8 marca przed południem miałam seminarium. Zgłosiliśmy naszej pani profesor, że chcemy iść na wiec, zwolniła nas odpowiednio wcześniej i ruszyliśmy całą grupą. Z różnych stron na Krakowskie Przedmieście schodziły się takie grupki, sporo dziewczyn miało kwiaty, które dostały na Dzień Kobiet. Teren między Pałacem Kazimierzowskim a Biblioteką Uniwersytecką szybko się zapełniał.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Zaczęliśmy wołać „Rektor, Rektor!”. Ktoś krzyknął: „Studenci siadać, zdjąć czapki” i okazało się, że na obrzeżach placyku sterczą starsi od nas faceci w kapeluszach: byliśmy otoczeni wianuszkiem tajniaków. Rezolucję kończyło hasło: „Nie ma chleba bez wolności” — skandowaliśmy je siedząc w kucki.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W pewnym momencie prorektor Zygmunt Rybicki wyszedł na balkon i powiedział, że chce rozmawiać z delegacją studentów. Nie było żadnych wyborów członków delegacji; ludzie z wydziałów jakoś tak sami się organizowali. [...] Przed wejściem do rektoratu profesor Rybicki gwarantował nam nietykalność. Okazało się to bez znaczenia [...]. Zaraz po naszym wyjściu zostały dla nas wszystkich wystawione nakazy aresztowania.
8 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Prorektor Rybicki nawoływał studentów do rozejścia się, ogłaszając, że wiec jest nielegalny. Wówczas z tłumu zaczęto wołać: „Konstytucja, konstytucja!”. [...]
Prorektor zwrócił się następnie do „robotników”: „Dziękuję wam, towarzysze”. [...]
Około 14.30 pożegnano wyzwiskami, śniegiem i [rzucanymi] pieniędzmi odjeżdżających „robotników Warszawy”. Cyniczne twarze uśmiechały się bezpiecznie zza okien wyjeżdżających autokarów. Te zaś przedtem, w obecności profesora Bobrowskiego, zrewidowano. [...] Po odjeździe autokarów zgotowano owację Bobrowskiemu. Ktoś krzyczał: „Niech żyje nowy rektor”, inni śpiewali Sto lat, siwego profesora niesiono na rękach, przed nim (student filozofii) Malarecki niósł na kiju białą korporatkę.
8 marca
Antoni Sułek, Wiec na Uniwersytecie (Relacja prawie na żywo), „Życie Warszawy” nr 57, z 7–8 marca 1992.
Wychodziłam zza Biblioteki, przed sobą miałam bramę Uniwersytetu. Było pusto, bo większość studentów stała jeszcze z tyłu, przy rektoracie. Nagle brama otworzyła się i zobaczyłam [...], że wchodzą. Szeregami, w hełmach, z pałami, wchodzą golędziniacy [zomowcy z Golędzinowa]. Zatkało mnie, przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że to czasy okupacji. Myślę, że wtedy załamała się moja ufna wiara, że „socjalizm jest dobry”.
Golędziniacy rozbiegli się. Jeden z nich zdzielił mnie ze dwa razy i tyle mojego. Innych poturbowali solidniej. Kolega, którego od dzieciństwa uczono, że jak coś złego — to do milicjanta, podszedł do jednego i tak dostał po głowie, że osunął się nieprzytomny.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Tych czterysta niebieskich postaci — w marszobiegu od bramy głównej — przeciętych białymi szarfami i pasami, to był absolutny szok. Jak to — dzieci były już grzeczne, już chciały iść do domu, a tutaj... prawdziwy atak!
Stałam w pierwszym szeregu i pewnie dlatego przeze mnie to przeleciało, nie dotknąwszy nawet. Poleciało dalej, goniło uciekających już kolegów, biło, machało białymi pałami, wyło. Nagle zza węgłów pojawili się znowu „robotnicy”. [...]
Pod BUW-em, obok autokarów, które pojawiły się z powrotem, a może wcale nie odjechały, trzech „robotników” skakało po brzuchu przewróconej na plecy dziewczyny.
