Przed ostatnią niedzielą sierpnia delegacja robotników z największego w mieście zakładu zgłosiła się do mojego biskupa z prośbą, aby skierował jakiegoś księdza dla odprawienia Mszy św. na terenie fabryki. Wybór padł na mnie. [...] Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie gdzie odprawiać? Kto będzie czytał teksty, śpiewał? [...] I wtedy, przy bramie przeżyłem pierwsze wielkie zdumienie. Gęsty szpaler ludzi — uśmiechniętych i spłakanych jednocześnie. I oklaski. Myślałem, że Ktoś Ważny idzie za mną. Ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego jego bramę. Tak sobie wtedy pomyślałem — oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści parę lat wytrwale pukał do fabrycznych bram.
Niepotrzebne były moje obawy — wszystko było przygotowane: ołtarz na środku placu fabrycznego, i krzyż [...], i nawet prowizoryczny konfesjonał. Znaleźli się też lektorzy. [...] Okazało się, że potrafią też i śpiewać, o wiele lepiej niż w świątyniach. Przedtem była jeszcze spowiedź. Siedziałem na krześle, plecami niemal opierając się o jakieś żelastwa, a te twarde chłopy w usmarowanych kombinezonach klękali na asfalcie zrudziałym od smarów i rdzy.
Warszawa, 31 sierpnia
Jerzy Popiełuszko, Bóg i ojczyzna, Warszawa 1984.
O godzinie 22.00 byłem w Pałacu Mostowskich. W celi nr 6 kazano mi się rozebrać do naga. Milicjant przeprowadzający rewizję (nie miał więcej jak dwadzieścia lat) złapał się za głowę i powiedział: „Że też na mnie musiało przypaść”.
Następnie zaprowadzono mnie do celi nr 23. Tam było pięciu ludzi (podejrzanych o zabójstwo żony i wrzucenie do Wisły, współudział w morderstwie w Grodzisku Mazowieckim, zabicie czterech ludzi lokomotywą, nadużycia gospodarcze) oraz jeden konfident.
Dostałem materac, dwa liche koce i położyłem się na podłodze. Współtowarzysze z celi odnosili się do mnie z życzliwością, obsługa mundurowych MO również.
Warszawa, 12 grudnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Wobec podania do publicznej wiadomości informacji dotyczących przeszukania w moim jedynym, maleńkim mieszkaniu (ofiarowanym mi przez ciotkę przed pięciu laty, o czym wiedziały władze kościelne), nie mając innej możliwości wyjawienia prawdy, czuję się zobowiązany tą drogą powiadomić parafian, że w mieszkaniu tym znaleziono przedmioty, których pochodzenie jest mi całkowicie nie znane, a ich charakter w zestawieniu z moją znaną wszystkim obecną działalnością duszpasterską wręcz absurdalny. Uważam to za prowokację.
Warszawa, 18 grudnia
Spektakl odbywa się niedaleko Wisły, w sali muzeum episkopalnego. Udaje nam się wejść bez biletów, dzięki Marynie Barfuss, Oli Maurer i Piotrowi Skrzyneckiemu. Wielu ludzi zostało na zewnątrz. Duchowni są bardzo czujni. Piotr włożył swoją najpiękniejszą pelerynę. Scena jest bardzo mała. W pierwszym rzędzie siedzi jakiś duchowny, widzimy tylko jego plecy. Chwilę przed rozpoczęciem przedstawienia ktoś, wymieniwszy z Piotrem dowcipy polityczne porównujące zasługi Krakowa i Warszawy, ogłosił „Jest tu ksiądz Popiełuszko!”. Natychmiast wznoszą się długie owacje i oklaski. Ksiądz wstał, odwrócił się z uśmiechem, pozdrowił zebranych i podziękował ruchem głowy, po czym usiadł. Przedstawienie zaczęło się w wyjątkowym podnieceniu. Wysłuchałem znów piosenek, które słyszałem już w Krakowie u Dominikanów w czerwcu 1982 roku. Nie ma Haliny Wyrodek, ale jest piękne trio zuchwałych demonów: Anna Szałapak, Ola i Maryna. W skeczu o przyszłych wyborach do rad narodowych człowiek w łachmanach czołga się przed dobrze ubraną postacią, podającą mu kiełbasę na wędce. Jeden z aktorów doskonale imituje Ewę Demarczyk, byłą divę kabaretu. Inny wyśpiewuje milicyjne przejścia Piotra, „syna Mariana”. Kilkakrotne bisy piosenek. Pod koniec spektaklu z ostatniego rzędu, cudem jakby wyrósł bukiet biało-czerwonych kwiatów i przewędrował z rąk do rąk na scenę, aż do kruchej sylwetki księdza Popiełuszki, który dołączył do sław kabaretu, milcząco udzielając im błogosławieństwa – wszystko to jak gdyby po to, by opanować tę szczególną, bo wykradzioną wrogowi radość, której fala zalała widownię, i przed opuszczeniem sali powierzyć ją ludziom bardziej widocznym, którzy na zewnątrz będą musieli przekazać ją innym.
