rozkaz stojącemu obok policjantowi żydowskiemu czy też polskiemu, by „zawrócił” całą trzódkę, zaczęła się gonitwa, okładanie pałkami, doprowadzonych przed swoje oblicze żandarm okładał własnoręcznie. Dzieciarnia podniosła okropny pisk, płacz, a tymczasem kartofle toczyły się po bruku, drogi towar leżał w prochu pod nogami i nie było już żadnej nadziei ni ratunku...
Gdy już wreszcie wszyscy mali szmuglerzy zostali wyzuci, a raczej wypatroszeni, wybebeszeni z zawartości, sprowadzono dwa wózki rowerowe, kazano wózkarzom pozbierać z bruku rozsypany łup i przewieźć całe „bogactwo” na tamtą stronę. [...] Ciekawe było też, jak reagowali na całą zabawę widzowie aryjscy, których trochę zgromadziło się po tamtej stronie na odgłos „hecy z żydziakami”. Znalazło się też tam dwóch żołnierzy [niemieckich] na niedzielnym spacerze. Otóż, niestety może przypadkowo tłum ten tak był zestawiony, ale wszyscy, razem z żołnierzami [...] mieli kapitalną uciechę...
Getto warszawskie, 29 maja
Katarzyna Madoń-Mitzner, Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu, „Karta” nr 39/2003.
Gdy kielecka Żandarmeria odjechała to jeszcze zostało 8 z Bielin. Jeden Żandarm przychodząc koło jednego podwórka zobaczył jak jedna Żydówka ucieka, zaraz jej kazał natychmiast stanąć, ale ona nie usłuchała tylko uciekała dalej, jak ona nie chciała stanąć to strzelił za nią i trafił ją za pierwszym razem, potem kazał ją pochować tu gdzie wszyscy zastrzeleni. Jaki okropny los ją spotkał, żeby bez żadnej przyczyny zastrzelić. Gdy leżała na podwórku to przecież ona ma 6 dzieci, to nawet nie dano im się do niej zbliżyć, a jak które zaczęło płakać to bił.
Bodzentyn, pow. kielecki, 29 maja
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Istniejące w Polsce bolączki życia żydowskiego – wywołane zresztą przez politykę reakcji – mogą i powinny być usunięte wyłącznie na płaszczyźnie równego traktowania wszystkich obywateli kraju. Rozwiązanie kwestii żydowskiej możliwe jest w ogóle tylko na terenie i w obrębie krajów, w których Żydzi dziś żyją, pracują i walczą. Wychodząc z tej ogólnej, podstawowej zasady, postulaty nasze w sprawie żydowskiej w Polsce są następujące:
1. Pełne, faktyczne równouprawnienie ludności żydowskiej na wszystkich polach politycznego, społecznego, gospodarczego i kulturalnego życia.
2. Zapewnienie ludności żydowskiej możności swobodnego rozwoju narodowego przez wprowadzenie autonomii narodowo-kulturalnej, uznania języka żydowskiego przez państwo i prawa posługiwania się nim w instytucjach prawno publicznych.
3. Wykorzenienie antysemityzmu zarówno z polityki państwowej, jak i całego życia publicznego; agitacja, propaganda i wychowanie w duchu antysemickim winny być traktowane jako przestępstwo.
W wolności i równości wszystkich krajów i ludów widzimy jedyną rękojmię wolności i równości także ludności żydowskiej – zarówno w Polsce, jak i we wszystkich innych rajach Europy i całego świata.
Londyn, 1 czerwca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Droga Pani Stefanio!
Chciałabym wyjść stąd i pójść do Pani, do Warszawy. Poszłabym sobie — Bielańską, placem Teatralnym, Focha i Nowym Światem prosto, prosto do placu Trzech Krzyży i Alej Ujazdowskich. Tak bym sobie wolno wędrowała, oddychałabym latem, zielenią liści i trawy w Łazienkach — ile by starczyło płuc. Tyle bym miała przestrzeni dokoła, tyle by było nieba nad głową! Może bym zeszła w dół Agrykolą aż do stawu, popatrzeć na Sobieskiego i pałac w Łazienkach. To tak pachnie Warszawą z dawnych czasów, kiedy można było pójść do Polskiego na Noc listopadową i potem, wprost z teatru, powędrować o północy pod sztachety Łazienek. Jak tam teraz musi być cicho i pusto na Agrykoli! [...]
Czy ja jeszcze kiedyś zobaczę Wisłę? Nikt nie może sobie wyobrazić, jak można kochać Wisłę, jak można wysilać mózg, żeby ją sobie dokładnie przypomnieć. Bo przecież po pewnym czasie zaczyna się zapominać. Zapomina się rysów i głosów najukochańszych zmarłych, choćby nie wiem jak tęskniło się do nich. Kiedyś zapytał mnie „towarzysz z celi”: „Czy pamiętasz jeszcze, jak wygląda zwyczajny lasek?”. Zaraz zaczęłam wyobrażać sobie suchy, upalny dzień na podwarszawskiej „linii” i jakiś sobie zwykły „Meran” — wysokie sosny o gładkich, brązowych pniach, z których ku górze łuszczy się kora i parasol gałęzi na szczycie. Deptało się po zeschłych igłach, po mchu i wrzosie, wszystko było suche, wszystko trzeszczało pod nogami. [...]
Tłumaczyłam kiedyś 6-letniemu chłopcu, co to jest szyszka, ale nie udało mi się go przekonać, że to zwyczajny „owoc drzewa iglastego”. Nie wiedział, jak to wygląda i wreszcie kazałam mu zasadzić fasolę w doniczce. I dzieciak zasadził fasolę, starannie ją podlewa, przypatrując się zielonym listkom i już wie, co to jest przyroda! Widział nawet drzewo u kolegi na podwórku. Nic dziwnego, że nie pamięta szyszek z Michalina, był przecież wtedy, „przed wojną”, zupełnie mały. [...]
Wszystkie dzieci hodują rośliny. W doniczkach, w skrzynkach, na balkonach, w oknach, wszędzie kiełkuje teraz fasola, groch, nasturcja, rezeda, koniczyna. Przychodzi się do znajomych ¬— na oknie doniczka z zieloną warstwą kiełków. „Jak u was pięknie rośnie! U nas gorzej, nie ma słońca!” [...] Mój balkon, chociaż niesłoneczny, wygląda jak prawdziwy ogród. Doniczki, skrzynki, pełno zieleni, pełno nadziei na kwiaty. Największą pociechę mam z grochu — wczoraj otworzył się pierwszy biały kwiatek. [...]
Coraz częściej przychodzą mi na myśl cyfry, nieubłagana statystyka zgonów: 5 tysięcy miesięcznie, 50 tysięcy za ubiegły rok. Słowem — stoimy już wszyscy w kolejce, w której, o dziwo, każdy chce być jak najdalej, bo a nuż się uda i zamkną mu przed nosem okienko. To znaczy: zdąży nie umrzeć przed końcem wojny. A potem... Potem będziemy mieli aurea aetas [złoty wiek], raj na ziemi i wszystkim Żydom będzie bardzo dobrze. (Opowiem Pani w jednym z przyszłych listów, jakie są moje horoskopy na tę szczęśliwą przyszłość).
Tymczasem żyjemy tu w ustawicznym strachu, zasłuchani w kursujące od pewnego czasu pogłoski o bliskim zmierzchu Izraela. Czekamy na jakiś kataklizm, na jakąś burzę, która ma nas zmieść z powierzchni ziemi już na zawsze. Nie wiem tylko, czemu się to teraz narodziło. Fakt jednak jest, że przeznaczeniem naszym jest czekać zagłady.
[...]
Warszawa, 25 czerwca
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Po obiedzie mama poszła do gestapo z Z., do biura Orfa. Oświadczył on, że mama ma prawo zabrać ze sobą całą rodzinę. Ciągle nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. To niepojęte, że jednak naprawdę opuszczę to piekło. Ale okropne jest myśleć o wszystkich przyjaciołach i krewnych, którzy muszą zostać, gdy ja wyjadę.
Spędziłam cały dzień na kupowaniu różnych drobiazgów niezbędnych do podróży. Powiedziano mojej matce, że spędzimy na Pawiaku tylko trzy dni, a potem zostaniemy wysłani na wymianę do Ameryki. Wszyscy moi przyjaciele przyszli się ze mną pożegnać. Wszyscy mi zazdrościli i rozpaczali nad swoim własnym losem. […]
Teraz zbliża się północ. Mama pakuje rzeczy. W naszym mieszkaniu jest straszny bałagan. Było pełno ludzi do dziesiątej; wszyscy przyszli w tym samym celu – dać adresy amerykańskich krewnych i prosić ich o pomoc. Wiele było żon z dziećmi, których mężowie pojechali na Wystawę Światową w 1939 roku i zostali w Ameryce. Przyniosły nam dziesiątki fotografii. To było potworne pożegnanie. W całym domu ludzie płakali i nie było końca serdecznym życzeniom i pełnym łez uściskom.
Żegnam się z gettem. Wszędzie jest ciemno i cicho, ale wydaje mi się, że gdzieś w oddali słychać szloch.
Warszawa, 16 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Zarządzam, aby przesiedlenie całej żydowskiej ludności Generalnej Guberni zostało przeprowadzone i ukończone do 31 grudnia 1942 r.
Z dniem 31 grudnia 1942 r. żadne osoby pochodzenia żydowskiego nie mają prawa przebywać w Generalnej Guberni. Chyba, że będą się one znajdować w obozach zbiorczych w Warszawie, Krakowie, Częstochowie, Radomiu i Lublinie. Wszelkie inne prace, przy których zatrudnieni są żydowscy robotnicy, muszą być do tego czasu zakończone, albo – o ile ukończenie ich nie jest możliwe – przeniesione do jednego z tych zbiorczych obozów.
Środki te są niezbędne dla przeprowadzenia etnicznego rozdziału ras i narodowości w myśl zasad nowego ładu w Europie, oraz w interesie bezpieczeństwa i czystości Rzeszy niemieckiej i strefy jej interesów. Wszelkie naruszenie niniejszego zarządzenia stanowi niebezpieczeństwo dla spokoju i porządku całokształtu interesów strefy niemieckiej, punkt oparcia dla ruchu oporu oraz moralne i fizyczne ognisko zarazy.
Lublin, 19 lipca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Późnym popołudniem zapanowało wśród internowanych wielkie poruszenie. Dotarły do nas listy z zewnątrz z przerażającymi wiadomościami. W getcie panika. Ludność spodziewa się masowej deportacji trzystu tysięcy ludzi. Prezes Czerniakow i wszyscy przywódcy gminy starali się uspokoić ludzi ogłaszając, że Niemcy oficjalnie zaprzeczyli tym informacjom. Ale panika wzrosła, gdy dowiedziano się, że Transferstelle otrzymało kilka wagonów towarowych używanych do transportu zwierząt, które niedawno wypełniano Żydami wywożonymi do różnych obozów pracy.
Dla mieszkańców getta deportacja jest gorsza niż śmierć, oznacza bowiem śmierć po okropnych torturach i upokorzeniach, oznacza śmierć bez pogrzebu.
Warszawa, 20 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś w getcie była krwawa środa. Nieszczęście, którego wszyscy się spodziewali, spadło na ludzi. Zaczęły się deportacje i uliczne pogromy. O świcie patrole Litwinów i Ukraińców prowadzone przez żołnierzy SS otoczyły getto, a co dziesięć metrów ustawiono uzbrojonego żandarma. Ktokolwiek zbliżył się do bramy lub pokazał w oknie, został zastrzelony na miejscu. […]
Wczoraj wieczorem władze niemieckie poinformowały Gminę Żydowską, że wszyscy mieszkańcy getta zostaną wywiezieni na wschód. Wolno zabrać tylko czterdzieści funtów bagażu na osobę. Wszystkie pozostałe rzeczy zostaną skonfiskowane.
Warszawa, 22 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Prezes Gminy, Adam Czerniakow, popełnił samobójstwo. Zrobił to ostatniej nocy, 23 lipca. Nie mógł znieść swego okropnego brzemienia. Zgodnie z wiadomościami, jakie tu do nas docierają, uczynił ten tragiczny krok, gdy Niemcy zażądali podwyższenia kontyngentu deportowanych. Nie widział innego wyjścia, jak tylko opuszczenie tego potwornego świata. Jego najbliżsi współpracownicy, którzy widzieli go na krótko przed śmiercią, mówią, że do końca wykazywał wielką odwagę i energię.
Warszawa, 24 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Stanęłyśmy w oknie, a właściwie przy framudze, bo do okien strzelali, i patrzyłyśmy, jak ich prowadzą. Więc przeszła dr Efros z tym swoim nowo narodzonym synkiem na ręku i dr Lichtenbaumowa z ustami otwartymi jako do krzyku. I szli, i szli z wózkami dziecięcymi i jakimiś dziwnymi rzeczami, jakieś kapelusze i płaszcze, i garnki czy miski, i wciąż szli... [...] I wciąż szli, szli i był taki upalny dzień, 30 lipca, i była taka cisza w powietrzu, bo nie było wiatru i powietrze stało. Z Leszna, tam po drugiej stronie, wyjechała rollwaga, na koźle siedział młody mężczyzna w niebieskiej koszuli, zapalił papierosa i takim luźnym, szerokim gestem odrzucił zapałkę. W domu na Żelaznej, tam po drugiej stronie, na balkon wyszła kobieta w kwiecistym szlafroku i podlewała kwiatki w skrzynkach. I chyba widziała ten pochód, ale dalej podlewała kwiatki. A po tej stronie szli i szli, i nie było końca. I tam byli starcy z siwymi brodami i małe dzieci, i kobiety w letnich sukienkach i płaszczach, i kobiety w jesionkach, i toboły na tę daleką drogę.
Warszawa, 30 lipca
Adina Blady-Szwajger, I więcej nic nie pamiętam, Warszawa 1994, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Od jakiegoś 20-tego bm. Niemcy przystąpili do likwidacji getta warszawskiego. Użyli do tego początkowo szaulisów i Ukraińców, usuwając policję polską. Przy tej sposobności jednego dnia miało zginąć 836 osób, w tym wszyscy napotkani tam Polacy. [...] Przejeżdżając obok getta widziałem oddział Ukraińców pod komendą gestapowca, posterunki otaczające mury i słyszałem strzały. Podobno wywożą z Dworca Gdańskiego po sześciuset Żydów dziennie w zaplombowanych wagonach. Nikt jednak nie wie dokąd.
Grodzisk Mazowiecki, 31 lipca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Piszę mój testament w czasie akcji przesiedlenia żydowskiego społeczeństwa Warszawy. [...] Każdy działa na własną rękę. Każdy ratuje się, jak może. Pozostaliśmy we trzech: towarzysz Lichtensztajn, Grzywacz i ja. Postanowiliśmy napisać testamenty, zebrać trochę materiałów z akcji przesiedleńczej i wszystko zakopać. Musimy się spieszyć, bo nie możemy być niczego pewni. Wczoraj pracowaliśmy nad tym do późnej nocy. [...]
Nie chcę podziękowań. Mnie wystarczy, jeśli przyszłe pokolenia będą pamiętać o naszych czasach, jeśli w wolnym, socjalistycznym świecie będzie się wspominać o naszej męce i cierpieniach. W okrutnych czasach zagłady znaleźli się ludzie, którzy mieli odwagę wykonywać taką pracę! [...]
Mieliśmy świadomość naszej odpowiedzialności. Nie baliśmy się ryzyka. Zdawaliśmy sobie sprawę, że tworzymy historię. To jest ważniejsze od naszego życia! [...]
Teraz możemy już spokojnie umrzeć... Wykonaliśmy naszą misję... Niech oceni nas historia.
[dopisek]:
Jedna z sąsiednich ulic jest już zablokowana. Wszyscy czujemy straszne napięcie. Oczekujemy najgorszego. Spieszymy się. Prawdopodobnie zaraz będziemy zakopywać ostatnią partię. Towarzysz Lichtensztajn jest zdenerwowany, Grzywacz trochę się boi. Ja jestem obojętny. Podświadomie czuję, że uniknę wszystkich nieszczęść. Do widzenia. Żebyśmy tylko zdążyli zakopać! Tak. Nawet w takim czasie o niczym nie zapomnieliśmy. Do ostatniej chwili jesteśmy przy pracy.
Getto warszawskie, 3 sierpnia, 16.00
Z jidysz przełożyła Sara Arm, Katarzyna Madoń-Mitzner, Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu, „Karta” nr 39/2003.
Dom Sierot dr. Janusza Korczaka jest teraz pusty. Kilka dni temu staliśmy wszyscy przy oknie i patrzyliśmy, jak Niemcy otaczają budynki. Szeregi dzieci trzymających się za rączki zaczęły wychodzić z bramy. Były wśród nich maluszki mające po dwa, trzy latka. Najstarsze miało może ze trzynaście lat. Każde dziecko trzymało w ręku tobołek. Wszystkie miały białe fartuszki. Szły parami spokojnie, a nawet z uśmiechem. Nie miały najmniejszego przeczucia swego losu. Na końcu tego pochodu maszerował dr Korczak, który pilnował, żeby dzieci nie rozchodziły się na boki. Od czasu do czasu z ojcowską troską stukał w dziecinną główkę lub ramię i wyrównywał szeregi. Miał na sobie wysokie buty z wpuszczonymi do środka spodniami, kurtkę z alpaki i granatową maciejówkę. Szedł pewnym krokiem w towarzystwie lekarza z domu dziecka ubranego w biały fartuch. Smutny pochód zniknął za rogiem Dzielnej i Smoczej.
ok. 6 sierpnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W imieniu żydowskich mas ludowych polskich wyrażam hołd i uznanie dla naszych Sił Zbrojnych i dla ich świetnego wkładu do wojny z ciemiężcą Polski i wrogiem całej ludzkości. […]
Żydowskie masy ludowe usłuchały głosu Ojczyzny, wołającej je do broni na równi z innymi, widząc w nim powrót do dumnych tradycji bojowników o wolność Polski, wolność i równość Rzeczypospolitej. Gdy opór Sił Zbrojnych Polskich został przełamany przez przeważające siły wroga, a Kraj nasz został okupowany, żydowskie masy ludowe w Polsce, powitały wraz z całą ludnością powstanie armii polskiej zagranicą, celem kontynuowania naszego wysiłku w wojnie wraz z wszystkimi narodami i państwami demokratycznemi.
Polska zgwałcona i cała jej ludność cierpiąca nieprzerwanie wierzy w zwycięstwo Sprzymierzonych, żyje nadzieją, że Państwo Polskie powstanie na nowo, świetne i wolne. Wierzy, że Polskie Siły Zbrojne przez udział swój przyczynią się również do odbudowania nowej Polski, Polski odrodzonej, bez przywilejów, bez krzywd, Polski opartej o ustrój istotnej równości i sprawiedliwości dla wszystkich Jej obywateli.
Londyn, 14 sierpnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Likwidacja getta rozpoczęła się od wyrobienia przejścia w płocie oddzielającym getto od miasta, naprzeciwko nastawni kolejowej. [...] Do tego przejścia pędzili hitlerowcy mieszkańców getta. Żydów ładowano do wagonów podstawionych na stację. Wypędzanie wysiedlonych odbywało się wśród okropnych krzyków, bicia i przepychania. [...] Pozostałych w tyle hitlerowcy szczuli psami. Do wagonów ładowano po kilkadziesiąt osób, ubijając ludzi kolbami karabinów. Były bowiem trudności z zamykaniem drzwi. Wagony były towarowe, kryte. Widziałem, jak ładowane do wagonów kobiety z małymi dziećmi rzucały kosztowności, prosząc kolejarzy o odrobinę wody. Jednakże nadzorujący wysiedlenie Niemcy nie pozwolili na to, odpędzając kolejarzy.
Kielce, 20 sierpnia
Witold Ceberski, Zeznanie w zbiorach OKBpNP, sygn. ds. 21/68, t. 1, k. 6–7, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Zaczęło się od godziny 4.00 rano. Cała dzielnica żydowska została obstawiona gęstą siecią schupowców [członków Schutzpolizei — Policji Prewencyjnej], formacji SS i SD już od godziny 2.00 w nocy. Szef gestapo w Kielcach Thomas wydał żydowskiej policji rozkaz [...], by rozpoczęli budzenie i wyprowadzanie Żydów z pierwszej dzielnicy na przygotowany do tego celu plac [...]. Wszczął się wielki hałas i krzyk. Każdy w największym pośpiechu — wszak mieli tylko pół godziny — i w podnieceniu pakował swoje najcenniejsze rzeczy do plecaka, worka. U nas w mieszkaniu zamęt i podniecenie dosięgły szczytu. Byliśmy zaskoczeni i nieprzygotowani, toteż przez pewien czas nie mogliśmy się zdecydować, co brać. [...] Wyszlismy. Raczej wylecieliśmy. [...]
Gestapowcy nie zważali w ogóle na karty pracy, ale na twarze i powierzchowność. Ci, którzy wydawali się inteligentni, odsyłani byli do grupy przeznaczonej na wysiedlenie. Wytworzony był przy tym straszliwy chaos, zawodzenie, krzyki i płacze, a dość często także strzały. [...] Oprawcy trzymali w rękach bykowce i tłukli nimi niemiłosiernie nieszczęśliwych, kalecząc ich przy tym niejednokrotnie dotkliwie. [...] Raz za razem jakiś gestapowiec czy SS-man wyciągał z tłumu starca czy też ułomnego i bez względu na płeć z zimną krwią go mordował, strzelając w twarz przerażonej ofiary. [...]
W międzyczasie inne grupy zbirów niemieckich obchodziły wszystkie opróżnione przez Żydów mieszkania, starając się wyszukać takich, którzy się schowali czy też nie wyszli, czego powodem była przeważnie niemoc fizyczna. Wywlekali nieszczęśliwych, znęcając się nad nimi [...], by w końcu wystrzałem w tył głowy położyć kres ich życiu. Gdy już wszystkie formalności związane z tą akcją zostały zakończone, ustawiono nas wybranych [do pozostawienia w Kielcach] w kolumnę po dziesięciu w szeregu i przeliczono. Nie obeszło się i tym razem bez katowania nieszczęśliwych ofiar. [...] Kolumna w końcu ruszyła w kierunku przeznaczonego dla nich baraku, który się mieścił w dzielnicy dotychczas nieobjętej wysiedlaniem. Ulice, przez które szliśmy, przedstawiały okropny widok. Na chodnikach leżały trupy starców obojga płci, a niekiedy i młodych. Przy zbiegu ulic Jasnej i Okrzei leżała stara kobieta w taczce. Nieżywa [...], oczy jej szeroko rozwarte wyrażały przerażenie, a usta wykrzywił straszny grymas bólu. [...] Obok niej leżał wyciągnięty mężczyzna, wyglądał na młodego, z twarzą obróconą na bruk. [...] Później się dowiedziałem, że to był jej syn. Nie chciał zostawić chorej matki bez opieki i przypłacił to życiem. [...]
Zaczęły napływać wiadomości o losie pozostałych na placu ludzi. Przynosili te wiadomości żydowscy policjanci, którzy ich doprowadzili do rampy kolejowej i pomagali w załadowaniu tych ludzi do wagonów. Pociąg składał się z [...] wagonów towarowych, których okna były zabite drutem kolczastym. Do wagonów dostawiono schodki, po których wchodzili kolejno wysiedlani. Nie obeszło się bez bicia. Z tą samą nikczemnością i brutalnością esesowcy okładali biczami mężczyzn, kobiety, starców i dzieci. [...] Początkowo ładowano po 80-ciu do jednego wagonu, lecz okazało się, że nie starczy wagonów, więc wpychano po 100-120. Krzyki, zawodzenia i płacze zlewały się w jedno nieludzkie jakby wycie. [...] Jakaś kobieta, nie mogąc już znieść duszności, jaka panowała w wagonie, i żaru potęgowanego skłębioną ciżbą ludzką, wyskoczyła z wagonu na rampę prawie naga (nieszczęśliwi zdzierali z siebie wszelką odzież, by udostępnić choć minimalną ilość chłodu), gnana szaloną żądzą ochłodzenia się i zwilżenia spieczonego gardła. SS-mani jak zgraja wściekłych psów napadli na nią, z właściwym im barbarzyństwem, i w końcu wrzucili ją nieprzytomną między istne kłębowisko ludzkie w wagonie. [...] Takie przypadki zdarzały się często. „Zmęczeni” w końcu biciem zbrodniarze strzelali do ofiar jak do kaczek, czyniąc sobie z tego uciechę. [...] Gdy już wszyscy zostali załadowani, zamknięto i zaplombowano wagony, obstawiając je strażą. Stłoczeni w wagonach nieszczęśliwi, smażeni nieznośnym żarem słonecznym błagali bezdusznych strażników o dostarczenie im wody. Byli oni nieczuli na cierpienia ludzi. [...] Nieszczęśliwi w wagonach stali na stacji do wieczora...
Kielce, 20 sierpnia
Adam Hefland, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, sygn. 301/1309, k. 1-2, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
W nocy między 00.00 a 1.00 rozkazali Thomas i Gayer stawić się na policji żydowskiej w ich lokalu na ulicy Okrzei. W lokalu zgaszono światło, policja żydowska została otoczona przez żandarmów ukraińskich, którzy zaczęli bić policjantów żydowskich. Stanęli przed nimi Thomas i Gayer ze szpicrutami w rękach i mówią cynicznie: „Byliście dotychczas wierni i myślę, że dalej tak będziecie służyć wiernie. [...] Zostajecie tutaj, los waszych dzieci i żon jest jeszcze niewiadomy. Prawdopodobnie zostaną”. Potem rozkazali żydowskim policjantom wypędzić [...] wszystkich Żydów z mieszkań i zebrać ich na ul. Jasnej. Kto się nie stawi, będzie zastrzelony. Taki rozkaz otrzymali Żydzi w dzielnicy ulicy Okrzei, gdzie mieszkało 6000 Żydów. Nie wszyscy wyszli punktualnie i w związku z tym odbyły się następujące sceny — policjant żydowski nie wiedział, co robić z chorą kobietą, gestapowcy kazali wynieść ją na ulicę, gdzie ją zastrzelono. Kazano [...] żonom i dzieciom lekarzy, robotnikom huty „Ludwików”, „Hasag”, robotnikom kamieniołomów wystąpić z tłumu i stanąć na stronie. A każdy z nich musiał przejść obok Thomasa i Gayera, i pokazać swoją kartę pracy. I tu jeżeli zauważyli, że ktoś bardzo chce zostać z rodziną, wówczas wyrywali jego kartę pracy i nie zostawiano go. Przeznaczonych do wysiedlenia ustawiono po 10 w każdym szeregu, a jeżeli 11 było dzieckiem, wówczas odrywano je od ojca lub matki. Wtłoczono po 100 osób do wagonu. Tak prowadzono 6000 osób przez ulicę Młynarską. [...] stało kilka fur. Jeżeli jakiś starzec padł ze zmęczenia lub ktoś słaby nie dotrzymywał kroku, wówczas dawano znać policjantowi żydowskiemu, który chwytał nieszczęśliwego i wsadzał go na wóz, a SS-owiec go od razu rozstrzeliwał. Znak dawano policjantowi żydowskiemu w ten sposób, by ludzie myśleli, że policjanci czynią to z własnej inicjatywy. Na Nowym Świecie już dzień przedtem wykopano doły i przyszykowano wapno. Zamordowanych od razu odsyłano na Nowy Świat. Niejaki Szarogreder — ułomny, znany Żyd w Kielcach — prosił policjanta, aby go zostawił w szeregu. Gwałtem go wsadził na wóz i od razu go zastrzelono. Był wśród policjantów niejaki Zylbersztein, który był przed wojną porządnym człowiekiem, dano mu znak, by wsadził na wóz rabego Icchaka Finklera, znanego mizrachistę [członka syjonistyczno-ortodoksyjnej organizacji Mizarchi], z którym był zaprzyjaźniony. Policjant doszedł do niego i powiedział: „Rebe, rozkazuję wam zabrać się na wóz, zmówić śmiertelną modlitwę”. Rebe spojrzał na niego, nazwał go po imieniu i powiedział: „Co robić? Chcesz mnie zabić?”. „Nic nie poradzę” — odpowiedział Zylbersztein i wsadził go gwałtem na wóz. Rebe zdążył tylko krzyknąć [...] i został zastrzelony.
Kielce, 20 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 9–11, sygn. 301/66, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Dzieci z wychowawczynią Gucią wyprowadzono z domu sierot na Nowy Świat, gdzie już były przygotowane doły. Kazano dzieciom się rozebrać, ale dzieci nie chciały. Wówczas rozkazano Guci, by ona to uczyniła. Odmówiła. Ukraińcy zaczęli bić ją i dzieci. Dzieci zaczęły łkać „Mamo, mamo ratuj”. Gwałtem je rozebrano. Kazano żydowskiemu policjantowi doprowadzić dzieci do dołu i Rumpel zaczął je rozstrzeliwać. [...] 40 dzieci ułożono w jedną warstwę i zalano wapnem. Gdy wszystkie dzieci były już wymordowane, podeszła do dołu Gucia. [...] Kula przeszyła jej ciało i wpadła do rowu.
Kielce, 22 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Dwa transporty już opuściły Kielce w niewiadomym kierunku i ku niewiadomemu przeznaczeniu. Lekarze i ich rodziny jeszcze pozostali w getcie. [...] Staliśmy na placu, tysiące ludzi, w gorącu sierpniowego dnia, czekając. Koło nas stała rodzina doktora Serwetnika, znanego lekarza dentysty, który poszedł do Oświęcimia wraz z wujkiem Pelcem. Ich starsza córka Liliana, która przeszła kurs pielęgniarek wraz ze mną, stała obok mnie. Lilka miała zaledwie 15 lat. [...] Człowiek w mundurze, który na placu grał rolę Wszechmocnego Boga, wskazał na nas swoją pałeczką i rozkazał, żeby personel szpitala wystąpił naprzód. Pielęgniarze i pielęgniarki poczęli wysuwać się naprzód. Liliana pociągała mnie usilnie za rękaw: „Chodźmy z nimi”. Przez sekundę stałam jak zamrożona. W tym momencie zrozumiałam, że jeżeli nie opuszczę tłumu kobiet i dzieci i jeżeli nie dołączę się do grupy młodych ludzi zdolnych do pracy, to nie będę mieć żadnej nadziei na przeżycie. [...] Szepnęłam do matki: „Mam pójść?”. Matka odpowiedziała: „Córeczko moja, to twoja decyzja”. Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałam w życiu od matki. Wystąpiłyśmy z Lilianą, by dołączyć do personelu szpitala. [...] Człowiek w mundurze ciągle miał za dużo ludzi do obsady szpitala. Wszyscy w wieku ponad 40 lat — „RAUS!”. Ponad 35 lat — „RAUS!”. [...] Pozostała nieliczna grupa młodych ludzi. Ale było nas jeszcze za dużo. Bóg kieleckiego placu selekcji podzielił nas na dwie grupy: osobno chłopcy, osobno dziewczyny. On podnosił swoją pałeczkę i uderzył po ramieniu dziesięciu chłopców i tyleż dziewcząt. Reszta – RAUS. Z powrotem do transportu. Ja i Liliana zostałyśmy dotknięte magiczną różdżką. Zostaliśmy otoczeni przez żydowską policję i odprowadzeni do baraków. Z daleka po raz ostatni zobaczyłam moją mamę. Strasznie blada trzymała za rękę Heniusia, szła w tłumie wycieńczonych, spragnionych i gorącem wysuszonych ludzi. Szli otoczeni żydowską policją, Ukraińcami. Z tyłu szło też kilku Niemców. Niemcy tak mieli wszystko zorganizowane, że inni, włącznie z samymi Żydami, wykonywali za nich tę brudną robotę. Poszli na stację kolejową. Zapakowano ich do bydlęcych wagonów. Przesiedlenie na wschód. Jeszcze jedno niemieckie kłamstwo. [...] Mama i ciocia były młodymi kobietami, w wieku 42 i 43 lata. Ile życia było przed nimi. [...] Heniuś miał zaledwie 10 lat. Jemu zabrano całe życie.
