19 II 68 Poniedziałek. Rano. Słońce, trochę śniegu. Dorotka jedzie do przedszkola na saneczkach. Kiedy wracam z przedszkola, dzwoni Dejmek i prosi, żebym zaraz przyszedł. Jest godzina 9.20. Dejmek bardzo zmieniony.
[...] Podaje mi kilka stron maszynopisu i wprowadza do dawnego sekretariatu (tego od Wierzbowej).
— Nie mogę się od tego wykręcić — oświadcza v niech pan to przeczyta. Widzę, że to znów wywiad dla „Życia Warszawy”. Tekst Dejmka, ale mocno skrócony w porównaniu z tym, który czytałem 16 II w nocy. — Co pan na to?
— Nadal jestem przeciwny.
— Nie dziwię się, ale ja się chyba od tego nie wykręcę. Żeby pan wiedział, jaką „platformę” oni mi tu wczoraj przywieźli.
Opowiada, że teraz największą presję wywiera na niego Cyrankiewicz przy pomocy swoich ludzi. O 11 ma znowu posiedzenie w KC. Jest bardzo zmęczony, leci z nóg.
[...]
O godz. 13 z minutami wchodzi bardzo zadowolony.
— Tekst odrzucili, a ja się podaję do dymisji.
Oddycham z ulgą. Z pewnością nie ma już dla niego innego wyjścia. Nalewam mu resztę Marleta, jaka mi została. Potem Dejmek kładzie sobie na kolanach książkę, prosi o kartkę papieru i zaczyna pisać mrucząc pod nosem:
— Do Pana Ministra Lu...
— Tak się nie pisze – wtrącam. Pisze się: „Obywatel Lucjan Montyka Minister Kultury i Sztuki”. Dejmek poprawia i mruczy dalej:
— Wielce Szanowny Obywatelu...
— W liście można już pisać „Panie”.
— Rzeczywiście. Ja już jak dziecko, k...
Warszawa, 16 lutego
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
Dzwoni telefon.
— Powiedz, że już leżę! — wołam do żony, która wychodzi na korytarz. Żona wraca jednak po chwili, mówiąc:
— Wstawaj, Dejmek.
Dejmek mówi spokojnie, ale bardzo dobitnie.
— Dowiedziałem się, że pan pilnie chce ze mną rozmawiać.
— Gdyby to panu nie robiło różnicy, to prosiłbym przyjść teraz, bo właśnie mam chwilę czasu.
— Teraz?
— Tak.
— Dobrze, to będę za jakieś dwadzieścia minut.
Ubieram się, rozmawiając z żoną, która jak zwykle zachowuje absolutny spokój. Jest 21.45.
— Gdyby nas wywieźli na Sybir — mówię, wychodząc — to wiesz.
— Nic nie wiem — odpowiada flegmatycznie.
Dejmek czeka na mnie w swoim gabinecie.
— Chyba się napijemy herbaty — mówi tym samym tonem, co przez telefon, bierze z biurka jakieś papiery i prowadzi mnie na drugi koniec korytarza. Wchodzimy do magazynu bibliotecznego, pełnego półek ustawionych w poprzek pokoju. Tu, jak sądzi Dejmek, nie ma podsłuchu.
— Proszę, niech pan to przeczyta — mówi, dając mi do ręki kilka stron maszynopisu. Jest to wywiad dla „Życia Warszawy”, w całości napisany przez jakieś władze partyjne. Od Dejmka żąda się, aby się zgodził na opublikowanie tego tekstu jako swego w niedzielnym numerze.
— No i co? — pyta, kiedy odkładam maszynopis.
— Pomysł obelżywy, a tekst bezczelny.
— Toteż go odrzuciłem. Ale napisałem własny. Niech pan i ten przeczyta. Jutro idę do KC i do jutra muszę podjąć decyzję.
Tekst Dejmka jest oczywiście zupełnie inny, ale kompromisowy.
— Moim zdaniem — mówię — i tego nie może pan ogłosić.
Z krótkiej rozmowy wynika, że Dejmek właściwie słabo się orientuje w tym, co się dzieje poza teatrem, więc na jego prośbę zaczynam charakteryzować sytuację, nastroje, postawę społeczeństwa. Niektóre szczegóły, jak np. wiadomości o zebraniu szczecińskim, a także o zachowaniu Erwina Axera, robią na nim wielkie wrażenie.
— Jezus Maria! — woła w pewnej chwili, zdejmując okulary i przecierając oczy.
— Sprawa Dziadów — stwierdzam na zakończenie — jest obecnie symbolem wszystkich rzeczy, których ludzie nie mogą się wyżec, jeżeli chcą być ludźmi. Każda próba zastąpienia tego symbolu słowami, a zwłaszcza wykrętnymi, rozczaruje wszystkich. Każdy poczuje się zawiedziony, a najbardziej młodzież, szczególnie aktorska. Jeśli z tej sprawy — przy pana udziale — znów zrobi się pospolita afera, to ci młodzi ludzie stracą wiarę.
— Stracą wiarę we wszystko — powtarza Dejmek, kiwając głową, sam bierze do ręki swój tekst i czyta go przez chwilę. — Tak, to jest do d... Chyba powinienem milczeć. I chyba tak zrobię.
16 lutego
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
Jestem studentką III roku wydziału filozofii. Dnia 16 lutego br. O godz. 20-ej wieczorem zostałam zatrzymana przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa MSW na ulicy i przewieziona do Pałacu Mostowskich. Zasłyszane wówczas zdania do tego stopnia mną wstrząsnęły, że pragnęłabym pokrótce streścić je, a niektóre dokładnie zacytować. I tak usłyszałam:
1. Jak się pracuje pani między Żydami?
2. Ilu było Żydów wśród zbierających podpisy w związku z Dziadami?
3. Pani taka inteligentna i nie zauważyła zalewu żydostwa na katedrach u pani na wydziale.
4. Pani rozumie, że my Polacy musimy wreszcie dojść do głosu, bo tak długo, jak Żydzi zajmują wszystkie stanowiska, Polacy wybić się nie mogą. I tak np. dla pani może nie wystarczyć miejsca w katedrze.
A oto jakie podawano; mi przykłady na to, jak „Żydki popierają Żydków”:
a) Żydek Baczko (profesor UW) wylansował Piotra Hoffmana.
b) Przełęcki, Żydka Zabłudowskiego (pierwszy docent, drugi — doktor).
c) Chyba pani zauważyła, jaką reklamę zrobiły Żydki Andrzejowi Rapaczyńskiemu i Włodkowi Rabinowiczowi (obaj są bezspornie najzdolniejszymi studentami na wydziale).
5. Pani jest przecież czystej krwi aryjką.
6. My rozumiemy, że niektóre panie podniecają się do innych ras. I tak np. niektóre lubią Murzynów, a inne Żydów.
7. Czy pani w dalszym ciągu upiera się przy polskości tego starego Żydziska Słonimskiego?
Przy czym okazało się, że przesłuchujący mnie funkcjonariusze traktują słowo „Żyd”, jako obelgę. Gdy bowiem zmuszona do rozróżniania Żydów, przyjęłam jako znak rozpoznawczy ciemne włosy i przesłuchującego mnie funkcjonariusza zaliczyłam do Żydów właśnie, usłyszałam: „nie pozwalaj sobie za dużo”. Przy innej okazji usłyszałam: „zamknij się”.
I tak zapytuję Was, co to znaczy, że w Polsce Ludowej w 24 lata po okupacji hitlerowskiej znowu mówi się językiem hitlerowców i ONR-owców? Darzę Was obywatelu I sekretarzu tak dużym szacunkiem, iż wierzę, że zajmiecie się tą sprawą i pozwolicie mi odzyskać wiarę w dobre imię Polaka — obywatela Polski Ludowej, czy też w człowieka po prostu.
Warszawa, 23 lutego
Marzec ‘68. Między tragedią a podłością, oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
3 marca są moje urodziny. [...] Przy okazji imienin, urodzin i wszelkich innych towarzyskich okazji, robiliśmy dyskusje, często improwizowane, bez żadnego zagajenia. Nazywaliśmy je — „salony”. 3 marca spotkanie odbyło się nie u mnie zresztą, tylko u mojej sąsiadki przez ścianę, Wandy Marchlewskiej-Szymanko. Ja i Karol [Modzelewski] mówiliśmy tam o mesjanizmie klasy robotniczej. Przyszedł olbrzymi tłum i oczywiście wszyscy nie na to czekali, bo jasne było, że trzeba podjąć decyzję w sprawie relegacji Michnika i Sz[lajfera]. I wszyscy wiedzieli, że nie możemy kapitulować, że musimy się zdecydować.
Od pewnego czasu pojawiały się coraz częściej ulotki, że ma się odbyć jakiś wiec, myśmy je bardzo energicznie dementowali. Tego dnia, po ogólnej dyskusji na moich urodzinach, przeszliśmy w paręnaście osób — bo nie chcieliśmy dalej dyskutować w takim olbrzymim tłumie — do Józka Dajczgewanda, który po sąsiedzku wynajmował pokój ze swoją dziewczyną, Sylwią Poleską. Byli tam na pewno: Adaś, Jaś Lityński, Sewek Blumsztajn, Baśka Toruńczyk, Irka Lasota, Irka Grudzińska, Jakub Karpiński. [...]
Zdecydowaliśmy więc, że wiec zwołamy na 8 marca [pierwotnie na 6 marca]. Prawie świtało, jak skończyliśmy. Od rana maszyny do pisania zaczęły pracować w trybie wojny ulotkowej — przepisywano zawiadomienia o wiecu, aby je kolportować na wszystkich warszawskich uczelniach. [...] już liczyliśmy się z tym, że mogą nas wszystkich zamknąć. Jednak prawdopodobieństwo, że zamkną dziewczyny jest zawsze mniejsze, więc do wszystkich funkcji wybieraliśmy dziewczyny, zwłaszcza że miał być 8 marca, Dzień Kobiet.
Warszawa, 3 marca
Jacek Kuroń, Wiara i wina. Do i od komunizmu, Warszawa 1989.
8 marca przed południem miałam seminarium. Zgłosiliśmy naszej pani profesor, że chcemy iść na wiec, zwolniła nas odpowiednio wcześniej i ruszyliśmy całą grupą. Z różnych stron na Krakowskie Przedmieście schodziły się takie grupki, sporo dziewczyn miało kwiaty, które dostały na Dzień Kobiet. Teren między Pałacem Kazimierzowskim a Biblioteką Uniwersytecką szybko się zapełniał.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W pewnym momencie prorektor Zygmunt Rybicki wyszedł na balkon i powiedział, że chce rozmawiać z delegacją studentów. Nie było żadnych wyborów członków delegacji; ludzie z wydziałów jakoś tak sami się organizowali. [...] Przed wejściem do rektoratu profesor Rybicki gwarantował nam nietykalność. Okazało się to bez znaczenia [...]. Zaraz po naszym wyjściu zostały dla nas wszystkich wystawione nakazy aresztowania.
8 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Zaczęliśmy wołać „Rektor, Rektor!”. Ktoś krzyknął: „Studenci siadać, zdjąć czapki” i okazało się, że na obrzeżach placyku sterczą starsi od nas faceci w kapeluszach: byliśmy otoczeni wianuszkiem tajniaków. Rezolucję kończyło hasło: „Nie ma chleba bez wolności” — skandowaliśmy je siedząc w kucki.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Prorektor Rybicki nawoływał studentów do rozejścia się, ogłaszając, że wiec jest nielegalny. Wówczas z tłumu zaczęto wołać: „Konstytucja, konstytucja!”. [...]
Prorektor zwrócił się następnie do „robotników”: „Dziękuję wam, towarzysze”. [...]
Około 14.30 pożegnano wyzwiskami, śniegiem i [rzucanymi] pieniędzmi odjeżdżających „robotników Warszawy”. Cyniczne twarze uśmiechały się bezpiecznie zza okien wyjeżdżających autokarów. Te zaś przedtem, w obecności profesora Bobrowskiego, zrewidowano. [...] Po odjeździe autokarów zgotowano owację Bobrowskiemu. Ktoś krzyczał: „Niech żyje nowy rektor”, inni śpiewali Sto lat, siwego profesora niesiono na rękach, przed nim (student filozofii) Malarecki niósł na kiju białą korporatkę.
8 marca
Antoni Sułek, Wiec na Uniwersytecie (Relacja prawie na żywo), „Życie Warszawy” nr 57, z 7–8 marca 1992.
Wychodziłam zza Biblioteki, przed sobą miałam bramę Uniwersytetu. Było pusto, bo większość studentów stała jeszcze z tyłu, przy rektoracie. Nagle brama otworzyła się i zobaczyłam [...], że wchodzą. Szeregami, w hełmach, z pałami, wchodzą golędziniacy [zomowcy z Golędzinowa]. Zatkało mnie, przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że to czasy okupacji. Myślę, że wtedy załamała się moja ufna wiara, że „socjalizm jest dobry”.
Golędziniacy rozbiegli się. Jeden z nich zdzielił mnie ze dwa razy i tyle mojego. Innych poturbowali solidniej. Kolega, którego od dzieciństwa uczono, że jak coś złego — to do milicjanta, podszedł do jednego i tak dostał po głowie, że osunął się nieprzytomny.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Tych czterysta niebieskich postaci — w marszobiegu od bramy głównej — przeciętych białymi szarfami i pasami, to był absolutny szok. Jak to — dzieci były już grzeczne, już chciały iść do domu, a tutaj... prawdziwy atak!
Stałam w pierwszym szeregu i pewnie dlatego przeze mnie to przeleciało, nie dotknąwszy nawet. Poleciało dalej, goniło uciekających już kolegów, biło, machało białymi pałami, wyło. Nagle zza węgłów pojawili się znowu „robotnicy”. [...]
Pod BUW-em, obok autokarów, które pojawiły się z powrotem, a może wcale nie odjechały, trzech „robotników” skakało po brzuchu przewróconej na plecy dziewczyny.
Pobiegłam przed siebie. Za rogiem, tuż przy schodach wiodących do Studium Afrykanistycznego stał, a raczej słaniał się mój kolega, którego biło pięciu facetów w przydługich płaszczach. Przy gwałtownych ruchach spod płaszczy wyłaniały się poły kamizelek kuloodpornych. Bili tymi krótkimi, twardymi, czarnymi pałkami. Bili tylko po głowie, po której ze wszystkich stron spływała krew, a mój kolega powtarzał z równie bezgranicznym zdumieniem, z jakim ja na to patrzyłam: „Polacy, ludzie, nie bijcie, Polacy...”. Stał podtrzymywany ciosami.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W dniu 8 marca pojawiła się na terenie Uniwersytetu duża ilość ulotek z napisem „WIEC”. [...] Jako termin został wybrany Dzień Kobiet i godzina 12 — pora otwarcia stołówki uniwersyteckiej.
