Rząd Rzeczpospolitej Polskiej zwraca się niniejszym do wszystkich obywateli państwa o zachowanie spokoju w chwili, kiedy sytuacja wymaga wydania zarządzeń ochronnych.
Rząd zapewnia całą ludność, że pod rozkazami Naczelnego Wodza będzie z największym natężeniem sił i niezachwianą wiarą w zwycięstwo Polski i jej sprzymierzeńców prowadził dzieło obrony państwa do końca.
Warszawa, 6 września
„Robotnik” nr 248, z 6 września 1939.
Opuszczanie Warszawy w warunkach niepewności co do dalszych losów stolicy budziło uczucie ciężkie i ponure. Potęgował je widok uchodźców na ciemnych, brudnych i zatłoczonych ulicach, wiodących ku mostowi Poniatowskiego. [...] Szosa Warszawa–Siedlce była zapełniona samochodami, wozami konnymi, a nawet uchodźcami pieszymi.
Droga Warszawa–Siedlce, 6 września
Stanisław Kopański, Wspomnienia wojenne 1939–1946, Warszawa 1990.
Około godziny 2.00 wyrwał nas ze snu silny dzwonek do drzwi. Otworzyliśmy. To przyszli sąsiedzi. Twarze mieli rozgorączkowane i niespokojne. Mówili, że Niemcy są już niedaleko. [...]
Wyszłam na balkon. [...] Pode mną rozciągała się ulica zatłoczona ludźmi i wozami. Wszystko ciągnęło w kierunku Rynku Bałuckiego. Wozy, kobiety z dziećmi w wózkach i na rękach, mężczyźni z tobołami. Wśród tego chłopi gnali bydło. Głosy krów i kóz mieszały się z płaczem dzieci. Zadawało się, że kto żyje, ucieka z miasta. [...]
Zarząd miasta, cała warstwa urzędnicza i policja opuściły w nocy Łódź. Wypuszczani więźniowie ciągnęli przez ulice w więziennych ubraniach. Panował zupełny chaos. [...] Przez Łódź zaczęły przeciągać cofające się wojska polskie. [...] Po południu wróciła część tych, którzy uciekli w nocy. Nie byli w stanie iść dalej. Mówili, że wszystkie drogi roją się od ludzi i wojska, a nad głowami latają niemieckie samoloty. Bomby rozszarpują ludność cywilną.
Łódź, 6 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
Wyjechaliśmy za miasto, aby w miejscach z dala widocznych, jak Bielany, kopiec Krakusa, zatknąć białe chorągiewki na znak, że miasto nie będzie bronione. [...]
[Stanisław] Klimecki [prezydent Krakowa] powrócił niezmiernie blady i w krótkich słowach poinformował mnie o tym, co widział: „Gdy podjechałem na most Piłsudskiego od ulicy Stradom i Krakowskiej, powitał mnie strzał z pistoletu. Z okna samochodu wywiesiłem chusteczkę do nosa, pragnąc dać znać, że przyjechałem w pokojowych zamiarach. Podszedł do mnie oficer niemiecki zapytując, kto jestem i czego sobie życzę. Odpowiedziałem, że jestem prezydentem miasta i że w Krakowie nie ma żadnej jednostki wojskowej, Kraków jest więc miastem otwartym. [...] Dowódca uprzedził mnie, że odpowiadam głową za prawdziwość mojego oświadczenia i wydał polecenie, by prezydium miasta oczekiwało go punktualnie o godzinie dziewiątej w sali rady miejskiej. Wydał widocznie odpowiednie rozkazy swoim oddziałom, gdyż zobaczyłem wystrzelenie rakiety, prawdopodobnie jako znak odwołania natarcia na miasto”.
Kraków, 6 września
Wincenty Bogdanowski, zbiór rękopisów Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego (UJ), sygn. 6/68=III 9869.
Względy strategiczne i chęć uchronienia czcigodnych zabytków Krakowa oraz setek tysięcy cywilnej ludności przed skutkami bombardowania skłoniły dowództwo wojsk polskich do wycofania się dziś z miasta.
Wzywamy wszystkich obywateli do zachowania pełnego godności spokoju w tej doniosłej chwili dziejowej i niestawienia oporu zarządzeniom władz wojskowych niemieckich, którym prezydent dr Klimecki wydał klucze miasta.
Kraków, 6 września
„Gazeta Krakowska” nr 2, z 6 września 1939.
