Wyszedłem z domu dość wcześnie, aby udać się na poszukiwania miejsca demonstracji. [...]
Wziąwszy pod połę nieodłącznej, sakramentalnej peleryny paczkę odezw majowych, które dostałem od tow. Siwego Bochna [ps. Teodora Breslauera], wybiegłem na ulicę. W dzielnicach burżuazyjnych były pustki — pozamykane bramy i nieliczni, śpiesznym krokiem idący przez ulice przechodnie, świadczyli o tym, że dzień nie należy do zwykłych. Nie tylko tramwajów, lecz i dorożek nie było zupełnie. Obrazu dopełniały patrole piesze i zwłaszcza konne, które pędziły poprzez na wpół wymarłe ulice.
Co pewien czas wyjmowałem zza poły peleryny odezwę i podrzucałem tak, by dostała się w czyjeś ręce. [...]
Udałem się co prędzej w dzielnice robotnicze. [...] Zbliżyłem się do jednej z grup robotniczych na ulicy Wroniej. Na ulicy tej mieszkało bardzo wielu towarzyszy; były tam niektóre domy kompletnie — jak mawiał Siwy — „zaesdeczone” [pod wpływem SDKPiL]. Tam więc spodziewałem się spotkać kogoś znajomego.
Wtrąciłem się do rozmowy. Aby zaś nie wzbudzić nieufności do swej osoby, wyciągnąłem resztę odezw i zacząłem rozdawać robotnikom mówiąc, że to są odezwy SDKPiL. Ledwie wyciągnąłem odezwy, zbiegło się [...] wielu nowych robotników i grupa nasza powiększyła się znacznie. Powstała zaimprowizowana masówka. Ni stąd ni zowąd, zacząłem przemawiać do tych nieznanych mi robotników, tłumacząc im znaczenie 1 maja, rozwijając obszerniej to, co było napisane w odezwie.
Czy wtedy, gdy rozdawałem odezwy, czy też, gdy przemawiałem do zebranej garstki robociarzy — przejechał przez ulicę patrol z kilku żołnierzy czy kozaków złożony. Dostrzegli oni, rzecz prosta, naszą grupę i zwolnili biegu, gdy nas mijali. Nie wiem, czy zdążyli się zorientować, że w grupie robotniczej znajduje się inteligent, bo robotnicy w jednej chwili wzięli mnie za siebie i stanęli w pozycji wyczekującej, zwróceni twarzami do kozaków. Ci zaś spojrzeli w milczeniu po robociarzach i nie odezwawszy się ani słowem, pognali dalej. A ja jeszcze goręcej zacząłem przemawiać do zebranych — jakieś serdeczne uczucie bliskości, przyjaźni ogarnęło mnie w stosunku do tych ludzi, którzy widząc mnie po raz pierwszy w życiu, bronili w mojej osobie idei, bronili partii, którą miłowaliśmy nade wszystko w życiu.
Warszawa, 1 maja
Aleksander Krajewski, Wspomnienia z lat 1905–1907, „Z pola walki” Moskwa nr 4/1927, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Przykry i smutny dzień, deszcz mży bezustannie, posępne niebo przygniata niby taflą ołowiu, miasto w grobowej ciszy, sklepy zaparte, ani jednej dorożki, mgły jak przegniłe łachmany przysłaniają świat, zimno i jakoś strasznie na ulicach, ale na trotuarach tłumy — ponure, czarne rojowisko mrowi się pod ścianami bez śmiechów, bez zwykłej wrzawy, prawie bez słowa...
Nabrzmiałe gniewem milczenie przepływa nieskończoną falą, nieme usta drżą, a rozgorzałe oczy błądzą przyczajone po sznurach patroli krążących ulicami; bagnety połyskują złowrogo; niekiedy środkiem pustych ulic przelatują kozacy; niekiedy jak wicher niosą się całe szwadrony dragonów lub bryzga błotem „linijka”.
I co chwila spotykają się wraże oczy, twarze się kurczą, grzbiety się prężą, serca biją. szybciej i długo tłumiony krzyk wydziera się z piersi, ale po mgnieniu tłum znowu idzie, przewala się falą, płynie, tylko że coraz cichszy i coraz posępniejszy.
Godziny wloką się wolno i ciężko jak wieki, jakby ten dzień nie miał się nigdy skończyć. A wiadomości nie ma żadnych i znikąd!
Idziemy znowu na ulicę, mrok już zapadał, tłumy na Krakowskim [Przedmieściu], że trzeba się było przepychać, patroli jeszcze przybywało.
Jeszcze było ciężej i posępniej niźli w dzień. [...]
Październikowy dzień konał w błocie i deszczu, bełkotały rynny, ulice dławiła zimna i wilgotna noc, tylko latarnie, jakby linia szyldwachów, stróżowały, żółty brzask lśnił w opadających kroplach deszczu i pełzał po rozedrganej, nieskończonej fali parasolów, a całymi ulicami i wzdłuż trotuarów ciągnęły się rozkołysane lasy bagnetów, przysuwały się coraz bliżej i coraz groźniej, aż naraz, na jakiś znak, sto żelaznych sieci przegrodziło chodniki... [...]
Od hotelu Europejskiego do placu Aleksandra pięć razy musiałem pokazywać paszport. Puszczali mnie jakoś, ale kto nie miał legitymacji lub kto ją nawet miał, ale nie podobał się z miny, kto szedł w pelerynie, kto miał zbyt wielki kapelusz lub za długie włosy — podejrzany! Brać go! Tylko cylindry znajdowały łaskę, czyste rękawiczki były prawomyślne, a karety nietykalne.
Policja pracowała nad wszelką pochwałę...
Ale tłum nie uciekał, odpowiadał na przemoc milczącą, wyniosłą wzgardą.
Czułem, widziałem, jakie tam w sercach wzbierają moce, jaki war gniewu zalewa dusze.
Warszawa, 29 października
Władysław St. Reymont, Z konstytucyjnych dni. Notatki, [w:] Nowele, t. II, Kraków 1956.
Wracałyśmy z moją siostrą do domu z Nowogrodzkiej [...]. Szłyśmy przez Kruczą, Bracką, Szpitalną, na ulicach pełno było ludzi, wszyscy rozmawiali między sobą z ożywieniem. Na Mazowieckiej minęła nas niewielka grupka [...] śpiewająca Czerwony sztandar. O parę kroków dalej inna grupa szła, śpiewając „Boże, coś Polskę”. Nie potrafię opisać wzruszenia, rozsadzającej serce radości. [...] Na placu Saskim, przed Komendą placu, żołnierze rosyjscy ściskają się z przechodniami, wszyscy mają łzy w oczach. Idziemy dalej Wierzbową, placem Teatralnym, do domu. [...] Na placu Teatralnym morze głów, ledwo się można przecisnąć.[...]
Przedstawienie w Operze przerwano — na balkon Teatru Wielkiego wyszli śpiewacy, chórzyści, orkiestra. [...] Wszyscy w nastroju podniosłym — chór i artyści śpiewają razem z tłumem. [...] Idziemy na Marszałkowską, nie spotykamy tam jednak żadnego pochodu — tylko tłumy ludzi, jak wszędzie. Robi się późno, trzeba wracać do domu. Ale już przez Wierzbową nie puszczają. Kordon wojska. Słychać strzały. Kierujemy się z powrotem przez plac Saski, bo przez Czystą pędzi kawaleria. Przed Komendą placu nie ma już całujących się żołnierzy, są natomiast wycelowane armaty. Salwy słychać coraz częściej. Skręcamy w Krakowskie Przedmieście, przechodnie ostrzegają nas, żeby iść pod murami. Dochodzimy tak do Miodowej i do domu.
Już krążą słuchy: na placu Teatralnym rzeź, ale jeszcze nie wiadomo nic pewnego. Prawie razem z nami wnoszą rannego adwokata Lemańskiego, naszego najbliższego sąsiada. Ma rozpłatany melonik i głębokie cięcie szablą przez głowę, cały zalany krwią. Dostał szablą od ułana, kiedy chciał się wydostać z placu Teatralnego przez Czystą — ale rana powierzchowna, dzięki temu, że miał sztywny kapelusz. Trochę od niego, trochę od tych, którzy go przynieśli, dowiadujemy się szczegółów. [...] Tłum [na placu Teatralnym] domagał się [...] wypuszczenia politycznych, ukazania się oberpolicmajstra, wreszcie zaczął szturmować do bramy [Ratusza]. Aż tu nagle otworzyła się brama i na bezbronny tłum zaczęli szarżować kozacy, siekąc nahajkami, tnąc szablami i tratując. Ludzie rzucili się do ucieczki, biegli do wylotów ulic, ale tam już rozbijali się o zwarte szeregi wojska. [...] Cały plac Teatralny spłynął krwią, dzień ogłoszenia konstytucji został splamiony najohydniejszą zbrodnią, a sama konstytucja, w wołający o pomstę do nieba sposób, pogwałcona.
Warszawa, 1 listopada
Jadwiga Waydel-Dmochowska, Dawna Warszawa. Wspomnienia, Warszawa 1959.
Patrole przesuwają się cicho, obchodzą pochody z dala jak głodne wilki, oficerowie odwracają oczy, policja się pochowała.
Na Mokotowskiej przed jednym z domów stoi trzech żandarmów, a przed nimi, ująwszy się hardo pod boki, wykrzykuje wyniośle, tylko krzynkę napita, babina:
— Ja to mogę sobie pić co dzień gorzałkę, ale ty, chamie, napij się chociaż dzisiaj, kiedy cię spuścili z obroży.
Żandarmi uśmiechali się dosyć kwaśno z pociesznej kobieciny.
Było jeszcze dość wcześnie, kiedym powracał do domu. Suche i zimne mgły wisiały w powietrzu, cisza już ogarniała miasto, ale we mnie wciąż jeszcze brzmiały śpiewy i krzyki... Pod murami kościoła św. Aleksandra ktoś śpiewał cichym, jękliwym głosem: „Kto się w opiekę...” — a na schodach i w cieniu kolumn żaliły się jakieś spazmatyczne, bolesne płacze. Przejął mnie do głębi ten płacz niespodziany i jakiś dziwny, nagły niepokój zawrócił mnie z powrotem do miasta. Na Brackiej, na Mazowieckiej było prawie pusto, gdzieniegdzie i najspokojniej rozmawiano przed bramami.
Miałem już skręcić na Królewską, gdy jakiś ryk nieludzki wstrząsnął powietrzem. Od Wierzbowej wybiegł jakiś człowiek z okropnym krzykiem, a za nim drugi, trzeci, dziesiąty, uciekali już całymi kupami, biegli z porwaną odzieżą, zakrwawieni, bez czapek, z obłąkaniem w oczach, niektórzy przysłaniali głowy rękoma, uciekając ze strasznym wrzaskiem, padali z wyczerpania, pełzali na czworakach, gnani przerażeniem i rozpaczą.
— Mordują na placu Teatralnym! — rozniosło się lotem błyskawicy.
Nie jestem zdolny o tym pisać. Widziałem potem tę rzeźnię ludzką, krew mi się ścina na wspomnienie, wzgarda dusi, gniew obezprzytomnia. Ohydny mord bezbronnych! Zbrodnia z góry ułożona i wykonana na zimno. Zbrodnia wołająca o pomstę. Są rzeczy, których zapomnieć ani przebaczyć nie wolno.
Warszawa, 1 listopada
Władysław St. Reymont, Z konstytucyjnych dni. Notatki, [w:] Nowele, t. II, Kraków 1956.
Na premierze sztuki Adama Krechowieckiego My, osnutej na tle ostatnich wypadków w Królestwie Polskiem, teatr był wysprzedany. Podczas przedstawienia przyszło do zajść. Obecni w teatrze socyalni-demokraci urządzili demonstracyę. Gwizdano, hałasowano, wznoszono nieprzyjazne okrzyki pod adresem autora, wołano: „Nie pozwolimy dalej grać! Wychodzić z teatru!” i t. p., rzucano żabki zapalone i przemawiano z galeryi. Skutkiem tego po drugim akcie dyrekcya odwołała akt trzeci. Przed kurtynę wyszedł inspicient i zawiadomiła, że dalszy ciąg przedstawienia się nie odbędzie. Czterech demonstrantów aresztowano, lecz wypuszczono ich zaraz na wolność. Kilku akademikom odebrano legitymacye. Na odchodnem odśpiewali socyaliści „Czerwony sztandar”. Większość publiczności zachowywała się spokojnie.
„Czas” nr 4, 5 stycznia 1907, w zbiorach Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.
Na dzień [dzisiejszy] zapowiedziane było publiczne zgromadzenie, zwołane przez partię socjalno-demokratyczną w sprawie pokoju i aprowizacji, połączone z pochodem. Dyrekcja policji zakazała zgromadzenia, odbył się tylko pochód, w którym jednak uczestniczyła publiczność nienależąca do partii. Pochód wyruszył o godzinie 12.00 od pomnika Mickiewicza. Na czele niesiono tablice z różnymi napisami, między innymi: „Niech żyje niepodległa Polska!”. Wznoszono okrzyki domagające się chleba i żywności; śpiewano Boże Ojcze, Boże, coś Polskę, Czerwony sztandar.
