Na pierwszy ogień poszedł obchód rocznicy Gogola. Obchód urządzono z wielką pompą w wielkiej sali aktowej gimnazjum, ozdobionej portretami carów, a także portretem Apuchtina. Zaproszono gubernatora i innych dygnitarzy Rosjan wraz z rodzinami. Znaczna część uczniów zmuszona była do wzięcia czynnego udziału w orkiestrze i chórach, reszta obowiązana była pod ostrym rygorem stawić się na obchód.
Młodzież ze swej strony, oczywiście, także zastanawiała się, jak się należy zachować w całej tej sprawie. Ze względu na panujący wśród młodzieży nastrój jasną było rzeczą, że zechce ona dać mu w jakiś sposób wyraz. Należało więc, celem uniknięcia bezładnych i przez to szkodliwych odruchów, obmyślić zawczasu sposób postępowania i ująć to wszystko w ramy organizacyjne. I tak się też stało. Koledzy z orkiestry i chórów dostali rozkaz wytwarzania jak największej kakofonji, koledzy zaś, znajdujący się na sali w charakterze widzów, którzy winni się byli stawić licznie, stanowili tłum, pod którego osłoną wyznaczeni do tego specjalni kółkowicze mieli za zadanie rozlewać cuchnące płyny i rozsypywać drażniące proszki.
Tak pomyślana manifestacja udała się w zupełności. Produkcje muzyczne i śpiewacze wypadły fatalnie, ku rozpaczy władzy, do tego dołączył się powszechny kaszel, kichanie, ucieranie nosów, wreszcie musiano nagwałt otwierać wszystkie okna sali ze względu na zbyt przykre zapachy rozlanych płynów. W rezultacie gubernator opuścił salę przed końcem uroczystości. - W ten sposób cel zamierzony osiągnęliśmy, jeżeli chodzi o publiczne zamanifestowanie naszych uczuć. Władze gimnazjalne doskonale zorjentowały się w sytuacji, nie mogły jednak nikogo chwycić na gorącym uczynku, aby wywrzeć na nim swą zemstę. Nikt też narazie nie został ukarany, sytuacja stała się jednak jeszcze bardziej napięta i atmosfera przeładowana elektrycznością.
ok. 4 marca
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
Przyszła niezadługo zawczasu już zapowiedziana druga uroczystość ku czci poety Żukowskiego. Tym razem postanowiono najwidoczniej wyłapać głównych prowodyrów. Wszystkim uczniom według alfabetu, rozdano broszurki o Żukowskim; na każdej takiej broszurce wypisane było imię i nazwisko ucznia, któremu ona została ofiarowana. Liczono się zapewne z tem, że niektórzy z uczniów manifestacyjnie nie przyjmą wręczanej broszury i w ten sposób wpadną od razu w pułapkę. Wybraliśmy jednak inną drogę postępowania. Przyjęliśmy wszyscy broszurę, ale przy wyjściu z gimnazjum ustawiliśmy się parami, urządzając pochód przez całe miasto i drąc broszury w kawałki. Cała droga nasza przez główne ulice Radomia została pokryta kawałkami papierów jak śniegiem. Była to więc już manifestacja uliczna, która poruszyła całe miasto i postawiła na nogi policję i żandarmerję.
Radom, zabór rosyjski, ok. 24 kwietnia
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
Kozak uderzył mnie nahajką z całego rozmachu — i powalił mnie na trotuar, ale w tej samej chwili podniosłem się i pozostałem na miejscu. W ów moment nieopisanego entuzjazmu nie czułem najmniejszego bólu i dopiero późno wieczór poczułem, że mnie jednak plecy porządnie bolą...
Warszawa, 26 kwietnia
„Czerwony Sztandar”, nr 6, VI 1903, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. 2, 1902–1903, red. Feliks Tych, Warszawa 1962.
U nas święto majowe odbyło się w tym roku po raz pierwszy. Świętowaliśmy wszyscy. Dnia tego odbyło się wielkie zgromadzenie demonstracyjne w pobliskim lesie, w którym brało dział kilkuset robotników. Po zgromadzeniu urządziliśmy pochód ze śpiewem i okrzykami: „Niech żyje międzynarodowy socjalizm!”, „Niech żyje 1 Maja!”, „Precz z caratem!”. W dniu tym rozrzucone były odezwy Głównego Zarządu SDKPiL.
Krynki, k. Białegostoku, 1 maja
„Czerwony Sztandar” nr 7, z lipca 1903, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. 2, 1902–1903, red. Feliks Tych, Warszawa 1962.
O godz[iny] 8.00 cały plac Grzybowski i poboczne ulice jego były przepełnione publicznością robotniczą i młodzieżą tak, że trudno było przejść trotuarem. A od godziny 7.00 wszystkie podwórza domów prywatnych na placu Grzybowskim i ulicach położonych obok niego, były już przepełnione żandarmami konnymi i pieszymi oraz policją. Lecz naród ze wszystkich stron miasta i spoza miasta wciąż napływał na plac Grzybowski tak, że wszelkie usiłowania policji rozpędzania publiczności na placu Grzybowskim i przyległych ulicach spełzły na niczym. Na pytanie policji: „Po co tu przyszli?” — odpowiedziano: „Do kościoła, pomodlić się Bogu”. — „To tylko ten jeden kościół jest do modlenia się, żeście się tu wszyscy zebrali?” — „Każdy idzie do swojej parafii, a nie cudzej.” — „To cała Warszawa należy do parafii kościoła Wszystkich Świętych?” W końcu pomocnik komisarza VIII cyrkułu [komisariat policji carskiej] wszedł na schody kościelne i przemawiał do zgromadzonych, aby się rozeszli, jeżeli chcą uniknąć trzymiesięcznego więzienia albo kary 3000 rubli — naturalnie bez żadnego skutku. O godz[inie] 11.30 był zatrzymany ruch tramwajowy i kołowy na ulicach obok placu Grzybowskiego i na samym Grzybowie.
O godz[inie] 12.00 wszedłem na schody kościelne, aby się przekonać, jaka liczba narodu napłynęła do wzięcia udziału w manifestacji. Gdym spojrzał na plac Grzybowski i na ulice wpadające do niego, byłem najmocniej przekonany, że przybyło od 80 000 do 100 000. O godz[inie] 12.15 publiczność zaczęła wychodzić z kościoła, pytając: — „Kiedy to się zacznie? Przecież już czas?”. Wszystkie balkony i okna były przepełnione ciekawymi, którzy nie spuszczali lornetek od oczu ani na chwilę, pilnie oglądając falujące masy manifestantów. Kto tylko z manifestantów posiadał zegarek, to go trzymał przed oczami, oczekując pierwszej godziny. Kierownicy manifestacji zauważyli, że cała masa manifestantów ogromnie się niepokoi i szemrze, że długo nie widać czerwonego sztandaru, i że już pora, aby pochód manifestacyjny ruszył w oznaczone miejsce, tj. w ulicę Bagno.
Warszawa, 13 listopada
Bronisław Żukowski, Pamiętnik bojowca, [w:] „Niepodległość”, t. I, październik 1929 – marzec 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Po pierwszej stronie schodów kościelnych, zaraz przy wyjściu z kościoła, zwarła się ścisła grupa 60 uzbrojonych w rewolwery bojowców. Naraz podeszła do nich siostra Okrzei, wyciągnęła spod bluzki niewielki czerwony sztandar i wsadziła go pod palto tow. „Zdunowi”. Wówczas rozległ się głos tow. Nejmana: „Płachta do góry” i cała masa zamilkła. Zapanowała grobowa cisza. Obok „Zduna” stanęli: Okrzeja, siostra jego, Bladzik, „Szczerbaty” itd. Wśród ciszy przy „Zdunie” rozległ się śpiew „Warszawianki”. Przy pierwszych jej słowach cała masa zdjęła kapelusze z głów i zaczęła falować, przysłuchując się, z której strony dolatują dźwięki „Warszawianki”. W tej chwili ukazał się nad głowami „Zduna” i Okrzei niezbyt wielki czerwony sztandar z napisem „PPS”. „Precz z wojną i caratem.” „Niech żyje Wolny Polski Lud!” Na widok czerwonego sztandaru cała masa rzuciła się ku niemu, zgarniając za sobą i niechcących wziąć udziału w manifestacji.
Warszawa, 13 listopada
Bronisław Żukowski, Pamiętnik bojowca, [w:] „Niepodległość”, t. I, październik 1929 – marzec 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Zaledwie pochód ze sztandarem uszedł 15–20 kroków, jak z bramy ulicy Bagno i rogu placu Grzybowskiego wypadło 70–80 policjantów, wśród których rozległa się komenda pomocnika komisarza: „Szaszki won” [Szable w dłoń]. Nad czarną chmarą policjantów momentalnie zabłyszczały w powietrzu gołe szable. Policjanci rzucili się pędem w stronę czerwonego sztandaru, lecz zwarta masa, która znalazła się między sztandarem a policjantami, powstrzymywała ich bieg. Policjanci, grożąc szablami, torowali sobie drogę do sztandaru, który też posuwał się w stronę napastników.
Warszawa, 13 listopada
Bronisław Żukowski, Pamiętnik bojowca, [w:] „Niepodległość”, t. I, październik 1929 – marzec 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
O godzinie 2.30 [14.30] przyjechał przed kościół policmajster [Karl] Nolken i mówił do więźniów w kościele: „Dlaczego nie chcecie wychodzić z kościoła?”. Odpowiadano, że z obawy bicia ze strony policji. Nolken rozmawiał dość długo z księdzem i znów zwrócił się do więźniów: „Wychodźcie, nikt was bić nie będzie!”. Gdy paru ludzi wyszło, policja ich biła zaraz na schodach w najokrutniejszy sposób. „Daję wam słowo honoru, że nikt was bić nie będzie, wychodźcie!” — powtarzał Nolken. Wówczas naród zaczął wychodzić w obecności Nolkena i księdza, który wychodzących błogosławił. Wyszło ze dwieście ludzi, którzy zostali otoczeni przez wojsko, kozaków i policję.
[...] Nolken kazał zamknąć drzwi kościelne, aby pozostali w kościele nie widzieli tego widowiska. Wypuszczonych niby formowano w szeregi, aby przy tej sposobności móc się pastwić nad nimi. W liczbie wyprowadzonych z kościoła było do 80 dzieci, lat od 6 do 10 i około 30 starych nędzarzy, którzy prosili o jałmużnę przed kościołem. Kobiety ciągnięto w szeregi za włosy, kopano nogami, bito kolbami..., dzieci kopano w twarz, piersi i gdzie popadło. Bito kolbami, płazem szabli, kopano nogami... każdego, kto tylko był pod ręką. I tak pastwiono się nad nimi przez całą drogę, aż wpędzono ich na podwórze ratuszowe. W ten sam sposób przeprowadzono wszystkich aresztowanych w kościele na podwórze ratuszowe, gdzie ich trzymano przez całą noc. Ostatnia partia była przeprowadzona o godz[inie] 22.30 wieczór.
Warszawa, 13 listopada
Bronisław Żukowski, Pamiętnik bojowca, [w:] „Niepodległość”, t. I, październik 1929 – marzec 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Wszystkich aresztowanych w kościele było 600. Gdy już wszystkich wyprowadzono z kościoła, urządzono w nim ścisłą rewizję, podczas której znaleziono 14 rewolwerów. Gdy po mieście rozeszła się wiadomość o ludziach aresztowanych w kościele, wtedy niemal cała ludność Warszawy wyległa na ulice i każdy starał się podejść jak najbliżej placu Grzybowskiego. Wszystkie ulice przepełnione były wojskiem wszelkiej kategorii, które groziło i rozganiało gapiów. Żołnierze spełnili rozkaz i od tych salw padło trupem na miejscu 8 przechodniów, w tej liczbie jeden członek PPS dzielnicy „Praga” [...]. Pod kościołem policja zabiła dwie staruszki żebraczki i jedno dziecko. Wszystkiego było zabitych ze strony publiczności 11 osób. Trupy policja pozwoziła do bramy VIII cyrkułu i kazała przypatrywać się im publiczności. Ze strony policji było zabitych 3 i 14 rannych. Wieczorem sprowadzono na plac Grzybowski dwie armaty polowe.
Warszawa, 13 listopada
Bronisław Żukowski, Pamiętnik bojowca, [w:] „Niepodległość”, t. I, październik 1929 – marzec 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Doszliśmy [z robotnikami] przez Żelazną, czy też Towarową do Alej Jerozolimskich i skręciliśmy w Aleje. Tam miał się rozegrać ostatni akt demonstracji. Ledwie uszliśmy paręset kroków, usłyszeliśmy tętent kopyt końskich i granie trąbki. To szedł naprzeciw nam wielki, kilkuset żołnierzy liczący oddział wojska.