Warszawa, 12 czerwca
Adrien le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
[Ksiądz Popiełuszko] w intencji uwolnionych odprawił uroczystą mszę świętą w kościele św. Stanisława Kostki. Przez wielki, zbity tłum szczęśliwy ksiądz Jerzy prowadził Jacka Kuronia i mnie. Po mszy wziął nas na plebanię. Staliśmy w oknie i mieliśmy poczucie, że ten tłum to jest kawałek wolnej Polski.
Warszawa, 21 sierpnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Zwyciężać zło dobrem to zachować wierność prawdzie. Prawda jest bardzo delikatną właściwością naszego rozumu. Dążenie do prawdy wszczepił w człowieka sam Bóg. Stąd w człowieku jest naturalne dążenie do prawdy i niechęć do kłamstwa. Prawda podobnie jak sprawiedliwość łączy się z miłością, a miłość kosztuje. Prawdziwa miłość jest ofiarna, stąd musi kosztować. [...]
Obowiązek chrześcijanina to stać przy prawdzie, choćby miała ona wiele kosztować, bo za prawdę się płaci. Tylko plewy nic nie kosztują. Za pszeniczne ziarno prawdy trzeba czasami zapłacić.
Bydgoszcz, 19 października
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Szykując dokumenty do kontroli, zobaczyłem w lusterku, że milicjant wysiada z samochodu i rusza w naszą stronę. Jerzy odezwał się: „Ciekawe, co teraz wymyślili”. [...]
Milicjant podszedł z mojej strony, zasalutował, rzekł: „No cóż, panie kierowco, jeździ się z taką szybkością?”. [...]
Bez słowa wziął dokumenty, kazał mi wyłączyć silnik i wyjąć kluczyki ze stacyjki. Natychmiast wyrwał mi je z ręki i polecił, abym przeszedł do ich samochodu na próbę trzeźwości. [...]
Na polecenie kierowcy: „Dawaj rękę!”, posłusznie wyciągnąłem ją w jego stronę, przekonany, że sięgam po probierz trzeźwości. Oniemiałem, gdy w ułamku sekundy, z ogromną wprawą, zatrzasnął mi na rękach kajdanki.
Zaskoczenie było tak kompletne, że nie zdążyłem w ogóle zareagować, a już za moment poczułem na szyi rękę mężczyzny siedzącego z tyłu. Docisnął mi głowę do podgłówka i zaczął wpychać jakąś śmierdzącą szmatę w usta. [...]
Nie widzę już nic i tylko słyszę jakieś szmery z tyłu samochodu. [...] Nagle usłyszałem głuche uderzenie, jakby ktoś uderzył pałką w worek mąki. Spojrzałem na kierowcę — skrzywił się jakby z obrzydzeniem. [...]
Kierowca otworzył bagażnik, poczułem, że wrzucili coś ciężkiego.
19 października
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Opinię kraju zbulwersowała wiadomość o porwaniu [19 bm.] ks. Jerzego Popiełuszki, kaznodziei „Solidarności” z kościoła św. Stanisława na Żoliborzu, „przez nieznanych sprawców” w drodze z Bydgoszczy do Torunia. Podejrzewam, że owi „nieznani sprawcy” to po prostu milicja, bezpieka, czerwoni terroryści, którym od dawna przeszkadzał ten płomienny patriota; przecież wielokrotnie był aresztowany, nękany, straszony, posądzany o kradzieże i inne nonsensy. Wiadomość o porwaniu podano zresztą z dwudniowym opóźnieniem. Lech Wałęsa przybył 21 X do Warszawy i w kościele św. Stanisława mówił od ołtarza, że jeśli włos z głowy spadnie księdzu Popiełuszce, dojdzie do rozruchów. A tymczasem oficjalnie powiada się z ubolewaniem, że porwanie godzi w porozumienie narodowe, w „nasz ład społeczny”!
