Towarzysze piekarze! Wszyscy świadomi robotnicy w państwie rosyjskim szykują się do demonstracji i świętowania 1 Maja.
Towarzysze! I w naszym fachu w dniu tym niech nikt się nie waży iść do roboty! Niech zamilkną brutalne słowa naszych wyzyskiwaczy nad nami, niech mury ich wysłuchają! My zaś ucieszymy się naszym świętem robotniczym! Nie bójmy się wydalenia z roboty, gdyż sama bojaźń powoduje wydalenie! Bądźmy solidarni! Niech stoją piekarnie po 24 godziny pustkami, tak żeby każda zmiana miała 36 godzin święta. A my pójdziemy, gdzie nowe wschodzi słońce. Dalej więc, dalej więc, ulice niechaj się zaroją.
Niech żyje sprawa robotnicza! Niech żyje solidarność! Niech żyje 8-godzinny dzień roboczy! Niech żyje konstytucja! Niech żyje Socjaldemokracja i socjalizm! Niech żyje święto 1 Maja!
Warszawa, 28 kwietnia
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. I, 1893–1903, cz. II, 1899–1901, Warszawa 1962.
Rząd carski ukazuje się w całej swojej ohydzie. Tak też było i w lipcu rb. w Wilnie. Gdy kilkuset garbarzy wileńskich, cierpiących od nadmiernej pracy w ohydnej, smrodliwej atmosferze garbarni, postanowiło pracować nie dłużej, jak od 6.00 do 6.00 i wszyscy zaczęli solidarnie rzucać pracę o godz. 6.00 wieczorem — nie zważając na to, że zachowywali się spokojnie i żądania ich nie przekraczały nawet nędznego prawa carskiego, sfora psów carskich (oficer żandarmerii, fabryczny inspektor i in.) najechała fabryki, grożąc i urągając robotnikom za ich niby nieprawne żądania, obiecując jednak ustępstwa ze względu na ich niezłomną wytrwałość. Nazajutrz zaś okolice Łukiszek zaległy 4 roty żołnierzy i spokojne zwykłe miasto przyjęło wygląd obozu. [...]
Bracia! Towarzysze! [...] Nie dawajmy się odzierać darmozjadom fabrykantom, walczmy z nimi o każdy grosz, o każdą minutę pracy, lecz jednocześnie pamiętajmy, że dla polepszenia naszej ciężkiej doli niezbędna jest konstytucja, to jest: wolność strajków, zebrań, związków, słowa, druku, języka i zamiana rządu carskiego na parlament i sejmy wybierane drogą powszechnego, tajnego, bezpośredniego głosowania.
Prawda, te prawa wszystkie nie wybawią nas jeszcze z nędzy, która zginie dopiero wówczas, gdy odbierzemy od bogaczy fabryki i ziemię na wspólną naszą własność, gdy zapanuje ustrój socjalistyczny, lecz dadzą one nam możność walczyć swobodnie z wyzyskiem i uciskiem, aby przyśpieszyć lepszą, światlejszą przyszłość! [...]
Precz z carem samowładnym! Niech żyje konstytucja!
Niech żyje socjalizm!
Warszawa, 21 sierpnia
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. I, 1893–1903, cz. II, 1899–1901, Warszawa 1962.
Do dzieła, towarzysze, dosyć wyzysku, dosyć ciemięstwa, dosyć już tumanienia nas, my wiemy dobrze, że źródłem naszych cierpień jest przede wszystkim obecny ustrój społeczny z jego wyzyskiem klasowym, my wiemy, że egzystencja nasza podkopuje się z dniem każdym, zagrażając nam śmiercią głodową, my wiemy dobrze, że tylko zamiana jego na socjalny wyzwoli nas od wszelkiego wyzysku i ucisku politycznego i narodowego.
A więc towarzysze i towarzyszki, aby zaś przyśpieszyć tę lepszą, świetlaną przyszłość, organizujmy się, strajkujmy, manifestujmy, walczmy energicznie o konstytucję demokratyczną, o usunięcie wszelkich katów i połączonym siłom wrogów naszych przeciwstawmy połączone siły proletariatu wszystkich narodowości, jęczących pod jarzmem caratu, występujmy wszędzie i zawsze śmiało, solidarnie, jak jeden mąż [...]. Śmiało więc naprzód! Niech żyje wolność! Niech żyje socjalizm! Niech żyje socjaldemokracja międzynarodowa!
2 września
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. I, 1893–1903, cz. II, 1899–1901, Warszawa 1962.
Towarzysze piekarze! [...]
Pokażmy, że nędza nie zabiła w nas poczucia godności człowieczej, pokażmy, że nam, pracującym i mającym jakie takie utrzymanie, sumienie nie pozwala patrzeć obojętnie na braci naszych, umierających z głodu, że gotowi jesteśmy walczyć do upadłego o polepszenie naszej i ich doli. [...]
A więc bracia towarzysze, czeladnicy i chłopcy, wymówmy wszyscy solidarnie robotę w niedzielę dn. 15 września i wystawmy następujące żądania:
1. Zaprowadzenie zmian w piekarniach, w których zostały skasowane - z 1-godzinną przerwą na obiad i takąż przerwą na kolację dla zmiany nocnej.
2. W piekarniach, gdzie płaca została oberwana, chociaby tam i istniały zmiany, żądajmy uregulowania płacy [...].
3. W piekarniach, w których nie wszyscy mają zmianę, żądać jej dla wszystkich.
Przystępujmy więc do strajku, nie dajmy się oszukać majstrom, trzymajmy się solidarnie i wytrwale!
Warszawa, 11 września
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. I, 1893-1903, cz. II, 1899-1901, Warszawa 1962.
Towarzysze i towarzyszki!
Gwałty policji łódzkiej w zetknięciu się z towarzyszami Żydami w ostatnich czasach przebrały wszelką miarę. [...]
Tkacze-pośrednicy (lohnweber) najmowali uliczników do wszczynania bójek ulicznych ze spokojnie od pracy powracającymi robotnikami, o których przypuszczali, że są socjalistami. Chcieli panowie ci w ten sposób zmusić naszych towarzyszy do wejścia w zatarg z policją. Policja wobec tych bójek zachowywała się zupełnie biernie albo też zachęcała napastników do znęcania się nad swymi ofiarami [...]. Trwało to około 8 dni. Wreszcie komitet Związku Robotniczego Żydowskiego Polski, Litwy i Rosji uchwalił zaprzestać pracy, aby w ten sposób zaprotestować przeciw dopuszczaniu [się przez] policję gwałtów i bezprawi.
Strajk wybuchł dn. 10 bm. Rzuciło pracę około 1 000 osób. Wieczorem tegoż dnia 700 strajkujących urządziło manifestację w śródmieściu [...]. Domagano się ukrócenia bierności i swawoli policji. Nikogo nie aresztowano. Nazajutrz, we wtorek, strajk postanowiono uważać za skończony, gdyż policmajster upewnił, że podobne napaści uliczne [nie] powtórzą się więcej w przyszłości.
Ten protest ze strony towarzyszy żydowskich witamy z jak najżywszą radością.
Należymy do rozmaitych partii, ale mamy wspólnego wroga i do jednego celu dążymy! Pamiętajmy o tym, towarzysze, że tylko jednością ze wszystkimi, nie bacząc na różnice mowy, ubrania i religii, silni będziemy, że chwilę zwycięstwa przybliżyć może li tylko łączność pomiędzy robotnikami wszystkich narodowości. [...]
Niechaj manifestacja towarzyszy żydowskich [...] obudzi nas z chwilowego odrętwienia do walki o nasze prawa robotnicze z fabrykantami i rządem, w której już tyle ofiar ponieśliśmy [...].
Warszawa, 29 września
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. I, 1893–1903, cz. II, 1899–1901, Warszawa 1962.
Pod koniec września na fabryce tytoniu p. Janowskiego stał się fakt oburzający: 45 dziewcząt żydowskich, zajętych pakowaniem, zostało wyrzuconych na ulicę, zamiast nich pracują podmiejskie włościanki. [...] Całą tę rzecz wywołał sam Janowski. [...] Zobaczył, że robotnice pakujące towar opływają w dostatku. Cóż dziwnego! Zarabiają całe 35 kop. — rubla tygodniowo [...]. Rubla tygodniowo, 14 kop. dziennie! To cały majątek! [...] Fabrykant płacąc tyle, ostatecznie zbiednieje. I oto, żeby zapobiec temu, Janowski zwołuje wszystkie robotnice pakujące towar i oznajmia im, że od dziś dnia będą brały płace nie od tygodnia, lecz od sztuki, od tysiąca. Dobrze wiadoma wszystkim płaca akordowa: robotnica pracuje strasznie, aby zarobić więcej; gospodarzowi to na rękę — gdy zobaczy, że zarabiają trochę więcej, zmniejsza płace. Rozumie się, robotnice nie zgodziły się; po dwóch tygodniach przepędził je, na ich miejsce wziął nieświadome włościańskie dziewczęta. [...]
Nie wymagamy ofiar, pieniężnej pomocy, chcemy tylko odrobinę współczucia dla ludzkiego nieszczęścia, dla ludzkiej biedy, dosyć nam będzie, jeżeli społeczeństwo i robotnicy tyle nas usłuchają, żeby: każdy palący sam nie palił i drugich przekonywał nie kupować papierosów i cygar Janowskiego, dopóki nie weźmie nazad wydalone robotnice.
Białystok, 9 października
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. I, 1893–1903, cz. II, 1899–1901, Warszawa 1962.
Jedyne dla nas wyjście z naszej nędzy i niedoli to walka z wyzyskującymi nas majstrami, fabrykantami i sklepami [...].
Ażeby walka nasza była skuteczna i żebyśmy mogli polepszyć byt nasz i dojść do zupełnego wyzwolenia, musimy wystąpić do walki nie w jednym warsztacie lub fabryce, nie w jednym nawet mieście, lecz w różnych naszego kraju zakątkach, zgodnie, według jednego planu.
W tym celu my, przedstawiciele naszych braci robotników szewskich rozmaitych miast polskich i litewskich, na zjeździe odbytym we wrześniu rb. złączyliśmy wszystkie nasze organizacje w jeden Związek Fachowy Szewców Królestwa Polskiego i Litwy. Związek ten będzie skupieniem walki o: 1. wyższą wypłatę; 2. krótszy dzień roboczy; 3. lepsze urządzenia pracowni; 4. zniesienie płacy akordowej. [...]
Bracia szewcy! Tylko łącząc się w organizacje i przystępując do Związku, stworzymy silną armię i zdobędziemy niezbędne do walki środki pieniężne.
Tylko należąc do Związku, nabierzemy solidarności i nauczymy się rządzić naszymi sprawami robotniczymi.
Tylko należąc do Związku, będziemy mogli mężnie i skutecznie stawić czoło naszym wyzyskiwaczom i łupieżcom.
Wstępujmy więc, bracia, do Związku Fachowego Szewców!
Precz z wyzyskiem i uciskiem!
Niech żyje łączność i solidarność robotnicza!
Warszawa, 15 października
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. I, 1893–1903, cz. II, 1899–1901, Warszawa 1962.
Towarzysze i towarzyszki!
Zbliża się uroczysta chwila, w której powitamy święto robotnicze, dzień 1 Maja. [...]
Nasi towarzysze zagraniczni wywalczyli już sobie prawo zakładania stowarzyszeń robotniczych, w mowach wygłaszanych na zebraniach i w pismach wolno jest im wypowiadać żądania swoje, krytykować rozporządzenia rządu, wybierają spośród siebie posłów do parlamentu, którzy biorąc udział w postanawianiu praw, mają na względzie potrzeby proletariatu.
Uroczysty i wspaniały wygląd ma tam święto 1 Maja; praca po fabrykach i warsztatach ustaje, robotnicy urządzają tłumne pochody przez miasto, niosąc sztandary czerwone, śpiewając pieśni rewolucyjne. W mowach wygłaszanych przez siebie zachęcają do wytrwałości w walce, póki istnieją różnice klasowe, póki trwa nędza obok rozkoszy, nienawiść obok chciwości. A teraz my wszyscy, robotnicy polscy, żydowscy, litewscy i rosyjscy w państwie despotycznego cara, zastanówmy się nad naszym położeniem. Znosimy biedę. Czy wolno nam, jak naszym towarzyszom za granicą, zakładać związki robotnicze lub organizować strajki w celu ułatwiania sobie walki z kapitałem, który wysysa krew roboczą [...]?
Do dzieła więc, towarzysze! Zlejmy się w jedną duszę, w jedno ciało! A za pomocą wielkiego, zbiorowego wysiłku, za pomocą parcia całej klasy postawmy społeczną tamę uciskowi ekonomicznemu i politycznemu. Z okazji święta 1 Maja w licznym wystąpieniu wyrażamy protest przeciwko wszelkim gwałtom i bezprawiom popełnianym na nas przez rząd, stawiając żądania: konstytucji, 8-godzinnego dnia roboczego. [...]
Niech żyje święto 1 Maja!
Niech żyje socjalizm!
Precz z rządem samowładnym!
Warszawa, 18 kwietnia
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, red. Feliks Tych, t. II, 1902–1903, Warszawa 1962.
Łódź. Odezwa Komitetu Łódzkiego SDKPiL w sprawie udzielenia pomocy rodzinom aresztowanych robotników
Bracia robotnicy!
Tydzień temu, w nocy z czwartku na piątek 26 marca, gdy już sen objął mieszkańców nędznych dzielnic robotniczych, setki siepaczy carskich z krzykiem i klątwami rozsypały się jak stado zgłodniałych wilków po całym mieście. Wyłamując drzwi w mieszkaniach wyrwanych ze snu towarzyszy, wywracając wszystkie sprzęty do góry nogami, przetrząsając najmniejsze kątki i zakątki, szukali oni dowodów winy, broszury lub gazety nielegalnej. Rezultatem najścia tej hordy mongolskiej było wtrącenie do więzień carskich przeszło 200 robotników. Strach przed 1 Maja, międzynarodową uroczystością świadomego proletariatu, a głównie chęć rozbicia naszych organizacji były przyczyną tego najazdu nocnego. [...]
My, których żandarmi już tyle razy prześladowaniami zniszczyć myśleli, stoimy niewzruszeni jak skała, gotowi do dalszej walki na śmierć lub życie z naszymi wrogami, pełni wiary w zwycięstwo naszej idei. Nie inaczej niż my myślą nasi towarzysze, którzy w danej chwili jęczą w niewoli carskiej. [...] Zostawili oni liczne rodziny, które, gdy ich jedyny karmiciel został wtrącony do ciemnicy, znoszą głód i nędzę. Z żądaniem pomocy dla nich zwracamy się do wolnych towarzyszy i jesteśmy pewni, że spełnią oni swój obowiązek i nie dadzą marnie zginąć w nędzy rodzinom tych, którzy padli ofiarą za świętą sprawę socjalizmu.
Łódź, 3 kwietnia
SDKPiL. Materiały i dokumenty, t. II: 1902-1903, Warszawa 1962.
Towarzysze! Robotnicy!
[...] Robotnicy w Warszawie, Petersburgu, Moskwie... wspólną i uporczywą walką dobili się 9-godzinnego dnia roboczego i powiększenia płacy. Do tych polepszeń dotarli oni dlatego, że walczą stale i wspólnie, dlatego że zrozumieli całą politykę kapitalistów. Cała ta ujemna polityka przejawia się i u nas, robotnicy w Końskiej Woli: kilku fabrykantów zmniejszyło wam płacę, a jeden, najsilniejszy, zostawił ją taką, jaka była przedtem. Dlatego też wyszedł z wami rozład: jedni chcą strajkować, aby znowu dopiąć celu, co bezwarunkowo jest konieczne, drudzy sprzeciwiają się strajkowi. Inaczej mówiąc, fabrykanci dopięli celu, gdyż siła robotnicza rozdwoiła się, a o wiele łatwiej jest zgnębić najpierw jedną połowę, a później drugą, niż jednocześnie całość. Nie, towarzysze! Powinniśmy się zawsze trzymać zasady: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Wtedy dopiero stanowić będziemy siłę, z którą nasi wrogowie-wyzyskiwacze rady sobie nie dadzą. Nie zapominajmy, towarzysze, że kapitaliści wszystkich krajów łączą się dla walki z nami, a więc i my powinniśmy łączyć się razem, aby dać im silny odpór i samym mężnie przejść do ataku. Nie zapominajcie również i tego, że w obronie naszych wyzyskiwaczy stoi carat, a więc oprócz żądań takich, jak 8-godzinny dzień roboczy i powiększenie płacy, czyli żądań tyczących się tylko kapitalistów, powinniśmy żądać wolności politycznej, tj. swobody zebrań, związków, słowa...
Puławy, 7 kwietnia
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, red. Feliks Tych, t. II, 1902–1903, Warszawa 1962.
Koło godz[iny] 5 na ul. Marszałkowską poczęły napływać grupy dość niezwykłych, jak dla tej pierwszorzędnej ulicy Warszawy „spacerowiczów”: robotnicy polscy i żydowscy z żonami, siostrami [...].
Koło godziny 6, niedaleko rogu Świętokrzyskiej skupiła się garstka demonstrujących, jednak nieliczna jeszcze. Ale zwróciło to uwagę bliżej znajdujących się osób i w tejże chwili rozbiegła się gawiedź i dziesiątki osób nie mających nic wspólnego z demonstracją, uciekając we wszystkie strony, byle dalej... od demonstrujących. Ci, skupiwszy się w większej liczbie, z okrzykami rewolucyjnymi: „Precz z caratem!”, „Niech żyje 8-godzinny dzień roboczy!”, „Niech żyje socjalizm!”, „Precz z militaryzmem!” — ruszyli w stronę Świętokrzyskiej, wywieszając jednocześnie sztandar, na którym widniały napisy srebrnymi literami — z jednej strony po polsku, z drugiej w żargonie. Grupa liczyła w tej chwili zapewne nie więcej jak 250 osób; skupiło się jednak wkrótce koło niej znacznie więcej demonstrujących i ruszono dalej z okrzykami rewolucyjnymi. Po chwili wyrzucono w górę drugi sztandar: piękna czerwona wstęga jedwabna z napisem: „Niech żyje święto robotnicze!”, „Precz z caratem!”. Zadrżało w powietrzu od okrzyków rewolucyjnych, na podobieństwo przedśmiertnego znaku caratowi. Demonstranci z okrzykami kierowali się w stronę ul. Świętokrzyskiej, ale zawrócili w stronę Ogrodu, po paru minutach jednak skierowano się znów w stronę Alei Jerozolimskiej.
Teraz demonstranci stanowili już tłum tysięczny, posuwający się w dość karnych szeregach około 15 minut, gdy nagle od strony Świętokrzyskiej natarli nań kozacy. Tłum demonstrujących szybko się podzielił i rozproszył i w chwilę potem na placu boju panowali już... kozacy. [...]
Rozpoczęło się tratowanie ludzi pod kopytami, bicie nahajkami i pałaszami, jednym słowem — znęcanie się, do jakiego jest zdolna tylko dzikość azjatyckiej tłuszczy w usługach caratu. Demonstranci bronili się kijami, niektórzy nożami. Zatrzymanych wepchnięto na podwórze domu na rogu ul. Świętokrzyskiej, skąd wszystkich (nawet i mieszkańców domu, którzy się w owej chwili przypadkiem na podwórzu znaleźli) po zapisaniu nazwisk i dokonaniu ścisłej rewizji osobistej przeprowadzono po czterech przeszło godzinach na podwórze domu nr 145, gdzie zgromadzono już wszystkich zatrzymanych na ulicy z jednej strony i oprawców z drugiej — kozaków, policję, żandarmów. [...]
Po godz[inie] 11 wszystkich 42 aresztowanych, otoczonych kordonem kozaków konnych i żandarmów, dostawiono do cyrkułu na Twardej ulicy, skąd już transportowano ich dalej do Pawiaka i ratusza.
Warszawa, 26 kwietnia
„Czerwony Sztandar”, nr 6, z kwietnia 1903, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. 2, 1902–1903, red. Feliks Tych, Warszawa 1962.
Od samego rana w dzień święta robotniczego główne ulice zapełnione były spacerującymi, odświętnie ubranymi robotnikami. Policja prowokowała robotników i naturalnie nie obeszło się bez utarczek. Postanowiliśmy w tym dniu nie urządzać jeszcze demonstracji, a bezrobociem zamanifestować swą solidarność z międzynarodowym proletariatem socjalistycznym, swą gotowość do walki świadomej z despotyzmem i kapitalizmem. W mieście był popłoch ogromny, wojsko było przygotowane w koszarach i w każdej chwili gotowe zabijać i zamęczać tych ludzi, co walczą o równość i sprawiedliwość dla każdego uciemiężonego i wyzyskiwanego; policjanci jak psy latali po całym mieście, węsząc „bunt”. W dniu samym święta udało się nam jednak rozrzucić odezwy Głównego Zarządu SDKPiL w ilości 3000 egzempl[arzy], co do reszty odebrało policjantom spokój: sądzili, wystraszeni, że zbliża się już koniec ich panowania. Jeden z prystawów [komisarz policji] tak się odezwał: „Dwie noce nie spaliśmy — wytrzymaliśmy, a trzeciej nocy bez snu nie wytrzymamy, a oni bunt urządzą, źle z nami!”. Nie sprawdził się jednak strach ich na razie, nie wszyscy jeszcze robotnicy nasi są uświadomieni, nie mogliśmy jeszcze otwarcie wystąpić, lecz chwila już się zbliża, gdy cały lud roboczy powstanie jak jeden mąż [...].
Białystok, 1 maja
„Czerwony Sztandar” nr 7, z lipca 1903, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. 2, 1902–1903, red. Feliks Tych, Warszawa 1962.
U nas święto majowe odbyło się w tym roku po raz pierwszy. Świętowaliśmy wszyscy. Dnia tego odbyło się wielkie zgromadzenie demonstracyjne w pobliskim lesie, w którym brało dział kilkuset robotników. Po zgromadzeniu urządziliśmy pochód ze śpiewem i okrzykami: „Niech żyje międzynarodowy socjalizm!”, „Niech żyje 1 Maja!”, „Precz z caratem!”. W dniu tym rozrzucone były odezwy Głównego Zarządu SDKPiL.
Krynki, k. Białegostoku, 1 maja
„Czerwony Sztandar” nr 7, z lipca 1903, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. 2, 1902–1903, red. Feliks Tych, Warszawa 1962.
W lesie odbyło się masowe zebranie, na którym obecnych było około 3000 robotników. Po zebraniu robotnicy postanowili urządzić demonstracyjny pochód przez miasto. Udało się im to najzupełniej. Policja nic o tym nie wiedziała. Robotnicy, utworzywszy szeregi po 5 osób, długim pochodem przeszli przez najgłówniejsze ulice, z rewolucyjnymi okrzykami i śpiewem. Zapał był ogromny. Ze wszystkich domów wychodzili mieszkańcy patrzeć na tę wspaniałą demonstrację. Policjanci bali się podejść i chowali się. Wreszcie przyjechał policmajster z większą ilością policji, lecz było za późno. Demonstranci już się rozeszli.
Białystok, 2 czerwca
„Czerwony Sztandar” nr 7, z lipca 1903, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. 2, 1902–1903, red. Feliks Tych, Warszawa 1962.
Od wczoraj nie ma dorożek i tramwajów, nie ma posłańców, a prywatną służbę niosącą pakunki motłoch zatrzymuje i maltretuje jako nieposłuszną hasłu bezrobocia. Były nawet wypadki przewracania do góry nogami prywatnych karet lekarzy.
Oczywiście niepodobna by w tej chwili dostać paszportów, bo nikt się tym nie zechce zająć, gdyż chodzenie po mieście jest niebezpieczne, a cyrkuły i ratusz mają co innego do roboty.
[...]
Z tym wszystkim cała nasza dzielnica jest względnie spokojna jako daleka od robotniczych. Zajścia były na Wolskiej, Chłodnej, placu Grzybowskim etc. Wczoraj pomknąłem z domu w sekrecie przed Marynią i chodziłem do drugiej po mieście. Widziałem tu i ówdzie gromady ludzi, a zarazem i oddziały kozaków i wojska, ale do zajść krwawych nie przychodziło z wyjątkiem krańców miasta. Strzelano podobno na niektórych ulicach. Ale wśród chaosu wieści i plotek trudno dokładnie wiedzieć, gdzie i w jakich rozmiarach.
U nas, w okolicach Kruczej, było cicho. Były jakieś usiłowania odbicia piekarni i sklepów rzeźniczych, ale brały w nich udział małe gromadki wyrostków. Na Hożej rzeźniczka, wypadłszy z kijem, rozniosła postrach w armii oblężniczej, złożonej z trzydziestu kilku pauprów, która cofnęła się też w zupełnym nieładzie. Zresztą pusto i cicho. Ani posłańców, ani dorożki, a koło jedenastej żywego ducha na ulicy.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 stycznia
Opowiadał p. G[ąssowski], a dziś się potwierdza, że na Królewskiej, Długiej i w kilku innych miejscach zrabowano i podpalono monopole. Dziś (niedziela rano) strzelano już podobno ostro na Długiej.
Rzecz jest szczególna, że na ulicach widać między publicznością sołdatów nie tylko skonsygnowanych w oddziały, ale i chodzących sobie za swymi interesami bez broni po jednym, po dwóch, i nikt na nich palca nie zakrzywia. To dowód czysto socjalnego charakteru rozruchów.
Spotykają się one ze stanowczym potępieniem. Są szkodliwe i niewczesne. Odsuwają nasze dezyderaty narodowe na dalszy plan. Społeczne są także bezmyślne, przyjdzie bowiem straszliwa nędza i drożyzna. Nędza była już przedtem, cóż będzie teraz. Polskie socjalne barany pracują równocześnie przeciw własnym żołądkom i na korzyść pruskiego wilka. Gdyby bowiem rozruchy zmieniły się w całym państwie, a zatem i u nas, w wielką rewolucję, to Prusacy niezawodnie tu wejdą. Jest w tym i ta smutna strona, że widocznie poczucie naszej odrębności narodowej i społecznej zmniejszyło się w wysokim stopniu. Wszelkie demonstracje, nawet i socjalistyczne, były dawniej odrębne. Obecnie jesteśmy tylko dziewiątą falą od kamienia rzuconego w wodę w Petersburgu tak, jakby nie tylko państwo, ale i społeczeństwo było jednolite. Kto pracował nad zatratą tego poczucia odrębności, niech za to odpowiada.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 stycznia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 3, Henryk Józef Sienkiewicz – Jadwiga Sienkiewiczówna – Helena Sienkiewiczówna – Lucjan Sieńkiewicz, oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
W tej chwili wpadł Gąssowski, którego żona puściła pod warunkiem, że dalej jak do nas nie pójdzie. Wiadomości są złe. Wielkie strzelanie na Marszałkowskiej i Sosnowej, a zapowiada się jeszcze groźniejsze na Krakowskim. Po Kruczej chodzą ludzie rzadko, ale spokojnie. Od czasu do czasu widać oddziały piechoty. Monopole znów są napadane w dzielnicach robotniczych. Jakkolwiek Bund żydowski bierze udział w rozruchach, judenheca nie jest wyłączona.
Sklepy, restauracje zamknięte. Nie wiem, co będą jedli kawalerowie. My i Babunia mamy zapasy na dni kilka.
Wybuchu prawdziwej rewolucji nie ma się co obawiać, albowiem miasto jest fortecą. Ma cytadelę nad sobą i forty. Stan oblężenia jakoby dziś ogłoszono.
[...]
Dzień dzisiejszy może się źle skończyć, ale jutro przypuszczam, że będzie już spokojniej.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 stycznia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 3, Henryk Józef Sienkiewicz – Jadwiga Sienkiewiczówna – Helena Sienkiewiczówna – Lucjan Sieńkiewicz, oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Szanowny Panie Stanisławie,
Pisałem do Pana przed paru tygodniami – nie wiem, czy list mój doszedł do rąk Pańskich? Jak się Pan miewa i kiedy wraca Pan do kraju? U nas tu błogo! [...] Dla nabrania wprawy „nasze bohaterskie gwardie” próbują różnej broni na naszej skórze – dwa tygodnie temu dwa razy zaledwie uniknąłem na Nowym Świecie i Chmielnej kolby, kuli i pałasza [Fala gwałtownych rozruchów przetoczyła się przez Warszawę 27, 28 i 29 stycznia 1905] – dopadłszy bramy domu – teraz będzie trudniej, bo p. Ob[er] Policmajster „dla ochrony spokojnych mieszkańców przed burzycielami porządku społecznego” rozkazał trzymać bramy domów zamknięte na klucz.
[Zakopane?], 16 lutego
Stefan Żeromski, Listy 1905–1912, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, t. 37, pod red. Zbigniewa Golińskiego, Warszawa 2006.
Wyszedłem z domu dość wcześnie, aby udać się na poszukiwania miejsca demonstracji. [...]
Wziąwszy pod połę nieodłącznej, sakramentalnej peleryny paczkę odezw majowych, które dostałem od tow. Siwego Bochna [ps. Teodora Breslauera], wybiegłem na ulicę. W dzielnicach burżuazyjnych były pustki — pozamykane bramy i nieliczni, śpiesznym krokiem idący przez ulice przechodnie, świadczyli o tym, że dzień nie należy do zwykłych. Nie tylko tramwajów, lecz i dorożek nie było zupełnie. Obrazu dopełniały patrole piesze i zwłaszcza konne, które pędziły poprzez na wpół wymarłe ulice.
Co pewien czas wyjmowałem zza poły peleryny odezwę i podrzucałem tak, by dostała się w czyjeś ręce. [...]
Udałem się co prędzej w dzielnice robotnicze. [...] Zbliżyłem się do jednej z grup robotniczych na ulicy Wroniej. Na ulicy tej mieszkało bardzo wielu towarzyszy; były tam niektóre domy kompletnie — jak mawiał Siwy — „zaesdeczone” [pod wpływem SDKPiL]. Tam więc spodziewałem się spotkać kogoś znajomego.
Wtrąciłem się do rozmowy. Aby zaś nie wzbudzić nieufności do swej osoby, wyciągnąłem resztę odezw i zacząłem rozdawać robotnikom mówiąc, że to są odezwy SDKPiL. Ledwie wyciągnąłem odezwy, zbiegło się [...] wielu nowych robotników i grupa nasza powiększyła się znacznie. Powstała zaimprowizowana masówka. Ni stąd ni zowąd, zacząłem przemawiać do tych nieznanych mi robotników, tłumacząc im znaczenie 1 maja, rozwijając obszerniej to, co było napisane w odezwie.
Czy wtedy, gdy rozdawałem odezwy, czy też, gdy przemawiałem do zebranej garstki robociarzy — przejechał przez ulicę patrol z kilku żołnierzy czy kozaków złożony. Dostrzegli oni, rzecz prosta, naszą grupę i zwolnili biegu, gdy nas mijali. Nie wiem, czy zdążyli się zorientować, że w grupie robotniczej znajduje się inteligent, bo robotnicy w jednej chwili wzięli mnie za siebie i stanęli w pozycji wyczekującej, zwróceni twarzami do kozaków. Ci zaś spojrzeli w milczeniu po robociarzach i nie odezwawszy się ani słowem, pognali dalej. A ja jeszcze goręcej zacząłem przemawiać do zebranych — jakieś serdeczne uczucie bliskości, przyjaźni ogarnęło mnie w stosunku do tych ludzi, którzy widząc mnie po raz pierwszy w życiu, bronili w mojej osobie idei, bronili partii, którą miłowaliśmy nade wszystko w życiu.
Warszawa, 1 maja
Aleksander Krajewski, Wspomnienia z lat 1905–1907, „Z pola walki” Moskwa nr 4/1927, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Ruszyliśmy całą grupą [z robotnikami] na spotkanie demonstracji. Nie szukaliśmy długo; w okolicy Żelaznej zbierały się już liczne tłumy robotnicze. Nie zdążyliśmy się obejrzeć, a już powiewały nad nami wielkie czerwone sztandary, już pochód szedł przez miasto.
Pochód rósł i potężniał. Bo zewsząd zbiegli się robotnicy, posłyszawszy dźwięki Czerwonego i Warszawianki. Raz po raz otwierały się bramy i wybiegały z nich grupki ludzi chcących przyłączyć się do demonstracji. I wkrótce pochód stał się olbrzymi; około dwudziestu tysięcy głów ludzkich szło pod czerwienią sztandarów, z piersi tłumów dobywały się niestrojne, kłócące się z sobą, a mimo to potężne i porywające dźwięki pieśni rewolucyjnych. [...]
Obok mnie szli nieznani mi towarzysze — tuż obok widziałem kobietę z dzieckiem pięcio–sześcioletnim. Prowadziła je ostrożnie, dbając o to, by mu się w tłumie krzywda nie stała, a jednocześnie co pewien czas wznosiła entuzjastyczne okrzyki rewolucyjne, które podchwytywały najbliższe szeregi. Co pewien czas pochód zatrzymywał się i wznoszono na rękach mówców, którzy w paru gorących słowach wskazywali na wielkie zadania stojące przed klasą robotniczą i zagrzewali do nieugiętej walki. Przemawiali najlepsi mówcy organizacji warszawskiej, jak Cios i Janina. [...] w pewnym momencie pochód zatrzymał się przed koszarami żołnierskimi, gdyż stamtąd wyglądali przez okna zaciekawieni żołnierze i tow. Zygmunt, uniesiony w górę, rzucił tym żołnierzom kilka słów okrzyków w języku rosyjskim.
W pewnej chwili pochód się zatrzymał. Naprzeciw nam jechał patrol konny i to dość liczny. Chwila napięcia — tłum rozstąpił się w milczeniu, dając pośrodku ulicy drogę żołnierzom. Ci przejechali wolno, stępa, jakby ociągając się. Miarowo dudniły po bruku kopyta końskie, a myśmy stali w milczeniu, przyglądając się żołnierzom badawczo, szukając w ich twarzach przyjaznego uśmiechu lub też wyrazu nienawiści. Ale twarze te nie mówiły nic. Żołnierze nie zaczepiali nas — jednakże tłum był zbyt wielki. Dopiero, gdy minęli nas, ktoś z tłumu rzucił im jakiś okrzyk.