Kraków, 20 stycznia
Wiadomości o nowym ciosie, jaki zgotowały nam państwa centralne w Brześciu, zelektryzowały Chełm […]. W kościele odbywało się nabożeństwo. Proboszcz miejscowy, ksiądz kanonik Hartman, wygłosił odpowiednie przemówienie. Mówił z takim przejęciem, że miał łzy w oczach, a kościół aż drżał od płaczu obecnych. Płakały dzieci, płakały kobiety, płakali mężczyźni. I długo jeszcze po skończeniu kazania szloch rozlegał się w kościele. Po nabożeństwie tłum wielki zebrał się przed kościołem i odśpiewał Rotę Konopnickiej. […]
W Chełmie dokonano licznych aresztowań.
Na drzwiach prawie wszystkich domów we wsiach i miasteczkach w Chełmskiem są poumieszczane napisy: „Tu mieszka rodzina polska”.
Chełm, 13 lutego
„Kurier Warszawski” nr 45, z 14 lutego 1918.
Mroźny, słoneczny ranek wstał nad Krakowem. Miasto od samego rana miało odświętny wygląd: zamknięto wszystkie sklepy, zupełna cisza — ani tramwajów, ani dorożek. Odświętnie ubrani obywatele, spieszący w skupieniu wszystkimi ulicami ze wszystkich stron miasta ku Rynkowi, gdzie miała się odbyć manifestacja. O godzinie dziewiątej rano rozległ się nad miastem przeraźliwy gwizd maszyn i lokomotyw na znak rozpoczęcia bezrobocia. Manifestacja się zaczęła. Stanęły wszystkie fabryki i zakłady przemysłowe, opustoszały wszelkie lokale.
Kraków, 18 lutego
„Kurier Poznański” nr 44, z 22 lutego 1918.
Morze głów ludzkich 80-tysięcznej masy uczestników narodowej manifestacji zalało po obu stronach Sukiennic olbrzymie połacie prastarego krakowskiego Rynku. […]
Po godzinie 11.00 z wieży Mariackiej ozwały się rzewne tony Boże, coś Polskę i Roty Konopnickiej. Melodię w lot podchwycił tłum […]. Mężczyźni obnażyli swe głowy, kobiety płakały… Wnet cisza zaległa Rynek… Na mównice wystąpili oznaczeni przez wspólny komitet delegaci. […]
Na każdej trybunie czwarty z kolei mówca odczytał uchwalony przez komitet tekst ślubowania. Końcowe ustępy ślubowania powtórzyła chórem publiczność, stojąca z odkrytymi głowami i wzniesionymi rękoma, przysięgając ze łzami w oczach, a z mocnym postanowieniem w sercu, walczyć do ostatniej kropli krwi o prawa Narodu.
Kraków, 18 lutego
„Kurier Warszawski” nr 50, z 19 lutego 1918.
Boże, dzięki Ci! Polska jeszcze nie zginęła i nie zginie, zginąć nie może, gdy ma takie kochające dzieci. Grom, który padł tak niespodziewanie, wstrząsnął całym narodem, poruszył go do głębi, wydobył z niego nie tylko skry, ale siły, o jakich może sam nie wiedział. […]
Wszystko stanęło, warsztaty, pracownie, szkoły, sklepy pozamykane, nie chodzą tramwaje. […] Potem pochód, jakiego jeszcze we Lwowie nie było, olbrzymi [...] a spokojny, poważny, pełen godności.
Lwów, 18 lutego
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, z autografu wydał, komentarzami, biogramami i wstępem opatrzył Zbigniew Sudolski, Warszawa 2005.
Towarzysze! Towarzyszki!
Nigdy jeszcze położenie polskiego ludu pracującego nie było tak ciężkie jak obecnie. Nigdy bieda nie dawała się tak we znaki, jak w dzisiejszych czasach przymusowego bezrobocia, wywołanego przez barbarzyńskie zniszczenie polskiego przemysłu. Nigdy pieniądz, w krwawym pocie zarobiony, nie miał tak nikłej wartości, jak teraz, kiedy ceny regulowane są przez bandycką spółkę okupantów oraz paskarzy. I nigdy […] nie ciężyła nad nami tak srogo, tak bezwzględnie, łapa obcego zdobywcy. […]
Korzystajmy więc z każdej sposobności demonstrowania przeciwko zbrodniom okupantów. A taką sposobnością jest Święto Majowe!
Warszawa, 25 kwietnia
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, Materiały ze spuścizny Ignacego Peszke, rps 1744.
O godzinie 10.30 zgromadzeni w liczbie około 2 tysięcy w Alei Jerozolimskiej oficerowie i żołnierze korpusu Dowbora-Muśnickiego przemaszerowali plutonami z orkiestrą na czele przez Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście do Zamku Królewskiego, gdzie się zatrzymali. Starszyzna […] udała się do katedry Świętojańskiej. Tam, wobec przedstawicieli władz państwowych, miejskich i instytucji społecznych, odbywało się nabożeństwo uroczyste [...].
W południe dowborczycy z muzyką ruszyli na czele pochodu […] do Alei Trzeciego Maja, gdzie pochód się rozwiązał. Po drodze przyłączyła się do niego młodzież Uniwersytetu, Wyższych Kursów Handlowych, Politechniki, organizacje skautowskie, wreszcie publiczność. Wznoszono od czasu do czasu okrzyki na rzecz konstytuanty i na cześć Piłsudskiego lub nucono Rotę.
Warszawa, 14 października
„Przegląd Poranny” nr 252, z 15 października 1918.
Wiec, urządzony przez Stronnictwo Niezawisłości Narodowej, zgromadził w Filharmonii do 3 tysięcy osób. […] Zagaił pan Artur Śliwiński, podkreślając, iż wiec jest zapoczątkowaniem wolnych zebrań przez czas długi tłumionych. Obecnie obręcz żelazna pęka. Lud polski winien stanąć na straży swoich interesów. […]
Drugi z kolei mówca — pan Wacław Sieroszewski — mówił wyłącznie o Piłsudskim, jako o działaczu społecznym i umiłowanym przez tłumy obrońcy ojczyzny. Piłsudski — zdaniem pana Sieroszewskiego — zdolny jest skonsolidować wszelkie rozbieżności, charakteryzujące obecną chwilę przełomową narodu.
Warszawa, 14 października
„Przegląd Poranny” nr 252, z 15 października 1918.
Narodowa Demokracja dość zgrabnie przedzierzgnęła strajk socjalny w święto narodowe, odbyły się uroczyste nabożeństwa w kościołach i pochody. Tłum krzyczał głównie „Niech żyje Piłsudski” i „Precz z okupantem” — precz z Radą Regencyjną NIE WOŁANO. Moc świstków i odezw przechodziło z rąk do rąk, między innymi niejaki pan Orski ogłaszał się dyktatorem, kazał usuwać posterunki niemieckie i skupiać się wokoło niego pod postacią białej gwardii.
Od południa ukazały się na ulicach dość gęste patrole niemieckie. Obyło się bez poważniejszych incydentów, lecz ogólna atmosfera była niesmaczna — tyle pogody i jesiennego złota w krajobrazie, a tak mało ciepła w sercach ludzkich.
Warszawa, 14 października
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
Od dwóch dni gromadzą się przed dworcem kolei wiedeńskiej tłumy, oczekujące na przyjazd brygadiera Piłsudskiego. Wczoraj w południe kilka tysięcy osób, zawiedzionych w oczekiwaniach, urządziło pochód manifestacyjny przez Aleję Jerozolimską, Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat do Zamku. Niesiono portret brygadiera. Okrzyki na cześć Piłsudskiego i inne wzmogły się przed Zamkiem. […]
Niemieckie Biuro Prasowe komunikuje: „Przed Dworcem Wiedeńskim zebrał się wczoraj w oczekiwaniu Piłsudskiego wielki tłum, który utrudniał ruch uliczny. Podobne zbiorowiska miały miejsce także w innych punktach miasta. Nie mają one najmniejszego celu, jak się bowiem dowiadujemy z miarodajnej strony, doniesienia o nastąpić mającym w najkrótszym czasie powrocie Piłsudskiego oparte są na bezpodstawnych pogłoskach”.
Warszawa, 17 października
„Przegląd Poranny” nr 254, z 17 października 1918.
Wieczorem [29 października] na zwołanym naprędce uroczystym zebraniu radnych na ratuszu w Polskiej Ostrawie ogłoszono powstanie państwa czechosłowackiego.
Poproszono mnie, abym przemówił do ludu, który zgromadził się przed ratuszem. Stało się. Niedający się opisać krzyk radości rozległ się, kiedy ogłaszałem, że naród jest wolny i przejmuje władzę nad swoimi sprawami. Następnie utworzony został pochód, który śpiewając pieśni narodowe i ciesząc się, odszedł do Morawskiej Ostrawy.
Polska Ostrawa, 29 października
Ferdinand Pelc, O Těšínsko, Slezská Ostrava 1928, tłum. Dariusz Ałaszewski, Piotr Głogowski.
Czwarty dzień toczy się bratobójcza walka! Nazywamy ją bratobójczą, boć przecież ci walczący, zrodzeni na jednej ziemi, skazani na współżycie, obywatele jednego miasta są braćmi. Nie oszukujmy się, że to jest walka z najazdem! Nie jest to walka z wrogiem, którego wyprzeć można. […] Zła jest ta walka i jak wszystko złe prowadzi do nieszczęścia, a nie do jej pożytku. Bronią nie zdusimy pretensji ukraińskich; bronią nie zawładniemy ani Galicją, ani Lwowem.
Lwów, 4 listopada
Franciszek Salezy Krysiak, Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918), Rzeszów-Rybnik 2003.
Manifestacje Żydów-bolszewików i wrogie ich wrzaski przeciwko Polsce, przeciwko żołnierzom polskim, wywołały w całym społeczeństwie polskim nastrój, jakiego z góry należałoby się spodziewać. [...] Czas najwyższy, aby powiedzieć otwarcie Europie, do czego nacjonalizm żydowski u nas dąży i aby temu nacjonalizmowi dowieść, że my doskonale rozumiemy jego tendencję, że orientujemy się w sytuacji, że robimy wprost nadludzki wysiłek, aby zadeptać ten lont, który on do beczki z prochem przykłada. Cała Warszawa rozbrzmiewała wczoraj echami „rewolucji żydowskiej”. Tym słowem ochrzcił lud polski awantury uliczne wywołane w godzinach popołudniowych i wieczornych przez pospólstwo żydowskie pod komendą zawodowych agitatorów.
Tłum nalewkowski już w sobotę wieczorem urządził wiec uliczny, rozbrzmiewający wrzaskami: „Precz z Polską, niech żyje bolszewizm!”. A wiece te i pochody powtórzyły się wczoraj, przy czym wydawano okrzyki tak prowokacyjne, jak „Precz z Piłsudskim!”, „Precz z armią polską!”.
Warszawa, 10 listopada
„Kurier Warszawski” nr 312 z 11 listopada 1918.
Na samą wieść, że Komendant już jest, sformował się pochód. Entuzjastyczny tłum począł posuwać się Aleją Jerozolimską w kierunku Nowego Światu, wznosząc okrzyki na cześć Komendanta, przeciw okupantom i na cześć Niepodległej Polski. Z podległym mi plutonem posuwałem się na czele pochodu. Śpiewaliśmy pieśni patriotyczne, wiwatowaliśmy i domagaliśmy się niepodległości Polski. Gdy przekroczyliśmy przecznicę ulicy Brackiej, zobaczyłem skręcający w naszym kierunku tramwaj z dużą literą N, oznaczającą, że jest to wagon dla wojskowych Niemców.
Tramwaj posuwał się prosto na nas. Motorniczy widząc nieustępujący tłum — zahamował. Stojący obok motorniczego, jako ochrona, żołnierz niemiecki zaczął powoli podnosić karabin do strzału. Orientowałem się, co może zrobić strzał karabinowy oddany w gęsty tłum. Strzeliłem do Niemca. Osunął się do nóg motorniczego. Mój strzał wywołał eksplozję strzałów ze strony mego plutonu do Niemców skupionych w tramwaju.
Otaczający nas tłum rozproszył się, część leżała na jezdni, chroniąc się przed pociskami. Do plutonu mego strzelano z okien pierwszego piętra, gdzie mieścił się warszawski oddział Feldpolizei. Nakazałem wycofanie się. Opodal mnie leżał młody człowiek, bluzgając krwią z przestrzelonej szyi. Z kolegą Zawadzkim zanieśliśmy go do pobliskiego sklepu z obuwiem. Próba zatamowania krwi była beznadziejna. Zmarł na moich kolanach.
Warszawa, 10 listopada
Wiktor Tomir Drymmer, Pierwsze i ostatnie dni niepodległości Polski — rok 1918 i 1939, „Zeszyty Historyczne” nr 16, 1969.
Po szeregu wieczornych obchodów rocznicy powstania listopadowego [...], zebrał się w nocy 29 listopada na placu Saskim tłum liczący około tysiąca głów, który z biało-czerwonymi chorągwiami i z okrzykami: „Precz z Moraczewskim!”, „Niech żyje Korfanty!” — udał się o pierwszej w nocy pod nową siedzibę rządu w byłym Pałacu Namiestnikowskim. Tu, wysadziwszy bramę, wtargnął do wnętrza gmachu, gdzie prócz woźnych nikogo już nie było, gdyż posiedzenie Rady Ministrów skończyło się przed kwadransem. [...] Rewolwery w rękach buszujących po gmachu ludzi nie pozwalały wątpić o ich zamiarach względem ministrów.
