Zaczęliśmy organizować związek wkrótce po wyzwoleniu – Kobiela, Hierowski, Żukrowski, Żelachowski i ja. O cóż wtedy nie trzeba się było starać! O lokal dla związku, o stworzenie finansowych podstaw działalności, umeblowanie, wyżywienie. Dużą popularnością cieszyły się imprezy autorskie w terenie, a także pogadanki wygłaszane w radiu. Znajdowaliśmy pełne zrozumienia dla naszych poczynań u władz wojewódzkich, przychodziły nam z pomocą w sprawach trudnych, a wymagających pilnego załatwienia.
1 kwietnia
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Jestem radcą konsulatu w New Yorku i nie wzbudza mego zachwytu ten status urzędnika. Pocieszam się myślą, że – żeby utrzymać się w Polsce – musiałem też robić dużo rzeczy nudnych, a pisanie listów po angielsku też jest przynajmniej wprawą. Uważam zresztą, że na urzędniczenie szkoda czasu (chociaż nie jestem ograniczony godzinami i mogę pracować, kiedy mi się podoba) – będę starał się zrobić coś konkretnego. Dążę do tego, aby stworzyć specjalną obsługę informowania kraju o życiu literackim, artystycznym i naukowym Ameryki – może mi się to uda. Walczę o kąski pieniędzy, żebym mógł posyłać Związki Literatów (oczywiście do Krakowa) książki i czasopisma, ale trudna to sprawa, róbcie o to gwałt w pismach. Najbardziej haniebne jest, że nie można stąd posyłać książek i czasopism pocztą – jacyś szkodnicy starają się w Polsce wydawać rozporządzenia uniemożliwiające przesyłanie z zagranicy druków, jakby w tych drukach diabli wiedzą jakie były wywrotowe hasła. Niewątpliwie Związek i wszystkie organizacje pokrewne powinny walczyć o to, aby książki i czasopisma, adresowane na te instytucje i na uniwersytety, miały pełne prawo pocztowej przesyłki. Polecam Ci, Jerzy, tę sprawę, naprawdę warto się nią zająć i cisnąć, póki nie będzie to określone czarno na białym. – Wtedy by kraj dostał wiele książek. Druga kwestia, to posyłanie tutaj książek: mam nawiązane stosunki z wydawcami, którzy zdradzają ogromne zainteresowanie produkcją polską. Niestety, mimo że pisałem do Borejszy – mam puste ręce. Nie dostałem ani Twojej książki, ani Gojawiczyńskiej, ani Szmaglewskiej, ani Brezy, ani Dygata. Nie przesłano mi ani jednego egzemplarza mojej książki – przypadkiem ktoś przywiózł jeden do Londynu. Bardzo to źle. Chyba w interesie literatów leży trafienie na rynek zagraniczny? Liczę na Ciebie, że zrobisz gwałt. A dlaczego nikt mi nie przyśle maszynopisów?
Nowy Jork, 1 kwietnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
W poniedziałek pojechałam taksówką za 6 zł na Sekcję Prozy do Związku. Nie była warta nawet 50 groszy. Znęcił mnie temat zebrania – sprawozdanie redaktorów Domów Wydawniczych z planu wydawniczego na rok 1951. Wydawcy oznajmili jednak, że obszerne sprawozdanie dadzą na rozszerzonym plenum Zarządu Związku, a teraz dowiedzieliśmy się tylko, że i w tej dziedzinie dotychczasowy plan nie został wykonany. Plan zdaje się w ogóle istnieć tylko po to, żeby go nie wykonywać. Wobec tego Putrament „zagaił” dyskusję ogólnikami na temat socrealizmu i w jakim stopniu obecna literatura w swych płodach ów socrealizm osiąga. Zakończył apelem do pisarzy: „Musicie wzbudzić entuzjazm dla wykonania planu sześcioletniego. Plan 6-letni może się udać tylko w atmosferze entuzjazmu. Jeśli my, pisarze, nie wzbudzimy tego entuzjazmu, to plan 6-letni się nie uda, to go nie wykonamy”. Niesłychane żałosno-komiczne jest to narzucanie literaturze roli, jakiej ona nigdy nie grała i grać nie może. Jej wartości leżą w zupełnie innej płaszczyźnie. A zarazem jest to zdumiewające przyznawanie się z góry do porażki. Plan gospodarczy, którego udanie się albo nie ma być uzależnione od literatury, to jakieś monstrualno-idiotyczne nieporozumienie.
Warszawa, 10 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
O pierwszej w południe przyszła pani Modz., z którą w ciągu godziny ustaliłyśmy poprawki w ostatnich opowiadaniach Czechowa. Ofiarowała nam swoje auto do Związku na zebranie Sekcji Tłumaczy „w sprawach zawodowych”. Pojechaliśmy więc nawet z nią oboje, bo i St. chciał być na tym zebraniu. Zwołano je dla omówienia nowej konwencji wydawniczej, krzywdzącej pisarzy w ogóle, a w szczególności tłumaczy. Nowa ta konwencja już w samej nazwie zawiera oszustwo, gdyż konwencja jest to umowa dwu co najmniej układających się stron, w danym zaś wypadku drugiej strony, i to najbardziej zainteresowanej, nie było. Ową konwencję, a w rzeczywistości dekret o sposobach płacenia pisarzy i tłumaczy za ich państwowe usługi, ogłosiło Prezydium Rady Ministrów z podpisem Cyrankiewicza. Układali ten dekret partia i wydawcy – anonimat – nie wiadomo nawet, czy i kto z pisarzy zaproszony był do narad w tej sprawie. A fama mówi, że za całą tę konwencję odpowiedzialni są Putrament i Werfel, dyrektor partyjnego domu wydawniczego „Książka i Wiedza”. Przyciśnięty do muru Putrament przyznał zresztą na zebraniu, że brał w tym udział. Nie zwołano ani jednego zebrania w celu bodaj usłyszenia opinii pisarzy o projekcie konwencji. [...]
W pierwszych latach panowania Rosji w Polsce pisarze traktowani byli jak dzieci, które prowadzi się za rączkę, pokazując im palcem, czego dotykać można, czego trzeba, a co jest be-be. Teraz w tym roku zaczyna się ich traktować jako punkt usługowy mający dostarczać produktów swego warsztatu na rynek potrzeb politycznych państwa. Dąży się do zbiurokratyzowania jednych, a sproletaryzowania innych pisarzy, nie zostawiając tym ostatnim nawet tej radości proletariusza, że może przynajmniej myśleć co chce, kochać co chce, płakać i śmiać się nad tym, co w jego odczuciu warte płaczu lub śmiechu. Tę sytuację nazywa się „opieką państwa nad pisarzem”.
Nowa konwencja kasuje dawny system (wywalczany przez pisarzy latami) honorariów procentowych od ceny książki, co ma być pono na korzyść pisarzy ze względu na bardzo niskie w istocie ceny książek (cały przemysł wydawniczy jest deficytowy). Honoraria będą płatne od arkusza, ale nie od arkusza drukarskiego, lecz mieszaniec scholastyka z rabinem wymyślił „arkusz wydawniczy” mniejszy od drukarskiegol, oparty na liczbie znaków drukarskich (40 000). Tak że książka ma z reguły dużo mniej arkuszy honorowanych niż drukowanych. Wyznaczono „stawki zasadnicze” honorariów, które np. dla prozy artystycznej wynoszą od 1500 do 2000 zł za arkusz, zależnie od rangi pisarza i wartości dzieła, określanych znów oczywiście przez rząd i partię. Ale tu znów zadziałał scholastyczny rabin. Za „wydanie” uważa się nakład 10 000. I tylko za pierwsze 10 tysięcy pierwszego wydania jakiejś książki, autor dostaje ową zasadniczą stawkę honorarium. Za następne 10 tysięcy jest już 80% i tak z każdymi 10 tysiącami regresja postępuje, a od czwartego wydania już za wszystkie następne aż do końca życia autor otrzymuje za dane dzieło tylko 50% zasadniczego honorarium. Ja np. za „Noce i dnie” i czy „Ludzi stamtąd” – jedyne książki moje dziś wydawane – otrzymuję już tylko 50% stawki zasadniczej. Gdyby nie to, że „Noce i dnie” mają tak wielkie rozmiary, byłabym w nędzy.