Kielce, 24 sierpnia
Alicja Birnhak, Getto, [w:] „Przemiany", 1987, nr 12, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
[...] wróciły wagony, które wiozły ofiary, i w sobotę nad ranem zaczęła się druga akcja. Akcja ta pochłonęła znów 6000 ofiar. Wzięli mnie z rodziną [...], wygarnęli ludzi z domów, a na ulicy okrążyła nas policja niemiecka i zagnała na główną ulicę getta, gdzie ustawiono nas w szeregach dziesiątkami. U wylotu ulicy stało kilku gestapowców, którzy uważali, by każda dziesiątka podchodziła przed szefa i obserwowali dokładnie starszych, ułomnych, nie mogących nadążyć, których wciągali do bramy i za każdym razem słyszeliśmy strzał. Prócz tego segregował sam szef. W tym dniu padło 500 ludzi. [...] Podczas drugiej akcji, w sobotę wpadli Niemcy do sierocińca, gdzie przebywało 70 sierot. Urządzili sobie zabawę [...]. Strzelali do dzieci jak do zająców. [...] Wysiedleńcy musieli przed wejściem do wagonów oddać wszystkie kosztowności. Kto się wzbraniał, został zastrzelony na miejscu.
Kielce, 22 sierpnia
Witold Ceberski (Szaja Zalcberg), Zeznanie w zbiorach OKBpNP, sygn. ds. 21/68, t. 1, k. 6–7, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Zjawił się szef gestapo [Ernst] Thomas [...]. Oświadczył, że następnego dnia wszyscy pacjenci muszą umrzeć. Po około pół godziny pojawił się u doktora Reittera — Breiner z SS i podał mu recepty. [...]
Ofiary wiedziały, co się dzieje. [...] Około godziny 17.00 tego samego dnia pojawił się doktór Breiner, by się upewnić, że wszystko zostało dokonane właściwie. Byli jeszcze pacjenci, którzy dostali zastrzyki przed godziną i jeszcze się poruszali. Doktor Breiner wziął nóż chirurgiczny i zabijał ciosami w serce, robił to osobiście. O 18.00 zjawił się szef gestapo Thomas, kontrolował, czy wszyscy pacjenci, oprócz personelu, są martwi. [...] Zabici zostali załadowani na furmanki i przez całe miasto wieźli ich na pole, gdzie zostali pogrzebani. Przez cały czas był przy tym dr Breiner i Thomas.
Kielce, 23 sierpnia
Liliana Serwetnik, Zeznanie w zbiorach Yad Vashem, sygn. P.III.n, (Kielce) 676, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Przed wysłaniem trzeciego transportu zlikwidowano dom starców, gdzie było 70 osób. Zastrzelono wszystkich na podwórku, a ciała wywieziono na Nowy Świat do dołów. Dla przeprowadzenia likwidacji szpitala, w którym było 88 osób, przybyli Thomas, Gayer, Rumpel z policją konną. Rozkazali wynieść chorych każdego ze swoim łóżkiem. [...]
Nie chcieli ich niepokoić. Wówczas postanowiono, aby chorych z powrotem zaniesiono do szpitala, a kierownikowi szpitala doktorowi Reitterowi wydali rozkaz, by wszyscy chorzy byli w ciągu trzech godzin zlikwidowani. Doktor spytał, jak ich zabić, wówczas Thomas pokazał bagnet. Doktor dał chorym zastrzyki, ale nie dla wszystkich starczyło. Wówczas personel szpitala razem z doktorem zaczęli przebijać chorych nożami. Rozpoczęła się walka między chorymi i personelem szpitala. Wszyscy zostali zabici [...].
Kielce, 23 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Milicja żydowska wchodziła do mieszkań, wyganiała wszystkich, potem szło się szóstkami w kierunku ulicy Warszawskie Przedmieście [powinno być: Starowarszawskie Przedmieście — przyp. red.], względnie dzisiejszej Okrzei. Przez jakieś 100 metrów prowadziła nas milicja, aż doszliśmy do ulicy, gdzie stali esesmani i oglądali, kto jest stary, a kto młody. [...] Osoby starsze wyciągano z tłumu, kazano im siąść na chodniku. „Po co macie chodzić pieszo, my wam damy auta, auta was zabiorą.” Jak myśmy przeszli, to oni ich zastrzelili. Doszliśmy do ulicy Okrzei i tam odbyła się selekcja; kto miał Meldekarte [karta meldunkowa], musiał wystąpić i pokazać ją. [...] Z naszej rodziny tylko brat został jako dentysta, bo lekarzy zostawili. Matka powiedziała do mnie: „Zostań z nami”. Bałem się wyjść z szeregu, bałem się, że mnie zastrzelą, ale w końcu wyszedłem z szeregu i taki młody esesman pyta mnie, gdzie ja pracuję. Powiedziałem mu: „W tartaku państwowym”. „A masz Meldekarte?” „Nie mam.” „Nie wiem, co strzeliło mu do głowy” — zamiast mnie odesłać, powiedział do Scharfuhrera. Poszedłem do innego esesmana, o wyglądzie mordercy, który stał z rewolwerem w ręku: „Wo arbeitest du?” „In staatlichen Sagewerk.” „Gut.” I posłał mnie na prawo. Wtedy z tej trzeciej akcji oni zostawili około 1000 osób, byliśmy ustawieni setkami, a było 9 setek. Ja stałem w piątej. Stoimy, a obok stoją milicjanci żydowscy. Pytam jednego Gienka Guttmana: „Gienek, dlaczego stoimy? Dlaczego nie idziemy?”. On mówi: „Nie wiem”. Potem przyszedł [Hans] Gayer i [Ernst] Thomas. [...] Niemcy zaczęli przesuwać ludzi na drugą stronę, ja myślę coś za dużo, niemożliwe, żeby tylu ludzi wybierali do pracy. Co to jest? Gayer i Thomas już się zbliżyli, widzę, że biją i tratują za to, że ktoś czapki nie zdjął albo niewyraźnie powiedział, gdzie pracuje. Ja zdjąłem czapkę wcześniej, żebym nie musiał przed nimi jej zdjąć. Kiedy przyszli do mnie, o papiery nie spytali, tylko: „Wo arbeitest du?”. Odpowiedziałem: „In staalichen Sagewerk”. Zostawili mnie. Wtedy z 1000 osób, które zostawiono po selekcji, zostało tylko 200. Okazało się, że była to druga selekcja. Mego brata, który też wtedy został po pierwszej selekcji, też wtedy wysłali. [...] Zaprowadzono nas na plac przed synagogą, nadal byliśmy otoczeni, tak że nikt nie mógł uciec. Potem Thomas wygonił tych, którzy byli zamknięci w synagodze i baraku, i zrobił jeszcze jedną selekcję (w synagodze i baraku znajdowali się ci, którzy zostali z pierwszej i drugiej akcji). Było nas wtedy summa summarum 1000 osób. [...] Potem, jak wszyscy odeszli do pociągu [...] nas zamknięto w baraku [przy ulicy Targowej] i następnego dnia kazano nam pójść na ulicę Stolarską.
Kielce, 24 sierpnia
Jechiele Alpert, Zeznanie w zbiorach Yad Washem, sygn. 2725/197-C, k.9-11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Zagospodarowałem naszą nową kryjówkę [na pierwszym piętrze domu przy ul. Zamenhofa 29]. Wejście do niej zastawiłem wielką, pełną książek szafą biblioteczną, którą przytwierdziłem mocnymi hakami do ściany. W tylnej ścianie szafy wyciąłem otwór, a wyciętą część wstawiłem z powrotem, umacniając ją lekkimi zawiasami. Książki na przestrzeni otworu związałem w kostki, którymi wypełniłem otwór. Trzy kostki książek wyjęte z szafy dawały [możliwość] wsunięcia się w kryjówkę. Zamaskowanie było tak dokładne, że tylko przypadek mógł nas zdekonspirować.
W kryjówkę tę wpełzło dwanaście osób zaopatrzonych w żywność. Poza tym mieliśmy kubły, miski i maszynkę elektryczną do gotowania. W ścianie było okno, stykające się pod kątem prostym z oknem korytarza. Wentylację stanowił tylko lufcik otwierany jedynie na noc. Nocą wietrzyliśmy naszą celę, nocą też właziliśmy przez szafę biblioteczną do swoich pokoi, aby rozruszać drętwiejące z całodziennego leżenia członki, światła nie świeciliśmy zupełnie.
Warszawa, 5 września
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Godzina szósta. Opustoszałe do dziś ulice roją się od ludzi. Czasu wszystkiego cztery godziny. Smoczą, Nowolipkami, Zamenhofa ciągną zastępy ludzi. Widok przerażający. Na mnie najokropniejsze wrażenie robiły toboły, tłumoki, bety i graty. Ludzie są jeszcze tak pełni wiary, że może jednak... A na Smoczej nowy zgoła widok. Po obu stronach ulicy kierują ruchem i pilnują granic żydowscy policjanci, wygodnie rozparci na krzesłach. Krzesła te przez długie tygodnie, jak niemi świadkowie, znaczyły drogę warszawskich Żydów na tzw. duży Umschlag. [...]
Kontrola się zaczęła. Odbywa się to bardzo prędko. Stoję dość daleko i trudno mi zobaczyć, co się dzieje. W miarę zbliżania się do miejsca kontroli, coraz wyraźniej widzę tłum ludzi; z prawej strony tłum rośnie coraz bardziej; kobiety i dzieci, mężczyzn bardzo mało, przede wszystkim dzieci. Teraz już widzę wyraźnie znajome twarze. Dwaj Ukraińcy strzegą z przodu tej grupy, przeznaczonej na wagony. Z piątek coraz nowe ofiary idą w tym kierunku. Kolej na moją piątkę. Przede mną stoi młodziutka kobieta ze ślicznym dzieckiem na ręku. Pejcz oficera SS spada na jej głowę. Żydowski policjant wypycha ją szybko z szeregu, za kobietą idzie jej mąż. Jakiś chłopiec wyciągnięty z szeregu woła: „Mamo!”. Matkę przepuszczono i boi się obejrzeć za dzieckiem. [...]
Kontroluje nas dwóch oficerów SS. Oczywiście pejcze w ręku. Jedna chwila i wyrok zapadł. Cała piątka puszcza się pędem w kierunku zwolnionych. Każą nam klęczeć. [...] Esesmani liczą nas jak bydło na rzeź. Firma dostała przydział na 750 osób. Żydowscy policjanci pomagają w liczeniu. Nigdy jeszcze, podczas żadnej blokady Niemcy nie postępowali tak wobec żydowskich policjantów. Biją ich przy byle okazji. [...]
Żydowscy policjanci przynoszą przerażającą wiadomość, że żądają jeszcze trzydziestu kobiet spośród zwolnionych. I znowu trzeba przeżywać mękę strachu, że może ja... Jedna za drugą podnoszą się zmęczone postacie i idą na rychłą śmierć. [...]
Wierzyć się wprost nie chce, gdy każą nam wstać. Idziemy pustą Smoczą. Ulica przeraża. Po obu stronach krzesła po policjantach, w rynsztokach plecaki, nowiutkie, świeżo uszyte, wypchane — leżą porzucone przez tych, którzy pojechali na Treblinkę. Idziemy. Z daleka widać już naszą bramę. Idziemy wszyscy: matki bez dzieci, dzieci bez rodziców, mężowie bez żon; jeszcze raz uniknęliśmy śmierci.
Warszawa, 6 września
Archiwum Ringelbluma. Getto warszawskie, lipiec 1942 – styczeń 1943, opracowała Ruta Sakowska, Warszawa 1980.
W środę rozpoczęły się obławy. Banda SS-owców wpadła z hałasem zwycięzców na podwórzec i gwizdami zaalarmowała dom [przy ul. Zamenhofa 29]. W chwilę potem rozbiegli się po mieszkaniach. Puste pokoje oddawały zwielokrotnionym echem odgłosy Niemców, szurgot przesuwanych mebli i chrapliwą wściekłość wyrzucanych zdań. Cisza przenosiła te głosy z taką wyrazistością, że traciliśmy orientację kierunku, skąd pochodziły. [...]
O godzinie 10.00 dziewięć bestii ludzkich wpada z hałasem w podwórze, oznajmiając krzykami i strzałami swoje przybycie. Rozbiegają się po trzech sieniach naszego domu i przez pół godziny słychać wrzaski, krzyki, śmiechy, przekleństwa. A u nas [w kryjówce] cisza. Omal, że nie oddychamy. Nad biedną małą Lilką stoi wysoki elektrotechnik z kołdrą w ręku. Potem horda wypada z powrotem na podwórze i wśród pijackich krzyków opuszcza dom. U nas [w kryjówce] cisza, tylko oddech stał się nieco swobodniejszy. [...]
Mija dwadzieścia minut i — nagle Lilka zaczyna kaszleć — ale zaraz na nią spada kołdra [która ma] stłumić głos. Z sieni słyszę radosny głos Niemca:
— Hans, komm! Hier sind Juden! [Hans, chodź! Tu są Żydzi!] To dziewiąty przyczaił się w bramie i czekał. Niemoc przykuła mnie do miejsca, na którym stałem. Dudniące na schodach kroki przeszywały mnie jak kule karabinu. Tylko jedna myśl jak błyskawica przebiła mózg: dwanaście ofiar! Wtem w przerażającej ciszy [rozległ się] pełen niewymownej skargi płacz dziecka, żałosne, rozdzierające serce kwilenie. Kroki zatrzymały się przed oknem.
— Ein Kind! Verflucht noch niemal! [To dziecko! Niech to diabli!] — zaklął brutalnie Niemiec. Silne szarpnięcie rozwarło okno i maleństwo wyrwane z poduszki zakoziołkowało kilkakrotnie w powietrzu i spadło krwawą miazgą na bruk podwórza. [...] Przez godzinę może nikt nie wymówił ani słowa. Patrzyłem tępo na krwawą plamę na bruku, a w mózgu czułem pustkę, już nawet nie przerażenie — nie rozpacz — nie chęć życia czy walki, tylko pustkę przeraźliwą, która powoli przeradzała się we mnie w ogromny smutek.
Warszawa, 9 września
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
[Po południu] wychodzę na ulicę. Niezapomniana to chwila i niezapomniany, niedający się niczym zatrzeć widok! Nigdy nie widziałem pola walki, ale tak musiało ono wyglądać, gdy przejdzie przez nie straszliwy huragan ognia. Na chodnikach, na jezdni walały się trupy ludzkie, starcy, kobiety i dzieci w najdziwniejszych pozycjach, świadczących o tym, że śmierć biła w nich z różnych stron, że przed skonaniem przeszli potworną mękę strachu i poniżenia, że zdzierano z nich ubrania, które w krwawych strzępach walały się po bruku, a wśród nich, wśród tych wzywających pomsty do nieba trupów, leżą powyrywane ramy okienne, krzesła, części stołów, poduszki, kołdry, garnki, zdeptane stosy bielizny, podarte książki — świadczące o brutalnej przemocy stosowanej przez Zwycięzców. Bestia ludzka żłopała tutaj krew pełną gardzielą. Przerażone, wychudzone, zmasakrowane twarze pomordowanych — równie ciche, równie przerażone twarze żywych, przemykających pod ścianami domów — to niezapomniany obraz getta z okresu wielkiej akcji.
Warszawa, 9 września
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Obok tragedii przeżywanej przez społeczeństwo polskie dziesiątkowane przez wroga trwa na naszych ziemiach od roku blisko potworna planowa rzeź Żydów.
Masowy ten mord nie znajduje przykładu w dziejach świata, bledną przy nim wszystkie znane z historii okrucieństwa.
Niemowlęta, dzieci, młodzież, dorośli, starcy, kaleki, chorzy, zdrowi, mężczyźni, kobiety, żydzi-katolicy [sic!], żydzi-wyznania mojżeszowego [sic!] – bez żadnej przyczyny innej, niż przynależność do narodu żydowskiego, są bezlitośnie mordowani, truci gazami, zakopywani żywcem, strącani z pięter na bruk – przed śmiercią przechodząc dodatkową mękę powolnego konania, piekło poniewierki, udręki, cynicznego pastwienia się katów.
Liczba ofiar zabitych w ten sposób przewyższa milion i wzrasta z każdym dniem.
Nie mogąc czynnie temu przeciwdziałać, Kierownictwo Walki Cywilnej w imieniu całego społeczeństwa polskiego protestuje przeciw zbrodni dokonanej na Żydach.
W tym proteście łączą się wszystkie polskie ugrupowania polityczne i społeczne.
Podobnie jak w sprawie ofiar polskich, odpowiedzialność fizyczna za te zbrodnie spadnie na katów i ich wspólników.
Warszawa, 16 września
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
O zmierzchu widzieliśmy pożary w kilku punktach miasta, a potem nagle zaczęły wyć syreny fabryk obwieszczające nagły alarm przeciwlotniczy. Wkrótce dotarły do nas odgłosy strzelaniny i eksplozji bomb. Nie słyszeliśmy wybuchów o takiej sile już od dawna. Głęboką ciemność nad miastem rozrywały rakiety. Setki bomb eksplodowały w powietrzu. Mama, Anna i ja przytuliłyśmy się do siebie i drżałyśmy razem z całym budynkiem więzienia. Wydawało nam się, że lotnicy celują w więzienie i wyraźnie słyszałyśmy bomby upadające na sąsiednich ulicach: na Nowolipiu, Nowolipkach, Nalewkach i Gęsiej. Jedna bomba spadła na dziedzińcu więzienia, w bardzo niewielkiej odległości od naszego budynku, a eksplozja zatrzęsła murami tak mocno, że przez moment myśleliśmy, że się rozpadną.
Pomyślałam, że byłoby okropne umrzeć tutaj od bomby rzuconej przez wrogów Hitlera, ale jednocześnie nie mogłam opanować uczucia satysfakcji, że hitlerowcy są bombardowani tego samego dnia, w którym urządzili polowanie na Żydów.
Warszawa, 21–22 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Powierzchnia getta została w znaczny sposób zredukowana. Teraz jego granice przebiegają ulicami: Smoczą, Gęsią, Franciszkańską, Bonifraterską, Muranowską, Pokorną, Stawkami, Dziką, Szczęśliwą i placem Parysowskim. Wszystkie istniejące jeszcze urzędy Gminy i warsztaty dostały polecenie przeniesienia się na ten nowy teren. Ten rozkaz wydany przez władze niemieckie nosi datę 27 września. Mury otaczające nową dzielnicę żydowską będą miały trzy metry wysokości. Żydowska policja musi utrzymywać porządek podczas przesiedlania. Zakłady, których nie można przenieść, zostaną otoczone specjalnymi murami, a robotnicy będą musieli mieszkać w domach sąsiadujących z fabryką. Praca będzie nadzorowana przez Werkschutz, składający się z byych członków żydowskiej policji.
Warszawa, 27–29 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Bombardowania przez radzieckie samoloty odbywają się co noc. Eksplozje wstrząsają murami Pawiaka. Tak już jesteśmy do tych bombardowań przyzwyczajeni, że oczekujemy ich z niecierpliwością. Są jak pozdrowienia z wolnego świata. Samoloty nadlatują co noc mniej więcej o tej samej porze, około jedenastej. Alarm odwoływany jest dopiero rano.
Warszawa, 1 października
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Zabieram głos, by w imieniu Rządu polskiego dać wobec tej potężnej manifestacji świadectwo tragicznej prawdzie. Składają się na nią masowe, bezwzględne i eksterminacyjne prześladowania Żydów w Polsce. Pomiędzy tymi ostatnimi znajdują się obywatele polscy i Żydzi ze wszystkich krajów okupowanych przez Niemcy spędzani kolejno do ghet: warszawskiego, łódzkiego, krakowskiego, lubelskiego, lwowskiego i wileńskiego. Gnani następnie dalej na wschód, w warunkach najokropniejszych, traktowani o wiele gorzej niż stada bydła, są wycinani dziesiątkami tysięcy w pień. Nawet nauka niemiecka jest dzisiaj na usługach katów hitlerowskich, wynajdując dla nich nowe ulepszone metody masowego mordowania ludzi. […]
Dzisiejsza wspaniała manifestacja, podjęta nie tylko w obronie Żydów, ale i w obronie plugawionych codziennie przez Hitlera zasad moralności i uczciwości chrześcijańskiej, jest dla nas dowodem oczywistym, że Niemcy, które i tym razem nie uniknęły błędów psychologicznych, mają przeciwko sobie cały świat cywilizowany.
Jako Szef Rządu oświadczam Żydom Polskim, że na równi z wszystkimi obywatelami polskimi korzystać będą w pełni z dobrodziejstw zwycięstwa narodów sprzymierzonych.
Jako żołnierz ostrzegam oprawców niemieckich, że nie minie ich zasłużona kara za popełniane przez nich masowo zbrodnie, przede wszystkim w naszym Kraju, który był i jest głównym ośrodkiem oporu przeciw germańskiemu barbarzyństwu.
Londyn, 29 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
§2
(1) Wszyscy żydzi [sic!] w rozumieniu rozporządzenia o definicji pojęcia „Żyd” w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 24 lipca 1940 r. […] w Okręgach Radom, Krakau i Galizien (Galicja) winni do dnia 30 listopada 1942 r. obrać sobie miejsce pobytu w jednej z […] żydowskich dzielnic mieszkaniowych dla Okręgów Radom, Krakau i Galizien (Galicja). Wszystkie pozostałe osoby winny do tego czasu opuścić żydowskie dzielnice mieszkaniowe, o ile nie otrzymają policyjnego zezwolenia na pobyt. […]
(2) Od dnia 1 grudnia 1942 r. nie wolno żadnemu żydowi [sic!] w Okręgach Radom, Krakau i Galizien (Galicja) bez policyjnego zezwolenia przebywać poza obrębem żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej lub opuszczać jej. Od dnia 1 grudnia innym osobom wolno przebywać w żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej lub wchodzić do niej tylko za policyjnym zezwoleniem. […]
(3) Od obowiązku obrania sobie żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej zwolnieni są żydzi [sic!] zatrudnieni w zakładach gospodarki wojskowej i zbrojeniowej, a umieszczeni w zamkniętych obozach.
§3
(1) Żydzi, wykraczający przeciwko przepisom § 2, podlegają według istniejących postanowień karze śmierci.
(2) Tej samej karze podlega, kto takiemu Żydowi świadomie udziela schronienia, tzn. kto w szczególności umieszcza żyda [sic!] poza obrębem żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej, żywi go lub ukrywa.
Kraków, 10 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Niesamowitą ciszę przerywają strzały rewolwerowe, terkot erkaemów, warkot motorów samochodowych i motocyklowych patroli niemieckich, łoskot rozbijanych drzwi i mebli, ochrypłe krzyki „Alle Juden raus!”, makabryczny pochód skazanych na śmierć ofiar żydowskich i miarowe uderzenia butów o bruk międzynarodowej bandy faszystowskiej – Litwinów, Łotyszy, Ukraińców i policjantów gettowych pod dowództwem oficerów SS. [...] Chyłkiem sunący wzdłuż ścian strzęp ludzki, obryzgane krwią kamienie bruku, dym unoszący się z tlejących i dogorywających ognisk ulicznych, ostra woń spalenizny – nadają właściwy koloryt temu miastu śmierci.
Getto warszawskie, 15 listopada
ŻIH Warszawa, Archiwum Ringelbluma, sygn. II/300.
Getto znów przeżywa krwawe dni. Od dziewiątego do dwunastego odbywały się kolejne polowania na ludzi. Tym razem Niemcy żądali dużej liczby robotników z warsztatów krawieckich i szewskich. A mieliśmy nadzieję, że hitlerowcy zostawią już w getcie tych, którzy dotąd przetrwali – jest ich zaledwie czterdzieści tysięcy. Pierwszego dnia nowej masakry widziałam przez okno kilku starszych żydowskich policjantów przejeżdżających w rikszach.
Warszawa, 15 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dyspozycja Hitlera, że rok 1942 musi być rokiem wykończenia co najmniej połowy Żydów polskich, jest wykonywana z całą bezwzględnością i barbarzyństwem, jakiego nie znają dzieje świata. Znają Panowie szczegóły, więc nie będę ich powtarzał. […] Masowe mordy odbywają się w całym Kraju, zgładza się Żydów polskich łącznie z Żydami innych krajów okupowanych, przywiezionych na teren Polski.
Idzie z Kraju protest gwałtowny przeciw mordom i grabieży. Towarzyszy protestowi współczucie i krzyk bezsiły własnej wobec tego, co się dzieje. Polacy tam w Kraju zdają sobie poza tym także w pełni sprawę z tego, jak to mówią raporty, że przyspieszone tempo mordu, obowiązujące dziś w stosunku do Żydów, jutro obowiązywać będzie w stosunku do reszty pozostałych.
[…] Rząd Polski staje w obronie wszystkich swych obywateli bez względu na wyznanie i na narodowość, i czyni to w imię tak interesów państwowych, jak w imie uczuć ludzkich i zasad chrześcijańskich. Łączą się z nim Polacy w Kraju i na obczyźnie.
Na zjeździe Rady Polonii w Buffalo w Ameryce na wniosek K. Szubińskiego uchwalono protest przeciw gettom i bestialskim prześladowaniom Żydów w Polsce.
Takie jest stanowisko Polaków!
Dlatego pragnę również przy tej sposobności przestrzec te nieliczne organy prasy żydowskiej, inspirowane z pewnością przez wrogów Polski, które na tle wspólnej tragedii nie mogą się powstrzymać od rozgrywek z Polakami, próbując ich postawić na równi z nazistami.
Nikt z Polaków nie rzuca kamieniem na Radę Żydowską miasta Warszawy, na policję żydowską, którą zbiry hitlerowskie używają na swoją hańbę do pomocy w tępieniu ludności żydowskiej. Jaskrawym protestem była ofiarna śmierć Czerniakowa.
Mamy przeto prawo żądać od tych nielicznych Żydów na terenie światowym, by nie rozpuszczali wieści nieprawdziwych, szkodzących Polsce w tym momencie, gdy nieprzyjaciel morduje tak Polaków, jak i Żydów, postanowił wytępić jednych, jak i drugich, stosując tylko wobec jednych – ze względu na mniejszą liczbę – przyspieszone tempo zniszczenia.
Oby protest Rządu i protest Rady Narodowej reprezentującej wszystkie odłamy narodu polskiego wstrząsnął sumieniem świata, oby trafił wszędzie tam, gdzie ważą się decyzje, przyspieszające działania wojenne, by wołał o intensywniejsze ratowanie ludzi jeszcze żyjących, by po stronie alianckiej wzmocnił pragnienie kary za zbrodnie, przestrzegając zbirów, że pilnie śledzeni i rejestrowani, nie ujdą zasłużonej kary i rychło twardą rękę na swych grzbietach odczują.
Londyn, 27 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Bestialski okupant od pierwszej chwili zajęcia ziem Rzeczypospolitej poddał straszliwej eksterminacji Naród Polski, niszcząc wszystkie jego warstwy do tego stopnia, iż w tej chwili ludność polska liczebnie zmniejszona została przez okupanta o kilka milionów. Obecnie osiągnął okupant szczyt swego wyuzdania i morderczości masowymi i zorganizowanymi mordami w Polsce setek tysięcy Żydów nie tylko obywateli polskich, ale także w tym celu szczególnie z innych krajów zwożonych do Polski. Zbir niemiecki wysyła na śmierć setki tysięcy mężczyzn, kobiet, starców i dzieci według planu. Celem jego jest wyniszczenie Narodu Polskiego i zupełne wytępienie Żydów w Polsce do końca bieżącego roku. W wykonaniu tego planu posługuje się Adolf Hitler i jego siepacze najstraszliwszymi środkami tortur.
[…]
W obliczu ostatniej, bezprzykładnej w historii ludzkości fali krew mrożących zbrodni niemieckich, popełnianych na Narodzie Polskim ze szczególnym bestialstwem na ludności żydowskiej w Polsce – Rada Narodowa RP podnosi ponownie głośny protest i oskarżenie wobec całego świata cywilizowanego.
Rada Narodowa RP uroczyście oświadcza:
Rada Narodowa RP zwraca się do wszystkich Narodów Alianckich, do wszystkich narodów cierpiących dziś wraz z Narodem Polskim pod knutem niemieckim, by wspólnymi siłami podjęły natychmiast akcję przeciw temu podeptaniu i zbeszczeszczeniu moralności zasad ludzkości przeciw eksterminacji Narodu Polskiego i Narodów, której najpotworniejszym wyrazem są ostatnie masowe mordy popełniane na Żydach w Polsce i w całej przez Hitlera gnębionej Europie.
Londyn, 27 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Uchodźstwo polskie w Tel Awiwie, zebranie w dniu 5 grudnia 1942 na zgromadzeniu w Świetlicy Polskiej, zwołanym z inicjatywy Polskiego Klubu Demokratycznego w Palestynie, wstrząśnięte wiadomościami o masowych mordach Żydów w Polsce:
1) łączy się z narodem polskim w Kraju, Radą Nar., Rządem RP i Polonią amerykańską w jak najostrzejszym potępieniu zbrodni popełnianych przez Niemców w Polsce.
2) wyraża najgłębsze współczucie rodzinom niewinnych ofiar bestialskich mordów niemieckich.
3) zapewnia społeczeństwo żydowskie, że zbrodniarzom niemieckim i ich pomocnikom wymierzona zostanie zasłużona kara.
4) zwraca się do rządu RP z prośbą, aby Rząd nasz przedstawił Rządom alianckim konieczność bezzwłocznego stosowania retorsji wobec obywateli niemieckich przebywających na terenach państw alianckich.
5) wyraża przekonanie, że tylko natychmiastowe zagrożenie, że za każdego straconego obywatela polskiego poniesie śmierć dwóch Niemców przebywających na terenach państw alianckich – powstrzymać może falę masowych mordów w Polsce.
Tel Awiw, 5 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
3. Najnowsze raporty przedstawiają straszliwy obraz sytuacji, do jakiej doprowadzeni zostali Żydzi w Polsce. Nowe metody masowego mordu stosowane w ciągu ostatnich kilku miesięcy potwierdzają fakt, że władze niemieckie z całą świadomością dążą do całkowitej eksterminacji ludności żydowskiej w Polsce i wielu tysięcy Żydów, których władze niemieckie deportowały z Europy zachodniej i środkowej i z samej Rzeszy do Polski.
[…]
19. Jest rzeczą niemożliwą ustalenie dokładnej liczby Żydów, którzy zostali wytępieni w Polsce od czasu okupacji Kraju przez zbrojne siły Rzeszy niemieckiej. Ale wszystkie raporty podają zgodnie, iż pełna liczba wymordowanych sięga wielu setek tysięcy niewinnych ofiar, mężczyzn, kobiet i dzieci, oraz że z 3 130 000 Żydów w Polsce przed wojną, przeszło trzecia część wyginęła w ciągu ostatnich trzech lat.
20. Ludność polska, która sama znosi najstraszliwsze prześladowania i spośród której wiele milionów osób zostało deportowanych do Rzeszy na niewolnicze roboty lub wysiedlonych ze swych domów i ziemi, pozbawiona tak wielu przywódców, którzy zostali okrutnie wymordowani przez Niemców, stale wyrażała poprzez swe organizacje podziemne, oburzenie i współczucie wobec straszliwego losu, który spotyka ich współobywateli – Żydów. Rząd polski posiada informacje o pomocy, jakiej ludność polska udziela Żydom. Ze zrozumiałych przyczyn żadne szczegóły tej działalności nie mogą być obecnie ogłoszone.
21. Rząd Polski – jako przedstawiciel legalnej władzy na obszarach, na których Niemcy stosują systematyczne tępienie obywateli polskich i obywateli pochodzenia żydowskiego wielu innych narodowości, uważa za swój obowiązek zwrócenie się do Rządów Narodów Zjednoczonych w szczerym przekonaniu, że władze te podzielą pogląd Rządu Polskiego co do konieczności nie tylko potępienia zbrodni popełnianych przez Niemców i ukarania zbrodniarzy, ale również co do znalezienia środków, dających zapewnienie, iż Niemcom zostanie skutecznie uniemożliwione stosowanie w dalszym ciągu ich metod masowego mordu.
