Byłam na Koszykach. Olbrzymie kolejki, mimo że na stoiskach są tylko resztki chleba, w pojemnikach torebki, z których cieknie ten siny płyn, nazywany krowim mlekiem. Jest jeszcze trochę ćwikły w słoikach. Twarze ludzi — beznadziejnie smutne, niekiedy zacięte i ponure. Hałaśliwy przedtem tłum jest dzisiaj cichy i milczący. Czuje się ogromne napięcie i zapiekły gniew. Jakieś, pełne tragizmu oczekiwanie — co będzie dalej...
Warszawa, 14 grudnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Przyjechałem na Grzybowską i jedliśmy śniadanie około 10.00. Pod nami zimowy pejzaż ulicy prowadzącej na Wolę. Z 15. piętra widać nawet wielkie zakłady im. Róży Luksemburg. Nie zapomnę, jak czekaliśmy, jak bardzo czekaliśmy, że tą ulicą nadejdzie klasa robotnicza, że ruszą wielotysięczne załogi. A tu nic, znikomy ruch, przemykają figurki ludzkie, czasem patrol, czasem pancerka, jakiś samochód, ulicą Marchlewskiego rzadko tramwaje, dość puste, i autobusy. Gapiliśmy się na to długo w zupełnym upadku ducha: obraz ten mówił, że „Solidarność” została rozgromiona w ciągu godzin, sromotnie, nieodwołalnie, zawstydzająco.
Warszawa, 14 grudnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Waszkiewicz powiedział mi: „Musimy zdawać sobie sprawę, że nasz strajk ma charakter symboliczny”. Jeśli tak myślą przywódcy, to czego oczekiwać od szeregowych stoczniowców?
Jest już po trzynastej i nieuchronnie zbliża się exodus. Nie zapobieże temu nagłośniona nyska „Solidarności” jeżdżąca od kwadransa po terenie Stoczni i nadająca apel, aby pozostać na wydziałach. [...]
Stocznia jest ogromna, pracuje tu 17 tysięcy ludzi, a nyska tylko jedna. Przed bramą nr 2 — gdzie jestem — zaczyna być tłoczno. Coraz więcej robotników w kurtkach, z teczkami — chcą iść do domu. Straż robotnicza jest niezdecydowana. Najpierw przepuszcza część osób, potem — na głosy sprzeciwu spod bramy — zatrzymuje resztę. Zdenerwowanie jest coraz większe.
Do Stoczni wjeżdża samochód z żywnością. Kilku zdeterminowanych dezerterów, nie bacząc na niebezpieczeństwo, prześlizguje się na czworakach pod kołami, na zewnątrz.
– Jak szczury! Jak szczury z tonącego okrętu! — podnoszą się okrzyki, słychać też gwizdy. [...]
Mikrofon bierze Fudakowski z Regionalnego Komitetu Strajkowego. Apeluje o spokój. Prosi, aby wypuścić wszystkich, którzy chcą wyjść, nie lżyć ich, zachować się godnie. Robi to impulsywnie, chce rozładować konflikt, ale łamie postanowienia komitetów strajkowych! [...] brama już się uchyla. Ludzie uciekają przez nią wśród gwizdów, byle szybciej i byle dalej — od tego wstydu, od strachu, od sytuacji, która ich przerosła.
Podobne sceny przy bramie nr 3, blisko kolejki, były jeszcze bardziej dramatyczne. Wielu uciekało przez płoty, aby nie narażać się na gwizdy i obelgi. Wyszło blisko dwie trzecie stoczniowców.
Gdańsk, 14 grudnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Polska dzisiaj: kraj zamknięty. Czołgi pilnują porządku.
Premier Polski Wojciech Jaruzelski ogłosił stan wojenny i przekazał kierownictwo kraju powołanej przez siebie Radzie Wojskowej.
Poruszeni Polacy demonstrowali w Sztokholmie w obronie „Solidarności”.
Po wczorajszej wieczornej demonstracji na Sergelstorg demonstranci udali się pod polską ambasadę na Karlavägen.
Niesiono pochodnie i polską flagę. Wielu płakało. Dzień św. Łucji był dniem żałoby dla Polaków w Sztokholmie.
14 grudnia
„Stockholms Tidningen”, 14 grudnia 1981, tłum. Maria Borowska.
„Ursus” to dwadzieścia zakładów rozrzuconych na dużym obszarze. Od rana ludzie gromadzili się w głównych halach, u siebie. Ale kiedy zaczęto wydawać karty urlopowe, bardzo wielu z nich skorzystało. Początkowo ludzie brali i mówili:
„To tylko tak, na wszelki wypadek, dla bezpieczeństwa”. Z godziny na godzinę było nas jednak coraz mniej, w poszczególnych zakładach i wydziałach zostało po kilkanaście osób.
Zbliżała się noc. Komitet strajkowy kilkanaście razy głosował — wychodzimy czy zostajemy? I zostaliśmy. Czterysta osób z piętnastu tysięcy, bo tyle pracuje w „Ursusie”.
Warszawa-Ursus, 14 grudnia
W stanie, oprac. Zbigniew Gluza, Katarzyna Madoń-Mitzner, Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 1991.