Warszawa, 23 października
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Narastają żywiołowe wystąpienia społeczne wywołane porwaniem ks. Jerzego Popiełuszki, duszpasterza robotników i kapelana załogi Huty Warszawa. W kościołach odprawiane są nabożeństwa i nieustające czuwania, w zakładach produkcyjnych podczas przerw w pracy odbywają się milczące wiece i zbiorowe modły. Ulicami Gdańska przeciągnął wielotysięczny pochód. [...]
Jeśli ks. Jerzy Popiełuszko jeszcze żyje — czynna postawa społeczeństwa może jego życie ocalić.
Jeśli nastąpił już kolejny mord kapturowy, podobny dokonanemu na Piotrze Bartoszcze i innych ofiarach — czynna postawa społeczeństwa może ocalić życie następnych.
Warszawa, 25 października
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
30 października zadzwonił do mnie generał Kiszczak, abym razem z bp. Jerzym Dąbrowskim przybył do niego na godzinę 17.00. [...] Po paru minutach zadzwonił telefon. Kiszczak podjął rozmowę. To była krótka rozmowa. A zaraz po niej on nam ją zrelacjonował. Powiedział, że właśnie dostał informację, że ksiądz Popiełuszko nie żyje, został utopiony i właśnie nurkowie wyciągają z wody jego zwłoki. [...] Sugerował nam, że najlepiej będzie [pogrzeb] urządzić w miejscowości rodzinnej ksiądz Jerzego Popiełuszki. Powiedzieliśmy, że to jest niemożliwe, bo jest kapłanem warszawskim i powinien być pochowany w Warszawie. Dodaliśmy, że najlepszym miejscem byłby cmentarz przy parafii św. Stanisława Kostki, w której pracował. Generał powiedział, że to nawet jest dobry pomysł, bo pogrzeb na Powązkach zgromadziłby masę ludzi i mogłoby dojść do incydentów.
Warszawa, 30 października
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Tak, to my, robotnicy warszawskich zakładów, nie obroniliśmy od śmierci naszego duszpasterza. Tak, to my, warszawscy inteligenci, nie uchroniliśmy od skrytobójstwa księdza Jerzego, który sam nigdy nie szczędził czasu, by nieść nam słowo otuchy i nadziei. Taka jest gorzka prawda i nic jej nie odmieni. Nic bowiem nie może nas usprawiedliwić z tego, że z powszechnie znanych faktów bandytyzmu nie wyciągnęliśmy wszystkich konsekwencji i nie stawiliśmy otwarcie czoła nasilającym się aktom terroru. Odpowiedzialność swą dzielimy — niestety — z najwyższymi autorytetami w Polsce, autorytetów kościelnych nie wyłączając.
To także trzeba powiedzieć jasno i otwarcie: gdyby rozpętywana kampania nienawiści napotkała stosowny opór, może mordercy nie odważyliby się na zbrodnię.
Warszawa, 31 października
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Już dziś, w przeddzień uroczystości pogrzebowych ks. Popiełuszki, gromadzą się przed kościołem św. Stanisława tłumy ludzi. Plac kościelny zasypany kwiatami. Przy ogrodzeniu i żelaznych jego kratach bukiety i bukieciki, składane przez starszych i dzieci. Nad nimi powiewają transparenty „Solidarności” i słowa wielkiego Kapłana. Ludzie płaczą.
Warszawa, 2 listopada
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Niewiarygodne tłumy, setki tysięcy, setki tysięcy... Jadąc autobusem widziałem na jezdniach całe kolumny pieszych zmierzających w stronę Żoliborza. Za wiaduktem Dworca Gdańskiego autobus przeciskał się z najwyższym trudem. Ludzie szli z transparentami „Solidarności”, skupieni, cisi, pełni determinacji.
