Robotnicy! Robotnice!
Zapowiedź komedii niepodległościowej stała się faktem. Namiestnik rządu krwawego kajzera ogłasza wam radosną nowinę, że będziecie „niepodlegli”.
„Niepodległością” nas darzą katy ludu polskiego, rządy okupacyjne niemieckie i austriackie. One, które z własnych ludów potoki krwi wytoczyły, nam wolność niosą! Po roku okupacji w Warszawie, po dwóch latach okupacji w Łodzi i Zagłębiu, po tym nieskończonym okresie jawnej grabieży, przymusowego bezrobocia, epidemii, śmierci głodowej – te same katy niosą nam „wolność”, „niepodległość”. […]
Robotnicy! Robotnice! [...]
Lud roboczy niczego nie oczekuje od wojny, od krwawej orgii imperialistycznej; ani zniesienia ucisku narodowego, ani zaspokojenia żądań klasowych. Socjalizm – oto nasz cel jedyny, jedyny cel tych wszystkich oddziałów Międzynarodówki robotniczej, które zaczynają budzić się do walki z wojną.
Robotnicy! W chwili, gdy masy proletariackie innych krajów zrywać zaczynają ze zdradą socjalpatriotyczną, gdy powstają do walki z pożogą wojenną, czyż sądzą podszczuwacze, że Wy się dacie złudzić? […]
Daremne zachody szalbierzy burżuazyjnych i socjalistycznych! Wy, Robotnicy, im otumanić się nie dacie!
Robotnicy! Skupiajcie się w szeregi, bo zbliża się czas straszliwego rozstrzygnięcia. Nadchodzi chwila wyboru – czy dla interesów kapitału ginąć, czy dla własnych interesów klasowych.
Do naszych szeregów, kto chce dla własnej walczyć sprawy! Do nas, pod sztandar międzynarodowej walki klasowej proletariatu.
Pod sztandar Socjaldemokracji!
Precz z wojną! Precz z kapitalizmem!
Walka nieubłagana szalbierzom „niepodległości”!
Precz z niecną nagonką wojenną!
Precz z armią polską! Precz z hasłami zdziczenia i krwi rozlewu!
Niech żyje międzynarodowa solidarność proletariatu!
Niech żyje socjalizm!
Warszawa, 6 listopada
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Polacy!
Zanim powstanie przedstawicielstwo narodowe z wyboru, zanim władzę zwierzchnią obejmie Król Polski, powołaną została w celu tworzenia Państwa Polskiego Tymczasowa Rada Stanu.
Staje ona przed narodem w pełnym poczuciu przyjętej na siebie odpowiedzialności, z głębokim zrozumieniem ogromu zadań, jakie przypadają jej do spełnienia.
Dążeniem Rady Stanu będzie możliwie rychłe przygotowanie Sejmu prawodawczego oraz opracowanie konstytucyjnego ustroju Państwa, odpowiadającego nowożytnym potrzebom i zbudowanego na zasadach równouprawnienia wszystkich obywateli. Kształtując formy tego ustroju, Rada Stanu kierować się będzie myślą o konieczności stworzenia w Polsce silnej, rodzimej władzy państwowej, opartej na czynnym współdziałaniu szerokich mas ludowych.
Stworzenie licznej, bitnej, a karnej armii polskiej, która wierna naszym wielkim rycerskim tradycjom, wskrzesiłaby dawną chwałę oręża polskiego, stanowi dla nas radosną i pilną konieczność. Świadomi bowiem jesteśmy, że taka armia to pierwszy niepodległego bytu warunek. […]
Praca Rady Stanu osiągnie tym pomyślniejsze wyniki, im większym cieszyć się będzie poparciem i współdziałaniem narodu. […]
Od marzeń i słów o Państwie Polskim przechodzimy do czynu.
Warszawa, 15 stycznia
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Gdyby narodowości miały pewność, że zwycięzcy Sprzymierzeńcy przyniosą im wolność, że Polacy, Włosi, Serbowie i Rumuni, obecnie poddani austriaccy i węgierscy, będą wcieleni do Polski, Włoch, Serbii i Rumunii, że Czesi otrzymają polityczną niepodległość – ruch przeciwniemiecki i przeciwwęgierski wśród tych ras przybrałby z pewnością takie rozmiary, że w ogromnym stopniu paraliżowałby działania Austro-Węgier w tej wojnie. […]
Komitet Narodowy Polski, pozostając w stałym kontakcie z organizacjami politycznymi w Polsce i współdziałając z nimi w ich walce przeciw intrygom Państw Centralnych, ostatnio otrzymał doniesienie, jasno wskazujące, że cały kraj oczekuje aktu, którym by Sprzymierzeni zamanifestowali swe niezachwiane postanowienie zapewnienia zjednoczonej Polsce całkowitej niepodległości. […]
Zbliżająca się konferencja międzysojusznicza, mająca się zajmować celami tej wojny, daje sposobność do zadania nieprzyjacielowi ciężkiego ciosu politycznego, który niewątpliwie wywoła poważne komplikacje wewnętrzne w państwach centralnych o odbije się niemało na ich sile bojowej.
Pozwalamy sobie przedłożyć Waszej Ekscelencji propozycję, ażeby Wielka Brytania, Francja, Włochy i Stany Zjednoczone Ameryki zawarły umowę, mocą której włączyłyby do celów wojny:
1-o. Odbudowanie niepodległego państwa polskiego, obejmującego ziemie polskie, które przed wojną należały do Rosji, Niemiec i Austrii. To państwo polskie ma posiadać polską część Śląska oraz część wybrzeża bałtyckiego z ujściami Wisły i Niemna; ma mieć dostateczny obszar i dość znaczną ludność, ażeby mogło stać się skutecznym czynnikiem równowagi europejskiej.
2-o. Wyzwolenie narodowości Austro-Węgier, które pozostają faktycznie pod panowaniem niemieckim i węgierskim, i wcielenie obszarów polskich, włoskich, serbsko-chorwackich i rumuńskich do państw narodowych, do których należą one z tytułu swej narodowości; utworzenie niepodległego państwa czeskiego, obejmującego Czechy, Morawy, czeską część Śląska oraz północną część Węgier, zaludnioną przez Słowaków.
Powyższa umowa winna być ogłoszona, ażeby wszystkie zainteresowane narodowości mogły się o niej dowiedzieć.
Paryż, 13 listopada
Polska w latach 1864-1918. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, pod red. Adama Galosa, Warszawa 1987.
Niemcy zabierają dzwony z miast i siół. Przetapiać będą dzwony modlitewne na armaty. Zamilknie Anioł Pański błogosławiący pola, rankiem w południe i o zachodzie... Można sobie wyobrazić oburzenie już i tak podnieconego ludu i społeczeństwa! Nierozumiejący, a takich jest wielka większość, znowu winują arcybiskupa — czemu dał, a może sprzedał? Rewolucja grób mu na wiosnę gotuje, tam gdzie do niedawna stał pomnik Paskiewicza.
Warszawa, 29 stycznia
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914-1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
Gdy wypadłem na miasto, będąc właściwie w drodze do domu, spostrzegłem większe grupki, stojące przed wystawką wiadomości drukarni „Concordia” [...]. Przystąpiłem i ja do tej wywieszki. Była zamieszczona na niej bardzo krótka, ale za to bardzo dużymi literami, wiadomość o ustąpieniu cesarza niemieckiego Wilhelma II. Przed wywieszką zebrały się już tłumy. Jakie to różne komentarze można było usłyszeć z ust Niemców! A Polacy nic nie mówili, tylko uśmiechem wyrażali swoją wielką uciechę i radość. Teraz szybko pędziłem do domu podzielić się tą wiadomością. Ale już po drodze, spotykając obojętnie jaką polską twarz, powiadamiałem o tym. Również i w domu nie tylko rodzinie, ale wszystkim lokatorom i sąsiadom, opowiadałem o przeczytanej informacji i przedkładałem „różowe” plany na przyszłość. [...]
Potem leciałem znów do swoich koszar. Stwierdziłem, że ta wiadomość tutaj jeszcze nie dotarła. [...] Wszyscy mnie okrążyli, Polacy, Niemcy, podoficerowie i sierżanci. Częściowo nie dowierzali albo kiwali smutnie głowami. Tymczasem podczas wieczornego apelu nasz szef w smutnych słowach potwierdził moją wiadomość. Naprawdę powstała konsternacja wśród niemieckich żołnierzy.
Poznań, 9 listopada
Edward Smolibowski, Życiorys powstańca wielkopolskiego, [w:] Wspomnienia powstańców wielkopolskich, oprac. L. Tokarski, J. Ziłek, Poznań 1970.
Gdy dziś wyszłam na miasto, ulica wydała mi się rozśpiewana, młoda, rozkołysana poczuciem wolności!
Od wczesnego ranka odbywa się przejmowanie urzędów niemieckich przez władze polskie. Już przekazano w nasze ręce Cytadelę, którą zajął batalion wojska polskiego z majorem Szyndlerem na czele.
Niemcy początkowo usiłowali zatrzymać artylerię, jednakże ustąpili, oddali wszystkie działa itp. Komendantem Warszawy został pułkownik Minkiewicz. Milicji miejskiej przeciążonej pracą przychodzi w pomoc tworząca się Straż Obywatelska oraz młodzież szkolna. Jerzy noc całą spędził odważnie na mieście i z łupem powraca (odebrany bagnet niemiecki).
Liczne składy i zapasy niemieckie zdobywamy bez wielkiego wysiłku i prawie bez rozlewu krwi.
Niemcy zbaranieli, gdzieniegdzie się bronią, zresztą dają się rozbrajać nie tylko przez wojskowych, ale przez lada chłystków cywilnych. Widok niepojęty. Idąc ulicą, spostrzega się samochody niemieckie z czerwonymi chorągwiami — zatrzymują je Polacy i każą Niemcom wysiadać — zwracają im tylko krasne godło. Tak samo się dzieje z powozami i końmi. Cała ta akcja idzie gładko; podziwiam poddanie się butnych jeszcze przedwczoraj ciemięzców oraz łagodność Polaków wobec pokonanego wroga, trzyletniego udręczyciela i kata.
Dziwy, dziwy w naszej stolicy! Idą Niemcy rozbrojeni w czerwonych przepaskach — idą żołnierze w niemieckich mundurach z polskim orłem na czapce: to wyswobodzeni Polacy z Księstwa Poznańskiego. Idą żołnierze w niemieckich mundurach z francuską na piersi kokardą: to dzieci Alzacji i Lotaryngii — śpiewają pieśni francuskie i bratają się z Polakami.
Zbratanie zdaje się być ogólne — pękł przymus dyscypliny, runęły przegrody — ludzie są tylko ludźmi.
Warszawa, 11 listopada
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
W nocy była strzelanina. Rano od wczesnej godziny rozbrajanie oficerów niemieckich na wszystkich rogach ulicy.
Ale rozbraja nie tylko milicja, lecz i tłum, masa broni dostaje się na pewno esdekom, a nawet po prostu opryszkom. Przez cały dzień odbieranie od Niemców majątku wojskowego i przejmowanie władz cywilnych. Przez cały dzień na ulicach tłumy. Ruch tramwajowy normalny. Wszędzie samochody z naszymi żołnierzami.
Warszawa, 11 listopada
Maria Dąbrowska, Wstaje Polska, „Literatura”, 5 kwietnia 1973.
Następnego dnia z samego rana upatrzyłem lokal na biuro mego sztabu i rozesłałem do trzech moich drużyn wezwania na zbiórkę o godzinie ósmej wieczorem.
W parę godzin później, po przyjeździe marszałka Piłsudskiego, rozpoczęło się rozbrajanie Niemców, w czym i nasi rozwojowcy czynny wzięli udział. Szybko wielką salę „Rozwoju” wypełnili zgłaszający się ochotnicy, a podium zawalone zostało masą zdobytych szabel, bagnetów, rewolwerów, karabinów i naboi.
Po zbiórce wieczornej zaopatrzyłem swe szeregi jako tako w zdobytą broń i amunicję oraz rozesłałem posterunki na z góry uplanowane miejsca. Sam zaś z grupką przyszłych kierowników powierzonych mi komisariatów oraz z najbliższymi współpracownikami udałem się do wybranego lokalu przy zbiegu ul. Kruczej i Alei Jerozolimskiej, gdzie urzędował i mieszkał jakiś pułkownik ze swym sztabem. Wyciągnęliśmy Niemiaszków z wygodnej pościeli, odebraliśmy broń i odstawiliśmy ich na dworzec, doradzając natychmiastowy powrót do Vaterlandu.
Warszawa, 11 listopada
Tadeusz Dymowski, Moich 10 lat w Polsce Odrodzonej, Warszawa 1928.
Na wielkim dziedzińcu koszarowym o godzinie ósmej rano kompanie ustawiły się w czworoboku. Jeden z młodszych oficerów wystąpił przed front i odczytał telegram zawiadamiający o kapitulacji Niemiec. Na dziedzińcu zaległo głuche milczenie. Z kolei wystąpił drugi oficer i podał do wiadomości, że w Berlinie utworzył się rząd republikański, po czym zapytał zebranych żołnierzy czy są skłonni przejść na stronę rewolucji. Kilkadziesiąt głosów odpowiedziało twierdząco, reszta milczała. Stojąc w środku zbitej masy żołnierzy, wzniosłem okrzyk — oczywiście w języku niemieckim — „Niech żyje młoda republika niemiecka”. Kilka głosów powtórzyło za mną: „Hoch!” [Wiwat!] — reszta milczała. W tym samym momencie spotkałem się z jadowitym spojrzeniem Krausego.
Wobec braku sprzeciwu ze strony żołnierzy, wydano rozkaz, aby kompanie wybrały sobie dowódców, a plutony miały dokonać wyboru mężów zaufania (Vertrauensmanner). Ponadto ogłoszono, że wszyscy żołnierze są wolni do rana następnego dnia. Żołnierzy-więźniów wypuszczono na wolność. Jako wolny człowiek mogłem wyjść do miasta, odtąd już codziennie.
Zgorzelec, 11 listopada
Władysław Płonczyński, Spotkanie w Krystiankach, [w:] Wspomnienia powstańców wielkopolskich, oprac. L. Tokarski, J. Ziłek, Poznań 1970.
Mocą postanowienia Tymczasowego Zgromadzenia Narodowego, Rada Państwa zarządza, co następuje:
[...]
Niemiecka Austria wchodzi w skład Republiki Niemieckiej. Specjalne ustawy regulują udział Niemieckiej Austrii w stanowieniu prawa i administracji Republiki Niemieckiej oraz określają zasięg obowiązywania praw i instytucji Republiki Niemieckiej w Niemieckiej Austrii.
Wiedeń, 12 listopada
K. Koch, W. Rauscher, A. Suppan (Hrsg.), Außenpolitische Dokumente der Republik Österreich 1918–1938, Bd. I: Selbstbestimmung der Republik 21. Oktober 1918 bis 14. März 1919, Monachium 1993.
Po długotrwałych naradach rozpoczęła się w dniu 13 listopada, przy poparciu szybko zorganizowanych polskich władz kolejowych, ewakuacja niemieckiego wojska i urzędników. Zgodnie z układem zawartym między Piłsudskim a radą żołnierską broń oddawano na granicy.
Po rozwiązaniu generał-gubernatorstwa urzędowa działalność moja w Warszawie była zakończona i byłbym mógł teraz, tak jak pozostali członkowie sztabu, udać się do Niemiec dla załatwienia formalności demobilizacyjnych. Uważałem jednak za właściwe jeszcze czas jakiś pozostać w Warszawie, aby pośredniczyć między organami polskimi a szczątkowymi władzami niemieckimi i aby być pomocnym przy zwalczaniu wielkich trudności, jakie nastręczało położenie. Potrzebne ku temu pozwolenie pobytu uzyskałem przez mego długoletniego sekretarza dr. Fechnera, który w warszawskiej radzie żołnierskiej uzyskał poważane stanowisko i działał tam nader pożytecznie. Pobyt swój wyzyskałem, aby ułatwić podróż powrotną licznych oficerów i urzędników, przede wszystkim mych bliższych współpracowników, oraz ewakuację niemieckich urzędów i wojska. Odbywała się ona częściowo Wisłą, toteż pomoc austriackiego admirała Nowotnego była mile widziana. Przeważna część oficerów i urzędników generał-gubernatorstwa opuściła Warszawę w dniu 16 listopada. W trzy dni później obszar okupacyjny był w zasadzie ewakuowany. Odwrót był z pewnością połączony z wielkimi przykrościami i stratami, ale — jeśli uwzględnić antagonizmy narodowe — trzeba uznać dobrą wolę po obydwu stronach. Zarówno Piłsudski, jak i niemiecka rada żołnierska usiłowała uniknąć katastrofy.
Jeśli wziąć pod uwagę, że liczba ewakuowanych wynosiła około 80 tysięcy, z czego z samej Warszawy 12 tysięcy wojskowych i 18 tysięcy urzędników oraz służby pomocniczej i sanitarnej; że dalej — niemieckie wojsko i urzędnicy byli skutkiem rewolucji wewnętrznie zdezorganizowani, kraj zaś znajdował się w pierwszym stadium organizacji, w szczególności zaś koleje zostały nagle opuszczone przez urzędników okupacyjnych, a jeszcze nieprzejęte przez Polaków i musiały na nowo być zorganizowane; wtedy trzeba przyznać, że ten olbrzymi wysiłek dokonany został w tak krótkim czasie dzięki wytężonej, ofiarnej współpracy obu stron i trzeba podziwiać, że nieuchronne trudności i nieprzyjemności nie były większe.