Stanęliśmy w kole. Wcześniej postanowiliśmy, że zachowujemy się spokojnie, strajkujemy, ale nie walczymy. Wdarli się przez okna. Było ich ze trzydziestu–czterdziestu, na początek. [...] Jedni z „kałasznikami”, inni z nożami, wygląd raczej bandycki. Major, który nimi dowodził, wskoczył na jakąś hałdę i powiedział, żebyśmy się nie ruszali, bo oni nie chcą z nami walczyć. [...]
Gdy dowódca grupy „antyterrorystycznej” zobaczył, że walki nie będzie, to krzyknął i do hali weszli zomowcy w normalnym oporządzeniu, z tarczami, pałami i przyłbicami. Utworzyli „korytarz”, przez który kazano nam przechodzić. Bicia nie było.
Warszawa-Ursus, 14/15 grudnia
W stanie, oprac. Zbigniew Gluza, Katarzyna Madoń-Mitzner, Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 1991.
Komitet Porozumiewawczy Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych zaskoczony wraz z całym narodem nagłym rozwojem wydarzeń, daje wyraz głębokiemu przekonaniu, że drastyczne decyzje zostały podjęte przez władze przed wyczerpaniem wszystkich możliwości dialogu i porozumienia. Stan wojenny nie rozwiąże podstawowych problemów naszego kraju, a wręcz przeciwnie – grozi on pogłębieniem konfliktów i tak dostatecznie ostrych. Teraz – bardziej niż kiedykolwiek indziej – niezbędna jest pełna świadomość tego, iż każda represja, każde zastosowanie przemocy nie tylko zaognia sytuację na dziś, ale też obniża szanse wyjścia z narodowego kryzysu na długie lata.
Warszawa, 14 grudnia
„Przegląd”, Aktorzy, Nr 1, Warszawa 1983.
Jestem jednym z pierwszych, którzy się zorientowali, co założyliśmy. To moje pierwszeństwo w tej sprawie jest takiej podejrzanej, powiedzmy, próby – my to najpierw założyliśmy [KOR] na zasadzie dawania świadectwa. Spodziewaliśmy się raczej, że nas zamkną. Mówili nam, że jeśli siedzi 10 tysięcy ludzi, a wy założycie Komitet Obrony Robotników w piętnaście osób, to będzie was siedzieć 10 tysięcy i piętnaście.
I raczej sądziłem, że ci, co tak mówią, mają rację. Sądziłem, że o to chodzi. Skoro w Grudniu zabrakło świadectwa intelektualistów, to teraz będzie świadectwo najwyższej próby – pójdziemy do więzienia. Oni będą siedzieć i my. Jeśli w jakimś kraju siedzą w więzieniu uczciwi ludzie, to miejsce uczciwych ludzi jest w więzieniu. Tak to się zaczynało. Jeszcze nie do końca to sobie powiedzieliśmy, a okazało się, że działamy – i to działamy skutecznie.
Tak, prawdę mówiąc, dwóch ludzi to sobie uświadomiło równocześnie i niezależnie od siebie – ja i Antek Macierewicz – że to jest zupełnie nowy sposób wyjścia z totalitaryzmu. Ja napisałem to szybciej – powstały Myślioprogramiedziałania. Napisałem – on nie napisał. Ale zawsze pamiętam, że to on wymyślił, że nasza organizacja ma się nazywać Komitet Obrony Robotników. Zwykle mnie się to przypisuje. Trochę się tego wstydzę.
Największym osiągnięciem jest idea samoorganizacji, którą Komitet Obrony Robotników zrodził samym swoim powstaniem. Komitet Samoobrony Społecznej powołaliśmy już po pobudzeniu samoorganizacji. Zrozumieliśmy wszyscy, że to jest pomysł: ludzie sami się organizują. Jest to rewolucja – najbardziej pokojowa, jaką sobie można wyobrazić – która obala system. Bo system ten to monopol państwa na organizację – i nagle obywatele to zabierają. Mogą to zabrać. I w momencie kiedy zabierają, zmienia się wszystko.
14 grudnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Po 13 grudnia wszystko potoczyło się inaczej. Ostrzeżony, bym nie wracał, bo moja rola w Polskim Porozumieniu Niepodległościowym została ujawniona przez jednego z przesłuchiwanych współpracowników, przyjąłem ponowioną (a wysuniętą już w 1978 roku) propozycję objęcia stanowiska dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa.
Grudzień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Pierwszy spacer mieliśmy w poniedziałek. Wyszliśmy wszyscy. Klawisze i ZOMO-wcy wskazali nam okrąg, po którym wolno nam było się poruszać. Mogliśmy biegać, obrzucać się śnieżkami, spacerować – co kto chciał. Nie wolno było tylko zbliżać się do kolegów biegających po przeciwnej stronie placu. Krzyczeliśmy wobec tego do siebie – trochę wymieniając informacje, ale przede wszystkim dodając sobie otuchy. Pilnujący nas ZOMO-wcy udawali, że tego nie słyszą. Widać było, że nie mają jasności dyrektyw, jak się do nas odnosić.
Strzebielinek, 14 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.