O 5.45 rano obudził mnie [w rezydencji w Warszawie] ogromny huk. W pierwszej chwili nie rozumiałem, co się dzieje. Nagle olśnienie — to były odgłosy wojny. Taki huk mogły spowodować tylko spadające bomby.
Wyskoczyłem z łóżka i wyjrzałem przez okno. Przed moimi oczami ukazał się jesienny, spowity we mgle Park Ujazdowski. Ludzie wybiegli na ulicę, wpatrywali się w niebo. Otworzyłem okno, by po huku i częstotliwości uderzeń zorientować się, gdzie spadają bomby. Moje dawne doświadczenie frontowe nie bardzo się przydało. To było coś zupełnie innego niż ogień artyleryjski.
Warszawa, 1 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Rano skierowałem się najpierw do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Odwiedziłem dyrektora politycznego Kobylańskiego, by poznać najnowsze wydarzenia. Chciałem dowiedzieć się, co bezpośrednio poprzedziło wybuch wojny. Niewiele mógł mi powiedzieć, bo sam nie miał pewnych informacji. Polacy nie otrzymali chyba ze swojej berlińskiej ambasady szczegółowych i wyczerpujących meldunków.
Kobylański mówił natomiast o doskonałym morale wojska polskiego i o udanych kontratakach sił powietrznych. Bardzo chciał być dobrej myśli, ale nie mógł ukryć zdenerwowania. Jego wypowiedzi zawierały tak mało konkretów, że nie widziałem potrzeby informowania o sytuacji Budapesztu.
Warszawa, 2 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Wieczorem udałem się do Konstancina. Gdy tylko minęliśmy miasto, przed Wilanowem zaczął się alarm przeciwlotniczy. Po kilku minutach nad naszymi głowami krążyły zygzakiem samoloty. Słyszałem, że Niemcy strzelają z karabinów maszynowych nawet w pojedyncze samochody, kazałem więc stanąć. Z kamerdynerem i szoferem usiedliśmy na brzegu rowu, gdzie chcieliśmy przeczekać do końca ataku. Wypaliliśmy po jednym papierosie i z przytłumionymi reflektorami pojechaliśmy dalej. [...] Dopiero o ósmej wieczorem dotarliśmy do willi. [...] Po kolacji słuchaliśmy wszyscy radia. Powtarzano komunikat: „Uwaga, uwaga”, oznaczający nadlatywanie coraz to nowych formacji samolotów.
Warszawa, 2 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Rano około 8.30, gdy zawiązywałem przed lustrem krawat, oprócz szumu silników samolotowych, do których przywykliśmy, usłyszałem potężną detonację, która wstrząsnęła budynkiem. Po niej drugą i trzecią.
[...] Okazuje się, że nawet w Konstancinie naziści nie pozwalają żyć spokojnie. Czego, do licha, w tej spokojnej letniskowej miejscowości szukały samoloty? [...] Leje powstałe na skutek uderzeń znajdowały się zaledwie kilkaset kroków od naszego domu. Jedna z bomb spadła w ogrodzie willi, którą ambasada amerykańska wynajmowała na biura. Nieoczekiwany atak wywołał panikę, wiele osób od razu zaczęło się pakować. [...]
Błyszczące samochody dyplomatów z dnia na dzień zmieniały kolor. Byli tacy, co auta oblepiali błotem, inni na ich dachach malowali barwy narodowe, aby lotnicy mogli rozpoznać narodowość pasażerów.
Konstancin, 3 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Rano wróciłem do Warszawy. W okolicy Belwederu spotkałem maszerujące wojsko. Żołnierze w ponurym milczeniu szli w kierunku Wilanowa. [...] Wszędzie wyczuwało się, jak następujące jeden po drugim alarmy przeciwlotnicze i powtarzające się ataki powietrzne wpływają na morale ludzi. W szybkim tempie prowadzono spóźnione prace przeciwlotnicze. Podpierano piwnice domów, na ulicach, placach, w parkach budowano transzeje [rowy]. Znane osobistości, sławne aktorki, damy z towarzystwa dawały godny naśladowania przykład, wykonując od rana do wieczora ciężkie prace ziemne.
Co jakiś czas wyły syreny, komunikacja w ciągu sekundy stawała, ludzie uciekali do bram. Ulice pogrążały się w przerażającej ciszy.