Tym razem widzieliśmy wszyscy, że starcie jest nieuniknione. Tłum drgnął, zatrzymał się, ale się nie rozpierzchnął. Byłem w pierwszych szeregach demonstracji, sam nie wiem, kiedy z dalszych szeregów przesunąłem się ku pierwszym. Widziałem twarz oficera, widziałem pierwszy szereg żołnierzy, jak mur nieruchomy i milczący.
[...] słyszałem jakiś okrzyk oficera, po tym suchy trzask strzałów karabinowych. W pierwszej chwili tłum nie drgnął — staliśmy wszyscy jak wryci w ziemię — raczej jeszcze trwał rytm pochodu, jeszcze nogi rwały się naprzód. Nikt się jednak naprzód nie rzucił. Gruchnęła nowa salwa, następna rozsypała się już w urywany terkot poszczególnych karabinów.
Tłum runął w bok, zanim zdążyłem zdać sobie sprawę, czy są ranni i zabici. Porwała mnie fala ludzka. W jednej chwili napór masy wywalił drewnianą bramę w oparkowaniu nowo budującego się domu [...] i pierwsze szeregi pochodu znalazły się w ogromnym podwórzu. Dalsze szeregi rozpierzchły się w jakimś innym kierunku. Tłum, który znalazł się w podwórzu, zaczął gorączkowo szukać schronienia. Kilkunastu nas schroniło się do budynku mularskiego stojącego pośrodku podwórza. Siedzieliśmy tak kilka czy kilkanaście minut, jak gdybyśmy musieli z początku uporać się z przebytymi wrażeniami.
Obejrzałem się wokół siebie — znów same nieznane twarze. Kilkunastu mężczyzn i parę kobiet, z których jedna głośno płakała. Po krótkiej chwili otrząsnąłem z siebie bezwład [...]. Wyszedłem z naszego schronienia, by ruszyć na zwiady i szukać wyjścia.
Ale u wyjścia z budynku murarskiego uderzył mnie nieoczekiwany widok; na schodach, prowadzących do budynku, leżał w poprzek robotnik, w kałuży krwi. Nachyliłem się nad nim — już nie żył.
Warszawa, 1 maja
Aleksander Krajewski, Wspomnienia z lat 1905–1907, „Z pola walki” nr 4, Moskwa 1927, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Po południu musiałem z Lipowej przedostać się na drugi kraniec miasta na Księży Młyn do domów familijnych Scheiblera. W mieście trwała nieustanna strzelanina. Oddziały wojska strzelały wzdłuż prostych i długich ulic łódzkich. Ostrzeliwano okna domów mieszkalnych. Na rogu ul. Lipowej i Andrzeja, o kilka kroków ode mnie, pada kobieta przebita kulą. Wydaje ona tylko krótki, bolesny krzyk i trup jej pada na środku ulicy. W kilku wnosimy ją do bramy. Idę dalej. Na rogu ul. Andrzeja i Długiej widzę rozbity sklep monopolu wódczanego. Okna wywalone, drzwi tak samo, wewnątrz szafy i półki rozbite i poprzewracane. W sklepie i na ulicy pełno szkła od rozbitych butelek, a zapach rozlanej wódki roznosi się wokoło. Dochodzę do Wólczańskiej. Słychać strzały i świst kul. Kto tylko był na ulicy, chował się w bramach domów; po chwili przechodził tędy oddział żołnierzy z karabinami gotowymi do strzału, pod dowództwem oficera. Gdy oddział przeszedł, ruszyłem znowu dalej.
Łódź, 23 czerwca
Henryk Bitner, Rok 1905 w Łodzi, „Z pola walki”, nr 11–12, Moskwa 1931, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Manifestacje głodowe we Lwowie. Po raz pierwszy. W Berlinie, Wiedniu, Monachium zdarzają się już od dawna. Tłum kobiet i wyrostków, uzbrojonych w kamienie i kije, powybijał na ratuszu wszystkie szyby, krzycząc: „Dajcie nam chleba lub oddajcie naszych mężów i ojców!”. [...] We Lwowie zaczynamy coraz bardziej odczuwać braki, do których w Niemczech zdążyli się od dawna przyzwyczaić, brak najniezbędniejszych rzeczy: chleba, cukru, soli, nawet kartofli. Ludzie wystają godzinami przed drzwiami sklepów, by dostać na kartki swoją przepisaną rację. [...] Niemcy wywożą codziennie ze zrujnowanej Galicji całe wagony zapasów.
Lwów, 27 października
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Reprezentacja miasta Łodzi wystąpiła z poważnym protestem, jaki w tej sprawie w imieniu całego społeczeństwa łódzkiego wniósł na posiedzeniu Rady miejskiej prezes jej inż. Sułowski. Była to deklaracja wszystkich grup Rady z wyjątkiem... socjaldemokratów.
Manifestacja Rady miejskiej była imponująca. Odbyła się z całą godnością narodu, który odczuł głęboko swoją krzywdę. Tłumy publiczności brały w niej udział. Cała Rada powstała z miejsc, nawet radni Niemcy i syjoniści — nawet niemiecki urzędnik. „Baurat”, przydzielony do Magistratu, i z urzędu na posiedzeniach Rady obecny.
Łódź, 18 lutego
„Kurier Poznański”, nr 41, z 19 lutego 1918.
Wszystkie stronnictwa polityczne, od konserwatystów aż do radykalnego odłamu socjalistów, tudzież wszystkie bez wyjątku warstwy ludności polskiej Lwowa i okolicy zjednoczyły się w poniedziałek celem wyrażenia publicznego protestu przeciwko przyłączeniu Chełmszczyzny do Ukrainy. Na ulicach centralnych panował już wczesnym rankiem ruch bardzo ożywiony. Z różnych stron płynęły niezliczone rzesze do kościołów i kaplic. Wszelkie biura rządowe, prywatne i banki zamknięte. Tak samo zamknięte: Politechnika, wszechnica Kazimierzowska, szkoła lasowa i wszystkie szkoły, jako też wszystkie warsztaty i składy kupieckie. Od zajęć zawodowych wstrzymali się również sędziowie, adwokaci oraz wszelkie wolne zawody.
U wylotu ulic w śródmieściu gromadziły się i szeregowały towarzystwa, cechy, organizacje kulturalne i gospodarcze, urzędnicy instytucji, młodzież szkolna, organizacje włościańskie itd. Liczne rzesze włościan i włościanek stawiły się w strojach odświętnych. Po nabożeństwach kościelnych morze głów zakołysało się na Rynku, gdzie przedstawiciele wszystkich stronnictw mówili o narodowych prawach Polaków. Następnie uformował się pochód i potężna fala ludzka popłynęła przed gmach sejmowy, gdzie również wygłoszono szereg przemówień. Po złożeniu uroczystej przysięgi ludność rozeszła się w spokoju. Porządku pilnowała przez cały czas zorganizowana w tym celu straż obywatelska i akademicka.
Miejska elektrownie była nieczynna od godz. 6 rano do godz. 4 po południu. Kawiarnie były otwarte tylko do godz. 9 rano, poza tem wszelkie lokale zabawowe i kinoteatry były zamknięte przez cały dzień. Strajk manifestacyjny rozciągnął się częściowo także na urzędy pocztowe i telegraficzne, jak również i na ruch kolejowy.
Lwów, 18 lutego
„Kurier Poznański”, nr 43, z 21 lutego 1918.
Mroźny, słoneczny ranek wstał nad Krakowem. Miasto od samego rana miało odświętny wygląd: zamknięto wszystkie sklepy, zupełna cisza — ani tramwajów, ani dorożek — odświętnie ubrani obywatele, spieszący w skupieniu wszystkiemi ulicami ze wszystkich stron miasta ku rynkowi, gdzie miała się odbyć manifestacja. O godz. 9 rano rozległ się nad miastem przeraźliwy gwizd maszyn i lokomotyw na znak rozpoczęcia bezrobocia. Manifestacja się zaczęła. Stanęły wszystkie fabryki i zakłady przemysłowe, opustoszały wszelkie lokale, pracownicy wyruszyli pojedynczo lub grupami w pochodach, aby wziąć udział w manifestacji.
O godz. 10 przed południem odbyły się we wszystkich kościołach parafialnych nabożeństwa błagalne za pomyślność narodu polskiego, przeżywającego obecnie groźne chwile. W katedrze na Wawelu odprawił mszę św. pontyfikalną ks. biskup Nowak przed ołtarzem św. Stanisława.
Jednocześnie odbyło się nadzwyczajne posiedzenie pełnej rady powiatowej krakowskiej, na którym uchwalono jednomyślnie protest przeciwko zamachowi na całość ziem polskich.
Kraków, 18 lutego
„Kurier Poznański”, nr 44, z 22 lutego 1918.
[...] prastary, przepiękny Rynek krakowski, zaczął się zaludniać coraz liczniejszą rzeszą mężczyzn i kobiet, zdobnych w emblematy i kokardy narodowe. [...] O godz. kwadrans na 12 z wieży Mariackiej rozległ się najpierw hejnał „Boże, coś Polskę...”. Tłum wielotysięczny odkrył głowy — i rozbrzmiał cały Rynek podniosłym hymnem, jednem uczuciem przejęły się i zabiły wszystkie serca...
Manifestacja rozpoczęła się.
Na Rynku wznosiło się 6 trybun, z których wygłosiło swe mowy protestujące kolejno 15 mówców. [...]
Po ukończeniu przemów zaczęto odczytywać z każdej trybuny rotę przysięgi oporu i wytrwania. Z pierwszem słowem obnażyły się głowy, ręce wzniosły się w górę. Wśród ciszy uroczystej, w nastroju podniosłym padały wyrazy roty. A gdy z trybun odezwało się końcowe: „Tak nam dopomóż Bóg!” — dziesiątki tysięcy głosów podchwyciły je i powtórzyły jednym wykrzykiem, w który wmieszały się natychmiast tony hymnów i pieśni narodowych. I tak Rynek huczał jednym wielkim dźwiękiem błagania i nadziei.
Następnie ludność rozeszła się w największem spokoju i powadze. O godz. 1 uroczystość była zakończona.
Kraków, 18 lutego
„Kurier Poznański”, nr 44, z 22 lutego 1918.
Rokowania o nowy gabinet rozbijają się ciągle. Dziś miał przybyć Piłsudski. Wskutek tego obserwowaliśmy z okien ministerstwa ogromną manifestację, zdaje się POW, która szła ponoć do Zamku, „zapytać Beselera”, dlaczego Piłsudski nie przyjechał. Podobno miał wyjść adiutant i powiedzieć, że przyjedzie o 3. Potem, gdy koło piątej wracałam tramwajem, widziałam na Marszałkowskiej koło Dworca Wiedeńskiego wciąż ogromne tłumy, oczekujące na przyjazd Piłsudskiego, a i w tramwaju o niczym innym nie mówiono. Chapeau bas — przed Piłsudskim, jeśli on w istocie potrafi nad sytuacją zapanować, ale taki kult dla jednego człowieka, gdy idzie o całą Polskę, to psychoza pewnego rodzaju, a hasło: „Nie ma wojska bez Piłsudskiego”, to pusto brzmiący frazes. Od jednego śmiertelnego człowieka nie można uzależniać rzeczy tak wielkiej jak wojsko narodowe.
Warszawa, 16 października
Maria Dąbrowska, Wstaje Polska, „Literatura”, 5 kwietnia 1973.
Kochani Koledzy, Drodzy Przyjaciele!
[...]
Moją myślą przewodnią było, że Polska może powstać przez lud, może być potężną, gdy się oprze na chłopach, może być pewną swego bytu i bezpieczną o swój los, gdy ją chłopi obronią. Jeżeli państwo chce osiągnąć ten wielki cel, to musi dać chłopu prawo, wolność obywatelską, możność ludzkiego bytu. Żaden geniusz nie zastąpi narodu, cały naród za swe losy musi wziąć odpowiedzialność. Twierdzeń tych nie uważam za swój wynalazek, ale za drogę zupełnie naturalną, naszymi stosunkami i zdrowym rozsądkiem podyktowaną. Wierzyłem, że kto potrafi 70% ludności związać mocnymi węzłami z państwem, ten zapewni jego bezpieczeństwo i byt. Rok 1920 jest tego aż nadto wymownym przykładem.