Pobiegłam przed siebie. Za rogiem, tuż przy schodach wiodących do Studium Afrykanistycznego stał, a raczej słaniał się mój kolega, którego biło pięciu facetów w przydługich płaszczach. Przy gwałtownych ruchach spod płaszczy wyłaniały się poły kamizelek kuloodpornych. Bili tymi krótkimi, twardymi, czarnymi pałkami. Bili tylko po głowie, po której ze wszystkich stron spływała krew, a mój kolega powtarzał z równie bezgranicznym zdumieniem, z jakim ja na to patrzyłam: „Polacy, ludzie, nie bijcie, Polacy...”. Stał podtrzymywany ciosami.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
My, studenci uczelni warszawskich, zebrani na wiecu w dniu 8 marca 1968 roku, oświadczamy:
Nie pozwolimy nikomu deptać Konstytucji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Represjonowanie studentów, którzy protestowali przeciwko haniebnej decyzji zakazującej wystawiania Dziadów w Teatrze Narodowym, stanowi jawne pogwałcenie art. 71 Konstytucji.
Nie pozwolimy odebrać sobie prawa do obrony demokratycznych i niepodległościowych tradycji Narodu Polskiego.
Nie umilkniemy wobec represji.
Żądamy unieważnienia decyzji o usunięciu kolegów: Adama Michnika i Henryka Szlajfera.
Żądamy umorzenia postępowania dyscyplinarnego przeciwko Ewie Morawskiej, Marcie Petrusewicz, Józefowi Dajczgewandowi, Marianowi Dąbrowskiemu, Sławomirowi Kretkowskiemu, Janowi Lityńskiemu, Wiktorowi Nagórskiemu i Andrzejowi Polowczykowi, obwinionym o udział w demonstracji studenckiej po ostatnim przedstawieniu Dziadów.
Żądamy przywrócenia Józefowi Dajczgewandowi należnego mu stypendium.
Domagamy się, aby w terminie dwutygodniowym od dnia dzisiejszego Minister Oświaty i Szkolnictwa Wyższego Henryk Jabłoński oraz Rektor Uniwersytetu Warszawskiego udzielili bezpośrednio zbiorowości studenckiej odpowiedzi na powyższe żądania.
My, studenci Warszawy, zebrani na wiecu 8 marca, wyrażamy pełne poparcie dla rezolucji Nadzwyczajnego Walnego Zebrania Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Literaci potępili zaostrzenie cenzury i zdjęcie z afisza Dziadów Adama Mickiewicza.
Solidaryzujemy się z głosem środowisk twórczych w obronie kultury i swobód obywatelskich.
Warszawa, 8 marca
Marzec 1968. Dokumenty, odezwy i ulotki, Warszawa 1981, [cyt. za:] Rok 1968. Środek Peerelu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2008.
W dniu 8 marca pojawiła się na terenie Uniwersytetu duża ilość ulotek z napisem „WIEC”. [...] Jako termin został wybrany Dzień Kobiet i godzina 12 — pora otwarcia stołówki uniwersyteckiej.
Należy przypuszczać, iż Dzień Kobiet został wybrany jako dzień powodujący — jak się okazało — znaczne rozluźnienie dyscypliny w niektórych szkołach i na uczelni, jako również eksponujący rolę dziewcząt w planowanym wiecu i utrudniający w „świątecznej” atmosferze ewentualne przeciwdziałanie jemu. [...] Jest to od dawna znana na UW wichrzycielska grupa, wykorzystująca każdą nadarzającą się okazję do siania zamętu i zakłócania porządku na Uniwersytecie. [...]
W dniu 8 marca od godz. 11.30 zaczęły zbierać się w różnych punktach na terenie UW grupki studentów.
Około godz. 12-tej zebrała się na głównym dziedzińcu Uniwersytetu grupa studentów w liczbie ok. 400-500 osób. [...] Zorganizowana grupa studentów — ok. 500 osób udała się pod gmach biblioteki i zaczęła skandować hasło: „nie ma chleba bez wolności”. Interweniująca grupa uniwersyteckiego aktywu ZMS nie zdołała opanować sytuacji. W związku z tym, idąc z pomocą władzom uczelni, na dziedziniec wkroczył aktyw z zakładów pracy i instytucji. Aktyw ten spowodował oczyszczenie głównego dziedzińca Uniwersytetu. Studenci przeszli pod gmach rektorski.