Londyn, 10 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Uwagę rządów Belgii, Czechosłowacji, Grecji, Luksemburga, Holandii, Norwegii, Polski, Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Północnej Irlandii, Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, Jugosławii i Francuskiego Komitetu Narodowego zwróciły liczne doniesienia z Europy, że władze niemieckie, nie zadowoliwszy się odmówieniem osobom pochodzenia żydowskiego na wszystkich terenach, na które zostało rozciągnięte ich barbarzyńskie prawo, najbardziej podstawowych praw ludzkich, przystąpiły obecnie do realizacji wielokrotnie zapowiadanej przez Hitlera zagłady narodu żydowskiego w Europie. Ze wszystkich krajów okupowanych przewieziono Żydów, w budzących grozę warunkach i traktując wysiedlanych z całą brutalnością, do Europy wschodniej. W Polsce, którą hitlerowcy uczynili główną swoją katownią, założone przez niemieckich najeźdźców getta są systematycznie oczyszczane z Żydów, z wyłączeniem jedynie garstki wysoko kwalifikowanych robotników potrzebnych przemysłowi zbrojeniowemu. O żadnej z osób wywiezionych nie usłyszano nigdy więcej. Zdrowi wymierają w obozach wskutek pracy nad siły. Niedołężnym pozwala się umrzeć z zimna i głodu lub też morduje się ich w masowych egzekucjach. Liczbę ofiar tych krwawych okrucieństw szacuje się na wiele setek tysięcy najzupełniej niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci.
Wymienione wyżej rządy oraz Francuski Komitet Narodowy potępiają jak najostrzej tę bestialską politykę z zimną krwią przeprowadzanej eksterminacji. Oświadczają one, że tego typu wypadki mogą jedynie umocnić postanowienie wszystkich miłujących wolność narodów obalenia barbarzyńskiej tyranii hitlerowskiej. Raz jeszcze uroczyście stwierdzają, że odpowiedzialni za te zbrodnie nie mogą ujść kary, i apelują o jak najśpieszniejsze podjecie kroków prowadzących do praktycznej realizacji tego celu.
Londyn-Moskwa-Waszyngton, 17 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Rząd Polski otrzymuje niemal codziennie raporty o nieopisanych prześladowaniach niemieckich w stosunku do ludności polskiej. Z tych źródeł Rząd uzyskał ostatnio potwierdzenie okropnych mordów dokonywanych przez Niemców na Żydach w Polsce. Straszliwe te zbrodnie popełniane są nie tylko na Żydach polskich, ale również na licznych rzeszach Żydów z innych krajów, których Niemcy wysiedlają do Polski celem ich wytępienia. Rząd Polski i Naród Polski potępili już z najgłębszym oburzeniem te masowe mordy popełniane na ziemiach polskich przez niemieckie władze okupacyjne.
Poruszony do głębi tymi potwornymi wiadomościami spieszę przesłać Panu jako najwybitniejszemu przedstawicielowi żydowskiej idei narodowej wyrazy mojego serdecznego współczucia z powodu mąk zadawanych przez niemieckich barbarzyńców narodowi żydowskiemu.
Pragnę zapewnić Pana, iż Rząd Polski niewzruszenie trwa w swym postanowieniu wymierzenia nieludzkim złoczyńcom kary odpowiadającej ich straszliwym zbrodniom.
Londyn, 17 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Żydzi!
Okupant przystępuje do drugiego aktu waszej zagłady!
Nie idźcie bezwolnie na śmierć!
Brońcie się! Weźcie topór, łom, nóż do ręki, zabarykadujcie wasze domy!
Niech was tak zdobywają!
W walce macie możliwość ratunku...
Walczcie!
18 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Getto warszawskie, lipiec 1942 – styczeń 1943, opracowała Ruta Sakowska, Warszawa 1980.
Wojna rzuciła na waszą ziemię większą część Polaków. Jedni z nich to uchodźcy cywilni, drudzy to w mundurach żołnierze wojska polskiego. Jedni i drudzy zaznali waszej gościnności i wynieśli przekonanie, że Żydzi potrafią być gościnnymi gospodarzami. Dzięki temu niewątpliwie zacieśnią się więzy między Żydami i Polakami. A dla Polaków wynika stąd piękne doświadczenie.
Patrząc na to, jak budujecie swój kraj, mogę dać świadectwo zdolności narodowych Żydów do pracy produkcyjnej, konstrukcyjnej, do pracy pełnej zapału, którą pełnicie wszyscy celem odbudowania waszej Ojczyzny. Cierpimy razem w niewoli Niemiec hitlerowskich, toteż razem żywimy nadzieje lepszej przyszłości, razem marzymy o odbudowie przyszłego świata. […]
W tej wojnie, która się toczy, pierwszym zadaniem jest zniszczenie wroga. Potem musimy żądać pełnej odpowiedzialności zbrodniarzy za zbrodnie popełnione na narodzie polskim, jak i na żydowskim. W tej sprawie oczywistą koniecznością jest współpraca Żydów i Polaków w każdym kraju, każdym mieście, każdym narodzie i w każdym języku. W sprawie tego, co rząd polski może zrobić dla waszych problemów ogólnonarodowych, oczekujemy od was sprecyzowanych dezyderatów i stanowiska. Naszym wspólnym celem jest budowa nowego świata, gdzie zostaną spełnione ideały tak bardzo podeptane przez wojnę: ideały prawa, ludzkości, tolerancji, równouprawnienia, współpracy i braterstwa.
Tel Awiw, 26 stycznia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Ze względów bezpieczeństwa zarządzam zburzenie getta warszawskiego po przeniesieniu stamtąd na inne miejsce obozu koncentracyjnego; przy czym należy zabezpieczyć wszystkie materiały wszelkiego rodzaju i części budynków, które będzie można jeszcze zużytkować.
Zburzenie getta i przeniesienie obozu koncentracyjnego jest niezbędne, gdyż nigdy inaczej nie uspokoimy Warszawy ani też nie wytępimy przestępczości, jeżeli pozostawimy getto.
Polecam przedłożyć mi całkowity plan zburzenia getta. W każdym razie pomieszczenie dla 500.000 ludzi niższego gatunku (Untermenschen), które i tak nie nadawałoby się nigdy dla Niemców, musi zniknąć z powierzchni ziemi, a milionowe miasto Warszawa, trwałe, niebezpieczne ognisko rozkładu i buntu, musi być zmniejszone w swoim obszarze.
Berlin, 16 lutego
Eksterminacja Żydów na ziemiach polskich w okresie okupacji hitlerowskiej. Zbiór dokumentów, oprac. T. Berenstein, A. Eisenbach, A. Rutkowski, Warszawa 1957.
Społeczeństwo polskie […] ze zgrozą i głębokim współczuciem patrzy na mordowanie przez Niemców resztek ludności żydowskiej w Polsce. Założyło ono przeciwko tej zbrodni protest, który doszedł do wiadomości całego wolnego świata, zaś Żydom, którzy zbiegli z getta lub z obozów kaźni, udzieliło tak wydatnej pomocy, że okupant opublikował zarządzenie grożące śmiercią tym Polakom, którzy pomagają ukrywającym się Żydom.
Niemniej znalazły się jednostki wyzute ze czci i sumienia […], które stworzyły sobie nowe źródło dochodu przez szantażowanie Polaków ukrywających Żydów i Żydów samych. KWC ostrzega, że tego rodzaju wypadki szantażu są rejestrowane i będą karane z całą surowością prawa.
Warszawa, 18 marca
„Biuletyn Informacyjny”, nr 11, 18 marca 1943.
W Kołomyi ruch – na Targowicy stoją auta wojskowe, masa wojska na kwaterach, na ulicach przejeżdża kolumna za kolumną. Odwrót?
Dziś znowu popłoch – ponoć Sowieci już pod Buczaczem (tak gadają), choć my z radia nic o tym nie wiemy. Podobno volksdeutsche dziś mają odjechać, policja ukraińska jutro, Gestapo to samo ma zrobić. Ukraińcy tracą głowy – jeden drugiego straszy NKWD, zemstą Żydów. Mają pietra, kochasie!
[...] W naszej norze słychać co chwila warkot przejeżdżających aut i huk przelatujących nad nami samolotów.
Kołomyja, 23 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
W nocy oddziały policji niemieckiej wkraczają do getta od Nalewek. Powitanie ogniem, wycofują się. W poniedziałek rozpoczyna się oblężenie. Nowe ultimatum, bezwzględne zdanie się na łaskę i niełaskę. Ultimatum odrzucone, nie ma zgody. Nie pójdą Żydzi do wagonów. W a l k a — oto odpowiedź.
Znaczna część robotników szopowych ustępuje, nie widzi wyjścia, nie ma rady. Nie mają broni, czy mają walczyć gołymi rękami? Idą na Umschlagplatz, jadą do Trawnik i Poniatowa. […] Reszta podejmuje walkę i prowadzi ją tak długo, póki żyje jeszcze ostatni obrońca i tkwi w kieszeni ostatni nabój.
19 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. M. Grynberg, Warszawa 1993.
Nasza grupa liczyła wtedy 17 mężczyzn, posiadaliśmy 7 rewolwerów i 4 granaty. Przyczailiśmy się w trzech oddzielnych kryjówkach. Dookoła nas cisza. Wszyscy odeszli. Nad ranem pojawił się w naszej kryjówce „Czarny” z wiadomością: „Towarzysze! Bądźcie gotowi! Od naszego domu rozpoczyna się! Od nas!”. [...] Pobiegłem schodami w górę na strych. Muszę zobaczyć, muszę być przy tym, jak żydowscy bojowcy biorą odwet za swój naród, za jego przelaną krew.
Podniecony stoję na warcie, lecz niedługo. Słyszę już ciężkie kroki żołdaków. Nastawiam uszu. To oni, oddział morderców maszeruje od ulicy Żelaznej na Leszno do getta: raz dwa, raz dwa, więcej krwi, więcej krwi. Ale stop! Najpiękniejsza chwila w moim życiu nadchodzi właśnie teraz. Straszny huk rozdarł powietrze. Trrach — oni padają; jeszcze raz, trrach! I ciała Ukraińców kłębią się w kałuży krwi. Krew za krew! Banda morderców rozbiega się w dzikim popłochu, chroniąc się w bramach domów. Strzały i ogień na prawo i lewo, od „aryjskiej” i żydowskiej strony ulicy. Kule świszczą nad moją głową. [...]
W getcie walki, nasi chłopcy walczą jak bohaterowie. Rejon placu Muranowskiego to twierdza, której Waffen SS nie może zdobyć. W domu pod nr 19 wywieszono dwie narodowe chorągwie: niebiesko-białą i biało-czerwoną. [...] Zobaczyłem morze płomieni nad miastem. Żydowskie getto płonęło, a w nim bohaterowie mojego narodu. Czuję, jakby krew spłynęła ze mnie do tego ognia. Wieku dwudziesty! Oto twoja hańba [...].
Warszawa, 19 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Dzisiaj w nocy Niemcy przystąpili do ostatecznego zlikwidowania getta. Mówią, że Żydów wywożą na kolej, a Polaków, którzy się włóczą po getcie i plądrują puste domy, wystrzeliwują jak psów. Podobno w 3 domach czy też blokach Żydzi się bronią i Niemcy te domy podpalają i burzą. W nocy słychać było gęstą strzelaninę. Pod wieczór po 5tej sam słyszałem strzały armatnie, kulomioty i widziałem dym od pożaru w getcie. Strzały armatnie słychać było z przerwami do 20½ g. Na Nowiniarskiej zatrzymywali podobno wszystkich, sprawdzali dokumenty, no i oczywiście odbierali pieniądze, których Polacy mają za dużo! Strzelanina karabinowa trwała cały czas, gęsta do godziny 21ej, a później już rzadsza, o godzinie 1ej w nocy były 4 większe detonacje, albo armatnie, albo od granatów ręcznych; a o 2ej rano położyłem się spać i dalej już nie wiem, co się działo.
Warszawa, 19 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
O godz. 4-ej nad ranem Niemcy w małych grupach po trzech, czterech, pięciu […] zaczynają wkraczać na teren międzygetta. Tam się dopiero formują, ustawiają w plutony i kompanie. O godz. 7-ej rano wkraczają na teren getta wojska zmotoryzowane, czołgi i samochody pancerne. Na zewnątrz Niemcy ustawiają artylerię. SS-mani są już teraz gotowi do ataku. Sprężystym, donośnym krokiem w zwartych szeregach wkraczają w jakby wymarłe ulice getta centralnego.
Warszawa, 19 kwietnia
Marek Edelman, Getto walczy, Nakładem C.K. "Bundu" - Warszawa 1945.
Schron nasz [w piwnicy domu przy Świętojerskiej 38] składał się z pięciu ubikacji piwnicznych, rozłożonych po dwóch stronach korytarza biegnącego przez środek. Korytarz był zamurowany w miejscu odcięcia tych piwnic przeznaczonych na schron, domurowana ścianka była identyczna [...] jak mury znajdujące się w okolicy schronu. Wejście do schronu było zamaskowane tzw. „wózkiem”. Był to kawał muru zbudowany z żelbetu, a z frontu były cegły. Mur ten był osadzony na kółkach znajdujących się na szynach (długości 2 m). Po wejściu do schronu wszystkich ludzi wózek ten został skierowany w otwór wejściowy (długości 70 cm, wysokości 80 cm), który znajdował się [tuż nad] podłogą piwnicy, maskując wejście. Od wewnątrz wózek był zamykany ciężkimi sztabami. Okienka wychodzące z piwnic były zamaskowane kupami śmieci (wielkich rozmiarów), które celowo nie były wywożone z tego podwórka. Jedna ubikacja piwniczna była przeznaczona na magazyn aprowizacyjny, który niestety świecił pustkami. W drugiej [...] mieściły się prycze przybite z trzech stron ścian, na których zajęli miejsce „szczęśliwcy”, którzy przybyli do schronu wcześniej. Pod pryczami mieścił się ich dobytek. Trzecia [...] miała specjalną kuchnię z wmurowanym dużym kotłem oraz bieżącą wodę, światło i gaz. Po bokach znajdowały się też prycze. Czwarta [...] była przeznaczona na izolatkę dla chorych i starców. W piątej [...] znajdowała się studnia, wykopana na głębokość 6 metrów, oraz odgrodzona toaleta. Dookoła ścian były prycze.
Schron ten, który był przeznaczony dla 60 osób, [...] liczył [obecnie] 120. [...] Okazało się, iż lwia część ukrywających się w schronie to byli ludzie, którzy nie mieli na opłacenie odpowiedniego udziału przy budowie schronów wielorodzinnych oraz [ci], którzy znaleźli się tego dnia na tym terenie zupełnie przypadkowo.
Warszawa, 20 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
W godzinach południowych w [naszym] schronie [w piwnicy domu przy Świętojerskiej 38] nagle zgasło światło, a po ciemku z minuty na minutę wzmagał się niepokój, który doprowadził do krzyków ze strony kobiet: „Otwórzcie, my chcemy wyjść, my nie chcemy udusić siebie i naszych dzieci”. Młodzież chwyciła za łomy celem przebicia otworów w kominie, aby powietrze dostało się do wnętrza. Lecz po przebiciu otworu do wnętrza buchnął ogień. Otwór ten został z powrotem zatkany i zamurowany gliną. Kobiety zaczęły mdleć, a dzieci krzyczeć. W pierwszej chwili młodzież roznosiła wodę, ratując ludzi, a następnie postanowiliśmy jednak opuścić schron. Ale jakież było nasze przerażenie, gdy po odsunięciu wózka nie można było podnieść klapy. Zaczęliśmy wyrąbywać otwór w murze, który odcinał nasz schron od dalszych części piwnic. Praca ta szła bardzo opornie, gdyż mężczyźni co chwila mdleli przy niej. Pracowaliśmy zupełnie po ciemku, gdyż światło elektryczne zgasło, świece nie chciały się palić.
Po blisko półtoragodzinnej pracy przebito otwór (w 18-calowej ścianie) [...]. Do schronu buchnęły kłęby dymu i czadu, które spowodowały omdlenie prawie wszystkich. Nieliczni, którzy byli przytomni, chodzili po schronie i oblewali omdlałych wodą. Otwór na powrót zatkaliśmy kołdrami i pierzynami i zaczęliśmy się podkopywać pod fundamenty piwniczne tego domu, chcąc się wydostać bezpośrednio na podwórko. Lecz i ta droga zawiodła. Okoliczne piwnice były pełne czadu. Po kilku godzinach pracy, gdy sytuacja stawała się beznadziejna, postanowiono siłą wyważyć klapę, prowadzącą do wózka. Kilku mężczyznom udało się ostatkiem sił klapę tę wyważyć, ale i tu buchnęły kłęby czadu, a klatka schodowa stała w płomieniach. Nie było już ani chwili do stracenia. Padł rozkaz, aby zmoczyć swoje ubranie, okręcić twarz i ręce mokrymi szmatami, by móc w ten sposób przedzierać się przez ogień. [...] Niektórzy potracili głowy i wyskoczyli boso. Niektóre kobiety nie zdążyły osłonić swych włosów. [...] Jedynie dzięki przytomności umysłu młodzieży udało się wszystkich ludzi ze schronu wyciągnąć przez płonący korytarz na podwórko...
Warszawa, 21 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Ciągły ruch w kawiarni. Podaję dzisiaj w ogródku trochę, bo ładna pogoda. Z getta ciągle słychać kanonadę. Toczy się podobno regularna bitwa. Po pracy wracamy z Żunią do domu. Nad gettem olbrzymia łuna i dym. Olbrzymi pożar. Jestem potwornie przygnębiony.
Warszawa, 21 kwietnia
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Towarzysze i Obywatele!
Od 18 kwietnia w getto warszawskim trwa akcja przeciwdziałania zamiarom okupanta, który postanowi[ł] ostatecznie wymordować resztki żydów [sic!] polskich. Skazani przez Hitlelral [sic!] na śmierć postanowili nie poddać się biernie katom na pastwę i broniąc honoru człowieka i obywatela stawiają [p]otężny opór krwawym siepaczom. Nad Warszawą znów rozpłomieniła się łuna pożarów, znów zagrały karabiny i armaty, znowu odezwał się huk granatów. Robotnicy i pracownicy – obywatele polscy narodowości żydowskiej stanowią rdzeń i duszę tych żydowskich oddziałów bojowych, które podniosły zbrojny protest przeciw gwałtom hitlerowskim. Nad ich głowami w czasie walk powiewa narodowy sztandar polski, ich czyn wiąże się, jako jedno ogniwo, z trwającym już czwarty rok nieprzerwanym ciągiem aktów oporu i walki całej Polski. […]
Robotnikom i pracownikom narodowości żydowskiej, którzy w obliczu niechybnej śmierci postanowili raczej zginąć z bronią w ręku niż poddać się biernie przemocy, przesyłamy braterskie pozdrowienie i zapewnienia, że czyn ich nie przebrzmi bez echa. Wejdzie on w legendę Polski walczącej, stanie się wspólnym dorobkiem ludu Polski, dorobkiem na którym wzniesiony zostanie gmach odrodzonej Rzeczypospolitej.
Do ludów świata wołamy: oto w obliczu potwornych planów zniszczenia, jakie od trzech lat urzeczywistnia okupacja hitlerowska, pod jarzmem najstraszliwszego ter[r]oru, który szaleje na naszych ziemiach, raz po raz wybucha płomienny protest mordowanych i maltretowanych synów polskiej ziemi. Woła o ratunek, o pomoc jak najszybszą, aby dzień pokonania wroga przyszedł przed ostatecznym wyniszczeniem naszych sił żywotnych.
Wołając o jak najszybsze uderzenie z zewnątrz w potęgę niemiecką, wzmocnijmy nasz wysiłek dla przygotowania powszechnego powstania polskiego, które wraz z ofensywą sprzymierzeńców zada śmiertelny cios totalizmowi wszelkich odcieni.
Warszawa, 22 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Polacy, Obywatele, Żołnierze Wolności!
Wśród huku armat, z których armia niemiecka wali do naszych domów, do mieszkań naszych matek, dzieci i żon; wśród terkotu karabinów maszynowych, które zdobywamy w walce na tchórzliwych żandarmach i SS-owcach; wśród dymu pożarów i kurzu krwi mordowanego ghetta Warszawy — my — więźniowie ghetta — ślemy Wam bratnie, serdeczne pozdrowienia.
Wiemy, że w serdecznym bólu i łzach współczucia, że z podziwem i trwogą o wynik tej walki przyglądacie się wojnie, jaką od wielu dni toczymy z okrutnym okupantem.
Lecz wiedzcie także, że każdy próg ghetta jak dotychczas, tak i nadal będzie twierdzą; że może wszyscy zginiemy w walce, lecz nie poddamy się; że dyszymy, jak i Wy, żądzą odwetu i kary za wszystkie zbrodnie wspólnego wroga!
Toczy się walka o Waszą i naszą W o l n o ś ć !
O Wasz i nasz — ludzki, społeczny, narodowy — honor i godność!
Pomścimy zbrodnie Oświęcimia, Treblinek, Bełżca, Majdanka!
Niech żyje braterstwo broni i krwi Walczącej Polski!
Niech żyje W o l n o ś ć !
Śmierć katom i oprawcom!
Niech żyje walka na śmierć i życie z okupantem!
Warszawa, 23 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Polacy, Obywatele, Żołnierze Wolności,
Wśród huku armat, z których armia niemiecka wali do naszych domów, do mieszkań naszych matek, dzieci i żon;
Wśród turkotu karabinów maszynowych, które zdobywamy w walce na tchórzliwych żandarmach i SS-owcach;
Wśród dymu pożarów i kurzu krwi mordowanego ghetta Warszawy – my – więźniowie ghetta – ślemy Wam bratnie, serdeczne pozdrowienia. Wiemy, że w serdecznym bólu i łzach współczucia, że z podziwem i trwogą o wynik tej walki przyglądacie się wojnie, jaką od wielu dni toczymy z okrutnym okupantem.
Lecz wiedzcie także, że każdy próg ghetta jak dotychczas, tak i nadal będzie twierdzą; że może wszyscy zginiemy w walce, lecz nie poddamy się; że dyszymy jak i Wy żądzą odwetu i kary za wszystkie zbrodnie wspólnego wroga.
Toczy się walka o Waszą i naszą Wolność.
O Wasz i nasz – ludzki, społeczny, narodowy – honor i godność.
Pomścimy zbrodnie Oświęcimia, Treblinek, Bełżca, Majdanka.
Niech żyje braterstwo broni i krwi Walczącej Polski!
Niech żyje Wolność!
Śmierć katom i oprawcom!
Niech żyje walka na śmierć i życie z okupantem!
Warszawa, 23 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Zobaczyłam, jak Niemcy rzucają płonące szmaty do wnętrza domów, a potem szybko się cofają. Budynek za budynkiem stawał w płomieniach, pod gradem ciężkiego ostrzału z karabinów maszynowych. Gdzieś w pobliżu wybuchały granaty. Ziemia drżała. Ogień się rozprzestrzeniał. [...]
Na balkonie drugiego piętra płonącego domu ukazała się kobieta. Załamywała dłonie w geście rozpaczy. Po chwili zniknęła w środku, ale wnet wróciła znowu, z dzieckiem na ręku. Za sobą ciągnęła pierzynę. Przełożyła ją przez balustradę, a następnie zrzuciła na chodnik.
Najwyraźniej zamierzała skoczyć, a może rzucić dziecko, licząc na to, że pierzyna zamortyzuje upadek. Przycisnąwszy dziecko do siebie, zaczęła przechodzić przez poręcz balkonu. Nagle znieruchomiała pod gradem kul. Dziecko spadło na ulicę. Ciało kobiety pozostało przewieszone martwo przez balustradę.
Płomienie objęły już górne piętra. Eksplozje wstrząsały całym domem, coraz częstsze i gwałtowniejsze. W oknach pokazywali się ludzie. Skakali z różnych wysokości i ginęli, zabici podczas spadania lub rozbiwszy się o bruk. [...]
Odwróciłam się od okna wstrząśnięta. Nie mogłam dłużej patrzeć. Pokój wypełniał gryzący dym i swąd spalenizny. [...]
Przez całą noc stałam nieruchomo przy oknie [w domu przy ul. Świętojerskiej 21], w stanie graniczącym z szokiem. Żar bijący od pożaru palił mi twarz, dym gryzł w oczy, ale ja wpatrywałam się w płomienie trawiące getto. Nadszedł świt, straszliwie cichy i upiorny, ukazując wypalone skorupy domów i zwęglone ciała ofiar. Nagle jedno z tych ciał zaczęło się ruszać, powoli czołgając się na brzuchu, dopóki nie zniknęło w dymiących ruinach. Inni również dawali oznaki życia. Ale wróg czuwał. Rozległ się suchy terkot karabinu maszynowego — i wszystko znowu zamarło w bezruchu.
Warszawa, 25/26 kwietnia
Władka Meed, Po obu stronach muru, tłum. Katarzyna Krenz, Warszawa 2003.
W nocy na niebie wciąż widać łuny pożarów z „dzikiego terenu”. W schronie naszym [w piwnicy domu przy Świętojerskiej 36] mówi się o tym, iż te pożary „dzikiego terenu” zostały spowodowane przez Polaków, którzy chcą w ten sposób przyjść nam z pomocą i że dzielą nas tylko godziny od momentu szturmu na mury, oddzielające „dzielnicę polską” od getta. W ludzi wstąpiła wiara, a nadzieja rozpogodziła twarze posępnych „jaskiniowców”. Układano różnego rodzaju plany, którędy należy uciekać i dokąd. Niektórzy posunęli się tak daleko, iż twierdzili, że będą podstawione auta, które nas wywiozą. Jeszcze inni powoływali się na autorytet [ludzi] z „dzielnicy polskiej”, którzy mieli przyrzec, iż po wybuchu powstania w getcie wybuchnie też powstanie w „dzielnicy polskiej” i wspólnie oswobodzimy się spod okupacji niemieckiej. Lecz złudzenie to, jak każde inne, prysło jak bańka mydlana. Dowiedzieliśmy się, że „dziki teren” jest też podpalany przez Niemców. Przygnębienie, rozpacz i apatia chwyciły znów ludzi schronów w swe kleszcze. [...]
Znów stała się aktualna sprawa wydostania się do „polskiej dzielnicy”. Niektórzy pojedynczo opuszczali schron, chcąc się przedostać do getta centralnego, wiedzieli o tym, że w schronach, w których ukrywają się ich znajomi, są tunele, które prowadzą do „polskiej dzielnicy”. [...] Postanowiliśmy otworzyć właz mieszczący się na ul. Wałowej i wypróbować ten kanał oraz zbadać trasę, do której on prowadzi. Zachowując wszelkie środki ostrożności, dostaliśmy się do kanału. Nie mając planów kanalizacyjnych, przywiązaliśmy się linami bardzo długimi, a koniec pozostał na wierzchu, przy którym stali pozostali towarzysze. Brodząc tak w kanale, dobrnęliśmy do odcinka, który był kompletnie zamurowany i z którego wydostawały się gazy ziemne. Lecz dalszej drogi nie było. Zrozpaczeni i zrezygnowani opuściliśmy kanał, postanawiając wznowić poszukiwania w innych kanałach nazajutrz.
Warszawa, 29 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
O piątej rano czujka nasza zaobserwowała maszerującą ulicą Gęsią ekipę bandytów, którzy prowadzili ze sobą dwóch Żydów, kapusiów z Befehlstelle [komendy SS kierującej akcją wysiedleńczą z getta]. Nagle cała ta falanga zatrzymała się na posesji zgruzowanego domu Gęsia 3. Dały się słyszeć [...] nawoływania do wyjścia Żydów z bunkra — wykrzykiwane po żydowsku. I w tym wypadku użyto tego samego podstępu wołając: „Żydzi wychodźcie już, koniec wojny”. Nikt się jednak nie zjawiał. Wówczas bandyci zaczęli odrzucać gruz i wiercić otwory w ruinach. Robota ta zajęła im cztery godziny. Ale nie zrezygnowali z dalszych poszukiwań. O godzinie 10.00 rano wywiercili gdzieś otwór. [...]
Po chwili usłyszeliśmy rozkaz jakiegoś SS-mana „Schmeis ran das gift” [Puść tam gaz], skutki tego zarządzenia nie dały długo na siebie czekać. [...] Spod ziemi zaczęły wypełzać pierwsze postacie kościotrupów, które zanosiły się okropnym kaszlem, rzężeniem — donośnie charcząc, co wskazywało, że nowe ofiary dusiły się jakimś gazem. Wśród morderców zapanował ogólna wesołość, a niemilknące salwy śmiechu do rozpuku z okrzykiem „Jude halt” trwały z piętnaście minut.
Z podziemnej nory wyszło 25 osób: mężczyzn, kobiet i dzieci. Bandyci otoczyli ich zwartym kołem i ustawili w dwuszeregu koło muru. Gdy wreszcie minął napad wściekłej wesołości bandytów i atak duszności u Żydów, jeden z SS-manów wszedł do koła i przemówił do naszych ofiar: „Ihr Alle Männer kommt zu Arbeit nach Poniatowo. In eine Metalwerk von W.C. Toebbens” [Wy wszyscy mężczyźni pojedziecie do pracy w fabryce metalowej W.C. Toebennsa w Poniatowej]. [...]
Bandyci ustawili na nowo swe ofiary, tym razem w jeden szereg i rozkazali wszystkie bagaże ułożyć na stos w jednym miejscu. Po czym padła komenda po niemiecku, aby Si wszyscy w przeciągu pięciu minut rozebrali się do naga. [...] Mężczyźni stanęli w kalesonach, a kobiety w bieliźnie — nie wiedząc o tym, że dają wspaniałe pole do popisu. SS-man dopadł do jednego mężczyzny, potężnym kopnięciem zdarł mu kalesony, inny chwycił go (w rękawiczkach) za członka i szarpał. Gdy człowiek ten krzyczał w niebogłosy — SS-man zanosił się rechotliwym śmiechem. [...] Potem dobrali się do jednej z kobiet, zdarli z niej bieliznę, nie szczędząc przy tym uderzeń. I tak obrabiali każdą osobę kolejno, szafując hojnie razy pięścią między oczy [...].
Po skończeniu ogólnej rewizji o godz. 16.00 kazali Żydom wytrzepać swą odzież, wstać (dotychczas siedzieli na bruku nago, oparci o mur getta) i ubrać się, po czym zapowiedzieli, że bez bagaży pomaszerują na Umschlagplatz, skąd wyjadą do Poniatowej na roboty. [...] Po pół godzinie słychać było serię strzałów z ogródka na ul. Zamenhofa i serie następujące szybko po sobie, nie milknące przez 15 minut. [...] Po godzinie do nozdrzy naszych wiatr przyniósł swąd spalenizny — to trupy spalały się już zamieniając się w popiół.
Warszawa, 30 czerwca
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Rok już z górą minął od okresu, gdy po paroletnich ciężkich prześladowaniach Niemcy rozpoczęli w całej Polsce i stale kontynuują masowe wymordowywanie ludności żydowskiej. W ostatnich właśnie tygodniach stolica Polski jest widownią krwawego likwidowania przez policję niemiecką i najmitów łotewskich resztek warszawskiego ghetta i poza jego murami. Naród Polski, przepojony duchem chrześcijańskim, nie uznający w moralności dwu miar, z odrazą traktuje antyżydowskie bestialstwa niemieckie, a gdy po dniu 19 kwietnia w getcie warszawskim rozgorzała nierówna walka – z szacunkiem i współczuciem traktował mężnie broniących się Żydów, a z pogardą ich niemieckich morderców. Kierownictwo polityczne Kraju dawało już wyraz swego najgłębszego potępienia przeciwżydowskich bestialstw niemieckich i słowa tego potępienia dziś, z całym naciskiem, ponawia. A społeczeństwo polskie słusznie czyni, żywiąc dla ściganych i prześladowanych Żydów uczucia litości i okazując im pomoc. Pomoc tę winno okazywać w dalszym ciągu.
Piętnując obłudę Niemców, którzy popełniają sami nieustannie potworne zbrodnie, a przy pomocy przewrotnej propagandy starają się przedstawić siebie jako obrońców cywilizacji i chrześcijaństwa oraz pozyskać dla swych celów społeczeństwo polskie – wzywam wszystkich do demaskowania ich i bezwzględnego zwalczania.
