20 września sformowana kolumna wymaszerowała w kierunku Uściługu pod dowództwem generała Smorawińskiego. Jednak na drodze tuż za koszarami 27 pułku artylerii, w lesie, zatrzymano całą kolumnę i oznajmiono, że na skutek zaszłych zmian w sytuacji międzynarodowej oficerowie złożą broń i od tej chwili uważani są za jeńców wojennych. Jakakolwiek obrona była niemożliwa, a to dlatego, że kolumna była otoczona czołgami, a szeregowcy byli rozbrojeni. Kolumnę zawrócono w kierunku na Łuck. Wszyscy staliśmy się jeńcami.
Włodzimierz Wołyński, 20 września
Piotr Żaroń, Agresja Związku Radzieckiego na Polskę 17 września 1939. Los jeńców polskich, Toruń 1998.
Żołnierze!
Najazd bolszewicki na Polskę nastąpił w czasie wykonywania przez nasze wojska manewru, którego celem było skoncentrowanie się w południowo-wschodniej części Polski tak, by mając dla otrzymywania zaopatrzenia i materiału wojennego komunikację i łączność przez Rumunię z Francją i Anglią móc dalej prowadzić wojnę.
Najazd bolszewicki uniemożliwił wykonanie tego planu.
[...] Choćby warunki Waszego życia były najcięższe, musicie przetrwać, nie zapominając, że jesteście żołnierzami, których obowiązuje dyscyplina i honor żołnierski. Ci, którzy ulegając słabości ducha albo podszeptom obcych agentów sieją wśród Was zwątpienie i chcą w Wasze szeregi wprowadzić rozprzężenie — ci ludzie są na usługach wroga.
Trzeba zacisnąć zęby i przetrwać. Położenie się zmieni, wojna jeszcze trwa.
Będziecie jeszcze bić się za Polskę i wrócicie do Polski przynosząc Jej zwycięstwo.
Rumunia, Craiova, 20 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Mężczyźni, kobiety, dzieci, cywile i pozostałe w mieście grupki żołnierzy i oficerów — wszyscy razem. Nie ma czasu na sen i odpoczynek, nie ma w sercu miejsca na strach, na skargę, na zwątpienie — jest tylko wspólna wola: „Bronić się!”.
Na czele obrony miasta staje jego stary wiceprezydent, Roman Sawicki. Pierwszym naszym odruchem jest kopanie okopów i zapór przeciwczołgowych. Na wezwania powtarzane przez megafony zbierają się tysięczne rzesze ludzi z łopatami. Kopiemy rowy i stawiamy zapory na wszystkich możliwych drogach wiodących do miasta. Nie mamy przecież wywiadu, nie wiemy, z jakiej strony i który z dwu wrogów na nas uderzy.
Grodno, 20 września
Grażyna Lipińska, Jeżeli zapomnę o nich…, Paryż 1988.
Na most wjeżdża olbrzymi czołg, przerywa bez trudu nasze zapory, za nim drugi, trzeci, czwarty. Trzepoczą na nich czerwone chorągiewki. Na pierwszym czołgu bukiet kwiatów; gdzieś go kwiatami przywitano, ale nie w Grodnie. Żołnierz polski na przyczółku mostowym wali z działka przeciwlotniczego, przepuścił jednak pierwsze czołgi, trafił w czwarty, który zanim zdążył wjechać na most staje w płomieniach. Czołg pierwszy jest już na ulicy Mostowej i strzela w koszary. Celnie rzucona przez żołnierza butelka z benzyną wystarcza — czołg się pali. Jeden z czołgistów wyskakuje i płonąc pada koło dymiącej maszyny. Kiedy [...] podchodzimy do niego, jest martwy, twarz nie jest spalona i — o dziwo — zupełnie spokojna, płoną tylko brzuch i wnętrzności. Nakrywamy go zestrzelonymi gałęziami kasztanów.
Grodno, 20 września
Grażyna Lipińska, Jeżeli zapomnę o nich…, Paryż 1988.
Czołg strzela [z parku] w kierunku budynków poczty i KKO [Komunalnej Kasy Oszczędności]. Patrzę na to w odrętwieniu, ledwie pojmując, co się dzieje; nie słyszę prawie tych nowych i nie znanych mi dotąd odgłosów wojny. Dopiero bliski wystrzał stojącego koło kina „Apollo” działka doprowadza mnie do przytomności. Walą do tego czołgu w parku, który przerywa ostrzeliwanie budynków na ulicy Orzeszkowej, zwraca lufę w stronę działka i przy okazji moją, a następnie rusza ostro naprzód. Teraz wszystko zaczyna nabierać tempa: czołg strzela, wybuch pocisku, huk, kawałki cegieł, kurz, brzęk tłukącego się szkła. Strzela również działko spod kina. Na pancerzu czołgu jakieś błyski, zgrzyt gąsienic o bruk, czołg jest tuż-tuż, przetacza się obok mnie, dymiąc spalinami. Ogromny huk, jakieś zgrzyty, krzyki. Słyszę to wszystko, leżąc przerażony pod murem... A chciałem być bohaterem i brać udział w obronie Grodna. Jak wielka jest różnica pomiędzy rzeczywistością a marzeniami... Wtem słyszę czyjś zdyszany głos: „Rzucaj tę butelkę! Prędko, po cholerę ją trzymasz, wstawaj!”. Przytomnieję, obok mnie stoi żołnierz, prawdopodobnie z obsługi działka.