Należy przypuszczać, iż Dzień Kobiet został wybrany jako dzień powodujący — jak się okazało — znaczne rozluźnienie dyscypliny w niektórych szkołach i na uczelni, jako również eksponujący rolę dziewcząt w planowanym wiecu i utrudniający w „świątecznej” atmosferze ewentualne przeciwdziałanie jemu. [...] Jest to od dawna znana na UW wichrzycielska grupa, wykorzystująca każdą nadarzającą się okazję do siania zamętu i zakłócania porządku na Uniwersytecie. [...]
W dniu 8 marca od godz. 11.30 zaczęły zbierać się w różnych punktach na terenie UW grupki studentów.
Około godz. 12-tej zebrała się na głównym dziedzińcu Uniwersytetu grupa studentów w liczbie ok. 400-500 osób. [...] Zorganizowana grupa studentów — ok. 500 osób udała się pod gmach biblioteki i zaczęła skandować hasło: „nie ma chleba bez wolności”. Interweniująca grupa uniwersyteckiego aktywu ZMS nie zdołała opanować sytuacji. W związku z tym, idąc z pomocą władzom uczelni, na dziedziniec wkroczył aktyw z zakładów pracy i instytucji. Aktyw ten spowodował oczyszczenie głównego dziedzińca Uniwersytetu. Studenci przeszli pod gmach rektorski.
Przedstawiciele władz uczelni w osobach prorektora — prof. Z. Rybickiego, dziekana Wydziału Historii — prof. Herbsta i dziekana Wydziału Ekonomii — prof. Bobrowskiego usiłowali z balkonu skłonić młodzież do rozejścia się. Kierowane do młodzieży apele nie odnosiły żadnych skutków, przyjmowane były gwizdami, okrzykami: „prowokacja, kłamstwo, obłuda”. Skandowano: „rektor, rektor”, a po wezwaniu studentów Uniwersytetu przez prorektora Rybickiego do rozejścia się, wrzeszczano: „nie jesteśmy studentami Uniwersytetu — jesteśmy studentami Warszawy”. Nie pomagały tłumaczenia, że tego rodzaju ekscesy przeszkadzają w prowadzeniu zajęć. Nie pomogły próby oddziaływania na ambicję studencką poprzez wskazywanie na stojący obok aktyw robotniczy, jako na tych, „którzy na nas pracują i teraz patrzą”. Sformułowanie to przyjęto wrzaskiem: „precz z UW, bandyci, gestapo, faszyści, najemnicy, czarne krzyże” itp.
Rozmowy prorektora z przedstawicielami młodzieży wykazały, że chcą oni uznania wiecu za legalny, „nienaruszalności” Uniwersytetu, przywrócenia praw studenckich relegowanym studentom. Jeden z organizatorów wiecu — Dajczgewand — postawiony przed oblicze aktywu ZMS przyznał, iż chodzi o to, aby zalegalizować status opozycji politycznej. Rektorat uczelni wyczerpał w stosunku do zgromadzonych studentów wszelkie środki perswazji. [...] Wobec narastania napięcia wśród zgromadzonych, ustawicznego obrzucania obelgami aktywu, rzucania w niego śniegiem, kamieniami, pieniędzmi, dewastacji opon autokarów zakładowych, przeniesienia się dużej ilości rozrabiaczy na dziedziniec główny, jak również wobec nieskuteczności długotrwałej perswazji ze strony władz uczelni i aktywu — wyposażono aktyw zakładu pracy i instytucji w pałki.
Jednoczesne wejście ORMO i aktywu do akcji spowodowało w ciągu kilku minut rozproszenie około 1000 zgromadzonych. Pluton MO w sile 30 osób dokonał w zasadzie jedynie patrolowego przejścia wokół głównych zabudowań.
Akcja aktywu i wejście milicji spowodowała rozproszenie rozwydrzonej młodzieży, w poważnej części opuszczenie przez nią terenu UW bądź ukrycie się w gmachach.
W czasie interwencji aktywu niektórzy spośród najbardziej agresywnie zachowujących się i obrzucających aktyw kamieniami, zostali siłą przywołani do porządku. Zostały im odebrane legitymacje studenckie i szkolne. Odebrano również legitymacje szeregu osobom demonstracyjnie niszczącym książeczki z tekstem Konstytucji PRL.
Warszawa, 8 marca
Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, Komitet Centralny, Wydział Organizacyjny, L.dz.Org/T/01/15, Informacja nr 8/A/4345, Warszawa 9 marca 1968 r., Tajne (AAN, KC PZPR 237/Vll-5340, k. 33-37), [cyt. za:] Marzec 1968 30 lat później, t. 2, Aneks źródłowy: Dzień po dniu w raportach SB oraz Wydziału Organizacyjnego KC PZPR, oprac. M. Zaręba, Warszawa 1998.
Bardzo się cieszyłam na tę demonstrację i byłam na nią psychicznie przygotowana. W nocy z 7 na 8 marca nie mogłam spać. Bałam się, co to będzie, jak mój ojciec się dowie o planowanej demonstracji. I gdzieś w okolicach szóstej nad ranem chciałam wyjść z domu i nie zdążyłam. Bo mniej więcej piętnaście po szóstej zadzwonił do mojego ojca ktoś z Komitetu Centralnego i powiedział mu o tym wszystkim. Leżałam w łóżku i słyszałam, jak mój ojciec rozmawia przez telefon. I ojciec się przeraził i postanowił nie wypuścić mnie z domu. Byłam w zupełnej rozpaczy, takiej rozpaczy, że do dzisiaj jest to jedna z rzeczy, która wraca do mnie w snach. I co ciekawe, w snach wraca to do mnie nie jako wina mojego ojca, chociaż jak o tym myślę, to uważam, że on popełnił straszny błąd, ale jako moja własna wina. Tak jakbym mogła wyjść i nie wyszła.
Aresztowali mnie 10 marca, to znaczy, zanim się zaczęły następne manifestacje. Od tego czasu pozostał mi taki straszny żal, bo ja w zasadzie ten Marzec przepuściłam.
Warszawa, 8 marca
Dokumentacja do filmu I naprawdę nie wiedzieliśmy, reż. Andrzej Titkow.
Stojąc na kupie śniegu, widzę, jak trzy autobusy usiłują wyjechać z dziedzińca na ulicę. Tłum, krzycząc, zagradza im drogę, jednak wozy przebijają się. W jednym wyraźnie widzę twarze studentek widocznie porwanych przez bojówkarzy, którzy rozpierają się w fotelach. (Studentki stoją pośrodku). Tłum w pasji grozi pięściami, rzuca grudami śniegu, skanduje „Ge-sta-po! ge-sta-po!”. Znów spotykam Kołakowskiego i mówię mu, co widziałem. Wchodzę nadziedziniec. Tu spotykam Józia i Erwina Axera, który przybiegł w poszukiwaniu swojego syna. „Śpiewali «Jeszcze Polska...» i Czerwony Sztandar — objaśnia Józio. — Ale kiepsko”. (Naród niemuzykalny — wtrąca Axer).
W miejscu gdzie dziedziniec się rozszerza, ruch. Studenci otaczają jakiegoś siwego pana w okularach, zapewne profesora, i wiwatują. W tym samym momencie gwałtowny ruch w bramie. „Panowie, na ulicę” — wołam, bo już widzę, że w bramę wpada duża gromada policjantów w hełmach, z długimi pejczami w rękach. (Dowodzi oficer z głośnikiem). Mamy tylko kilka kroków do furtki, więc cofając się na ulicę, mijamy się z rozwiniętym już oddziałem policji. Spoglądam na zegarek (14.45) i na dziedziniec. Siwy pan staje na środku, podnosi rękę, jakby chciał zagrodzić drogę atakującym. Mówi coś. Policja wpada na niego. „Dziekana! Pobili dziekana!” — wołają studenci. Widzę, że drugi oddział wpadł od Sewerynowa. Oba biją studentów pejczami. Krzyk, zamęt.
Jestem na Krakowskim koło furtki i rozglądam się po ulicy. Na wysokości ul. Traugutta przegrodziły ją w poprzek zielone dżipy. Mnóstwo ludzi w oknach, na balkonach, w drzwiach, na stopniach kościoła, na jezdni, na chodnikach. Nagle moi sąsiedzi zrywają się w panice. Z bramy uniwersytetu wypada gromada policjantów z pejczami. Przeskakuję przez łańcuch, który oddziela chodnik od wąskiego skrawka przed samym budynkiem i przylepiam się plecami do muru. Przede mną przewala się przerażony tłum, za nim policjanci z pejczami krzyczą i biją wszystkich: studentów i przechodniów. To samo na jezdni i na przeciwległym chodniku. Na chwilę przede mną pusto, więc w kilku susach dopadam zakładu geografii i wpadam do holu, gdzie tłum przechodniów i studentów. Jakaś kobieta dostała szoku. Z galerii jakiś student wygłasza przemówienie („...i zorganizować obronę!”. Brawo! Oklaski).
Warszawa, 8 marca
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
Nikt nas nie zwoływał, a jednak w wielkiej auli gmachu głównego Politechniki Warszawskiej zebrał się rano tłum, jakiego nigdy przedtem ani potem nie widziałem. Parter i galerie były szczelnie wypełnione. [...] Na wiecu skandowano m.in.: „Demokracja, demokracja! Jasienica, Jasienica!”, a w końcu — „Prasa kłamie!”. Darto gazety, czasami podpalano je i rzucano z górnych galerii.
Warszawa, 9 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006
U zbiegu Polnej i Mokotowskiej zastępuje nam drogę milicja. Jakaś inna — hełmy, długie pały. Pada wezwanie do rozejścia się, a chwilę potem słyszę huk petard, widzę dym i obrywam pałą po plecach. Uciekam w Mokotowską. Oczy zaczynają łzawić („To chyba gaz?”). Przy placu Zbawiciela tramwaj zatrzymuje się między przystankami. Wpadamy do środka i drzwi zatrzaskują się golędzinowcom przed nosem. Ci — jakby w amoku — tłuką wszystko, co się rusza. Przez okno widzę dziesięciolatka padającego na bruk z rozciętą głową. Jakaś kobieta w tramwaju mdleje.
9 marca
Bogdan Czajkowski, Bunt grzecznej Politechniki, „Gazeta Polska” nr 12/1998.
Oficer wzywa przez tubę do rozejścia się. Ale gdzie tam. Tłum skanduje: „Prasa kłamie!” [...]. Lecą kamienie w kierunku milicjantów. Duże. Skąd się wzięły, kto je rzucał? [...] Oficer MO dostał w głowę. Milicja rusza do ataku. Pałki. Gazy łzawiące — po raz pierwszy wtedy poczułem, jak to szczypie w oczy. Panika. Tłum ucieka. „Gestapo, gestapo!” Jakiś starszy pan staje, rozkłada ręce i woła: „Zatrzymać się! Bez paniki!”. Nikt go nie słucha. [...] Grupa ze sztandarem przebiega Marszałkowską i wpada do kina „Luna”. [...] Ze sklepu wychodzi gromadka ludzi, na czele z tęgą rzeźniczką w białym fartuchu. „Szczeniaki! — mówi — Zachciało im się wyjść na ulicę. Nie wiedzą, co to Gestapo!”.
9 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
„Golędzinów” zajmuje „strategiczne” miejsce na środku placu. U wylotów ulic tłumy rozsierdzonych studentów skandujących: „Gestapo!”. Około godziny 15.00 golędzinowcy przypuszczają atak na gmach Elektroniki i, rozbijając szyby, wdzierają się do środka. Pałują na korytarzach, ale tu szanse się wyrównują. Chwytamy za gaśnice i napastnicy wycofują się w popłochu. Jeden wyskakuje oknem, inny — wciągnięty do sali i rozbrojony — dostaje lanie, ale zwolniony opuszcza budynek o własnych siłach.
9 marca
Bogdan Czajkowski, Bunt grzecznej Politechniki, „Gazeta Polska” nr 12/1998.
Następnego dnia miał być wiec na Politechnice. Dobrze nie pamiętam, jak i dlaczego, ale też poszłam pod główną bramę. Poranne dzienniki doniosły, że poprzedniego dnia na Uniwersytecie były chuligańskie wybryki. Pierwszy raz w życiu widziałam na papierze tak bezczelne łgarstwo. Z górnych pięter liceum obok Politechniki leciały podarte gazety. Pojawiło się hasło „Prasa kłamie” i coś w rodzaju ogniska z gazet na chodniku. Spod Politechniki ruszyliśmy sporym pochodem Polną w kierunku Placu Unii do redakcji „Życia Warszawy”. Chyba po to, żeby tam pod oknami wykrzyczeć cały ten szok, jaki wywołały gazetowe brednie o zdarzeniach, w których wczoraj sami braliśmy udział. Ludzie na ulicy przystawali, płakali, rzucali kwiaty, których jeszcze dużo mieli po Dniu Kobiet, jakiś staruszek wznosił narodowe hasła. Pierwszy raz widziałam takie poparcie ulicy — to było bardzo wzruszające i podniosłe. Na wysokości połowy Polnej pojawił się milicyjny kordon. Zaczęli rzucać gaz łzawiący, biegać za rozpierzchającymi się grupami. Tę, w której się znalazłam, gonili gdzieś do kina „Luna”. Tuż obok mieszkała nasza koleżanka, schowaliśmy się u niej i okropnie długo płakaliśmy od tego gazu. Usiłuję sobie przypomnieć, co wtedy czułam: nic, jak to bywa w szoku.
[...]
W poniedziałek miały się odbyć wiece wydziałowe i ogólnouniwersytecki w Audytorium Maximum. Poprzedniego dnia u ciotki jednego chłopaka — bo miejsce nieznane policji — przepisywaliśmy na maszynie projekt rezolucji na ten duży wiec. Wtedy pierwszy raz zetknęłam się z czymś takim, jak „czyste” mieszkanie, niezostawianie odcisków palców — prawie z konspiracją. Ciągle miałam poczucie, że to zabawa, ale już byli pierwsi aresztowani, byli pobici. Perspektywa znalezienia się w Pałacu Mostowskich czy w więzieniu była coraz bardziej realna.
Warszawa, 9-10 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W godzinach popołudniowych w piątek [8 marca] w rejonie Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu powstały zakłócenia w ruchu ulicznym i komunikacji. Przyczyną ich była sytuacja, jaka wytworzyła się na terenie Uniwersytetu Warszawskiego, w wyniku nieodpowiedzialnych wystąpień grupy studentów, do których dołączyły się elementy chuligańskie [...].