Warszawa, 30 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
[…] to getto wisi dymiące. Nie mogę po prostu myśleć o niczym. Jestem tak przygnębiony, tak przybity, jak nigdy. I ten wstyd za poniewierane człowieczeństwo! Wyszedłem na chwilę z kawiarni do ogródka. Chmury czerwonego dymu buchają, niebo zasnute nimi, ponad tym krąży samolot i rzuca bomby. Co chwila huk i wstrząs. Tam giną ludzie. Zda mi się, że słyszę krzyk mordowanych… Nie, nie mogę.
Warszawa, 30 kwietnia
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
W schronie naszym [w piwnicy domu przy Świętojerskiej 36] zapadło postanowienie, iż codziennie wychodzi jeden z młodych chłopaków na gruzy wypalonych domów, celem obserwowania terenu okolicznego oraz systemu prowadzonej akcji przez Niemców. Gdy wieczorem wróciła pierwsza czujka, opowiedziała nam, że nic godnego uwagi tego dnia nie zaszło w pobliżu nas. Ale niepokojące wydało się czujce to, że na podwórku jednej z oficyn przez cały dzień stała jakaś starsza kobieta, wpatrując się tępym wzrokiem w klatkę schodową. O zmierzchu kobieta ta poszła na środek podwórka, gdzie stał ręczny wózek przewozowy, na którym kładła się spać. Kobieta ta powtarzała jakieś zaklęcia i imiona. [...]
Postanowiono kobietę tę sprowadzić do schronu. Lecz kobieta ta stawiała opór i broniła się rozpaczliwie, nie pozwalając ruszyć się z podwórka. Dr Krukowski stwierdził, że ta osoba dostała pomieszania zmysłów na tle wstrząsu nerwowego. Mieszkańcy schronu, którzy rozpoznali tę kobietę, słysząc z jej ust wymawiane imiona, skonstatowali, że chodzi tu o jej dwoje dzieci, które spaliły się żywcem w schowku, zrobionym we własnym mieszkaniu na drugim piętrze. Matka w dniu pożaru nie mogła się tam dostać. Kobieta ta przez kilka dni dzień w dzień stała w oficynie, a w nocy odpoczywała na wózku. Aż pewnej nocy [...], gdyśmy wyszli ze schronu, zauważyliśmy leżące jej zwłoki na podwórku tegoż domu, a zakrzepła kałuża krwi w pobliżu trupa była jaskrawym dowodem, iż tego dnia na podwórzu grasowali Niemcy.
Warszawa, 1 maja
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Żydzi polscy w W[wielkiej] Brytanii zgromadzeni w dniu Święta Narodowego Trzeciego Maja pragną skorzystać z tej okazji dla wyrażenia swej niezłomnej wiary w zwycięstwo świętej sprawy Polski i w przyszłość wielkiej demokratycznej Rzeczpospolitej. Świadomi powag chwili pragniemy zapewnić Premiera, że Żydzi polscy z największym zainteresowaniem śledzą posunięcia Jego Rządu w obronie sprawy polskiej i mocno wierzą, że będą one uwieńczone powodzeniem.
Londyn, 3 maja
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Droga kanałami trwa całą noc. W kanałach napotykamy wciąż na zasieki, które porobili tu przewidujący Niemcy. Włazy pozasypywane są gruzem. W przejściach wiszą granaty, które przy dotknięciu natychmiast wybuchają. Co pewien czas Niemcy wpuszczają gaz trujący. W tych warunkach w kanale wysokim na 70 cm, gdzie nie można się wyprostować, a woda sięga do ust, czekamy 48 godzin na wyjście. Co chwilę ktoś mdleje. Najbardziej męczy pragnienie. Niektórzy piją gęstą. Szlamowatą wodę kanału. Sekundy trwają miesiące. 10-go maja o godzinie 10-ej rano przed właz na ulicy Prostej, róg Twardej zajeżdżają dwa ciężarowe samochody. W biały dzień, bez żadnej prawie obstawy […] – otwiera się klapa włazu i jeden po drugim, w oczach zdumionego tłumu wychodzą z czarnej jamy Żydzi z bronią w ręku […]. Nie wszyscy dążą się wydostać.
Warszawa, 10 maja
Marek Edelman, Getto walczy, nakładem C.K. Bundu, Warszawa 1945.
Przebieg wielkiej operacji dnia 16 maja 1943. Początek o godzinie 10-tej. Zgładzono 180 Żydów, bandytów i ludzi niższego gatunku [Untermenschen]. Dawna dzielnica żydowska w Warszawie przestała istnieć. Wielką operację zakończono o godz. 20.15 wysadzeniem synagogi warszawskiej. Dowódcy batalionu policji III/23 poruczono po odpowiednim wprowadzeniu wydanie zarządzeń dla utworzonych na terenie byłego getta rejonów zamkniętych.
Sprawdzona liczba ogólna zgładzonych Żydów wynosi 56065.
Bez strat własnych.
Sprawozdanie końcowe przedłożę dnia 18.5.43 na konferencji dowódców SS i Policji.
Warszawa, 16 maja
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Zabito dzieci policjantów. Matki same odprowadzały dzieci na stronę, a same się uratowały. Dzieci krzyczały: „Mordercy, nie jesteście naszymi rodzicami!”. Dr Reitter sam odprowadził swoją jedyną córkę, pogłaskał ją po głowie i pozostawił oprawcom. Z 40 matek tylko 4 nie opuściły swoich dzieci. Były to: Lado, Ajzenberg, Elkint i jeszcze jedna. Zaprowadzono te 4 kobiety z dziećmi do jednego domu i przybito drzwi deskami. [...] cały dzień matki z dziećmi tańczyły swój ostatni taniec śmierci. [...] po południu zostały rozstrzelane razem z dziećmi.
Kielce, 23 maja
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, sygn. 301/66 [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Stoimy już wobec ponurego bilansu antyżydowskiej akcji niemieckiej. Według naszego szacunku ilość Żydów pozostałych przy życiu w gettach i zużywanych do robót różnego rodzaju nie przekracza chyba kilkuset tysięcy. Poza gettem ukrywają się przeważnie Polacy pochodzenia żydowskiego, całkowicie zasymilowani, bowiem jest to najważniejszym warunkiem zmieszania się z ludnością i ukrycia. Niemcy rozstrzeliwują złapane jednostki, rozstrzeliwując jednocześnie i Polaków udzielających im schronienia. Tych ludzi może być kilkanaście tysięcy. Po bohaterskiej obronie w getcie warszawskim w masach wyrósł szacunek do ludności żydowskiej. Ani dla Żydów, ani dla nas niezrozumiała jest obojętność wobec faktu wymordowania na oczach świata co najmniej 3 milionów Żydów. W każdym razie stanowisko polskie, obstające przy całkowitym równouprawnieniu, dało nam w tych sprawach silną podstawę moralną. Niemcy usiłują wszelkimi sposobami wciągnąć chociażby część ludności polskiej do akcji antyżydowskiej, co byłoby kiedyś wspaniałym argumentem propagandowym: dalsze więc podkreślanie przez Rząd pomocy prześladowanym Żydom jest rzeczą konieczną.
Warszawa, 20 czerwca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Do głębi wstrząśnięci wiadomością o tragicznej śmierci śp. Generała Władysława Sikorskiego, Premiera i Naczelnego Wodza, przesyłamy wyrazy gorącego współczucia. Śmierć ta jest olbrzymią stratą dla Sprawy Polskiej. Wierzymy jednak, że zjednoczona i niezłomna wola wszystkich obywateli polskich kontynuowania walki o odbudowę Niepodległości Rzeczypospolitej, doprowadzi do pełnej realizacji wzniosłych ideałów wolności, którym śp. Generał Sikorski poświęcił swoje życie.
Tel Awiw, 6 lipca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Upłynęło przeszło pół roku od chwili „zamieszkania” przez nas w piwnicy.
10 stycznia 1943 przyszliśmy wieczorem na nasze leże. [...] Ile przeżyło się przez ten czas... Każdy dzień jest długi, każdy jest nudny – ale tygodnie i miesiące płyną po sobie szybko. [...]
Zimno, parno, wietrzno, kurcszlusy [krótkie spięcia] światła elektrycznego, zepsucie elektrowni, brak światła, siedzenie w ciemności, kłótnie, machlojki, awantury, szepty, plotki i tak dalej. Czas idzie naprzód – a my siedzimy. Nadzieja, wzloty, pesymizm, katzenjammery – ponure nastroje, a czas płynie.
Radio – nasz łącznik ze światem. Dobre wiadomości – ofensywy, zwycięstwa. Złe – getto Warszawy bije się, walą armaty w domy, głucho biją kulomioty po ulicach. Niech żyje Warszawa! Ona nasz honor uratowała. 700 gestapowców padło. A naszych? Et, coś tam około 460 tysięcy Żydów było tylko w Warszawie.
[...]
Złapano Żydów na mieście, znaleziono Żydów w pustych domach, w kanałach, na strychach, po ogrodach, w lasach. Mohikanie. Co kilka dni przynoszą nam takie wiadomości z miasta. Nie zapominają o Żydach, pomagają Niemcom w szukaniu. [...]
Kołomyja, 19 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Ranne komunikaty niczego nowego nie przyniosły. Mamy dziś robić gran porządki: wyrzucić starą słomę, wziąć nową, wywietrzyć, wytrzepać itp. Później będziemy się myć, właściwie nad ranem.
Z porządku tymczasowo „nici-nici”, bo zjawiła się po południu siostra gospodyni
– więc hałasu w komorze i w naszym „pomieszkaniu” robić nie można. Należy zaczekać. Gorsze jest to, że już dziewięć dni nie myliśmy się, a każdy jest przepocony co się zowie i oblepiony kurzem. Dziś było u nas w piwnicy strasznie parno, 32 stopnie i duszno. [...]
Śliwiak przyszedł i wypuścił nas na górę przed kolacją – przynajmniej można odetchnąć. Opowiada, że pali się Bitków – kopalnia nafty, tartaki w Nadwórnej – podobno też robota partyzantów. Idzie jeszcze wieczorem do jakiegoś znajomego szofera ze starostwa zasięgnąć języka. Po powrocie opowiada, że Borysław i Drohobycz też płoną.
Kołomyja, 20 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Miałem służbę w nocy od 23.30 do 2.00. Początkowo było ciemno i chmurno – nawet padało, a około 0.30 zaczął się lekki wietrzyk, który przyjemnie ochłodził. Wylazł nawet i pan księżyc zza chmur, które wnet poznikały. Noc była piękna. Otworzyliśmy z lekka drzwi komory i z satysfakcją wdychaliśmy świeże powietrze. Rano może dostaniemy wodę do mycia – bez względu na porządki. [...]
Rano prawie całe przespałem. Przed południem w radiu nic nowego. Na obiad była mamałyga z kwaśnym mlekiem. Na kolację może będą kurczaki z kartoflami. Podczas ciemności – to znaczy od 2.30 do 5.00 – handlowano tymi kurczakami. Za jeden ręcznik można dostać ćwierć kurczaka.
Porządków znowu dzisiaj nie robimy. Był ładny, słoneczny dzień, więc do budek przyszli się kąpać jacyś znajomi Śliwiaków, znalazło się także dwóch ukraińskich policai. Więc znowu przeszkoda w ruchu.
Kołomyja, 21 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Ranek parny. Temperatura u nas 31 stopni. Co będzie po obiedzie? Na dworze szaleje burza, słychać bijące blisko pioruny i deszcz siekący nad nami. W korytarzu błoto, bo kapało z sufitu. Na podłodze piwnicy błoto. Byleby tylko woda na Prucie nie podniosła się za wysoko – bo wtedy i u nas będzie kąpiel. Raz, przed sześcioma tygodniami, była woda, czerpaliśmy pół dnia, w końcu zostawiliśmy przez noc na 3–4 centymetry. Rano spadła i zanikła – pozostała większa wilgoć i pleśń.
Kołomyja, 22 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
W niedzielę światło „przychodzi” około 12.00 – siedzieliśmy więc rano dłużej na górze. Zobaczymy, czy przyjdzie światło, bo wczoraj wieczorem już nie mogliśmy nawet radia słuchać. Minęła 11.00 – światło zaświeciło się. No, widać, defekt usunęli. Była piękna muzyka z Bukaresztu i wtem – buch... Światło zgasło i czekaliśmy całe popołudnie. Nuda cholerna – bo leżenie w ciemności nie należy do przyjemności. Oczy mam otwarte – kłuje ciemność w oczy, zamykam, a nie mogę zasnąć, męczę się. Część towarzystwa śpi, część gada lub drzemie. Obiadu dziś też nie ma, więc głodno i ciemno – niczym karna ciemnica w więzieniu. Obiadu nie gotowano, bo u gospodarzy jak zawsze w niedzielę całe kasyno, więc nie można gotować. Żołądki burczą, ale trudno, musi tak być. Urozmaicamy sobie nudę ciemności przegryzaniem suchego chleba z rzodkwią – nie smakuje, bo rzodkiew bardzo ostra.
Kołomyja, 25 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
O dziesiątej w nocy nagle zabłysły lampki – jest światło. Rzucamy się do radioaparatu spragnieni przez cały dzień wiadomości ze świata. Szwajcaria nic nowego nie przyniosła, za to Anglia w audycji dla Austrii zgotowała nam niespodziankę. W połowie audycji: „Uwaga, w tej chwili otrzymaliśmy ważną wiadomość. Mussolini złożył swe urzędy. Badoglio zamianowany przez króla na jego miejsce. Badoglio oświadczył, że walkę prowadzi się dalej”. Ruch, hałas! Ja siedzę, nie wiem, czy wierzyć własnym uszom. Jak to? Mussolini fucz [skończony]? Ustąpił? On, twórca całej „historii” i awantury.
Po audycji w języku niemieckim, audycja dla Polski powtarza cztery razy tę wiadomość.
[...] Krzyżują się okrzyki, ten krzyczy, że wojna skończy się do tygodnia, ów że do miesiąca, wiwat... Towarzystwo serdecznie podenerwowane kładzie się spać, jeszcze gadają...
Kołomyja, 25 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
No i wreszcie doczekaliśmy się porządków. Rano pobudka dla wszystkich. Wyrzucamy wszystkie rzeczy, po tym jedzie stara słoma. Nałykałem się kurzu co niemiara, bo moją funkcją było ładowanie starej słomy na kurnik. Rzeczy podawano taśmowo. Pola była „dyrektorem” od tego generalnego porządku. Po wyrzuceniu słomy przystąpiono do wytarcia kurzu, pleśni. Wysprzątano pod łóżkami. Pod łóżkiem Prinza i Sperbera była masa namułu i szlamu od ostatniej powodzi, czuć było pleśń, a nawet grzyby rosły. Nie dziw więc, że u nas wszystko miało charakterystyczny, piwniczny zapach. Zainstalowałem kuchenkę elektryczną i niektóre mokre partie drewnianej ściany, ramy łóżek, a nawet betonu, osuszałem nią. Parowało niczym z garnka zupy.
Kołomyja, 28 lipca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Od kilku dni do uszu naszych dociera huk detonacji. Początkowo nie orientowaliśmy się, skąd on pochodzi, i co oznacza. Nie ulegało wątpliwości, że nie są to salwy armatnie. Okazało się, że były to wybuchy dynamitu, burzące spalone domy w dzielnicy żydowskiej. [...] dowiedziałem się dzisiaj, od osoby miarodajnej, że przy burzeniu domów w getcie pracują francuscy Żydzi. Osoba, która mnie o tym informowała, była świadkiem, jak jeden z tych Żydów zamiatał ulicę przylegającą do polskiej dzielnicy. Ledwo trzymał się na nogach. Miało się wrażenie, że to nie on, a miotła jego trzyma. Ubrany był w płócienny, aresztancki strój. Trząsł się jak w febrze i nie mógł opanować drżenia ust, aby coś powiedzieć. Widok był przerażający. Podobnie wyglądała reszta Żydów zajęta przy rozbiórce domów.
Warszawa, 30 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Cały dzień przesiedzieliśmy na „dworze” (kiedy będziemy mogli siedzieć na dworze?), tylko na obiad zeszło się na dół. Rath choruje, więc śniadanie ja dzieliłem, a obiad Pola. Z daleka, znad Prutu, dochodzą nas odgłosy kąpiących się w rzece. Tu jest teraz też gorąco, a cóż dopiero pomiędzy murami w mieście. Wiaterek, jak zwykle nad rzeką, przewiewa upał. Ten wiaterek nieraz i u nas czuć – wywiewa choć trochę zużytego powietrza z komory i daje nam złudzenie przebywania na „wolnym”. Dzień przebyty w komorze przechodzi nam bardzo szybko, mimo że nie mamy żadnego określonego zajęcia. Snujemy się po komorze od jednej do drugiej ściany, siada się na chwilę, znów się podnosi, podchodzi się do szpary w ścianie, obserwuje się świat – cisną się wtedy myśli i wspomnienia i znowu człek kręci się w kółko, ale dzień jakoś upływa. Na dole, w piwnicy, czas przechodzi grubo wolniej.
Kołomyja, 3 sierpnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
5 sierpnia, czwartek
[...] O 11.00 jak zwykle wyszliśmy skrobać ziemniaki. Nie mija kilka minut, słyszę blisko silnik auta. Wspinam się na drewno. Stoi auto policyjne z Schupo, kręci się Oberleutnant Härtel z jednym ze swoich, obok auta policaj ukraiński z karabinem. Śliwiakowa to także zobaczyła, więc wlatuje do komory i daje sygnał do „odwrotu”, czyli włażenia do piwnicy.
Siedzimy i kombinujemy. Kłócimy się nad „a” i „z”, trzepiemy – jak się to mówi – próżny worek. Co będzie? A jak będzie? Wreszcie wszystkich ta dyskusja znużyła, kładziemy się spokojni.
Wnet jednak znowu nas wołają na górę. Ci odjechali, położyli na ziemię płachtę sygnalizacyjną w formie samolotu, kazali wyciąć parę drzewek. [...] Huk, łoskot. Leci samolot. Myśliwiec niemiecki, dość nisko kołuje. Ląduje tuż obok nas. Lekko siada, jak gdyby taksówkę zatrzymywać na drodze. Dobrych lotników mają, cholery. Wnet drugi, trzeci. Latamy jak dzieci od ściany do ściany, wspinamy się na drewno, krzesła, by lepiej widzieć.
Do popołudnia stało pięć maszyn na Zarynku. Lotnicy kręcą się, leżą, obserwują horyzont przez lornetki. Są to same jednoosobowe maszyny myśliwskie starszego typu. Mam wrażenie, że to będzie albo ochrona kolumn, jakie będą przechodzić przez Kołomyję, albo czasowe lotnisko myśliwskie. Naokoło nas ruch – auta, ludzie, dzieci goniące popatrzeć na widowisko.
Po obiedzie siedzę i piszę. Przynoszą znowu kartofle do łupania. Kartofle to teraz podstawa naszego jedzenia. Kartofle z kwaśnym mlekiem, kartofle z kwaśnym ogórkiem, kartoflana zupa, prawie cały dzień mamy robotę z łupaniem – zwłaszcza że łupią czy też skrobią te same osoby. Jest kilku hrabiów, którzy nic nie robią.
„Weiter, weiter” [Dalej, dalej] – ktoś krzyczy blisko, słychać łoskot motocykla. Wpada Śliwiakowa: „Szybko, chowajcie się, bo Gestapo jest w pawilonie, ciągną auta na werandę”. Siup – wszystko jest w środku. Zamykamy dolną klapę na rygle. Ja schodziłem ostatni, przewracałem krzesła, obcierałem nogi krzeseł. Zostawić należy komorę w bałaganie, jakby nieużywaną.
Później ona i Jędrzej donoszą nam, co dzieje się na górce. Kilkadziesiąt aut zajechało obok nich, wtaczają je pod drzewa. W pawilonie urządzono kuchnię – rozładowują paki i skrzynie, żywność, wódkę, cukierki, skórę na podeszwy, maszyny do szycia; widać jest to oddział gospodarczy. Mają klatki z kurami, barany, obok nas na podwórku leżą świnie, pięć sztuk, aż u nas słychać ich rechot.
Gdyby tak kawałek słoniny – każdemu aż ślinka napływa, każdy ma podobne myśli, mimo naszego ciężkiego położenia. Czy będzie można wynieść wiadro z nieczystościami? Podawać jedzenie?
Przychodzi Jędrzej. Proponujemy, żeby dał nam zapas wody, chleba, zapasowe wiadro do załatwiania się, bo nie wiadomo jest, czy jutro będzie można do nas się dostać. Najgorsze by było, gdyby na przykład założyli czymś komorę – jak by wtedy się wyszło? Mówi się już o wybiciu dziury w ścianie w tym wypadku, a w razie konieczności o odejściu i zniszczeniu schronu.
Jędrzej przynosi kolację. Niemcy zachowują się dość grzecznie, częstować niczym nie częstują. Jeden z nich, tłumacz, twierdził, że walczyli w okolicach Żelatyna i Nadwórnej z grupami partyzantów, teraz – ponieważ tamci się przesunęli w stronę Rumunii – i oni za nimi... [...]
Byłem w nocy na górze. Typowy gwar obozu. Rzucają deski, biją pale – widocznie namioty rozbijają, słychać nawoływania. Auta stoją rzędem, okienka świecą się. Powoli wszystko cichnie – noc obozowa. Słychać pojedynczy strzał, widać ktoś ze straży się bawi.
Kołomyja, 5 sierpnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Byłem w komorze, by zamknąć klapę. Obserwowałem, jak są ustawione auta, jak kręcą się warty. Tuż przed naszym nosem, może 50 metrów od nas, stoi rozbity namiot, a przed nim wartownik pod hełmem i karabinem. Jesteśmy więc w samym sosie. Tego, widać, przy wszystkich naszych niemożliwych historiach, nie wzięliśmy w rachubę. Razem z Gestapo czy też policją niemiecką pod jednym dachem... Chętnie by oni na nas zapolowali.
Siedzimy dosłownie jak mysz pod miotłą – mówi się szeptem, uważa się, by nie kichnąć za głośno, by nie kaszleć. Co najgorsze, parzymy się dosłownie w tym gorącu, jakie panuje teraz w piwnicy. Jest przedpołudnie, a temperatura 32 stopnie. Co będzie podczas gorącego obiadu? Jędrzej był rano i oświadczył, że według jego zdania nie będzie przeszkód w gotowaniu obiadu, więc zapasów nie daje.
[...] Stary Färber postękuje ze strachu – macha rozpaczliwie ręką i oblizuje wargi. Pola też ma pietra, wczoraj wieczorem była ze mną na górze i mimo gorąca w połowie ze strachu bryknęła: „A może ktoś zaświeci do komory?”. Ja jakoś po chwilowych obawach uspokoiłem się.
Kołomyja, 6 sierpnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Jesteśmy pod czułą opieką policyjnej dywizji SS. Dookoła pawilonu i szopy kręcą się straże pod karabinem. Początkowo stał tylko koło pawilonu, dziś pierwszy raz widziałem, że i dookoła nas chodzi. Przełazi przez drut, chodzi nad piwnicą. Stałem przy szparze, obserwowałem, jak dwa samoloty podniosły się do lotu, wtem słyszę kroki – o 3–4 metry od szpary przeszedł młody żołnierz, pogwizdując. Hełm, karabin, ręce w kieszeni. O czym ty myślisz teraz, cholerny Niemcze? Czy wiesz, że Żyd patrzy się z tak bliska na ciebie?
Kołomyja, 8 sierpnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Dzień nam się dłuży. Nie mamy nic do roboty. Przerwaliśmy zajęcia przy lepieniu torebek papierowych, ponieważ firma, dla której pracowaliśmy, nie ma surowca. Ma się w ciągu najbliższych tygodni zmienić i wówczas będziemy mieli pełne ręce roboty.
Tymczasem panuje u nas nastrój oczekiwania na żydowski Nowy Rok, który wypada we wrześniu. Dokładnej daty nie znamy. Pokładamy w nim dużą nadzieję, że przyniesie nam wreszcie wyzwolenie z tego koszmaru.
Warszawa, 26 sierpnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Nuda. Jeden z Niemców straszył Jędrzeja Żydami. Hitler jest dobry, daje jeść, ale Żydów należy wyrżnąć. Bolszewicy są niczym, Amerykanie, Anglicy nie są tak groźni – jedynie Żydzi zagrażają ich życiu. Ta jego oracja zrobiła wrażenie na Marysi i w końcu my nie mogliśmy wyjść do komory, bo ona dostała szalonego boja.
Nim nas o tym powiadomiła, podniosłem wieko i byłem w komorze. Zamknąłem drzwi i chciałem siąść na budzie, by się przewietrzyło u nas, bo było bardzo duszno. Wtem jakiś chrobot koło ściany zaciekawił mnie – cicho podszedłem. Przez szparę zobaczyłem czyjąś schyloną głowę. Odskoczyłem i schowałem się za kołdry i łyżnik [drewnianą półkę] wiszący na sznurze. Po chwili zbieram się na odwagę, podsuwam się znowu do ściany. Może to pies, a może kura, a mnie przywidziało się, że to głowa? Ryzykować? Ryzyko wielkie, bo gdyby mnie zaobserwował, to mogą być poważne konsekwencje, ale gdyby to nic nie było – to ośmieszyłbym się. Nasze towarzystwo lubi podśmiewać się w takich wypadkach.
Przysuwam się do szpary. „To” podniosło się, gdy „poczuło” mnie za deską – i przesunęło się dalej. Uciekłem, obawiałem się, że może zajrzał do komory. Złapałem słoik z maścią dla psa i zacząłem go smarować. Gdyby zajrzał, myślałby, że to ktoś do psa przyszedł – ale byłem prawie goły, w brudnych kalesonach, bez koszuli, zarośnięty, niegolony od dwóch tygodni, głowa nieczesana, włosy z potu stoją dęba. No – zbytnio kulturalnie nie wyglądam.
Spociłem się ze strachu. Po kilku chwilach bowiem, patrząc spod łyżnika, zauważyłem nogi – przeszły parę kroków i wróciły. Zauważyłem, że mogę dostać się do szybu tak, że mnie nie zauważy, i skoczyłem. Tam, siedząc, słyszałem jak gdyby czyszczenie butów szczotką. Kto to był? Żołnierz? Jędrek? Jędrkowi nic nawet nie powiem, bo i po co. Gdy siedziałem schowany za kocami, wystawił głowę Sperber – dałem znak, by się schował.
Siedzimy więc zamknięci. Gorąco. Siedzę na ławce, bo leżeć już nie mogę. Ciało mnie swędzi od potu i brudu. Kalesony przepocone, czuję się vel śmierdzę.
Kołomyja, 27 sierpnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Bezpośrednia przyczyna, która rzekomo skłoniła rząd sowiecki do zerwania stosunków dyplomatycznych z Polską, faktycznie przestała istnieć. Rząd polski więcej nie podtrzymuje swego apelu do Czerwonego Krzyża o zamordowanych oficerach polskich.
Nie bacząc na to, ze strony rządu sowieckiego nie tylko nie nastąpiło polepszenie stosunków z Polską, lecz, odwrotnie, zaostrzenie, co znalazło swój wyraz szczególnie w utworzeniu na terenie Rosji Sowieckiej własnych, od Sowietów zależnych rzekomo polskich instytucji, a nawet własnej „polskiej” dywizji wojskowej w ramach armii sowieckiej. Te kroki rządu sowieckiego mogą, bez wątpienia, stać się niebezpieczeństwem dla samodzielnej egzystencji naszego kraju.
Sprawa granic wschodnich Polski winna być odłożona do końca wojny. Aneksja wschodniej części Polski, która została przeprowadzona w oparciu o pakt między Rosją Sowiecką i hitlerowskimi Niemcami, oraz plebiscyty, które później zostały przeprowadzone na tych terenach zdobytych za zgodą Niemiec, nie mogą być uznane za ważne. Jeśli, po wojnie, nie będzie można znaleźć rozwiązania dla zagadnienia granicy polsko-sowieckiej w zgodzie z bezpośrednio zainteresowanymi stronami – powinno zgodnie z prawem samostanowienia narodów rozstrzygnąć głosowanie. Wierzymy, że Polska, w której wszyscy obywatele będą się czuli, jako pełni i równo[u]prawnieni współgospodarze państwa, i gdzie wszyscy będą korzystali z pełnych praw swobodnego narodowego rozwoju – taka Polska przyciągnie i zachowa wszystkie mniejszości narodowe naszego kraju.
W obliczu poważnej międzynarodowej sytuacji, która powstała wskutek zatargu rosyjsko-polskiego, uważa Amerykańska Delegacja „Bundu” w Polsce za swój obowiązek stwierdzić:
1) Prawa Polski do rzeczywiście niepodległej i samodzielnej egzystencji państwowej jest i musi pozostać bezsprzeczne.
2) Każdy zamach na wolność i niezależność Polski jest niebezpieczeństwem dla wolności i przyszłości powojennej Europy i stanowi poważną przeszkodę dla europejskiego ruchu robotniczego na drodze do realizacji jego wielkich zadań historycznych.
3) Dobrosąsiedzkie stosunki między Rosją i Polską, które „Bund” zawsze popierał, są teraz i będą po wojnie ważniejsze, niż kiedykolwiek. Takie dobrosąsiedzkie stosunki między Rosją i Polską mogą jednak istnieć tylko na zasadzie wzajemności i równego traktowania obu stron.
4) Konflikt rosyjsko-polski osłabia spoistość Zjednoczonych Narodów i tym samym utrudnia mobilizację wszystkich sił, by jak najszybciej wygrać wojnę. Likwidacja tego konfliktu i przywrócenie normalnych rosyjsko-polskich stosunków dyplomatycznych na podstawie równości obu stron jest palącym nakazem chwili.
Londyn, 15 września
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Audycja o 17.45 sprawia nam poniekąd niespodziankę – w trakcie audycji apel jakiegoś rabina z Polski do Żydów polskich na całym świecie. Mówił „chniokowatą” polszczyzną, początkowo śmieszyło nas, ale wnet usłyszeliśmy, że on płacze przed mikrofonem. Mówił krótko, ale serdecznie. Przyznał się do tego, że wiele robiono, by nas ratować, ale upomnienia i wzywania na Niemców nie działają, oni rozumieją tylko język oręża. „Bestia niemiecka” – to zwrot użyty przez niego. Znowu spostrzegliśmy, że mają niezupełne informacje co do losu Żydów w Polsce i Europie. Mówił on bowiem do Żydów w Polsce przede wszystkim, a ciekaw jestem, ilu ich jest? Ilu ma możność słuchania radia? A specjalnie angielskiego?! [...]
Jutro Rosz Haszana. Nie tak wyglądały wilie Nowego Roku, ale za to ostatnio, to znaczy od 1939 roku, każdy kolejny był smutniejszy od swego poprzednika. Tamtego roku miałem jeszcze prawie wszystkich – a dziś? Co przyniesie nam nowy rok? Pola twierdzi, że przecież stale nie może się komuś źle powodzić, musi nadejść punkt zwrotny. Będzie to?
Widać, że prawie wszystkich nurtuje to samo uczucie – bo cicho prowadzona rozmowa przeplata się z cichym płaczem i pochlipywaniem. Wspominają tych, co od nich odeszli! Ja, który nigdy kadisz nie mówiłem, teraz za trzech od razu mam odmówić. Płacze jeden, drugi, trzeci. Niektórzy podnoszą się z miejsc i podchodzą do drugich, całują się, wymieniają serdeczne uściski i życzenia noworoczne. Czy obchodzono Nowy Rok gdzieś i kiedyś na świecie w ten sposób?
Podszedł do nas Sperber, stary Färber, Alek. Czuję, że mnie dławią łzy, ciekną słoną strugą po twarzy. Wywołują przed oczyma mej wyobraźni tych wszystkich, co odeszli: Tata, Mama, Nunek, Papka, Tea i te długie szeregi ludzi z organizacji, znajomych. Cień za cieniem, cień za cieniem.
[...] Kolację zjedliśmy prawie po cichu, każdy przeżywał swoje sprawy wewnętrznie. Po kolacji siedliśmy obok Jędrzeja na górze w komorze. Skarżył się, że źle się czuje, kaszle. Chce przestać palić, o ile i nasi palacze będą się solidaryzować. Sperber i stary Färber podejmują się tego. Prinz zaś twierdzi, że tej jedynej rzeczy tutaj nie może się zrzec. Nici więc z tej całej transakcji, bo Jędrzej chce, by nikt nie palił i by jego tym nie nęcił. Namawiamy go, by poszedł do lekarza, przyrzeka to uczynić.
