I
Miasto Gdańsk, wraz z obszarem objętym przez następujące granice, jakie są lub będą oznaczone na miejscu przez Komisję przewidzianą w art. 101 Traktatu Pokojowego Wersalskiego z 28 czerwca 1919 ogłasza się Wolnym Miastem w granicach i pod warunkami przewidzianymi w wymienionym Traktacie […].
II
Niniejsza decyzja wejdzie w życie w dniu 15 listopada 1920 roku.
III
Wolne Miasto Gdańsk poniesie wydatki poczynione przez Główne Mocarstwa sprzymierzone i stowarzyszone na administrację i okupację wojskową terytorium Wolnego Miasta w słusznej proporcji, która zostanie ustalona przez te Mocarstwa.
Paryż, 27 października
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Rozdział I
Art.1.
Przedstawiciel dyplomatyczny Rządu Polskiego, z siedzibą w Gdańsku, będzie pośrednikiem między Rządem Polskim a Rządem Wolnego Miasta.
Art. 2.
Polska weźmie na siebie prowadzenie spraw zagranicznych Wolnego Miasta Gdańska, jak również i opiekę nad obywatelami gdańskimi za granicą. Opieka ta będzie zapewniona na tych samych warunkach jak obywatelom polskim.
Paszporty, wydane obywatelom gdańskim, będą zapewniały opiekę polską za granicą tylko w tym wypadku, jeżeli będą miały wizę Przedstawiciela Rządu Polskiego w Gdańsku. […]
Art. 6.
Rząd Polski nie zawrze żadnego traktatu lub umowy międzynarodowej, obchodzącej Wolne Miasto Gdańsk, bez zasięgnięcia uprzednio opinii Wolnego Miasta. Wynik tej konsultacji będzie podany do wiadomości Wysokiego Komisarza Ligi Narodów.
Paryż, 9 listopada
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Brukowana ulica, środkiem biegną szyny tramwajowe. […]
Kino „Leningrad” zapowiada projekcję filmu Robotnicy 80, zrealizowanego w sierpniu w stoczni.
[…]
O piątej po południu przed bramą numer dwa rozpoczyna się wstępna ceremonia poprzedzająca główną, na której szesnastego zostanie odsłonięty pomnik pamięci robotników – ofiar Grudnia 1970 roku. Zamontowano już betonowe krzyże wysokości czterdziestu metrów, uwieńczone trzema kotwicami z brązu. Krzyż strajkujących w sierpniu, przeniesiony bliżej i ozdobiony kwiatami, wydaje się miniaturowy. W ceremonii bierze udział ze czterysta-pięćset osób. Lech Wałęsa, którego sprawy zatrzymały w Warszawie, przeprosił, że nie może przyjechać, ale jest pierwszy sekretarz z Gdańska, Tadeusz Fiszbach, biskup Kaczmarek i Anna Walentynowicz – mała, pełna godności pani w futrzanym toczku, robotnica stoczni, prześladowana, uparta, dziś zwycięska. Kilku członków rodzin zabitych. Stojąc na zimnie, słuchamy poloneza Chopina, muzyki organowej Bacha, pieśni chóralnej robotników Wybrzeża oraz Mazurka Dąbrowskiego. Nie wiem, kim jest pierwszy przemawiający. Przedstawia historię pomnika i tłumaczy symbolikę trzech kotwic: 1956, 1970, 1976 – lata, gdy padały ofiary wśród robotników polskich. Przemawiający z trudem trzyma w dłoniach w rękawiczkach trzy trzepoczące na wietrze kartki. Potem zabiera głos biskup. W jednej ręce trzyma swój mały kapelusz, w drugiej arkusz papieru, silnym głosem mówi o sprawiedliwości, prawach człowieka i o pokoju, pokoju, pokoju. Następnie składa we wnęce u stóp pomnika szkatułę z ziemią z rzymskich katakumb, ziemię z Gdańska i z Gdyni. Pierwszy sekretarz z Gdańska nie opuszcza go na krok. Potem orszak niesie do kościoła Świętej Brygidy drewniany, poświęcony przez biskupa krzyż ze strajków sierpniowych. Nie mogę stłumić lekkiego zaniepokojenia na widok tych przedstawicieli państwa, Kościoła i „Solidarności”, zjednoczonych w obrządku, który swe podstawowe cechy przejął od reżimu i od hierarchii katolickiej.
Gdańsk, 6 grudnia
Adrien le Bihan, Gniewne drzewo. Dziennik krakowski 1976–1986, Kraków 1995.