Warszawa, 13–16 listopada
Bogdan Hutten-Czapski, 60 lat życia politycznego i towarzyskiego, t. II, Warszawa 1936.
Wczoraj po południu, na krótko przed czwartą, nadciągały do miasta z koszar na Jeżycach oddziały uzbrojonych żołnierzy niemieckich z 6 pułku grenadierów, w liczbie około 200, z oficerem na czele, śpiewając niemieckie pieśni, wtargnęli do gmachu Naczelnej Rady Ludowej, zrywając tamże sztandary angielski, amerykański i francuski. W dalszym pochodzie przez św. Marcin, ul. Wiktorii, Berlińską i Plac Wilhelmowski czynili to samo, wdzierając się zwłaszcza na Berlińskiej do domów prywatnych i zrywając tamże z balkonów chorągwie koalicyjne i amerykańskie, i polskie, które deptano nogami. Prowokacyjne zachowanie się gwałtowników niemieckich zwabiło nieprzygotowaną na napaść i prowokację ludność polską, która wyległa na ulice. Tymczasem żołnierze niemieccy dotarli do Banku Związku, tu zdarli i znieważyli sztandary angielskie i amerykańskie i tu padł pierwszy strzał do dyrektorów, który na szczęście chybił [...].
Gdy mrok zapadał, rozpoczęli żołnierze niemieccy strzelaninę z kierunku Prezydium Policji. Niemcy ustawili tutaj dwa karabiny maszynowe i wśród ogólnego popłochu skonsternowanej ludności rozpoczęli ogień w kierunku „Bazaru”, między innymi w okna, gdzie mieszka Paderewski, złożony niemocą po przebytej na okręcie hiszpance [...]. Ze strony polskiej zrazu nie odpowiadano, usiłowano dojść do jakiegoś porozumienia i uniknąć krwi rozlewu. Gdy jednak strzały nie ustawały, gdy szereg osób odniosło rany, Straż Ludowa poczęła odpowiadać na strzały i zarządziła środki bezpieczeństwa mające chronić przechodniów [...].
Poznań, 27 grudnia
„Kurier Poznański” nr 298, z 29 grudnia 1918.
Rząd Republiki Niemieckiej z oburzeniem wnosi z ostatniej noty rządów sprzymierzonych i stowarzyszonych, że są one zdecydowane niebywałym gwałtem wymusić na Niemcach przyjęcie także tych warunków pokoju, które nie mają znaczenia materialnego, a zmierzają jedynie do odebrania narodowi niemieckiemu jego czci. Cześć narodu niemieckiego nie dozna uszczerbku na skutek aktu przemocy. Po czterech latach straszliwych cierpień naród niemiecki nie ma sił stanąć w obronie swego honoru. Dlatego ulegając przemocy rząd Republiki Niemieckiej oświadcza, że jest gotów przyjąć i podpisać warunki pokoju, jakie narzucają mu rządy sprzymierzone i stowarzyszone, chociaż nie przestaje ich uważać za niesłychaną niesprawiedliwość.
23 czerwca
J. Hohlfeld (Hrsg.), Dokumente der Deutschen Politik und Geschichte von 1848 bis zur Gegenwart. Ein Quellenwerk für die politische Bildung und staatsbürgerliche Erziehung, Bd. 3: Die Weimarer Republik 1919–1933, Berlin 1951.
W sobotę 4 grudnia 1919 roku obchodziłem z załogą „Karsten-Centrum”, obecnie „Dymitrow”, nasze górnicze święto — Barbórka. [...]
W pierwszej części uroczystości przewodniczący Rady Zakładowej oraz dyrektor kopalni, inż. Gaertner, wygłosili przemówienia i zarządzono trzyminutowa cisza. W drugiej kolega Potyka wywoływał, a dyrektor wręczał zegarki, dyplomy i nagrody jubilatom i emerytom. Potem załoga ustawiła się na placu kopalnianym w czwórki, kapela pod batutą dyrygenta Gedygi odegrała marsz, z biura Rady wyniesiono sztandar i pochód ruszył do Bytomia.
W kościele proboszcz Schinneisen zgodził się na nasza prośba, aby podczas nabożeństwa grano i śpiewano polskie pieśni, a kazanie polskie wygłosił ksiądz franciszkanin. Po nabożeństwie — odmarsz z Bytomia na Karb.
W Karbiu, na końcu ulicy Tarnogórskiej, zakupiono została w maju 1919 roku za sumę 168 tysięcy marek restauracja, wyszynk ze składek członków ZZP oraz dzięki pomocy Banku Polskiego w Bytomiu. [...]
Do tej sali przyprowadziliśmy cały pochód. [...]
Policja porządkowa na sali sprawowali członkowie Rady Zakładowej: 8 członków ZZP i 2 PPS.
Niemieccy socjaliści i „spartakusy” urządzili sobie osobna zabawa w Bytomiu w restauracji Wajleta naprzeciwko parku.
Nasza zabawa odbyła się sprawnie, bez żadnych zakłóceń. Gdzie tylko Rada zauważyła, że jakiś barbórkorz ma już 40 stopni gorączki i zaczyna pięści zaciskać do boksu, to zaraz go trzech aniołów stróżów obstąpiło, zaprowadziło do stoiska, gdzie wypił sobie woda sodowa, i grzecznie odprowadzili go do bramy, prosząc, żeby się dobrze wyspał i jutro przyszedł zdrowy do pracy. Awantur żadnych nie było, kilka kieliszków i kufli stłuczono, ale to przez takich niezdarów z dziurawymi rękami.
Dyrektor Gaertner był bardzo zadowolony. „Pierwszy raz jestem na takiej zabawie” — mówił, podziwiał nas, że my takie coś zorganizowali. O pokrycie kosztów tej zabawy nie mamy się starać, w poniedziałek mamy mu przedłożyć rachunki i to przejdzie wszystko na „nieprzewidziane wydatki”. [...]
O godzinie szóstej wieczorem przyjechała jednokonna taksówka przed gospoda. Jeden członek Rady Zakładowej z niemieckiej Partii Socjaldemokratycznej, kolega Sznober, przyjechał po dyrektora, co by też poszedł na ich zabawa do Wajkta. Na sali dyrektora nie było, do domu też nie poszedł, bo się z kolegami nie żegnał. [...] Dopiero kierownik restauracji mówi, że jest, ale nie pozwolił, żeby mu przeszkadzano.
— Ale ja muszę koniecznie z nim mówić, sprawa jest bardzo pilna.
— No dobrze — mówi Nastula — ja go umówionym znakiem wywołam, ale jak będzie wściekły, to zwala na was.
Poszedł pod drzwi pokoika, ręką klamkę spuścił na dół, nie otworzył, tylko trzy razy klasnął w dłonie i powiedział:
— Tak, tak, tak.
Dyrektor wyskoczył czerwony ze złości, włosy miał rozczochrane i krzyczy: — Co jest do pioruna? — już się nauczył piorunować. — Człowiekowi ani na chwila nie dają spokoju. [...]
— Spokojnie, panie dyrektorze — mówię mu — to ci ta część załogi, te Niemce i „spartakusy”, co sobie urządzili zabawa u Wajkta, przysłali delegata i taksówka jednokonna z prośba, żeby pan dyrektor na ta zabawa przybył.
— Tylko tyle? I to panie Kręcigłówko — Nastula był inwalidą wojennym, Francuz przestrzelił mu jakiś tam nerw w kręgosłupie i borok Nastula jak stoi, to kręci głową, czy chce czy nie chce, a jak siedzi czy leży, głowa się nie rusza — to pan uważa za takie nadzwyczajnie ważne i bardzo pilne, żeby mnie wywołać i przerwać mi moja najpiękniejsza chwila zabawy barbórkowej?
— Panie dyrektorze, ja nie chciałem, ale sekretarz jest nie tylko sekretarzem w Radzie Zakładowej, ale i spółdzielni „Gospoda pod Białym Orłem”, to znaczy jest moim szefem i muszę go słuchać na pierwszym kroku.
— No dobrze już — mówi dyrektor — idź panie sekretarz do tej niemieckiej delegacji, odpraw ją z powrotem, mów że nie przyjadę tam — wymyśl, jaką chcesz wymówkę, że jestem chory, mam gorączkę — nie mów jaką, albo że polska Barbórka na Karbiu zalała mi już głowę, to już niemiecka Barbara nie miałaby gdzie lać, albo że pracuję nad nowym wynalazkiem, albo wymyśl jeszcze coś głupszego. [...]
Za jaka godzina po tym zajściu wpadł na sala dyrektor, wziął swoje futro, cylinder, ręką pomachał załodze mówiąc: „Bawcie się, bawcie, jak długo chcecie, do widzenia w poniedziałek na kopalni”.
Bytom, 4 grudnia
Franciszek Kaczmarek, Polska Barbórka, „Karta” nr 30/2000, [rękopis za: Praca Dawida Jóźwickiego na konkurs Historii Bliskiej].
Nauczyciel urządził większą uroczystość dla dzieci szkolnych na Gwiazdkę w szkole. Obchody te rozpoczynały się po obiedzie o godzinie 16.30. Dzieci same wystroiły dzień przedtem choinkę i całą klasę. Wielu rodziców, i Polaków, i Niemców, brało udział i wypełnili cały lokal szkolny. Uroczystość miała następujący program:
1. Anioł pasterzom mówił.
2. Kolęda.
3. Heilige Nacht auf Engelschwingen.
4. Przemowa.
5. Gwiazdka Michasia.
6. Gdy się Chrystus rodzi.
7. Zagrzmiała, runęła.
8. Alle Jahre wieder.
9. Wigilia.
10. Weihnacht.
11. Przybieżeli do Betlejem.
12. Cicha noc, święta noc.
Stare Polaszki, 21 grudnia
Kronika szkolna w Starych Polaszkach, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Mówimy burżuazji niemieckiej: nie pozostało wam nic innego, jak szukanie poparcia w pierwszym kraju proletariackim, którego nie może zabraknąć przy pomaganiu narodom zniewolonym dziś przez imperializm międzynarodowy.
Moskwa, 17-25 kwietnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Dowiedzieliśmy się z absolutnie pewnego źródła w Szczecinie, że konwoje licznych statków przybyły z Rosji [...]. Mówicie, że statki nie przybyły z Rosji, ale diabli wiedzą skąd: ze Szwecji, z Norwegii, z Finlandii, lecz na podstawie raportów, które mam w ręku, mogę wam powiedzieć, skąd przybyły. Te konwoje licznych statków, które przybyły z końcem września i na początku października, przybyły z Leningradu. [...] Mogę wam też powiedzieć, jakie to były statki, na wypadek, gdybyście tego nie wiedzieli. Statki nazywały się Gotenburg, Artshof i Kolberg [...]. Wyładowaniem ich zajęła się firma Hautz und Schmidt. Od robotników zażądano ścisłej tajemnicy [...]. Mógłbym także powiedzieć o tym, co zawierały te statki [...]. Chodziło o tysiące ton bardzo niebezpiecznych produktów, które zostały wwiezione i zadeklarowane jako żelazo w sztabach i aluminium [...].
Berlin, 16 grudnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Zapowiedź założenia alei imienia Marszałka Piłsudskiego została urzeczywistniona 15 kwietnia 1935. W dniu tym dzieci tutejszej szkoły wraz ze starymi obywatelami zasadziły na łączce gminnej nad szosą dwa rzędy lip, które nadleśnictwo bezpłatnie ofiarowało tutejszemu kołu BBWR [Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem]. Aleję lip chroni od strony południowej i częściowo od szosy prymitywny tymczasowy płot, który zbudował p. Okupski, drzewo ociosał p. Gillmeister Marcin, a przywiózł p. Hinz Franciszek. Na zakup trzebionki potrzebnej do płotu urządzono składkę, która dała w sumie 14 zł. Największą kwotę złożyli obywatele narodowości niemieckiej. Niektórzy Polacy, jak p. Grychła Maksymilian, nie złożyli żadnej ofiary.
Wrogowie Marszałka Piłsudskiego postanowili piękny czyn dzieci i starszych zburzyć. Miejscowa Rada Gminna [...] wraz z sołtysem Blockiem Józefem, uchwałą zakazała sadzić drzewka w stronę szkoły i nakazała pod groźbą skargi sądowej usunąć okopane drzewka. Jednocześnie wnieśli niektórzy źli ludzie doniesienie do drogomistrza Grothy w Zamku Kiszewskim, iż aleja i płot jest na terenie powiatowym. Na skutek doniesienia drogomistrz nakazał usunięcie lip i płotu. Założyciele alei, tutejsze Koło BBWR oraz miejscowy nauczyciel Józef Dambek, nie pozwolili zniszczyć alei i będzie ona rosła, świadcząc o czci dla Marszałka Piłsudskiego.
Kobyle, 15 kwietnia
Kronika szkoły w Kobylu udostępniona przez Alojzego Dambka, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
W niedzielę odbyły się wybory do rady gromadzkiej. W wyborach tych Niemcy tutejsi nie przeprowadzili ani jednego kandydata na radnego. Należy zaznaczyć, że poprzednio w radzie gromadzkiej zasiadywało trzech radnych narodowości niemieckiej.
Stare Polaszki, 12 marca
Kronika szkoły w Starych Polaszkach udostępniona przez dyr. Alojzego Feitka, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Gdzieś tak przed Wielkanocą w 1939 takie łebki, młodzież z partii narodowców, zebrali się i była jakaś nienawiść, krzywdę Niemcom chcieli zrobić. W nocy szyby im tłukli kamieniami, na domach hakenkreuze [swastyki] malowali. Jak szedłem do szkoły, to to widziałem, chociaż nie wiedziałem jeszcze wtedy, co to za znak.
Pamiętam, że byłem z mamą w kościele w Wielki Czwartek i nasz proboszcz Leon Krentski wyszedł po mszy przed kratki, tam gdzie się komunię daje, i przemówił:
— Nie mamy jeszcze wojny i chcemy mieć spokój. Proszę, żeby Niemcom nie robić krzywdy, nie tłuc szyb, bo ci, co to robią, to są opryszki. Ten, co chce wojować, niech sobie poczeka na wojnę.
Stara Kiszewa, 6 kwietnia
Relacja Józefa Gołuńskiego w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Oświadczyłem mu: „Jesteśmy życzliwie usposobieni do Moskwy. [...] Jeśli Moskwa zajmie taką samą pozycję wobec nas, to od brzegów Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego nie będzie takiego problemu, którego nie moglibyśmy wspólnie między sobą załatwić. Na Bałtyku wystarczy dla nas miejsca, a interesy rosyjskie nie będą kolidowały z naszymi. [...] W wypadku prowokacji ze strony Polski załatwimy tę sprawę w ciągu tygodnia.”
Berlin, 3 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Kryzys wywołany w stosunkach polsko-niemieckich na skutek polityki angielskiej oraz próby stworzenia sojuszu związanego z tą polityką, stwarzają konieczność szybkiego wyjaśnienia stosunków niemiecko-rosyjskich. W przeciwnym razie sprawy [...] mogą przybrać taki obrót, który pozbawiłby oba rządy możności przywrócenia przyjaźni niemiecko-rosyjskiej i wyjaśnienia we właściwy sposób wspólnych problemów terytorialnych w Europie Wschodniej. Kierownictwa obu krajów nie powinny zatem pozwolić na żywiołowy rozwój sytuacji, lecz powinny zadziałać we właściwym czasie. [...]
Ponieważ jednak na podstawie wcześniejszych doświadczeń takie wyjaśnienia za pomocą zwykłych kanałów dyplomatycznych można by osiągnąć tylko powoli, jestem gotów do złożenia krótkiej wizyty w Moskwie, aby w imieniu Führera przedstawić jego poglądy panu Stalinowi. Według mojej opinii tylko taka bezpośrednia dyskusja może przynieść zmianę, i nie byłoby niemożliwym położyć w ten sposób fundament pod ostateczne ułożenie stosunków niemiecko-rosyjskich.
Berlin, 14 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Do Pana Stalina w Moskwie
1) Witam szczerze podpisanie nowego układu handlowego niemiecko-sowieckiego jako pierwszy krok od nowego ukształtowania stosunków niemiecko-sowieckich.
2) Zawarcie układu o nieagresji ze Związkiem Sowieckim oznacza dla mnie ukształtowanie polityki niemieckiej w długiej perspektywie. Niemcy podejmują w ten sposób znowu linię polityczną, która w przeszłości przez stulecia przynosiła korzyści obydwu państwom. Dlatego rząd Rzeszy jest zdecydowany w tym przypadku na wyciąganie wszystkich konsekwencji z takiego głębokiego przestawienia.
3) Akceptuję przekazany mi przez Pańskiego ministra spraw zagranicznych Mołotowa projekt paktu o nieagresji, uważam jednak za pilną konieczność wyjaśnienia związanych z nim jeszcze kwestii na najszybszej drodze.
