Po zakończeniu śledztwa, przebieg wystąpienia polskich nacjonalistów w Czortkowie 21-go stycznia [1940] około godziny 24 przedstawia się następująco: napad przeprowadziły w trzech miejscach trzy grupy po 6–8 osób w grupie.
Pierwsza grupa napadła na wartownika 17 batalionu inżynieryjnego RKKA [Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona]. Zarżnąwszy go po cichu nożem, członkowie grupy zabrali jego karabin i przedostali się do kuchni batalionu, gdzie również zarżnęli nożem kucharza-czerwonoarmistę.
Przebywający w kuchni politruk oddziału stawił opór i oddał strzał z rewolweru. Bandyci zadali mu podczas walki sześć lekkich ran nożem i uciekli.
Druga grupa napadła na wartownika polowej stacji pocztowej RKKA, zarżnęła go nożem, zabrała karabin i ukryła się.
Trzecia grupa napadła na szpital miejski, gdzie przebywało 10 chorych naruszycieli granicy oraz była wystawiona warta straży pogranicznej składająca się z 4 ludzi: dwóch stało na posterunku, dwóch spało.
Czynny udział w napadzie wziął sanitariusz tegoż szpitala — KIESTURA, służący w b[yłej] armii polskiej jako sanitariusz, który ukrył się po napadzie. Bandyci zabrali 4 karabiny i uciekli. Lekko ranni z rewolweru i strzelby myśliwskiej zostali sanitariusz i czerwonoarmista.
W ten sposób bandyci zabili trzech, ranili trzech i zabrali 6 karabinów, z których jeden znaleziono w śniegu na ulicy, a jeden w korytarzu u pewnego kamienicznika, który został aresztowany.
Powyższe nastąpiło wyłącznie wskutek wyjątkowego niedbalstwa w pełnieniu służby wartowniczej i jej zupełnego osłabienia.
W rezultacie podjętych działań aresztowano do dziś 98 osób, spośród których 27 przyznało się do udziału w wystąpieniu. Mniej więcej połowa to młodzież w wieku od 17 do 25 lat.
Na podstawie zeznań aresztowanych ustalono, że było trzech przywódców organizacji: MALAWSKI — technik dentystyczny zamieszkały w Czortkowie, w którego mieszkaniu odbywały się narady kierownictwa organizacji; KOWALSKI — były oficer armii polskiej — miesiąc wcześniej był w mieście Czortkowie i jeszcze jeden przyjezdny, były oficer armii polskiej, którego nazwiska nie ustalono. Wszyscy trzej ukryli się — są poszukiwani.
Według zeznań dwóch aresztowanych, głównym przywódcą organizacji jest były generał armii polskiej TOKARZEWSKI, mieszkający we Lwowie. Wydano polecenie ustalenia jego [miejsca pobytu] i aresztowania.
Na cmentarzu, w punkcie zbornym, zebrało się około 80 członków organizacji, z których większość nie miała broni i przy pierwszych wystrzałach rozbiegła się.
Podstawowym celem wystąpienia było zdobycie broni drogą rozbrojenia garnizonu, a następnie przedostanie się do Rumunii z bronią w ręku. Werbowanych do organizacji zapewniano, że wystąpienie przygotowano również w szeregu sąsiednich powiatów i że w Rumunii stoją na granicy polskie legiony gotowe wesprzeć przedsięwzięcie obalenia Władzy Sow[ieckiej].
Podczas aresztowań uczestników wystąpienia skonfiskowano cztery sznury Bickforda, jeden nóż fiński i 25 naboi.
Niektórzy członkowie organizacji naszyli sobie na berety wyciętą z materiału czaszkę i kości. Zostały znalezione dwa takie berety. Kobieta, która przyszywała te odznaki, niejaka WASILEWSKA, została aresztowana i przyznała się.
Wśród aresztowanych są: były naczelnik rumuńskiej strażnicy granicznej SKOWRONEK Stanisław, bezrobotny, bezpośrednio kierujący napadem na koszary batalionu RKKA i CZOSIK Ludwik, fryzjer z Czortkowa, były żołnierz polski, który ostrzelał na ulicy patrol Armii Czerwonej i został zatrzymany z rewolwerem w ręku. Obydwaj przyznali się do znajomości.
