Towarzysze i towarzyszki!
Gwałty policji łódzkiej w zetknięciu się z towarzyszami Żydami w ostatnich czasach przebrały wszelką miarę. [...]
Tkacze-pośrednicy (lohnweber) najmowali uliczników do wszczynania bójek ulicznych ze spokojnie od pracy powracającymi robotnikami, o których przypuszczali, że są socjalistami. Chcieli panowie ci w ten sposób zmusić naszych towarzyszy do wejścia w zatarg z policją. Policja wobec tych bójek zachowywała się zupełnie biernie albo też zachęcała napastników do znęcania się nad swymi ofiarami [...]. Trwało to około 8 dni. Wreszcie komitet Związku Robotniczego Żydowskiego Polski, Litwy i Rosji uchwalił zaprzestać pracy, aby w ten sposób zaprotestować przeciw dopuszczaniu [się przez] policję gwałtów i bezprawi.
Strajk wybuchł dn. 10 bm. Rzuciło pracę około 1 000 osób. Wieczorem tegoż dnia 700 strajkujących urządziło manifestację w śródmieściu [...]. Domagano się ukrócenia bierności i swawoli policji. Nikogo nie aresztowano. Nazajutrz, we wtorek, strajk postanowiono uważać za skończony, gdyż policmajster upewnił, że podobne napaści uliczne [nie] powtórzą się więcej w przyszłości.
Ten protest ze strony towarzyszy żydowskich witamy z jak najżywszą radością.
Należymy do rozmaitych partii, ale mamy wspólnego wroga i do jednego celu dążymy! Pamiętajmy o tym, towarzysze, że tylko jednością ze wszystkimi, nie bacząc na różnice mowy, ubrania i religii, silni będziemy, że chwilę zwycięstwa przybliżyć może li tylko łączność pomiędzy robotnikami wszystkich narodowości. [...]
Niechaj manifestacja towarzyszy żydowskich [...] obudzi nas z chwilowego odrętwienia do walki o nasze prawa robotnicze z fabrykantami i rządem, w której już tyle ofiar ponieśliśmy [...].
Warszawa, 29 września
Archiwum Zakładu Historii Partii, zespół 9, [cyt. za:] Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Materiały i dokumenty, t. I, 1893–1903, cz. II, 1899–1901, Warszawa 1962.
Z polityki nic nowego, a z wiadomości miejscowych jedna ważna, tj. że Lilpop, Rau et Comp. Zamknięta na dobre. Był streik. Robotnicy stawiali żądania niemożliwe, nieporozumienie rosło, doszło do awantur i zamknięcia. Teraz płacz i zgrzytanie zębów między tymiż samymi robotnikami. – Co będzie z akcjami, postaram się dowiedzieć i przywiozę wiadomość. -
W ogóle anarchia wzrasta, a z nią i nędza. Wodzami są Żydzi rosyjscy i kto wie, czy nie umyślnie prowadzą do ruiny na korzyść przemysłu postronnego. –
Streik szkolny dzieli ludzi w dalszym ciągu.
Gorąco jest nieznośnie.
[Warszawa], Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 4 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
W imieniu szerokich mas ludu żydowskiego, jako jedyni obrani jego przedstawiciele, witamy dzisiejszy dzień uroczysty, w którym miasto stołeczne Warszawa zaczyna samodzielnie rządząc sprawami tego serca Polski. Nie może nas wprawdzie zadowolić ordynacja wyborcza, oddająca ogromną przewagę warstwom bogatym, i walczyć będziemy, współ z innymi żywiołami demokratycznymi, polskimi i żydowskimi, o demokratyzację tej ordynacji, lecz uważamy obecny samorząd za pierwszy krok w drodze do usamodzielnienia miasta i kraju. […]
Żywimy niezłomną wiarę, że Polska, która w najpiękniejszej dobie swego rozkwitu uszanowała właściwości kulturalno-narodowe Żydów i w obecnej chwili dziejowej właściwości te uzna. Wierzymy, że nowa Polska będzie kochającą matką dla wszystkich jej dzieci bez różnicy wyznania i narodowości i wierzymy, że pierwsza Rada Miejska m. stołecznego Warszawy pracą swą przyczyni się do braterskiego współżycia wyznań i narodowości, opartego na zasadzie sprawiedliwości i wysoko rozwiniętego humanitaryzmu, tkwiących w narodzie polskim.
Warszawa, 24 lipca
K. Dunin-Wąsowicz, Warszawa w czasie pierwszej wojny światowej, Warszawa 1974.
Jak ludzie wyszli z kościoła i stanęli na mieście w kompanii, słuchali przemówienia nauczyciela z Chojnika, a potem odśpiewali pieśni narodowe. Kilkanaście osób, starszych i dzieci szkolnych, [...] rozeszło się do domów, a reszta zebrała się niedaleko niezamieszkanego domu, w którym byli ukryci Żydzi. Żydzi poczęli rzucać kamieniami w zgromadzonych, uderzyli niejaką Majczną z Chojnika [...]. Kobieta krzyknęła głośno: „Chłopcy, czy was tu nie ma?”. Wtenczas chłopcy zaczęli rzucać kamieniami w drzwi, tam, gdzie Żydzi byli ukryci, wypędzili ich do domów, ciskali w okna kamieniami i krzyczeli: „To wy nas, Żydzi, będziecie bić, gdy my wam nic nie mówimy. Mogliście z nami nie zaczynać!”. A wtedy Żydzi poczęli wyrzucać przez rozbite okna tytoń i cygara, i cukierki, aby im chłopcy dali spokój. Tym bardziej jeszcze chłopcy w okna bili, gdy ujrzeli, że Żydki kupami tytoń i cygara wyrzucają. I kłócili się z żandarmami, że tyle tytoniu Żydzi w ukryciu mają, a na trafice go nie ma...
Golanka k. Tarnowa, 18 lutego
Archiwum Państwowe w Krakowie, Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fasc. 6, plik 61.
W smutnej kronice obecnego życia żydowskiego zdarzył się rzadki fakt pocieszający. [...] nowa ustawa gminna pozwoli oprzeć gminę żydowską na podstawach bardziej nowoczesnych, zwłaszcza od chwili, gdy nastąpiło wyjaśnienie, że prawo wyborcze posiada każdy Żyd warszawski umiejący czytać i pisać po żydowsku, który zadeklaruje, że gotów jest płacić składkę roczną co najmniej w sumie jednej marki. [...]
Nowa ustawa znacznie rozszerza kompetencje gminy żydowskiej w zakresie szkolnictwa i pomocy społecznej [...]. Ani jeden głos Żyda narodowego i demokratycznego nie powinien być stracony, bo niepopieranie zwolenników oznacza podtrzymywanie przeciwników.
Korzystanie z prawa głosu będzie przez stronnictwa i organizacje wyborcze ułatwione. W biurach wyborczych znajdą się listy, gdzie każdy za pomocą tylko podpisania się wyrazi zgodę na płacenie jednej marki składki.
Warszawa, 11 kwietnia
„Głos Żydowski”, nr 14, z 11 kwietnia 1918.
Otóż od tygodni ludność katolicka pozbawiona była najprymitywniejszych środków żywności, spoglądała z rosnącą z dnia na dzień nienawiścią na Żydów i po części na chłopów. [...]
Wystarczyło w dzień targowy kilka faktów podbijania cen przez Żydów, na których ich przechwycono, by tajona nienawiść buchnęła płomieniem. Jedna awantura wywoływała drugą, jak spod ziemi wyrosły szeregi niedorostków zbrojnych kijami i pałkami. Byłem obecny na rynku, gdy nadbiegła pierwsza taka gromadka, nie wiedząca jeszcze dobrze czy szyby bić, czy zdzierać kapelusze z głowy strojnym Żydówkom — widać było, że stworzyła ją chwila — bo ani śladu organizacji, ani specjalnego jakiegoś zakresu działania nie było. Wrażenie odniosłem wysoce przykre, bo roznamiętniony tłum nigdy miłym nie jest widokiem... Tłuczono szyby, rabowano na ulicy Długiej i Grodzkiej, goniono za Żydami, bawiąc się ich strachem... wszystko to było niesmaczne i przykre.
Poznań, 27 kwietnia
„Kurier Poznański”, nr 97, z 27 kwietnia 1918.
Zakazuje się […] rozpowszechniania następujących pism drukowanych:
1) „Odżydzenie Polski” zeszyt I. z wzmianką na dole czerownej okładki „wydanie nielegalne w Prusiech, jako też mogących dalej się pojawiać zeszytów;
2) Czasopisma miesięcznego pod tytułem „Odżydzanie Polski”, organu akcyi polskiej ogólnonarodowej, drukowanego w Berlinie, jako też dalszych pojawiać się mogących egzemplarzy tego czasopisma;
3) Drukowanego zaproszenia do przystąpienia do akcyi popierania odżydzenia, na którym to druku nie podano miejsca druku;
4) Drukowanego względnie pisanego zaproszenia do współudziału w akcyi odżydzenia, przy którem to zaproszeniu znajduje się odcinek, mający służyć za dowód przystąpienia do akcyi i uiszczenia wpisowego na ręce męża zaufania;
5) Kartki, w formie kartki widokowej, przedstawiającej orła austro-polskiego, ucharakteryzowanego na Żyda w jarmułce, który trzyma w szponach 7-mio ramienny świecznik i worek z pieniędzmi.
Powyższe pisma usiłują pobudzić do nienawiści przeciw Żydom, zagrażają przeto bezpieczeństwu i spokojowi publicznemu.
Lwów, 5 maja
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
W przeddzień 1 maja — należy to podkreślić — rozrzucono i rozlepiono w Warszawie odezwę podpisaną przez jakąś „Armię Wyzwolenia”. Odezwa nawoływała do pogromu Żydów. Rada Miejska […] odgrodziła się od pogromowej odezwy. Ba! Wyraziła „oburzenie z powodu odezw, jakie się ukazały na murach miasta, nawołujących do gwałtu nad Żydami”. […] Obłudą jest jednak, gdy Rada Miejska, na ogół antysemicka […], Rada, która zachowaniem swym rozzuchwala żywioły antysemickie, wyraża „oburzenie” z powodu pogromowych odezw. Do oburzenia takiego nie ma ona żadnego moralnego prawa.
Warszawa, 17 maja
„Głos Żydowski” nr 19, z 17 maja 1918.
Stanęliśmy z zapartym oddechem. Stanęliśmy w owej chwili, gdy rozległy się uderzenia laski marszałkowskiej z trybuny Rady Stanu.
Złożyliśmy deklaracje. Myśleliśmy, że to starczy za czyn. [...] Tymczasem nic się nie stało. Sprawa żydowska w Polsce zawisła w powietrzu — jak trumna Mahometa. [...]
Państwo polskie wystawia żydostwo na okropną próbę niepewności jutra. [...] Zamknięto nam przed nosem drzwi i nie dają odpowiedzi.
Trzeba zapukać, mocno zapukać!
Warszawa, 30 sierpnia
„Głos Żydowski”, nr 34, z 30 sierpnia 1918.
Odbyty ostatnio w Warszawie Zjazd Kupiectwa Polskiego zdjął ostatecznie całą maskę, w jaką przybierają swoje oblicze obecni wodzireje polityki polskiej [...]
W przemówieniach wyrażono życzenie, aby „handel polski pozostał w rękach polskich, a całe kupiectwo, oby pracowało na pożytek handlu polskiego”. [...] Uchwalono wystarać się o obowiązkowe święcenie niedzieli, co ma na celu zabicie handlu żydowskiego. Nawet przy zwiedzaniu większych firm handlowych pominięto ostentacyjnie firmy żydowskie. Wreszcie dla ostatecznego podkreślenia antyżydowskości Zjazdu, urządzono go w Wigilię i w dzień Jom Kipuru, gdy nawet najmniej pobożny Żyd na obrady przybyć nie może.
Warszawa, 20 września
„Głos Żydowski”, nr 37, z 20 września 1918.
22 października w godzinach popołudniowych dokonano na Mokotowie całego szeregu napaści na Żydów. […] Na stacji kolejki grójeckiej wywiązała się bójka między żydowskimi a chrześcijańskimi tragarzami. […] Po tej bójce zebrał się wielki tłum, złożony z przeszło 2 tysięcy osób, i jął bić mieszkańców żydowskich ulicy Puławskiej. Przede wszystkim tłum rzucił się na kawiarenkę Chaima Rubinsztajna (Puławska 3). Splądrowano bufet, wybito szyby, druzgotano i tłuczono wszystko, co się nawinęło pod rękę, zrabowano przeróżne rzeczy, poturbowano właściciela, żonę jego i obecnych Żydów. Rozszalały tłum rósł coraz więcej i bił każdego napotkanego Żyda.
Warszawa, 22 października
„Głos Żydowski” nr 43, z 1 listopada 1918.
W środę d. 22 października w godzinach popołudniowych dokonano na Mokotowie całego szeregu napaści na Żydów. [...] O godzinie 8 z rana na stacji kolejki grójeckiej w Mokotowie wywiązała się bójka między żydowskimi a chrześcijańskimi tragarzami. [...] Po tej „bójce” zebrał się wielki tłum, złożony z przeszło 2000 osób i jął bić mieszkańców żydowskich ul. Puławskiej.
Przede wszystkim tłum rzucił się na kawiarenkę Chaima Rubinsztajna (Puławska 3). Splądrowano bufet, wybito szyby, druzgotano i tłuczono wszystko, co się nawinęło pod rękę, zrabowano przeróżne rzeczy, poturbowano właściciela, żonę jego i obecnych Żydów.
Rozszalały tłum rósł coraz więcej i bił każdego napotkanego Żyda do godziny 10 wieczór, chodząc od sklepiku do sklepiku i z mieszkania do mieszkania, niby to szukając tragarzy żydowskich.
Warszawa, 22 października
„Głos Żydowski”, nr 43, z 1 listopada 1918.
Po raz pierwszy powiewa nad budynkiem gminy żydowskiej we Lwowie chorągiew o biało-niebieskich barwach. Tym samym wyrażono, że my Żydzi występujemy zupełnie samodzielnie i tę niezależność pragniemy zachować na lewo i na prawo. Pragniemy służyć tylko interesom żydowskim i bronić ludności żydowskiej według sił. Z całą energią będziemy się starali przeszkodzić, by ludność żydowską wciągnięto wbrew jej woli w wir sporu walczących narodów.
Lwów, 1 listopada
Franciszek Salezy Krysiak, Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918), Rzeszów-Rybnik 2003.
Właśnie w dobie, gdy Polska święci gody swego wyzwolenia i zachwyca się tryumfem sprawiedliwości i prawa, któremu swoją wolność zawdzięcza, na ulicach stołecznego miast Warszawy dzieją się straszne rzeczy: organizowane bandy chuliganów (wyrostków i dorosłych) bezkarnie napadają na Żydów, biją ich, plądrują, znieważają, a polska opinia publiczna rozmyślnie zatyka uszy.
[...] nonsensem jest mniemać, że pogromy urządza lud polski. [...] Jakże się więc stać mogło, że podczas dnia święta narodowego, młodzież polska, uczniowie szkół, mający zapewne kolegów żydowskich, mogli przez długie godziny napastować Żydów? Jakże się stało, że na placu Karcelego handlarze polscy i połączeni z nimi inni drobnomieszczanie bez żadnej przyczyny napadli na Żydów i krwawo ich pobili? [...]
Odpowiedź na to jest prosta. Społeczeństwu polskiemu dzień w dzień przez prasę, z mównic, za pomocą proklamacji i wreszcie poglądowo wpaja się zapatrywanie, że Żyd jest wrogiem Polski [...]. Ostatnie zaś proklamacje miotają nadto na Żydów oszczerstwa na tle działalności bolszewickiej, zarzucają im popełnianie krwawych czynów na Polakach i wprost nawołują do wywarcia na nich zemsty.
Warszawa, 1 listopada
„Głos Żydowski”, nr 43, z 1 listopada 1918.
W Warszawie nie było pogromu na modłę Kiszyniowa, był cały szereg wybuchów pogromowych. [...] obrona publiczna zniknęła, milicja odsunęła się w stronę, a gdy ją wezwano, nie przybyła. Przeto Żydzi na przeciąg kilku godzin ogłoszeni byli za wyjętych spod praw. [...] Gazety „partii rządowej” ani jednym palcem nie usiłują uspokoić swoich rzesz. [...]
Bogu dzięki, najokropniejsze ominęliśmy. Wypadków śmiertelnych nie zanotowano: tylko rabowano, tylko bito.
Warszawa, 1 listopada
„Głos Żydowski”, nr 43, z 1 listopada 1918.
Dnia 8 listopada 1918 o godz. 12.10, idąc na moje miejsce wystawienia jako posterunek ul. Starowiślna nr 2, zobaczyłem na ul. Starowiślnej […] tłum ludzi, przeważnie kobiety i dzieci, który w popłochu uciekał ul. Starowiślną w kierunku do ul. Dietlowskiej. Na pytanie moje dowiedziałem się od tłumu że wojsko żydowskie na tandecie rozpędza ludzi bagnetami. Na to poszedłem dalej i na ul. Miodowej zobaczyłem szpaler żołnierzy żydowskich zamykający ulicę.
Za szpalerem tym stało około 30 Żydków uzbrojonych w grube laski. Kordon ten ruszył po chwili w kierunku ul. Starowiślnej „do ataku” chcąc tłum rozpędzi. Wywołało to wielki ścisk i panikę zwłaszcza wobec braku miejsca, kobiety i dzieci wywracały się w ucieczce a na mniej płochych używano kolb karabinowych.
Kraków, 8 listopada
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
Dnia 8 listopada pełniłem służbę jako posterunkowy asystencyjny w ul. Szerokiej. Około godz. 11.50 przed południem około 8 cywilnych Żydów z opaskami na rękach poczęło gwizdać i krzyczeć na ul. Szerokiej, wskutek czego powstał wśród obecnych na tandecie tłumów ludzi popłoch. Wśród tego wywrócono kram nieznanego mi z nazwiska Żyda, któremu miano ukraść kilka par starych butów. Nadeszły wkrótce na to dwa oddziały żydowskiego wojska liczące po 15-20 ludzi. Jeden z nich zamknął wylot ul. Miodowej i Szerokiej, drugi rozrzucił się w tyralierkę i od ul. Józefa rozpoczął oczyszczać plac targowy, szturchając kolbami katolików. Powstał wśród tłumu wielki zgiełk i popłoch, wszystko uciekało w stronę ul. Miodowej. Tutaj tłum, napotkawszy kordon żołnierzy żydowskich, zbił się w gęstą masę, wywracającą się na ziemię i krzyczącą o ratunek.
Wówczas podbiegłem do żołnierzy usuwających tłum i zwróciłem się do ich komendanta sierżanta Kleina z zapytaniem, z czyjego rozkazu robią służbę. Sierżant Klein nie pozwolił mi nic mówić, tylko skierował rewolwer do mej głowy, oświadczając, że służbę robi z polecenia wyższej władzy żydowskiej, kazał otoczyć mię żołnierzami, którzy przyłożyli mi także rewolwery do głowy. Tuż obok mnie przytrzymywali inni żołnierze jakąś kobietę wiejską, którą podejrzewali o kradzież pary butów i bili ją kolbami i szarpali za włosy. Gdy po chwili żołnierze żydowscy odjęli rewolwer od mej głowy, proponowałem żydowskim żołnierzom, by kobietę puścili, a ja ją odprowadzę na inspekcję policyjną, na to jednak nie zgodzili się i zabrali ją do swej komendy do szkoły na pl. Wolnicy. Co się z nią stało, nie wiem. Wnet po tem zajściu zjawił się oddział żydowskiego wojska w sile około 50 ludzi pod komendą dwóch oficerów i wypędził wszystkich obecnych z tandety na ulicę Starowiślną.
Kraków, 8 listopada
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
Dnia 8 listopada 1918 jechałem tramwajem nr 13 od mostu podgórskiego w stronę miasta.
Koło godz. 11.45 przed poł. przejeżdżałem przez ul. Dajwór i zobaczyłem bardzo wielu żołnierzy Żydów uzbrojonych z nasadzonymi bagnetami, którzy w ulicach zatrzymywali ludzi, szarpiąc ich za ręce i kołnierze, zachowywując się przy tem nadzwyczaj brutalnie, zwłaszcza wobec katolików.
Tramwaj, którym jechałem, zatrzymywali żołnierze żydowscy w środku ul. Dajwór i poczęli cisnąć się z karabinami do wozu, w jakim celu, jest mi niewiadome.
Powstała przy tem panika, bo ludzie, których bagnetami pędzono, a były to przeważnie kobiety, cisnęły się do tramwaju, przy tem żołnierze ci zaczęli znowu te masy ludzi od tramwaju odpędzać, chcąc koniecznie dostać się do wozów.
Ja wysiadłem z wozu i kazałem motorniczemu odjechać, chcąc wóz z drogi i powód tłumu ludzi usunąć. Na moje energiczne wystąpienie żołnierze żydowscy, któremi komenderował jakiś sierżant, rozstąpili się i wóz ruszył dalej.
Kraków, 8 listopada
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
Manifestacje Żydów-bolszewików i wrogie ich wrzaski przeciwko Polsce, przeciwko żołnierzom polskim, wywołały w całym społeczeństwie polskim nastrój, jakiego z góry należałoby się spodziewać. [...] Czas najwyższy, aby powiedzieć otwarcie Europie, do czego nacjonalizm żydowski u nas dąży i aby temu nacjonalizmowi dowieść, że my doskonale rozumiemy jego tendencję, że orientujemy się w sytuacji, że robimy wprost nadludzki wysiłek, aby zadeptać ten lont, który on do beczki z prochem przykłada. Cała Warszawa rozbrzmiewała wczoraj echami „rewolucji żydowskiej”. Tym słowem ochrzcił lud polski awantury uliczne wywołane w godzinach popołudniowych i wieczornych przez pospólstwo żydowskie pod komendą zawodowych agitatorów.
Tłum nalewkowski już w sobotę wieczorem urządził wiec uliczny, rozbrzmiewający wrzaskami: „Precz z Polską, niech żyje bolszewizm!”. A wiece te i pochody powtórzyły się wczoraj, przy czym wydawano okrzyki tak prowokacyjne, jak „Precz z Piłsudskim!”, „Precz z armią polską!”.
Warszawa, 10 listopada
„Kurier Warszawski” nr 312 z 11 listopada 1918.
Stojąc na gruncie Niepodległej i Zjednoczonej Rzeczypospolitej, uznając potrzebę natychmiastowego utworzenia rządu ludowego i zwołania Konstytuanty, chcemy, ażeby w życiu żydowskim były dokonane przeobrażenia demokratyczne, równoległe z przeobrażeniami w życiu Rzeczypospolitej. Chcemy, ażeby życie żydowskie było zbudowane na podstawie gmin ludowych, których kompetencja objąć powinna wszystkie odrębne potrzeby żydowskie i których zarządy powinny być wybrane na podstawie 5-przymiotnikowego prawa wyborczego bez różnicy płci. Lud żydowski winien dojść do głosu w swoich sprawach.
Winna być ujawniona wola narodu żydowskiego w Polsce w sprawie urządzenia życia żydowskiego w Rzeczypospolitej. W tym celu winien być zwołany Żydowski Zjazd Narodowy, którego delegaci wybrani być winni przez całą pełnoletnią ludność żydowską bez różnicy płci na zasadach 5-przymiotnikowego głosowania i który uchwalić ma projekt przyszłej konstytucji żydowskiej. Konstytucja ta przedłożona ma być Konstytuancie do zatwierdzenia.
Jeszcze przed tym Zjazdem utworzony być winien Sekretariat Stanu do żydowskich spraw narodowych, przy którym ma powstać Tymczasowa Żydowska Rada Narodowa, z politycznych partii żydowskich wyłoniona. Prezes tej rady ma być Sekretarzem Stanu do żydowskich spraw narodowych.
12 listopada
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Dnia 4 listopada wybuchły na całej Orawie, tak polskiej jak i słowackiej, rozruchy o podkładzie antysemickim i antymadziarskim. We wsiach polskich Górnej Orawy poniszczono wszystkie sklepy żydowskie, a ich właścicieli wydalono za granicę wsi. Stało się to niemal jednocześnie z utworzeniem Rady Narodowej Górno-Orawskiej w Jabłonce, która oświadczyła się za przyłączeniem polskich wiosek na Węgrzech do Polski. [...]
Wobec wyników gromadnych wieców na Górnej Orawie, wobec licznych deputacji przysyłanych do Nowego Targu, wobec żądań włościan spiskich wyrażonych w Piwnicznej na wiecu, wobec oświadczeń ludu spiskiego składanych w Nowym Targu i rozlicznych skarg na traktowanie polskiej ludności przez Węgrów, jak np. zmuszanie do podpisów za przyłączeniem się do państwa węgierskiego, upraszamy Pana Generała o wydanie rozkazu, aby nadal posterunki dotychczasowe utrzymano dla bezpieczeństwa polskich okolic.