4) Żądany przez rząd Związku Sowieckiego protokół dodatkowy wedle mojego przekonania może być co do swej substancji wyjaśniony w najkrótszym czasie, jeśli odpowiedzialny niemiecki mąż stanu będzie mógł o tym osobiście pertraktować w Moskwie. Inaczej nie jest jasne dla rządu Rzeszy, jak można by w krótkim czasie wyjaśnić i ustalić protokół dodatkowy.
5) Napięcie między Niemcami a Polską stało się nie do zniesienia. Zachowanie polskie wobec wielkiego mocarstwa jest takie, że kryzys może wybuchnąć każdego dnia. Niemcy w każdym razie są zdecydowane, aby wobec tych afrontów odtąd wszystkimi środkami strzec interesów Rzeszy.
6) Mój pogląd jest taki, że przy zamiarze obydwu państw wejścia w nowy stosunek, celowe jest, aby nie tracić czasu.
Dlatego jeszcze raz proponuję Panu przyjęcie mojego ministra spraw zagranicznych we wtorek 22 sierpnia, a najpóźniej we środę 23 sierpnia. Minister spraw zagranicznych Rzeszy ma wszechobejmujące generalne pełnomocnictwo do zredagowania i podpisania paktu o nieagresji oraz protokołu. Dłuższa obecność ministra spraw zagranicznych Rzeszy w Moskwie niż jeden, a najwyżej dwa dni jest niemożliwa z uwagi na sytuację międzynarodową. Cieszyłbym się, mogąc otrzymać Pańską rychłą odpowiedź.
Adolf Hitler
Berlin, 20 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Do Kanclerza Rzeszy Niemiec Pana A. Hitlera
Dziękuję za list. Mam nadzieję, że niemiecko-radziecki pakt o nieagresji przyniesie zwrot ku poważnej poprawie stosunków politycznych między naszymi krajami. Narody naszych krajów potrzebują wzajemnych pokojowych stosunków; zgoda rządu niemieckiego na zawarcie paktu o nieagresji tworzy podstawę do zlikwidowania napięcia politycznego i dla stworzenia pokoju i współpracy między naszymi krajami. Rząd radziecki upoważnił mnie do zawiadomienia Pana, że zgadza się na przybycie pana von Ribbentropa do Moskwy dnia 23 sierpnia.
J. Stalin
Moskwa, 21 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Z pogłosek, które krążą, zdaje się wynikać, że pakt niemiecko-sowiecki miałby jako pierwszy rezultat: podział Polski. Według oświadczenia sekretarzowi stanu Rzeszy [Heizowi Heinrichowi] Lammersowi, Berlin i Moskwa zadecydowały, by ustalić swoją wspólną granicę wzdłuż Wisły.
Berlin, 24 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Najwidoczniej wiadomość o porozumieniu niemiecko-sowieckim pociąga za sobą w pewnych kręgach w Berlinie przeświadczenie, że interwencja Wielkiej Brytanii na rzecz Polski nie jest już więcej ewentualnością, z jaką należy się liczyć. Nie można popełnić większego błędu. Jakakolwiek okaże się natura porozumienia niemiecko-sowieckiego, nie może ona zmienić zobowiązań Wielkiej Brytanii wobec Polski.
24 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
O ile idzie o układ z Rosją, aprobuję go całkowicie. [...] Goring powie Panu, że w rozmowach toczonych z nim w kwietniu ubiegłego roku twierdziłem, że dla uniknięcia okrążenia przez demokracje niezbędne jest zbliżenie między Niemcami a Rosją. [...] Jeżeli Niemcy zaatakują Polskę, a sojusznicy jej zaatakują Niemcy, byłoby korzystne, bym ja nie podejmował inicjatywy w operacjach wojennych w aktualnych okolicznościach włoskich przygotowań wojennych. Nasza interwencja może być jednak niezwłoczna, jeśli Niemcy dadzą nam natychmiast materiał wojenny i surowce niezbędne do wytrzymania uderzenia, które Francuzi i Anglicy skierują głównie przeciw nam. W odniesieniu do nas wojnę przewidywało się po roku 1942, a w tym czasie byłbym przygotowany na lądzie, morzu i w powietrzu [...].
Rzym, 25 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Nie dlatego przerwano rozmowy wojskowe z Anglią i Francją, że ZSRR zawarł układ o nieagresji z Niemcami, lecz przeciwnie: ZSRR zawarł pakt o nieagresji w wyniku tej między innymi okoliczności, że rozmowy wojskowe z Francją i Anglią znalazły się w ślepej uliczce wskutek niedających się pokonać różnic w poglądach.
Moskwa, 27 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
O 5.45 rano obudził mnie [w rezydencji w Warszawie] ogromny huk. W pierwszej chwili nie rozumiałem, co się dzieje. Nagle olśnienie — to były odgłosy wojny. Taki huk mogły spowodować tylko spadające bomby.
Wyskoczyłem z łóżka i wyjrzałem przez okno. Przed moimi oczami ukazał się jesienny, spowity we mgle Park Ujazdowski. Ludzie wybiegli na ulicę, wpatrywali się w niebo. Otworzyłem okno, by po huku i częstotliwości uderzeń zorientować się, gdzie spadają bomby. Moje dawne doświadczenie frontowe nie bardzo się przydało. To było coś zupełnie innego niż ogień artyleryjski.
Warszawa, 1 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Wieczorem udałem się do Konstancina. Gdy tylko minęliśmy miasto, przed Wilanowem zaczął się alarm przeciwlotniczy. Po kilku minutach nad naszymi głowami krążyły zygzakiem samoloty. Słyszałem, że Niemcy strzelają z karabinów maszynowych nawet w pojedyncze samochody, kazałem więc stanąć. Z kamerdynerem i szoferem usiedliśmy na brzegu rowu, gdzie chcieliśmy przeczekać do końca ataku. Wypaliliśmy po jednym papierosie i z przytłumionymi reflektorami pojechaliśmy dalej. [...] Dopiero o ósmej wieczorem dotarliśmy do willi. [...] Po kolacji słuchaliśmy wszyscy radia. Powtarzano komunikat: „Uwaga, uwaga”, oznaczający nadlatywanie coraz to nowych formacji samolotów.
Warszawa, 2 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Rano około 8.30, gdy zawiązywałem przed lustrem krawat, oprócz szumu silników samolotowych, do których przywykliśmy, usłyszałem potężną detonację, która wstrząsnęła budynkiem. Po niej drugą i trzecią.
[...] Okazuje się, że nawet w Konstancinie naziści nie pozwalają żyć spokojnie. Czego, do licha, w tej spokojnej letniskowej miejscowości szukały samoloty? [...] Leje powstałe na skutek uderzeń znajdowały się zaledwie kilkaset kroków od naszego domu. Jedna z bomb spadła w ogrodzie willi, którą ambasada amerykańska wynajmowała na biura. Nieoczekiwany atak wywołał panikę, wiele osób od razu zaczęło się pakować. [...]
Błyszczące samochody dyplomatów z dnia na dzień zmieniały kolor. Byli tacy, co auta oblepiali błotem, inni na ich dachach malowali barwy narodowe, aby lotnicy mogli rozpoznać narodowość pasażerów.
Konstancin, 3 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
O piątej po południu znowu zawyły syreny. Zaraz potem odezwały się działa artylerii przeciwlotniczej. Huk motorów był coraz silniejszy, wybuchy następowały jeden po drugim. Wybuchy bomb, łomot walących się budynków, ostre grzmoty dział i terkotanie karabinów połączyły się w jeden olbrzymi, koszmarny koncert. [...]
Wyszedłem na taras. Widok był straszny, ale rzeczywiście interesujący. Nad naszymi głowami błyski ogromnych bombowców i mniejszych samolotów, prawdopodobnie myśliwców. Ile ich było, nawet w przybliżeniu nie mogłem ustalić, bo znikały i znowu się pojawiały. Chwilami rozpoznawałem polskie maszyny. Słońce złociło zgrabne korpusy samolotów. Między nimi w niektórych miejscach pokazywały się białe smugi. Wkrótce jedna z maszyn, ciągnąca za sobą ognisty ogon, zniknęła.
Spojrzałem na zegar. Była 17.10, już prawie od dziesięciu minut trwał atak powietrzny, który jakby przycichł, ale znowu niebo zapełniło się i słychać było jeszcze mocniejsze huczenie i wycie bomb. Ta straszliwa kakofonia, poczucie całkowitej bezradności i beznadziejne oczekiwanie targało nerwy.
Warszawa, 4 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Około 10.00 rano udałem się w kierunku miejsca pobytu włoskiego ambasadora. Czułem potrzebę przedyskutowania z baronem Valentino nowej sytuacji, po nagłym i niezwykłym wyjeździe ambasadora sowieckiego. [...] Zbliżałem się do rynku, kiedy nagle moją uwagę zwrócił wyraźny warkot silników samolotowych. Pomyślałem, że nisko lecące nad rynkiem maszyny to na pewno polskie samoloty broniące Krzemieńca. W następnej chwili kilka mocnych wybuchów wstrząsnęło powietrzem. Widziałem, jak wielkie czarne potwory zrzucone z samolotów spadały na plac, gdzie obok siebie stały stłoczone chłopskie furmanki. Po pierwszych wybuchach usłyszałem następne, ale — sądząc po odgłosach — pochodziły one już od bomb zrzuconych dalej. [...]
Nalot zupełnie zaskoczył Krzemieniec. Wyglądało na to, iż nikt nie przypuszczał, że maszyny niemieckie znajdą się w bezpośredniej bliskości granicy sowieckiej. [...] Nikt też nie potrafił powiedzieć, ile bomb spadło na miasto. Najwięcej zrzucono na rynek i okoliczne domy. Kilka bomb zapalających musiało spaść na pobliskie lasy, bo co i raz było widać tam nagle wybuchające pożary. Pierwsze wieści mówiły o ponad 50 zabitych i 150 rannych, z których część w ciągu dnia zmarła. W stosunku do liczby mieszkańców była to uderzająco duża strata, wśród ofiar znalazły się też osoby, które przyjechały na targ z okolicy.
Krzemieniec, 12 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Widok zbombardowanego rynku był straszny. Wśród zawalonych domów widać było zniszczone wozy, końskie trupy, zwłoki ludzkie i lamentujących rannych. [...] W czasie I wojny światowej widziałem wielu rozerwanych na strzępy ludzi, ale to byli żołnierze, mężczyźni. Obecna wojna zbierała swoje ofiary wśród ludności cywilnej, kobiet i dzieci. [...] Nigdy nie zapomnę widoku biegnącej z rozpaczliwym krzykiem kobiety, która na rękach trzymała dziecko z urwaną głową.
Krzemieniec, 12 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Wśród dyplomatów bombardowanie wywołało wielkie oburzenie. Nie można go było wytłumaczyć względami wojskowymi. [...] Powszechna była opinia, że ten atak lotniczy skierowany był przeciwko korpusowi dyplomatycznemu. Podjęto decyzję, by spotkać się w celu przyjęcia jednolitego stanowiska. [...]
Narada, która odbyła się na schodach teatru letniego, była bardzo burzliwa. Nuncjusz [Filippo Cortesi] zaproponował ogłoszenie protestu korpusu, który ambasador turecki [Damal Husnu Taray] pragnął uzupełnić oświadczeniem potępiającym. [...] Ambasador włoski oświadczył, że nie zgadza się z propozycją nuncjusza, ambasador hiszpański poparł Włocha. Wtedy zawyły syreny i wszyscy szukaliśmy schronienia w pobliskich rowach strzeleckich. Po kwadransie ponownie zajęliśmy swoje miejsca. Biorąc pod uwagę sprzeciw ambasadora włoskiego i wstrzymanie się od głosu niektórych z obecnych, zaproponowano, by zamiast protestu, korpus dyplomatyczny wydał wspólne oświadczenie, ograniczające się tylko do podania faktów. Baron Valentino jednak i tego nie chciał zaakceptować. [...] Znowu odezwały się syreny i dyplomaci ponownie w rowach strzeleckich musieli przeczekać zagrożenie z powietrza. W tym czasie część szefów misji uczestniczących w spotkaniu odeszła i już nie można było kontynuować narady. Jeszcze przez jakiś czas skupieni w gromadce rozmawialiśmy, a ambasador włoski usiłował przekonać resztę, by nie informować prasy o przebiegu spotkania. Jednak z powodu czyjeś niedyskrecji to nastąpiło.
Krzemieniec, 12 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Większe siły niemieckie zajęły miasto. [...] Na magistracie powiewała flaga ze swastyką oraz czarna chorągiew ze znakami SS. Nikt z ludności cywilnej nie pokazał się na ulicy, zamknięto sklepy, ludność żydowska trwożnie czekała w mieszkaniach na rozwój wydarzeń. Na wszystkich wylotach rynku ustawili Niemcy karabiny maszynowe, a w nocy raz po raz rozlegały się strzały. Nazajutrz rozplakatowano w mieście zarządzenie w języku niemieckim i polskim [...]. Zarządzenie cofnęło Żydom wszelkie prawa obywatelskie.
[...] Około dziewiątej rano zaczęli Niemcy obchodzić wszystkie mieszkania żydowskie i wyciągać znajdujących się w nich mężczyzn. [...] Przy pracy Niemcy odnosili się do Żydów w sposób niedający się opisać. Stojąc w ubraniach po pas i po szyję w rzece, musieli Żydzi przenosić ciężkie belki pod most, bezustannie naganiani i bici przez żołnierzy niemieckich. Niemcy znęcali się po prostu nad Żydami. Wielu pokłuli bagnetami, niektórych pokopali i pobili do nieprzytomności.
Koło, 19 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
Niebawem obskoczyła nas sfora fotografów niemieckiej propagandy wojennej. Żadna gwiazda filmowa nie była tyle razy fotografowana co my dwaj. [Tadeusz] Kutrzeba i ja zostaliśmy natychmiast puszczeni w obieg po świecie jako namacalny dowód hitlerowskiego triumfu. [...] Przyjął nas z godnością, ale życzliwie, dowódca 8 Armii, generał [Johannes] Blaskowitz. [...]
Von Blaskowitz oświadczył tonem oficjalnym, że przyjmuje nas do rozmów jedynie na gruncie kapitulacji bezwarunkowej [...], dodając, że dzielność wojsk polskich broniących Warszawy czyni go skłonnym do przyznania jeńcom warunków honorowych. [...]
Pozwoliłem sobie zaapelować do jego rycerskich uczuć na korzyść naszej zmaltretowanej ludności cywilnej. [...] Dał mi zapewnienie, że Niemcy będą przez kilka pierwszych dni rozdzielać 200 tysięcy obiadów dla ludności.
Warszawa, 28 września
Aleksander Pragłowski, Od Wiednia do Londynu, Londyn 1968.
Dali się nam we znaki od razu pierwszego dnia swojego pobytu, gdy tylko pozajmowali opuszczone mieszkania, a dziedzińce zastawili autami, radiostacją i kuchnią polową. W celu uprzątnięcia śmieci dozorca nasz ze swoimi pomocnikami wykopał rów na podwórku, zsypując tam śmieci, paląc i zakopując je. Gestapowcy ponaglali, a gdy jeden z robotników nie spodobał się, gdyż zbyt wolno widocznie pracował — pilnujący pracy gestapowiec wściekł się. Wyrwał mu łopatę, zbił po twarzy — pokazał, jak się kopie. [...]
Ofiarą zagnaną do roboty był woźny z ministerstwa oświaty, nie umiał rowu kopać, nie spodobało się znowu. Gestapowiec znów wyrwał łopatę, skuł po twarzy, wreszcie kazał się odwrócić do ściany i zastrzelił jak psa. Kiedy bezbronny człowiek zwalił się na ziemię, gestapowiec chwycił trupa za rękę i nogę i wrzucił go do dołu, a struchlałym robotnikom patrzącym na tę straszną scenę — kazał rów śmieciami zasypać i dalej kopać.
Warszawa, 30 września
Wacław Lipiński, zbiór rękopisów BN, sygn. 7986/4.
Dziś na placu Broni rozdawali obiady. Do ludności odnoszą się życzliwie. Najpierw dali grochówkę polskim żołnierzom, później kobietom z dziećmi, samym kobietom, wreszcie mężczyznom. Żydów tylko przepędzają. Następnie łamaną polszczyzną obiecywali „mały chlebek” i rozdali wcale spore bochenki razowca. Sceny te Niemcy skwapliwie fotografowali.
Wojna w Polsce skończona. Cały kraj zalany przez obce wojska. Upadła wreszcie i stolica. Brzmią mi uparcie w uszach słowa, które mi dziwnie tkwiły w pamięci, kiedy słuchałem niemieckiej propagandy na stacji dostrojonej do Warszawy II: „Wasza ofiara jest bezcelowa”... [...]
Historia pokaże, kto winien. W każdym razie zdaje się, że karygodny błąd popełnił ktoś z góry, a haniebne oszustwo — ktoś z zewnątrz.
Warszawa, 30 września
Józef Dąbrowa-Sierzputowski, zbiór rękopisów Archiwum Państwowego m.st. Warszawy, sygn. 40.
