Dziś tłusty czwartek. Chciałam kupić domowi pączków, ale pomimo zawiei i mrozów takie ogonki „do pączków”, że cukiernie nie nadążają piec, i choć dwa razy było chodzone, nie zdołaliśmy dostać.
Warszawa. 13 lutego
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Po południu pierwszy raz byłam w Centralnym Domu Towarowym w poszukiwaniu talerzyków deserowych, których tam nie znalazłam. Ten Cedet to straszne brzydactwo, i z zewnątrz, i wewnątrz. Nadto wewnątrz brudno i dziwna rzecz – całe ściany oszklone, a ciemno. I ciasno. Okropny zgiełk tłumu kupujących lub stojących w ogonkach.
Warszawa, 5 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Tak! „dzień wolny od pracy”! Dla mnie to oczywiście sprawa nieistotna. Ale nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich te dni, mające być „dobrodziejstwem” i „zdobyczą socjalistycznego ustroju”, stały się normalną udręką, z powodu niesamowitych problemów, które stwarzają trudności w kupieniu czegokolwiek na dwa dni. Jeszcze nie dorośliśmy do tego. Z pewnością — wolne soboty są gdzieindziej rzeczą cenną, ale nie w naszych warunkach, nie przy tych brakach zaopatrzeniowych. O zdobyciu kawałka mięsa — nie ma praktycznie mowy. Wczoraj na Koszykach rzucono jakieś kawałki schabu, ale nie usiłowałam nawet tam dojść — krzyki, wrzaski, rozpychania, jedna kobieta mdleje, druga — rzyga — brrr!! Okropność! Jakże upokarzające jest bicie się o kawałek nędznego mięsa. Do czego można doprowadzić ludzi — do jakiego upodlenia! Stanie w długich kolejkach bądź też kupowanie prywatnie od pokątnych sprzedawców, po cenach niewiarygodnych: 1 kg cielęciny — ponad 100 złotych, polędwica wołowa — 180 złotych. Obie alternatywy nie do przyjęcia. Kupuje się byle co.
Warszawa, 29 czerwca
Teresa Konarska, dziennik w zbiorach Ośrodka KARTA.
Dziś wigilia 24 grudnia 1975, godz. 12.00 w południe. W drodze do Urzędu Pocztowego, przechodzę koło sklepu spożywczego przy ul. Grójeckiej. Na zapleczu sklepu poczwórna kolejka długości około 1 km. Stoją ustawieni w czwórki przeważnie ludzie starzy i młodzież. Wkrótce mają przywieźć następny transport chleba. Słychać w kolejce złorzeczenia. Pytam stojących, jak długo czekają na chleb — od pięciu do sześciu godzin — brzmi odpowiedź. Mówią, że na Pradze pokazali się „koniki chlebowe” proponujący kupno chleba po 15 zł za bochenek, którego cena wynosi [normalnie] 4 zł.
W wigilię Bożego Narodzenia stoją ludzie w kolejkach godzinami, nie po frykasy, nie po luksusowe wędliny, których od dawna brak, lecz po prostu po chleb. Dzieje się to już po VII Zjedźcie rządzącej Partii, gdy jeszcze na łamach prasy trwa propagandowe samochwalstwo kasty rządzącej, gdy zapowiada się historyczną zmianę Konstytucji, gdy rząd i partia głoszą urbi et orbi o dalszym wielkim wzroście stopy życiowej ludności w Polsce.
Ludzie pytają, jak się to dzieje, że znakomici planiści i organizatorzy życia gospodarczego w kraju, nie potrafią zapewnić normalnej dostawy chleba, nawet w stolicy.
Warszawa, 24 grudnia
Paweł Mucha, Czasy wielkich przemian: ludzie–zdarzenia–refleksje, t. 3: [Lata 1956–1977], dziennik w zbiorach Ossolineum: 15637/II/t. 3.
Ustawiają się tasiemcowe kolejki po cukier. Jednorazowo można kupić tylko jeden kilogram. Całe szczęście, że ja mało go używam, a herbatę pijam gorzką. Od poniedziałku rząd wprowadza bony towarowe na cukier wobec rozwijającej się spekulacji. Tego nie było jeszcze w Polsce. [...]
Zgodnie z nowymi zasadami, mnie jako emerytce mieszkającej w mieście przysługiwać będzie 2 kg cukru miesięcznie po cenie 10 zł 50 gr. Bony wydawać ma administracja domów mieszkalnych. Ci, dla których te przydziały będą małe oraz niepracujący, będą mogli kupować cukier po 26 złotych. Taka cena cukru, gdyby nawet zniesiono kartki, pewno się utrzyma.
Warszawa, 15 sierpnia
Krystyna Libiszowska-Dobrska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 12341, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
A oto moja wczorajsza przygoda mięsna. Byłam w okolicy Wiejskiej, gdzie jest dobry sklep mięsny (kiedyś mi się udało coś dostać). Kolejka nie taka straszna i dość sprawnie lecąca, a właściwie dwie kolejki: za baleronem, i cielęciną i wołowiną. Zamówiłam miejsce w tej za mięsem i stanęłam za baleronem. Przeceniłam „łatwość” — było coraz tłoczniej, dłużej, z machlojkami, z babkami stojącymi nielegalnie, wracającymi kilkakrotnie. Wreszcie dostałam — w sumie chyba 2 kg, że kiedy nareszcie z trudem wydostałam się ze sklepu — stanęłam nieopodal — bo i ciężar, i ciśnienie, i mróz sprawiły, że mnie zatkało. Taksówki nie było, więc zaklęłam i z pomocą nitrogliceryny, klnąc i przystając, dotarabaniłam się zapchanym autobusem ze swą zdobyczą.