CZOSIK wraz z członkami organizacji strzeleckiej — MUDRYM i CEBRO byli poddani rozpracowaniu agenturalnemu [o kryptonimie] „POWSTAŃCY” przez oddział powiatowy NKWD, które rozpoczęto 16 stycznia. Materiały na ich temat zaczęły napływać pod koniec listopada 1939 roku. Obydwu aresztowano.
Działalność agenturalną oddziału powiatowego NKWD zorganizowano w sposób niezadowalający, siatka informatorów jest niewielka, z większością utracono kontakt.
Podjęto kroki mające wzmocnić ochronę miasta przez oddziały straży pogranicznej i wojska. Niezbędne instrukcje wydano na granicę. Po uzgodnieniach z oddziałami powiatowymi NKWD polecono, by zatrzymać aktyw polskich k-r [kontrrewolucyjnych] organizacji nacjonalistycznych poddawanych rozpracowywaniu, wzmóc agenturalną działalność operacyjną. Zorientowano zarządy NKWD zachodnich obwodów Ukrainy.
Do Tarnopola przyjechała wezwana brygada pracowników operacyjnych. Prowadzimy intensywne śledztwo, jednocześnie rozwijamy działalność agenturalno-operacyjną. Ludzi pozyskujemy w okolicznych wsiach.
Kładzie się nacisk na zatrzymanie wszystkich uczestników wystąpienia, szczególnie przywódców, poszukuje się zagarniętej przez bandę broni.
Kijów, 25 stycznia
NAD[ANO] 26/1-40 R. GODZ. 2 MIN. 5
ZAST[ĘPCA] NARKOMA SPRAW WEWNĘTRZNYCH USRR
KAPITAN BEZPIECZEŃSTWA PAŃSTWOWEGO
(–) (GORLINSKIJ)
Jędrzej Tucholski, Powstanie w Czortkowie-Wersja NKWD, „Karta” nr 31/2001.
21 stycznia bieżącego roku, o godzinie 23 minut 30, w m. Czortkowie w obwodzie tarnopolskim zorganizowano napady na wartowników koszar b[atalio]nu inżynieryjnego, na wartownika poczty polowej i na wartowników szpitala miejskiego pilnujących zatrzymanych zbiegów.
Napastnicy, zorientowawszy się w sytuacji i zauważywszy, że żołnierze pełnią niedbale służbę wartowniczą na tych odcinkach, rozbroili łącznie sześć osób, w tym trzy zarżnęli nożami, a trzy ranili. Jeden z czerwonoarmistów otrzymał ranę postrzałową.
Zgodnie z Waszymi wytycznymi, podczas pobytu w Czortkowie tow. MIERKUŁOWA i mojego, aresztowano na podstawie materiałów agenturalno-śledczych 128 osób. Aresztowani to przeważnie młodzież narodowości polskiej, większość należała wcześniej do organizacji strzeleckich.
Podczas wstępnych przesłuchań 91 osób przyznało się do uczestnictwa w napadzie i złożyło zeznania. Pozostali występują w zeznaniach, które demaskują ich czynny udział. Przywódcami napadu byli — mieszkaniec m. Czortkowa, technik dentystyczny, porucznik rezerwy MALAWSKI Tizik oraz podoficerowie KOWALSKI i WOŁSZYNSKI.
Podstawowym ich celem było zorganizowanie grupy był[ych] oficerów i ucieczka za granicę, a także zdobycie broni poprzez odebranie jej wartownikom RKKA, by stawić opór na granicy.
Ażeby łatwiej było im ukryć się po napadzie, postanowili wciągnąć do tego przedsięwzięcia sporo młodzieży. W grudniu i styczniu zwerbowali kilka osób spośród b[yłych] strzelców, dzieci osadników i podoficerów oddziału KOP stacjonującego wcześniej w Czortkowie. Jednakże przeważającą część uczestników zwerbowali w kościele w przeddzień i w dniu napadu.