Kołomyja, 29 września
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Obchodzicie dzisiaj święto Nowego Roku i nie ma wśród was takich, których najbliższe rodziny pozostawione w Kraju nie dotknęłoby jakieś nieszczęście. […]
Nowy Rok jest świętem radości, lecz gdy patrzę w wasze serca i widzę, ile ponosicie ofiar, przeżywam ten dzień tak jak i wy. Robiliście wczoraj rachunek sumienia. Ja go robię co dzień. […]
Jestem waszym dowódcą. W boju zawsze byłem tam, gdzie było najtrudniej. Dzisiaj jestem z wami, nie tylko po to, by wspólnie z wami spędzić Nowy Rok, lecz dlatego, że tu wśród was jest ogrom cierpienia.
Patrzę na was i na waszą pracę. Patrzę na wasze życie, które przez cierpienia prowadzi na nowe drogi. Walczymy wspólnie o niepodległą Polskę, o prawdę i sprawiedliwość. To nam wytycza rząd i Naczelny Wódz. W to wierzymy.
Glasgow, 30 września
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
W tym roku żołnierze-Żydzi z różnych stron Polski mieli okazję świętować Nowy Rok 5704 na Ziemi Świętej. Z inicjatywy władz wojskowych i organizacji miejscowych odbył się w Tel-Avivie obchód świąteczny na dziedzińcu synagogi Bilu.
Zwolnieni od służby na czas świąt oficerowie i żołnierze-Żydzi z APW stawili się tłumnie na tę uroczystość.
Ze ściany budynku powitał ich olbrzymi transparent z napisem hebrajskim: „Tel-Aviv wita jak najserdeczniej braci-Żydów z APW!”.
Zbierającej się publiczności przygrywała orkiestra wojskowa polska.
Zebranie zagaił naczelny rabin APW kpt. Dr [Majer] Steinberg, wygłaszając gorące przemówienie w jęz. hebrajskim i polskim.
Zebrani z szefem sztabu gen. [bryg. Marianem] Przewłockim, konsulami [Jerzym] Lechowskim i [Andrzejem] Jeniczem na czele wysłuchali w skupieniu hymnu „Jeszcze Polska nie zginęła”. P. gen. Przewłocki, obchodząc szeregi żołnierskie, składał życzenia imieniem Dowództwa Armii.
Wśród zebranej licznie ludności cywilnej znaleźli się notable miejscowi i duchowieństwo żydowskie z rabinem Tel-Avivu Amielem na czele.
Po przemówieniu kpt. dr. Steinberga, który w zakończeniu swej mowy złożył hołd poległym i zamęczonym w Polsce Żydom, zarówno biernym ofiarom bestialstwa hitlerowskiego, jak i tym, co z bronią w ręku walczyli ostatnio w obronie ghetta warszawskiego – jeden z żołnierzy odśpiewał „El mole rachmim” – modlitwę za zmarłych.
[…]
Zebrani na hasło dr. Steinberga odśpiewali hymn palestyński „Hatikwa”, po czym przy dźwiękach orkiestry zabrzmiała pieśń „Boże, coś Polskę”, z głębokim wzruszeniem podjęta przez wszystkich obecnych.
Tel Awiw, 3 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Rano robimy mycie, golenie i przebranie bielizny. Jutro przecież Jom Kippur. Zawiadomiliśmy Marysię, że chcemy jutro pościć. Ogoliłem się dziś brzytwą, o wiele mniej drażni skórę twarzy aniżeli żyletka. Myć się przed południem nie zdążyłem, bo około 11.00 przyszła oczekiwana od dwóch dni Irka. [...]
Opowiadała, żebyśmy, gdyby na przykład czerwoni lub inni przyszli, nie wychodzili przez pewien czas, bo sami Polacy też są Żydom niechętni. Oto oblicze Polaków, wręcz są zadowoleni, że Niemcy Żydów wykończyli. Sami jęczą, ich rżnie się i są zadowoleni. Głupcy słowiańscy. Niby ta nienawiść za to, że Żydzi to komuniści; jak narodowcy to też źle, asymilantów nie życzą sobie – więc jak?
Jędrzej oświadczył, że gwiżdże na nasz post. Jeśli święto, to owszem – może kurę zarżnąć, o mięso się postarać, ale pościć? Uważa, że my i tak dość pościmy, a gdy mu powiedziano, że to dla pamięci zmarłych, odrzekł, że tym to w żaden sposób nie pomożemy, a Sądny Dzień to już widzieliśmy w akcjach w getcie. Pola była początkowo wielką zwolenniczką postu, ale i ona zmieniła zdanie. Może Jędrzej ma rację. Jom Kippur to Jom Teruah – dzień sądu, dzień groźny – my grozę przechodzimy ciągle, żyjemy stale w strachu, a zmarłych to chyba też wspominamy, bo stale nasze rozmowy o nich zahaczają.
Kołomyja, 8 października
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Bracia,
u progu Nowego Roku ślemy Wam, Bracia Żołnierze, słowa otuchy.
Zdajemy sobie w zupełności sprawę, jak ciężka dla was jest, jak i zresztą dla nas wszystkich, myśl o losie naszych braci w kraju.
Duszą i sercem jesteśmy z naszymi braćmi i siostrami, ojcami i matkami, żonami i dziećmi w nieopisanych ich cierpieniach.
Rok mijający niewątpliwie był najtragiczniejszym w dziejach nawet wypróbowanego Narodu naszego.
Jednakże u progu nowego roku powiadamy Wam:
Nie traćmy nadziei! Razem ze wszystkimi narodami miłującymi wolność kontynuujemy walkę przeciwko złu niezrównanemu w dziejach ludzkości.
Wy, bracia nasi, Żołnierze Polscy, pełnicie swój obowiązek w szeregach bohaterskiej Armii Rzeczypospolitej.
Świadomi waszych trudności i wspólnych naszych cierpień, mówimy do Was: Bądźcie pełni nadziei! Dzień Zwycięstwa dnieje nad znękaną ludzkością!
Upadek tyranii i Odrodzenie Rzeczypospolitej stają się coraz bliższymi.
W wolnej, wielkiej i demokratycznej Polsce korzystać będziecie w pełni z owoców zwycięstwa Sprawiedliwości!
Londyn, 13 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Po południu graliśmy w karty i czekaliśmy na kolację. Jesteśmy coraz głodniejsi, a tu jak naumyślnie zebrali się goście u Jędrzeja. Słychać dużo obcych głosów przez ścianę mieszkania. Przychodzi Marysia i zawiadamia nas, że jest Semeniuk, sąsiad z vis-a`-vis, i przyniósł wiadomość, że padł Żytomierz. Nie wierzyliśmy, bo 30 kilometrów mieli od wczoraj – coś za szybko. My potwierdzić tej wiadomości nie możemy, bo nasze radio dopiero w nocy zaczyna jako tako funkcjonować, stary gruchot potrzebuje dobrego prądu, a prąd ostatnio jest suchotniczy. [...]
Kolację dostaliśmy o wpół do dziesiątej, już dawno nie jedliśmy tak późno, bo dopiero po dziewiątej odeszli goście. Poszła partia myć się. Podczas kolacji zjawił się Jędrzej z wódką i salcesonem. Oblaliśmy trochę upadek Żytomierza, parę minut wcześniej bowiem potwierdzenie tej wiadomości dostaliśmy przez radio Moskwa. Parę toastów zrobiło wesoły nastrój, mój na przykład był wzorowany na haśle sowieckim „Śmierć niemieckim okupantom”.
Kołomyja, 13 listopada
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Znowu nieprzyjemna wiadomość – Żytomierz odbity przez Niemców. Zaczęli parę dni temu ciężkie ataki na odcinku Żytomierza i udało im się. To wywołało u nas minorowe nastroje. My już rachowaliśmy całą historię na dni i tygodnie, a tu znowu nic.
Kołomyja, 19 listopada
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Kilka słów pragnę zwrócić do braci Polaków. Jeśli wielkie hasło „Za Waszą i Naszą Wolność” posiada treść, jeśli ono rzeczywiście obejmuje społem Was i nas, to dziś chyba czas na ziszczenie się braterstwa w imię najwyższych i wspólnych nam celów – Polski wskrzeszonej. Tym wszystkim spośród Was, bracia – Polacy, którzy w zbrojnej akcji oporu mogli pomóc Żydom, […] tym, co w imię – nie miłosierdzia, bo miłosierdzia nie żebrzemy – ale w imię solidarności obywatelskiej i wizji wspólnej przyszłości pomagali i pomagają Żydom, choć sami cierpią, składam dziś podziękowanie za spełnienie obowiązku. Albowiem i my, Żydzi polscy, ten swój obowiązek w najgłębszym jego słowa znaczeniu – w przygniatającej większości spełniamy. Nie pytamy o to, czy spełniamy go dla nas, Żydów, czy dla Polaków. Pamiętamy o całości, o Polsce. W roku 1942 – 41% pomocy społecznej dla obywateli polskich w ZSRR, bez różnicy wyznania czy narodowości, zebrali i złożyli do dyspozycji Rządu naszego – Żydzi. Reprezentacja Żydów Polskich za granicą Państwa w deklaracjach swych i jej przedstawiciel w Radzie Narodowej RP wiernie stanęli przy sztandarze Rzeczypospolitej, oświadczając się wobec całego świata za całą i nieuszczuploną Polską i o ten cel walczyli we wrześniu 1939, walczą teraz i walczyć będą. […]
I my spełniamy tylko swój obowiązek.
Pamiętajcie o tych faktach wymownych bracia-Polacy w Kraju – I pomagajcie nadal braciom Żydom – wszyscy pomagajcie ochotnie i wydajnie, bo jeden i wspólny jest nasz los.
Londyn, 26 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Słuchając audycji radia polskiego, można oszaleć. Jak to – nie ma nic, co by się działo godnego uwagi na świecie? Same mausy opowiadają, na przykład o tresowanym niedźwiedziu, który żyje sobie w jakiejś formacji Wojska Polskiego, jakieś historie o życiu Polaków w Ugandzie, opowiadania emigranta z Brazylii... Audycje angielskiej służby informacyjnej w języku polskim jeszcze są pół biedy, ale te opracowane przez polskie Ministerstwo Informacji – to pożal się Boże...
[...] Ich stanowisko w sprawie Żydów też jest ciekawe, mało co gadają o tym. Irka Mazurkiewicz raz powiedziała Weitzowi i Rathowi, że Polacy z partii, to znaczy z ruchu niepodległościowego, są wręcz zadowoleni, że Żydów wykończyli.
Każdy goj – niech to będzie Jędrzej czy też Wojnarowska – to ma jedno na oku. Materialny zysk – wycyckać, co się da, napchać szafy trzema, czterema, pięcioma płaszczami, dwa, cztery, sześć zegarków. A Żydów traktuje się jak psy. Miłość bliźniego – to dobre, ale w kazaniu niedzielnym. Wójcik (piekarz) ostatnio powiedział do Jędrzeja: „Mogłem schować jednego Żyda, miał trzysta sztuk złotych 20-koronówek, bałem się, ale gdy teraz widzę, że nie chodzą szukać, żałuję, żem tego nie zrobił”. Czego żałuje? Żyda? Że nie uratował człowieka? Nie – jemu żal tych trzystu sztuk złotych monet.
Gdy wyjdziemy kiedyś na świat, to wszyscy nasi kochani znajomi, jeśli nas spotkają, to będą mieli do nas cichy żal... że my też nie poszliśmy za wszystkimi, a cichą satysfakcję, że przecież tylu... poszło spać. Tak będzie, cóż zrobić? Pola dlatego jest też zdania, że najlepszym wyjściem będzie wyjazd za granicę. Zmieszanie się z obcym środowiskiem i może nawet... nieprzyznawanie się do żydostwa.
Kołomyja, 19 grudnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Czwarta rocznica naszego ślubu. Jakże to inaczej było cztery lata temu; a dziś? Z roku na rok gorzej.
Na pierwszą rocznicę brakło już Mamy Poli, a my tłukliśmy biedę w Peczeniżynie. Druga rocznica była obchodzona już razem z Niemcami, Bela wyjechała, Rodzice w Nawarii, a my systematycznie szykanowani. Trzecia to już była w getcie, a właściwie koniec getta, mieliśmy za sobą przejścia życia gettowego, akcje i mordy bezbronnych Żydów. A teraz ta czwarta rocznica. Już bez rodziców, bez Nunka, bez własnego kąta, bez własnego „ja”, w piwnicy pod ziemią, w otoczeniu wybitnie nieżyczliwych nam ludzi, którzy z upodobaniem robią nam na złość i różne przykrości, ludzi... czy to naprawdę ludzie? Bliźni?
My zatailiśmy przed nimi, że mamy rocznicę ślubu – na co mają nam ustami życzenia wyrażać, a w duszy zawistnej i nieżyczliwej nas kląć i obrażać? Po co?
Gdyby nie widzieć już tych gęb, gdyby być daleko od nich, plunąć na to, co się z nimi przeżyło, a nawet plunąć, gdy ich spotka się na ulicy na przeciwległym chodniku. Co to za banda, jakie to typy z różnych sfer i różnych mentalności, ci uczciwi kupcy sprzedający dwie lewe firanki i miedziane pierścionki za złoto i dziwiący się potem że... jest antysemityzm.
Zły jestem na Żydów, zły na gojów. Gdzie byli ci wierni chrześcijanie, ci stuprocentowi katolicy, gdy mordowano Żydów, dlaczego ani jeden ksiądz nie poruszył z ambony tego problemu, dlaczego nie było pasterskich listów polskich biskupów? Dlaczego? Dlaczego w Danii to było i w Szwecji, i nawet w Niemczech niektórzy księża protestowali, a u nas nie? Dlaczego nie było Polaków, którzy by bezinteresownie (!!) przynosili jedzenie Żydom do getta? Ale byli za to Żydzi, którzy wysyłali paczki wywiezionym Polakom do Kazachstanu i na Syberię. [...]
Zły i zgorzkniały wchodzę w ten piąty rok mego małżeństwa. Jaki on będzie?
Kołomyja, 24 grudnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Będzie dziś „uczta” czy też nie będzie? To był temat prawie całego wczorajszego dnia. [...] Wieczór. Spokojnie – nikogo nie wołają. A więc będzie czy nie? Wreszcie sygnały światłem, trzy zgaszenia, więc wołają. Idzie Sperber, o ile będzie uczta, zawezwie światłem resztę. Mija pewien czas, straciliśmy nadzieję na pójście, ale są sygnały. Ruch, krzyk, hałas i ubieranie się. Kto idzie pierwszy? Drugi? Ja cieszę się na pójście, choć zazwyczaj niezbyt się z tym spieszę. Dziś chętnie chcę zjeść coś dobrego i... napić się. Napić się i być w dobrym humorze. Wreszcie towarzystwo wyłazi. My idziemy ostatni. Zabieramy przygotowane prezenty (leżały w budzie psa) i walimy prosto. Jędrzej już szedł nas wołać, bo Pola wyjątkowo dłużej dziś się zbierała (założyła aż... sukienkę i koszulę dzienną).
Wchodzimy, krótkie życzenia, Pola wręcza prezenty; małej Irce osobno, ta od razu rozpakowuje, bo jest ciekawa. Wszyscy gapią się na nas – co przynieśliśmy. Całe towarzystwo siedzi dookoła stołu, pierwszy raz w ciągu całego roku znajdujemy się w komplecie, w dziewięcioro, w mieszkaniu. Stół obficie zastawiony, siadamy więc do „roboty”. Idzie na pierwszy ogień wódka, a potem towarzystwo zmiata, że hej. Nikt nie puszcza ani słowa z gęby, tylko zęby i widelce szczękają. Jędrzej podaje półmisek za półmiskiem. Pyszne rzeczy – wędzonka, szynka, kiełbasa, salceson, wódka, babka, bułka, ciasto i piwo. Mieszamy to w różnych porządkach. Jeden łapie przed drugim, bo... zaraz nie będzie.
Pola była głodna, więc wódka od razu jej zakręciła w głowie, ja pomagam jej wypić resztę, a także piwo przeznaczone dla niej. Z wódką jest zawód. Wszyscy liczyli na parę litrów, ale dano zaledwie jeden litr. Okazało się potem, że to... Sperber nabuntował Jędrzeja, by więcej nie dał, obawiał się upicia i awantur. Jędrzej nie dał się prosić dwa razy.
W każdym razie humory były wyśmienite, zrozumiałe, gdy się podjadło i popiło. Były toasty, gadało się, pocieszało Jędrzeja, że będzie lepiej, że następne święta... to już na pewno na wolności będzie się obchodziło. Jędrzej miał pretensje, bo to samo w ubiegłym roku mu się przyrzekało.
Kołomyja, 27 grudnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Firma w dalszym ciągu nie dostarczała surowca do lepienia torebek papierowych. Próżnujemy, i to jest najbardziej męczące. Siedzimy w tej izolatce już blisko rok. Każdy dzień to wygrana, to szansa na przeżycie. Jednocześnie nie opuszcza nas świadomość, że siedzimy w celi śmierci – nie wiadomo tylko, kiedy wyrok zostanie wydany. Na milionach Żydów już przeprowadzony. Może do na przyjdą jutro!
Tymczasem usiłujemy byle czym zapełnić czas, aby szybciej mijał, i jednocześnie oderwać się od makabrycznych myśli. Gramy w karty. Cały dzień spędziłem z starszym panem Przączakiem na grze w tzw. tysiąca.
Warszawa, 28 grudnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Ostatni dzień starego roku – tak smutnego we wspomnieniach – minął spokojnie. Z tej okazji wypada spojrzeć wstecz. Mimo wszystko był to rok nadziei. Staram się zapomnieć o przeszłości, o wszystkich strasznych przeżyciach, o balansowaniu na linii między życiem a zagładą. [...] Wciąż się łudzę i mam nadzieję, że przyjdzie dzień wyzwolenia. Uzbrajam się w cierpliwość. [...]
Wieczorem panna Ziuta zostawiła nas samych, udała się do pani Janiny, gdzie miała spędzić wieczór Sylwestrowy. Wróciła po godzinie 24, a więc już w nowym 1944 roku. W chwilę później rozpoczęła się strzelanina, połączona z puszczaniem różnokolorowych rakiet na cześć Nowego Roku. Owacja urządzona przez Niemców trwała ponad godzinę. Przy odgłosie milknących strzałów udaliśmy się na spoczynek. [...]
Zawsze zasypiałem z nadzieją, że przywita mnie nowy dzień, przybliżający nasze wyzwolenie.
Warszawa, 31 grudnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Do wiadomości naszej dotarła nowina, która głośnym echem odbiła się w całej Warszawie. Organizacja podziemna (podobno Armia Krajowa) dokonała zamachu na szefa Gestapo, Kutscherę, zabijając jego i adiutanta. Zamach miał miejsce – jak nas poinformowano – na Dworcu Głównym. Niemcy rozpoczęli pościg za zamachowcami, a jego epilog okazał się tragiczny. Zostali oni osaczeni na moście Kierbedzia. Nie mając innego wyjścia i nie chcąc się dostać w łapy hitlerowców, zamachowcy skakali w nurty Wisły.
Po tym wydarzeniu nastąpiły ze strony Niemców daleko idące represje. Dokonano kilku ulicznych egzekucji, nałożono olbrzymią kontrybucję na ludność Warszawy. Zaostrzono godzinę policyjną do 19 wieczór.
Warszawa, 2 lutego
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Zbliża się ku nam wolność, coraz bliższa, coraz więcej realna. [...] A jak to będzie potem? Jeśli chodzi o przyznawanie się do żydostwa, to albo należy zupełnie zasymilować się i zatracić łączność z nim, nie interesować się jego problemami, udawać Turka czy też Greka, albo... właśnie zakasać rękawy i przeć do nowego renesansu Żydów i kultury żydowskiej. Wtedy należałoby zorganizować coś w rodzaju masowej odpłaty za nas na Niemcach, Ukraińcach, Polakach i tych wszystkich, którzy Niemcom pomagali. To byłoby najważniejsze z zadań doczesnych każdego Żyda.
Kołomyja, 27 lutego
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Drodzy przyjaciele!
Piszemy do Was w chwili, gdy 95 procent Żydów polskich zginęło w straszliwych męczarniach [...]. Czy ktoś z nas, działaczy społecznych, pracujących w warunkach podwójnej konspiracji, przetrwa wojnę, wątpimy. Pragniemy dlatego tą drogą opowiedzieć Wam w krótkich słowach o tych pracach, które nas z Wami najbardziej łączą. [...]
Dzięki intensywnej pracy licznego sztabu współpracowników zebrano kilkanaście skrzyń niezwykle cennych dokumentów, kronik, pamiętników, reportaży, zdjęć itd. Wszystkie te materiały zakopane są na terenie getta; nie mamy do nich dostępu. Większość materiałów, przesłanych zagranicę, pochodzi z naszego archiwum. Alarmowaliśmy świat dokładnymi informacjami o największej zbrodni w dziejach. Pracę archiwalną prowadzimy w dalszym ciągu. Mimo straszliwych warunków zbieramy pamiętniki i dokumenty, dotyczące martyrologii, walki i obecnych warunków życia reszty Żydów polskich. W 1941 i 1942 roku byliśmy w kontakcie z Z. Kalmanowiczem w Wilnie, który pod kontrolą Niemców porządkował materiały JIWO i znaczną część ich ukrył. Obecnie w Wilnie nie ma Żydów. [...]
Niewielu nas pozostało przy życiu. [...] czy wypadnie nam jeszcze zobaczyć się z Wami, wątpimy.
Getto warszawskie, 1 marca
Katarzyna Madoń-Mitzner, Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu, „Karta” nr 39/2003.
Żołnierze,
Zaszedł niezwykły w Polskich Siłach Zbrojnych fakt grupowego opuszczenia szeregów wojska przez pewną ilość żołnierzy-Żydów I Korpusu, Wódz Naczelny postanowił usunąć tę grupę żołnierzy-Żydów z szeregów Polskich Sił Zbrojnych i oddać ich do wojska brytyjskiego.
Jest obowiązkiem obywatelskim każdego żołnierza służyć wiernie Rzeczypospolitej, służyć z honorem i gorliwością, z odwagą i poświęceniem w szeregach Sił Zbrojnych.
Żadne przykrości osobiste, prawdziwe czy rzekome, nie zwalniają od wypełnienia tego podstawowego obowiązku.
Obowiązki te spoczywają na każdym obywatelu Rzeczypospolitej, bez różnicy wiary i narodowości.
Na tym stanowisku stanęli też wszyscy polityczni przedstawiciele Żydostwa polskiego, potępiając fakt dezercji i żądając od swych współwyznawców wypełnienia powinności wojskowej w Wojsku Polskim.
W stosunku do winnych zastosowano prawo łaski. Ale zastosowanie go w tym wypadku nie może być przyjęte jako obietnica bezkarności na przyszłość dla innych, którzy by knowali podobne przestępcze zamiary.
Na przyszłość nikt nie może się spodziewać bezkarności za przestępstwo samowolnego opuszczenia szeregów Armii Polskiej. Ktokolwiek dopuściłby do siebie, choćby przelotnie taką myśl, niech wie z góry, że czeka go za takie przestępstwo kara przewidziana przez surowe prawo dla dezerterów w czasie wojny.
Przypominam ponadto, że wg obowiązujących ustaw polskich dezercja w czasie wojny pociąga za sobą utratę obywatelstwa polskiego przez dezertera, a może pociągnąć również pozbawienie obywatelstwa jego rodziny. Te skutki swego postępowania odczuje winny po powrocie do Kraju.
W stosunku do żołnierzy-Żydów, którzy nie przyłączyli się do występnej akcji i pozostali wierni swej powinności – okażcie żołnierze tym większą koleżeńską życzliwość, aby się czuli pełnoprawnymi członkami naszej żołnierskiej rodziny.
Londyn, 13 marca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
W mieście bałagan zwiększa się, panuje panika – nikt nic nie wie, chcą wszyscy uciekać, każdy z innego powodu. Jędrzej nie wie sam, co robić – my go namawiamy, by wtedy, gdy wszyscy zaczną wyjeżdżać, on poszedł schować się u nas, ale jak się schowa, to musi już siedzieć. Jedni opowiadają, że Gestapo pali papiery, drudzy, że policja już się ewakuuje, trzeci, że wystrzelają tych, co nie wyjadą – bo ci to niby na Sowietów czekają. Gdy wieczorem wychodzę do komory, słyszę, jak mostem i szosą przeciąga długi tren ciężkich wozów konnych.
Kołomyja, 13 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Żołnierze,
[…] Wypadki, które ostatnio zaszły na terenie Wojska, świadczą o tym, że atmosfera koleżeństwa nie objęła jeszcze wszystkich i że różnice pochodzenia są dla niektórych żołnierzy ważniejsze, aniżeli wspólnota naszej rodziny żołnierskiej.
Mam na myśli ostatnio zaszłe dwa wypadki grupowej dezercji żołnierzy-Żydów.
Potępiam jak najostrzej samowolne opuszczenie szeregów Wojska Polskiego, które walczyło i walczyć będzie o niepodległość całego Państwa i o wolność dla wszystkich Jego obywateli, bez różnicy wiary i narodowości. Udzielone zezwolenie na przeniesienie do wojska brytyjskiego bynajmniej nie oznacza, że sprawa została wyczerpana i że Państwo Polskie w przyszłości wobec winnych dezercji nie wysnuje dalszych konsekwencyj.
Z drugiej strony jednak tępić będę wszelkie objawy krzywdy i niekoleżeństwa, skądkolwiek by one nie pochodziły. Siły Zbrojne muszą być oparte o równość praw i obowiązków bez względu na wyznanie i przekonania polityczne, zawsze pod warunkiem bezwzględnej wierności dla Polski i Jej racji stanu. Wyjątek stanowić oczywiście muszą ugrupowania polityczne, które pełnią rolę agentur obcych.
Wprowadzanie różnic i rozdźwięków na tle wyznaniowym, narodowościowym lub politycznym uważam za równie szkodliwe; uważam, że wszelkie takie działanie godzi w interes Polski, dając w rękę broń Jej wrogom.
Londyn, 20 marca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dziś pierwszy dzień wiosny. Budzi ona we mnie nie tylko przysłowiowe odruchy i uczucia związane z tą porą roku, ale – głęboko wierzę – że jest to moja pierwsza i ostatnia wiosna na mojej drodze do wyzwolenia. Nie sądzę, aby ta wiara wynikała wyłącznie z nastroju, jaki niesie zmiana na kalendarzu. Utwierdzają mnie w tym optymistycznym przekonaniu wydarzenia na świecie, a zwłaszcza sytuacja na arenie wojennej. Na wszystkich frontach Niemcy są w odwrocie.
[...]
Godne uwagi są postępy ofensywy Rosjan na wszystkich frontach. Na odcinku północnym wojska sowieckie osiągnęły granicę Estonii. W momencie, gdy piszę te słowa, Rosjanie znajdują się nad Bohem i Dniestrem oraz pod Tarnopolem i Kowlem, a więc w moim rodzinnym mieście. Szkoda, że mnie tam nie ma. Oczekuję nowych, dobrych wiadomości. Oby dotarły one do mnie jak najszybciej.
Warszawa, 21 marca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Dziś wypada smutna rocznica bestialskiego zlikwidowania żydowskiego getta w Warszawie. Likwidacja Żydów kontynuowana jest przez hitlerowców od wielu już lat. Epilogiem tej zbójeckiej działalności była zagłada pozostałej przy życiu garstki Żydów w Warszawie. [...]
19 kwietnia 1943 r. garstka Żydów, przeważnie ludzi młodych, zdecydowała stawić czoło przeważającym siłom wroga. Mieli przed sobą po zęby uzbrojonego przeciwnika, zdecydowanego stosować najbardziej brutalne środki walki, aby poskromić „bezczelność” pariasów. Skazani byli z góry na zagładę. Bo cóż mógł zwojować człowiek, nawet najbardziej zdeterminowany, wobec okrutnego wroga, osamotniony, pozbawiony nadziei pomocy. Mógł być tylko zniszczony. Ta beznadziejna walka przypominała biblijną legendę o potyczce między Dawidem a Goliatem. Tym razem jednak nie zakończyła się ona tak pomyślnie. Tym razem Dawid padł...
[...]
W walce powstańczej przeciwko hitlerowcom – wspólnego wroga całego społeczeństwa – ostatnie tchnienie wydało blisko 50 tysięcy bojowników, ich matki, żony i dzieci. Ich krew nie da się niczym zmyć z rąk zbójców esesowskich oraz ich popleczników. Dzisiaj, w pierwszą rocznicę ich tragicznej śmierci łączymy się pamięcią z ofiarami tego bestialstwa, wyrażając jednocześnie głęboką pogardę dla morderców hitlerowskich.
Warszawa, 19 kwietnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Rada do spraw ratowania ludności żydowskiej w Polsce, którą mam zaszczyt dziś otworzyć, jest dalszym ciągiem tych licznych wysiłków, jakie Rząd i Naród polski dokonuje od początku wojny, aby nieść materialną i moralną pomoc ludności żydowskiej w Polsce, na którą Hitler wydał wyrok zagłady.
Jeżeli zaś występujemy dziś z tą nową inicjatywą, to dlatego, że Rząd i społeczeństwo w Kraju zrobili wszystko, co leżało w ludzkiej mocy, aby ulżyć doli Żydów i aby poruszyć nią sumienia świata. Jednocześnie chwila obecna jest niemal ostatnią, kiedy w dziedzinie pomocy Żydom można coś jeszcze zrobić. Wszystko wskazuje bowiem na to, że Hitler świadomy, iż przegrał wojnę ze Sprzymierzonymi, chce ją wygrać z Żydami przez ich całkowite zniszczenie. Jeżeli więc nie zostaną w najbliższym czasie wyzyskane wszelkie możliwości pomocy Żydom, jak i Polakom w Polsce, pomoc ta wkrótce okazać się może spóźnioną.
Dlatego też, niezależnie od stałej akcji prowadzonej przez rząd polski i przez krajowe czynniki społeczne, postanowiliśmy powołać do życia tę Radę, licząc, że pełna mobilizacja polsko-żydowskich sił społecznych poza granicami Kraju stanie się nowym elementem akcji, która musi się rozwijać pod znakiem szybkiego i pełnego wyzyskania wszelkich, jakie by jeszcze istniały, możliwości pomocy ludności żydowskiej w Polsce. […]
Pierwszym warunkiem skutecznej pomocy jest świadomość, jak bardzo ona jest potrzebna, oraz że odbywać się ona winna w atmosferze wzajemnego zaufania. Tymczasem wciąż zdają się istnieć koła, które nie zdają sobie bodaj sprawy z zasięgu i problemów niesienia pomocy, której potrzebują setki tysięcy polskich Żydów, mordowanych przez siepaczy niemieckich w Kraju – oraz z rozmiarów nieszczęść narodu żydowskiego, wobec którego bledną wszelkie gdzie indziej poza granice obiektywizmu rozdmuchiwane incydenty. Zaiste, gdyby propaganda niemiecka chciała odwrócić uwagę świata od SOS Żydostwa polskiego, nie wybrałaby innej drogi.
Drugim warunkiem skutecznej pomocy jest sprawiedliwość wobec tych, którzy tę pomoc niosą. Nie jest zaś sprawiedliwe, gdy na stosunek Polaków do Żydów patrzy się nie z perspektywy naszej tradycji, historii, działań rządu i postawy kraju, lecz z perspektywy odosobnionych, a wyolbrzymionych do niepospolitych rozmiarów wykroczeń. Takie krzywdzące spojrzenie nie jest podnietą, lecz utrudnianiem pomocy. […]
Równocześnie stwierdzam autorytatywnie imieniem Rządu Polskiego, że próby wzburzenia opinii światowej i żydowskiej przeciwko nam nie zdołają sprowadzić nas z drogi pomocy i ratowania ludności żydowskiej w Polsce, na którą wkroczyliśmy pierwsi i na której wytrwamy.