Przedstawiciele władz uczelni w osobach prorektora — prof. Z. Rybickiego, dziekana Wydziału Historii — prof. Herbsta i dziekana Wydziału Ekonomii — prof. Bobrowskiego usiłowali z balkonu skłonić młodzież do rozejścia się. Kierowane do młodzieży apele nie odnosiły żadnych skutków, przyjmowane były gwizdami, okrzykami: „prowokacja, kłamstwo, obłuda”. Skandowano: „rektor, rektor”, a po wezwaniu studentów Uniwersytetu przez prorektora Rybickiego do rozejścia się, wrzeszczano: „nie jesteśmy studentami Uniwersytetu — jesteśmy studentami Warszawy”. Nie pomagały tłumaczenia, że tego rodzaju ekscesy przeszkadzają w prowadzeniu zajęć. Nie pomogły próby oddziaływania na ambicję studencką poprzez wskazywanie na stojący obok aktyw robotniczy, jako na tych, „którzy na nas pracują i teraz patrzą”. Sformułowanie to przyjęto wrzaskiem: „precz z UW, bandyci, gestapo, faszyści, najemnicy, czarne krzyże” itp.
Rozmowy prorektora z przedstawicielami młodzieży wykazały, że chcą oni uznania wiecu za legalny, „nienaruszalności” Uniwersytetu, przywrócenia praw studenckich relegowanym studentom. Jeden z organizatorów wiecu — Dajczgewand — postawiony przed oblicze aktywu ZMS przyznał, iż chodzi o to, aby zalegalizować status opozycji politycznej. Rektorat uczelni wyczerpał w stosunku do zgromadzonych studentów wszelkie środki perswazji. [...] Wobec narastania napięcia wśród zgromadzonych, ustawicznego obrzucania obelgami aktywu, rzucania w niego śniegiem, kamieniami, pieniędzmi, dewastacji opon autokarów zakładowych, przeniesienia się dużej ilości rozrabiaczy na dziedziniec główny, jak również wobec nieskuteczności długotrwałej perswazji ze strony władz uczelni i aktywu — wyposażono aktyw zakładu pracy i instytucji w pałki.
Jednoczesne wejście ORMO i aktywu do akcji spowodowało w ciągu kilku minut rozproszenie około 1000 zgromadzonych. Pluton MO w sile 30 osób dokonał w zasadzie jedynie patrolowego przejścia wokół głównych zabudowań.
Akcja aktywu i wejście milicji spowodowała rozproszenie rozwydrzonej młodzieży, w poważnej części opuszczenie przez nią terenu UW bądź ukrycie się w gmachach.
W czasie interwencji aktywu niektórzy spośród najbardziej agresywnie zachowujących się i obrzucających aktyw kamieniami, zostali siłą przywołani do porządku. Zostały im odebrane legitymacje studenckie i szkolne. Odebrano również legitymacje szeregu osobom demonstracyjnie niszczącym książeczki z tekstem Konstytucji PRL.
Warszawa, 8 marca
Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, Komitet Centralny, Wydział Organizacyjny, L.dz.Org/T/01/15, Informacja nr 8/A/4345, Warszawa 9 marca 1968 r., Tajne (AAN, KC PZPR 237/Vll-5340, k. 33-37), [cyt. za:] Marzec 1968 30 lat później, t. 2, Aneks źródłowy: Dzień po dniu w raportach SB oraz Wydziału Organizacyjnego KC PZPR, oprac. M. Zaręba, Warszawa 1998.