Następne patrole, które zetknęły się z nami, witaliśmy już przyjaznymi okrzykami. Tu i ówdzie zdarzyło się, że któryś żołnierz kiwnął nam po przyjacielsku głową; nieliczni policjanci ze strachu zdejmowali przed pochodem czapki.
Warszawa, 1 maja
Aleksander Krajewski, Wspomnienia z lat 1905–1907, „Z pola walki” nr 4, Moskwa 1927, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Doszliśmy [z robotnikami] przez Żelazną, czy też Towarową do Alej Jerozolimskich i skręciliśmy w Aleje. Tam miał się rozegrać ostatni akt demonstracji. Ledwie uszliśmy paręset kroków, usłyszeliśmy tętent kopyt końskich i granie trąbki. To szedł naprzeciw nam wielki, kilkuset żołnierzy liczący oddział wojska.
Tym razem widzieliśmy wszyscy, że starcie jest nieuniknione. Tłum drgnął, zatrzymał się, ale się nie rozpierzchnął. Byłem w pierwszych szeregach demonstracji, sam nie wiem, kiedy z dalszych szeregów przesunąłem się ku pierwszym. Widziałem twarz oficera, widziałem pierwszy szereg żołnierzy, jak mur nieruchomy i milczący.
[...] słyszałem jakiś okrzyk oficera, po tym suchy trzask strzałów karabinowych. W pierwszej chwili tłum nie drgnął — staliśmy wszyscy jak wryci w ziemię — raczej jeszcze trwał rytm pochodu, jeszcze nogi rwały się naprzód. Nikt się jednak naprzód nie rzucił. Gruchnęła nowa salwa, następna rozsypała się już w urywany terkot poszczególnych karabinów.
Tłum runął w bok, zanim zdążyłem zdać sobie sprawę, czy są ranni i zabici. Porwała mnie fala ludzka. W jednej chwili napór masy wywalił drewnianą bramę w oparkowaniu nowo budującego się domu [...] i pierwsze szeregi pochodu znalazły się w ogromnym podwórzu. Dalsze szeregi rozpierzchły się w jakimś innym kierunku. Tłum, który znalazł się w podwórzu, zaczął gorączkowo szukać schronienia. Kilkunastu nas schroniło się do budynku mularskiego stojącego pośrodku podwórza. Siedzieliśmy tak kilka czy kilkanaście minut, jak gdybyśmy musieli z początku uporać się z przebytymi wrażeniami.
Obejrzałem się wokół siebie — znów same nieznane twarze. Kilkunastu mężczyzn i parę kobiet, z których jedna głośno płakała. Po krótkiej chwili otrząsnąłem z siebie bezwład [...]. Wyszedłem z naszego schronienia, by ruszyć na zwiady i szukać wyjścia.
Ale u wyjścia z budynku murarskiego uderzył mnie nieoczekiwany widok; na schodach, prowadzących do budynku, leżał w poprzek robotnik, w kałuży krwi. Nachyliłem się nad nim — już nie żył.
Warszawa, 1 maja
Aleksander Krajewski, Wspomnienia z lat 1905–1907, „Z pola walki” nr 4, Moskwa 1927, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Po południu musiałem z Lipowej przedostać się na drugi kraniec miasta na Księży Młyn do domów familijnych Scheiblera. W mieście trwała nieustanna strzelanina. Oddziały wojska strzelały wzdłuż prostych i długich ulic łódzkich. Ostrzeliwano okna domów mieszkalnych. Na rogu ul. Lipowej i Andrzeja, o kilka kroków ode mnie, pada kobieta przebita kulą. Wydaje ona tylko krótki, bolesny krzyk i trup jej pada na środku ulicy. W kilku wnosimy ją do bramy. Idę dalej. Na rogu ul. Andrzeja i Długiej widzę rozbity sklep monopolu wódczanego. Okna wywalone, drzwi tak samo, wewnątrz szafy i półki rozbite i poprzewracane. W sklepie i na ulicy pełno szkła od rozbitych butelek, a zapach rozlanej wódki roznosi się wokoło. Dochodzę do Wólczańskiej. Słychać strzały i świst kul. Kto tylko był na ulicy, chował się w bramach domów; po chwili przechodził tędy oddział żołnierzy z karabinami gotowymi do strzału, pod dowództwem oficera. Gdy oddział przeszedł, ruszyłem znowu dalej.
Łódź, 23 czerwca
Henryk Bitner, Rok 1905 w Łodzi, „Z pola walki”, nr 11–12, Moskwa 1931, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Na Piotrkowskiej zastaję istne pobojowisko. Jedna z najbardziej ożywionych ulic Łodzi w miejscu tym prawie że pusta. Nie idą tramwaje i nie widać dorożek. Gdzieniegdzie na środku ulicy leżą porozrzucane poszczególne części umeblowania oraz inne rzeczy, słupy telegraficzne poprzewracane, druty telegraficzne zwisają w bezładzie, latarnie uliczne porozbijane. Od strony Nowego Rynku nieustannie grzmią strzały. Idę dalej, posuwając sie wzdłuż ścian domów aż do Pustej. Na Pustej bezludnie, cisza i bezpieczniej. Idę zatem prędzej. Wtem z Mikołajewskiej skręca czworobok żołnierzy, mając na przedzie dwóch oficerów. W środku czworoboku znajduje się około sześciu aresztowanych. Wpadam do bramy i czekam, aż przejdą. Dochodzę do Widzewskiej, a stamtąd skręcam na Fabryczną. Tu już żywiej na ulicy. Grupki robotników rozbijają latarnie uliczne. Jedną z nich przewrócili i zapalili wydobywający się ze złamanej rury gaz [...].
Dochodzę do Przędzalnianej. Widzę: w stronie Szosy Rokocińskiej tłum ludzi. Zbliżam się; budują barykadę, a tuż niedaleko od tego miejsca inni rozbijają sklep monopolowy. „Za pięć rubli!” – wykrzykuje z humorem młody robociarz i, podnosząc dużą butelkę wódki, rozbija ją o bruk. Urządzenia sklepu: szafy i bufety ciągną robotnicy na barykadę, rąbią słupy telegraficzne oraz zewsząd znoszą wszelkiego rodzaju pudła, skrzynie, taczki, bele i deski. Jeden z młodych robotników wdrapuje się na słup przewodów tramwajowych i tam zawiesza mały sztandar czerwony. Wywołuje to w tłumie radość i poklask, śmieją się oczy i twarze. Lecz niestety jakże krótko! Nadchodzi bowiem od strony Wolnego Rynku oddział żołnierzy. Rozlega się huk salw — jedna, druga, trzecia. Słychać krzyki, sypią się przekleństwa tych, którzy dopiero co z humorem budowali barykadę. W odpowiedzi na salwy karabinowe pada kilka strzałów rewolwerowych. A tu już jęczą ranni.
Łódź, 23 czerwca
Henryk Bitner, Rok 1905 w Łodzi, „Z pola walki”, nr 11–12, Moskwa 1931, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Na Piotrkowskiej istne pobojowisko. Jedna z najbardziej ożywionych ulic Łodzi w miejscu tym prawie że pusta. Nie idą tramwaje i nie widać dorożek. Gdzieniegdzie na środku ulicy leżą porozrzucane poszczególne części umeblowania oraz inne rzeczy, słupy telefoniczne poprzewracane, druty zwisają w bezładzie, latarnie uliczne porozbijane.
W innym miejscu rozbijają sklep monopolowy. „Za pięć rubli!” – wykrzykuje z humorem młody robociarz i podnosząc butelkę wódki rozbija ją o bruk. Urządzenia sklepowe, szafy i bufety ciągną robotnicy na barykady, rąbią słupy telegraficzne oraz zewsząd znoszą wszelkiego rodzaju pudła, skrzynie, taczki, bele i deski. Jeden z młodych robotników wdrapuje się na słup przewodu tramwajowego i tam zawiesza mały sztandar czerwony. Wywołuje to w tłumie radość i poklask, śmieją się oczy i twarze. Lecz niestety, jakże krótko! Nadchodzi bowiem od strony Wodnego Rynku oddział żołnierzy. Rozlega się huk salw – jedna, druga, trzecia. Słychać krzyki, sypią się przekleństwa tych, którzy dopiero co z humorem budowali barykadę. W odpowiedzi na salwę karabinową pada kilka strzałów rewolwerowych. A tu już jęczą ranni .
Łódź, 23 czerwca
Wacław Pawlak, Na łódzkim bruku 1901–1918, Łódź 1986.
Z polityki nic nowego, a z wiadomości miejscowych jedna ważna, tj. że Lilpop, Rau et Comp. Zamknięta na dobre. Był streik. Robotnicy stawiali żądania niemożliwe, nieporozumienie rosło, doszło do awantur i zamknięcia. Teraz płacz i zgrzytanie zębów między tymiż samymi robotnikami. – Co będzie z akcjami, postaram się dowiedzieć i przywiozę wiadomość. -
W ogóle anarchia wzrasta, a z nią i nędza. Wodzami są Żydzi rosyjscy i kto wie, czy nie umyślnie prowadzą do ruiny na korzyść przemysłu postronnego. –
Streik szkolny dzieli ludzi w dalszym ciągu.
Gorąco jest nieznośnie.
[Warszawa], Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 4 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Powtarzam, że tu wszystko spokojnie i życie idzie normalnie. Ostatnie rozruchy były następstwem manifestu, który socjalistów i rewolucjonistów nie zadowolnił. Ogłoszono powszechne bezrobocie podobno na dni dwanaście, albowiem uznano za potrzebne: „aby życie zamarło” – i zarazem ogłoszono ni plus, ni moins, tylko rewolucję, jako wybuchłą i rozpoczętą. – Ani jedno, ani drugie się nie udało, albowiem głupota ludzka nie ma wprawdzie granic, ale cierpliwość ludzka ma. Toteż w wielu większych fabrykach, gdzie robotnicy czuli się na sile, obito porządnie robotników, większe fabryki idą, sklepy otwarte, dorożek pełno (dorożkarze na propozycję strejku odpowiedzieli podobno batami, a przynajmniej groźbą batów). Pisma nie wychodziły przez jeden dzień – i to nie wszystkie – teraz już wychodzą. Na ulicach ruch zwykły, słowem fiasco, chwała Bogu, kompletne. I kto patrzy głębiej na rzeczy, ten dochodzi do wniosku, że naprawdę wszystko to jest najzupełniej bezsilne. Burzy się, terroryzuje i chce zamieszek jedna frakcja, naprawdę bardzo nieliczna – ale naród nie chce rewolucji i rewolucji nie będzie. Natomiast zamieszki, bomby, strzelanie zza płotu, morderstwa i terroryzm może być jeszcze długo i ten stan rzeczy sprowadzi lada chwila niezmiernie uciążliwy i przykry dla wszystkich stan oblężenia.
[Warszawa], Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 24 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Dziś ogłoszono stan wojenny w Warszawie i powiecie warszawskim – na jak długo, nie wiadomo.. tymczasem życie z różnych względów jest utrudnione, natomiast prawdopodobne jest, że strejki ustaną, albowiem zmuszenie do nich za pomocą terroru i rewolwerów będzie sądzone przez sądy wojenne, które nie żartują. Różnica jest np. taka, że gdy przy robotniku znajdowano rewolwer – wedle sądów cywilnych mógł być skazany na 10 r. kary, a sąd wojenny może go nawet kazać rozstrzelać. Stan wojenny daje też władzę dyskrecjonalną rewizji, wysłania, aresztowania etc. - dziś ma się odbyć więc rodziców, na który uzyskano pozwolenie, ale czy się odbędzie i czy pozwolenie nie upadło przez ogłoszenie stanu wojennego – nie wiem. Większosć rodziców streik szkolny potępia. -
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 25 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Wczoraj byłem u Benniego na piątku. Mało było osób z powodu stanu oblężenia, a gdym wracał o 12 ½, nie widziałem na ulicy żywej duszy. Wieczorami rewidują od czasu do czasu przechodniów, szukając rewolwerów, ale w dzień miasto wygląda jak zwyczajnie – i to bez najmniejszej różnicy, bo nawet i patrolów nie ma więcej. W ogóle ostatnie wezwanie do powszechnego strejku i olbrzymich manifestacji wraz z ogłoszeniem rewolucji w zeszły poniedziałek zrobiło niesłychane fiasco. Czytałem tę odezwę, która jest stekiem głupoty, złości i podłości. Oświadcza się w niej, że „Krwawy Mikołaj” porozumiał się ze szlachtą, burżuazją i tak zwaną inteligencją przeciw proletariatowi, a zatem precz z nim! „Życie ma zamrzeć, wszelki ruch kolejowy i kołowy ma być powstrzymany, sklepy zamknięte, praca wszelka zawieszona, a lud ma wyjść na ulice – i do broni!”
Lud u Rudzkiego, Lilpopa Rau i kilku innych fabrykach odpowiedział kijami, ruch nie był wstrzymany, sklepy nie były zamknięte, praca nie zawieszona, a na ulicach nie było nikogo. Mimo to ogłoszono stan oblężenia i stosuje się go tak mądrze, jak zwykle. Wczoraj na bramie fabryki Bormana zatknął ktoś w nocy czerwoną chorągiew. Rano ją zdjęto, mimo tego kara spadła – i zgadnij na kogo? Na fabrykanta! Kazano Bormanowi, to jest jednemu z tej kategorii, przeciw którym zwracają się właśnie czerwone chorągwie, zapłacić 3000 rubli. [...]
Stan oblężenia zepchnął trochę inne na dalszy plan. Pokój, jak mówią, ma być pewny.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 26 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Tu ciągle spokojnie, chociaż na ulicach zatrzymują i rewidują od czasu do czasu młodych ludzi i robotników. Przeważnie szukają rewolwerów – do kieszeni jakoby nie zaglądają. Ogłosił też policmajster, że wieczorami trzeba mieć dowody osobiste przy sobie. Przypuszczam, że chodzi głównie o mężczyzn. Mało widuję znajomych, bo mało kto jest w Warszawie. [...]
Pisma wychodzą; miasto absolutnie spokojne.
Warszawa, 27 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Dziś dodatek nadzwyczajny: mobilizacja! Wszyscy oficerowie powołani znów – a więc wojna! Jeszcze nie wierzę, byłby to bowiem ostatni wyraz zaślepienia i ostatni krok do zguby. Myślę, że to straszak dla uzyskania lepszych warunków. Ale jeśli nie, to ani Chrzanowscy, ani Mokrzecki tym razem się nie wywiną. Prawie jednak jestem pewien, że to bluff!
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
W sam dzień 30 października (w dzień ogłoszenia tzw. „manifestu 17 oktiabria”) odbywał się wielki nasz wiec w sali Stowarzyszenia Handlowców na Lesznie. Mówcy występowali za mówcami, nastrój podnosił się coraz bardziej. W kulminacyjnym momencie, właśnie w chwili, gdy jeden z mówców (zdaje się był to Krasny) wołał: „I nie wiemy, czy tam Mikołaj [car Mikołaj II] już gdzie nie wisi”, rozległ się niespodziewanie okrzyk: „wojsko”. W przedpokoju ukazali się żołnierze z komisarzem policji.
Cały tłum przyjął tę wiadomość spokojnie, ale kilkadziesiąt osób rzuciło się do ucieczki. Aby zapobiec panice, chwyciliśmy się doskonałego środka. Korzystając z chwilowej ciszy, która nastąpiła po okrzyku „wojsko”, zacząłem głośno śpiewać pieśń, której nauczyłem się w Dębach Wielkich: „Kak dieło izmieny”. Jeden z towarzyszy (Krakus [ps. Henryka Steina-Kamieńskiego]), który znał tę pieśń, zasiadł do fortepianu i zaczął akompaniować.
Widok był naprawdę niecodzienny. Cała sala przycichła, słuchając ze spokojem pieśni. Wszyscy byli tak zdumieni tym nagłym śpiewem i grą fortepianową, że przez chwilę nie wiedzieli, co się właściwie stało. Ale ta chwila była właśnie wystarczająca, by zapobiec panice. Po upływie kilkunastu czy kilkudziesięciu sekund z przedpokoju do sali wtłoczyła się gromada żołnierzy z komisarzem policji na czele. Ujrzawszy coś na kształt koncertu, osłupieli. Tego się najmniej spodziewali.
[...] Gdy zażądano ode mnie przerwania śpiewu, zachowałem się jak stary wyjadacz i koniecznie chciałem imponować stupajce policyjnemu zimną krwią.
Wszystkich prawie obecnych zwolniono od razu, prócz kilkunastu tylko, co do których istniały jakieś poważniejsze zarzuty. Zresztą nastrój zaaresztowanych był doskonały, bo tymczasem wpadł jakiś handlowiec i huknął na całą salę:
— Manifest wydany. Dodatki nadzwyczajne. Będzie konstytucja.
Niekoniecznie podzielaliśmy wiarę nowo przybyłego handlowca w to, że „będzie konstytucja”. Ale wiadomość ta rozentuzjazmowała nas wszystkich. [...]
Ja znajdowałem się, ku wielkiej mej dumie, wśród zaaresztowanych.
Gdy nas prowadzono do najbliższego cyrkułu, szedłem na czele i uważałem się niemal za wodza tego niewielkiego oddziału.
Leszno, 30 października
Aleksander Krajewski, Pierwsze dni konstytucji z Nahajką, „Z pola walki”, nr 4, Moskwa 1927, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Nie wolno robotników wydalać z fabryk za przekonania polityczne i wyznaniowe. […] Nie wolno nikogo zmuszać siłą do wstąpienia do jakiejkolwiek bądź partii lub związku. […] Nie wolno przebywać w fabryce ludziom uzbrojonym. […] W każdej fabryce powinna być utworzona komisja z wszelkich partii, które będą rozpatrywały wszelkie spory i nieporozumienia między robotnikami.
Łódź, 24 kwietnia
Wacław Pawlak, Na łódzkim bruku 1901–1918, Łódź 1986.
Robotnicy! W dniu 1 Maja porzucicie wszyscy solidarnie pracę, by przyłączyć się do międzynarodowego święta robotniczego.
Solidarnym wystąpieniem waszym wykażecie wobec świata całego swą siłę, swą solidarność, swą rewolucyjność!
W dniu 1 Maja powiecie kapitalistom-wyzyskiwaczom i oprawcom carskim, że pomimo mordów, sądów polowych i katorgi nie zamarł w was wieczny ogień buntu i że Warszawa robotnicza gotuje się z powrotem do walki.
Niech żyje Święto Majowe! Niech żyje socjalizm!
Warszawa, 1 maja
Archiwum Zakładu Historii Partii 14/III — 5/1911/4, [cyt. za:] PPS-Lewica 1906–1918. Materiały i dokumenty, t. 2, 1911–1914, red. Feliks Tych, Warszawa 1962.
Towarzysze! Robotnicy!
Znowu masowe zabójstwa na katordze, znowu odbierają sobie życie najdzielniejsi towarzysze, nie mogąc znieść znęcania się i katowań. Ten nowy gwałt ze strony rządu musi się spotkać z energiczniejszym protestem klasy robotniczej.
Nie wolno nam milczeć, gdy towarzysze nasi jęczą w więzieniach i katorgach!
Wzywamy Was do jednodniowego manifestacyjnego strajku powszechnego!
Niech głos naszego protestu zaciąży jak groźba nad siepaczami carskimi, niech dosięgnie męczenników naszej sprawy, doda im mocy wytrwania i zadźwięczy pieśnią nadziei.
Towarzysze! Niech w poniedziałek 7 października zamanifestuje robotnicza Warszawa!
Niech staną warsztaty, i fabryki!
Do strajku, towarzysze!
Precz z gwałtmi carskimi!
Niech żyje sprawa robotnicza!
Warszawa, 5 października
Archiwum Zakładu Historii Partii, 14/II — 5/1912, [cyt. za:] PPS-Lewica. 1906–1918. Materiały i dokumenty, t. 2, 1911–1914, red. Feliks Tych, Warszawa 1962.
Towarzysze! Robotnicy!
Strajk rozpoczął się w Pabianicach, stamtąd rozlał się po okręgu, przyszedł do Łodzi, Aleksandrowa, Ozorkowa, Tomaszowa itd. i objął głównie przemysł włóknisty, choć do strajku tu i ówdzie przystąpili robotnicy innych zawodów. W chwili obecnej w wielu mniejszych fabrykach żądania strajkujących uwzględniono, w wielu natomiast fabrykach, przeważnie wielkich, należących do milionerów, wywieszono ogłoszenia, że fabryka zostaje zamknięta na czas nieograniczony.
Stoimy zatem przed obliczem lokautu. […]
Niech więc każdy robotnik pamięta, że w tej wojnie, jaką my, robotnicy, prowadzimy z klasą kapitalistyczną, jedyną naszą bronią jest solidarność, niech więc hasło solidarności proletariackiej obejmie nas wszystkich. […]
Obecny strajk mówi każdemu robotnikowi wyraźnie, że gdyby były u nas obecnie klasowe związki zawodowe, to łatwiej by nam było walczyć z kapitałem, mielibyśmy bowiem organizację, mielibyśmy fundusz strajkowy. […]
Bez związków zawodowych nie nauczymy fabrykantów poszanowania dla klasy robotniczej.
Bez związków zawodowych nie może być dla klasy robotniczej ani chleba, ani wolności.
Związek zawodowy jest nam tak potrzebny jak powietrze i dlatego powinniśmy dążyć do legalizacji związków zawodowych. […]
Niech żyje solidarność proletariatu!
Niech żyje strajk!
Niech żyje socjalizm!
Łódź, 12 lipca
PPS-Lewica 1906-1918. Materiały i dokumenty, t. II: 1911-1914, Warszawa 1962.
Robotnicy! Robotnice!
Zapowiedź komedii niepodległościowej stała się faktem. Namiestnik rządu krwawego kajzera ogłasza wam radosną nowinę, że będziecie „niepodlegli”.
„Niepodległością” nas darzą katy ludu polskiego, rządy okupacyjne niemieckie i austriackie. One, które z własnych ludów potoki krwi wytoczyły, nam wolność niosą! Po roku okupacji w Warszawie, po dwóch latach okupacji w Łodzi i Zagłębiu, po tym nieskończonym okresie jawnej grabieży, przymusowego bezrobocia, epidemii, śmierci głodowej – te same katy niosą nam „wolność”, „niepodległość”. […]
Robotnicy! Robotnice! [...]
Lud roboczy niczego nie oczekuje od wojny, od krwawej orgii imperialistycznej; ani zniesienia ucisku narodowego, ani zaspokojenia żądań klasowych. Socjalizm – oto nasz cel jedyny, jedyny cel tych wszystkich oddziałów Międzynarodówki robotniczej, które zaczynają budzić się do walki z wojną.
Robotnicy! W chwili, gdy masy proletariackie innych krajów zrywać zaczynają ze zdradą socjalpatriotyczną, gdy powstają do walki z pożogą wojenną, czyż sądzą podszczuwacze, że Wy się dacie złudzić? […]
Daremne zachody szalbierzy burżuazyjnych i socjalistycznych! Wy, Robotnicy, im otumanić się nie dacie!
Robotnicy! Skupiajcie się w szeregi, bo zbliża się czas straszliwego rozstrzygnięcia. Nadchodzi chwila wyboru – czy dla interesów kapitału ginąć, czy dla własnych interesów klasowych.
Do naszych szeregów, kto chce dla własnej walczyć sprawy! Do nas, pod sztandar międzynarodowej walki klasowej proletariatu.
Pod sztandar Socjaldemokracji!
Precz z wojną! Precz z kapitalizmem!
Walka nieubłagana szalbierzom „niepodległości”!
Precz z niecną nagonką wojenną!
Precz z armią polską! Precz z hasłami zdziczenia i krwi rozlewu!
Niech żyje międzynarodowa solidarność proletariatu!
Niech żyje socjalizm!
Warszawa, 6 listopada
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Towarzysze! […]
Najazd rosyjski zagraża Polsce w dalszym ciągu, klasy posiadające pragną w swoje tylko ręce ująć władzę w kraju, ugoda moskalofilska występuje energicznie przeciwko niepodległości. […]
Towarzysze! Robotnicy! Przez dwadzieścia lat, podczas gdy w całym kraju panowała reakcja, martwota i ugoda, staliście wiernie przy sztandarze czerwonym w walce zbrojnej o Niepodległość i prawa ludu roboczego, dzisiaj więc z dumnym poczuciem naszego prawa do przemawiania w Waszym imieniu oświadczamy.
1) O budowie wewnętrznej naszego Państwa, o jego ustroju społecznym i politycznym stanowić może jedynie Sejm ustawodawczy, czyli Konstytuanta, wybrana przez powszechne, równe, tajne, bezpośrednie i proporcjonalne głosowanie.
2) Gwarancją prawdziwej niezależności i trwałości Państwa polskiego powinno być uzbrojenie ludu przez powołanie do życia ludowej armii polskiej, której kadrami winny stać się Legiony i która odeprze najazd rosyjski oraz dokona wielkiego dzieła utrwalenia łączności Litwy z Polską w imię hasła „za waszą wolność i naszą” i w myśl zasady „równi z równymi”.
3) Należy utworzyć Rząd Tymczasowy, cieszący się zaufaniem mas robotniczych; w Rządzie tym nie ma miejsca dla ugodowców-moskalofilów i zawziętych wrogów proletariatu.
4) Władze okupacyjne muszą zaprzestać tłumienia życia politycznego, działalności partii, klubów, stowarzyszeń, prasy. Lud chce wolności. […]
Towarzysze! Robotnicy! Wzywamy Was wszystkich do wspólnych wysiłków i wspólnej walki. […]
Niech żyje Socjalizm!
Niech żyje Rzeczpospolita Polska Ludowa!
Niech żyje Konstytuanta!
Niech żyje Armia Ludowa!
Niech żyje zjednoczenie Polski i Litwy!
Warszawa, 6 listopada
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Przez aneksję, czyli zabór cudzych ziem, Rząd [Rada Komisarzy Ludowych] – zgodnie ze świadomością prawną demokracji w ogóle i klas pracujących w szczególności – rozumie wszelkie przyłączenie do wielkiego lub silnego państwa małej lub słabej narodowości, niezależnie od tego, kiedy to przymusowe przyłączenie zostało dokonane, jak również niezależnie od tego, w jakim stopniu rozwinięty lub zacofany jest naród przemocą przyłączony lub przemocą utrzymywany w granicach danego państwa, niezależnie wreszcie od tego, czy naród ten żyje w Europie, czy też w odległych krajach zamorskich.
Jeśli jakikolwiek bądź naród jest utrzymywany w granicach danego państwa przemocą, jak i wbrew wyrażonemu przezeń życzeniu – niezależnie od tego, czy życzenie to znalazło wyraz w prasie, na zgromadzeniach ludowych, w uchwałach partii czy też w buntach i powstaniach przeciw uciskowi narodowemu – nie daje mu się prawa, by w swobodnym głosowaniu, bez najmniejszego przymusu, po całkowitym wycofaniu wojsk narodu przyłączającego lub w ogóle silniejszego, rozstrzygnął kwestię swego bytu państwowego – to jego przyłączenie stanowi aneksję tj. zabór i akt przemocy.
Piotrogród, 26 października (8 listopada)
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
W Bystrzycy [hutnicy trzynieccy] zrobili tyralierkę i posuwali się w stronę Jabłonkowa, aby dać odpór zbliżającym się Czechom. Zaczęła się walka, lecz niedługo trwała, ponieważ zwykli robotnicy, mając tylko karabin w ręku, a nie będąc wyćwiczeni i zahartowani w służbie wojskowej, nie mogli utrzymać frontu przeciw nawale regularnych wojsk czeskich, którzy mieli wszystkie narzędzia mordu ze sobą. [...]
Ze strony robotniczej padli: Kraus, Cieślar, Stryja i Czudek, którzy z powodu zranienia nie mogli ujść oprawcom czeskim, na których też legionarze wywarli zemstę i w okrutny, potworny sposób ich dobijali. Nie było im dosyć na tym, wywlekali z chałup całkiem niewinnych ludzi, nad którymi pastwiono się, zawleczono na pociąg, a wśród zimna i głodu odstawiono do aresztów w Morawskiej Ostrawie lub do Nowego Jiczyna.
Bystrzyca, 24 stycznia
Paweł Golec, Pamiętnik mego życia, Książnica Cieszyńska, sygn. RS AKC. 00907.
My, Ślązacy, żądamy niezwłocznego, szybkiego wysiedlenia wszystkich przybyszów galicyjskich, bez różnicy pozycji społecznej czy zawodu, i stwierdzamy, że:
Wymówienie musi nastąpić w trybie natychmiastowym, nie zdzierżymy żadnych przeciwnych interpretacji, z jakimi zawsze spotykamy się w podobnym wypadku, lecz domagamy się szybkiego wypełnienia tego uzasadnionego żądania, jako że nasi ludzie osiedli w Polsce muszą opuścić swoje majątki i wyprowadzić się w ciągu 48 godzin. Żaden Czech nie jest w Polsce pewny swojego życia. Nasi ludzie są napadani, ograbiani, bici — bez przyczyny, tylko dlatego, że są Czechami. [...]
Jeżeli tak chcą, niech tak mają!
Żadnego więcej uzasadniania! Polacy też nie uzasadniają.
Wysiedlenie! To musi się stać jak najprędzej!
Tego chcemy w imię spokoju tej ziemi, w imię bezpieczeństwa naszych rodzin i od tego nie ustąpimy.
Orłowa, 2 marca
ZAO, f. Policejní Ředitelství Moravská Ostrava, kartón 1165 (tłum. Bohdan Małysz).
Byłem na placu Teatralnym, gdzie się zgromadzili robotnicy ze swoimi sztandarami z rozmaitych fabryk i zakładów. Były dwie mównice. Pochód był olbrzymi. Pogoda dotrzymała, chociaż przez chwilę chmury groziły ulewą. Jadłodajnie miejskie zamknięte.
Warszawa, 1 maja
Bolesław Limanowski, Pamiętniki 1919–1928, Warszawa 1973.
W myśl traktatu pokojowego Polska jest uprawniona do używania portu. Nie jest wykluczone, że w razie dalszego oporu robotników portowych port gdański zostanie przyznany Polsce w najbliższych naradach w Paryżu.
Gdańsk, 26 lipca
„Kurier Poznański” nr 173/1920, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Wczoraj, około godz. 6.00 po południu, bandy robotników niemieckich rozpoczęły napadać na oficerów i żołnierzy polskich i angielskich na ulicach. Około godz. 10.00 wieczorem, gdy wyruszać miał pociąg z Gdańska do Warszawy, tłum niemiecki usiłował zdobyć komendanturę polską na dworcu, ale został przez kilku żołnierzy angielskich, grożących użyciem broni palnej, odparty. Innej gromadzie robotników niemieckich udało się wtargnąć na peron. Zaczęto wywłóczyć z pociągu warszawskiego oficerów i żołnierzy polskich. Jeden oficer i jeden żołnierz odnieśli rany ciężkie od noży, trzej inni są wprawdzie lżej pobici i poranieni, ale stan ich był taki, że musiano ich także przenieść do lazaretu. [...] Napad uważać należy za zemstę robotników niemieckich, którzy jak wiadomo, odmówili wyładowania amunicji. [...] Podczas rozruchów raniono także dwóch żołnierzy angielskich.
Gdańsk, 30 lipca
„Kurier Poznański” nr 174/1920, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Krwawy dzień w Krakowie. Zaczęły się gromadzić tłumy na ulicach; wojsko i policja miały rozkaz nie dopuścić do zgromadzeń. Padł strzał. Walka z policją. Rusza wojsko; tłum rozbroił (niech żyje Dziadek!), zdobył karabiny i karabiny maszynowe, 2 pancerki; szarża ułanów na ul. Dunajewskiego. Ulica polana, konie ślizgają się i padają; salwy do ułanów 8 pułku ks. Poniatowskiego, masakrowanie rannych. […]
Krwawe żniwa w Krakowie: 13 wojskowych zabitych (2 oficerów – Bochenek i Zagórowski), 1 policjant, kilku oficerów rannych (ciężko – Bzowski), 70 ułanów ciężko, 40 lżej rannych, 61 koni zabitych, 70 ciężko rannych. Siodła pocięte. Z tłumu około 20 rannych.
Warszawa, 6 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Dnia 6 listopada Kraków był widownią tragicznych, bolesnych wypadków. Na ulicach miasta polała się krew, padły trupy. Niezależnie od wyniku dochodzeń sądowych, które będą prowadzone, niezależnie od politycznych osądów tych wypadków, jeden fakt wysuwa się już dziś w całej wyrazistości: oto ofiarą wypadków padło zabitych 2 oficerów, 12 żołnierzy, rannych 11 oficerów i 110 żołnierzy; przelali krew swoją, pełniąc ofiarnie obowiązek służby, spełniając wydany rozkaz, dając wyraz kardynalnej cnocie żołnierskiej – karności i posłuchu dla rozkazu.
Zabitym oficerom i żołnierzom wyrażam w imieniu Sejmu w dniu złożenia ich trumien na cmentarzu cześć, a rodzinom ich oraz rannym współczucie.
Warszawa, 10 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Niezależna Partia Chłopska uważa się za przedstawicielkę najszerszych mas ludu wiejskiego Rzeczypospolitej Polskiej, bez względu na narodowość.
Uważamy, że zasadniczym warunkiem przeprowadzenia skutecznych reform społecznych w Rzeczypospolitej jest przejęcie władzy państwowej przez rzeczywistych przedstawicieli najszerszych mas pracujących.
Władza dla ludu pracującego! – oto nasze pierwsze hasło podstawowe.
Ziemia, ta naturalna podstawa wyżywienia się ludzi, nie może być własnością tych, którzy nie pracują sami na niej, używają jej za narzędzie do sprawowania władzy politycznej i do wyzysku gospodarczego. Przeprowadzenie gruntownej i natychmiastowej reformy rolnej drogą wywłaszczenia obszarników bez odszkodowania i oddanie ziemi w ręce małorolnych i bezrolnych – to zasadniczy warunek złamania wszechwładzy obszarniczej, to warunek rzeczywistej demokratyzacji życia oraz dobrobytu mas wiejskich.
Dlatego drugim naszym hasłem podstawowym jest: Cała ziemia dla tych, którzy na niej własnoręcznie pracują.