Podczas werbunku przywódcy oświadczali, że działają na polecenie z zagranicy, że ich wystąpienie wesprą polscy legioniści ześrodkowani na granicy rumuńskiej, że równocześnie z wystąpieniem w Czortkowie nastąpią wystąpienia we Lwowie, Stanisławowie i in[nych] miastach.
Werbunek odbywał się na ulicy, w kościele i in[nych] miejscach, a kierownictwo zbierało się w mieszk[aniu] WASILEWSKIEJ, gdzie toczyły się narady.
W zebraniach tych uczestniczyli spośród młodzieży: KALIŃSKI Henryk, BALKOWSKI Tadeusz, WASILEWSKI Kazimierz, TOPOLSKI Zygmunt, GANKIEWICZ Gadiej, NOWICKI Tadeusz (wszyscy aresztowani), KOLEUSZEK Jerzyk i KUNIK (ukryli się).
Podczas ostatniej narady uczestnicy opracowali plan napadu, ustalili hasło i czas wystąpienia.
Przed wystąpieniem napastnicy podzielili się na trzy grupy po 20–40 osób, zebrali się na cmentarzu i poszczególnymi grupkami po 3–4 osoby rozeszli się w kierunku obiektów ataku.
Wskutek braku czujności i tchórzostwa okazywanego w szeregu przypadków przez żołnierzy RKKA, napastnicy zdołali zarżnąć 3 czerwonoarmistów, rozbroić i ranić 3 czerwonoarmistów i zagarnąć 6 karabinów. Przy tym aktywną rolę w każdej grupie odgrywało po 3–4 podoficerów, zaś pozostali byli bierni, nie biorąc bezpośredniego udziału. Po pierwszych wystrzałach uczestnicy napadu rozbiegli się.
Po aresztowaniu uczestników skonfiskowano podczas rewizji 3 czarne berety z symbolem trupiej czaszki. Odznaki te przyszywała Aleksandra WASILEWSKA (aresztowana), której podobno powiedziano, że berety są potrzebne dla teatru.
Poszukiwania MALAWSKIEGO i dwóch oficerów trwają.
Ustalono wszystkie adresy, pod którymi bywał MALAWSKI. Aresztowanym odebrano 4 karabiny.
Podjęliśmy następujące działania operacyjne:
1. Aby zapobiec podobnym przypadkom, w powiatach obwodu tarnopolskiego najbardziej narażonych z powodu ludności nastawionej antysowiecko, wydano wytyczne niezwłocznego sprawdzenia wszystkich rozpracowań i doniesień agenturalnych, w?celu aktywizacji i podjęcia praktycznych działań w tego rodzaju sprawach.
2. Zgodnie z Waszymi wytycznymi, do wszystkich powiatów wysłano doświadczonych pracowników operacyjnych z zarządów obwodowych NKWD, w celu udzielenia praktycznej pomocy w rozwijaniu działalności operacyjnej.
3. Ponadto naczelnikom zarządów obw[odowych] NKWD zachodnich obwodów Ukrainy wydano dyrektywy o konieczności podjęcia energicznej działalności prowadzącej do ujawnienia i aresztowania przywódców i aktywnych członków organizacji k-r.
12 kwietnia
Jędrzej Tucholski, Powstanie w Czortkowie-Wersja NKWD, „Karta” nr 31/2001.
Gdy mnie już oficjalnie wezwano do transportu, wziąłem worek ze swoim nędznym dobytkiem i stawiłem się na wskazane miejsce. Przekazanie nowej eskorcie odbywało się w sposób poniekąd uroczysty. Przekazywano nie tylko osobę, lecz również jej teczkę osobistą [...]