Warszawa, 30 listopada
[Jędrzej Moraczewski], Przewrót w Polsce, cz. 1, Rządy ludowe. Napisał poseł E.K., Kraków–Warszawa 1919.
Jeśli minione dni były dla miejscowych ludzi czyśćcem, nadchodzi obecnie piekło.
W sobotę 15 maja znowu odbywa się burzliwy wiec ludności na rynku. Tłum wie, że w składnicy [...] są jacyś Polacy. Nic nie pomaga, rozwścieczony tłum wyłamuje drzwi, od emocji wszystkim płoną policzki, a wściekłość i furia dusi wszystkich: bije się na oślep, krew się leje, a rannych trzeba odwozić do szpitala.
Wtem rozchodzi się pogłoska, że w kościele świadkiem na ślubie jest polski detektyw. Nie ma nic świętego dla tego ludu, pędzą w górę po schodach i przed wejściem czekają na szpiega. Wychodzi, a zgromadzony tłum rzuca się na niego — szaleństwem można nazwać to zachowanie. [...]
Widziałem, jak ludzie chcieli się mścić za upokorzenia i niesprawiedliwość, jaką czyniono po drugiej stronie. Słyszało się, do jakiego zezwierzęcenia tam dochodziło, różni ludzie przedstawiali to w najciemniejszych barwach. Widziałem, jak bezrozumnie i nierozsądnie sięgali nasi ludzie po sznury, a do pętli wsadzali głowy nieprzyjaciół, widziałem i postrzegałem to jako część tragedii krwawiącej Silesii. [...]
Nasi policjanci byli zupełnie bezbronni wobec wielotysięcznych tłumów. Zupełnie bezbronni. Wystarczyło, że ktoś powiedział [...]: „Mezera ma rozbitą czaszkę”, „Domek Ščerby wyleciał w powietrze” — aby tłum rzucił się na pierwszego niewinnego i zatłukł go na śmierć. Nie istniała ani litość, ani miłosierdzie.
Orłowa, 15 maja
Eda Cenek, Pele-mele z plebiscitu, Archiv města Ostravy, f. Jaroslav Zahradník, kartón 10, i.č. 171 (tłum. Piotr Głogowski).
[...] dzień przysięgi nie zwiastował nic dobrego. Prezydent Rzeczypospolitej Narutowicz został obrany większością, na której zaważyły głosy mniejszości narodowych, zwłaszcza Żydów. Gazety narodowo-prawicowe od razu uderzyły w ton nieprzejednany. Rozdrażnienie wzrastało. Na drodze do Sejmu, którą miał jechać Prezydent, aby złożyć przysięgę, nieprzychylne elementy urządziły naprędce barykadę. Otwarty powóz Prezydenta, zaprzężony w białe konie (dawniej Piłsudskiego), zmuszony był przejechać chodnikiem. Demonstranci obrzucili powóz garściami śniegu. Przed sejmem burzył się niespokojny tłum. Żaden z posłów obozu narodowego na akt przysięgi się nie zjawił. Posłowie lewicy zostali przytrzymani na ulicy przez „narodowców”. Zawrzała walka uliczna. Padły strzały, przy czym zabito dwóch ludzi, rannych zaś było kilku.
Warszawa, 11 grudnia
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
11 grudnia w południe odbyć się miało w Sejmie uroczyste złożenie przysięgi, ale już od chwili kiedy wyniki wyborów doszły do publicznej wiadomości, w mieście rozpoczyna się agitacja prawicowa na wielką skalę. Od rana 11-go na ulicach przylegających do Sejmu zebrały się tłumy, z którego donoszą się okrzyki protestu. Na jednego z najstarszych wiekiem senatorów z partji lewicowej rzucono się z laskami. […]
O 12 godzinie 40 minut zatelefowano z Sejmu do Belwederu, że przysięga podpisana przez Prezydenta.
O godz. 1-ej minut 15 znów telefon – że tłum nie wypuszcza nowego Prezydenta z gmachu Sejmu.
Natychmiast zostały wysłane przed Sejm jeszcze dwa szwadrony szwoleżerów – z kulomiotami…
Co za ciężkie i smutne chwile przeżywałem wtedy – chyba nie ja jeden w Warszawie.
Cały koszmar przeżyć w okresie rewolucji rosyjskiej wstaje przed oczyma…
Prezydent przyjechał do Belwederu nie Alejami Ujazdowskimi, a przez park Łazienkowski.
Do powozu rzucano kawałki lodu.
Warszawa, 11 grudnia
Jan Jacyna, 1918–1923 w wolnej Polsce. Przeżycia, Warszawa 1927, [zachowana pisownia oryginału].
Piłsudski przyglądał się wydarzeniom z rosnącym niepokojem. W miarę pogarszania się sytuacji zasypywany był listami i memoriałami. W jednych błagano go, by wpłynął na prezydenta Wojciechowskiego w kierunku zmiany rządów lub żeby sam wziął władzę w swoje ręce. Inne listy groziły mu, że jeżeli wejdzie do rządu, to zostanie zgładzony.
[...]
W wojsku rosło oburzenie spowodowane sytuacją w kraju i niedopuszczaniem do powrotu do wojska zwycięskiego wodza. 15 listopada oficerowie garnizonu warszawskiego, chcąc złożyć hołd swemu wodzowi w siódmą rocznicę jego powrotu z Magdeburga, przybyli masowo do Sulejówka. W demonstracji tej wzięło udział kilku generałów oraz około tysiąca oficerów. W imieniu zebranych przemówił do Marszałka gen. [Gustaw Orlicz–] Dreszer.
Sulejówek, 15 listopada
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Komendant [Piłsudski] z ganku swego dworku powiedział nam, iż meldował się u prezydenta Rzeczpospolitej, by bronić honoru wojska i jego niezależności od fluktuacji politycznych. Po wielkiej owacji dla Komendanta wróciliśmy do Warszawy. Wkrótce w nowym koalicyjnym gabinecie [premiera Aleksandra Skrzyńskiego] ministrem spraw wojskowych został generał [Lucjan] Żeligowski i zdawało się, że powrót Komendanta do wojska jest na dobrej drodze.
15 listopada
Felicjan Sławoj-Składkowski, Wspomnienia z okresu majowego, nr 6/116, 7/117−8/118, Paryż 1957, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Krwawe zajścia. Wiadome było, iż komuniści gotują się do wystąpienia. PPS podjęła się wobec rządu zlikwidowania na własną rękę tych wystąpień. Pochód PPS odbywał się według wszelkich reguł strategii. Oddziały bojowe uzbrojone, częściowo umieszczone na autach ciężarowych. Doszło dwukrotnie do starcia – na Krakowskim Przedmieściu i koło kościoła Aleksandra. Strzały – w wyniku: 5 osób zabitych, 11 ciężej i lżej rannych. Policja pilnowała „reguł boju”, nie zachowując zresztą obiektywizmu: w momentach niebezpiecznych wkraczała, oddzielając PPS od napierających komunistów. Podobno wśród bojówki PPS byli i członkowie tajnej policji, a jeden z nich zginął.
Warszawa, 1 maja
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Rozhulała się piłsudczyzna w sposób tak hałaśliwy i wyzywający, że Warszawa literalnie od niej szumiała i kipiała. Zmobilizowani strzelcy [członkowie Związku Strzeleckiego — przyp. red.], a także część robotników, pod wpływem posła Jaworowskiego i innych piłsudczyków z PPS, uganiali się po ulicach i lokalach publicznych, wszędzie podniecając publiczność opowiadaniem o krzywdach wyrządzanych Piłsudskiemu, wznosząc na jego cześć okrzyki... Czuć było w powietrzu zbliżające się ważne wydarzenia, machina spiskowa została puszczona w ruch.
Warszawa, 11 maja
Herman Lieberman, Pamiętniki, Warszawa 1996, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Mimo wszystko, co się działo, Rada Ministrów postanowiła wytrwać. Wiedząc, że w gmachu Prezydium może być już w najbliższej chwili otoczona i uwięziona, postanowiła przenieść się do Belwederu, ażeby mieć osobisty kontakt z prezydentem i pewną swobodę ruchów. Postanowiliśmy wyjechać partiami, by nie zwracać zbytnio na siebie uwagi tłumów, coraz głośniej wyjących i coraz bardziej rozjuszonych. Wyjechałem pierwszy. Zaraz za bramami dziedzińca, jak okiem sięgnąć, widziałem niezliczone tłumy ludności rozkołysane agitacją, patrzące z nienawiścią w stronę siedziby rządu. Przejechać mogłem tylko dzięki temu, że Szkoła Podchorążych utworzyła gęsty szpaler i zajęła wobec naciskających tłumów bardzo zdecydowaną postawę. Okrzyków przeciw sobie przy samym wyjeździe nie słyszałem. Widocznie mnie nie poznano.
Wskutek nagromadzonych na ulicach tłumów samochód posuwał się bardzo wolno, musiałem też wysłuchiwać obelżywych okrzyków pod moim i rządu adresem skierowanych.
Warszawa, 12 maja
Wincenty Witos, Moje wspomnienia, t. III, Paryż 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Nadciągał demonstrujący tłum i stanął murem przed kordonem podchorążych, napierając nań z bliska. Ciągle miałem nadzieję i wierzyłem, że nie dojdzie do takiej potworności, byśmy mieli doń strzelać. Ale agresywność rozhuśtanego tłumu mogła łatwo wywołać nieszczęście, boć nie mogłem wszak dopuścić do przerwania kordonu.
Wyszukiwaliśmy więc przywódców i perswadowaliśmy im konieczność zaniechania napierania na nas. Znajdowali się na miejscu tacy rozsądni, rozumiejący powagę sprawy ludzie i dzięki nim udało mi się unikać tej najstraszniejszej rzeczy.
W pewnej groźnej chwili zastosowałem nawet zastraszenie tłumu perspektywą użycia granatów gazowych, mając oczywiście na myśli gazy łzawiące. Zarządziłem wtedy „pogotowie gazowe” podchorążych w kordonie i rozdałem granaty, do których zresztą przysłano nieodpowiednie zapalniki (posądzaliśmy szkolnego oficera broni o sabotaż). Wreszcie ta wysoce denerwująca i niebezpieczna scena skończyła się wkroczeniem konnej policji, która samym swoim ruchem odsunęła tłum w głąb Alej.
Warszawa, 12 maja
Jan Rzepecki, Wspomnienia i przyczynki historyczne, Warszawa 1983, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
19 sierpnia wraz z innymi harcerzami wyruszyliśmy na odpust do monastyru [klasztoru prawosławnego]. Po niesamowicie długim nabożeństwie [...] przemówił celebrans [duchowny]. [...] Ni z gruszki ni z pietruszki palnął: „Wże nezadowho biłyj oreł w proch si rozsypet”. Słysząc to, nie wierzyliśmy własnym uszom. Wprawdzie mówiło się już o wojnie, ale tak naprawdę w jej wybuch nikt nie wierzył, a o przegraniu nie było mowy. Cóż więc znaczą słowa „biłyj oreł w proch si rozsypet”? Polska się rozpadnie?
Kiedy ochłonęliśmy z pierwszego wrażenia, sięgnęliśmy po kije i kamienie i gotowi byliśmy ciskać nimi w baniastą mitrę [nakrycie głowy prawosławnego duchownego] i rumianą gębę celebransa, ale świaszczennik [duchowny] widząc, na co się zanosi, cofnął się do monastyru. Doszło jednak do zamieszek [z Ukraińcami], błysnęły noże, w ruch poszły laski, ale policja zdołała opanować sytuację.
Podhorce, woj. tarnopolskie, 19 sierpnia
Franciszek Sikorski, AW, sygn. II/1420/2K.
Tłum warszawiaków zbierał się przed naszą ambasadą. Napływ był tak wielki, że ruch kołowy stał się niemożliwy. Reprezentowane były wszystkie klasy społeczne. Młodzi i starzy, studenci, kobiety, robotnicy, mieszczanie i intelektualiści gromadzili się tysiącami przed oknami pałacu na Frascati. [...] Padały okrzyki na cześć Francji i jej przedstawiciela, śpiewano poszczególne zwrotki Marsylianki.
Były to sceny nie do opisania, a tłum stawał się tak wielki, że trzeba było zamknąć bramy pałacu, aby uniknąć jego zalewu. [...] Manifestanci wywoływali ambasadora. Stanąłem na chwilę w jednym z okien, dziękując gestem i kilku słowami. [...] Wojna francusko-niemiecka rozpoczęła się. Jakaż ulga dla sumienia, a jaka trwoga w sercu!
Warszawa, 3 września
Léon Noël, Agresja niemiecka na Polskę, Warszawa 1966.
Jeden z najbardziej ruchliwych punktów Warszawy — to skrzyżowanie Alej Jerozolimskich z Nowym Światem. 9 marca 1953. Godzina 9.50 rano. Samochody, tramwaje, autobusy, tłumy pieszych. Robotnicy przygotowują trybunę na południe. Instalują reflektory.
Godzina 10.00.
To wszystko, co przed chwilą śpieszyło się, dążyło dokądś, pracowało, nagle zamiera.
Robotnicy odrywają się od pracy, przechodnie stają w miejscu. Odsłaniają się głowy. Zgrzytają hamulce autobusów, samochodów, tramwajów. Wysypują się z nich pośpiesznie pasażerowie, kierowcy, konduktorzy. Stają na ulicy, mnąc czapki i kapelusze w ręku. Milicjanci, żołnierze, oficerowie salutują.