[…]
Walcząc nieugięcie o dwa naczelne postulaty, o władzę i ziemię dla ludu, jednocześnie prowadzić będziemy:
1. Walkę o taką zmianę systemu podatkowego, aby główny ciężar utrzymania państwa zdjęty był z bark ludu pracującego i spadł na klasy posiadające;
2. Walkę o upaństwowienie lasów, gospodarowanych tak, aby głównym zadaniem administracji leśnej było dostarczenie budulca dla zniszczonej wojną i klęskami, dla zakładającej nowe gospodarstwa itp. ludności wiejskiej; kontrolować tę gospodarkę musi przez swoje organizacje sam lud wiejski, albowiem pozostawienie sprawy zaopatrzenia ludności w budulec w rękach samych urzędników nie zabezpiecza należytego spełnienia zadania;
3. Walkę o oświatę ludową, o całkowicie bezpłatne i dla wszystkich dostępne szkolnictwo – przy tym o szkolnictwo świeckie i prowadzone na wszystkich poziomach w języku ojczystym uczniów;
4. Walkę o całkowite rozdzielenie kościoła od państwa i o zupełne odsunięcie kleru wszystkich wyznań od wpływów politycznych;
5. Walkę z militaryzmem i z imperialistycznymi dążeniami obszarnictwa i burżuazji polskiej.
[…]
Z hasłami powyższymi i powyższym programem zwracamy się do mas pracujących całej Rzeczypospolitej bez różnicy narodowości i wzywamy wszystkich pragnących, aby Rzeczpospolita z państwa obszarniczo-burżuazyjnego stała się rzeczywistą republiką chłopsko-robotniczą, do zaciągnięcia się w nasze szeregi i do wspólnej walki o władzę i ziemie dla ludu.
Warszawa, 16 listopada
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.
Towarzysze robotnicy z PPS!
Was o zdradę lub tchórzostwo nikt posądzić nie może, a nawet nie śmie. Ze wspólnej walki, ze wspólnych cierpień, ze wspólnych ofiar dla sprawy wiemy, że wy, robotnicy z PPS, nie cofnęlibyście się tak jak i dawniej przed żadnym poświęceniem dla sprawy. Tu winy waszej nikt szukać nie może, tkwi ona gdzie indziej.
Wina wasza, jak zresztą i nasza polega na tym, że zbytnio zawierzyliśmy wodzom, których nie znaliśmy należycie, których ideologia była obca klasowym interesom ludu pracującego.
Wodzowie zawiedli nasze zaufanie! [...]
I oto teraz, gdy niepodległość została osiągnięta, wyszło na jaw, że ci inteligenci szlacheccy, którzy w ruchu pozostali jako wodzowie PPS, niczym się nie różnili w swej ideologii od odstępców z roku piątego.
Oni w ruchu pozostali jedynie dla wykoślawienia go, przyjęli na się w stosunku do proletariatu osławioną rolę Wallenrodów — szlachty — zdrajców. [...]
Walka o wolność polityczną, o wolność prasy, o wolność związków zawodowych w rozumieniu przywódców PPS polegać miała na oswobodzeniu zamachowców endeckich Januszajtisa i innych przez Moraczewskiego, i wprowadzeniu przez tegoż samego Moraczewskiego carskiego kodeksu karnego, na podstawie paragrafów, którego zamyka się związki zawodowe, konfiskuje wydawnictwa i sadza do więzień tysiące działaczy robotniczych.
Walka o ośmiogodzinny dzień pracy przemienioną została na nędzne targi, z których jednak przywódcy PPS zrezygnowali na Górnym Śląsku, aby górnośląscy kapitaliści niemieccy mieli większe możliwości konkurencyjne.
Walka o ustawodawstwo robotnicze — to tylko pozory dla nieutracenia resztek wpływu w masach.
Walka o socjalizm dla wodzów PPS — to koalicja z burżuazją! Lecz nie dość na tym!
Dla ratowania kapitalizmu wodzowie PPS wyrzekają się nawet niepodległości. [...]
Ani jeden robociarz nie może pozostać pod zdradzieckim wpływem! Do tego wzywamy was, towarzysze robotnicy, członkowie PPS, my, starzy pepeesowcy, od czasów rewolucji 1905 r. walczący pod sztandarami PPS, którzy jednak zawdzięczając polityce ugodowych przywódców, znaleźli się już poza szeregami tej partii.
Do walki o wolną i niepodległą Polskę robotników i chłopów!
Do walki o wolność i socjalizm!
Do walki o uratowanie starych bojowych sztandarów!
Kraków, 17 kwietnia
Archiwum Zakładu Historii Partii, 117/III — 2/1926, poz. 1, [cyt. za:] PPS Lewica 1926–1931. Materiały źródłowe, oprac. Ludwik Hass, Warszawa 1963.
W dniu międzynarodowego święta robotniczego zbierajcie się wszyscy pod sztandarami PPS Lewicy, aby dać należytą odprawę polskiej socjalugodzie i ich bojówkarzom, którzy znowu szykują się do rozlewu krwi robotniczej.
Mało pepesowskim dygnitarzom krwi przelanej w roku ubiegłym na ulicach Warszawy, oni tegoroczne święto robotnicze chcą krwią bratnią splamić. Nasze sztandary nie uginają się przed rodzimymi faszystami, toteż czołowi nasi bojownicy już znaleźli się za kratami.
Więc protestujcie przeciwko prześladowaniom politycznym i prześladowaniom najlepszych synów klasy robotniczej. [...]
Groźba śmierci głodowej i degeneracji młodszego pokolenia zmusza nas do szykowania się do walki strajkowej.
Toteż w dniu dzisiejszej manifestacji majowej na naczelne miejsce wysunąć musimy hasła:
Niech żyje jednolity front robotniczy!
Precz z rozbijaniem strajków na poszczególne gałęzie pracy!
Precz z arbitrażem!
Niech żyje rząd robotniczo-chłopski!
Precz z dyktaturą faszystowską! [...]
Precz z militaryzmem!
Domagamy się całkowitego rozbrojenia!
Domagamy się zniesienia stałych armii!
Precz z klerykalizmem!
Żądamy zerwania konkordatu i oddzielenia Kościoła od państwa!
Precz z represjami politycznymi!
Uwolnić więźniów politycznych!
Dąbrowa Górnicza, 1 maja
PPS Lewica, 1926–1931. Materiały źródłowe, oprac. Ludwik Hass, Warszawa 1963.
Pierwszy Maja jest tym dniem, w którym masy ludu pracującego – chłopi i robotnicy – zaprotestują przeciw polityce burżuazji, odpowiedzą protestem na wyzysk i gnębienie mas pracujących przez burżuazję, wyrażając gotowość w każdej chwili do walki z wyzyskiwaczami.
Wyjdźmy śmiało z chat naszych! Łączmy się pod czerwonym sztandarem z rewolucyjnymi organizacjami robotniczymi!
Zademonstrujmy swą gotowość do walki o lepsze jutro.
Młodzieży chłopska!
Ty, jako najbardziej wystawiona na wyzysk i poniewierkę, Ty, którą burżuazja całego świata przygotowuje na mięso armatnie w niedalekiej już wojnie przeciw jedynemu państwu, gdzie rządzą chłopi i robotnicy – Związkowi Socjalistycznych Republik Radzieckich, Ty, Młodzieży, wystąp jak najliczniej w dniu 1 Maja, by okazać burżuazji, że nie będziesz już więcej narzędziem w jej rękach, że nie pójdziesz mordować na jej rozkaz takich chłopów i robotników, jak wy jesteście.
Wyjdźmy w tym dniu wszyscy gnębieni i wyzyskiwani przez burżuazję. Wyjdźmy w tym dniu wszyscy gnębieni i wyzyskiwani przez burżuazję. Wyjdźmy na ulicę czy gościniec i ramię przy ramieniu, ojcowie i dzieci – łącznie z robotnikami – śmiało wysuwajmy swoje żądania, które musimy być gotowi poprzeć walką.
Żądamy ziemi bez wykupu dla chłopów bez- mało- i średniorolnych, przez wywłaszczenie obszarników!
Zniesienia ciężarów podatkowych niezamożnym chłopom i robotnikom!
Zaprzestania zbrojeń!
Żądamy bezzwrotnych zapomóg dla chłopów mało-, średnio- i bezrolnych dotkniętych klęskami żywiołowymi!
Żądamy uwolnienia chłopów mało- i średniorolnych od pańszczyzny szarawarcznej!
Precz z terrorem i prześladowaniami politycznymi!
Żądamy wolności słowa, druku, zgromadzeń i organizacji dla chłopów i robotników!
Uwolnienia więźniów politycznych!
Precz z faszyzmem, socjal-faszyzmem i zdradziecką ugodą!
Lublin, 1 maja
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.
Do wiercenia każdego szybu w Iwonickiem wynajmuje się przynajmniej 18 robotników wiertaczy, pracujących na trzy zmiany po 6 ludzi. Dla ruchu pompowego wystarcza po 2 robotników na zmianę. Z chwilą uzyskania ropy otrzymują wiertacze [...] 14-dniowe wypowiedzenia, stają się bowiem zbędni, a zatrzymuje się tylko, względnie wynajmuje tylu ludzi, ilu wystarcza dla ruchu pompowego. [...] i Robotnicy [...] niejednokrotnie [...] „nie uznają” ustawowego wypowiedzenia 14-dniowego, żądają zatrzymania wszystkich wiertaczy [...] i opłacania ich z dochodów. [...] Mimo woli nasuwa się tu porównanie z murarzami, którzy by po wymurowaniu domu żądali pozostawienia ich nadal na „budowie” i opłacania przez całe ich dalsze życie... z czynszów za mieszkania. [...] Na kopalni Crescat nie chcieli zbędni wiertacze ustąpić. Nastąpił strajk, sabotaż, skargi, pogróżki przeciw obcym robotnikom do ruchu pompowego, jednym
słowem terror. [...] Nie pomogły żądania o interwencję władz. Wreszcie zarząd kopalni zdecydował się w roku 1929 dać robotnikom okup w kwocie kilkudziesięciu tysięcy złotych za zrzeczenie się „pretensji” i opuszczenie kopalni.
Iwonicz Zdrój, 17 listopada
„Ilustrowany Kurier Codzienny”, nr 316/1929, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
W momencie, gdy pochód przechodził koło Domu Górników na alei Krasińskiego zebrała się tam grupa młodocianych socjalistów spod znaku „Tura”. I tu doszło do charakterystycznego incydentu. W chwili, gdy z grupy socjalistycznej padł okrzyk „Niech żyje front ludowy” – chłopi odpowiedzieli „Precz z komuną”. Zreflektowani socjaliści wznosili w dalszym ciągu okrzyki już tylko na cześć „rządu chłopskiego i robotniczego”. W pewnym momencie zaczęli śpiewać „Czerwony sztandar”. Niewielka grupa młodszych ludowców podjęła tę pieśń, jednakże nadciągnęły dalsze szeregi ludowców, które swymi pieśniami przygłuszyły pieśń socjalistów.
Kraków, 15 sierpnia
„Ilustrowany Kurier Codzienny”, 17 sierpnia 1936, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Wobec przybierającego na sile groźnego dla Państwa i odbudowy kraju objawu szerzenia się takich przestępstw, jak: rozkradanie mienia państwowego, korupcja, łapownictwo, spekulacja, bandytyzm i sabotaż, a tym samym żerowanie na ciężkiej i ofiarnej pracy nie dojadającego robotnika i pracownika umysłowego, na wysiłku dającego kontyngenty chłopa, Komisja Centralna Związków Zawodowych w Polsce postanawia:
1. Wzmocnić walkę, prowadzoną z tym złem, i wzywa rząd do:
a) stworzenia specjalnej komisji do walki z korupcją, łapownictwem, spekulacją i bandytyzmem, do której to komisji weszliby przedstawiciele związków zawodowych i partii politycznych;
b) natychmiastowego stworzenia Sądów Ludowych o charakterze doraźnym, uprawnionych do wydawania wyroków łącznie do kary śmierci i konfiskaty majątku;
c) utworzenia przymusowych obozów pracy dla szabrowników i spekulantów;
[…]
Komisja Centralna Związków Zawodowych w Polsce stwierdza, że reakcja w Polsce poprzez propagandę i podtrzymywanie złodziejstwa, łapownictwa i spekulacji, aktów sabotażu gospodarczego i dezorganizacji naszego aparatu państwowego, jak: aprowizacyjnego, sądowego itd. – chce pogłębić nasze trudności, chce wygłodzić miasta, celem wywołania niezadowolenia szerokich mas pracujących, aby na fali tego niezadowolenia ponownie pokusić się o opanowanie władzy, o zapędzenie mas pracujących w niewolę kapitalisty i obszarnika, aby na nowo uprawiać politykę wyzysku, terroru, zdrady narodowej i wojny.
Na szubienicę złodziei mienia narodowego i publicznego!
Warszawa, 31 sierpnia–1 września
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Ściśle tajne [...]
Poniżej podajemy kilkanaście wyciągów z listów pisanych przez robotników i chłopów do krewnych za granicę. Wyciągi te wzięte są z listów ludzi, którzy starają się w sposób obiektywny podać wiadomości z kraju.
Adresat – S., Garenne. Nadawca – P., Łódź. 1 października 1945:
„Jestem wściekły na myśl, jak strasznie Was tam okłamują, że postanowiłem szerzej powiadomić Cię o tym, jak się u nas żyje. Przede wszystkim nigdzie na świecie, nawet nie wyłączając Rosji, nie osiągnął robotnik i chłop tyle, co u nas. Począwszy od utworzenia Rad Zakładowych, poprzez płatne i długie urlopy, zmniejszone podatki i świadczenia socjalne, w wielu wypadkach polepszone warunki mieszkaniowe, skrócony czas pracy młodocianych, przy jednoczesnych możliwościach kształcenia się, aż do silnych Związków Zawodowych – to dla robotnika. Ziemia obszarnicza, kredyty, maszyny rolnicze i minimalne przy tym kontyngenty – to dla chłopa.
Znając moje lewicowe przekonania, rozumiesz chyba, że na taką Polskę czekałem, o takiej «marzyłem». «Londyn» straszy Was chyba jakimś totalizmem, że niby u nas nie ma prawdziwej demokracji. Otóż okazuje się, że ludzie i narody interpretują pojęcie demokracji. Ale prawdziwy sens słowa demokracja to ludowładztwo. Nigdzie nie jest to lepiej zrozumiane niż u nas. Tak, mamy demokratyczny ustrój, a nie plutokratyczny. Jeśli chodzi natomiast o tzw. swobody demokratyczne, to według wielu i mnie zarazem mamy ich aż nadto...
A` propos sytuacji i trudności gospodarczych, to wątpię, by w tej chwili gdziekolwiek w Europie jadano lepiej niż u nas. Coraz mniej ludzi wykupuje kartkowy chleb, zwłaszcza po ostatniej podwyżce płac, przy jednoczesnej powolnej, lecz stałej zniżce cen rynkowych. Zdziwiłbyś się, mogąc odbyć spacer po Piotrkowskiej. Wystawy dużo zaciemniają, jeszcze wojenno-warszawskie. Przy tym eleganckie kobietki, wytworni panowie. Trochę za dużo nawet kawiarń, barów i restauracji. Kontrasty jeszcze oczywiście są i rażą, ale biedoty na miarę przedwojenną mimo wszystko nie widać”. [...]
Adresat – M., Stanisławów. Nadawca: [...] Wrocław. 8 września 1945:
„Przejechaliśmy przez Przemyśl, Katowice aż do Bytomia. (Nasz konwojent w Katowicach uciekł.) W Bytomiu nasz maszynista [...] mówi «wygrużajties» [wysiadajcie]. A tu tysiące ludzi, ci co wcześniej wyjechali z różnych miast – Stanisławów, Kołomyja, Lwów, wszystko czeka w polu (wyładowani z wagonów) pod gołym niebem na deszczu. Ci biedni ludzie porobili sobie nad głowami dachy z desek albo małe domki i tak czekają po 3–4 tygodnie, aż się komitet zlituje, a śpią razem z krowami, końmi, psami itp. Tam panował tyfus, cholera, a bydło też tam bardzo chorowało. A maszynista każe nam się wyładowywać – deszcz pada i już wieczór... A on chciał wódki, to my mu powiedzieli, że dostanie wódki, ale jak nas zawiezie dalej. Posłuchał nas. [...]
Dalej [...] patrzymy, a tu też 7–9 tysięcy ludzi czeka, też porobili sobie chatki, a przed każdym domkiem rozpalone ognisko. To całkiem wygląda jak cygańskie życie. Ale nic, pojechaliśmy dalej. W nocy, jak jechaliśmy, to strzelali, gdzie – ja nie wiem, czy do wagonu, czy nie. Dwa razy to ostatnie wagony chcieli rabować, lecz ci ludzie, co tam byli, strasznie krzyczeli, a oni się wystraszyli i pouciekali. To wszystko działo się na dawniejszych niemieckich terenach.
Zawiózł on nas do Prochowa. Tam już musieliśmy się wyładować. Raniutko poszliśmy do polskiego komitetu z zażaleniem, lecz niestety, nic nie pomogło. Tu znowu
10 tysięcy Polaków wyładowanych, bydło razem z ludźmi. Istna rozpacz. Oni też czekali po 3–4 tygodnie”. [...]
Adresat – N., Wierzeja [...]. Nadawca: N. Gostyń. 5 maja 1945: „Do Gostynia zajechał transport 17 wagonów z 250 repatriantami. Coś podobnego w życiu nie widziałam. To nie ludzie. To nędznicy, szkielety w ostatnich łachmanach, bosi i nadzy. Wagony zawalone rupieciami, gratami, ostatnimi śmieciami. Każdej rodzinie w nich wolno zabierać 60 cetnarów. Możesz sobie wyobrazić, od tobołów nie widać było ludzi. Z kozami, krowami, kurami, dosłownie z rozebranym chlewem, no co tylko świat nie widział. Byli cztery tygodnie w podróży w otwartych wagonach, czy deszcz, czy pogoda, to chyba bohaterstwo. Łzy stanęły nam w oczach. Dwa dni potrzeba było, by ich zwieźć ze stacji do pałacu.
Najgorsza sprawa z żyjątkami, które ich oblazły i się kurczowo trzymają. Przeważnie wszystko mocno zawszone. Serdecznie mi ich żal. To poważny kłopot, gdyż wesz jest przyczyną zaraźliwych chorób. Otóż już się pojawił tyfus plamisty u dwu z nich. I dzisiaj przewieźliśmy ich do szpitala”.
Warszawa, 2 listopada
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Dzisiaj w Łodzi odbył się pochód 1-majowy – wypadł dość dobrze, trwał 4 godziny przeszło, był to największy pochód, jaki widziałem. Nie wiem, ile w tym pochodzie było z własnej woli, czy przekonani, bo po fabrykach i różnych przedsiębiorstwach większych stosowany był przymus pod groźbą odebrania kartek żywnościowych I kat., co się równa prawie całej pensji miesięcznej.
Łódź, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W obchodach, które będą odbywały się na terenie wiejskim, przewidywany jest udział delegacji rocznicowych i tak samo w obchodach miejskich będą brali udział chłopi. Należy zwrócić uwagę, czy w planach wrogów nie ma zamierzeń wykorzystywania tej okoliczności dla przeciwstawienia chłopów robotnikom poprzez organizowanie zajść, prowokacyjnych okrzyków itp. Specjalną uwagę zwrócić na przebieg zabaw ludowych, które będą się odbywały w godzinach popołudniowych, a na których może być dużo „okazji” do wywołania zajść.
Warszawa, 16 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W tym roku w manifestacjach uczestniczyło 9,5 miliona robotników i chłopów, inteligentów i młodzieży, wobec 6,5 miliona w zeszłym roku. A więc wzrost w ciągu jednego roku bardzo znaczny, bo niemal o 50%. A więc udział dochodzący do prawie 40% ogółu ludności. Poważny wzrost manifestantów mieliśmy w miastach – ogółem wzrost ten przekraczał 1 milion.
[…]
Gdzie jest, towarzysze, przyczyna takiego ogromnego wzrostu aktywności mas i skupienia się tak wielkich mas wokół sztandarów 1-szo majowych [sic!], wokół sztandarów naszej Partii i Bloku Demokratycznego? U podstaw tego wzrostu aktywności szerokich, najszerszych mas pracujących niewątpliwie leżą ogólne sukcesy ekonomiczne, polityczne, kulturalne naszego kraju, łatwiejsze życie, wzrost świadomości szerokich mas pracujących, wzrost autorytetu klasy robotniczej wśród chłopstwa, wśród inteligencji i wzrost autorytetu naszej partii.
[…]
W tym roku w większym stopniu niż w latach poprzednich nasza Partia i masy ludowe napotykały na jawny upór [sic] wroga, przeciwnika, który – mówię o reakcyjnej części kleru – usiłował odciągnąć masy wierzących od manifestacji 1-majowych, który prowokacyjnie w wielu miejscach zapowiadał procesje i nigdy w przeszłości nie stosowane przez kler, codzienne nabożeństwa, który usiłował wreszcie 1 maja uczynić próbą sił między kościołem i obozem demokracji ludowej. […] Ta próba sił – jak wiemy skończyła się dla kościoła dotkliwą porażką. Procesje zostały przez kler odwołane, a w niedzielę 1-majową frekwencja była wyjątkowo niska.
Warszawa, 7 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dziś rano poszłam po raz pierwszy do fabryki, której życie mam w ciągu 3 miesięcy poznać. Są to Zakłady Produkcji Urządzeń Przemysłowych, dawny „Parowóz”’, przedsiębiorstwo wyodrębnione. [...] Robią głównie remonty małych lokomobil (do młocarń) i remonty kotłów. Także nowe kotły do wielkich parowozów, zbiorniki na naftę etc. Fabryka znajduje się przy ulicy Kolejowej w krajobrazie ponurym i brzydkim, złożonym z ruin, murów i niebotycznych stosów złomu żelaznego.
W portierni, nagim szpetnym pokoju, siedział przy stoliku dosyć otyły człowiek, który wydawał interesantom przepustki. Ubranie czarne dosyć wyświechtane, wyglądał na nie bardzo zdrowego, na kogoś, komu nogi puchną. Obejrzał moją przepustkę z Ministerstwa Przemysłu, wydał mi przepustkę lokalną, zatrzymał moją legitymację ZLP, zapytał: do kogo?, a gdy powiedziałam, że do dyrekcji, i spytałam o drogę, zawołał na przechodzącego przez portiernię człowieka w cyklistówce i niebieskozielonej marynarce. Ten poprowadził mnie przez rodzaj wąskiego dziedzińca i przez halę, w której przeznaczeniu nie mogłam się na razie zorientować. [. . .)
Nie było nikogo z rady. Przy jednym stole siedział szczupły jasnowłosy młodzieniec w wojskowej kurtce khaki. Nad nim wisiał wielki portret Stalina z drukowanym podpisem w rosyjskim języku. Po pewnym czasie przyszedł siwy starszy pan o przeraźliwie jasnych niebieskich oczach, suchej żylastej twarzy i energicznych ruchach. Bardzo polski, z lekka zagniewany, z lekka wesoły, bardzo uprzejmy. [...]
W trzy miesiące po wypędzeniu Niemców z Warszawy fabryka zaczęła po trochu funkcjonować. 50% robotników mieszka poza Warszawą, wielu z nich to małorolni z okolic Warszawy, niektórzy przyjeżdżają z daleka, nawet spod Brześcia nad Bugiem, spod samej obecnej granicy sowieckiej. Ci nocują w dyżurce, wartowni, portierni, tylko raz na tydzień, czasem raz na dwa wracają do domu, żeby się oprać, zobaczyć z rodziną etc. Fabryka zaczęła po wojnie działalność od remontów, a choć ma na przyszłość wielkie ambicje, dotąd jeszcze znaczny procent roboty to remonty kotłów parowozowych i kotłów do lokomobil wiejskich (młocarnie). [...] Niebawem ma to być produkcja taśmowa, na razie odbywa się jeszcze staroświeckimi metodami.
Poszliśmy obejrzeć fabrykę [...]. Widziałam „w akcji” tylko jeden mały młot mechaniczny, który wykuwał rodzaj schodków na ściance podłużnego sześcianu. Było też tam kilka zwykłych palenisk jak z wiejskiej kuźni. Na ziemi stały wykuwane ręcznie czy mechanicznie grube żelazne pierścienie wysokości jakichś 30 cm o niedużym świetle i bardzo grubym obwodzie. Niektóre z nich były świeżo zdjęte z kowadła i jeszcze czerwone. Na tych robotnicy-kowale stawiali garnuszki, przygrzewając sobie strawę. Stamtąd poszliśmy do hali, gdzie nituje się kotły. Panuje w niej wibrujący, po prostu piekielny zgrzyt i hałas. Gdzieniegdzie błyszczą oślepiające ognie spawaczy. Przy nitowaniu bywa, że kotlarze leżą wewnątrz kotła przytrzymując nity, tam jadowity zgrzyt, huk i pisk metalu przechodzi niemal wytrzymałość człowieka. Każdy kotlarz po kilkunastu latach tej pracy wychodzi inwalidą, co najmniej głuchym. Mówić można tylko krzycząc na ucho, a i to ledwo się słyszy jak przez mgławicę oszalałych dźwięków. Kiedy wychodziliśmy, spotkał nas otyły robociarz, z ciężką twarzą i podpuchniętymi oczyma. Otyłość weteranów jest tu znamieniem nie dobrobytu, lecz niewydolności organizmów po latach męczarni. [...]
Ogólne wrażenie. Fabryka jest staroświecka, prymitywna i biedna. Produkcja odbywa się takimi samymi metodami jak przed 80 laty. Robotnicy wszyscy sympatyczni, o ciekawych wyrazistych twarzach. Są raczej skłopotani, źli i smutni, ani śladu radości czy tyle opisywanego entuzjazmu. Ich sprawy życiowe są załatwiane bardzo kiepsko. [...] Dużo ludzi wałęsa się, praca nie robi wrażenia sprawnie się toczącej, raczej niemrawo markowanej. Wyczuwa się raczej „tempo żółwia”.
Warszawa, 17 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Od dziewiątej i pół rano po raz drugi w fabryce „Parowóz”. [...]
Spotkałam Jaroszewskiego w turkusowej marynarce. Oparliśmy się o stos blach i wszczęliśmy rozmowę. „Jaki – pytam – jest stosunek dyrekcji do robotników?” „Dobry – powiedział z wahaniem. – Wszystko byłoby dobrze – dodał – tylko płace są takie niskie, że w żaden sposób wyżyć z nich nie można”. Zapytałam, jaki jest stosunek tych płac do zarobków przedwojennych. Zaśmiał się, a brzydki ten człeczyna o żółtej pomarszczonej twarzy i kapciuchowatych ustach, w których brak wielu zębów, ma piękny, jakby czegoś proszący śmiech. „Proszę pani, tych rzeczy nawet nie można wcale porównywać! Przed wojną jak ja miałem 260 złotych (dziś to znaczy ponad 50 tysięcy), to ja mogłem z tego utrzymać siebie i rodzinę, i jeszcze kupić sobie za sto dwadzieścia złotych piękny garnitur smokingowy i parę dobrego obuwia. A na drugi miesiąc mogłem kupić dla żony, a na trzeci dla dzieci. A dziś co? Szósty rok mija od wyzwolenia, a ja, daję słowo, nie sprawiłem sobie przez ten czas nic, ale to nic do ubrania. „Ale ma pan przecież – powiedziałam – taką ładną niebieską marynarkę”. „To nie moje – powiedział. – To dostałem od kuzyna, jak wrócił z zagranicy. Bo mu się mnie żal zrobiło, żem taki obdarty.[...] Przywiózł i kilka garniturów, i ze sześć marynarek. To wtedy dał mi tę marynarkę.” Mówiąc to wszystko Jaroszewski straszliwie się zakaszlał. Spytałam, czy nie potrzeba mu leczenia. „Pan Wójcicki mówił mi, że nie bardzo chętnie jeździcie na wczasy. A dlaczego?” Jaroszewski znów się szeroko uśmiechnął z tym nieopisanym wyrazem jakby pobłażania dla mojej niewiedzy i razem prośby o zrozumienie. „Jakże my, proszę pani, mamy chętnie jeździć na wczasy? Przecież się jedzie bez grosza przy duszy, z pustymi rękoma. Czy to przyjemnie? A po drugie – jak już się jedzie, to człowiek chciałby zabrać choć żonę, choć które z dzieci. A tego nie wolno. Wczasy rodzinom nie przysługują. To kto rodzinny chce jechać w takich warunkach?” „To pan nigdy nie jeździł na wczasy?” „Nigdy.” „Ale z urlopu pan przecie korzystał?” „Urlop miałem. Tom jeździł do krewnych na wieś w Płockie.” Na tej rozmowie skończyła się moja druga bytność w fabryce.
Warszawa, 19 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Oto rząd mający kłaść podwaliny socjalizmu, kładzie je kosztem tej właśnie klasy robotniczej, której potrzeb jest rzekomym wyrazicielem. Nie ma przecie mowy o żadnej dyktaturze proletariatu (dyktatura zresztą sama w sobie jest złem), jest dyktatura biurokracji wspartej o dyktaturę armii sowieckiej. Proletariat jest zahukany, stoicki, smutny, pogrąża się stopniowo w biedę, której nawet u nas już nie znał. Proletariat nie ma nawet na tyle woli i swobody, aby mógł ruszać palcem w podartym bucie. Ma tylko swobodę uchwalania wniosków politycznych i retorycznych albo wiernopoddańczych deklaracji w stosunku do Rosji, sprawy pokoju, Chin czy Wietnamu. To jest opium dla ludu. Robotnicy są zupełnie bezsilni i bezradni, gdy idzie o ich byt ekonomiczny. Jakże mogą mieć entuzjazm do ustroju, który ich zepchnął do rzędu niewolników odrabiających państwowszczyznę, głosząc jednocześnie, że są władcami kraju. I to może nawet nie zła wola, tylko tragicznie błędne koło nieżyciowości ustroju. Efektowna teatralna inscenizacja oficjalnych (jakże kosztownych) uroczystości, ale nic dla życia i człowieka. W ten sposób nasi „twórcy socjalizmu” podcinają gałąź, na której siedzą. Bo czymże byliby bez robotników? Garstką uzurpantów popieranych przez ościenne mocarstwo. A są bez robotników! To prawda, że istnieje kilkanaście tysięcy przodowników pracy i „racjonalizatorów”, którzy zarabiają dużo, podobno zdarza się, że do 300 tysięcy w niektóre miesiące, ale cóż stąd? Nigdy wszyscy robotnicy nie będą przodownikami, a ten system wysuwania przodowników sprawia tylko, że pogłębiają się przepaście socjalne nie już między różnymi środowiskami „świata pracy” (nigdy przepaść między zarobkami inteligencji, a zarobkami pracowników fizycznych nie była tak wielka jak dziś), ale powstają przepaście socjalne wśród samych robotników. Toteż owi przodownicy są podobno znienawidzeni przez ogół robotniczy.
Warszawa, 20 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Rano o dziewiątej wyjechałam do „mojej” fabryki.
[...] Jakoż zobaczyłam dyrektora Kotowicza, który tym razem przywitał mnie bardzo uprzejmie [...] Zaczęliśmy obchodzić hale. [...) Kotowicz pokazał mi frezarki i inne obrabiarki. Potem pokazał mi w innej hali wyprodukowany już w tej fabryce wielki kocioł do centralnego ogrzewania. Między dwiema płaszczyznami żelaznymi takiego kotła kładzie się grubą warstwę azbestu, umocowaną jeszcze za pomocą specjalnej siatki. To żeby ciepło nie promieniowało na zewnątrz, lecz całe szło w rury. Potem opowiadał mi o projektach radiatorów rozbudowy i unowocześnienia fabryki. „Na razie, pani widzi, to jest istna graciarnia. Pracujemy starymi metodami i nie możemy nawet wyspecjalizować należycie robotników. Prawie wszyscy używani są raz do takiej, to znów do innej roboty, zależnie od tego, co jest w tej chwili najpotrzebniejsze”. Powiedziałam, że chciałabym się zapoznać z systemem płac, gdyż robotnicy mówią, że wszystko byłoby dobrze, tylko że płace są za niskie. „Ach, proszę was – odpowiedział – to mało „za niskie”. Płace są nędzne. A i w ogóle świadczenia socjalne żadne, bezpieczeństwo pracy nie zapewnione, widzicie, w jakich prymitywnych warunkach ci ludzie pracują. To właśnie jest wielką naszą troską, ale musimy temu zaradzić. W 1952 roku fabryka będzie już pracowała i zatrudniała na całkiem innych warunkach”.
Przed pożegnaniem się z nim zapytałam jeszcze o straż przemysłową, nadmieniając, że jeden z nich indagował mnie dziś, po co tu chodzę. „No tak, oni mają prawo was legitymować. Pokazujcie im tę przepustkę z Ministerstwa”. –„Z jakich elementów rekrutują się ci ludzie?” – „Przeważnie to są byli żołnierze”. – „Komu podlegają?” – „Tu na fabryce, to mnie. Ale organizacyjnie to należą do KBW (Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, czyli wojska UB). Na razie nie mają jeszcze mundurów, ale będą je mieli”. Jak tylko rozstałam się z dyrektorem, zaczepił mnie jeden z owych strażników. Pokazałam mu przepustkę. Czytał ją bardzo długo z nieporadnością półanalfabety. „Przepustka jest ważna tylko do końca tego miesiąca” – rzekł wreszcie. – „Nie, jest ważna do końca czerwca” – i pokazałam mu datę na świstku. Pogodził się z tym wreszcie i puścił mnie dalej.
Podeszłam do dwu robotników, którzy na „oprawę” (podwozie) małego parowozu kolejki dojazdowej zakładali uszczelnienie do cylindra tłoczącego parę i poruszającego koła. Zobaczyłam więc, jak się uszczelnia taki cylinder. Pracowali z rozwagą, spokojem i powolnością ludzi nie chwyconych jeszcze w zawrotne tempo nowoczesnej mechanizacji. Jeden z nich, młody chłopak, blondyn, dość milczący, skończył kurs „przysposobienia przemysłowego”. Drugi, rumiany, krągłolicy, o dobrotliwym uśmiechu, pracował tu jeszcze za Niemców. Nazywa się Stanisław Ociepa. [...]