Około godziny 17.00 usłyszeliśmy z odbiornika przestrojonego na częstotliwość używaną przez milicję w Trójmieście rozkaz: „Wszyscy zjeżdżać do bazy. Zatrzymanych pozostawić – obojętnie gdzie. Wszyscy wracać do bazy”. Od tego momentu prowadziliśmy regularny nasłuch nagrywany na magnetofon. Około godziny 19.00 zaczęliśmy odbierać meldunki nadawane do „bazy” przez jednostki milicyjne o kryptonimach: Karpaty, Rysy, Himalaje, Tatry, Pieniny… Po 22.00 „baza” zarządziła: „Zbiórka na ulicy Kartuskiej”. W międzyczasie nadjechała od strony Gdyni kolumna bud milicyjnych. Było ich około 60. Równocześnie jedna z komórek związkowych ze Słupska przekazała informację o posuwaniu się w kierunku Gdańska dużej kolumny ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej). Fakt przejazdu tej kolumny potwierdził przygodny taksówkarz, który dotarł z tą informacją do stoczni. Około godziny 23.00 do budynku Zarządu Regionu przyjechał Konrad Marusczyk, wiceprzewodniczący regionu z informacją, że dzwonił do wojewody, ale go nie zastał. Zadzwonił wiec do wojewódzkiego komendanta MO pułkownika Jerzego Andrzejewskiego i spytał, dlaczego na mieście jest tyle milicji. Komendant oświadczył, że prowadzona jest akcja „trzy pierścienie”. Wtedy miał zapytać: który pierścień jest dla „Solidarności”? Odpowiedzi nie otrzymał.
Około północy zaczęliśmy nadawać teleksem informację do innych regionów o wyłączeniu telefonów. Z trzech działających teleksów pracował już tylko jeden.
Gdańsk, 12 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Około 2.00 w nocy w pokoju hotelu „Grand” w Sopocie, gdzie nocowałem, zadzwonił telefon z informacją: „milicja”. Wyjrzałem przez okno wychodzące na front budynku. Ujrzałem scenę z filmu: padający śnieg, drzewa, gęsty kordon milicji, a na podjeździe rząd polowych samochodów wojskowych i milicyjnych bud. Koledzy, myjący okna wychodzące na plażę, widzieli kordony milicji ciągnące się aż do morza, ubrane w surrealistyczne kostiumy z hełmami i tarczami. Milicja była również w całym budynku. Do mojego pokoju weszli po pół godzinie wraz z dwoma cywilami. Po sprawdzeniu dowodów każdego z nas skuwano kajdankami i wyprowadzano w asyście dwóch ZOMO-wców. Budy stały przy samych schodach. Wszyscy z krajówki, których widziałem, byli skuci, reszta – nie. w budzie posadzono nas pięciu w ten sposób, że obok każdego z nas siedziało dwóch milicjantów. Nie przedstawiono nam ani nakazu internowania, ani też aresztowania. Zresztą nikt z nas o to nie pytał, gdyż zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Przewieziono nas do koszar ZOMO w Gdańsku przy ulicy Kartuskiej. Tam sprowadzono nas do Sali w piwnicy. Stało tam już kilkanaście osób: Rulewski, Sobieraj, ktoś z Radomia… Co chwilę dowożono nowe transporty.
Sopot-Gdańsk, 13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Oklaski przerywały kolejne utwory. Po jednym tylko Kaplica Królewska zamarła w ciszy. Po wierszu Tadeusza Szymy poświęconym księdzu Jerzemu Popiełuszce. Cisza i kwiaty rzucone w stronę Mieczysława Voita. Podniósł je i położył na ołtarzu, wiedział, że komu innemu w hołdzie, od całej gdańskiej społeczności, zostały ofiarowane.
Gdańsk, 18–25 listopada
Teatr drugiego obiegu. Materiały do kroniki teatru stanu wojennego 13 XII 1981–15 XI 1989, oprac. i red. Joanna Krakowska-Narożniak, Marek Waszkiel, materiały zebrał zespół pod kierunkiem Marty Fik, Warszawa 2000.
Lawinowo narastające podwyżki cen, w tym ostatnie z czerwca 1989, bulwersują załogi zakładów pracy regionu gdańskiego. Podwyższone ceny paliw i żywności będą także wymuszały wzrost cen we wszystkich dziedzinach konsumpcji. [...] Domagamy się zaprzestania akcji ciągłego podwyższania cen.
Ostrzegamy, że w obronie interesów pracowniczych użyjemy środków przewidzianych w statucie naszego związku.