Bardzo się cieszyłam na tę demonstrację i byłam na nią psychicznie przygotowana. W nocy z 7 na 8 marca nie mogłam spać. Bałam się, co to będzie, jak mój ojciec się dowie o planowanej demonstracji. I gdzieś w okolicach szóstej nad ranem chciałam wyjść z domu i nie zdążyłam. Bo mniej więcej piętnaście po szóstej zadzwonił do mojego ojca ktoś z Komitetu Centralnego i powiedział mu o tym wszystkim. Leżałam w łóżku i słyszałam, jak mój ojciec rozmawia przez telefon. I ojciec się przeraził i postanowił nie wypuścić mnie z domu. Byłam w zupełnej rozpaczy, takiej rozpaczy, że do dzisiaj jest to jedna z rzeczy, która wraca do mnie w snach. I co ciekawe, w snach wraca to do mnie nie jako wina mojego ojca, chociaż jak o tym myślę, to uważam, że on popełnił straszny błąd, ale jako moja własna wina. Tak jakbym mogła wyjść i nie wyszła.
Aresztowali mnie 10 marca, to znaczy, zanim się zaczęły następne manifestacje. Od tego czasu pozostał mi taki straszny żal, bo ja w zasadzie ten Marzec przepuściłam.
Warszawa, 8 marca
Dokumentacja do filmu I naprawdę nie wiedzieliśmy, reż. Andrzej Titkow.
Stojąc na kupie śniegu, widzę, jak trzy autobusy usiłują wyjechać z dziedzińca na ulicę. Tłum, krzycząc, zagradza im drogę, jednak wozy przebijają się. W jednym wyraźnie widzę twarze studentek widocznie porwanych przez bojówkarzy, którzy rozpierają się w fotelach. (Studentki stoją pośrodku). Tłum w pasji grozi pięściami, rzuca grudami śniegu, skanduje „Ge-sta-po! ge-sta-po!”. Znów spotykam Kołakowskiego i mówię mu, co widziałem. Wchodzę nadziedziniec. Tu spotykam Józia i Erwina Axera, który przybiegł w poszukiwaniu swojego syna. „Śpiewali «Jeszcze Polska...» i Czerwony Sztandar — objaśnia Józio. — Ale kiepsko”. (Naród niemuzykalny — wtrąca Axer).
W miejscu gdzie dziedziniec się rozszerza, ruch. Studenci otaczają jakiegoś siwego pana w okularach, zapewne profesora, i wiwatują. W tym samym momencie gwałtowny ruch w bramie. „Panowie, na ulicę” — wołam, bo już widzę, że w bramę wpada duża gromada policjantów w hełmach, z długimi pejczami w rękach. (Dowodzi oficer z głośnikiem). Mamy tylko kilka kroków do furtki, więc cofając się na ulicę, mijamy się z rozwiniętym już oddziałem policji. Spoglądam na zegarek (14.45) i na dziedziniec. Siwy pan staje na środku, podnosi rękę, jakby chciał zagrodzić drogę atakującym. Mówi coś. Policja wpada na niego. „Dziekana! Pobili dziekana!” — wołają studenci. Widzę, że drugi oddział wpadł od Sewerynowa. Oba biją studentów pejczami. Krzyk, zamęt.
Jestem na Krakowskim koło furtki i rozglądam się po ulicy. Na wysokości ul. Traugutta przegrodziły ją w poprzek zielone dżipy. Mnóstwo ludzi w oknach, na balkonach, w drzwiach, na stopniach kościoła, na jezdni, na chodnikach. Nagle moi sąsiedzi zrywają się w panice. Z bramy uniwersytetu wypada gromada policjantów z pejczami. Przeskakuję przez łańcuch, który oddziela chodnik od wąskiego skrawka przed samym budynkiem i przylepiam się plecami do muru. Przede mną przewala się przerażony tłum, za nim policjanci z pejczami krzyczą i biją wszystkich: studentów i przechodniów. To samo na jezdni i na przeciwległym chodniku. Na chwilę przede mną pusto, więc w kilku susach dopadam zakładu geografii i wpadam do holu, gdzie tłum przechodniów i studentów. Jakaś kobieta dostała szoku. Z galerii jakiś student wygłasza przemówienie („...i zorganizować obronę!”. Brawo! Oklaski).
Warszawa, 8 marca
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.