Zarazem prosimy o zarządzenia dalszego rozszerzenia opieki wojsk polskich nad niewątpliwie polską ludnością na Spiżu i pozostałej części Górnej Orawy.
Z poważaniem
Komisarz PKL
Powiatowa Organizacja Narodowa
Nowy Targ, 16 listopada
AAN, Kancelaria cywilna naczelnika państwa w Warszawie 1918, sygn. 202, Sprawy zjednoczenia z Polską.
Prawda, że w czasie walk na ulicach Lwowa przez 22 dni uzbierało się w sercach polskich dużo słusznego i uzasadnionego oburzenia do Żydów, którzy, głosząc neutralność, na ogół biorąc, stanęli po stronie Ukraińców nie tylko sympatiami, ale nieraz i czynną pomocą. [...] Wszystko to prawda, niemniej rabunki, których 22 listopada dopuściła się hołota eksploatująca zwycięstwo żołnierza, były czymś wstrętnym. Byłem na ulicy Krakowskiej w chwili, kiedy rozpoczęło się plądrowanie. Asumpt do niego dały, jak mówiono, strzały padające z okien mieszkań żydowskich. [...]
Do dziś widzę sceny ohydne. Rozmaite indywidua, w mundurach żołnierskich (pamiętać trzeba, iż byliśmy po czterech latach wojny, że mundur stał się czymś pospolitym, noszonym nie tylko przez tych, którzy brali udział w obronie Lwowa) i w ubraniach cywilnych, wynosiły całe naręcza towarów ze sklepów zupełnie jawnie i bez żenady.
Lwów, 22 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki (1918–1927), do druku przygotował Jan Dębski, Warszawa 1965.
Po walkach [...] listopadowych we Lwowie, w dniu opanowania miasta przez siły polskie, zresztą bardzo skromne, gdy te w pościgu za nieprzyjacielem znalazły się poza miastem, wówczas to na terenie miasta podniósł głowę, przytłumiony częściowo walką, bandytyzm. Uzbrojeni, gotowi na wszystko, rzucili się na ludność przede wszystkim żydowską. Że ta w okresie przewrotu, zwłaszcza w czasie walk, nie cieszyła się sympatią społeczeństwa polskiego, to nie ulega wątpliwości. Bandyci czuli to jakby instynktem i rzucili się przede wszystkim na dzielnicę żydowską — choć mógłbym wyliczyć setki faktów, że nie oszczędzali i chrześcijan. I dlatego to tak niesprawiedliwą i tak boleśnie krzywdzącą była opinia społeczeństwa żydowskiego, że Polacy, że wojsko urządzało pogromy. Może być, że opinia ta wyrosła z nieświadomości, ale świadomą była robota pewnych polityków żydowskich, którzy znali stan bezpieczeństwa we Lwowie, a jednak rozgłosili po całym świecie, że pogromy Żydów były dziełem Polaków!
Lwów, 22 listopada
Artur Hausner, Listopad 1918 r., Lwów 1928.
Działy się tak straszne rzeczy, jakich świat i Polska już dawno nie widziały. 20–30 żołnierzy napadło na żydowskie domy, wybijali drzwi, wdzierali się do środka i zaczynali swoją „pracę”. Jedni mordowali ludzi, bili, a młode kobiety i dziewczyny gwałcili, natomiast drudzy grabili i zabierali wszystko, co tylko można było wynieść. A to, czego nie mogli wziąć, niszczyli i wyrzucali na ulicę. Kobiety rozbierali do naga, żeby przekonać się, czy nie mają pieniędzy przy sobie. Chore wyciągali z łóżek, a niemowlęta wyrzucali z kołysek, przy tym wyzywali najgorszymi słowami. Gdy tylko ktoś pokazał się na ulicy, strzelali.
Cała żydowska dzielnica Lwowa została otoczona kordonem przez polskie wojsko, żeby nikt nie mógł uciec. Gdy jedni żołnierze grabili domy, drudzy napadali na żydowskie sklepy; towary, które były w kramach, zabierano, a resztę rzeczy łamano i niszczono. […] W krótkim czasie cała żydowska dzielnica zapłonęła ogniem. Specjalnie zorganizowani podpalacze chodzili od domu do domu. Palili nie tylko domy, ale i ludzi. Pod palącymi się domami stawiali wartę, aby nikogo nie wypuścić ze środka. Gdy ktoś wybiegł z domu, strzelano do niego. Ci bandyci [...] spalili starą synagogę, wybudowaną 400 lat temu.
Lwów, 24 listopada
Matwij Stachiw, Zachidna Ukrajina. Narys istoriji derżawnoho budiwnyctwa ta zbrojnoi i dypłomatycznoji oborony w 1918–1923, t. 4, Scranton 1960 (fragm. tłum. Andriy Panasyuk).
Dziś dopiero, gdy Żydzi stoją już u szczytu swojej potęgi i szykują się do uczynienia ostatniego kroku, by panowanie swoje nad światem raz na zawsze ugruntować, zaczynają się ludziom oczy otwierać, kto wie jednak, czy ocknienie ze snu magnetycznego, w który hipnoza żydowska ludy pogrążyła, nie przychodzi za późno [...]. Dziś socjaliści są narzędziem, które, nieświadomie najczęściej, pracuje gorliwie nad realizacją zakusów imperialistycznych Izraela.
Warszawa, 29 listopada
„Gazeta Warszawska” nr 14 z 29 listopada 1918.
Rady Robotnicze powinny jak najenergiczniej przeciwdziałać niecnej robocie reakcji budzącej najniższe instynkty ciemnych mas, wzniecających nienawiść narodowościową, pragnącej w pogromach żydowskich utopić wyzwoleńczy ruch mas robotniczych. Rady Rob[lotnicze] powinny kierować walką polityczną proletariatu, mającą na celu objęcie władzy przez masy robotnicze miast i wsi dla urzeczywistnienia ideału proletariackiego – socjalizmu, powinny stać się ośrodkiem międzynarodowej rewolucji proletariackiej. By dopiąć tego celu, Rady Del[egatów] Rob[lotniczych] nie powinny łączyć swych losów z żadnym z rządów nieproletariackich. […]
Robotnicy żydowscy będą we wspólnych Radach ręka w rękę z polską klasą robotniczą walczyli o swe ostateczne wyzwolenie, o ustrój socjalistyczny. Jednocześnie będą oni w Radach Rob[lotniczych] zdobywali pomoc polskiego robotnika w swej walce o prawa narodowe – prawa języka żydowskiego i kulturalno-narodowej autonomii – których uporczywie odmawia proletariatowi żydowskiemu burżuazja polska.
Wśród nawałnicy nacjonalizmu Rady Rob[lotnicze] w Polsce powinny stać się symbolem braterstwa proletariatu, jedynej rękojmi zwycięstwa sprawy robotniczej.
Warszawa, 14 stycznia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Liczne skargi napływają do mnie na popełniane przez przedstawicieli władz państwowych administracyjnych, wojskowych oraz osoby prywatne nadużycia w stosunku do ludności żydowskiej.
Zmuszony jestem przypomnieć, że ludność żydowska korzysta z praw obywatelstwa polskiego na równi z rdzenną ludnością polską i nie powinna być przedmiotem ani gwałtów, ani nadużyć. W wolnej Polsce nie ma obywateli podzielonych na kategorie. Wszyscy są równi w obliczu prawa, każdy może urzeczywistniać swe dążenia, byleby one nie godziły w podstawy państwowości polskiej. […]
Wobec tego ostrzegam, że wszelkie akty samowoli i bezprawia, których ostrze zwraca się przeciw ludności żydowskiej, dokonywane przez organy administracyjne lub osoby prywatne, będą badane i karane z całą bezstronnością i surowością prawa. W wolnej Polsce nie ma miejsca na niesprawiedliwość, gwałt i samowolę.
1 lutego
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
O siódmej rano wymarsz z Czajewa do miasteczka Pohost nad jeziorem tejże nazwy. Kwaterujemy w rynku. Całe miasteczko przepełnione wojskiem i taborami. Przygrywa orkiestra pułkowa. Rozpoczynają się pogromy Żydów. Z powodu obecności w mieście prawie wszystkich oddziałów dywizji, trudno jest znaleźć winowajców.
Żandarmeria i 2 Oddział zaczynają działać. Rozstrzelano zaraz na wstępie siedmiu bolszewickich partyzantów i komisarza Żyda. Miało tu miejsce następujące wydarzenie. Z powodu osobistej urazy jeden z mieszkańców miasteczka, Polak, oskarżył przed żandarmerią poważnego starszego Żyda, że był komisarzem bolszewickim. Po zbadaniu sprawy okazało się, że doniesienie było fałszywe. Żyda natychmiast wypuszczono, natomiast donosiciel z polecenia szefa sztabu rotmistrza Grobickiego został zaprowadzony na rynek, gdzie publicznie otrzymał pięćdziesiąt batów.
Jest to już drugi wypadek publicznej chłosty, oburza mnie to do głębi i z pogardą patrzę na takie postępowanie. [...]
Dziś odżyły znów w pamięci tamte straszne chwile i gdy patrzę teraz na dokonywane gwałty i bezprawia wojska nad bezbronną ludnością, ogarnia mnie okropne zdenerwowanie i przychodzę do wniosku, że jednak nie jesteśmy lepsi od krwawych bolszewików.
Pohost, Polesie, 7 lipca
Praca Marty Bondel na konkurs Historii Bliskiej, Wojna 1919, „Karta” nr 32/2001.
My, radni żydowscy, wyrażamy szczery żal z powodu, że jesteśmy zmuszeni na pierwszym posiedzeniu nowo obranej Rady Miejskiej wystąpić z protestem przeciw wszystkim krzywdom, których dokonano i dopuszczono się w stosunku do ludności żydowskiej w Wilnie przed wyborami do Rady Miejskiej i podczas takowych.
[...] Żydzi, stanowiący połowę ludności w Wilnie, pozostali w znacznej mniejszości i dzięki nadmiernym wysiłkom udało im się przeprowadzić 14 radnych Żydów wobec 34 Polaków.
W imieniu ludności żydowskiej wileńskiej protestujemy przeciw temu kategorycznie i stwierdzamy, iż teraźniejsza tymczasowa Rada Miejska, która nie odzwierciedla rzeczywistych stosunków narodowościowych panujących w Wilnie, nie może być uznana za prawdziwą przedstawicielkę całej ludności miasta.
W skład tymczasowej Rady Miejskiej wchodzimy jednak, aby bronić naszych narodowych i ekonomicznych spraw, by prowadzić pokojową, produkcyjną pracę razem z przedstawicielami innych narodowości, z którymi chcemy żyć w zgodzie. Podkreślamy przy tym, iż otrzymaliśmy od naszych wyborców imperatywny mandat zajmowania się jedynie sprawami oświatowymi i gospodarki miejskiej, wyłączając wszelkie kwestie prawno-państwowe.
Co się tyczy specjalnie żydowskich spraw, będziemy żądali:
a) Aby język żydowski, będący językiem połowy ludności miejskiej, został oficjalnie i faktycznie uznany za jeden z języków miejscowych. Musi on zostać uznany również jako równouprawniony we wszystkich urzędach miejskich; ludności żydowskiej musi być dana możność porozumiewania się ustnie i pisemnie w języku żydowskim we wszystkich instytucjach miejskich. To może być urzeczywistnione tylko wtedy, gdy we wszystkich urzędach będą pracowali w odpowiedniej ilości również i urzędnicy Żydzi.
b) Wszystkie zarządzenia władz miejskich winny być ogłaszane na równi z innymi językami też w języku żydowskim.
c) Kasa miejska powinna utrzymywać i wydawać zapomogi z funduszów miejskich w odpowiedniej proporcji wszystkim żydowskim instytucjom kulturalnym, jako to: szkołom, teatrowi, czytelniom itp.
d) Ogólne kierownictwo wspomnianymi instytucjami żydowskimi należy wyłącznie do kompetencji Gminy Żydowskiej, która jest organem żydowskiej autonomii narodowej. Wzmiankowane zapomogi kasa miejska wydaje dla podziału Gminie jako stałej reprezentantce całego żydowskiego społeczeństwa.
e) Zarząd miasta powinien utrzymywać na równi z ogólnymi też i żydowskie instytucje opieki społecznej, jako to: domy dla sierot, szpitale, przytułki dla starców i dzieci, ochronki itd.
f) Bezwarunkowo powinny pracujące masy żydowskie otrzymać dostęp do wolnych placów miejskich, które miasto oddaje osobom prywatnym w dzierżawę dla prowadzenia tam gospodarki rolnej.
g) Przy umiastowieniu różnych przedsiębiorstw będziemy się starać, by przy tym pracownicy Żydzi nie zostali wypchnięci ze swych placówek ekonomicznych.
h) Robotnicy Żydzi winni być dopuszczeni do wszystkich robót miejskich bez ograniczeń. Do wszystkich miejskich instytucji i przedsiębiorstw muszą być przyjmowani na posady Żydzi jako urzędnicy, fachowcy itd.
i) Wszystkim robotnikom żydowskim pracującym w miejskich przedsiębiorstwach przysługuje prawo odpoczynku w dni sobót i świąt żydowskich.
j) Kupcy i handlowcy żydowscy mają prawo odpoczynku w soboty i święta żydowskie, w niedziele zaś i święta chrześcijańskie — prawo prowadzenia swych przedsiębiorstw.
Wilno, 22 października
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Z powodu wygłoszenia przez przedstawiciela grupy żydowskiej przemówienia w języku żydowskim (żargonie) oświadczam w imieniu grupy radnych Polaków w liczbie 31, co następuje:
W rozporządzeniu nr 5 (z dnia 5 marca 1919) Generalnego Komisarza Ziem Wschodnich w przedmiocie języka urzędowego na obszarach zajętych przez wojska polskie, w art[ykule] 3 nie ma mowy o dopuszczeniu żargonu w instytucjach społecznych i samorządowych obok języka polskiego i innych.
Tak samo w „traktacie o ochronie mniejszości narodowych”, przedłożonym rządowi polskiemu do przyjęcia równocześnie z pokojowym traktatem wersalskim przez państwa sprzymierzone i ratyfikowanym przez Sejm walny w Warszawie w dniu 1 sierpnia br., jest mowa tylko o swobodnym używaniu jakiegokolwiek języka przez obywateli z mniejszości narodowych w stosunkach prywatnych lub handlowych, w sprawach religijnych, prasowych lub w publikacjach wszelkiego rodzaju, czy wreszcie na zebraniach publicznych (paragraf 7). W tymże paragrafie jest mowa o odpowiednim ułatwieniu w używaniu ich języka w sądach. Nadto w paragrafie 9 mówi się o zapewnieniu w szkołach początkowych udzielania dzieciom takich obywateli nauki w ich własnym języku. O używaniu żargonu w urzędowych obradach Rad Miejskich i instytucji samorządowych nigdzie mowy nie ma.
Z powyższych względów oraz ze względu, iż w przemówieniu przedstawiciela Żydów po żydowsku dopatrujemy się, co potwierdzają zresztą organy ich prasy, dążenia do wywalczenia dla żargonu w Wilnie stanowiska równorzędnego ze stanowiskiem języka urzędowego polskiego, stwierdzamy, iż nie uznajemy dzisiejszego wystąpienia radnych Żydów za precedens, uprawniający ich w przyszłości do podobnych przemówień na posiedzeniach Rady Miejskiej lub Magistratu.
Wilno, 22 października
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Ludność [Kijowa] przechodziła straszliwy kryzys głodowy. Twarze przechodniów zdradzały niezwykły stopień wyczerpania i wynędznienia, ubranie ich składało się z łachmanów i to łachmanów brudnych. Przed naszą intendenturą batalionową, w czasie wydawania chleba, gromadził się zawsze wielki tłum ludzi, obserwujący w milczeniu niezwykły widok dużej ilości białego chleba. [...] Z głodem szła w parze okropna demoralizacja. Nędza zmuszała kobiety do handlowania swoim ciałem, mężczyzn do wszelkiego rodzaju szacherek i oszustw. [...]
Wiadomość o przyjeździe [...] atamana Petlury przyjęto z wielką radością. Wszyscy chcieli go zobaczyć, wielu przypuszczało, że jego przyjazd przyniesie im polepszenie losu. [...] Na wielkim placu, przy wspaniałej cerkwi, zebrały się nieprzejrzane tłumy ludzi. [...]
Petlura nadjechał powozem, zaprzężonym w parę ładnych koni, i zatrzymał się tuż pod moim balkonem, przed którym ustawione były oddziały wojska ukraińskiego, zorganizowane poprzednio w Polsce. [...]
Balkon, z którego obserwowałem Petlurę i rewię, należał do jakiejś rodziny żydowskiej. Gospodarz domu, starszy jegomość, pokazał mi pocztówkę, kolportowaną podówczas szeroko, z fotografiami Piłsudskiego i Petlury, pod którymi widniał napis po polsku i ukraińsku: „Bohaterowie narodowi”. Pokazując mi ją gospodarz rzekł:
— Dziwi mnie to, że Polacy pozwalają na jednej karcie umieszczać podobiznę swojego Naczelnika Państwa z tym bandytą — mówiąc to wskazał na przemawiającego właśnie Petlurę. [...] — Mógłbym przytoczyć mnóstwo wypadków, gdy dawał rozkazy swoim żołnierzom, jeszcze przed sojuszem z Polską, aby urządzali pogromy Żydów.
Kijów, 10 maja
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926.
Nie tylko Prawy Brzeg [Dniepru], ale też gubernia połtawska i część czernihowskiej są niby wrzący kocioł, gdzie kłębią się bandyci, podpuszczani przez agentów Petlury, Denikina i Polaków. [...] Ukraina nie wierzy nikomu, nie szanuje żadnej władzy. Uszanuje tego i podporządkuje się temu, kto ma potężną organizację wojskową i dobrą administrację. Ukrainę trzeba pozbawić sił, zgnieść, wyniszczyć bandyckich mieszkańców. To niewdzięczne zadanie powinni wykonać polscy panowie i Petlura. Wtedy Ukraina będzie skłonna nas zaakceptować [...].
Z ankiety przeprowadzonej wśród polskich jeńców wojennych w celu poznania ich nastrojów oraz stopnia świadomości rewolucyjnej wyłania się wyraźny obraz narodowego entuzjazmu, który ogarnia i polskiego chłopa, i polskiego robotnika.
Na przykład legionista 44 pułku — robotnik, ślusarz z Warszawy. Ma 23 lata, narodowość — polski Żyd. Jest przekonany, że walczy za ojczyznę, że Piłsudski jest wielkim dobroczyńcą, a my kacapy jesteśmy ciemiężcami, grabieżcami. [...] Taka jest piechota, a kawaleria — jeszcze bardziej szowinistyczna. Biją się świetnie. Oczywiście, nasi biją się lepiej, ale naszych jest mniej, źle są obuci, niedobrze ubrani, ostatnio strasznie źli na chłopa, zastraszeni przez niego, mimo woli zdenerwowani. Obserwują tyły, gdzie stale podejrzewają zasadzkę, pułapkę przygotowaną przez chłopów. Takie są fakty.
[...] Polska armia jest silna liczebnie, wspaniale wyposażona w sprzęt, ma świetnych dowódców, stosuje niemiecką taktykę okopywania się, umacniania pozycji, prowadzenia walk w szyku marszowym, wspaniale łączy w działaniu wszystkie rodzaje broni, jest świetnie umundurowana, cała armia jest ogarnięta narodowym entuzjazmem.
Tej armii trzeba przeciwstawić siłę podobną liczebnie, tj. nie mniej niż 100 tysięcy bagnetów. Ale Armia Czerwona to armia zżeranych przez wszy bosych oberwańców, a to obniża zdolność bojową o 50 procent.
17 maja
Polsko-sowietskaja wojna 1919-1920 (Ranieje nie opublikowannyje dokumienty i matieriały), cz. 1 i 2, Moskwa 1994.
My, niżej podpisani, zwracamy uwagę Rady Miejskiej na następujące fakty:
27 i 28 bieżącego miesiąca napadli znów żołnierze polscy kilkakrotnie na Żydów na ulicy Stefańskiej, około hali miejskiej i na przylegających ulicach, bili ich, obcinali brody, drwili i niektórych ograbili.
Widzimy się zmuszonymi zwrócić się do Rady Miejskiej z następującym zapytaniem:
Od czasu zajęcia Wilna przez władze polskie zdarzają się wypadki podobne nie po raz pierwszy i powtarzają się podczas prawie każdej translokacji oddziałów wojskowych w Wilnie i wszelkie nasze zabiegi przed władzami prowadzą tylko do czasowego uspokojenia. Zapytujemy Radę Miejską, co zamierza ona uczynić, by raz na zawsze położyć kres podobnym zdarzeniom i by obronić elementarne prawa dobrej połowy obywateli wileńskich.
Wilno, 29 maja
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Bracia w Izraelu!
Wybiła godzina. Wróg wschodni, którego dłoń ciężką Polska odczuwała w ciągu stu z górą lat, znów stanął u wierzei kraju, chcąc je wywalić i ziemię naszą zwyczajem swoim zniszczyć w ogniu i utopić we krwi.
W ciężkiej tej godzinie świętym nakazem dla wszystkich nas jest wziąć broń do ręki i oddać się pod rozkazy Naczelnego Wodza. Tak czyniliśmy ongi w Ziemi Obiecanej, tak czynili na ziemi tej w latach powstań przodkowie nasi, tak uczynili bracia nasi w krajach koalicji, tak uczynimy dziś i my – młodzi i starzy!
Precz z urazami, kiedy nad krajem zawisa groza, wszak idziemy bronić nie naszych wrogów wewnętrznych, tylko ziemi, której nikt z nas kochać nie przestanie.
Czynem wspólnym da Bóg ciemięzcę wschodniego odeprzemy.
Do broni!
Warszawa, 8 lipca
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Było około północy. Otrzymuję meldunek od oddziałów straży przedniej, że w Krymnie miejscowy wojenny komitet rewolucyjny przygotował się, aby nas przyjąć chlebem i solą. [...] I oto, gdy wjechaliśmy na rynek Krymna, tuż obok drewnianego krzyża ustawiła się delegacja złożona z prezesa rewkomu, jego zastępcy i kilkuset miejscowych obywateli. Oczywiście, wszyscy byli prawie bez wyjątku „kruczowłosi”, z orlimi nosami. Prezes rewkomu trzymał jakąś tacę, a na niej chleb. Podając mi ten dar [...], witał „nasze” wojska jako zwycięską armię Trockiego, która niesie wyzwolenie masie pracującej całego świata. Składając hołd, oddaje chleb, którego, jak oświadczył, wojska rewolucyjne będą miały pod dostatkiem na ziemiach „białej Polski”. Wreszcie szczegółowo poinformował nas o sytuacji: już w panicznym strachu uciekły reakcyjne wojska „bandyty” Piłsudskiego [...]. Mówił dalej, że zamordowali oni kilku „bandyckich” żołnierzy z „białej, polskiej armii”. [...] Musieliśmy towarzyszowi prezesowi i towarzyszom natychmiast „podziękować”. A ze względu na konieczność zachowania za wszelką cenę ciszy, ponieważ w pobliżu nas znajdowała się regularna armia bolszewicka, postanowiliśmy uderzyć na tę bandę białą bronią. Prezes rewkomu przypłacił swoją wiernopoddańczość śmiercią przez powieszenie.
4 sierpnia
Stanisław Lis-Błoński, Bałachowcy, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 15545/II.
Przyjechał do mnie konno młody Żydek z Małkini, przedstawił mi się jako żandarm bolszewicki i rozkazał mi zwołać natychmiast zebranie gromadzkie w celu wyboru członków „sowietu” wiejskiego. Na przewodniczącego „sowietu” powołano mnie, a na sekretarza zaś jednego z sąsiadów, nie umiejącego wcale pisać.
Nazajutrz rano ten sam Żydek przywiózł mi rozkaz stawienia się w rewkomie gminnym. Udałem się więc do Małkini, gdzie w plebanii urzędował rewkom. [...]
Prezesem rewkomu małkińskiego — którego zadaniem było organizowanie ustroju bolszewickiego w najbliższej okolicy — był towariszcz Borysow, nieokrzesany Moskal [...]. Przyjął nas leżąc na księżej kanapie, w brudnej rubaszce i jakichś chodakach na nogach, a jak mi się zdawało — był nawet pijany. Zagaił zebranie — mające charakter jakiegoś kursu — stwierdzając, że my jako prezesi „sowietów” wiejskich, obdarzeni zaufaniem naszych wyborców i takimże zaufaniem rządu rewolucyjnego, powinniśmy współpracować z tym rządem nad ugruntowaniem sowieckiej władzy i idei komunistycznej w naszych wioskach [...]. Dłuższe przemówienie wygłosił inny towariszcz o haczykowatym nosie i całym wyglądem przypominający Żyda-litwaka. Mówił po rosyjsku długo i przekonująco na temat idei Marksa, Lenina, Dzierżyńskiego i innych bohaterów komunizmu. Gdy ten „apostoł” komunizmu skończył, Borysow zwrócił się do nas z zapytaniem: „Nu kak, poniali towariszczi?”. Spojrzeliśmy tylko po sobie i zapanowało milczenie. Wreszcie odezwałem się w imieniu wszystkich obecnych po rosyjsku: „Nie ze wszystkim towarzyszu! Bo nie wszyscy rozumieją doskonale język rosyjski, zresztą są to dla nas rzeczy nowe, które wymagają szczegółowych i kilkakrotnych wyjaśnień”.