Przed wyjściem z fabryki wstąpiłam jeszcze do dziewcząt z magazynu. Przywitały mnie grzecznie, ale i one rozmawiały dziś jakoś opornie. Spytałam jedną z nich (tłustą blondynę w spódnicy), co one robią po pracy? Czy chodzą na jakie zabawy, do kina, do teatru? Odpowiedziały obie razem. „Skąd? Za co byśmy się bawiły? Z takimi zarobkami? Zresztą po robocie człowiek taki już jest zmęczony...” Wyciągnęłam je jednak na rozmowę o filmach. Ta w kombinezonie była raczej milcząca, ale blondyna po damsku opowiadała. Okazało się, że zna dużo filmów i wszystkie filmy polskie. „Dom na pustkowiu” – taki sobie, tylko ta Basia dobrze gra. „Skarb” to tam nic takiego w tym nie było. Podobała jej się „Ulica Graniczna”. „Tak, to tak się wszystko przeżywało, jak tam pokazali”. „Zakazane piosenki” podobały się, bo napiętnowano w nich „te panienki, co to z Niemcami chodziły”. Z rosyjskich filmów podobała jej się tylko „Pieśń tajgi”. Ale w ogóle najlepiej ze wszystkich filmów podobały jej się: „Pustelnia Parmeńska” i „Dzwonnik z Notre Dame”. „Ja lubię filmy miłosne – orzekła. – Miłosne i tragiczne”. Voila!
Warszawa, 22 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Po wyjściu z fabryki pojechałam kombinowanym tramwajem do Muzeum Narodowego, gdzie spotkałam się ze Stachnem i p. Czekanowskim. Na wystawie jest dużo dobrych rzeczy i sporo bohomazów. Widziałam dwa obrazy owego mówcy Mackiewicza, świetnie malowane w stylu realizmu z XIX wieku. Wnętrze lasu (zatytułowane... „Praca w lesie”) i wnętrze hali maszyn, gdzie światła i blaski, i cienie przepysznie rozłożone. Dużo dobrych wnętrz fabrycznych, dużo świetnych robotników i na obrazach, i w rzeźbie. Ale najlepszą chyba pozycją są dwa portrety: Kazury – pędzla Janowskiego i Kulczyńskiego – pędzla Michalaka. Kulczyński, w rektorskich aksamitach szytych złotem, jest znakomitym dziełem sztuki, pominąwszy nudną fizjonomię modela. Paryskim smaczkiem odcina się od reszty wystawy mała salka malarzy polskich z Francji, ale ten smaczek nie jest smakiem najlepszym, tylko farby bardzo dobrego gatunku. Najlepszą pozycją wystawy jest chyba sala grafiki. Tam prawie wszystko jest dobre, a dwa „kolejowe” rysunki Ewy Śliwińskiej (z cyklu „Praca na kolei”) – świetne.
Warszawa, 22 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W pochodzie niesiono 745 sztandarów, 3222 szturmówek oraz 1438 transparentów, w tym 583 z hasłami obrony pokoju, 324 z hasłami mobilizującymi do wykonania planu 6-letniego, 107 z hasłami przyjaźni i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i 35 z hasłami sojuszu robotniczo-chłopskiego. Ponadto niesiono w pochodzie 73 portrety Stalina, 328 portretów innych przywódców klasy robotniczej oraz 144 karykatury podżegaczy wojennych.
Katowice, 1–2 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Specjalną uwagę zwraca symboliczna grupa przedstawiająca łączność ruchu sportowego z masami pracującymi miast i wsi w walce o pokój. Między robotnikiem, chłopem i sportowcem umieszczony jest glob ziemski, stojąca na nim kobieta symbolizuje pokój, z rąk jej przed trybuną ulatuje w górę biały gołąb.
Warszawa, 1 maja
„Życie Warszawy”, 2 maja 1950, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Pojechałam do fabryki „Parowóz”.
[...]
Ponieważ wyraziłam chęć zapoznać się z pracą kobiet, posłano po przewodniczącą fabrycznej Ligi Kobiet. Pojawiła się młoda osoba ujmującej powierzchowności, tzw. socjalna fabryki. Poszłam z nią do narzędzialni. Tak to nazywają, ale na drzwiach widnieje napis: „Wypożyczalnia narzędzi”. Są tu różnego rodzaju świdry, heble do metalu, cęgi do rozkręcania śrub etc. Długa izba, dość czysta i świeżo malowana, pełna półek i szufladek z ponumerowanymi narzędziami. Zwróciło moją uwagę, że na szczytowej ścianie wisi ciemny dębowy krzyż, dosyć nawet wielki. Obsługują to trzy kobiety i jeden chłopak. Z jedną z nich dłużej rozmawiałam. Młoda jeszcze, bardzo tęga, na przodzie górnej szczęki brak zębów. Niedawno wyszła za mąż za robotnika tejże fabryki. Także jej ojciec pracuje tu już od trzydziestu lat. To już dynastia. Pytam przepraszając, jakim sposobem taka młoda osoba nie ma już tylu zębów. Odpowiedź oczywiście: „Niemcy wybili w obozie”. Mieszkają poza śródmieściem, gdzieś w okolicy Bernerowa. [...] Rozmowa się przerywa, gdyż do okienka podchodzą robotnicy zwracający narzędzia albo żądający zamiany jednych na inne. Ta bezzębna młoda mężatka z wielką precyzją rozpoznaje „swoje” narzędzia, nawet nie sprawdzając numeru. Jakiemuś młodemu, co podał jej śrubcęgę do wymiany, powiedziała rzuciwszy tylko okiem, „to nie ta, tej pan ode mnie nie brał. Nie mogę przyjąć”. Potem rozmowa z ową panią Gagałową z wydziału socjalnego. Partyjna. Narzeka gorzko na inteligencję fabryki. Poza ściśle zawodowymi zajęciami nie można jej do niczego użyć (biedactwo nie wie, że cały ten jej wydział to dęta lipa). Jest niespołeczna i wymiguje się ze wszystkiego (to znaczy używa rozumu, żeby się bronić przed lipą). Co innego robotnicy. Ci są nadzwyczaj ofiarni i gotowi na największe trudy (widziałam coś z tego) poza swoją pracą zawodową.
Warszawa, 30 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Poszliśmy z dygnitarzami fabryki piechotą do nowego budynku od strony Karolkowej, gdzie bursa dla chłopców ze Służby Polsce. W podłużnej, skromnej, ale czystej sali, całej oczywiście obwieszonej niemiecko-rosyjskimi dewocjonaliami (Marks-Engels-Lenin-Stalin), przyszli kursiści siedzą w ławkach szkolnych; schludnie ubrani, wymyci, o wyrazach twarzy różnych: tępych, złych, poczciwych, inteligentnych, sympatycznie ożywionych. Ale ani jednej twarzy wesołej. Inżynier, którego nazwiska zapomniałam, wygłasza zwykłe konwencjonalne powitanie gości (dyrektor Zakładu Kotowicz szepcze do mnie: „Dlaczego to musi być zawsze tak stereotypowo?”), śród których wymienia także i mnie. Wymieniając przedstawiciela partii myli się okropnie kilka razy, zanim wygłosi prawidłowo przysługujący mu tytuł. Po oficjalnym powitaniu zwraca się do słuchaczy wzywając ich do dobrej nauki „na pożytek naszej kochanej ojczyzny ludowej”, uprzytamnia im dobrodziejstwa państwa, wreszcie zwraca się do młodzieży z apelem, aby byli awangardą, przy czym słowo „awangarda” wymawia „awagandra”. Myślę – przejęzyczył się, ale nie, powtórzył to „awagandra” ze cztery razy. Audytorium, nie wyłączając znakomitych gości, zachowało niewzruszony spokój; większość zapewne myślała, że tak się mówi, a ci, co wiedzieli, nie wyrazili zdziwienia nawet mrugnięciem oka – zapewne z tych samych powodów, z jakich syn Noego okrył nagość pijanego ojca. Potem odbył się krótki wykład o kilku szczegółach dotyczących hartowania stali. Cała inauguracja trwała około 3 kwadransy.
Warszawa, 7 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W piątek rano do miasta po zakupy na obiad. [...] Obiad podałam na pierwszą i już o drugiej byłam w fabryce „Parowóz”, miałam bowiem zanotowane, że tego dnia odbędzie się tam narada produkcyjna. [:..]
Jeszcze nie zaczynali, jeszcze czekali. [...] Wreszcie zaczęło się. Po zagajeniu przewodniczącego, ktoś z kierownictwa odczytał sprawozdanie z produkcji za maj. Streścił je następującymi słowy: „Planu z maja w całości nie wykonaliśmy. Wykonaliśmy go w 90%, a po prawdzie to w 70%, bo dwa kotły, które podaliśmy za wykonane, jeszcze są na wykończeniu, a tylko to można uważać za wykonane, co wyszło z fabryki”. Potem składali sprawozdania przedstawiciele poszczególnych działów fabryki. We wszystkich działach są braki, niedokończone roboty etc. [...]
Najbardziej podobało mi się przemówienie robotnika czy majstra Mazura. [...] Wezwał do zaprzestania tych wzajemnych wymyślań i poszukania przyczyny niedomagań i sposobu, jak na nie zaradzić. „Otóż – powiada – wedle mojego rozumu, jeśli mechaniczny ma za mało ludzi, żeby obsłużyć inne działy, jeśli nie można zrobić drugiej zmiany, bo nie ma kim, to trzeba – żeby ci ludzie, co są, robili godziny nadliczbowe, i nie trzeba żałować na zapłatę tych godzin. Trzeba uczciwie wejrzeć na warunki, w jakich człowiek dzisiaj w tej fabryce pracuje i w nich szukać przyczyny, że nic dobrze nie idzie. Są, którzy mogą w tych warunkach zrobić więcej, ale inni nie mogą w tych warunkach zrobić tyle, co by mogli w lepszych. Jeżeli uciekają z fabryki, to dlatego że szukają lepszych warunków bytu; trzeba im dać te lepsze warunki, to się ich zatrzyma. Myśmy – mówił (nie wiem za jaki dział) – nasz plan wykonali, ale czy kto pytał, jakimi narzędziami i jakim kosztem? [...] Pracowaliśmy starymi narzędziami, znalezionymi w gruzach po Niemcach etc.”
Potem jeszcze inni – że jakieś krany do jakichś wężów były potrzebne, to znów jakieś zamówienie nie dopisało, jakiś transport zawiódł. I trzeba było tych kranów szukać na wolnym rynku i znalazło się sześć, a potrzeba było dwa razy tyle. Potem przeszli na bezpieczeństwo pracy i na remont maszyn. [...]
Sumując wrażenia muszę powiedzieć: Wszystko, co ku memu przerażeniu usłyszałam, dyskwalifikuje tę fabrykę do tego stopnia, że nie mogę rzec inaczej tylko: żadna fabryka ustroju kapitalistycznego, nie już w Ameryce czy zachodniej Europie, ale nawet w przedwojennej Polsce nie szłaby nawet tygodnia w podobnie nędzny sposób. Zawaliłaby się z wielkim skandalem nie wytrzymując konkurencji fabryk bodaj tylko znośnie funkcjonujących. A jednak to się podtrzymuje z wiarą, „że za dwa lata będzie z tego reprezentacyjny obiekt przemysłowy stolicy”. Blaga czy bohaterstwo? Chciałabym wiedzieć, jak i czy to się spełni? Zmartwiłabym się, gdyby to był czysty „humbug”, jak na to wygląda. Ale wszystko, co mówili robotnicy i majstrowie, było przynajmniej prawdą pełną troski...
Warszawa, 9 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Obecność każdego robotnika na pochodzie jest obowiązkowa. Tylko bardzo starzy wiekiem są zwolnieni. Najgorzej będzie z obecnością na pochodzie robotników z nocnej zmiany. […] Nieważnym jest to, czy będą listy obiegowe, ważnym jest to, aby była frekwencja na pochodzie.
Łódź, 27 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dzisiejszego ranka dopełniłam zalegające notatki, kończę zaległości opisem tego, co widzę teraz przed moimi oknami. Oto pewnego wieczora pojawiły się na majdanie już pod wieczór kopaczki i buldożer, czyli spychacz. Zaczęli coś ciukać w ruinach. Myślałam, że to próbują maszyny. Ale następnego ranka (było to coś trzy tygodnie temu) pojawiły się brygady junaków SP, druga kopaczka i drugi spychacz. Od tego czasu praca tu wre od świtu do nocy. Gruzy są już prawie aż do 6 Sierpnia uprzątnięte, spychacze zrównały ziemię. Odsłoniła się ulica 6 Sierpnia i oto nie zmieniwszy mieszkania mieszkam po 34 latach... od ulicy. Od rana do wieczora hałas robót maszynowych jak w piekielnym młynie i wtóry hałas ruchu ulicznego, acz z pewnej odległości. Ale to hałas twórczy, buduje się nowa dzielnica mieszkaniowa, więc to znoszę lepiej niż poprzednie hałasy rozwydrzonych chłopaków, grających w piłkę nożną. Jedno tylko muszę stwierdzić – maszyny ciągle się psują, a organizacja robót wydaje mi się bardzo prymitywna i niedołężna. Zielona koparka nieraz stoi bezczynnie po parę dni, czerwona, sprawniejsza, też od czasu do czasu nawala. Mnóstwo ludzi chodzi koło tego wałęsając się i nic nie robiąc. Wielu robotników leży na pół nago i opala się po prostu.
Warszawa, 5 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Na placu przed moimi oknami marazm kompletny. Zielona koparka, do której po dwa razy na dzień przyjeżdżało pogotowie techniczne, po każdej reperacji chodziła ze dwie godziny, a wreszcie stanęła definitywnie. Czerwona działa opieszale. Ilość lor samochodowych jest chyba ze trzy razy większa, niż potrzeba na pracę tej jednej, a nawet obu koparek. Toteż przez większość dnia zatarasowują teren aż do 6 Sierpnia; wygląda to jakby jakiś zmotoryzowany jarmark w miasteczku. Chłopaki z SP włóczą się po placu jak muchy w mazi, nie starcza ich na inicjatywę, żeby zebrać na kupę poroztrząsane przez koparki żelaziwo. Od czasu do czasu któryś z nich ciągnie pomaleńku jakąś sztabę lub inny wiezie na żelaznej taczce parę kawałków rdzawych kabli. Tempo i organizacja pracy zdumiewają mnie monstrualnym niedołęstwem. Aż trudno pojąć, że mimo to wszystko Warszawa jakoś się buduje.
Warszawa, 7 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Mimo drobiazgowych przygotowań sprawność pochodu szwankowała. Na skutek opóźnienia się kolumny grochowskiej musiano puścić jako pierwszą Pragę Północ, co wniosło dużo komplikacji w dalszy układ pochodu. Bardzo poważnym niedociągnięciem było przerwanie kolumn jednej z dzielnic grupami z innych dzielnic, tak że tylko Praga Północ, Mokotów, Wawer i Praga-Śródmieście szły w całości. Inne kolumny szły „kawałkami”. Nie udało się również zaplanowane prowadzenie Al. Jerozolimskimi dwóch dzielnic jednocześnie przez całą szerokość Alei. Liczne były kolumny maszerujące pojedynczo tylko na części szerokości Alei, powstawały również często luki i przerwy w pochodzie. Kolumny starały się maszerować od strony trybuny głównej, co powodowało dużo zatorów i nieregularności w pochodzie. Stwierdziło się, że o ile szyk pochodu sprawnie skręcał z Marszałkowskiej i Kruczej w Aleje całą szerokością jezdni, to już na odcinku Bracka – Nowy Świat kolumny usiłowały się przestawić dla przemaszerowania przed trybuną, w jak najlepszym dla nich układzie. Niektóre z nich szły w znacznie szybszym tempie, co było jeszcze jednym powodem przerw i luk w pochodzie, oraz niepełnego zajmowania całej szerokości jezdni przez wiele kolumn.
Warszawa, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W radiu zagranicznym całkiem nieoczekiwane wiadomości o wielkich strajkach i rozruchach w Berlinie wschodnim [17–19 czerwca]. Czołgi sowieckie na ulicach i wojska sowieckie uśmierzają ludność. W momencie żądania przez Sowiety usunięcia wszystkich obcych wojsk z Niemiec nie jest to dla nich wygodna rola. Kott beztrosko powtarza wersję oficjalną, że zamieszki wywołali Amerykanie przerzuciwszy bojówki do Berlina wschodniego. A jest chyba dość inteligentny, aby wiedzieć, że przyczyna zamieszek jest znacznie prostsza. Nikt nie może wytrzymać i wszyscy mają już dosyć rządów rosyjskich. Ale Rosja będzie musiała wrócić do najostrzejszego terroru. Najlżejsze rozluźnienie śruby może wszędzie natychmiast wywołać zamieszki. To dramat podobnego rodzaju ustrojów, że nie ma dla nich odwrotu. Nie mogą już rozewrzeć kłów raz zaciśniętych, nie mogą wyjąć żądła z ofiary, bo to ich śmierć. Wszystko to jest tym dziwniejsze, że wedle prawdopodobieństwa racja przyszłości jest po stronie Rosji. Tylko że tej racji nikt nie może wytrzymać.
Wrocław, 19 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Przed południem wyjazd do Otwocka na imieniny ks. [Romana] Szczygła. Pociąg pełen, ciągle wchodzili i wychodzili jacyś ludzie, przeważnie robotnicy i chłopi. Mówili o ciężkim życiu i że lepiej „tam, u Pana Boga, niż tu”. Rozważali swoje życiowe sprawy. Na pewno są poza rewolucją, ustrojem i nie doszły do nich namiętne obrady XX Zjazdu Partii, który powoływał się na robotników i chłopów całego świata. Ci ludzie z kolejki mają życie trudne i przecierpiane, nie ufają żadnym teoriom, zbawczym słowom, poza słowami Chrystusa. Ani radio, ani gazety, ani cała przemyślnie zorganizowana propaganda nie dotrze do ich dusz. Nie wierzą. Zbyt wiele widzieli kłamstwa. Więc żyją zasobem własnych pojęć, jakie im nasuwa ich gorzkie doświadczenie życia. Żyją też tradycją chrześcijaństwa. To wszystko. I na tym polega ten „mur”, ta „opozycja”.
Warszawa-Otwock, 28 lutego
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Jestem głęboko oburzony wypadkami w Poznaniu. Uważam, że sprawa ta powinna spotkać się z potępieniem przez każdego uczciwego obywatela.
Nie mogę się z tym pogodzić, że po jedenastu latach władzy ludowej, w czasie wielkich przemian, jakie obecnie zachodzą i to przemian na dobre, ma miejsce taki incydent. Uważam, że jest to hańbą nie tylko dla Poznania, ale całego kraju. Jedno jest pewne – wróg działa i trzeba mu dać dobrą nauczkę. Należy bezwzględnie ukarać prowokatorów, potępić ich jako zdrajców całego narodu.
Piotrków Trybunalski, 29 czerwca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów] ‘
Wstrząsające wydarzenia w Poznaniu. Coś w rodzaju rewolucji z zabitymi i rannymi. Zaczęło się od strajku w fabryce Cegielskiego. [...] Przybyło UB, które po scysjach zaczęło strzelać, najpierw w górę, później, broniąc się przed natarciem robotników, strzelało wprost do nich. Na ulicę wyległy tłumy. Robotników z fabryki Cegielskiego poparli robotnicy wszystkich fabryk, wylegli też na ulicę urzędnicy z biur. Utworzył się pochód, który obliczają na 70 tysięcy ludzi. Milicja nie atakowała. Manifestanci rozbroili jakąś grupę funkcjonariuszy i w ten sposób zdobyli broń. Nadciągnęło wojsko, [...] nadjechały czołgi. Robotnicy samorzutnie zbudowali barykadę. Wtargnęli do Województwa, gdzie popalili akta, [...] równocześnie zdobyli więzienie, skąd wypuszczono na wolność wszystkich więźniów. Ruch kolejowy ustał, przerwano połączenia telefoniczne. Czołgi tratowały ludzi. Zginęło, jak podają oficjalne obliczenia, 38 osób, rannych jest 270. Liczba na pewno niedokładna.
Strajk wybuchł na tle ekonomicznym. Robotnicy od wielu dni domagali się podwyżki płac. Prasa interpretuje te tragiczne wydarzenia jako zorganizowaną akcję wrogiego wywiadu. Argumentem jest to, że w Poznaniu odbywają się Międzynarodowe Targi oraz to, że tego samego dnia przybył do Warszawy sekretarz ONZ [Dag] Hammarskjöld. Jakkolwiek interpretować te wypadki, są one tragicznym skutkiem i rozpaczliwym aktem nędzy robotników. Tej krwi przelanej nie zmyją żadne slogany o wrogiej agenturze. Oto żniwo, jakie zbiera socjalizm i rząd robotniczy wraz z partią.
Warszawa, 29 czerwca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Od dziś jest przede mną jaśniejsza przyszłość, bo mam nadzieję, że strajk w Poznaniu to pobudka i otucha dla wszystkich gnębionych przez komunę Polaków. Domagamy się podwyżki płac. Domagamy się wycofania wojsk sowieckich z Polski. Co oni tu mają u nas do szukania? Chcemy wolnej Polski.
Pochwalam i błogosławię ten święty strajk w Poznaniu, gdyż to nie koniec. To dopiero początek. Naród nie ustąpi.
Polkowice, 29 czerwca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów] ‘
Ja nie prowokator
Jestem matką wielodzietną odpowiadam na prowokację poznańską.
W imieniu wielu robotników i w imieniu własnym popieram to co stało się w Poznaniu. Zmusza to dużo ludzi do dopuszczenia się najgorszych występów mała płaca. Brak pieniędzy na chleb i tłuszcz, które jest potrzebne człowiekowi do organizmu. Mówi się dużo, pisze jeszcze więcej o poprawie bytu klasy robotniczej. Ale gdzież ta poprawa? I kto ją otrzymał? Kto otrzymał podwyżkę płacy? Robotnicy? Fachowcy? Czy inteligencja? Robotnik został potraktowany w nielitościwy sposób. Jeżeli weszła w życie podwyżka płacy, to zrobiło się regulację grup. Zostały obniżone grupy robotników, a za tym wynagrodzenie. No i koniec końcem z tej podwyżki wypadła obniżka płacy. A cóż na to urzędnicy. Owszem urzędnicy dostali podwyżkę setkami. Robotnicy groszami. I to się nazywa demokratyzacja. [...] Robotnicy klną, przeklinają denerwują się, brak pieniędzy na papierosa. To nie prowokacja. To zdrowy rozsądek o lepszy byt. Już jest tyle lat po wojne i nam robotnikom jest coraz gorzej. My o prowokacji nie mamy pojęcia, jesteśmy ludźmi prostymi. Miłujemy pokój. Ja radia nie mam, bo mnie nie stać na tego rodzaju urządzenie w domu. Mam tylko głośnik. Ale kiedy słucham waszych audycji serce skurcza dostaje. A najwięcej z tego poprawy bytu mas pracujących. Grosze to nie poprawa bytu. Kiedy chleb jest tak drogi. Kiedy mięso i tłuscz a nawet kartofle płaci się ceny nielitościwe. Pomijając już inne artykuły. Cóż wtedy znaczy wynagrodzenie 500 zł. A gdzie buty na zimę? A gdzie odzież i opał? [...] Jestem tego pewna, że zamieszki w Poznaniu to nie prowokacja. To walka o poprawę bytu. Debatuje Rząd nad podwyżką płac lecz komu?, nam robotnikom czy fachowcom nad groszami to szkoda debaty. Nam potrzeba, ażeby staniała żywność. Obuwie i opał, którego w Polsce jest dosyć. Nie będzie wtedy prowokacji i nie będzie buntów. Myśmy nie o to walczyli, żeby głodować. Myśmy walczyli o dobrobyt własny i naszych dzieci. Moje dzieci od lat 16-tu poszły pracować do PGR. Nie mogą się uczyć, a muszą pracować. I cóż zapracują. Marne grosze, które nie wystarczą na jakie takie odżywienie. Słyszę ciągłe zemsty i klątwy ludzi. Czyż to ludzi nie wyprowadzi z równowagi? Czyż nie może przyjść do jakiegoś buntu – myślimy tak wszyscy, że Polska powinna być dla wszystkich matką, a nie macochą. To co napisałam świadczy moje pismo, że nie pisała to kobieta z wykształceniem, nie mówi tu przeze mnie prowokacja lecz walka o podwyżkę płacy, walka o chleb. Można wtedy nazwać demokracją.
Z.J. W.S. H.S. W.S.
29 czerwca
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
„W” opowiadał, że słucha dziennika przez radio i całą uwagę skupił na rewolucji w Poznaniu. Targońska zapytuje, jakie wiadomości ciekawe. „W” opowiadał jej, że delegacja robotników przyjechała do Warszawy, do rządu, aby podwyższono płace. Rewolucja była również w poszczególnych fabrykach z żądaniem podwyższenia płacy. Rozruchy podobno zorganizowała zagranica, zaopatrując robotników w broń. „T”: „To teraz będą masowe aresztowania”. „W” odpowiedział, że [premier] Cyrankiewicz wyjechał wczoraj do Poznania i powiedział, że „Trzeba rękę przeciąć” (zła słyszalność). „W” zaznaczył, że Cyrankiewicz wyraził się nieudolnie. Dalej mówił, że napadnięto na dom partii i na UB. UB zaczęło się bronić. Dużo jest zabitych i rannych wojskowych. „T”: „Biedni ci wojskowi”. „W”: „Rozruchy również były na Śląsku, tam gdzie pojechał Ochab. Zagranica przypuszczalnie szeroko mówi na ten temat, ale Polska usiłuje wyjaśnić, że kraje imperialistyczne, widząc duży rozwój gospodarczy, zazdrościły i wywołały powstanie robotników”. Targońska zapytuje, dlaczego powstanie zostało wywołane akurat w Poznaniu. „W” tłumaczy, że tam odbywały się targi. [...] Wspomina, że niepotrzebnie Stalina tak krytykowali.
30 czerwca
Stenogram podsłuchu rozmowy w Komańczy z 30 czerwca 1956, AIPN, sygn. 01283/107.
Wieść o straszliwych wydarzeniach poznańskich wstrząsnęła krajem. Oczy wszystkich ludzi w Polsce skierowały się na Poznań. Na Poznań patrzą również nasi przyjaciele i nasi wrogowie za granicami kraju; jedni z niepokojem, drudzy z jawną lub ukrywaną radością. Napływające informacje, choć wciąż jeszcze nie dość szczegółowe, pozwalają już zdać sobie w ogólnych zarysach sprawę z tego, co się stało.
Niewątpliwie są dwie rzeczy. Po pierwsze próba wykorzystania ekonomicznego strajku i ekonomicznej demonstracji robotników poznańskich do zbrodni politycznej. Po drugie, milicja, bezpieczeństwo i wojsko nie ponoszą winy za krew przelaną w Poznaniu. Ci, którzy dali hasło do szturmu na gmachy publiczne, byli lub stali się bandytami politycznymi i kryminalnymi. Uzbrojone bojówki rozpoczęły mord na funkcjonariuszach naszego państwa i ludności Poznania, podpalając gmachy i akta i kierując jednostronny początkowo ogień karabinowy. Żądamy ukarania zbrodni, dywersji i prowokacji z całą surowością prawa. Potępiamy tych, którzy stracili polityczne rozeznanie i dali się użyć za narzędzie ludziom zainteresowanym w zakłóceniu spokoju w Polsce i przekreśleniu procesu odnowy naszego życia. Krew przelana w Poznaniu obciąża wrogów narodu polskiego budującego socjalizm.
30 czerwca
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
Słyszałem wypowiedzi różnych ludzi, partyjnych i bezpartyjnych, robotników i inteligentów – zdania ich są równe. Wystąpienia poznańskie nazywają po prostu rewolucją głodową. Ja ze spokojnym sumieniem przyłączam się do ich zdania. Nieprawdą jest, że ludzie potępiają wystąpienia w Poznaniu.
Czy nie mogłoby być inaczej po jedenastu latach wolności? Powiem – nie. Bo dopóki Polska będzie tą dojną krową, której w Warszawie dają żreć, a w Moskwie będą doić, dopóty będzie nędza, głód i dojdzie do bezrobocia, a wynikiem tego będzie rewolucja w całym kraju. Widzi się ludzi, którzy mają pięcioro dzieci, a zarabiają 780 zł (fakt z mego zakładu). Czy tacy ludzie mogą potępiać tych, którzy występowali również w ich sprawie? Sądzę, że nie. Nie będzie Nidy dobrze w Polsce, dopóki nie przestaniemy być kolonią Rosji Sowieckiej.
Grudziądz, 5 lipca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów] ‘
Z rana spotkanie z Jeanne Hersch, która czytała mi dwie wspaniałe mowy obrończe adwokatów [Juliusza] Wójciaka i [Witolda] Trojanowskiego. „Przyczyną zła — mówił adwokat Trojanowski — stało się kłamstwo. Wypadki poznańskie to walka z mitem, to wreszcie ukazanie prawdziwego oblicza naszej rzeczywistości. Oskarżeni są niewinni, bo winni są ci, którzy ich okłamywali. I dziś także chce się okłamać opinię, że oskarżeni nie mają nic wspólnego ze światem robotniczym. A kto reprezentuje robotników? Czy ci, co jeżdżą limuzynami, czy też ci, co z rozpaczy i nędzy wyszli na ulicę, by upomnieć się o swoje prawa?” Oto kilka zapamiętanych zwrotów, świadczących o wielkiej odwadze i o tym, że poznański sąd w niczym już nie przypomina sądów ze znanych procesów, z góry ukartowanych. Proces poznański to wielki wstrząs moralny dla całego narodu.
Warszawa, 11 października
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Ostatnio wydarzenia węgierskie weszły w nową, groźną fazę. Coraz wyraźniej biorą górę elementy reakcyjne. Podstawy ustroju socjalistycznego są zagrożone. W całym kraju szerzy się chaos i rozprężenie. Bandy reakcyjne dokonują samosądów i bestialsko mordują komunistów.
Polska klasa robotnicza i cały nasz naród z najgłębszą troską patrzą na ten rozwój wypadków. Siły reakcji, które pchają Węgry do katastrofy, spotkają się w Polsce ze zdecydowanym potępieniem.
Nasza partia wierzy, że klasa robotnicza i masy pracujące Węgier potrafią zjednoczyć się i odeprzeć zamachy reakcji.
Stoimy na stanowisku, że sprawę obrony i utrzymania władzy ludowej i zdobyczy socjalizmu na Węgrzech mogą rozstrzygnąć wewnętrzne siły ludu węgierskiego z klasą robotniczą na czele, nie zaś interwencja z zewnątrz.
Warszawa, 1 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Historyczny zwrot dokonany na VIII Plenum Komitetu Centralnego PZPR postawił przed Partią i narodem nowy program, który nowe kierownictwo partii wciela w życie i wcielać będzie przy aktywnym udziale klasy robotniczej i całego narodu.
Jedność, spokój i rozwaga, jakie społeczeństwo polskie wykazało w przełomowych dniach VIII Plenum, pozwoliły nam ukształtować stosunki między Związkiem Radzieckim a Polską zarówno w płaszczyźnie państwowej, jak i partyjnej na zasadach suwerenności, równości praw i przyjaźni. Doniosły ten fakt stwarza podstawy do umocnienia sił socjalizmu, do umocnienia sojuszu polsko-radzieckiego.
[...]
Rozmieszczenie, liczebność oraz wszelkie ruchy jednostek radzieckich w Polsce będą uregulowane w porozumieniu z Rządem Polskim i za jego zgodą. W tych warunkach pobyt wojsk radzieckich na naszym terytorium w niczym nie będzie uszczuplać naszych praw do rządzenia się według własnego uznania we własnym kraju.
Odzywają się tu i ówdzie głosy, domagające się wycofania jednostek Armii Radzieckiej z Polski. Kierownictwo partii podkreśla z całym naciskiem, że żądania takie w obecnej sytuacji międzynarodowej uderzają w najżywotniejsze interesy naszego narodu i godzą w polską rację stanu.
[...]
W sytuacji, kiedy próbują podnosić głos elementy reakcyjne, wysuwające prowokacyjne hasła, godzące w sojusz polsko-radziecki, kiedy tu i ówdzie zdarzają się nierozsądne, nieodpowiedzialne wystąpienia, klasa robotnicza i wszyscy świadomi obywatele winni im dać zdecydowwany odpór w imię niepodległości kraju i zdobyczy socjalizmu.
Dziś nie czas na manifestacje i wiece.
Spokój, dyscyplina, poczucie odpowiedzialności, skupienie się wokół kierownictwa partii i władzy ludowej dla realizacji naszej słusznej polityki w tym trudnym i przełomowym okresie – są najważniejszym nakazem chwili.
Warszawa, 1 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W tym trudnym okresie, w jakim żyjemy, największym gwarantem pokoju i spokoju wewnętrznego jest silna, jednolita i aktywnie działająca Nasza Partia, (Burzliwe oklaski). Ze wszystkich zadań, jakie stoją przed nami, najważniejsze jest właśnie wzmocnienie i uaktywnienie półtoramilionowej partii. Zależy to nie tylko od słusznej polityki kierownictwa partii, ale przede wszystkim od Was, jako kierowników organizacji partyjnych i od tysięcy terenowych aktywistów partyjnych. [...] Jest świętym obowiązkiem polskiej klasy robotniczej, jest świętym obowiązkiem patriotycznej młodzieży polskiej, całego świadomego społeczeństwa przeciwstawiać się zdecydowanie wszelkim nieodpowiedzialnym i niebezpiecznym dla narodu wybrykom. (Oklaski).
W imię dobra ojczyzny, dla spokoju naszych domów nie dopuścimy do awantur i warcholstwa. Powaga sytuacji wymaga, abyśmy tak, jak w dniach październikowych wykazali zdecydowanie jedność i spokój (oklaski), żebyśmy w tym trudnym okresie skupili się wokół nowego kierownictwa partii i rządu, poparli je w jego śmiałej i rozważnej polityce, w jego działaniu na umocnienie socjalistycznej demokracji i umocnienie suwerenności Polski. (Burzliwe oklaski.)