Raz po raz salwy armatnie. Syreny huczą bez przerwy. Ludzie patrzą na budynek Komitetu Centralnego PZPR, na wielki portret Tego, który w tej chwili odbywa swą ostatnią drogę. Matka, która stanęła z dzieckiem, ociera łzy. Siwy motorniczy „dwudziestki piątki” pochylił głowę i mocno zacisnął zęby.
Taka cisza... I w ciszy jeszcze tylko ostatnie artyleryjskie salwy.
Warszawa, 9 marca
Zmrok osiada już na fasadach domów, spada jak welon na głowy ludzkie, przesuwające się dalej przed trybuną. Z ciemnej ulicy wysypują się świetliki pochodni, kapiących iskrami. W niebo, zasnute nocą, kierują się strumienie świateł reflektorów. I tylko odkryte głowy i transparenty, naświetlone pochodniami, przesuwają się przed oczami — jakby końca nie było olbrzymiej ludzkiej fali.
Warszawa, 9 marca
Edward Stefanowicz, Los tak chciał. 11 lat w wiecznej zmarzlinie, Archiwum Wschodnie (AW), II/885, s. 208–209.
W dniu dzisiejszym 9 marca o godzinie 16.00 w Alejach Jerozolimskich ludność stolicy w manifestacyjnym pochodzie złoży hołd pamięci Wielkiego Stalina — Wyzwoliciela Polski, Chorążego Pokoju i wolności narodów — Budowniczego Komunizmu w ZSRR, Wodza i Nauczyciela mas pracujących całego świata.
Wszyscy mieszkańcy Warszawy pragnący wyrazić swe uczucia w manifestacji zbiorą się w zakładach pracy, w urzędach i instytucjach, na wyższych uczelniach, skąd wyruszą do pochodu.
Niezatrudnieni członkowie rodzin — kobiety i młodzież chcący wziąć udział w pochodzie zbiorą się w następujących punktach miasta o godzinie 17.00 [...].
Komitety Frontu Narodowego na terenie całej Warszawy okażą niezbędną inicjatywę w organizowaniu udziału ludności stolicy w manifestacji dla uczczenia pamięci Wielkiego Stalina.
Warszawa, 9 marca
Minęło nas chyba już dwa tysiące ludzi, a to dopiero początek pochodu. „We don’t want Russians In Poland” [Nie chcemy Rosjan w Polsce], ale to tylko jeden z pierwszych transparentów daleko, daleko, w tym wielokilometrowym pochodzie. [...] Flagi nie tylko polskie, ale i innych narodów uciemiężonych. [...]
Pierwsza idzie wielka grupa czesko-słowacka, za wielkim sztandarem czesko-słowackim ślicznie ubrane w stroje narodowe dziewczęta czeskie niosą transparent żądający wolności dla Czechosłowacji. [...] Grupa łotewska jest po polskiej i czeskiej chyba najliczniejsza. Za Łotyszami bratni naród — Litwini. [...] A za nimi zaraz potężne, długie tłumy Armii Krajowej, na czele generał „Bór” Komorowski, koło niego szef sztabu generał Pełczyński. [...] To już po prostu nie kończące się szeregi, wielotysięczne szeregi ludzi, którzy wyszli razem z generałem Andersem z Rosji, czy później jakimś cudem wydostali się. Teraz maszerują tutaj, aby zaprotestować przeciwko tej tyranii, która gniecie Polskę, aby zaprotestować przeciwko przyjazdowi Bułganina i Chruszczowa, by żądać wolności dla tych, którzy nadal siedzą w więzieniach. [...]
Pochód odbywa się w największej ciszy, w skupieniu, bez okrzyków, mówią za nas te tysiące, które w tej chwili idą przez ulicę, mówią nasze sztandary, mówią transparenty i mówią odznaczenia bojowe na piersiach setek, a właściwie tysięcy żołnierzy dawnych, którzy idą w tym pochodzie. [...]
Uczestnicy w pochodzie nie klaszczą [...]. Dzisiejszy protest jest protestem masy i protestem milczenia. [...]
Następuje najbardziej uroczysty moment tej wspaniałej manifestacji, do pomnika zbliżają się harcerze, niosąc wieniec. Za nimi generał Anders w otoczeniu polskich przywódców politycznych oraz przedstawicieli wszystkich narodów za „żelazną kurtyną”. Olbrzymi plac zalega kompletna cisza. [...] Chór śpiewa hymn narodowy: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy...”.
Londyn, 22 kwietnia
Marta Olendzka, Wspólne milczenie, „Karta” nr 49, 2006.
Około godz. 13.00 przed Komendę Wojew. MO przybył czołg, na którego bojówki rzuciły się, bijąc oficera i ten schronił się do Komendy MO. Rozbrojono także żołnierza, któremu połamano automat i uderzono go kamieniem w głowę. Wówczas, nie mając żadnych poleceń, wydałem rozkaz użycia broni, gdy bojówki usiłowały atakować Komendę Wojew. MO.
Około godz. 13.00 z Komendą Wojew. MO skontaktował się telefonicznie tow. Ochab, któremu przedstawiłem sytuację i otrzymałem zezwolenie na użycie broni w wypadku ponowienia ataku na KW MO. Działając na podstawie uzyskanego zezwolenia od tow. Ochaba, wydałem rozkaz do KM MO i wszystkich KP MO otwarcia ognia w wypadku dokonania zamachu na gmachy Milicji Obywatelskiej, instytucji państwowych, bądź rozbrajania funkcjonariuszy.
Poznań, 28 czerwca
Archiwum Akt Nowych, Oddział VI, Archiwum Lewicy Polskiej, sygn. 237/XIV/131, [cyt. za:] Grzegorz Sołtysiak, Raport Pietrzaka, „Karta” nr 5, 1991.
Grupa ludzi wpadła do Komitetu Wojewódzkiego [...], po chwili otworzyły się okna i wołano: „Patrzcie, jak oni tu żyją!”. Pokazywano zastawy i potrawy, szynki, wódkę i inne przysmaki. Ludzi to podnieciło, bo walczyli o chleb, o sprawiedliwe normy, o ludzkie traktowanie, a tu władza niby ludowa używa sobie wszystkiego. [...]
Potem wypadki potoczyły się szybko. Nadjechał radiowóz, wydaje mi się, że z poczty przy ulicy Kościuszki, ustawiono go i ludzie zaczęli przemawiać, protestować. Po chwili usłyszałem ten sam głos, co poprzednio — Kraśki. Mówił może z minutę i zdjęto go z wozu. Dostał parę razów. Podsunąłem się bliżej. Byli tam właśnie pracownicy Stomila i walcowni. Powiedziałem im: „Dajcie ludzie mówić każdemu, jeżeli my chcemy, aby nas wysłuchano”. W otoczeniu tych usmolonych kilkunastu robotników doprowadziliśmy go do Zamku. Powiedziałem mu: „Chłopiec — uciekaj!”. A on do mnie: „Ma przylecieć komisja rządowa — jest w drodze. Czekajcie”.
Poznań, 28 czerwca
Poznański Czerwiec 1956, red. Jarosław Maciejewski i Zofia Trojanowicz, Poznań 1990.
„W” opowiadał, że słucha dziennika przez radio i całą uwagę skupił na rewolucji w Poznaniu. Targońska zapytuje, jakie wiadomości ciekawe. „W” opowiadał jej, że delegacja robotników przyjechała do Warszawy, do rządu, aby podwyższono płace. Rewolucja była również w poszczególnych fabrykach z żądaniem podwyższenia płacy. Rozruchy podobno zorganizowała zagranica, zaopatrując robotników w broń. „T”: „To teraz będą masowe aresztowania”. „W” odpowiedział, że [premier] Cyrankiewicz wyjechał wczoraj do Poznania i powiedział, że „Trzeba rękę przeciąć” (zła słyszalność). „W” zaznaczył, że Cyrankiewicz wyraził się nieudolnie. Dalej mówił, że napadnięto na dom partii i na UB. UB zaczęło się bronić. Dużo jest zabitych i rannych wojskowych. „T”: „Biedni ci wojskowi”. „W”: „Rozruchy również były na Śląsku, tam gdzie pojechał Ochab. Zagranica przypuszczalnie szeroko mówi na ten temat, ale Polska usiłuje wyjaśnić, że kraje imperialistyczne, widząc duży rozwój gospodarczy, zazdrościły i wywołały powstanie robotników”. Targońska zapytuje, dlaczego powstanie zostało wywołane akurat w Poznaniu. „W” tłumaczy, że tam odbywały się targi. [...] Wspomina, że niepotrzebnie Stalina tak krytykowali.
30 czerwca
Stenogram podsłuchu rozmowy w Komańczy z 30 czerwca 1956, AIPN, sygn. 01283/107.
Przed wczorajszą demonstracją obok naszej ambasady przechodziło kilka małych grup, nie zatrzymując się i wznosząc okrzyki na rzecz przyjaźni polsko-węgierskiej. Grupy te zdążały nad Dunaj pod pomniki Kossutha [ [pomnik Petöfiego – od red.] i Bema.
3-osobowa delegacja Tow. Wiedzy Powszechnej złożyła ok. godz. 15 w ambasadzie dla Polskiego TWP wyrazy solidarności z VIII Plenum.
Członek delegacji Bonta poinformował radcę, że MSW zabroniło demonstracji, ale delegacja młodzieży uzyskała w Biurze Polit. Zezwolenie na odbycie demonstracji.
Ok. godz. 18 przed ambasadę przybyła na ciężarówce niewielka grupa medyków, której delegacja – mimo początkowego nie wpuszczania jej przez policjanta – weszła do ambasady i złożyła wyrazy solidarności z VIII Plenum.
Demonstranci powracając po zburzeniu pomnika Stalina (niedaleko od ambasady) do centrum miasta po drodze przed ambasadą wznosili okrzyki „niech żyją Polacy”. Dalej już wznosili okrzyki przeciw wojskom radzieckim, pozostającym na Węgrzech.
Budapeszt, 24 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Przysyłajcie pomoc zapowiedzianą waszą nr 14204. Uzgodniłem z wiceministrem Sebesem, że dostarczymy ją jednemu z tut. szpitali.
Po odbiór jej deleguję jutro na lotnisko w Budapeszcie do samolotu warszawskiego pracownika ambasady. W ciągu dzisiejszego wieczora Węgrzy podadzą czy i jaka potrzebna jest dalsza pomoc.
Budapeszt, 25 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Od rana nasilenie działań zbrojnych znacznie wzrastało. W śródmieściu i na Budzie przeważały wystąpienia grup z bronią ręczną oraz wojsk radzieckich i bezpieczeństwa z czołgami i tankietkami. Od przedpołudnia do około godz. 17 demonstracje znacznych tłumów głównie przeciwko obecności i udziałowi wojsk radzieckich i bezpieczeństwa wew., o samodzielność i niezależność Węgier, o pociągnięcie do odpowiedzialności Rakosiego, Farkasa, Gerőgo i innych. Komunikacja miejska i zakłady przemysłowe w dalszym ciągu nieczynne, za wyjątkiem piekarń, elektrowni, gazowni i wodociągów. Na przedmieściach i wokół Budapesztu rozwijały się działania przy pomocy broni ciężkiej. Zamilkły wystąpienia chuligańskie, niszczenie i podpalanie księgarń itp. Nadzwyczajne wydania dzienników stolicy podkreślają charakter walki o samodzielność i demokratyzację kraju, żądają powszechnej amnestii. Odcinają charakter działania młodzieży od wystąpień chuligańskich i antyustrojowych. W mieście z niecierpliwością oczekiwano na program i oświadczenie KC WPP oraz powstanie nowego rządu z Nagyem na czele. [...]
Po oświadczeniu KC WPP ogłoszono amnestię i utworzenie rad robotniczych w zakładach pracy, utworzenie rad robotniczo-żołnierskich w Szolmoku, wezwanie Nagya do górników w Pecs. Od godz. 18 działania zbrojne w Budapeszcie znacznie osłabły, godzinami prawie całkowicie zanikały. Późnym wieczorem w mieście rzadkie strzały broni ręcznej i ciężkiej. Broń złożyły dotychczas nieliczne drobne grupy, chociaż czas warunkujący amnestię minął. Składu nowego rządu dotychczas nie podano.
Budapeszt, 27 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W dniu dzisiejszym sytuacja się pogorszyła – grupy powstańcze aktywizują się. Zajęły redakcję „Szabad Nep”, dwa komitety dzielnicowe, gdzie zabrali broń, jedną z centrali telefonicznych – obiekty te zostały wzięte bez walki przy pomocy taktyki tłumnego otaczania i rozbrajania.
Zapowiedzi Nagy[a] nie są realizowane, gdyż węgierskie kierownictwo boi się wyprowadzenia wojsk radzieckich z miasta i nie ufa własnym siłom zbrojnym. Uzbrajanie milicji robotniczej idzie bardzo powoli i niekonsekwentnie. Kredyt moralny Nagy[a] szybko topnieje.
Dzisiejsza druga rozmowa z kierownictwem ujawniła wyraźną zmianę w ich postawie – dezorientację i bezradność. Komitet Rewolucyjny inteligencji, z którym rozmawialiśmy, jak również przewodniczący CRZZ – Gaspar – stwierdzili, że Nagy wskutek braku zdecydowania pozostaje w tyle za żądaniami mas i że traci się ostatnią szans na polityczne opanowanie sytuacji. Podają oni, że Nagy jest więźniem stalinowskiego aparatu.