Stale można zauważyć ludność polską przypatrującą się przejazdowi niemieckich pojazdów wojskowych z rękoma trzymanymi w kieszeniach spodni. Takie zachowanie należy traktować jako nieprzyzwoite i znieważające niemiecką armię. W związku z tym każdy dopuszczający się takiego znieważenia przez trzymanie rąk w kieszeni będzie surowo ukarany.
Polecam burmistrzom, sołtysom i komisarzom gmin przekazanie jak najwcześniej treści tego obwieszczenia do wiadomości całej ludności i nakazuję występować surowo przeciw osobom naruszającym niniejsze zarządzenie. Urzędnikom policyjnym nakazuję tak dobitne pouczenie ich o sposobie zachowania się wobec Wehrmachtu, by stracili ochotę do ponownego tego rodzaju znieważającego postępowania.
Ostrów Wielkopolski, 7 października
Położenie ludności polskiej w Kraju Warty 1939–1945. Dokumenty niemieckie, wybór i tłum. Czesław Łuczak, Poznań 1987.
Na peryferiach miasta zatrzymano mnie, nie pozwalając jechać dalej i nie podając, kiedy będzie wolno do miasta się dostać. Całe miasto otoczone było kordonem wojska [...]. Od rana spędzano wszystkich Żydów z rodzinami. Ustawiono ich rzędami koło ratusza, pomiędzy szwadronem żołnierzy. Parę godzin trwało takie denerwujące wyczekiwanie, a potem zaczęli nagle cały ten tłum gonić, strzelając w górę. Powstał nieopisany popłoch, krzyki, rozpaczliwe lamenty. Nikomu nic się nie stało, ale sklepy żydowskie, zwłaszcza galanteryjne, zostały poważnie obrabowane przez żołnierzy i motłoch uliczny.
Sandomierz, 18 października
Stanisław Turnau, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 10572/1.
Gdy się tylko ruszę do któregoś z tutejszych miasteczek, zaraz przypomina się wojna, którą już przeżyłam. [...] W Środzie wielka żałoba, bo pół godziny przed moim przyjazdem Niemcy zrobili na rynku publiczną egzekucję i rozstrzelali trzydziestu kilku Polaków za to, że w początkach wojny ludność cywilna zabiła jednego Niemca. Za jednego Niemca ginie czterdziestu naszych najlepszych i najniewinniejszych w świecie obywateli. Niepodobieństwem jest, by Niemcy nie mieli kiedyś odpokutować za to bestialstwo, za te ohydne, bezprzykładne mordy. W Kórniku też rozstrzelano kilkunastu Polaków. Właściwie nikt dobrze nie wie, za co się to dzieje.
Zemsta naszych ludzi będzie straszna, będzie to rzeź Niemców, bezlitosne mordowanie. Ja sama z zimną krwią zabiłabym Niemca, własnoręcznie walnęłabym w łeb pierwszego napotkanego Pludra. Nie będę się wcale dziwić, jeśli po tym, co się tu teraz dzieje, Polacy będą wyżynać nie tylko Niemców najzupełniej niewinnych, ale także ich żony i dzieci.
Kromolice, Wielkopolska, 21 października
Anna Andryczkówna, zbiór rękopisów Biblioteki Narodowej (BN), sygn. akc. 13188.
Dnia 22 czerwca 1941, w niedzielę, o świcie (godz. 3.00) dały się słyszeć początkowo pojedyncze, potem liczniejsze wystrzały. Nad Oleszycami przeleciały trzy samoloty — z suchowolskich lasów otworzono do nich ogień karabinów maszynowych. Za chwilę na ogród plebanii wpadł granat, a od strony Miłkowa widać było łunę pożarów. Bolszewicy podpalili stajnie folwarczne w Starym Siole wraz z 22 końmi kołchozowymi (chłopskimi), których nie pozwolili uratować. W mieście panowała poranna cisza i senne zdziwienie. Urzędy funkcjonowały do ostatka, nikt nie przeczuwał wypadków. Służba kolejowa odprawiła nawet pociąg osobowy do Surochowa — już podczas gęstej palby wojennej. Gdy przed pocztą stanął samochód, a Niemcy skoczyli do urzędu, gorliwiec Żarnicki rozpoczął awanturę, sądząc, że ma do czynienia z przebranymi w mundury niemieckie bolszewikami. Silne ujęcie za kołnierz i kopniak rozwiązały jego przypuszczenia i pomogły mu szybko znaleźć się na ulicy.
Tymczasem wzmogła się strzelanina. Na ulicy od strony Dzikowa pojawił się duży tank niemiecki. Drugi tank nadjechał od strony Cieszanowa; cały folwark z parkiem był wzięty we dwa ognie. Wnet też podpalono pałac i stajnie folwarczne. Los graniczników był przesądzony.
Oleszyce, 22 czerwca
Ks. Józef Mroczkowski, Wojna w Oleszycach, „Karta” nr 24/1998.
Pewnego pogodnego dnia urządzono w Oleszycach sobótki żydowskie. Kazano gromadzić na rynku wszystkie bolszewickie książki ze sklepów i urzędów, polano je naftą i podpalono. Obowiązkowo obecni na tej uroczystości wszyscy Żydzi musieli najpierw urządzać udane lamenty i żale za utraconą komuną. Potem przymuszano ich do radości. Musieli tańczyć dookoła ogniska, wiwatować. Potem nadciągnął pochód z portretami zeszpeconych bolszewickich władców. Żydówka musiała całować Stalina, a młody Żyd tę starą Żydówkę. Z kolei zarządzono skakanie przez ogień, który ciągle podsycano. Tłumy gawiedzi szalały z uciechy. Przy stosie stanęli tędzy greccy katolicy — milicjanci, którzy lękających się przy skoku ściągali pałami przez plecy. Jeden z takich milicjantów Stepan Lończak puścił się w pogoń za uciekającym Żydziakiem i dogoniwszy go, z rozmachem palnął kolbą między łopatki — tak skutecznie, że Żydek chlusnął krwią ustami i nosem, zaczem padł martwy na ziemię.
Oleszyce, 27 lipca
Ks. Józef Mroczkowski, Wojna w Oleszycach, „Karta” nr 24/1998.
Polacy też mają kożuchy, a nie są oni sojusznikami Niemiec ani przyjaciółmi Ukraińców. Dlatego obowiązuje ich to samo zarządzenie co Żydów. Wszystkie kożuchy i futra, rękawice, swetry, ciepłe szale mają być zniesione do gminy. Przestraszeni Polacy znoszą co mają; co lepsze — od razu znika. Po fakcie dowiadujemy się, że w tej sprawie nie było ścisłego zarządzenia władz niemieckich, lecz [wszystko] miało charakter dobrowolny. Zakpili z nas Ukraińcy.
Oleszyce, 20 stycznia
Ks. Józef Mroczkowski, Wojna w Oleszycach, „Karta” nr 24/1998.
Ponieważ wielu Polaków nie pojechało do Niemiec i kryją się po norach (nie śpiąc w domach), dziś wybębniono sankcje karne: w tych domach, z których kandydat nie wyjechał, będą Niemcy zabierać wszystko co użyteczne, rodzinom zaś grozi wyjazd do lagrów.
Niemcy nie cierpią cyrylicy alfabetycznej w pismach ukraińskich, nakazali więc wszystkie tabliczki przy furmankach przepisać na alfabet „polski”. Hajdamaków to boli wielce, bo przynajmniej tyle mieli Ukrainy, co na tablicz¬kach. Ale trudno — bębnił dziś posłaniec gminy, że „tabłyczki majut buty pysani po łatyńsku”.
Udręczeniem wielkim dla polskiego gospodarza są te stałe forszpany [prace przymusowe], na jakie gonią. Dzień po dniu od roku fura za furą (zawsze polskie) wiezie kloce sosnowe z lasu do miejscowego tartaku. Niemcom potrzeba polskiego drzewa i desek z tartaku w Oleszycach. W lesie odbywa się żywicowanie, tj. wyciąganie soków drzewnych na różne tłuszcze i smary.
Oleszyce, 18 czerwca
Ks. Józef Mroczkowski, Wojna w Oleszycach, „Karta” nr 24/1998.
Transport przybyły do Siedlec 31 stycznia 1943 liczył 1019 osób. Jak już meldowałem, było za mało policji, a zarząd miejski dał tylko jednego człowieka, który do tych prac zupełnie się nie nadawał. O rozmieszczenie Polaków zadbał jednak doskonale komisarz miasta Fabisch. Później zjawił się osobiście starosta, który bardzo mi pomógł w przeprowadzeniu transportu z dworca. [...]
W czasie marszu z dworca na miejsce zbiórki (około 1,5–2 kilometrów) ulice Siedlec zalegały tysiące Polaków, którzy — rzecz zrozumiała — niezbyt przyjaźnie przypatrywali się transportowi. Nie stwierdziłem jakiejś wybitnie wrogiej postawy wobec mnie, wskazującej na możliwość napadu, który bądź co bądź byłby dla ludności polskiej sprawą łatwą. Byłem jedynym umundurowanym Niemcem z kilkoma polskimi policjantami. [...] Szczególne współczucie polskiej ludności w Siedlcach można było stwierdzić w stosunku do dzieci, gdyż wielokrotnie usiłowano je przechwycić i wziąć na wychowanie, co nie mogło być tolerowane przed rejestracją i oddaniem transportu władzom powiatowym.
Siedlce, 31 stycznia
Raport oficera żandarmerii niemieckiej z 26 lutego 1943 do dowódcy SS i policji w dystrykcie warszawskim w sprawie rodzin wywiezionych z dystryktu lubelskiego do powiatu siedleckiego, w: Zamojszczyzna — Sonderlaboratorium SS. Zbiór dokumentów polskich i niemieckich z okresu okupacji hitlerowskiej, red. Czesław Madajczyk, t. 1, Warszawa 1979.
Przyjaciele!
Mniej więcej rok temu, 28 kwietnia [19]43, ogłoszono apel o dobrowolnym naborze do tworzącej się jedynej dywizji w Waszej ojczyźnie. Ta dywizja została nazwana 14 SS Dobr[owolną] Dyw[izją], a dokładnie Galicyjską Dobrowolną Dywizją. [...]
Wiem, że niektórych z Was gnębi to, iż Dywizja ta nazywa się Galicyjska i że często nazywają Was Galicjanami. Ja, rzecz jasna, wiem, że mieszkańcy Galicji tacy jak Wy — są Ukraińcami. Podobnie jak w Niemczech Niemiec mieszkający na Pomorzu nazywa się Pomorzaninem lub ten, kto mieszka w Bawarii, nazywa się Bawarczykiem — w taki sam sposób powstała i ta nazwa „Hałyczyna”, wywodząca się od nazwy Waszej pięknej ojczyzny, z której możecie być naprawdę dumni. [...]
Jesteście reprezentacją Waszego narodu w Europie, ponieważ tylko Wy, według przysługującego Wam prawa, będziecie nosić na kołnierzu godło Waszej ziemi, a w przyszłości będziecie nosić przyznane Wam kolory Waszej Ojczyzny tu, na ramieniu. Poszedłem jeszcze dalej, postanowiłem, iż każdy należący do tej Dywizji, zarówno każdy Ukrainiec, jak i każdy Niemiec, ma nosić przyznany Dywizji uniform służbowy, jak swój własny.
Zaufałem Wam i wiem, iż Wy mojego zaufania nie będziecie nadużywali. Wymagam od Was, od mego korpusu oficerskiego, od moich podoficerów i żołnierzy, pewnych zasad, mianowicie:
1) W Dywizji nie ma miejsca na jakąkolwiek politykę. Naszą jedyną polityką jest walka przeciwko wrogowi, który chce zniszczyć wszystkich nas, a w pierwszej kolejności Wasz naród. Polityką będzie jedynie to, gdy będziecie szli na pierwszą linię walki, gdy będziecie myśleć za swój lud, gdy będziecie walczyć nie przemówieniami, nie gazetami, nie ulotkami, lecz urzynkiem, granatem, armatą — twarzą w twarz z wrogiem. Wtedy powiecie takiemu jednemu czy drugiemu, którzy chcieli Wam coś podszepnąć: „Mój kochany, najlepszą politykę jako Ukraińcy prowadzimy my — żołnierze tej Dywizji, ponieważ my uosabiamy cześć, sławę i osiągnięcia naszego narodu”.
2) Druga rzecz, jakiej od Was wymagam — to porządek, porządek zarówno wielki, jak i mały. Porządek jest podstawą cywilizacji, kultury, na nim opiera się państwo. Żołnierz, którego ubranie nie jest w porządku — sam nie jest w porządku. Jeśli wcześniej czy później dojdzie u nas do nieposłuszeństwa, to będzie u nas jak u bolszewików. [...]
3) Trzecia rzecz, której się domagam, to posłuszeństwo. Posłuszeństwo zaczyna się w momencie, gdy dostaniecie rozkaz wykonania czegoś, co jest dla Was nieprzyjemne. Ja wiem, że jeżeli dałbym Dywizji rozkaz: „zniszczcie w jednej czy drugiej okolicy Polaków” — o, wtedy byłbym dla Was bardzo miłą osobą. Gdy dam inny rozkaz: „Dywizja przemaszeruje w pełnym składzie tym i tym szlakiem i walczy na froncie przeciwko Moskalom, bo porządek z Polakami, którzy Was i naszych Niemców odzierali w Polsce, zrobi już Führer sam” — stanie się to wtedy, gdy dostaniemy taki rozkaz, wcześniej nie. [...]
4) Czwarte moje wymaganie, to przyjazne stosunki. [...] Naprawdę niełatwo jest, kiedy wymagam, żeby wszyscy Ukraińcy tej Dywizji na śmierć i życie wzajemnie sobie pomagali, a jest jeszcze trudniej, kiedy domagam się, żeby wszyscy w tej Dywizji pomagali sobie wzajemnie: czy to Ukraińcy, czy Niemcy. Tego wymagam od Was, moi SS-oficerowie i strzelcy, żebyście byli z innymi towarzyszami tak, jakbyście się razem urodzili. Abyście wszystko, co wiecie i czego się nauczyliście w Niemczech, przekazywali, na ile potraficie, swoim towarzyszom oraz podwładnym, którzy też są Waszymi towarzyszami. Wymagam od Was, moi niemieccy oficerowie i strzelcy, żebyście zranionego ukraińskiego przyjaciela wynosili jak swego brata. I po Was, ukraińscy oficerowie i strzelcy tej Dywizji, i po Was, Niemcy, spodziewam się, że będziecie jeden drugiemu udowadniać, kto jest lepszym przyjacielem, a po wszystkich spodziewam się — że nie pozwolicie żadnym podżegaczom i agentom wbić pomiędzy siebie klina niezgody. [...]
5) Piąte i ostatnie, czego oczekuję od Was: wierności mężowi, o którym Wam mówiłem, który stanie się zbawicielem Europy i twórcą Waszej przyszłości. Za kilka tygodni Dywizja skończy swoje szkolenie i pójdzie na front. Zwalniam Was, moi oficerowie, z tego apelu, z tej konferencji oficerskiej. Jutro zrobię przegląd jednego czy drugiego batalionu — co wiecie i czego się nauczyliście. Niedługo po tym, na froncie przeciwko naszemu wrogowi — Moskalom i bolszewizmowi — złożycie egzamin swojej wartości, umiejętności, odwagi, posłuszeństwa, wierności i świętości Waszej przysięgi, którą złożyliście przed Bogiem. Ja wiem, że nie zawiedziecie SS i mnie, który Was powołał, i że Führer będzie mógł powiedzieć pod koniec tej wojny: „Dywizja, którą wystawił uczciwy naród Galicji, cały czas wykonywała swój obowiązek i naród ten zasługuje na zajęcie odpowiedniego miejsca w Europie”.
17 maja
Archiwum Wschodnie Ośrodka KARTA, Ukraina — lata 40. Niemieckie raporty z okupowanej Ukrainy, Dywizja SS „Hałyczyna”, M/II/30/2, z ukraińskiego przełożył Wołodymyr Pawliw.
Na sąsiedniej ulicy zabito dwóch żołnierzy niemieckich. Właśnie komentowaliśmy ten wypadek. Zdania były podzielone. Jednak prawie wszyscy widzą jakiś bezsens, a może prowokację — trudno powiedzieć czyją — w tym zabijaniu prostych żołnierzy. I to tak zza winkla. Coś tu tam nie pasuje.
Nagle zamieszanie. Ulice otoczone, w domu karabiny, żelazne hełmy, niemieckie okrzyki. Mieszkanie za mieszkaniem — wyciągali wszystkich mężczyzn. Józef — mój starszy brat — był blady, wystraszony, chciał się chować, uciekać. Na pewno myślał już o śmierci. Spędzili wszystkich na ulicę. Byli milczący, jacyś uroczyści. [...] Kobiet na ulicę nie wpuszczono. Tłoczyły się w bramie, szlochając i modląc się. Przedziwnie zachowywali się żołnierze. Uśmiechali się tak, jakby składali towarzyską wizytę. To potęgowało grozę. Im nikt nie ufa.