Na Uniwersytecie Warszawskim co pewien czas daje znać o sobie grupka awanturników, wywodząca się z kręgów bananowej młodzieży, której obce są troski materialne, prawdziwe warunki życia i potrzeby naszego społeczeństwa. [...]
Oni to byli sprawcami wczorajszych zajść, wykorzystując jako pretekst usunięcie z uczelni dwóch studentów, znanych z anarchistycznych wystąpień na terenie Uniwersytetu. [...]
Owej grupce prowodyrów udało się wczoraj wciągnąć część młodzieży studenckiej. Jest to tym bardziej godne ubolewania, że ci studenci nie uważali za wskazane odciąć się od szumowin, które dołączyły do nich, wykorzystując jak zawsze tego typu okazje do rozróby.
Wystąpienia studentów UW przeniosły się poza mury uczelni na ulicę. Przechodnie przypatrywali się rozhisteryzowanym i rozkrzyczanym młodzieniaszkom początkowo z dezaprobatą, a potem z otwartym oburzeniem. Tym bardziej że grupy studentów tamowały ruch uliczny w godzinach powrotu ludzi z pracy do domu.
9 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Władze państwowe będą przy pomocy niezbędnych środków zapobiegać naruszaniu porządku publicznego wszędzie, w tym również na uczelni. Wobec organizatorów i uczestników zajść zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje. Będę domagał się więc stanowczego działania organów uczelnianych w postępowaniu dyscyplinarnym i będę konsekwentnie korzystał z przysługujących mi w tym zakresie uprawnień. [...] czynię rektorat Uniwersytetu Warszawskiego, dziekanów i kierowników katedr UW odpowiedzialnymi za to, aby wszyscy pracownicy naukowo-dydaktyczni stanęli w dniu 11 marca do pracy od najwcześniejszych godzin.
10 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Nie mogę przeboleć, że młodzież została do głębi obrażona. I ja z nią. Ja, do cholery!, członek Rady Państwa! Czy mam ustąpić? Ktoś mi powiedział, że to nie ja powinienem ustąpić. I miał rację! Ale coś muszę zrobić, bo inaczej zginę moralnie. Jutro z rana jest zebranie Koła Posłów „Znak”. Musimy zająć jakieś stanowisko. To jest konieczne
Warszawa, 10 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Do głębi przejęci wypadkami w dniach 8 i 9 marca na Uniwersytecie Warszawskim i Politechnice, w trosce o pokój w naszym kraju w skomplikowanej sytuacji międzynarodowej oraz w trosce o właściwą atmosferę dla wychowania i kształcenia młodzieży, na podstawie art. 22 Konstytucji PRL i art. 70–71 Regulaminu Sejmu PRL zapytujemy:
1. Co zamierza uczynić Rząd, aby powściągnąć brutalną akcję milicji i ORMO wobec młodzieży akademickiej i ustalić odpowiedzialność za brutalne potraktowanie tej młodzieży?
2. Co zamierza Rząd uczynić, aby merytorycznie odpowiedzieć młodzieży na stawiane przez nią palące pytania, które nurtują także szeroką opinię społeczną, a dotyczące demokratycznych swobód obywatelskich i polityki kulturalnej Rządu? [...]
Zwracamy się do Obywatela Premiera, aby Rząd podjął kroki, zmierzające do politycznego rozładowania sytuacji.
Konstanty Łubieński, Tadeusz Mazowiecki,
Stanisław Stomma, Janusz Zabłocki, Jerzy Zawieyski
Warszawa, 11 marca
Marta Fik, Marcowa kultura. Wokół „Dziadów”, literaci i władza, kampania marcowa, Warszawa 1995.
Wśród inspiratorów znajdziemy tych samych, którzy ponoszą faktyczną odpowiedzialność za błędy i niepraworządności okresu stalinowskiego. Oni usiłowali w latach 1956–58 wykoleić dynamikę patriotyczno-socjalistyczną polskiego społeczeństwa w tym okresie. Ponieważ te usiłowania [...], na przykład Stefana Staszewskiego, spełzły na niczym, ludzie ci już otwarcie przeszli z pozycji socjalistycznych na pozycje nacjonalizmu syjonistycznego. [...] Weszli w łatwy kontakt z tymi wyizolowanymi środowiskami, których polityczne zaślepienie rzuciło — jak na przykład Stefana Kisielewskiego — w wysługiwanie się antypolskiej polityce NRF. [...] Rozgoryczenie zbankrutowanych politycznie i służących złej sprawie ojców, w sposób zgubny wychowało ich rodzinne i duchowe potomstwo.
W grupie organizatorów znajdujemy więc Antoniego Zambrowskiego, syna Romana Zambrowskiego; Katarzynę Werfel, córkę Romana Werfla; córkę profesora PAN-u, Martę Petrusewicz; Henryka Szlajfera, syna cenzora z Urzędu Kontroli Prasy; Adama Michnika, syna starszego redaktora w „Książce i Wiedzy”; dalej studentów: Blumsztajna, Rubinsteina, J. Dajczgewanda, Mariana Alstera, Irenę Grudzińską, córkę wiceministra leśnictwa Jana Grudzińskiego i innych. Część tych organizatorów spotykała się w klubie Babel, przy Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym Żydów.
Warszawa, 11 marca
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybór i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, Warszawa 1998.
O 18.00 dotarłem już tylko na róg Krakowskiego i Koziej. Tłum właśnie szturmował kino „Kultura”, śpiewając Jeszcze Polska nie zginęła. Mnóstwo gapiów. Wśród huku granatów i nieopisanej wrzawy wycofałem się przez Kozią. O 19.00 nie mogłem się już przedostać na Krakowskie. Olbrzymi tłum zalegał część Miodowej, całą Kapitulną i całe Podwale. W zasadzie byli to gapie, wrogo usposobieni do milicji, ale jeszcze [...] nie dość „wkurzeni”, jakby oczekujący jakiegoś wydarzenia, które by ich wprowadziło do akcji. Z odgłosów, które dochodziły od placu Zamkowego i z relacji gapiów wywnioskowałem, że [...] toczyła się formalna bitwa ludności z milicją. W akcji były samochody pancerne z działkami wodnymi i wyrzutnie gazów łzawiących. Warszawiacy walczyli na kije, kamienie, łańcuchy rowerowe, kawały pasów transmisyjnych (z mutrą na końcu), butelki. [...] Na Krakowskim pobojowisko: resztki barykad z ławek ogrodowych, kamienie, żerdzie powyrywane z ławek — połamane! — znać, że machano dosyć raźnie. W kinie „Kultura” i w dawnej Resursie wybite szyby. Ale poza tym sklepy nietknięte.
Warszawa, 11 marca
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967–1968, Warszawa 1993.
Sytuacja w Warszawie — godzina 20.00.
Komitet Warszawski podaje:
Sytuację ocenić można jako nawiązanie regularnej, bardzo nękającej walki przez agresywne grupy. Miały miejsce: próba wybudowania barykady na ulicy Karowej, przewrócono dwie nysy milicyjne, dokonano dwóch napadów na zgrupowania aktywu — w kinie „Kultura” i w Bibliotece Rolniczej. Napastnicy wrzucili do środka świece dymne, rozbito szyby, zdemolowano pomieszczenie, kilkunastu rannych aktywistów zabrały karetki pogotowia, rozbito gabloty koło CRZZ i koło CDT, podpalono budkę MO, obrzucono kamieniami radiowóz.
O 20.00 trwały zamieszki w rejonie placu Zamkowego. Aktyw partyjny zwolniono, agresywność grup eliminuje możliwość walki z nimi bez hełmów i środków chemicznych. Pogotowie ratunkowe i służba zdrowia MSW udzieliły pomocy 70 osobom, w tym ok. 30 osobom przywiezionym z rejonu Krakowskiego Przedmieścia w godzinach wieczornych. Według dotychczasowych danych, jest rannych 27 milicjantów, 8 ORMO-wców i kilkunastu aktywistów. Organa MO zatrzymały ok. 250 osób. W wyrywkowo przesłuchanej grupie 18 osób był tylko 1 student.
Warszawa, 11 marca
Marzec 1968. Trzydzieści lat później, t. 2: Dzień po dniu w raportach SB oraz Wydziału Organizacyjnego KC PZPR. Aneks źródłowy, oprac. Marcin Zaremba, Warszawa 1998.
Manipulacja polegała na tym, że tego dnia wypuszczono różne męty z poprawczaków. Kiedy po południu przyjechałem na Krakowskie Przedmieście, to zobaczyłem taki obrazek: mniej więcej na wysokości Królewskiej stał kordon milicji, a pomiędzy Królewską i placem Zamkowym grasowała wataha młodych ludzi, którzy [...] łamali ławki, tłukli szyby. Było też sporo przechodniów i gapiów, ale grasowało kilka rozwydrzonych grup, które demolowały, co wpadło im w ręce.
[...] Kordon milicji stał przez długi czas — za mojej bytności co najmniej godzinę — i w ogóle nie reagował. Czasami tylko ludzi nie przepuszczali. Odgraniczali ich, ale przyglądali się temu jakby biernie. Nie wszyscy szeregowi biorący udział w tej prowokacji musieli zresztą wiedzieć, do czego zostali użyci, a nawet jeśli wiedzieli, to pofolgowali sobie w pewnym momencie. [...] Widziałem, jak jakiś radiowóz wyjechał na rekonesans w kierunku kina „Kultura”, a ci „żule” rzucili się za nim ze sztachetami (bo sztachetami tam operowali). Ta warszawa uciekała po chodniku koło „Telimeny” w Trębacką. Ale zanim dojechała do Trębackiej, to już nic warszawy nie przypominała, tak była zdewastowana.
Warszawa, 11 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
W godzinach popołudniowych elementy chuligańskie przejęły inicjatywę ekscesów, dopuszczając się agresywnych wystąpień w różnych częściach miasta. Awanturnicy przewrócili samochód na ulicy Karowej, połamali ławki na pobliskim skwerze. Uzbrojone w kije i kamienie grupy zaatakowały milicjantów. Przewrócono 2 samochody milicyjne. W tunelu Trasy W-Z uszkodzono radiowóz MO. Kierowca samochodu [starszy sierżant Kazimierz Galster] został ciężko ranny. Przy Dworcu Śródmieście podpalono budkę milicyjną. Zaatakowano 3 zgrupowania ORMO. Zdemolowano kino Kultura. Wybito szyby w wielu sklepach. Zniszczono szereg wystaw i gablot. Organa MO udaremniły dalsze szkody. 27 milicjantów odniosło przy tym obrażenia. Rannych jest 8 ormowców i kilkunastu aktywistów społecznych.
W toku akcji zaprowadzania porządku organa milicyjne zatrzymały ogółem ok. 300 osób. Pobieżna, wstępna kontrola tożsamości zatrzymanych wskazuje, że tylko około trzydziestu spośród nich to studenci. Przeważająca większość to element chuligański, ludzie bez stałego zatrudnienia. Wielu przybyszy spod Warszawy. Niestety — fakt niezwykle zastanawiający i smutny — sporo jest wśród zatrzymanych uczniów.
Wszyscy winni czynnego udziału w tych chuligańskich ekscesach będą pociągnięci do odpowiedzialności. Władze porządkowe zdecydowane są zastosować wszystkie środki dla zapewnienia spokoju i bezpieczeństwa na ulicach stolicy.
Warszawa, 11 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Do głębi przejęci wypadkami w dniach 8 i 9 marca 1968 na Uniwersytecie Warszawskim i Politechnice, w trosce o spokój w naszym kraju w skomplikowanej sytuacji międzynarodowej oraz w trosce o właściwą atmosferę dla wychowania i kształcenia młodzieży, na podstawie art. 22 Konstytucji PRL i art. 70 i 71 Regulaminu Sejmu PRL, zapytujemy:
1) Co zamierza Rząd uczynić, aby powściągnąć brutalną akcję milicji i ORMO wobec młodzieży akademickiej i ustalić odpowiedzialność za brutalne potraktowanie tej młodzieży?
2) Co zamierza Rząd uczynić, aby merytorycznie odpowiedzieć młodzieży na stawiane przez nią palące pytania, które nurtują także szeroką opinię społeczną, a dotyczą demokratycznych swobód obywatelskich i polityki kulturalnej Rządu?
Uzasadnienie:
Do wystąpień młodzieży studiującej w Warszawie doszło wskutek pewnych wyrazistych błędów czynników rządowych w dziedzinie polityki kulturalnej. Zdjęcie Dziadów z programu teatralnego zostało także odczute przez młodzież jako bolesna i drastyczna ingerencja, zagrażająca swobodzie życia kulturalnego i uwłaczająca narodowym tradycjom.
Uważamy również, że w piątek 8 marca można było zapobiec zajściom na Uniwersytecie Warszawskim. W trakcie wiecu wjechały na teren uniwersytetu autokary z ORMO, co niesłychanie zaogniło sytuację. W dniach 8 i 9 marca manifestująca młodzież była bita niesłychanie brutalnie, częstokroć w sposób zagrażający życiu. Widziano szereg przypadków znęcania się nad młodzieżą, w tym nad kobietami.
Wszystko to rozjątrzyło niesłychanie społeczeństwo.
Zwracamy się do Obywatela Premiera, aby Rząd podjął kroki zmierzające do politycznego rozładowania sytuacji. Wymaga to zaprzestania brutalnej akcji milicji. Nie należy wszystkich, którzy widząc te brutalne akty, protestują przeciw nim, traktować jako wrogów ustroju. Ani młodzież, ani całe społeczeństwo nie dało w tych wypadkachwyrazu swej wrogiej postawie wobec socjalizmu. Nieodpowiedzialne okrzyki, jakie również się zdarzyły, spowodowane zostały postępowaniem ORMO i milicji i nie mogą stanowić miary dla obecnej postawy młodzieży. Wyrażamy także nasze zaniepokojenie pojawianiem się tego rodzaju interpretacji prasowych, które jeszcze bardziej zaogniają sytuację.
Nie jest wyjściem zdławienie manifestacji, ale wyjściem jest nieutracenie możliwości rozmawiania ze społeczeństwem. Apelujemy o ten kierunek rozwiązań.
Konstanty Łubieński, Tadeusz Mazowiecki, Stanisław Stomma, Janusz Zabłocki, Jerzy Zawieyski
Warszawa, 11 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Wieczorem tłumy zaległy plac Zamkowy i okolice. W kościele św. Anny miał przemawiać ks. Prymas [Stefan Wyszyński]. Ale na szczęście ks. Prymas odwołał swoje nabożeństwo. Niemniej tłumy do dziesiątej wieczorem walczyły grupami na placu Zamkowym i na Krakowskim Przedmieściu. U nas w klubie miało być spotkanie z młodzieżą, ale nie mogłem wyjść z domu z powodu walk ulicznych.