Warszawa, 4 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Dziekan korpusu dyplomatycznego — [Niels Christian] Ditleff, ambasador Norwegii — zwołał kolegów na konferencję o 11.00, by przedyskutować sytuację oraz kroki, których podjęcie korpus dyplomatyczny uznał za stosowne. [...]
Ditleff uważał, że należy wyjaśnić następujące sprawy: po pierwsze, czy rząd polski zamierza zostać w stolicy, względnie czy — przy pogarszającej się sytuacji — zamierza przenieść swoją siedzibę w bezpieczniejsze i spokojniejsze okolice. Po drugie — jeśli tak — to czy rząd może poinformować korpus dyplomatyczny, dokąd zamierza przenieść siedzibę. Po trzecie, czy korpus dyplomatyczny w wypadku przeniesienia się rządu powinien podążyć za nim, czy pozostać w Warszawie i czy w pierwszym wypadku rząd zabezpieczy przeniesienie ambasad i ich ruchomości.
Żywa dyskusja była bardzo ciekawa, bo wyraźnie pokazała, jak byliśmy nieprzygotowani na dramatyczną sytuację Warszawy. Niektóre wypowiedzi były wręcz humorystyczne. Ktoś na przykład obawiał się, że w nowej siedzibie rząd nie da do dyspozycji ambasad odpowiednich budynków i będziemy narażeni na duże niewygody. [...]
Zabrałem głos i — aby skończyć tę niepoważną gadaninę — zwróciłem uwagę na to, że nasze rządy akredytowały nas nie przy prezydencie Warszawy, ale przy rządzie polskim. Nasze miejsce jest przy nim, czy to będzie dla nas przyjemne, czy nie. Jeśli nasz status w normalnych czasach dawał nam wszelkie przywileje i korzystaliśmy z gościnności rządu polskiego, to teraz powinniśmy dzielić z nim jego zły los. [...]
Większość kolegów popierała mój pogląd, lecz niektórzy uparcie twierdzili, że słuszniej byłoby pozostać w Warszawie. [...] Zdecydowałem, że niezależnie od tego, co postanowią moi koledzy, ja pojadę śladem rządu.
Warszawa, 4 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
O piątej po południu znowu zawyły syreny. Zaraz potem odezwały się działa artylerii przeciwlotniczej. Huk motorów był coraz silniejszy, wybuchy następowały jeden po drugim. Wybuchy bomb, łomot walących się budynków, ostre grzmoty dział i terkotanie karabinów połączyły się w jeden olbrzymi, koszmarny koncert. [...]
Wyszedłem na taras. Widok był straszny, ale rzeczywiście interesujący. Nad naszymi głowami błyski ogromnych bombowców i mniejszych samolotów, prawdopodobnie myśliwców. Ile ich było, nawet w przybliżeniu nie mogłem ustalić, bo znikały i znowu się pojawiały. Chwilami rozpoznawałem polskie maszyny. Słońce złociło zgrabne korpusy samolotów. Między nimi w niektórych miejscach pokazywały się białe smugi. Wkrótce jedna z maszyn, ciągnąca za sobą ognisty ogon, zniknęła.
Spojrzałem na zegar. Była 17.10, już prawie od dziesięciu minut trwał atak powietrzny, który jakby przycichł, ale znowu niebo zapełniło się i słychać było jeszcze mocniejsze huczenie i wycie bomb. Ta straszliwa kakofonia, poczucie całkowitej bezradności i beznadziejne oczekiwanie targało nerwy.
Warszawa, 4 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
5 dni temu wybuchła wojna i już mieliśmy uciekać. [...] W Konstancinie w tym czasie mieliśmy do dyspozycji tylko dwa samochody osobowe. [...]
Każda ambasada pozostawiła jednego urzędnika w Warszawie. Mianowałem dyrektora biura — Mara i wystawiłem mu coś w rodzaju pełnomocnictwa, ale zaadresowałem je już do dowództwa niemieckiego. W większości wypadków jednemu dyplomacie przypadło pilnowanie placówki do czasu wkroczenia wojsk niemieckich. [...]
[...] Z rezydencji zabrałem najważniejsze dokumenty i razem z pieniędzmi wcisnąłem je do małego nesesera. Wytłumaczyłem członkom poselstwa kierunek jazdy i wyruszyliśmy. [...]