Warszawa, 3 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Po południu zebranie w Związku Literatów, na którym Mirosław Żuławski mówił o konsekwencjach wydawniczych i kulturalnych zasady współistnienia. Ludzie, którzy zapełniają salę związku — indywidua nie wiadomo jakie. Nie są to pisarze. Prawdziwych pisarzy poza Słonimskim prawie nie było. Przyszła młodzież, jacyś działacze partyjni, dziennikarze z żonami. Zawsze mnie przygnębiają te zebrania, rzekomo zebrania pisarzy.
Żuławski, którego bardzo ceniła Nałkowska, mówił inteligentnie i dowcipnie. Powiedział kilka słusznych rzeczy, że nie znamy literatury Zachodu ani literatury Ameryki, Anglii. Znamy trochę literaturę francuską i to jedynie dzieła pisarzy komunistycznych. Czytelnik może sobie wyrobić nieprawdziwe przekonanie, że literaturę francuską reprezentują Laffite, Morgan, Aragon, Elsa Triolet. Pomyślałem sobie wtedy, że i u nas zmylona jest hierarchia wartości i czytelnik pism i współczesnych książek może też pomyśleć podobnie jak ten, który śledzi z pism i wydawnictw komunistyczną literaturę francuską.
Żuławski wołał o przekłady poetów i pisarzy burżuazyjnych. Uzasadniał to potrzebą wiedzy o istotnym stanie Zachodu, by tym skuteczniej móc go zwalczać. Naturalnie nie omieszkał ogłosić, że „marksizm jest jedyną, prawdziwą wiedzą o świecie, marksizm jedynie wie o przebiegu procesów w rozwoju ludzkości”.
Przemówienie było bardzo ostre doktrynalnie, ale dowcipne i inteligentne, na co zawsze jestem wrażliwy. Dużo rzeczy mogło być rozpatrywanych nie w sensie politycznym, lecz zawodowym, na przykład brak pism zagranicznych, brak książek. Niestety, dyskusja zeszła na tory polityczne i po trzech przemówieniach — wyszedłem.
Warszawa, 23 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Zebranie w Związku Literatów. Wył, pluł, sapał i krzyczał Putrament, tak jak zawsze. On, dotychczasowy wulgaryzator, dzierżymorda, rozdzierał szaty z powodu schematyzmu, ale równocześnie alarmował, że istnieje w krytyce recydywa burżuazyjnych poglądów na sztukę. Referat miał być o krytyce, a był właściwie pamfletem na każdą myśl bardziej śmiałą, niezależną, jako tako sensowną estetycznie. Putrament właściwie usztywniał nieco zelżoną atmosferę i, mimo że protestował przeciw „przymrozkom”, wszyscy odczuli, że to właśnie zapowiedź „przymrozków”.
Dyskusja beznadziejna, mętna, osobiste porachunki, jak zwykle. To plenum już nie utrzyma swojej dawniejszej atmosfery, która była atmosferą nakazów, posłuchu, dyktatu. Już nic sobie ludzie nie robią z krzyku i tupania.
Zbieram osobiście dużo dowodów sympatii, zwłaszcza ze strony różnych „podskakiewiczów”. Znamienne!
Warszawa, 10 czerwca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Wczoraj cały dzień zebranie Zarządu Głównego ZLP zwołane przez Słonimskiego jako reakcja na usunięcie Hoffmana ze stanowiska redaktora „Nowej Kultury” za wydrukowanie wiersza Ważyka „Poemat dla dorosłych”. Stwierdziłam poniekąd „in flagranti”, jak powstają slogany i schematy myślowe, i gdzie się rodzą te „iskry z czarta kuźni”. Oczywiście w KC, o czym się wiedziało, ale co innego wiedzieć ogólnikowo, a co innego stwierdzić dowodnie. Już przed tym zebraniem pani Milska wyrażając dezaprobatę dla wiersza Ważyka rzekła do mnie: „Wszystko można powiedzieć, ale wstrętna jest u Ważyka ta pogarda dla ludu. On obraził lud polski. To wiersz antyhumanistyczny”. Otóż słowo w słowo to samo mówili na zebraniu Putrament i Kruczkowski, i ktoś jeszcze, zdaje się – Broniewska.
Zebranie było niesmaczne, robiono dobrą minę do złej gry. Kruczkowski „rozdarł szaty” nad nieoczekiwaną przemianą Ważyka, który napisał był piękny wiersz „Lud wchodzi do śródmieścia”, a teraz zbezcześcił lud polski wierszem „Poemat dla dorosłych. W odpowiedzi na to Putrament, Broszkiewicz i Żukrowski wygłosili mowy o własnych „przemianach”, nie żeby bronić Ważyka, tylko że niby są i dobre przemiany, te mianowicie, którym oni ulegli. [...]
Zabrałam głos dwa razy. Raz po przemówieniu Kruczkowskiego, który dowodził, że Hoffmana „zdjęto” nie tylko za wiersz Ważyka, ale i za inne błędy popełnione przez „Nową Kulturę” w ostatnich czasach.
Zapytałam wtedy: „Ponieważ pisma literackie wydaje się dla czytelników, a ja właśnie w ostatnich dopiero czasach słyszę z wielu bardzo różnych stron, że „Nowa Kultura” wreszcie przestała być nudna i daje się czytać, jakie to więc konkretnie „błędy”, partia zarzuca temu pismu?”. Odpowiedź Kruczkowskiego była mętna i nie mogła być inna. [...] Drugi raz zabrałam głos, żeby powiedzieć (popierając w tym Szmaglewską), że „zdjęcie” redaktora naczelnego za druk jednego utworu to niebezpieczny precedens, bo w tych warunkach trudno będzie znaleźć kandydata na stanowisko redaktora. Drugim takim niebezpieczeństwem jest ukucie formułki: Ważyk okazał pogardę ludowi polskiemu, obraził lud polski. „Ja to już słyszałam z paru stron – mówię – ale nie od ludu polskiego, lecz od wysoko intelektualnie stojących partyjnych. Przypominam, że w taki sposób zawsze utrącano pisarzy mówiących gorzkie prawdy. Nikt w narodzie nie jest takim nietykalnym tabu, lud także nie jest takim tabu, a dzieją się wśród niego rzeczy niepokojące, i pisarz ma prawo mówić nie tylko o błędach rządu, ale i o tym, co źle w narodzie. Jestem bardzo daleka od sympatyzowania z Ważykiem i jego wierszami, i, oczywiście, każdy mówi rzeczy przykre w sposób zależny od jego temperamentu i kultury. Ważyk zrobił to niejako w sposób wymiotujący, ale, jak rozumiem, chciał tym stylem jaskrawo pokazać, do czego lud został doprowadzony przez błędy propagandy czy polityki”.
Warszawa, 28 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Zebranie zorganizowane dla członków Związku Literatów przez Egzekutywę partii. Odbywało się w Pałacu Prymasowskim. Zainteresowanie ogromne i już na pół godziny przed oznaczonym początkiem sala była wypełniona. Przy wejściu ścisła kontrola. Wpuszczano tylko członków Związku. Z ramienia Komitetu Centralnego partii przybył Jerzy Morawski, sekretarz komitetu, młody jeszcze, trzydziestokilkuletni, grubawy, dość przyjemny z wyglądu. Naturalnie semita, bo „cudów nie ma”. Zebraniu przewodniczył Putrament. Pierwszy zabrał głos Morawski, który zwięźle poinformował o bieżących pracach partii: więc o sejmie, gdzie po raz pierwszy (o!) żywo się dyskutuje w komisjach, o praworządności, z czym wiąże się usunięcie ze stanowisk ministra [Stanisława] Radkiewicza z bezpieki (obecnie ministra Państwowych Gospodarstw Rolnych), prokuratora [Stefana] Kalinowskiego i sławnego [Stanisława] Zarakowskiego, inspiratora procesów pokazowych. Mówił też o sprawach gospodarczych, które stanowią największą troskę partii. Przy tej sposobności wspomniał o sklepach z żółtymi firankami, których ma już nie być. [...]