Pierwsza rzecz, która mnie uderzyła, były brutalne twarze naszej eskorty, stanowiące kontrast z dobrodusznym na ogół sposobem bycia tych strełkow (to znaczy szeregowych strzelców), do których byliśmy przyzwyczajeni w Putiwlu i Kozielsku. [...] Obecnie wyczuwało się wyraźnie, że dla członków tej nowej eskorty byliśmy raczej martwymi przedmiotami, którymi trzeba było w pewnym stopniu manipulować, a nie żywymi ludźmi. Przeprowadzono w sposób dość brutalny, lecz sprawny, bardzo ścisłą rewizję osobistą, odbierając wszystkie ostre przedmioty i potem pod o wiele bardziej wzmocnionym konwojem, niż ten do którego byliśmy przyzwyczajeni, odprowadzono nas do ciężarówek, które czekały przed bramą obozu [w Kozielsku]. [...] Przywieziono nas na bocznicę, gdzie czekało już sześć przygotowanych wagonów typu stołypinowskiego. [...] Cechą tych wagonów było to, że nie miały one okien w poszczególnych przedziałach, a jedynie czasami malutki otwór pod samym sufitem; drzwi do przedziałów były zamykane tylko od zewnątrz i miały charakter żelaznej kraty. Okna były jedynie od strony korytarza, w którym normalnie dyżurowali strażnicy więzienni. [...]
Koleje były przeładowane i te pociągi, które nie miały pierwszeństwa, były przetrzymywane godzinami na bocznicach, aż się zwolni tor, dla ich przepuszczenia. Pociągi więzienne oczywiście nie miały pierwszeństwa. Tym razem jednak jechaliśmy wyjątkowo szybko. W brzasku porannym [30 kwietnia 1940] osiągnęliśmy Smoleńsk. [...]
Po krótkim postoju na torach oddalonych od głównego peronu, pociąg ruszył znowu. [...] Niedługo jednak, po przejechaniu najwyżej kilkunastu kilometrów, pociąg stanął. Z zewnątrz zaczęły dochodzić odgłosy poruszania się większej ilości ludzi, warkot motoru, urywane słowa komendy. W naszym przedziale nie było okna, było więc trudno zorientować się, gdzie jesteśmy i co się dzieje na zewnątrz. Z przedziału do przedziału zaczęto podawać wiadomość, że wyładunek już się rozpoczął.
Mniej więcej po półgodzinnym postoju, do naszego wagonu wszedł pułkownik NKWD, wysoki o czerwonej twarzy [...]. Wywołał moje nazwisko i powiedział, że zostaję wydzielony z transportu. [...]
Gdyśmy wyszli na zewnątrz uderzyły mnie zapachy wiosny wiejące od okolicznych pól i lasów, chociaż jeszcze gdzieniegdzie leżały płachty śniegu. Był śliczny, wiosenny poranek. Wysoko w błękitach bujał skowronek. Opodal były zabudowania [stacji Gniazdowo], lecz nie widać było żadnych ludzi z obsługi kolejowej. Lokomotywa już odeszła. Coś się działo po innej stronie pociągu, lecz co, tego nie mogłem zobaczyć. […]
Za chwilę stanęliśmy przy pustym wagonie więziennym, z którego jeńcy byli już wyładowani. Pułkownik kazał mi tam wejść i zająć miejsce w jednym z przedziałów; zatrzasnął żelazną kratę drzwi oraz polecił żołnierzowi, który stojąc na korytarzu, miał mnie pilnować, aby przyniósł mi czajku — i wyszedł. [...]
Pod sufitem zauważyłem otwór, przez który można było zobaczyć co się dzieje na zewnątrz. [...] Przed nami był plac częściowo porośnięty trawą, wyglądało to na równe miejsce, gdzie przedtem pod otwartym niebem były składy jakichś towarów przeznaczonych do transportu, najprawdopodobniej materiałów drzewnych. Z jednej strony do placu droga idąca prostopadle do torów kolejowych, z drugiej strony były jakieś zarośla. Plac był gęsto obstawiony kordonem wojsk NKWD z bagnetem na broń. [...]