Nad wszystkim unosiło się jakieś przytłaczające osłupienie. Z rękoma podniesionymi do góry stali długim szeregiem twarzami zwróconymi do parkanu kolejowego. Między innymi mój ojciec i obydwaj bracia. Wydawało się, że te straszne chwile nigdy się nie skończą. Nagle jakiś podoficer łamaną polszczyzną zaczął tłumaczyć: „Nasz Hauptmann dobry chłop i puści was. Ale stało się źle! Zabito żołnierzy naszych. Jeden zostawił trzy dzieci, drugi cztery. Jak zobaczycie bandytów — to dajcie znać. Rozumiecie!?”. Tłum bez wahania odpowiedział: „Tak jest".
I koniec. Puścili nawet chłopca, który nie miał dowodu osobistego.
Warszawa, 20 lipca
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Ja do Czesi na Grochów. U Czesi niezrozumiały list: „Zebrać drużynę i czekać na dalsze rozkazy”. Przed godziną przywiózł tę kartkę goniec z Warszawy. Wpada sąsiadka z okrzykiem, że już od 45 minut trwa Powstanie.
Nikt nie przyszedł. Już 18 godzina. Postanawiam wracać do domu. Przy „Wedlu” pakują mnie dwaj przypadkowi żołnierze niemieccy do bramy. Strzelanina gdzieś w stronie ulicy Brzeskiej. Niemcy zdenerwowani popijają z butelki. Obrzydliwi. Strzelanina trwa. Ze wszystkich stron. Cała Warszawa strzela. Od strony ul. Grochowskiej jadą wozy opancerzone. Rozpogadzają się twarze żołdaków w bramie. Pokrzykują: „Nach Komunisten” [na komunistów] i pozwalają mi iść dalej. Przechodzę na drugą stronę ulicy i idę w stronę ul. Targowej. Wiadukt kolejowy nad ulicą oblepiony uzbrojonymi żołnierzami. Widać ich również na nasypie kolejowym. Dają znaki, żeby się cofnąć. W ostatniej bramie przed wiaduktem (Targowa 14) zebrało się kilkanaście, a może i kilkadziesiąt osób. Strzelanina wciąż trwa. Nieprędko ucichnie. Nic nie wiemy. Uwięzieni w tej nieszczęsnej bramie — czekamy.
Warszawa, 2 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Wydawało mi się, że idę przez miasto dotknięte zarazą. Ulica Jagiellońska, którą teraz przedzierałam się do mego domu, była pusta i martwa. Ani znaku życia. Bramy pozamykane, tylko od czasu do czasu, raz bliżej to znów dalej, salwy karabinowe. Z Jagiellońskiej skręciłam w Brukową. Na Targowej ledwie wskoczyłam do wnęki zamkniętej na trzy spusty bramy. Nikt nie myślał mi otworzyć, a kule ślizgały się wzdłuż pustej, jakby wymarłej ulicy. Szłam od bramy do bramy. Przed Cerkwią — wśród tłumu żołnierzy — stał wóz opancerzony, a przy nim młody oficer. Miał wygląd rozjuszonego byka. Zaczęłam tłumaczyć, że od wczoraj nie mogę dostać się do domu. „Nie możemy...” — sprostowałam, widząc koło siebie dwie strwożone babiny, które wybiegły za mną, z którejś bramy ulicy Targowej. „Skąd znasz język niemiecki?”. „Ze szkoły”. Przyglądał mi się badawczo, kręcił głową, wreszcie kazał jednemu z żołnierzy odprowadzić nas do Wileńskiej. Oderwaliśmy się od żołnierskiego tłumu. Szliśmy obok Dyrekcji Kolei i wreszcie moja ulica Wileńska.
Warszawa, 2 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Dziś zmobilizowano Leonarda. Po prostu przyszedł delegat AK i zaciągnął w szeregi mężczyzn zdolnych do noszenia broni bez względu na przynależność polityczną. Leonard się bardzo cieszy. Janusia bardzo zdenerwowana, ja też. Szykujemy po jego ojcu różne części uniformu wojskowego, by wyglądał jak żołnierz.
Żołnierz AK, choć w cywilu, czasem i w najgorszym garniturze, ale zawsze z opaską biało-czerwoną WP. Uzbrojenia nie ma, chyba to, co zdobył na Niemcach, względnie to, co miał w konspiracji.
Walka toczyła się na Żoliborzu pozycyjna i zażarta. Ulicą Słowackiego, jako główną i nie zabarykadowaną trasą, przejeżdżają czołgi wolno i spokojnie, siejąc gradem kul z rozpylaczy na obydwie strony ulicy.
Warszawa, 4 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Czekamy w nieróbstwie i sierpniowym słońcu. Powstanie na naszym podwórku zbankrutowało. Nic nie wyszło z tego patrzenia na zegarki. Letni, pogodny zmierzch, a za Wisłą rozpętane chmury dymu nad palącą się Warszawą. Wyobraźnia podsuwa koszmarne obrazy. Ile tam dzieci, matek, płaczu i paniki. A może tam właśnie walczą!? Może tam skierowano właściwe siły Powstania, a tu u nas na Pradze zostały skromne resztki?
Warszawa, 4 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Trudno coś robić, bo bomby wokół padają, na przemian z ostrzeliwaniem przez myśliwce. Szyby lecą, domy wokół się walą. Schodzimy do piwnicy i prawie nie można z niej wyjść. O 16.00 trzy bomby w nasze m.p. Nas zasypało, ale jest drugie wyjście. Śpiewamy Te Deum, dziękując za ocalenie. Zapada decyzja — przechodzimy do PKO. Strasznie, nie do poznania zmieniona Jasna: ruiny i trupy. Schron szpitalny PKO zapełniony rannymi — widoki i zapach niesamowite. Śmieją się z naszej kawalkady — jesteśmy czarni od sadzy. Składamy rzeczy na drugim poziomie i kolejno idziemy się myć. Następnie układamy się na spoczynek w strasznie wilgotnym i zimnym schronie. Ratuje mnie płaszcz „Mety”. Drżę z zimna, lecz znużona i niewyspana usypiam. Świst pikujących samolotów ciągle mam w uszach, wydaje się, że to piekło trwa.
Warszawa, 5 sierpnia
Niezapomniany, okropny i wspaniały w swej grozie widok płonącej Warszawy obserwujemy z tarasu ósmego piętra PKO. Rozszalały żywioł ognia potężnieje i zbliża się, opasuje nas coraz ciaśniejszym pierścieniem. Z całą premedytacją Niemcy wykonują swoją zapowiedź — spalenie Warszawy! Straszne! Czołgami atakują, pędząc ludność cywilną przedtem, każąc jej rozbierać barykady. Padają niewinni od kul polskich, ku chwale Ojczyzny!
Warszawa, 10 sierpnia
Około 19.00 przed kwaterę [na ul. Kilińskiego] zajeżdża czołg, zdobyty tego dnia przez chłopców. Wszyscy wylegają przed bramę, wychylają się z okien i balkonów. Kto może, wskakuje na czołg, by na nim wjechać do kwatery. Wśród głośnych okrzyków: „Hurra!!!”, „Niech żyje!!!”, czołg zdobywa napotkane po drodze barykady. I nagle... Błysk, huk i setki pokrwawionych strzępów ludzkich wylatują w górę. Czołg wybuchł. Okazało się, że miał założoną bombę zegarową, która punktualnie o godzinie siódmej wybuchła. Ofiar jest masa. Ogólnie obliczają na jakieś dwieście osób. O ile chodzi o naszą kompanię, straty w zabitych są stosunkowo niewielkie (ginie podchorąży „Orlicz” [Michał Światopełk-Mirski]), ale za to rannych jest bardzo dużo.
Warszawa, 13 sierpnia
Wysiedlają ulice między Targową a Wisłą. Bałagan, zamieszanie, panika. Całe rodziny z tobołami przechodzą do znajomych i krewnych w naszej części Pragi. Mężczyźni są legitymowani. Jeżeli nie mają jakichś ważnych dokumentów, są zatrzymywani i wywożeni. Wojsko otacza podobno domy już po naszej stronie. Zabierają mężczyzn od 16. do 60. roku życia. Wywożą ich podobno do Niemiec na roboty. Z naszego domu mężczyźni nie wychodzą ani na krok na ulicę.
Warszawa, 13 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Starówka broni się, musi się bronić, żeby stan posiadania się nie zmniejszył! [...] Stare Miasto odcięte. Łączność tylko kanałami. Coraz gorsze wieści przychodzą stamtąd. W PKO wre gorączkowa praca. Nastrój minorowy wzrasta. Spodziewana pomoc nie nadchodzi. Zapasy żywności kończą się. Z chlebem najgorzej. Młyn pod obstrzałem, piekarnia Bernatowicza pod obstrzałem bomb i „krów”. Porucznik „Janek” dzielnie trwa na posterunku. Co dzień zdaje raporty, ale wali się i pali. Ofiar bez liku. Kilka moich spacerów po mieście potwierdza spostrzeżenia innych. Mogiły, barykady, leje od bomb, pożary! Granatniki walą. [...] Jestem głodna, dobrze, że papierosów nie brak.
Zdaję sobie sprawę z beznadziejności sytuacji, nie dzielę się tymi spostrzeżeniami z nikim. Humor dla wszystkich i pogodna twarz. Nie boję się. Czuję wokół sympatię, każdy, choćby najsilniejszy, potrzebuje pociechy. Padają pamiętne słowa podczas audycji z Londynu: „Jeśliby pomoc nie miała przyjść, dam wam znać — Mikołajczyk”. Czuję podświadomie, że nie przyjdzie. [...] Czuję się bardzo sama i zaczynam na wszelki wypadek przegląd życia. Przyjemność sprawia mi słuchanie mszy świętej. Przystępuję do spowiedzi. Ze zdrowiem źle. Jestem słaba, kaszlę, gorączkuję. Życie w piwnicy robi swoje.
Warszawa, 15 sierpnia
Tej nocy, z 19 na 20, nasze dowództwo urządziło atak na Dworzec Gdański. Oczywiście, atak się nie udał. Z kompanii biorącej bezpośredni udział w ataku wróciło kilku żołnierzy. Reszta zabici, nie zdołano nawet z szyn kolejowych pozbierać swoich rannych. Dla wielu rodzin ciężki smutek i żałoba. Jaki cel miał mieć atak? Nie wiadomo. Bez armat, czołgów i dostatecznej ilości broni automatycznej.
Warszawa, 20 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Wczoraj wieczorem dano mi znać, że kanałami przeszedł porucznik „Prut”* ze Starówki i szukają mnie z Janeczką. [...] „Prut” jest mocno zmartwiony sytuacją na Starówce i twierdzi, że lada dzień się poddadzą lub szturmem ich wezmą. Oczywiście, o tym nie wolno mówić i my z Janusią za nic nie podzieliłybyśmy się z nikim tą wiadomością; za to czeka więzienie — a na co zda się szerzenie „depresji moralnej” wśród społeczeństwa? [...] „Prut” opowiada, że MP [„Miecz i Pług”] szykanują na Starówce, mimo że Starówka jest w znacznej mierze broniona przez MP. [...]
Katedra nie istnieje. Odbywały się w niej najcięższe walki. Goliaty i Tygrysy wjeżdżały do wnętrza. Walka toczyła się o każdy załom muru, po prostu o każdą cegłę. Starówka jest jedną ruiną. Napisałam kartkę do Mietka. „Prut” się spieszy, otrzymali trochę broni i amunicji z Żoliborza. [...]
Milczymy i zaciskamy zęby. Nie cieszą nas opisy w komunikatach o nadzwyczajnym bohaterstwie dwunastoletnich chłopców, o butelkach z benzyną unieruchamiających czołgi nieprzyjaciela — wiadomo, że stać nas na poświęcenie i bezimienną śmierć. Pragniemy, by była inna ta „próbka wolności”. Smuci nas, żeśmy nie dorośli do samostanowienia o sobie, do władzy nad sobą. Nie stać nas jeszcze na dobrą władzę cywilną, na samorząd. W wojsku też różnie się dzieje. Jedni coś skonfiskują, czasem ukradną, a żołnierz głoduje i głoduje. [...] Generał „Bór” mówi nam, że świat cały wie o bohaterstwie Warszawy — bodajby bohaterów nie było tylu, a więcej lepszych polityków.
Warszawa, 23 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Siedzimy na placówce przy ulicy Wilanowskiej, przedpołudnie zeszło dosyć spokojnie. Od czasu do czasu ostrzeliwują nas z broni maszynowej z ulic Dworkowej i Willowej. Gdzieś z tamtej strony siedzi dwóch „wolnych strzelców”. Walą dranie jak w tarczę, widocznie mają celowniki lunetowe. Robią to z istną precyzją niemiecką — bez względu, czy spostrzegą jednego z naszych, grupę sanitarną, kobiety, dzieci. Szkoda, że nie możemy stąd wypatrzyć tych gniazdek.
Teraz siedzę w oknie i bezradnie patrzę na taką scenę. Dosyć daleko przed nami, przez otwarte pole idzie kobieta z dzieckiem na ręku. Jest za daleko, by ją ostrzec, zresztą już weszła w pole strzeleckich popisów Niemców. Przez lornetkę widzę wyraźnie, jak seria poszła jej koło nóg. Kobieta przystanęła, rozglądając się niespokojnie. Zaraz następna seria, widać bliższa, gdyż ta pada szybko na ziemię. Dziecko zrywa się i ucieka jeszcze parę kroków i przewraca się. Dymki unoszące się z suchej ziemi wskazują miejsca pocisków. Kobieta stara ukryć się za snopem zżętego zboża, lecz szybko wraca po dziecko. Łapie małe na ręce i biegnie do następnego snopa, a kule biją dookoła. W biegu upuszcza chustę czy pled, lecz już po niego nie wraca. Jeszcze parę chwil i chroni się za murem na wpół rozwalonego domku. To polowanie nie udało się.
Warszawa, 24 sierpnia
Wróciliśmy na Racławicką. Ranek jest spokojny. Tak się już jakoś ułożyło, że Niemcy dają znać o sobie dopiero po południu. Tak jest i dzisiaj. Około czternastej słychać pierwszą „krowę”, czy jak kto woli „szafę”, a jeśli kto woli naukowo, to rakietowy miotacz min. Ma on jedną dobrą stronę, że się sam zapowiada, czyli „nakręca”. Najpierw słychać przeciągłe wycie: aaech, aaechch, aech, eech, aech — pięć razy, po tym szum nadlatujących pocisków: fiu, fii, fiiu, fi, a w końcu dopiero: bachch, baach, babach i cisza, tylko snopy dymu czarnego, a tam gdzie padł pocisk zapalający — duży słup ognia. Poza trafieniem, najbardziej nieprzyjemny jest podmuch, wywalający drzwi, okna, ściany.
Warszawa, 25 sierpnia
Armaty na wschodzie niestety umilkły. Naszych mężczyzn wzięli Niemcy wprost z pracy, szybko i bez komentarza.
Opakowane tobołami plątałyśmy się między Ratuszową i Letnią. Zdawałoby się, że cała żeńska połowa podwórka zmieniła koczowisko. Od czasu do czasu przysiadałyśmy na kamieniach i czekałyśmy. Nikt nie udzielał informacji. Do koszar spędzano coraz to nowe grupy mężczyzn z sąsiednich ulic i domów.
[...]
Zaciskam pięści i patrzę. Ktoś tam zdecydował łaskawie, że nasi mężczyźni, jako zabrani wprost z pracy, a więc bez żadnego ekwipunku, będą wychodzić po pięciu pod konwojem w celu pożegnania się z rodziną. Nareszcie rozwarły się wrota. Wydało się nam, że widzimy ich po raz pierwszy w życiu. Spokojni, poważni, jacyś nagle dojrzali i... zażenowani.
Warszawa, 26 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Przed nami klasztor i mur Łazienek. Nasza drużyna zajmuje parter i pierwsze piętro narożnika. Nagle, skądś z bliska, pada strzał i nasz chłop pada z rozbitą głową. [...] Na podwórzu sprawdzanie drużyn. Niespodziewanie wali granatnik szkopów, a pocisk rozrywa się tuż za jedną z drużyn, która stoi w dwuszeregu. Robi się jatka. Odłamki, gruz i szkło ranią stojących. [...] Przed nadejściem patrolu sanitarnego pomagam robić pierwszy opatrunek. [...] Trzeba ich poprzenosić pod dach.
A tu alarm! Na stanowiska! Natarcie tyraliery Niemców, ze wsparciem dwóch czołgów! Są od nas o 120 metrów. Rozpoczynamy ogień. Niemcy odpowiadają nam. Lufy dział czołgowych wolno zwracają się w naszą stronę, mierzą, ogień z jednoczesnym hukiem, trzaskiem muru, drzewa. Kurz przesłania widok. Robi się gorąco.
Wzywam „pancerszreka” [Panzerschreck — niemiecka rakietnica przeciwpancerna]. Ustawia się w oknie, mierzy, celuje. Czołgi jak na dłoni. Strzał! Nic nie wypala, drugi nabój — nic, nie wypala. A czołgi suną wolno i walą. Obsługa zdenerwowana, zdejmuje machinę ze stanowiska, sprawdza zapalnik iskrowy i — nagle huk! Bydle rąbnęło wewnątrz pokoju, w ścianę, przy której stałem ze strzelcem „Jurem” [Włodzimierzem Borowym]. Czułem, jak mnie unosi coś w górę i rzuca o biurko, potem dym, huk i okropny szum w uszach. Podnoszę się z trudem i sprawdzam, czy jestem cały — brak furażerki.