Warszawa, 4 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Walk w mieście dziś właściwie nie ma, rzadki nękający obstrzał artylerii radzieckiej. Csepel i inne dzielnice robotnicze nadal w rękach obrońców. Csepel produkuje pancerfausty. W mieście kilka silnych ośrodków powstańczych. Aktywna działalność polityczna uniwersyteckiej młodzieży rewolucyjnej. Dużo ulotek, plakatów.
Główne żądania: wycofanie Rosjan, wolne wybory, neutralność, nieuznawanie rządu Kadara.
Ludzie nie ukrywają nienawiści, dyskutują dalsze formy oporu.
Grabieże sklepów trwają. Rosjanie albo dają przykład, albo otwierają sklepy i wzywają ludność, by zabierała towar.
Rząd nie ma najmniejszego wpływu na sytuację. Istnieją obawy przed demonstracjami. W różnych punktach miasta silna koncentracja czołgów, artylerii, motopiechoty. Perspektyw uspokojenia nie widać.
Budapeszt, 9 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W dniu dzisiejszym pewna część robotników przybyła do fabryk Budapesztu. Produkcja na ogół jednak nie została podjęta. Csepel – rejon przemysłowy Budapesztu – nieczynny. Tam gdzie robotnicy chcieliby podjąć produkcję przeszkadza temu brak węgla, koksu, surowców, zniszczenie lub brak części maszyn. [...] W Budapeszcie większość sklepów z towarami przemysłowymi czynna tylko parę godzin – stale oblegana. Zapasy towarów wyczerpują się. Nastroje społeczeństwa, choć dalej zdecydowane w dążeniu do podstawowego żądania – wyjścia wojsk radzieckich są mniej bojowe. Powszechne hasło strajku łamie się widocznie. [...] Nienawiść do ZSRR nie słabnie.
Budapeszt, 20 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Wczoraj panowały jeszcze do południa uzasadnione nadzieje na załamanie strajku i polepszenie sytuacji na tym odcinku. Od popołudnia jednak wewnętrzna sytuacja na Węgrzech, a zwłaszcza w Budapeszcie, uległa ponownemu zaostrzeniu. [...]
[...] przystąpiono do generalnego strajku z ultimatum dla rządu. Czynne są tylko przedsiębiorstwa spożywcze i zakłady użyteczności publicznej. Żywności na ogół – zwłaszcza mięsa – wystarczająco. Zjawisko podnoszenia cen towarów. Jaja po 4–6, cebula 8–10, jabłka do 12 foryntów. Sama ludność proponuje np. wyższą cenę za mąkę. Brak kartofli. Od zmroku bywają napady na przechodniów. Nawrót do strajku generalnego powoduje powrotną falę demagogicznych żądań.
[...]
Na zakładach tendencje do nietworzenia organizacji partyjnych, stąd sytuacja komunistów bardzo trudna. Niektórzy mieszkańcy Budapesztu – zwłaszcza narodowości żydowskiej – w tym członkowie partii, usiłują zbiec do Austrii w obawie przed nowymi wypadkami. Na fabrykach w Budapeszcie i na prowincji fala antysemityzmu – niedopuszczanie Żydów do miejsc pracy.
Budapeszt, 22 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Rada Robotnicza Csepel zażądała dziś zwolnienia z więzień wszystkich aresztowanych, wezwała rząd do wyjaśnienia, dlaczego ludzie znikają bez jakiegokolwiek śladu i dlaczego zakazano wczoraj wiecu robotniczego w hali sportowej. Rada Robotnicza Csepel zapowiedziała wysłanie jutro swej delegacji do przeprowadzenia rozmów z przedstawicielami rządu. W związku z trwającym zaostrzonym dziś strajkiem generalnym rząd wzywa do natychmiastowego przerwania strajku. W wezwaniach radiowych rząd wymienia nazwiska osób, które powinny stawić się do pracy.
Budapeszt, 22 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W kraju sytuacja gospodarcza pogarsza się mimo faktu, że dziś ruszyła do fabryk stosunkowo większa ilość robotników niż dotychczas. Produkcji jednak nie podejmuje się albo z braku energii elektrycznej, węgla i surowców, albo z powodu postawy załóg, które przychodzą do fabryk zdając sobie sprawę z działania rozporządzenia rządu o nowych zasadach wypłaty zarobku. Stosunkowo niewielka – nie decydująca część robotników – rzeczywiście podejmuje pracę produkcyjną, która nie może mieć decydującego charakteru ze względu na brak jej ciągłości. Rząd przypisuje powstrzymywanie się od pracy działaniu sił kontrrewolucji.
Budapeszt, 26 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Zebranie zagaił Tow. Rozmytański Tadeusz i udzielił głosu przedstawicielowi ZNTK Wrocław Tow. Perskiemu, który w kilku słowach naświetlił zebranym o przebiegu masówki w ZNTK Wrocław, celem której było utworzenie Rady Robotniczej. Robotnicy ZNTK Wrocław w ostry sposób potępili działalność kierownictwa zakładu, imiennie potępiali tych, którzy na stanowiskach kierowniczych nadużywali swej władzy w stosunku do podwładnych. Następnie zapoznał zebranych o przebiegu wyborów do Rady Rewolucyjnej, w skład której weszło 9 osób. Zadaniem ich jest ustosunkować się rewolucyjnie do osób, którzy wyrządzali krzywdę pracownikom. Następnie Tow. Perski odczytał apel Komitetu Rewolucyjnego ZNTK Wrocław, który został opracowany wspólnie z przedstawicielami TD Oława. Następnie przeczytał instrukcję wyborczą do Rady Robotniczej. Po przeczytaniu tej instrukcji oraz zapoznaniu, kto był obecny przy opracowaniu jej z TD Oława, pracownicy zaczęli krzyczeć: precz z Urbańczykiem, że my stalinowców nie potrzebujemy, ażeby brali udział. I przeczytał program wyborczy. […]
Następnie przystąpiono do wyboru Komitetu Rewolucyjnego. Wybrano ogółem 9 osób:
1. Boruń Jan bp [bezpartyjny]
2. Malinowski Edward PZPR
3. Szot Zdzisław bp
4. Bala Marian bp
5. Kopp Karol bp
6. Nabiałczyk Czesław bp
7. Bielak Edmund bp
8. Czajko Krystyna bp
9. Staszczak Zbigniew bp.
Komitet Rewolucyjny w wyżej wymienionym składzie załoga wybrała jednogłośnie, dając mu votum zaufania.
Oława, 28 listopada
Przemysław Borkowski, Marcin Poślad (opr.), Rada Rewolucyjna, „Karta” nr 22/1997.
Zwracamy się z prośbą, by w przyszłości wszelka wypracowana produkcja była podana do publicznej wiadomości pracowników. (Uwaga) dotychczas pracownik w naszym Zakładzie nie był powiadomiony o wykonaniu produkcji (tonażu), gdyż to było tajemnicą dla pracownika. (Taki przykład): gdy zwracaliśmy się, dlaczego tonaż większy, a zapłata za to mniejsza, Jednostki Kierownicze oświadczały: „jeśli ci za mało, to możesz się zwolnić”. Jest bardzo przykre, gdyż kierownictwo odnosiło się w ten sposób do pracownika. Jednak wierzymy w to, że pracownik winien być poinformowany, jaką ma wykonać produkcję i jakie ma za to otrzymać wynagrodzenie, co dotychczas nie było stosowane. Jednak wierzymy, że Komitet Rewolucyjny głębiej rozpatrzy te sprawy i bolączki naszych pracowników, by w przyszłości stworzyć zaufanie do naszych władz Zakładowych, którym by leżało dobro ludzi pracy. [...]
Na końcu prosimy, ażeby robotnik był tolerowany jako człowiek pracy, który swą pracę i życie odda dla Państwa Ludowego.
Oława, 3 grudnia
Przemysław Borkowski, Marcin Poślad (opr.), Rada Rewolucyjna, „Karta” nr 22/1997.
Rada Rewolucyjna węg[ierskiej] inteligencji złożyła Andropowi, ambasadorowi ZSRR, Hae De Tsiu – ChRL, Mennonowi, posłowi Indii i mnie protest przedstawicieli węg[ierskiej] inteligencji, naukowców, pisarzy, artystów i in[nych] następującej treście: „My węg[ierscy] intelektualiści, podobnie jak nasi wielcy poprzednicy, jesteśmy razem z naszymi bohaterami walk wolnościowych. Za nasze czyny, słowa przyjmujemy na siebie wszelką odpowiedzialność: więzienie, deportację i jeśli trzeba również i śmierć. Podnosimy nasz głos protestu i niech ustaną deportacje naszej młodzieży, naszych ludzi. Żądamy wypuszczenia na wolność tych, których już zabrano celem deportacji. Przyjmujemy na siebie te same oskarżenia, którymi się ich oskarża; my również walczymy o węgierską wolność i niezawisłość.
Jest niemożliwe, aby zdrowy rozsądek wydał rozkaz deportacji. Wolne, silne Węgry będą dobrym sąsiadem ZSRR, lecz okupowane i ujarzmione – nigdy. Nie chcemy powrotu starego porządku. Nie chcemy, nie znosimy kontrrewolucji. Będziemy mieli siłę dla obrony państwa robotników i chłopów. Z nimi i dla nich chcemy również żyć w przyszłości. Przekonani o naszej prawdzie, apelujemy do pisarzy, artystów i naukowców radzieckich i całego świata”. Rada prosi o przyjęcie prostetu do wiadomości i poczynienia kroków uznanych za słuszne.
Budapeszt, 24 grudnia
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Dzisiaj pierwszy dzień zjazdu partii. Po raz pierwszy uczestniczę w takim zgromadzeniu. Znam już sporo towarzyszy, zwłaszcza z centralnego szczebla. Rozpoznaję także niektórych delegatów z terenu, z województw, w których byłem na konferencjach przedzjazdowych. Ze sprawozdania komisji mandatowej wynika, że największą grupę delegatów stanowią robotnicy (na 1411 – 924). Można ich łatwo rozpoznać zarówno po twarzach, jak i ubiorze. Szczególnie wyróżniają się górnicy. W czarnych mundurach, wielu z nich błyska odznaczeniami. Najciekawsze są przerwy w obradach. Delegaci tłoczą się przy bufetach oraz przy ważnych towarzyszach i gdy napatoczy się fotoreporter, to natychmiast tworzą grupę i proszą, by zrobił im zdjęcie. Widać, że dla wielu z nich przyjazd do Warszawy i możliwość choćby otarcia się o wysoko postawionych towarzyszy jest wielkim przeżyciem. Przykro to powiedzieć, ale wrażliwy nos z łatwością wyczuje, że zużycie mydła na głowę delegata nie jest chyba wysokie.
Gomułkę powitano oklaskami, na stojąco. [...] Delegaci Warszawy siedzą w pierwszych rzędach parteru. Mogłem więc przyglądać się towarzyszom w prezydium. Ciekawe, co też oni sobie myślą, patrząc na nas. W czasie wygłaszania referatu przez Gomułkę siedzieli nieruchomo. Czasem tylko jeden lub drugi zerkał w jakieś papiery.
Warszawa, 10 marca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
W dniu 30 sierpnia robotnicy spółdzielni produkcyjnej w m[iejscowości] Charwatce zostali zaproszeni przez żołnierzy 2 b[atalionu] p[iechoty] zmot[oryzowanej] 17 pz do swego rejonu na żołnierski obiad. Z zaproszenia skorzystali i w zamian częstowali żołnierzy piwem. W czasie obiadu pozytywnie wyrażali się o Wojsku Polskim. Z tej okazji zrobiono wspólne zdjęcie, które zostanie przesłane do Z[espołu] P[lanowania] 2 Armii. Prosili oni [robotnicy], by zdjęcia nie umieszczać w prasie czeskiej, ponieważ spotkają ich represje. Powiedzieli, że ludzie prości lubią Polaków, ale „góra” zabrania im to okazywać. Byli zdziwieni, że Wojsko Polskie ma takie dobre wyżywienie.
1 września
Źródło: Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. 1498/69
17 grudnia o ósmej rano przychodzi do nas sprzątaczka, Irena Wrońska, i mówi, że z Wyposażenia idą stoczniowcy na Kadłubownię — w naszym kierunku, czyli na pochylnię „Wulkan”. Już mój kierownik wiedział, że idą i mówi: „Kto wyjdzie, będzie miał kłopoty”. A to był dobry człowiek, który w najtrudniejszych czasach bronił mnie jako fachowca.
Ja i dwaj moi koledzy założyliśmy watówki i dołączyliśmy do tych strajkujących. Poszliśmy pod bramę główną, pod budynek dyrekcji. Mogła być wtedy godzina 10.00. Dyrektor Tadeusz Cenkier prosił o powrót do pracy, obiecywał podwyżkę. Tego nikt nie nazywał jeszcze wtedy strajkiem, myśleliśmy raczej: protest, manifestacja. Pod budynkiem dyrekcji było nas kilka tysięcy, z czego część wyszła na miasto. Ta grupa poszła w kierunku placu Grunwaldzkiego, gdzie już czekały armatki wodne i milicja z tarczami. Część ludzi cofnęła się do stoczni, inni chcieli się dostać do portu. Milicja ich znów polała wodą na wysokości Wałów Chrobrego. Zlani, zbici wracali pod bramę stoczni. Pamiętam kobietę-spawacza z K-2, która szła z połamaną tarczą milicyjną i mówiła: „Biją naszych”.
Rozochocona milicja zaczęła zaciskać pierścień wokół stoczni. Wtedy to już rozpoczęła się walka. My kamieniami, milicja zaś rzucała granaty z gazami łzawiącymi. Na ulicy Dubois z budynków leciały szmatki, takie białe, jakby padał śnieg — ludzie rzucali nam, abyśmy mieli czym wytrzeć oczy. Te starcia z milicją trwały jakieś dwie godziny — od 11.00 do 13.00. Jakiś facet wpadł do sklepu mięsnego, wybił szybę. Stoczniowcy go złapali, wyrzucili stamtąd, powiedzieli, że jest ubowcem.
Jacyś młodzi przewrócili gazik, złapali karabiny, a starzy stoczniowcy wyrywali im je i gięli lufy, aby nie można było ich użyć.
Przede mną szło dwóch mężczyzn, chyba malarzy, rozmawiali. Jeden mówi: „Synu, w razie gdybym zginął, to ty zaopiekuj się matką”, a syn: „Tata, gdybym ja zginął, to ty się zaopiekuj żoną i dziećmi”.
Wróciłem na swój wydział, zostawiłem watówkę, założyłem płaszcz. Poszliśmy w kierunku placu Żołnierza. Nie jeździły tramwaje, autobusy, nie było żadnej komunikacji. Doszedłem do Komitetu Wojewódzkiego, w którym już byli ludzie. Z okien wyrzucali kiełbasę i inne dobra — wtedy niedostępne, papiery, dokumentację; budynek płonął. Zapaliły się firanki, papiery, ze środka wyrzucano palące się rzeczy.
Jakiś chłopak próbował robić zdjęcia — złapali aparat, wyrwali mu, rozbili o bruk. Nie wiadomo, kto to był. Widziałem też, jak obok, na placu Hołdu Pruskiego łodzią, która tam stała — dla dzieci do zabawy, próbowano taranować drzwi Komendy Wojewódzkiej. W środku było już dużo aresztowanych i ludzie chcieli wyrwać siedzących z cel. Milicja usiłowała się bronić, ale chłopakom udało się wrzucić do środka benzynę i budynek zaczął się palić. Szybko go jednak ugasili.
Obok mnie padł człowiek. Mówię do kolegi: „Edek, strzelają do nas”.
Szczecin, 17 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Kiedy 17 grudnia wracałem ze szkoły, zobaczyłem rozruchy — pali się, pali! Miałem wtedy 16 lat i byłem bardzo podekscytowany tym, co się dzieje. Szliśmy od strony parku Żeromskiego, w kierunku Komendy i Bramy Królewskiej. Ludzie skupili się przy domu partii. Tłum był niesamowity. Zimno było, mroźno. Strach tam było nawet podejść, bo — jak budynek już płonął — wylatywały z niego przeróżne, palące się rzeczy: telewizory, biurka.
Ludzie byli strasznie zdeterminowani. Ktoś krzyknął: „Uwaga, milicja nadjeżdża z prawej”. Ludzie przestali się bać i zaczęli rzucać kamieniami. Też wyrwałem z ziemi kostkę, bo jak wszyscy, to wszyscy. Działo się to pomiędzy domem partii, a budynkiem Komendy. Milicja zaczęła atakować od strony Komendy, ale ich przepędziliśmy. W tym momencie pokazały się wojskowe wozy bojowe, czołg. Ludzie jednak myśleli, że wojsko nie będzie strzelało.
Został tam wówczas rozjechany człowiek. Gdy dotarłem do tego miejsca, leżał przykryty zomowską tarczą. Wówczas taka nienawiść zapanowała w tłumie, że wszystko zaczęło przeć na tę Komendę. Było coraz ciemniej. Ludzie chwycili łódkę, przeznaczoną do zabawy dla dzieci, zaczęto ją wyrywać; ja też pomagałem. Ludzie próbowali nią taranować drzwi. Wszystko było otoczone, drzwi się zaczęły palić.
Od strony Odry nadjechały czołgi. Ludzie chwycili za kamienie. Pomyślałem wtedy, że moja mama martwi się, gdzie ja teraz jestem... Przyszło mi do głowy, aby gdzieś bokiem iść do domu. Ale to wszystko tak ciekawie się zaczęło rozwijać...
Pokazały się pierwsze strzały świetlne, jakby ktoś chciał oświetlić to wszystko z góry. Wydawało mi się, że przejechał tamtędy skot, który uderzył w palącą się łódkę. Potem leżał na boku, ludzie go podpalili.
Gdy rozległy się pierwsze strzały, tłum wpadł w panikę. Strzelano z Komendy. W odległości 3 metrów ode mnie ktoś leżał. Wtedy ktoś chwycił mnie za fraki: „Synu, uciekaj stąd, bo strzelają!”. Wszystko się rozpierzchło. Każdy chciał do domu, ja uciekałem w stronę Zamku. Zrobiło mi się ciepło, biegnąc potknąłem się o leżącego człowieka, odwróciłem się — nie wiem, czy żył, czy nie... Wstałem, pobiegłem 10–15 metrów, rozlało mi się takie ciepło po brzuchu. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje. Upadłem.
Poczułem, że nie mam lewej nogi. Ale dotykam — noga jest. Okazało się potem, że kula przeszła przez nerw mięśnia czworogłowego i noga była, ale ja jej nie czułem. Gdy zacząłem się czołgać, podbiegły do mnie trzy albo cztery osoby i pytają: „Co ci jest”. Mówię, że nie mogę wstać. Wzięli mnie na ręce i zaczęli uciekać. Wtedy już strzelano całymi seriami.
Szczecin, 17 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Trudno się zorientować, co tam się dzieje teraz – podobno strajk w stoczni trwa, próbuje się też otwierać porozbijane sklepy. Nasza telewizja i radio odezwały się na ten temat po dwóch dniach, gdy cały świat trąbił już o tym na wszelkie sposoby, prasa zaś nasza podała komunikat dopiero dziś. Nie negują, że był strajk i sprawa socjalna, kładą natomiast nacisk na „męty” i chuligaństwo. Przypominają, że zmiana cen jest podyktowana „koniecznością uzdrowienia gospodarki”, grożą represjami, a w ogóle, jak zwykle, informują minimalnie. Wczoraj w telewizji było trochę zdjęć, głównie popalonych autobusów.
Warszawa, 17 grudnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Następnego dnia, 18 grudnia, jak zwykle rano wsiadłem do tramwaju, pojechałem do stoczni. Przed bramą główną, przed budynkiem dyrekcji — stały czołgi. Stoczniowcy mówili: „My ich zaraz wyprawimy”. Wziąłem swoją watówkę, przyszedłem pod bramę. Stoczniowcy zaczęli lać pod gąsienice czołgów farbę, benzynę, a czołgi pomału, metr po metrze, się cofały.
W pewnym momencie — rozległy się strzały. Obok mnie padł młody chłopak, który coś tam mówił i zdążył jeszcze krzyknąć: „Chyba dostałem!”. Skoczyliśmy z kolegą Sacharczukiem i znaleźliśmy się za murem, poza linią strzału. Wtedy właśnie zabili Stefana Stawickiego, który przechodził obok budynku, później zabito młodego, 23-letniego chłopaka — Eugeniusza Błażewicza — stał przy pryzmie piasku, która służyła kuźni. Potem widziałem, jak nieśli na desce człowieka w porwanym kombinezonie — z nogawki spodni sterczały dwa piszczele, widać było roztrzaskane kolano. Rannych wnoszono do budynku przychodni stoczniowej i tam się nimi zaopiekowano. Za chwilę ucichły strzały i ruszyły karetki.
Byłem roztrzęsiony, zapłakany, w ogóle nie mogłem zrozumieć, jak można tak bezkarnie strzelać do spokojnych, bezbronnych ludzi.
Szczecin, 18 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Wróciliśmy pod stocznię, pod budynek dyrekcji. A tam jedni żądali, żeby wszystko zburzyć, drudzy — w tym i ja — aby zostać przy stoczni i zorganizować strajk okupacyjny. No i wygraliśmy, większość powiedziała, że wracamy do stoczni i organizujemy strajk.
Poszliśmy wszyscy na świetlicę główną, w tym nasza trójka z Szefostwa Technicznego i trójki wybrane z innych wydziałów, mogło tam być w sumie kilkaset osób. Byłem zdenerwowany. Głośno, publicznie zażądałem, żeby wszyscy ci, którzy należą do PZPR, opuścili świetlicę. Wtedy wstała większość — powiedzieli, że oni należą do partii, ale też są za tym, by przerwać to, co się dzieje.
Uzgodniliśmy, że strajkujemy, wybieramy Komitet Strajkowy i delegujemy przedstawicieli do rozmów. Padały propozycje nazwisk. Zaakceptowaliśmy Mietka Dopierałę, który był partyjny, i innych, ustaliliśmy, że oni będą rozmawiać i przekazywać informacje na świetlicę, a my szybko będziemy uzgadniać nasze postulaty.
Szczecin, 18 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Teraz przystąpię do sprawy najważniejszej i najtrudniejszej, to jest do ostatnich wydarzeń w Polsce. Mamy – przynajmniej ja mam – dotąd wiadomości fragmentaryczne i nie mam jeszcze jasnego obrazu sytuacji. Przypuszczam, że w ciągu najbliższych paru dni będziemy musieli swoje stanowisko sprecyzować, tym bardziej że muszę w najbliższych dniach zamknąć podwójny zeszyt „Kultury”, tj. styczeń-luty. […] Niezależnie od tego wydaje mi się konieczne przystąpienie do akcji o charakterze raczej propagandowym, która miałaby na celu danie krajowi poczucie, że nie jest całkowicie izolowany. Widziałbym tu następujące akcje:
1.Zarządzenie we wszystkich polskich kościołach na Zachodzie nabożeństw żałobnych za ofiary ostatnich wypadków, połączone z odpowiednimi kazaniami, w których byłby położony nacisk na problematykę socjalną i robotniczą. […]
2.Wydaje mi się celowym, by jak najszybciej stworzyć fundusz pomocy dla wdów i sierot. Żeby znowu odebrać temu charakter polityczny, sądzę, że powinien to zorganizować Kongres Polonii Amerykańskiej […]. Nie idzie tutaj o wysokość sumy, jaką się tą drogą zbierze – choć w Polsce każde 1000 dolarów ma inną wartość niż na Zachodzie, ale znowu najważniejsze jest stworzenie wrażenia u tych ludzi, że ktoś o nich myśli i chce się nimi opiekować.
Paryż, 18 grudnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Następnego dnia patrzę przez okno, wychodzi dużo ludzi ze stoczni, są ubrani w cywilne ciuchy. Przychodzimy na bramę, a tam stoi chyba ze 20 stoczniowców ze Stoczni Remontowej „Gryfia”. Krzyczą: „Skurwysyny, sprzedaliście nas, zapierdolimy was”. A my mówimy, że nie sprzedaliśmy ich, tylko niczego nie załatwiliśmy.
Nad stocznią latał helikopter i zrzucał ulotki. Przez głośniki podawali: „Każdy, kto złapie taką ulotkę, jest wolny i może iść do domu. Partia gwarantuje mu swobodne, bezpieczne przejście i nie będzie wyciągać żadnych konsekwencji”. Niektórzy stoczniowcy łapali te ulotki.
Przychodzili do nas z wydziałów i meldowali, że zostało tylko parę osób, że wszyscy już opuścili stocznię. Więc mówię, że trzeba powiedzieć, iż przerywamy strajk na okres świąt. Inaczej nie można tego załatwić, nie ma co robić z siebie bohaterów. Podali mi mikrofon i ogłosiłem: „Stoczniowcy, przerywamy strajk na okres świąt”. No i przerwaliśmy.
Szczecin, 22 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Na tych licznych zakrętach historii partia pozbywała się nie tylko kolejnych przywódców, ale utraciła wszelki kredyt zaufania w szeregach własnego aktywu. Monologu partii nikt już dziś nie słucha. Dialog wymaga dopuszczenia do głosu autentycznej opinii publicznej.
Polscy robotnicy a wraz z nimi całe społeczeństwo wyniosło z ostatnich doświadczeń poczucie dumy i własnej siły. Przekonało się, że istnieją formy oporu, które bez uciekania się do gwałtu mogą okazać się skuteczne i zmusić dyktaturę do ustępstw i kompromisów. Od tej chwili kierownictwo partii będzie musiało w nieporównanie większym stopniu liczyć się z wolą i postulatami społeczeństwa. Chyba, że zechce znowu powtórzyć te same błędy, których ofiarą padły obie poprzednie ekipy rządzące. Chyba, że znowu w niepamięć pójdą lekcje roku 1956 i 1970.
Monachium, 29 grudnia
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
Po świętach przychodzimy do pracy, ale praca się nie klei. Na wydziałach odbywają się masówki. 19 stycznia odbył się wiec w rurowni. Nowy I sekretarz KW Eugeniusz Ołubek wydał rozporządzenie zakładowemu sekretarzowi partii, żeby ustawić trybunę z hasłem popierającym władzę. Przyjechała telewizja, zrobili zdjęcia, spreparowali.
Widzimy w gazecie zdjęcie z hasłem: „Czynem produkcyjnym popieramy nowe kierownictwo partii i rządu”. Czytamy, że w rurowni, która daje pracę dla innych wydziałów, podjęli zobowiązanie, że będą pracować w niedzielę... Chwytam tę gazetę i zrywam się, zamiast pójść na „Wulkan”, zasuwam na „Arsenał”, gdzie mieści się rurownia. Tam pełno ludzi z różnych wydziałów. Jeden krzyczy: „To ty byłeś, skurwysynu, wczoraj w telewizji”. A ten: „Nie, ja nie byłem, byłem w domu na chorobowym”. „Ja cię widziałem, byłeś.” Na to Bogdan Gołaszewski: „Prasę, telewizję, radio — spalić! Dość tej propagandy!”. I oczywiście ruszyli wszyscy pod bramę główną, ja z przodu. Ale brama była zamknięta...
Przy bramie był kiosk. Wszedłem na niego, dali mi tubę, żeby było głośniej i wtedy powiedziałem: „Co, chcecie iść spalić prasę, telewizję? Za czyje pieniądze to będzie odbudowane? Proponuję ogłosić strajk okupacyjny”. Wszyscy zaczęli mi bić brawo.
Poszedłem na świetlicę główną, usiadłem tam i myślę sobie: „Kurwa mać, niech teraz przyjedzie bezpieka, już oni mi dadzą strajk okupacyjny, będę oglądał to wszystko z celi”. Ludzie pomału zaczęli się schodzić, wtedy pomyślałem: „No, teraz już coś będzie się działo”. Złożyłem propozycję: „Słuchajcie, to nie przelewki, trójki proszę podnieść do piątek wydziałowych. I każdy przewodniczący wydziału będzie w Komitecie Strajkowym”. Pomyślałem, że jak mają mnie zamknąć, to tych 38 ludzi zamkną razem ze mną. „Ale żadnych partyjnych ma nie być, sami bezpartyjni.” No i tak zmontowaliśmy ten Komitet Strajkowy. Tłumaczyłem, dlaczego partyjni nie mogą być — pierwszy strajk zorganizowała partia.
Przychodzą do mnie i mówią:
— Mamy tu jednego człowieka, który pracował jako spawacz, ale on ukończył zaocznie studia, Lucjan Adamczuk, fajny gość, pracowaliśmy razem, może jego będziesz chciał, będzie mógł coś napisać.
— Powiedziałem, że żadnych partyjnych ma nie być.
Adamczuk przychodzi, patrzę na niego, chłop normalny — on w czasie strajków był takim stoczniowym socjologiem. Mówię:
— Ale ty jesteś partyjny.
— No, jestem, chcę coś w tej partii zrobić, ale ciężko jest.
— Lucek, a gdybym ja do partii wstąpił i ją tak od środka rozpierdolił?
— Nie, nie, Edmund, nie łam sobie życiorysu, nic nie załatwisz, a życiorys sobie zababrzesz. Nie byłeś w żadnej organizacji, bądź sobą.
W końcu wyraziłem zgodę, aby był doradcą Komitetu Strajkowego.
Adamczuk napisał list do Gierka. List ten został przesłany przez milicyjne teleksy.
Podczas strajku dzwonią księża, chcą dopomóc, a ja mówię: „Nie potrzebujemy nikogo, sami damy sobie radę”. Były listy od jakichś inteligentów, ale powiedziałem, że inteligenci też są nam niepotrzebni. Zerwałem z Kościołem, z inteligencją i z partią. Czekaliśmy, aż przyjedzie Gierek.
Szczecin, 19–23 stycznia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Początkowo w całej stoczni zostało nas może 2 tysiące z 11 tysięcy stoczniowców. Jednak w sobotę rano, 23 stycznia, było nas już znacznie więcej, mimo że stocznia została natychmiast obstawiona, a dyrektor Skrobot jeździł ulicą z gigantofonami i wyzywał Bałukę od kryminalistów. Były także ulotki, aby opuścić stocznię.
Podczas grudniowego strajku stołówki wydawały posiłki, w styczniu byliśmy głodni i obstawieni milicją. No, ale tę sobotę jakoś przetrzymaliśmy. W niedzielę z samolotu lecą ulotki: „Stoczniowcu, czy nie chciałbyś zjeść obiadu z rodziną?”.
W 1968 roku pocięto w stoczni takie ciężkie kable okrętowe — na studentów i one potem leżały na złomowisku. Teraz przydały się do obrony stoczni. Biorę swój kabel, idę pod płot — z jednej strony my pilnujemy stoczni, aby się nikt nie przedostał, a z drugiej strony stoi milicja. Wszyscy ludzie ze stoczni wyszli z jakichś zakamarków i okazało się, że nas może być z 7 tysięcy. A milicjantom powiedziano, że stocznię opanowała garstka ludzi... No i milicja zaczęła się bać...
Jeszcze z drugiej strony przychodzą kobiety i za milicją tworzą szpaler, mówią, że muszą dać mężom jeść. Jedna z nich odważyła się, przyłożyła facetowi w łeb torbą i kobiety ruszyły na płot. Milicja chciała je odciągnąć, a my: „Spróbujcie tylko przestąpić tor!”. W końcu te kobiety runęły do płotu. To nie były nasze żony, ale mówiły, że ich mężowie są dalej, w związku z tym przekazują jedzenie. Dowiedzieliśmy się wtedy, że stanęły pociągi, autobusy, że cały Szczecin stoi. Poczuliśmy się mocniejsi.
Szczecin, 23–24 stycznia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
24 stycznia jest telefon z dyrekcji, że przyjechał wicepremier Franciszek Szlachcic, jest tutaj i chce ze mną rozmawiać. „Proszę bardzo.” Specjalna brygada poszła na bramę i go przyprowadzili. Szlachcic mówi, że Edward Gierek jest w Szczecinie. Ja na to:
— Dlaczego nie zadzwoniliście wcześniej?
— Towarzysz Gierek sam wyjaśni, dlaczego nie można ogłaszać.
— Teraz, to my nie jesteśmy przygotowani, jeszcze postulatów nie mamy, nie? On musi poczekać — mówię.
Pytam się: „Panowie, kiedy będą postulaty?”. Odpowiadają, że trzy–cztery godziny to musi potrwać. To ja do Szlachcica:
— Musi Edward Gierek poczekać trzy–cztery godziny.
— To Gierek będzie czekał cztery godziny?
— To nie nasza wina — mówię.
— To niemożliwe, Edward Gierek musi być zaraz w stoczni.
— Nie możemy inaczej zrobić.
Naraz wpada jedna babka i woła: „Panowie, Gierek jest na świetlicy głównej”. Lecimy. A tu się pcha masę różnych ludzi. Mówię do Adama Ulfika: „Zatrzymaj wszystkich, mają tylko przyjść z Komitetu Strajkowego i ci, co przyjechali z Gierkiem”. Ale i tak napchało się dużo ludzi, nie mogli ich wygonić. Widzę dyrektora naczelnego Cenkiera. Dyrektor mówi: „Panie Bałuka, pierwszy sekretarz partii Edward Gierek”, ja wyciągam rękę i przedstawiam się, jąkając, chociaż nigdy się nie jąkałem: „BBBBBałuka”. To z przejęcia i z zaskoczenia, bo ja tam się go nie bałem.
Wcześniej Gierek pojawił się nagle przed bramą stoczni. Ci, którzy jej pilnowali, wiedzieli z radiowęzła, że ma przyjechać Edward Gierek. I naraz z taksówek wysiadają ludzie... Gierek podszedł pod bramę i mówi: „Jestem I sekretarz partii Edward Gierek, czy mnie wpuścicie?”. Potem szedł taką dróżką i wołał: „Chodźcie ze mną”. No i ci przy bramie idą, no bo jak — być w stoczni i nie widzieć I sekretarza?
Spotkanie trwało dziewięć godzin. Edward Gierek zgodził się na większość postulatów, ale na ten dotyczący cen — nie.