Z drogi wjechał na plac zwykły pasażerski autobus, raczej małych rozmiarów [...]. Okna były zasmarowane wapnem. Pojemność autobusu była około 30 osób, wejście dla pasażerów od tyłu. Powstawało pytanie, jaki cel był zasmarowania okien tego niedużego autobusu. Autobus podjechał tyłem do sąsiedniego wagonu, tak że jeńcy mogli wchodzić bezpośrednio ze stopni wagonu, nie stąpając na ziemię. Z obydwu stron wejścia do autobusu stali żołnierze wojsk NKWD z bagnetem na broń. Był to dodatek do gęstego kordonu wojsk NKWD otaczającego plac. Po pół godziny autobus wracał, aby zabrać następną partię. Wynikało stąd, że miejsce dokąd wieziono jeńców nie było daleko. Powstawało pytanie, jaki był sens używania tej skomplikowanej transportowej procedury, zamiast zarządzenia pieszego marszu, jak to bywało przy poprzednich transportach?
Kozielsk-Gniezdowo, 29-30 kwietnia
Stanisław Swianiewicz, W cieniu Katynia, Paryż 1989.
W czwartek rano zaczyna się zbierać na burzę. Przed budynkiem, gdzie mieściło się NKWD, zbierają się tłumy ludzi żądając życia i krwi żydowskiej. Po południu zaczynają zatrzymywać na ulicy ludzi mających wygląd semicki, a następnie wywlekać z domów mężczyzn Żydów. Prowadzi się ich na NKWD, bijąc po drodze, tak że wielu ginie na ulicy pod pałkami. Wytrzymalsi, którzy przychodzą tam żywi, przechodzą z rąk cywilnych morderców w ręce żołnierzy niemieckich, którzy ich dziesiątkują, tzn. co dziesiąty zostaje na miejscu zastrzelony, a pozostali zostają wtrąceni do [nieczytelne] i tam w straszliwy sposób [nieczytelne] i zostają przez całą noc i połowę następnego dnia, aż do zakończenia pogromu w niepewności nie co do losu, bo o śmierci nikt nie wątpił, ale co do tortur, jakim jeszcze zostaną poddani.
Borysław, 3 lipca
Inny pogrom, oprac. Andrzej żbikowski, „Karta” nr 6/1991.
W Kołomyi ruch – na Targowicy stoją auta wojskowe, masa wojska na kwaterach, na ulicach przejeżdża kolumna za kolumną. Odwrót?
Dziś znowu popłoch – ponoć Sowieci już pod Buczaczem (tak gadają), choć my z radia nic o tym nie wiemy. Podobno volksdeutsche dziś mają odjechać, policja ukraińska jutro, Gestapo to samo ma zrobić. Ukraińcy tracą głowy – jeden drugiego straszy NKWD, zemstą Żydów. Mają pietra, kochasie!
[...] W naszej norze słychać co chwila warkot przejeżdżających aut i huk przelatujących nad nami samolotów.
Kołomyja, 23 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
W nocy 5/6 stycznia 1945 zlikwidowałem z por. „Ostoją” na kolonii Jakubowskie komendanta posterunku milicji w Boćkach — Michała Zielińskiego, współpracownika NKWD, a także starszego lejtnanta Aleksandra Dokszyna ze SMIERSZ-a, rozpracowującego miejscową siatkę AK. Dostał moje trzy kule w legitymację pod mundurem, na sercu. Było w niej pozwolenie na dokonywanie aresztowań do pułkownika włącznie. „Wićka” i „Kukułka” w tym czasie obstawiali dom.
Boćki, 6 stycznia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Wieczorem 2 marca 1945 odbyła się w drugiej kompanii narada wybranych delegatów strajkowych. Zapadła decyzja, że 4 marca cały nasz obóz przystępuje do strajku głodowego. Na ręce komendanta ma być złożony memoriał do władz NKWD w Moskwie.
Znalazł się papier do pakowania, który po wyrównaniu posłużył za podaniowy. Udało się zdobyć kupiony ołówek. W rezultacie powstało takie w przybliżeniu pismo w języku rosyjskim:
„Obóz internowanych Polaków w Diagilewie pod Riazaniem Nr 179 proklamuje od rana dnia 4 marca 1945 roku głodówkę protestacyjną, przedstawiając następujące postulaty: a) natychmiastowe przeniesienie nas do innego, bardziej humanitarnego obozu i stworzenie lepszych warunków bytowych; b) przybycie do obozu przedstawiciela polskiej ambasady w Moskwie; c) umożliwienie nieskrępowanej korespondencji z Krajem; d) natychmiastowe zwolnienie i odesłanie do Polski zatrzymanych generałów; e) ustanowienie na okres przejściowy polskiego kierownictwa obozu i wybieranych kontrolerów kuchni; f) natychmiastowe powiadomienie NKWD w Moskwie o podjętej przez oficerów polskich w tym obozie głodówce; g) w razie niespełnienia zgłoszonych postulatów głodówka będzie trwała aż do śmierci ostatniego oficera polskiego w obozie”.