A dzisiejsze stosunki polityczne, o tym nie będę mówił – znacie je aż nadto dobrze. Do czego my mamy dążyć? Do uzyskania i zagwarantowania wszelkich praw konstytucją narodowi przyznanych, do oddania państwa w ręce narodu, do zdobycia stanowi chłopskiemu należytego wpływu i ludzkiego bytu. Od walki nie wolno się nikomu usunąć! Frazesy na nic się nie zdadzą, zostaje stara prawda, a nią jest walka o byt i przyszłość. W niej zwyciężą nie tylko ci, co mają słuszność, ale też siłę i wolę zwycięstwa. Dziękować Wam za trudy nie chcę i nie będę. Spełniacie prawo i wykonujecie obowiązki! Jeśli władza zwierzchnia należy do Narodu, a Wy stanowicie większość, to ona faktycznie należy do Was. Z tego trzeba wyciągnąć wnioski i według tego stosować swoje postępowanie. Lecz druga strona medalu. Świadomość obywatela wyrabia się w atmosferze prawa i wolności. Bez wolnego obywatela nie może być wolnego państwa i narodu. Kto niszczy wolność obywatelską, ten podkopuje przywiązanie do państwa, a gdy obywatel stanie się na los państwa obojętnym, musi państwo runąć.
Wierzchosławice, 30 kwietnia
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
W momencie, gdy pochód przechodził koło Domu Górników na alei Krasińskiego zebrała się tam grupa młodocianych socjalistów spod znaku „Tura”. I tu doszło do charakterystycznego incydentu. W chwili, gdy z grupy socjalistycznej padł okrzyk „Niech żyje front ludowy” – chłopi odpowiedzieli „Precz z komuną”. Zreflektowani socjaliści wznosili w dalszym ciągu okrzyki już tylko na cześć „rządu chłopskiego i robotniczego”. W pewnym momencie zaczęli śpiewać „Czerwony sztandar”. Niewielka grupa młodszych ludowców podjęła tę pieśń, jednakże nadciągnęły dalsze szeregi ludowców, które swymi pieśniami przygłuszyły pieśń socjalistów.
Kraków, 15 sierpnia
„Ilustrowany Kurier Codzienny”, 17 sierpnia 1936, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Pod wieczór przyjeżdża z Czeskiego Cieszyna Trudka Poloczkówna i donosi, że Cieszyn tonie już w barwach narodowych. Natychmiast wydałem dyspozycje, bez wszelkich posiedzeń i narad. O godzinie 21.00 mają się zebrać obywatele przed ratuszem.
Przygotowano naprędce chorągiew polską. Słowami „Jeszcze Polska nie zginęła” rozpocząłem przemówienie ze schodków ratusza. Ludność podchwyciła słowa pieśni i zabrzmiał hymn narodowy, a cały ratusz równocześnie oświetlono, na balkonie zatknięto sztandar polski. W przemówieniu podkreśliłem, iż warto było tyle przecierpieć dla sprawy polskiej, aby teraz móc przeżywać tę uroczystą chwilę. Wezwałem obywateli, aby okazali się godni naszego hasła Związku Śląskich Katolików: „Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego” i Czechów nie prześladowali i nie krzywdzili, aby jeden włos nie spadł im z głowy. Nie będę tolerować osobistych porachunków.
W czasie przemówienia czescy żołnierze w szyku bojowym biegiem przemknęli koło ratusza, tak że zatkało mi na moment oddech. Po przemówieniu obecni na boku [komisarz policji Miloslav] Měrka i naczelnik żandarmerii gratulowali mi i do łez wzruszeni dziękowali, że zająłem tak szlachetne stanowisko wobec nich. [...]
Oczekiwaliśmy tegoż wieczora przyjścia wojska polskiego. Wyszedłem z kilkoma obywatelami w kierunku Szygły. Wtem przed gospodą Płoszka wstrzymali nam auto bojówkarze z Istebnej, ukryci w przykopie. Był to weterynarz i jeszcze kilku innych. Też bohaterstwo!? Albo skrobanie sobie rzepki na przyszłość — aby mieć jakieś zasługi i pretensje do posady.
Jabłonków, 1 października
Wspomnienia Rudolfa Paszka, zbiory prywatne Władysława Gałuszki.
Manifestację zagaił burmistrz Orłowej Jan Jařabáč, który powitał obecnych i przemówił do nich tymi słowy: „Obecnie, gdy ważą się losy Republiki Czechosłowackiej, gdy wiemy i wierzymy, że nasi przedstawiciele zrobią wszystko, by obronić interesy naszych mieszkańców, musimy zachować spokój i rozwagę. My na Śląsku Cieszyńskim przeżyliśmy niejedną ciężką próbę, ale wychodziliśmy z nich zawsze zahartowani i silniejsi niż przedtem”. [...]
Następnie wystąpił Josef Matušek, sekretarz Komunistycznej Partii Czechosłowacji ze Śląskiej Ostrawy, który przemówił mniej więcej w ten sposób: „Spotkaliśmy się tu w historycznym momencie, żeby zamanifestować miłość do prezydenta Republiki, rządu, armii i do jedności ludu czechosłowackiego. Manifestujemy po to, żeby nasi negocjatorzy w Pradze zadbali o położenie ludu czechosłowackiego. Nie chcemy sporów z Polakami, chcemy umowy, która musi uwzględniać interesy ludu czechosłowackiego na Śląsku Cieszyńskim. Jeszcze nic straconego, Czechosłowacja nie jest opuszczona, ciągle stoi przy nas nasz wierny sojusznik, ZSRR”. (okrzyki: „Niech żyje ZSRR!”)
Orłowa, 3 października
Mečislav Borák, Zábor Těšínska v říjnu 1938 a první fáze delimitace hranic mezi Československem a Polskem, „Časopis Slezského zemského muzea. Série B” 46, 1997, tłum. Bohdan Małysz.
Tłumy ludzi w Jabłonkowie wiwatowały na cześć polskich żołnierzy. Byłem wtenczas na rynku. Wojsko maszerowało główną szosą, a młodzież szkolna, obywatele i obywatelki po obu stronach szosy wiwatowali. Głównym przedstawicielem ludności był dyrektor polskiej wydziałówki, pan Paszek. Powiedział wtedy: „Kto wytrzymał, ten wygrał”. On się nie poddał czechizacji.
Jabłonków-Pioseczna, 4 października
Relacja Jana Gazura (ur. 1925), zbiory Ośrodka KARTA (OK).
Tyły armii czechosłowackiej znikały za zakrętem, przy tym rozbrzmiewał śpiew żołnierzy, zarazem pocieszających i uspokajających ludność, że prawda w końcu zwycięży i że ich powrót jest tak pewny, jak to, że teraz odchodzą. Tu i ówdzie żołnierze rzucali dziewczętom kwiaty i upominali je: „U licha, bądźcie nam wierne, dopóki po latach nie wrócimy”. [...]
Niektórzy z Czechów, zwłaszcza ci, którzy mieli w dobie plebiscytu poważniejsze spory z Polakami, pospiesznie uchodzili w ślad za armią czechosłowacką. Zabierali ze sobą, co tylko się dało, na samochodach, na wozach, na wózkach, na rękach, piechotą czy na wozie. [...]
Ludność polska zgromadziła się przed Domem Robotniczym, stojącym przed zakrętem drogi z Karwiny, nieopodal przystanku kolei elektrycznej. Większość ludności czeskiej pozostawała w swoich domach i jedynie przez okno obserwowała pochód polskich żołnierzy, kroczących wśród wiwatów mieszkańców polskich. [...]
Ujawnił się charakter niektórych czeskich ludzi: wmieszali się w tłum Polaków i witali wojsko polskie jako najprawdziwsi Polacy, acz niektórzy z nich trzy miesiące temu wysławiali Pragę jako „Sokoły”. Cóż, na świecie żyją także ustraszone duszyczki. W powietrzu unosiły się słowa nie swojskie, lecz łacińskie: „Vivat polskiej armii! Vivat!!”. Kwiaty sypały się na głowy zaskoczonych polskich żołnierzy, którzy tracili już pewność, czy Czesi opuścili Zaolzie dobrowolnie, czy też oni starli się z nimi w zwycięskiej walce. [...]
A uchodźcy polscy, którzy w chwili mobilizacji odeszli do Polski, wracali teraz sławetnie do domu, w mundurach, z aureolą.
Dąbrowa, 10 października
Kronika Dąbrowy, 1927–1945, Státní okresní archiv Karviná, sign. 505, i.č. 121, tłum. Bohdan Małysz.
Najgorszym dniem w życiu był dla nas ten, gdy Polacy przyszli do Karwiny. Kiedy od Frysztatu zaczęła rozbrzmiewać muzyka, nagle cały Sowiniec się wyludnił, albowiem wszyscy Polacy poszli witać armię polską. Nam, Czechom, oczy nie wyschły do wieczora. Polacy spoglądali na nas niczym na morderców, żaden z nami nie rozmawiał. Kiedy poszłam do sklepu, od razu zaczęli wyzywać Czechów i lamentować, jak Polacy byli przez Czechów dręczeni. Było to tak wierutne kłamstwo, że człowiek byłby w stanie się za to nawet bić, musiałam się z trudem powstrzymywać. Wieczorem nie wolno nam było wychodzić z domu, ponieważ pod oknami czyhali polscy terroryści, żeby nas natłuc.
Karwina, 10 października
Valentin Valeček, Těšínsko za polské okupace v letech 1938–1939, Ostrava 1966, Slezský ústav ČSAV. Slezská vědecká knihovna Opava, sign. S 15.732, tłum. Bohdan Małysz.
Melduję, że odzyskanie części gmin Domasławice Dolne i Górne oraz osady Kocurowice zostało przez ludność tych miejscowości przyjęte ze spontaniczną radością. 16 listopada 1938 przed godziną 12.00 mieszkańcy zeszli się w osadzie Kocurowice, gdzie muzyką powitali mniejsze jednostki wojskowe i organa administracji publicznej. Zgromadzony pochód, liczący około tysiąca głów, maszerował przy akompaniamencie muzyki dookoła przywróconego terenu. Na czele pochodu niesiono flagę państwową. Szło w nim także niemało żołnierzy czechosłowackich pod dowództwem ppłk. Klímka, straż pożarna, członkowie „Sokola” i liczne dzieci szkolne, machające mniejszymi proporczykami. Żołnierze i pozostali członkowie jednostek zbrojnych zostali przez ludność serdecznie powitani i obdarowani kwiatami.
Kiedy orszak sunął wzdłuż nowych granic państwowych i wołał: „Niech żyje CSR”, „My jesteśmy z Wami, tam za wodą”, „Wiwat!”, wśród ludności za granicami rozgrywały się wzruszające sceny. Mężczyźni, kobiety i dzieci płakały, a z ich szeregów słychać było okrzyki: „Wyzwólcie nas!”.
Pazderna, 18 listopada
Mečislav Borák, Druhá fáze delimitace hranic mezi Československem a Polskem na Těšínsku v listopadu 1938, „Časopis Slezského zemského muzea. Série B” 49, 2000, tłum. Bohdan Małysz.
Do ludu wiejskiego!
Obywatele! Tradycyjnym zwyczajem w roku bieżącym w dniu 28 maja, tj. w pierwszy dzień Zielonych Świąt, obchodzić będziemy Święto Ludowe.
[…]
Obywatele! Święto Ludowe w roku bieżącym obchodzić będziemy w okolicznościach wyjątkowych w obliczu wyjątkowych wydarzeń politycznych w świecie. Toteż charakter naszego Święta musi odpowiadać powadze chwili.
[…]
Dzisiaj w obliczu przykrych doświadczeń niebezpieczeństwo grożące Polsce od strony hitlerowskich Niemiec zostało odczute i zrozumiane powszechnie przez cały Naród Polski. […]
W obliczu wspólnego niebezpieczeństwa Rzeczpospolita nasza kroczy dziś w sojuszu obronnym w jednym szeregu z Wielkimi Demokracjami Europy Zachodniej, z Anglią i Francją, za którymi stoją Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.
Obywatele! W obliczu wielkiej dziejowej chwili, brzemiennych w możliwości decydujących rozstrzygnięć, w dniu Święta Ludowego w roku bieżącym manifestować będziemy pod hasłem wzmożenia fizycznych i moralnych sił obronnych Naszego Państwa. W dniu naszego święta damy wyraz naszej niezłomnej woli obrony naszych granic kosztem nawet najdalej posuniętych ofiar.
[…]
Dziś naszą ofiarę rzucamy na szalę pokojowej współpracy narodów, na szalę demokracji i wolności, przeciw dyktaturom i przeciw przemocy.
[…]
Obywatele! Wzywając Was pod Zielone Sztandary Stronnictwa Ludowego w dniu Naszego Święta, dumnie wznosimy w górę Nasze Sztandary i stajemy przed całą opinią Polski w pełnej zgodzie z naszym sumieniem, z dumnie wzniesionym czołem, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec Ojczyzny Naszej, wobec warstwy chłopskiej i wobec całej ludzkości.