Warszawa, 11 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Klasa robotnicza była i jest razem ze wszystkimi studentami, ze wszystkimi Polakami pragnącymi demokracji i wolności.
Wspólnie walczyliśmy w pamiętnych dniach Października 1956 o słuszne prawa, o wolność i demokrację, o suwerenność i niezależność.
Dlatego dzisiaj głęboko ubolewamy z powodu kłamliwego i bezprawnego sposobu wyrażania naszej opinii przez prasę. To wyobcowani partyjniacy, oderwani od robotników FSO i telewizja przygotowała te kłamliwe i bzdurne hasła.
Przepraszamy Was, to nie my, to prasa potępia Was.
Klasa robotnicza razem ze studentami.
Wolność prasy, to elementarna zasada demokracji.
Żądamy wolności i demokracji w Polsce.
Robotnicy FSO
Warszawa, 12 marca
Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
Na następny dzień po napisaniu ulotki został uchwalony wiec solidarnościowy wszystkich studentów Łodzi. Już od rana gromadziliśmy się w Bibliotece, aby wyruszyć. Siedząc w „Piekiełku” (kawiarni w podziemiach Biblioteki, miejscu spotkań humanistów), obserwowaliśmy przez okienka wzmożone patrole wokół budynku. Wreszcie nadeszła ustalona godzina, chyba 14.00. Biblioteka była już otoczona kordonem — ORMO? MO? Robotników? SB? Aby wyjść, wytoczyliśmy się kręgami, kołem (jak w zabawie dziecięcej), każdy krąg trzymał się mocno za ręce. Natychmiast napór „porządkowych” pragnących rozerwać koło. Wyraźnie czułem alkohol, którym zionęli.
Łódź, 12 marca
Antoni Soduła, dziennik ze zbiorów Ośrodka KARTA.
Wiec trwał kilkadziesiąt minut i zgromadził około 2 tysięcy studentów. Przybyło także wielu mieszkańców miasta, którzy jednak, mówiąc szczerze, „trzymali się w bezpiecznej odległości”. Teren obstawiły radiowozy i karetki milicyjne, ale milicja nie ingerowała w trakcie przemówień i uchwalania rezolucji. Kolejni mówcy akcentowali przede wszystkim solidarność ze studentami warszawskimi oraz chęć nawiązania kontaktu z młodzieżą robotniczą. Odczytanie projektu przyjęto okrzykami „Hurra!” i „Niech żyje!”. W tym momencie rozległy się gwizdki milicyjne. U wylotu jednej z ulic zobaczyliśmy „sukę” — ciężarówkę z zakratowanymi oknami. Milicjanci wpychali tam przypadkowych przechodniów.
Łódź, 12 marca
Alina Grabowska, Łódzki marzec, „Kultura” Paryż, nr 4/1969.
Tego dnia milicja nas goniła, a tłumy przechodniów stały na chodnikach i patrzyły. Nie wiem, co myśleli ci ludzie. Pamiętam, jak na Armii Czerwonej milicjanci pałowali dziewczynę. Większość stała bezczynnie, tylko młodzież i starsza pani z parasolem próbowali jej bronić.
Poznań, 13 marca
Piotr Bojarski, Bankrut z celi nr 68, „Gazeta Wyborcza” Poznań, nr 62, z 14 marca 2003.
W pobliżu gmachu głównego LK zostaliśmy brutalnie zaatakowani przez siły MO i ORMO, posługujące się opancerzonym działkiem wodnym, granatami z gazem łzawiącym i pałkami. Dotkliwie pobito, skopano studentki i studentów, a także okolicznych przechodniów, nie oszczędzając nawet dzieci ani leżących już na bruku. Trzeba dodać na podstawie oświadczeń wielu obecnych, że funkcjonariusze MO biorący udział w akcji byli w stanie podniecenia alkoholowego. Następnie milicja wdarła się do Collegium Novum, łamiąc przyrzeczenia pierwszego sekretarza KW PZPR Czesława Domagały złożone w przeddzień na ręce rektora UJ głoszące, że w żadnej sytuacji organa MO nie wkroczą na teren uniwersytetu. Masakra trwała dalej w zamkniętych pomieszczeniach przepełnionych gazem. Nie oszczędzono nawet profesorów i pracowników nauki. Poturbowano dziekana wydziału prawa doc. dra Lesława Paulego, prof. dra Karola Estreichera, prof. dra Konstantego Grzybowskiego. Ranny był prorektor Adam Bielański i inni. Osoby te usiłowały powstrzymać milicyjnych siepaczy.
Kraków, 13 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Rektor podszedł do mikrofonu. [...] Mówi: „Dziękuję wam za zaufanie. Jestem razem z wami i będę aż do końca. Wasze żądania przekazane zostaną właściwym władzom. Chcę podziękować tym członkom senatu, którzy postanowili zostać razem z nami. Odtąd będziemy się starać, jak tylko potrafimy, bronić was i wspomagać radą. Sytuacja jest bardzo ciężka. Władze wiecu, jakie sobie wybierzecie, prawdopodobnie nie zostaną przez jakikolwiek organ uznane za legalne. Jesteśmy praktycznie skazani na samotność”.
Rektor oddaje na moment mikrofon naszemu koledze, który zwraca się do sali: „W tej chwili przywożę wiadomości z miasta, wszystkie wiece na uczelniach uznane zostały za nielegalne. Nikt jednak nie opuszcza żadnej uczelni. Wszyscy strajkują dalej już bez poparcia władz uczelnianych. Jesteśmy jedyną wrocławską uczelnią, na której rektor uznał wiec za legalny. Wszystkie uczelnie biorą z nas przykład i ogłaszają u siebie 48-godzinny strajk okupacyjny”. [...]
Rektor bierze powtórnie mikrofon do rąk. Mówi: „Sami widzicie, kochani, jak wygląda sytuacja. Za godzinę gmach naszego Uniwersytetu zostanie otoczony wzmocnionym kordonem milicji. Jest więc ostatnia szansa, aby odwołać wiec”. [...] „Zostajemy, zostajemy, zostajemy!” Rektor mówi: „W takim razie ja zostaję z wami. Ogłaszam przerwanie zajęć na wszystkich wydziałach na 48 godzin. Wiec od tej chwili uważam za rozpoczęty”. Potężnie brzmi: „Jeszcze Polska nie zginęła...”.
Wrocław, 14 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Dziekan Wydziału Chemii powiedział: „Dziewczyny, chodźcie mi pomóc, potrzebuję chętnych do noszenia”. Liczyliśmy się z tym, że zostanie przeprowadzony szturm. [...] Poszłyśmy zatem za panem profesorem, który wprowadził nas do ogromnej hali, w której stały różne butle, gąsiory w koszykach plecionych. I mówi nagle: „Dziewczęta, trzeba to będzie przenosić na parapety”. Złapałyśmy z koleżanką za pierwszy z brzegu koszyk, a profesor mówi: „Nie, zostawcie to. To jest za słabe, trzeba wziąć kwas siarkawy, ten naprawdę dobrze na kaski działa!”. [...] Profesor mówił, że może się nie przyda, ale trzeba przygotować się na wszelki wypadek.
Wrocław, 14 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Tow. M.:
[...] Wczorajszego wiecu można było uniknąć. Jego przebieg wykazał słabość naszego aktywu uczelnianego. Aktyw partyjny potrafił jednak utrzymać ten wiec w pewnym ramach. Podjęta rezolucja nie w pełni popiera linię partii, ale jest w niej wiele elementów pozytywnych. Zgłoszone wnioski odnośnie potępienia MO, przywrócenia „Dziadów” nie zostały do rezolucji wprowadzone. Konfrontacja poglądów na tym wiecu w sposób pozytywny wpłynie na postawę studentów. Jest to o tyle korzystne, że mogli się wypowiedzieć i wyładować pewne napięcie. [...]
Na wszystkich uczelniach dziś przeprowadziliśmy spotkania z Komitetami Uczelnianymi PZPR. Zaleciliśmy dokonanie na KU oceny postawy kadry naukowej a na grupach studenckich również postawy studentów członków partii w czasie tych zajść. [...]
Towarzysze z ZMW i ZMS proponują zorganizowanie spotkania z rodzicami studentów, którzy niewłaściwie zachowywali się w czasie tych zajść. W prasie chcemy wesprzeć zarządzenie Rektora UMCS oraz krytycznie ustosunkować się do niesłusznych wniosków zawartych w rezolucji. Można by rozważyć możliwość zorganizowania w miasteczku akademickim wiecu robotniczego wspólnie z aktywem studenckim. Można by na taki wiec zaprosić kilkadziesiąt tysięcy robotników. Zastanawiam się również, czy nie warto by było spotkać się z Żydami, którzy opowiadają się za naszą polityką. [...]
Tow. D.:
[...] Ujemną stroną naszej pracy jest to, że tych, których dotychczas ukarano nie możemy uznać za głównych inspiratorów i przywódców. Przywódcy i inspiratorzy poniedziałkowych zajść pozostają nadal w ukryciu. Pewne wnioski należałoby wyciągnąć w stosunku do KUL. KUL zaprasza znanego wichrzyciela Kisielewskiego na odczyt do siebie. Dopiero po interwencji władz odwołano to zaproszenie. Aktywność KUL w szerzeniu niepokojów wśród studentów była duża. Wczorajszy wiec studencki był sondą sytuacji w środowisku studenckim. Potwierdza to, że czujność nasza nie powinna być osłabiona. Szkoły średnie dały pożywkę i wsparcie dla środowiska studenckiego. Polityka represyjna po usunięciu pewnych uchybień była prawidłowa. [...]
Tow. K.:
[...] Pewną naszą słabością jest to, że nie znamy głównego sztabu organizatorów zajść. Wyszła na jaw pewna słabość władz uczelni. Z drugiej strony uwidoczniło się duże zaangażowanie rektorów uczelni, władz oświatowych. Sojusznicy nasi, ZSL i SD, okazali się bardzo słabymi sojusznikami. W trudnych chwilach na sojuszników tych trudno liczyć. [...] Kadra naukowa również wykazała chwiejność, w tym również niektórzy członkowie partii. Poważna ilość młodzieży akademickiej okazała się nie tylko nijaka, ale niekiedy wrogo występująca przeciw partii i władzy ludowej. KUL bardzo dużo nam narozrabiał, ale oni sami narobili sobie kłopotów. Pod naciskiem opinii publicznej będziemy rozwiązywać kwestię KUL.
Lublin, 14 marca
Głucha noc, pojedyncze światełka świec, ciżba ludzka, zaduch. Zmęczenie daje znać o sobie. Nad ranem otrzymałem wiadomość, że przedstawiciele władz bezpieczeństwa i milicji pragną wejść na Uniwersytet. Domagano się wydania studentów „pochodzenia żydowskiego”, którzy spiskują przeciwko państwu. Twierdzono, że piszą oni ulotki, które przedostają się na zewnątrz. Zarzut bardzo poważny: podburzanie ludności. Zaczynają się pertraktacje, jakiś oficer milicji, dobijający się do bramy w imieniu komendanta, domaga się wejścia. Chłopcy ze straży porządkowej meldują mi, że oficer ów posiada listę dziesięciu studentów Żydów, których ma obowiązek aresztować. Nie zgodziłem się na jego wejście.
Wrocław, 15 marca
Alfred Jahn, Z Kleparowa w świat szeroki, Wrocław 1991.
Postanowiono przystąpić do fizycznego rozbicia tłumu. Rejon gromadzenia się to główna i przelotowa arteria z Gdańska do Gdyni oraz skupisko większości domów studenckich, a także przystanki kolejki elektrycznej, linii tramwajowej i autobusowej. Te warunki wytworzyły taką sytuację, że osoby będące tam przypadkowo i nieprzypadkowo uczestniczyły w zajściach, przy czym dodać należy, iż były to godziny szczytu w nasileniu ruchu. Mimo akcji fizycznej ze strony funkcjonariuszy MO i członków ORMO oraz stałego nawoływania do rozejścia się, tłum nie podporządkował się, lecz był coraz bardziej agresywny i wznosił prowokacyjne okrzyki. Kiedy nieodpowiedzialne elementy z tłumu zaczęły obrzucać funkcjonariuszy i ich samochody kamieniami, wówczas do akcji użyto środków chemicznych, wozów strażackich.
Gdańsk, 15 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Ludzie chronili się w sklepach. Widziałem, jak przerażony tłum uciekających o mało nie stratował dwuletniego dziecka. W pewnym momencie rozległ się krzyk: „Zabito człowieka!”. Gdy popatrzyłem w tym kierunku, zobaczyłem mknący z dużą prędkością samochód MO. Na jezdni leżało jakieś ciało. Po chwili zabrała je karetka pogotowia.
Gdańsk, 15 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Faktem jest, że Michnikowie, Szlajferzy, Grudzińscy, Werflowie, Grossowie i im podobni, w wyniku logiki wydarzeń znaleźli się automatycznie poza nawiasem mas studenckich. [...] Bylibyśmy jednak krótkowzroczni, gdybyśmy owe awantury przypisywali tylko grupie studenckich wichrzycieli. [...] Należałoby zadać sobie proste pytanie. Kto miał interes w tym, by odciągnąć młodzież od nauki i pchnąć ją na drogę awantur? [...] Komu zależało i zależy na tym, żeby przynajmniej osłabić tętno pracy dla Polski Ludowej, zniechęcić do realizacji czynu zjazdowego, siać w społeczeństwie niewiarę w twórcze siły naszego narodu? [...] Owi Zambrowscy, Staszewscy, Słonimscy i Spółka, ludzie w rodzaju Kisielewskiego, Jasienicy i innych, których nazwiska zna się z komunikatów prasowych, dowiedli niezbicie, że obcym służą interesom. [...] Dziady Mickiewiczowskie były dla nich tylko pretekstem do uderzenia politycznego. [...]
Dzisiaj MO naszego województwa zatrzymała samochód, który wiózł na Śląsk grupę studentów z jednej uczelni, warszawskich studentów, którzy jechali zamącić spokojną śląską wodę. Nietrudno domyślić się, za czyje pieniądze podróżują ci młodzieżowi emisariusze. Są to ci sami zawiedzeni wrogowie Polski Ludowej, których życie nie nauczyło rozumu [...] różni pogrobowcy starego ustroju, rewizjoniści, syjoniści, sługusi imperializmu. Chcę z tego miejsca stwierdzić, że śląska woda nie była i nigdy nie będzie wodą na ich młyn. I jeśli co niektórzy będą nadal próbowali zawracać nurt naszego życia z obranej przez naród drogi, to śląska woda pogruchocze im kości.