Piecki, 9 sierpnia
Pamiętniki chłopów, seria druga, Warszawa 1936.
Państwo, przy tworzeniu armii, która jest nie tylko ochroną jego granic, lecz i wykładnikiem jego tężyzny i siły, powołuje na stanowiska odpowiedzialne, tj. stanowiska oficerów, jednostki celujące miłością Ojczyzny, zdolnością do poświęceń i ofiarnością. Jednostkami takimi w Państwie są zasadniczo jedynie tylko ci, którzy prócz obywatelstwa są z państwem związani jeszcze jednością narodowości.
Tę zasadę przyjął Sejm Ustawodawczy RP przy uchwaleniu ustawy z dn. 17 czerwca 1919 r. o przyjmowaniu do Wojska Polskiego oficerów narodowości niepolskiej.
Na tej zasadzie, w myśl ustawy, został ppor. Jakub Stein, który w swej karcie ewidencyjnej kwalifikacyjnej podał jako swą narodowość – żydowską, zwolniony z WP bez zaliczenia do rezerwy.
5 września
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918-1939, Warszawa 1993.
Po trudnej, natężonej pracy najlepszych działaczy społecznych Polaków i Żydów, dążącej do osiągnięcia porozumienia i pokojowego współżycia między Polakami a Żydami w naszym kraju — zjawiły się inne, żądne krwi elementy naszego miasta i, mając na celu rozsiewanie nienawiści między ludnością, swoją pełną jadu agitacją [2 lipca] wywołały zaburzenia, w rezultacie których padły dwie ofiary, wielu niewinnych ludzi zostało pobitych i zranionych lub mienie ich zostało rozgromione. Lecz najgorszym wynikiem tej występnej agitacji jest to, że wybiła ona życie z jego powszedniego toru pokojowego i obudziła w ciemnej masie jej najniebezpieczniejsze instynkty zwierzęce. Tym podżegaczom wyrażamy naszą głęboką pogardę!
Lecz niezrozumiałym jest dla nas zachowanie się Magistratu miasta Wilna wobec tych oburzających wypadków.
Zwracamy się do Magistratu z następującymi pytaniami:
1) Czy Magistrat m[iasta] Wilna pociągnął do odpowiedzialności osoby, które urządziły odczyty, za rozlepianie afiszy po ulicach miasta bez zezwolenia na to Magistratu?
2) Dlaczego Magistrat nie pozwolił użyć Straży Ogniowej dla rozproszenia rozjuszonego tłumu?
3) Dlaczego Magistrat nie przedsięwziął nadzwyczajnych środków ochrony porządku w mieście i nie zwołał nadzwyczajnego zebrania Rady Miejskiej?
Czekamy na odpowiedź!
Jednocześnie proponujemy Radzie Miejskiej przyjąć następującą uchwałę:
„Rada Miejska postanawia zwrócić się do ludności miasta Wilna z odezwą, w której ostro potępia organizatorów i wykonawców zaburzeń niedzielnych i nawołuje ludność do pokojowego współżycia wszystkich obywateli.”
Wilno, 6 lipca
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Dzieci wyzn[ania] mojżesz[owego], uczęszczające do tych publicznych szkół powszechnych i oddziałów, które mają naukę popołudniową, mogą być zwalniane w czasie od 1 paźdz[iernika] do 13 marca celem wzięcia udziału w nabożeństwie także w piątki. Zwolnienia winien udzielić kierownik szkoły na indywidualne żądanie rodziców.
Jeśliby w której szkole (lub oddziale) przeznaczonej dla dzieci wyznania mojżesz[owego] rodzice wszystkich dzieci zażądali zwolnienia w piątek tak, że nauka w tym dniu musiałaby odpaść zupełnie, w takim razie należałoby przenieść lekcje z piątku na odpowiednie godziny w soboty.
Podając powyższy sposób załatwienia – m[inister]stwo zaznacza, iż sprawy tej nie należałoby regulować ogólnie, lecz raczej od wypadku w stosunku do poszczególnych szkół ze względu na to, że jest to zjawisko przejściowe, spowodowane brakiem budynków i lokali szkolnych.
Warszawa, 4 kwietnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Widzieliśmy, iż n[umerus] cl[ausus] [łac. zamknięta liczba] stanowi tylko cząstkę zagadnienia ogólno żydowskiego, jako objaw antysemityzmu kasty uniwersyteckiej. Na ogół antysemityzm jest wentylem, którym wynurzają poszczególne stany żale i skargi w różnej formie z powodu doznanych rozczarowań i niepowodzeń, których źródłem jest własne niedołęstwo, własna nieuczciwość: takim wentylem częściowo jest także n[umerus] cl[ausu]. N[umerus] cl[ausus] jako prawo wyjątkowe, stosowane wobec pewnej klasy obywateli polskich, sprzeciwia się konstytucji polskiej: […] n[umerus] cl[ausus] działa demoralizująco na naukę polską i wychowanie młodzieży przez zatrzymanie formy protekcjonizmu i wzbudzenie u młodzieży polskiej poczucia klasy uprzywilejowanej: demoralizująco działa także dlatego, że stwarza precedens dla innych dziedzin życiowych, dla innych klas ludności. Dlatego zwalczam obecny numerus clausus judaeorum [łac. liczba zamknięta Żydów] jako człowiek i wychowawca, jako uczony i Polak.
Lwów, 11, 13 grudnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Rząd nie pozwoli, aby słuszne prawa obywateli narodowości niepolskiej na szwank były narażone, mniema bowiem, że zwalczanie jakiejkolwiek kategorii obywateli za ich język lub wiarę sprzeczne jest z duchem Polski.
Rząd zmierzać będzie do łagodzenia tarć na gruncie narodowościowym i wyznaniowym, i do wytworzenia harmonijnych warunków współżycia ludności różnych narodowości i kultur.
Rząd przeprowadzi we właściwej drodze zniesienie pozostałości ograniczeń prawnych charakteru narodowościowego czy wyznaniowego z czasów zaborczych.
Lojalne stosowanie postanowień Konstytucji oraz zawartych przez Państwo traktatów, najrychlejsze doprowadzenie do skutecznego uregulowania spraw przynależności państwowych, oto szereg zadań, które Rząd pragnie podjąć w interesie mniejszości narodowych.
Wychodząc z założenia, że antysemityzm gospodarczy jest szkodliwy dla Państwa, Rząd uważa za konieczne przestrzeganie w zakresie swego działania zasady bezstronności i słuszności bacząc, aby zwłaszcza w zakresie podatkowym i kredytowym, a także w zakresie kredytów produkcyjnych, kierowano się wyłącznie względami rzeczowymi, nie zaś względami narodowościowymi i wyznaniowymi.
Żadnych tajnych paktów z ludnością żydowską Rząd zawierać nie będzie, stać jednak będzie twardo na stanowisku wykonania Konstytucji. Rząd stoi na stanowisku, że godziny handlu winny być uregulowane przy zachowaniu obowiązujących norm pracy, wyłącznie pod kątem widzenia interesów, zarówno kupujących, jak i sprzedających.
Rząd stwierdzi w drodze właściwej, że wszystkie ograniczenia prawne Żydów, wydane przez dawne władze zaborcze, są zniesione i do ludności żydowskiej stosowane nie będą.
19 lipca
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Żydzi!
Wobec panującego obecnie ciężkiego kryzysu ekonomicznego, uważamy za swój święty obowiązek wystąpić do ludności żydowskiej z następującą odezwą.
Zbliżają się święta Wielkanocne [święta Pesach], wśród upośledzonych przez los, którym musimy przyjść z pomocą przez dostarczanie im produktów świątecznych, znajdują się obecnie oprócz ofiar wojny – ofiary kryzysu ekonomicznego. […]
Zeszłego roku o tej porze T[owarzystwo] „Bejt-Lechem” (Dom Chleba) było już zaopatrzone we wszelkie niezbędne produkty wielkanocne, w tym roku zaś brak mu produktów i funduszów do tego stopnia, że nie mogło jeszcze nawet rozpocząć wielkiej akcji Pesachowej. Nie przypuszczamy ani na chwilę, iż będziecie mogli spokojnie zasiąść do Sederu [wieczerza], wiedząc, iż bracia wasi głodni są w te uroczyste święta.
Żydzi! Macie wielkie zadanie do spełnienia, a czas na to bardzo krótki.
Spieszcie z wielką akcją ofiarną, którą musicie natychmiast przeprowadzić. Żaden Żyd nie może uchylić się od współudziału. Wzywamy Was w Imię Świętej Tory i Jej Świętych Przykazań do rozpoczęcia akcji ofiarnej.
Wszyscy Żydzi bez wyjątku obowiązani są kupić kartki „MuesChitim” Tow. „Bejt-Lechem”. Każdy Żyd zamożny i średniozamożny powinien spełnić ten święty obowiązek, i my, Rabinat Warszawski, żądamy kategorycznie, aby żaden Żyd nie zasiadł do tradycyjnego Sederu i nie spożywał pierwszego kęsa macy, dopóki nie spełni tego świętego obowiązku względem biednych braci, którzy pokładają jedyną nadzieję w T[owarzyst]wie „Bejt-Lechem”.
Warszawa, 31 marca
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Żydowskie partie robotnicze, tj. Bund, lewica Poalej-Syjonu i prawica Poalej-Syjonu, obchodzą święto 1 maja samodzielnie bez jakiejkolwiek łączności nie tylko wzajemnej, ale także z PPS. Pochody te przejdą jedynie dzielnicą żydowską (pl. Muranowski). Przewidziana frekwencja nie przekroczy liczby 5500, z czego na Bund wypadnie przypuszczalnie 3000 osób, lewicę Poalej-Syjonu 1800–2000, a prawicę Poalej-Syjonu około 500 osób.
Warszawa, 30 kwietnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918-1939, Warszawa 1993.
Akcja przedwyborcza do Rady Miejskiej uplastycznia się bardzo żywo na terenie żydowskich stronnictw. Bund, lewica Poalej-Syjonu i prawica Poalej-Syjonu występują do wyborów oddzielnie i samodzielnie. W ciągu tygodnia sprawozdawczego urządzono szereg zebrań agitacyjnych, na których wyjaśniano program partii w Radzie Miejskiej. Mając na uwadze wynurzenia poszczególnych agitatorów, należy stwierdzić, że program tych trzech ugrupowań jest identyczny i streszcza się mniej więcej w następujących punktach: 1) stworzenie w Warszawie socjalistycznego Magistratu, 2) dopuszczenie Żydów do objęcia stanowisk w Magistracie i w instytucjach tegoż, 3) stworzenie szkół żargonowych [z jidysz] na koszt miasta dla dzieci robotników żydowskich, 4) stworzenie szkół zawodowych na koszt miasta dla dzieci robotników żydowskich, 4) stworzenie szkół zawodowych na koszt miasta dla żydowskiej młodzieży, 5) zaopatrzenie bezdomnej ludności żydowskiej na koszt miasta w odpowiednie mieszkania, 6) równouprawnienie języka żydowskiego w urzędach miejskich.
Warszawa, 30 kwietnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Żądamy uznania języka mas żydowskich, jako równouprawnionego we wszystkich instytucjach miejskich, wszystkie ogłoszenia i obwieszczenia władz miejskich winny posiadać obok tekstu polskiego również tekst żydowski.
Przy najmie robotników i urzędników, przy wypełnianiu dostaw i prac dla miasta decydować winny momenty osobistego uzdolnienia, osobiste kwalifikacje, nie zaś przynależność do tej lub innej narodowości, do tego lub innego wyznania. Żydowscy pracownicy i robotnicy, żydowscy rzemieślnicy i dostawcy winni mieć dostęp do wszystkich prac miejskich na równi z innymi obywatelami, przy czym żadne ograniczenia na tle narodowościowym lub wyznaniowym nie będą przez nas tolerowane.
Dążyć będziemy do zniesienia przymusowego odpoczynku niedzielnego dla ludności żydowskiej, świętującej sobotę i rujnowanej przez przymusowy dwudniowy odpoczynek tygodniowy.
Wilno, 11 sierpnia
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
[...] dla każdego z Was staje się jasnym, do jakiego stopnia dla naszych interesów, dla całego naszego bytu ma znaczenie praca w samorządach miejskich.
Zwłaszcza należy to podkreślić względem miasta, którego ludności jesteśmy przedstawicielami, miasta Wilna. Najdokładniej zdajemy sobie sprawę, jakie znaczenie ma Wilno dla wszystkich narodowości tu przedstawionych. Oceniamy w szczególności znaczenie, jakie Wilno ma dla narodu polskiego, jego historii i kultury. Pragnęlibyśmy jednak i będziemy do tego dążyli, abyście Wy, tak samo jak my szczerze ujmujemy Wasze interesy, ujęli jako równi z równymi nasze dążenia narodowe. [...]
W ogromnie ciężkich warunkach ekonomicznych i politycznych wileńska ludność żydowska zdołała stworzyć świetną sieć szkół powszechnych, seminarium nauczycielskie, gimnazja z językiem wykładowym żydowskim — jidysz — językiem naszego narodu. Instytucje te są kierowane przez Centralny Komitet Oświaty i przez Żydowską Organizację Szkolną na naszej prowincji. Stworzono tu Muzeum Historyczno-Etnograficzne im. Sz. Anskiego; rozgałęziono Towarzystwo Oświaty (Wil-Big), które służy jako wzór dla innych miast. Wilno jest siedzibą Żydowskiego Instytutu Naukowego, który stał się ośrodkiem dążeń naukowych najlepszych sił całego świata, które pracują w dziedzinie nauki — języka, kultury, historii i ekonomiki żydowskiej.
Żydzi wileńscy zdobyli się na stworzenie całego szeregu instytucji, które mają na celu troskę o dobrobyt ekonomiczny i dążą do przebudowy struktury ekonomicznej narodu naszego. Oprócz kooperatyw i banków ludowych, działają różne towarzystwa, jak „Pomoc”, „ORT” i inne, które już w znacznym stopniu przyczyniły się do produktywizacji naszego nowego pokolenia. [...]
Ta rozgałęziona i usilna praca ożywiona jest jedynym dążeniem do odrodzenia i odbudowy naszego narodu w naszym kraju na zasadach kultury i pracy oraz braterskiego współżycia ze współobywatelami innych narodowości.
Nasz program — równouprawnienie polityczne, kulturalne i socjalne. [...]
Pod względem uznania słuszności naszych żądań kulturalnych może dla Wielkiej Rzeczypospolitej Polskiej jako wzór służyć nasz drugi sąsiad z północy, mała, dopiero powstała Łotwa, która utrzymuje na zasadach równości na koszt państwa i samorządów wszystkie szkoły żydowskie, teatr oraz inne instytucje kulturalne. [...]
Poprzednia Rada Miejska Wileńska — chcemy to uznać publicznie — odniosła się do naszych żądań kulturalnych lepiej, aniżeli samorządy wielu innych miast Polski. Panowie jednak chyba przyznają, że do prawdziwego równouprawnienia na polu działalności kulturalnej jest jeszcze bardzo daleko. [...]
Wilno, 11 sierpnia
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Powinniśmy na wyszkolenie i wykształcenie naszych córek baczną zwrócić uwagę i nie wolno nam tego działu wychowawczego tak zaniedbywać, jak on dotychczas bywał zaniedbany. Nie wolno nam dopuścić do tego, aby córki nasze cudzym tylko oddawały się ideałom, podczas gdy nasze własne, te ideały, za które przodkowie nasi każdego czasu gotowi byli poświęcić i też poświęcali życie i mienie – były im obce. Raczej powinniśmy dla córek naszych otworzyć wrota chlubnej naszej przeszłości, zapoznając je z doniosłymi zasadami świętej naszej tradycji, i uprzystępnić im bogate skarby naszej kultury narodowej, która nie tylko innym nie ustępuje, lecz znacznie je przewyższa. […]
Tą myślą się kierując, rzuciła organizacja ortodoksyjna „Agudat Israel” hasło założenia i rozbudowy ortodoksyjnego szkolnictwa żeńskiego pod nazwą „Bejt Jakow”, które właśnie zakreśliło sobie za zadanie usunąć lukę pod względem wychowania naszych córek, która tak boleśnie daje się we znaki. A hasło to silny od razu znalazło oddźwięk. Cała sieć tego rodzaju szkół żeńskich jest już w Polsce uruchomiona, wydając wszędzie najlepsze plony, a o wiele większa liczba jeszcze jest w powstaniu. Napotykamy jednak na przeszkody z powodu braku kwalifikowanych sił nauczycielskich, które – jak wiadomo – stanowią pierwszy kardynalny warunek rozwoju każdego szkolnictwa.
Kraków, 13 sierpnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Zabawna burza w szklance mętnej warszawskiej wody ucicha powoli, ale różne patrioty dziennikarskie w dalszym ciągu szczują, plują, rozdzierają szaty. Ważą się też losy moje na szalach ministerstwa sprawiedliwości: medytuje sam minister, czy mi proces wytoczyć, czy nie.
A po ulicach Warszawy chodzą dzieci z karabinami (dziś to obserwowałem w pochodach z powodu święta narodowego). Oczywiście, że tak samo łażą uzbrojone szczeniaki w Paryżu, Tokio, Moskwie, Rzymie itd. Rzecz w tym, aby nigdzie nie łaziły.
Warszawa, 11 listopada
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
[...] tyle mówimy o kryzysie kapitalizmu i pod egidą konserwatywnego „Słowa” przemycamy tak rewolucyjne recenzje – że endecy niedawno na uniwersytecie wydali ulotkę, gdzie mówią o zgniłym kapitalizmie (przy czym pointa jest taka: wszystkiemu winni Żydzi). Właśnie dzisiaj pójdę na wiec wszechpolaków trochę się z nich ponabijać – jedyna kulturalna rozrywka.
Wilno, 15 października
Czesław Miłosz, Jaroslaw Iwaszkiewicz, Portret podwójny, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Smutne i karygodne wypadki, początkowo wszczęte na terenie Uniwersytetu Stefana Batorego — chluby naszego kraju i skarbnicy ideałów naszych, a następnie ekscesy, przeniesione, niestety, na ulicę, zasługują na bezwzględne potępienie, są szkodliwe dla Państwa i Kraju, łamią najlepsze tradycje współżycia narodowości na terenie naszego miasta, na poszanowaniu wzajemnych praw oparte.
Rada Miejska zwraca się do ludności miasta, a zwłaszcza do młodzieży, z apelem, aby zachowała bezwzględnie spokój i godność.
Rada Miejska zwraca się do władz administracyjnych z żądaniem użycia wszelkich środków zapobiegających dalszym ekscesom i zapewnienia poszkodowanym pokrycia strat.
Wilno, 16 listopada
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Bolesna wieść o zgonie Józefa Piłsudskiego wywołała głęboką, szczerą żałobę w sercach wszystkich narodów Rzeczypospolitej Polskiej. Naród Polski stracił największego swego Syna, który w ciągu pokoleń nie miał sobie równego; Państwo Polskie osierocone zostało przez swego Twórcę i Budowniczego, który całą swą młodość strawił w nadludzkich wysiłkach i ofiarach dla jego odrodzenia i wyzwolenia, i do ostatniego tchnienia, jak wierny ojciec, czuwał nad jego dobrem. Mniejszości narodowe, a wśród nich i my, Żydzi, straciły przez zgon Piłsudskiego człowieka, w którym widziały wyobrażenie i ucieleśnienie najpiękniejszych polskich tradycji dziejowych tolerancji i walki o wolność Ludów. Ale i daleko poza granicami Państwa Polskiego zgon Oswobodziciela Polski obudzi serdeczne współczucie wśród tych, którzy mieli sposobność zapoznać się ze wspaniałym dziełem życiowym tego Człowieka, na miarę mitologicznych centaurów, który na barkach swych dźwigał cierpienia i troski milionów.
Warszawa, 13 maja
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Donoszą nam z Koła nad Wartą, że zarząd tamtejszej ochotniczej straży pożarnej urządził dla miejscowej inteligencji „Wieczór sylwestrowy” w sali teatru miejskiego. Jakież było zdziwienie uczestników balu, gdy spotkali się tam z Żydami, którzy bez kontroli w wielkiej liczbie dostali się na salę. Żydostwo wzięło również udział w oficjalnej częście uroczystości.
Taniec figurowy, który miał stać się przyczyną bezpośredniego kontaktu towarzyskiego Polaków z Żydami, wywołał z polskiej strony energiczny protest. Na środku sali zebrała sie liczna grupa młodzieży, która uniemożliwiła normalny bieg zabawy.
Przerwano grę orkiestrze, a do zebranych przemówił akademik p. Paprocki w gorących słowach, nawołując obecnych Polaków do opuszczenia zabawy. Sala momentalnie opustoszała, przyczem — co warto zaznaczyć — za młodzieżą podążyli również nawet miejscowi dygnitarze „sanacyjni”.
Koło, nad Wartą, 31 grudnia 1933 / 1 stycznia 1934
„Gazeta Warszawska”, nr 8, z 8 stycznia 1934.
Opinia publiczna m[iasta] Wilna wstrząśnięta została do głębi wydarzeniami, które miały miejsce w ostatnich kilku tygodniach, a które w dniach 22 i 23 bm. przybrały miarę masowych ekscesów antyżydowskich.
Ekscesy te są wynikiem dłuższej akcji przygotowawczej ze strony czynników, które w ciągu szeregu tygodni prowadziły kampanię antyżydowską, wzywając do czynnych wystąpień przeciw Żydom. Głównym terenem tej akcji stał się Uniwersytet, gdzie w dniu 12 bm. przyszło do brutalnego napadu na akademików żydowskich, skutkiem czego liczni studenci Żydzi zostali pobici. O rozmiarze tych zajść świadczy fakt, iż pan Rektor uznał za konieczne ze względu na bezpieczeństwo zawiesić wykłady na Wszechnicy.
Ekscesy przeniosły się na ulice miasta Wilna. Pewne organa prasowe podsycały nastrój podniecenia, prowadząc otwarcie i bezkarnie hecę antyżydowską, a rezultaty nie dały na siebie czekać, o czym świadczy kronika policyjna i pogotowia ratunkowego (napad na redakcje „Wilner Tog” i „Kuriera Powszechnego”, dotkliwe pobicie drukarza Szwajlicha itp.).
W dniu 14 bm. ogłoszona została blokada Domu Akademickiego. [...] przyszło do smutnych zajść w dniu 22 bm., gdy po wiecu, który się odbył przy Domu Akademickim, wyruszyła demonstracja, składająca się przeważnie z młodzieży szkolnej, która w ciągu kilku godzin bez przeszkód hulała w żydowskiej dzielnicy, rozbijając witryny, rabując i bijąc spokojnych i bezbronnych mieszkańców Żydów. Trudno przypuścić, by policja nie była w stanie rozpędzić bandy niedorostków. Ekscesy niedzielne przybrały rozmiary prawdziwego pogromu sklepów żydowskich, a liczba osób poszkodowanych fizycznie i materialnie jest bardzo znaczna.
Nastrój podniecenia i niepokoju trwał w dalszym ciągu w poniedziałek, gdy miała się zakończyć blokada Domu Akademickiego. O stanie zdziczenia świadczy między innymi fakt brutalnego napadu na dom Pana Rektora. [...]
Zważywszy, że obowiązkiem Pana Prezydenta i Zarządu Miasta jest troska o spokój i bezpieczeństwo wszystkich obywateli miasta, podpisany zapytuje:
I. Czy ogólny stan podniecenia, wywołany hecą antyżydowską a grożący w każdej chwili wybuchem ekscesów, wiadomym był Panu Prezydentowi i jakie kroki Zarząd Miasta przedsięwziął celem zapobieżenia ewentualnym wybrykom antysemickim?
II. Czy i jak zamierza Zarząd Miasta reagować na wypadki, które miały miejsce w dniach 22 i 23 bm.?
Wilno, 26 listopada
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Żydzi są tylko konikiem ofiarnym. A zgraje paniczyków wykształconych, z nożami w rękach chcą tym sposobem, bez względu na narodowość – nie dopuścić do głosu elementu myślącego, chcą zniweczyć najmniejsze przejawy wolnej myśli twórczej. [...]
Żerują na nędznej naiwności [...].
Droga krwawej nienawiści nacjonalistycznej i mordów, mrożących krew w żyłach ludzi uczciwych, prowadzi do największych kataklizmów dziejowych – do wojen bratobójczych.