[…]
Obywatele! W dniu tym, w którym mamy zamanifestować naszą solidarność w sprawach najżywiej nas obchodzących, niechaj nikogo z Was na obchodzie Święta Ludowego nie zabraknie!
Przybywajcie wszyscy!
Za Zarząd Powiatowy Stronnictwa Ludowego w Hrubieszowie
Lucjan Świdziński – prezes
Hrubieszów, przed 28 maja
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.
Żydzi polscy w W[wielkiej] Brytanii zgromadzeni w dniu Święta Narodowego Trzeciego Maja pragną skorzystać z tej okazji dla wyrażenia swej niezłomnej wiary w zwycięstwo świętej sprawy Polski i w przyszłość wielkiej demokratycznej Rzeczpospolitej. Świadomi powag chwili pragniemy zapewnić Premiera, że Żydzi polscy z największym zainteresowaniem śledzą posunięcia Jego Rządu w obronie sprawy polskiej i mocno wierzą, że będą one uwieńczone powodzeniem.
Londyn, 3 maja
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dziś naród polski zjednoczył się z braćmi, którzy w ciągu wielu stuleci oderwani od swojej polskiej Macierzy, siłą włączeni zostali do państwa niemieckiego, gdzie byli gwałtem i brutalnie germanizowani. Dziś ziemia opolska wraca na zawsze do Polski. Rodacy nasi ze Śląska Opolskiego, dziś włączeni do wspólnego województwa, wnoszą swój wkład pracy w budowę demokratycznej Polski. Będzie się o tym pisać w książkach i podręcznikach, będą się o tym uczyć dzieci w szkołach, chwile te opiewać się będzie w pieśniach i muzyce. Jest to wkład niezachwianego patriotyzmu ducha polskiego, który oparł się wielu stuleciom nacisku germańskiego. Dlatego Bracia Opolanie, przyciskamy Was dzisiaj do piersi i serdecznie witamy.
Katowice, 18 marca
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Żydzi wystąpili tłumnie, a więc „Bund” i „Szomrszy” w specjalnych mundurach, Komitet Żydowski. Wszyscy ze sztandarami i transparentami w językach polskim i żydowskim. Poza tym nikt inny tylko Żydzi, nieśli transparenty z napisami: „Niech żyje tow. Stalin”, „Niech żyje sojusz polsko-radziecki” itp. Nikogo prócz nich nie było słychać wznoszących okrzyki w tejże materii.
Wałbrzych, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Ryk syren fabrycznych i odgłos dzwonu z kościoła ewangelickiego, jak na urągowisko wydzwaniający klęskę Niemiec. Odgłosy te zbudziły całą ludność Żyrardowa, która — pomimo późnej pory, gdyż była to trzecia w nocy — tłumnie wybiegła na ulice [...]. Odbył się pochód ulicami miasta, trwający dwie godziny — z flagami, transparentami, wśród ciągłych okrzyków wznoszonych przez ludność.
I ja znalazłam się wśród manifestujących. Nie odczułam jednak tej przeogromnej radości z powodu zakończenia wojny z Niemcami. Bo czy to koniec? I czy jest tak, jak byśmy tego pragnęli? Strasznie głupio czułam się wśród tego ludu roboczego, który podrzucane hasła chwytał i głosił, nie rozumiejąc ich znaczenia.
Żyrardów, 9 maja
Michał Bronowicki, 9 maja 1945, „Karta”, nr 44/2004.
Obywatele! Pozdrawiam was w Dniu Zwycięstwa demokracji nad bestią hitlerowską. Pozdrawiam was w pierwszym dniu pokoju na ziemiach polskich. Nie pójdzie na marne przelana krew... Naród polski otoczy mogiły rozsiane jak ziemia polska długa i szeroka swoją pieczołowitą opieką i troską. Codziennie dziewczęta polskie na tych mogiłach złożą świeże wiązanki kwiatów, a najtrwalszym pomnikiem dla poległych w tej wojnie bohaterów Czerwonej Armii i Wojska Polskiego będzie trwała, niewzruszona przyjaźń między naszymi narodami.
Katowice, 9 maja
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Ciekawyś na pewno, co u nas było w święto Królowej Polski. Dzień przedtem wszystkie uroczystości odwołano. Nabożeństwo tylko w kościele. Na ostatnią minutę przyszła delegacja wojska z orkiestrą do kościoła. Naokoło świątyni tłumy obywateli miasta. Po nabożeństwie mimo zakazu uformował się pochód za orkiestrą wojskową, harcerstwo i reszta młodzieży na czele. Kto żył, był na nogach. Przy dźwiękach orkiestry, śpiewach i okrzykach na cześć armii i innych, udał się pochód pod koszary 11 p[ułku] p[iechoty]. Po drodze z kościoła zatrzymywano się ciągle, przez to orkiestra i wojsko wróciły prędzej do koszar, a na czele pochodu znalazła się inna w strojach chłopskich. Przed restauracją Cieszki pochód zatrzymał się dłużej. Mieści się tu bowiem placówka PSL-u. okrzyki potężniały. W oknach restauracji pełno oficerów polskich. Z okrzykami „wojsko z nami” itd. pochód ruszył, składający się z tysięcy ludzi pod koszary. Tam dopiero wiwatowano. Jeden z uczestników pochodu prosił tam zebranych, żeby się teraz spokojnie rozeszli. Wznoszono jeszcze długo najrozmaitsze okrzyki, wojsko ciągle salutowało. Starsi poszli do domów, młodzież dopiero rozpoczęła swój festyn. Przyszli na nasz plac, gdzie śpiewali i jeszcze długo dali upust swojej „fantazji”! Wieczorem odbyła się w Domu Ludowym 3 godzinna akademia. Chcących wziąć udział w uroczystości mury nie pomieściły. W nocy rozpoczęły się aresztowania. Z znajomych siedzi syn Golki i Helena, Stareczek zwiał. Kupę innych jeszcze pod kluczem. Podczas dnia aresztowań nie było, bo z ludźmi było wojsko…
Tarnowskie Góry, 3 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W dniu 3 maja o godz. 10.00 została odprawiona msza św. z udziałem całego społeczeństwa. Po mszy św. młodzież pod przewodnictwem harcerzy oraz studentów urządziła pochód. Na Starym Rynku młodzież weszła do katedry, gdzie złożyła przysięgę na wierność kościoła, następnie udali się przed Urząd Bezpieczeństwa krzycząc: „już niedługo wam się skończy”.
Brodnica, woj. pomorskie, 3 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Na 1 maja garstka ludzi poszła i tylko szkoły pod presja zapędzili. Na 3 maja olbrzymi pochód i manifestacja. Tłum nas porwał i niósł na swych falach. […] Przed wojskowym budynkiem zaczęli najbardziej krzyczeć „Polska dla Polaków”, a w oknach sowieckie mordy. Wtem wjechało auto osobowe trąbiąc, a w nim kilku oficerów polskich z rewolwerami wymierzonymi w tłum. Następnie w zbity tłum wjechało ciężarowe auto, robiąc skiby w żywym mięsie. W tym momencie dano salwę. […] Ponieważ musieliśmy przechodzić koło polskiego Gestapo, widzieliśmy jak autami zwozili aresztowaną młodzież. Cały dzień i noc trwała czystka.
Poznań, 3 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Na dziś pochód został odwołany, więc kiedyśmy idąc do miasta ujrzeli wielki tłum, ogarnęła nas wielka ciekawość. Przybliżając się, już z dala usłyszeliśmy jak tłum ryczał: „niech żyje prezydent Mikołajczyk”, „precz z komuną” i wreszcie kiedyśmy doszli, tłum zaczął skandować „Mikołajczyk ratuj Polskę” itd. Bezpieka próbowała rozpędzić rozszalały tłum, ale entuzjazm i egzaltacja kilkutysięcznego pochodu torowała szybko drogę wśród strzałów wściekłej partii. Bieda, kiedy któryś dostał się między tłum – z połamanym karabinem, podbitym okiem, lub wybitym okiem wracał, a raczej uciekał do auta. Po przemówieniu jakiegoś śmiałka i po hymnie narodowym, tłum ze sztandarami oczyścił miasto z orłów demokratycznych i wszelkich takowych ogłoszeń. Nie tylko w „moim mieście” to się odbywało, ale i w okolicznych miastach…
Katowice, 3 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dzień 3 Maja jeszcze raz wskazuje na charakter wyższych uczelni. Łódź, Kraków, Katowice winny przeprowadzić masówki fabryczne z żądaniem relegowania studentów, którzy brali udział w nielegalnych demonstracjach, zniesienia autonomii uniwersyteckiej. Trzeba pomyśleć nad przygotowaniem ustawy w sprawie stworzenia komisji nadzwyczajnej, która zaprowadzi porządek na uniwersytetach. 3 Maja wykazał, że dojrzała już sprawa do tego, ażeby w tych miejscowościach, gdzie PSL się skompromitowało jako współpracujące z podziemiem, zostało one rozwiązane.
Warszawa, 4 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Obywatele i obywatelki, towarzysze i towarzyszki!
Zgromadziło nas tutaj na dzisiejszej manifestacji wspaniałe zwycięstwo, jakie odniósł blok demokratyczny w wyborach do Sejmu Konstytucyjnego i Ustawodawczego.
Naród polski głosując w olbrzymiej większości za blokiem demokratycznym otworzył nową kartę w historii odrodzonej Rzeczpospolitej Polskiej. W dniu 19 stycznia, w dniu wyborów do Sejmu, skończył się okres tzw. tymczasowości stosunków w Polsce. Wyniki wyborów, przekreślając wszelkie rachuby i nadzieje wrogów demokracji na obalenie władzy ludowej w naszej odrodzonej ojczyźnie, przyczynią się niezmiernie do pełnej stabilizacji politycznej w kraju.
Wyniki wyborów zdruzgotały tak w kraju, jak i za granicą kłamliwe twierdzenia o tym, jakoby rząd polski i jego polityka nie miały poparcia większości narodu.
Warszawa, 22 stycznia
Władysław Gomułka, Artykuły i przemówienia, Warszawa 1964.
W tym roku w manifestacjach uczestniczyło 9,5 miliona robotników i chłopów, inteligentów i młodzieży, wobec 6,5 miliona w zeszłym roku. A więc wzrost w ciągu jednego roku bardzo znaczny, bo niemal o 50%. A więc udział dochodzący do prawie 40% ogółu ludności. Poważny wzrost manifestantów mieliśmy w miastach – ogółem wzrost ten przekraczał 1 milion.
[…]
Gdzie jest, towarzysze, przyczyna takiego ogromnego wzrostu aktywności mas i skupienia się tak wielkich mas wokół sztandarów 1-szo majowych [sic!], wokół sztandarów naszej Partii i Bloku Demokratycznego? U podstaw tego wzrostu aktywności szerokich, najszerszych mas pracujących niewątpliwie leżą ogólne sukcesy ekonomiczne, polityczne, kulturalne naszego kraju, łatwiejsze życie, wzrost świadomości szerokich mas pracujących, wzrost autorytetu klasy robotniczej wśród chłopstwa, wśród inteligencji i wzrost autorytetu naszej partii.
[…]
W tym roku w większym stopniu niż w latach poprzednich nasza Partia i masy ludowe napotykały na jawny upór [sic] wroga, przeciwnika, który – mówię o reakcyjnej części kleru – usiłował odciągnąć masy wierzących od manifestacji 1-majowych, który prowokacyjnie w wielu miejscach zapowiadał procesje i nigdy w przeszłości nie stosowane przez kler, codzienne nabożeństwa, który usiłował wreszcie 1 maja uczynić próbą sił między kościołem i obozem demokracji ludowej. […] Ta próba sił – jak wiemy skończyła się dla kościoła dotkliwą porażką. Procesje zostały przez kler odwołane, a w niedzielę 1-majową frekwencja była wyjątkowo niska.
Warszawa, 7 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Trafiłam na dwie sensacje. Jedną z nich było antysowieckie przemówienie eks-ministra skarbu Stanów Zjednoczonych Rogge’ego – obecnie radcy prawnego ambasady jugosłowiańskiej w Waszyngtonie. Wszyscy komuniści albo „podskakiwacze” na sali protestowali głośnymi „zwischenrufami”, prezydium ich uciszało – ale ostatecznie mówił godzinę, a w słuchawkach - bo słuchałam jednym uchem jego mowy, a drugim polskiego przekładu - wiernie bez opuszczeń tłumaczono to przemówienie.