15 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Dziś bomba: przemówienie [I sekretarza KW PZPR w Katowicach Edwarda] Gierka, równie kłamliwe i drętwe jak Kępy. Tyle że są akcenty progomułkowskie, „my z partią i z towarzyszem Wiesławem”. Czyli zwycięża terror i trzeba było przemówienia Gierka, aby połamał wszelkie przewidywania, że ma on inne stanowisko wobec wydarzeń niż Gomułka.
Warszawa, 15 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Ewakuację zaczęliśmy około piątej rano. Studenci opuszczali gmach pojedynczo, zgodnie z życzeniem milicji, aby uniknąć wrażenia pochodu. Od wczesnych godzin stałem przy bramie i każdemu z opuszczających budynek podawałem rękę.
Wrocław, 16 marca
Alfred Jahn, Z Kleparowa w świat szeroki, Wrocław 1991.
Zbrodnicza agresja amerykańska w Wietnamie, agresja Izraela na Bliskim Wschodzie czy też nowa polityka wschodnia Bonn wskazuje, że imperializm idzie drogą brutalnej polityki siły, nie waha się przed agresją, przed zbrodniami wojennymi — w imię osiągania swoich brudnych celów, w imię polityki rządzenia światem. Taka polityka oznacza, że wróg w sprzyjających okolicznościach mógłby podjąć próbę nacisku — także zbrojnego — byle tylko złamać nasze granice — powrócić na stary szlak ekspansji niemieckiego militaryzmu. [...]
Za grupkami młodych wichrzycieli politycznych kryją się inspiracje płynące od starych graczy politycznych: Zambrowskiego, Staszewskiego i im podobnych [...], ludzi pokroju Słonimskiego, Kisielewskiego i Jasienicy — wytrawnych politykierów od lat [...] idących noga w nogę z wrogimi Polsce imperialistycznymi ośrodkami dywersji ideologicznej. [...] Za tymi grupami młodzieży kryją się też ich nauczyciele, tacy jak Kołakowski, Brus, Bauman, Baczko, Zakrzewski — źli nauczyciele i źli wychowawcy.
Gdańsk, 17 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Kiedy Gomułka wszedł na podium, sala zaczęła wrzeszczeć: „Wiesław, Wiesław”. Nie mógł jej uciszyć. Potem odśpiewano Sto lat. Wreszcie udało mu się dojść do głosu. W miarę jak przemawiał, zapał sali słabł. Co pewien czas przerywano mu okrzykami: „Wiesław, śmielej! Wiesław, śmielej!”. Zaczęto także skandować: „Gierek, Gierek” oraz „Wiesław — Gierek”. [...]
Gdy Gomułka mówił o Żydach, że kto z nich chce wyjechać, to nie będziemy zatrzymywać, rozległy się okrzyki: „Choćby dziś”. Gdy skończył, nagrodzono go zdawkowymi oklaskami. [...]
W rogu sali zamieniono transparenty. Początkowo były z poparciem Wiesława, potem zniknęły i pojawiły się inne: „Cała władza w ręce ludzi mających jedną ojczyznę”. Wynika z tego, że Biuro Polityczne ma dwie ojczyzny. Rozwinięto także hasło: „Syjoniści do Izraela”. Ktoś także krzyknął: „Żydzi na szubienicę”. Po spotkaniu Gomułka zwrócił się do Kępy z pytaniem: „Kogo tutaj sprowadziliście?”. Ten zaczął się jąkać — robotników, studentów, profesorów. Rapacki, który był świadkiem tej rozmowy, powiedział: „Aaa, to ci profesorowie tak wrzeszczeli”.
Warszawa, 19 marca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1967–1968, Warszawa 1999.
TOWARZYSZE!
W wydarzeniach, jakie miały miejsce, aktywny udział wzięła część młodzieży akademickiej pochodzenia lub narodowości żydowskiej. Rodziny wielu z tych studentów zajmują mniej lub bardziej odpowiedzialne, a także wysokie stanowiska w naszym państwie. Ta przede wszystkim okoliczność spowodowała, iż na fali tych wydarzeń wypłynęło, opacznie nieraz pojmowane hasło walki z syjonizmem.
Czy w Polsce są żydowscy nacjonaliści, wyznawcy ideologii syjonistycznej? Na pewno tak. Byłoby jednak nieporozumieniem, gdyby ktoś chciał dopatrywać się w syjonizmie niebezpieczeństwa dla socjalizmu w Polsce, dla jej ustroju społeczno-politycznego [...].
Nie oznacza to jednak, że w Polsce nie ma w ogóle problemu, który nazwałbym samookreśleniem się części Żydów — obywateli naszego państwa. O co mi chodzi, przedstawię na przykładach.
Chodzi tu o protesty studenckie w marcu 1968 r.
W roku ubiegłym podczas czerwcowej agresji Izraela przeciw państwom arabskim określona liczba Żydów w różnych formach objawiała chęć wyjazdu do Izraela celem wzięcia udziału w wojnie z Arabami. Nie ulega wątpliwości, że ta kategoria Żydów obywateli polskich uczuciowo i rozumowo nie jest związana z Polską, lecz z państwem Izrael. Są to na pewno nacjonaliści żydowscy. Czy można mieć do nich za to pretensje? Tylko takie, jakie żywią komuniści do wszystkich nacjonalistów, bez względu na ich narodowość. Przypuszczam, że ta kategoria Żydów wcześniej lub później opuści nasz kraj.
W swoim czasie otworzyliśmy szeroko nasze granice dla wszystkich, którzy nie chcieli być obywatelami naszego państwa i postanowili udać się do Izraela. Również i dziś tym, którzy uważają Izrael za swoją ojczyznę, gotowi jesteśmy wydać emigracyjne paszporty [...].
Nie ulega wątpliwości, że i obecnie znajduje się w naszym kraju określona liczba ludzi, obywateli naszego państwa, którzy nie czują się ani Polakami, ani Żydami. Nie można mieć do nich o to pretensji. Nikt nikomu nie jest w stanie narzucić poczucia narodowości, jeśli go nie posiada. Z racji swych kosmopolitycznych uczuć ludzie tacy powinni jednak unikać dziedzin pracy, w których afirmacja narodowa staje się rzeczą niezbędną.
Jest wreszcie trzecia, najliczniejsza grupa naszych obywateli pochodzenia żydowskiego, którzy wszystkimi korzeniami wrośli w ziemię, na której się urodzili i dla których Polska jest jedyną ojczyzną. Wielu z nich zajmuje odpowiedzialne stanowiska państwowe i partyjne, pracując na kierowniczych stanowiskach, w różnych dziedzinach naszego życia. Wielu z nich swą pracą i walką rzetelnie zasłużyło się Polsce Ludowej, sprawie budowy socjalizmu w naszym kraju. Partia ceni ich za to wysoko.
Niezależnie jednak od tego, jakie uczucia nurtują obywateli naszego kraju pochodzenia żydowskiego, partia nasza przeciwstawia się z całą stanowczością wszelkim zjawiskom, które noszą cechy antysemityzmu. Syjonizm zwalczamy, jako program polityczny, jako nacjonalizm żydowski — i to jest słuszne. Nie ma to nic wspólnego z antysemityzmem. Antysemityzm ma miejsce wówczas, jeśli ktoś występuje przeciwko Żydom dlatego, że są Żydami. Syjonizm i antysemityzm — to dwie strony tego samego nacjonalistycznego medalu [...].
Warszawa, 19 marca
Przemówienie tow. Wł. Gomułki do aktywu partyjnego, „Trybuna Ludu”, nr 79, Warszawa 1968, [cyt. za:] Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1944-1968, oprac. Alina Cała, Helena Datner-Śpiewak, Warszawa 1997.
Zaraz po obiedzie była kusa (5 osób) egzekutywa, z której gromadnie udaliśmy się na wiec. Wiec ten jest w pamięci wszystkich.
Przemawiał Gomułka. Witano go owacyjnie, ze skandowaniem, na stojąco. Miał referat ważny, trudny, niekrótki. Z zaskoczeniem usłyszałem w nim analizę polityczną naszych związkowych adwersarzy. Gomułka rąbał prosto z mostu różne szczegóły z życiorysu Słonimskiego, a już zwłaszcza Jasienicy. I mimo że obaj przez kilkanaście lat mocno nam, a i mnie osobiście, dokuczyli, nie mogłem się ustrzec przed poczuciem dysproporcji między adresatami zarzutów Gomułki a nim samym.
Tak to ja odczuwałem. Ale na sali były całe rzędy, głównie na balkonie, które miały odczucia wprost przeciwne. I dawały temu wyraz. Zrazu był brak oklasków, w momentach do tego nadających się, potem jakieś dziwne dosłyszalne wyrwy w słuchaniu przemówienia, potem pojedyncze okrzyki. I oto zwierają się one, ogarniają pokaźną połać audytorium i stają się skandowaniem.
Siedzieliśmy na parterze bliżej prawego bocznego wejścia. Widzę sam siebie na tej sali, widzę innych z przodu tego audytorium, jak oglądają się do tyłu i do góry. Na balkonie czerwono-białe hasła. Widzimy mętnie twarze siedzących. Widać czerwień oblicza i rytmicznie wyskakujące czarne otwory ust. Właśnie skandują.
Gomułka z trudem wrócił do referatu, skończył go i już z oklaskami, ale bez skandowania i wstawania wrócił na swoje miejsce w prezydium.
To był szczytowy moment „wydarzeń marcowych”, nie w ich studenckich początkach. Teraz właśnie wydarzenia, o których półgębkiem pisałem po czerwcu 1967 roku, zaczęły nabierać treściwości i z okrzyków, haseł, narzekań, stawać się przesunięciami personalnymi, odsunięciami.
Warszawa, 19 marca
Jerzy Putrament, Pół wieku, t. 7, Zmierzch, Warszawa 1980.
O godzinie 18.00 w klubie przy telewizorze dla wysłuchania mowy Gomułki. Była to chwila historyczna. Na tę mowę czekała cała Polska. Przed godziną 18.00 w Sali Kongresowej zebrał się aktyw partyjny. Owacja dla Gomułki trwała chyba z kwadrans. [...]
Chyba trzy czwarte mowy poświęcił Gomułka wyjaśnianiu, dlaczego Dziady zostały zdjęte z afisza, następnie zaatakował brutalnie oddział warszawski Związku Literatów i zwłaszcza personalnie Kisielewskiego, Jasienicę, Słonimskiego. Związek Literatów oraz wymienieni pisarze to według Gomułki inspiratorzy zajść w Warszawie. Atak na Kisiela był rodzajem wiecowej pyskówki, za to atak na Jasienicę czymś potwornym, ponieważ wywlókł bardzo dramatyczne akowskie sprawy Jasienicy sprzed 23 lat. O Słonimskim powiedział, że nie czuje się on Polakiem, na dowód czego przytoczył bardzo piękne wyznanie Słonimskiego drukowane w „Wiadomościach Literackich” 46 lat temu. Atak na profesorów godził także w młodzież.
Najważniejsze jednak stało się, w momencie kiedy Gomułka poruszał sprawę syjonistów i Żydów. Cała sala wyła: „Do Izraela, do Dajana!”. Nastrój antysemicki był nie do zniesienia. Tymczasem Gomułka zaczął wyjaśniać, co to jest syjonizm i odcinał się od antysemityzmu. Sala wtedy zawyła: „Gierek, Gierek!”. Był to szok dla telewidzów i zapewne dla Gomułki. Widać, że Gomułka nie spodziewał się tak żywiołowej przeciwko niemu reakcji. Im dalej Gomułka brnął w obronie Żydów przed antysemityzmem, tym większe były okrzyki na cześć Gierka, który w swym katowickim przemówieniu powiedział ostateczne, najwulgarniejsze slogany antyżydowskie i antyinteligenckie. Deeskalacja braw dla Gomułki była aż nadto wymowna. I o dziwo! Gomułka nie poruszył sprawy Zambrowskiego, [Stefana] Staszewskiego i innych Żydów. Co też było wielkim rozczarowaniem dla sali. Gomułka obiecał przywrócić Dziady, obiecał młodzieży we właściwym czasie rozważyć te postulaty, które uzna za słuszne. Pozdrowił na koniec klasę robotniczą, zapomniawszy o chłopach, no i pozdrowił milicję. Więc kozłem ofiarnym stał się Związek Literatów, profesorowie, inteligencja. Efekt polityczny jest taki, że nie zjednał sobie aktywistów partyjnych, obraził środowiska twórcze i naukowe, zraził w ogóle całe społeczeństwo. Wystąpienie Gomułki świadczy też o walkach i tarciach wewnątrz partii. Widocznie partia przeraziła się antysemityzmu i swojej obłąkańczej propagandy w rodzaju Gierka, Kępy i innych sekretarzy wojewódzkich, którzy grali na nucie antysyjonistycznej.
Warszawa, 19 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Z godziny na godzinę rośnie liczba strajkujących. Atmosfera festynu, radosnego poczucia solidarności. Śpiewy chóralne i solowe, przerywane co jakiś czas wystąpieniami z „ambony” (balkonik na głównych schodach, pomiędzy I i II piętrem). Wokół gmachu gromadzą się mieszkańcy Warszawy. Zaczynają podawać nam napoje, żywność i papierosy. Kiedy pod koniec pierwszego dnia strajku wchodzę do jednego z punktów żywieniowych, widzę na środku sali ogromny, dwumetrowy stos wędlin, a pod ścianami „góry” pomarańczy, bananów i innej żywności.
Warszawa, 21 marca
Bogdan Czajkowski, Bunt grzecznej Politechniki, „Gazeta Polska” nr 12/1998.
W trosce o spokój, jedność i braterstwo Narodu, aby uniknąć pogłębiającego się rozdarcia między władzami państwowymi a społeczeństwem oraz by nie dopuścić do urażenia tak wyostrzonego dziś wśród młodzieży poczucia sprawiedliwości, postulujemy:
1) uwolnić młodzież zatrzymaną w więzieniach i aresztach;
2) powściągnąć drastyczność stosowanych metod karania i śledztwa, o czym przenikają wiadomości do społeczeństwa;
3) wpłynąć na prasę, by informowała opinię publiczną zgodnie z rzeczywistością lub przynajmniej by tendencyjnymi naświetleniami nie drażniła młodzieży i społeczeństwa;
4) wpłynąć skutecznie na władze bezpieczeństwa, by nie stosowały anachronicznych środków represji, tak bardzo skompromitowanych we wspomnieniach naszego Narodu.
Warszawa, 21 marca
Kościół w PRL. Kościół katolicki a państwo w świetle dokumentów 1945–89, oprac. Peter Raina, t. 2: Lata 1960–74, Poznań 1995.