Londyn, 26 maja
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dzisiejszy dzień zaliczam do najradośniejszych w ciągu czarnego okresu okupacji. Od dawna oczekiwana inwazja wojsk alianckich rozpoczęła się na zachodzie. Krótki komunikat niemiecki donosił o zażartych walkach z oddziałami inwazyjnymi. Wylądowały one w okolicy Zatoki Sekwańskiej. Był to radosny dzień. Nasze myśli i najlepsze życzenia kierowaliśmy do żołnierzy, którzy toczyli śmiertelny bój z hitlerowcami. Nie mogę się powstrzymać od wyrażenia najwyższej czci dla tych, którzy na wszystkich frontach oddają swe życie w walce z przemocą barbarzyńskich hord.
Warszawa, 7 czerwca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Codziennie, z ogromnym zainteresowaniem, śledzimy wydarzenia na rozległych frontach wojennych. Niewiele uwagi poświęcamy naszym, zwykłym sprawom. Nic zresztą szczególnego nie dzieje się u nas. Prowadzimy prawie normalny tryb życia. [...]
Bardziej godne uwagi są wydarzenia na frontach. Ofensywa rosyjska nabiera na sile i całą mocą prze naprzód. Aktualnie wojska sowieckie znajdują się na zachód od Połocka, przed Mińskiem i na zachód od Słucka. Sytuację na frontach ustalam na podstawie komunikatów niemieckich oraz z relacji prasy konspiracyjnej. Jestem w posiadaniu, niewielkich rozmiarów, mapy Europy i na niej kreślę linię frontu. W miejscu, gdzie znajduje się Warszawa, wetknąłem biało-czerwoną chorągiewkę. Przywiązuję dużą nadzieję do szybkiego posuwania się wojsk rosyjskich. Liczę na to, że w momencie, gdy osiągną linię frontu przebiegającą przez Wilno i Brześć, można spodziewać się skoncentrowanego ataku w kierunku Warszawy. Spodziewam się, że Niemcy nie oddadzą tego miasta bez oporu. Mogą nawet stworzyć z niego twierdzę. Dojdzie na pewno do ostrych walk. W ruch pójdą pociski artyleryjskie i bomby lotnicze. Miasto może lec w gruzach. Straty wśród ludności cywilnej osiągnąć mogą ogromne rozmiary. Mimo tej niewesołej perspektywy, z niecierpliwością oczekujemy na ten moment, gdy w zasięgu ręki jawić się będzie szansa na nasze wyzwolenie.
Warszawa, 4 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Trwają obecnie upały. Odczuwamy to szczególnie dotkliwie w naszym pokoju-klatce, w którym przebywa przymusowo pięć osób, nie licząc panny Ziuty. [...] Chodzimy do połowy obnażeni, jednakże duszność i brak cyrkulacji powietrza daje się nam mocno we znaki. Wraz ze zbliżaniem się nocy nasze cierpienia wzmagają się. Poddasze, bez przerwy w ciągu dnia ogrzewane promieniami słonecznymi, pod wieczór staje się podobne do rozgrzanego pieca. W tych warunkach męką staje się przebywanie nocą w łóżkach, nawet we troje osób. Nie sposób spać, noce stają się długim pasmem męczarni. Jesteśmy osłabieni i z utęsknieniem wypatrujemy deszczu. [...] Uratować nas może tylko deszcz, inaczej rozpłyniemy się.
Warszawa, 9 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
W tempie, w jakim posuwają się Rosjanie, można oczekiwać, że począwszy od dzisiaj (10 lipiec 1944 r.) działania wojenne dotrą – za 10–14 dni – do bezpośredniego sąsiedztwa Warszawy. Jesteśmy w doskonałym nastroju. Zapominamy o wszystkich niedogodnościach związanych z warunkami życia, niewygodami, upałem, a nawet o wzajemnych antagonizmach i antypatiach. Zbliża się zwrotny moment w naszym życiu. Po napisaniu tych słów ogarnęły mnie wątpliwości. Czy nie za wcześnie się radujemy? Wszystkie niewiadome przed nami.
Warszawa, 10 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Przed trzema laty, w najcięższym okresie bohaterskiej walki narodu radzieckiego, zwróciłem się do Pana i do pisarzy rosyjskich ze słowami pełnymi wiary w przyszłe zwycięstwo nad teutońskimi barbarzyńcami. Dziś, w radosną chwilę spełnienia naszych marzeń, kiedy niezwyciężona Armia Czerwona zbliża się do samego serca Polski, niosąc wyzwolenie memu narodowi, podzielam z Wami ogromną radość zwycięstwa słusznej sprawy nad złem.
White Plains, USA, 24 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Ucieczka Niemców z Warszawy przybiera masowy i paniczny charakter. W dalszym ciągu możemy to obserwować z naszego okna. Ruch na Dworcu Wileńskim trwał całą noc. Odjeżdżały stamtąd także transporty wojskowe. Ulicami Pragi trwa, na dużą skalę, ewakuacja cofających się wojsk z frontu wschodniego. Dopiero dziś dowiedziałem się o rozmiarach ich klęski. Okazało się, że front został przerwany na dużym odcinku i – jak można wnioskować z niemieckiego komunikatu – Sowieci posuwają się szybko w kierunku Warszawy, nie napotykając na poważniejszy opór Niemców.
[...] Na ulicach Warszawy odczuwa się ogromne napięcie. Oczekuje się, że o miasto toczyć się będą ciężkie boje. Nikt nie wierzy, że Niemcy wycofają się z Warszawy bez walki. A może tak się stanie. Byłby to cud!
Warszawa, 25 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Wczoraj przeżyliśmy tragiczne chwile. Pod wieczór dały się słyszeć głośne detonacje i w pewnej chwili powietrze przeszył przeraźliwy świst spadającej bomby lotniczej. Ugodziła ona w budynek oddalony od nas o około 20 metrów. Po eksplozji natychmiast wybuchł płomień. [...]
Tymczasem wokół nas, bez przerwy, dochodziły odgłosy detonacji po wybuchu bomb. W kilku sąsiednich domach wybuchł pożar. Głównym celem nalotów sowieckich był Dworzec Wileński. Sporo kamienic z sąsiedztwa tego dworca ucierpiało od pocisków lotniczych. Nalot wciąż trwał i w każdej chwili jedna z bomb mogła ugodzić w nasz dom.
Warszawa, 27–28 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Ludność Warszawy oczekiwała wyzwolenia miasta. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Przestały ukazywać się gazety. 1 sierpnia 1944 r. do uszu naszych dotarł huk armat, pierwszy symptom zbliżającego się frontu. Tego dnia, o godzinie 17, rozpoczęła się działalność oddziałów konspiracyjnych Armii Krajowej. W mieście powstała gwałtowna strzelanina. Z okna naszego poddasza na ulicy Targowej 64 mogłem obserwować grupę AK przeprowadzającą akcję bojową przeciw Niemcom na terenie Dworca Wileńskiego. Wydarzenia te spowodowały, że ulice Pragi wyludniły się. Jedynie sporadyczne wybuchy granatów i serie strzałów z automatów przypominały o toczących się walkach. Na Pradze sytuacja taka trwała przez trzy dni. Można było odnieść wrażenie, że nastąpiło uspokojenie. Nawet odgłosy huku armat nie docierały do nas. Stopniowo życie wracało do normy. Na Pradze ludność czyniła gorączkowe zakupy. Nie było już rzeczą łatwą zaopatrzyć się w najniezbędniejsze artykuły – kaszę, kartofle, mąkę, masło itp. W tych warunkach trzeba było mieć znajomości i więcej pieniędzy, ponieważ ceny rosły z godziny na godzinę. Gazety nadal nie ukazywały się. Byliśmy jakby odcięci od świata. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje w Warszawie, jak przedstawia się sytuacja na froncie. Niepokojące wieści dochodziły ze stolicy. [...] Nic dokładnie nie wiedzieliśmy. Zapanowała cisza.
Warszawa, 1–6 sierpnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Od trzech dni lud Warszawy prowadzi walkę orężną z okupantem niemieckim. Bój ten jest i naszym bojem. Po upływie roku od pełnego chwały oporu w gettach i obozach „pracy”, do obrony życia i godności naszej, stoimy dziś wespół z całym Narodem polskim w walce o wolność. Setki młodzieży żydowskiej i bojowników Ż.O.B. stoją ramię w ramię ze swymi polskimi towarzyszami na barykadach. Walczącym nasze bojowe pozdrowienie.
Wzywamy wszystkich pozostałych jeszcze przy życiu bojowców Ż.O.B. oraz całą zdolną do walki młodzież żydowską do kontynuowania oporu i walki, od której nikomu nie wolno stać z dala. Wstępujcie do szeregów powstańczych. Przez bój do zwycięstwa, do Polski wolnej, niepodległej, silnej i sprawiedliwej.
Warszawa, 3 sierpnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dowiedzieliśmy się, że Niemcy przystępują do okrążenia kompleksu domów na Pradze, przeprowadzając skrupulatne rewizje w poszukiwaniu broni. Również i my spodziewaliśmy się lada dzień podobnej operacji. I tak też się stało. Z wypiekami na twarzy przybiegła do nas panna Ziuta z hiobową wiadomością, że w kamienicy są już Niemcy i lada chwila zjawią się w naszym mieszkaniu. [...] Szybko przystąpiliśmy do usuwania wszystkich „kompromitujących” przedmiotów w pokoju, chowając do skrytki. Po chwili wszyscy znaleźliśmy się w niej. [...]
Zgodnie z rozkazem Niemców wszyscy domownicy mieli zgromadzić się na podwórzu, zostawiając jedną osobę w mieszkaniu. Na schodach dały się już słyszeć głosy i ciężki tupot butów. To były kroki Niemców. Za chwilę znajdą się w naszym pokoju. Serce zamarło mi z przerażenia. Do mieszkania weszło dwóch Niemców w towarzystwie kobiety, lokatorki tego domu, która biegle władała po niemiecku. Przetłumaczyła żądanie Niemców, aby panna Ziuta podniosła pościel na łóżkach. Panna Ziuta okazała dalej idącą usłużność, wyciągając i otwierając walizki, które znajdowały się pod łóżkiem. Niemcy rozglądali się widocznie po pokoju, ponieważ w pewnym momencie powiedzieli, że u nas jest biednie, ale za to bardzo czysto. „Przewodniczka” odprowadzając Niemców, jakby natchniona dobrym duchem, zwróciła się do Niemców powiadając, że panna Ziuta mieszka sama – dając im do zrozumienia, iż nie ma po co dłużej tutaj przebywać. Skierowała się pierwsza do wyjścia, a w ślad za nią podążyli Niemcy. My w skrytce budziliśmy się z odrętwienia. Wygraliśmy jeszcze jedną stawkę o nasze życie.
Warszawa, 8 sierpnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Niemieckie naczelne dowództwo pragnie uniknąć niepotrzebnego przelewu krwi, który szczególnie dotknie niewinne kobiety i dzieci, i wobec tego ogłasza następujące wezwanie:
1. Ludność zostaje wezwana do opuszczenia Warszawy w zachodnim kierunku z białymi chustkami w ręku.
2. Niemieckie naczelne dowództwo gwarantuje, że żaden mieszkaniec Warszawy, dobrowolnie opuszczając miasto, nie dozna żadnej krzywdy.
3. Wszyscy mężczyźni i kobiety zdolni do pracy, otrzymają pracę i chleb.
4. Niezdolna do pracy ludność zostanie ulokowana na zachodnich obszarach warszawskiej gubernii i otrzyma zaopatrzenie.
5. Wszyscy chorzy oraz starcy, kobiety i dzieci, potrzebujące opieki, otrzymają pomieszczenie i opiekę lekarską.
6. Ludność polska wie, że armia niemiecka walczy jedynie z bolszewizmem. Kto w dalszym ciągu daje się wykorzystać, jako narzędzie bolszewizmu, bez względu na to, pod jakiem hasłem, zostanie bez wszelkich skrupułów pociągnięty do odpowiedzialności.
7. Ultimatum to jest terminowe.
Warszawa, 10 sierpnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
My wciąż czekamy na Rosjan, tak jak nasi rodacy na Mesjasza. Pytanie tylko, czy jednakowy będzie rezultat naszych i ich oczekiwań? Czy doczekamy się chociaż chwili wyzwolenia i możliwości odetchnięcia pełną piersią, bez strachu i obawy, że w każdym momencie grozi mi śmierć. Czasami , w chwilach głębokiej rozterki, rodzi się we mnie żal i gorycz, a nawet pretensja do Rosjan, że nie przychodzą szybciej, aby nas wyzwolić z tego koszmaru. Beznadziejność naszej sytuacji pogłębia jeszcze fakt, że pozbawieni jesteśmy jakichkolwiek wiadomości ze świata. [...] Zastanawiam się, czy sądzone mi jest ujrzeć bolszewików na własne oczy? Nie wiem, czy zapiski te będą kiedyś przez kogoś czytane – czuję jednak potrzebę wystosowania takiego apelu: Rosjanie, pospieszcie się, przychodźcie, i to najszybciej, aby uratować zgnębionych do ostatnich granic sponiewieranych ludzi!!!
Warszawa, 7 września
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Po kapitulacji powstania wyszedł rozkaz o ewakuacji Warszawy, a właściwie gruzów, bo miasto już wtedy wyglądało jak istne pobojowisko.
[Niemcy dali ludziom 3 dni na opuszczenie miasta] i należało się śpieszyć, bo pozostanie po tym terminie groziło kulą w łeb. Ludzie z dzieciakami i tobołami wychodzili, cały dobytek zostawiając na pastwę losu i udawali się w nieznane, nieraz na śmierć, a w najlepszym razie na tułaczkę.
Ale jednak mimo groźby śmierci znaleźli się tacy, którzy w mieście zostali. Zaopatrzyli się w broń i granaty i urządzili sobie schron zamaskowany, a właściwie tzw. „bunkier”. Ja też zostałam, ponieważ nie miałam tzw. „aryjskich” papierów ani „dobrego wyglądu” i bałam się Niemców jak zarazy. Wolałam umrzeć — nawet śmiercią głodową, aby tylko już więcej Niemców na oczy nie widzieć.
Naszykowaliśmy sobie jedzenia i wodę w naczyniach na 2 tygodnie, ponieważ wyliczyliśmy, że przez ten czas Niemcy z Warszawy uciekną, bo na Pradze już byli Sowieci. Było nas 9 osób, 2 kobiety i 7 mężczyzn. Przyjaciele nasi zasypali nas z zewnątrz, czyli nas „zamaskowali” i poszli z tym [przyrzeczeniem], że nas wypuszczą, jak będzie wolność.
Warszawa, 5 października
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Je się mało. Jest bałagan niemożliwy pod każdym względem. Straciłam energię do pracy, może po czasie ją odzyskam. Niemcy chodzą i szukają, wszyscy mają pietra. W ogóle sytuacja jest ciężka i niepewna. Wszystkich ogarnęła apatia i rezygnacja. Nie wiadomo co dalej. Czasami opanowuje mnie taki nastrój, że chyba nie przeżyjemy, że męczymy się zbytecznie. Za karę nie będę piła cacao-[chois], choćby nawet wszyscy pili, nie tknę tego. Jutro mam służbę przy kuchni.
[...] Nie ma u nas [w „bunkrze”] wody. Każdemu chce się pić, po prostu człowiek się spala. Przypadkowo przy sprzątaniu gruzów znalazłam 1 litr wody. Napiłam się troszkę [...] i prawie całą zaniosłam do naszego pokoju dla reszty. [...] Biorę [po pewnym czasie] do ręki [butelkę]. Kropli wody nie było. Aż mi się niedobrze zrobiło. Przede wszystkim chciało mi się pić, a po wtóre, jak można wszystko wypić, kiedy drugi też chce. A zresztą, przecież to ja znalazłam i mogłam wpierw sama się napić, a po tym dać im. [...] Niesmak mi pozostał po tym fakcie.
Warszawa, 25 grudnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Nazajutrz [...] znowu słyszę krążące samoloty. Ubieram się i wychodzę [z bunkra przy ul. Szczęśliwej 5] z jednym towarzyszem. Z daleka widzę sylwetki żołnierzy, ale zdaje mi się, że to Niemcy. Wytężam wzrok, żołnierze się zbliżają, patrzę... Polskie Wojsko! Łapię mojego towarzysza, całujemy się, płaczę z radości, nie mogę słowa wypowiedzieć, pokazuję mu tylko palcem tamtą stronę. On też już zauważył polskich i rosyjskich żołnierzy. Schodzimy prędko do schronu, żeby się podzielić tą naszą radosną nowiną. Nie jestem w stanie opisać naszej radości, wszyscy żeśmy poszaleli. Towarzysze nie chcieli z początku nam uwierzyć i każdy z osobna musiał sam wyjść i przekonać się na własne oczy.
Szybko ubieram się w moje najlepsze rzeczy. Pakuję swoje manatki, zakładam plecak i wychodzę z bunkra. Moi towarzysze jeszcze nie byli pewni i kazali mi iść na przedzie. Na ulicy Dzikiej, naprzeciwko Umschlagplatzu widzę z daleka kilku żołnierzy. Wołam do nich, że jesteśmy Żydami. Z podniesionymi rękami podchodzimy do nich, od razu poznaję dwóch żydowskich oficerów Armii Czerwonej. Ucałowaliśmy się, oficerowie razem z nami płakali z radości, zabrali nas do siebie do kwatery. Zaraz przyszedł wojskowy fryzjer, ogolił nas i ostrzygł, bo wyglądaliśmy jak dzicy ludzie. [...] Piliśmy i bawiliśmy się całą noc. [...] Zdałem sobie wtedy dokładnie sprawę, że jestem nowo narodzonym człowiekiem, że nareszcie odzyskałem wolność i zaczynam nowe życie.
Warszawa, 18 stycznia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
O 1.00 w nocy wyszłam z bunkra na wolny świat. Dziwne uczucie mnie opanowało. Przecież powinnam być szczęśliwa, skakać do góry z radości. Cały czas męczyliśmy się po to, by dożyć tej chwili, żeby nam powiedziano, że nie ma Niemców, że wolno nam żyć. Dlaczego wcale się nie cieszę? Czuję tylko, że serce we mnie zamarło. Tak, to żal za tymi, których straciłam. I co dalej, jak sobie utorować drogę na przyszłość, sama jedna na tym obcym świecie, bez żadnego kapitału, fachu. Ot, taka niedokończona studentka. No, zobaczymy.
Warszawa, 19 stycznia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Żydzi wystąpili tłumnie, a więc „Bund” i „Szomrszy” w specjalnych mundurach, Komitet Żydowski. Wszyscy ze sztandarami i transparentami w językach polskim i żydowskim. Poza tym nikt inny tylko Żydzi, nieśli transparenty z napisami: „Niech żyje tow. Stalin”, „Niech żyje sojusz polsko-radziecki” itp. Nikogo prócz nich nie było słychać wznoszących okrzyki w tejże materii.
Wałbrzych, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Kochany Józiu! […]
Co do mnie, to czekam przede wszystkim na przyjazd ambasadora do Waszyngtonu, aby się dowiedzieć, w jaki sposób jak najprędzej wrócić do kraju naszej młodości. A jadę tam po nową młodość. Wierz mi, że to szczerze czuję. Będzie tam z początku ciężko, trudno, smutno, nawet obco. Ale powiedz mi, jak jest tutaj, in this country (wymawiaj: kałntri, z wykrzywioną gębą)? Łatwo? wesoło? swojsko? A będzie tu coraz ciężej, coraz smutniej, coraz bardziej obco. Więc niby po co sterczeć? Dla jakich ajdialsów? – Myślę, Józiu, że i Ty powinieneś poważnie zastanowić się nad powrotem. Zwłaszcza ze względu na Elżunię, bo grozi jej, jak wszystkim dzieciom europejskim na tym kontynencie, ajskrimizacja uczuciowa i intelektualna. Obserwuję to na jej rówieśniczkach, przebywających w Kanadzie. Poza tym: z czego Ty będziesz żył? Nasz rząd otoczy pisarzy najczulszą opieką – ale w kraju. Tutaj przecież nie będzie przysyłał „zapomóg”, bo to byłoby groteskowym zjawiskiem. Nie myśl, że Ciebie w kraju „nie chcą” i pozbądź się nałogu jałowych rozważań o swoich „grzechach” i „winach” z powodu niebytności w Polsce w ciągu ubiegłych sześciu lat. Ani Tobie, ani krajowi nie da to żadnych korzyści, ta psychologiczna jękliwość, te bezpłodne lamenty sumienia. Nikt do Ciebie nie będzie miał o nic pretensji: że nie byłeś, że nie cierpiałeś, że nie pisałeś, że nie podpisywałeś ze mną oświadczeń prosowieckich i pro lubelskich – ani nawet o to, że podpisywałeś jakieś antylubelskie. Te rzeczy się skończyły i nie należy o nich myśleć. Należy jedno: pracować nad rekonstrukcją żywych objawów kultury polskiej. Możesz być w Polsce tym, czym jesteś, nikt Ci w „światopogląd” nie będzie zaglądał. Oczywiście, jeżeli zaczniesz działać przeciw rządowi, jego zarządzeniom politycznym itd. albo jeżeli się spikniesz z faszystowskimi skurwysynami, którzy ciągle jeszcze prowadzą tzw. krecią robotę – pójdziesz do więzienia. Ale przecież ty nie jesteś polityk, ale Józio Wittlin, pisarz. Możesz więc być redaktorem, komentatorem innych pisarzy, wydawcą jakiejś biblioteki popularyzującej literaturę – polską, grecką, francuską, włoską – możesz pracować w bibliotece, w radio, w teatrze, możesz tłumaczyć książki i sztuki, możesz być nauczycielem, asystentem jakiegoś profesora literatury – roboty na każdym polu będzie po uszy. I nie myśl, jak myślą durnie, że Cię ktoś będzie „zmuszał” do pisania tych, a nie innych, utworów. To tylko zrozpaczeni durnie i bankruci rozsiewają te plotki. Bo zależy im na tym, aby do Polski wróciło jak najmniej ludzi i żeby w Polsce było jak najgorzej. Błagają oni Boga nie tylko o upadek kultury i literatury polskiej, ale o głód, epidemie, pożary, wojnę domową, pogromy Żydów itd. bo teraz tylko nieszczęścia i klęski kraju będą ich radością, zwycięstwem i… otuchą na przyszłość. – Czy zastanowiłeś się nad takimi zjawiskami, jak wyniki wyborów w Anglii, sprawą Leopolda w Belgii, koalicją komunistyczno-socjalistyczną w Norwegii, ostro-lewicowymi nastrojami we Włoszech etc., etc.? Czy tam wszędzie był Stalin i GPU? Sławetne „zastrzyki”? A zobaczysz, w październiku jakie będą rezultaty wyborów we Francji! Więc i w Polsce, mój kochany, wszystko poszło radykalnie na lewo – i za zbliżeniem ze Sowietami. – Gdzież więc jest Twoje miejsce, poeto i synu wymordowanego narodu? Z rewolucją europejską, która się właśnie odbywa – od Oslo po Neapol, od Madrytu po Warszawę. – Chcesz, to wrócimy razem.
Toronto, 31 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Kochany Jarosławie! […]
Dopiero po powrocie prof. Langego będę mógł ustalić datę wyjazdu do kraju. […] W ogóle 95% uchodźców uważa mnie za „agenta Stalina”. Ale jest grono ludzi, z którymi przez cały czas jestem w bliskiej serdecznej przyjaźni […]. Od roku nic nie piszę. Kwiaty polskie są w 2/3 ukończone. Resztę napiszę w kraju. To, co jest gotowe, liczy mniej więcej 8–9 tysięcy wierszy. Posyłam Ci pewne fragmenty, z prośbą o wydrukowanie w Twoim piśmie (którego jeszcze nie widziałem, jak również innych pism polskich); specjalnie byłbym Ci wdzięczny za umieszczenie fragmentów Kwiatów w jakimś piśmie łódzkim. – Przetłumaczyłem ostatnio pierwszą pieśń Oniegina. Oprócz tego pracuję nad słownikiem „slangu” polskiego, co zresztą, z braku źródeł, jest tutaj b. utrudnione; w kraju będę to kontynuował. […] Z Ameryką nie zżyłem się. Męczę się właściwie w tym kraju. To moja wina, nie Ameryki. – Wciąż jeszcze dają mi się we znaki moje przypadłości lękowo-agorafobiczne – i znowu cała nadzieja, że to w Polsce przejdzie.
Nowy Jork, 14 września
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Kochany Karolu! Sam nie wiesz, jak często wracałem myślą do Ciebie w czasie tych strasznych siedmiu lat – strasznych, wierz mi, i dla nas, „szczęśliwych i bezpiecznych uchodźców”. Z wielką radością dowiedziałem się, że żyjesz, jesteś, piszesz. […]
Karolu, przyjacielu młodych, szczęśliwych lat! Gdzie nasza młodość? Już Ci odpowiadam na to banalnie-retoryczne pytanie: przed nami, w przyszłości. Mimo wszystko, mimo wszystko… Wrócę wkrótce (za kilka miesięcy) do kraju i jak opętany zabiorę się do takiej właśnie pracy, jaką robił Kraszewski: wydobywanie z ukrycia nieznanych skarbów naszej kultury, odkopywanie rzeczy nieznanych lub zapomnianych a pięknych i istotnych. Marzę o studiach nad „nieoficjalną” literaturą polską. Co się stało z gronem naszych wspólnych przyjaciół-szperaczy? Wiem o kochanym Kaziu Piekarskim, że nie żyje (a może, co dałby Bóg, mylnie mnie poinformowano?). Gdzie Krzyżanowski, Borowy, Bystroń? Co porabiają? Pamiętasz, jakeśmy się zbierali u mnie, pili reńskie wino i gawędzili „uczenie”? Czy żyje Doroszewski? […]
Napisz do mnie, pozdrów przyjaciół – i oni niech napiszą. Lotnicze listy z Warszawy przychodzą tu już po 10–14 dniach.
Nowy Jork, 24 października
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Moja angielszczyzna (amerykańszczyzna), po 5 latach pobytu w tym kraju, przedstawia się w tragicznie. Po to, żeby minutę (gruba przesada! 10 sekund!) mówić, muszę się kwadrans przygotowywać, więc możesz sobie wyobrazić, jak wygląda moja „konwersacja”, gdy się przypadkiem znajdę w towarzystwie amerykańskim […].
[…] chciałbym już jak najprędzej być w Polsce, gdzie bez najmniejszego trudu potrafię wyrazić wszystko, co czuję, np. „A von, faszystowski skurrrwysynu, dyszlem tam i nazad w…” etc., etc. W tym miejscu dostaję w mordę, ale chociaż wypowiedziałem się. – Jeżeli chodzi o powrót do kraju, mam te same niepokoje i rozterki, co Ty. Pod jednym względem jestem w gorszej sytuacji: że ja na pewno w Ameryce nie zostanę, gdy dla Ciebie pozostanie w Anglii nie będzie niczym bolesnym, może nawet przeciwnie. A ja w tych Sojedinionnych Sztatach czuję się jak dziecko (niestety nie pijane) we mgle. Ktoś o tym kraju powiedział dowcipnie, że bezpośrednio z czasów pionierstwa wkroczył on w okres dekadencji. Bez wszystkiego, co powinno było odbyć się w „międzyczasie”. Jest to społeczeństwo, w którym od wieku idee przemysłowe stale pożerają wszystkie inne. Wojna z Hitlerem była tutaj także zjawiskiem przemysłowym, bez żadnych właściwie korzeni ideologicznych. It was a business they had to do. The business is done – I Hitler przestał być wrogiem. Teraz, z pomocą radaru, wybierają sie na księżyc. Obliczyli nawet (bez żartów, sam czytałem), ile dolarów będzie kosztował przejazd dla jednej osoby (jeżeli się nie mylę, 28 000), Macy’s założy tam filię swego babilońskiego przedsiębiorstwa, a firma Coca-Cola (która rocznie wydaje na reklamę więcej, niż przedwojenna Polska na nowe szkoły i szpitale) będzie księżyczanom sprzedawała swoją mdłą lurę. Poza tym okaże się, że z księżyca najlepiej wycelować atomową bombę na Kreml.
Nowy Jork, 4 stycznia [właściwie: lutego]
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Przed południem otrzymałem rozkaz udania się przed budynek gminy żydowskiej w Kielcach na ul. Planty, gdzie była już demonstracja antyżydowska. Po przybyciu na miejsce, gdzie był już tłum ludzi, dały się słyszeć, szczególnie ze strony kobiety stojącej obok domu, czarnej, średniego wzrostu (którą widziałem następnie zatrzymaną przez WUBP), że zostało zamordowane 11 dzieci, a jedno zdołało zbiec. Kobieta ta podburzała tłum słowami: „Bić Żyda, mamy żydowsko-rosyjski rząd, a polskiego nie mamy, precz z żydowskim bezpieczeństwem” itp. wyrażenia. Po chwili przybyła na miejsce żandarmeria wojskowa, na czele z majorem. Major (wysoki, szczupły, lekko pochyły) udał się w kierunku bramy, którą tłum starał się wyłamać, gdzie starał się wytłumaczyć ludziom, że jest to prowokacja i nie ma żadnych dzieci zamordowanych. Po paru minutach kazał iść za sobą kilku osobom, chcąc im naocznie pokazać wnętrze domu. Po odejściu majora od bramy tłum bramę wyłamał i wdarł się do wewnątrz podwórza. Natomiast żandarmeria po przybyciu pod blok, po odejściu majora do bramy udała sie w kierunku drzwi, których pilnowało kilku z UB. Po podejściu do drzwi jeden z żandarmów uderzył Żyda, co spowodowało burzę oklasków i okrzyk: „Niech żyje nasze wojsko”. Po chwili, jeszcze przed wyłamaniem bramy, przybyła grupa żołnierzy [...]. Żołnierze ci stali i przyglądali się bezczynnie i z uśmiechem na widok wyłamywanej bramy. Tłum w dalszym ciągu krzyczał: „Niech żyje nasze wojsko”, a poszczególni w tłumie odzywali się: „Wojsko nasze nam pomoże bić Żydów, bo bezpieczeństwo jest żydowskie” itp. Przybył jeszcze jeden oddział wojska, wówczas ochronę z rąk UB przejęli przybyli z majorami na czele. Tłum żądał wydania Żydów w ręce cywili.
Kielce, 4 lipca
Akta śledztwa, t. 8, k. 1468, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Po upływie dłuższego czasu, już po południu czy w południe, jeden z oficerów dał rozkaz zdobywać dom. Dali parę strzałów, które już połowę tłumu rozpędziły, ale kiedy tłum zobaczył, że strzały idą w kierunku domu, wówczas zaczęli zachęcać żołnierzy. W tym czasie wyszedł z domu jakiś cywil z przestrzeloną ręką, krzycząc, że postrzelili go Żydzi. Żołnierze już przy dużej ilości wystrzałów i serii z automatów wpadli do domu, bijąc i wypędzając Żydów na plac przed domem. Cywile, widząc, że żołnierze to robią, zaczęli w bestialski sposób katować i znęcać się nad bezbronnymi. Między żołnierzami poszła pogłoska, że zginął jeden z żołnierzy z rąk żydowskich, na co żołnierze odpowiedzieli biciem bezbronnych wyciąganych z piwnic Żydów kolbami karabinów, tak że widziałem kilka karabinów przetrąconych lub z pękniętymi kolbami. Tłum wdarł się do domu i wyciągnął z kryjówek Żydów i Żydówki, które wpychano w tłum, a tłum dobijał. [...]
Zaznaczam, że milicjanci z komisariatu MO na ul. Sienkiewicza zachowywali się najgorzej. Chodzili między cywilami w tłumie i mówili: „Polacy, nie bać się”. Jeden z żołnierzy krzyczał, że widział 4 trupy dzieci w wapnie, a milicjant przy drzwiach domu krzyczał, że jego dziecko zaginęło i jest w tym domu.