Radiowóz służby drogowej MO przy kinie „Wisła” wciśnięty w tłum. Uprzejmy milicjant w białej czapce. Starsza pani informowała przechodzących ludzi, że powiedział do niej z przepraszającym uśmiechem: „Ja tylko reguluję ruch, proszę pani... Niech mi pani wierzy, tylko ruch!”. Popatrzyłem z dala na tego milicjanta, nie bez szacunku dla jego odwagi.
Warszawa, 3 listopada
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Żegnamy Cię, Sługo Boży, przyrzekając, że nie ugniemy się nigdy przed przemocą, że będziemy solidarni w służbie Ojczyźnie, że prawdą na kłamstwo i dobrem na zło będziemy odpowiadać, w skupieniu, z godnością i z nadzieją na sprawiedliwy pokój społeczny w Ojczyźnie naszej. Spoczywaj w spokoju. „Solidarność” żyje, bo Ty oddałeś za nią swoje życie.
Warszawa, 3 listopada
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Ta śmierć, ta męczeńska ofiara, stały się zwycięstwem „Solidarności”, a pogrzeb przerodził się w wielką manifestację Polaków, którzy z całego kraju przybyli, aby przy trumnie ks. Popiełuszki utwierdzić się w wierze w najwyższe ideały narodowe. Wszystkie okoliczne place, parki, ulice w promieniu paru kilometrów wypełnione tłumami, widziałam je płynące od rana, młodzi obsiedli drzewa wzdłuż ulicy Krasińskiego, sztandary „Solidarności” unosiły się nad głowami, a gdy przybył Wałęsa, powstał jeden wielki krzyk, tysiące rąk wzniosło się w symbol Victory.
Warszawa, 3 listopada
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Oklaski przerywały kolejne utwory. Po jednym tylko Kaplica Królewska zamarła w ciszy. Po wierszu Tadeusza Szymy poświęconym księdzu Jerzemu Popiełuszce. Cisza i kwiaty rzucone w stronę Mieczysława Voita. Podniósł je i położył na ołtarzu, wiedział, że komu innemu w hołdzie, od całej gdańskiej społeczności, zostały ofiarowane.
Gdańsk, 18–25 listopada
Teatr drugiego obiegu. Materiały do kroniki teatru stanu wojennego 13 XII 1981–15 XI 1989, oprac. i red. Joanna Krakowska-Narożniak, Marek Waszkiel, materiały zebrał zespół pod kierunkiem Marty Fik, Warszawa 2000.
[Moim zdaniem] stała za tym [morderstwem ks. Jerzego Popiełuszki] jakaś grupa polityczna, której podlega aparat policyjny, by zyskać bezpośredni wpływ na Jaruzelskiego i decydować o polityce personalnej, o rządzeniu, o przywilejach, o władzy i o tym wszystkim, o co toczy się tam zawsze walka. To jest koncepcja najbardziej przekonywająca i wydaje mi się, że nie sposób przyjąć innej.
[...] Generał Jaruzelski rozpoczął walkę ze swoim aparatem. Żeby mógł ją skończyć i umocnić się, musi mieć spokój społeczny. Jeśli damy mu ten spokój, nie żądając nic w zamian, to oczywiście nie będzie musiał nam nic dać. Dlatego trzeba naciskać na władzę, ale w taki sposób, aby nie stało się dla niej konieczne zastosowanie terroru.
Formą nacisku było wszystko, co się działo do tej pory: masowy udział w mszach, nocne czuwania, olbrzymia mobilizacja społeczna, sam pogrzeb, na którym kilkaset tysięcy ludzi demonstrowało swoją solidarność z ks. Jerzym i „Solidarnością”. W tym nastroju powagi, skupienia, modlitwy była jednocześnie wyraźna demonstracja woli społeczeństwa.
Dla wszystkich stał się jasny związek między śmiercią ks. Jerzego a praworządnością w Polsce. Związek między praworządnością a wpływem społeczeństwa na władzę. Ruch Komitetów Obywatelskich przeciw przemocy, organizowanie się społeczeństwa do nadzoru nad władzą, jest teraz ważnym środkiem nacisku, doniosłym i potrzebnym.