Obawiamy się, Towarzyszu Wiesławie, że nasza decyzja pozostania w nocy na terenie UW, powzięta po Waszym przemówieniu, może wyglądać z pozoru, lub może być Wam przedstawiona, jako akt nieufności. Z całym naciskiem oświadczamy, że tak nie jest. Doceniamy w pełni Wasze oświadczenie, iż rezolucje studenckie uchwalane na legalnych wiecach zostaną przestudiowane, i rozumiemy też w pełni, że z chwilą kiedy ma się to odbyć z Waszym udziałem, na czym nam bardzo zależy, sprawa wymaga pewnego czasu. Decyzja strajku wynikła z całej serii motywów. Dla jednych była to przede wszystkim reakcja goryczy na oświadczenia prasowe, dla innych — akt solidarności z uczelniami, które wcześniej rozpoczęły strajk okupacyjny. Dla wszystkich — sposób podkreślenia wagi, jaką przywiązują do zgłaszanych rezolucji. Liczymy, że nie potraktujecie naszej decyzji jako błędu, a przynajmniej jako wielkiego błędu.
Jeśli uznalibyście nasze posunięcie za błąd, to chyba wolno nam twierdzić, że nie wynikało ono z innych pobudek, jak z troski o nasze cele. Nasze cele to współdziałanie w budowie Polski socjalistycznej, w umacnianiu sojuszu ze Związkiem Radzieckim, w pogłębianiu demokracji socjalistycznej w Polsce. Nasza bezpośrednia troska to dążenie do wlania bogatszej treści w te formy życia studenckiego, które już skostniały, do pogłębienia więzi z profesurą. Wiemy dobrze, że bez Was nie osiągniemy tego celu. Wierzymy, że przy Waszym zrozumieniu i opiece ruch studencki, choć przecież nie od początku dojrzały, będzie służył dobru Polski Ludowej, która Wam tak głęboko leży na sercu.
Warszawa, 21/22 marca
Czesław Bobrowski, Wspomnienia ze stulecia, Lublin 1985.
Widowisko ludowe w wielkim stylu. [...] Tłum duży, podaje studentom żywność, papierosy, kwiaty. Wszystko to od razu w prowizorycznych windach jedzie na górę. Publiczność rozmaita: od robotników do eleganckich pań i panów. Prości ludzie podchodzą ze swoimi podarunkami do sztachet, wołając: „Trzymajcie, chłopaki!”. Damy z kwiatami: „Panowie, proszę!”. Na kwiaty studenci klaszczą. Od czasu do czasu skandują: „Warszawa z nami!”. Wówczas publiczność klaszcze. Jakaś zażywna niewiasta podaje ponad sztachetami wielki sagan z dymiącą zupą. Na to wszyscy klaszczą. Co chwila straż studencka podaje przez sztachety ulotki odbite na kserografie: informacje, wezwania do poparcia, kopie rezolucji. Publiczność rozchwytuje te karteczki, czyta w małych gromadkach, chowa do kieszeni.
Warszawa, 22 marca
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967–1968, Warszawa 1993.
W trzecim dniu studenckiego strajku zostałem wezwany do ministra [Mieczysława] Moczara. Po chwili zjawili się u niego: minister obrony, marszałek Marian Spychalski, sekretarz KC Zenon Kliszko. Skrytykowali MSW za nieumiejętność rozwiązania strajku i zaprowadzenia porządku. Po chwili marszałek Spychalski oświadczył, że wojsko przejmuje akcję. Adiutant marszałka rozłożył mapy, Spychalski przedstawił koncepcję, z której wynikało, że żołnierze mieli wkroczyć do gmachu Politechniki, wyprowadzić studentów i wywieźć ich za Warszawę. [...]
Zaraz zadzwoniłem do szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, generała Wojciecha Jaruzelskiego, i przekazałem tę decyzję. Poinformowałem, że według naszego rozeznania na Politechnice strajkuje 4–5 tysięcy studentów i są gotowi do stawiania oporu. Szef Sztabu doskonale zdawał sobie sprawę ze skutków „wojskowego rozwiązania”. Oświadczył, że dla wykonania zadania potrzeba kilkanaście tysięcy żołnierzy i kilkaset samochodów ciężarowych. Tylu żołnierzy i samochodów nie ma w stołecznym garnizonie. Ściągnięcie żołnierzy i sprzętu z innych garnizonów potrwa kilka dni. [...] Marszałek zasmucił się i powiedział: „Nie wiedziałem, że w Warszawie tak mało mamy wojska”. Operacja wojskowa odpadła.
Warszawa, 22 marca
Franciszek Szlachcic, Gorzki smak władzy. Wspomnienia, Warszawa 1991.
Przed północą pojawia się milicja. Na opustoszały plac i przylegające doń ulice zjeżdżają środki „perswazji”. Robi się groźnie. W gmachu trwają spontaniczne, gorączkowe przygotowania do obrony. Kioskami barykadujemy wejścia od frontu. Pasaż przed tylnym wejściem zostaje zastawiony stosem ławek i szaf. W auli, na najwyższych krużgankach, gromadzone są różne sprzęty, które mają być zrzucone na atakującą milicję. Znosimy też gaśnice. Ostatnim „bastionem” obrony ma być najwyższe piętro, które trudno będzie napastnikom „zagazować”, gdyż prowadzą tam wąskie, kręte schody. [...]
Przed gmachem stoją setki, a może więcej uzbrojonych golędzinowców. Kalkulujemy swoje szanse i – w końcu ustępujemy. Ale wyjdziemy przez główne wejście, w milczeniu, „z podniesionym czołem”, w kierunku akademika „Riviera”. Gwarancją nietykalności będzie prokurator Stefan Dzikowski, idący na czele...
Warszawa, 22 marca
Bogdan Czajkowski, Bunt grzecznej Politechniki, „Gazeta Polska” nr 12/1998.
Przyniesiono mi odezwę młodzieży Politechniki Warszawskiej, którą tu w głównych punktach notuję:
„Jesteśmy dumni, że młodzież naszej uczelni okazała w swych wystąpieniach bezkompromisową wolę walki z fałszem, obłudą i zakłamaniem, przeciwstawiła się brutalności i panowaniu wilczych praw w naszym społeczeństwie, okazała wrażliwość na sprawy społeczne, równocześnie deklarując uczucia patriotyczne i wierność socjalistycznej idei. Mimo iż ostatnie wydarzenia rozpętały namiętności, nikt i nigdy nie szerzył reakcyjnych haseł antyustrojowych, antyradzieckich czy antypaństwowych.”
„Stwierdzamy, że poszukiwanie winnych w społeczeństwie polskim zamiast poddania krytyce polityki wewnętrznej naszego państwa stwarzającej atmosferę, bez której nie mogłoby dojść do ostatnich wydarzeń, nie prowadzi do celu.”
„Mimo represji i stosowania metod zastraszających z tą samą siłą co poprzednio podnosimy nasze żądania. Żądamy zamieszczenia w środkach masowego przekazu prawdziwej wersji wydarzeń, obalenia oszczerstw i kłamstw, jakimi karmi się do tej pory społeczeństwo, żądamy zwrócenia nam należnego dobrego imienia, żądamy kary dla winnych brutalnego gwałtu dokonanego przez organa MO i ORMO w dniach 8 i 9 marca i później, uwolnienia wszystkich uwięzionych dotychczas studentów, zaprzestania metod zastraszania i represji w stosunku do ogółu studentów, a w szczególności do aktywnych podczas ostatnich zajść.”
„Ostro protestujemy przeciwko aktom gwałtu prawa i Konstytucji PRL.”
„Żądamy wolności słowa, zgromadzeń, wieców, demonstracji, najbardziej podstawowych swobód demokratycznych. Niech żyje Polska, niech żyje socjalizm. Historia będzie z nami.”
Warszawa, 22 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Rektor Politechniki zagroził w komunikacie prasowym, że jeżeli studenci nie zaprzestaną strajku, uczelnia będzie zamknięta i ogłoszone zostaną nowe wpisy na wszystkich wydziałach i na wszystkich latach. O godzinie czwartej nad ranem studenci opuścili Politechnikę, ponieważ solidarność zaczęła się łamać. Tak więc 15-dniowa rewolucja młodzieży, aczkolwiek poniosła klęskę, odniosła także swoje moralne zwycięstwo.
Warszawa, 23 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Byliśmy na dziedzińcu Uniwersytetu w piątek, 8 marca. Ze ściśniętym sercem słuchaliśmy rozhisteryzowanych wrzasków, zawierających obelgi pod adresem robotników i władz uczelnianych. [...] Widzieliśmy, jak garstka prowodyrów zaszokowana zdecydowaną postawą warszawskich robotników, przybyłych wprost od warsztatów na uczelnię, aby zapobiec przerodzeniu się wiecu w uliczne awantury, wypchnęła młodą dziewczynę, która uderzyła w twarz robotnika, chowając się następnie za plecami rycerskich dżentelmenów.
W szarej gromadzie studenckiej rej wiedli osobnicy ubrani w ortaliony, elastyki, wykwintne golfy, zagraniczne botki, kurteczki we wszystkich odcieniach i fasonach. [...] Ekstrawaganccy w ubiorze i postawie, prowokująco agresywni, butni i pewni siebie. To oni przegrywali w ciągu jednej nocy parę tysięcy w pokera w zakamarkach studenckich klubów. To do nich wołały dziewczyny w skórzanych kostiumikach: „Dżery, podaj mi coca-colę, bo to nasze świństwo nic nie warte”. Nieraz już nazwiska i pozycje służbowe tatusiów ratowały ich z opresji. Na dziedzińcu Uniwersytetu oni narzucali ton, oni zaczynali skandowanie antypolskich haseł, oni darli Konstytucję PRL, której egzemplarze mieli przygotowane w kieszeniach na tym rzekomo spontanicznym wiecu.
Warszawa, 8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Najpierw, 25 marca 1968 była „wigilia”. Na zebraniu uniwersyteckiej organizacji usunięto mnie z partii.
Pamiętam, jak oświadczyłem im wtedy patetycznym tonem: „Zostajecie tutaj z partią, która pędzi na łeb na szyję w przepaść, partią, w której jest kompletna degrengolada. Ja z niczego nie wycofuję się, do żadnej Canossy nie pójdę. Wszystko, co mówiłem przez ostatnie dziesięć lat, jest głęboką prawdą i kiedyś będziecie o tym wiedzieli”.
Przyjechałem późno w nocy do domu, żona z córką czekały na mnie. Powiedziałem im, że to już koniec, gilotyna. A następnego dnia rano dowiedziałem się z gazet o wyrzuceniu z Uniwersytetu.
Warszawa, 25-26 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Wiele trudności gospodarczych, jakie przezwyciężaliśmy w ostatnich latach, to w pewnej mierze dzieło różnej maści rewizjonistów, reakcjonistów i sługusów międzynarodowych antypolskich sił. Śnią im się kapitały i monopole, wyzysk polskiego robotnika i chłopa, marzy im się to, co Polska Ludowa bezpowrotnie zlikwidowała. Jest to źródłem ich nienawiści wobec wszystkiego co postępowe, co socjalistyczne. Na tej wspólnej płaszczyźnie spotkali się wszyscy, choć spod różnych znaków: syjoniści i rewizjonistyczne mędrki, wczorajsi obszarnicy i właściciele fabryk, posiadacze kamienic i sklepów, byle bandziory reakcyjnego podziemia, karierowicz zagoniony w ślepy zaułek, zaślepiony głupotą osobistej ambicji oraz wszelkie ludzkie męty, które w takich jak dziś chwilach wyłażą jak ślepe szczury z miejskich kanałów. To oni zza firanek wielopokojowych mieszkań spoglądają dziś z radością na demonstrującą po ulicach młodzież. To w ich mieszkaniach mieszczą się sztaby gołowąsych konspiratorów. Stamtąd przynosi się dziesiątki prywatnych maszyn do pisania, by w Domach Studenckich drukować antypartyjne ulotki i proklamacje. To tam, w ich salonach, opracowuje się plany obezwładnienia naszej ojczyzny, naszego ustroju. [...] Oto ich cel.
Kraków, 25 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W dniu 23 bm. w pomieszczeniach Głównego Gmachu Politechniki Warszawskiej znaleziono szereg materiałów propagandowych. [...]
Do wykonania ulotek, napisów i odezw oraz transparentów zgromadzono następujące materiały:
— około 80 ark. papieru szarego formatu A-1,
— zużyto do zrobienia transparentów około 50 m płótna białego,
— kilka tysięcy sztuk papieru białego maszynowego,
— kilka tysięcy sztuk papieru podaniowego.
Strajkujący studenci Politechniki Warszawskiej przygotowali również różnego rodzaju środki samoobrony. Zaplanowano przy tym bronić się z II piętra. Do obrony tej zgromadzono następujące przedmioty:
— około 30 gaśnic przeciwpożarowych (wszystkie, jakie znajdowały się w Gmachu Głównym PW),
— około 20 hydrantów podłączonych do sieci wodociągowych,
— około 200 sztuk „pałek” z połamanych krzeseł i stołów,
— kilka prętów żelaznych.
— w krużgankach III i IV piętra, wokół auli, zgromadzono 120 stołów i krzeseł, które zamierzano zrzucić na funkcjonariuszy MO, gdyby weszli na teren Politechniki,
— kilka tysięcy różnych butelek po piwie, wódce i oranżadzie.
W czasie przygotowań do „Samoobrony” zniszczono ponad 200 szt. krzeseł i taboretów, 30-50 stołów, pobrudzono i odrapano ściany w kilku aulach. Dokładnych danych dotyczących strat poniesionych w wyniku dewastacji mienia władze uczelni jeszcze nie ustaliły.
Warszawa, 27 marca
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybów i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
Niedługo potem odbyło się nasze ostatnie w marcu spotkanie w Auditorium Maximum, na którym było już tylko jakieś osiemset osób, a nie jak zwykle półtora tysiąca. Jak zwykle nie było tuby, bo gdzieś zginęła, a mikrofon się znowu zepsuł czy też prądu nie było. I jak zwykle każdy, kto chciał coś powiedzieć, musiał prawie krzyczeć i prędko dostawał chrypy, dosłownie tracił głos... Ten wiec to nie było już to zwyczajowe protestowanie, apelowanie, formułowanie rezolucji [...], przestaliśmy „coś uważać”, zaczęliśmy czegoś żądać. [...]