Drugą sensacją była manifestacja dzieci. Już zaraz po przyjściu zauważyłam, że na sali jest dużo dzieci (jako niby tych najbardziej zainteresowanych, żeby wojny nie było); co więcej, zobaczyłam z daleka, że i Parandowscy przyszli z Piotrusiem. Przed samym końcem sesji wmaszerowało na salę paręset dzieci od przedszkolaków do dwunastolatków. Na czele szli chłopcy z werblem na bębnach, potem chłopcy ze sztandarami różnych państw, wreszcie dziewczynki z bukietami chryzantem, w obu rękach wysoko trzymanymi. Doszedłszy do oficjalnej części hali, dziecinny pochód się zatrzymał, jakaś dziewczynka wygłosiła piskliwie mowę na rzecz pokoju, dzieci obrzuciły kongres kwiatami, po czym cały pochód w tym samym szyku odmaszerował śród huraganowych oklasków. Dużo ludzi chwytało i całowało dzieci, wielu miało łzy w oczach albo po prostu płakało. Na tym zakończono sesję przedobiednią. [...]
W bocznych salach kongresu urządzona jest wystawa karykatur antyamerykańskich, a prócz tego – restauracja z bufetem zaopatrzonym w nie widywane już dziś przedwojenne smakołyki w rodzaju „kabanosów” – fryzjerzy, poczta, umywalnie, klozety, wszystko lśniące czystością i bez zarzutu funkcjonujące. Jaskrawe „chustki pokoju”, bardzo brzydkie, które różni, a zwłaszcza egzotyczni, kongresowicze pozakładali sobie na szyję, nadają całości charakter jakby zapustnej maskarady.
Warszawa, 19 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Pochód zaczynają najmłodsze dzieci szkół warszawskich. Maszerują pod hasłem „pragniemy pokoju dla wszystkich dzieci świata”. Mienią się czerwone chusteczki harcerskie, ustępując miejsca barwnym strojom ludowym. […] Dzieci szkolne wypisały na swych transparentach „Dziś uczymy się – jutro będziemy budować socjalizm”. W następnym etapie ceremonii przed trybuną przemaszerowują dorośli: ZMP-owcy – przodownicy pracy. Najmłodszych uczestników manifestacji zamieniają ich starsi koledzy, aktywni uczestnicy budownictwa socjalistycznego.
Warszawa, 22 lipca
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Przy organizowaniu pochodów 1-majowych konieczne jest bezwzględne przestrzeganie zasady pełnej dobrowolności udziału w pochodzie. Należy zdecydowanie przeciwstawić się jakimkolwiek próbom nacisku administracyjnego w tej sprawie. W większych miastach należy ograniczyć ilość uczestników pochodu do odpowiednich delegacji zakładów pracy i instytucji oraz licznych grup młodzieży tak, aby czas trwania pochodu nie przekraczał 2–3 godzin .
Warszawa, ok. 15 kwietnia 1956
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Na czele pochodu ustawili się harcerze z wieńcami. Wieniec ma trzy stopy średnicy i uwity jest z biało-czerwonych kwiatów. Szarfy na wieńcu są koloru biało-czerwonego. Na szarfach widnieje napis: „In memory of our compatriots who perished under Communist terror” [Pamięci naszych rodaków, którzy zginęli pod komunistycznym terrorem].
Do wieńca polskiego zostały dołączone szarfy albańskie, czechosłowackie, jugosłowiańskie, łotewskie, litewskie i estońskie w barwach narodowych i z napisami oraz hasłami żądającymi przywrócenia wolności krajom ujarzmionym przez komunizm.
Za harcerzami niosącymi wieniec kroczyło sześciu chorążych z polskimi flagami narodowymi na drzewcach długości dwóch metrów. Tuż za nimi na czoło pochodu wysunęła się grupa złożona z generała Andersa, ambasadora Raczyńskiego, pana Malcolma Muggeridge’a [dziennikarza brytyjskiego]. Następnie kroczyli przedstawiciele polskiego życia politycznego i społecznego, a za nimi tłumy publiczności. [...] dalej szła grupa Armii Krajowej z generałem „Borem” Komorowskim na czele, pod własnymi transparentami. Kiedy grupa ta szła wzdłuż ulicy, tłumy zalegające chodniki spontanicznie zaczęły bić brawa. [...] wśród idących w pochodzie znajdowało się wiele kobiet i dzieci, widziało się też dzieci wiezione w wózkach. [...] szła również grupa młodzieży z kościoła Devonia, niosąc olbrzymi obraz Chrystusa w koronie cierniowej, z zakneblowanymi ustami. Dużymi literami napis głosił: „May the silent Church of Poland be the warning to free World” [Niech zakneblowany Kościół w Polsce będzie ostrzeżeniem dla wolnego świata].
Inne transparenty głosiły: „Free Cardinal Wyszyński” [Uwolnić kardynała Wyszyńskiego], „Eastern provinces back to Poland” [Kresy Wschodnie z powrotem do Polski], „Polish Airmen fought in the Battle of Britain. Of the 12,000 Polish Airmen 2,000 lost their lives for freedom” [Polscy lotnicy walczyli w Bitwie o Anglię. Spośród 12 tysięcy polskich lotników 2 tysiące straciło życie za wolność].
Londyn, 22 kwietnia
Marta Olendzka, Wspólne milczenie, „Karta”, nr 49/2006.
W godzinach rannych w dalszym ciągu powstawały w różnych punktach miasta drobne zajścia zbrojne. Około południa wezwano ludność do zaprzestania jakichkolwiek demonstracji, później nawet na rzecz partii i rządu. Zarządzono godzinę policyjną od 18.00 do 6.00 rano, wezwano ludność do pozostania w domach i zakładach pracy.
Wiadomość o zwolnieniu Gero [Ernő Gerő] i wyborze Kadara [Janos Kadar] wywołała duże zadowolenie i tłumne wyjście na ulice i place. Największe manifestacje odbyły się obok zburzonego pomnika Stalina i przed parlamentem.
Przed parlamentem wojsko bezpieczeństwa użyło broni, padło wielu zabitych i rannych. Wieczorem trwa obustronna słabsza strzelanina w różnych punktach miasta.
Zginął obywatel polski Tracz Władysław, stały mieszkaniec Budapesztu.
[...]
Sytuacja w dalszym ciągu naprężona.
Budapeszt, 25 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W dniu 30 października br. z inicjatywy studentów Wyższej Szkoły Rolniczej i Studium Nauczycielskiego w Olsztynie odbył się wiec solidarnościowy z powstańcami węgierskimi, w którym wzięło udział około 10 tys. osób (w większości młodzież).
Manifestanci na wniosek studenta uchwalili, aby Plac Armii Czerwonej przemianować na Plac Powstańców Węgierskich. Przyjęto również rezolucję-list do narodu węgierskiego.
W czasie wiecu wznoszono okrzyki oraz niesiono hasła i transparenty o treści antyradzieckiej i przeciwko organom bezpieczeństwa.
Grupy manifestantów udających się na wiec zerwały tabliczki z nazwą Pl. Armii Czerwonej, przybijając na ich miejsce tabliczki z napisem „Plac Powstańców Węgierskich”. Grupa kolejarzy przeciwstawiła się dokonaniu tej samowolnej zmiany nazwy placu.
Warszawa, 31 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W dniu 30 X 1956 r. z inicjatywy Studentów Wyższej Szkoły Rolniczej i Studium Nauczycielskiego w Olsztynie o godz. 14-tej została zorganizowana manifestacja solidarności z powstańcami węgierskimi. Manifestanci, wśród których przeważali studenci WSR, przed godz. 14-tą została zorganizowana manifestacja solidarności z powstańcami węgierskimi. Manifestanci, wśród których przeważali studenci WSR, przed godz. 14-tą wyruszyli z terenu szkoły, udając się ulicami miasta na Plac Armii Czerwonej, gdzie były już ustawione flagi polska i węgierska oraz znicze przez uprzednio przybyłą grupę studentów w ilości około 20 osób. Przy zapalonych zniczach 4 studentów zaciągnęło wartę honorową. Kiedy pochód wszedł na Plac Armii Czerwonej, czołówka niosąca wieńce odłączyła się i złożyła je pod flagami przy zniczach. Następnie pochód udał się ulicami miasta na Plac Gen. Świerczewskiego, gdzie odbył się więc, który zgromadził około 10 tys. osób. Od pochodu odłączyła się grupa studentów, która przybiła przygotowane uprzednio 3 tabliczki z napisem „Plac Powstańców Węgierskich” obok nazwy „Plac Armii Czerwonej”.
Przyglądająca się powyższemu grupa ludzi, wśród których przeważali kolejarze, sprzeciwiała się postąpieniu studentów nawołując pod ich adresem: „nie uda wam się zakłócić przyjaźni polsko-radzieckiej. Armia Czerwona wyzwoliła nas, a wy na nią rzucacie paszkwile”. Jak wy możecie krzyczeć „przecz z bezpieką” kiedy oni pierwsi stanęli w obronie władzy ludowej, walczyli z bandami, wznosząc okrzyki „niech żyje Urząd Bezpieczeństwa” - smarkacze do domu, uczyć się, a nie manifestować.
W trakcie obustronnej wymiany zdań nie doszło do rękoczynów, lecz studenci obawiając się robotników wycofali się i udali się na wiec na Plac Gen. Świerczewskiego.
[...]
Na uwagę zasługuje fakt, że gdy mówcy [m.in. I Sekretarz KW PZPR tow. Tomaszewski] podkreślali konieczność przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, to grupy studentów skandowały: „Precz z ruskami”, „Sowieci do domu”, „Rokossowski do domu”, „Kostek do domu” itp. Na wznoszony okrzyk mówcy - „niech żyje przyjaźń polsko-radziecka” - grupy studentów gwizdały i skandowały: „nie chcemy”, „precz” itp.
Kiedy zabierający głos powoływali się na słowa tow. Gomułki i jego program, to studenci krzyczeli: „nie zastawiajcie się Gomułką i jego programem”. W czasie trwania wiecu grupy studentów wielokrotnie skandowały: „Precz z bezpieką”, „Milicja z nami”, „Wolna Polska – wolne Węgry”, „cały Olsztyn z nami”, „Wojsko z nami” itp.
Olsztyn, 31 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Nie chcemy, by spotkał nas los braci Węgrów.
Są w naszym kraju i poza nim siły zdolne w każdej chwili zgnieść naszą rewolucję.
Jest także rzeczą pewną, że wzdłuż naszych granic znajdują się siły wojskowe. Rozsądek nie pozwala nam dać pretekstu, by ruszyły one do walki.
W równie tragicznej sytuacji była młodzież Polski już nieraz.
W roku 1831, w 19863 rozpacz popchnęła naszych bohaterskich poprzedników na tragiczną w skutkach drogę.
W dniach polskiego października nie pozwoliliśmy naszym wzburzonym sercom wziąć przewagi nad rozwagą polityczną.
Nie chcemy, aby i teraz do głosu dochodziło tylko gorące serce!
Koleżanki i koledzy!
To nie jest asekuranctwo. To nie tchórzostwo dyktuje nam te słowa. Zbyt wiele już osiągnęliśmy, by to zaprzepaścić.
Dlatego ostrzegamy, ostrzegamy, ostrzegamy!
BRACIA!
Nie prowokujmy sił, które mogłyby zdławić naszą świeżo rozkwitłą wolność.
Pochodem milczenia uczcimy pamieć poległych Węgrów.
Studencki Komitet Rewolucyjny
Kraków, 4/5 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Moim zdaniem zachowanie wojsk radzieckich poprawia się, wybryki jeszcze są. Politycznie poprawa ta nic nie wnosi. Grupa Kadara całkowicie izolowana. Niebezpieczeństwo, że wznowi partię na zasadzie karierowicze plus funkcjonariusze. Opór przechodzi w milczącą nienawiść. Ludność jest zmęczona. Powierzchowna normalizacja nastąpi mniej więcej w ciągu tygodnia. Najlepsza część aktywu partyjnego – bądź organizuje elementy oporu podziemnego, bądź zajmuje pozycje wyczekiwania bez nadziei.
Budapeszt, 9 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Obrona aktywna wygasa. Wczoraj liczne nowe pożary. Ostrzeliwanie artyleryjskie różnych domów. Grabieże sklepów i magazynów z udziałem interwentów. Zaczęły się gwałty. Nastroje ludności: zmęczenie, lęk. Zastanawiają się nad formą dalszego oporu. Nie składają broni. Antyradzieckość przeszła w ogólnonarodową nienawiść do interwentów i grupy Kadara. Ta opiera się dotąd wyłącznie na AVH, które prowadzi już rewizje i aresztowania, współpracuje z interwentami. Nastroje Rosjan: brak rozeznania w sytuacji, wielu czuje, że czynią źle. Dominuje niepewność i strach przed zemstą. Mają spore straty w czołgach i ludziach. Władza jest absolutnie izolowana, nad sytuacją może panować tylko terrorem. Nadzieje na odrodzenie zaufania do partii żadne. Nienawiść pogłębiają zbrodnie popełniane przez wojska radzieckie w niedzielę, poniedziałek, wtorek wobec ludności cywilnej. Następnie bombardowanie artyleryjskie domów mieszkalnych, uniemożliwianie gaszenia. Nikt nie wierzy, że jest to rzekomo sprawa faszystów, co głosi radio rządowe.