W nalotach, o dziwo, nastąpiła przerwa. Na ulicach jechał jeden samochód za drugim. Na moście dudniły ciężkie platformy wojskowe. Na Pradze, na drugim brzegu Wisły, widać było wyraźne ślady ataków z powietrza. Najbardziej ucierpiały fabryki i domy robotnicze w ich pobliżu.
Za mostem jechaliśmy już bardzo powoli. Na całej szerokości jezdni: fury chłopskie, ciężarówki, luksusowe samochody, motocykle, rowerzyści, stłoczeni piesi usiłowali poruszać się do przodu. Mój szofer zmuszony był co chwilę hamować. Co 30–40 metrów stawaliśmy i czekaliśmy długie minuty. [...]
Na furach i ciężarówkach jechały piętrowo zgromadzone meble, skrzynie, maszyny do szycia, dywany, pościel i tobołki na tobołkach. W małych czteroosobowych samochodach po 8–9 osób, głównie kobiety, starcy, dzieci, a na ich kolanach koty i klatki z kanarkami. Ludzie stali nawet na samochodowych zderzakach. Zapłakani, z czerwonymi oczyma, bladzi, z malującym się na twarzach przerażeniem, zmiętoszeni, zmęczeni. Uciekinierzy.
Warszawa, 5 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Przed Dęblinem, kiedy zbliżaliśmy się do miasta, roztaczał się przed nami coraz straszliwszy widok. Na lewo od szosy zburzone domy i magazyny, zniszczone nasypy kolejowe. Najbardziej przerażająco wyglądało lotnisko. Obok siebie leżały dziesiątki zwęglonych szkieletów samolotów. Nieco dalej doszczętnie spalony samolot leżący na boku. Na prawo od szosy, w rzadkim lesie, również spalone maszyny.
Straszne i nie do wiary. To znaczy, że i ta okolica przeżyła koszmary bombardowań. Sądząc po śladach, stało się to przed kilkoma dniami. Teraz cała okolica jest wymarła, pusta, nigdzie ani śladu człowieka.
Okolice Dęblina, 5 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Wieczorem jedliśmy kolację w karczmie, gdy w niskich drzwiach pojawiła się wysoka postać ambasadora szwedzkiego. Od razu podszedł do mnie i zapytał: „Czy słyszał pan, że natychmiast jedziemy dalej? W tej chwili dowiedziałem się, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych opuszcza Nałęczów, a z nim również my wszyscy. Z frontu dotarły bardzo niepokojące wieści”. [...]
Pospieszyłem do Domu Zdrojowego. W źle oświetlonej bramie panował wielki ruch. Przy wyjściu leżały rzucone na siebie kufry, podręczne torby. W holu zobaczyłem Szembeka.
— Czy to prawda, że jedziemy dalej? — spytałem.
— Tak — odpowiedział krótko. — Jedziemy do Krzemieńca.
— Kiedy?
— Teraz, natychmiast. [...] Nie można tu myśleć o spokojnej pracy. [...]
Według słów hrabiego Szembeka okolica Nałęczowa stała się strefą operacyjną. Jeśli to prawda — a mówił to sekretarz stanu, wieczny optymista — to znaczy, że Polska już zginęła. To niemożliwe, by przy tak silnym i szybkim natarciu niemieckich sił zbrojnych, niezmobilizowana do końca, w stale zakłócanym nalotami przemarszu, cofająca się armia polska mogła zatrzymać niemieckiego olbrzyma.
[...]
Rząd polski wycofywał się do granicy ze Związkiem Sowieckim. Czy stamtąd też będziemy uciekać? Dokąd? Prawie na głos wypowiedziałem smutną sentencję: „Finis Poloniae!”. [...]
Była jeszcze ciemna noc, kiedy wreszcie wyruszyliśmy w kierunku Krzemieńca.
Nałęczów, 6 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Takiego nabożeństwa Krzemieniec chyba nie widział. Przed kościołem stały setki ludzi, a po mszy przybywały coraz to nowe tłumy, by się modlić.
Starcy, kobiety, dzieci, panowie i biedni chłopi modlili się za Polskę, za zwycięstwo oręża polskiego i o deszcz. Susza trwająca od wielu tygodni ułatwiała szybkie posuwanie się zmotoryzowanej armii niemieckiej. Podobno księża w całym kraju modlili się więc do Pana Niebios, aby zesłał deszcz, podniósł poziom rzek i uczynił drogi nieprzejezdnymi.