Oprócz wyliczania krzywd i prześladowań – ktoś odczytał pierwszy nasz program działania na przyszłość, czy raczej pierwszą próbę programu. O konieczności rozszerzenia demokratycznej platformy rządów, o konieczności naprawy gospodarki i o wielu, wielu sprawach pilnych i ważnych. Dotychczas prawie wyłącznie protestowaliśmy i rozliczaliśmy, przy czym robiliśmy to reagując na działania władz, które wiedziały dobrze, że nasza energia wyładuje się w oburzeniu, więc dostarczały nam do oburzania się kolejnych powodów. Program pokazywał, że niektórzy z nas potrafili jednak na chwilę ochłonąć i zastanowić się, co dalej.
Warszawa, 28 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W związku z nielegalnym zgromadzeniem na UW, o którym donosiła wczorajsza prasa, rektor UW w dniu 29 marca powziął decyzję o skreśleniu z listy studentów 34 osób oraz o zawieszeniu 11 osób spośród organizatorów i uczestników zgromadzenia. W toku rozpatrywania dyscyplinarnego znajdują się jeszcze sprawy pewnej liczby osób winnych zakłócenia porządku na uczelni.
W związku z naruszaniem dyscypliny studenckiej i zarządzeń władz akademickich przez liczne grupy studentów niektórych wydziałów UW, rektor za zgodą ministra oświaty i szkolnictwa wyższego postanowił z dniem 30 marca br. rozwiązać następujące kierunki studiów dziennych na UW: teorii ekonomii, ekonomii, ekonometrii na Wydziale Ekonomicznym, filozofii i socjologii na Wydziale Filozoficznym, psychologii na Wydziale Pedagogiki oraz III rok studiów na kierunkach matematyki i fizyki Wydziału Matematyczno-Fizycznego. Na te kierunki rektor zarządził ponowne wpisy.
30 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Potrafiliśmy w każdej uczelni uchwycić pewien przyczółek i rozszerzyć go. Chciałbym się wyrazić z uznaniem o aktywie w Uniwersytecie Warszawskim, który działał początkowo w izolacji, ale potrafił uchwycić właściwą linię.
W tej chwili idzie krytyka, że my może nawet za twardo zajęliśmy stanowisko i że powinniśmy młodzież więcej kokietować, ale ja uważam, że ZMS nie mógł inaczej postąpić, bo potępianie postępowania MO to byłoby potępić Partię. Spraw Partii broniliśmy z całą świadomością.
[...] aktyw już trochę zhardział i umocnił się. To jest pozytywne i tego nie należy się wstydzić, ale z dużą rozwagą do tych spraw podchodzić.
Możemy z całą świadomością powiedzieć, że nie było żadnych szans w większości ośrodków akademickich rozbicia wieców. Nie było żadnych szans, żeby występować na tych wiecach.
[...]
Co w tej chwili trzeba robić? Trzeba przede wszystkim organizować wszędzie zebrania kół ZMS, należy organizować spotkania, należy namawiać tow. działaczy partyjnych, by uczestniczyli w tych spotkaniach. Powinno to być dyskutowane i inspirowane przez Was.
Z drugiej strony powinniśmy policzyć, ilu nas zostało. I tu chcę wygłosić taki pogląd, że w żadnym wypadku nie możemy zostawić tych, którzy w sposób aktywny uczestniczyli w tych zajściach, wszyscy powinni zostać z organizacji usunięci.
[...]
Tak samo w sposób zdecydowany powinniśmy się domagać od władz uczelni, ze wszyscy prowodyrzy powinni być relegowani z uczelni i tu nawet ZMS powinien czynić pewien nacisk w stosunku do wszystkich winnych.
30 marca
Archiwum Akt Nowych, Zespół Związek Młodzieży Socjalistycznej, Prezydium ZG ZMS, 26.02-17.06.1968, sygn. 11/III/31.
Wieczorem odbywał się Konwent Seniorów, na którym był [Stanisław] Stomma. Czekałem na niego z [Jerzym] Turowiczem w jego domu. Przyniósł wiadomości sensacyjne. [Edward] Ochab na własną prośbę rezygnuje ze stanowiska. Stronnictwa polityczne potępiają Koło „Znak” za interpelację i postanowiły odwołać mnie z Rady Państwa. Exposé premiera ma być w środę rano. Będzie długa dyskusja rozrabiająca nas na szaro.
Warszawa, 8 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Kartki z dziennika 1955–1969, wybór, wstęp i oprac. Jan Z. Brudnicki, Bogusław Wit, Warszawa 1983.
Największą szkodę swobodzie kultury w Polsce wyrządzili właśnie ci, którzy [...] wykazali, że wyżej stawiają swoje małe politykierskie ambicje niż interesy literatury i sztuki, niż rzeczywiste interesy kraju. Teraz będą zbierać tego konsekwencje. Posłowie Koła Poselskiego „Znak” przyłączyli się do tej gry przez swoją interpelację, która wcześniej, niż trafiła do rąk adresata, stała się rodzajem odezwy zachęcającej do działania prowodyrów zajść i wichrzycieli.
Warszawa, 10 kwietnia
Źródła do dziejów Polski w XIX i XX wieku, t. 6, cz. 2: Lata 1956–1989, wybór tekstów źródłowych Adam Koseski, Józef Ryszard Szaflik, Romuald Turkowski, Pułtusk 2004.
Nie każdy pisarz może być sumieniem narodu. Nie są, nigdy nie byli i nigdy nie będą sumieniem narodu różnego rodzaju Grzędzińscy, Słonimscy, Bejnary-Jasienice czy Kisielewscy. Nie będą też sprzedajni i kosmopolityczni gracze wszelkiej maści — rewizjoniści, syjonistyczni pismacy, piewcy szowinizmu narodowego i anarchii. [...] Prawdziwym sumieniem narodu jest Polska Zjednoczona Partia Robotnicza.
Warszawa, 10 kwietnia
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Ja, biskup stolicy, boleśnie przeżywam wszelkie „widowiska nienawiści” — bo inaczej nazwać tego nie mogę. Cóż mi pozostaje? Chyba wam przypomnieć, najmilsze dzieci, abyście wybronili własne serca, myśli i uczucia przeciwko nienawiści i kłamstwu, mając odwagę bronić swego prawa do prawdy, miłości, szacunku wzajemnego i sprawiedliwości, do jedności Chrystusowej i pokoju Bożego — we własnej rodzinie, w narodzie i w państwie. Tylko to nas uratuje! Nic innego nie da nam ratunku, tylko rzetelne uznanie prawa miłości dla wszystkich w naszej ojczyźnie — dla młodzieży i starców; którzy słuchają i dla tych, którzy wydają polecenia.
Gdybym zdołał to uczynić, jak pragnę tego sercem, to upadłbym w tej chwili na kolana przed wszystkimi znieważonymi w naszej ojczyźnie i prosiłbym: bracie, odpuść! Odpuść, bo nie wiedzą, co czynią! Bo nie rozumieją jeszcze prawa miłości. [...]
To może ja jestem winien, biskup Warszawy, bom niedostatecznie mówił o obowiązku miłości, miłowaniu — i to wszystkich, bez względu na poglądy i przekonania. Nie tą drogą!
Warszawa, 11 kwietnia
Władysława Jaworska, Wspomnienia, Kraków 2006.
13 IV 68. Wielka Sobota. O godz. 1 składam życzenia Dejmkowi. Już się odbyło zebranie POP, na którym uroczyście wyrzucono go z Partii. Dwóch członków zespołu ujawniło wreszcie swoje prawdziwe, patriotyczne oblicze: Wichurski i Kaczmarski. Decyzja Partii — oświadczyli — nie zdziwiła ich, bo już od dawna zdawali sobie z tego sprawę, że Dejmek prowadzi teatr syjonistyczny. Nas z kolei ich oskarżenie bynajmniej nie dziwiło, bo wiemy, że już od czasu premiery Namiestnika faszyzujące odłamy Partii pietnują Dejmka jako żydowskiego pachołka. Opinię tę rozsiewają agenci, którzy opowiadają ciekawym, że w Dziadach np. Holoubek był ucharakteryzowany na Żyda.
Warszawa, 13 kwietnia
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
Prawdopodobnie są przeznaczenia narodów, i jeżeli chodzi o Polskę, przeznaczeniem są dziesięciolecia literatury emigracyjnej, która teraz, wobec nowej sytuacji w Polsce, będzie zasilana przez ludzi takich jak Pan, Żydów i nie-Żydów.
[...] żeby robić antysemityzm w Polsce, kraju Treblinki, trzeba być bandą skurwysynów i idiotów. W wyniku tego zanosi się na nową truciznę i mitologizację.
16 kwietnia
Czesław M., List do Henryka Grynberga, „Kwartalnik Artystyczny” nr 3/2005.Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Część z nas wróciła równoległą ulicą na jeszcze jedną manifestację, gdyż urodził się taki pomysł, aby wrócić, wejść od ulicy Świdnickiej i pokazać prawdziwy pochód. To była grupa międzyuczelniana, było nas może 2–3 tysiące. Udało nam się wkroczyć i rozerwać oficjalny pochód, na początku było hasło: „Żądamy uwolnienia aresztowanych!”. Nie było napisów, które mogły władzę ludową wprost atakować. To były raczej hasła typu: „Chcemy prawdy”, „Prasa kłamie”. Ochrona pochodu zgłupiała i puściła tę grupę pod samą trybunę główną.
Wrocław, 1 maja
Jerzy Zając, relacja nagrana przez Jacka Kisiela w lipcu 2003, ze zbiorów Ośrodka KARTA.
Nasza manifestacja czekała przy Dworcu Głównym na swoją kolej, by włączyć się do pochodu. Pod oficjalnymi transparentami z Marksem, schowaliśmy te z hasłami „Uwolnić aresztowanych studentów” czy „Precz z cenzurą”. Kiedy włączyliśmy się w tłum, wykładowcy zauważyli transparenty, ale nie mogli już nic zrobić. Zaczęliśmy wykrzykiwać: „Precz z cenzurą”. Przechodnie odpowiadali oklaskami.
Pierwsze przejście przed trybuną honorową tak nam się spodobało, że włączyliśmy się w pochód jeszcze raz. Szliśmy z większą werwą. Przed trybuną zatrzymaliśmy się, kierując transparenty w stronę notabli. Wśród nich był generał radziecki, który zaczął nam klaskać, ale ktoś szepnął mu na ucho, o co chodzi — i przestał.
Kiedy wracaliśmy do akademików, w bocznych ulicach czekała na nas milicja w ciężarówkach.
Wrocław, 1 maja
Andrzej Kazimierski, relacja nagrana przez Mateusza Sidora w czerwcu 2007, ze zbiorów Ośrodka KARTA.
W wyniku konsultacji i ustalenia ogólnych zasad postępowania przy kontroli materiałów poświęconych tegorocznym Dniom Oświaty, Książki i Prasy, w porozumieniu z Tow. Kierownikami S. Olszowskim i W. Kraśko, opracowana została nowa wersja zapisu dotycząca pisarzy i naukowców, którą niniejszym przedkładam z uprzejmą prośbą o akceptację. [...]
W sprawach obejmujących nazwiska określonych pisarzy i zwolnionych ze stanowisk naukowców przyjąć następujące kryteria:
I grupa — nie zwalniać nazwisk oraz nic absolutnie z utworów i publikacji niżej wymienionych: H. Grynberga, St. Wygodzkiego, L. Kołakowskiego, Z. Baumana, S. Morawskiego, B. Baczki, Wł. Brusa, M. Hirszowicz, J. Zakrzewskiej, J. Katza-Suchego, K. Pomiana.
II grupa — nie publikować i nie popularyzować utworów: P. Jasienicy, S. Kisielewskiego, A. Słonimskiego, J. Grzędziń-skiego, J. Andrzejewskiego.
III grupa — nazwiska twórców (autorów), które muszą być konsultowane i uzgadniane z kierownictwem GUKPPiW: W. Woroszylski, A. Międzyrzecki, A. Kijowski, W. Odojewski, M. Wańkowicz, S. Pollak, A. Słucki, Z. Mycielski, W. Leopold, T. Konwicki, J. Bocheński, S. Żółkiewski, A. Schaff.
Powyższe zasady nie dotyczą materiałów zawierających krytykę postaw politycznych wymienionych osób oraz rozprawiających się z ich działalnością (twórczością).
Zdajemy sobie sprawę z subtelności i niuansów wynikających z takiego a nie innego zestawienia nazwisk w grupach. Prosimy przy wszystkich wątpliwościach lub sprawach dyskusyjnych konsultować się z GUKPPiW.
Warszawa, 4 maja
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybór i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, Warszawa 1998.
Najgorsze zajścia były nie w marcu, ale w maju. Gdzieś w pierwszych dniach maja zaczynał się Wyścig Pokoju. Koniec etapu w Warszawie zorganizowano na Stadionie Dziesięciolecia. Przygotowano dosyć atrakcyjny program, na stadion przyszło mnóstwo ludzi.
Siedziałem obok trybuny honorowej, w części dla dziennikarzy. Niedaleko mnie siedział Tadeusz Pietrzak — komendant główny milicji. Oczekiwanie na kolarzy trwało około trzech godzin, co jakiś czas spiker opowiadał o sytuacji na trasie. Wyglądało na to, że wygrywają Rosjanie. Pod wpływem tych meldunków stadion zaczynał coraz bardziej szumieć, a gdy przyjechali kolarze, panował już kompletny bałagan. Na nieszczęście wygrał kolarz radziecki. Oczywiście posypały się butelki, byli pierwsi ranni. Ktoś, kto zabezpieczał imprezę, kazał wyprowadzić batalion ZOMO na murawę i otoczyć kolarzy.
W pewnym momencie zauważyłem na samym szczycie stadionu kompletnie pijanego mężczyznę, coś wykrzykującego, który zaczął się rozbierać. Dosłownie cały stadion zaczął na niego patrzeć. I wtedy rozegrała się następująca scena: dowódca oddziału ZOMO zawołał jednego z milicjantów i pokazał mu tego pijaczka. Milicjant wziął pałkę, zdjął hełm i zaczął biec w jego kierunku. Stadion zamarł i czekał, co się stanie. Kiedy milicjant podszedł już do tamtego, pijak kopnął go z całej siły w twarz. Milicjant spadł prawie na sam dół, zresztą przy aplauzie publiczności. Funkcjonariusz podniósł się i jeszcze raz pobiegł na górę. Nie dyskutował z nim, tylko go spałował i zabrał na dół.
W tym momencie Cyrankiewicz przywołał Pietrzaka i polecił mu postawić w stan pogotowia i ściągnąć na stadion całe ZOMO, jakim dysponuje. Sytuacja była trudna, bo władze uznały, że zamieszki w Warszawie skończyły się i rozpuściły oddziały na urlop. Nie było ani jednej rezerwowej kompanii ZOMO.