Rozchodzi się wieść: armia niemiecka wkracza w mury naszego miasta. Zalega wielka cisza, ludzie siedzą po domach [...]. W parę godzin później ulicami suną formacje nieprzyjacielskie: wspaniałe tanki, zmotoryzowane oddziały, olbrzymie armaty ciągnięte przez doborowe konie. Na nich siedzą dumni, kamienni wprost żołnierze niemieccy — zwycięzcy! Ulica Karmelicka, którą to wojsko przeważnie wkraczało, dudniła głucho i groźnie, a grupki ludzi w niemym przerażeniu patrzyły na tych „niezwalczonych” Niemców. Ciężar wielki spadł na serca nasze i tak czuliśmy się mali, nic nie znaczący, nieszczęśliwi...
Kraków, 6 września
Zofia Piotrowiczowa, zbiór rękopisów Archiwum UJ, sygn. DXI/2.
Rząd sowiecki czyni wszystko, aby zmienić nastawienie tutejszej ludności wobec Niemiec. Prasa jest jakby odmieniona. Ataki na postawę Niemiec nie ustały całkowicie, jednakże prezentacja wydarzeń międzynarodowych opiera się przeważnie na niemieckich źródłach informacyjnych, z księgarń usuwa się literaturę antyniemiecką. [...]
Ludność wyraża obawę, że Niemcy po pobiciu Polski mogą zwrócić się przeciwko Związkowi Sowieckiemu.
Moskwa, 6 września
Janusz Piekałkiewicz, Polski wrzesień. Hitler i Stalin rozdzierają Rzeczpospolitą, przeł. Michał Miziorny, Warszawa 1999.
Późnym wieczorem radio podało — i potem kilkakrotnie powtórzyło — wiadomość, że Niemcy przerwali front i że w bliskim czasie już stanąć mogą pod Warszawą; że wobec tego wzywa się ludność Warszawy do masowego udziału w akcji kopania okopów. Dla mojej dzielnicy jako punkt zborny dla osób zgłaszających się do pracy wyznaczono plac Unii Lubelskiej. W nocy, w ciemnościach pogotowia przeciwlotniczego, ulice zaroiły się. Przez Marszałkowską, pogrążoną w ciemności, przeciągały dwie fale ludzi: jedna na plac, na miejsce zbiórki, druga w przeciwnym kierunku, widać już po otrzymaniu poleceń. Słychać było okrzyki nazw ulic i numerów domów, którymi sąsiedzi nawoływali się, aby się nie pogubić, i brzęk łopat, niesionych przez część wezwanych. […] Upłynęły dwie godziny, nim oddział z mojej ulicy (przez ten czas już porządnie przerzedzony) otrzymał rozkaz wymarszu na robotę w określonej dzielnicy. Kopanie okopów trwało w jednych punktach do rana, w innych do południa. Sprowadzono trochę „kopaczy” nowych, wyłapanych na ulicach, zasadniczo jednak pracowali „ochotnicy” z nocy, teraz już traktowani jako przymusowo zwerbowani. Ludzie do tej roboty nie przyzwyczajeni po paru godzinach już ledwo podnosili łopaty.
Warszawa, 6/7 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, tom I, Warszawa 1962.
Wieczorem jedliśmy kolację w karczmie, gdy w niskich drzwiach pojawiła się wysoka postać ambasadora szwedzkiego. Od razu podszedł do mnie i zapytał: „Czy słyszał pan, że natychmiast jedziemy dalej? W tej chwili dowiedziałem się, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych opuszcza Nałęczów, a z nim również my wszyscy. Z frontu dotarły bardzo niepokojące wieści”. [...]
Pospieszyłem do Domu Zdrojowego. W źle oświetlonej bramie panował wielki ruch. Przy wyjściu leżały rzucone na siebie kufry, podręczne torby. W holu zobaczyłem Szembeka.
— Czy to prawda, że jedziemy dalej? — spytałem.
— Tak — odpowiedział krótko. — Jedziemy do Krzemieńca.
— Kiedy?
— Teraz, natychmiast. [...] Nie można tu myśleć o spokojnej pracy. [...]
Według słów hrabiego Szembeka okolica Nałęczowa stała się strefą operacyjną. Jeśli to prawda — a mówił to sekretarz stanu, wieczny optymista — to znaczy, że Polska już zginęła. To niemożliwe, by przy tak silnym i szybkim natarciu niemieckich sił zbrojnych, niezmobilizowana do końca, w stale zakłócanym nalotami przemarszu, cofająca się armia polska mogła zatrzymać niemieckiego olbrzyma.
[...]
Rząd polski wycofywał się do granicy ze Związkiem Sowieckim. Czy stamtąd też będziemy uciekać? Dokąd? Prawie na głos wypowiedziałem smutną sentencję: „Finis Poloniae!”. [...]
Była jeszcze ciemna noc, kiedy wreszcie wyruszyliśmy w kierunku Krzemieńca.
Nałęczów, 6 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.