Szczecin, 24 stycznia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Towarzysze! Wczoraj, kiedy mi powiedziano o tym, że zakład stanął, byłem z towarzyszem [premierem Piotrem] Jaroszewiczem bardzo zmartwiony tym faktem. A zmartwiony byłem z tego powodu, że w chwili, kiedy na nas nałożony został tak trudny obowiązek, obowiązek wyciągnięcia kraju z ogromnego zaniedbania, z sytuacji kryzysowej, że ten postój, on, stanowił i stanowi dla nas — rozumiecie — rzecz, no, niesłychanie trudną. Rzecz, która nam nie pomaga, która — jak to się mówi — zamiast nam, nas jakoś mobilizować i zamiast zmusić nas do szybszego działania w podejmowaniu decyzji zmierzających do poprawy sytuacji gospodarczej kraju, ta rzecz, ten postój — powiadam — w znacznym stopniu nam to wszystko utrudnił. [...]
Widzicie, sytuacja, jaka wytworzyła się i tutaj na stoczni, i w Szczecinie, i w wielu innych miastach naszego kraju, ona narastała na przestrzeni dłuższego okresu czasu. Ona narastała między innymi dlatego, że [...] złożyły się na to przyczyny i subiektywne, takie, które zależały od ludzi, i złożyły się również na to przyczyny obiektywne. [...]
Ja muszę powiedzieć, jaka jest sytuacja gospodarcza naszego kraju. Otóż, czy chcecie uwierzyć, czy nie chcecie uwierzyć, to już jest wasza sprawa, prosiłbym was, żebyście jednak uwierzyli... My nie mamy żadnych rezerw, które pozwoliłyby nam dokonać jakiegokolwiek manewru pozwalającego na szybszy wzrost stopy życiowej, od tego — powiedzmy — co się robi obecnie. Naprawdę nie, naprawdę nie mamy. Myśmy wjechali w uliczkę, w której nie można nawrócić tego pojazdu tak gwałtownie, jakby się chciało. Myśmy dali 8,4 miliardów złotych, a nie 7 [miliardów], jak się pierwotnie zakładało, na te wyrównania w związku z podwyżką cen. [...]
A, towarzysze, mnie chyba nie możecie posądzić o złą wolę. Ja jestem tak samo jak wy robotnikiem. Ja osiemnaście lat pracowałem na kopalni, na dole, i — wiecie — mnie nie trzeba uczyć rozumienia problemów klasy robotniczej. Moi wszyscy krewni pracują na kopalniach śląskich. Wszyscy! Ja nie mam — wiecie — krewnych ministrów czy innych tam, prawda. Wszyscy na kopalniach robią. [...]
Ja chcę wam powiedzieć, że kiedy nas zaproponowano na funkcje, które piastujemy — mnie i towarzysza Piotra Jaroszewicza — to, wierzcie, myśmy się bronili. [...] No — wyobraźcie sobie — gdybyśmy my, w okresie trudnym dla naszego kraju, odmówili... Stałaby się rzecz straszna! Kraj, towarzysze, spłynąłby krwią. Krwią by spłynął! On i tak spłynął krwią! I my, towarzysze, chylimy czoła przed tymi, którzy zginęli, ale równocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, co by się stało, gdybyśmy nie przyjęli tych funkcji, do których nas — towarzysze, powiem uczciwie — no, w pewnym sensie zmuszono. Co by się stało z naszym krajem? Jakie rezultaty byłyby tego wszystkiego? No, była jeszcze inna alternatywa. Można było nie przyjąć. I można było — powiedzmy — [...] nie przyjąć tych propozycji. I można było — powiedzmy — kontynuować to, co było — powiedzmy — robione. Tylko do czego by to wszystko doprowadziło? [...]
I, towarzysze, wy, czy chcecie, czy nie chcecie, wy pomagacie, pomagacie tym, którzy doprowadzili ten kraj do tego, czym on jest. Ja wam naprawdę uczciwie mówię, ja nie mam... Powiadam, jutro mogę odejść. Jutro mogę odejść. Ale zrozumcie, jaka jest sytuacja. Dlatego, jeśli towarzysze, wy naprawdę nam wierzycie — a my nie mamy powodów, żeby sądzić inaczej — to wy musicie nam zaufać. Wy musicie nam uwierzyć! Że my nie mamy — i jako Polacy, i jako komuniści! — innego celu w życiu, jak tylko ten, żeby lepiej służyć naszej ojczyźnie, lepiej służyć sprawie naszego narodu, lepiej służyć sprawie socjalizmu.
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Szanowni towarzysze! Chciałbym wam podać kilka szczegółów, ale bardzo ważnych szczegółów, o których powinniście wiedzieć, dotyczących naszej sytuacji gospodarczej. [...]
Ja nie chcę robić z tego tajemnicy, ale myśmy musieli pożyczyć smalec, z Czechosłowacji. Bo gdybyśmy go nie pożyczyli, to byśmy musieli wywołać na rynku kryzys w zaopatrzeniu w smalec. Bo nie mamy dolarów, w rezerwie, aby ten smalec kupić. Myśmy dostali ze Związku Radzieckiego — ponad to, co nam dostarcza w planie na
71 rok — 12 tysięcy ton słodkiego oleju roślinnego. Dla produkcji margaryny. I gdybyśmy tego nie dostali, to by był kryzys zaopatrzenia kraju w margarynę. Bo znowu dolarów na kupno tych tłuszczów, niezbędnych do produkcji margaryny, my byśmy nie mieli. I nie kupilibyśmy.
Podobnie jest ze sprawą mięsa. Zamiarem poprzedniego kierownictwa było znaczne zmniejszenie spożycia mięsa w roku 71 — w stosunku do roku 70. Aby sprzedać ludności tyle mięsa, ileśmy sprzedali w roku 70, to znaczy w 71, my musimy kupić ponad 60 tysięcy ton mięsa. Za co? Robimy ogromny wysiłek eksportowy, dodatkowej produkcji eksportowej, aby pokryć ten wydatek.
Ale przecież nie na tym się kończy lista towarów, które musimy kupić, aby utrzymać zaopatrzenie rynku, w jakim takim stanie. Nie niżej niż w 70 roku. Jak wiecie, przecież, ograniczono zakup kakao. A kakao to nie jest produkt ludzi bogatych, spożywany przez ludzi bogatych. Bo każdy emeryt i każdy dziadek swojemu wnukowi chce kupić cukierka czy czekoladę. A tego by na rynku nie było. Bo już w ostatnich miesiącach roku 70 — jak wiecie zresztą — na tym odcinku były trudności. I tego towaru zabrakło. [...]
A teraz chciałbym powiedzieć o tym, że wy jesteście na zachodniej granicy naszego państwa. I cokolwiek robicie, cokolwiek robicie, wy musicie stale o tym pamiętać. Na was w szczególny sposób patrzy świat, Polska, patrzą nasi przyjaciele z trwogą. A nasi wrogowie z radością i zacierają ręce. Że właśnie na Ziemiach Odzyskanych, właśnie w Szczecinie, my mamy nieporozumienia i określone trudności. [...]
Nie wiem, czy wiecie o tym, jak wiele oni się rozpisują na ten temat, jak to jest im na rękę. I z tego wielkiego, narodowego i patriotycznego punktu widzenia, my mamy prawo zwrócić się do was o ocenę, czy my dalej możemy tak postępować. Jaki to ma wyraz? I jakie to przyniesie nam korzyści? (puknięcie w pulpit) Był u nas niedawno z wizytą, nie nasz przyjaciel, przywódca skrajnych, reakcyjnych sił w Niemieckiej Republice Federalnej — Barzel. Barzel, który pochodzi z Warmii [...]. I kiedy prowadził ze mną rozmowę, to parę razy wbijał mi w tej rozmowie szpilę o Szczecinie. Parę razy. Parę razy mi przypominał, że my mamy trudności na Ziemiach Odzyskanych. My musimy się, towarzysze, dogadać. [...]
I wreszcie, chcę wam powiedzieć jeszcze jedną sprawę. Nie chciałem jej podnosić, ale w tej sytuacji ostrej, napiętej, ja widzę to po tych wypowiedziach towarzyszy, niektórych zwischenrufach. Wy musicie o tym wiedzieć. W [...] 56 roku, kiedy do władzy dochodził towarzysz Gomułka, i jego ekipa, w partii, myśmy tylko w roku 57 i... do 60 włącznie — zaciągnęliśmy około 600 milionów dolarów amerykańskich kredytów na zakup żywności, zboża, tłuszczów, łoju dla produkcji mydła i innych towarów spożywczych, w tym i tytoniu, bawełny. Spłata tych kredytów przypadła właśnie na rok 70, a w szczególności najwyższe wzniesienie spłat kredytów jest w 71, 72, i później troszkę lekko spada. 600 milionów dolarów służyło wtedy tej polityce. A my dzisiaj musimy te pieniądze płacić (mówca uderza pięścią w pulpit) i nie możemy powiedzieć (uderza pięścią w pulpit), że my nie będziemy płacić! [...]
Nie możemy iść i kłaniać się w pas kapitalistom, żeby nam odroczyli spłaty. Bo i wy się na to nie zgodzicie, żeby wasz rząd (uderza pięścią w pulpit) szedł i kłaniał się rządowi Ameryki, aby mu sprolongował kredyty. To jest niemożliwe. Boby oni nas postawili na kolana. [...]
I wreszcie sprawa ostatnia. Nie miejcie do nas pretensji, jeśli rząd będzie prowadził zdecydowaną politykę, że na ulicach (mówca puka w pulpit) naszych miast musi być porządek. (oklaski) Nie miejcie do nas pretensji i podtrzymajcie nas, jeśli my się ostro zabierzemy za tych, którzy nie chcą, ani (puka w pulpit) uczyć się (puka w pulpit), ani pracować (puka w pulpit), a mają po dwadzieścia lat. (burzliwe oklaski)
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Nie będziemy już liczyć ilość trupów, bo to jest trudne do policzenia, ile tam z ulicy zwieźli. [...]
Co było powiedziane, że się tym ludziom wypłaca odszkodowania. Owszem, wypłaca się, ale... Ot, no nie wiem, czy to jest sprawdzone, ale oczywiście są takie pogłoski. No nawet mam znajomego, który takie coś otrzymał. Nie wierzyłbym może, gdybym naprawdę tego człowieka nie znał. No, ale znałem go — który mi oświadczył, że zginął brat. No, miał tam dostać jakieś odszkodowanie, ale z tym, pod jednym warunkiem, że jeżeli podpisze zobowiązanie, że brat nie został zabity, ale zmarł tam na atak serca czy na wątrobę, czy na coś innego. Pod tym warunkiem miał dostać to odszkodowanie. Tak on mi oświadczył... (oklaski) [...]
Druga sprawa, że trupów się chowało w nocy, że były określone cztery osoby z rodziny na pogrzebie o 22.00, o 24.00, czy o pierwszej w nocy i jak tam wypadło. Też jest prawdą na pewno, bo tak się robiło. No, oczywiście towarzysz Gierek o tym wiedzieć nie mógł. I na pewno by się nie dowiedział, gdyby właśnie może nie ten nasz strajk. [...] (oklaski)
Chciałbym jeszcze powiedzieć o innych metodach. [...] Łapie się stoczniowców jak szczury. Łapie się po cichu, zza węgła, zza drzewa. Już kilku zostało tak dotkliwie pobitych. [...] Był u nas taki wypadek, że pobito człowieka. Naprawdę, no siny, zielony na plecach od pałek. Za to tylko, że chciał spisać numerek milicjanta, który go legitymował. Nie, nieprawnie, bo oni jechali z pracy. Kiedy tylko zobaczył przepustkę stoczniową, no to już uczniów wziął jako bandytów.
Bandyci jesteśmy! Nawet się dzisiaj pytałem takiego jednego milicjanta, który powiedział: „No, myśmy przyjechali tutaj, bo tutaj bandytyzm się rozwija”. Panowie, jaki u nas bandytyzm? „Staliśmy” pięć dni, ochranialiśmy zakład, jak własne dziecko. „Staliśmy” teraz dwa dni, też jest w porządku wszystko. [...]
Jak jestem przy milicji, to chciałbym nawiązać do towarzysza generała [Wojciecha Jaruzelskiego]. Widzę, że nosi zielony mundur, bardzo ładny. I dlatego się pytam: jak płatni ludzie — naprawdę ci, którzy nam po prostu zhańbili ten mundur, bo na pewno można to było załatwić inaczej — mogą się też podszywać pod mundur zielony? No ja nie wiem. Będąc tym żołnierzem, to bym takie... A niestety, było tak. Było tak, że milicja przebierała się w mundury wojskowe, aby sprowokować, żeby w przyszłości, gdy kiedyś będzie musiało wojsko stanąć w obronie... Choć wojsko do nas nie strzelało, na pewno. Tego nikt nie zaprzeczy, bo wojsko do nas nie strzelało. (oklaski) Strzelali tylko... Strzelali tylko ci, którym się nie podobały nasze twarze, oczywiście. Przecież ich działalność jest w Szczecinie znana. [...] Dla kogo jest faktycznie milicja? Czy do bicia uczciwych ludzi, czy do szantażowania? [...]
Mówiono, że strzelano tylko do tych, którzy napadli na więzienie i na Komendę Wojewódzką. Nieprawda! [...] Strzelano na postrach. No, oczywiście, ludzie się zbliżali coraz bliżej tego. No, tam próby były nawet podpalania tych skotów czy czołgów, wszystko, ale niestety. Drudzy się znaleźli tacy, że nie chcieli sprowokować, kufajkami gasili. [...] Ale nie było konfliktów. Później poszła seria jedna w powietrze, druga w powietrze. I ostatecznie z tego powietrza zginęły dwie osoby i dwie zostały ranione. U nas na zakładzie.
Przecież nie występowaliśmy na ulicy, a po prostu pod budynkiem administracyjnym, gdzie domagaliśmy się postulatów u swego dyrektora. Przecież do tego mieliśmy chyba prawo? Gdzie, do kogo mieliśmy iść? Przecież nikogo nie było! Milicja z ulicy nas porozpędzała. Po co było palić samochody czy inne rzeczy? Przecież można..., miała być zwykła demonstracja! Mieliśmy podejść pod KW i poprosić towarzysza Walaszka o wyjaśnienie. [...] Przecież czyby ktoś go ruszył? Przecież tu mamy cały rząd. A my jesteśmy przestępcami! Więc przecież chyba widzimy, że nikt nikogo nie rusza. [...]
I niech się tu niektórzy nie obrażą na mnie, że tak ostro tu wystąpiłem. Niestety, no ja inaczej nie umiem tego określić. Bo jeżeli bym chciał znowu „owijać w bawełnę”, no to by z tego, z naszej szczerej rozmowy by nic nie wynikło. Absolutnie nic!
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Moim zdaniem tyle ludzi młodych zginęło. I zginęło tyle ludzi młodych, którzy zostali, zostali postrzeleni — nie z przodu, tylko z tyłu, w plecy, w głowę. [...] Są na to dowody! I przecież tak jak ja bym — mam teraz córkę 2,5 roku — ja będę ją wychowywał przez dwadzieścia lat i ktoś mi zabije — no to przecież ja się muszę jakoś, w jakiś sposób zemścić. [...] To nie są takie błahe sprawy. Zginęło tyle ludzi. Fakt, żeśmy dostali bardzo nikłe informacje, co do osób zaginionych, nie? Bo na pewno zginęło więcej. Ja się dowiedziałem, byłem, jestem świadkiem naocznym, bo byłem w czwartek, w pierwszy dzień strajku na pogotowiu o godzinie dwunastej. Lekarz dyżurny mi powiedział, że jest, zginęło około trzydziestu ludzi. [...] Ci ludzie, którzy zginęli na ulicach, zostali zapakowani w worki nylonowe i pochowani jak bydło. I to jest prawdą! I nikt tego nie zmieni! (gromkie oklaski)
Bo ludzie... Przepraszam. Ludzie są wścibscy i sprawdzą cmentarze, sprawdzą wszystko, obliczą. Ludzie nie popuszczą tego oczywiście, nie? I powinni właśnie się znaleźć. I powinien to, moim zdaniem, towarzysz Edward Gierek objąć to w swoje ręce... i załatwić z tymi ludźmi, iż właśnie poszukać tych winnych, którzy do tego dopuścili. Moim zdaniem — fakt, że jest towarzysz Walaszek winny, że tak, że dosłownie opuścił Komitet Wojewódzki, bo na pewno by do tego nie doszło. Ale są winni też inni ludzie, którzy powinni za to ponieść najsurowsze kary.
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Strzelanie, które tak boli zebranych tu towarzyszy i kolegów, było tragedią, tragedią straszną, którą wszyscy przeżywamy. Nie chciałbym tu mówić o decyzjach, zapadłych w tej strasznej sprawie, ale wszyscy uznajemy, że była to tragedia. Jedno chcę powiedzieć, że właśnie władze w Szczecinie, a właśnie i wojsko, wszystko, dowódcy wojskowi, wszystko robili, aby tych ofiar było jak najmniej. Mnie w czasie tej tragedii meldowano, że — ponieważ pracowałem w ministerstwie spraw wewnętrznych, byłem wiceministrem, było mi wiadome, albo przynajmniej był mi wiadomy przebieg wydarzeń na Wybrzeżu — meldowano mi, że największa ilość zginęła przy szturmowaniu więzienia. Towarzysze! Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek będzie szturmował więzienie, będziemy bronić. Więźniów nie pozwolimy wypuścić, kryminalistów i innych. Tak mnie meldowano. I tam najwięcej zginęło.
Dziś dowiedziałem się, że zginęli też przed stocznią. To jest rzeczywiście tragedia. Władzy i urzędów, jeśli będą atakowane, a tym bardziej, będziemy bronić. Chciałbym jedno powiedzieć, że tu — tak jak mnie informowano — władze wojskowe, władze państwowe, starały się maksymalnie działać ostrożnie. Choć to się nie udało i zaistniała straszna tragedia, którą wszyscy żałujemy, i z której wyciągniemy wnioski.
Zapadła też wówczas, przez poprzednie i najwyższe kierownictwo partyjne, decyzja, aby pochować tych, którzy zginęli, ale przy obecności rodzin. Oczywiście w sposób niegłośny, ponieważ wówczas bano się demonstracji. I to była podstawowa przyczyna, że chowano niegłośno, ale była decyzja, żeby były przy tym rodziny. Jeśli stało się inaczej, z profanacją, z tego muszą być wnioski wyciągnięte. Z tym zgodzić się nie można. I uważam, że te sprawy, o których tu koledzy mówili, muszą być wyjaśnione. I postaram się wyjaśnić. [...]
Jeśli są jakieś jeszcze inne sprawy, proszę zgłaszać do dyrektora, czy do Rady Zakładowej, którzy przekażą mnie, czy przez władze wojewódzkie do Warszawy. [...] Wszystkie sprawy nadużycia władzy, jakie tu miały miejsce, będą zbadane przez ministerstwo spraw wewnętrznych, przez prokuratora. I o wszystkich sprawach powiemy. Wszystko będzie wyjaśnione sprawiedliwie. Możemy to zagwarantować.
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Przede wszystkim — sprawa decyzji użycia wojska. To sprawa, rozumiecie, decyzji najwyższego rzędu, najwyższego politycznego szczebla, i — jeszcze raz podkreślając, że prawdopodobnie nie potrafilibyśmy dzisiaj wszystkich szczegółów tej sprawy wyjaśnić — ale taka decyzja na tym najwyższym szczeblu zapadła.
Można postawić pytanie: a dlaczego taka decyzja była wykonywana? Czy wy chcecie mieć wojsko — towarzysze, robotnicy i przyjaciele — które będzie ustawiało władzę, które będzie zmieniało władzę, tak jak w Południowej Ameryce czy w Afryce? Rządy pułkowników i generałów? Którym się nie będzie podobała taka czy inna decyzja ich kierownictwa, legalnie wybranego — i będzie tą władzę zmiatało? Nie! Nasz żołnierz będzie każdej ludowej władzy bronić! Razem z wami będzie bronić! I partii będzie bronić! [...]
A jednocześnie chyba również powinniście obiektywnie przyznać, że nie wszystko to, co się działo na ulicach Szczecina, było godne pochwały, było godne aprobaty. To co się działo na ulicach Szczecina, to co narosło, to co się przylepiło do waszego słusznego niezadowolenia z istniejącej sytuacji, niezadowolenia z decyzji, które zostały podjęte. To co się przylepiło — było rzeczą złą! Było rzeczą często przestępczą! Przecież na waszych oczach paliły się budynki, ciężką pracą budowane! Na waszych oczach paliły się sklepy! Grabież była wykonywana! I dlatego musicie zrozumieć, że w takiej sytuacji, [...] kiedy narasta, rozpłomienia się masę tego rodzaju wypadków — jak to się mówi: „Pan Bóg kule nosi”. To są rzeczy straszne! To są potem rzeczy nieobliczalne! To są potem rzeczy, nad którymi się już nie panuje! [...]
A jednocześnie — weźcie pod uwagę — było tam wewnątrz budynku [Komitetu Wojewódzkiego] 150 żołnierzy. Było na zewnątrz budynku jeszcze więcej żołnierzy, transportery opancerzone, byli milicjanci. Nikt nie otworzył ognia! A przecież pełne prawo było — konstytucyjne. Mówimy tutaj o konstytucji, o prawie, o przestępstwie — ukarać przestępców, którzy strzelali. Nie strzelali! Nie strzelali! Jeśli ktoś by do was, w nocy, do domu by wtargnął przez okno, i próbował grabić — no nie macie broni, ale macie prawdopodobnie jakieś ciężkie urządzenie w domu. Każdy z nas ma! Biłby! Nie patrzył, czy zabije, nie zabije! A żołnierz nie strzelał! Milicjant nie strzelał!
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Załoga Przędzalni Odpadkowej w zakładach nadal nie podjęła pracy. Na oddziale tym przebywa cały stan zmiany pierwszej oraz część osób ze zmian drugiej i trzeciej — ogółem ok[oło] 300 osób. Robotnicy podtrzymują w dalszym ciągu swe żądania 20 proc. podwyżki uposażeń oraz załatwienia szeregu spraw natury socjalno-bytowej. Do strajkujących przychodzą ludzie z innych oddziałów zakładu, którzy przenoszą następnie informacje o sytuacji panującej w Przędzalni Odpadkowej — do robotników na poszczególnych oddziałach.
Wszyscy pracownicy ZPB im. Marchlewskiego zorientowani są w sytuacji. Zaobserwowano dyskusje w kilkuosobowych grupkach robotników z różnych wydziałów, które prowadzone są na dziedzińcu zakładu. Wśród strajkujących wyrażane jest zdanie, że „skoro stoczniowcy otrzymali podwyżkę, to i oni również ją dostaną”. Próby nawiązania dialogu z robotnikami przez przedstawicieli Dyrekcji i aktywu zakładowego kwitowane są gwizdami. [...] Dyrekcja zakładów stoi na stanowisku uwzględnienia jedynie niektórych z żądań natury socjalnej.
Łódź, 11 lutego
Strajki łódzkie w lutym 1971. Geneza, przebieg i reakcje wladz, wybór, wstęp i opracowanie Ewa Mianowska, Krzysztof Tylski, Warszawa–Łódź 2008.
Została przerwana praca przez około 100 osób z pierwszej zmiany na Oddziale Ciągów i Oddziale Pras. Przerwa rozpoczęła się od tego, że 5 kobiet wkrótce po przyjściu do pracy ok[oło] godz[iny] 8.00 udało się do dyrekcji z żądaniem podwyżki płac o około 300-400 zł miesięcznie. Na skutek opuszczenia stanowisk pracy przez wspomniane kobiety nastąpiła przerwa w produkcji dwu całych wymienionych oddziałów, która trwała do godz[iny] 13.00.
Łódź, 11 lutego
Strajki łódzkie w lutym 1971. Geneza, przebieg i reakcje wladz, wybór, wstęp i opracowanie Ewa Mianowska, Krzysztof Tylski, Warszawa–Łódź 2008.
Od godziny 21.00 dnia 12 do godz[iny] 13.00 dnia 13 lutego [19]71 r. sytuacja w Zakładach Marchlewskiego i w innych zakładach na terenie Łodzi przedstawia się następująco:
— o godz[inie] 22.15 do ZPB Marchlewskiego udała się delegacja na czele z z tow[arzyszami] Mitręgą, Kruczkiem i I Sekr[etarzem] K[omitetu] Ł[ódzkiego] PZPR oraz Przewodniczącym Prezydium Rady Narodowej m[iasta] Łodzi.
— O 23.40 rozpoczęło się zebranie w/w delegacji z przedstawicielami załogi.
— Około godz[iny] 2.00 nastąpiła przerwa w spotkaniu. Nie osiągnięto żadnych rezultatów.
A oto główne postulaty robotników:
— przywrócenie starych cen na art[ykuły] żywnościowe,
— usunięcie istniejącego bałaganu w zakładach,
— lepszego traktowania robotników ze strony średniego personelu technicznego,
— poprawienie warunków socjalnych i bhp,
— żądanie spotkania z Tow[arzyszem] Gierkiem.
Łódź, 13 lutego
Strajki łódzkie w lutym 1971. Geneza, przebieg i reakcje wladz, wybór, wstęp i opracowanie Ewa Mianowska, Krzysztof Tylski, Warszawa–Łódź 2008.
Około godz[iny] 16.00 stanął ostatni pracujący dotąd Oddział Wykończalni (około 200 osób). Z około 3000 osób niepodejmujących pracy — do chwili obecnej na terenie zakładów pozostaje około 900 osób. Na poszczególnych oddziałach odbywały się zebrania organizowane przez aktyw polityczno-administracyjny, wybrano delegatów na spotkanie z przedstawicielami władz centralnych. Zanotowano przypadki niewłaściwego zachowania się młodych robotników pod wpływem alkoholu.
Łódź, 14 lutego
Strajki łódzkie w lutym 1971. Geneza, przebieg i reakcje wladz, wybór, wstęp i opracowanie Ewa Mianowska, Krzysztof Tylski, Warszawa–Łódź 2008.
[...] pracy nie podejmuje 570 osób, żądając usunięcia ze stanowiska Tow[arzysza] J[ózefa] Cyrankiewicza, zaprzestania pomocy Wietnamowi i Zjednoczonej Republice Arabskiej, ukarania winnych dopuszczenia do krytycznej sytuacji gospodarczej, a także żądając podwyżki płac lub obniżki cen na mięso. Ponadto wysuwane są żądania o ukaranie osób, które wydały rozkaz strzel[ania] w Gdańsku.
Łódź, 15 lutego
Strajki łódzkie w lutym 1971. Geneza, przebieg i reakcje wladz, wybór, wstęp i opracowanie Ewa Mianowska, Krzysztof Tylski, Warszawa–Łódź 2008.
— Wśród zakonników oo. jezuitów w związku z listem Episkopatu Biskupi Polscy wzywają cały naród do modlitwy za Ojczyznę, zanotowano głosy mówiące, że postulaty robotników uważa się za słuszne i możliwe do realizacji, potępia się użycie broni przeciw robotnikom na Wybrzeżu, dostrzega się napiętą sytuację i wyraża się obawę przed wystąpieniami ulicznymi, które mogą być wykorzystane przez elementy chuligańskie.
— W środowisku Łódzkiego Towarzystwa Naukowego zanotowano wypowiedzi solidaryzujące się ze strajkującymi łódzkimi robotnikami.
— W środowisku nauczycieli szkół podstawowych, pracowników handlu zagranicznego i studentów Politechniki Łódzkiej padały stwierdzenia potępiające strajki w aktualnej sytuacji.
Łódź, 15 lutego
Strajki łódzkie w lutym 1971. Geneza, przebieg i reakcje wladz, wybór, wstęp i opracowanie Ewa Mianowska, Krzysztof Tylski, Warszawa–Łódź 2008.
W ciągu minionej nocy wszystkie zakłady produkcyjne na terenie m[iasta] Łodzi, pracowały normalnie. Nie stwierdzono jakichkolwiek zaburzeń w sferze produkcyjnej jak i społeczno-politycznej.
Wszystkie zmiany podejmujące pracę w godzinach od 5.00 do 6.00 dnia dzisiejszego przystąpiły do produkcji bez zakłóceń.
Na terenie miasta nie zanotowano też faktów ani prób dezorganizacji porządku publicznego.
Łódź, 18 lutego
Strajki łódzkie w lutym 1971. Geneza, przebieg i reakcje wladz, wybór, wstęp i opracowanie Ewa Mianowska, Krzysztof Tylski, Warszawa–Łódź 2008.
Podstawowym kierunkiem pracy na najbliższy okres winno być zorganizowanie dopływu informacji o nastrojach i tendencjach w środowiskach, obiektach gospodarki narodowej, dużych skupiskach ludzkich i grupach pozostających w operacyjnym zainteresowaniu Wydz[iału] III. Dążyć — zachowując wszelkie środki konspiracji — do rozeznania już ustalonych (bądź ustalanych) aktywnych przywódców i wodzirejów nastrojów konfliktowych. Zwrócić uwagę na ludzi cieszących się autorytetem i wpływem na szersze grupy społeczne.
Rozeznania dokonać w szerokim rozumieniu, uwzględniając miejsce i charakter pracy danej osoby, środowisko, w jakim najczęściej przebywa, kontakty wewnątrz i na zewnątrz zakładu, stosunki rodzinne, powiązania towarzyskie, cechy osobiste — nałogi, predyspozycje psychiczne, walory dodatnie i ujemne, umiejętności zjednywania ludzi, działalność w przeszłości itd. W toku rozpoznania wykorzystać specjalistów, zwłaszcza z zakresu socjologii i psychologii, w zakładach pracy. W tym celu wskazanym jest przeprowadzenie badań socjometrycznych załogi obiektów Obrońców Pokoju i Marchlewskiego. Badania przeprowadzić w ujęciu wytycznych Departamentu III MSW.
Wyniki rozpoznania winny być wykorzystane m.in. do pozyskań źródeł informacji. Należałoby także wskazać niektóre osoby instancjom partyjnym, do ewentualnego wykorzystania przez organizacje związkowe, społeczne i młodzieżowe — do kształtowania właściwej atmosfery wśród załogi, a w okresie napięć powodować łagodzenie nastrojów i przeciwdziałania ewentualnym próbom porzucenia pracy.
Łódź, 19 lutego
Strajki łódzkie w lutym 1971. Geneza, przebieg i reakcje władz, wybór, wstęp i opracowanie Ewa Mianowska, Krzysztof Tylski, Warszawa–Łódź 2008.
W dniu dzisiejszym o godz[inie] 11.00 zorganizowały postój dwie zmiany pracowników Łódzkiej Wytwórni Wódek. W sumie pracę przerwało 180 pracowników na stan zatrudnienia 620. Postulat zasadniczy sprowadza się do podwyżki ekwiwalentu za otrzymywany w przeszłości alkohol w wysokości 242 zł. Żądania aktualne są następujące: wydawać 4 litry wódki w naturze albo 214 zł, podwyższyć ekwiwalent. Ponadto żądają wyłączenia ekwiwalentu od podatku od wynagrodzeń, 100 proc. zasiłku chorobowego dla robotników, ustanowienia dodatku za wysługę lat oraz premii w wysokości 3 proc. od wartości wykonywanego eksportu (premia ta wynosi obecnie 1 proc.).
Łódź, 20 lutego
Strajki łódzkie w lutym 1971. Geneza, przebieg i reakcje wladz, wybór, wstęp i opracowanie Ewa Mianowska, Krzysztof Tylski, Warszawa-Łódź 2008.
Po pewnym czasie z budynku partyjnego wyszedł II sekretarz Adamczyk. Na krzyki tłumu nawołujące do rozmów odpowiedział on, że z motłochem rozmawiać nie będzie. [...] Wystąpił jeden z robotników od Waltera — był jak wszyscy robotnicy w zabrudzonym roboczym ubraniu — i wskazując na ubranie oświadczył, że otrzymuje je raz na rok, gdy należy się minimum cztery razy rocznie. Wskazał na ubranie Adamczyka: „A ile wasze ubranie kosztuje? Na pewno przynajmniej 6000 złotych”. Wyskoczyło z tłumu kilku młodych ludzi, którzy wymusili na Adamczyku zdjęcie całego garnituru. II sekretarz KW PZPR uciekał w bieliźnie w kierunku gmachu Komitetu. Rzucano za nim różnymi odpadkami i kamieniami.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
W jednym wypadku oblężony i naciśnięty oddział milicji musiał utworzyć „jeża”, zastawionego tarczami i miotającego na wszystkie strony granaty z gazem łzawiącym. Wówczas to pewien młody człowiek wdarł się na dach kamienicy górującej nad „jeżem” i z góry obrzucał kamieniami wnętrze „jeża”. Kilkunastu milicjantów odskoczyło od „jeża”, chcąc uchwycić owego chłopca biegli w kierunku bramy tego domu. Spostrzegły to kobiety, mieszkanki domu — zaczęły obrzucać milicjantów doniczkami z ziemią i drobnym sprzętem domowym. Milicjanci nie sforsowali tego domu. Rakiety niekiedy podpalały mieszkania ludzi.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
Walki w godzinach wieczornych przerodziły się w morderczy pogrom ludności i młodzieży przez wzrastającą przewagę sił bezpieki i milicji. Z pewnością pojone przed akcją alkoholem, podniecone zaś walką z bezbronnym, lecz bojowo nastawionym ludem. Świadkowie zgodnie stwierdzają, że normalni ludzie nie byliby zdolni do bicia w takim zapamiętaniu, w jakimś dzikim szale, do bicia kobiet i nawet małych dzieci. Działali w jakimś szale mordu i przypuszczalnie, gdyby zamiast pałek i gazu łzawiącego dano im broń palną, użyliby jej bez wahania.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
W międzyczasie robotnicy zaczęli blokować ruch w kwadracie ulic otaczających gmach KW, stawiając w poprzek jezdni samochody i autobusy. Było to między godz. 14.00 i 15.00. Upłynęły dwie godziny. Krzyczano, żądano odpowiedzi. Gdy nikt nie wyszedł rozmawiać z tłumem, zaczęto systematycznie demolować gmach KW, poczynając od parteru. Najpierw poleciały szyby, potem wyrzucano biurka, dywany, telewizory. Demolowanie trwało do około godz. 17.00. Robotnicy weszli do kantyny, wynosząc olbrzymie puszki konserw, kiełbasę, schaby. Krzyczano: „Patrzcie, jak te skurwysyny żyją!”.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
Gdy prowadzili mnie na Komendę, kopali mnie, pluli; jeden z milicjantów uderzył mnie hełmem w twarz, skrzywiając nos. Przed Komendą Wojewódzką stali inni milicjanci, którzy bili przechodzących pałkami. Wewnątrz, na korytarzach, prowadzono pojedynczo, a ustawieni milicjanci bili i kopali przechodzących. W pokoju 105 kazali mi się położyć na podłodze i zaczęli mnie strzyc scyzorykiem. Potem przewieziono nas do więzienia. Służba więzienna była pijana — wszyscy strażnicy byli uzbrojeni w pałki 75 cm i hełmy. Rozebrano nas do slipek i tak trzymano przez całą noc w celi na betonowej podłodze. Było bardzo zimno. Strażnicy chodzący pod celą kazali być cicho — jeśli usłyszeli jakieś rozmowy, wpadali do celi i wyciągali pierwszą z brzegu osobę, bili na korytarzu — słychać było krzyki — potem pobitego jak worek wrzucali do celi. Jeśli ktoś zajęczał z bólu, znowu wyciągali i bili.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
Demonstranci zaczęli demolować sklepy (np. sklep „Merino”), witryny, palili samochody, zarówno cywilne, jak i z rejestracjami partyjnymi. Wiele osób przyszło właśnie po to. Korzystali z okazji i grabili, co się dało. Każdy chwytał coś w rękę. Najczęściej artykuły ze sklepów. Po zdobyciu Domu Partii przystąpiono do jego dewastacji i plądrowania. Kobiety zabierały jedzenie, które znajdowało się w lodówkach.