Po dowcipnym przemówieniu [Józefa] Grudy, udającego głuptaka, zabrał głos Jan Wyka. Tutaj padły słowa ostateczne, druzgocące i prawdziwie rewolucyjne. Powiedział o Ochabie, że to Stalin, na co zareagował ostro Putrament, ale znów sala stanęła w obronie przemawiającego. Wyka domagał się ustąpienia całego Komitetu Centralnego partii, jako zadośćuczynienia wobec społeczeństwa za dotychczasową politykę, opartą na zbrodniczych metodach. Ten fragment był przyjęty gorącymi oklaskami. Była też mowa o willach w Konstancinie, o sklepach z żółtymi firankami, limuzynach i stylu burżuazyjnym, jaki uprawiają członkowie — dygnitarze partii. Domagał się wyplenienia kasty biurokracji, która trzyma się kurczowo władzy. Jednym z przejawów zbiurokratyzowania życia kulturalnego jest między innymi przerost urzędów centralnych, takich jak Centralny Urząd Wydawnictw i [Główny] Urząd Kontroli Prasy [Publikacji i Widowisk]. Żądał, aby usunąć te „wrzody na tyłku kultury”. [...]
Gorące i namiętne przemówienie wygłosił Grzegorz Lasota. Oburzał się na tych, co dziś domagają się ukarania winnych, a sami współdziałali z systemem stalinowskim. Próbował wyjaśnić, jak w Polsce doszło do tego systemu. Gomułka szukał innych metod, ale „beriowszczyzna” udaremniła wszelkie twórcze pomysły. Z przemówienia Lasoty dowiedzieliśmy się, że Gomułka żądał od Związku Radzieckiego zagwarantowania naszych granic. Ten odmówił i właściwie dotąd nie mamy dokumentu, że Związek Radziecki jest gwarantem naszych granic na Odrze i Nysie. Jest tylko układ o przyjaźni, sojuszu i pomocy. Na tym tle nastąpił rozdźwięk między ówczesnym kierownictwem partii z Gomułką na czele a partią w ZSRR, czyli ze Stalinem i Berią.
Lasota słusznie się domagał, aby członkowie partii przyznali się szczerze, że wierzyli w dawny system jako konieczny i słuszny. Domagając się kary dla innych, powinni się też domagać kary dla siebie. Wobec późnej pory przerwano zebranie i dalszy ciąg odłożono na piątek. Putrament oświadczył, że gdyby nawet zebranie zakończyło się dziś, to towarzysz Morawski nie mógłby dać odpowiedzi na różne pytania, jakie do niego skierowano, i wyjaśnić kwestii o dużej doniosłości politycznej i społecznej, o których mówiono. Trzeba na to czasu i narady z innymi członkami Komitetu Centralnego.
Zebranie było niezmiernie ciekawe i utrzymane na dobrym poziomie. Uczestniczyliśmy w prawdziwym dramacie współczesnej historii. Wyłoniły się trzy główne sprawy: że problem Gomułki jest problemem namiętnego sporu i niesie możliwości wręcz rewolucyjne, do rozłamu w partii włącznie. Gomułka, jako ofiara prześladowań stalinizmu, ma wielkie szanse moralne i polityczne. Jest to człowiek czystych rąk, bohaterski, niezłomny. Na nim skupiają się nadzieje mas partyjnych i całego niepartyjnego społeczeństwa. Bieda partii, jeśli Gomułka zapragnie sięgnąć po władzę. Ożyje wówczas „kult jednostki”, a tego nie da się wyrwać z porywu ludzkich serc. Zebranie dowiodło, że partia jest na ostrym zakręcie i że, jak mówiono, od XX Zjazdu popełniła wiele ciężkich, niewybaczalnych błędów.
Druga sprawa jest konsekwencją pierwszej: to nienawiść do obecnego Komitetu Centralnego, zwłaszcza do Ochaba i całej zgranej góry. Wyczuwa się w tym rewolucyjne napięcie walki z burżuazją partyjną, z willami w Komorowie, z limuzynami i sklepami z żółtymi firankami. Żądanie zwołania III Zjazdu partii, organizowanego przez doły partyjne, jest tego najlepszym dowodem. Komitet Centralny i kasta biurokracji partyjnej nie wygrają walki z gniewem mas. Będzie to miało dalsze, nieuniknione skutki. Bo rozkład już jest widoczny i nic go nie powstrzyma. To samo w głębszej skali dzieje się w Związku Radzieckim. Trzecia sprawa — to przyznanie się do bankructwa w dziedzinie gospodarczej, społecznej i kulturalnej. Właściwie ustrój jest w ruinie i leci w przepaść. Co go powstrzyma? Będą zapewne jakieś próby doraźnego sklejenia, jakieś ostre środki zaradcze, ale to ogarnie tylko powierzchnię zjawisk. Proces rozkładu toczy się w głębi, jest nieodwracalny i nie da się go usunąć.
Warszawa, 20 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Dalszy ciąg zebrania Egzekutywy partyjnej dla członków Związku Literatów. Zaczęło się od oświadczenia w sprawie gen. [Kazimierza] Witaszewskiego, członka KC i politruka w wojsku, który na zebraniu robotników w Łodzi potępił dyskusje w prasie i w środowiskach intelektualistów. Zwłaszcza odezwał się obraźliwie o Antonim Słonimskim i jego przemówieniu na Radzie Kultury. Uchwalono wniosek protestujący przeciw takim wystąpieniom hamującym krytykę i postanowiono uchwałę w tej sprawie ogłosić w prasie. [...] Zaskoczyło mnie i przejęło do głębi wystąpienie młodego pisarza Marka Antoniego Wasilewskiego, który domagał się uwolnienia Prymasa Wyszyńskiego. Zwrócił się do Morawskiego z żądaniem odpowiedzi w tej sprawie, która będzie odpowiedzią nie tylko dla niego, lecz dla wielu milionów ludzi w Polsce. Wystąpienie Wasilewskiego było dobrze przyjęte przez salę, choć bez entuzjazmu. [...]
Jako ostatni mówca zabrał wreszcie głos członek KC Morawski. Przemówienie to było wręcz haniebne, drętwe od pierwszego do ostatniego słowa. Ta głupia, beznadziejna i cynicznie szczera mowa ogarnęła trzy sprawy: gospodarcze, demokratyzację życia i zagadnienia kultury. Niewiele można było zrozumieć z zawiłości zagadnień gospodarczych. Morawski zaczął czytać „Rocznik Statystyczny”, rozdział o różnicy spożycia cukru, mięsa, tłuszczów teraz i przed wojną. Na sali powstał gwar i śmiech. Ten dygnitarz czepia się mitów i widać od razu, że cała jego wiedza w tym zakresie jest amorficzna, oderwana od konkretów i od życia. Pokrył wszystko frazesami o wzmożonej aktywności mas, mobilizacji sił itd.
Cynicznie szczere było wyznanie na temat demokratyzacji życia. „Nie pozwolimy — mówił — na szerzenie się obcych nam poglądów ani poglądów wrogich. Nie dopuścimy do liberalizmu na wzór państw burżuazyjnych.” O jaką więc demokrację chodzi? „O demokrację na gruncie dyktatury proletariatu” — stwierdził z mocą. „Były tu głosy — mówił — by powstało niezależne pismo katolickie. Nie powstanie, bo na to nie pozwolimy. Wystąpiono tu z żądaniem zwolnienia Wyszyńskiego, ba, nie tylko idzie o to, by go zwolnić, ale by mógł wrócić na stolicę prymasowską! Nigdy to nie nastąpi! Nie pozwolimy na to! Były też głosy w Sejmie, domagające się zaprowadzenia religii w szkołach. Nie zgodzimy się na to i nie dopuścimy, by szerzył się zabobon i magia z czasów średniowiecza!”