Krzemieniec, 11 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Późnym popołudniem zaskoczyła mnie moja gospodyni:
— Czy słyszał pan, że pan ambasador rosyjski [Nikołaj Szaronow] wyjechał?
— Kto pani to powiedział?
— Proszę pana, sama widziałam. Kufry wyniesiono z mieszkania i wszystko pakowano do samochodów stojących przed gmachem. Pan ambasador i inni panowie wsiedli i odjechali.
— Kiedyś wrócą — odpowiedziałem uspakajająco, ale naprawdę nagły odjazd ambasadora sowieckiego uważałem za zły znak.
Krzemieniec, 11 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Około 10.00 rano udałem się w kierunku miejsca pobytu włoskiego ambasadora. Czułem potrzebę przedyskutowania z baronem Valentino nowej sytuacji, po nagłym i niezwykłym wyjeździe ambasadora sowieckiego. [...] Zbliżałem się do rynku, kiedy nagle moją uwagę zwrócił wyraźny warkot silników samolotowych. Pomyślałem, że nisko lecące nad rynkiem maszyny to na pewno polskie samoloty broniące Krzemieńca. W następnej chwili kilka mocnych wybuchów wstrząsnęło powietrzem. Widziałem, jak wielkie czarne potwory zrzucone z samolotów spadały na plac, gdzie obok siebie stały stłoczone chłopskie furmanki. Po pierwszych wybuchach usłyszałem następne, ale — sądząc po odgłosach — pochodziły one już od bomb zrzuconych dalej. [...]
Nalot zupełnie zaskoczył Krzemieniec. Wyglądało na to, iż nikt nie przypuszczał, że maszyny niemieckie znajdą się w bezpośredniej bliskości granicy sowieckiej. [...] Nikt też nie potrafił powiedzieć, ile bomb spadło na miasto. Najwięcej zrzucono na rynek i okoliczne domy. Kilka bomb zapalających musiało spaść na pobliskie lasy, bo co i raz było widać tam nagle wybuchające pożary. Pierwsze wieści mówiły o ponad 50 zabitych i 150 rannych, z których część w ciągu dnia zmarła. W stosunku do liczby mieszkańców była to uderzająco duża strata, wśród ofiar znalazły się też osoby, które przyjechały na targ z okolicy.
Krzemieniec, 12 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Widok zbombardowanego rynku był straszny. Wśród zawalonych domów widać było zniszczone wozy, końskie trupy, zwłoki ludzkie i lamentujących rannych. [...] W czasie I wojny światowej widziałem wielu rozerwanych na strzępy ludzi, ale to byli żołnierze, mężczyźni. Obecna wojna zbierała swoje ofiary wśród ludności cywilnej, kobiet i dzieci. [...] Nigdy nie zapomnę widoku biegnącej z rozpaczliwym krzykiem kobiety, która na rękach trzymała dziecko z urwaną głową.
Krzemieniec, 12 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Wśród dyplomatów bombardowanie wywołało wielkie oburzenie. Nie można go było wytłumaczyć względami wojskowymi. [...] Powszechna była opinia, że ten atak lotniczy skierowany był przeciwko korpusowi dyplomatycznemu. Podjęto decyzję, by spotkać się w celu przyjęcia jednolitego stanowiska. [...]
Narada, która odbyła się na schodach teatru letniego, była bardzo burzliwa. Nuncjusz [Filippo Cortesi] zaproponował ogłoszenie protestu korpusu, który ambasador turecki [Damal Husnu Taray] pragnął uzupełnić oświadczeniem potępiającym. [...] Ambasador włoski oświadczył, że nie zgadza się z propozycją nuncjusza, ambasador hiszpański poparł Włocha. Wtedy zawyły syreny i wszyscy szukaliśmy schronienia w pobliskich rowach strzeleckich. Po kwadransie ponownie zajęliśmy swoje miejsca. Biorąc pod uwagę sprzeciw ambasadora włoskiego i wstrzymanie się od głosu niektórych z obecnych, zaproponowano, by zamiast protestu, korpus dyplomatyczny wydał wspólne oświadczenie, ograniczające się tylko do podania faktów. Baron Valentino jednak i tego nie chciał zaakceptować. [...] Znowu odezwały się syreny i dyplomaci ponownie w rowach strzeleckich musieli przeczekać zagrożenie z powietrza. W tym czasie część szefów misji uczestniczących w spotkaniu odeszła i już nie można było kontynuować narady. Jeszcze przez jakiś czas skupieni w gromadce rozmawialiśmy, a ambasador włoski usiłował przekonać resztę, by nie informować prasy o przebiegu spotkania. Jednak z powodu czyjeś niedyskrecji to nastąpiło.