Budapeszt, 9 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Walk w mieście dziś właściwie nie ma, rzadki nękający obstrzał artylerii radzieckiej. Csepel i inne dzielnice robotnicze nadal w rękach obrońców. Csepel produkuje pancerfausty. W mieście kilka silnych ośrodków powstańczych. Aktywna działalność polityczna uniwersyteckiej młodzieży rewolucyjnej. Dużo ulotek, plakatów.
Główne żądania: wycofanie Rosjan, wolne wybory, neutralność, nieuznawanie rządu Kadara.
Ludzie nie ukrywają nienawiści, dyskutują dalsze formy oporu.
Grabieże sklepów trwają. Rosjanie albo dają przykład, albo otwierają sklepy i wzywają ludność, by zabierała towar.
Rząd nie ma najmniejszego wpływu na sytuację. Istnieją obawy przed demonstracjami. W różnych punktach miasta silna koncentracja czołgów, artylerii, motopiechoty. Perspektyw uspokojenia nie widać.
Budapeszt, 9 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Dzisiejszy dzień przeszedł w Budapeszcie spokojnie. W prowincji mętne rozeznanie. Ośrodki oporu na Janoshegy, w dzielnicach robotniczych – na Cseplu milczały. Dziś o 17 minął termin zdawania broni. Ośrodki oporu nie poddały się, broni nie zdały, nie atakowały. Broni porzucono ogółem niewiele. Większość ukryła ją. Dalsze nieustępliwe żądania wyjścia wojsk radzieckich i samodzielności. W mieście wzmocniono radzieckie patrole wszystkich rodzajów. Wojska dużo.
[...] Wśród większości komunistów głębokie przygnębienie. Nie widzą wyjścia z tragicznej sytuacji. Uważają, że siła militarna tylko, a nie polityczna – utrzymuje obecny stan, że kontrerewolucja zażegnana, ale że i linia XX zjadu zgnieciona na Węgrzech. [...]
Budapeszt przedstawia obraz poważnych zniszczeń.
Budapeszt, 9 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Już po manifestacji. Trudno mi ocenić jej przebieg, czy była dostatecznie radosna, a może zbyt ponura? Nie wiem. Wiem natomiast sporo na temat kulis obchodów 1 maja. W Białym Domu (KC) obawiano się tego dnia, zwłaszcza w Warszawie. […]
W przeddzień 1 maja w Warszawie i w innych miastach pojawiły się ulotki z żądaniami podwyżki płac dla pracujących (do 50 proc.), wystąpienia Polski z Układu Warszawskiego i ogłoszenia się krajem neutralnym oraz zmian w rządzie w celu usunięcia nieudolnych facetów. Twierdzono, że ulotki to sprawka środowiska studenckiego. Na trzydziestego ogłoszono wiec studencki przed politechniką, nikt jednak się nie zjawił, jeżeli nie liczyć auta pełnego pracowników ambasady amerykańskiej. Potem rozeszła się pogłoska, że 1 maja o godz. 11.00 ma się odbyć ten sam wiec przed KC. Jak się dowiedziałem, podjęto specjalne środki ostrożności. M.in. zatrzymano 800 osób, z tego szesnaście osadzono w areszcie. Prawie jak przed 1 maja przed wojną.
1 maja rozmawiałem na placu Defilad z płk. Kozłowskim, szefem MO na Warszawę. Mówił mi, jak jest zorganizowana kontrola całego pochodu. W Pałacu Kultury znajdowały się ekrany telewizyjne, które kontrolowały wszystkie punkty zborne. Ani na chwilę więc nie wypuszczono nikogo spod czujnej opieki.
Warszawa, 1 maja
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne, t. 2: 1963-1966, Warszawa 1999.
Bardzo się cieszyłam na tę demonstrację i byłam na nią psychicznie przygotowana. W nocy z 7 na 8 marca nie mogłam spać. Bałam się, co to będzie, jak mój ojciec się dowie o planowanej demonstracji. I gdzieś w okolicach szóstej nad ranem chciałam wyjść z domu i nie zdążyłam. Bo mniej więcej piętnaście po szóstej zadzwonił do mojego ojca ktoś z Komitetu Centralnego i powiedział mu o tym wszystkim. Leżałam w łóżku i słyszałam, jak mój ojciec rozmawia przez telefon. I ojciec się przeraził i postanowił nie wypuścić mnie z domu. Byłam w zupełnej rozpaczy, takiej rozpaczy, że do dzisiaj jest to jedna z rzeczy, która wraca do mnie w snach. I co ciekawe, w snach wraca to do mnie nie jako wina mojego ojca, chociaż jak o tym myślę, to uważam, że on popełnił straszny błąd, ale jako moja własna wina. Tak jakbym mogła wyjść i nie wyszła.
Aresztowali mnie 10 marca, to znaczy, zanim się zaczęły następne manifestacje. Od tego czasu pozostał mi taki straszny żal, bo ja w zasadzie ten Marzec przepuściłam.
Warszawa, 8 marca
Dokumentacja do filmu I naprawdę nie wiedzieliśmy, reż. Andrzej Titkow.
Tow. M.:
[...] Wczorajszego wiecu można było uniknąć. Jego przebieg wykazał słabość naszego aktywu uczelnianego. Aktyw partyjny potrafił jednak utrzymać ten wiec w pewnym ramach. Podjęta rezolucja nie w pełni popiera linię partii, ale jest w niej wiele elementów pozytywnych. Zgłoszone wnioski odnośnie potępienia MO, przywrócenia „Dziadów” nie zostały do rezolucji wprowadzone. Konfrontacja poglądów na tym wiecu w sposób pozytywny wpłynie na postawę studentów. Jest to o tyle korzystne, że mogli się wypowiedzieć i wyładować pewne napięcie. [...]
Na wszystkich uczelniach dziś przeprowadziliśmy spotkania z Komitetami Uczelnianymi PZPR. Zaleciliśmy dokonanie na KU oceny postawy kadry naukowej a na grupach studenckich również postawy studentów członków partii w czasie tych zajść. [...]
Towarzysze z ZMW i ZMS proponują zorganizowanie spotkania z rodzicami studentów, którzy niewłaściwie zachowywali się w czasie tych zajść. W prasie chcemy wesprzeć zarządzenie Rektora UMCS oraz krytycznie ustosunkować się do niesłusznych wniosków zawartych w rezolucji. Można by rozważyć możliwość zorganizowania w miasteczku akademickim wiecu robotniczego wspólnie z aktywem studenckim. Można by na taki wiec zaprosić kilkadziesiąt tysięcy robotników. Zastanawiam się również, czy nie warto by było spotkać się z Żydami, którzy opowiadają się za naszą polityką. [...]
Tow. D.:
[...] Ujemną stroną naszej pracy jest to, że tych, których dotychczas ukarano nie możemy uznać za głównych inspiratorów i przywódców. Przywódcy i inspiratorzy poniedziałkowych zajść pozostają nadal w ukryciu. Pewne wnioski należałoby wyciągnąć w stosunku do KUL. KUL zaprasza znanego wichrzyciela Kisielewskiego na odczyt do siebie. Dopiero po interwencji władz odwołano to zaproszenie. Aktywność KUL w szerzeniu niepokojów wśród studentów była duża. Wczorajszy wiec studencki był sondą sytuacji w środowisku studenckim. Potwierdza to, że czujność nasza nie powinna być osłabiona. Szkoły średnie dały pożywkę i wsparcie dla środowiska studenckiego. Polityka represyjna po usunięciu pewnych uchybień była prawidłowa. [...]
Tow. K.:
[...] Pewną naszą słabością jest to, że nie znamy głównego sztabu organizatorów zajść. Wyszła na jaw pewna słabość władz uczelni. Z drugiej strony uwidoczniło się duże zaangażowanie rektorów uczelni, władz oświatowych. Sojusznicy nasi, ZSL i SD, okazali się bardzo słabymi sojusznikami. W trudnych chwilach na sojuszników tych trudno liczyć. [...] Kadra naukowa również wykazała chwiejność, w tym również niektórzy członkowie partii. Poważna ilość młodzieży akademickiej okazała się nie tylko nijaka, ale niekiedy wrogo występująca przeciw partii i władzy ludowej. KUL bardzo dużo nam narozrabiał, ale oni sami narobili sobie kłopotów. Pod naciskiem opinii publicznej będziemy rozwiązywać kwestię KUL.
Lublin, 14 marca
Pochód był dość pogodny, naturalny, nie krzykliwy, ale i nie milczący, choć sekretarz Warszawy Kępa pytał z trybuny: „Dlaczego tak smutno idziecie?” Hasło dnia, skandowane przez młodzież ze Żmichowskiej: „Miłość i praca to nasz cel”.
Warszawa, 1 maja
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1976-1978, Warszawa 2002.
Na nabożeństwo u dominikanów wszyscy przyszli ubrani na czarno. Było to pierwsze tak duże wystąpienie w Krakowie. Po mszy tłum poszedł na ulicę Szewską, gdzie zginął Pyjas, były przemówienia. [...] Podczas tej manifestacji zrozumiałam, że tak dalej być nie może. Siedzimy i narzekamy, a tak naprawdę, milcząc, popieramy to, co się dzieje w kraju. Nie było dla nas ważne, czy działamy w KOR-ze, czy w Ruchu Obrony, bo te dwie grupy pomagały sobie.
Kraków, 15 maja
Ruch Obrony Praw, red. Mateusz Sidor, Warszawa 2007, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Zbliża się godzina 21.00. Na Rynku tłumy krakowian zdezorientowane maskaradą. Przed ratuszem podium barwnie oświetlone, głośna, taneczna muzyka. Nikt nie tańczy. Studenci rozsypani grupami, milczący i nieruchomi. Wśród przybyłych widzów zaczyna narastać zaniepokojenie. Na ścianach domów przy Rynku znów powieszono klepsydry. Na ulicy Szewskiej, na jezdni między ulicą Jagiellońską a Rynkiem dwie grupy studentów, zwrócone ku sobie twarzami, a tyłem do chodników. Pada deszcz. Nad gromadzącym się, milczącym i nieruchomym tłumem ― czarne parasole. Mniej więcej co trzecia osoba trzyma w ręku zapaloną świeczkę.
Kraków, 15 maja
„Opinia” nr 2/1977, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Jesienią 1978 r., w rocznicę 17 września 1939 r., Ruch Obrony zorganizował pierwszą manifestację — uroczystości na cmentarzu na Kurczakach, gdzie są mogiły żołnierzy Września ’39 i gdzie kapelanem był nasz człowiek, ks. [Józef] Caruk. Biskup Rozwadowski go nie lubił, więc go tam zesłał. Benedykt Czuma zaproponował mi, żebym wygłosił kilka słów. Po mszy świętej ksiądz zapowiedział, że idziemy na mogiły. Złożyliśmy kwiaty, a ja wystąpiłem z przemówieniem, które nagrywało dwóch ubeków. Moja przemowa chyba się podobała. Co zabawne, po wszystkim dwie starsze kobiety podeszły do mnie i złożyły na moje ręce podziękowanie dla partii za tak piękną uroczystość. Ludziom się nie mieściło w głowie, że jest jakaś opozycja.
Łódź, 17 września
Władysław Barański, Niezależność najwięcej kosztuje, Łódź 2008.
Nagle spoza teatru dobywa się cicha, choć rozłożona na wiele głosów pieśń. Chwilę później wyłania się spora grupa ludzi. Pieśń bez słów nabiera mocy. Transparenty. Afisze. Pochodnie rozświetlają ciemny zaułek. „Liberté d’expression! Liberté d’expression! Liberté...!” [Wolność słowa! Wolność słowa! Wolność...!] Polacy, Anglicy, Hiszpanie. Nie tylko. Dołączamy do nich. Coraz więcej osób śpiewa. Skandujemy. Zaczyna mi się wydawać, że ludzi wokół jest coraz więcej. Może złudzenie. Nikt nie stara się odczytywać wielojęzycznych haseł na transparentach. Tak, jak gdyby wszyscy wiedzieli, co na nich powinno być. Niektórzy idą spokojni, obojętni. Ci wiedzą, że to tylko atrapa...