Na sali powiało mrozem. Słuchano tego z zawstydzeniem. Takie odebrałem wrażenie.Co do spraw kultury powiedział parę frazesów o grupach artystycznych i kierunkach estetycznych pod warunkiem, że te zjawiska wyrosną na gruncie światopoglądu komunistycznego. Na tym zakończył.
[...] Utrwaliło się we mnie przekonanie, że proces rozkładu trwa i że wszystko leci w przepaść. Notuję świetne powiedzenie [Artura] Sandauera: „Odwaga teraz staniała, rozum podrożał”.
Warszawa, 27 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Zebranie w Związku Literatów. Grono pisarzy pragnie wydać książkę, upamiętniającą hamowanie literatury przez administrację. Chodzi o ponury okres presji po zjeździe szczecińskim do roku 1954. W książce mają się znaleźć wspomnienia pisarzy milczących i opornych, a także ma być zamieszczona kronika oficjalnych enuncjacji na temat postulatów socrealizmu. Zgodziłem się na udział w tej pracy ze względów historycznych. Pragnę opisać swoje dzieje ośmiu lat milczenia.
Dziwna rzecz, na zebraniu byli pisarze, którzy niedawno jeszcze gorliwie propagowali wulgarne tezy partii i liderów związku. Co na przykład może napisać Ważyk z okresu poszczecińskiego lub co może z tego samego okresu napisać [Jerzy] Andrzejewski?
Warszawa, 24 maja
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Po południu Nadzwyczajne Walne Zebranie Oddziału Warszawskiego Związku Literatów. Wrażenie bardzo przykre i niesmaczne. Najpierw nie chciano przyjąć listy delegatów na Walny Zjazd, którą ułożył Zarząd Związku. Na temat procedury mówiono około godziny. W czasie późniejszych obrad zaszło kilka niemiłych scen. Oto przemawiał Ważyk, powiewając sztandarem wolności słowa, niezależności pisarza itd. Krzyczał, że w poprzednim okresie łamano charaktery i pod groźbą wymuszano książki takie, o jakie chodziło. Na to z miejsca zawołał [Wojciech] Żukrowski, że to on, Ważyk, należał do czarnej sotni, łamał charaktery, groził i był specem od estetyki marksistowskiej i literatury partyjnej. Powstała wrzawa. Ważyk po chwili przyznał się, że popełniał błędy w okresie od 1949 do 1953 roku. Ale później przejrzał. Tę samokrytykę przyjęto ze śmiechem. Po Ważyku wskoczył na trybunę Żukrowski i jeszcze raz go atakował.
W czasie tego wystąpienia odezwał się z miejsca Jan Kott: „Ty swój wielki talent zmarnowałeś, pisząc bzdury socrealistyczne!”. „To twoja wina! — zawył Żukrowski. — To ty mnie na to namawiałeś!” Oto śliczny dialog, który tu wiernie notuję. [...] Wybory przyniosły zwycięstwo liście Zarządu, mimo że były także inne listy. Najwięcej głosów uzyskały Dąbrowska i Anna Kowalska. Pierwsza 180 głosów, druga 186 — na 200 głosujących. Przeszedł też, o dziwo!, Putrament. Co prawda jest on na dalekim miejscu, ale jednak przeszedł. Ja otrzymałem 140 głosów.
Warszawa, 27 września
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Po południu zebranie w Związku Literatów poświęcone wydarzeniom politycznym. Miałem przemówienie, drugie z kolei, które wywarło wielkie wrażenie, przerywane oklaskami. Ogromny entuzjazm i uznanie całej sali. Wybrano mnie do komitetu redagującego rezolucję. Jej podstawą miało być moje przemówienie. Wszyscy odwoływali się do tego, co mówiłem. W każdym wystąpieniu były akcenty wrogie Piaseckiemu i jego grupie. Zabrał też głos [Zygmunt] Lichniak, który nie zgadzając się z atmosferą sali — oddał legitymację członka Związku.
Warszawa, 23 października
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63/2010.
O wpół do czwartej podjechały po nas autem panie Markowska i Milska i razem z nimi na raptem wczoraj postanowione zebranie Warszawskiego Oddziału ZLP. Przed wejściem stało sporo aut bez szoferów – prywatne auta pisarzy. Zebranie tłumne, poprzychodziły nawet żony literatów. Ma się uchwalać rezolucję, deklarację okolicznościową czy coś takiego. Ścibor-Rylski odczytał projekt rezolucji – tekst wyjątkowo niefortunny, rodzaj adresu wiernopoddańczego do nowych władz partii. Od razu wstał Jastrun i zaprotestował przeciwko projektowi. „Ten projekt należy odrzucić jako niegodny pisarzy. Trzeba przedyskutować sprawę i ułożyć nowy tekst rezolucji”. Sala natychmiast okrzykami: „Jastrun! Jastrun!” powołała go do prezydium. Zaczęły padać nazwiska kandydatów do tej komisji, padło i moje. Wstałam prosząc, aby mnie skreślono, gdyż jestem w ogóle przeciw uchwaleniu rezolucji. „To są rekwizyty przebrzmiałego czasu, nikt nie ma powodu przypuszczać, że pisarze się nie solidaryzują ze zmianami, które nastąpiły, powinniśmy skończyć z tymi ciągłymi deklaracjami” etc. Mimo to wybrano mnie i niejako przynaglono do wzięcia udziału w tej komisji. Potem zaczęła się dyskusja taka burzliwa, że chwilami sala Związku robiła wrażenie domu obłąkanych. Były jednak i akcenty, o których trudno sobie wyobrazić, że to nie sen.
Bardzo piękne przemówienie Zawieyskiego – różne krzyki, bełkoty, kłótnie. Od czasu do czasu jakby posłowie z pola bitwy wpadają ten i ów z wiadomościami z zewnątrz. Jeden z takich komunikatów przyniósł... Grzegorz Lasota. Wbiegł na trybunę niby gladiator na arenę i oznajmił, że generał Witaszewski (nazwał go jakimś popularnym snadź, obelżywym przezwiskiem) został odwołany, a na jego miejsce wiceministrem Obrony Narodowej został Marian Spychalski (świeżo wypuszczony z więzienia). „Pikanterią tej wiadomości – dodał – jest, że zaproponował to... Rokossowski.” – „I że to mówi Lasota!” – krzyknęła jakaś dama ze środka sali. Wtedy właśnie dowiedziałam się, że to Lasota, bo zmienił się tak, że nigdy bym go nie poznała (no, a ze słów tym bardziej). Z niechlujnego, kudłatego wrzaskuna zrobił się ostrzyżony, czysty, kulturalnie wyglądający przystojny chłopak. A usłyszeć z ust Lasoty, tego istnego „oprycznika stalinizmu” słowa „groziła nam haniebna interwencja wojsk radzieckich” – to dla tego samego warto było pójść na zebranie.
W czasie, kiedyśmy układali rezolucję, zjawił się Putrament i ogłosił podobno, że był telefon Chruszczowa z Moskwy... przepraszający za zachowanie się w Warszawie i wyrażający zgodę ze stanem rzeczy, jaki wytworzył się w Polsce. Ostatnim „komunikatem z placu boju” były podane nie wiem już przez kogo wiadomości z Węgier. Węgry stanęły za Polską, w pełni solidaryzując się z tym, co się u nas dzieje. W Budapeszcie wielkie manifestacje, tłum opanował radiostację, domagają się zmian w rządzie i w KC, manifestacje odbywają się pod sztandarami węgierskim i polskim, złożono kwiaty pod pomnikiem Bema. Zebranie zakończyło się więc manifestacją na cześć Węgier.