Krzemieniec, 12 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Lwowska rozgłośnia radiowa milczała, podobnie jak tarnopolska. Nastał spokój. Z wyludnionych ulic, na których zapanowała złowróżbna cisza, zniknęli ludzie ze służb mundurowych — magistrackiej, wojska, policji. Późnym popołudniem ciszę przerwał ryk silników rosyjskich czołgów.
Dowiedziałem się, że starosta powitał Rosjan w tradycyjny polski sposób — chlebem i solą, a polscy i rosyjscy żołnierze wymieniali uściski. [...]
Chodziłem ulicami, patrzyłem na uśmiechnięte twarze Rosjan jadących czołgami oraz mieszkańców wiwatujących na ich cześć, tu i ówdzie widziałem uniesione do góry pięści tych, którzy od dawna byli komunistami, i tych, którzy właśnie się nimi stawali. Na obliczach ludzi dostrzegałem mieszaninę radości, że wojna się skończyła, a także podejrzliwości, zaciekawienia, nadziei i obawy. Zatrzymał mnie polski oficer po cywilnemu. „Są z nami czy przeciw nam?” — zapytał. „Nie wiem, ale się uśmiechają” — odpowiedziałem. Odczuwałem ogromną ulgę. Niemcy tu nie przyjdą i zostanie mi oszczędzona mordęga ucieczki w nieznane. Jak dotąd nie było źle. Pierwsze oddziały Rosjan były przyjacielskie, dawały poczucie bezpieczeństwa.
Tarnopol, 17 września
Bernard Hellreich Ingram, Nie dokończona symfonia, Warszawa 2001.
Z wielu odbytych u mnie [w mieszkaniu w Alejach Ujazdowskich 34] zebrań jedno szczególnie zasługuje na wymienienie — odbyło się ono [...] w momencie niemal największego napięcia bombardowania i wtedy, gdy wszystkim już było wiadomym, jak straszna katastrofa spotkała Polskę. Zebranie liczne bardzo jak na ten moment, bo składające się z 62 osób, reprezentowało wszystkie kierunki myśli politycznej i społecznej w Polsce. Jako temat do obrad i ewentualnej decyzji postawiono na porządku dziennym sprawę niebywale trudną, bo wytknięcia linii postępowania dla społeczeństwa polskiego wobec okupanta niemieckiego przy jednoczesnym uznawaniu zobowiązań Polski wobec aliantów.
Wysłuchaliśmy przemówień wyjątkowej miary, jak te, które wygłosił [Norbert] Barlicki, [Roman] Rybarski i [Jan] Perłowski — doprowadziły one do zupełnie jednomyślnej uchwały przyjęcia wniosku mojego, by jako linię wytyczną działania na przyszłość przyjąć tezę, że „najważniejszym naszym obowiązkiem być winno bronienie substancji Narodu, Opatrzności pozostawiając opiekę nad państwem”. Wniosek ten był wynikiem rozumowania, że Narodu Polskiego w jego stanie nieszczęścia i rozbicia nie stać na to, byt prowadzić grę polityczną na dwie strony, jak ją prowadził czasu pierwszej wojny światowej, gdy społeczeństwo polskie podzieliło się na dwa obozy, aktywistów i pasywistów.
Warszawa, 23 września
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
W dzień i w nocy trwała bez przerwy prawie kanonada ciężkiej artylerii i naloty lotnicze, zgromadzeni w mym mieszkaniu w Alejach Ujazdowskich 34 moi bliscy przyjaciele i krewni w liczbie dwudziestu kilku osób, czuwając bez przerwy, konstatowali niejednokrotnie napięcie takie ostrzału, że na jedną minutę liczono do dziesięciu pocisków padających w najbliższym otoczeniu domu, brak zaś wody i światła czynił życie nie do zniesienia, gdy szczególnie wszystkie okoliczne domy stawały w płomieniach.