Budapeszt, 29 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Dziś około południa grupy ludności Budapesztu ze sztandarami narodowymi i żałobnymi manifestowały milcząco w pochodach w kilku rejonach miasta. Wraz z manifestacjami powstała strzelanina i wybuchy granatów. Nad miastem pojawiły się samoloty patrolujące, a po ulicach patrole radzieckich aut pancernych. Czołgi radzieckie pozostają na pozycjach. Drogi wyjściowe z miasta kontrolują oddziały radzieckie. W mieście coraz więcej milicji robotniczej. Ruch ludności na placach i ulicach bardzo wzmożony.
Budapeszt, 30 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W dniu dzisiejszym tuż przed południem w różnych punktach miasta, na placu Bohaterów, przed pomnikiem Bema i Kossutha, przed Parlamentem odbyły się nieme pochody kobiet, które składały kwiaty u stóp pomników ku czci poległych w czasie ostatnich wydarzeń węgierskich. Pochody, w których brała udział znaczna ilość kobiet w różnych grupach, łączone w związku z drugą interwencją wojsk radzieckich rozpoczętą miesiąc temu 4 listopada. W związku z pobytem tu specjalnego wysłannika Nehru posła Menona, przypisuje się równocześnie tej demonstracji charakter protestu przeciw rządowi Kadara. Przeważającą część uczestniczek demonstracji stanowiły robotnice i młodzież żeńska. W mieście zarządzono wzmocnione pogotowie wojsk radzieckich i policji porządkowej. Czołgi i auta pancerne okrążyły place demonstracji, nie dopuszczając do nich nikogo poza kobietami. Milczące demonstracje nie spowodowały żadnych zajść.
Trwały one około dwóch godzin.
Budapeszt, 4 grudnia
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Od strony Teatru Ludowego nadjeżdża pancerka, tryska strumieniami wody i staje w pobliżu sklepu chemicznego [przy ul. Majakowskiego], bo tu na jezdni jest barykada z ławek. I wtedy z bram wybiegają ludzie, cała masa ludzi. Biegną w kierunku pancerki i krzyczą: „Za wiarę! Za Ojczyznę!”. Nie zważają na strumienie wody, usiłują zalepić wizjery pancerki jakimiś szmatami. Wtedy pancerka się wycofuje, odjeżdża.
Nowa Huta, 27 kwietnia
Jerzy Ridan, Róg Marksa i Obrońców Krzyża, „Karta” nr 21, 1997.
Ostatni obrońcy krzyża, trzymają się go kurczowo, są przemocą odrywani i bici po palcach tak długo, aż przestają je czuć. Nowa Huta zostaje w końcu opanowana przez milicję.
Nowa Huta, 27 kwietnia
Jerzy Ridan, Róg Marksa i Obrońców Krzyża, „Karta” nr 21, 1997.
W Gnieźnie odbywa się krajowa konferencja biskupów i uroczystości inauguracyjne tysiąclecia chrztu Polski. Jednocześnie przygotowano tam zlot jakichś sztafet, defiladę wojskową etc. — jako contrę dla uroczystości kościelnych. Jest to konfrontacja ideologiczna, która może zamienić się nawet w starcia uliczne. Chyba że wojsko pójdzie do kościoła, a lud na defiladę. […]
W Gnieźnie podobno koncentracja wojska i policji. Nad katedrą podczas nabożeństwa krążył helikopter. Zatrzymywano samochody na drodze. Legitymowano podobno prymasa.
16 kwietnia
Andrzej Kijowski, Dziennik 1955–1969, wybór oprac. Kazimiera Kijowska i Jan Błoński, Kraków 1998.
Sala była wypełniona, ludzie siedzieli w przejściach. Były oklaski, okrzyki, przedstawienie miało własną dynamikę. Na końcu nie wiem już ile razy wywoływano aktorów — aż przestali się pokazywać, bo byli chyba potwornie zmęczeni. A widownia nadal była pełna, dopiero po jakiejś pół godzinie ludzie zaczęli się rozchodzić.
Wtedy zobaczyłem paru znajomych z transparentem, który wstrząsnął podstawami systemu: „Żądamy dalszych przedstawień”. Wyszliśmy przed teatr, było nas już parędziesiąt osób. I pokrzykiwaliśmy: „Wolny teatr, wolna sztuka”. A ja zaraz pomyślałem, że powinna być jeszcze „Wolna miłość”, bo w końcu czemu nie. […] Obeszliśmy teatr dookoła i nie bardzo było wiadomo, co robić, więc poszliśmy pod pomnik Mickiewicza. Tam Józek Dajczgewand z kimś jeszcze wetknęli ten transparent i poszliśmy w stronę Nowego Światu. Wtedy zaczęli się koło nas pojawiać panowie w strojach organizacyjnych — kożuchach i barankowych czapkach. A potem podjechały samochody milicyjne i już było wiadomo, co jest grane. Zaczęli nas wyrywać z tego niewielkiego tłumku. Większość zawieźli na Wilczą, a parę osób do Mostowskich.
Ja trafiłem na Wilczą i z tego komisariatu pamiętam scenkę godną Mrożka. Godzinami czekało się tam na przesłuchanie, trzeba było coś robić. I dwie dziewczyny, maturzystki, przygotowywały się do jakiejś klasówki czy próbnej matury z nauki o Polsce i świecie współczesnym. Na głos przepytywały się z organów władzy ludowej — co sejm, co organy przedstawicielskie, co rząd. A milicjanci gapili się i nie wiedzieli: prowokacja to czy nie.
Wezwano mnie w końcu na przesłuchanie, oficer wypełniał pracowicie papier z rubryczkami: miejsce urodzenia, imiona rodziców, narodowość... Odpowiedziałem: „Żydowska”, ale nie zwróciłem na to specjalnie uwagi, wydawało mi się to czystą formalnością. Nagle zajrzał jakiś major i zapytał przesłuchującego, kiwając głową w moją stronę: „Narodowość?”. Mój oficer odrzekł, że pytał. Ja sobie wtedy o tym majorze pomyślałem: „Ty skurwielu, gdybym doniósł do komisji kontroli partyjnej o tym, co ciebie interesuje, to by cię z hukiem wypieprzyli z partii i z pracy”. Taki był mniej więcej poziom mojej wiedzy o tym, co się przygotowywało.
Warszawa, 30 stycznia
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
O 18.00 dotarłem już tylko na róg Krakowskiego i Koziej. Tłum właśnie szturmował kino „Kultura”, śpiewając Jeszcze Polska nie zginęła. Mnóstwo gapiów. Wśród huku granatów i nieopisanej wrzawy wycofałem się przez Kozią. O 19.00 nie mogłem się już przedostać na Krakowskie. Olbrzymi tłum zalegał część Miodowej, całą Kapitulną i całe Podwale. W zasadzie byli to gapie, wrogo usposobieni do milicji, ale jeszcze [...] nie dość „wkurzeni”, jakby oczekujący jakiegoś wydarzenia, które by ich wprowadziło do akcji. Z odgłosów, które dochodziły od placu Zamkowego i z relacji gapiów wywnioskowałem, że [...] toczyła się formalna bitwa ludności z milicją. W akcji były samochody pancerne z działkami wodnymi i wyrzutnie gazów łzawiących. Warszawiacy walczyli na kije, kamienie, łańcuchy rowerowe, kawały pasów transmisyjnych (z mutrą na końcu), butelki. [...] Na Krakowskim pobojowisko: resztki barykad z ławek ogrodowych, kamienie, żerdzie powyrywane z ławek — połamane! — znać, że machano dosyć raźnie. W kinie „Kultura” i w dawnej Resursie wybite szyby. Ale poza tym sklepy nietknięte.
Warszawa, 11 marca
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967–1968, Warszawa 1993.
Sytuacja w Warszawie — godzina 20.00.
Komitet Warszawski podaje:
Sytuację ocenić można jako nawiązanie regularnej, bardzo nękającej walki przez agresywne grupy. Miały miejsce: próba wybudowania barykady na ulicy Karowej, przewrócono dwie nysy milicyjne, dokonano dwóch napadów na zgrupowania aktywu — w kinie „Kultura” i w Bibliotece Rolniczej. Napastnicy wrzucili do środka świece dymne, rozbito szyby, zdemolowano pomieszczenie, kilkunastu rannych aktywistów zabrały karetki pogotowia, rozbito gabloty koło CRZZ i koło CDT, podpalono budkę MO, obrzucono kamieniami radiowóz.
O 20.00 trwały zamieszki w rejonie placu Zamkowego. Aktyw partyjny zwolniono, agresywność grup eliminuje możliwość walki z nimi bez hełmów i środków chemicznych. Pogotowie ratunkowe i służba zdrowia MSW udzieliły pomocy 70 osobom, w tym ok. 30 osobom przywiezionym z rejonu Krakowskiego Przedmieścia w godzinach wieczornych. Według dotychczasowych danych, jest rannych 27 milicjantów, 8 ORMO-wców i kilkunastu aktywistów. Organa MO zatrzymały ok. 250 osób. W wyrywkowo przesłuchanej grupie 18 osób był tylko 1 student.
Warszawa, 11 marca
Marzec 1968. Trzydzieści lat później, t. 2: Dzień po dniu w raportach SB oraz Wydziału Organizacyjnego KC PZPR. Aneks źródłowy, oprac. Marcin Zaremba, Warszawa 1998.
Postanowiono przystąpić do fizycznego rozbicia tłumu. Rejon gromadzenia się to główna i przelotowa arteria z Gdańska do Gdyni oraz skupisko większości domów studenckich, a także przystanki kolejki elektrycznej, linii tramwajowej i autobusowej. Te warunki wytworzyły taką sytuację, że osoby będące tam przypadkowo i nieprzypadkowo uczestniczyły w zajściach, przy czym dodać należy, iż były to godziny szczytu w nasileniu ruchu. Mimo akcji fizycznej ze strony funkcjonariuszy MO i członków ORMO oraz stałego nawoływania do rozejścia się, tłum nie podporządkował się, lecz był coraz bardziej agresywny i wznosił prowokacyjne okrzyki. Kiedy nieodpowiedzialne elementy z tłumu zaczęły obrzucać funkcjonariuszy i ich samochody kamieniami, wówczas do akcji użyto środków chemicznych, wozów strażackich.
Gdańsk, 15 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Ludzie chronili się w sklepach. Widziałem, jak przerażony tłum uciekających o mało nie stratował dwuletniego dziecka. W pewnym momencie rozległ się krzyk: „Zabito człowieka!”. Gdy popatrzyłem w tym kierunku, zobaczyłem mknący z dużą prędkością samochód MO. Na jezdni leżało jakieś ciało. Po chwili zabrała je karetka pogotowia.
Gdańsk, 15 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Studenci zagraniczni studiujący w Polsce wstrząśnięci do głębi zabójstwem dr. Kinga zorganizowali w poniedziałek w Warszawie wiec i manifestację, potępiające to ohydne morderstwo, dokonane na wielkim przywódcy pokoju i bojowniku o prawa człowieka.
Po wiecu studenci zagraniczni udali się pod ambasadę amerykańską. Demonstranci nieśli hasła i transparenty z napisami: „Domagamy się wolności dla ludności murzyńskiej”, „Precz z rasizmem”, „Ukarać winnych”, „Abraham Lincoln, John Fitzgerald Kennedy, Martin Luther King — kto następny?”.
Wznoszono okrzyki: „Precz z faszyzmem amerykańskim!”, „Pokój dla Wietnamu”.
Warszawa, 8 kwietnia
„Kurier Polski” nr 85, z 9 kwietnia 1968.
Nasza manifestacja czekała przy Dworcu Głównym na swoją kolej, by włączyć się do pochodu. Pod oficjalnymi transparentami z Marksem, schowaliśmy te z hasłami „Uwolnić aresztowanych studentów” czy „Precz z cenzurą”. Kiedy włączyliśmy się w tłum, wykładowcy zauważyli transparenty, ale nie mogli już nic zrobić. Zaczęliśmy wykrzykiwać: „Precz z cenzurą”. Przechodnie odpowiadali oklaskami.
Pierwsze przejście przed trybuną honorową tak nam się spodobało, że włączyliśmy się w pochód jeszcze raz. Szliśmy z większą werwą. Przed trybuną zatrzymaliśmy się, kierując transparenty w stronę notabli. Wśród nich był generał radziecki, który zaczął nam klaskać, ale ktoś szepnął mu na ucho, o co chodzi — i przestał.
Kiedy wracaliśmy do akademików, w bocznych ulicach czekała na nas milicja w ciężarówkach.
Wrocław, 1 maja
Andrzej Kazimierski, relacja nagrana przez Mateusza Sidora w czerwcu 2007, ze zbiorów Ośrodka KARTA.
Najgorsze zajścia były nie w marcu, ale w maju. Gdzieś w pierwszych dniach maja zaczynał się Wyścig Pokoju. Koniec etapu w Warszawie zorganizowano na Stadionie Dziesięciolecia. Przygotowano dosyć atrakcyjny program, na stadion przyszło mnóstwo ludzi.