Gdańsk, 26 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 25, z 27 czerwca 1989.
U progu XXI wieku stoi przed nami problem ratowania polskiej przestrzeni przed anarchizacją i makdonalizacją. Promowane zasady wyłącznej efektywności ekonomicznej i estetyki przedmiotów użytkowych prowadzą do zatracenia lokalnej tożsamości architektonicznej poszczególnych regionów historycznych. Grozi to przerwaniem wypracowanych przez ludzkość wartości kulturowych sztuki zwanej architekturą i zastąpienie jej estetyką umywalek, pralek i lodówek wyglądających jednakowo pod wszystkimi szerokościami geograficznymi.
Znaczny procent architektów został „zarażony” koncepcją „klockowo-hamburgerową” i proponują, aby estetykę umywalek zestawiać równoważnie z rzeźbami Michała Anioła. Potrzebą jest obecnie pogodzenie wymogów ekonomicznych z wartościami kulturowymi.
Na polskim rynku budowlanym pojawiają się inwestorzy zagraniczni, którzy nie znają i nie uwzględniają naszej polskiej tradycji związanej z regionem i ciągłością naszej kultury.
W środowisku gdańskich architektów, niestety, od roku 1956 występuje stały napór tendencji klockowej architektury przyporządkowanej estetyce przedmiotów użytkowych. W epoce komunizmu klocki te były wykonywane tandetnie i z tandetnych materiałów, a obecnie polepszyła się jedynie jakość materiałów i wykonawstwo, ale zasada pozostawała dalej taka sama. Lodówka czy pralka obtłuczona i zardzewiała, czy estetyczna z dobrym lakierem pozostaje przedmiotem użytkowym i nie może równać się z rzeźbą Michała Anioła. Współczesność architektury nie może polegać na rezygnacji z jej treści „duchowej”, gdyż unicestwia to samą istotę sztuki.
Gdańsk stworzył przez wieki duże osiągnięcia w sztuce architektonicznej. Osiągnięcia te nazywane „stylem gdańskim” stały się wzorcami dla wielu miast Europy i na innych kontynentach. Dla mnie i moich kolegów, przyjaciół odbudowujących zniszczony Gdańsk, stały się one myślą przewodnią dla naszych projektów. [...]
Uznając słuszną zasadę rozstrzygania zabudowy ważnych fragmentów miasta poprzez konkursy, nie można przekazywać ich rozstrzygania wyłącznie w ręce jedynego związku branżowego architektów, gdzie mają przewagę „klockowi”. Wyniki budowlane ostatnich dziesięcioleci w Gdańsku są dla „klockowych” tragiczne. Falowce Przymorza, budynki Zaspy, Starego Przedmieścia, wieżowce Zaroślaka, Dolnego Miasta, Długich Ogrodów i inne „zmorki” potwierdzają ich klęskę.
To nie ta droga, panowie. Jeżeli nie stać nas na stworzenie prawdziwej wartościowej sztuki „z duszą”, to przynajmniej zostawcie Śródmieście Gdańska w spokoju i realizujcie swoje koncepcje poza jego obrębem.
Miasto Gdańsk nie należy wyłącznie do architektów i rozstrzyganie konkursów na dalszą jego odbudowę, a szczególnie jego Śródmieścia, należy powierzyć szerszemu gronu przedstawicieli mieszkańców.
Arch[itekt] Stanisław Michel, współautor odbudowy Głównego Miasta
Gdańsk, 30 stycznia
„Gazeta Wyborcza”, Trójmiasto (Gdańsk), nr 25, 30 stycznia 1999.
Wszyscy powinniśmy się cieszyć. Z następującego powodu: Guenter Grass to pisarz zaangażowany, który pisze o historii XX w. Szczególnie ostatniej wojny. Im bardziej przesuwamy się na Zachód, tym bardziej wydarzenia jakoś się zamazują, tracą ostrość. Ale Grass, gdańszczanin przecież, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się stało. I całe jego pisarstwo jest właściwie związane z krzykiem protestu przeciwko temu, co się stało, wysiłkiem zachowania pamięci o historii. To pisarz bardzo nam bliski – w sensie rozumienia tych strasznych wydarzeń. Poza tym jest to gdańszczanin, więc mamy „triumf Kaszubów”. Ciekawe, że Gdańsk ma w sobie jakiegoś ducha. Ten duch jest w pismach Grassa, ale także u polskich pisarzy mieszkających w Gdańsku – np. Stefana Chwina, Pawła Huelle. Niemiecki Gdańsk pojawia się również w polskiej literaturze. Bardzo ważne jest budowanie pomostu między przeszłością a teraźniejszością takich miast, jak Gdańsk czy Wrocław.