Warszawa, 24 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wielki dzień! W nocy powrócił Kardynał Wyszyński. Od razu uzyskaliśmy audiencję, wyznaczoną na 14.30. Szliśmy do głębi wzruszeni, mimo iż tego powrotu i wizyty oczekiwaliśmy z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Idąc do Prymasa, wstąpiliśmy do kościoła św. Anny, aby podziękować Bogu za to, co się stało.
Ksiądz Prymas przyjął nas serdecznie, z uśmiechem i otwarciem ramion. Zabrałem głos pierwszy, witając ks. Prymasa, i zwięźle poinformowałem o naszej aktywności. Oświadczyłem też, że odcinamy się od PAX-u, co w naszej działalności jest sprawą zasadniczą. Ks. Prymas wyraził swą pełną zgodę na to, co zrobiliśmy dotąd, i udzielił nam swego błogosławieństwa. Następne spotkanie mamy mieć w niedzielę o piątej po południu. Na dziedzińcu przed pałacem zbierały się tłumy. Ksiądz Kardynał przemówił serdecznie i udzielił błogosławieństwa.
Warszawa, 29 października
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Wielkie podniecenie i napięcie. ONZ obraduje nad sprawą Węgier. W Egipcie bombardowania i desanty. U nas młodzież się buntuje. Telefonowali z „Życia Warszawy” na skutek rozmów z Zarządem Głównym ZMP, że w Krakowie szykuje się wiec młodzieży akademickiej z „rozróbą polityczną” skierowaną przeciw Sowietom. Proszą, by tam pojechali Turowicz i Gołubiew. Proszą też, bym w razie wiecu na Politechnice Warszawskiej wystąpił także z „oliwą”. Delegacja z KUL-u żąda przyjazdu kogoś z Warszawy. Atmosfera jest tam rozogniona, spowodowana nienawiścią do PAX-u i do rektora. Ma tam pojechać Jacek Woźniakowski.
W takich oto warunkach o godzinie piątej po południu odbyło się otwarcie naszego Klubu. Przyszła moc ludzi, nie mogli się pomieścić w sali Związku Literatów.
Otwierałem zebranie i wygłosiłem krótkie przemówienie o założeniach ideowych naszego Klubu. Odczyt wygłosił Stomma. Mówił świetnie. Całość zebrania była poświęcona zagadnieniom gospodarczym, jako najważniejszym dla kraju. Stomma krytykował dawną ekonomikę, która nie liczyła się z rzeczywistością, trzymając się sztywnych i doktrynerskich zasad planowania. Niemożność społecznej kontroli gospodarki prowadziła kraj do ruiny. W tym samym duchu mówił Janusz Zabłocki, kładąc nacisk na zbiurokratyzowanie gospodarki narodowej.
Dyskusja była bardzo ciekawa, momentami pasjonująca. Zwłaszcza gorąco oklaskiwane było wystąpienie Bieńkowskiego „Cienia”. Dobrze także mówił pan Kozłowski z Towarzystwa Ekonomicznego, podkreślając, że dla naprawy gospodarki najważniejszym czynnikiem jest odrodzenie moralne narodu.
Warszawa, 5 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63/2010.
Od rana na Zjeździe Literatów. Pierwszy głos miała Dąbrowska. Mówiła wspaniale i jej mowa wzbudziła entuzjazm. Wyjaśniała, dlaczego odwołano Zjazd, komentowała też wypadki tamtego okresu, przytaczając w zakończeniu pewien list, pisany przez kogoś, kto przebywa za granicą. Wiedzieliśmy, że to list Jerzego Stempowskiego.
Po Dąbrowskiej zabrałem głos ja. Mówiłem o swoim milczeniu, nawiązałem do chwili obecnej, podkreślając, że teraz sprawą najważniejszą jest odbudowanie zaufania do autorytetów, więc i do literatury. Omówiłem krytycznie miniony okres, który literaturze polskiej stawiał zadania zbyt wielkie, mylił jej cele i przesuwał ją w hierarchię innych dziedzin. Starałem się dowieść, że literatura nie jest wszechmocna, bo nie zdoła wszystkiego ogarnąć ani wytłumaczyć. Że zna ona dziedziny milczenia i takie dziedziny, wobec których nie znajduje słów. Wobec konfliktów współczesnego świata literatura staje bezradna. Nawoływałem do uskromnienia literatury, bo może wtedy odnajdziemy jej wielkość?
W zakończeniu zwróciłem się do pisarzy komunistów, przesyłając im słowa zrozumienia dla ich dramatu, przeżyć, dla których należy mieć szacunek. Nawoływałem, by uwierzyli w siebie i w literaturę. Przytoczyłem pewien przykład, który równoważył sceptycyzm co do skuteczności i wielkości literatury. W Berlinie, rok po rewolucji hitlerowskiej, gdy kupowałem jabłka, sprzedawczyni zawinęła mi je w torebkę zrobioną z kart Czarodziejskiej góry. Te sponiewierane karty najcudowniejszej książki, uprzednio spalonej na placu — były wstrząsającym przeżyciem, stały się nadzieją świata, pięknem, które w jakiś sposób zwyciężało brutalność i nieludzkość faszystowskiej rewolucji.
Moje przemówienie było przyjęte bardzo gorąco. Zbierałem przez cały czas Zjazdu wyrazy uznania.
Gorące i namiętne było wystąpienie [Wiktora] Woroszylskiego, który mówił o Węgrzech i bardzo ostro zaatakował Związek Radziecki.
Wręcz wstrząsające fakty podawał Kuśmierek. Mówił o naszej sytuacji wewnętrznej i o wrogości niższych ogniw aparatu partyjnego wobec Gomułki. W PGR-ach i Spółdzielniach Produkcyjnych odbywają się samosądy, dokonywane są rabunki na wielką skalę. To, co się dzieje, ma wyraz polityczny, wrogi wobec przemian, jakie zaszły od Października. Zjazd był pod wielkim wrażeniem tego przemówienia.
Warszawa, 30 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Zebranie Funduszu Literatury w Związku. Przeglądaliśmy podania. Sama nędza. Zgłaszają się po stypendia i zasiłki ludzie chorzy, starzy — albo młodzi, debiutujący. I bardzo wielu grafomanów, wykolejeńców życiowych. Posiedzenie męczące, które trwało kilka godzin.
Warszawa, 25 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Po południu nadzwyczajne ogólne zebranie w Związku Literatów. Przewodniczył Andrzejewski, który bardzo taktownie nawoływał do spokoju i odpowiedzialności. W imieniu komisji zdawał sprawę z represji cenzury wobec czasopism i utworów literackich Ryszard Matuszewski. W dyskusji wyrażano protest przeciwko zamknięciu tygodnika „Po Prostu”. Uchwalono w tym względzie odpowiednią rezolucję, którą przesłać ma biuro do Komitetu Centralnego partii i do redakcji pism. Ponieważ nazajutrz ma się odbywać konferencja redaktorów pism z Gomułką, proszono Broszkiewicza, który ma uczestniczyć w tej konferencji, aby odczytał uchwałę protestującą przeciwko zamknięciu „Po Prostu”. Wybrano także delegację, która ma się udać do premiera i do Gomułki, aby przedstawić postulaty w związku z represjami cenzury. Uchwalono też odpowiednie materiały przesłać do Komisji Kultury i Sztuki w sejmie — za moim pośrednictwem.
Zebranie odbywało się w napiętej atmosferze, w czasie nowych manifestacji młodzieży na mieście.
Warszawa, 4 października
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Po południu zebranie zarządu związku z przedstawicielami partii. Tego typu zebrania i rozmowy to cała niemiła historia, która kryje zamiar opanowania związku przez partię. Słonimski z wielką odwagą broni ostatnich bastionów demokracji i wolności. My, którzy jesteśmy z nim, mamy pełną świadomość, że musimy ulec dla materialnego dobra pisarzy. Na tym zebraniu omawialiśmy personalia, więc osobę przewodniczącego zjazdu (Jasienica), skład prezydium oraz skład poszczególnych komisji. Żegnaliśmy się po tym zebraniu z niejaką melancholią. Trzy lata trudnej pracy i trudnej walki. Dziś ustępujemy pod presją ekonomiczną. Ale moralne zwycięstwo jest przy nas.