Siedziałem obok trybuny honorowej, w części dla dziennikarzy. Niedaleko mnie siedział Tadeusz Pietrzak — komendant główny milicji. Oczekiwanie na kolarzy trwało około trzech godzin, co jakiś czas spiker opowiadał o sytuacji na trasie. Wyglądało na to, że wygrywają Rosjanie. Pod wpływem tych meldunków stadion zaczynał coraz bardziej szumieć, a gdy przyjechali kolarze, panował już kompletny bałagan. Na nieszczęście wygrał kolarz radziecki. Oczywiście posypały się butelki, byli pierwsi ranni. Ktoś, kto zabezpieczał imprezę, kazał wyprowadzić batalion ZOMO na murawę i otoczyć kolarzy.
W pewnym momencie zauważyłem na samym szczycie stadionu kompletnie pijanego mężczyznę, coś wykrzykującego, który zaczął się rozbierać. Dosłownie cały stadion zaczął na niego patrzeć. I wtedy rozegrała się następująca scena: dowódca oddziału ZOMO zawołał jednego z milicjantów i pokazał mu tego pijaczka. Milicjant wziął pałkę, zdjął hełm i zaczął biec w jego kierunku. Stadion zamarł i czekał, co się stanie. Kiedy milicjant podszedł już do tamtego, pijak kopnął go z całej siły w twarz. Milicjant spadł prawie na sam dół, zresztą przy aplauzie publiczności. Funkcjonariusz podniósł się i jeszcze raz pobiegł na górę. Nie dyskutował z nim, tylko go spałował i zabrał na dół.
W tym momencie Cyrankiewicz przywołał Pietrzaka i polecił mu postawić w stan pogotowia i ściągnąć na stadion całe ZOMO, jakim dysponuje. Sytuacja była trudna, bo władze uznały, że zamieszki w Warszawie skończyły się i rozpuściły oddziały na urlop. Nie było ani jednej rezerwowej kompanii ZOMO.
Mniej więcej w tym czasie opuściłem stadion, bitwa wokół niego trwała prawie do rana następnego dnia. Pamiętam, że wielu milicjantów zostało ciężko rannych, zniszczono wiele samochodów. Ogółem zostało rannych ponad 100 osób. We wszystkich zajściach „marcowych” w Polsce, które trwały kilka dni, nie było tylu rannych, co wówczas. I to był prawdziwy koniec „wydarzeń marcowych”. Potem był już spokój.
Warszawa, 24 maja
Walery Namiotkiewicz, Byłem sekretarzem Gomułki. Z Walerym Namiotkiewiczem rozmawia Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2002.
17 grudnia […] nikt nawet nie chciał brać się do roboty. […]
Wyszedł dyrektor Cenkier i mówi: „Nie wychodźcie na miasto, bo powtórzy się Czechosłowacja, powtórzą się Węgry” — zaczął straszyć. Ale go wygwizdali. No i wyszliśmy. […] wszyscy szli środkiem jezdni, spokojnie, nawet gdy ktoś brał jakiegoś kija, to mu odbierano. Główny okrzyk to był: „Szczecin z Gdańskiem”, śpiewaliśmy „Jeszcze Polska”, „Wyklęty powstań ludu” […]
Przeszliśmy więc skrzyżowanie Malczewskiego i Wyzwolenia i tam przed Placem Grunwaldzkim zastąpiła drogę milicja. […] Chcieliśmy wyjść zatrzymać milicję […]. To się nie udało. Zarzucili nas gazem i trzeba było się cofnąć. […]
Wszędzie było pełno gazu. Ludzie z domów rzucali szmaty namoczone wodą, żeby przemywać oczy, ale to jeszcze gorzej było. […]
Wtedy dowiedzieliśmy się, że remontówka wyszła, że idą kobiety, lżej nam się zrobiło, bo ja już dobrze zmęczony.
Jak zobaczyłem, że idzie „Gryfia”, że idą kobiety z transparentami — „My nie chuligani, a stoczniowcy”, taki był transparent, tośmy się przyłączyli.
Szczecin, 17 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
Tłum zaczął napierać na drzwi, a z tym tłumem i ja wpadłam do Komitetu. Stało tam dużo panów elegancko ubranych. Podejrzewam, że to byli milicjanci. Nie interweniowali, patrzyli tylko. Zaczęło się demolowanie, wyrzucanie portretów, biurek, krzeseł. Okrzyki: „Precz z komuną” ― i żeby to wszystko spalić, zdemolować. Naród był rozwścieczony, że partyjniacy mają wszystko. [...] Wyleciał telewizor z pierwszego piętra, huk był niesamowity. Wyrzucali przez okno piwo, banany, wędlinę. Ludzie krzyczeli: „Patrzcie, co oni mieli, co jedzą”.
Radom, 25 czerwca
Miasto z wyrokiem, reż. Wojciech Maciejewski, 1996−97, [cyt. za:] Miasto z wyrokiem, „Karta” nr 25, 1998.
Około 18.00 mijał mnie oddział ZOMO. Prowadzący milicjant powiedział: „To bandyta”. Otoczyło mnie kilkunastu, któryś uderzył mnie ręką w twarz. Upadłem i zaczęto mnie kopać po całym ciele. Potem wrzucono mnie do nyski i na komendę.
Radom, 25 czerwca
Miasto z wyrokiem, „Karta” nr 25, 1998.
Na 11 listopada znów masę aresztowań i manifestacje — że też ta głupia partia nie może uznać normalnej, narodowej rocznicy — sekciarze! […]
Warszawa, 26 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Z [Wojciechem] Dutkiewiczem i [Piotrem] Kapuścińskim spotkaliśmy się przed kościołem św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu [w rocznicę strajków grudniowych na Wybrzeżu]. Dla zmylenia tajniaków każdy z nas miał dużą torbę, ale tylko w torbie Dutkiewicza był megafon.
Do kościoła kapucynów przy ulicy Miodowej napływał tłum. Gdy wchodziłem po schodach, dostałem cios w brzuch. Dwóch mężczyzn złapało mnie i zawlokło do samochodu. Tam otrzymałem kilka uderzeń w twarz, na szczęście dość lekkich, bo wewnątrz auta było ciasno. Następnie padło pytanie, co tu robię i jak się nazywam. Przypomniałem sobie, że w tylnej kieszeni spodni mam kilkadziesiąt ulotek przygotowanych na demonstrację. Podałem nazwisko, mówiąc, że idę do księdza Stanisława na lekcję religii. Dobrze, że nie sprawdzili tego księdza, bo zwyczajnie go wymyśliłem.
Mężczyzna przeszukał torbę i obejrzał legitymację szkolną. „Co to za znaczek?” — spytał, wskazując na symbol „Polski Walczącej” na biało-czerwonej fladze. Powiedziałem, że to od mamy, która jest kombatantem. Sprawdzili przez radio moje dane, ale nic na mnie nie mieli. Dostałem jeszcze raz w twarz i wyleciałem z samochodu. Dzięki temu, że mnie zwinęli, Dutkiewicz i [Wojciech] Ciszewski mogli bezpiecznie wejść do środka z megafonami.
Warszawa, 17 grudnia
Mateusz Sidor, Lekcje "Ucznia Polskiego", "Karta" nr 57/2009.
Ksiądz celebrujący nabożeństwo [w rocznicę wydarzeń grudniowych na Wybrzeżu] nie wspomniał, w jakiej intencji je odprawia. Po zakończeniu zapadła cisza i tłum stał w oczekiwaniu. W powietrzu wyczuwało się napięcie. Wyciągnąłem megafon, przez który Tomek Mickiewicz poinformował zebranych o aresztowaniach, odczytał oświadczenie rocznicowe, zaapelował o spokojne rozejście się, aby uniknąć prowokacji ze strony SB. To, że mnie i Tomka nie zgarnięto jeszcze w kościele, graniczyło z cudem. Obaj zawdzięczaliśmy to jedynie wyjątkowej ciasnocie.
Z Maciejem Jaworkiem i Wojciechem Maczkowskim wsiedliśmy do autobusu jadącego w kierunku Śródmieścia. Przy kościele Świętego Krzyża wyskoczyliśmy i pobiegliśmy w słabo oświetloną ulicę Traugutta. Upewniwszy się, że nie ciągniemy za sobą „ogona”, postanowiliśmy przeczekać w kinie „Skarb”. Jednak po wyjściu okazało się, że czeka na nas grupa esbeków. Nie było możliwości ucieczki. Mnie i Maczkowskiego natychmiast obezwładniono i rzucono na podłogę milicyjnej suki. Z Jaworkiem nie mogli dać sobie rady, ale w końcu i on wylądował w suce, która zawiozła nas do pałacu Mostowskich.
Esbecy podczas przesłuchania stali po obu stronach krzesła. Jeden krzyczał mi prosto w ucho: „Kłamiesz!”, a drugi łagodził sytuację. Skoro zatrzymano mnie z torbą z megafonem, próbowali wymóc na mnie przyznanie się do współpracy z organizatorami manifestacji, ale bezskutecznie.
Warszawa, 17 grudnia
Mateusz Sidor, Lekcje "Ucznia Polskiego", "Karta" nr 57/2009.
Polska dzisiaj: kraj zamknięty. Czołgi pilnują porządku.
Premier Polski Wojciech Jaruzelski ogłosił stan wojenny i przekazał kierownictwo kraju powołanej przez siebie Radzie Wojskowej.
Poruszeni Polacy demonstrowali w Sztokholmie w obronie „Solidarności”.
Po wczorajszej wieczornej demonstracji na Sergelstorg demonstranci udali się pod polską ambasadę na Karlavägen.
Niesiono pochodnie i polską flagę. Wielu płakało. Dzień św. Łucji był dniem żałoby dla Polaków w Sztokholmie.
14 grudnia
„Stockholms Tidningen”, 14 grudnia 1981, tłum. Maria Borowska.
Plac Grzybowski. Mowa Jaruzelskiego, oklaski skąpe, rusza pochód. Na wysokości „Zachęty” kordon. Cały kwartał obu placów niedostępny, pochód idzie pustymi ulicami. Kursuję Królewska–Senatorska; nie kryją tu kulis. Suki, opancerzone armatki i dużo policji. Około 150 tysięcy ludzi, bardzo podobnie jak przed Sierpniem. Bardzo liczne FSO, kolejarze. Tłum poza grupami trudny do zidentyfikowania. Ani śladu entuzjazmu — tępy marsz. Ale sukces niewątpliwy, dużo ludzi, szturmówki, portrety, hasła. „Solidarność” nie istnieje — tylko dwa hasła przeciw „opozycji”. Znaczki PZPR, kokardy, czerwono i nijako.
Warszawa, 1 maja
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Ponieważ jasne było, że Trakt Królewski obsadzi milicja, poszłyśmy z Wieśką dołem, przez Boleść, skręcając koło Mariensztatu w Bednarską. Przy Bednarskiej stał patrol.
— A po co pani chce przejść na górę, guza pani szuka? — zapytał glina wytwornie, patrząc na każdą z nas z osobna.
Cofnęłyśmy się w kierunku ogrodów uniwersyteckich i Oboźną zupełnie swobodnie przeszłyśmy na plac Kopernika. Jaka radość, gdy zobaczyłyśmy, że z Nowego Światu, Traugutta, Oboźnej — wszystkich okolicznych ulic — płynie po prostu tłum ludzi w adidasach. Adidasy — znak rozpoznawczy sprzymierzeńców. W adidasach przychodzi się na demonstrację. Tylko w takich butach można dobrze uciekać.
Warszawa, 3 maja
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Po 16.00 zebrany tłum, zajmujący większą część placu Zamkowego, ulice doprowadzające do niego i częściowo Rynek zaczyna skandować: „Solidarność”, „Oddać Lecha!”, „Znieść stan wojenny!”, „Uwolnić internowanych!”. Kiedy wzniesione zostają sztandary i transparenty — ZOMO ustawia kordon odcinający tłum zebrany na placu od nadciągających zewsząd manifestantów. W odpowiedzi gromki krzyk: „Gestapo”, „Junta precz!”. [...] Obserwatorzy w Zamku Królewskim widzą grupę ubeków, którzy wyjmują z samochodu ustawionego pod Zamkiem biało-czerwone sztandary i rzucają się w tłum głośno krzycząc: „So-li-darność”.
Warszawa, 3 maja
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Jest już za pięć dwunasta. Na Marszałkowskiej dużo ludzi. Tłum gęstnieje z chwili na chwilę. Wszyscy jakoś dziwnie napięci. Wielu spogląda na zegarki. Serce wali coraz mocniej. Przez głowę przelatują gorączkowe pytania. Kim są ci wszyscy ludzie? Czy to my, czy oni? Nie wiadomo, czy apel strajkowy dotarł do wszystkich; nie mam żadnych instrukcji, nie jestem z nikim umówiony. Pojawia się alarmująca wątpliwość — może jestem tutaj sam. Co będzie, gdy tylko ja zatrzymam się o dwunastej?
Czuję badawcze spojrzenia innych. Mogę być przecież każdym — tajniakiem, prowokatorem, przypadkowym przechodniem... Już chyba za minutę. Zatrzymuję się na przystanku autobusowym. Na przystanku zawsze można postać. Wokół siebie widzę już samych milicjantów i ubeków. Wydaje mi się, że wszystkie oczy skierowane są na mnie. I ta cholerna ubecka kamera na środku ronda też się na mnie uwzięła. Już chyba dwunasta. Dlaczego oni nie trąbią? Dlaczego oni się nie zatrzymują?! Dlaczego nikt nic nie robi?! Z daleka dochodzi jakby dźwięk klaksonów, ktoś tuż za mną klasnął w dłonie. Chyba zamykam oczy i zaczynam klaskać jak opętany, a za chwilę obie ułożone w znak zwycięstwa dłonie wylatują w górę. Zwycięstwo! Zwyciężyłem! Dookoła wiele uniesionych dłoni, coraz więcej i więcej. Wyją klaksony.