[...]
Grass jest na pewno pisarzem pozbawionym nacjonalistycznych zboczeń czy też schorzeń. Na pewno jego walka jako pisarza polega na mówieniu prawdy swojemu krajowi.
[...]
Nagroda jest triumfem Grassa i przykrością dla jego wrogów! Gdy dowiedziałem się o niej, pierwszą moją myślą było, że to triumf literatury zaangażowanej. Okazuje się, że można ją pisać. Więc literatura zaangażowana nie skończyła się wraz z literaturą zaangażowaną na rzecz socrealizmu.
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Na Literacką Nagrodę Nobla dla Guentera Grassa liczyłem już od kilkunastu lat. Każdej kolejnej jesieni przeżywałem dotkliwe rozczarowanie, tym bardziej cieszę się więc z tegorocznego werdyktu Akademii Szwedzkiej. Guenter Grass jak nikt inny z pisarzy współczesnych wytrwale buntuje się przeciwko naszemu światu, przedstawia go z dużym krytycyzmem i wolą zmiany, nadania mu lepszego kształtu. Sprzeciwia się przede wszystkim zniewoleniu i niesprawiedliwości, staje po stronie słabych i pokrzywdzonych. Autor „Blaszanego bębenka” łączy wyrazisty realizm z sugestywnością poetyckiej wizji. Jest wirtuozem języka. Każdą historię stara się opowiedzieć inaczej, kreuje innego bohatera, wynajduje inny pomysł fabularny.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Guenter Grass przejdzie – już przeszedł – do historii literatury jako autor genialnego „Blaszanego bębenka”, książki porażającej trafnością diagnozy opisanych w niej procesów historycznych, zaskakującej niezwykłością rozwiązań literackich, fascynująco wirtuozerskiej językowo, a zarazem odwołującej się do najlepszych tradycji literatury niemieckiej. Wszystkie jego późniejsze dokonania mierzono miarą tego arcydzieła, stąd niekiedy nadmierny moim zdaniem krytycyzm oceniających „Psie lata”, „Spotkanie w Telgte”, „Turbota” czy „Szczurzycę”. Jednak nawet te obiektywnie słabsze książki zawsze wzbudzały wielkie emocje i podobnie jak ich autor żywo uczestniczyły w międzynarodowym dyskursie o najważniejszych sprawach naszych czasów. Niewielu pisarzy może się poszczycić takim rezonansem swojej twórczości. Osobiście bardzo się cieszę z tego wyboru.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Z twórczością Grassa zetknąłem się w warunkach konspiracyjnych, kiedy do moich rąk dotarło podziemne wydanie „Blaszanego bębenka”. Czytałem tę książkę z wielkim podziwem. Grass wydał mi się jednym z nielicznych twórców, którzy pozostają pisarzami politycznymi, a równocześnie potrafią wyjść ponad politykę w sferę problematyki egzystencjalnej. Ten nurt w jego twórczości jest cenniejszy niż rzeczy, do których ostatnio dochodzi. Jego ostatnie książki, na przykład „Rozległe pole”, są za bardzo uwikłane w wewnątrzniemiecką szarpaninę. Bardziej cenię jego wcześniejszą twórczość, przede wszystkim „Blaszany bębenek” i „Psie lata”. Jako tradycja literacka jest mi to obce, twórczość Grassa ma charakter oświeceniowej ironii, podczas gdy ja jestem raczej po stronie romantyzmu niemieckiego. Uważam jednak, że to wielka literatura.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Udało się! A już myślałem, że istnieje jakiś spisek przeciwko Grassowi. Znane są przecież jego lewicowe, radykalne poglądy i kontrowersyjna postawa polityczna. Grass nie jest pisarzem wygodnym, zawsze mówił rzeczy, które inni bali się wypowiedzieć. Był chyba jedynym intelektualistą niemieckim, który ostrzegał przed szybkim zjednoczeniem Niemiec i wołał o chwilę zastanowienia. To nie tylko wybitny pisarz, ale także postać polityczna wykraczająca poza literaturę.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Ogromnie ucieszyłem się, słysząc o tym, że Nobel trafił do rąk Grassa. To wspaniały pisarz, uprawiający tzw. literaturę małych ojczyzn, bardzo mi bliską. Chyba trudno o bardziej trafny wybór. Grass w pełni zasłużył na tę nagrodę. I nie wymaga to chyba szerszego komentowania.