A ludzie uczciwi – powinni, muszą wszystkie swoje najdrobniejsze siły zjednoczyć i przeciwstawić się międzynarodowemu barbarzyństwu faszystowskiemu – powinni, muszą z głęboką wiarą oddać się pracy, która przyśpieszy nadejście nowego humanizmu.
Lwów, 17 grudnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Poruszając stosunek budżetu do ludności żydowskiej, radny [Józef] Tejtel widzi w postępowaniu Zarządu Miasta całkowite niemal ignorowanie tej ludności, o czym świadczy likwidacja subwencji na teatr, szkolnictwo i dożywianie dzieci żydowskich. [...]
Radny Stanisław Kódź [...] ze szczególnym uznaniem wita w imieniu Koła Narodowego całkowite zlikwidowanie subwencji dla szkolnictwa żydowskiego, oświadczając przy tym, iż nie czuje osobiście żadnej nienawiści do Żydów, uważa jednak, że skreślenie subwencji, jako wyraz polityki zmierzającej do rozwiązania kwestii żydowskiej w Polsce, jest słuszne i sprawiedliwe.
Wilno, 31 stycznia
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” 34/2002.
Imieniem najwyższej władzy duchowej żydostwa lwowskiego, a może i duchowieństwa żydowskiego z całej Polski, mam w tej chwili smutny obowiązek pożegnać na zawsze trzecią ofiarę eksterytorialności wszechnic w Polsce. Błp. Markus Landesberg podobnie, jak jego poprzednicy: Zellermajer i Proweller, zginął w okresie, gdy wszyscy obywatele bez różnicy narodowości i wyznania stanęli jednomyślnie do wspólnej pracy dla dobra Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Błp. Markus zginął w chwili, gdy cała młodzież ma się złączyć do wspólnego wysiłku, do wspólnych czynów, by ewentualnie jutro, ramię przy ramieniu zaglądnąć śmierci w oczy, by bronić wspólnych granic. Gdybym się w tej chwili miał uzbroić w największą wstrzemięźliwość – to jednak trudno by mi było w tej chwili ograniczyć się jedynie do tych ram duszpasterskich, wedle których przy smutnym obrzędzie pogrzebowym zajmujemy się samym zmarłym. Muszę zająć się także tym winowajcą, który ma na sumieniu ofiarę, ma na sumieniu syna spauperyzowanych rodziców, z Kresów, znad Zbrucza. Młode życie, które miało służyć Polsce, kto wie, czy nie lepiej niż winowajca, zostało brutalnie przekreślone. [...] A jeśli ten winowajca nie ma odwagi [...] jako morderca wziąć na siebie odpowiedzialności, to – trzeba to powiedzieć – mamy do czynienia z mordercą najgorszego kalibru i z tchórzem, który nie ma odwagi stanąć przed sądem i przyznać się do czynu.
Do młodzieży akademickiej zwracam się w tej chwili, by złożyła przysięgę, że i nadal nie odstąpi z wszechnic akademickich, że będzie nadal garnąć się po oświatę, nawet gdyby były dalsze ofiary.
Drogi przyjacielu, Markusie Landesberg! Padłeś jak żołnierz na posterunku. Może już w najbliższym czasie, w najbliższej przyszłości społeczeństwo polskie będzie się gremialnie odżegnywać od winowajców, którzy krew Twą niewinną przelali. Pragniemy tego z całego serca, pragniemy, aby zaświtała jutrzenka zgodnego współżycia, zgodnej współpracy dla dobra całego społeczeństwa i całej Rzeczypospolitej.
Lwów, ok. 6 maja
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Politechnika lwowska jest od szeregu lat terenem niedopuszczalnej akcji prowadzonej przez ten sam element. Akcja ta nie spotkała się z należytą reakcją tak ze strony kompetentnych władz akad[emickich], jak i ze strony młodzieży. Bierność tych odpowiedzialnych czynników umożliwiła dokonanie tego, co się stało. Polska demokratyczna młodzież akademicka zdaje sobie sprawę, że żadne odezwy potępiające ani memoriały nie zapewnią bezpieczeństwa studentom w gmachu Politechniki. Grupa ludzi, pozbawiona wszelkich skrupułów, plami imię polskiego akademika.
Lwów, ok. 6 maja
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Kochany Panie Marianie!
Bardzo Panu dziękuję za miły list! – „My pacyfiści” – ? Nie czas na pacyfizm. Nigdy nie byłem i nie będę pacyfistą-doktrynerem. Beck słusznie powiedział, że „nie ma pokoju za wszelką cenę”, więc nie ma i pacyfizmu za wszelką cenę. Jeżeli mi ktoś (ktokolwiek!) chce ojczyznę ruszyć – to w zęby; bez pacyf izmów; bez humanitaryzmów; bez żadnego w ogóle gadania. A że różne błazny, padalce, zasrańce i nienawistniki żerują sobie na moim wierszu [Do prostego człowieka, wydrukowany w „Robotniku” z 27 października 1929], pisanym 10 lat temu i skierowanym do wszystkich narodów – to już ich błazeńska, padalcza, zasrańcza i nienawistni cza sprawa. Pies im plugawe mordy lizał. Powinni być surowo karani za to, że teraz mój wiersz przedrukowują i przez to go rozpowszechniają.
Warszawa, 6 maja
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Wybory z dnia 21 maja br. do Rady Miejskiej m[iasta] Wilna przyniosły znaczne zwycięstwo obozowi socjalistycznemu. Obecnie socjalistyczne skrzydło Rady Miejskiej liczy 19 radnych, czyli przeszło 25 procent.
„Bund” wraca do tej Rady w sile dziesięciu radnych wobec ośmiu z innych ugrupowań żydowskich. [...]
Nad wszystkimi państwami Europy, w pierwszym rzędzie Europy Środkowej, zawisła groźba zaborczej ekspansji hitlerowskiej. A dość jest spojrzeć na mapę Europy w jej ostatnim hitlerowskim wydaniu, by przekonać się, jak groźnym niebezpieczeństwem to jest dla Polski. Przykład Austrii i Czechosłowacji snadnie udowodnił: żadne próby przystosowania się, ideowego i ustrojowego, do których uciekły się sfery reakcyjne tych krajów, nie pomogły; chcąc obronić swą Niepodległość, Polska szykować się musi do czynnego oporu. A trud ten spadnie w pierwszym rzędzie na masy pracujące miast i wsi. [...]
Lecz bronić się skutecznie może tylko lud wolny. Gdy więc masy pracujące Polski odrzucają z całą stanowczością wszelkie pomysły totalistyczne zarówno zagranicznego, jak i rodzimego chowu, gdy domagają się wolności równych praw dla wszystkich obywateli, to nie tylko bronią one przez to należnych im praw, lecz walczą równocześnie o warunki w maksymalnym stopniu zapewniające prawdziwą obronność kraju. [...]
Ulubionym argumentem reakcji stał się antysemityzm. Potrafi on najlepiej otumanić masy i odwrócić ich uwagę od głównych winowajców ich nędzy, którymi są ustrój kapitalistyczny i ci, co na nim żerują. Kopiując wzory zagraniczne, antysemityzm podżega przeciwko Żydom i rozpala waśnie narodowościowe, utrudniając tym samym zespolenie wszystkich mas pracujących w obliczu zewnętrznego niebezpieczeństwa hitleryzmu. Negując elementarne podstawy sprawiedliwości, antysemityzm dąży do stworzenia dla Żydów „getta”, które ma być wstępem do ich całkowitego wypędzenia z Polski. Pod szyldem tej beznadziejnej i jałowej koncepcji jutrzejszego „emigracjonizmu”, antysemityzm już dziś odmawia Żydom praw obywatelskich, traktując ich jako „obcych”, jako przymusowych jutrzejszych emigrantów; już dziś odmawia im prawa do życia i do pracy, rugując ich ze wszelkich placówek gospodarczych.
Wobec tej rozpętanej hecy antysemickiej frakcja radnych „Bundu” w R[adzie] M[iejskiej] oświadcza uroczyście, że masy żydowskie czują się pełnoprawnymi obywatelami naszego kraju, tego poczucia nigdy się nie wyrzekną, i że te masy gotowe są ponosić równe z innymi ciężary dla dobra tego kraju, w którym żyją, pracują, walczą oraz domagają się równych z innymi praw. Wszelkie próby pomniejszenia ich praw ludzkich, obywatelskich, narodowych uważają za gwałt i bezprawie, z którymi nigdy się nie pogodzą.
Wilno, 28 czerwca
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Uboga uliczka, zamieszkana przeważnie przez Żydów, zapchana jest — jak wczoraj jeszcze Kuty — wozami polskimi różnego typu. Ludzie niewyspani, pomęczeni gnieżdżą się jeszcze wewnątrz aut, wielu jednak powyłaziło już na zewnątrz. [...] W pewnym momencie ukazuje się i działać zaczyna rumuński Czerwony Krzyż. Panie z opaskami na rękach wynoszą z najbliższych domów tace. Chleb z masłem, pokrajany na duże kawałki biały ser. Będzie też gorące mleko dla dzieci. Dla dorosłych herbata. Wynoszą ją w konewkach, rozlewają do dzbanuszków i blaszanych kubków. Zbliżają się i do mnie. Dziękuję — czuję, jak coś mocno ściska mnie za gardło. Roztkliwiam się, taka nagła, gwałtowna zmiana! [...]
Jedni sięgają po posiłek gestem niepewnym, w zażenowaniu czy zakłopotaniu, czasami szepcząc wyrazy francuskiego podziękowania, częściej jednak bez słowa — w posępnym milczeniu. Inni zbyt hałaśliwie okazują swą radość i wdzięczność. [...]
Na placu — niedaleko stąd — Rumuni rozbrajają naszych żołnierzy. [...] Rozbrojonych ładują do polskich samochodów i wywożą w niewiadomym kierunku. [...] Podnosi się gorycz i żal do Rumunów. Czy nasz „sojusznik” nie może się zachować wobec nas — inaczej? [...] Żołnierza, który ma iść na zachód – bić się we Francji, rozbrajają tu i wywożą!... Gdzie?
Rumunia, Starożyniec, 18 września
Władysław Pobóg-Malinowski, Na rumuńskim rozdrożu. Fragmenty wspomnień, Warszawa 1990.
Co pewien czas żandarmi niemieccy z mosiężnymi półksiężycami na piersiach wprowadzają z ulicy pojedyczych Żydów. Z okien pierwszego piętra dochodzą potworne krzyki katowanych ludzi i wrzask Niemców. Każą swym ofiarom krzyczeć: „My jesteśmy winni tej wojnie. Wir sind...” Dalsze słowa gubią się w jęku masakrowanych Żydów. „Lauter, lauter!” — drze się oprawca. Stoimy zmartwiali. Nic nie można biedakom pomóc. Do czego prowadzi nienawiść!
Wyprowadzają Żyda, ciągną go po schodach i żwirze dziedzińca. Potwornie zmasakrowana twarz. Podciągają go pod parkan. Jeden z żandarmów wyjmuje z kabury pistolet. Strzela. Wyprowadzają tak kilku pojedynczych, pobitych i skrwawionych Żydów. Mordują pod tym płotem. [...]
Z bocznego skrzydła szkoły Niemcy prowadzą sześciu mężczyzn. Kilku Żydów i Polaków. Jednego z nich poznajemy. To Siedlecki, uczeń gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego, członek Narodowej Organizacji Gimnazjalnej. Wysoki, szczupły, rudawy i piegowaty. Jak się dowiedziałem potem, skazany na śmierć za posiadanie broni i strzelanie do dywersantów. A dywersja w Białymstoku była. Niemiecka młodzież — wychowankowie polskich gimnazjów — strzelała do żołnierzy polskich z wieży ewangelickiego kościoła.
Wyprowadzonych Niemcy ustawili pod parkanem. Pluton egzekucyjny żandarmerii. Rozstrzelanie. Dowódca plutonu z pistoletem w ręku podchodził do leżących, drgających ciał. Coup de grâce. Po egzekucji zapędzają nas do szkoły.
Białystok, 19 września
Tadeusz Mieczysław Czerkawski, Byłem żołnierzem generała Andersa, Warszawa 2007.
Większe siły niemieckie zajęły miasto. [...] Na magistracie powiewała flaga ze swastyką oraz czarna chorągiew ze znakami SS. Nikt z ludności cywilnej nie pokazał się na ulicy, zamknięto sklepy, ludność żydowska trwożnie czekała w mieszkaniach na rozwój wydarzeń. Na wszystkich wylotach rynku ustawili Niemcy karabiny maszynowe, a w nocy raz po raz rozlegały się strzały. Nazajutrz rozplakatowano w mieście zarządzenie w języku niemieckim i polskim [...]. Zarządzenie cofnęło Żydom wszelkie prawa obywatelskie.
[...] Około dziewiątej rano zaczęli Niemcy obchodzić wszystkie mieszkania żydowskie i wyciągać znajdujących się w nich mężczyzn. [...] Przy pracy Niemcy odnosili się do Żydów w sposób niedający się opisać. Stojąc w ubraniach po pas i po szyję w rzece, musieli Żydzi przenosić ciężkie belki pod most, bezustannie naganiani i bici przez żołnierzy niemieckich. Niemcy znęcali się po prostu nad Żydami. Wielu pokłuli bagnetami, niektórych pokopali i pobili do nieprzytomności.
Koło, 19 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
Dotyczy: problemu żydowskiego na okupowanych terytoriach. [...] Pierwszym założeniem prowadzącym do ostatecznego celu jest koncentracja Żydów z prowincji w większych miastach. Należy przeprowadzić ją we wzmożonym tempie. [...] Trzeba przyjąć za zasadę, że gminy żydowskie liczące poniżej 500 głów należy rozwiązać i skierować do najbliższego miasta będącego punktem koncentracji. [...]
W każdej gminie żydowskiej należy ustanowić żydowską Radę Starszych, którą w miarę możności należy utworzyć z pozostałych na miejscu osobistości i rabinów. Rada Starszych winna obejmować do 24 Żydów (mężczyzn), zależnie od wielkości gminy żydowskiej. Radę należy obarczyć pełną odpowiedzialnością w całym tego słowa znaczeniu za dokładne i terminowe wykonanie wszelkich wydanych lub wydawanych poleceń.
W razie sabotowania tych poleceń należy zagrozić Radom Starszych najostrzejszymi sankcjami.
Berlin, 21 września
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka 1939–1945, t. 1: 1939–1942, oprac. Lucjan Dobroszycki et al., Warszawa 1970.
Wychodzę na Marszałkowską, jest późna godzina wieczorna. Widno, przeraźliwie widno, na dodatek zerwał się suchy, gorący wiatr, który niesie iskry, żar i gorący, rozpalony popiół. [...] Co chwila z przeraźliwym trzaskiem pękają granaty. Biją dalej na nieszczęsne miasto, na palące się ulice, na oszalałą z przerażenia ludność... [...] Nikt nie ratuje, więc ogień przenosi się z miejsca na miejsce, z domu do domu, niektóre całe już ulice, jak Traugutta, Wierzbowa, Świętokrzyska, Nowy Świat, stoją w ogniu, palą się dziesiątki i setki domów. [...]
Chcę iść w stronę Wielkiej, Bagna, dzielnicy żydowskiej, bo tam podobno największe zniszczenie i pożary. [...] Wśród rozżarzonych ogniem ulic biegną ludzie. Krzyczą coś przeraźliwie, w rękach jakieś tobołki, walizki, rozpaczliwy szloch małych, bezbronnych dzieci. Ci ludzie uciekają z kamienicy do kamienicy, z domu do domu, stąd ich wyrzuca przenoszący się ogień, zamykają przejścia walące sie domy. Biją w tych oślepłych, oszalałych z przerażenia ludzi nowe serie, nowe pociski.
Warszawa, 25 września
Wacław Lipiński, Dziennik. Wrześniowa obrona Warszawy 1939 r., Warszawa 1989.
Wszyscy w oczekiwaniu wkroczenia Niemców. [...] Dworzec Gdański. Tu od trzech dni ludność [...] bierze węgiel. [...] Wszyscy zajęci jednym — jak przenieść do swych domostw jak najwięcej tego czarnego diamentu.
Z boku stoją dwie tęgie kobiety, o nalanych twarzach, o rozszerzonych piersiach, często i gęsto ze sobą gadające, łapczywie pakujące węgiel na wózek. Robią wrażenie mieszkanek baraków żoliborskich. Obok, mniej więcej w ich wieku, stoi chuda, mizerna Żydówka, wkładająca węgiel w mały, ręczny, słomiany koszyk. Z niewiadomej przyczyny dają się słyszeć prawie że jednoczesne głosy tych bab: „A ta znowu czego tu szuka?! Precz stąd do Palestyny!”.
Podnoszę wzrok. Twarz jednej z nich płonie wściekłością. Stoi z rozkraczonymi nogami, a w ręku trzyma duży kawał węgla, wymierzony wprost w tę Żydówkę. Druga mocnymi słowy zachęca ją do czynu. [...] Najbliższe otoczenie wpływa na Żydówkę, by się szybko oddaliła, zwracając jednocześnie uwagę tej agresywnej kobiecie, by się opamiętała. [...]
Baba z kawałem węgla w ręku, ze złością, jakby w przestrzeń, nadal krzyczy: „Nareszcie skończyły się dla nich te dobre czasy. Ich obrońcy już poszli. Hitler nareszcie zrobi z nimi porządek i wskaże, gdzie ich właściwe miejsce”.
Warszawa, 30 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
9 października 1939 rozkazano, aby następnego dnia wszyscy Żydzi powyżej 14 lat stawili się o godzinie 10.00 na placu 11 Listopada. Komentowano ten nakaz rozmaicie, optymiści nie przejmowali się nim wcale. [...] Nazajutrz o godzinie 9.30 wszyscy pospieszyli na plac, [...] nawet 80-letni starcy. [...]
Policja nie przepuszczała kobiet. [...] Przedostałam się przez kordon do mieszkania znajomych, skąd przez okno mogłam obserwować, co się tam dzieje. Czworobok [placu] z jednej strony był otwarty, a z trzech pozostałych stron stali Żydzi w kilku rzędach, z odkrytymi głowami (a mżył drobny deszcz, zimno było przejmujące). W czwartym boku stało wielu Niemców różnej rangi, a wszędzie pełno cywilnej policji. [...] Pobiegłam do domu, aby zdać relację mężowi. Spieszyłam drugi raz na plac, gdy w połowie drogi przedstawił mi się niesamowity widok: setki ludzi, cały tłum Żydów — bladzi, wystraszeni, błędne oczy, twarze zalane krwią, znajomi, obcy — wszystko to pędziło wprost na mnie. [...] Gdy już wszyscy Żydzi zajęli wyznaczone im trzy strony czworoboku, a więcej nie przybyło, Obersturmführer wywołał rabina, prezesa oraz sekretarza Gminy i wygłosił strasznie żydożercze przemówienie, obwiniające Żydów o doprowadzenie do wojny. Używał strasznych epitetów pod ich adresem, a zakończył tymi słowami: „Chciałem od was wczoraj kontrybucji. Powiedzieliście, że nie macie pieniędzy, ale my je sobie znajdziemy. A teraz w przeciągu trzech sekund ma tu nikogo nie być”. W tym momencie zaczęto ich bić gumowymi pałkami, zmuszając do szybkiej ucieczki.
Kto nie zdążył się ukryć lub uciec, dostawał pałką gdzie popadło — stąd tylu pokrwawionych i pokaleczonych. Jeden przewracał się przez drugiego, łamali ręce i nogi. Po chwili miasto opustoszało. Przez cały dzień nikomu nie było wolno wyjść z domu, na skrzyżowaniach ulic stanęli żołnierze z karabinami, a ogromne auta objeżdżały ulice; otwierali wszystkie sklepy żydowskie i zabierali cały towar — zamiast kontrybucji. [...]
O godzinie 17.00 wpadło do nas dwóch oficerów (przed domem stało duże auto), zabrali nam dwa łóżka z całą pościelą i opróżnili bieliźniarkę do ostatniej sztuki bielizny. [...] Na pytanie, gdzie my, starzy [ludzie], mamy spać nie mając więcej łóżek — odpowiedź brzmiała: „Na podłodze” .
Lipno, woj. kujawsko-pomorskie, 10 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Na peryferiach miasta zatrzymano mnie, nie pozwalając jechać dalej i nie podając, kiedy będzie wolno do miasta się dostać. Całe miasto otoczone było kordonem wojska [...]. Od rana spędzano wszystkich Żydów z rodzinami. Ustawiono ich rzędami koło ratusza, pomiędzy szwadronem żołnierzy. Parę godzin trwało takie denerwujące wyczekiwanie, a potem zaczęli nagle cały ten tłum gonić, strzelając w górę. Powstał nieopisany popłoch, krzyki, rozpaczliwe lamenty. Nikomu nic się nie stało, ale sklepy żydowskie, zwłaszcza galanteryjne, zostały poważnie obrabowane przez żołnierzy i motłoch uliczny.
Sandomierz, 18 października
Stanisław Turnau, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 10572/1.
Tym razem nikt nikogo oficjalnie nie obełgiwał, nawet nie groził. Afisze zapowiedziały po prostu dzień i porządek plebiscytu [wyborów do Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy]. Ale Polacy lwowscy wiedzieli już doskonale, czym grozi bojkot głosowania. Zagorzalszym głowom tłumaczyliśmy, że choćby, poza Ukraińcami i Żydami, żaden Polak nie stawił się do urny, to i tak według oficjalnych obliczeń liczba wszystkich głosujących wynosić będzie 99,2% ogółu. Czyli że nie warto narażać się na represje bez żadnego pożytku dla narodowej sprawy. No i poszliśmy posłusznie wszyscy. W „ogonku” wyborczym spotykaliśmy znajomków. Nie mówiliśmy do siebie nic.
Lwów, 22 października
Kazimierz Brończyk, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 8715.
Wszystkie raporty mają uwzględniać następującą myśl przewodnią: zaprowadzenie porządku, usunięcie chaosu, do którego w każdej dziedzinie doprowadziło polskie państwo. Dla wszystkich w Niemczech, aż do ostatniej dziewki od krów, musi stać się jasne, że polskość równa się podczłowieczeństwu. Polacy, Żydzi i Cyganie znajdują się na tym samym szczeblu ludzkiej niepełnowartościowości. [...] Należy to czynić tak długo, aż każdy obywatel Niemiec będzie miał zakodowane w podświadomości, że każdego Polaka — obojętnie czy to robotnika, czy intelektualistę — należy traktować jak robactwo. Tę instrukcję należy poprzez Ministerstwo Propagandy przekazać w sposób dobitny do wszystkich gazet.
Berlin, 24 października
Eugeniusz Cezary Król, Polska i Polacy w propagandzie narodowego socjalizmu w Niemczech 1919–1945, Warszawa [2006].
Prawie codziennie nachodzą nas niemieccy żołnierze, którzy pod różnymi pretekstami obrabowują nas ze wszystkiego. Czuję się jak w więzieniu. Nie mogę nawet pocieszać się wyglądaniem przez okno, bo kiedy zerkam zza zasłon na ulicę, jestem świadkiem różnych incydentów, jak na przykład ten, który widziałam wczoraj:
Człowiek o charakterystycznie semickich rysach stał spokojnie na chodniku blisko krawężnika. Umundurowany Niemiec podszedł do niego i najwyraźniej wydał mu jakieś niezrozumiałe polecenie, bo widziałem, że biedny człowiek próbował coś tłumaczyć z zakłopotanym wyrazem twarzy. Potem podeszło kilku innych Niemców w mundurach i zaczęli bić ofiarę gumowymi pałkami. Przywołali dorożkę i próbowali wepchnąć mężczyznę do środka, ale ten opierał się energicznie. Wtedy związali mu nogi sznurem, przyczepili jego koniec do dorożki i kazali woźnicy jechać. Twarz nieszczęśliwego człowieka uderzała o ostre kamienie bruku znacząc je krwią na czerwono. Potem dorożka zniknęła.
Łódź, 2–3 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
1 listopada 1939 do cukierni „Astoria” na rogu Piotrkowskiej i Śródmiejskiej wszedł niemiecki porucznik, zabrał wszystkim Żydom dowody [osobiste] i kazał przyjść następnego dnia o 8.00 na Zgierską 116, do siedziby SS. To samo wydarzyło się w kawiarni „Kaprys”, która znajduje się naprzeciwko „Astorii”.