Tymczasem kłęby dymu i huku opadają o tyle, że widzę kolegę leżącego w kałuży krwi. Dźwigam go — żyje, krew leci z szyi. Prawa ręka zwisa na strzępach kombinezonu. Wpadają koledzy i wynoszą go. Obsługę wyrzuciło na klatkę schodową. W ścianie widnieje wielka dziura. Ja nie słyszę. Podchodzę do okna i dopiero widzę, że czołgi bez przerwy walą w nasze stanowiska. Z pomocą nadchodzi Piat [angielski gratnik przeciwpancerny], gdyż „pancerszrek” uległ uszkodzeniu. Piat wali bez przeszkód, lecz niestety za blisko. Tymczasem tyraliera niemiecka załamuje się, Szkopi kryją się za czołgi, wycofują się. [...] Ja jestem jak na filmie niemym, gdyż nic nie słyszę, tylko szumi ciągle.
Warszawa, 27 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 177.
Ogromną kolumną szli ulicą 11 Listopada, Targową, do Kijowskiej. Na Dworzec Wschodni. Po bokach niewielu żołnierzy, a za to tłum kobiet i dzieci. Nie bronili. Wymieniłam nawet kilka zdań z Jóźkiem. Pocieszał siebie i mnie, że jadą tylko na roboty...
Byłam też na dworcu. Wpuszczono nas na perony. [...] Nie było wiadomo, kiedy transport ruszy. Miałyśmy jeszcze wrócić z obiadem. Niestety, na dworzec już nas nie wpuszczono. Nad tłumem kobiet wytrząsał się jakiś brutalny oficer. Mówiąc prawdę, nie dziwiłam się temu zarządzeniu. Ten tłum kobiet był najmniej karnym zbiorowiskiem na świecie. Tłoczyły się, krzyczały jak oszalałe. [...]
Na widok kłębów pary z ruszającej lokomotywy, rozległ się wielki płacz i szloch. Mdlały, dostawały konwulsji.
Warszawa, 28 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Jest niedziela. Msza święta w holu, godzina siódma rano. Pod koniec nabożeństwa pierwsze bomby. Nikt się nie ruszył. Śpiewamy Boże, coś Polskę. Ledwo skończyło się nabożeństwo, rozszalał się atak. I tak już trwało do wieczora. Dwanaście godzin bez przerwy. Piekło kompletne. Cały budynek [PKO] chodzi, nieustający jazgot strzałów, wybuchy bomb i ten „cielak”! Schodzą z górnych pięter na dół. Twarze wystraszone, nerwowe. Podrywają się na głos: „Pali się drugie piętro!”. Idziemy ratować. Łańcuch stworzony z ludzi do podawania wody. Co i raz ktoś wpada, przynosząc straszne wiadomości z miasta. Alkazar! Znikąd pomocy — radio zamilkło, bo prądu nie ma!
Warszawa, 2 września
Dolny Żoliborz „szafy” zupełnie zmasakrowały. Na niektórych ulicach nie ma domów, nie ma drzew, ogrodów. Jest jedno zagrabione pole i gdzieniegdzie sterta gruzów. „Szafy” miały taką siłę, że wywlekały ludzi z domów, trupy wyrzucały na ulicę, odzierały z ubrań... Na Krasińskiego, gdzie Loruś kwateruje, wpadł pocisk z „szafy” na podwórze i z miejsca kilkunastu żołnierzy i sanitariuszek położył trupem. Jest coraz ciszej. Życie nam się ścieśnia do piwnic. [...]
Na Żoliborzu są czynne jakieś trzy–cztery studnie. Pierwszeństwo przy wodzie mają szpitale, wojsko, a później ludność cywilna. Ludzie więc stoją po kilka godzin w ogonku na otwartej przestrzeni. Nie wiem, skąd nieprzyjaciel wie, gdzie są studnie, w każdym razie w ciągu dnia walą pociski w te miejsca bez przerwy. Ludzie padają jak muchy, giną dzieci, wyrostki, bez wyboru. Najgorsze, że nieprzyjaciel strzela pociskami zapalającymi. Dużo jest pożarów, kilka razy płonął kościół, dom ZUS-u... Właściwie najbardziej bohaterska obrona Straży Ogniowej przy braku sprzętu i wody jest bezskuteczna. Nieprzyjaciel ogromnie ostrzeliwuje kanały, rzuca przy większych otworach granaty, pociski zapalające. Chce uniemożliwić nam wszelką łączność. Obecnie jest bardzo ciężko przejść kanałami. Jest dużo wypadków, że w nocy z włazów wyciąga się ciężko rannych, poparzonych, trupy.
Warszawa, 4 września
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Niebywałe wrażenie przy wyjściu z PKO. Brama rozwalona, wokoło szkielety popalonych, dogasających domów. Na ulicy Świętokrzyskiej idzie się po rumowisku ze zwalonych domów na wysokości połowy piętra, na Jasnej na wysokości pierwszego piętra. Pełno niewypałów. Ciemno — tylko światło dogasających pożarów pozwala na uciążliwy cichy marsz po tych zwaliskach z cegieł i belek. Koszmarny marsz!
Docieramy do Alei. Przejście dogodne — nie strzelają. Rów wykopany w poprzek — trzeba schylić się dobrze i przebiec. Tak, po tej stronie Alei inny świat. Idę ze zdziwieniem, patrząc na domy stojące w zadumie z ciemnymi oknami, z — o dziwo! — nie wybitymi szybami. Ludzie normalnie mieszkają — śpią w swoich mieszkaniach. Jakie to wydaje się dziwne, po miesięcznym gnieżdżeniu się w piwnicy, po spaniu na twardej podłodze w brudzie i zimnie!
Warszawa, 4 września
Deszcz ulotek. Z wielkim wyrozumieniem wytykają nam Niemcy bezsens Powstania i polską naiwność. Nasi pozorni przyjaciele pozostawili Warszawę swemu losowi. Niemcy są o wiele szlachetniejsi. Wybaczą Polakom ich bunt i obiecują, że każdemu poddającemu się powstańcowi darują życie...
Warszawa, 5 września
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Noce spędzamy w naszych schronach, tzn. w suterenach i piwnicach, ale w dzień rozchodzą się ludziska w świat. [...] Praga jest nadal pod obstrzałem. Od czasu do czasu gdzieś spadnie pocisk artyleryjski. Ktoś tam straci życie, ale pozostali wegetują dalej. Nikt nie zna dnia ani godziny.
Reperujemy chodnik przed domem. Zorganizowałam wynoszenie śmieci, które nas mało nie zatopiły. Wykopaliśmy duży dół z drugiej strony ulicy, pod parkanem odgradzającym tereny kolejowe. Kubełkami przenieśliśmy wszystko z drewnianego śmietnika na małym podwórku. Dół przykryliśmy ziemią. Gdy zajdzie potrzeba, będziemy kopać następne. Pilnuję sprawiedliwego podziału pracy. [...] Ustaliłam też nocne dyżury. Codziennie wywieszam w bramie kartę z dyżurami.
Warszawa, 22 września
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Nikt nie traci nadziei, że walka nie jest przegrana. Każdy będzie walczył do ostatniego naboju. Przez cały dzień ataki niemieckie i piekielny ogień artyleryjski. Wszyscy z Mokotowa mamy się wycofać na Śródmieście. Po zapadnięciu zmierzchu wchodzą do kanałów najpierw ranni, a później oddziały. Jednak z tych, którzy szli kanałami, większy był procent zabitych, gdyż Niemcy nie wahali się zamykać włazy i wpuszczać gaz do kanałów.
Warszawa, 26 września
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 177.
Mimo naszej subordynacji i poczucia obowiązku, nie byłyśmy w stanie przedostać się z Janeczką na kwaterę do pracy. Było naprawdę niesamowicie. W przeddzień bombardowano z całą dokładnością kolonię. Ja wyszłam do siódmej klatki schodowej i właściwie w ostatnim momencie zdążyłam wskoczyć na schody piwniczne i potoczyć się na ziemię, gdy posypały się bomby. Czułam, że zaczynam się dusić, że mam ciężką głowę, jakieś cegły posypały się na mnie. Nie wiem, po jakim czasie poczułam przypływ świeżego powietrza, ktoś wyciągnął rękę. Zrozumiałam, że mam ogromną wolę wydostać się z piwnicy. Ręki przyjacielskiej już nie było, kierując się zapachem świeżego powietrza zaczęłam się skradać po znajomych schodach, nie myśląc, że coś może się obsunąć, zawalić. Po „nocy koszmarnej” ujrzałam zapylonymi oczami dzień!!! Byłam pierwszą z uratowanych. Trochę byłam nieprzytomna, zobaczyłam jednak z daleka Janusię, jak cała rozdygotana biegła mnie szukać. Cała byłam przysypana pyłem. Drogi oddechowe miałam pełne pyłu. Podwórze było „zagrabione” od podmuchu bomb. Prowadzona za rękę, obeszłam jakieś leje, gruzy, szczęśliwa, że żyję i że Bóg taki dobry — trupów nie było.
Warszawa, 29 września
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Około dziesiątej megafon partyjnego samochodu wzywa mieszkańców Striegau do przybycia na rynek. Wszyscy mają uczestniczyć w zaprzysiężeniu pierwszej jednostki Volkssturmu. Przysięgę będzie odbierał sam gauleiter Hanke! Idę, żeby nie podpaść, i zabieram ze sobą dzieci, Margot i Siegfrieda. Nie wiadomo, co mogłoby się stać, gdyby człowiek się tam nie pojawił.
Stoją już — weterani po sześćdziesiątce, a nawet starsi. Niektórzy mają jeszcze stare mundury z pierwszej wojny. Tylko opaski na ramieniu świadczą o przynależności do Volkssturmu. A między nimi garbią się lub prężą szesnastolatki o przepełnionych dumą piersiach w swoich mundurkach Hitlerjugend, z opaskami na rękawach koszul. Czego może dokonać to wojsko?
Gauleiter Hanke przechodzi sam siebie w zakłamaniu. „Naród powstaje i zrywa się burza!” Potem mówi coś o Wunderwaffe, „cudownej broni” i ostatecznym zwycięstwie, które jest bliskie. Co mieliby szturmować ci starcy i dzieci? Niejedna matka płacze już nad synem. Aż boli, jak patrzeć na tych chłopców. Przypominają mi się opowieści Richarda [męża] o walkach na froncie w Rosji. Właśnie tacy osiemnastoletni żołnierze, prosto z ojczyzny, padają i wykrwawiają się szereg po szeregu. Jak to dobrze, że moi chłopcy są jeszcze za mali. Mogę ich ochraniać.
Striegau [Strzegom], 18 października
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Przerażające wiadomości w radiu. Wojska sowieckie przekroczyły granicę Rzeszy. W miejscowości Nemmersdorf w Prusach Wschodnich dochodzi do masakry ludności. Sowieckie czołgi rozjeżdżają kolumny uciekinierów i zabijają wiele kobiet i dzieci. Bestialskie gwałty — od 8-letniej dziewczynki do 84-letniej staruszki [...]. Na wrotach stodół przybite za dłonie nagie, rozkrzyżowane kobiety. I jeszcze inne koszmarne rzeczy. Głowa pęka od tych doniesień. Wszystkich ogarnia strach i przerażenie. Kiedy u nas zjawią się Rosjanie? Żeby tylko dalej na zachód! Żeby tylko nie wpaść w ich łapy! Ale dokąd mamy uciekać?
Striegau [Strzegom], 22 października
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Tuż przy nasypie kolejowym dopadła mnie ostra kanonada niemiecka. Pociski przenosiły, a ja leżałam na mokrej ziemi, myśląc, że jeśli nawet mnie coś trzepnie na amen, to nie ma co żałować rozstania z tym ponurym, pełnym kłamstw światem. Kanonada nagle urwała się, a ja wstałam i już w lekkim półmroku powędrowałam przez wał do domu.
Warszawa, 22 października
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Szłam ulicą Szwedzką, gdy pocisk rąbnął gdzieś blisko. Wpadłam do bramy. Wiem z doświadczenia, że Niemcy strzelają seriami i najczęściej są trzy wybuchy. Drugi i trzeci był jeszcze bliżej. Potem cisza. Przeczekałam. Gdy wyszłam, na ulicy było pełno gruzu. Zauważyłam zwalony balkon niedaleko kamienicy. Myślę, że te kanonady mają przede wszystkim cel psychologiczny. Chodzi o sianie niepokoju i dezorganizację naszego życia.
Warszawa, 6 listopada
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
„Rosjanie wyparci. Prusy Wschodnie znowu wolne!” Tamte potworne wiadomości z października potwierdza teraz Wehrmacht. Sprawdziły się moje przeczucia i lęki. Wstrząśnięta czytam w lokalnej gazecie relację o wydarzeniach w odbitym Nemmersdorfie. W kieszeni zabitego rosyjskiego żołnierza znaleziono bladoniebieską ulotkę Wezwanie do zabijania:
Niemcy to nie ludzie.
Od dzisiaj słowo NIEMIEC to największe przekleństwo.
Od dzisiaj słowo NIEMIEC odbezpiecza ci karabin.
Nie będziemy nic mówić, nie będziemy się złościć, będziemy zabijać!
Jeśli w ciągu dnia nie zabiłeś żadnego Niemca, jest to dzień stracony.
Jeśli zabiłeś jednego Niemca, zabij i drugiego —
Nie ma dla nas nic lepszego niż niemieckie trupy.
Nie licz dni, nie licz kilometrów,
Licz tylko jedno — Niemców, których zabiłeś.
Zabij Niemca — prosi cię twoja matka staruszka!
Zabij Niemca — proszą cię twoje dzieci!
Zabij Niemca — woła ojczysta ziemia!
Nie trać żadnej okazji. Zabijaj!
Czytając te linijki, zadaję sobie pytanie, co też musiał przeżyć i przecierpieć ich
autor. Jak można wyhodować w sobie taką nienawiść?
Striegau [Strzegom], 17 listopada
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Na Pragę zaczęły padać jakieś nowe, straszne pociski. Ludzie mówią, że to rakiety. Słychać je daleko. [...] Padają zazwyczaj seriami, po trzy sztuki. Nigdy nie wiadomo po pierwszej eksplozji, kiedy i gdzie padną następne pociski.
Warszawa, 6 grudnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
W związku z ostrzeliwaniem Pragi ciężkimi pociskami moździerzowymi, które potocznie ludzie nazywają „szafami” albo „faulami”, nie mówi się: „Obyśmy mogli doczekać się powrotu naszych bliskich”, a raczej: „Oby oni nas tu zastali”. Jeden pocisk i nie ma kamienicy [...].
Szłam rano pustymi ulicami z Głównego Komitetu, który znajduje się na ul. Małej. Przeleciałam Konopacką i skręciłam w moją Ciemno-Wileńską. Byłam tuż przy przedszkolu, gdy nagle świat zatrząsł się za moimi plecami. Pomyślałam — to koniec. Przywarłam do muru kamienicy, a tu drugi potężny grzmot. Wydawało mi się, że to tuż, tuż. Kącikiem oka spojrzałam na niebo i naprawdę zobaczyłam rakietę-pocisk. To był ułamek sekundy i nad naszą Zbrojownią przy ul. Szwedzkiej, u wylotu Wileńskiej, podniosła się potężna chmura ciemnego dymu. To był ten trzeci.
Warszawa, 18 grudnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Zaczyna się dramat. Wczesnym popołudniem do miasta przybywają pierwsze kolumny uciekinierów z Górnego Śląska. Miejscowe kierownictwo partii wzywa przez megafony wszystkich mieszkańców, żeby udzielili schronienia i zapewnili opiekę rodzinom z dziećmi. My nie mamy już żadnych możliwości. Mieszka u nas pięć rodzin i w sumie trzynaścioro dzieci. Wkrótce przybywa jeszcze więcej uciekinierów. Miasto wygląda jak jedno wielkie obozowisko. [...] W parkach i na placach tłoczą się wozy z końmi i ręczne wózki, piętrzą się bagaże. Zaopatrzenie coraz gorsze.
Striegau [Strzegom], 20 stycznia
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Ciągle słyszałam słowa: „Jak Ruscy przyjdą, to ukatrupią nas wszystkich”.
Ten strach przeradzał się powoli w panikę, aż w końcu gospodyni zarządziła: „Wszyscy się wieszają!”. [...] Moja matka przeciągnęła mnie pod jedną z belek, przez którą przerzuciła grubą linę, zawiązała pętle na mojej i swojej szyi. [...] Kucnęłam obok niej i czekałam na śmierć. Ale ciągle jeszcze żyłam. „Co mam zrobić, mamusiu? – Musisz uklęknąć bardzo nisko”. Próbowałam raz po raz, ale gdy zaczynałam się dusić i robiło mi się czarno przed oczyma, podnosiłam się, żeby zaczerpnąć powietrza. [...] Przysłuchiwałam się odgłosom dochodzącym do mnie z różnych stron: stękanie, szurgotanie, drapanie; przede mną roztaczał się upiorny obraz. [...] Na samym środku pomiędzy dwoma wychodzącymi na drogę oknami wisiała Elsa, 21-letnia córka gospodyni. [...] Odgłosy ucichły. Objęłam moją klęczącą matkę, przytuliłam się do niej i dziwiłam się, że nie odpowiada. Nie żyła, zostawiła mnie.