Kielce, 4 lipca
Akta śledztwa, t. 8, k. 1468, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
W dniu 4 lipca, będąc w biurze komisariatu MO w Kielcach, byłem ubrany po cywilnemu, gdyż byłem po służbie, a byłem w biurze załatwić sprawy swoje osobiste. Około godz[iny] 9.40 szedł kierownik Referatu Śledczego [Stefan Sędek] po schodach, ja również w tym czasie schodziłem i spotkałem na parterze w korytarzu biura Krowę Stanisława, kierownika ORMO, nazwiska nie pamiętam, Szeląga Leona, małego chłopca oraz Sędka, który pouczał wymienionych, co mają robić na miejscu, gdzie wskaże ten chłopiec. [...] Sędek polecił mi również, bym udał się wraz z nimi i wykonywał to, co poleci Szeląg. Sędek, wysyłając nas, kazał nam dobrać sobie 4 funkc[jonariuszy] mundurowych, cośmy to uczynili i wraz z chłopcem Błaszczykiem Walentym [powinno być: Henrykiem — przyp. red.] udaliśmy się do tego miejsca, które to miejsce miał wskazać Błaszczyk Walenty [Henryk]. Po przybyciu na miejsce, tj. na ulicę Planty, pod blok zamieszkany przez ludność żydowską, chłopiec miał wskazać ten budynek i mieszkanie, w którym miał być zamknięty. Do wewnątrz bloku udał się Szeląg wraz z Krową Stanisławem, zabierając z sobą chłopca Błaszczyka Walentego [Henryka], który miał wskazać to mieszkanie, w którym był zamknięty przez ludność żydowską, ja zaś i koledzy mundurowi pozostaliśmy na podwórzu jako ochrona. Po upływie kilku minut wyszedł z bloku Szeląg, Krowa wraz z chłopcem, słyszałem, jak Szeląg głosem podniesionym odniósł się do Błaszczyka Walentego [Henryka]: „Ty smarkaczu, sam nie wiesz, jak to było i gdzie to było”, chłopiec, tłumacząc się tym, że on teraz sobie nie może przypomnieć, bo jak uciekł z tego mieszkania, to już było na dworze ciemno [...]. Ja udałem się do domu, przebrałem się w mundur. Koledzy moi pozostali przy bloku celem utrzymania ładu i porządku napływającej ludności z różnych kierunków, jak Sienkiewicza i Piotrkowskiej. Po przybyciu moim do pomocy kolegom ludność częściowośmy uspokoili. W tym czasie nadeszło wojsko. Wojsko weszło do bloku, wypędzając wszystką ludność żydowską na podwórko. Stojąca ludność w większej ilości rzucała się na ludność żydowską, poczęła ją bić, z czego później po rozejściu się ludności stwierdziłem większą ilość trupów. Ja, będąc z kolegami na podwórku bloku, w którym zamieszkiwała ludność żydowska, odniosłem się sam do zebranych, którym tłumaczyłem, jak również moi koledzy, że to nie jest prawdą jeszcze i nie może być prawdą, co chłopiec mówi, gdyż nie może nam wskazać dokładnie tego mieszkania, w którym rzekomo miał być zamknięty przez ludność żydowską. Lud[zie] na skutek naszych wyjaśnień ustąpili częściowo z podwórka i wyszli na ulicę, zaniechając swoich zamiarów, jak krzyków, obelg rzucanych przeciw ludności żydowskiej, z czego jak sam wywnioskowałem, uwierzyli, [że] chłopiec może to nieświadomie przez swą głupotę o wypadku tym meldować.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania w Wydziale Śledczym KW MO w Kielcach funkcjonariusza komisariatu MO w Kielcach Jana Rogozińskiego w dniu 5 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1521–1521v, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Około godziny 9[.00] rano koło naszego domu rozpoczęło się jakieś zebranie ludności cywilnej, wojska i milicji [...]. Słyszałem, jak zebrany tłum krzyczał: „Brawo wojsko”, „Brawo milicja” oraz słyszałem bardzo dużo strzałów na dole, a ja byłem na drugim piętrze. Naraz do mego mieszkania wszedł jeden porucznik z jedną gwiazdką i z nim jeden żołnierz. Po wejściu do mieszkania podporucznik krzyknął do nas: „Kto ma broń, niech zdaje”. Jeden spośród nas, tj. Szejon Frydm, miał legalnie pistolet, który natychmiast podał podporucznikowi, lecz podporucznik broni nie zabrał. [...] Po wyjściu porucznika i żołnierza, za jakieś pięć minut wpadło znów do mieszkania około 7 żołnierzy, którzy krzyczeli: „Ręce do góry i wychodzić na korytarz, kto ma broń, oddajcie”. Kiedy nas na korytarzu obrewidowali, to nam grozili pięściami i mówili: „My was skurwysyny nauczymy”. W tym czasie, kiedy nas trzymali na korytarzu, część żołnierzy trzymała nas pod bronią z rękoma podniesionymi do góry, część żołnierzy wpadł[a] do mieszkania i rabowa[ła]. Następnie kazali nam schodzić na dół do ludzi cywilnych, aby nas zabili. Idąc po schodach na dół, spotkał nas jeden major, który zawrócił nas do góry i zabronił nam wychodzić i powiedział nam, abyśmy nie wychodzili, gdyż inaczej nas na dole zabiją, więc my weszli[śmy] do jednego pokoju, z którego nikt już nie wychodził.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania w WUBP w Kielcach świadka Jury Mojżesza, w dniu 6 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1533–1533v, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
W czwartek dnia 4 bm. byłam w swoim mieszkaniu w rannej garderobie. Około godziny 10[.00] przylecieli ludzie z miasta i mówili, że zatrzymano Żyda. W 1/2 godz[iny] później dom nasz był otoczony przez umundurowanych mężczyzn, tłum wołał: „Żydzi, gdzie nasze dzieci, gdzieście podzieli nasze dzieci”. [...] wśród mieszkańców panował popłoch, bali się tłumu z ulicy, który wdarł się na dziedziniec (plac szkolny, po obaleniu parkanu). Zeszłam na pierwsze piętro do sąsiadów Żydów. Na schodach widziałam umundurowanego mężczyznę, który wygrażając karabinem, wołał: „Gdzie nasze zamordowane dzieci, my wam pokażemy”. Razem ze mną była ob. Łokciowa Mira, która zapytała: „Co myśmy wam zrobili?” — a umundurowany odpowiedział: „My wam pokażemy” — potem odszedł korytarzem i rozkazał oddać broń bez względu na to, czy mają zezwolenie. [...]
Po 1/2 godziny poszłam do lokalu w Komitecie Żydowskim, gdzie przez okno padał[a] seria strzałów ze strony placu szkolnego. Nikt z obecnych nie został zabity. Potem weszłam do pokoju Komitetu, gdzie był telefon i przy nim ob. Kubiecki i ob. Tyzemberg, którzy telefonicznie ciągle zwracali się o pomoc do urzędów różnych. Wyszłam na korytarz z ob. Proszowskim, słyszeliśmy wrzaski tłumu z ulicy i słyszeliśmy strzały dużo razy. Około [14.00] godziny, może to było i później, zrobiliśmy barykady koło drzwi prowadzących na klatkę schodową (korytarz) i przed drzwiami wejścia zrobiliśmy barykady. Po chwili walono do drzwi, domagali się otwarcia, odsunięto barykadę, drzwi otwarto. Weszło trzech umundurowanych i kazali mężczyznom wyjść, potem kobietom ręce do góry, wyprowadzono ich przez klatkę schodową na plac szkolny. Po 5 min[utach] kilku wróciło pobitych, zalanych krwią. Wtedy wszczęliśmy krzyk, po czym znów przyszło trzech umundurowanych i powiedzieli: „Nie róbcie krzyku, ci, co zostali przy życiu, będą żyć”. Kazali nam cicho zachować się, zostaliśmy w pokoju do końca, znów słyszeliśmy krzyki i strzały.
Kielce, 4 lipca
Zeznanie w WUBP świadka Marii Welfman, po 6 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1537, odpis, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
W dniu 4 lipca [...] byłem w swojej jednostce. Około godz[iny] 9.00 rano usłyszałem pojedyncze odgłosy strzałów karabinowych z odległości około 2 km, w centrum miasta. Rozmawiałem z kolegami i zastanawialiśmy się, co to za odgłosy. Szef Informacji mjr Hrenow poszedł do dowódcy pułku i po kilku minutach zwołał zebranie naszej komórki Informacji i ogłosił, że w jednostce zostało wprowadzone ostre pogotowie, nikomu nie wolno wychodzić poza obręb koszar i kontaktować [się] z innymi osobami bez jego wiedzy i należy oczekiwać na rozkazy. Około godz[iny] 11.00 mjr Hrenow przekazał nam wiadomość, że w mieście jest jakiś zatarg Żydów ze służbami bezpieczeństwa i milicją. W tym czasie dentysta zatrudniony w naszej jednostce, mieszkaniec Kielc narodowości żydowskiej, szedł do koszar i został zatrzymany przez grupę wyrostków w pobliżu jednostki. Jako oficer w stopniu kapitana posiadał pistolet i zaczął strzelać, wówczas grupa wyrostków rozpierzchła się i on wszedł na teren jednostki. Od niego dowiedzieliśmy się, że został ostrzeżony przez sąsiadów, że w mieście jest napad na Żydów w ich domach, ale nie podawał adresu, dlatego też zaraz wyszedł, aby udać się do jednostki. Kiedy pytaliśmy się mjr. Hrenowa, dlaczego nie bierzemy udziału w zabezpieczeniu miejsca wydarzeń, odpowiedział, że dowództwo jednostki naszej jest w stałym kontakcie ze służbami bezpieczeństwa w mieście i jeżeli będą potrzebowali pomocy, to nas zawiadomią. W południe dowiedziałem się, że Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach zażądał od dowództwa naszej jednostki pomocy przez przysłanie na miejsce wydarzeń jednej kompanii. Wysłana została kompania szkolna pod dowództwem szefa szkoły. Około 180 żołnierzy wyjechało z jednostki kilkoma samochodami ciężarowymi. [...] Za godzinę po wyjeździe żołnierzy dowództwo otrzymało telefon, aby wysłać karetki pogotowia na miejsce wydarzeń. Kiedy sanitariuszki podjechały pod siedzibę dowództwa, wróciły samochody z naszymi żołnierzami na teren koszar i na samochodach przywiezieni zostali ranni Żydzi. Przez okno swojego gabinetu widziałem, jak ich rozładowywali. Według mojej oceny rannych Żydów przywieziono około 40 do 60. Wśród rannych byli mężczyźni i kobiety w różnym wieku, i dzieci. Ciężej rannych przenoszono noszami do izby chorych, zaś lżej rannych opatrywano na miejscu przy samochodach. Ranni przebywali na terenie koszar do godziny około 16.00, a następnie sanitarkami wojskowymi przewieziono ich do szpitali kieleckich. Widziałem, że Żydzi byli mocno pobici, mieli pokrwawione twarze, ręce, ubrania, jeden miał rozciętą twarz — jak gdyby nożem, niektóre ofiary miały połamane ręce i nogi.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania oficera Informacji WP Józefa Lewartowskiego, z 6 stycznia 1994, sygn. akt Zs. VIII/S.1/93, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Koło godziny 9.00 rano doniesiono mi, że są rozruchy antyżydowskie. Udałem się na ulicę Sienkiewicza i zobaczyłem, że ulica ta od hotelu „Bristol” w kierunku do ul. Planty zapełniona jest tłumem ludzi. Nie usiłowałem przybliżać się do miejsca zajść. Wróciłem więc do kancelarii parafialnej przy ulicy Wesołej. Po drodze spotykałem biegnących milicjantów z bronią, którzy mówili, że Żydzi zaatakowali Polaków. Zgłosił się też do mnie przerażony znajomy Żyd krawiec, który przygotowywał się do chrztu i prosił, by mu wydać zaświadczenie, że jest chrześcijaninem. Zaświadczenie takie otrzymał i to uratowało go od pogromu.
Kielce, 4 lipca
Henryk Peszko, Relacja kanclerza Kurii Diecezjalnej Kieleckiej na temat pogromu kieleckiego, [w:]
Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Dnia 4 lipca rb. w Kielcach miała miejsce potworna prowokacja, w wyniku której kilkutysięczny tłum urządził antyżydowski pogrom. Jest 34 zabitych (w tym 32 Żydów).
I tym razem prowokatorzy reakcyjni puścili wersję o rzekomym porwaniu dziecka polskiego przez Żydów. I tym razem powtórzył się oburzający fakt, że niektóre ogniwa Milicji Obywatelskiej zamiast tropić autorów tych wersji i pogłosek, zamiast wzięcia w obronę ofiar tych prowokacji — Żydów, dały się użyć jako narzędzie reakcji w mordowaniu Żydów.
Ta nowa prowokacja — wymierzona przeciw demokracji polskiej — jest odpowiedzią podziemia reakcyjnego na klęskę ich w referendum ludowym. Dlatego też należy liczyć się z możliwością takich prowokacji w innych ośrodkach kraju, jak również należy liczyć się z nasileniem terroru i bandytyzmu.
Wobec tego polecam:
1. Wzmocnić czujność wszystkich ogniw bezpieczeństwa publicznego wobec prowokacyjnych metod działania podziemia reakcyjnego i być gotowym do natychmiastowego reagowania.
2. Wzmocnić walkę z bandytyzmem, terrorem i wszelkiego rodzaju wrogą działalnością podziemia reakcyjnego.
3. Natychmiast aresztować i przekazywać sądom tych ze służby bezpieczeństwa, milicji i KBW, którzy dają się użyć reakcji i biorą udział w antysemickich wystąpieniach.
4. Uprzedzam, że będę surowo karał tych, którzy będą przejawiać opieszałość w reagowaniu na ekscesy antysemickie.
Warszawa, 5 lipca
Akta śledztwa, t. 12, k. 2177, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Do ogółu ludności m[iasta] Kielc i woj[ewództwa] kieleckiego:
Czynniki wrogie demokracji, widząc grożącą im klęskę, usiłowały wywołać wojnę domową. W tym celu świadomi agenci bandy andersowskiej dosiedli wypróbowanego konika antysemityzmu. Jako teren doświadczalny obrano Kielce. Po starannym przygotowaniu pchnięto w dniu 4 lipca ciemne masy do akcji morderczej [...]. Nikczemni prowokatorzy użyli stosowanego przy każdym pogromie tricku o mordach rytualnych dzieci katolickich. [...] Zdajemy sobie dobrze sprawę, że ślepym mieczem kieruje ręka świadomej bandy faszystowskiej, którą pomożemy władzom Polski Ludowej utrącić raz na zawsze.
Kielce, 11 lipca
Odezwa w zbiorach Archiwum Państwowego w Kielcach, UWK II, 1242, k. 27–28, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Rosja. […] Kościół szaleje! Uniwersytety (Bójcie się Boga! prawie tak jak przed wojną). Więc co robić? Nie mówię, że to najlepiej. Ale co robić?! Kto daje nam gwarancję, że ten ustrój, który umożliwia wolność i postęp, przejdzie przez wszystkie niebezpieczeństwa? Na kim się opieramy? Górnicy, część robotników i nawet Żydów (myślę, że nie więcej jak 20%). Że większość jest jeszcze przeciw nam, to dlatego mamy zrezygnować z takiej szansy historycznej. No więc i ja czasem celowo daję się ponieść temperamentowi: My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji. A co będzie, jeżeli w Rosji zwycięży nowy [Andriej] Żdanow? Czy ja twierdzę, że nie ma ryzyka? Ależ jest! Dlatego [tekst nieczyt.] musimy podnieść (raczej stworzyć) polską kulturę marksistowską, bo bez niej (jak i bez sztuki na najwyższym poziomie) przyjdzie klęska nieuchronna. Czy tak, czy tak [wyr. nieczyt.]. Czy Rosja będzie chciała „połykać” czy nie. ale jedno jest tu niecelowe, zbrodnicze. Humor polski (wisielczy humorek warszawski: nie damy się). Dalej: myślenie o Rosji w kategoriach alienowanych (szlachecko-romantycznych). Dalej – résistance. Dalej: krytykowanie ustroju. Że poeta nie lubi kopać pobitych? Naprawdę nie odnoszę wrażenia (niestety), żeby opozycja była zdławiona. Jest, i to jest bezczelna, i tylko czyha na sposobność potężniejszego Żdanowa (nie mówią już o wojnie). Opozycja ta jest wrogiem prawdy i piękna i musi być zdławiona. Poza tym – zdławiony powinien być antyintelektualizm polski, romantyzm, sentymentalizm, ksenofobia, katolicyzm… […]
Jeżeli wyrzucić empirię, to czy to nie jest alienacja? Jaką empirię? Taką, że „człowiek” w Polsce nie jest „wolny”? nie, bo to jest empiria plus alienacja kapitalistyczno-feudalna. Konkretnie wygląda to tak. Albo: 1). przemysłowiec nie może założyć fabryki, albo 2). inteligencik opozycyjny czy krypto opozycyjny (jakiś Sandauer) nie może dostać paszportu za gr.[anicę], 3). inteligencik nie może głosować na ONR, 4). Tatarkiewicz ma mniejsze wpływy, 5). studenci nie mogą bić Żydów itd. a w tym przekładzie „dramat wolności” wygląda zupełnie inaczej. Ja żądam dowodów (faktów) konkretnych! Artysta musi zajmować się tym, co widzi.
Sceux, Francja, 7 grudnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Kochany Władku!
Nasza mocna, czuła, stara przyjaźń – starsza niż jubileuszowe ćwierćwiecze – jest mi nazbyt droga, abym w tym pięknym dniu odważył się nazywać Cię inaczej, niż po prostu kochanym Władkiem. Wiem, co bym od Ciebie na osobności oberwał, gdybym ten list rozpoczął np. od słów „czcigodny jubilacie”… Wolę nie ryzykować. Nie tylko ja – nikt Cię na pewno nie uraczy tym pompatycznym tytułem, który by Cię przyprawił o melancholię […].
Nie, mój dobry, kochany przyjacielu. Nikt nie traktuje Cię jako jubilata, nie urządza Ci uroczystości mumifikacji, ale coś wręcz przeciwnego: oto radosne święto poezji polskiej, obchodzone ku czci – nie! nie ku „czci”, bo to znowu zalatywałoby martwym słownictwem jubileuszowym – obchodzone ku miłości, z miłością, dla miłości, jaką najpracowitsza Rzeczpospolita Polska żywi dla jednej z najwybitniejszych postaci naszej poezji.
Nie rumień się i przyjmij tę wiadomość spokojnie i rzeczowo: Ty, Władku, jesteś właśnie jednym z najpiękniejszych, najczystszych, najbardziej i najgłębiej polskich pieśniarzy, jakich historia naszej literatury w ciągu blisko pół tysiąca lat wydała.
Niech Ci się nie zdaje, że lekkomyślnie, w świątecznym ferworze i w zapale przyjaźni rzucam to śmiałe zdanie. Mógłbym je poprzeć dziesiątkami stronic z Twoich książek, setkami strof, tak specyficznie Twoich, „Broniewskich”, serdecznych, wzruszających, nabrzmiałych duchem człowieczeństwa, dyszących patosem walki, bojowych i rewolucyjnych, a zawsze pięknych, prostych i jasnych, zrozumiałych, dostępnych i głęboko w duszę zapadających.
Władysław Broniewski, kochany Władku, to poeta posiadający m.in. pewną przedziwną i wzruszającą cechę: Jego wiersze, jak niczyje, potrafią organicznie wpłynąć w tok przemówienia, jakie aktywista partyjny wygłasza za dnia do swoich towarzyszy, a wieczorem, przy księżycu, tenże aktywista szepce wiersze tegoż Broniewskiego swojej ukochanej, trzymając jej spracowaną rączkę w swojej spracowanej ręce. Władysław Broniewski, mój Władku, posiadł niezwykłą tajemnicę nasycania życia i walki poezją, a poezji życiem i walką, jak nikt inny w jego pokoleniu i jak paru zaledwie wielkich poetów dawniejszych.
[…]
Nie ma poezji, jeśli w samym jej centrum nie bije ludzkie serce. I nie ma rewolucji, jeśli serce człowieka nie jest jej doboszem. W Twoich wierszach, kochany Władku, wyczuwa się zawsze dwoje ludzi: Ciebie, piszącego, i jego, tamtego, czytającego. I dlatego poezja Twoja trafiła nie tylko do setek tysięcy rąk, ale i do setek tysięcy serc, gdy tyle innych, niby to „pięknych”, a zimnokrwistych strof uschło na księgarskich półkach i proch się z nich sypie.
[…]
Gdy sobie na nowo przeczytałem wszystko, coś napisał […] – aż do pięknego poematu o Generalissimusie naszej Wielkiej Epoki, uświadomiłem sobie, że przecież przez lat z górą dwadzieścia pięć byłeś i nadal jesteś w naszej poezji wcieleniem marszu do Polski Socjalistycznej.
[…]
Jesteśmy braćmi cudownej godziny historycznej, która pozwala nam żyć, działać i tworzyć dla wielkiej sprawy miłości, nie zaś ginąć za nią. Ale tacy jak ja, Władku, przyszli do gotowego, a Ty, stary żołnierz polskiej Rewolucji, zawsze byłeś w walce i zawsze gotów byłeś zginąć dla największego swego ukochania.
Warszawa lub Anin, przed 25 września
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Dzisiaj nad ranem umarł papież Pius XII. „Niemiecki papież”. Nie zapisał się dobrze w historii Polski, która znała tylko dwu papieży-przyjaciół swojej sprawy: Grzegorza VII i Piusa XI. Jak dotąd Pius XI był jedynym wielkim papieżem XX wieku. Płakali po nim nawet Żydzi – za jego encyklikę „Mit brennender Sorge” przeciw hitleryzmowi.
Warszawa, 9 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Tajne specjalnego znaczenia [...]
Notatka [...] o nastrojach i komentarzach występujących w korespondencji zagranicznej w obrocie z państwami kapitalistycznymi, w związku z konfliktem na Bliskim Wschodzie (za okres od 3 do 13 lipca br.).
Nadawca: S.J., Wałbrzych [...]. Adresat: Abram P., Jerozolima (tłumaczenie z języka żydowskiego):
„Odpisałem Ci na pierwszy z nich, ale niestety list mi zwrócono... Jednakowoż kilka dni później wezwano mnie do Biura Paszportów i oświadczono mi, że powinienem chwilowo przerwać korespondencję z zagranicą... Kupiłem trzy egzemplarze Tory i jeden z nich wysłałem do Niemiec, do naszego brata Arie N.; po dwóch tygodniach wezwano mnie i zapytano, co to jest, na co odpowiedziałem: Biblia. Przeprowadzili u mnie rewizję i znaleźli jeszcze dwa egzemplarze. Sądzili, że to jest szyfr szpiegowski... Bałem się jednak napisać z Warszawy, więc poprosiłem znajomego, który wyjeżdżał do Wałbrzycha, o wysłanie listu stamtąd. Również z tych samych względów nie podpisałem się swoim nazwiskiem... U nas w Polsce jest teraz taka sytuacja, że każdy Żyd jest agentem rządu izraelskiego... Nie pisz nic o wojnie... Nie wspominaj w ogóle o polityce...”.
Warszawa, 15 lipca
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
O godzinie 18.00 w klubie przy telewizorze dla wysłuchania mowy Gomułki. Była to chwila historyczna. Na tę mowę czekała cała Polska. Przed godziną 18.00 w Sali Kongresowej zebrał się aktyw partyjny. Owacja dla Gomułki trwała chyba z kwadrans. [...]
Chyba trzy czwarte mowy poświęcił Gomułka wyjaśnianiu, dlaczego Dziady zostały zdjęte z afisza, następnie zaatakował brutalnie oddział warszawski Związku Literatów i zwłaszcza personalnie Kisielewskiego, Jasienicę, Słonimskiego. Związek Literatów oraz wymienieni pisarze to według Gomułki inspiratorzy zajść w Warszawie. Atak na Kisiela był rodzajem wiecowej pyskówki, za to atak na Jasienicę czymś potwornym, ponieważ wywlókł bardzo dramatyczne akowskie sprawy Jasienicy sprzed 23 lat. O Słonimskim powiedział, że nie czuje się on Polakiem, na dowód czego przytoczył bardzo piękne wyznanie Słonimskiego drukowane w „Wiadomościach Literackich” 46 lat temu. Atak na profesorów godził także w młodzież.
Najważniejsze jednak stało się, w momencie kiedy Gomułka poruszał sprawę syjonistów i Żydów. Cała sala wyła: „Do Izraela, do Dajana!”. Nastrój antysemicki był nie do zniesienia. Tymczasem Gomułka zaczął wyjaśniać, co to jest syjonizm i odcinał się od antysemityzmu. Sala wtedy zawyła: „Gierek, Gierek!”. Był to szok dla telewidzów i zapewne dla Gomułki. Widać, że Gomułka nie spodziewał się tak żywiołowej przeciwko niemu reakcji. Im dalej Gomułka brnął w obronie Żydów przed antysemityzmem, tym większe były okrzyki na cześć Gierka, który w swym katowickim przemówieniu powiedział ostateczne, najwulgarniejsze slogany antyżydowskie i antyinteligenckie. Deeskalacja braw dla Gomułki była aż nadto wymowna. I o dziwo! Gomułka nie poruszył sprawy Zambrowskiego, [Stefana] Staszewskiego i innych Żydów. Co też było wielkim rozczarowaniem dla sali. Gomułka obiecał przywrócić Dziady, obiecał młodzieży we właściwym czasie rozważyć te postulaty, które uzna za słuszne. Pozdrowił na koniec klasę robotniczą, zapomniawszy o chłopach, no i pozdrowił milicję. Więc kozłem ofiarnym stał się Związek Literatów, profesorowie, inteligencja. Efekt polityczny jest taki, że nie zjednał sobie aktywistów partyjnych, obraził środowiska twórcze i naukowe, zraził w ogóle całe społeczeństwo. Wystąpienie Gomułki świadczy też o walkach i tarciach wewnątrz partii. Widocznie partia przeraziła się antysemityzmu i swojej obłąkańczej propagandy w rodzaju Gierka, Kępy i innych sekretarzy wojewódzkich, którzy grali na nucie antysyjonistycznej.
Warszawa, 19 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
W związku z oczyszczaniem poszczególnych Uczelni z klanu żydowskiego, po usunięciu prof. doktora Parnasa, proszę uprzejmie o zainteresowanie się osobą Rektora UMCS, który na siłę twierdzi, iż jest Ormianinem. Szereg osób zna Go z Małopolski, ale skoro w Urzędach, a nawet w Rządzie, szereg stanowisk zajmowali i jeszcze zajmują ukryci semici, czas przesunąć ich na inne stanowiska.
Pozwolę sobie naprowadzić (sic!) fakt sprzed 4-ch lat, kiedy Prof. dr Jan Dobrzański, w tym czasie prorektor, w pewnym gronie dał do zrozumienia, iż prof. Seidler nie jest Ormianinem, został wezwany przez rektora Seidlera i obrzucony ordynarnymi i trywialnymi słowy, per „ty”.
Profesorowi J. Dobrzańskiemu nie pozostało nic innego jak zawiadomić Ministra Szkół Wyższych o rezygnacji z zajmowanego stanowiska.
Na skutek tego skandalu głośnego na całe miasto przybyła w tej sprawie dyr. Departamentu tow. E. Krassowska i po kilkudniowym pobycie w Lublinie pozornie sprawę załagodziła.
Dla dokładniejszego wyjaśnienia podaję, iż ojciec rektora Seidlera mieszka stale w Wałbrzychu (do niedawna radca prawny MPK), nigdy do syna nie przyjeżdża, by nieopatrznie synowi nie zaszkodzić.
Ojciec podaje, iż jest bezwyznaniowym, a syn Ormianinem. Sic!
Podobnie kształtuje się sprawa Doktora Steina, kierownika kliniki neurologicznej w Lublinie.
Lublin, 9 kwietnia
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybów i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
13 IV 68. Wielka Sobota. O godz. 1 składam życzenia Dejmkowi. Już się odbyło zebranie POP, na którym uroczyście wyrzucono go z Partii. Dwóch członków zespołu ujawniło wreszcie swoje prawdziwe, patriotyczne oblicze: Wichurski i Kaczmarski. Decyzja Partii — oświadczyli — nie zdziwiła ich, bo już od dawna zdawali sobie z tego sprawę, że Dejmek prowadzi teatr syjonistyczny. Nas z kolei ich oskarżenie bynajmniej nie dziwiło, bo wiemy, że już od czasu premiery Namiestnika faszyzujące odłamy Partii pietnują Dejmka jako żydowskiego pachołka. Opinię tę rozsiewają agenci, którzy opowiadają ciekawym, że w Dziadach np. Holoubek był ucharakteryzowany na Żyda.
Warszawa, 13 kwietnia
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
Prawdopodobnie są przeznaczenia narodów, i jeżeli chodzi o Polskę, przeznaczeniem są dziesięciolecia literatury emigracyjnej, która teraz, wobec nowej sytuacji w Polsce, będzie zasilana przez ludzi takich jak Pan, Żydów i nie-Żydów.
[...] żeby robić antysemityzm w Polsce, kraju Treblinki, trzeba być bandą skurwysynów i idiotów. W wyniku tego zanosi się na nową truciznę i mitologizację.
16 kwietnia
Czesław M., List do Henryka Grynberga, „Kwartalnik Artystyczny” nr 3/2005.Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Na tle dziko rozpasanej obecnie, niepohamowanej kampanii antyżydowskiej zasługuje na szczególne uznanie pełne mądrości politycznej postępowanie Czcigodnego Zwierzchnika Episkopatu Polskiego, który stając w energicznej obronie studentów i młodzieży polskiej, spragnionej nieskłamanej wolności, znalazł jednak dużo taktu i umiaru dla uniknięcia zaostrzenia sytuacji, a czynił wszystko dla poszanowania Majestatu Państwa Polskiego i dla zachowania powagi Władzy Państwowej ustanowionej Opatrznością Bożą, przeto umiejętnie działał dla złagodzenia i uciszenia podrażnionych namiętności.
Powinniśmy też wyrazić serdeczne podziękowanie za wygłoszone — jak słyszymy ostatnio — kazanie, w którym łagodnymi, lecz stanowczymi słowami napiętnowane zostały chyba też wystąpienia antyżydowskie i głośno potępione zostało „podjudzanie jednej części społeczeństwa do nienawiści przeciwko drugiej i namawianie, aby brat podnosił rękę i używał nikczemnych gróźb przeciwko swojemu bratu, jakby obaj nie byli synami tej samej Ziemi — Ojczyzny”. Głęboka jest nasza wdzięczność dla Dostojnego Prymasa Polski, który w ciężkiej dla nas chwili podniósł swój głos protestu przeciwko szerzeniu nienawiści i niestrudzenie nawołuje do miłości, do pojednania i konsolidacji całego narodu.
Należałoby jeszcze życzyć sobie, aby te szlachetne słowa w obronie uciśnionych wypowiedziane zostały w niezawoalowanej i więcej wyrazistej formie, bo nie wiadomo, czy dociera to do wszystkich mas społeczeństwa polskiego, że ostre potępienie rasizmu dotyczy właśnie oczernianej w czambuł, prześladowanej obecnie i dyskryminowanej bezbronnej ludności żydowskiej naszego kraju.
9 maja
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
W dniu 15 maja br. w godzinach rannych popełnił samobójstwo przez powieszenie Gustaw Wajnstock, lat 56, narodowości żydowskiej, ojciec trojga dzieci w wieku 14-16 lat.
Wajnstock pełnił funkcję kierownika eksploatacji rejonowej (?) w Kluczborku, był członkiem Partii.
Ze wstępnych czynności śledczych wynika, że Wajnstock został ukarany naganą na piśmie z dnia 4 kwietnia br. za brak nadzoru służbowego. Jak wynika z przesłuchania żony jego (Aryjka), Wajnstock obawiał się zwolnienia z pracy. Żona oświadczyła nadto, że interesował się on wydarzeniami aktualnymi, w szczególności faktami zwolnień z pracy obywateli narodowości żydowskiej. Mówił wiele o tym z nią i komentował poszczególne przypadki.
Warszawa, 25 maja
Marzec ‘68. Między tragedią a podłością, oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
W czasie zajęć szkoleniowych w Wojewódzkim Zarządzie Kin jeden z dyskutantów stwierdził: „Szkoda, że Hitler nie wymordował wszystkich Żydów — mielibyśmy teraz spokój”. Na zebraniu organizacji terenowej w dzielnicy Bałuty towarzysz Zasada oświadczył: „Hitler wymordował 3 miliony Żydów, damy sobie radę z 30 tysiącami, które w Polsce pozostały”. I w tym przypadku nikt z kierownictwa POP ani z instancji nie ustosunkował się do tego „głosu w dyskusji”.