Nazajutrz, już od 7.15, na Zgierskiej zaczął gromadzić się tłum. O umówionej godzinie brakowało trzech Żydów. Dwaj przyszli o 9.00, trzeci dopiero o 11.00. W czasie nieobecności tego ostatniego oficer oświadczył, że z powodu spóźnienia zostanie rozstrzelanych dziesięciu Żydów. [...] Razem [na Zgierskiej] znajdowało się 90–100 Żydów. [...] Zebrani zostali ustawieni na małej estradzie, gdzie kazano im wykonywać najtrudniejsze ćwiczenia gimnastyczne. [...] Tymczasem rozeszła się pogłoska, że przyszedł [Chaim Mordechaj] Rumkowski, przewodniczący łódzkich Żydów. [...] Zjawił się w sprawie zatrzymanego w innej sytuacji urzędnika. Żydzi byli przekonani, że Rumkowski będzie interweniował także w ich sprawie i że wszyscy zostaną zwolnieni. Ale oficer oświadczył, że Rumkowski, ubrany w futro, ma wejść na estradę i wykonywać ćwiczenia z pozostałymi. W czasie ćwiczeń Rumkowski zemdlał. [...] Gdy tylko wrócił do siebie, znowu nakazano mu ćwiczyć. [...] Zażądano, aby zgłosili się silni Żydzi — zgłosiło się sześciu. Wsadzono ich do samochodu i wywieziono do lasku w pobliżu Ozorkowa, gdzie kazano im wykopać piętnaście dołów. Przywieziono piętnastu Żydów, którym oficer kazał uklęknąć nad dołami. Nie wszyscy rozumieli, co się dzieje. Część uważała, że chcą ich tylko przestraszyć i na tym się wszystko skończy. Inni natomiast zaczęli strasznie płakać i odmawiać Widuj [przedśmiertną spowiedź]. [...] Oficer podchodził od tyłu do klęczących i strzelał. Zabici wpadali do dołów. Uratował się tylko jeden — zwrócił się do asystującego folksdojcza, który wstawił się za nim i ocalił go. Następnie rozkazano tamtym sześciu Żydom, aby zasypali groby i wszyscy, wraz z uratowanym, poszli z powrotem [na Zgierską 116]. [...] Pozostali Żydzi zostali zwolnieni, ale musieli zapłacić od 150 do 300 zł.
Łódź, 2 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Gestapo [...] nakazało Gminie łódzkiej zebrać Żydów w synagodze. Gmina miała wybrać określony dzień, w którym przyszliby uczniowie z Talmud Tory i chederów, jak również kantor ze swoim chórem oraz wielu Żydów ubranych w tałesy. [W wyznaczonym dniu] Przedstawiciele władz niemieckich przyszli z aparatami fotograficznymi i mikrofonami. Wszystko to było dla zagranicy, aby można było pokazać w Ameryce, że plotki o zabranianiu Żydom zgromadzeń w domach modlitwy to wierutne kłamstwo. Żydom z trudem przychodziło zrozumienie, o co naprawdę chodzi. Nagle taka łaskawość, współczucie! Jednak nie trwało to długo. [...] Jeszcze w tym samym tygodniu [10 listopada], ciemną nocą, kiedy nic już nie było widać, zgromadzono w synagodze beczki ze smołą i benzyną. Starannie polano nimi wnętrze synagogi, a następnie dano sygnał do podpalenia tego świętego dla Żydów miejsca [...]. Ogień natychmiast objął cały budynek — wewnętrzny wystrój i przedmioty obrządku zajęły się ogniem. W tę dramatyczną noc spłonęło, wraz ze wszystkimi urządzeniami, 90 procent zwojów Tory. [...]
Po kilku dniach oblano ściany specjalną cieczą, aby zaczęły się kruszyć i wysłano do Gminy Żydowskiej okólnik, zawierający termin zburzenia ścian. Miała się tym zająć oczywiście Gmina. I tak na miejscu wspaniałej, świętej żydowskiej budowli pozostała góra gruzu i popiołu.
Łódź, około 11 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
§1
Wszyscy żydzi [sic!] i żydówki [sic!], przebywające w Generalnym Gubernatorstwie a mające ukończone 10 lat życia, obowiązani są nosić, zaczynając od 1 grudnia 1939 r., na prawym rękawie ubioru i wierzchniego ubioru biały pasek o szerokości co najmniej 10 cm, zaopatrzony w gwiazdę syjońską.
§2
Opaski te winni żydzi [sic!] i żydówki [sic!] sprawić sobie sami i zaopatrzyć odpowiednim znakiem.
§3
1) Winni wykroczenia podlegają karze więzienia.
2) Dla zawyrokowania właściwe są Sądy Specjalne.
Kraków, 23 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dziś wujek Percy brał w tajemnicy ślub. Niemcy zabronili Żydom zawierać małżeństwa, ale wbrew temu zakazowi liczba żydowskich małżeństw wzrasta. Naturalnie wszystkie dokumenty ślubu są antydatowane. Ze względu na niebezpieczeństwa, jakie nas otaczają, wszystkie zaręczone pary chcą być razem. Tym bardziej, że nie wiadomo, jak długo jeszcze hitlerowcy pozwolą im żyć.
Żeby uczestniczyć w tym ślubie, przemykaliśmy się jak cienie, pojedynczo, do miejsca uroczystości znajdującego się o kilka domów dalej. Przy drzwiach stał ktoś na straży, aby obserwować Niemców – w razie potrzeby mogliśmy uciec drugim wyjściem. Rabbi drżał wygłaszając błogosławieństwo. Najmniejszy szmer na klatce schodowej powodował, że wszyscy rzucaliśmy się do drzwi. Panowała atmosfera terroru i strachu. Wszyscy szlochaliśmy, a po ceremonii znów wychodziliśmy pojedynczo, ukradkiem.
Łódź, 23 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Hitlerowcy wyrzucili Żydów z Piotrkowskiej i podzielili miasto na dwie części. Żadnemu Żydowi nie wolno mieszkać przy tej ulicy ani też chodzić po niej. To nowe niemieckie zarządzenie spowodowało duże trudności wielu Żydom. Ale Niemcy ciągną z tego korzyści: wydają specjalne przepustki dla Żydów uprawniające do jednorazowego przejścia Piotrkowską – za pięć złotych.
Łódź, 15 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Niemcy zarekwirowali nasz sklep i mieszkanie. Mieszkamy teraz u krewnych na ulicy Narutowicza, blisko mojej szkoły. Szkoła ciągle jeszcze działa, choć bardzo niewielu uczniów przychodzi na lekcje. Boją się wychodzić z domu. Okrucieństwo Niemców wzrasta z dnia na dzień, zaczynają porywać młode dziewczęta i chłopców, żeby używać ich do swych koszmarnych „zabaw”. Zbierają pięć do dziesięciu par w jednym pokoju, każą im się rozebrać i zmuszają do tańca przy muzyce z gramofonu.
Łódź, 18 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś, 30 stycznia, przeżyliśmy trudny dzień. W Ogrodzie Saskim banda polskich chuliganów w wieku od 14 do 15 lat spostrzegła mnie z opaską. Ledwo żyw zdążyłem przed nimi uciec. Droga była pusta. Nie było prawie ludzi. [...] Wczoraj było kilku ciężko rannych na skutek tych chuligańskich napaści. Jednemu zabrano palto, mnie chcieli zabrać kapelusz. Dzięki moim nogom (koledzy nazywali mnie Kusocińskim) udało mi się zbiec. [...]
Wierzymy, że ze względu na głębokie przemiany, jakie zaszły w życiu, Nowa Polska będzie całkiem inna, piękniejsza, lepsza. Napaści antysemickie są przez kogoś organizowane. Biorą w nich udział młodzi, 9–10-letni chuligani. Boją się dać im należytą odprawę, chociaż gdzieniegdzie przeciwstawiają się im (na Karmelickiej). Jeden z Niemców kierował bandą, która tłukła na prawo i lewo.
Warszawa, 30 stycznia
Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego, wrzesień 1939 – styczeń 1943, opracował Artur Eisenbach, przełożył z jidysz Adam Rutkowski, Warszawa 1988.
Przeżyliśmy trudny dzień. W Ogrodzie Saskim banda polskich chuliganów w wieku od 14 do 15 lat spostrzegła mnie z opaską. Ledwo żyw zdążyłem przed nimi uciec. Droga była pusta. Nie było prawie ludzi. [...] Wczoraj było kilku ciężko rannych na skutek tych chuligańskich napaści. Jednemu zabrano palto, mnie chcieli zabrać kapelusz. Dzięki moim nogom (koledzy nazywali mnie Kusocińskim), udało mi się zbiec.
[...] Wierzymy, że ze względu na głębokie przemiany, jakie zaszły w życiu, Nowa Polska będzie całkiem inna, piękniejsza, lepsza. Napaści antysemickie są przez kogoś organizowane. Biorą w nich udział młodzi, 9–10-letni chuligani. Boją się dać im należytą odprawę, chociaż gdzieniegdzie przeciwstawiają się im (na Karmelickiej). Jeden z Niemców kierował bandą, która tłukła na prawo i lewo.
Warszawa, 30 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Świta, budzę się, robi się widno, wokół panuje cisza. [...] Po pewnym czasie rozpoczynają się rozmowy — pora wstawania, ubierania się — wstają pracownicy i dyżurni, reszta leży. No bo i po co wstawać? Dzień za dniem przechodzi bez żadnych zajęć. Z każdym dniem zaniedbujemy się fizycznie i moralnie. [...] Wszyscy oblepiają piecyk, odpychają się nawzajem, czekają na posiłki. Od śniadania do obiadu, od obiadu do kolacji. Dzień mija bez żadnych wartości. Nikt się nie uczy, mało kto czyta i pisze. Rzadko kiedy się śpiewa. Przecież jesteśmy dziećmi, młodzieżą... [...]
Wieczór. Znów uganianie się za chłopcami, nim pójdą spać. Jesteśmy śpiący, lecz nie chce nam się położyć. Jest zimno. [...] W sypialniach siedzimy przy piecykach. Nikt się nie kładzie. Opowiadamy o lepszych czasach i co kto robił, a przede wszystkim — co kto jadł.
Warszawa, 10 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wybrałem się [z Grodziska Mazowieckiego] nareszcie do Warszawy mimo silnego mrozu. W tramwaju taki ścisk, że przez całą drogę, która zresztą trwała prawie 3 godziny, stałem między ławkami. Warszawa, jak za każdym razem, zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. Ciągle zapomina się, że to miasto jest tak zniszczone. Wszędzie trzeba schodzić na jezdnię, żeby wymijać grożące zawaleniem ruiny. Chodniki pełne wybojów. W dodatku olbrzymie śniegu tamują ruch do tego stopnia, że miejscami można się przesuwać głębokimi śnieżnymi parowami jedynie bardzo wolno i gęsiego. Nie spotyka się ludzi elegancko ubranych. Na wszystkich ulicach pełno podskakujących dla rozgrzewki sprzedawców tytoniu, sacharyny, nafty, obwarzanków, galanterii, książek itp. Na jezdniach pracują gromady zmaltretowanych Żydów z białymi opaskami na ramionach.
Warszawa, 20 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Miejscem zbiórki dla Żydów, którzy dostali nakazy na odbycie pracy blokowej, była Twarda 6. [...] Pierwsze partie przydzielano na Okęcie.
[...]
Mnie przydzielono do liczącej dziewięć osób grupy silniejszych i roślejszych, po czym zaprowadzono na jakiś plac, gdzie stało kilkanaście skrzyń wysokich wagonów towarowych (bez podwozi). Były one przymarznięte do ziemi, a wagę ich określił, okiem fachowca, znajdujący się między nami zawodowy tragarz — na 600 kilogramów. [...] Polecono nam podejść do jednej z tych skrzyń i przenieść ją do znajdującej się nieopodal szopy. Kiedy nieskutecznie mocowaliśmy się z tym zbyt wielkim na nasze siły ciężarem, zjawiło się na placu kilkudziesięciu ludzi — cywilnych lotników-folksdojczów — uzbrojonych w krótkie i długie gumowe pałki, którymi zaczęli okładać wszystkich pracujących. Do naszej skrzyni podeszło czterech oprawców i ustawili się za naszymi plecami. Każdy stanął po jednej stronie skrzyni. To rozstawienie pozwoliło im maltretować nas dokładnie i planowo. Gdy na nasze barki posypały się ciosy pałek — skrzynia drgnęła, pozwoliła się podźwignąć i ponieść w kierunku szopy. Niemcy naturalnie ruszyli za nami, nie odstępując nas na moment, nie przestając bić i kopać. Nieśliśmy nasz ładunek na podsuniętych podeń palcach, a ponieważ dzień był mroźny, ciężar zaś olbrzymi, palce rychło nam zdrętwiały, zaczęły odmawiać posłuszeństwa i groziło, że skrzynia lada sekunda wyślizgnie nam się z rąk i runie na nogi. Dostrzegli to również Niemcy, zdwoili ciosy, zwielokrotnili wrzaski i polecili nam podnieść skrzynię i nieść ją na ramionach. I znów, nie wiem jakim cudem, nasze omdlałe ręce zdołały ten rozkaz wypełnić. [...]
[Przydzielono] mnie do innej partii: noszących części maszyn, bufory oraz inne większe i masywniejsze ciężary, dochodzące do wagi kilkudziesięciu kilogramów. Trzeba je było przenosić z jednej szopy do drugiej (może 80 metrów). Po obu stronach drogi stali, [...] w odległości 2–3 metrów jeden od drugiego, żołnierze trzymający w rękach pałki i kije, zmuszający noszących, by biegli z ładunkiem truchcikiem, a z powrotem — bez ciężaru — pędem. Każdy z tego szpaleru, w chwili, gdy się go mijało, zadawał uderzenie pałką. [...]
Około 11.00–11.30 byłem już tak śmiertelnie wyczerpany i zmęczony (a poza tym ciało miałem tak obolałe, iż ciosy nie robiły już na mnie wrażenia), że postanowiłem bez względu na skutki nie pracować dalej. [...] Rzuciłem niesiony ciężar na ziemię i stanąłem nad nim ciężko dysząc. Dostrzegł to jeden z żołnierzy patrolujących plac, zdjął karabin, wymierzył we mnie i zaczął liczyć — ja byłem jednak tak zobojętniały, że [...] nie ruszałem się z miejsca. Od niechybnej śmierci uratowała mnie szybka interwencja. Niczym deus ex machina zjawiło się raptem obok mnie dwóch ludzi. Jednym był jakiś folksdojcz, a drugim Żyd w opasce — mój obwodowy (bezpośredni przełożony grupowych). „Sind Sie Gruppenführer?” [Jest Pan grupowym?] — pytają mnie. „Ja.” [Tak] — „Dann kommen Sie mit.” [Więc proszę iść z nami] Zwracają się do mierzącego we mnie żołnierza, że jestem potrzebny. Zabierają mnie ze sobą, wprowadzają do jakiegoś budynku i tu polecają sporządzić listę przydzielonych mi na dzisiaj ludzi. Widząc moje zdziwienie, obwodowy wyjaśnia, że jest to kombinacja mająca na celu zwolnienie nas, jako że wszelkie inne próby interwencji zawiodły.
Warszawa, 19 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wybrałem się wreszcie [z Grodziska Mazowieckiego] do Warszawy. [...]
Gdy szedłem wśród ruin ulic Królewskiej, Grzybowskiej i Granicznej, zmierzchło się niemal zupełnie. Naraz za mną rozległy się krzyki i tłum zaczął uciekać we wszystkie strony w największej panice. Jakichś dwóch wyrostków zawołało w biegu: „Rozbrajają kogoś!”. Nasłuchiwałem, czy nie rozlegnie się wystrzał, bo w takim wypadku mógłbym paść ofiarą jakiejś masakry w rodzaju wawerskiej i anińskiej. Mimo to nie dałem się porwać panice. [...] Spałem na kanapce u Płoskiego. [...] Z ulicy dochodziły odgłosy Niemców, patrolujących i jeżdżących samochodami.
[...]
W ogóle Warszawa jak zwykle zrobiła na mnie bardzo przygnębiające wrażenie. Ponieważ rozbierają popalone domy, więc coraz bardziej widać ogrom zniszczenia. Trudno zrozumieć, gdzie się mogą pomieścić w nocy te tłumy ludzi snujących się po jezdniach obok zadrutowanych chodników i piętrowych kup brudnego śniegu, którego nie ma komu uprzątnąć, chociaż rano maszerują całe kompanie Żydów z łopatami, kilofami i łomami żelaznymi. Jedna z takich gromad gwizdała patriotyczną piosenkę wojskową.
Warszawa, 19 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wczesnym rankiem szedłem przez wieś na której my mieszkamy. Z dala zobaczyłem na ścianie sklepu jakieś ogłoszenie, poszedłem prędko przeczytać. Nowe ogłoszenie było żeby Żydzi nie jeździli całkiem na wozach (pociągami już dawno było zabronione).
Wieś Krajno, pow. kielecki, 21 marca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Przywieźliśmy ze sobą szczegółowy memoriał, omawiający całokształt życia żydowskiego. Przemawiając w tych sprawach, muszę przede wszystkim wskazać na bezpieczeństwo ludności żydowskiej, która stoi właściwie poza prawem i to zarówno w domu, jak i na ulicach.
Jestem przewodniczącym Rady Żydowskiej w Warszawie i sądzę, że najlepiej uczynię, ilustrując panom, jak wygląda mój dzień w Gminie Żydowskiej. Otóż, kiedy rano idę do pracy, widzę, jak na ulicach miasta „łapią” Żydów do pracy przymusowej. Pytam się wtedy: po co w takim razie, z rozkazu władz, zebrałem na podwórzu Gminy przeszło 8 tysięcy ludzi, czekających na odmarsz do różnych punktów pracy? Zbliżam się do Gminy i widzę, że [także] w pobliżu Gminy łapie się dziko Żydów, a z podwórza zaczynają wychodzić Bataliony Pracy.
.Po przyjściu do biura, słyszę nagły alarm. Przychodzą policjanci i żądają grzywny za to, że napotkano w mieście dwóch Żydów bez przepisowych opasek. Nie mam pieniędzy, więc moi urzędnicy zostają pobici i każdy daje tyle, ile ma przy sobie... Dalszy rozkaz brzmi: natychmiast dostarczyć meble, pościel, inne urządzenia... Następnie zjawia się u mnie dwóch przedstawicieli władz i, nie mówiąc, o co chodzi, odprowadzają mnie do jakiegoś daleko położonego urzędu, gdzie komunikują mi, że ponieważ jacyś tam Żydzi nie udali się do dezynfekcji, Gmina musi zapłacić parę tysięcy złotych grzywny.
Po powrocie do biura, dowiaduję się, że wykonana dopiero co rejestracja Żydów do pracy przymusowej była źle pomyślana i że muszę natychmiast przystąpić do nowej. Pierwsza kosztowała 36 tysięcy, druga 180 tysięcy złotych. Wracając do biura z moim zastępcą, zostaję zatrzymany i wezwany do pracy przymusowej. Pokazujemy nasze przepustki, nic to nie pomaga. W końcu ja muszę zapłacić za zwolnienie 10, a mój zastępca 5 złotych. W domu zastaję ślady dopiero co dokonanej rewizji. Wszystko wywrócono, zabrano artykuły żywnościowe, teczki i inne drobnostki.
[...]
Jeżeli zatem tak wygląda dzień u mnie, jako przewodniczącego Rady Żydowskiej, to nietrudno sobie wyobrazić, jak przeżywa dzień w Warszawie zwykły, szary Żyd...
Kraków, 27 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Kochany Panie Bolesławie!
Owszem, racja: jestem świnia, żem dotychczas do Pana nie napisał. […] Ale jakże się tu nie ześwinić w tych koszońskich czasach! Nie ma Pan wyobrażenia, kochany Panie, jakie bydlę się ze mnie zrobiło… Nic nie piszę, nic nie myślę; tępota taka, że pień jest przy mnie –brzytwą. […] Niech Pan, broń Boże, nie myśli, że żartuję. Zestawienie kilkunastu słów w jedną maleńką strofę wydaje mi się niedoścignionym ideałem. […]
Dalej: czy celem moich „męczarni twórczych” (dygotania w niewynikłym jeszcze rytmie, wydrapywania z opornych rzeczy i zdarzeń najistotniejszych słów, grupowania ich w związki wybuchowe, doprowadzania zdań do wrzątku, aby w pewnej chwili ścinać je mrozem ostatecznej formy – i mnóstwo innych potwornych trudów) – czy celem tego wszystkiego ma być: a) odbudowa niepodległej Polski tj. powrót na teren Rzczypospolitej władz i urzędów, które obecnie tam nie władają i nie urzędują, przy czym powrót ów pociągnie za sobą zaistnienie państwowego bytu, mającego na celu administrowanie zbiorowym życiem narodu, b) szczęście przyszłych pokoleń, które z utworu mojego czerpać będą siły duchowe, potrzebne im do realizowania ideałów ogólnoludzkich (żeby np. w szklanych domach się mieszkało), c) „wkład do literatury nieprzemijających wartości artystycznych, które świadczą o nieprzerwanej walce człowieka o dobro, prawdę i piękno”, d) zastępcze zaspokojenie w ten sposób nieosiągalnych na ziemi rozkoszy EROS-tycznych, e) żeby być sławnym; mieć większy pogrzeb; zarobić i przepić, f) że muszę; że inaczej nie mogę (ależ przyczyna nie może być celem); g), h), i), j), k) etc. etc. – niech mi Pan koniecznie odpowie, który z tych domniemanych celów usprawiedliwiałby: a) mękę tworzenia, b) mękę nietworzenia.
Coś w tym przecież musi być, że impotencja poetycka (przy całkowitym zachowaniu tej drugiej, popularnej) wtrąca człowieka w nieopisaną rozpacz i o myśli samobójcze przyprawia.
Paryż, 3 kwietnia
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Dziś wstałem wcześniej bo miałem iść do Kielc. Po śniadaniu wyszedłem z domu. Smutno mi było samemu iść polnymi drogami. Po 4-ro godz. podróży wszedłem do Kielc. Gdy wszedłem do wujka zobaczyłem, że wszyscy siedzą zasmuceni i dowiedziałem się, że wysiedlają Żydów z różnych ulic i ja się również zasmuciłem. Wieczorem wyszedłem na ulicę coś załatwić.
4 kwietnia
Całą noc nie mogłem spać jakieś dziwne myśli mi przychodziły do głowy. Po śniadaniu poszedłem do domu.
Krajno–Kielce, 5 kwietnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Wiosna jest piękna, ale nie śmiemy wychodzić na ulicę. Wszędzie Niemcy urządzają łapanki na ludzi – także kobiety i dzieci – i zmuszają złapanych do ciężkiej pracy. Nie tyle przeraża nas ta praca, co okropne szykany, jakim poddawane są ofiary. Lepiej ubrane żydowskie kobiety są zmuszane do sprzątania hitlerowskich kwater. Niemcy każą im zdejmować bieliznę i używać jej jako szmat do podłóg i okien. Nie trzeba dodawać, że często prześladowcy wykorzystują okazję, żeby się na swój sposób zabawić.
Warszawa, 5 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Rząd Jego Królewskiej Mości Króla Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, Rząd Francji i Rząd Polski zostały głęboko poruszone sprawozdaniami otrzymanymi o zbrodniach popełnionych przeciwko osobom i zamachach na mienie przez władze niemieckie i siły okupacyjne w Polsce. […]
Do prześladowań Polaków dołącza się okrutne traktowanie ludności żydowskiej.
To postępowanie władz niemieckich i sił okupacyjnych jest jaskrawym pogwałceniem praw wojny, a w szczególności Konwencji Haskiej, dotyczącej praw i zwyczajów wojny lądowej, i Rząd Jego Królewskiej Mości Króla Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, Rząd Francji i Rząd Polski zwracając się do sumienia świata protestują formalnie i publicznie przeciwko działalności Rządu Niemieckiego i jego organów.
Stwierdzają ponownie odpowiedzialność Niemiec za te zbrodnie i są zdecydowane zapewnić odszkodowanie krzywd w ten sposób wyrządzonych ludności Polski.
Paryż, 17 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Udało nam się zdobyć oddzielne mieszkanie w tym samym domu, w którym dotąd mieszkaliśmy kątem. Matka przypięła na drzwiach swoją wizytówkę z napisem „obywatelka amerykańska”. Napis ten jest cudownym talizmanem przeciw niemieckim bandytom, którzy swobodnie wchodzą do wszystkich żydowskich mieszkań. Gdy tylko przy bramie naszego domu pojawiają się niemieckie mundury, sąsiedzi przychodzą do nas i błagają, żeby pozwolić im skorzystać z dobrodziejstwa cudownego znaku. Wtedy nasze dwa maleńkie pokoiki wypełniają się po brzegi, bo jakże byśmy mogli komukolwiek odmówić. Wszyscy nasi sąsiedzi trzęsą się ze strachu i z cichą modlitwą na ustach spoglądają na dwie małe amerykańskie flagi wiszące na ścianie.
Żydzi będący obywatelami państw neutralnych nie są obowiązani do noszenia opasek i wykonywania niewolniczej pracy. Nic więc dziwnego, że wielu stara się otrzymać takie dokumenty, ale nie wszyscy mają środki, by je zdobyć, czy odwagę, by ich używać. Dwoje moich przyjaciół uzyskało papiery świadczące o tym, że są obywatelami jednej z południowoamerykańskich republik. Dzięki tym dokumentom mogą swobodnie poruszać się po mieście. […] Mogą nawet jeździć na wieś, żeby kupować żywność. Z takimi dokumentami mają 90% szans na przetrwanie – reszta Żydów ma najwyżej 10%.