Luben [Lubin], 31 stycznia
Wypędzeni ze wschodu. Wspomnienia Polaków i Niemców, Olsztyn 2001.
Dzisiaj niedziela. Czy to nasza ostatnia niedziela? Wszyscy idziemy jeszcze na nabożeństwo do kościoła, szukamy pociechy u pastora Schultego i zbieramy siły na następne dni. Nasz pastor uważa, że sytuacja jest bardzo poważna. Wie już to i owo od innych duchownych z zajętych terenów i udziela nam rad, jak mamy się zachowywać. [...]
Znowu w domu. Zaczyna się. Pierwsze rosyjskie naloty na miasto. Niedaleko od nas, przy Jauerstraße i Bahnhofstraße spadają bomby. W popłochu, tak jak stoimy, zbiegamy do schronu. Siedzimy tam jakąś godzinę. W schronie jest radio i słuchamy wiadomości: „10 lutego w godzinach wieczornych Liegnitz po zaciętych walkach dostało się w ręce wroga”. Po wyjściu ze schronu słyszymy megafon: „Ewakuacja Striegau zaczyna się 13 lutego o ósmej rano!”.
Co się dzieje? Pani Kirsch [sąsiadka] biegnie na rynek, żeby czegoś się dowiedzieć. Po dwóch godzinach wraca i opowiada o dantejskich scenach przed ratuszem. Tłum domaga się natychmiastowego transportu. Ewakuacja miasta ma odbywać się koleją. Ustalono, że 12 lutego ruszy transport kobiet z dziećmi do szóstego roku życia, 13 lutego transport starych i chorych, od 14 lutego transport pozostałej ludności. Ewakuacja ma objąć tylko mieszkańców Striegau, a około 30 tysięcy przebywających w mieście uciekinierów — nie!
Striegau [Strzegom]. 11 lutego
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Przez całą noc my, kobiety, nie możemy zmrużyć oka. Nasłuchujemy w napięciu [...]. Koło drugiej widzimy, jak od Pilgramshainu [Żółkiewki] w kierunku miasta toczą się wojskowe pojazdy. Znikają na wysokości kamieniołomów. To nie mogą być Niemcy. Nie pada ani jeden strzał. Może to rosyjski zwiad? [...]
O 6.30 w mieście potężny wybuch. Huk dobiega z południa. Niemieccy saperzy wysadzają dwa ważne wiadukty nad szosą. Linia kolejowa uszkodzona. W ten sposób dopływ uciekinierów został zwyczajnie przerwany. Ludność ma odciętą drogę ucieczki w stronę gór. Dokładnie o 7 zaczyna się. Rosjanie przypuszczają szturm, strzelają działa, grają „organy Stalina” [katiusze], których wszyscy się tak boją. Bomby lotnicze spadają na dworzec, połączenie kolejowe przerwane. W domu obchód blokowego: „Rosjanie idą! Wszyscy do schronów!”.
Tkwimy w ciemnym schronie, stłoczeni jeden obok drugiego. Mija godzina, dwie. Nasłuchiwanie, co na zewnątrz. Ze dwadzieścia kobiet i trzynaścioro dzieci w wieku 3–14 lat. Mój mały jest najmłodszy. Nie ma żadnego mężczyzny, który mógłby nam pomóc w razie napaści. Około 9.30 nagła cisza. Co robić? Jakaś energiczna młoda kobieta zdobywa się na odwagę i wymyka się na zewnątrz. Wraca za dwadzieścia minut i mówi, że ani na ulicy, ani w domu nikogo nie widać. Ostrożnie przechodzimy do mieszkań. Jest już około południa, kiedy spostrzegam rosyjskich żołnierzy, jak biegną wzdłuż domów po prawej i po lewej na Pilgramhainer Straße. Przeczesują miasto.
Nagle na niebie pojawiają się niemieckie samoloty, nisko, tuż nad dachami. Rzucają bomby na miasto zapchane ludźmi. Pociski padają na pobliskie domy. Trafiony budynek „Sonnenland” parę metrów od nas, hala sportowa i dom Langera. Pożary. W panicznym strachu zbiegamy znowu do schronu. Noc zdaje się nie mieć końca. Cały czas słychać ostrzał. Z czyjej strony, nie wiadomo. Nagle detonacja w naszym domu. Nikt nie ma odwagi wyjść. To okropne — tak siedzieć bez światła, bez wody w lodowatym zimnie. Mamy na sobie tylko najpotrzebniejsze ubranie. Wszystko dzieje się tak szybko.
Striegau [Strzegom], 13 lutego
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Do domu wpada rosyjski patrol. Wyganiają kobiety i dziewczyny. Wyłapują je tak ulica po ulicy i gnają do szkoły. A tu istne piekło! Koszmary ciągle kołaczą mi się po głowie: pijani żołnierze, w jednej ręce broń, w drugiej pochodnia i — na łowy. Najważniejsza zdobycz to niemiecka kobieta.
W pomieszczeniach szkoły całymi dniami przetrzymywane są kobiety ze Striegau i okolic. Więzione, dręczone. W przepełnionych salach prześladowcy wybierają swe ofiary. Jeśli któraś się opiera, ciągną ją korytarzem za włosy aż do „rzeźni”. W odstępie dwóch, trzech godzin pojawia się specjalna ekipa i wybiera kobiety na kwatery oficerskie [...]. Te, które stamtąd wracają, to psychiczne, a czasem i fizyczne wraki.
Po raz kolejny i ja jestem ofiarą. Na szczęście udaje mi się ochronić moją jedenastoletnią córkę. Zawijam ją w stare szmaty i ukrywam za jakimś stosem rupieci. Tortury rozpoczynają się od pytania, czy jestem nazistką. Odpowiedzią na moje „nie” jest silne uderzenie w twarz i ciosy pejczem. Przystawiają mi pistolet i zmuszają do picia wódki. Jak na ironię, jest to niemiecka żytniówka. Nie trwa długo i ogarnia mnie alkoholowe zamroczenie. Co ze mną robili, czuję dopiero następnego dnia. Straciłam już całkiem wolę i jestem wykończona. Parę razy wymiotuję, a potem leżę apatycznie pośród innych kobiet, które spotkał ten sam los.
Striegau [Strzegom], 19 lutego
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Przed wojną kościół w Konarzynach już był na zewnątrz wykończony, ale w środku jeszcze było pusto, nie było podłogi, tylko piasek. Najpierw Niemcy zabierali krowy od gospodarzy i pędzili do kościoła. Drzwi i okien nie było. Wieża była, kopuła błyszczała w słońcu i krzyż ze złotej blachy. Bardzo ładny był kościół. Potem krowy wypędzili, a zaczęli wpędzać ludzi.
[Przed opuszczeniem Konarzyn] Niemcy jeszcze chcieli się zemścić. Obawiali się, że Rosjanie będą ich obserwować z wieży kościelnej. Chcieli najpierw zburzyć wieżę, ale to im się nie udało, nie wybuchło. Ostrzegli wszystkich, że zburzą kościół, że mamy położyć się na ziemi, bo mogą szyby wylecieć w domu. To było 6 marca 1945. Wybuch był ogromny. Szyby z okien powylatywały. Jak ucichło, tośmy wyszli. Jedna wielka chmura dymu i kościół w gruzach. To było okropne przeżycie. Tyle wysiłku przed wojną — kwesty, zbieranie pieniędzy, prośby wysyłane po całej Polsce... Tyle wysiłku, bo ludność uboga... Tylko fundamenty z kamieni zostały.
A Niemcy dokonali swego i uciekli.
Konarzyny, 6 marca
Relacja Anny Narloch w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Po prawej stronie od bramy, przy budynku kuchni, stała przyczepa samochodowa. Weszliśmy na tę przyczepę i stamtąd obserwowaliśmy czołgi amerykańskie za Dunajem. Po chwili chciałem zejść z przyczepy, żeby się położyć (wtedy już nie było apeli, pracy), bo byłem słaby i głodny, a tu jadą trzy czołgi amerykańskie. Trach! — szlaban prysnął.
Rany boskie, jak myśmy wrzeszczeli! Zeskoczyłem z przyczepy, ale nie mogłem się dostać do tych Amerykanów, bo tłum walił w ich stronę. Przeskoczyłem przez płot, po drutach, na drugą stronę. Tam stały dwa maszty, na jednym już wisiała polska flaga, na drugim czeska, potem następne.
Jeden z Amerykanów wszedł na czołg i zaczął wrzeszczeć. Chciał coś powiedzieć, ale ściągnęliśmy go i do góry! Mało brakowało, a byśmy zamordowali tego chłopaka, tak się cieszyliśmy. Wyrwał nam się w końcu, wszedł na czołg i zaczął mówić (jeden z więźniów tłumaczył), żebyśmy wracali do obozu, bo Niemców trzeba rozbrajać.
Poszliśmy, płacząc i śpiewając Jeszcze Polska nie zginęła.
Mauthausen, 5 maja
Mauthausen-Gusen. Przejście przez śmierć, „Karta”, nr 40/2004.
O piątej po południu przyjeżdżają Amerykanie, otwierają nam bramy i żołnierz mówi do nas po polsku: „Chłopaki, jesteście wolni”. Nas, Polaków, było w obozie najwięcej. Zaczęliśmy śpiewać hymn polski, potem „Nie rzucim ziemi”. Inne narody też zaczęły śpiewać, ale im to nie wyszło.
Brama otwarta, Niemcy składają broń w kozły, Amerykanie ją palą, strzela na wszystkie strony. Przed esesmańską kuchnią więźniowie uwijają się jak mrówki.
Gusen, 5 maja
Mauthausen-Gusen. Przejście przez śmierć, „Karta”, nr 40/2004.
Na nocleg zatrzymaliśmy się w szopach. Niektórzy więźniowie uciekali. Następnego dnia podeszliśmy pod Villach. Ja z kolegą, Gieniem Sacewiczem, szedłem na końcu. Nagle na początku kolumny zrobił się ruch. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Patrzymy, a do naszych strażników doskakuje kilkunastu partyzantów i ich rozbrajają, zabierają karabiny maszynowe. Za nami szedł jeden strażnik z karabinem, jak to zobaczył, zatrzymał się. My z Gieniem złapaliśmy go i odebraliśmy mu karabin. Wyzwolenie odbyło się bez żadnego strzału.
Loibl-Pass, 8 maja
Mauthausen-Gusen. Przejście przez śmierć, „Karta”, nr 40/2004.
O godzinie 12.00 czasu moskiewskiego na stacji kolejowej w Łukowie zawyły syreny i rozległy się strzały na wiwat. Podróżnych ogarnął istny szał radości. Wszyscy ze wszystkimi się całowali i wznosili okrzyki: „Pokój! Mir!”. Kilka razy zostałem obcałowany przez przygodnych żołnierzy i cywilów. Odwdzięczyłem się tym samym.
Na twarzach uczestników tego historycznego wydarzenia widziało się na przemian uśmiech i łzy. Wśród żołnierzy i oficerów sowieckich było sporo podchmielonych. Okazja po temu była rzeczywiście wyjątkowa. [...] Jeden z żołnierzy wlazł wysoko na wagon cysterny i stamtąd zaczął strzelać z pepeszy. Był chyba niewystarczająco ostrożny, a może nieco podpity, gdyż w pewnym momencie runął na ziemię jak worek piachu, przy czym spadając, oddał jeszcze kilka niekontrolowanych strzałów. Nie mógł o własnych siłach podnieść się z ziemi, gdyż pogruchotał sobie kości, ale co gorsza, ranił kilku przypadkowych podróżnych, których odwieziono do szpitala.
Łuków, 9 maja
Stanisław Leszkowicz, Archiwum Wschodnie (AW), II/1797.
Ryk syren fabrycznych i odgłos dzwonu z kościoła ewangelickiego, jak na urągowisko wydzwaniający klęskę Niemiec. Odgłosy te zbudziły całą ludność Żyrardowa, która — pomimo późnej pory, gdyż była to trzecia w nocy — tłumnie wybiegła na ulice [...]. Odbył się pochód ulicami miasta, trwający dwie godziny — z flagami, transparentami, wśród ciągłych okrzyków wznoszonych przez ludność.
I ja znalazłam się wśród manifestujących. Nie odczułam jednak tej przeogromnej radości z powodu zakończenia wojny z Niemcami. Bo czy to koniec? I czy jest tak, jak byśmy tego pragnęli? Strasznie głupio czułam się wśród tego ludu roboczego, który podrzucane hasła chwytał i głosił, nie rozumiejąc ich znaczenia.
Żyrardów, 9 maja
Michał Bronowicki, 9 maja 1945, „Karta”, nr 44/2004.
[Zofia] Nałkowska w pewnej chwili podeszła do okna wychodzącego na Aleje Jerozolimskie i przywołała nas do siebie.
— Spójrzcie! Spójrzcie, tak wygląda Warszawa w dniu zakończenia wojny! [...]
Obaj [z Leonem Kruczkowskim] poszliśmy za jej wezwaniem i wyjrzeliśmy na ulicę. Nie zobaczyliśmy nic nadzwyczajnego. Ruiny, które już znaliśmy aż nazbyt dobrze, i nieliczni przechodnie, w tej pustej jeszcze wówczas Warszawie. Nic niezwykłego nie było. Normalna zwykłość tej ówczesnej niezwykłej Warszawy.
Zrozumieliśmy, o co Nałkowskiej chodziło. O ten spokój i codzienność. O brak jakiegokolwiek przejawu uczuć w chwili tak ogromnej, tak oczekiwanej.
Warszawa, 9 maja
Zbigniew Mitzner, Wspominam Nałkowską, w: Spotkania (Wspomnienia, polemiki, korespondencja), Warszawa 1965.
Wchodziliśmy pojedynczo, odliczani, do bydlęcych wagonów. Byłem już w środku, gdy w pewnym momencie usłyszałem strzały, krzyki, wrzaski. Skojarzyłem te hałasy z akcją odbijania więźniów. Olbrzymia radość, że odzyskamy upragnioną wolność. Ale do zamkniętego wagonu nikt się nie dobijał, a strzelanina w dalszym ciągu trwała. Mimo zakazu podbiegliśmy do okienka i wyjrzeliśmy. Na peronie żołnierze ściskali się i całowali. To koniec wojny! Koniec wojny! Czekaliśmy na ten dzień pięć długich, krwawych lat, a przeżywamy go w transporcie na wschód z wyrokiem piętnastu lat katorgi... Wszystkich ogarnęło przygnębienie. Pociąg ruszył.
Grodno, 9 maja
Janusz Siemiński, Moja Kołyma, Wydawnictwo KARTA, Warszawa 1995.
Z sowchozu przyjechał na koniu naczelnik, zebrał nas wszystkich, Polaków i Ruskich na podwórku pod słupem i odczytał z kartki komunikat o zakończeniu wojny. Entuzjazmu nie było. Nikt się nie cieszył i nie skakał z radości. Naczelnik sam siebie zaczął oklaskiwać, a później zawtórowali mu inni. Największa radość zapanowała wśród Polaków. Koniec wojny kojarzył się nam z powrotem do domu. [...]
Inaczej było wśród Ruskich, wśród tubylców. Niektórzy cieszyli się albo udawali, że się cieszą, bo stali tuż przy naczelniku. Inni przyjęli tę wiadomość spokojnie, bez radości, a jeszcze inni jakby z żalem i smutkiem. Dwie kobiety, Rosjanki stojące tuż obok nas, głośno zapłakały, a jednej z nich wyrwało się nawet: „A ja dumała, szto Amierikancy zdies’ prijdut” [A ja myślałam, że przyjdą tu Amerykanie].
Sowchoz „Mirska”, Ukraina
Jan Prorok, Archiwum Wschodnie (AW) w Ośrodku KARTA, II/868.
Po śniadaniu ustawiamy się czwórkami i ruszamy na główną ulicę, aby zademonstrować naszą radość z zakończenia wojny. [...] Na budynkach powiewają czerwone sztandary, a na naszym... biało-czerwona flaga!
Co jest? Dookoła widzimy zapłakane twarze, a gdzieniegdzie kobiety ocierają łzy. Podchodzę do gromadki kobiet i pytam: „Co się stało? Czy ktoś umarł?”. Każda chciałaby mówić i przez łzy słyszę skargi: „Myśmy dwadzieścia pięć lat czekały na wojnę”. Jedna przez drugą mówiły: „Poległ mój mąż, mój syn, mój brat, moja siostra — i co? Czy coś u nas się zmieniło, czy coś się zmieni?”.
Polski sierociniec w Atbasar, Kazachstan, 9 maja
Irena Bondarowicz, Archiwum Wschodnie (AW) w Ośrodku KARTA, Sygnatura II/1517/1k.
Nikt nie ma zegarka, ale czujemy, że zmiana powinna się już skończyć. [...] Słychać jakby ktoś niepewnie stukał w rurę. Szukamy źródła tego sygnału i w końcu otwieramy klapę nad zejściem po drabinach do piątej sztolni. W ciemności odzywa się głos: „Schodźcie, zmiana nie przyjdzie, bo skończyła się wojna. Niemcy rozbite!”. [...]