Warszawa, 2 grudnia
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Otwarcie zjazdu Związku Literatów, które odbyło się w Stowarzyszeniu Techników przy ulicy Czackiego, tam, gdzie trzy lata temu. Lecz ile się zmieniło od tego czasu! Ile upadło nadziei! Pojawienie się Słonimskiego, który otwierał zjazd, zostało przyjęte długotrwałymi oklaskami. Później lała się drętwa mowa z ust wicepremiera Jaroszewicza, później były wybory do różnych komisji, później sprawozdanie zarządu. Jako uzupełnienie do sprawozdania zabrał głos Maliniak, który rozwijał tezę uniezależnienia się związku od dotacji państwowych, co zostało z aplauzem przyjęte przez salę.
Drugie uzupełnienie do sprawozdania zarządu wygłosiła Anna Kowalska. Było to arcydzieło dowcipu i ciętej ironii pod adresem rządu. Chodziło o sprawy wydawnicze. W przemówieniu Anny Kowalskiej były takie oto dowcipne powiedzonka: „Każdy dobry rząd winien się starać o to, aby pomagać obywatelom, by byli uczciwi”. I drugie: „Jestem zwolenniczką świadomego macierzyństwa, ale nie w odniesieniu do literatury”. Przemówienie Anny Kowalskiej było często przerywane oklaskami. Liderzy partyjni byli, zdaje się, bardzo niezadowoleni.
Po południu trwający długie dwie godziny referat Żółkiewskiego, w którym główną tezą była obrona realizmu socjalistycznego.
Warszawa, 3 grudnia
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Jak i wczoraj Zawieyski wstępuje po nas i jedziemy z nim na Zjazd (odbywa się w gmachu NOT na Czackiego, jak i pamiętny październikowy).
Dyskusja nad referatem Żółkiewskiego – a właściwie nad wszystkim. Przed południem b. dobre przemówienie Voglera (z Krakowa) i olśniewająco dowcipne Kisielewskiego, zakończone wnioskiem: „Oddać zarząd Związku marksistom i niech im Pan Bóg da, żeby sobie z tym poradzili”.
Słonimski bardzo zirytowany tym jego zakończeniem, twierdzi, że to defetyzm i że nie należy rezygnować, skoro z nastrojów Zjazdu widać, że bezpartyjni osiągną większość w zarządzie.
Wbrew chęci usiłuję przychylić się do jego zdania. Okazał tyle charakteru i męstwa, wycierpiał tyle szykan zakończonych skandalem skonfiskowania jego książki (dwa tomy przedwojennych recenzji teatralnych), że trudno go opuścić w tych opresjach. Ale jestem bardzo perplexe.
Warszawa, 4 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Przedwczoraj zakończył się w Warszawie Zjazd Literatów. Prezesem został Jarosław Iwaszkiewicz. Zastąpił krnąbrnego Słonimskiego. [...] Zjazd powitał wicepremier zajmujący się gospodarką, Piotr Jaroszewicz, co zapewne pisarze odebrali jako policzek. Powiedział, że nie zamierza dociekać, jakimi środkami pisarz osiąga to, że staje się ludziom bliski i potrzebny, że służy ich życiu i pracy, ich postępowej walce społecznej. Pisarze sami muszą wybierać tematy swych dzieł i... zaczął wyliczać tematy, które czekają na pióro pisarza, słowo poety, pasje satyryka. A więc przeżytki dnia wczorajszego – sobkostwo, cyniczne hasło „śmierć frajerom”, kradzież mienia społecznego, korupcja, łapownictwo, kołtuństwo, walka z gusłami i znachorami itd.
Warszawa, 5–7 grudnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Jarosław Iwaszkiewicz, prezes ZLP:
Chciałbym Ministrowi, do którego mamy całkowitą sympatię i zaufanie — przedłożyć kwestię, która budzi w środowisku literackim głęboki żal i zaniepokojenie. Jest to sprawa zakazu przedstawienia Dziadów. Na temat tego zakazu krąży tysiące plotek, tysiąc najrozmaitszych tłumaczeń i interpretacji tego faktu. W Polskim Radiu powiedziano wyraźnie, że to Ministerstwo Kultury zdjęło Dziady z repertuaru Teatru Narodowego. Nie przypuszczam, aby to odpowiadało prawdzie, w każdym razie muszę powiedzieć, że sprawa budzi daleko posunięte zaniepokojenie. [...]
Istnieją pewne plotki, że to nie Ministerstwo zdjęło Dziady, tylko że była tu interwencja mocarstwa obcego...
Lucjan Motyka (minister kultury i sztuki):
[...] Postanowiono, zresztą wykorzystując zamierzoną kurację Holoubka — spowodować dłuższą nieco przerwę w wystawianiu przedstawienia, dla przerwania tych ekscesów i spokojnego przedyskutowania koncepcji tej kontrowersyjnej inscenizacji — zupełnie niezależnej od demonstracji. Rozkolportowanie po mieście fałszywych pogłosek, że 30 stycznia odbędzie się ostatnie przedstawienie Dziadów na scenach Polski Ludowej, sprowokowało godne pożałowania wystąpienia. [...] Za wszystkimi incydentami na sali teatralnej i po spektaklu [...] widać perfidną rękę wrogich politycznie inicjatorów. Trzeba prawdzie spojrzeć w oczy.
Warszawa, 7 lutego
Marta Fik, Marcowa kultura. Wokół „Dziadów”, literaci i władza, kampania marcowa, Warszawa 1995.
Współczesność jest zakłamana, historia fałszowana.
Znajdujemy się w sytuacji, w której my, polscy pisarze, z całą, na jaką nas stać, siłą i stanowczością powinniśmy uderzyć na alarm, ponieważ sam byt polskiej twórczości i polskiej kultury jest zagrożony. [...]
Od wielu lat nie zabierałem głosu publicznie, ale teraz z całą odpowiedzialnością, na jaką mnie stać, chcę powiedzieć, że w Polsce, wbrew oficjalnym raportom, sprawozdaniom i relacjom, dzieją się rzeczy przeciwne podstawowym prawom egzystencji społecznej, politycznej i moralnej. Wcale mi, doprawdy, nielekko to powiedzieć i takie oskarżenie podnieść.
Uważam jednak, że uczynić to jest moim obowiązkiem i to tu, teraz, bo nie mam możliwości przemawiania publicznie gdzie indziej. (długotrwałe oklaski)
Warszawa, 29 lutego
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybór i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, Warszawa 1998.
1. Od dłuższego czasu mnożą się i nasilają ingerencje władz sprawujących zwierzchnictwo nad działalnością kulturalną i twórczością artystyczną; ingerencje dotyczą nie tylko treści utworów literackich, lecz także ich rozpowszechnienia i odbioru przez opinię.
2. System cenzury oraz kierowania działalnością kulturalną i artystyczną jest arbitralny i niejawny, nie określone są w nim kompetencje poszczególnych władz ani sposób odwołań od ich decyzji.
3. Ten stan rzeczy zagraża kulturze narodowej, hamując jej rozwój, odbiera jej autentyczny charakter i skazuje na postępujące wyjałowienie. Zakaz, który dotknął Dziady, jest szczególnie jaskrawym tego przykładem.
Warszawa, 29 lutego
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybór i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, Warszawa 1998.
Kiedy w kilkanaście minut później opuszczaliśmy salę, zauważono, że od pół godziny nie ma między nami członków POP [Podstawowej Organizacji Partyjnej] ZLP, którzy wyszli wcześniej, zostawiając na sali obrad samych tylko zwolenników uchwalonej rezolucji.