Takich przykładów w Łodzi było dziesiątki, jeśli nie setki. Sekretarzy POP wzywano do Komitetów Dzielnicowych, podawano nazwiska osób ujawnionych w czasie poprzednich „polowań” i polecano wyrzucać ich z partii. Gdy sekretarze pytali: „Ale za co?”, odpowiadano: „Jesteście dobrymi sekretarzami, znajdźcie sami powód”. [...]
Antysemityzm zaszczepia się w środowiskach, w których poprzednio nigdy go nie było. Chodzi przede wszystkim o młodzież i dzieci. Zwłaszcza dla tych ostatnich problem ten w ogóle dawniej nie istniał. Dziś bardzo częste są pytania, kierowane do rodziców, a poprzednio do nauczycieli: — jak odróżnić Żyda od innych ludzi. Na podwórkach dzieci bawią się często nie w żandarma i zbójców, nie w partyzantów i hitlerowców, a w milicjantów i Żyda. W szkołach podstawowych na lekcjach wychowania mówi się wiele o syjonizmie. Sposób referowania jest jednak taki, że dzieci pytają: to dlaczego trzymamy w Polsce Żydów? Przykład: w jednej z IV klas szkoły podstawowej nr 173, w czasie wyjaśniania pojęcia syjonista, nauczycielka na pytanie dziecka: jak poznać Żyda?, odpowiedziała: „Żydzi mają czarne kręcone włosy i długie, haczykowate nosy”. [...]
W nielicznym łódzkim środowisku żydowskim nastroje są rozpaczliwie tragiczne. Fala antysemityzmu uderzyła najmocniej w wychowaną już w Polsce Ludowej młodzież. Dla młodzieży tej nigdy przedtem nie istniał problem narodowości — całym bowiem swoim jestestwem była i jest związana z narodem polskim. Młodzież ta przeżywa prawdziwą tragedię — nie chce i nie umie pogodzić się z zaistniałą sytuacja. Równocześnie na niektórych łódzkich uczelniach zdarzają się, niestety, antysemickie wybryki. Oto przykład: gdy student Politechniki Łódzkiej, syn łódzkiego komunisty, Tepper, wyszedł na chwilę z pracowni naukowej, na jego desce do rysunków napisano: Żydzie, wynoś się do Izraela!
5 lipca
Mieczysław M. Rakowski, Dzienniki polityczne 1967-68, Warszawa 1999.
W marcu i kwietniu mówiono o syjonizmie i rewizjonizmie. Ostatnio mówi się tylko o rewizjonizmie. Czy syjonizm zniknął? Syjoniści wyślizgują się od zajmowania stanowiska. Towarzysze Gomułka i Kliszko mówili, że niektórych z nich się skrzywdziło. Uważam, że jak zszedł z sekretarza o szczebel niżej, to nie spotkała go krzywda, a będzie dalej rył. Nie widzimy tych wyrządzonych krzywd. Pytano w czerwcu 1967 o opinię klasy robotniczej. Mówiliśmy: oczyścić ze syjonistów. A teraz się przebacza krzywdy nam wyrządzone. Tu z tej trybuny członkowie kierownictwa mówili, że tym, którzy podnoszą rękę na władzę ludową, ręce trzeba urwać. Im głowę trzeba urwać. [...] Gdybyśmy policzyli miliardowe straty, na jakie narazili nas syjoniści, to byśmy zobaczyli, że starczyłoby na poprawę stopy życiowej dla klasy robotniczej, bez mobilizowania do podwyższania produkcji.
Mamy nadzieję, że towarzysze z KC, słysząc nasze wypowiedzi płynące z troski o czystość Partii, wezmą je pod uwagę i na V Zjeździe ustosunkują się do tych spraw.
Łódź, 5 października
Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
Z okazji 50. rocznicy odrodzenia Polski ciągle widujemy w telewizji naszych rządców. [...]
Punktem kulminacyjnym była akademia w Lublinie, a w niej, czytane oczywiście, przemówienie Cyrana, trwające 110 minut (obliczyliśmy z Zygmuntem [Mycielskim]). Zaczął od stwierdzenia, że Polska obecna jest suwerenna, niepodległa i co kto chce, potem zrobił wykład 50-lecia historii, pomijając oczywiście wszystko, co mu niewygodne, a więc Piłsudskiego (tylko parę kwaśnych wzmianek), Bitwę Warszawską, pakt o nieagresji Becka z Rosją, pakt Ribbentrop–Mołotow, wywózkę Polaków z Ziem Wschodnich, Katyń, Powstanie Warszawskie etc., etc., za to główne siły społeczne to oczywiście SDKPiL (paru Żydów na krzyż), KPP (dwa mandaty w pierwszym Sejmie) i PPR — żadnego AK w czasie okupacji w ogóle nie było. Olbrzymia sala z powagą wysłuchała tych bajęd, potem „Mazowsze” śpiewało pieśni rewolucyjne i ludowe. Tyle że Cyrano przyznał, iż Polska międzywojenna odegrała olbrzymią rolę, i wspomniał pozytywnie paru jej polityków (Wł[adysław] Grabski, Kwiatkowski, Poniatowski). Ale w sumie niewesołe to: „a cierpliwa publika łyka i łyka” — no, bo cóż ma robić, jak nic już nie wie i nie pamięta.
Sopot, 8 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Piszę te słowa po przeszło czterech miesiącach wyniszczającej psychicznie, biologicznie i materialnie tymczasowości, w jakiej ja i moja rodzina żyjemy od dnia złożenia wniosku o zgodę na nasz wyjazd na stałe za granicę. Do dnia dzisiejszego zgoda ta nie została udzielona.
[...]
W listopadzie 1967 r. zostałem zmuszony do nagłego opuszczenia — po 20 latach nieprzerwanej pracy — redakcji „Życia Warszawy”. W dwa miesiące później przebyłem zawał serca. Po 7 tygodniach pobytu w szpitalu nie było już mowy — z wielu zresztą przyczyn — o powrocie do poprzedniej aktywności i dawnego tempa i rodzaju pracy. Tym bardziej że koniec mojej choroby zbiegł się z wydarzeniami marcowymi, których reperkusje w odniesieniu do moich dzieci w wieku szkolnym (w atmosferze owych dni córka musiała zmienić szkołę podstawową, gdzie była uczennicą kl. VII), głęboko przeżyliśmy.
Ostateczną decyzję wyjazdu podjęliśmy jednak dopiero wtedy, gdy radykalna zmiana stała się nieodzowna dla przywrócenia równowagi psychicznej mojej żonie. Od kilku bowiem miesięcy jej stan psychiczny w połączeniu z historią jej życia (ma ona za sobą getto, Majdanek, ucieczkę z obozu i powstanie warszawskie) sprowadza się do całkowitej depresji i fizycznej już niemożności prowadzenia domu i organizowania życia rodzinnego.
Tak więc beznadziejna sytuacja domu, grożący katastrofą stan psychiczny i fizyczny żony, jej lęk o przyszłość dzieci, moje częściowe inwalidztwo i skrajne wyczerpanie nerwowe i wreszcie moja osobista odpowiedzialność za przyszłość tych trojga ludzi — przesądziły o wyborze drogi. 4 lipca br. złożyliśmy wszystkie wymagane dokumenty. [...]
Tymczasem wbrew normalnie stosowanej praktyce władz paszportowych załatwiających podobne sprawy w czasie z reguły krótszym niż dwa miesiące, nasza rodzina czeka już prawie 5 miesięcy. Nie muszę podkreślać — na tle mojego przymusowego bezrobocia i stanu psychicznego mojej żony — jaki to ma rujnujący wpływ na nas i nasze dzieci. Wszelkie próby zasięgnięcia informacji w Biurze Paszportów MSW spełzły na niczym. Jedynie w dniu, kiedy upłynął ustawowy 4-miesięczny termin podjęcia przez władze decyzji, otrzymałem pismo zawiadamiające mnie, że moja sprawa „zostanie rozpatrzona w terminie późniejszym”. [...]
Dlatego zwracam się do Was z niniejszą prośbą: proszę, abyście mocą Waszego autorytetu spowodowali, aby odpowiednie władze zechciały definitywnie załatwić naszą sprawę lub też aby mi wyjaśniono przyczyny, dla których jestem traktowany inaczej niż tyle tysięcy innych osób.
Warszawa, 18 listopada
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybów i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
Moje curriculum Vita [curriculum vitae - od red.], dość szczegółowe, załączam do listu oddzielnie. Już po napisaniu życiorysu, gdy tak przyjrzałem się samemu sobie, znów ogarnęła mnie fala pesymizmu i druga, z pretensjami – do siebie, do całego świata, do historii.
Że też to wszystko musiało się akurat mnie przytrafić! Z taką „autobiografią” przyjąć kogoś do pracy, do jakiegoś np. „radia”, na to trzeba sporo odwagi… I ja to rozumiem, usprawiedliwiam, tylko że… no właśnie, mojej sprawy to nie rozwiązuje. Sądzę wszelako, iż posiadam pewną wiedzę, określone umiejętności, które mogłyby być spożytkowane z korzyścią nie tylko dla niżej podpisanego. Nie chwaląc się, Panie Redaktorze, aktualnie niewielu ludzi z Polski posiada taką znajomość realiów i problemów, nie tylko polskich, lecz bloku sow[ieckiego] jak autor tych nieskromnych słów. Oczywiście, przepadam za dziennikarką, publicystyką, pociąga mnie ona przez swoje, przepraszam, „zaangażowanie”. Ale z takim życiorysem? Bez ukończenia wyższych studiów? Bez znajomości angielskiego czy francuskiego? Ileż tych barier!
Pewnie, z pocałowaniem ręki wszedłbym do jakiegoś „radia”, gdyby chcieli mnie tłumaczyć, jeśli pragnęliby pomóc mi stanąć na nogi w takim czy innym języku. Czy zechcą? Niby dlaczego? Roztkliwiam się nad sobą… Więc jeśli nie „radio”, może być cokolwiek, bylebym mógł możliwie szybko zebrać jak najwięcej pieniędzy, a dlaczego zaraz wyjaśnię.
Jak Panu wiadomo, przyjechałem tutaj 4 XII 1968 roku wraz z żoną (Polką…) i 3 dzieci obecnie w wieku: 19, 17 i 15 lat – po bokach synowie, w środku córka. Z różnych powodów nie możemy się dostosować: klimat, problem żony, sytuacja materialna – wystarczy jak na jedną rodzinę i na to, żeby jeszcze raz próbować dalej wędrówki. Nie mogę wszak „w ciemno” ruszać z całą rodziną, już raz to uczyniłem. Pragnę więc najpierw wyjechać samemu, przygotować grunt, zarobić trochę pieniędzy w celu sprowadzenia rodziny. Ku mojej satysfakcji i na „nieszczęście” rodziny, nie wzbogaciłem się na Polsce Ludowej. M.in. dlatego, ponieważ w moich konkretnych warunkach wzbogacenie się było możliwe tylko przy pomocy reżymu, a to oznaczało uzależnienie się od reżymu. Nie „zgrywam się” na bohatera (zresztą to tylko do Pana wiadomości), ale to fakt przecież, że wielu moich kolegów z „Polityki”, cieszących się opinią tzw. porządnych, utkwiło na dobre w mniejszych lub większych bagienkach właśnie za sprawą owej materialnej zależności, już mają co stracić… Wyjechaliśmy z Polski jako „golce”, zadłużeni, tutaj zaś długi jeszcze bardziej urosły! Z tych to przyczyn zamierzam ruszyć najpierw samemu, dlatego też tak bardzo mi zależy na szybkim zgromadzeniu małego kapitaliku, a w świetle tych planów wydaje mi się, że NRF stwarza po temu najlepsze możliwości: łatwiej o pracę, o prawo pobytu. A czekać z wielu względów nie chcę, nie mogę (żona choruje od tego fatalnego klimatu), planuję więc wyrwać się do Europy możliwie szybko, jeśli mi się uda – nawet we wrześniu.
12 sierpnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Kiedy we Francji wybuchła afera wokół sprawy dość bezczelnego wywiadu, jakiego pismu „L’Express” udzielił parę miesięcy temu Louis Darquier de Pellepoix, były pełnomocnik rządu Vichy do spraw żydowskich, odpowiedzialny za eksterminację dziesiątków tysięcy ludzi, nigdzie nie pisało się o francuskim antysemityzmie. Całe odium spadło (słusznie) na rząd Vichy i głowę człowieka odpowiedzialnego za określone czyny. Kiedy funkcjonariusze rządu PRL zawracają z granicy obywateli szwedzkich polsko-żydowskiego pochodzenia [...], prasa szwedzka, reagując ze zrozumiałym oburzeniem na te powtarzające się nietakty, usiłuje tłumaczyć to zjawisko najczęściej „tradycyjnym polskim antysemityzmem”. [...]
Zdumiewające jest [...], że na ogół nie dostrzega się skłonności odrębnego traktowania stanowiska władz komunistycznych [...] od poglądów samego społeczeństwa [...]. Wbrew propagandowym oświadczeniom, antysemityzm jest dziś, po raz pierwszy w historii Polski, antysemityzmem państwowym. [...]
W rękach władz PRL antysemityzm spełnia dwojaką funkcję. Od wewnątrz służy do zwalczania liberalnych i demokratycznych tendencji nurtujących społeczeństwo, na zewnątrz – do siania nieufności wobec nieoficjalnych inicjatyw politycznych poprzez rozszerzenie na całe społeczeństwo odium antysemickich poczynań samych władz (co, oczywiście, leży przede wszystkim w interesie sowieckiej centrali). Ludźmi, którzy są atakowani i zagrożeni, łatwiej jest rządzić. Stąd wysiłki, aby przedstawić w prasie partyjnej „międzynarodowe żydostwo” czy „syjonizm” jako siłę zagrażającą interesom Polaków. Polityka sowiecka i polityka PZPR są zgodne w przedstawianiu Żydów jako ludzi z reguły Polakom wrogich, szkalujących, szkodzących, a równocześnie ta sama polityka przyczynia się na arenie międzynarodowej do utrwalania stereotypu Polaka-antysemity, patologicznego wroga wszystkich osób pochodzenia żydowskiego.
Obiektywne istnienie antysemityzmu w dzisiejszej Polsce niczym się nie tłumaczy i gdyby sprawy pozostawić ich naturalnemu biegowi, psychologiczne jego źródła dawno by już zamarły. Stoimy przed całkowicie fikcyjnym problemem, którego jedyną realnością są perfidne polityczne machinacje, tym smutniejsze, że dokonane polskimi – mimo wszystko – rękami i na koszt Polaków i Polski.
Warszawa, kwiecień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
PPN jest rzecznikiem przywrócenia kapitalizmu w Polsce. [...] Program PPN-u ma charakter stricte burżuazyjny. Pod tym względem nie istnieją absolutnie żadne ustępstwa czy wątpliwości programowe. Okaże się, że idea ta miałaby być zrealizowana kosztem działań przeczących polskiemu doświadczeniu historycznemu (skrajny antysowietyzm i opcja na rzecz RFN). Polityczną nadbudową tego kapitalizmu miałaby być burżuazyjna demokracja parlamentarna. Tutaj jednak autor nie byłby skłonny dawać temu wiary do końca. Zdaje się, że szczególnie w tzw. opracowaniach indywidualnych występują silne tendencje antydemokratyczne, jeśli tylko niedemokratyzm miałby stać się narzędziem w walce z socjalizmem.
Częste, a tradycyjne dla reakcyjnej myśli burżuazyjnej, porównanie „totalitaryzmu sowieckiego” z „totalitaryzmem hitlerowskim”, przy jednoznacznie pozytywniejszym stosunku emocjonalnym do tego drugiego jest wskazówką wyraźną. [...] Nie są to ludzie, którym obce byłyby ambicje polityczne i chęć dojścia do władzy; nie jest to więc grupa „dyskutantów” czy „teoretyków”. Świadczy o tym bezpośrednio pkt. 3 Programu, gdzie postuluje się m.in. „wprowadzenie tysię- cy zdolnych i ambitnych ludzi na miejsce posłusznych miernot i partyjnych potakiwaczy”.
Większość tekstów nawiązuje bądź wprost przesycona jest problematyką antysemityzmu, syjonizmu, Żydów. Wyraźna jest obrona Żydów i próby eliminacji syjonizmu jako nieistniejącego. Co więcej, dokonuje się zabiegu idealizacji ludzi pochodzenia żydowskiego jako tych, którzy są zwolennikami wolności i liberalnych metod, w odróżnieniu od tzw. elementu plebejskiego, któremu odmawia się czci i wiary. [...]
Stwierdzić możemy [...], iż po przyjęciu a priori założonej tezy fundamentalnej, mówiącej o strukturalności „zła” i „nienaprawialności” systemu, dobiera się wszelkie wycinkowe, często absurdalne przykłady na potwierdzenie głoszonych tez. Autorzy tych tez nie starają się nawet o minimalną poprawność logiczną i naukowość wywodów. [...]
Opcja PPN-u na rzecz kapitalizmu jest zdecydowana i bezkompromisowa. [...] Zdaniem PPN-u to, co u nas jest strukturalne (kryzys totalny), tam stanowi możliwe do uleczenia schorzenie. Mamy więc tu do czynienia z zupeł- nym odwróceniem rzeczywistości, typowym zresztą dla nauki i propagandy burżuazyjnej.
Legionowo, maj
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
17 stycznia o godzinie 11.00 znaleźliśmy się wszyscy pod bramą największego i najpotworniejszego cmentarza świata. Trzymając się pod ręce, poszliśmy obozowymi drogami, rezygnując ze szczegółowego zwiedzania. Każdy krok był i tak wstrząsający. [...]
Idąc pod ścianą śmierci, zatrzymaliśmy się na chwilę przez blokiem nr 17, w którym jako dziecko przebywał Elie Wiesel. Był to podłużny barak, najbardziej ponury, jaki można sobie wyobrazić. Maurice Goldstein powiedział, że jesteśmy tu dla przypomnienia światu tragedii XX wieku, a ci, którzy przeżyli obóz, nie mają prawa zapomnieć i przebaczyć zbrodniarzom. Uczynić to mogą jedynie miliony spopielonych ludzi, którzy w tym miejscu... głos jego zamienił się w szloch... [...]
Obok niewielkiego krematorium przy bramie głównej odbyły się żydowskie i chrześcijańskie modły w intencji ofiar. Rabin Nowego Jorku Haskel Besser odmówił kadisz, a ksiądz Henryk Jankowski odczytał po łacinie psalm 129 De profundis. W takim miejscu wypadało tylko płakać, więc płakaliśmy razem: Polacy i Żydzi. Z krematorium poszliśmy w milczeniu ku Brzezince, długą drogą od bramy do ruin wielkiego krematorium — giganta śmierci, grobu milionów istnień, przede wszystkim z narodu żydowskiego. Wygłosiliśmy tam przemówienia.
Oświęcim-Brzezinka, 17 stycznia
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
Lechu Wałęso, nasz Przyjacielu! Przybyliśmy tu dzisiaj razem w 43. rocznicę rozpoczęcia wielkiej ewakuacji obozu. Nasze spotkanie jest również symbolicznym otwarciem konferencji, na którą prezydent Mitterrand zaprosił laureatów Nagrody Nobla. Ten dzień upływa w nastroju smutku i zamyślenia. Widzimy, do czego zmierza ludzkość, gdy zezwala na mord i ucisk. Jest więc smutne zamyślenie, ale jest i nadzieja, którą sami musimy stworzyć. Tu, gdzie zdała się mieć swój kres, musimy powiedzieć, że ludzie są godni nadziei.
Lechu Wałęso! Zapewniamy Cię, że nie zapomnimy o Tobie. Ty jesteś naszym przedstawicielem tutaj, a my będziemy Twoimi przedstawicielami na całym świecie. Będziemy mówili, prosili, przypominali. Dość cierpień.
Oświęcim-Brzezinka, 17 stycznia
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985–1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
Chciałbym podkreślić, że słowo Żyd jest określeniem rasy, a chrześcijanin określeniem przynależności religijnej.
To znaczy, że człowiek, który jest Żydem, jest nim przede wszystkim z powodu krwi, a potem dopiero z powodu swojej religii, zaś chrześcijaninem człowiek staje się wyłącznie z powodu swojej wiary.
W odróżnieniu od tożsamości żydowskiej, którą uzyskuje się w chwili narodzin, tożsamość chrześcijańska powstaje wówczas, jeśli podąża się drogą Zbawiciela, na co wskazuje zresztą samo jego imię. Nie wystarczy się urodzić, zostać ochrzczonym i wychowanym w duchu Kościoła, ponieważ żadna wiara nie jest przekazywana dziedzicznie ? zawsze jest kwestią osobistego wyboru i zachowania. Słowem chrześcijaninem człowiek staje się poprzez czyny, a nie poprzez słowa.
Żydów zamordowanych w Oświęcimiu zamordowali nie chrześcijanie, którzy uważali się za chrześcijan ale Niemcy, którzy uważali się za chrześcijan i którzy utracili prawo, aby się za takich uważać w chwili, kiedy popełnili pierwsze morderstwo. Żyd przestaje być Żydem dopiero w chwili kiedy umiera; chrześcijanin |bez trudu może zginąć na długo przed śmiercią fizyczną. To co stało się w Oświęcimiu było triumfem bestii w człowieku, a bynajmniej nie dramatem religijnym.
16 października
„Gazeta Wyborcza” nr 114, z 16 października 1989.
Za miesiąc minie 44. rocznica pogromu dokonanego na ludności żydowskiej w Kielcach. Ten zbiorowy mord jest najbardziej ponurym wydarzeniem w historii stosunków między Polakami a Żydami w ciągu ostatniego półwiecza.
Ktokolwiek i w czyimkolwiek interesie sprowokował pogrom, zabójcami byli rodacy i dokonali tego na polskiej ziemi.
Antysemityzm nie zniknął z naszego życia zbiorowego. Nadal musimy walczyć z jego pozostałościami i bronić się przed jego powrotem.
Z innych krajów Europy dochodzą wiadomości o haniebnych ekscesach antysemickich. Tym ważniejsza jest pamięć o tym, co wydarzyło się w Kielcach 4 lipca 1946 roku.
Dlatego proponuję, by na miejscu pogromu wmurować tablicę, która byłaby uczczeniem pamięci niewinnych ofiar, wyrazem żalu i ostrzeżeniem dla przyszłych pokoleń.
5 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 295, 5 czerwca 1990.
W 50. rocznicę wybuchu powstania w warszawskim getcie zwracamy się do doktora Marka Edelmana, ostatniego dowódcy bohaterskich żołnierzy Żydowskiej Organizacji Bojowej, z wyrazami szacunku, podziwu i solidarności.
Jest Pan dla nas żywym symbolem walki z totalitarną przemocą, z ideologią i praktyką ludobójstwa. Heroiczny zryw Żydów z getta warszawskiego jest i będzie znakiem nadziei dla stojących wobec nowych wyzwań pokoleń.
Prosimy o przekazanie wyrazów naszego szacunku żyjącym bojowcom ŻOB: [Chajka Bełchatowska-Spigel, Masza Glajtman-Putermilch, Pnina Grynszpan-Frymer, Aronowi Karmiemu, Simche Rotemowi (Kazimierzowi Ratajzerowi), Bronisławowi Spigelowi.
Balcerowicz Leszek [i in.]
19 kwietnia
„Gazeta Wyborcza” nr 91, 19 kwietnia 1993.
W 50. rocznicę wybuchu powstania w warszawskim getcie zwracamy się do doktora Marka Edelmana, ostatniego dowódcy bohaterskich żołnierzy Żydowskiej Organizacji Bojowej, z wyrazami szacunku, podziwu i solidarności.
Jest Pan dla nas żywym symbolem walki z totalitarną przemocą, z ideologią i praktyką ludobójstwa. Heroiczny zryw Żydów z getta warszawskiego jest i będzie znakiem nadziei dla stojących wobec nowych wyzwań pokoleń.
Prosimy o przekazanie wyrazów naszego szacunku żyjącym bojowcom ŻOB: [Chajka Bełchatowska-Spigel, Masza Glajtman-Putermilch, Pnina Grynszpan-Frymer, Aronowi Karmiemu, Simche Rotemowi (Kazimierzowi Ratajzerowi), Bronisławowi Spigelowi.
Balcerowicz Leszek i inn.
19 kwietnia
„Gazeta Wyborcza” nr 91, z 19 kwietnia 1993.
Wielce Szanowny Panie Premierze, sprawa krzyży oświęcimskich nie przestaje niepokoić Polaków, obrażać Żydów, zaprzątać światową opinię. Jest to tym bardziej zdumiewające, że na przeniesienie krzyży wyrazili zgodę biskupi, działając w duchu sprawiedliwości i pojednania. Tymczasem obrońcami krzyża mienią się także ludzie o kryminalnej przeszłości, dążąc najwyraźniej do wzniecenia awantur i nieporządków w Oświęcimiu i całej Polsce. Czas położyć temu kres, nie chować się za zbędnymi procedurami. Za porządek w państwie odpowiedzialny jest rząd. Wielce Szanowny Panie Premierze! Prosimy o położenie kresu prowokacjom i awanturom w Oświęcimiu. Tak, abyśmy mogli pochylić się godnie i spokojnie nad prochami męczenników.
Jan Błoński, Józef Gierowski, Czesław Miłosz, Władysław Stróżewski, Wisława Szymborska, Jerzy Turowicz
29 września
„Gazeta Wyborcza” nr 228, 29 września 1998.
Wszystkie nowe krzyże na Żwirowisku zostaną usunięte. Polski rząd jest zdeterminowany, by uczynić to jak najszybciej. Nie możemy jednak łamać polskiego prawa. Jeśli niezawisłe sądy, których decyzje - niezależnie od naszych opinii - musimy uszanować, będą zwlekały z podjęciem ostatecznej decyzji, zostaniemy zmuszeni do szukania innych prawnych rozwiązań. Nowym instrumentem, pozwalającym na rozwiązanie tego problemu - a także wszystkich podobnych, które mogą powstać w przyszłości - będzie nowa ustawa o ochronie miejsc pamięci i martyrologii, której założenia były już Państwu wcześniej zaprezentowane.
[...]
Szanowni Państwo, chciałbym raz jeszcze powiedzieć wyraźnie, że wszystkie nowe krzyże zostaną usunięte.
Mój rząd traktuje dialog polsko-żydowski w sposób priorytetowy. Nie chciałbym, aby kryzys wokół Żwirowiska spowodował odsunięcie w cień wszystkich tych nowych i dobrych rzeczy, które zaszły ostatnio w stosunkach polsko-żydowskich. Uczestnicząc niedawno w uroczystości redydykacji synagogi we Wrocławiu, pytałem – „jakkolwiek usprawiedliwione są żądania, zrozumienie i szacunek dla naszej duchowości i wrażliwości, czy przestaniemy rozdrapywać rany naszych starszych braci? Kiedyż zrozumiemy, że w takich sytuacjach rozdrapujemy rany Tego, który nas stworzył, i nasze własne?” – wierzę, że zaczynamy rozumieć.
ok. 2 grudnia
„Gazeta Wyborcza” nr 282, z 2 grudnia 1998.
Mija następna, już 56. rocznica likwidacji krakowskiego getta. W dniach 13 i 14 marca 1943 r. niemieccy okupanci przepędzili naszych rodaków, Żydów, z zamkniętej dzielnicy żydowskiej, utworzonej w Podgórzu, do obozu koncentracyjnego w Płaszowie.
Centrum Kultury Żydowskiej, stowarzyszenie Festiwal Kultury Żydowskiej i Koło Krakowskie Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Izraelskiej organizują w niedzielę bliską tej rocznicy Marsz Pamięci.
Chcemy uczcić cierpienia i śmierć ofiar i przejść wspólnie z placu Bohaterów Getta, spod byłej apteki Tadeusza Pankiewicza, pod pomnik na terenie byłego obozu w Płaszowie.
13 marca
„Gazeta Wyborcza” Kraków nr 61, 13 marca 1999.
Niewiele jest miast w Europie, które by były poddawane takim mitologizacjom jak Wilno. [...]
Ponieważ mamy tutaj dyskutować o pamięci zbiorowej, muszę wyznać, że prawdę historyczną uważam za możliwą, w pewnych granicach, i że jest ona bardzo potrzebna.
Zawód historyka na tym właśnie polega, że musi on wierzyć w możliwość dotarcia do prawdy obiektywnej, innej niż mity, które na faktach narosły, i grzebiąc się w archiwach, szuka do tej prawdy dostępu. Ale w tej samej sytuacji co historyk jest poeta czy prozaik, jeżeli pisze na tematy wzięte z historii miasta, bo jego dzieło, jeżeli nie ma oparcia w rzeczywistości, nie będzie trwałe.
Niestety, ustalić, "jak to naprawdę było", jest bardzo trudno. Ludzie, którzy niegdyś żyli i ich sprawy nie są zostawione w spokoju raz na zawsze, ale bez ustanku dostarczają materiału przeróbkom i świadomym albo nieświadomym manipulacjom w interesie ludzi żywych. W takim mieście jak Wilno są to w pierwszym rzędzie interesy grup etnicznych czy językowych.
Mam 89 lat, wyrosłem tutaj, w tym mieście, i przyznaję się, że Wilno jest dla mnie ciężarem. Oczekuje się tu ode mnie, że będę mówić same miłe rzeczy, nie urażające nikogo. Ja natomiast nie jestem dyplomatą, choć oczywiście zależy mi na dobrych stosunkach pomiędzy Polską i Litwą. Niestety, przyjeżdżając do Wilna, zawsze mam wrażenie, że trzeba tu chodzić jak po cienkim lodzie i że nie wystarcza tutaj być człowiekiem, bo każdego natychmiast zapytają, czy jest Litwinem, czy Polakiem, Żydem czy Niemcem, jakby ponury wiek XX, wiek etnicznych podziałów, trwał tu dalej w najlepsze.
[...]
Nie wiem, co myślą dzisiaj wileńscy Litwini, a zwłaszcza ich poeci i prozaicy. Są tutaj, pomijając nieliczne wyjątki, przybyszami i dlatego nie mogą uniknąć stawiania sobie pewnych pytań dotyczących własnej tożsamości. Świadomie poruszam teraz sprawę bardzo drastyczną. Sentymentalny patriotyzm skłania ich do radości i triumfu, bo odzyskana została stara stolica Litwy. Szukają też śladów litewskości zachowanych pod pokostem polonizacji i szczycą się litewskim pochodzeniem architekta Gucewicza. A przecie wiedzą zarazem, że to tylko powierzchnia, słowa na pożytek publiczny, i że każdy z nich musi uporać się w samym sobie z o wiele trudniejszym problemem - jak uznać to całe dziedzictwo za swoje, jak włączyć się w łańcuch następujących po sobie pokoleń w tym mieście. Może to dokonać się jedynie przez poszukiwanie prawdy, i to nie tylko prawdy o datach i wydarzeniach, ale emocjonalnej prawdy poszczególnych ludzi, którzy tu żyli. [...]
I na zakończenie mego referatu posłużę się przykładem, który wskazuje, jak trudno jest wniknąć w prawdę, jeżeli jest ona cudzą prawdą, innego człowieka. Istnieje obraz namalowany przez wileńskiego malarza, dla mnie przejmujący. Jego autor Ludomir Ślendziński był jednym z najbardziej znanych malarzy Wilna w okresie międzywojennym. [...] Otóż Ślendziński, opuszczając Wilno w roku 1945, namalował nieco baśniowy portret miasta jako feerii wież kościelnych i obłoków. Nazwał to "Oratorium". Obraz jest przechowywany w muzeum dzieł Ślendzińskiego w Białymstoku. Ja osobiście nazwałbym "Oratorium" hymnem pochwalnym na cześć piękna architektury wileńskiej, a zarazem pieśnią żalu. I ten lament wygnańca pozostanie na zawsze w historii miasta, kiedy nikt już nie będzie pamiętać o podziale na zwycięzców i zwyciężonych.
Wilno, 2 października
„Gazeta Wyborcza” nr 235, 7 października 2000.