Warszawa, 28 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Policja zrobiła u nas rewizję o jakieś wojskowe rzeczy. Policjanci pytali mi się gdzie się znajdują te rzeczy a ja zawsze mówiłem, że nie ma i już. Więc nie znaleźli i poszli.
Wieś Krajno, pow. kielecki, 18 czerwca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Wyrazem nastrojów niemieckich jest zajmowanie się — przy całym napięciu politycznym — sprawami nowych sposobów dokuczania ludności polskiej, a zwłaszcza żydowskiej. [...]
Najważniejsza jest [...] decyzja realizowania ghetta w Warszawie. Niemcy zwrócili się w tej sprawie do magistratu, żądając od niego przygotowania akcji, którą uważają za tak dalece przesądzoną, że już opracowali przepisy wykonawcze. Jako obszar ghetta przyjęty ma być „Seuchen-Sperrgebiet” [obszar objęty epidemią]: mury [budowane od kwietnia 1940] okazują się ostatecznie przeznaczonymi do oddzielenia ghetta — wbrew wielokrotnym niemieckim zapowiedziom. Na obszarze tym mieszka duża część ludności chrześcijańskiej, odwrotnie — na zewnątrz mieszkają Żydzi, tak że wykonanie planu wymagać będzie przesiedlenia 300 tys. ludzi. Normalną administrację odstraszyłoby to; Niemców, nic sobie nie robiących ze strat, jakie by ludność poniosła, z przejść, na które byłaby narażona, ze strat społecznych w majątku, z punktu widzenia sanitarnego itd. — to nie przeraża. Co za piekło zrobi się w Warszawie, jeśli do tego dojdzie, trudno sobie wyobrazić.
Warszawa, 29 czerwca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
My siedzimy tu od 25 VI, właściwie internowani, gdyż nie wolno nam ruszyć się z Porto. O otrzymaniu jakiejkolwiek wizy nie ma mowy. Telegrafowałem do Rysia, do Pen-Clubu amerykańskiego, do Kapera i In., ale nikt się jeszcze nie odezwał. Czy Kot jest w Londynie? Pisałem do niego (na adres ambasady), prosiłem o obiecane pieniądze. Czy istnieje możliwość załatwienia tej sprawy? Pomóż mi, mój kochany, bo jesteś w rozpaczy. Nie wątpię, że i Wam nie lepiej.
[…]
Porto ładne, ale strasznie hałaśliwe. Piekielny żar. Świetna kawa i papierosy. Ale – „to ma starczyć”?
Ściskam Was wszystkich i całuję. Telegrafujcie, piszcie, ratujcie.
Porto, 4 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Objawy akcji antysemickiej znów znacznie się wzmogły. [...] Szczególnym powodem bicia Żydów przez Niemców jest sprawa kłaniania się Niemcom. Przed jakimś czasem zwrócili się Niemcy do gminy, aby dać polecenie ludności, żeby wszyscy mężczyźni-Żydzi zdejmowali kapelusze przed Niemcami: nie chcieli sami wydać rozporządzenia, ale żeby to wynikało „z własnej inicjatywy” Żydów. Podobno Czerniaków był już gotów podpisać wezwanie, ale przekonano go wreszcie, by tego nie robił. Sprawa pozostała w zawieszeniu, natomiast mnożą się wypadki bicia przechodniów przez policjantów czy wojskowych z dwóch powodów: za niekłanianie się i za kłanianie się jako przejaw niedopuszczalnej poufałości.
Warszawa, 6 lipca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Do wszystkich Żydów podlegających pracy przymusowej. Organizacja pracy przymusowej powierzona została Urzędowi Pracy (Arbeitsamt).
Szef Urzędu w dniu wczorajszym oświadczył:
1. Że nieodpracowywanie nakazów pracy uważane będzie za uchylanie się od obowiązku pracy przymusowej.
2. Że, uchylanie takie pociągnie za sobą wszczęcie postępowania zgodnie z rozporządzeniem z dnia 12 grudnia 1939, przewidującym karę do 10 lat więzienia.
3. Że, niezależnie od postępowania sądowego, pierwsza grupa opornych skierowana będzie do obozu pracy już w najbliższych dniach.
Warszawa, 1 sierpnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wczoraj przyjechał stróż z gminy do sołtysa żeby wszyscy Żydzi z rodzinami poszli do rejestrowania się w gminie. Na godzinę 7-mą rano byliśmy już w gminie. Byliśmy tam kilka godzin. Bo starsi wybierali Radę Starszych Żydów. Potem poszliśmy do domu.
Krajno, pow. kielecki, 5 sierpnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Przez całą wojnę uczę się sam w domu. Gdy sobie przypomnę – jak chodziłem do szkoły to mi się do płaczu zbiera. A dzisiaj muszę być w domu nigdzie nie wychodzić. A gdy sobie przypomnę jakie wojny się toczą na świecie, ile ludzi pada dziennie, od kul, od gazów, od bomb, od epidemji i od innych wrogów ludzkich. To tracę chęć do wszystkiego.
Krajno, pow. kielecki, 12 sierpnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Dziś pierwsza rocznica wybuchu wojny. Przypominam sobie co my już przeżyli przez ten krótki czas, ile cierpień żeśmy już przeżyli. Przed wojną każdy miał swoje zajęcie, prawie nikt nie był bezrobotny. A w dzisiejszych wojnach to 90% jest bezrobocia, a 10% co mają zajęcia. Jak my, mieliśmy mleczarnię a dziś jesteśmy całkiem bezrobotni. Tylko jest jeszcze trochę zapasów z przed wojny, to się z nich jeszcze czerpi[e], przecież się już zakończą to nie wiadomo co będziemy robić.
Krajno, pow. kielecki, 1 września
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
W Warszawie trwają przesiedlenia Żydów [...], trwają też obławy na Żydów do różnych robót — słyszałem np. o „werbunku” na tej drodze Żydów do pracy na jakichś zarządzanych przez Niemców folwarkach.
Za to nowe uderzenie w możliwości względnie normalnej pracy dla Żydów stanowi okólnik, wydany dla komisarzy domów żydowskich, zakazujący im zatrudniania Żydów w charakterze rządców względnie nakazujący natychmiastowe ich zwolnienie, oczywiście bez jakiegokolwiek odszkodowania. W ten sposób Niemcy, tak ciągle narzekający na lenistwo Żydów, na ich niezdolność zabrania się do normalnej pracy — odcinają Żydom wszędzie, przy każdej sposobności jej możność. Ale — do takiego stanu rzeczy w znacznej mierze przyzwyczailiśmy się i przestało to już niemal robić jakiekolwiek wrażenie.
Warszawa, 9 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Najdroższy Kaziuczku!
[…] O wizę, jak wiem z własnego doświadczenia, bardzo trudno. Z tego właśnie powodu, nie chcąc czekać w Portugalii, pojechałem byle gdzie, tj. do Brazylii, i tutaj w dalszym ciągu staram się o stałą wizę do Ameryki Północnej (turystycznej ani przejazdowej nie warto brać, bo Amerykanie wylewają bez pardonu, gdy tylko termin mija – i święty Boże nie pomoże). Napisz mi zaraz lub zatelegrafuj o swoich i przyjaciół planach. Czy mogę Wam być w czymś pomocny? Gdybyście się zdecydowali na Brazylię, zacząłbym tu działać w sprawie wiz dla Was – bo i o to niełatwo teraz. Jak stoicie z forsą? Osobiście nie mógłbym Wam pomóc (chyba, że dostanę jakąś większą sumę z New Yorku, o co się staram), ale może by mi się udało wydostać coś z poselstwa, z którego pomocy sam dotychczas nie skorzystałem. Tutaj tanio: pensjonat dla 2 osób można mieć za 700–1000 milrejsów miesięcznie (tj. za 35–50 dolarów), a w interiorze znacznie taniej. O jakichkolwiek zarobkach ani marzyć. Rio, dla przyjezdnego i bezrobotnego, jest wyłącznie plażowo-rozrywkową i kawiarniano-spacerową miejscowością. Zoppot – Biarritz – Nizza w olbrzymiej i wspaniałej skali. Skala nieopisana, prawie tak wielka, jak wstrząsająca uroda tego miasta. Gdy się pobędzie parę tygodni, gdy się człowiek napatrzy do syta – rzygać się chce. Nic się tu nie dzieje. Szalejąca przyroda męczy prędko, a z przyjemnymi, uprzejmymi, pełnymi ogłady i życzliwości Brazylijczykami można prowadzić (po francusku) łatwe, więc męczące, rozmówki na mdlące tematy „intelektualne”. Mnie już w Paryżu te rzeczy doprowadzały do torsji, więc ich unikałem, a co dopiero tutaj. Pić nie można, bo klimat nie sprzyja, o deszczu i błocie mowy nie ma, ciemnych, cichych szynczków nie znajdziesz – więc co tu robić? Dlatego ciągnie mnie do New Yorku, gdzie Żydkowie z Polski prowadzą małe restauracyjki, gdzie życie jest wprawdzie 3–4 razy droższe, ale za to ostrzejsze i trudniejsze. Naszym złamanym i chorym sercom obco tu i markotno w tej oranżeryjnej atmosferze. Nie […] mogę, żeby było tak łatwo, miękko i okrągło.
O sobie nic nie mogę Ci powiedzieć. Jestem zrozpaczony, otępiały, osłupiały, bez żadnej wiary i nadziei na przyszłość.
Rio, Brazylia, 10 września
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
W tym miesiącu odbyło się nasze pierwsze przedstawienie w biurze Wspólnego Komitetu Dystrybucyjnego na ulicy Przejazd nr 5. Sukces przeszedł wszelkie oczekiwania, a zyski były znaczne. Natychmiast poproszono nas o następne przedstawienia i wszystkie udały się. Nasza łódzka grupa bardzo jest dumna, że tak zawojowała Warszawę. Niektórzy z nas są teraz dość znani wśród żydowskiej ludności. Głos Hary'ego [Karczmara] wszystkie dziewczyny, dowcipna konferansjerka Stefana [Mandeltorta] wywołuje burzliwy aplauz, a Olgę [Szmuszkiewicz] wychwalają za grę na fortepianie. Jeśli chodzi o mnie, rozpowszechniane są najbardziej fantastyczne wieści – to robota Harry'ego. Ludzie zastanawiają się, czy rzeczywiście to prawda, że słabo mówię po polsku i że występowałam w Ameryce. Na każdym przedstawieniu muszę powtarzać pierwszą piosenkę „Moonligcht and Shadow” po kilka razy. Inni członkowie naszej grupy są także bardzo popularni. Przyjęliśmy nazwę: Łódzki Zespół Artystyczny – w skrócie ŁZA. To dziwnie symboliczne.
Warszawa, 11 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W wyglądzie ulicy dziś jedna zmiana: pierwszy dzień nowego podziału pasażerów tramwajowych, z usunięciem Żydów do odrębnych wagonów jako cechą istotną. Te wagony z napisem „Tylko dla Żydów” kursują bądź jako przyczepne, bądź jako pojedyncze motorowe — pierwsze oznaczone są przez zamalowaną w połowie na żółto tarczą numerową, drugie — przez tarczę całą żółtą. Wozy przyczepne zastosowano w dzielnicach żydowskich i idą one zasadniczo w każdym pociągu: przedni wagon pusty, drugi, „żydowski” natłoczony; na innych liniach tramwaje „żydowskie” puszczono jako osobne wozy motorowe, idące dość rzadko, na niektórych liniach zaś nie ma ich wcale. Jeszcze trochę niedogodności, z którymi zrezygnowana ludność już dość łatwo się godzi.
Warszawa, 29 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
1. Na podstawie rozporządzenia o ograniczeniach pobytu w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 13 września 1940 […] tworzy się w mieście Warszawie dzielnicę żydowską, w której mają zamieszkać żydzi [sic!], mieszkający w Warszawie lub przesiedlający się do niej.
[…]
2. Polacy, mieszkający w dzielnicy żydowskiej, mają przenieść się do dnia 31.10.1940 do pozostałego obszaru miasta. Urząd mieszkaniowy polskiego zarządu miejskiego dokonuje przydziału mieszkań.
O ile w powyższym terminie Polacy nie opróżnią mieszkań w dzielnicy żydowskiej, będą stamtąd wysiedleni przymusowo. W następstwie wysiedlenia przymusowego wolno im będzie wziąć ze sobą tylko pakunek uchodźczy, pościel i przedmioty pamiątkowe.
Warszawa, 2 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Równocześnie z nowymi ograniczeniami dla Żydów nastąpiło złagodzenie przepisów dla reszty ludności [...].
Że to różnicowanie ludności daje efekt, jest niestety prawdą. Ludność chrześcijańska wykorzystuje niejednokrotnie te możliwości odbijania swych krzywd na Żydach, jakie proponują jej Niemcy. Przy przesiedleniach rodziny chrześcijańskie, pozbawione mieszkań, wskazują Niemcom mieszkania Żydów, o których oddanie proszą, a opowiadano mi o wypadku, kiedy jakaś urzędniczka zwróciła się do komisarza domu żydowskiego, aby usunął z wskazanego przez nią mieszkania Żydów, a jej oddał mieszkanie — na odmowę zaś zareagowała w ten sposób, że zwróciła się do Gestapo, które z początku mieszkanie zrabowało, a potem wysiedliło mieszkańców i poleciło oddać lokal owej urzędniczce.
Warszawa, 6 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Dziś wreszcie zjawiły się w polskiej gazecie owe sławne zarządzenia w sprawie zmiany godziny policyjnej. Zarządzenia te, ogłoszone przez [starostę Warszawy Ludwiga] Leista, ale z powołaniem się na samego [gubernatora Hansa] Franka, przesuwają godzinę nocna dla nie-Żydów do 11, dla Żydów natomiast utrzymuję godz. 9 z dodatkowym ograniczeniem — dla mieszkających między murami z zakazem wychodzenia do 8 rano i po 7 wieczorem poza ghetto, dla mieszkających w innych dzielnicach — wychodzenia z domu w ogóle.
Ogłoszono też drugie zarządzenie Leista o zachowaniu się Żydów na ulicy: poza ogólnie określonym obowiązkiem ustępowania Niemcom z drogi, dodaje ono nakaz schodzenia z chodnika „na żądanie”. Zobaczymy, czy dużo będzie żądających tego.
Mimo ogłoszenia tych zarządzeń widziałem dziś o godz. 9 wieczorem tramwaj żydowski nr 18, idący jak latający Holender, bez ani jednego pasażera, nawet nie zatrzymujący się na przystankach.
Warszawa, 9 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Znów metodą niemiecką spadł na nas cios silny, a niespodziewany. Przed paru dniami jeszcze zapewniano mnie, że według informacji, jakimi rozporządza [starosta Warszawy Ludwig] Leist i jego biuro, nie przewiduje się żadnych nowych zarządzeń w sprawie tworzenia ghetta, w szczególności zaś — zarządzeń o wysiedlaniu z niego polskiej ludności chrześcijańskiej. Tymczasem dziś nadawany przez megafon komunikat zawierał obwieszczenie Fischera o utworzeniu w Warszawie trzech dzielnic mieszkalnych — niemieckiej, polskiej i żydowskiej, i obowiązku wyprowadzenia się polskiej ludności, tj. chrześcijańskiej, z dzielnicy żydowskiej. Jest wyznaczony termin na dobrowolne przeprowadzki — do 31X. [...]
Podanie dziś tej wiadomości nie jest zresztą przypadkiem: wybrano na ten cel dzień uroczystego święta żydowskiego, Sądny Dzień, podobnie jak pamiętano, żeby na te dwa dni właśnie łapać Żydów mężczyzn, a dziś podobno i kobiety, na różne roboty. Zarządzenie jednak bije w ludność chrześcijańską również bardzo boleśnie — dla dziesiątków tysięcy rodzin konieczność przeniesienia się do innej dzielnicy, i to w warunkach zbiorowej wędrówki, kto wie, czy z prawem zabrania wszystkich rzeczy, oznacza zupełną ruinę, utratę zarobków itd. Dla ludności żydowskiej znów usuwanie z przeznaczonej dla Żydów dzielnicy chrześcijan, polepszając możliwości mieszkaniowe, stawia za to widmo największego niebezpieczeństwa: zamknięcie ghetta. Toteż wśród ludności, do której te wiadomości doszły, zapanowało powszechne przygnębienie połączone przy tym z poczuciem zupełnej niepewności, zwłaszcza w związku ze sposobem ogłoszenia rozporządzenia.
Warszawa, 12 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Widziałem dziś taki obrazek: uczniowie szkoły imienia Konarskiego bili na ulicy Żydów. Starsi chrześcijanie przeciwstawiali się i powstało z tego powodu zbiegowisko. Jest to bardzo częste zjawisko — Polacy reagujący na napaści chrześcijan [na Żydów]. Jest to zjawisko niespotykane przed wojną.
[...] Dziś, w sobotę 12 października, było strasznie. Zapowiedziano przez megafon podział miasta na trzy części: niemiecką, obejmującą Śródmieście wraz z Nowym Światem, polską i żydowską. Do końca października wszyscy — oprócz Niemców — muszą się przeprowadzić, bez mebli. W naszej kamienicy rozpacz. Właścicielka domu mieszka już od 37 lat w mieszkaniu, które winna opuścić bez sprzętów. [...]
Dzisiaj [...] Gmina Żydowska była oblężona przez setki ludzi, którzy chcieli się dowiedzieć, jakie ulice obejmuje getto. [...] Całe miasto wytapetowane jest białymi kartkami o zamianie mieszkań przez Żydów i chrześcijan.
Warszawa, ok. 12 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wiadomości z teatru wojny stają się coraz bardziej monotonne. Nikt już prawie nie wierzy w rychłe jej zakończenie i w szczęśliwy dla nas jej wynik. Przedwczoraj wielkie poruszenie wywołała wiadomość o utworzeniu getta w Warszawie i o nakazanym w związku z tym przesiedleniu Polaków i Żydów do końca tego miesiąca. Wczoraj rozeszła się pogłoska, że zarządzenie to zostało wstrzymane na pół roku. Podejrzewam, że wyszła ona od Żydów.
Grodzisk Mazowiecki, 17 października
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Przemawiam w imieniu Rządu Polskiego.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że wszyscy razem bez względu na narodowość, wyznanie oraz poglądy polityczne i społeczne, mamy w tej chwili jedno, jedyne pragnienie – pokonać wrogów, którzy najechali nasz kraj, zniszczyli nie tylko wolność, lecz i dobrobyt jego obywateli i gnębią ich w tak barbarzyński sposób, jakiego nie znają dzieje ludzkości. […]
Symbolem nienawiści najeźdźcy do Polski i jej obywateli to łaty, którymi oznacza się Żydów i Polaków dla poniżenia ich w oczach hitlerowskich tyranii. Dla nas owe łaty to zaszczytne wyróżnienie. Oznaczają one bowiem, że walczymy i cierpimy wspólnie za ideały, które są i pozostaną najszczytniejszymi w sercach i umysłach ludzkości.
Punktem wyjściowym obecnej, straszliwej wojny – to totalizm z jego barbarzyńską doktryną nienawiści narodowej i rasowej. […]
Walcząc z tą doktryną i ich wyznawcami, walczymy nie tylko o wyzwolenie własnej Ojczyzny, lecz również o wolność wszystkich gnębionych ludzi i narodów. […]
Żydzi jako obywatele polscy będą w wyzwolonej Polsce równi w obowiązkach i prawach ze społeczeństwem polskim. Będą mogli bez przeszkód rozwijać swoją kulturę, religię i obyczaje. Gwarantem tego będą nie tylko ustawy państwowe, ale także wspólne ofiary w dążeniu do wyzwolenia Polski i wspólne cierpienia w tym najtragiczniejszym okresie ucisku.
Walcząc w Armii Polskiej obok swych polskich towarzyszy broni Żydzi, obywatele polscy, zdobywają sobie i w ten sposób niezaprzeczalne prawa do spokojnej pracy, do dobrobytu i szczęścia w wyzwolonej Ojczyźnie, do której poprzez ofiary i cierpienia idziemy i na pewno dojdziemy.
Londyn, 3 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Gotowi razem z żydostwem polskim w kraju i zagranicą do wszelkich ofiar i współpracy w każdej dziedzinie dla Rzeczypospolitej i Jej wyzwolenia, wierzymy niezachwianie razem z całym żydostwem polskim w zwycięstwo Aljantów nad wrogiem i w ponowne, rychłe, trwałe powstanie wolnej, niepodległej i silnej Polski, w której i żydostwo polskie znajdzie pełne równouprawnienie i szczęście.
Niech żyje Rzeczpospolita Polska!
Rząd Rzeczypospolitej pod Twoim, Panie Premierze i Wodzu Naczelny przewodem, kieruje wśród wyjątkowych warunków bohaterską walką orężną i pracą polityczną o wyzwolenie kraju i o odzyskanie trwałej niepodległości i Rzeczypospolitej i wolności Jej ludności. Z wszystkich sił i wszelkimi ofiarami popieramy i popierać będziemy wraz z całym żydostwem polskim w kraju i poza jego granicami, walkę tę i pracę Rządu Rzeczypospolitej. Wierzymy wiarą niezachwianą, że rychło nadejdzie dzień pełnego zwycięstwa W[wielkiej] Brytanii, Polski i Ich Aljantów. Polska walczy dziś nie tylko o Swoją wolność, ale i o wolność uciśnionych narodów, cywilizacji i demokracji. W tym gigantycznym, bezprzykładnym w dziejach ludzkości boju również cały naród żydowski toczy walkę na śmierć i życie – o honor swój, wolność i byt.
Międzystowarzyszeniowa Rada Żydostwa Polskiego w W[ielkiej] Brytanii złączona w cierpieniach i nadziejach z całym żydostwem polskim przesyła Rządowi Rzeczypospolitej z dzisiejszej Akademi[i] Uroczystej, odbytej w Londynie w dniu 3 listopada, w miesiącu Święta Niepodległości Rzeczypospolitej – wyrazy głębokiej wiary w wolność Narodu Polskiego, a z nim i w wolność, pełne równouprawnienie i możność rozwoju żydostwa polskiego w Niepodległej, Silnej, Odnowionej, Demokratycznej i Szczęśliwej Rzeczypospolitej.
Londyn, 3 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Dziś oficjalnie założono żydowskie getto. Żydom zakazano poruszać się poza granicami wyznaczonymi przez konkretne ulice. Jest duży ruch. Nasi ludzie nerwowo biegają ulicami i szeptem przekazują sobie różne wiadomości, jedna bardziej fantastyczna od drugiej.
Rozpoczęto już pracę przy budowie muru granicznego, który ma mieć dwa i pół metra wysokości. Żydowscy murarze nadzorowani przez hitlerowskich żołnierzy kładą cegłę za cegłą. Ci, którzy nie pracują dość szybko, są bici przez nadzorców. […]
Na końcu ulic, na których ruch nie został całkowicie wstrzymany, znajdują się niemieckie posterunki. Niemcy i Polacy są wpuszczani do izolowanej dzielnicy, ale nie wolno im wnosić żadnych paczek. Pojawia się przed nami widmo głodu.
Warszawa, 15 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dzień, w którym utworzono getto, sobota 16 listopada, był straszny. Ludność nie wiedziała jeszcze, że getto zostanie zamknięte, dlatego [wiadomość o tym] spadła jak grom. Na wszystkich skrzyżowaniach stały posterunki niemieckich, polskich i żydowskich policjantów, którzy kontrolowali, kto ma prawo przejść. Okazało się, że hale targowe są zamknięte dla kobiet żydowskich. Od razu zabrakło chleba i innych produktów. Od owego czasu szaleje prawdziwa orgia drożyzny.
Na Chłodnej i Żelaznej ćwiczenia gimnastyczne z kamieniami lub cegłami dla tych, którzy zbyt późno zdjęli czapki. Starszym Żydom również każą robić przysiady. Rozrzucają skrawki papieru i każą zebrać je z błota, a schylających się kopią. [...] Ulicą Leszno przejeżdżał na rowerze jakiś wojskowy, zaczął bić przechodzącego Żyda, rozkazał mu położyć się w błocie i całować chodnik. Fala okrucieństwa [zalała] całe miasto, jak gdyby na znak dany z góry.
Getto warszawskie, 16 listopada
Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego, wrzesień 1939 – styczeń 1943, opracował Artur Eisenbach, przełożył z jidysz Adam Rutkowski, Warszawa 1988.
Ulice są puste. We wszystkich domach odbywają się nadzwyczajne zebrania. Potworne napięcie. Niektórzy żądają zorganizowania protestu. To głos młodzieży; starsi uważają ten pomysł za niebezpieczny. Jesteśmy odcięci od świata. Nie ma radia, nie ma telefonu, nie ma gazet. Zezwolenie na posiadanie telefonu mają tylko szpitale i posterunki polskiej policji znajdującej się wewnątrz getta.