Mniej więcej w tym czasie opuściłem stadion, bitwa wokół niego trwała prawie do rana następnego dnia. Pamiętam, że wielu milicjantów zostało ciężko rannych, zniszczono wiele samochodów. Ogółem zostało rannych ponad 100 osób. We wszystkich zajściach „marcowych” w Polsce, które trwały kilka dni, nie było tylu rannych, co wówczas. I to był prawdziwy koniec „wydarzeń marcowych”. Potem był już spokój.
Warszawa, 24 maja
Walery Namiotkiewicz, Byłem sekretarzem Gomułki. Z Walerym Namiotkiewiczem rozmawia Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2002.
Przy omawianiu w prasie, radiu i telewizji tła wydarzeń marcowych i ich następstw w Polsce występuje szkodliwe, dezorientujące opinię publiczną wyolbrzymianie (m.in. w wyniku dużej częstotliwości publikacji na ten temat) problemu syjonizmu i działalności syjonistycznej w Polsce. W związku z tym należy:
1. Zaprzestać zbędnego eksponowania i nagromadzenia publikacji na ten temat w poszczególnych numerach pism, programach radiowych i telewizyjnych.
2. Artykuły i komentarze tyczące antypolskich poczynań międzynarodowego syjonizmu należy konsultować z GUKPPiW.
3. Przy omawianiu tła wydarzeń marcowych nie należy akcentować żydowskiego pochodzenia ich inspiratorów, a rozprawiać się z rewizjonizmem i z wszelkich odmian reakcją społeczną.
4. Przy omawianiu zmian kadrowych należy unikać sformułowań, które by bezpośrednio lub pośrednio podkreślały żydowskie pochodzenie osób, których zmiany te dotyczą.
5. W sprawozdaniach sądowych nie podkreślać (personalia) żydowskiego pochodzenia podsądnych.
6. Należy eliminować z prasy, radia i telewizji wszelkie materiały zniekształcające klasowe podejście do ocen przeszłości historycznej naszego narodu i historii ruchu robotniczego oraz akcenty o charakterze nacjonalistycznym. Dotyczy to w szczególności ocen dwudziestolecia międzywojennego oraz układu sił politycznych w okresie okupacji. Należy eliminować wszelkie próby wybielania sił prawicy społecznej i tendencyjnego oświetlania przeszłości ruchu robotniczego.
24 czerwca
Marta Fik, Marcowa kultura. Wokół „Dziadów”, literaci i władza, kampania marcowa, Warszawa 1995.
O godz. 10.30 dzwoni pani Zakrzewska. „Niech pan zaraz przyjdzie, Dejmek bardzo prosi”. Już przez telefon słyszę, że płacze. We czworo — ona, Meller, Anders i ja — zbieramy się w gabinecie, do którego wkrótce wchodzi Dejmek, w zgrabnym, szarym garniturze, uroczysty, spokojny, uśmiechnięty. Dokładnie streszcza rozmowę, którą przed chwilą odbył w ministerstwie z p. min. Rusinkiem i p. dyr. Balickim.
— To co, panie Kazimierzu — zaczął Rusinek — podał się pan do dymisji?
— Nie, panie ministrze.
— Jak to: nie?
— Składałem dymisję aż trzy razy, w wiadomych okolicznościach, ale żadna z nich nie była przyjęta. A teraz nie składałem i nie składam, bo nie widzę powodu.
— Ach, to tak pan gra.
— Ja w ogóle nie gram, panie ministrze. To mną grano.
W odpowiedzi na to, nie mając innego wyjścia, p. min. Rusinek musiał oświadczyć, że Dejmek otrzymuje wymówienie z końcem obecnego sezonu. Zespół wolno o tym zawiadomić, ale dopiero ostatniego dnia. W tej chwili zwolnienie Dejmka jest tajemnicą.
Warszawa, 12 lipca
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
W południe wiec na Uniwersytecie. Na ulicach silne patrole milicji i ORMO. Wrzenie w mieście, bo rozeszły się pogłoski, że jakaś studentka zmarła od pobicia. Atmosfera wrogiego wobec władz napięcia. Po południu, gdy młodzież wychodziła z Uniwersytetu, zaczęły się bójki z milicją i ORMO. Do młodzieży dołączyli się przechodnie, w tym oczywiście różne męty społeczne. Toczyła się formalna bitwa na rondzie przy zbiegu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich. Rzucono petardy, bomby łzawiące. Ludność pobiła ciężko ORMO, zacięta walka toczyła się w wielu punktach miasta.
Warszawa, 11 września
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
W przeciągu ubiegłego roku napisałam [...] teksty o tematyce, którą można określić jako polityczną. [...] w momencie ostrego napięcia politycznego zaistniała sytuacja, w której ulotka stała się jedynym sposobem wypowiedzi. Dyskusja, o którą wołali studenci, nie doszła do skutku, zamiast argumentów stosowano represje. [...] jestem przekonana, że masowy ruch protestu młodzieży stanowił zjawisko z punktu widzenia społecznego pozytywne i napawające optymizmem; świadczył o istnieniu autentycznego i powszechnego zaangażowania obywatelskiego. Fakt, że ów spontaniczny ruch spotkał się nie ze zrozumieniem, lecz z represjami — czy to z przemocą fizyczną, jaką była akcja milicyjna w dniu 8 marca i następnych, czy to z późniejszymi aresztowaniami i sankcjami dyscyplinarnymi — dowodzi jedynie, że jakieś mechanizmy w naszej organizacji społecznej są nie dość elastyczne, by młode pokolenie mogło w ich ramach dążyć do urzeczywistnienia swoich ideałów.
6 maja
Bartosz Kaliski, Przerzut od Giedroycia, „Karta” nr 40, 2004.
Projekt stworzenia zorganizowanej grupy zajmującej się działalnością polityczną powstał wkrótce po 8 marca 1968. Ogólnym celem działalności miała być akcja propagandowa prowadzona za pomocą ulotek i publikacji typu biuletynu informacyjnego. Braliśmy także pod uwagę akcję pomocy finansowej dla osób aresztowanych po marcu ubiegłego roku. [...]
Pamiętam, że w miesiącach marcu i kwietniu ubiegłego roku rozpatrywana była kwestia powstania grup o charakterze terrorystycznym. Zakładaliśmy, że nikt z nas nie będzie prowadził takiej działalności, ale możemy przygotować się na współpracę z grupami, które będą prowadziły taką działalność i możemy udzielić im pomocy instruktażowej. [Jerzy] Ćwirko-Godycki zaproponował mi, jako fachowcowi stykającemu się z chemią, znalezienie recept na produkcję środków łzawiących i dymnych. Zrobiłem środek cuchnący — merkaptan etylu. Środek ten w fiolce przekazałem Ćwirko-Godyckiemu. Nie wiem jednak, czy środek ten został kiedykolwiek użyty. [...] Ćwirko-Godycki zgłosił także projekt malowania środkami cuchnącymi drzwi osób, które naszym zdaniem współpracują z władzami bezpieczeństwa. Zbierał on dane odnośnie takich osób.
Zbieraliśmy [...] ulotki, rezolucje i inne dokumenty ukazujące się w Warszawie po marcu 1968. Każdy z nas, jeżeli otrzymywał taki dokument, przynosił Zofii Ćwirko-Godyckiej. Także każda z osób działających w naszej grupie miała kontakt z grupami studenckimi działającymi na terenie całej Polski. Ja utrzymywałem kontakt z Markiem Głogoczowskim działającym w Krakowie.
18 czerwca
Bartosz Kaliski, Przerzut od Giedroycia, „Karta” nr 40, 2004.
Pragnę zwrócić uwagę Sądowi na fakt nienegowania przez oskarżoną [Małgorzatę Szpakowską], iż trudniła się ona w szerokim zakresie pomnażaniem owych tekstów, które następnie były przez nią i innych kolportowane. Oskarżona przed Sądem próbowała dociec, czy czyniła to na kolejnych czterech czy na pięciu maszynach do pisania, czy w mieszkaniu własnym, [Krzysztofa] Szymborskiego, [Marka] Tabina czy też wreszcie w przypadkowym wolnym mieszkaniu czasowo opuszczonym przez mieszkańców. Fakty te dobitnie charakteryzują napięcie woli wszechstronnego działania oskarżonej [...], czynną postawę po stronie opozycji, wykraczając pod względem czasu daleko poza chwile zemocjonowania w okresie tak zwanych wypadków marcowych.
W świetle powyższego nie wydaje się, aby oskarżona była bliska prawdy mówiąc przed Sądem, iż miała zwyczaj pisania dla siebie swoich myśli i poglądów jako twórczego wkładu do pracy naukowej jako doktorantki przy katedrze filozofii.
19 lutego
Bartosz Kaliski, Przerzut od Giedroycia, „Karta” nr 40, 2004.
Nixon w Warszawie — co za szopę urządziły władze, tego się nie da opisać. Milicji i ubeków było na ulicach więcej, niż w marcu 1968, nieskończona liczba aut milicyjnych, grupy tajniaków zupełnie się nie kryjących. Aleje Ujazdowskie wieczorem całkiem wyludnione […], tylko co 15 metrów stał milicjant, na chodnikach tajniacy […]. Osobny problem to była procesja Bożego Ciała wczoraj. Odizolowano od niej Nixona, umieszczając go w Wilanowie (procesja na Krakowskim) i wożąc tylko do Urzędu Rady Ministrów w Alejach. Mimo to trochę ludzi go dopadło — ze sporym entuzjazmem. Również panią Nixon w Łazienkach tłumy wielbicieli, mimo szpaleru beków, usiłowały dopaść. […]
Czego bały się nasze władze, inscenizując to całe wygłupianie z milicją i ubekami? Chyba paru rzeczy. Przede wszystkim oczywiście entuzjazmu publiczności wobec Nixona, co mogłoby zrobić fatalne wrażenie na Wielkim Sojuszniku zza Buga. […] Gierek wie dobrze, jak i czego się bać, wobec tego zaludnił ulice ubekami i policją. Upokarzające to i smutne […].
Warszawa, 2 czerwca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Kochany NZS-ie. Zaprosiłeś mnie na uroczystość złożenia kwiatów pod tablicą Marca ‘68. Dziękuję bardzo. Było kompletnie do kitu. Strasznie się rozczarowałem. Kilku przygodnych widzów (między nimi ja), jeden kwiatek podrzucony ukradkiem przez dwóch wystraszonych konspiratorów i to wszystko. Pozostało uczucie niedosytu. Czy to ma być NZS? Cała reprezentacja środowiska studenckiego Krakowa? Organizacja która potrafi wydać parę tysięcy ulotek, a nie potrafi zorganizować kilku osób, które by pokierowały przebiegiem uroczystości. Uważam, że ta rocznica pokazała Twój aktualny stan, NZS-ie. [...] Starsze pokolenie studentów pamiętające NZS odchodzi — przychodzi nowe, które zna Ciebie tylko z opowiadań, nielicznych wydawnictw, okolicznościowych ulotek i wystąpień. I właściwie tym ludziom należy coś zaproponować. Od nich należy przyszłe oblicze naszego środowiska. Jest więc o co walczyć.
Kraków, ok. 17 lutego
„Indeks. Pismo NZS” nr 3 [19], z 19 marca 1987.
Zaczyna się powoli rozkręcać, wznoszone są okrzyki, czoło pochodu przechodzi przez krzaki, chaszcze, błota, wychodząc wreszcie na Czarnowiejską. Kolejno idą transparenty: „PPS”, „KPN — Wolność i Niepodległość”, „NZS”, trzy „Federacja Młodzieży Walczącej”, „Studenci uspokójcie się, milicja też chce odpocząć”, „Zabrania się zabraniać — Paryż ’68 — Kraków ‘88”, „Bądź realistą, żądaj tego, co niemożliwe”. Idziemy prawym pasem ulicy, dochodzimy do akademików, jest nas około 1,5 tysiąca. […]
Dochodzimy pod „Olimp”, tam odbywa się wiec. […] Wiecujący wrzeszczą: „Solidarność”, „Zjednoczeni zwyciężymy”, a do studentów z akademików: „Gaście światła, chodźcie z nami”, odzywają się parapety. Po wiecu idziemy dalej, w stronę stadionu „Wisły”. W poprzek Reymonta staje kordon gliniarzy. W oczach niebiesko… Lekkie zamieszanie, trochę paniki, zaczynamy się powoli rozchodzić. Po drodze do stojących niebieskich: „Smurfy do bajki”, „Precz z czerwonym Gargamelem”, „Chodźcie z nami na wykłady!”.
Kraków, 8 marca
W czwartek (10 III) wieczorem, po mszy świętej w kościele księży Misjonarzy sformował się pochód, który przeszedł na miasteczko studenckie. Idąc ulicą Czarnowiejską, urósł do ponad dwóch tysięcy osób. „Studenci — uspokójcie się, milicja też chce odpocząć”, „NZS”, „FMW”, „KPN” – to transparenty, które uzupełniają hasła wznoszone przez tłum młodzieży. Na placu wokół akademików zaimprowizowany zostaje wiec: obok NZS-u, WiP-u, KPN-u, PPS-u, „Solidarności”, przemawiał „urodzony w 1968 r.”. Następnie pochód ruszył pod tablicę Marca na AGH. Na wysokości stadionu „Wisły” zatrzymuje go podwójny szpaler ZOMO […], który obrzucono kamieniami i okrzykami „Gestapo” z podkładem gwizdów. Wobec przeważających sił porządkowych pochód zawrócił na miasteczko i tam się rozwiązał. Trzeba dodać, że kolumna wozów MO nie mogła dokonać postoju pod akademikami „Slumsami”. Uniemożliwiły to butelki i inne przedmioty, jakie nawinęły się pod rękę, którymi studenci przywitali wysiadających zomowców i ich pojazdy.
Kraków, 10 marca
W piątek (11 III) o godz. 12.00 odbył się wiec pod tablicą Marca ‘68 na AGH. Przed rozpoczęciem tej trzeciej już z kolei imprezy MO legitymowała i spisywała spacerujące w pobliżu osoby. Właściwie wiec zaczął rektor AGH Janowski wraz z prorektorem Kreczmerem, oznajmiając, że nie „może” zapewnić studentom AGH bezpieczeństwa, a pozostałych wypraszał z terenu uczelni. Zdejmował nawet transparenty spod tablicy Marca [...]. Po wycofaniu się gościa (zapraszał na rozmowy na każde tematy polityczne oraz uczelni do siebie) zaczął się 500-osobowy wiec. Odśpiewano hymn narodowy, Rotę, przemawiał przedstawiciel NZS AGH, Solidarności, KPN-u. Następnie złożono kwiaty pod tablicą Marca ‘68. Zaproszono wszystkich za rok.
Kraków, 11 marca