We wszystkich niemal oknach pojawiają się ciemne sylwetki. Mam wrażenie, że słyszę okrzyki, jakieś brawa... Ale nie, nie, chyba nie. [...]
Zabawa tylko? No — niby zabawa. Idziemy dalej. Wzrasta napięcie, emocja. „Liberté d’expression. Liberté!” Śpiew przyjmuje niespodziewaną siłę, zlewa się w jeden, wszechogarniający zew...
Ktoś przebiega wzdłuż kolumny, powtarzając dziwnie nienaturalnym głosem: „Spróbujmy po polsku, teraz po polsku, przecież możemy, próbujmy...”. Słowo w o l n o ś ć zamiera jednak po pierwszej próbie. „Liberté! Liberté!”
Wrocław, 1 października
Zbigniew Gluza, Ósmego dnia, Warszawa 1994.
Zazwyczaj manifestacja majowa kończyła się o godzinie 13.30. Dziś trwała do godz[iny] 15.40. Władze warszawskie z inspiracji KC uczyniły wszystko, aby pochód w roku 1979 był wyjątkowo imponujący w związku ze zbliżającą się wizytą papieża. Jeszcze jeden przykład głupiego psucia atmosfery. I co z tego, że na ulicy było więcej ludzi, skoro wszyscy poddani zostali presji, a większość i bez tego pojawiłaby się na pochodzie na zasadzie tradycji.
Warszawa, 1 maja
Józef Tejchma, W kręgu nadziei i rozczarowań. Notatki dzienne z lat 1978-1982, Warszawa 2003.
Uczestnicy manifestacji wzięli się pod ręce celem niedopuszczenia do rozbicia szeregów przez esbeków i ich bojówki, które raz po raz próbowały rozbić i porozrywać tłum manifestantów. Wielotysięczny jak nigdy dotychczas tłum z wieńcami na czele, które ochraniano przed esbekami, kroczył powoli, zajmując całą szerokość Krakowskiego Przedmieścia. [...] Na placu Zamkowym SB zorganizowało [...] kierat z samochodów. Nadjeżdżające samochody blokowały wejście czoła manifestacji w Krakowskie Przedmieście. Samochodów były całe masy, zagradzano także drogę np. ławkami ustawianymi w poprzek. Ławki usunięto i manifestacja wlała się w Krakowskie Przedmieście.
Uważano, aby esbecy nie przecięli kabli od głośników, za pomocą których A[ndrzej] Czuma bardzo sprawnie kierował całością. Śpiewano zasadniczo dwie pieśni: Rotę, ze słowami zamiast „krzyżacka” — „sowiecka zawierucha” oraz Boże, coś Polskę, oczywiście ze słowami: „Ojczyznę, Wolność racz nam wrócić Panie!”. Pełną szerokością ulicy skręcono w stronę placu marsz[ałka] J. Piłsudskiego, wymijając barykady z autobusów i samochodów, i bez większych zaburzeń czoło manifestacji dotarło do Grobu Nieznanego Żołnierza. [...] Nastąpiło złożenie wieńców. [...] Skandowano: „Nie ma chleba bez wolności!”, „Wolność i Niepodległość!”, „Wolność – Prawda – Niepodległość!”.
Warszawa, 11 listopada
Dokumenty uczestników Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Polsce 1977-1981, wstęp i oprac. Grzegorz Waligóra, Kraków 2005.
11 listopada, w kolejną rocznicę odzyskania niepodległości, opozycja zorganizowała manifestację przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Dwa dni wcześniej dokonano rutynowych już aresztowań wśród opozycjonistów. Zatrzymano ponad 20 osób. […]
Mimo aresztowań demonstracja odbyła się. Po mszy w katedrze zebrani ruszyli w kierunku placu Zwycięstwa. Wykrzykiwano różne hasła, m.in.: „Chcemy chleba, wolności i mieszkań”. Z tym chlebem to przesada. Oblicza się, że w manifestacji uczestniczyło około 4 tysięcy osób. Więcej niż w roku ubiegłym. [...] Z obawy przed rozruchami władza zachowuje się dość powściągliwie. Gdyby sytuacja gospodarcza nie była taka trudna, to na pewno tak by się z opozycją nie cackano.
Warszawa, 13 listopada
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1979-1981, Warszawa 2004.
11 grudnia 1979 Służba Bezpieczeństwa rozpoczęła w Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu akcję rewizji i zatrzymań. [...] Akcja trwa. Celem jej jest niedopuszczenie do obchodów dziewiątej rocznicy robotniczych wystąpień w grudniu 1970 na Wybrzeżu. [...] Pamięć poległych uczcimy noszeniem żałoby 17 grudnia br. i udziałem w mszach żałobnych [...]. 18 grudnia o godzinie 14.20 zostaną złożone wieńce przed drugą bramą Stoczni Gdańskiej.
Ci, którzy wysłali policję, [...] najwyraźniej czują się współwinni tej zbrodni. Najwyższy czas, aby zrozumieli, że represje policyjne nie zagłuszą siły pamięci ludzkiej, tak jak salwami z broni maszynowej nie stłumi się woli walczącego o swe prawa narodu.
Warszawa, 14 grudnia
Dokumenty Komitetu Obrony Robotników i Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”, wstęp i oprac. Andrzej Jastrzębski, Warszawa–Londyn 1994, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Rozdawano wiele ulotek rozrywanych dosłownie przez ludzi. Nawet te, które upadły w błoto, były natychmiast podnoszone i starannie wycierane. Nigdy nie widziałem takiego pragnienia zdobycia kawałka zadrukowanego papieru. Wokół mnie stało wielu młodych chłopaków, w samych tylko koszulach. Dowiedziałem się, że są to uczniowie jednego z gdańskich techników, którym zamknięto szatnię na klucz.
Przemówienie D[ariusza] Kobzdeja przerywane było oklaskami i skandowaniem: „Żądamy wolności dla Andrzeja Czumy i innych”, „Precz z komunizmem”, „Wolność dla Czechów”, „Niech żyje niepodległa Polska”. [...] Pod koniec dotarł pod stocznię Lech Wałęsa. Przywieziono go w zaplombowanym kontenerze, gdyż Służba Bezpieczeństwa urządziła na niego obławę. Przywitano go entuzjastycznie.
Gdańsk, 18 grudnia
„Bratniak” nr 20, 1979, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Jak zwykle na manifestacji, imprezie już od dawna przestarzałej. Na trybunie całe kierownictwo oraz żony Gierka, Jabłońskiego i Babiucha. Pani Stasia szalenie rozbawiona rozrzucała wśród publiczności kwiaty. Z czego tak się cieszy? Czyżby uważała, że te przechodzące przed trybuną tłumy ogromnie kochają ją i jej męża, i o niczym innym nie marzą, jak o przedefilowaniu przed nimi?
Warszawa, 1 maja
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1979-1981, Warszawa 2004.
Zawieziono nas do komendy MO przy ulicy Świerczewskiego, gdzie przebywali już Mirosław Rybicki i Dariusz Kobzdej. Po czterdziestu minutach zwrócono mi dowód osobisty i pozwolono odejść. Wychodząc z komendy, trzasnąłem drzwiami, co widać zdenerwowało tajniaków, gdyż rzucili się za mną.
Kilkadziesiąt metrów od komendy zostałem zatrzymany i na oczach wielu świadków pobity. Wsadzono mnie do gazika bez jakichkolwiek oznakowań milicyjnych i numerów bocznych. Wsiadło ze mną pięciu agentów, wśród których rozpoznałem kilku wcześniejszych napastników. W samochodzie zaczęto mnie znowu bić.
Gdańsk, 3 maja
Dokumenty uczestników Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Polsce 1977–1981, wstęp i oprac. Grzegorz Waligóra, Kraków 2005, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Dziś w południe „Solidarność” zorganizowała marsz protestacyjny przeciw obniżeniu racji mięsa; chciano przejść przed Komitetem Centralnym, potem przed Prezydium Rządu w Alejach Ujazdowskich, lecz policja i wojsko zablokowały wyloty ulic Marszłkowskiej i Alej Jerozolimskich, dezorganizując pochód oraz komunikację miejską. „Solidarność” okupuje ulice, nie chcąc się cofnąć. Trwa to do godzin nocnych. I trwać będzie do rana... A może przez parę dni. Rozmowy z rządem nie przyniosły rezultatów...
Warszawa, 3 sierpnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Ingres prymasa Józefa Glempa na archidiecezję warszawską katedrę św. Jana, stał się nową manifestacją katolicyzmu polskiego; ulice warszawskie wypełnione tysiącami wiernych, dosłownie „morze głów”, śpiew „My chcemy Boga” i Gaude, Mater Polonia — wszystko to wzrusza i umacnia w dzisiejszych czasach tragicznych...
Warszawa, 24 września
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Po nocnych zajściach na mieście 1 mają, w których interweniowały znaczne siły milicji, używając pałek, napięcie wzrosło. Należało więc oczekiwać, że w obchodzone w stanie wojennym patriotyczne święto nie obejdzie się bez demonstracji. Przedsmak tego miałem, gdy po południu szedłem na okolicznościowy wykład, który miał być wygłoszony w auli na Bielanach – na parkingu przed rektoratem zobaczyłem ciężarówki z ZOMO i milicją. Było to oczywiste ostrzeżenie, że władze są przygotowane do interweniowania.
W rejonie Bielan było spokojnie, chociaż wszędzie było sporo milicjantów i zomowców. Wracając, zaszedłem do Domu Akademickiego nr 1, gdzie odbywaliśmy dyżury. Było jasne, że coś się dzieje na Rynku Starego Miasta. Dochodziły stamtąd krzyki i sygnały wozów milicyjnych. Co jakiś czas pokazywały się biegnące stamtąd w kierunku ulicy Mickiewicza grupki studentów. W dyżurce była już prodziekan Alicja Grześkowiak i opiekun domu dr Kazimierz Lubiński. W akademiku wrzało jak w ulu. Co raz wpadał ktoś wracający ze Starego Miasta i mówił o akcji MO i ZOMO przeciwko ludziom wychodzącym z kościołów po uroczystych wieczornych nabożeństwach, wśród których było wielu studentów. Z tłumu padały podobno pod adresem interweniujących funkcjonariuszy okrzyki „gestapo”.
Mieliśmy poważne obawy, że organy bezpieczeństwa przygotowują pacyfikację środowiska studenckiego i wejdą do domów akademickich. Należało więc za wszelką cenę uniknąć prowokacji. A tymczasem podnieceni wydarzeniami studenci (obojga płci) biegali po pokojach i wyglądali przez okna. Brakowało części studentów, która w czasie zajść była na Rynku. Ponieważ dochodzące stamtąd odgłosy ucichły, istniała obawa, że ci studenci zostali zatrzymani i koledzy obawiali się o ich los.
W pewnym momencie, już o zmierzchu, zostaliśmy zaalarmowani, że zbliża się kolumna samochodów. Wyszliśmy z dr. Lubińskim na zewnątrz i stanęliśmy na schodach przed zamkniętymi drzwiami, demonstrując w ten sposób, że panujemy nad sytuacją. Na nasze wołanie studenci wyciszyli się i wygasili światła. Zresztą z górnych okien akademika sami lepiej niż my na dole widzieli, co się święci.
Błyskając niebieskimi światłami, nadjechała od strony Bielan, a więc pod prąd, kolumna samochodów ciężarowych wypełnionych milicjantami i zomowcami i zatrzymała się przed naszym akademikiem. Z ciężarówki wyszedł oficer i jeszcze jeden lub dwóch funkcjonariuszy i stanęli na środku jezdni. Przez dłuższą chwilę patrzyli na nas, a my na nich. Widocznie nie bardzo wiedzieli, co począć. Przypuszczalnie mieli ochotę spacyfikować ten najbardziej kłopotliwy akademik, ale nie mieli do tego pretekstu, bo było cicho jak makiem zasiał. Wreszcie bez słowa wsiedli do samochodu i kolumna odjechała, a nam ciężar spadł z serca. Studenci znowu się ożywili, jednak było już znacznie spokojniej.
Toruń, 3 maja
Jan Łopuski, Pozostać sobą w Polsce Ludowej. Życie w cieniu podejrzeń, Rzeszów 2007.
Pięćset osób na jezdni MDM-u miota się na okrzyk zmieniających się co chwila samozwańczych przywódców. Pięćdziesiąt metrów w stronę ronda, stop, do tyłu, może w Piękną albo w Koszykową. Jedno hasło nie chwyta, drugie cichnie po pięciu sekundach. Coraz większe poczucie absurdu, śmieszności. Zażenowanie dosłownie dławi gardło. Nigdy właściwie nie skandowałam z tłumem, a teraz — za nic. Dlaczego Gwido i Zbyszek, idący obok, jeszcze próbują? Dziwny wstyd wobec tych, którzy życzliwie przypatrując się z chodnika, nie reagują na rozpaczliwe „Chodźcie z nami!”. Nie idą, nie ma dokąd. Zbyszek wyciąga flagę ze znakiem „Solidarności”. Kiedy znajdujemy kij na drzewce i zaczynamy ją wciągać, już trzeba pryskać — ze wszystkich stron zomowcy.