Żydom, którzy dotąd mieszkali po stronie „aryjskiej”, kazano przeprowadzić się przed 12 listopada. Wielu zwlekało do ostatniej chwili licząc na to, że Niemcy w wyniku protestów i łapówek odwołają zarządzenie dotyczące getta. Ale ponieważ to nie nastąpiło, wiele osób zostało zmuszonych do opuszczenia pięknie umeblowanych mieszkań w jednej chwili – przybyli oni do getta z paroma tobołkami w ręku.
Warszawa, 20 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto jest izolowane już od tygodnia. Mury z czerwonej cegły zamykające ulice getta bardzo urosły. W naszym nieszczęsnym osiedlu brzęczy jak w ulu. W domach i na podwórkach, gdzie tylko nie sięgają uszy gestapo, ludzie nerwowo dyskutują nad tym, co naprawdę mają na celu hitlerowcy izolując żydowską dzielnicę. I w jaki sposób będziemy otrzymywać zaopatrzenie? Kto będzie utrzymywał porządek? A może rzeczywiście będzie lepiej, może zostawią nas w spokoju?
Dziś po południu wszyscy członkowie zespołu ŁZA [Łódzki Zespół Artystyczny] zebrali się u mnie w domu. Siedzieliśmy otępiali i nie wiedzieliśmy, co robić. Teraz wszystkie nasze wysiłki są niepotrzebne. Kogo obchodzi teatr? Wszyscy myślą tylko i wyłącznie o jednym: o getcie.
Warszawa, 22 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Wybrałem się do Warszawy [...]. Z kolejki przesiadłem się od razu do tramwaju numer dwadzieścia siedem, jadącego na Żoliborz. Musiałem dwa razy przejeżdżać przez getto w przededniu zamknięcia. Były tam takie tłumy ludzi na chodnikach i na jezdniach, jakby się odbywała bezustanna demonstracja. Przy przechodzeniu przez ulicę wszyscy Żydzi obnażali głowy. Tramwaj dwukrotnie był rewidowany przez żandarmerię w poszukiwaniu artykułów spożywczych. Podobno już kilku przekupniów chrześcijan zastrzelono. Na jednym położono chleb i masło dla odstraszenia innych. Śmierć ponieśli bodaj ci, którzy odmówili wypełnienia upokarzających praktyk. Schwytanym przekupniom bowiem kazali Niemcy całować Żydów w obnażone pośladki. Jednej babie kazano lizać Żyda w wysmarowany jej śmietaną zadek.
Warszawa, 25 listopada
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Sprawa zdobywania żywności staje się coraz bardziej paląca. Oficjalne kartki żywnościowe uprawniają do nabycia ćwierci funta chleba dziennie, jednego jajka i kilograma marmolady z warzyw (słodzonej sacharyną) raz na miesiąc. Funt ziemniaków kosztuje złotego. Zapomnieliśmy już, jak smakują świeże owoce. Niczego nie wolno sprowadzać z „aryjskiej” strony, choć wszystkiego jest tam pod dostatkiem. Ale głód i żądza zysku są silniejsze niż strach przed karami, jakie grożą szmuglerom, a szmugiel staje się stopniowo ważnym przemysłem.
Ulica Sienna, będąca jedną z granic getta, oddzielona jest murami jedynie od przecznic; domy, których podwórza wychodzą na ulicę Złotą, czyli tzw. drugą stronę, są na razie oddzielone od świata zewnętrznego kolczastymi drutami. Większość przemytu odbywa się tutaj. Nasze okna wychodzą właśnie na takie podwórko. Przez całą noc trwa tam ruch, a potem, rano, pojawiają się na ulicach wozy z warzywami i sklepy pełne są chleba. Jest nawet cukier, masło, ser – oczywiście po wysokich cenach, bo przecież ludzie ryzykowali życie, by zdobyć te artykuły.
Czasem przekupuje się niemiecki posterunek i wtedy furgon pełen rozmaitych towarów handlowych przejeżdża przez bramę.
Warszawa, 15 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Moi najdrożsi!
Doceniam Wasz wysiłek w przysłaniu mi paczki żywnościowej. Dławiłem się łzami, wiedząc, że żyjecie szczupłą dawką bonowego chleba, a przesyłacie tak dużo. Ciekawe, co Wam zostało jeszcze do wyprzedania z domu... Bardzo proszę, nie wysilajcie się tak. Ja tego i tak nie zjadam. Dzielę się z kolegami, którzy giną z głodu i chłodu. Nie wiem, jakim cudem jestem przy zupełnym zdrowiu. Stoję podczas pracy do pasa w wodzie. Z odzieży już nic nie mam. Więcej niż połowa chłopców jest chora na czerwonkę. Myślę, że niedługo kolej na pozostałych. [...]
Proszę Was, pamiętajcie, że macie jednego syna. Postarajcie się przez Gminę Żydowską wydostać mnie stąd. [...] Tylko drogą wykupienia mnie widzę wyjście. Inaczej myślą nas przesłać do obozu zimowego. W tym wypadku wątpię, byśmy się kiedyś mogli zobaczyć.
17 grudnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Żydowska policja jest już faktem dokonanym. Zgłosiło się więcej kandydatów, niż było trzeba. Wybierała ich specjalna komisja, a „plecy” odgrywały istotną rolę w wyborze. Pod koniec, gdy zostało już tylko kilka miejsc, pomagały także pieniądze... […]
Głównym komisarzem policji getta jest pułkownik Szerzyński, nawrócony Żyd, który przed wojną był szefem policji w Lublinie. Ma trzech zastępców: Hendla, Lejkina i Firstenberga. We czterech tworzą radę nadzorczą policji. Następni w hierarchii są komendanci rejonów, obwodów i wreszcie zwykli policjanci pełniący rutynowe obowiązki.
Ich mundury składają się z granatowych policyjnych czapek i wojskowych pasów z przyczepionymi gumowymi pałkami. Nad daszkiem czapki umieszczony jest metalowy znaczek z gwiazdą Dawida i napisem: Jüdischer Ordnungsdienst. Na niebieskiej taśmie otoka jest zaznaczona ranga policjanta. Służą do tego specjalne znaczki: jeden cynowy krążek wielkości paznokcia kciuka oznacza policjanta, dwa – starszego policjanta, trzy – komendanta obwodu, jedną gwiazdkę ma komendant rejonu, po dwie trzej zastępcy komisarza, a sam komisarz – cztery.
Tak jak wszyscy inni Żydzi, policja żydowska musi nosić białe opaski z gwiazdą na ramieniu, ale ponadto mają jeszcze żółte opaski z napisem Jüdischer Ordnungsdienst. Noszą także metalowe znaczki z numerami na piersi.
Do obowiązków tych nowo upieczonych żydowskich policjantów należy: straż przy bramach getta razem z niemieckimi żandarmami i polskimi policjantami, kierowanie ruchem na ulicach getta, straż w urzędach pocztowych, kuchniach i biurach administracji Gminy Żydowskiej, a także wykrywanie i zwalczanie szmuglerów. Najtrudniejszym zadaniem żydowskiej policji jest walka z żebrakami. Polega ona właściwie na przeganianiu ich z jednej ulicy na drugą, bo nic innego nie da się z nimi zrobić – tym bardziej, że liczba żebraków wzrasta z godziny na godzinę.
[…]
Doświadczam uczucia dziwnej i nielogicznej satysfakcji, kiedy widzę żydowskiego policjanta na skrzyżowaniu – taki widok był absolutnie nieznany przed wojną. Dumnie kierują ruchem, który w zasadzie nie bardzo potrzebuje kierowania, bowiem składają się nań z rzadka przejeżdżające wózki konne, kilka dorożek i karawanów – te ostatnie są najczęściej spotykanymi pojazdami. Od czasu do czasu przejeżdżają samochody gestapo nie zwracając najmniejszej uwagi na żydowskich policjantów i absolutnie nie przejmując się, czy przejadą człowieka, czy nie.
Warszawa, 22 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Nasze drugie wojenne święta Bożego Narodzenia. Z mojego okna wychodzącego na „aryjską” stronę widzę oświetlone choinki. Ale maleńkie świerczki były także sprzedawane dziś rano w getcie – po niesłychanych cenach. Zostały przeszmuglowane wczoraj. Widziałam drżących z zimna ludzi spieszących do domów z maleńkimi drzewkami przyciśniętymi do piersi. Byli to nawróceni, czyli chrześcijanie w pierwszym pokoleniu, których hitlerowcy uznają za Żydów i których także wsadzili do getta.
Warszawa, 24 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś pojawiła się w getcie nowa grupa umundurowanych żydowskich urzędników. To członkowie specjalnej Komisji do Walki ze Spekulacją – zadaniem tej komisji jest regulowanie cen różnych artykułów. Przez jakiś czas organizacja ta działała w tajemnicy, ale teraz jest już jawna. Jej urzędnicy noszą takie same czapki jak żydowska policja, ale z zielonym otokiem, a zamiast żółtych opasek mają seledynowe z napisem: „Walka ze Spekulacją”.
Podczas gdy stosunek ludności do żydowskiej policji jest serdeczny, nowi urzędnicy traktowani są z wyraźną rezerwą, ponieważ podejrzewa się ich, że mogą być narzędziem w ręku gestapo. Nazywa się ich popularnie „Trzynastką”, bo ich urząd mieści się pod trzynastym na Lesznie. Szefem jest komisarz Szternfeld, a jego główni współpracownicy to: Gancwajch, Roland Szpunt i prawnik Szajer z Łodzi.
Warszawa, 25 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Życie w getcie organizuje się. Praca pomaga zapomnieć o wszystkim, a nie jest trudno ją znaleźć. Otwarto dużą liczbę warsztatów i fabryk; wyrabiają najróżniejsze przedmioty, których nigdy przedtem nie produkowano w Warszawie.
Nasza grupa teatralna otrzymała kilka propozycji wystąpienia w kawiarniach. Mamy także własną salę i zamierzamy dawać regularne przedstawienia dwa lub trzy razy w tygodniu, popołudniami. Wynajęliśmy szkołę tańca Weismana na Pańskiej, choć przed wojną miała złą reputację, gdyż spotykał się w niej warszawski półświatek. Kiedyś okoliczni mieszkańcy nazywali to miejsce „starą speluną”. Ale teraz mamy swoją własną publiczność, która zaprzecza złej reputacji tej sali, bowiem przychodzi na nasze przedstawienia bez względu na to, gdzie się odbywają. Zresztą nie ma lepszego pomieszczenia w tzw. małym getcie – między Sienną a Lesznem.
Warszawa, 25 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto jest pokryte grubą warstwą śniegu. Zimno potworne, a mieszkania nie ogrzewane. Dokądkolwiek idę – widzę ludzi poowijanych w koce albo przywalonych pierzynami, o ile Niemcy nie zabrali komuś jeszcze wszystkich ciepłych rzeczy dla swoich żołnierzy. Przenikliwe zimno czyni hitlerowskie bestie strażujące przy wejściach do getta jeszcze bardziej drapieżnymi niż zwykle.
Dla rozgrzewki wędrują po śniegu tam i z powrotem i bardzo często strzelają, jest więc wiele ofiar spośród przechodniów. Inni strażnicy – znudzeni pełnieniem służby przy bramach – organizują sobie zabawy. Na przykład wybierają sobie ofiarę wśród ludzi, którzy akurat przechodzą ulicą, i każą im rzucać się na ziemię twarzą w śnieg, a jeśli jest to Żyd noszący brodę, wyrywają ją razem ze skórą, aż śnieg robi się czerwony od krwi. Kiedy taki żandarm jest w złym humorze, ofiarą może stać się nawet żydowski policjant stający z nim razem na posterunku.
Wczoraj sama widziałam niemieckiego żandarma „musztrującego” żydowskiego policjanta obok przejścia z „małego” do „dużego” getta, na Chłodnej. Młody człowiek nie mógł już złapać oddechu, ale nazista wciąż zmuszał go do padania i wstawania, aż ofiara zemdlała w kałuży krwi. Wtedy ktoś wezwał ambulans i umieszczono żydowskiego policjanta na noszach, po czym odwieziono rikszą. W całym getcie są tylko trzy samochody sanitarne, dlatego najczęściej używa się riksz.
Warszawa, 4 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Ostatniej nocy przeżyliśmy kilka godzin śmiertelnego strachu. Około jedenastej grupa hitlerowskich żandarmów wpadła do pokoju, w którym akurat odbywał zebranie nasz komitet domowy. Niemcy zrewidowali mężczyzn, zabrali im wszystkie pieniądze, jakie przy nich znaleźli, po czym kazali rozbierać się kobietom w nadziei, że znajdą ukryte brylanty. Nasza sublokatorka, pani R., protestowała odważnie, oświadczając, że nie rozbierze się przy mężczyznach. Dostała za to mocny cios w twarz i została przeszukana jeszcze bardziej brutalnie niż pozostałe kobiety. Trzymano je nagie przez ponad dwie godziny, hitlerowcy przykładali im rewolwery do piersi i intymnych części ciała strasząc, że zastrzelą je wszystkie, jeśli nie oddadzą dolarów i brylantów. Bestie wyszły dopiero o 2 rano zabierając łup składający się z kilku zegarków, paru lichych pierścionków i niewielkiej sumy polskich złotych. Nie znaleźli ani brylantów, ani dolarów. Mieszkańcy getta co noc spodziewają się takich napaści, ale zebrania komitetów domowych odbywają się nadal.
Warszawa, 10 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Rano byłem na mszy i w Milanówku, potem poszedłem do Grodziska po zakupy, głównie po słoninę. Chciałem też dostać koniny, ale jatka była zamknięta. W ogóle w Grodzisku panował nieopisany chaos w związku z przesiedlaniem się Żydów do Warszawy. Mają oni prawo zabierać z sobą rzeczy do 14 bm. wyprzedają więc rzeczy za bezcen. Kupują głównie chłopi, którzy w tym celu zjeżdżają do miasteczek. W życiu gospodarczym wywołało to taki chaos, że u Dąbka nie było w restauracji nic do zjedzenia.
Grodzisk Mazowiecki, 4 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Na razie powoli sypie śnieg, a mróz maluje na okiennych szybach cudowne kwiaty. Marzę o sunących po lodzie saneczkach, o wolności. Czy kiedykolwiek będę jeszcze wolna? Stałam się naprawdę samolubna. Na razie ciągle jeszcze jest mi ciepło i mam co jeść, ale dokoła mnie tyle jest nędzy i głodu, że zaczynam być bardzo nieszczęśliwa.
Czasem szybko chwytam palto i wychodzę na ulicę. Zaglądam w sine od mrozu twarze przechodniów. Staram się zapamiętać widok bezdomnych kobiet owiniętych w szmaty i dzieci o zapadniętych, odmrożonych policzkach. Przytulają się do siebie w nadziei, że jakoś się ogrzeją jedno od drugiego. Uliczni sprzedawcy stoją w bramach oferując cukierki i tytoń. Mają małe pudełka zawieszone na szyjach. W pudełkach po kilka paczek papierosów i garść cukierków zrobionych bez grama cukru, słodzonych sacharyną.
Przez wystawową szybę widzę odbicia różnych ludzi. Ten widok jest mi już dobrze znany: biedny człowiek wchodzi, żeby kupić ćwierć funta chleba, i wychodzi. Na ulicy łapczywie rozrywa gliniastą masę i pakuje do ust. Na jego twarzy pojawia się wyraz zadowolenia, a po chwili cały kawałek chleba znika. Teraz jego twarz wyraża smutek. Grzebie po kieszeniach i wyciąga ostatniego miedziaka... nie wystarczy na nic. Wszystko, co może teraz zrobić, to położyć się na śniegu i czekać na śmierć. A może pójdzie do administracji Gminy? Nie ma po co. Są tam już setki takich jak on. Kobieta za ladą, która ich obsługuje i wysłuchuje ich żalów, jest poczciwa, uśmiecha się i mówi, żeby wrócili za tydzień. Każdy musi czekać na swoją kolej, ale tylko niektórzy przeżyją następny tydzień. Zniszczy ich głód i pewnego ranka zostanie znalezione w śniegu kolejne ciało starego mężczyzny o sinej twarzy i zaciśniętych pięściach.
Warszawa, 5 lutego
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Wybrałem się z Marysieńką do Grodziska. Chciała ona dokupić rur do piecyka, żeby go przenieść do innego pokoju. W mieście targ był wyjątkowo ożywiony, bo wszyscy chłopi przyjeżdżali, żeby kupować meble od Żydów. Poszliśmy również do znajomego kamasznika, gdzieśmy widzieli piecyk, ale rur nie dostaliśmy, bo mają wyjeżdżać dopiero za dwa dni. W domu zastaliśmy babcię, która zaraz zresztą odjechała. Za nią zakręciła się Andzia i uciekła, widocznie podniecona opowiadaniem o exodusie Żydów.
Grodzisk Mazowiecki, 5 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W południe jak zwykle wybrałem się do Grodziska po chleb i po mleko. Na ulicach pusto, a na targu cicho jak w kościele, gdyż już prawie wszyscy Żydzi wynieśli się do Warszawy. Tymczasem komisarz wiejski Lissberg wydał zarządzenie, że Żydom nie wolno opuszczać miasta i że wszelkie patrole mają rozkaz strzelać do każdego Żyda napotkanego poza miastem. W Wiskitkach kilku już w ten sposób zabito. Wieczorem ściągnięto rezerwę policji i urządzono obławę na pozostałych Żydów, żeby ich ściągnąć wszystkich na jedno podwórko. Na ich miejsce ma przybyć do Grodziska sześć tysięcy wysiedlonych Polaków z Dąbrowy Górniczej.
Grodzisk Maziwuecju, 7 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Ulice getta są zamykane jedna po drugiej. Teraz przy pracach murarskich są zatrudniani tylko Polacy. Hitlerowcy nie ufają już żydowskim murarzom, którzy rozmyślnie zostawiali w wielu miejscach luźne cegły, żeby przemycać żywność bądź uciekać w nocy przez te otwory „na drugą stronę”.
Teraz mury rosną coraz wyżej i wyżej i nie ma już luźnych cegieł. Szczyt muru pokryty jest grubą warstwą gliny zmieszanej z tłuczonym szkłem, żeby pociąć ręce ludzi próbujących ucieczki. Ale Żydzi wciąż wynajdują nowe sposoby. Rury kanalizacyjne nie zostały odcięte – tą drogą otrzymuje się małe worki mąki, cukru, kaszy i inne artykuły. Podczas ciemnych nocy próbują robić dziury w murach. Usunięcie jednej cegły wystarcza. Przygotowuje się specjalne paczki odpowiadające wymiarami tym otworom.
Są także inne sposoby. Na granicy między gettem a „drugą stroną” jest wiele zbombardowanych domów. Piwnice tych domów często tworzą długie tunele ciągnące się przez trzy, cztery czy pięć posesji. Większa część szmuglu idzie właśnie tędy. Niemcy wiedzą o tym, ale nie są w stanie kontrolować całego ruchu.
Warszawa, 15 lutego
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
20 lutego 1941 dowiedziano się w Płocku, że wszyscy Żydzi zostaną wygnani z miasta. Ludzie zaczęli się pakować i szykować do drogi. Wieczorem rozeszła się jednak wiadomość, którą przyjęto jako pewną, że będziemy mogli zostać na kolejne sześć miesięcy. Tego samego dnia zebrano pół kilograma złota dla przekupienia esesmanów i wszyscy byli pewni, że dzięki temu będzie można pozostać w mieście. [...]
Około czwartej rano usłyszeliśmy straszne walenie do bramy szpitala. [...] Wpadło dwunastu żołnierzy, krzycząc: „Za pięć minut gotowi do wyjścia, zrozumiano?!”. Zdenerwowałem się, nie wiedziałem, co robić, co będzie z chorymi, co ze sobą zabrać, co na siebie włożyć, co zdjąć... [...] Chorzy zaczęli schodzić z łóżek, położyli się przed drzwiami, abyśmy nie mogli wyjść i zostawić ich samych. Wszyscy krzyczeli, płakali, wyli. W środku tego całego hałasu weszli Niemcy. Wchodzili na chorych, deptali ciężkimi buciorami po głowach, kopali... Krzyk stał się jeszcze dzikszy, płacz jeszcze silniejszy, a Niemcy jeszcze bardziej szaleni. Dopadali chorych próbujących się ukryć — bijąc pałkami po głowach. Wykończyli prawie połowę szpitala. [...]
Z żoną i synem oraz lżej chorymi wybiegliśmy na zewnątrz. Przy bramie oficer zerwał ze mnie plecak, walnął mnie pięścią prosto w usta, wybijając mi dwa zęby. Upadłem w błoto. [...] Żołnierze popędzili nas dalej. [...] Szliśmy po leżących na drodze zabitych i rannych, aż doszliśmy do punktu zbiorczego, gdzie schodzili się ludzie z całego miasta.
O świcie, kiedy zebrało się około 4 tysięcy osób, rozkazano nam ustawić się w szeregi. Niemcy ustawili się po bokach ulicy, tworząc wąski szpaler. Zaczęła się gonitwa. Z kijami i żelastwem w rękach rozdzielano ciosy na prawo i lewo. Gnano nas w kierunku stojących w szeregu Niemców. Tam znowu — jak przez ogień. Bili pałkami, nahajkami, kolbami rewolwerów. Ściągnięto ze mnie palto i czapkę. [...] Innym ściągano kalosze razem z butami i kazano dalej biec boso, na wpół nago. [...] Na miejscu zostawały trupy lub ciężko ranni. Nie zwracano uwagi na to, czy ktoś leży na drodze w kałużach błota zmieszanego z krwią: martwy, ranny, ubrany czy nagi lub bosy. Łzy lały się razem z padającym deszczem i krwią, która ciekła z głów, oczu, nosów i ciał.
[...] Zaczęto nas gonić do samochodów. Kto nie wchodził wystarczająco szybko, był tak bity, że zostawał na miejscu. Bicie, potężne walenie, nie ustawało przez całą drogę do samochodu i na samochodzie. Wszyscy byli jak dzicy, oszaleli — gonitwa, dzika jazda, jeden samochód prawie najeżdżał na drugi. [...]
Tak oto zostaliśmy wypędzeni z Płocka, 21 lutego 1941, w ciągu jednego dnia. Tego samego dnia przyjechaliśmy do obozu karnego dla aresztowanych w Działdowie.
Płock–Działdowo, 21 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Nocą i dniem, koleją, wozami, autobusami jadą do nas Żydzi z miast i wsi polskich. Za nimi dom, wysiłkiem i trudem lat całych pracy zbudowany, przed nimi głód, nędza i bezrobocie. U progu nowego życia — kwarantanna. Duże sale dawnej szkoły szare są od brudu, kurzu i wyziewów ludzkich. Utrudzeni drogą, głodni, przybywają na miejsce, gdzie otrzymują kubek kawy i chleb — o ile jest. Tu ujawnia się nasza wspólna niedola. Nędza jest tym straszniejsza, że ci ludzie często mają jeszcze na chleb, ale nie mogą go kupić, bo nie ma gdzie. Kwarantanna znajduje się w dzielnicy aryjskiej, gdzie sprzedawanie Żydom jest zabronione. Patronat zaś nie ma pieniędzy na kupno chleba w potrzebnej ilości. [...]
Do kwarantanny kierowani są ci, którzy przyjeżdżają etapem, czyli najnieszczęśliwsi, którzy albo nie zdążyli w porę wyjechać, albo nie mieli pieniędzy na samodzielny wyjazd. Nędza! Majątku całego kilkadziesiąt lub kilkanaście złotych. [...] Do żydowskiej Warszawy ściągają legiony żebraków, bo jeżeli nimi jeszcze nie są w tej chwili, będą za tydzień. [...]
W ogromnej masie ludzkiej człowiek pojedynczy się zatraca. Ludzie są stłoczeni — nie można odróżnić twarzy. [...]
23 lutego 1941
Tej nocy odbyłam swój pierwszy dyżur. Napływ uchodźców był tak wielki, że nie tylko sala, ale i korytarz były zajęte. Ruch. Zamieszanie. Miejsca mało. [...] Do naszej kancelarii wpada lekarka z informacją, że jedna z przyjezdnych dopiero co kobiet zaczyna rodzić i natychmiast trzeba ją przenieść do szpitala. Inna kobieta przybyła z ośmiodniowym dzieckiem.
Całą noc dzielimy kawę. Ludzie chłoną ją w siebie, jakby chcieli nią zalać całą pożogę wojny, która ich ogarnęła. Przed łaźnią kolejki. Ciągną się wzdłuż schodów i korytarzy. Ludzie cisną się jeden za drugim. [...] Naprzeciw nas, przy okienku, stoją kobiety i czekają na kąpiel. Zniecierpliwione długim czekaniem płaczą. Wskazują na małe dzieci, pytają zrozpaczone: „Ludzie, czego od nas chcecie?”. [...] Nie odpowiadamy. Cóż zresztą mamy odpowiedzieć...
Pracujemy od południa poprzedniego dnia, a tu już świt niedługo, jesteśmy już zmęczeni, obojętni.