Była śnieżna i chłodna noc. Przed wejściem do domu ZAiKS-u stała grupa zagranicznych korespondentów. Wychodziliśmy dużą grupą: Leszek Kołakowski, Andrzej Kijowski, Julia Hartwig, Wiktor Woroszylski, Andrzej Mencwel, Jacek i Lidia Bocheńscy i inni. Żadnych czołgów ani samochodów pancernych. Szliśmy w kierunku placu Teatralnego i Krakowskiego Przedmieścia.
Warszawa, 29 lutego
Artur Międzyrzecki, Z dzienników i wspomnień, Warszawa 1999.
Byłoby oczywiście rzeczą śmieszną, gdybyśmy dzisiaj mówili o sprawie Dziadów, nie rzucając jej na tło szersze. Ja bym drastycznie mógł powiedzieć, że jeśli ktoś przez 22 lata dostaje po gębie i nagle w 23. roku się obraził — to jest coś dziwnego.
29 lutego
J. Eisler, Marzec 1968, Warszawa 1991.
Aktyw społeczno-polityczny Warszawy z niepokojem i oburzeniem śledzi poczynania reakcyjnej grupy członków Warszawskiego Oddziału ZLP, która występując pod płaszczykiem obrońców kultury polskiej z coraz większym zacietrzewieniem i wrogością atakuje Partię i Władzę Ludową. [...] musi oburzać nas fakt, iż niektórzy członkowie ZLP, jak np. S[tefan] Kisielewski, pozwalają sobie na używanie takich określeń pod adresem naszej partii i naszej polityki kulturalnej, jak „dyktatura ciemniaków” — i tym podobnych niewybrednych epitetów, żywcem zapożyczonych od propagandystów Radia „Wolna Europa”.
Organizatorzy wrogiej działalności w środowisku literackim usiłują w ślad za ośrodkami dywersji politycznej wzniecać antyradzieckie nastroje, godząc tym samym w żywotne interesy narodu, integralność naszego terytorium, nasze Ziemie Zachodnie.
Warszawa, 2 marca
Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
Zgadzamy się w pełni z decyzją zdjęcia ze sceny Teatru Narodowego sztuki Dziady granej wg inscenizacji Dejmka, ponieważ niedopuszczalne jest, aby wykorzystywano naszą sztukę narodową dla ciemnych machinacji niektórych politykierów spod znaku „Wolna Europa”.
Nie pozwolimy, aby na zebraniach ZLP pod pretekstem dyskusji o sztuce Mickiewicza, atakowano linię naszej Partii.
Żądamy od naszych Władz Partyjnych i administracyjnych przykładnego rozliczenia się ze studentami i ich duchowymi przywódcami zakłócającymi porządek w mieście.
Warszawa, 5 marca
Marta Fik, Marcowa kultura, Warszawa 1995.
My, studenci uczelni warszawskich, zebrani na wiecu w dniu 8 marca 1968 roku, oświadczamy:
Nie pozwolimy nikomu deptać Konstytucji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Represjonowanie studentów, którzy protestowali przeciwko haniebnej decyzji zakazującej wystawiania Dziadów w Teatrze Narodowym, stanowi jawne pogwałcenie art. 71 Konstytucji.
Nie pozwolimy odebrać sobie prawa do obrony demokratycznych i niepodległościowych tradycji Narodu Polskiego.
Nie umilkniemy wobec represji.
Żądamy unieważnienia decyzji o usunięciu kolegów: Adama Michnika i Henryka Szlajfera.
Żądamy umorzenia postępowania dyscyplinarnego przeciwko Ewie Morawskiej, Marcie Petrusewicz, Józefowi Dajczgewandowi, Marianowi Dąbrowskiemu, Sławomirowi Kretkowskiemu, Janowi Lityńskiemu, Wiktorowi Nagórskiemu i Andrzejowi Polowczykowi, obwinionym o udział w demonstracji studenckiej po ostatnim przedstawieniu Dziadów.
Żądamy przywrócenia Józefowi Dajczgewandowi należnego mu stypendium.
Domagamy się, aby w terminie dwutygodniowym od dnia dzisiejszego Minister Oświaty i Szkolnictwa Wyższego Henryk Jabłoński oraz Rektor Uniwersytetu Warszawskiego udzielili bezpośrednio zbiorowości studenckiej odpowiedzi na powyższe żądania.
My, studenci Warszawy, zebrani na wiecu 8 marca, wyrażamy pełne poparcie dla rezolucji Nadzwyczajnego Walnego Zebrania Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Literaci potępili zaostrzenie cenzury i zdjęcie z afisza Dziadów Adama Mickiewicza.
Solidaryzujemy się z głosem środowisk twórczych w obronie kultury i swobód obywatelskich.
Warszawa, 8 marca
Marzec 1968. Dokumenty, odezwy i ulotki, Warszawa 1981, [cyt. za:] Rok 1968. Środek Peerelu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2008.
Głęboko oburzeni z powodu postawy zajętej przez niektórych członków warszawskiego Oddziału ZLP na nadzwyczajnym zebraniu [29 lutego] plenarnym Oddziału, odsłaniającej oblicze moralne i polityczne rzekomych obrońców zagrożonych swobód demokratycznych w Polsce Ludowej, w istocie wichrzycieli politycznych oraz inspiratorów zwykłych rozróbek i burd ulicznych, stanowczo protestujemy przeciwko przynależności takich ludzi do Związku Literatów Polskich oraz zaliczaniu ich do grona twórców kultury narodowej. [...] Paweł Jasienica — dezerter z wojska polskiego, prawa ręka bandy, wsławiony w latach 1944-1948 licznymi mordami spokojnych obywateli Białostocczyzny. Dla takich ludzi nie powinno być miejsca nie tylko w szeregach Związku, ale również wśród wolnych obywateli narodu, którzy wybaczyli winy przeciw sobie popełnione, a mimo to zostali haniebnie oszukani. [...] Domagamy się wydalenia Pawła Jasienicy oraz jemu podobnych ze Związku Literatów Polskich oraz wyciągnięcia wobec nich jak najdalej idących konsekwencji.
Białystok, 13 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
O intencjach organizatorów zebrania Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich [29 lutego] świadczy nie tyle i nie tylko podjęta tam rezolucja, lecz przede wszystkim przebieg tego zebrania, treść szeregu przemówień, jakie tam wygłoszono. Inspiratorom zwołania nadzwyczajnego zebrania pisarzy stolicy nie chodziło bynajmniej o uzyskanie wyjaśnień w sprawie zdjęcia Dziadów. Chodziło im o zorganizowanie demonstracji pisarzy, o rozpalenie atmosfery podniecenia i niepokoju i przeniesienie jej poza środowisko pisarzy. Chodziło im o rozpalenie walki skierowanej przeciwko kierownictwu naszej partii, przeciw rządowi, przeciw władzy ludowej. Te swoje reakcyjne cele zasłonili oszukańczym hasłem obrony kultury narodowej.
Warszawa, 19 marca
Jerzy Eisler, Marzec 1968, Warszawa 1991.
Niniejszym oświadczam, że swoje przemówienie na nadzwyczajnym walnym zebraniu oddziału warszawskiego ZLP w dniu 29 lutego b.r. uważam za nieudane, nieskuteczne, a zatem politycznie szkodliwe.
Przemówienia tego nie napisałem zawczasu, po pierwsze dlatego, że miało być repliką na wrogie przemówienia, wygłoszone poprzednio przez opozycję, po drugie zaś, ponieważ nigdy nie mówię „z papierka”. Ale na powyższym zebraniu powstał nastrój tak wrogi wobec pozycji partii, że większości przemówień nie słyszałem, nie mogłem usiedzieć w sali, bojąc się, że nerwowo nie wytrzymam i nie potrafię na koniec niczego powiedzieć. Gdy zabrałem głos, wiedziałem, że repliki atakującym politykę partii już niczego nie dadzą, starałem się już tylko przeciągnąć na rzecz partyjnej rezolucji pewną ilość głosów. Wydało mi się, że można będzie to osiągnąć przez użycie najważniejszego, istotnego argumentu politycznego: o słuszności generalnej linii politycznej tow. Gomułki. Aby do świadomości rozhisteryzowanej sali dotarł ten argument, użyłem prostego chwytu retorycznego, mówiąc o drobnych, codziennych wadach charakteru tow. Gomułki. Gdybym mówił o nim w tonie podniosłym, nikt by nie zareagował na końcowy argument polityczny. Nie przypominam sobie, żebym użył zwrotu „facet”, użyłem natomiast słowa „człowiek”. Nie poprawiałem stenogramu swego przemówienia, ponieważ do tego zebrania nie potrafię wrócić, nie czytałem niczyich na nim przemówień, wszystko to jest dla mnie zbyt bolesne. Natomiast wiem, że stenografowie na nim popełniali błędy, omijali pewne rzeczy, np. oświadczenie Olchy. Być może i w moim przemówieniu dopuścili się drobnych błędów.