Warszawa, 13 maja
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Po obiedzie udajemy się na Stare Miasto. Z „Expressu Wieczornego” dowiadujemy się o nieudanym, na szczęście, zamachu na życie Jana Pawła II w Fatimie. Stare Miasto jest dosłownie oblężone: na ulicach długie kolumny milicyjnych samochodów, armatki wodne, duże oddziały zomowców. Widać, że władza dobrze przygotowała się do dialogu ze społeczeństwem...
[...] Ponownie Katedra św. Jana: 13-go każdego miesiąca odprawiana jest tu msza św. w intencji „Solidarności”, w intencji Ojczyzny. Ta odprawiana dzisiaj jest jednak przede wszystkim mszą dziękczynną za cudowne ocalenie życia Papieża. Msza św. dobiega już końca, gdy z zewnątrz dochodzą nas odgłosy dużej wrzawy oraz okrzyki: „Solidarność!, Solidarność!”. Gdy po mszy św. wierni próbują wyjść na zewnątrz, zostają niespodziewanie zaatakowani przez zomowców.
[...] decydujemy się jednak na wyjście z katedry. Zomowcy sprzed katedry nie zatrzymują nas. Kilka starszych kobiet nie kryje swego oburzenia wobec poczynań milicji, poza tym Świętojańska jest zupełnie pusta. [...] U wylotu Świętojańskiej na plac Zamkowy widzimy samochód milicyjny z aparaturą nagłaśniającą, a wokół niego aż roi się od zomowców. Nagle ich szpaler odrywa się od całej grupy i rusza w naszą stronę. Nie wygląda to dobrze, jesteśmy na ulicy sami, więc cała ich złość może skierować się na nas. Za plecami mamy zaś zomowców sprzed katedry, a wiec o wycofaniu się do świątyni nie ma już mowy.
Nie mając praktycznie żadnego wyboru, zmuszeni jesteśmy iść w ich kierunku. Widząc beznadziejność naszej sytuacji, zwracam się do Leszka: „Uratować nas może tylko cud, ale spróbujemy, musimy zachowywać się tak, jak gdyby zarówno czas i miejsce, w którym jesteśmy, były dla nas całkiem naturalne. Tak jak dla nich najlepiej jak, pewni siebie, nie będziemy zwracać na nich żadnej uwagi tak jak gdyby ich nie było” — powiedziałem. Ale łatwo powiedzieć: jak gdyby ich nie było. Tymczasem oni są coraz bliżej, prawie zrównują się z nami, dostrzegam już ich błędne spojrzenia. I wówczas wydarzyło się coś niebywałego: nagle zomowcy tuż przed nami rozstępują się na dwie strony — jak Morze Czerwone przed Mojżeszem — i bez jednego nawet słowa przepuszczają nas środkiem. Cud się jednak wydarzył!
Każdy, kto choćby tylko jeden raz zetknął się w tamtym czasie z zomowcami w akcji i widział, do czego są zdolni wobec uczestników demonstracji, nie zdziwi się, dlaczego zdarzenie to określam, jako cud. Zwykle atakowali oni na oślep, pałując każdego, kto znalazł się w ich zasięgu. Tym razem przeszli jednak obok nas obojętnie (!). Odetchnęliśmy z ulga.
Później demonstrowałem jeszcze pod sztandarami „Solidarności” na ulicach polskich miast, od Wybrzeża po Śląsk, ale nigdy nie byłem już wystawiony na tak wielką próbę nerwów. Dowódca maszerującego na nas oddziału ZOMO nie uwierzył w to, że nie ucieka przed nimi ktoś, kto jest z przeciwnej strony barykady. To musiało być dla niego wręcz nie do wyobrażenia. Nie uciekaliśmy, wiec byliśmy jednymi z nich; po prostu wziął nas za... esbeków!... Innego wytłumaczenia tego zdażenia po prostu nie ma...
Edward I. Fiałkowski, Wiosna nasza, [cyt. za:] http://www.videofact.com/wiosna_fial.html.
Dostałam drugą torbę i po pracy wychodzimy na miasto. Krysia i Małgosia też mają takie torby. Na placu Defilad pełno wozów wojskowych i milicyjnych. Gęsto stoją budy, zomowcy uzbrojeni, w hełmach. Idą ludzie. Wyczuwa się niepokój, choć na razie nic się nie dzieje. Ze Świętokrzyskiej skręcamy w Krakowskie Przedmieście, a tu tłumy. Jest około 15.30. Od strony Starówki przez całą szerokość ulicy od muru do muru, od Hotelu Europejskiego do „Bristolu” i dalej od bramy Uniwersytetu do bramy ASP idą lawiną ludzie, skandujący: „Solidarność” i „Chodźcie z nami!”. Gdy minęłyśmy kawiarnię „Nowy Świat”, nagle — dosłownie w ciągu kilku sekund — cała ulica zostaje błyskawicznie zagazowana. Akcja była nagła i skuteczna. Ludzie wciskają się w bramy, miażdżą się, gniotą i zdezorientowani wypadają na podwórko. Trą piekące oczy rękoma, chustkami, rękawami, krztuszą się. Wpuszczamy krople sobie, żeby coś widzieć, a potem wszystkim ludziom gromadzącym się dokoła nas. Szło to bardzo szybko. I zabrakło kropli.
Warszawa, 31 sierpnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Robi się szarawo. Lecą w górę rakiety świetlne. Demonstranci wyciągają butelki z benzyną. Skoty się cofają. Działko wodne grzęźnie na torowisku. Ląduje na nim butelka. Ogień. Przerażona załoga traci nerwy. Działko „tańczy”, żałosne dwa strumyki sik... sik... pryskają resztkami wody na pancerną ścianę. Po dramatycznej szamotaninie działko wydostaje się z pułapki i zmyka ile koni w silniku. „Hurrraa!” — wrzeszczą demonstranci. Skrzyżowanie znów bez milicji.
Od strony ronda Kocmyrzowskiego nadjeżdża esbecki fiat. Rzucają z niego petardy. Zawraca i znów się zbliża. Po chwili rozpędza się i nie bacząc na porozrzucane na ulicy kosze i ławki — z jakąś desperacją przebija się w kierunku ulicy Majakowskiego. Na koniec grzęźnie i już się nie ruszy. Demonstranci otaczają go. Esbecy w ostatniej chwili uciekają. Ktoś rzuca do środka butelką. „Pali się!” Wokoło entuzjazm. Ludzie grzmocą z wściekłością kamieniami w blachę samochodu. [...] Gdy wnętrze fiata wypala się, kilkunastu mężczyzn przewraca go na bok. Odchodzą na bezpieczną odległość i czekają... Jest! Potężny słup ognia tryska w powietrze — eksplodował zbiornik paliwa.
Nowa Huta, 31 sierpnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Na ścianie ktoś napisał wielkimi literami: „Solidarność”. Do późnego wieczora trwa bój o to miejsce. O 18.45 w pobliżu Opery we Wrzeszczu rozlega się ryk atakującego tłumu i setki mężczyzn zbiegają z trawników w stronę jezdni. W powietrzu unosi się łoskot, jak gdyby nieregularne serie z karabinów maszynowych. Ale to tłum zdobywa kamieniami dwie milicyjne budy (przedtem przebito im koła i wywleczono kierowców). Zomowcy coraz słabiej ostrzeliwują się petardami, setki kamieni sypią się ciągle w te same punkty — łamiąc metalowe siatki i rozrywając pancerze. Tłum nadal bezlitośnie atakuje. Zomowcy poddają się — niektórzy z nich są w opłakanym stanie: pokaleczeni kamieniami, pobici, czarni, zaczadzeni.
Gdańsk-Wrzeszcz, 31 sierpnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Z przerażeniem spostrzegłem pędzącą na nas na pełnym gazie milicyjną nyskę. Rozbiegliśmy się, szukając ukrycia. Gdy się obejrzałem — zobaczyłem, że nyska jeździ w kółko za uciekającym młodym człowiekiem. W pewnym momencie w okienku samochodu pojawiła się ręka — padł strzał. Chłopiec wyrzucił ręce w górę i padł, jeszcze próbował na czworakach uciekać przed oprawcami, lecz samochód był szybszy. Przejechał człowieka.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że krzyczę: „Mordercy!”.
Lubin, 31 sierpnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Szpaler ZOMO [Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej] rozciągnął się na szerokość ulicy, frontem do mostu. Walą pałami w tarcze.
Gwizdek!
Zrywają się przy wtórze przekleństw i nieartykułowanych dźwięków. Za chwilę ochrypnięty, pojedynczy głos: „Zabij!”. Szpaler podchwytuje: „Zabij! Zabij!”. Przerażeni ludzie uciekają przez płoty na teren klinik Akademii Medycznej i w kierunku Politechniki.
Pod płotem z blachy falistej przemyka się pojedyncza postać. Oprawcy rzucają się na nią i wyładowują nagromadzoną furię. Po kilku sekundach gwizdek – wycofują się.
Na chodniku zostaje bezwładne ciało.
Wrocław, 31 sierpnia
W stanie, oprac. Zbigniew Gluza, Katarzyna Madoń-Mitzner, Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 1991.
Przyjechałem z Krynicy do Krakowa i natychmiast wsadzono mnie do samochodu Mietka Święcickiego […]. Wydawało nam się, że z nim będziemy bezpieczni i chyba tak było, do pewnego momentu. Razem z nami do samochodu Mietka – to był jakiś zdezelowany ford – wsiadł Piotr Skrzynecki, jako główny organizator, Piotr Ferster, wówczas jeszcze młodzieniaszek, i Zbyszek Kowalski, który od kilku miesięcy nosił nazwisko swojej żony – [Zbigniew] Preisner.
Przez cały dzień jeździliśmy po Nowej Hucie, bo tutaj odbywały się rocznicowe uroczystości. […] Z Nowej Huty przejechaliśmy do Krakowa. Oczywiście po drodze forda Mietka kilkakrotnie zatrzymywała milicja, ale jakimś cudem puszczano nas dalej.
W ostatniej niemal chwili wpadliśmy na Rynek, na którym o 18 miały rozpocząć się główne uroczystości rocznicowe. Chcieliśmy zobaczyć je i jednocześnie wziąć w nich aktywny udział. […]
Kiedy rozpoczęły się uroczystości, staliśmy już z całą grupą Piwniczan w sąsiedztwie Pałacu pod Baranami. Krzyczeliśmy jak wszyscy, śpiewaliśmy wzniosłe pieśni. W pewnej chwili wjechała na Rynek, czy już tam była wcześniej, milicja i z pomocą tych swoich szczekaczek namawiała ludzi do rozejścia się. ponieważ ludzie się nie rozchodzili, więc zaczęli pałować, puszczać gazy łzawiące […].
Jak już sytuacja wyglądała beznadziejnie, uciekliśmy w ulicę Bracką i schroniliśmy się, wraz z innymi manifestantami, w sieni domu, w którym mieszkał Grzesiu Turnau. Wyszliśmy, kiedy Rynek zrobił się wolny. Piotr poszedł, bo był z kimś umówiony, a mnie Zbyszek Preisner zabrał na kolację do siebie do domu.
O godzinie 23.00 miałem ostatni pociąg do Krynicy. Ponieważ pora była późna, więc Zbyszek postanowił odprowadzić mnie na dworzec. Podszedłem do kasy, żeby kupić bilet… i w tym momencie czuję rękę na ramieniu. Ktoś odciąga mnie od kasy.
- Ach, pan Antoni, jakże nam miło – mówi. – Prosimy z nami.
To był niezbyt wysoki mężczyzna, któremu towarzyszyło dwóch tęgich, zdecydowanych osiłków. Słysząc, co się dzieje, Zbyszek rycersko rzucił się na pomoc i wtedy oni do niego: „Pana również prosimy”. Szybko, żeby nie robić zamieszania – chociaż o tej godzinie dworzec był już raczej pustawy – wyciągnięto nas przed budynek do samochodu i zawieziono na ulicę Mogilską, do siedziby Komendy Wojewódzkiej Milicji. Tam wciśnięto nas do dużej Sali, czegoś w rodzaju poczekalni. Panował tam straszliwy zaduch od gazu łzawiącego, którym przesiąknięte były ubrania zgromadzonych ludzi.
Po jakimś czasie, bez przesłuchiwania, kazano każdemu oddać sznurowadła i wszystko to, co zabiera się w takich sytuacjach, czyli ostre przedmioty, zegarki itd. Nie rozbierano nas. Cele, w których nas zamknięto, były zapchane ludźmi; w jednym pomieszczeniu przeznaczonym dla 12 osób było nas ze 30, może 40 mężczyzn. Trudno było usiąść, nie mówiąc już o położeniu się. Przez 48 godzin gadaliśmy i śpiewaliśmy patriotyczne pieśni m.in. „Hymn Solidarności”.
Kraków, 31 sierpnia
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Polityczne podziemie, podejmując szerokie i wszechstronne przygotowania, mając różnorodne wsparcie z zagranicy, sprzyjającą — wobec trudności gospodarczych — społeczną sytuację wewnętrzną oraz poparcie części kleru — przegrało ostatnią szansę „o obronę Solidarności”.