Delegaci umówili się, że w przypadku prowadzenia przez władze NKWD badań i dochodzeń należy odmówić jakichkolwiek wyjaśnień i pertraktacji. Doktor Bohdan Kopeć pouczył nas, jak zachowywać się w czasie głodówki, aby nie tracić na próżno energii, zwłaszcza że kilku kolegów było bardzo osłabionych fizycznie. Ksiądz „Protazy” ogłosił, że na swojej pryczy będzie spowiadał chętnych.
Diagilew, 2 marca
AK do Riazania, „Karta” nr 6/1991.
Zebrano nas wszystkich na dziedzińcu więziennym i z prowizorycznej trybuny oficer oznajmił nam o bezwarunkowej kapitulacji Niemiec i o zwycięstwie ZSRR nad światowym faszyzmem. Chełpił się przy tym niezwyciężalnością Armii Radzieckiej, wyższością ustroju socjalistycznego, nawiązał do Napoleona i zakończył zapewnieniem, że tam, gdzie stanie noga radziecka, nikt nie da rady jej stamtąd usunąć. Więźniowie spokojnie wysłuchali przemówienia, a kiedy oficer skończył mówić, podniósł się krzyk: „Do domu, do domu, puśćcie nas do naszych rodzin, jesteśmy niewinni!”. Oficer zaczął się uśmiechać i z podniesioną ręką, kiwając głową, oświadczył, że kierownictwo obozu nie ma zamiaru nikogo zwalniać z tego powodu. Następnie w ostrych słowach rozkazał więźniom rozejść się i sam zszedł z trybuny.
Obóz w Donbasie, Ukraina, 9 maja
Leonard Pommersbach, Archiwum Wschodnie (AW) w Ośrodku KARTA, II/859.
Urozmaiceniem monotonii dni więziennych były, już dość częste, odgłosy salw armatnich oraz błyski rakiet, widoczne przez górną część okna celi. [...]
Wieczorem 9 maja [...] byliśmy zaskoczeni dużą ilością salw i rakiet. Takich ilości dotąd nie widzieliśmy. Czyżby to już Berlin był zdobyty? Byliśmy ogromnie zaciekawieni i gdy tej nocy wezwano mnie na śledztwo, po podpisaniu protokołu zeznań, odważyłem się zapytać, co oznaczały te salwy. Poinformował mnie, że zdobyto Berlin i Niemcy skapitulowały. [...] Obaj byliśmy zadowoleni, że wojna wreszcie się skończyła i to pełnym pogromem Niemiec.
Więzienie na Łubiance, Moskwa, 9 maja
Józef Grzesiak, Archiwum Wschodnie (AW) w Ośrodku KARTA, II/606.
Wczoraj nieoczekiwanie nadciągnęła pani Micińska. Otóż ona słuchała w południe dziennika radiowego i z niego dowiedziała się też o oddaniu Berii pod sąd. Wobec tego nastawiliśmy na ósmą radio i usłyszeliśmy ten komunikat, snadź kilka razy w ciągu dnia powtarzany. Podano także in extenso artykuł z „Prawdy” moskiewskiej, szeroko omawiający wrogą działalność Berii. W artykule znalazł się także ustęp przeciwko „kultowi jednostki”, poparty cytatami z Marksa, jak to on nienawidził kultu własnej osoby i jak „beształ” tych, co mu składali hołdy. Słuchaliśmy ze zdumieniem i nagle wybuchnęliśmy wszyscy śmiechem, choć rzecz nie jest bynajmniej śmieszna.
Warszawa, 11 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.