W o ile lepszej niż kilka lat temu atmosferze obchodzimy dziś 1-majowe święto. Jak wielką wykonaliśmy pracę. Ile przybyło w Polsce spokoju i nadziei. A jednocześnie na ile nas jeszcze stać.
Warszawa, 1 maja
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
W 1985, kulminacyjnym roku działalności RSA, zaczęliśmy zdobywać dość duże poparcie, przede wszystkim wśród grup mniej upolitycznionych: „lumpenproletariuszy” czy kibiców „Lechii”. W ramach działającego wówczas porozumienia młodzieżowych grup niezależnych postanowiliśmy jeszcze raz przygotować demonstrację — na 1 maja. Poinformowaliśmy Region […]. Dzięki starannemu przygotowaniu i tysiącom ulotek demonstracja udała się o tyle, że kompletnie rozwaliliśmy bolszewikom pochód rządowy.
1 maja
Wolność i Pokój, „Karta” nr 6, 1991.
Przy Stołecznej trafiliśmy na dużą zaporę — ZOMO, armatki wodne. Wzywali nas do rozejścia się. Minęliśmy ich. Przy placu Grunwaldzkim następne oddziały milicji tak skutecznie zablokowały nas ze wszystkich stron, że nawet gdybyśmy chcieli, nie było jak się rozejść. Odcięli nam wyjścia na wszystkie ulice, za nami też się zamknęło i stop. Stoimy, a milicyjne głośniki ryczą, że jak natychmiast się nie rozejdziemy, to użyją środków. Przepchałem się na czoło pochodu. [...]
Dowodził pułkownik. Przedstawiłem się i wytłumaczyłem mu, że nie jesteśmy w stanie podporządkować się wezwaniu do rozejścia, bo mamy z przodu milicję, z tyłu milicję, a po bokach bloki. W końcu coś razem wymyśliliśmy i oni pożyczyli mi głośnik, żebym mógł to ludziom powiedzieć. Cel demonstracji został osiągnięty, nie było powodu dawać im jeszcze tej satysfakcji, że nas stłuką za frajer. Ludzie powoli znikali z ulicy, kiedy stanął przy mnie starszy sierżant: „Pan idzie ze mną, dowódca coś jeszcze panu powie”. Domyślałem się, co ma do powiedzenia, ale nie chciałem przecież awantury, więc spokojnie, na luzie, poszedłem dać się zamknąć.
Warszawa, 1 maja
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Najpierw pojechałem do centrum. Tutaj rzucili między lud bezkartkową czekoladę. Widziałem warszawskiego łyczka dumnie niosącego przed sobą kilka tabliczek. Skonstatowałem, że nic tu po mnie i wróciłem na Żoliborz. Z autobusu wyproszono pasażerów na ulicy Stołecznej, dalej do placu Wilsona musiałem pójść pieszo.
Na placu zobaczyłem tłum ludzi z transparentami. Tłum rósł w oczach. Na jego czele widziałem młodych ludzi, w tym dziewczęta niosące przez całą szerokość ulicy transparent z jednym hasłem: UWOLNIĆ POLITYCZNYCH. Dużo było ludzi starszych. Nie było widzów, bo chodniki też zostały zajęte przez manifestantów. Jedynie z balkonów i okien płynęły słowa i gesty poparcia. Czerwone autobusy i tramwaje utknęły w tłumie. Przyłączyłem się do pochodu. Szliśmy ulicą Słowackiego w kierunku północnym, całą szerokością jezdni. Ktoś powiedział, że pochód nasz kieruje się do Huty „Warszawa”. Młodzi wspinali się na mury domów i zrzucali z nich czerwone flagi. Ludzie natychmiast reagowali: „Nie robić tak!” Kamery, kamery, aparaty fotograficzne pstrykały bez ustanku. […]
Milicji nie było widać, aż dopiero przy skrzyżowaniu Słowackiego ze Stołeczną była blokada. Stali w poprzek ulicy rośli zomowcy z tarczami i tymi słynnymi cholernie długimi pałami. Młodzież miała przyjąć na siebie pierwsze razy — tak to zostało pomyślane. A że droga do Huty została zablokowana, pochód skręcił w ulicę Stołeczną.
Po piętnastu minutach marszu pojawiła się kolejna zapora na kolejnym skrzyżowaniu Stołecznej z Krasińskiego. Skręciliśmy na prawo w Krasińskiego. Ludzi przybywało. Ktoś z tłumu powiedział, że jest nas 20 000. Mnie się wydawało, że nawet więcej — tyle narodu! Ulica Krasińskiego prowadzi na Powązki, ale ludzie chcieli skręcić w ulicę Broniewskiego. Tędy też można przejść do Huty. Tam stał następny kordon zomowców. Zobaczyłem, jak z milicyjnych samochodów wyskakiwali kolejni, by w pośpiechu zablokować niezabudowane tereny. Tłum stanął. Rozpoczęły się negocjacje. Wiele osób usiadło na ulicy w oczekiwaniu co dalej. Bałem się, że będzie pałowanie.
Po godzinie nastąpiło samorozwiązanie pochodu, a szczegółów dowiedziałem się z radia BBC. W wywiadzie [rzecznik rządu Jerzy] Urban komentował to tak: „Grupa wyrostków pokręciła się z godzinę po bocznych ulicach Żoliborza”.
Warszawa, 1 maja
Krzysztof Jastrzębski, Wspomnienia żoliborskiego antykwariusza, Warszawa-Puławy 2009.
Przed moim domem odbywa się właśnie olbrzymia manifestacja „Solidarności”. Setki ludzi, nadchodzących zapewne od kościoła św. Stanisława, zatrzymuje się na skwerach na rogu Broniewskiego i Krasińskiego, wznosząc okrzyki przeciw komunistom. [...] W centrum trwa „oficjalny masowy pochód 1-majowy” spędzonych robotników z czerwonymi sztandarami. W telewizji nie wygląda on tak masowo, szeregi są przerzedzone, twarze smutne, zacięte, obojętne.
Warszawa, 1 maja
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.