Radom, 25 czerwca
Każdy z nas bał się. Pozakładali nam teczki. W naszych szeregach było dużo konfidentów. Było dużo nowych robotników. Zapanowała nieufność między ludźmi. Baliśmy się rozmawiać. Bardzo dużo było donosów na współpracowników. Za podejrzane rozmowy dostawało się wymówienie z pracy wraz z wilczym biletem. Jako wróg socjalizmu. Najczęściej z takim listem człowiek nie mógł być przyjęty do innego zakładu pracy.
Radom, 25 czerwca
25 czerwca przyjechałem do pracy na godzinę 7.00. Ggdy wchodzi się do dużego zakładu przemysłowego, to zawsze słychać stukot, hałas. Tym razem, gdy wszedłem do „Ursusa”, było cicho. Tylko szum, syk powietrza ze zniszczonych przewodów z instalacji pneumatycznej, którego normalnie w ogóle nie słychać. To była pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę. Coś się dzieje. Podszedłem do bramy i usłyszałem, że jest strajk.
Ursus, 25 czerwca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza. Przebieg. Konsekwencje, Warszawa 2006.
Uformował się pochód, ruszyliśmy w stronę miasta. Za nami jechały autobusy, które normalnie miały wahadłowo wozić pracowników z i do pracy. Wydawało mi się wówczas, że szło nas dużo, 100-200 osób. W tłumie nie było żadnych transparentów, bo wszystko przecież zaczęło się spontanicznie, z niezadowolenia ludzi. [...]
Po drodze przyłączali się do nas inni. Pamiętam szczególnie ludzi dochodzących do pochodu z działek położonych po obu stronach drogi. Prowadzili z sobą rowery, nieśli owoce, warzywa. Po drodze pod hotelem „Petropol” Japończycy bili nam brawa. Stali w hallu pod filarami i klaskali.
Płock, 25 czerwca
Władysław Siła-Nowicki, Wspomnienia i dokumenty, oprac. Maria Nowicka-Maruszczyk, t. II, Wrocław 2002.
Gdy wracałem z pracy rowerem, zatrzymałem się obok idącej grupy ludzi, która krzyczała do wszystkich naokoło: „Chodźcie wszyscy z nami!”. Zszedłem wtedy z roweru i poszedłem z nimi. Grupa ta liczyła — moim zdaniem — około pięciuset osób. Nieśli coś w rękach, machali, krzyczeli głośno. W pochodzie, który kierował się w stronę budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR, maszerowali nie tylko ludzie bardzo zawiedzeni, ale także zdecydowani na wszystko. Z różnych stron przyłączali się do nas inni ludzie. [...]
Początkowo nie zdawałem sobie sprawy, ile osób szło razem ze mną. Dopiero później zorientowałem się, że gdy byliśmy przed budynkiem komitetu, tłum zajmował całą ulicę, od początku do końca. Ludzie krzyczeli: „Rafineria stanie! Rafineria stanie!”. Żądali odwołania podwyżki cen żywności. Wtedy dwie, trzy osoby wyszły na balkon gmachu KW i próbowały coś mówić. Z powodu tych okrzyków w zasadzie nic nie słyszałem. To miało miejsce chyba około godziny 17.00. Widziałem, że ulicę z jednej strony, od strony placu Obrońców Warszawy, zamknął samochód milicyjny. Wyszli z niego funkcjonariusze i fotografowali tłum. Było ich chyba trzech, może czterech.
Płock, 25 czerwca
Czerwiec 1976. Spory i refleksje po 25 latach, red. Paweł Sasanka i Robert Spałek, Warszawa 2003.
Nie mieliśmy w komitecie żadnej tuby, przez którą można by przemówić. Zaproponowałem więc, żeby pędzić szybko do pobliskiego domu harcerza. To jednak była tandetna tuba. Ta krótka rozmowa trwała maksymalnie dziesięć minut. Z tłumu krzyczano: „Chcemy chleba!”, „Za dużo zarabiacie!”. Tekliński mówił przez tubę, że ceny będą odwołane. To ludzi trochę uspokoiło. W każdym razie nawet mało go wygwizdali. W czasie kiedy przemawiał, grupa protestujących była jeszcze w budynku. Wtedy, gdy wychodzili z gmachu KW, Tekliński rozmawiał również z nimi. Pierwszy sekretarz wyszedł przed budynek nieco później. W progu stał również Kazimierz Janiak. Podeszła do niego wówczas elegancka starsza pani. Powiedziała do niego: „Synku, wiesz, po co myśmy tutaj przyszli. Ty wiesz, synku, ile ja mam renty? Czterysta złotych, a ty, synku — ja wiem, masz 17 tys. złotych”. Janiak przeżył to okropnie. Nic nie powiedział. Miał łzy w oczach.
Płock, 25 czerwca
Czerwiec 1976. Spory i refleksje po 25 latach, red. Paweł Sasanka i Robert Spałek, Warszawa 2003.
Wraz z 10 funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa i Wydziału Kryminalnego KW MO udałem się na ulicę Kościuszki. Przed siedzibą KW PZPR znajdował się tłum ludzi dwojga płci i w różnym wieku, w liczbie około 200-300 osób. Na ogół zbiegowisko zachowywało się spokojnie, dyskutując o podwyżce cen, utyskując na drożyznę i niskie zarobki oraz od czasu do czasu wznosząc pojedyncze nieskoordynowane okrzyki. Nie tamowano przejścia wzdłuż ulicy przypadkowym przechodniom, z których zresztą większość zatrzymywała się i dołączała do tłumu, jak również wejścia do gmachu. Wiele osób w zbiegowisku znajdowało się pod wyraźnym wpływem alkoholu. [...]
Wraz z przydzielonymi funkcjonariuszami utworzyłem kordon i powoli przy pomocy pracowników komitetu zaczęliśmy zgromadzonych spychać w stronę wejścia, stosując przy tym słowną perswazję. Gdy już prawie 3 zostało usuniętych z hollu, do wnętrza wtargnęła nowa, liczniejsza i bardziej agresywna grupa, w znacznej mierze znajdująca się od wpływem alkoholu. Zaczęto wykrzykiwać wulgarne epitety pod adresem Partii, Rządu, miejscowych władz oraz personalnie I sekretarza KW PZPR. Usuwanie tej grupy było trudniejsze z powodu jej liczebności, stanu w jakim się znajdowała i agresywności oraz niemożliwości użycia siły.
Płock, 25 czerwca
Jacek Pawłowicz, Paweł Sasanka, Czerwiec 1976 w Płocku i woj. płockim, Toruń 2003.
Cała pracująca Warszawa, mieszkańcy wszystkich dzielnic i delegacje zakładów pracy z terenu województwa mazowieckiego spieszyli wczoraj na wielki wiec, który odbył się w godzinach popołudniowych na Stadionie Dziesięciolecia. Po zakończeniu pierwszej zmiany, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, liczne rzesze ludzi pracy zebrały się w wielu punktach miasta, by potem wspólnie przemaszerować ulicami stolicy, manifestując swoje poparcie dla polityki partii i rządu.
Imponujący był to widok, gdy ulicami wciąż rozbudowującej się, coraz piękniejszej Warszawy maszerowały zwarte szeregi jej mieszkańców, gdy stolica zakwitła biało-czerwonymi i czerwonymi sztandarami.
Towarzyszyliśmy ludziom pracy Warszawy na trasach, gdy spieszyli, by zadeklarować swoją solidarność z klasą robotniczą całego kraju.
Warszawa, 28 czerwca
„Życie Warszawy” nr 153, 29 czerwca 1976.
A jeżeli w tej chwili jest tu ktoś, aby podsłuchiwać księdza, to pomódlmy się o rozum, o tchnienie w jego serce. Lud pracujący, lud robotniczy miał słuszne prawa i słusznie postąpił, choć niektórzy ludzie włączyli się w sposób niekulturalny do pewnych spraw, ale Bóg jest z nami. Najmilsi, razem z wami byłem obecny na ulicach Radomia, błogosławiłem wasze szeregi, wasze słuszne prawa. [...] Ukochani, jesteśmy zobowiązani wobec tych naszych braci Polaków, którzy w tej chwili ogromnie cierpią katorgi. Nie wolno nam milczeć, nie wolno nam nie modlić się za nich, słusznie czy niesłusznie, winni czy niewinni. [...]
Polecamy ci, Matko Najświętsza, braci naszych Polaków, którzy teraz w tej chwili, cierpią, są bici i katowani.
Radom, 11 lipca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza. Przebieg. Konsekwencje, Warszawa 2006.
5. Jeśli doszło do demonstracji i aktów protestu ze strony robotników, to nie można za to wyłącznie ich obwiniać. Nie bez winy są także władze administracyjne. Należy zrozumieć ludzi zaskoczonych tak wysoką i niespotykaną podwyżką cen artykułów żywnościowych. Poczuli się oni nagle zagrożeni w swoim bycie. [...]
Grożenie wysoką karą więzienia ludziom korzystającym z zagwarantowanego na całym świecie prawa protestu dla poprawy, względnie dla niedopuszczenia do pogorszenia warunków bytowych dla swoich rodzin, wydaje się błędem politycznym mogącym pociągnąć za sobą nie tylko nową falę niezadowolenia i oburzenia, ale i trudne do przewidzenia następstwa dla spokoju i bezpieczeństwa Kraju.
Dowiadujemy się także, że w różnych zakładach zwolniono z pracy dyscyplinarnie wielu pracowników. Zwolnionym proponuje się nową umowę o pracę — niekiedy poza miejscem dotychczasowej pracy (zamieszkania) i na dużo gorszych warunkach. Jest to stanowczo niesprawiedliwe. [...]
7. Dla zabezpieczenia pokoju wewnętrznego w obecnej trudnej chwili należałoby zaniechać represji karnych, wstrzymać zwolnienia z pracy robotników i przywrócić do pracy zwolnionych. Nie można sztucznie stwarzać wrażenia, że autorami zajść były tylko elementy aspołeczne i źle wychowana młodzież. Takie naświetlenie tła wydarzeń godzi wyraźnie w autorytet władzy i szkoły, narusza godność człowieka walczącego o swoje podstawowe prawa.
Warszawa, 16 lipca
Władysław Siła-Nowicki, Wspomnienia i dokumenty, oprac. Maria Nowicka-Maruszczyk, t. II, Wrocław 2002.
Zwracam się do Pana, jako szefa partii robotniczej, jako do polityka, który walczy o socjalizm zgodny z prawami ludzkimi, jako do komunisty, ponieważ w moim kraju komuniści piastują niepodzielnie władzę.
Zwracam się do Pana z wezwaniem o pomoc dla robotników polskich oczernianych przez prasę, radio i telewizję, bitych przez milicję, aresztowanych, oskarżonych przed sądami o sabotaż, skazanych na długie kary pozbawienia wolności. [...]
Historia powtarza się po raz trzeci. W czerwcu 1956 w Poznaniu i w grudniu 1970 na Wybrzeżu Bałtyckim robotnicy polscy płacili własną krwią za błędy tych, którzy są u władzy. Nie wyciągnięto żadnych wniosków z tych doświadczeń. Także tym razem nie mówi się bynajmniej o odpowiedzialności władz, lecz jedynie odpowiada się represjami skierowanymi przeciw robotnikom.
W prasie, w radiu i telewizji demonstracje, które zmusiły władze państwowe do zmiany swych błędnych poglądów, określa się jako wyczyny chuliganów, jako akty bandytyzmu i wandalizmu. W różnych miejscowościach rozpoczęto masowe represje przeciw uczestnikom demonstracji i strajków. [...] Wszędzie zwalnia się z pracy robotników; w Radomiu i Ursusie aresztowano wiele osób; ci, co wracają z komisariatów policji, mają na sobie ślady pobicia, niekiedy bardzo poważne. [...]
Robotnicy, nieposiadający własnych organizacji i pozbawieni informacji, są całkowicie bezbronni wobec represji. Reakcja władz zaostrza nastroje nienawiści i desperacji. Następny wybuch mógłby stać się tragedią dla narodu polskiego i oznaczać polityczne bankructwo całej lewicy w Europie.
[...] Zwracam się do Pańskiego sumienia. Oby nie było obojętne wobec tej sprawy.
Warszawa, 18 lipca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Powiedzieliśmy tow. Premierowi, że z ambicją, zaangażowaniem realizujemy zadania, że wnosimy coraz większy wkład w rozwój społeczno-gospodarczy kraju i że stać nas na to, aby ten udział był coraz większy.
Jest to niezbędne, aby uzyskać potrzebne środki na rozwój województwa i jego stolicy — Radomia.
Mówiliśmy jednocześnie o tym, że w tej naszej codziennej pracy, trudnej, rzetelnej, mamy też chwile słabości, kiedy źle się dzieje.
Takim dniem słabym spośród tysięcy dni dobrych był 25.06.[19]76 r. A kiedy my słabi — to ludzie nieodpowiedzialni stają się silni, a takich i my u siebie też mamy. Ten słaby dzień drogo nas kosztował — straty moralne i materialne, szok i zawstydzenie. Powiedzieliśmy, że tego dnia daliśmy się podprowadzić — wyprowadzić w krzaki, na ring między liny, aby walczyć ze sobą. A zdawało się nam wszystkim, że panujemy nad sytuacją, że jesteśmy silni, że potrafimy sterować życiem, pracą; funkcjonariuszami wszystkich jednostek w mieście i województwie.
Powiedzieliśmy, że z tego dnia, z tych złych doświadczeń wyciągniemy właściwe wnioski — po prostu już się nie damy po raz drugi wyprowadzić w pole, to się już nie powtórzy.
Warszawa, 29 lipca
Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór, wstęp i oprac. Jerzy Eisler, Warszawa 2001.
Wobec:
— pozbawienia obywateli prawa do współdecydowania o sprawach ich dotyczących;
— ograniczenia podstawowych praw ludzi pracy, takich jak prawo do bezpiecznej i sensownej pracy, do godziwego zarobku, do odpoczynku;
— pogłębiania się nierówności i niesprawiedliwości społecznych;
— braku instytucji broniących ludzi pracy — nie są nimi oficjalne związki zawodowe;
— wyzucie robotników z podstawowego prawa do obrony, jakim jest prawo do strajku;
— przerzucanie na barki społeczeństwa kosztów wszelkich błędów władz, także kosztów obecnego kryzysu — podjęliśmy działania, których celem długofalowym jest stworzenie systemu samoobrony ludzi pracy, przede wszystkim niezależnych związków zawodowych. [...]
5. Wszędzie tam, gdzie istnieją silne zorganizowane środowiska robotnicze, które potrafią obronić swych przedstawicieli przed wyrzuceniem z pracy i aresztowaniem — należy tworzyć komitety wolnych związków zawodowych. Jak dowodzą doświadczenia ludzi pracy demokratycznych krajów zachodnich, jest to najskuteczniejszy sposób obrony interesów pracownika.
Załącznik
[...]
I Prawo pracowników do zrzeszania się
[...] Pracownicy i pracodawcy, bez jakiegokolwiek rozróżnienia mają prawo, bez uzyskania uprzedniego zezwolenia, tworzyć organizacje wg swego uznania, z jednym zastrzeżeniem stosowania się do ich statutów. [...]
II Prawo do strajków
Artykuł 8p, 1d Międzynarodowego Paktu Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych Państwa.
Strony niniejszego Paktu zobowiązują się zapewnić prawo do strajku pod warunkiem, że będzie ono wykorzystane zgodnie z ustawodawstwem danego kraju.
1 grudnia
„Robotnik” nr 35, z 1 grudnia 1979.
Najskuteczniejszą — a przy tym najbezpieczniejszą — dla narodu formą [...] jest organizowanie się robotników w zakładach pracy, demokratyczne wybieranie niezależnych przedstawicielstw robotniczych w celu wysuwania żądań w imieniu załóg, prowadzenia rozmów z władzami, kierowania akcją załóg w sposób odpowiedzialny, lecz stanowczy. Załogi muszą mieć świadomość, że tylko solidarne działanie może przynieść dodatnie skutki.
Warszawa, 2 lipca
Dokumenty Komitetu Obrony Robotników i Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”, wstęp i oprac. Andrzej Jastrzębski, Warszawa–Londyn 1994, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Zaczęto jak zwykle od gróźb. „Pracownicy nie są niezastąpieni i winni o tym pamiętać” — powiedział sekretarz. W odpowiedzi robotnicy dołączyli do postulatów strajkowych żądanie pisemnej gwarancji, że za strajk nikt nie będzie represjonowany. Kierownik obiecał więc, że przedstawi żądania „na górze” i wezwał do podjęcia pracy. Ponieważ nikt się nie ruszył, wskazywał palcem znanych mu robotników i wzywał ich imiennie. Był to moment przełomowy. Nikt się nie wyłamał i stało się jasne, że strajkujący muszą wygrać.
Ursus, 4 lipca
„Robotnik” nr 57, 1980, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Gierek zalecił spełnianie żądań robotniczych. Robotnicy zaś domagają się podwyżki płac średnio o 10 procent. Przemysł maszynowy, w którym strajki są najbardziej intensywne, otrzymał już jeden miliard złotych na podwyżkę płac. Oznacza to nic innego, jak drukowanie pustego pieniądza. [...]
[Jerzy] Waszczuk [sekretarz KC] opowiadał mi także o przebiegu strajków. Otóż są świetnie zorganizowane, protestujący wprowadzają surową dyscyplinę, eliminują ze swojego grona pijaczków i inne podejrzane typy. Rozmawiają z dyrekcjami spokojnie, bez awantur, operują konkretnymi przykładami. Przedstawiają wykazy dotyczące wzrostu kosztów utrzymania etc. Odnosi się wrażenie, że jest to dobrze zorganizowany ruch.
Warszawa, 8 lipca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1979–1980, Warszawa 2004, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Cały Lublin ekscytuje się strajkiem w Świdniku. Telefony do redakcji — dlaczego nic o tym nie piszecie? Są telefony poważne — człowiek przedstawia się z imienia i nazwiska, mówi: jestem członkiem partii, pytają mnie bezpartyjni — co im mam powiedzieć, jak sam nic nie wiem? Dużo telefonów obelżywych, kpiących z takiej „wolnej” prasy, która prawdy nie pisze. Po południu nowa fala telefonów — tym razem mieszkańcy Lublina szukają potwierdzenia informacji, która już obiega miasto: strajkują Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów. [...]
Ekipa rządząca popełnia ten sam błąd, co dawniej. Znów wzrosło zapotrzebowanie na informacje. Znajomy kierownik salonu ze sprzętem RTV dzwoni z informacją, że ludzie masowo wykupują odbiorniki tranzystorowe z zakresem fal krótkich.
Lublin, 9 lipca
„Miesiące. Przegląd Związkowy” nr 1/1981, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Jak usłyszeliśmy, że zastrajkowano w Świdniku, to nam trochę przybyło odwagi i podjęliśmy decyzję. [...] Panowało bardzo duże napięcie. Mieliśmy świadomość, że taką małą grupę [30-40 osób] łatwo rozbić albo nawet całą wyrzucić z pracy, ale już dłużej nie mogliśmy się oglądać.
Lublin, 9 lipca
Marcin Dąbrowski, Lubelski lipiec 1980, Lublin 2006.
Słuchajcie mnie uważnie, mówię do Was jako członek partii i radna. Ja o tych sprawach mówiłam przez dwadzieścia parę lat, ale bez skutku. My tego się inaczej nie dobijemy, tylko wspólnie, razem. Popatrzmy na siebie, stoimy tu wszyscy ramię w ramię robociarz i kapelusznik, jak powiedziano „darmozjad”. I pamiętajcie, nie dajmy się skłócić, jesteśmy wszyscy pracownikami. Wasze żony i matki stojące również tu z nami, są przecież pracownicami biurowca, a wy, nasi synowie, mężowie i ojcowie, stoicie przy maszynach, ale razem tworzymy jedną, wspólną rodzinę. Pamiętajcie, że zakład jest nasz i musimy o niego dbać. Nie może zginąć ani być zdewastowany.
Świdnik, 10 lipca
Marcin Dąbrowski, Lubelski lipiec 1980, Lublin 2006.
Przybyłem do pracy o godz. 6.40. obok rampy stał samochód. Szukając pracowników do rozładunku, podszedłem wraz z Janem Grzelakiem do drzwi lakierni, zostaliśmy ruchami rąk zatrzymani przez robotnika. Oznajmił, że jest strajk i nie można wchodzić w ubraniu cywilnym, by nie potraktowano nas jako łamistrajków. [...]
O godz. 10.30 wszedłem do nowej hali. Wrzało jak w ulu. Słychać było głośne gwizdy. Ustawiono czworobok z autobusem jelcz 043. Ludzie siedzieli w autobusach i na ich dachach. Pośrodku tego czworoboku stał I sekretarz KM PZPR, dyrektor techniczny inż. Protasiewicz i mistrz Mantyk. Prowadzą rozmowy. Konkretyzują się pierwsze postulaty załogi.
Z dachu autobusów robotnicy krzyczeli do władzy. Ktoś ochrzcił gości literą „h”. Druga strona apelowała o rozsądek i przerwanie strajku. Sekretarz KM podkreślał dotychczasowe osiągnięcia kraju [...], wspominał o stratach spowodowanych przestojem. Na zakończenie wystąpienia powiedział: „Rozumiemy się towarzysze? Tak?”. Odpowiedzieli: „Czekamy dalej”.
Lublin, 10 lipca
Marcin Dąbrowski, Lubelski lipiec 1980, Lublin 2006.
Chyba 10 lipca przed 15.00 przeszłam po pokojach i namawiałam ludzi, aby rano zebrać się przed budynkiem. [...] Uznano mnie za „prowodyra” i wezwano do dyrektora [...]. Próby zorganizowanego protestu ścigał główny księgowy. A kierownik mojego działu — Wiesław Wieruszewski — jak tylko wrócił do pracy w poniedziałek, powiedział do mnie, że jak jego wezmą do partii i tam mu powiedzą, że byłam „prowodyrem” strajku, to on mnie wyrzuci z pracy. Bo portret Lenina to u niego nie tylko wisi w gabinecie na ścianie, ale on go nosi w sercu.
Lublin, 10 lipca
Tutaj po strajkach wytwarza się bardzo ciekawa sytuacja. [...] Dla robotników i w ogóle dla wszystkich to wspaniała lekcja poglądowa, z której zapewne zostaną wyciągnięte wnioski. Wnioski jeszcze bardziej ograniczające możność manewru władz. Jednocześnie wszakże przekonaliśmy się raz jeszcze, że tzw. opozycja nie stanowi żadnej siły sprawczej, może tylko informować i w razie potrzeby upominać się o prawa. Coraz wyraźniej przenosi się ona do ogona wydarzeń.
Obawiam się też, że postępować będzie istniejący już rozziew nastrojów między środowiskami profesjonalnymi a całością – tą aktywną – społeczeństwa. W najbliższym czasie podejmiemy próbę zbiorowej analizy tej sytuacji i wyciągnięcia wniosków praktycznie. Sądzę, że dotychczasowe formy działania dały już wszystko, co dać mogły – a teraz sprzyjają „otorbieniu” tzw. opozycji.
Warszawa, 23 lipca
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Z wiadomości, których słucham w BBC, wynika, że nadal trwają strajki (nasze radio oczywiście o nich milczy). Potwierdzają to także informacje, jakie otrzymuję z redakcji. Faktycznie najbardziej groźnym miejscem jest obecnie Lublin. Jak na ironię, strajkują robotnicy w mieście, które jest kolebką Polski Ludowej i akurat w trzydziestą szóstą rocznicę ogłoszenia Manifestu PKWN.
Polityka władz jest wciąż taka sama: ustępować przed żądaniami robotników. Drukuje się więc coraz więcej pieniędzy bez pokrycia. Jeśli żądania robotników będą się mnożyć, to na jesieni czeka nas galopująca inflacja.
Warszawa, 24 lipca
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1979-1981, Warszawa 2004.
Po dwudziestu trzech dniach strajków „Trybuna Ludu” przerwała milczenie i opublikowała artykuł pt. Ludzie pragną porządku — porządek zależy od ludzi. Oprócz normalnego bełkotu (osiągnięcia, idziemy naprzód etc.) artykuł jest wyraźnie ugodowy wobec strajkujących. Najbardziej charakterystyczne zdanie: „Nie chodzi o potępianie czy pouczanie kogokolwiek”. W gruncie rzeczy takie stanowisko wobec strajkujących jest postępem. W 1956 roku i 1970 roku strzelano do robotników, w 1976 roku aresztowano pewną grupę i przepuszczono przez „ścieżkę zdrowia”, teraz „nikogo nie potępiamy”. Oczywiście, że wszystko razem jest godne potępienia, ale mimo to słowo „postęp” jest na miejscu. Nie mam, rzecz jasna, złudzeń. Reakcja Gierka i jego przyjaciół wynika ze strachu. Gdyby nie olbrzymie zadłużenie, gdyby nie jego zarozumiałość, to zapewne mielibyśmy do czynienia z „twardą” polityką. Gierek ma kilka twarzy. Jedną z nich jest gęba aparatczyka, który chętnie „przyłoży” każdemu, kto ośmiela się mieć inne zdanie niż partia (czytaj aparat).
Warszawa, 25 lipca
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1979-1981, Warszawa 2004.
My, przedstawiciele ludzi pracy ziemi radomskiej zebrani na dzisiejszym spotkaniu, dołączamy swój głos do milionów Polaków wyrażających pełne poparcie dla polityki wytyczonej na VI i VII Zjeździe.
Pamiętając o bolesnych zajściach w dniu 25.06, surowo potępiając sprawców ulicznych ekscesów, zapewniamy Was, Towarzyszu Pierwszy Sekretarzu, że ogromna większość mieszkańców naszego miasta to uczciwi, rzetelni Polacy, którzy wyciągnęli właściwe wnioski z chwili słabości i nigdy w przyszłości nie dopuszczą do powtórzenia się podobnych sytuacji. Nawiązując do chlubnych robotniczych tradycji Radomia, odbudujemy dobre imię miasta własną, codzienną, wydajną pracą na każdym stanowisku. W ten sposób udowodnimy pełne poparcie dla programu partii, nacechowanego troską o interesy kraju i dobro każdej polskiej rodziny. [...]
Mamy ambicje i zarazem obowiązek wnosić coraz większy wkład w rozwój socjalistycznej ojczyzny.
Radom, 29 lipca
Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór, wstęp i oprac. Jerzy Eisler, Warszawa 2001.
Nie wolno nam godzić się na izolację Wybrzeża. Polska jest jedna. Winniśmy uznać i publicznie głosić, że żądania i potrzeby stoczniowców są potrzebami i żądaniami nas wszystkich, że oni nie są i na pewno nie będą sami. [...] Musimy organizować się dla obrony robotniczych postulatów i tych, którzy je głoszą.
Wrocław, 20 sierpnia
Katarzyna Madoń-Mitzner, Dni Solidarności, „Karta” nr 30, 2000.
Pracujemy tu, już od pierwszych dni sierpnia, nad nowym spektaklem. Pracujemy improwizacjami i (odpukać!) wyjątkowo twórczy to chyba okres, powstało bowiem wiele pełnych, rozbudowanych etiud. Nie wiem, o czym ten spektakl będzie, z całą pewnością wyrasta jednak z bardzo optymistycznego przekonania o niepodległości ducha ludzkiego.
[...]
Nie sposób przewidzieć, kiedy skończymy, myślę, że nie przed zimą, a zupełnie nie wiem, gdzie je będziemy grać. W Poznaniu nie mamy bowiem żadnej właściwie możliwości, aby pracować.
Bardzo przeżywamy tę strajkową epopeę. Myślałam wybrać się do Gdańska, a tu dowiadujemy się, że wszystko się przesuwa, a raczej – rozpala coraz powszechniej. Ten straszliwy dziennik z przemówieniem wodza! Na szczęście, okazuje się, komuniści dzisiejszej doby są cholernie tępi i nie potrafią grać dyskretniej i bardziej przebiegle. Bydgoszcz, Świnoujście, Nowa Huta – oto odpowiedź na ich zabiegi. Ale co ja Ci o tym, jakbyś nie wiedział sam.
Gorzyń, 20 sierpnia
Zbigniew Gluza, Ósmego Dnia, Wydawnictwo KARTA, wyd. II, Warszawa 1994.
Ze szczególnie dojmującym zażenowaniem tych parę słów adresuję, zażenowaniem płynącym z poczucia bezradności naszej, nas – skazanych na literackie formy pokonywania odległości w chwilach, kiedy tak cudownie odradza się na naszych oczach ludzka solidarność i godność. Jakże zazdroszczę tym z Gdańska, jakże chciałbym być między nimi, kiedy oto dokonuje się ten cud odbudowywania wspólnoty ludzi przepojonych przeświadczeniem o sensie wspólnej walki, zjednoczonych uczuciem (jakże wspaniałe musi być to uczucie!) przezwyciężenia strachu, tego strachu, który zdawał się być na trwałe już zaszczepiony przez bezprawie i przemoc. Więc jednak okazuje się, że te 40 lat wyjaławiania ducha ludzkiego z wartości najbardziej ludzkich nie zabiło w społeczeństwie oporu przed sowietyzacją życia społecznego, przed wyzuciem go z wszelkich praw, również prawa do obrony człowieczeństwa.
Gorzyń, 20 sierpnia
Zbigniew Gluza, Ósmego Dnia, Wydawnictwo KARTA, wyd. II, Warszawa 1994.
Co robiliśmy my? W czwartek po południu wrócił do Warszawy Z. [Najder]. Wieczorem pojechałem do niego i odebrałem szkic oświadczenia [w sprawie strajków na Wybrzeżu]. [...] Ja do oświadczenia miałem zastrzeżenia, że za ogólnikowe, nie wiadomo, do kogo się zwraca. Uważałem, że powinno się więcej powiedzieć o ZSRR i inwazji (o czym w ogóle nie było mowy) – co częściowo uwzględniono i poparłem te fragmenty, które mówiły o ukrytych siłach w narodzie (milczącej większości), na której bazuje nasza działalność i o tym, że obecne strajki są etapem na drodze do uzyskania niepodległości. Oba te fragmenty ostatecznie usunięto.
Kiedy omawiałem to z Z., przyszedł X. [Andrzej Kijowski]. Przypomniałem mu zaproszenie na kolację, powiedziałem, że chyba w październiku, a on na to: „A to już po wojnie”.
Warszawa, 23 sierpnia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
My niżej podpisani mieszkańcy Krakowa, pełni głębokiego podziwu dla Waszej odwagi, dyscypliny, organizacji, pragniemy w tym liście wyrazić Wam naszą solidarność. Wysuwane przez Was postulaty uważamy za słuszne. W szczególności podziwiamy Waszą troskę o praworządność w Polsce, troskę wyrażoną w żądaniu prawa do zrzeszania się w wolnych związkach zawodowych, prawa do strajku, w żądaniu wolności wyrażania opinii i zaprzestania represji za przekonania.
Wierzymy, że Wasza dojrzałość polityczna i stanowczość w pertraktacjach, która jest dla nas wzorem działania, pozwolą osiągnąć zamierzone cele. W miarę naszych możliwości dołożymy starań, by swobody wywalczone przez Was i wszystkich strajkujących w Polsce były przestrzegane.
Zebrane przez podpisujących pieniądze zostaną przekazane na fundusz MKS.
Kraków, 26 sierpnia
„Solidarność” Małopolska 1980-1981, wybór dokumentów, wstęp i opracowanie Marcin Orski, Adam Roliński, Ewa Zając, Kraków 2006.
V Plenum KC PZPR. Informację o sytuacji wygłasza Kania: strajki objęły 34 województwa; w 14 miastach nie działa komunikacja; strajki przeniosły się na nowe tereny, do twierdz klasy robotniczej; we Wrocławiu stoi 80 zakładów, w Katowickiem — osiem kopalń; stoją także niektóre wydziały Huty Katowice; strajki mają także charakter solidarnościowy; klucz do uspokojenia sytuacji znajduje się na Wybrzeżu, tam jest ośrodek znany z antysocjalistycznych postaw; wolne związki zawodowe — to nie jest hasło, które zrodziło się wśród stoczniowców: powstało wśród antysocjalistycznych polityków w Warszawie, ale zostało przyjęte przez klasę robotniczą.
Warszawa, 30 sierpnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1979–1980, Warszawa 2004, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Czytam oczywiście prasę i oglądam telewizję – wydarzeń polskich pełno wszędzie i mimo stałego niepokoju, wielka duma i wielkie wzruszenie. To jest naród zadziwiający. Ostatni, a zarazem pierwszy na świecie. I te rewolucje młodzieży na Zachodzie w porównaniu z tym są gówniarstwem. Nie wiem, jak to się skończy – ale jest w tym wielkość ludzi, którzy nie są stworzeni na niewolników.