Nie bardzo wiedząc, co czynię, poderwany tym krzykiem, wybiegam na ulicę Dominikańską, widzę czołg stojący w szerokich obrotowych drzwiach kina, a pod nim zniszczone działko. Gąsienice przesuwają się z ogromnym hałasem do tyłu, robię kilka kroków i rzucam z całej siły butelką, która [...] rozbija się na pancerzu — od razu bucha duży płomień.
Grodno, 20 września
Czesław Grzelak, Wilno–Grodno–Kodziowce 1939, Warszawa 2002.
Wczoraj wieczorem strzelali Polacy w skrytobójczy sposób do obywateli Rzeszy Niemieckiej. Kara za ten potworny czyn została już wykonana.
Aby uniknąć dalszych napadów, grożących życiu obywateli Rzeszy Niemieckiej, dzisiaj zaaresztowano 20 zakładników z wszystkich warstw ludności. Ci zakładnicy zostaną natychmiast w trybie doraźnym rozstrzelani, jeżeli się zdarzy napad na obywateli Rzeszy [...].
Mężczyźni zamieszkujący domy, z których padną strzały, zostaną zbiorowo pociągnięci do odpowiedzialności i w trybie doraźnym rozstrzelani.
Kraków, 20 września
Stanisław Dąbrowa-Kostka, Hitlerowskie afisze śmierci, Kraków 1982.
Z generałem Sikorskim spotkałem się właściwie po raz drugi w życiu, właśnie w Bukareszcie, po rozgromie Polski.
[...] Był upalny dzień i generał, który chodził po mieście, był zmęczony; zdjął trzewiki i w skarpetkach siedział na łóżku, a ja naprzeciwko niego — na krześle. Jak wszyscy wówczas generał zaczął rozmowę od „przyczyn klęski”. Na ten temat każdy miał swoje opinie, przeważnie wyrażane w sposób gwałtowny, jak też recepty na to, co należało zrobić.
Generał jednak powiedział: „No przecież jasne jest, że myśmy tej wojny wygrać nie mogli. Ale że ta przegrana nastąpiła w takiej formie i w takim tempie — to po temu muszą być jakieś przyczyny, jakieś błędy, niedopatrzenia i nieudolności. Chciałbym, aby mi pan to po swojemu opowiedział, co pan o tym rzeczywiście myśli. Przecież pan w swojej karierze stykał się bliżej z całym szeregiem spraw dotyczących przygotowań do wojny niż ja, będący z daleka”.
Bukareszt, 20 września
Jan Kowalewski, Cykl rumuński, „Zeszyty Historyczne” z. 6, 1964.
W domu coraz ciężej. Wszystkie zapasy wyczerpane. Coraz częściej doskwiera nam głód. W czasie jednego z wypadów na miasto chwyta mnie nalot przy dworcu. Przejście Marszałkowską niemożliwe. Chronię się w bramie nawpółuszkodzonego domu. Znalazło się tam również trzech mężczyzn i dwie kobiety. Ludzie ze sfer pracujących. Słychać detonacje bomb. Sklepienie drży nad głowami. Wywiązuje się krótka rozmowa:
— Najgorszy to ten głód — mówi jedna. — Do huku to już się przyzwyczaiłam, ale w domu trzy gęby głodne, którym nie mam co dać jeść. Jak tak dalej pójdzie, to już te cegiełki przyjdzie nam pogryzać.
— Wczoraj — powiada druga — poleciałam na plac Zbawiciela, bo powiadali, że tam chleba dostanę. Ogon długi. Stoimy i czekamy… Zaczął się nalot. Nikt się nie ruszył, żeby miejsca w kolejce nie stracić. Naraz, jak się jedna cholera opuści, jak zacznie się po nas przejeżdżać, to kilku ubili na miejscu. Reszta stała dalej! Niech tam! Lepsza śmierć od kulki, niż z głodu. Mój wyrwał się wczoraj na Ochotę, żeby kartofli wygrzebać, takie ci sobie na nich urządzili polowanie — jak do kaczek w polu strzelali. Jeden sobie fiknął, to drugi — wszystko jedno, kartofle grzebał. Wczoraj — powiada któryś z mężczyzn — ulotki rzucali. Straszą, że jak się nie poddamy, to nas gazami wytrują.
— Co? — wrzasnęła kobieta. — Gazami chcą nas truć psubraty? Cholera ich prędzej wydusi, niż się poddamy!
I tu się posypał grad odpowiednich warszawskich powiedzonek pod adresem najeźdźcy. Tym ludziom tak przed chwilą zmęczonym i głodnym nikt nie ma prawa powiedzieć: „Poddajcie się”.
Warszawa, 20 września
X.Y. [Anna Jachnina], Pamiętnik z obrony Warszawy, Warszawa 1942.