Warszawa, 1 września
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Od 17.00 spacerujący tłumek. Kiedy Śródmieście roi się od spacerowiczów, milicji też więcej. Słusznie: MO zawsze z narodem. Spacerowicze zmierzają w stronę Dominikanów. Tam już tłum. Z zaplecza opery obserwuje sztab milicyjny, kamera z gmachu wojskowego również zwrócona na dziedziniec kościoła. Wzdłuż opery dalsze wozy. Nastrój pełnej gotowości bojowej.
Msza rozpoczyna się o 18.00, przeciąga się do 19.20. Z kościoła wychodzi milczący pochód. Idzie chodnikiem w stronę Pomnika. Przechodzi przy zielonym świetle i zakręca w stronę [ronda] Kaponiery. O 19.30 ZOMO wkracza do akcji, grupy uciekających wpadają w tunele podziemne. Któryś funkcjonariusz rzuca pałę pod nogi zbiegających po schodach. Goniące nyski jadą wężem, raz lewą, raz prawą stroną, czasami chodnikiem. Ruch na rondzie zatrzymany. 19.42 — właściwie po akcji.
Poznań, 3 maja
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Narastają żywiołowe wystąpienia społeczne wywołane porwaniem ks. Jerzego Popiełuszki, duszpasterza robotników i kapelana załogi Huty Warszawa. W kościołach odprawiane są nabożeństwa i nieustające czuwania, w zakładach produkcyjnych podczas przerw w pracy odbywają się milczące wiece i zbiorowe modły. Ulicami Gdańska przeciągnął wielotysięczny pochód. [...]
Jeśli ks. Jerzy Popiełuszko jeszcze żyje — czynna postawa społeczeństwa może jego życie ocalić.
Jeśli nastąpił już kolejny mord kapturowy, podobny dokonanemu na Piotrze Bartoszcze i innych ofiarach — czynna postawa społeczeństwa może ocalić życie następnych.
Warszawa, 25 października
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Ze stanów Rhode Island i Massachusetts na manifestację pojechał pełny autokar. Byli to członkowie organizacji Solidarity Support Committee i Support of Solidarity. W Nowym Jorku odbyła się duża demonstracja, pikietowano konsulat PRL. Manifestanci czatowali na samochód, którym Jaruzelski podróżował pomiędzy konsulatem a siedzibą ONZ. Na jednym ze skrzyżowań samochód utknął w korku i został otoczony przez demonstrantów z plakatami. Na gniewne krzyki świty Jaruzelskiego policjanci nowojorscy odwrócili się plecami, udając, że nic się nie dzieje.
Nowy Jork, 26 września
Ruch wsparcia „Solidarności”, red. Mateusz Sidor, Warszawa 2007.
Z wściekle zagłuszanych zachodnich radiostacji dowiedziałam się o licznych niezależnych pochodach we Wrocławiu, Gdańsku, Łodzi, Warszawie, gdzie robotnicy nieśli transparenty „Żądamy demokracji”, a rozpędzani i bici przez milicję, podejmowali pochód na nowo. Z Kościoła św. Stanisława płynęły rzesze ludzi ulic obok mojego domu.
Są aresztowania. […] Rozpaczliwa jest ta ciągła walka.
Warszawa, 1 maja
Józefa Radzymińska, dziennik ze zbiorów Biblioteki Narodowej.
Trzecia Pielgrzymka Ojca Świętego. Mamy zamanifestować swoją obecność, rozwijając w tłumie 30-metrowy transparent. […] wybór pada na dzień 14 czerwca, miejsce — Plac Defilad. Transparent ma być podtrzymywany na ośmiu dwumetrowych drzewcach. Nakładamy na nie „zdobyte” w nocnym wypadzie biało-czerwone flagi, które przyozdabiamy biało-żółtymi wstążkami. […] dochodzą do nas słuchy, że MO nie dopuszcza do wnoszenia na teren mszy drzewców […], przyjmujemy wariant awaryjny: w przypadku „skasowania” kijów przez SB wchodzimy jeden drugiemu na plecy i trzymamy transparent w rękach. […]
Wyruszamy przed 7.00, niosąc flagi. […] Staramy się wmieszać w grupy pielgrzymkowe. […]
Będąc już w „naszym” sektorze, dostrzegamy grupki młodych mężczyzn w garniturach i krawatach z charakterystycznym znaczkiem czterolistnej koniczynki. […] Powoli sektor zapełnia się ludźmi. Zaczynają się pojawiać pojedyncze transparenty, czapeczki „Solidarności” i inne firmowe „rekwizyty”.
W pewnej chwili dostrzegamy wijący się między ludźmi biały wąż płótna. […] Okazuje się, że nie dosłyszeliśmy umówionego sygnału do rozpoczęcia akcji, a ludzie widząc wyjmowane ze śpiwora płótno porwali je i zaczęli sami rozwijać, podając sobie z rąk do rąk. Z okrzykiem „To nasze!”, przeciskamy się […]. Chwytamy płótno w ręce i wskakujemy sobie na plecy unosząc transparent ponad głowami tłumu. […] Ponad zgromadzonymi unosi się 30-metrowy olbrzymi napis: Region Mazowsze — „Solidarność” była, jest, będzie. Grupy Oporu „Solidarni” i na końcu nazwy miast, które gościły Ojca Świętego.
Warszawa, 14 czerwca
Ruch wsparcia „Solidarności”, red. Mateusz Sidor, Warszawa 2007.
Zaczyna się powoli rozkręcać, wznoszone są okrzyki, czoło pochodu przechodzi przez krzaki, chaszcze, błota, wychodząc wreszcie na Czarnowiejską. Kolejno idą transparenty: „PPS”, „KPN — Wolność i Niepodległość”, „NZS”, trzy „Federacja Młodzieży Walczącej”, „Studenci uspokójcie się, milicja też chce odpocząć”, „Zabrania się zabraniać — Paryż ’68 — Kraków ‘88”, „Bądź realistą, żądaj tego, co niemożliwe”. Idziemy prawym pasem ulicy, dochodzimy do akademików, jest nas około 1,5 tysiąca. […]
Dochodzimy pod „Olimp”, tam odbywa się wiec. […] Wiecujący wrzeszczą: „Solidarność”, „Zjednoczeni zwyciężymy”, a do studentów z akademików: „Gaście światła, chodźcie z nami”, odzywają się parapety. Po wiecu idziemy dalej, w stronę stadionu „Wisły”. W poprzek Reymonta staje kordon gliniarzy. W oczach niebiesko… Lekkie zamieszanie, trochę paniki, zaczynamy się powoli rozchodzić. Po drodze do stojących niebieskich: „Smurfy do bajki”, „Precz z czerwonym Gargamelem”, „Chodźcie z nami na wykłady!”.
Kraków, 8 marca
Uroczysty i podniosły nastrój towarzyszył tradycyjnym pochodom, wiecom, manifestacjom, jakie odbyły się wczoraj w miastach, wsiach i osiedlach całego kraju. Tegoroczne Święto Pracy obchodziliśmy w 40. rocznicę powstania PZPR, w 70. rocznicę powstania KPZR oraz 70. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Przy słonecznej pogodzie w manifestacjach, pochodach i wiecach wzięło udział ponad 9 milionów osób.
Warszawa, 2 maja
„Trybuna Ludu” nr 101, z dn. 2 maja 1988.
Robotnicy się burzą, […] w Gdańsku kilkutysięczny pochód przemaszerował ulicami wśród wczasowiczów i cudzoziemców, wznosząc okrzyki: „Nie ma wolności bez «Solidarności»!”. Zbliżają się rocznice Porozumień z roku 1980, ostro się rysujące na tle kryzysu i niebotycznej inflacji, zwłaszcza młodzi są poirytowani, oni teraz wznoszą stare sztandary!
Warszawa, 7 sierpnia
Józefa Radzymińska, dziennik ze zbiorów Biblioteki Narodowej.
11 listopada nastąpiła erupcja społecznej energii. Na niezależnych obchodach w Warszawie pojawili się umundurowani harcerze, KPN z licznymi insygniami, sztandary „S” i nawet sztandar z Wołomina, zaś NZS paradował z pochodniami. Uderzył mnie radykalizm młodzieży; żadnych nabożnych pieśni, chociaż pochód ruszył spod katedry. Tłum jednym głosem ryczał: „Precz z komuną!”, aż Zamek Królewski dostał dreszczy. Pochód (co najmniej 20 tysięcy) szedł Krakowskim Przedmieściem, które nie zamykało okiennic, jak przed ponad wiekiem. Nastrój zrobił się szybko plebejsko-ludyczny — krzyczano: „Znajdzie się pała na dupę generała” oraz „Młodzież z partią, młodzież z partią, młodzież z partią... się rozliczy”.
Władza wykazała się — typowym ostatnio — brakiem konsekwencji, co zdaje się stawać metodą. Bito w Gdańsku, prawie nie w Warszawie, zupełnie nie w Krakowie, bardzo w Katowicach.
Warszawa, 11 listopada
[Tomasz Jastrun] Witold Charłamp, Dziennik zewnętrzny, „Kultura” Paryż, nr 1-2, 3, 5, 6, 10/1989.
23 bm. na skrzyżowaniu Al. Jerozolimskich i Nowego Światu w Warszawie pojawiła się grupa kilkunastu członków tzw. ruchu Wolność słowa — studentów UW. Przez kilkadziesiąt minut trzymali transparenty: „Żądamy zniesienia cenzury”, „Dość represji wobec wydawnictw niezależnych”, „Żądamy zmiany ustawy prasowej”,. „Dostęp do radia i telewizji”. Pod tymi hasłami sprzedawano nielegalne wydawnictwa.
Jak poinformowali dziennikarze PAP — musieli wyjść poza teren UW, gdyż tam coraz słabiej sprzedają się ich wydawnictwa, poza tym jest duża konkurencja. Specjalnie wybrali punkt w rejonie PAP, być może następnym razem odwiedzą min. Urbana. Demonstrowane hasła ani sprzedawana na ulicach „bibuła” nie wzbudziły większego zainteresowania przechodniów w tym ruchliwym punkcie stolicy.
Warszawa, 23 lutego
„Sztandar Młodych” nr 40, 24–26 lutego 1989.
Podzieleni na dwie części walczymy na Plantach i przy kościele franciszkanów. Przyjeżdża ZOMO i armatki wodne. Strzały — to gaz. Czuję się jak zawodowy agitator, a na pewno tak wyglądam: „Ludzie, nie uciekajcie! U franciszkanów zamkniętych jest kilkuset naszych! Pomóżmy im! Musimy ich odblokować!”. [...] Armatka wodna, nie mogąc dojechać, ostrzeliwuje nas z daleka. Wiatr sprzyja studentom. ZOMO cofa się, a my zdobywamy teren, przestawiamy barykady. [...] Około 18.00 ZOMO odjeżdża. Powoli wszyscy schodzą się pod Novum. I wtedy okazuje się, że jest nas bardzo dużo.
Kraków, 24 lutego
Dziś znowu burdy w Krakowie. Po południu zgłosił się [Władymir] Browikow [ambasador ZSRR], który wyraził zaniepokojenie tymi ekscesami. „Doszło — powiedział — do zbezczeszczenia godła radzieckiego. Sytuacja staje się bardzo groźna. Co by było, gdyby w jakimś kraju postąpiono tak z godłem Polski?”. [...]
W[ojciech] J[aruzelski] wyznaczył na wieczór rozszerzone posiedzenie Sekretariatu KC. [...] Obecny był także [Jerzy] Urban, który — gdy powiedziałem coś na temat burd w Krakowie — stwierdził, że to on wszystko zaaranżował. W pierwszej chwili nie zrozumiałem go, poprosiłem o wyjaśnienie. Odparł, że gdy dowiedział się, iż szykuje się taka rozróba, rozmawiał z szefem WUSW w Krakowie, gen. Jerzym Grubą, żeby przepuścił manifestantów pod konsulat (a więc coś w rodzaju prowokacji). Gruba zadzwonił do konsula i zapytał, czy wytrzymają coś takiego, tzn. ewentualny atak na konsulat. Ten odpowiedział, że tak.
Warszawa, 17 maja
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1987–1990, Warszawa 2005.
Są! Armatka, szpalery zomowców. Od razu w hełmach, z tarczami. Szczekaczka nawołuje, żeby przechodzić na Planty, niektórzy dają się na to nabrać. Naiwni! Salwa z działka wodnego już zmiata pierwszy szereg, idą w ruch pały… Nie ma nawet czasu, żeby pomyśleć. Wyrywamy do tyłu, ktoś schyla się po pierwszy kamień… Od strony Teatru Słowackiego ściągają rozbite grupki naszych. Podobno bardzo bili, ktoś opowiada tragi-komiczną scenę: zomowiec dogania dziewczynę, pałuje, dziewczyna pada, wtedy zomowiec pomaga jej wstać — i zostaje przez nią spoliczkowany.
Wracamy na Rynek, będziemy próbowali przejść koło Dominikanów. Próżne nadzieje — znów armatka, za nią „tarczownicy”. Ale my już nie uciekamy, lecą kamienie, ludzie ruszają do przodu. Zomowcy nie wytrzymują, zaczynają strzelać petardami [...]. A strzelają nisko, niebezpiecznie nisko. Ktoś krzyczy: „Uważać, celują w głowy!”, wybucha panika, tłum rzuca się do ucieczki, ale nie, za chwilę już staje, wraca.
Kraków, 18 maja