30 sierpnia
Czesław Miłosz, Konstanty A. Jeleński, Korespondencja, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Przed ostatnią niedzielą sierpnia delegacja robotników z największego w mieście zakładu zgłosiła się do mojego biskupa z prośbą, aby skierował jakiegoś księdza dla odprawienia Mszy św. na terenie fabryki. Wybór padł na mnie. [...] Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie gdzie odprawiać? Kto będzie czytał teksty, śpiewał? [...] I wtedy, przy bramie przeżyłem pierwsze wielkie zdumienie. Gęsty szpaler ludzi — uśmiechniętych i spłakanych jednocześnie. I oklaski. Myślałem, że Ktoś Ważny idzie za mną. Ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego jego bramę. Tak sobie wtedy pomyślałem — oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści parę lat wytrwale pukał do fabrycznych bram.
Niepotrzebne były moje obawy — wszystko było przygotowane: ołtarz na środku placu fabrycznego, i krzyż [...], i nawet prowizoryczny konfesjonał. Znaleźli się też lektorzy. [...] Okazało się, że potrafią też i śpiewać, o wiele lepiej niż w świątyniach. Przedtem była jeszcze spowiedź. Siedziałem na krześle, plecami niemal opierając się o jakieś żelastwa, a te twarde chłopy w usmarowanych kombinezonach klękali na asfalcie zrudziałym od smarów i rdzy.
Warszawa, 31 sierpnia
Jerzy Popiełuszko, Bóg i ojczyzna, Warszawa 1984.
Polityka władz jest sprzeczna z dobrem kraju. Dlatego protestują przeciw niej najsilniej robotnicy przedsiębiorstw najnowocześniejszych i najsprawniejszych. Dla nich powszechne marnotrawstwo widoczne jest najlepiej. [...] To nie robotnicy wybrali drogę konfrontacji. Zostali na nią zepchnięci. To robotnicy właśnie dają władzom i całemu krajowi, całemu światu, pokazową lekcję umiaru, dyscypliny, realizmu. [...] Strajkujący stoczniowcy i popierający ich solidarnie robotnicy innych zakładów produkcyjnych Wybrzeża nie zagrażają ani socjalizmowi, ani bezpieczeństwu kraju. W okupowanych przez nich warsztatach pracy, które na mocy Konstytucji PRL do nich należą, odradzają się zasady, ideały, prawa, od których praktyka władzy daleko odeszła; tworzy się nowa jedność narodowa, która przekreśla podziały i różnice; tworzy się prawdziwe poczucie społecznej własności i odpowiedzialności za kraj. [...]
Strajkujący wyrażają czynnie to, co myśli i czuje, czego pragnie cały naród polski. Świadomość tego powinna przekonać władze o bezsensie jakiejkolwiek próby użycia siły. Strajkujący mają też za sobą międzynarodowy ruch zawodowy i ogromną większość opinii światowej, która z zapartym tchem śledzi ich spokojną, bezkrwawą walkę [...], wiedząc, że ważą się losy nie tylko robotników polskich, nie tylko Polski całej – ale i losy Europy.
Warszawa, sierpień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe. Dzisiaj wieczorem TV przekazała w Dzienniku relacje z podpisania porozumień w Szczecinie i w Gdańsku. Jeszcze niedawno prześladowany przez SB Wałęsa, z portretem papieża i plakietką Matki Boskiej w klapie, podpisał porozumienie wielgachnym długopisem. Podpisywano w sali, gdzie z jednej strony stało popiersie Lenina, z drugiej wisiał krzyż. Wałęsa jest głęboko wierzącym człowiekiem, nie ulega wątpliwości, że znajduje się pod silnym wpływem Kościoła. Notabene w czasie strajku w Stoczni odbyły się dwie msze, a na parkanie wisiał portret Jana Pawła II. Na terenie Stoczni, w czasie mszy księża przyjmowali spowiedź. Takie plony zbiera praca ideologiczna PZPR uprawiana przez 35 lat!
W kraju panuje euforia. Na Wybrzeżu nastrój zwycięstwa. W gmachu KC na pewno będą się martwić tym, co się stało. Mam już pewność, że Polska wkracza w zupełnie nową fazę swojego rozwoju i dzisiaj nikt nie może powiedzieć, co nas czeka. Powstanie związku zawodowego deklarującego pełną niezależność od partii jest zjawiskiem niespotykanym w systemie, który wprowadzono we wschodniej Europie na wzór i podobieństwo radzieckiego. Trudno jest przewidzieć, co stanie się z tymi związkami w najbliższych miesiącach. Jedno jest jednak pewne: zrodziła się nowa jakość w stosunkach społecznych.
Warszawa, 1 września
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1979-1981, Warszawa 2004.
Na wstępie mojego wystąpienia czuję się w obowiązku, aby w imieniu środowiska, które mam zaszczyt reprezentować, zgłosić pełną solidarność z tym, co wydarzyło się na Wybrzeżu polskim i w reszcie naszego kraju. [...]
Bowiem treść owej manifestacji, jej sens i rzeczywistość są tak proste jak proste są ludzkie prawa do nieskrępowanego stanowienia o własnym losie, prawa do walki o coraz lepszą egzystencję. Dlatego pozwolę sobie tylko z tego miejsca złożyć robotnikom polskim wyrazy głębokiej czci i podziwu za ich odwagę, rozum i niezmiernie gorące serca, którymi obdarowali cały kraj. [...]
Jaka jest przyczyna determinacji, która kazała dokerom i stoczniowcom, całej klasie robotniczej, wykrzyczeć słowa protestu i postawić ultimatum. Należy sądzić, że zwalanie wszystkiego wyłącznie na trudności gospodarcze, na pogarszającą się sytuację ekonomiczną kraju i w konsekwencji na kłopoty zaopatrzeniowe – byłoby tłumaczeniem niedostatecznym. Naród nasz, nie w takich dawał dowody samozaparcia, cierpliwości i solidarności. Ale działo się tak tylko wtedy, kiedy kryzysom towarzyszyła wiara w sens przetrwania, albo przekonanie, że czynimy to dla zachowania wspólnoty, albo nadzieja że u kresu wyrzeczeń czeka nas sprawiedliwy podział wyprodukowanych dóbr. Nie ulega więc wątpliwości, że u podstaw wydarzeń leżało coś więcej niż troska o materialne przywileje, klasa robotnicza żąda przede wszystkim gwarancji. I za faktem tym kryje się dramatyczna tajemnica protestu. Cóż bowiem zdanie to oznaczało, jeśli nie całkowity brak zaufania wobec złożonych przyrzeczeń oraz wiary w dotrzymanie słowa. [...]
Przez cały niemal czas, z niewielkimi przerwami, zwłaszcza w ostatnim okresie naszej rzeczywistości, propaganda czyniła wszystko, żeby zakłamać i ogłupić naród [...]. W konsekwencji zdeprecjonowane zostały takie pojęcia jak: patriotyzm, historia, naród, socjalizm, humanizm [...].
To właśnie masowe środki przekazu doprowadziły do stanu niewiary w fakty, w słowa poszczególnych ludzi, nawet wtedy, kiedy nie kryły one prawdy. Te masowe środki przekazu, uwłaczając elementarnemu rozsądkowi, obrażały nasze poczucie godności, poddawały w wątpliwość naszą inteligencję a co najgorsze: że cały ten propagandowy aparat informacji – działalnością swoją, stylem tej działalności, językiem, jakim przemawiał, na każdym kroku dawał świadectwo pogardy wobec narodu, wobec jego rozumu i poczucia odpowiedzialności.
Warszawa, 5 września
„Przegląd”, Aktorzy, Nr 1, Warszawa 1983.
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Wiem, że w waszym trudzie bardzo wam zależało na tym, aby nie ujawniła się żadna nienawiść. Okazaliście prawdziwie chrześcijańską postawę, szanując człowieka, jego życie i dobro, które Naród posiada. Wszyscy Was rozumieli, szczególnie w waszej trosce, aby działać w przekonaniu, że nic, co zbyt niskie, nie może się wyzwolić, że muszą być uruchomione najwyższe moce, aby wydały swój owoc dla dobra ludzi pracujących, którzy podejmują ogromny wysiłek w naszej Ojczyźnie. Jakże trzeba tu być niezwykle rozumnym!
Warszawa, 7 września
Peter Raina, Kościół w PRL. Kościół katolicki a państwo polskie w świetle dokumentów 1945-1989, t. 3, lata 1975-1989, Poznań 1986.
Godzina DWUNASTA
Syreny fabryczne obwieszczają początek strajku ostrzegawczego, który miał trwać do godziny 13-tej na znak protestu przeciw niedotrzymywaniu przez rząd PRL zobowiązań Porozumienia Gdańskiego z 31 sierpnia br. Strajk ogłosiły Niezależne Samorządne Związki Zawodowe z Lechem Wałęsą na czele.
Boże, wspieraj walczących! Jestem myślą z wszystkimi, co bohatersko wstrzymują się teraz od pracy, mając tylko tę biedną, bolesną broń przeciw terrorowi... Godzinny strajk został obmyślony z całą dbałością o nieszkodzenie produkcji, działy, których nie można zatrzymać, idą, choć będzie się zarzucać NSZZ, że narażają gospodarkę na nowe szkody!
Jeśli rząd PRL w dalszym ciągu będzie bojkotować Niezależne Związki i nie dotrzymywać porozumień, NSZZ rozważą w dniu 20.X. br. możliwość strajku generalnego.
Jakże trudna jest nasze bolesna rzeczywistość! [...]
Godzina TRZYNASTA
Syreny fabryk warszawskich (FSO Żerań, Huta „Warszawa” i wszystkie inne, zgrupowane w związku „Mazowsze”) odwołują strajk ostrzegawczy. Godna podziwu jest sprawna organizacja i owa SOLIDARNOŚĆ, której imię przybrały Niezależne Samorządne Związki Zawodowe. Pokazały, co potrafią! Szczęść im Boże!
Warszawa, 3 października
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
16 grudnia 1980 roku — odsłonięcie pomnika w Stoczni Gdańskiej. Zgodnie z partyjną tradycją zaskakiwania — nagła informacja o spotkaniu po godzinach pracy z tow. Piątkowskim, kierownikiem Wydziału Zagranicznego KC. Obecność oczywiście obowiązkowa, odpada więc możliwość śledzenia uroczystości w środkach masowego przekazu. Piątkowski w dłuższej wypowiedzi roztacza przerażającą wizję robotniczego warcholstwa w Polsce. Ileż w tych słowach pogardy ekonoma wobec wyrobników! I każdy argument jest teraz dobry: „Posiadamy informację, że na Wybrzeżu działają grupy, których celem jest proklamowanie, na wzór przedwojenny, Wolnego Miasta Gdańska”. Te rewelacje podaje bez zmrużenia oka. A potem — wieczorem — pierwsze relacje o gdańskim tłumie śpiewającym „Nie rzucim ziemi”. W błysku oczu, w uniesionych twarzach można odczytać, gdzie jest Polska i gdzie są Polacy.
Gdańsk, 16 grudnia
Jerzy Bahr, Wspomnienie z teraźniejszości, „Zeszyty Historyczne” nr 72/1985.
Po interwencji milicji w Nowym Sączu, zapowiedziany został na dzisiaj godzinny strajk protestacyjny, między dwunastą a pierwszą. Mury, tablice ogłoszeń i witryny sklepów pokryły się afiszami komitetu regionalnego „Solidarności”. Obok nich pojawiły się mniejsze ulotki z żądaniem uwolnienia więźniów politycznych, a zwłaszcza [Leszka] Moczulskiego, przywódcy KPN-u.
W południe wszystko zamiera: tramwaje, sklepy, banki, Pewexy a nawet księgarnia radziecka w Rynku. Pracownicy i sprzedawczynie noszą znaczki z napisem „Strajk”.
Nowy Sącz, 16 stycznia
Adrien le Bihan, Gniewne drzewo. Dziennik krakowski 1976–1986, Kraków 1995.
Znów Człowiek z żelaza. Z filmu nie dowiadujemy się nic o wydarzeniach na Wybrzeżu. Hasła na murach, modlitwy, płonące świece nocą, wrogie ulotki lecące z nieba, końcowa piosenka – wszystko to odświeża pamięć i wzrusza. Ale wciąż jesteśmy za bramą. Flash-black przenosi nas na bardzo krótko między dyskutujących robotników. Będąc świadkami wydarzeń, które zalewały nas z wszystkich stron, odnajdujemy je skanalizowane przy pomocy narzędzi komunikacji zmediatyzowanej: kamer, aparatów fotograficznych, magnetofonów, telewizji, dawnych kronik filmowych, filmów archiwalnych. Wajda nie pokazuje nam ani tego, co się dzieje wśród organizujących się robotników, ani nie tłumaczy złożoności stawki. Same znaki, same wskazówki. […] Film przenosi nas znów w radosny nastrój sierpnia 1980 roku. Końcowa pieśń w interpretacji Krystyny Jandy wciąż rozbrzmiewa pośród uczestników dyskusji. Lektorzy francuscy, marksiści i nie-marksiści, rozpływają się w pochwałach: pluralizm, unieśmiertelnienie rewolty, zetknięcie fikcji z rzeczywistością.
Kraków, 20 sierpnia
Adrien le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
Jestem jednym z pierwszych, którzy się zorientowali, co założyliśmy. To moje pierwszeństwo w tej sprawie jest takiej podejrzanej, powiedzmy, próby – my to najpierw założyliśmy [KOR] na zasadzie dawania świadectwa. Spodziewaliśmy się raczej, że nas zamkną. Mówili nam, że jeśli siedzi 10 tysięcy ludzi, a wy założycie Komitet Obrony Robotników w piętnaście osób, to będzie was siedzieć 10 tysięcy i piętnaście.
I raczej sądziłem, że ci, co tak mówią, mają rację. Sądziłem, że o to chodzi. Skoro w Grudniu zabrakło świadectwa intelektualistów, to teraz będzie świadectwo najwyższej próby – pójdziemy do więzienia. Oni będą siedzieć i my. Jeśli w jakimś kraju siedzą w więzieniu uczciwi ludzie, to miejsce uczciwych ludzi jest w więzieniu. Tak to się zaczynało. Jeszcze nie do końca to sobie powiedzieliśmy, a okazało się, że działamy – i to działamy skutecznie.
Tak, prawdę mówiąc, dwóch ludzi to sobie uświadomiło równocześnie i niezależnie od siebie – ja i Antek Macierewicz – że to jest zupełnie nowy sposób wyjścia z totalitaryzmu. Ja napisałem to szybciej – powstały Myślioprogramiedziałania. Napisałem – on nie napisał. Ale zawsze pamiętam, że to on wymyślił, że nasza organizacja ma się nazywać Komitet Obrony Robotników. Zwykle mnie się to przypisuje. Trochę się tego wstydzę.
Największym osiągnięciem jest idea samoorganizacji, którą Komitet Obrony Robotników zrodził samym swoim powstaniem. Komitet Samoobrony Społecznej powołaliśmy już po pobudzeniu samoorganizacji. Zrozumieliśmy wszyscy, że to jest pomysł: ludzie sami się organizują. Jest to rewolucja – najbardziej pokojowa, jaką sobie można wyobrazić – która obala system. Bo system ten to monopol państwa na organizację – i nagle obywatele to zabierają. Mogą to zabrać. I w momencie kiedy zabierają, zmienia się wszystko.
14 grudnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Trzeba to powiedzieć jasno: „Solidarność” mogła stać się ruchem masowym dlatego tylko, że aspiracje społeczne połączyły się w niej z aspiracjami narodowymi. Europa XX wieku zna wzór nacjonalizmu umieszczającego się na prawicy. W „Solidarności” nastąpiło przełamanie tego wzoru i jakby nawiązanie do demokratycznych ruchów epoki romantyzmu albo do wzoru Komuny Paryskiej, która, jak wiadomo, była tyleż rewolucyjna, co patriotyczna. Każdy poeta polski, i nie stanowię tu wyjątku, czuł, tak samo jak czuły miliony Polaków, ogromną historyczną wagę odbywających się wydarzeń. [...]
Szczęśliwy jest poeta, któremu choć raz w życiu dane było zrzucić brzemię samotnego indywidualizmu i przebywać wśród ludzi jako równy wśród równych. Mam na myśli wewnętrzne przezwyciężenie izolacji, niemożliwe bez poczucia braterstwa, a nawet podziwu i szacunku. Tego szczęścia zaznałem latem 1981 roku podczas wizyty w Polsce.
Jeden z moich amerykańskich kolegów, który odwiedził Polskę w okresie „Solidarności”, powiedział, że zobaczył rzecz niezwykle rzadką: kraj bez alienacji. I nie mylił się. Było to jakby strach został wzięty w nawias – ten strach, który przez dziesiątki lat wznosił przegrody zarówno pomiędzy człowiekiem i człowiekiem, jak pomiędzy człowiekiem i państwem. Miałem też to szczęście, że moja potrzeba uwielbienia, być może jedna z najgłębszych potrzeb poety, znalazła swój przedmiot, kiedy spotkałem Lecha Wałęsę. Powiedziałem mu: „Jesteś moim wodzem” – i uświadomiłem sobie, że to niemało, jeżeli w jakimś kraju robotnik może zostać przywódcą całego narodu.
Paryż, 27 lutego
Czesław Miłosz, Nowe zadania poezji polskiej, „Kultura” Paryż, nr 4/1982, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Od siedmiu dni oddziały milicji blokują ścisłym kordonem dostęp do robotników strajkujących w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Milicja zatrzymuje transporty z zaopatrzeniem. Osoby przynoszące z miasta żywność, lekarstwa i koce są zatrzymywane. Są przypadki pobicia przez milicję. Rekwiruje się dostawy. Nie przepuszcza się korespondencji z rodzinami, nawet w przypadku ciężkiej choroby rodziny pozostającej w domu. Były przypadki zawrócenia karetki pogotowia. Zwracamy się do międzynarodowej opinii publicznej, szczególnie do związków zawodowych całego świata: pomóżcie nam w powstrzymaniu władzy przed stosowaniem tych haniebnych praktyk.
Stocznia Gdańska, 10 maja
Tomasz Tabako, Strajk 88, Warszawa 1992.
Dla każdego Polaka, doświadczonego przeżyciami i skutkami wojny, sprawą najważniejszą jest zabezpieczenie sprawiedliwości i pokoju na świecie, tak bardzo obecnie zagrożonego. Te wszystkie wspólne sprawy współistnienia ustrojów i państw, które nie powinny być rozwiązywane w drodze wojen i nienawiści, są problemem każdego człowieka, każdego Polaka. Chcemy żyć i pracować w pokoju. [...] Pozostajemy w pełni nadziei i wiary, że dążenia Narodu we wspólnocie dziejowej losów uwieńczone zostaną pełnym sukcesem i nigdy więcej broń nie będzie użyta przeciwko człowiekowi.
Łódź, 13 czerwca
Trzecia pielgrzymka Jana Pawła II do Polski: przemówienia, dokumentacja, teksty, red. Maria Nowaczyńska, Dorota Strzałko, Poznań–Warszawa 1987.
Dzisiejsze nasze spotkanie, możliwość bezpośredniego kontaktu z Waszą Świątobliwością wlewa w nasze polskie serca wielką radość i dumę. Jest to wielka i wspaniała rekompensata za trud i wysiłek, jaki codziennie wkładamy w życie, aby być dobrymi współmałżonkami, rodzicami, pracownikami i Polakami. […] ta wizyta wyzwoli w nas dodatkową energię do działań i jeszcze bardziej będziemy za Polskę i jej przyszłość czuć się odpowiedzialni. Za Polskę, która jest naszą wspólną Ojczyzną.
Łódź, 13 czerwca
Trzecia pielgrzymka Jana Pawła II do Polski : przemówienia, dokumentacja, teksty, red. Maria Nowaczyńska, Dorota Strzałko, Poznań–Warszawa 1987.
Strajk zrobiłem w trzy godziny, od 5:30 do 8:30. Z tym że pracowałem nad strajkiem miesiąc, prowadząc wiele rozmów i kodując ludziom konieczność takiego protestu. Ale we wtorek, 26 kwietnia rozmawiałem już tylko z konkretnymi osobami, które były potrzebne do zahamowania produkcji: z ludźmi na mostkach, z suwnicowymi. Na halach maszyn nie gadałem ze służbą ruchu, ale gdy włączyłem czerwono światło i krzyknąłem: „Strajk!”, wszyscy się znaleźli.
Nowa Huta, 26 kwietnia
Podobno kombinat w Nowej Hucie obstawiony jest czołgami i milicją. Może nie ośmielą się ich użyć, bo pogotowia strajkowe wszędzie i zakłady gotowe są do strajku, w razie podjęcia siłowego rozwiązania konfliktu.
Co z tego wszystkiego wyniknie… Jaruzelski się nie cofnie i nie zacznie konkretnych rozmów ze społeczeństwem, z „Solidarnością”, z opozycją. Władze nie mają na to odwagi.
Warszawa, 1 maja
Teresa Konarska, dziennik ze zbiorów Archiwum Opozycji Ośrodka KARTA.
Wyciągnąłem długopis i od razu zaczynam: „Ile?” (jak w Brygidzie rozmawiałem z Wałęsą, mówił: „Aloś, robotnikowi postaw najpierw pieniądze”). „No, trzy dychy” — mówią. „Bądźcie poważni!” — „A, złociutki, co to dzisiaj jest”. Ja mówię: „Piętnaście do dwudziestu, zgoda?”. Zapisałem: „Podwyżka zarobków o 15.000-20.000 zł”. I dalej: „A jako drugie proponuję «Solidarność», gwarant, że będzie można powalczyć o dalsze pieniążki”. — „A, tak jest, «Solidarność»!” — „W Nowej Hucie mogło tego postulatu nie być, czaili się, ale w Stoczni?...”. „Przywrócenie NSZZ «Solidarność» w Stoczni Gdańskiej” — zapisałem. […] I: „Zwolnienie więźniów politycznych”. „I żeby mogli wrócić do Stoczni nasi koledzy, co?”. Zanotowałem: „Przyjęcie do pracy zwolnionych za przekonania”. A jako piąte: „Nierepresjonowanie strajkujących”. […]
Było gdzieś kwadrans po pierwszej. Dyrektor [Czesław] Tołwiski zaprosił mnie do gabinetu. „Ale ci panowie — nie” — mówi. Wepchnąłem ich, chodziło o świadków. W gabinecie siedziało dwóch ubeków, opasłych dobrze, najpewniej pułkownicy, bo tacy nażarci. […]
Dyrektor dostał telefon. „Co to ma znaczyć, panie Szablewski, bramy zamykają”. Ja mówię: „Przecież jest strajk, mają być otwarte?”. — „Ale sprawę podwyżek jutro wyjaśnimy.” — „Panie dyrektorze, wobec tego do jutra postrajkujemy, do widzenia”.
Stocznia Gdańska, 2 maja
Tomasz Tabako, Strajk 88, Warszawa 1992.
Uroczysty i podniosły nastrój towarzyszył tradycyjnym pochodom, wiecom, manifestacjom, jakie odbyły się wczoraj w miastach, wsiach i osiedlach całego kraju. Tegoroczne Święto Pracy obchodziliśmy w 40. rocznicę powstania PZPR, w 70. rocznicę powstania KPZR oraz 70. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Przy słonecznej pogodzie w manifestacjach, pochodach i wiecach wzięło udział ponad 9 milionów osób.
Warszawa, 2 maja
„Trybuna Ludu” nr 101, z dn. 2 maja 1988.
Nagle koledzy znajdujący się najbliżej drzwi zaczęli krzyczeć: „Wychodzimy, wjechało ZOMO!”. Zomowcy z pałami, łomami i siekierami weszli na rozdzielnię i zaczęli krzyczeć: „Padnij, nie ruszać się!”. Chłopcy z rozdzielni padli na ziemię. Zomowcy weszli do środka i zaczęli rozbijać drzwi, wyważać je łomami, tłuc szyby w oknach. […] Staliśmy tak otoczeni przez milicję z pałami i z wycelowaną w nas bronią.
Nowa Huta, 5 maja
5 maja o świcie dyrektor wykonał manewr, który był ciosem poniżej pasa, a mianowicie — zamiast negocjować, zawiesił stocznię! Poderwało mnie to do walki, chyba nawet z przekleństwem na ustach. Musiałem natychmiast postarać się o jakąś przeciwwagę, jakiś konkret, wymyśliłem więc, że za strajk będą wypłaty ze strajkowej kasy solidarnościowej i nikt nie straci ani złotówki. Niestety, moje krzepiące słowa nie starczyły na długo. Wieści z rozbitej Huty im. Lenina oraz szczekanie dyrekcji przez radiowęzeł rozmiękczyły mniej odpornych, szczególnie mieszkających poza Gdańskiem. Dyrektor Tołwiński kazał rozkolportować ulotki z oświadczeniem, że kto odstąpi od strajku, dostanie płatny urlop, a Polska Agencja Prasowa informowała świat, że badane są właśnie ekonomiczne podstawy działalności Stoczni Gdańskiej. Od tego dnia zaczęło się wyraźne „wyciekanie” ludzi poza bramy, przy czym największą wytrzymałość psychiczną wykazało pokolenie 20-latków, którzy pod koniec stanowili około 90 procent strajkujących. Po prostu młodzi robotnicy zaparli się, że chcą mieć swój związek, broniący ich przed chamstwem, nieuczciwością i brakiem kompetencji majstrów.
Gdańsk, 5 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
Podczas pierwszej rundy negocjowano wyłącznie postulaty płacowe, gdyż o legalizacji „Solidarności” dyrektorzy w ogóle nie chcieli słyszeć. Wiedziałem, że będą grali na zwłokę i w pozostałych kwestiach, ale ja też grałem na zwłokę — chciałem przeciągnąć strajk co najmniej do poniedziałku 9 maja, licząc po cichu, że może przyłączy się do nas część kraju.
Stocznia Gdańska, 7 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. Decydujące lata 1985–1990, Warszawa 1991.
Rano zadzwonił do mnie pułkownik MSW Kubicki, z polecenia Kiszczaka, i poinformował: „Wynegocjowane przez gen. Kiszczaka z mec. Siłą-Nowickim warunki porozumienia stoczniowcy odrzucili. Odrzuciwszy je, tracą wszystko”. […] Oświadczyłem: „Zrywacie kontakty, panowie, to błąd. Pozostaję do dyspozycji w ewentualnym nawiązaniu płaszczyzny spotkań między władzami a strajkującymi” — takie sakramentalne zdanie. Rezultatem był telefon od gen. Kiszczaka, około 10:30. Kiszczak podziękował za to, że nadal gotów jestem służyć mediacją. Podtrzymał gwarancje dotyczące bezpieczeństwa strajkujących, także uwolnienia więźniów.
Gdańsk, 9 maja
Tomasz Tabako, Strajk 88, Warszawa 1992.
Zdecydowaliśmy się na podjęcie suwerennej decyzji opuszczenia Stoczni bez uzgodnień z władzą, której postawa uniemożliwiła porozumienie. […] Tym razem nie udało się nam zwyciężyć. Nie wychodzimy ze Stoczni z tryumfem, ale wychodzimy z podniesionym czołem, przekonani o potrzebie i słuszności naszego protestu przeciwko panującym w Polsce stosunkom, przeciwko traktowaniu nas w sposób uwłaczający naszej godności, przeciwko arogancji władzy ponoszącej odpowiedzialność za biedę Polski i jej obywateli. […]
Robotnicy Nowej Huty i my ze Stoczni Gdańskiej wygraliśmy sprawę bezcenną: po kilku latach bierności i poczucia beznadziejności polskie społeczeństwo odżywa!
Stocznia Gdańska, 10 maja
Tomasz Tabako, Strajk 88, Warszawa 1992.
Od 15 sierpnia trwa strajk na kopalni „Manifest Lipcowy”. Do strajku dołączyły się wszystkie kopalnie jastrzębskie [...]. Ponieważ prawo, a szczególnie ustawa o związkach zawodowych nie dają nam szans obrony naszych interesów, uważamy, że nasz strajk jest w pełni legalny. [...] Gotowi jesteśmy podjąć rzetelne negocjacje z przedstawicielami kopalń i władz wyższych. Nie ugniemy się przed szantażem i groźbami.
1. Żądamy podwyżki płac. [...]
2. Wolne soboty i niedziele [...].
3. [...] żądamy stanowczo ukrócenia marnotrawstwa.
4. Żądamy zmniejszenia administracji [...].
5. Żądamy poprawy warunków mieszkaniowych [...].
6. Żądamy swobodnego przepływu informacji [...].
7. Żądamy pluralizmu związkowego.
Władze zarzucają nam, że nasz strajk ma charakter polityczny. Jest to kłamstwo. Występujemy w obronie swych zawodowych interesów. Nie jest naszą winą, że odbiera się to jako zagrożenie dla władzy. Protestujemy przeciwko temu, aby robotników uznawano za niegodnych wpływania na losy kraju. [...]
Nasz strajk przebiega w niezwykle trudnych warunkach. Propaganda rządowa zmienia treść naszych żądań, przedstawiając strajk w fałszywym świetle. Naszym kolegom grozi się powołaniem do wojska. Kopalnie otoczone są kordonami milicji. Odcięto nam dostawy dóbr regeneracyjnych, nie zezwala się na dostawę żywności. Brak nam kocy. Za pośrednictwem Międzynarodowej Organizacji Pracy zwracamy się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z prośbą o dostarczenie nam niezbędnej pomocy.
Jastrzębie, 19 sierpnia
„Hutnik”, nr 27/175, z 24 sierpnia 1988.
[Józef Czyrek] oświadczył, że gen. Jaruzelski zgadza się na rozmowy z Wałęsą, z tym że z ramienia zarówno rządu, jak i Biura Politycznego jego rozmówcą będzie gen. Kiszczak. Podtrzymany był warunek, by nie doszło do strajku w Stoczni Gdańskiej. Powiadomiony o tym telefonicznie Lech Wałęsa odpowiedział, że jest już zbyt późno (była godzina 23.30) i nie ma technicznych możliwości odwołania akcji strajkowej. Nie był też zachwycony osobą rozmówcy ze strony rządu.
21 sierpnia
Antoni Dudek, Agonia Peerelu, "Karta" nr 27/1999.
Oświadczamy wyraźnie: za skutki strajku ekonomiczne, społeczne i inne – odpowiedzialna jest władza, która mieni się robotniczą, a w sposób arogancki i pogardliwy traktuje strajkujących robotników. A przecież strajkujący domagają się jedynie respektowania podstawowych, ludzkich i pracowniczych praw. […] Czując się głęboko odpowiedzialni za losy kraju […] raz jeszcze wzywamy władze do podjęcia rozmów.
Szczecin, 23 sierpnia
„Biuletyn Strajkowy” [Szczecin] nr 6, sierpień 1988.
Podrożały o 80 procent wyroby tytoniowe. Przysłali mi zawiadomienie o podwyższeniu czynszu. [...] Klęska to, że podrożało. Ale może być jeszcze większa klęska, jak teraz robotnicy tego nie wytrzymają i podniesie się gwałt czy nawet rewolucja głodowa!
Na razie jeszcze działa mit nowego premiera — Mazowieckiego. Jeszcze trochę się liczą z apelami Lecha Wałęsy, ale to nie zaspokoi pogorszenia się nastrojów nad pustym garnkiem. Niech już Mazowiecki stworzy ten rząd — bo inaczej mit osłabnie! A on bez przerwy obsługuje jakichś oficjalnych gości, jakieś uroczystości takie czy inne i biedaczysko na nic czasu nie ma. Czy jemu biednemu ktoś pomoże w tych trudnych zadaniach?
Warszawa, 3 września
W białych rękawiczkach, najpierw łomami, a potem przy użyciu ciężkiego sprzętu (produkcji Kruppa, Waryńskiego i Huty Stalowa Wola), w czwartek, 16 listopada pracownicy Wojewódzkiej Dyrekcji Dróg Miejskich rozkuwali podstawę pomnika Dzierżyńskiego w Warszawie.
Prace przebiegały pod czujnym nadzorem tłumu mieszkańców miasta i fotoreporterów. W pewnym momencie obserwatorzy uznali, że tempo robót jest zbyt wolne. Sami zaczęli rozbijać podstawę pomnika. Najgorliwsi zerwali z cokołu napis „Feliks Dzierżyński to duma polskiego ruchu robotniczego — B. Bierut”. Pojawiły się kwiaty. Zapalono znicze. Wielu kibiców robiło sobie zdjęcia na tle pomnika. Litery z napisu, kamienie i ziemia z podstawy stały się cennymi pamiątkami tego niecodziennego zdarzenia.
Dzierżyński zostanie zdjęty (najpierw głowa, potem reszta postaci) 17 listopada między godziną 9.00 a 12.00. Można przewidzieć następujący harmonogram prac w tym dniu:
9.00–10.00 — zdjęcie głowy Feliksa Edmundowicza,
10.00–11.00 — tułów Dzierżyńskiego spocznie na ciężarówce,
11.00–12.00 — nogi szefa Czeka dotkną ziemi.
W następnych dniach zostanie rozebrany cokół.
Warszawa, 16 listopada
„Gazeta Wyborcza” nr 137, z 17–19 listopada 1989.
A w Warszawie nie ma już pomnika Dzierżyńskiego. Zdjęto go niby z powodu budowy metra. Tłum czekał na to wydarzenie. Bałem się o krwawego Feliksa, bo uważam, że to człowiek zasłużył na karę, a nie pomnik. I wiedziałem, że wyrok będą wykonywać robotnicy, a więc lud Warszawy, który w takich sytuacjach nie zna litości. Operator dźwigu zapowiedział, że złapie Go za głowę. Złapał pętlą za tułów. Wystarczyło. Odpadła głowa, a potem nogi. [...] Tłum odśpiewał hymn, a potem jak szaty na skrawki darł stłuczone nogi i odpryski betonowego mózgu.
Warszawa, 17 listopada
[Tomasz Jastrun] Witold Charłamp, Dziennik zewnętrzny, „Kultura” Paryż, nr 3/1990.
Atmosfera dzisiaj nie była najlepsza. Trochę to wszystko wymuszone, nadęte. Wiem, że stoczniowcom też to się nie podoba. 20 lat temu wierzyłem, że dojdziemy do wolności i demokracji. Marzyłem o Polsce, w której nie zapomni się o ludziach. Dziś mamy w Polsce trzy miliony bezrobotnych, a najbardziej brakuje nam solidarności.
„Gazeta Wyborcza” nr 202, z 30 sierpnia 2000.