Niemniej gdy [...] koło południa przerwanym zostało nagle bombardowanie i rozeszła się pogłoska, że prowadzone są pertraktacje o zawieszenie broni, rozpacz ogarnęła wszystkich taka, że zdawało się, że gotowi są wszyscy bez wahania śmierć ponieść, byleby stolicy nie oddać wrogowi w ręce!
Widziałem takich ludzi, jak Jerzego Komorowskiego, jednego z dyrektorów firmy [Lilpop,] Rau i Loewenstein, znanego ze swego opanowania i zimnej krwi, który w chwili dowiedzenia się o zawieszeniu broni szlochał wprost spazmatycznie — widziałem młodych oficerów armii polskiej, którzy dowiedziawszy się ode mnie o nieszczęściu, które ich stolicę ukochaną spotyka, nie mogli pomimo zahartowania w walce swych łez powstrzymać.
Wszyscy gotowi byli na największe ofiary, a gdy stało się i na ulice stolicy wkroczyły wojska niemieckie, wszyscy bez wyjątku zachowali się z godnością wielką i opanowaniem, tak zdawałoby się trudnym do osiągnięcia u ludności Warszawy, zwykle tak impulsywnej.
O władzach polskich nie mówiono wcale!
Warszawa, 27 września
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.
O ileż byłoby lepiej, gdyby Rocznicę Września uczczono tylko przejmującym wyciem syren i minutą zatrzymania się wszelkiego ruchu, niż tymi uroczystościami, podczas których wygłaszano mowy wypaczające prawdę o Narodzie i Rocznicy. [...] Nasi „władcy” pieprzą wyuczone lekcje, do których bezmyślnie wtrącają slogany o „odwiecznej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim”, nie wyczuwając potwornego, haniebnego wręcz — nazwijmy to grzecznie — nietaktu, w odniesieniu do tej „przyjaźni” od września 1939, kiedy to ów odwieczny przyjaciel w dniu 17 września 1939 zagarnął połowę Polski w przymierzu z Hitlerem.
Warszawa, 2 września
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Żaden Polak nie może na serio przyrzekać dochowania braterstwa broni obcej armii, której bazy są w Polsce, która 40 lat temu w 17 dni po najeździe hitlerowskim wkroczyła do Polski bez wypowiedzenia wojny i zajęła należące wówczas do nas Litwę, Ukrainę i Białoruś — kraje, które do dziś nie uzyskały niepodległości. [...] Wojsko w PRL stało się miejscem zsyłki i tanią siłą roboczą. Wojsko Polskie takich tradycji nie miało. Uleganie odpowiedzialnych czynników wojskowych naciskom policji politycznej należy do najnowszych zdobyczy socjalizmu, za co Pan również ponosi odpowiedzialność.
Łódź, 25 września
Jacek Bierezin, List otwarty do Min. Obrony Narodowej, „Kultura” Paryż, nr 11/1979, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Dziś czterdziesta pierwsza rocznica wybuchu II wojny światowej. I rocznica dnia, w którym w zasadzie straciliśmy byt niepodległy... Przez morze krzywd i nieszczęść dopłynęliśmy w 1945 roku do lądu, ale nie do takiego, o jakim marzyliśmy przez pięć lat trwającą okupacyjną noc. Obudziliśmy się do życia, ale już... kalekiego...
Niełatwo wrócić do równowagi po wielkich wydarzeniach, których ostatni akt przyniósł wczoraj jakieś zwycięstwo. Czy jednak na tym się skończy?... Czy „wielki brat” zniesie łatwo zmiany w „Priwislańskim kraju”, za który, po carskiej, komunistyczna Rosja nas uważa? Czy przełknie tę bolesną pigułkę? Czy nie zacznie szukać gorączkowo jakiegoś sposobu, aby zdusić ten, tak w gruncie rzeczy ograniczony, powiew wolności?... Boję się tego wciąż, boję się nieoczekiwanych reakcji na ten nasz „polski sierpień ‘80”...
Warszawa, 1 września
Teresa Konarska, Dzienniki w zbiorach Archiwum Opozycji Ośrodka KARTA.