22 listopada
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Złożyłam białe chryzantemy na grobie ks. Popiełuszki, to znaczy przy ogrodzeniu żelaznym, gdyż do samego grobu wciąż biegną kilometrowe ogonki ludzi, nie miałam na to siły. Przy grobie ruch reguluje straż „Solidarności”, przyjmując wieńce, kwiaty, laurki i świece. Wciąż setki świeżych wieńców, tysiące wiązanek i świateł. W obrębie kościelnego cmentarza wiszą transparenty „Solidarności”: „Solidarność da Niepodległość”, „Ziemia Białostocka czuwa”, „Zwyciężyłeś, zwyciężaj” i wiele innych, nawet z wierszami na cześć ks. Jerzego. Jeden tylko z transparentów jest zwrócony ku ulicy, z napisem: „Boże, przebacz im”, aby sobie go czytali zomowcy i milicjanci, wciąż szpiegujący w tłumie.
Warszawa, 2 grudnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Proces morderców ks. Popiełuszki odkrywa perfidię i kłamstwa, zbrodniarze twierdzą, że chcieli Księdza tylko zastraszyć (lecz mieli już worek na zwłoki!), a gdy któryś sięgnie do wyższych szczebli winy, natychmiast odwołuje to na drugi dzień, jakby otrzymał odpowiednie instrukcje zlokalizowania sprawy tylko do 3-4 morderców wraz z obietnicą złagodzenia kary. Powtarza się perfidia procesu o zabójstwo Przemyka.
Mordercy mają urodę przystojnych gestapowców, są butni i ironiczni [...], prawią o logice zbrodni, a ich dowódca, Piotrowski, wręcz pozuje na komunistycznego świętego, twierdząc, że zgładził Księdza, bo władze nie umiały sobie z nim poradzić, że uczynił „mniejsze zło, aby uratować kraj od większego zła!”.
Warszawa, 10 stycznia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Zapadł wyrok na morderców ks. Popiełuszki. Ponieważ „moralność socjalistyczna” nie zakłada zemsty, lecz pragnie „reedukować”, jak rzekł sędzia, nie skazano zwyrodniałego mordercy [Adama] Piotrowskiego na śmierć, czego domagał się prokurator, lecz na 25 lat więzienia (co z pewnością zostanie mu wydatnie skrócone). Tę samą karę otrzymał patronujący zbrodni przełożony kata, [Adam] Pietruszka, a dwaj pozostali, jako ich „ofiary”: [Leszek] Pękala — 15 lat, [Waldemar] Chmielewski — 14 lat.
[...]
Tylko dwaj mordercy, Pękala i Chmielewski, przejawiali nieco ludzkich uczuć żalu i wstydu, natomiast zimni zbrodniarze, Piotrowski i Pietruszka, zachowywali kamienne twarze, a Piotrowski miał nawet czelność wnosić pretensje, że go na tej sali opluto i patetycznie oświadczył, że odda życie po to, by w PRL nie było więcej Popiełuszków! Trudno się dziwić, że takiemu prymusowi „moralności socjalistycznej” owa moralność darowała życie!...
Warszawa, 8 lutego
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Jeden ranek był zarezerwowany na złożenie wieńca na grobie księdza Popiełuszki. Przed rządowym budynkiem, w którym mieszkała wiceprezydencka para, panowała od świtu gorączkowa krzątanina. Szoferzy rozgrzewali silniki samochodów, członkowie ochrony porozumiewali się krótkofalówkami, a przed wejściem stała wiceprezydencka limuzyna z otwartymi drzwiami i przyczepionymi do przednich błotników chorągiewkami — amerykańską po lewej i polską po prawej stronie. Jak było umówione, Bush ukazał się w drzwiach w chwili, gdy John [Davies], który przeprowadzał Wałęsę przez milicyjny kordon, dotarł z nim do limuzyny. Tajniacy, trzeba im przyznać, nie próbowali Lecha zatrzymywać, natomiast tuż przed odjazdem limuzyny jeden z nich szybkim ruchem zerwał z prawego błotnika polską flagę.
Pułkownik milicji wyjaśnił potem Johnowi: „W końcu Lech Wałęsa nie jest jeszcze urzędową osobą”.
Warszawa, 28 września
Helen Carey Davis, Amerykanka w Warszawie. Wspomnienia żony amerykańskiego dyplomaty z czasów poprzedzających upadek komunizmu w Polsce, przekł. Ewa Krasińska, Kraków 2001.