Warszawa, 31 sierpnia
W stanie, oprac. Zbigniew Gluza, Katarzyna Madoń-Mitzner, Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 1991.
Ta śmierć, ta męczeńska ofiara, stały się zwycięstwem „Solidarności”, a pogrzeb przerodził się w wielką manifestację Polaków, którzy z całego kraju przybyli, aby przy trumnie ks. Popiełuszki utwierdzić się w wierze w najwyższe ideały narodowe. Wszystkie okoliczne place, parki, ulice w promieniu paru kilometrów wypełnione tłumami, widziałam je płynące od rana, młodzi obsiedli drzewa wzdłuż ulicy Krasińskiego, sztandary „Solidarności” unosiły się nad głowami, a gdy przybył Wałęsa, powstał jeden wielki krzyk, tysiące rąk wzniosło się w symbol Victory.
Warszawa, 3 listopada
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Najpierw pojechałem do centrum. Tutaj rzucili między lud bezkartkową czekoladę. Widziałem warszawskiego łyczka dumnie niosącego przed sobą kilka tabliczek. Skonstatowałem, że nic tu po mnie i wróciłem na Żoliborz. Z autobusu wyproszono pasażerów na ulicy Stołecznej, dalej do placu Wilsona musiałem pójść pieszo.
Na placu zobaczyłem tłum ludzi z transparentami. Tłum rósł w oczach. Na jego czele widziałem młodych ludzi, w tym dziewczęta niosące przez całą szerokość ulicy transparent z jednym hasłem: UWOLNIĆ POLITYCZNYCH. Dużo było ludzi starszych. Nie było widzów, bo chodniki też zostały zajęte przez manifestantów. Jedynie z balkonów i okien płynęły słowa i gesty poparcia. Czerwone autobusy i tramwaje utknęły w tłumie. Przyłączyłem się do pochodu. Szliśmy ulicą Słowackiego w kierunku północnym, całą szerokością jezdni. Ktoś powiedział, że pochód nasz kieruje się do Huty „Warszawa”. Młodzi wspinali się na mury domów i zrzucali z nich czerwone flagi. Ludzie natychmiast reagowali: „Nie robić tak!” Kamery, kamery, aparaty fotograficzne pstrykały bez ustanku. […]
Milicji nie było widać, aż dopiero przy skrzyżowaniu Słowackiego ze Stołeczną była blokada. Stali w poprzek ulicy rośli zomowcy z tarczami i tymi słynnymi cholernie długimi pałami. Młodzież miała przyjąć na siebie pierwsze razy — tak to zostało pomyślane. A że droga do Huty została zablokowana, pochód skręcił w ulicę Stołeczną.
Po piętnastu minutach marszu pojawiła się kolejna zapora na kolejnym skrzyżowaniu Stołecznej z Krasińskiego. Skręciliśmy na prawo w Krasińskiego. Ludzi przybywało. Ktoś z tłumu powiedział, że jest nas 20 000. Mnie się wydawało, że nawet więcej — tyle narodu! Ulica Krasińskiego prowadzi na Powązki, ale ludzie chcieli skręcić w ulicę Broniewskiego. Tędy też można przejść do Huty. Tam stał następny kordon zomowców. Zobaczyłem, jak z milicyjnych samochodów wyskakiwali kolejni, by w pośpiechu zablokować niezabudowane tereny. Tłum stanął. Rozpoczęły się negocjacje. Wiele osób usiadło na ulicy w oczekiwaniu co dalej. Bałem się, że będzie pałowanie.
Po godzinie nastąpiło samorozwiązanie pochodu, a szczegółów dowiedziałem się z radia BBC. W wywiadzie [rzecznik rządu Jerzy] Urban komentował to tak: „Grupa wyrostków pokręciła się z godzinę po bocznych ulicach Żoliborza”.
Warszawa, 1 maja
Krzysztof Jastrzębski, Wspomnienia żoliborskiego antykwariusza, Warszawa-Puławy 2009.
Przed moim domem odbywa się właśnie olbrzymia manifestacja „Solidarności”. Setki ludzi, nadchodzących zapewne od kościoła św. Stanisława, zatrzymuje się na skwerach na rogu Broniewskiego i Krasińskiego, wznosząc okrzyki przeciw komunistom. [...] W centrum trwa „oficjalny masowy pochód 1-majowy” spędzonych robotników z czerwonymi sztandarami. W telewizji nie wygląda on tak masowo, szeregi są przerzedzone, twarze smutne, zacięte, obojętne.
Warszawa, 1 maja
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Dziś wieczorem odbyło się w kościele św. Stanisława nabożeństwo — manifestacja w 5 rocznicę „Solidarności”. Tysiące ludzi na pobliskich ulicach słuchało przemówień przez megafony, a wezwania milicji do rozejścia się przyjmowano śmiechem. Wozy milicyjne obrzucono monetami, co miało podwójną wymowę o bezwartości i władzy, i pieniądza. Zapewne w wielu kościołach kraju ludzie wierni „Solidarności” tak drwili ze zbrodniarzy, ufając w zwycięstwo jej ideałów.
Warszawa, 31 sierpnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Zapowiedziany przez WiP na 10 stycznia marsz na wrocławskiego truciciela — HUTĘ SIECHNICE — został udaremniony. Policja tym razem „stanęła na głowie” i w przeddzień marszu zatrzymano kilkoro wipowców, a samego 10 stycznia okolice wrocławskiego Rynku, skąd miał wyruszyć marsz, przeobraziły się w koszary ZOMO i ubecji. Ok. 30-osobową grupę wipowców, która z transparentami: „Huta Siennice truje”, „Na 100 g ziemi — 10 g chromu, mieszkańcu — załóż hutę koło domu!”, „Chrom = rak — to śmierć” — weszła o godz. 11 na oblężony Rynek, szybko otoczono. Siedzących w śniegu, trzymających się za ręce i skandujących antytrucicielskie hasła — policjanci po kolei odrywali i zanosili, zawlekali lub odprowadzali do „budy”. Część zatrzymanych miała kolegia tego samego dnia, część — dopiero po 48 g[odzinach].
Wrocław, 10 stycznia
„A Cappella”, nieregularnik Ruchu Wolność i Pokój, nr 3/1987.
Zapewne dla przypodobania się narodowi władze święcą dość uroczyście Rocznicę Niepodległości (z nieuchronną tendencją zafałszowania: zawdzięczanie jej „Wielkiej Rewolucji Październikowej”, składanie wieńców przed Bramą Straceń i pomnikiem krwawego kata Dzierżyńskiego). [...]
W całej Polsce odbyły się dziś manifestacje, żądające „Polski katolickiej, a nie komunistycznej”, rozpędzone przez milicję. W katedrze warszawskiej uroczyste nabożeństwo. Kilkutysięczny tłum po wyjściu chciał udać się do Grobu Nieznanego Żołnierza, lecz ZOMO udaremniło pochód. Są aresztowani. Oto kłamliwe deklaracje reżymu o „wolności”...
Warszawa, 11 listopada
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
1 maja w kilkunastu miastach Polski doszło do gwałtownych, niezależnych wystąpień, podczas których wyrażano gorące poparcie dla strajkujących hutników. W Gdańsku przed mszą w kościele św. Brygidy (była to akurat niedziela) przemówiłem dynamicznie do paru tysięcy zgromadzonych osób, wyrażając zaniepokojenie sytuacją materialną ludzi pracy. Jednocześnie ponowiłem apel pod adresem rządu o rzeczywistą, potrójną reformę w Polsce — ekonomiczną, społeczną i polityczną. Powiedziałem także między innymi: „Żądam od was solidarnej postawy wobec Nowej Huty!”, na co zebrani odpowiedzieli mi owacjami i skandowaniem: „Jutro strajk!”. Nie byłem tym zachwycony. Po zakończeniu mszy zaatakowały wiernych silne oddziały ZOMO, wobec czego doszło do walki na pały i kamienie. Dwaj zomowcy w bitewnym zapale wpadli nawet do wnętrza świątyni, gdzie jednak rozbrojono ich w pięć sekund.
Gdańsk, 1 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
W dniu 1 maja 1989 r. na chodniku przy ul. Nowotki we Wrocławiu został przejechany milicyjną nysą przypadkowy przechodzień. Nie był to zwykły wypadek. Rozpędzony samochód celowo wjechał w tłum ludzi na chodniku zdążających na pobliski kiermasz oraz wracających z zakończonej już, pokojowej demonstracji pierwszomajowej. Było to przyczyną wzburzenia zgromadzonych i późniejszych starć ZOMO z ludźmi.
Finał tego wydarzenia poruszył wszystkich. Nie wolno milczeć. Tylko pełne ujawnienie wszystkich odpowiedzialnych za to wydarzenie i pociągnięcie ich do odpowiedzialności sądowej będzie wskaźnikiem intencji władz. Brak nadzoru społeczeństwa nad MO i SB nieraz już owocował tragicznymi skutkami. [...] RKS z niepokojem zauważa, że potwierdzają się niestety nasze prognozy o wzrastającym napięciu społecznym. Wizja lipcowej trzystuprocentowej podwyżki cen żywności, uzgodnionej przy okrągłym stole, każe nam kolejny raz powtórzyć apel o tworzenie silnej struktury związkowej. Wyrażamy głębokie przekonanie, że tylko silny Niezależny Samorządny Związek Zawodowy, a nie mniejszościowy Sejm, jest w stanie zapewnić skuteczną obronę społeczeństwa.
Wrocław, 2 maja
„Z dnia na dzień” nr 11, z 5 maja 1989.
Po raz pierwszy Litwini patrzą z nadzieją również na Polskę, która przez wiele setek lat wydawała się im zagrożeniem. Pierwszy raz możemy pokazać Litwinom, że Polska jest w stanie być dla nich państwem i narodem, któremu mogą zaufać i na pomoc którego mogą liczyć. [...] Jeżeli będzie powstawał litewski rząd emigracyjny, Polska winna być pierwszym krajem dającym osłonę i schronienie.
Warszawa, 13 stycznia
„Gazeta Wyborcza” nr 11, z 14 stycznia 1991.
Czy wydarzenia w Belgradzie [5 października Serbowie zaprotestowali przeciwko opóźnianiu podania wyników wyborów prezydenckich] przypominają polski Sierpień lub Okrągły Stół? Nie! My nie załatwialiśmy swoich spraw na ulicach, ale przy stołach rokowań. Ale niekiedy do wspólnego stołu zasiąść niepodobna, sprzeciw trzeba manifestować na ulicach. My też w latach 80. mieliśmy takie momenty. Nie należy lekceważyć entuzjazmu milionów Serbów, którzy wyszli na ulice. Będą mieli uczucie, że wzięli udział w czymś wielkim, że demokracja jest ich dzieckiem. I tu jest podobieństwo z Sierpniem. To wielka nadzieja, której nie wolno zawieść. Ale moja rada – jak najszybciej zejść z ulic. Tłum rządzi się własnymi prawami i nawet tłum walczący o demokrację może być jej zaprzeczeniem.
Apel do prezydenta Vojislava Kosztunicy: niech Pan jak najszybciej pozwoli na samoorganizowanie się społeczeństwa i zastąpi „kryterium uliczne” budową demokracji. Tłum na ulicy nie ma twarzy, twarz dadzą mu przywódcy, których trzeba wyłonić. Proszę też nie lekceważyć mediów. Ja popełniłem błąd i nie kultywowałem środków masowego przekazu – dziś ponoszę tego koszty. I jeszcze jedna ważna rzecz – bestia przyparta do muru broni się pazurami. Niech Pan oświadczy, że od rozprawy z ludźmi dawnego reżimu są sądy i trybunały. Demokrację poznaje się po tym, jak traktuje pokonanych. Wierzę, że Pan to potrafi.
Apel do prezydenta Slobodana Miloszevicia: niech Pan wyjedzie na Białoruś. Tam i klimat lepszy (szczególnie polityczny), i władze życzliwsze. Każda kropla serbskiej krwi, która zostałaby wylana, spadnie na Pańską głowę. Wierzę, że na swój sposób jest Pan patriotą.
Serbowie, słowiańscy bracia, witamy na powrót w Europie.
7 października
„Gazeta Wyborcza” nr 235, z 7 października 2000.