Od początku września wprowadzono w Dzienniku TV nowy zwyczaj przypominania, co też ważnego w Polsce i w historii w danym dniu się stało, sięgając nawet do śmierci Dantego, różnych bitew, zdarzeń, wynalazków. Ciekawam, co powiedzą o dzisiejszym dniu, znamiennym tragedią Polski i czwartym jej rozbiorze 17 września 1939...
I cóż, słucham Dziennika, a tu nowa rubryka znikła jakby jej nigdy nie było! Już wiadomości sportowe i prognoza pogody, nic się nie stało w Polsce i na świecie, żadnego 17 września nikt sławny nie zmarł, dzień wykreślony...
Widocznie politrucy nie chcą drażnić Polaków, boć przecież teraz po zwolnieniu więźniów politycznych ma nastąpić „nowa era pojednania narodu”, a „władzom nie zależy na tym, ilu wrogów zniszczą, lecz na tym ilu ich zjednają” — jak głoszą oficjalne przemówienia...
Warszawa, 17 września
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
[…] nie uciekniemy od tego wszystkiego, co się z Wrześniem wiąże. Nie tylko 17 września, nie tylko 23 sierpnia, ale także 28 września, który jest o wiele bardziej hańbiący niż 23 sierpień, 17 wrzesień, bo oznacza ideową deklarację przyjaźni między faszyzmem i komunizmem, i oznacza zobowiązanie się służb bezpieczeństwa obu państw do tego, żeby wspólnie tępiły jakiekolwiek niepodległościowe dążenia Polaków. Sądzę, że trzeba, mówiąc prawdę, jednocześnie bardzo zadbać o to, żeby świadomość historyczna naszego narodu nie została w sposób jednostronny zdeformowana.
19 stycznia
Ze zbiorów Archiwum Akt Nowych, PRON ZG; Gabiniet Przewodniczącego Rady Krajowej PRON: P-III, poz. 11, Komitet Organizacyjny Obchodów 50. rocznicy wybuchu II wojny światowej 1988 i 1989.
Obywatel [...]:
Ja myślę, że ze względu na higienę psychiczną i ze względu na to, żeby lekcje historii były całkiem jednoznaczne i klarowne, a taki jest przecież sens obchodów przede wszystkim, to trzeba bardzo zadbać o wyprofilowanie tych imprez, które będą naszym udziałem i będą przy naszym udziale organizowane. Z całą pewnością nasze intencje nie są intencjami jedynymi, które będą się przejawiały w związku z 1 września 1939 r. Intencje tych, którzy by chcieli zdeformować historię i podsunąć inny obraz mechanizmów dziania się II wojny światowej, dojdą bardzo zdecydowanie do głosu. Tu u nas będzie się rozlegał jeden tenor, i jeden tenor będzie lansowany, a należałoby zadbać o to, żeby w świecie nie dochodziły do głosu intencje przeciwstawne, w szczególności próba obarczenia odpowiedzialnością za wybuch II wojny światowej Stalina i Związku Radzieckiego, pakt Ribbentrop-Mołotow i 17 września, i 28 września.
[…] Ja myślę, że nie obchodzimy 50-lecia września w sytuacji spokoju intelektualnego i politycznego, a będziemy go obchodzić, będziemy świętować to 50-lecie w sytuacji ostrych kontrowersji zaznaczających się także wewnątrz społeczeństwa i narodu polskiego. I konieczne jest zmobilizowanie wszystkich sił, żeby cała rzecz się nie sprowadziła do uroczystościowych westchnień.
26 czerwca
Ze zbiorów Archiwum Akt Nowych, PRON ZG; Gabiniet Przewodniczącego Rady Krajowej PRON: P-III, poz. 11, Komitet Organizacyjny Obchodów 50. rocznicy wybuchu II wojny światowej 1988 i 1989.
W Pięćdziesiątą Rocznicę wybuchu II wojny światowej Warszawa stała się miastem modłów o pokój świata. Orędzie Jana Pawła II zabrzmiało jak hymn ludności wolnej od wojen. Ze skrwawionej Polski płyną modlitwy za Bohaterów naszych, za popioły Walecznych i Pomordowanych.
Trudno mi uwierzyć, że doczekałam takiej Rocznicy, przeżywszy to pięćdziesiąt lat w męce, trudzie i nadziei na przemianę. I trudno mi myśleć, co z tych trzech wartości było tu większe: Męka, Trud, Nadzieja...
Warszawa, 1 września
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.