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Twórczość Grassa jest ważna, bo dotyka problemu interpretacji faszyzmu, tego, co stało się z Niemcami i światem w XX w. Krytycy zgodnie podkreślają, że jest to antymannowska interpretacja. Wedle Tomasza Manna faszyzm był rodzajem zauroczenia, uwiedzenia. Grass przedstawił ten problem od strony zwykłych ludzi, pokazał, w jaki sposób niemieckie społeczeństwo doszło do tej zwyrodniałej formy i jego interpretacja jest nadal aktualna. Po drugie, Grass, niezależnie od swoich rozmaitych zakrętów ideologicznych, z którymi nie zawsze bym się zgadzał, jest jednym z wielkich odnowicieli powieści XX-wiecznej. Przez wiele lat dawał dowody, że wbrew opiniom o schyłku powieści jest to gatunek żywotny, że pisarze i czytelnicy wierzą w powieść. Dla mnie jako gdańszczanina Grass jest również ważny jako nauczyciel Gdańska. Był dla mnie przewodnikiem po tym mieście, które z rozmaitych powodów było dla nas zamknięte i niedostępne. Czytaliśmy „Blaszany bębenek” w podziemnym wydaniu Nowej i to był dla nas w Gdańsku człowiek ważny. Grass odegrał także ważną rolę jako rzecznik polsko-niemieckiego porozumienia, które budował od lat swoimi twardymi wypowiedziami, zarówno w stosunku do władz PRL, jak i środowisk rewizjonistycznych. W tej materii wiele mu zawdzięczamy.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Guenter Grass jest laureatem w pełni zasługującym na tę nagrodę. Otrzymuje ją tym razem pisarz znany, którego dzieło odznacza się wysoką jakością literacką, pisarz, który tę nagrodę właściwie dawno już powinien był dostać. Trylogia gdańska" jest wybitnym dziełem, które literacko przetrwa. Zwłaszcza „Blaszany bębenek”, ale i „Kot i mysz”, i „Psie lata” również. Uważam także jego ostatnią książkę „Moje stulecie” za bardzo udaną i ważną. Poza tym Grass jest pisarzem, który niejednokrotnie dowiódł charakteru politycznego, zawsze miał własne zdanie. Jego głos jest ważny nie tylko dla Niemiec ale i dla świata.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Grass nie należy do ludzi pokornych, którzy dadzą się zepchnąć w cień. Choć okazał się tytanem pracy, choć jest niezrównanym gawędziarzem, operującym ogromną skalą środków formalnych, choć działa jak najczulszy sejsmograf zdarzeń, od dawna nie był przez krytykę chwalony. Przepowiadano, że sukcesu „Blaszanego bębenka” raczej nie powtórzy. Tym większa nasza i jego przyjemność z Nagrody Nobla.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.
Nagroda dla Grassa, jeśli jest zaskoczeniem, to tylko dlatego, iż tak późna – winien ją otrzymać jeszcze w latach 80. Grass jest pisarzem niezwykle wielostronnym – interesującym poetą, autorem m.in. znakomitego wiersza „Polska Chorągiew” , głębokim eseistą oraz, a może przede wszystkim, prozaikiem umiejącym połączyć w swej twórczości nar- racyjną wynalazczość z tym, co kiedyś nazywało się społecznym zaangażowaniem literatury. W całej twórczości i kontrowersyjnej publicystyce, dąży do przewartościowania spojrzenia na niemiecką i europejską tradycję, do rozpoznania źródeł totalitarnych i nacjonalistycznych uwikłań. Respekt dla politycznych realiów, jak choćby dla konsekwencji II wojny światowej, w paradoksalny sposób łączy z myśleniem utopijnym, ze snem o Trzeciej Drodze. Zarówno w swej gdańskiej trylogii, jak i w świetnej przypowieści „Spotkanie w Telgte” dokonuje reinterpretacji niemieckiej historii, kontynuując tę linię, którą przed nim reprezentował m.in. Tomasz Mann. Ironia, jaką nasycony jest nurt epickiej opowieści jego prozy, buduje dystans wobec kreowanego w niej świata, który jednocześnie silnie zakorzeniony jest w realiach współczesności. Wirtuozeria Grassowskiej sztuki opowiadania połączona z wagą podnoszonej przezeń problematyki sprawia, że jest to jeden z tych autorów, którzy ocalają sens literatury nie zredukowanej do jedynie stylistycznych popisów, takiej, która wierzy w swoją powinność wykraczającą poza nią samą.
1 października
„Gazeta Wyborcza” nr 230, 1 października 1999.