Na powierzchni słyszę przeraźliwy gwizd syreny. [...] Przed wejściem do kopalni na ścianie był wielki napis: „Damy więcej ołowiu, żeby dobić zwierza hitlerowskiego w jego własnym gnieździe”. Teraz go zamazano i namalowano nowy: „Damy więcej ołowiu, aby zaleczyć rany zadane naszemu krajowi wojną”.
Kopalnia rudy ołowiu w Aczisaj, Kazachstan, 9 maja
Michal Bronowicki, 9 maja 1945, „Karta”, nr 44/2004.
Chomienkow odczytał treść depeszy o tym historycznym wydarzeniu [zakończeniu II wojny światowej]. Ogłosił również, że następnego dnia nie będziemy pracować. Ale już teraz, nie czekając dnia jutrzejszego, ludzie jakby poszaleli. [...] W tym radosnym święcie czynny udział wzięli również Polacy. Nie było już tego, odczuwanego na każdym kroku i w różnych sytuacjach, podziału na „my” i „oni”. [...]
Nie wiadomo skąd znalazła się również wódka. Wyniesiono ze stołówki stoły, na których pojawił się świeży, jeszcze ciepły chleb. W parę godzin później rozdawano smakowitą zupę, ugotowaną na wołowym i wieprzowym mięsie. W ciągu kilku godzin tak wiele zmieniło się na lepsze. I tego, i następnego dnia nikt nie poszedł do pracy. Ludzie wciąż, na okrągło, w dzień i w nocy, na przemian, jak na komendę, to płakali, to cieszyli się, ale przede wszystkim jedli.
Kołchoz „Industrija”, Ukraina, 9 maja
Zbigniew Fedus, Archiwum Wschodnie (AW) w Ośrodku KARTA, II/2149/p.
Zebrano nas wszystkich na dziedzińcu więziennym i z prowizorycznej trybuny oficer oznajmił nam o bezwarunkowej kapitulacji Niemiec i o zwycięstwie ZSRR nad światowym faszyzmem. Chełpił się przy tym niezwyciężalnością Armii Radzieckiej, wyższością ustroju socjalistycznego, nawiązał do Napoleona i zakończył zapewnieniem, że tam, gdzie stanie noga radziecka, nikt nie da rady jej stamtąd usunąć. Więźniowie spokojnie wysłuchali przemówienia, a kiedy oficer skończył mówić, podniósł się krzyk: „Do domu, do domu, puśćcie nas do naszych rodzin, jesteśmy niewinni!”. Oficer zaczął się uśmiechać i z podniesioną ręką, kiwając głową, oświadczył, że kierownictwo obozu nie ma zamiaru nikogo zwalniać z tego powodu. Następnie w ostrych słowach rozkazał więźniom rozejść się i sam zszedł z trybuny.
Obóz w Donbasie, Ukraina, 9 maja
Leonard Pommersbach, Archiwum Wschodnie (AW) w Ośrodku KARTA, II/859.
Urozmaiceniem monotonii dni więziennych były, już dość częste, odgłosy salw armatnich oraz błyski rakiet, widoczne przez górną część okna celi. [...]
Wieczorem 9 maja [...] byliśmy zaskoczeni dużą ilością salw i rakiet. Takich ilości dotąd nie widzieliśmy. Czyżby to już Berlin był zdobyty? Byliśmy ogromnie zaciekawieni i gdy tej nocy wezwano mnie na śledztwo, po podpisaniu protokołu zeznań, odważyłem się zapytać, co oznaczały te salwy. Poinformował mnie, że zdobyto Berlin i Niemcy skapitulowały. [...] Obaj byliśmy zadowoleni, że wojna wreszcie się skończyła i to pełnym pogromem Niemiec.
Więzienie na Łubiance, Moskwa, 9 maja
Józef Grzesiak, Archiwum Wschodnie (AW) w Ośrodku KARTA, II/606.
Wszyscy zmierzali na plac Czerwony pod mauzoleum Lenina. Potok był tak gęsty, że przedostać się w kierunku odwrotnym nie było można. Tłum podrzucał w górę i niósł na ramionach każdego spotkanego czerwonoarmistę, przy głośnych wiwatach na cześć armii. Brzmiały stare rewolucyjne i bojowe pieśni. Skądś znalazły się dziesiątki harmoszek i tylko wokół grających robiło się trochę miejsca. Tam zaczynały się tańce. [...]
Dziesiątki reflektorów, tych samych, które jeszcze nie tak dawno wychwytywały nad miastem hitlerowskie samoloty, skupiły swe światło w jednym punkcie — z nieba wynurzył się z ciemności i zapłonął wielki czerwony sztandar o rozmiarach pięciopiętrowej kamienicy, a na nim barwny portret Stalina.
Moskwa, 9 maja
Leszek Krzemień, Czas wojny, „Książka i Wiedza”, Warszawa 1980.
Towarzysze i towarzyszki! Rodacy!
Nadszedł wielki dzień zwycięstwa nad Niemcami. Faszystowskie Niemcy, rzucone na kolana przez Armię Czerwoną i wojska naszych sojuszników, uznały swoją klęskę i ogłosiły bezwarunkową kapitulację.
Znając wilcze zwyczaje niemieckich prowodyrów, którzy umowy i porozumienia uważają za nic nie znaczące papierki, nie mamy podstaw, aby wierzyć im na słowo. Jednak dzisiaj z samego rana wojska niemieckie, zgodnie z ustaleniami aktu kapitulacji, zaczęły masowo składać broń i poddawać się do niewoli naszym wojskom. To już nie jest nic nie znaczący papierek. To rzeczywista kapitulacja niemieckich sił zbrojnych.
Odtąd nad Europą będzie powiewać wielki sztandar wolności narodów i pokoju między narodami.
Towarzysze! Wielka Wojna Ojczyźniana zakończyła się naszym całkowitym zwycięstwem. Okres wojny w Europie dobiegł końca. Zaczął się okres pokojowego rozwoju.
Gratuluję Wam zwycięstwa, moi drodzy rodacy! Chwała naszej bohaterskiej Armii Czerwonej, która obroniła niepodległość naszej ojczyzny i odniosła zwycięstwo nad wrogiem!
Chwała naszemu wielkiemu narodowi, narodowi-zwycięzcy!
9 maja
Ob. Jakub Berman, członek Biura Politycznego KC PPR:
Zakończył się okres wojny, który dla każdego z nas był związany z ciężkimi wstrząsami, wszystkie nasze nadzieje były związane z tym końcem. Teraz wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, że nie ma wojny, nie ma zmory, która zawisła nad całym światem i która porwała tyle istnień ludzkich, tyle krwi ludzkiej. Wiemy o tym, że wojna bardzo głęboko przeorała stosunki między ludźmi, między narodami, układ sił międzynarodowych, układ sił społecznych w każdym kraju.
Gdybyśmy chcieli w kilku słowach zbilansować wynik tej straszliwej wojny, to niewątpliwie nad wszystkim góruje poczucie prawdziwej radości w sercu każdego, kto czuje się związany z wolnością i demokracją, że ta zmora faszystowska, która zagrażała światu cofnięciem wstecz, została zniszczona. Drogo to kosztowało, opłaciliśmy to życiem milionów najbliższych braci i sióstr, ale mamy to przeświadczenie, że te ofiary nie poszły na marne, mamy przeświadczenie, że wszystkie narody i Naród Polski odrodził się, przystąpił do nowego życia i w tym układzie sił będzie miał oparcie, będzie miał nowe perspektywy rozwoju wszystkich sił twórczych – i to jest najradośniejsze.
Został zniszczony potwór faszystowski, który chciał omotać cały świat, który już wysysał krew z dziesiątków krajów, który chciał się usadowić u nas długo, na dziesiątki i setki lat. Groziła nam czarna noc. I teraz już na oczach wszystkich okowy zostały rozbite.
23–25 maja
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 6, Główny Urząd Kontroli Prasy 1945–1949, oprac. Daria Nałęcz, Warszawa 1994.
Trzy Rządy rozważywszy wszystkie aspekty kwestii, uznają że należy przystąpić do przesiedlenia do Niemiec ludności niemieckiej lub jej elementów pozostałych w Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech. Wszelkie przesiedlenia, jakie nastąpią, winny odbywać się w sposób uporządkowany i ludzki.
Poczdam, 2 sierpnia
A. Kafkowski, Umowa Poczdamska z dnia 2 VIII 1945 r., Warszawa 1960.
Kanclerz Helmut Schmidt: „Niemcom nadal nie wolno czynić siebie sędziami w sprawach Polski, nie wolno”
Przywódca opozycji Helmut Kohl: „Panie Kanclerzu [...] przecież nie myśli pan poważnie, że jakiś obywatel polski uzna, iż mieszamy się w wewnętrzne sprawy dumnych Polaków, jeżeli dziś zaprotestujemy przeciw niesprawiedliwości, jaka tam panuje. Ci ludzie czekają na wyraz naszej sympatii".
18 grudnia
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Dlaczego myśl o Polsce w tak szczególny sposób chwyta za serce? Czy nie dlatego, [...] że jeszcze nie zapomnieliśmy, co my, Niemcy, uczyniliśmy temu krajowi? Czy bliskość może parzyć? [...] Oskarżenie brzmi: zbyt łatwo zamykamy usta tam, gdzie są komuniści, którzy mordują i zamykają, torturują i wysyłają do obozów. [...] Możliwe, że ciągle zalecane niezaangażowanie się jest dobrą zasadą dla rządzących i bankierów. Naszą sprawą, inteligencji, główną zasadą naszego życia zawsze było i musi pozostać zaangażowanie.
1 stycznia
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Niemcy zapewne marzą jeszcze o zjednoczeniu, ale ewentualne ziszczenie się tego marzenia stanowczo podporządkowali nakazowi utrzymania pokoju. Z tego wynika pogląd, że także Polacy będą musieli podporządkować postulatowi pokoju swoje w pełni usprawiedliwione postulaty. [...] W najbliższym czasie cudu nad Wisłą nie będzie.
10 grudnia
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Twierdzenie, że jest mniejszość niemiecka wielkości milion czy ponad milion ludzi w Polsce, jest przecież czystą fantazją. Można do tego dojść tylko przez zupełnie sztuczną instrukcję prawną, przyjmującą, że istnieje Rzesza Niemiecka w granicach z 1937 roku i dorobioną interpretacją do tej instrukcji.
16 stycznia
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Volker Rühe, wiceprzewodniczący rządzącej frakcji CDU/CSU: „[...] układ warszawski z Polską [z 1970 roku] ma polityczną moc wiążącą, która także przez zjednoczone Niemcy nie może zostać zignorowana. Kto deklaruje rezygnację z użycia siły, musi zdawać sobie sprawę z tego, że ewentualne zmiany terytorialne w Europie Środkowej byłyby możliwe jedynie za zgodą wszystkich zainteresowanych, a do nich należy naturalnie także Polska. [...] Kto chce pojednania z narodem polskim, ten nie może robić wrażenia, że kwestionuje jego przestrzeń życiową”
Kanclerz Helmut Kohl: „Dlatego właśnie uznajemy podjęte w tym układzie ustalenia. I to w pełnym zakresie.”
6 lutego
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Nigdy nie mówiono w Europie tak wiele jak dziś o pokoju, o obronie czy umiłowaniu pokoju. [...] Nasuwa się podejrzenie, że w wielu wypadkach chodzi raczej o własny spokój i wygodę. [...] Ale w każdym razie Polacy liczą na zrozumienie i na solidarność narodu niemieckiego, które mogą stać się ważnym czynnikiem przy budowie mostów między naszymi narodami. [...]
W ciągu ostatnich kilku lat wielu ludzi dobrej woli w Niemczech niosło pomoc narodowi polskiemu w duchu sąsiedzkiej przyjaźni i solidarności. Psychologiczne znaczenie tego działania okaże się może w przyszłości większe niż jego niewątpliwa wartość materialna.
5 października
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Wspólnie opłakujemy miliony ofiar w Polsce, którym w imię niemieckich interesów Niemcy zrabowali życie, których pozbawili zdrowia i szczęścia, skazali na dotkliwą nędzę. Doświadczyła tego niemal każda polska rodzina. [...] Wspólnie przypominamy, że nie poniechano wrogości, gdy zamilkły działa. Często prześladowano ludzi tylko dlatego, że byli Niemcami. Cierpienia milionów Niemców, których wygnano z ojczystej ziemi, gdzie stracili swój dobytek i bliskich, budzi smutek i współczucie Polaków i Niemców. [...]
Dzisiaj wydarzenia II wojny światowej nie są dla większości obywateli naszych narodów czasem własnych przeżyć. Tym bardziej więc obowiązuje nakaz prawdy historycznej, wiernej pamięci, która powinna stać się źródłem nauki dla teraźniejszości. Nie oznacza to wystawiania rachunku krzywd ani konfrontowania wzajemnych pretensji; chodzi o wspólne szukanie prawdy o tym, co się stało i jak się stało. Nie ma innego sposobu przezwyciężania uprzedzeń, zarozumiałości, wrogości. [...] Gdziekolwiek więc Polacy otaczają dzisiaj opieką pozostałości kultury i historii niemieckiej, nie ukrywając ich pochodzenia, tam ulegają przełamaniu nacjonalistyczne ograniczenia i buduje się mosty, które łączą nasze narody i prowadzą je w przyszłość.
1 września
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Zjednoczone Niemcy niewątpliwie staną się największą siłą w Europie i jeżeli nauczą się postępować tak jak Stany Zjednoczone, to znaczy jeżeli będą potęgą, która nie tylko nie wyciąga ręki po cudze, ale stara się pomagać, uzyskają ogromną atrakcyjność. Obawiam się jednak, że będzie inaczej. Żyłem w RFN 25 lat i mam przekonanie, że gdy Niemcy poczują własną potęgę, wrócą na drogę swoich własnych błędów.
7 września
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Myśmy wysuwali sprawę uregulowania granicy, jeśli chce się rozszerzać problematykę, możemy ją rozszerzać.
My też mamy cos do powiedzenia: np. sprawa odszkodowań dla ludzi, którzy byli zmuszani do robót przymusowych w III Rzeszy. Podkreślam, ta godzina, bardzo ważna dla Niemców, dla procesu zjednoczeniowego, jest nie tylko godziną niemiecką, jest godziną Europy, jest godziną sąsiadów Niemiec, jest testem pojednania polsko-niemieckiego. Nam bardzo na tym pojednaniu zależy. […]
Chcemy bez żadnych niedomówień czy dwuznaczności wejść w tę nową fazę historii, także historii stosunków z narodem niemieckim. Jeżeli się te dwuznaczności czy niedomówienia utrzymuje, to oczywiście na stosunki pada jakiś cień. Miejmy nadzieje, że te sprawy będą jeszcze dalej przemyślane.
Ja nie widzę powodu, dla którego przy dobrej woli nie można by dopracować rozwiązania traktatowego, które w moim przekonaniu powinno być parafowane po wyborach NRD, a podpisane ostatecznie po zjednoczeniu. Nie widzę też powodu, dla którego obecność Polski w tej części rokowań miałaby komukolwiek przeszkadzać. Jest ona moralnie i historycznie uprawniona.
Niepokoją nas pewne zjawiska, jak stanowiska partii republikańskiej w Niemczech Zachodnich, jak nacjonalistyczne zjawiska podczas manifestacji w Lipsku. Społeczeństwo Republiki Federalnej zasadniczo się zmieniło, bardzo się zdemokratyzowało, jest nowe pokolenie. Chcemy na to postawić i stawiamy na zbliżenie europejskie ono ma być.
4 marca
„Rzeczpospolita, z 5 marca 1990, [cyt. za:] Mieczysław Tomala, Zjednoczenie Niemiec. Reakcje Polaków. Dokumenty i materiały, Warszawa 2000.
Za kilka godzin [3 października] sen stanie się rzeczywistością. Po ponad czterdziestu gorzkich latach podziału, Niemcy, nasza ojczyzna, znów się zjednoczą. [...]
Podziękowania winni jesteśmy także ruchom reformatorskim w Europie środkowej, wschodniej i południowej. Rok temu Węgry pozwoliły wyjechać uciekinierom z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Wtedy to padł pierwszy kamień w murze. Ruchy wolnościowe w Polsce, Czechosłowacji dodały odwagi ludziom w NRD, by wystąpili o swoje prawo do samostanowienia.
Bonn, 2 października
Uznanie granicy na Odrze i Nysie wynika z przykazania pokoju. (...) Potwierdzenie granicy jest wolną decyzją Niemców. Nikt nam jej nie narzucił. (...) Ta decyzja (...) nie jest dla nas, Niemców, łatwa. (...) Utrata ojczyzny jest ciężką ofiarą. [...] potwierdzenie tej granicy jest decydującym wkładem w perspektywę Europy bez granic.
14 listopada
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
My, Niemcy, wiemy, że bez wielkiej fali, która w 1980 roku wyszła ze Stoczni im. Lenina w Gdańsku, nie byłoby obalenia muru w Berlinie, Niemcy nie uzyskałyby 3 października 1990 swojej jedności.
14 listopada
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.