Warszawa, 10 lutego
Maria Czanerle, Dzienniki 1968–1983, dziennik w zbiorach Biblioteki Narodowej, akc. 17340.
Niesamowite ogonki przed sklepami mięsnymi, rybnymi i w ogóle spożywczymi ilustrują potworną sytuację w naszym kraju i odstręczają od myśli o świętach. Strach wyjść z domu. Lepiej zjeść kawałek suchego chleba (o ile się go dostanie!), niż znosić te kłótnie i bójki w ogonkach rozjuszonych i zrozpaczonych ludzi.
— Nawet podczas okupacji niemieckiej takich ogonków nie było! — mówią rozżaleni.
— Ale za to teraz, za Sowietów, są! — wykrzykują co odważniejsi.
Warszawa, 18 grudnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Niesamowite te ogonki przed sklepami mięsnymi, rybnymi i w ogóle spożywczymi ilustrują potworną sytuację w naszym kraju i odstręczają myśli o świętach. Strach wyjść z domu. Lepiej zjeść kawałek suchego chleba (o ile się go dostanie!), niż znosić te kłótnie i bójki w ogonkach rozjuszonych i zrozpaczonych ludzi.
— Podczas okupacji niemieckiej nawet takich ogonków nie było! — mówią rozżaleni.
Ale za to teraz, za Sowietów, są! wykrzykują co odważniejsi.
Warszawa, 18 grudnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
W ludziach tułają się jeszcze resztki tradycyjnych zapałów świątecznych, których realizacja przekracza właściwie możliwości. [...] Jakież to wszystko upadlające, co z nami zrobili! Wolę nie jeść, niż tak się dać zgnoić. Kupuję to co konieczne, ale jest to naprawdę męczarnią. Sklepy puste, ekspedientki zdenerwowane i niegrzeczne, zwłaszcza kiedy klienci, pieniący się furią, na ich głowy zlewają swoje żale i pretensje. Nikt już nie kryje tego, co myśli. [...]
Na ulicy widać ludzi o szarych, smutnych, zgnębionych twarzach. Ulice są też szare, wilgotne od padającego deszczu, bez świateł, bez dekoracji świątecznych. Gdzieniegdzie na wystawie — obok pudełek z makaronem czy płatków owsianych — stoi jakaś smutna, wyleniała choinka z kilkoma świecidełkami. Jak na urągowisko.
Warszawa, 19 grudnia
Teresa Konarska, zbiór dzienników Archiwum Opozycji OK, AO II/176, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Wprowadzono w okresie przedświątecznym kartki na mięso, wędliny i masło. Moc kłopotów z pobieraniem ich w administracji, miliony kartek, wiele papieru, praca drukarni, biurokracja itp. Od 18-go ciągłe ogony w sklepach. Przeczekałam to szaleństwo, poszłam dziś zrealizować kartki, a tu mi mówią, że dziś wszystko bez kartek, ile kto chce, bez żadnej reglamentacji i ograniczeń! Więc jaki to porządek?! Ludzie słusznie oburzali się na zbyteczną biurokrację, ekspedientki wściekały się na pracę z kartkami przez cały tydzień, odważanie, przycinanie, obliczanie.
A więc jest gdzieś to mięso i wędliny, i masło, tylko chaos gospodarczy i nieudolność administracyjna utrudniają wszystko. Z pewnością po świętach będą banany i pomarańcze, jeśli nie zgniją w magazynach!
Warszawa, 24 grudnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Sklepy pustoszeją. W większości supersamów można dostać już tylko chleb, herbatę, wino i przede wszystkim ocet.
Przed delikatesami tworzą się olbrzymie kolejki po słodycze i masło.
Wojewoda gdański ma wprowadzić reglamentację ziemniaków.
Radio Wiedeń, po angielsku: „Polska być może zmierza do autodestrukcji”.
Graffiti na ulicy Świętego Marka: „Przejmijmy instrumenty i zagrajmy na własną nutę”. Ale wydaje się, że całość społeczeństwa zaczyna wykazywać podwójną reakcję odrzutu: nie daje wiary słowom władzy, nie dowierza przemocy, skądkolwiek by nie pochodziła.
Strajk generalny 31 marca ma objąć wszystkie sektory, oprócz służby zdrowia, komunikacji, górnictwa i przemysłu energetycznego. Studenci oferują tego dnia pomoc przy pilnowaniu dzieci i przy utrzymaniu porządku.
Kraków, 25 marca
Adrien Le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
W wielu sklepach nie starcza mięsa na kartki.
Kolejki wywołują zniechęcenie, agresywność i nienawiść. Ale organizują się, tak jakby stanowiły trwałe grupy społeczne. Pojawiają się przywódcy. Mimo uprzywilejowanych (tych na początku) i pozbawionych tych przywilejów (tych na końcu), kolejka zaczyna przemawiać jednym głosem. Tworzący ją ludzie życzą sobie, by można było kontrolować, czy jest towar za ladą czy go nie ma; by została ustalona stała proporcja towarów przeznaczonych dla kolejki inwalidów – jedna trzecia, lub jedna czwarta, nie więcej; by pozamykać małpujące Zachód supersamy, w których można dostać tylko herbatę i ocet; by kupienie trzech produktów naraz, np. kawy, czekolady i koncentratu pomidorowego (jeśli są), nie wymagało w tym samym sklepie stania w trzech różnych kolejkach.
Kraków, 11 maja
Adrien Le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.