[...]
Także i druga część mego przemówienia — jak sobie ją przypominam — była nieudana i nieprzyjemna. Próbowałem prosić zdecydowanych wrogów naszej polityki o kredyt zaufania, powoływałem się na ewentualne rokowania z władzami. Być może zyskałem w ten sposób 20-30 dodatkowych głosów, ale nawet w razie zwycięstwa naszej rezolucji, byłaby to chyba za duża cena jak na poniżanie się moje — bądź co bądź sekretarza organizacji partyjnej wobec wrogiej większości sali.
W pewnej mierze tłumaczę sam sobie ogromnym napięciem nerwowym, w którym przebywałem. Przed zebraniem tyle razy uprzedzano nas o kolosalnym znaczeniu politycznym wyniku zebrania, że widząc fatalną sytuację na sali, szukałem rozpaczliwie jakiegoś wyjścia, które by mogło odmienić niedobry dla nas wynik głosowania. Nie udało mi się tego dokonać, w dodatku dopuściłem się naruszenia autorytetu partii i tow. Gomułki.
Mam pełną świadomość tego i gotów jestem ponieść wszystkie konsekwencje, które kierownictwo partii uzna za właściwe.
Warszawa, 10 kwietnia
Marta Fik, Marcowa kultura, Warszawa 1995.
Już po wysłaniu mego listu z dnia 3 bm. dowiedziałem się jeszcze, że redakcja Wydawnictwa Literackiego, przygotowująca tom, mający zaprezentować poetów polskich, którzy debiutowali w Polsce Ludowej, usunęła z książki materiały, dotyczące mojej osoby. Wydawnictwo mnie o tym w żadnej formie nie powiadomiło, mimo iż w r. 1967 zwróciło się do mnie o wiersze i esej; esej ten i wiersze Wydawnictwo otrzymało. Wiadomość o tym dotarła do mnie drogą nadzwyczaj pośrednią.
Najbardziej w tej całej sytuacji — jak już o tym pisałem w liście z dn. 3 bm. — przygnębiającą jest dla mnie okoliczność, że wszystkie mnie dotyczące decyzje są poza moją wiedzą i w dziwnie dla mnie nieprzejrzysty sposób, noszący wszelkie cechy anonimowości. Nikt się do mnie nie zwraca, nikt ze mną nie rozmawia i sam nie wiem, do kogo mam się zwrócić i z kim rozmawiać. Od roku bez mała żyję w poczuciu, że jestem osaczony, choć dojść nie mogę, kto mnie osacza i jakie są po temu racje, ponieważ racji tych nikt mi nie wyłożył. Widocznie potrzebne jest, aby cała rzecz skończyła się następnym moim zawałem serca.
Warszawa, 7 stycznia
Marta Fik, Marcowa kultura, Warszawa 1995.
Wczoraj był pogrzeb Słonimskiego, kościół św. Krzyża nabity tłumem, śpiewali „Boże, coś Polskę”, potem pochówek w Laskach, gdzie leży jego żona. Przyszli ludzie najrozmaitsi: „opozycja”, katolicy, marksiści, dawni i obecni. Uczucia miałem mieszane: z jednej strony dobrze, że była taka manifestacja wolna i swobodna, z drugiej jednak nasuwało się pytanie, co łączy tych wszystkich ludzi (bezradnych w istocie i zagubionych), jaki to autorytet właściwie żegnano. Walczył o różne rzeczy: o pacyfizm (bez sensu – przed Hitlerem), o racjonalizm dość prymitywny, niby o „socjalizm”. Miał swoją piękną kartę przed samą wojną, był odważny, walczył. Ale potem – czort wie co. Trochę komunizował, siedział w UNESCO z łaski Polski Ludowej, kiedy wrócił do kraju, mocno był niejasny. Dopiero po Październiku zaczął być „heroldem wolności”, ale jako prezes Związku Literatów (1956–1959) zawalił masę spraw przez brak orientacji oraz załatwianie własnych interesów. […] Bóg z nim, ale nie bardzo rozumiem, co to za prorok dla tej zebranej tam różnorakiej inteligenckiej rzeszy, która przeważnie już nie pamięta, co on właściwie robił? A może różnorodność jego osoby przyciąga ludzką rozmaitość? […]
Wisiał piękny nekrolog ręcznie napisany, bo inne cenzura pokastrowała. No cóż, była w tym wszystkim jakaś nostalgia za wolnością, a u starszych – tęsknota do dawnych czasów. Wreszcie człowiek utalentowany, zostanie po nim luka. Podobno Iwaszkiewicz chciał w Laskach przemawiać, już sięgał po kartkę (ten to ma tupet!), a tu ksiądz powiedział, że na życzenie zmarłego przemówień nie będzie. Dobre.
Warszawa, 9 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Wybory do zarządu warszawskiego ZLP. Od czwartej po południu do 11.00 w nocy. Nie było żadnych incydentów, z wyjątkiem okrzyku Żernickiego przeciw przedstawicielowi wydawnictw, plotącemu przy pomocy mowy-trawy głupstwa i slogany.
Ten sam poeta doszedł do mnie podczas przerwy i całował mi — ku memu osłupieniu — ręce.
Pisał jakiś czas temu o mojej poezji (w piśmie „Poezja”), ale Drozdowski (redaktor) ocenzurował tę wypowiedź, żeby nie było „za pięknie” i „za prawdziwie” ([...] wiersze z Gorącego popiołu).
Warszawa, 6 maja
Mieczysław Jastrun, Dziennik 1955-1981, Kraków 2002.
Mówiłem tu 12 lat temu o kneblu cenzury. Potem przestałem mówić, bo wszyscy mieli dość mego pesymizmu. Zdecydowałem się zabrać głos, bo zaistniały fakty, które nawet mnie, pesymistę, zaczęły nastrajać optymistycznie. […]
Został zrealizowany postulat Jerzego Putramenta, który w felietonie w 1969 roku napisał, że malkontenci niezadowoleni z cenzury i cyklu wydawniczego mogą założyć sobie własne wydawnictwo.
Warszawa, 4 maja
Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu, Warszawa 2006.
Warszawa. Zdzisław Najder o wyborze Jana Józefa Szczepańskiego na prezesa Związku Literatów Polskich
W grudniu 1980, w atmosferze solidarnościowego powstania narodowego, Jan [Szczepański] został wybrany na prezesa Związku Literatów Polskich. Trzeba było go długo przekonywać, by się zgodził na kandydowanie, bo twierdził, że się nie nadaje na funkcje publiczne. Jego wybór był wydarzeniem wspaniałym: prezesem literatów został wybitny pisarz, który obowiązki obywatelskie stawiał przed ambicjami literackimi. [...]
Po wyborze [...] oznajmił nam, że musi się wycofać z udziału w kierownictwie naszego zespołu, ponieważ uczestniczenie w działaniach jednoznacznie sprzecznych z obowiązującymi w państwie prawami, działaniach niewątpliwie „zmierzających do zmiany ustroju” i „godzących w sojusze” byłoby z jego strony, jako prezesa organizacji reprezentującej całą społeczność pisarską, nielojalne wobec kolegów. Przyjąłem to ze zrozumieniem.
Warszawa, grudzień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.