Warszawa, ok. 23 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Rano przybyła […] nasza policja z rozkazem odstawienia nas do dzielnicy [żydowskiej]. Pokazałem im papier, podpisany przez władze niemieckie. Byli to policjanci z Saskiej Kępy, znali nas od wielu lat, żona leczyła ich dzieci. Zachowywali się z idealną delikatnością. Starszy przodownik, całując moją żonę po rękach, mówił, że wolałby chwytać bandytów, niż robić nam taką przykrość. […]
Naprędce spakowaliśmy trochę rzeczy i trochę żywności. W dwu dorożkach w asyście policji udaliśmy się za granicę „państwa żydowskiego”. Padał deszcz, było błoto. Dorożki nie miały prawa wjazdu do obcego państwa, należało się przesiąść do dorożki niearyjskiej. Żołdak [niemiecki] stojący na straży, kazał nam rzeczy zrzucić w błoto i otworzyć walizki. Zabierał wszystko, co mu się podobało. Zagrabił środki żywności wraz z plecakiem. I mydło, i bielizna żony mu się spodobała. Przecież to naród miłujący ziemię i krew. Miłość do cudzej własności cechuje przecież Żydów. W walizce pomiędzy innymi była moja książka, wydana przez akademię w Heidelbergu. Pyta, co to jest. Powiadam, że to książka pisana przeze mnie, gdy byłem urzędnikiem niemieckim. Odpowiada: „Jetzt bist du aber nur ein Jude”. I kradnie dalej. Asystujący przy tym policjant żydowski mówi: „Niech pan nic nie mówi, to bardzo porządny Niemiec… inni zabierają wszystko”.
Warszawa, 28 lutego
L. Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1946.
Piszę ten list dwa dni po przybyciu z drogi. Znajduję się w Żarkach, powiat Radomsko, 40 kilometrów od Częstochowy. Jestem tu z matką. Bez dachu nad głową, bez odzieży i bez pieniędzy. Proszę pójść do płocczan, aby natychmiast nam udzielili jakiejś pomocy, gdyż umieramy z głodu i zimna. Proszę o pomoc!!! Zostaliśmy wysiedleni 20 lutego.
W obozie w Działdowie byliśmy sześć dni. Na miejsce przybyliśmy 28 lutego. Jesteśmy w opłakanym stanie. Konamy. NATYCHMIAST POMOC!
Żarki, k. Częstochowy, 2 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
15 marca
TOZ [Towarzystwo Ochrony Zdrowia] przydzieliło dla naszego punktu lekarkę i siostrę, które po ogólnej wizytacji stwierdziły kilka wypadków tyfusu plamistego, zawszenie, świerzb i ogólne osłabienie powodowane głodem. Zarządzono kąpiel, a dla sal, gdzie wydarzył się dur — kwarantannę. Żadnych medykamentów nie posiadamy. Patronat przystąpił dziś do akcji dożywiania. Przysłał nam po kawałku chleba (7 deko) i kawy (lury) dla każdego uchodźcy, a na obiad dość rzadką zupę. [...]
19 marca
Dziś odwiedziła nasze schronisko delegacja Patronatu. Kilku panów o dość miłej powierzchowności i jedna pani. Do wnętrza sal goście nie wchodzili w obawie zarażenia. Nasi podopieczni zaczęli ich prosić, aby zlitowali się i nie żądali dziesięciogroszówek za chleb. W trakcie tego dialogu odezwała się pani z Patronatu, mówiąc, że nie rozumie, jak można nie mieć 10 groszy. W tym samym czasie na sali piątej umierał człowiek [...]. Nazajutrz lekarka wypisała na karcie zgonu przyczynę: śmierć głodowa.
20 marca
Sala o trzech oknach, 70 osób, pryczy 25. Ciżba brudnych, zawszonych, głodujących leży na tych narach, nie rozbierając się, już cztery tygodnie. Wchodząc na salę nie widzi się ludzi, lecz kłębowisko szmat. [...] Dziś nie było chleba z powodu niezainkasowania dziesięciogroszówek.
Warszawa, 15–20 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Nieomal codziennie widzę dwóch, trzech ludzi, którzy padają z głodu na bruk uliczny. [...] Zewnętrzny wygląd ludności żydowskiej – tragiczny. Prawie wszędzie widać ludzi bez odzieży, w porwanych paltach lub w paltach zapiętych agrafkami, żeby nie było widać, że są bez koszuli. [...] Żydzi chodzą dosłownie goli. [...] Obecnie getto jest obozem koncentracyjnym, którego mieszkańcy muszą się sami utrzymywać.
Getto warszawskie, 18 marca
Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego: wrzesień 1939 – styczeń 1943, Warszawa 1988.
We wszystkich miastach muszą być pewne dzielnice mieszkaniowe zarezerwowane na przyjęcie ludności żydowskiej. Przy wyborze tych części miasta uwzględnić należy potrzeby mieszkaniowe armii i administracji cywilnej, jako też położenie biur władzy wojskowej i cywilnej, i mieszkania Niemców. [...] Żydowskie dzielnice mieszkaniowe nie mają być gettem ani zamknięte, ale jedynie służyć jako mieszkanie i miejsce pobytu dla całej żydowskiej ludności. Przy rozmieszczeniu należy uwzględnić żydowskich lekarzy, dentystów, aptekarzy i akuszerki. O rozmieszczeniu tych osób przedstawi żydowska Rada Starszych sprawozdanie staroście powiatowemu. Opuszczanie tych dzielnic dopuszczalne jest [...] za pozowleniem starosty powiatowego (miejskiego, komisarza miasta), który wystawia odpowiednie zaświadczenie. [...] Zakazuje się Żydom wstępu na wszystkie drogi przejściowe dystryktu i główne ulice. [...] Pod uwagę wchodzą następujące drogi: Krakau, Jędrzejów, Chęciny, Kielce [...]; Kielce, Opatów, Sandomierz; Kielce, Chmielnik, Busko. [...] Należy zamknąć wszystkie żydowskie sklepy, które znajdują się na zakazanych dla Żydów ulicach głównych poza dzielnicą żydowską. Wyjątek stanowią jedynie te żydowskie przedsiębiorstwa, które stoją pod zarządem urzędu powierniczego. Żydzi są uprawnieni do zabierania urządzeń sklepowych i towarów i do otwierania nowego przedsiębiorstwa w dzielnicy żydowskiej. Opróżnione ubikacje sklepowe oddawać należy w pierwszym rzędzie ludności narodowości niemieckiej na urządzenie niemieckich sklepów albo większym przedsiębiorstwom na otwarcie filii. [...] W żydowskich dzielnicach mieszkaniowych zarządza żydowska Rada Starszych w porozumieniu z dowódcą SS i Policji, i żydowską służbą porządkową. Mężczyzn w służbie porządkowej należy w specjalny sposób odznaczyć. Mają oni za zadanie starać się o utrzymanie spokoju i porządku w dzielnicy żydowskiej i nie dopuszczać, aby Żydzi opuszczali, bez pisemnego zezwolenia, dzielnicę. Nie wyklucza się jednakże nadzoru nad dzielnicami żydowskimi przez niemiecką i polską policję.
dystrykt radomski, 19 marca
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
24 marca
Dziś znowu nie było chleba. Zawszenie jest okropne. Przewidujemy znowu kąpiel, ale to nie zmieni stanu rzeczy, gdyż nie ma bielizny, pościeli, odzieży, mydła i ciepłej wody. Przybyło do nas pięcioro niedorozwiniętych dzieci i czterech starców. Poziom umysłowy kalek nie pozwala na ustalenie personaliów. Ulokowaliśmy ich w separatce. Potrzeby fizjologiczne załatwiają na pryczy. Okropny widok. Przyglądając się temu, stwierdzamy, że morderstwo przez litość może być usprawiedliwione. Postanowiliśmy jak najmniej się nimi opiekować, aby mogli jak najprędzej zakończyć swoje nieszczęsne bytowanie. Nie zanosimy kalekom jedzenia. Oddajemy ich porcję strawy zdrowszym dzieciom, zamiast w takim ciężkim okresie podtrzymywać przy życiu nieuleczalnych. [...]
26 marca
Od kilku dni Patronat przysyła dla dzieci mannę. Do przydzielonej nam porcji dolewamy wodę, aby starczyło dla wszystkich dzieci. [...] Jednemu dziecku przypadają trzy łyżki od herbaty. Mleko również otrzymujemy: 3–4 szklanki dla pięćdziesięciorga dzieci w wieku do lat trzech.
Warszawa
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
2. Wszyscy Żydzi osiedleni w Kielcach winni zamieszkać w dzielnicy żydowskiej. Stały pobyt poza obrębem tej dzielnicy mieszkaniowej jest Żydom wzbroniony.
3. Polacy mieszkający na terenie dzielnicy żydowskiej winni mieszkania swoje do czwartku, 3 kwietnia, do godz. 12.00 przenieść poza obręb tej dzielnicy. Mieszkania wskazywać będzie Miejski Urząd Mieszkaniowy. Nie-Żydzi, którzy do tego terminu mieszkań swoich w żydowskiej dzielnicy nie opuszczą, zostaną wysiedleni przymusowo [...].
4. Żydzi zamieszkujący jeszcze poza obrębem dzielnicy żydowskiej, winni mieszkania swoje do soboty, dnia 5 kwietnia, do godz. 12.00 przenieść do dzielnicy żydowskiej. Mieszkania w tej dzielnicy przydzielać będzie Urząd Kwaterunkowy przy Radzie Starszych Żydów. [...]
5. Żydzi, którzy mieszkań swoich nie przeniosą do dzielnicy żydowskiej, zostaną przymusowo z miasta Kielc wysiedleni. [...]
7. Nie-Żydom wzbronione jest udzielanie Żydom schronienia. Przy wykroczeniach zostaną mieszkania nie-Żydom zarekwirowane. [...]
10. Opuszczenie dzielnicy żydowskiej przez Żydów w celach handlowych lub innych dozwolone jest tylko, jeśli są w posiadaniu przepustki z fotografią, wystawionej przez moją placówkę urzędową. Wnioski o przepustki należy składać w moim Urzędzie za pośrednictwem Rady Starszych, z podaniem [...] uzasadnienia i dołączeniem 2 fotografii.
11. Zatrudnieni w nieżydowskich przedsiębiorstwach, poza obrębem dzielnicy żydowskiej, Żydzi otrzymują przepustki do zbiorowego wymarszu i wymarszu ze swojej dzielnicy mieszkaniowej do swych miejsc pracy.
Stadthauptmann H. Drechsel
M. Bogdanowicz, burmistrz Kielc
Kielce, 31 marca
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Meble i inne przedmioty, urządzenia, które w związku z przesiedleniem do i z dzielnicy żydowskiej nie mogły być pomieszczone w nowych mieszkaniach, należy oddać, jeżeli chodzi o Żydów Radzie Starszych Żydów, jeżeli chodzi o nie-Żydów Zarządowi Miejskiemu. [...] Kto wspomnianych niniejszym zarządzeniem przedmiotów nie odda, lecz sprzeda, wynajmie, wypożyczy, zniszczy lub wstawi i umieści u osób trzecich, zostanie podobnie jak ewentualny nabywca, wynajemca itd. najostrzej ukarany i odpowiada za to całym swym majątkiem.
Kielce, 1 kwietnia
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Około godz. 10-tej rano przechodził jeden Żyd z Kielc i mówił, że od dziś będzie dzielnica żydowska w Kielcach. Przejąłem się tak tą przykrą wieścią, że cały dzień nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Nawet tego samego dnia, Żydzi ci co mają jakąś rodzinę poza obrębem dzielnicy, to odjechali z Kielc i jechali do swoich rodzin. My to mamy prawie całą rodzinę w Kielcach, co teraz oni poczną. A drożyzna przecież będzie gwałtowna, jak w innych miastach co są dzielnice. Wujek dzisiej przyszedł z Kielc zaradzić się co ma począć. Tatuś mu powiedział żeby tymczasem przyjechał co my będziemy robić to i on. Więc poszedł obstalować furmankę na jutro.
Krajno, pow. kielecki, 1 kwietnia
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
1. Żydowska dzielnica mieszkalna zostaje uznana z natychmiastowym skutkiem za zamknięty teren zakaźny.
2. Wstępowanie i opuszczanie zamkniętego terenu zakaźnego zostaje dla wszystkich osób bez wyjątku najsurowiej wzbronione.
3. Przepustki i zaświadczenia [...] nie mają żadnej ważności.
4. W obrębie zamkniętego terenu zakaźnego, w czasie trwania zamknięcia, żydowska służba porządkowa [...] podlega Komendantowi Policji Bezpieczeństwa (Schutzpolizei) na miasto Kielce.
5. Wykroczenia przeciwko temu rozporządzeniu karane będą każdorazowo w myśl ustawowych postanowień, przy zastosowaniu najostrzejszych zasad i bez względu na osoby.
Kielce, 5 kwietnia
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Dzisiejsze przedstawienie było dla mnie wielkim osobistym przeżyciem. Zaproponowałam, byśmy z okazji Paschy włączyli do programu coś z „Agady”, a że w naszej grupie jestem najlepszą uczennicą na lekcjach hebrajskiego – przypadł mi zaszczyt recytowania plag. Przy bardzo rytmicznym akompaniamencie fortepianu ciskałam dziesięć plag, których każdy Żyd w getcie życzy nazistom. Cała publiczność powtarzała po mnie te słowa i wraz ze mną wyrażał w duchu pragnienie zniszczenia nowych Egipcjan tak szybko, jak to tylko możliwe...
Ale na razie gniew Boga ciężko doświadcza Jego wybrany naród.
Warszawa, 14 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W pierwszy z półświątecznych dni Pesach [15 kwietnia] wybrałem się do Jointu [...]. W obecnych czasach przejść z Twardej na Tłomackie jest nie lada wyczynem. [...] W domu drzwi się nie zamykają — ludzie przychodzą dowiedzieć się, czy jest coś od Jointu na święta. Ameryka przecież wysyła... Więc nie mogłem się powstrzymać i poszedłem. Ale nie tak po prostu: poszedłem. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, przy każdym strażniku zdjąć czapkę i po dokładnej ocenie, czy nie będzie już więcej straży, można iść trochę spokojniej...
Nagle czuję, że mocna ręka chwyta mnie za ramię — zapowiedź okrucieństwa. Zadrżałem, krew zastyga w żyłach, a w uszach dźwięczy jak dzwon: „Komm, komm verfluchter” [Chodź, chodź przeklęty]. Pełna ludzi ulica pustoszeje. Widzę tylko demonicznego żandarma z nahajką w ręku, który prowadzi mnie do samochodu z cegłami. Dopiero teraz orientuję się, że złapano mnie do pracy. Wpychają mnie do samochodu, wpadam na złapanych już wcześniej trzech Żydów. W tej samej chwili przypominam sobie o moim 12-letnim synku, który mi towarzyszył.
Przez szparę w samochodzie widzę, jak płacząc prosi żandarma, który go odpycha. Samochód rusza. Chłopiec próbuje biec za nim, ale szybko pozostaje w tyle — sam w otchłani warszawskich ulic. Jedziemy. Łapią jeszcze kilku Żydów, głównie z brodami. [...] Wywieziono nas z miasta, na placówkę, gdzie pracuje 200 robotników opłacanych przez Gminę. Nasza piątka wcale nie była potrzebna do pracy, tylko do celów sadystycznych — żeby się z nami radośnie zabawić. Dla zachowania pozorów kazano nam pracować przy schronach razem z wynajętymi robotnikami. W porze obiadowej wszyscy robotnicy poszli jeść. Nas w tym czasie ustawiono twarzą do ściany i oświadczono, że zostaniemy rozstrzelani. Dokładnie spisano nasze nazwiska i wiek. [...] Ze wszystkich stron otoczyli nas oficerowie z aparatami fotograficznymi.
Robiliśmy różnego rodzaju ćwiczenia, a każda faza trwała kilka minut i była fotografowana. Kazano nam klękać, padać i tarzać się w błocie, rozebrać się i krzyczeć, że jesteśmy z tego zadowoleni. Bito nas przy tym i kopano; cynicznie się śmiano, depcząc po nas. Następnie przynieśli dwie pary dużych, krawieckich nożyc, którymi kazali nam obcinać sobie nawzajem brody. Jeśli ktoś niedostatecznie szybko i dokładnie wypełniał zadanie, podchodził sadysta i nauczał, w jaki sposób tnie się po uszach i twarzy. Wszystko to było wielokrotnie fotografowane.
Warszawa, 15 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
17 kwietnia 1941. W przeddzień świąt [paschalnych] rozegrały się straszne sceny w lokalu organizacji uchodźców. Zebrało się tam 7–8 tysięcy uchodźców, którzy czekali na macę i paczki [z żywnością]. [...] Zgłosili się po paczki ludzie uważani w swoim środowisku za zamożnych, [którzy jeszcze] niedawno pomagali innym. Nie sposób opisać rozpaczy tych, którzy [paczek] nie dostali. [...]
Gmina nie dostarczyła [do obozów pracy] odpowiedniej liczby ludzi. Dlatego też policja żydowska wraz z polską musiały wyłapywać tych, którzy uznani zostali za zdatnych, otrzymali powołania, lecz nie stawili się. Rzecz oczywista, że nie nocowali oni w domu. Łapano nawet ludzi w wieku ponad pięćdziesiąt lat. [...] Była to prawdziwa orgia. Młodsi ludzie ukrywali się na dachach, w piwnicach, w kuchniach ludowych i innych lokalach publicznych.
Dni 19–21 kwietnia pozostaną na zawsze w pamięci ludności żydowskiej w Warszawie. Gmina, wspomagana przez policję żydowską, powróciła do starych, smutnych tradycji łapanek na ludzi. [...] Pierwsza noc była straszna. To właśnie wtedy nadano policji żydowskiej „honorowy” przydomek „gangsterów” [...]. Żydowska i polska policja, zamiast szukać tych, którzy się ukryli [...], otoczyły szereg kamienic i zażądały okupu. [...] Zabierano, rzecz zrozumiała, tylko tych, którzy nie mogli się wykupić, i tych, którzy zostali zwolnieni jako chorzy lub jako jedyni żywiciele rodzin.
Warszawa
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wiem, że wśród Żydów na świecie istnieje obawa, czy w Polsce wyzwolonej nie dojdzie do głosu antysemityzm. Jestem głęboko przekonany, że – nie. Naród polski cierpi obecnie na równi z ludnością żydowską w Polsce straszliwy ucisk i prześladowanie. Ludność polska i żydowska jest zjednoczona, jak nigdy, wspólnymi cierpieniami, wspólnym pragnieniem wyzwolenia i wspólną nienawiści a do wroga.
[…]
Czy w Polsce jest za dużo Żydów i czy będą oni musieli emigrować po wojnie z Polski?
Na to pytanie można odpowiedzieć: i tak i nie! W Polsce gospodarczego niedorozwoju jest Żydów za wiele, bo i setki tysięcy Polaków nie miało pracy i żyło w nędzy. Gdyby istniały kraje bez ograniczeń imigracyjnych – emigrowaliby z Polski dobrowolnie bez przymusu nie tylko Żydzi, lecz i Polacy, którzy nie znajdowali w kraju zatrudnienia i nie mieli zapewnionych środków egzystencji.
W Polsce, która będzie rozwijała swoją gospodarkę przemysłową i zmieniała swoją jednostronną strukturę kraju rolniczego na kraj odpowiednio uprzemysłowiony, znajdą wszyscy Polacy, Żydzi i Ukraińcy zatrudnienie. Zagadnienie emigracyjne w ogóle straci na aktualności. A nie zapominajmy, że wrócimy do Polski nie tylko zniszczonych wsi i miast, zrujnowanego przemysłu, ale i pozbawionej inteligencji. Dla odbudowy kraju będziemy potrzebowali zatem nie tylko dużo rąk ludzkich, ale i mózgów. Inżynier, lekarz, prawnik, uczony będzie Polsce potrzebny bez względu na to, czy jest Polakiem lub Żydem. […]
Wierzę, że w Polsce przyszłej, w Polsce rozwijającej się gospodarczo po linii interesów całego narodu nie będzie antysemityzmu ani uczuciowego ani gospodarczego.
[…]
Wszelki antysemityzm musi być potępiony nie tylko dlatego, że jest sprzeczny z uczuciami ludzkimi, że jest on niegodnym człowieka barbarzyństwem, że jest ideą nienawiści zamiast miłości, ale i dlatego, że uniemożliwia rozwiązanie harmonijnego współżycia Żydów z resztą społeczeństwa polskiego.
Londyn, 20 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Na Nowolipiu działa – pod kierownictwem aktorki, Diany Blumfeld, żony Jonasa Turkowa – mały teatr wystawiający sztuki w języku nowohebrajskim (jidysz), zwany „Azazel”. Na Nowolipkach [Nowy] Teatr Kameralny daje przedstawienia w języku polskim. Od czterech tygodni grają w nim popularną komedię pióra czeskiego dramaturga, Polaczka, pod tytułem: „Doktor Beghorf przyjmuje od drugiej do czwartej”. Gwiazdami tego teatru są: Michał Znicz, Aleksander Borowicz i Władysław Gliczyński.
Wielkie sukcesy odnosi Teatr Femina na Lesznie. Można w nim zobaczyć Aleksandra Minowicza, Helenę Ostrowską, Franciszkę Man, która wygrała międzynarodowy konkurs tańca, Kinelskiego, Pruszycką wraz z jej baletem, Noemi Wentland i wiele innych znakomitości, o których żydowskim pochodzeniu nikt przed wojną nie wiedział. Na repertuar „Feminy” składają się rewie i operetki. Ostatnio wystawiono „Barona Kimmela” i rewię, w której przede wszystkim prezentowano skecze i piosenki o Judenracie. Była to ostra satyra skierowana przeciw „rządowi” i „ministrom” getta.
Warszawa, 20 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Nie ma usprawiedliwienia dla podłych kreatur, które powodowane chęcią zysku stały się funkcjonariuszami przemocy. Nie ma usprawiedliwienia dla panoszącej się na ulicy żydowskiej korupcji, która zrzuca cały ciężar obozów pracy na barki wygłodzonej i wyczerpanej biedoty getta. Obozy pracy, które były i są aktem gwałtu i przemocy ze strony rządzącego faszyzmu, powinny napotkać bierny, lecz zdecydowany opór [...]. Nie ma w naszych szeregach miejsca dla ludzi, którzy bądź z własnej woli, bądź też na wezwanie stawiają się sami do obozu. Wzywamy was do dołożenia wszelkich starań i wysiłków celem ukrycia siebie i towarzyszy przed obozami pracy. Wzywamy was do utrudniania w miarę możliwości funkcjonariuszom bezprawia wykonywania ich niecnych zadań.
Warszawa, 21 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Warszawa. Wywiezienie funkcjonariusza funkcjonariusza Służby Porządkowej do niemieckiego obozu pracy
25 kwietnia 1941 o godzinie 21.30, po wyjściu z siedziby rejonu II Służby Porządkowej, gdzie odbyła się odprawa służby nocnej, zostałem na ulicy Żelaznej, wraz z porządkowymi Rotsztajnem i Fizenfeldem, otoczony przez kilku uzbrojonych funkcjonariuszy Lagerschutzu [straży obozowej], poturbowany gumowymi pałkami, pozbawiony czapki, opaski i numeru służbowego oraz pod groźbą użycia karabinu brutalnie popchnięty do szeregów przechodzącej kolumny obozowiczów. Moje próby wyjaśnienia, że pełnię w tej chwili służbę, że posiadam legitymację podpisaną przez władze niemieckie i że Służba Porządkowa jest wolna od pracy w obozach, dały efekt wręcz odwrotny — spowodowały cały szereg nowych uderzeń gumowymi pałkami po twarzy i plecach. Usiłowałem, przechodząc przez wylot na Chłodnej, zwrócić się do pełniącego tam służbę wartownika niemieckiego, aby spowodować jego interwencję, ale zostałem siłą odepchnięty przez kilku funkcjonariuszy Lagerschutzu [...].
Pognano nas bez czapek, pod gradem uderzeń, aż do Dworca Wschodniego, zmuszając po drodze do dźwigania na barkach odstających obozowiczów, przy czym członkowie Lagerschutzu stale odgrażali się: „My wam pokażemy za wasze skargi przed Niemcami, żywymi was nie wypuścimy! Jak psy zakatrupimy”. [...] Tak zawlekli mnie koleją do Garwolina, stamtąd do odległej o 25 kilometrów Wilgi i posadzili w obozie pracy, bez ekwipunku, bez koców, bez jedzenia, bez możności zawiadomienia o moim losie rodziny.
Warszawa, 25 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś po raz kolejny przyszli do szkoły Niemcy. Ostatnio pojawiają się coraz częściej. Gdy tylko ich szary automobil wjeżdża w naszą ulicę i widzimy przez okno grupę wysiadających oficerów w żółtych mundurach z czerwonymi opaskami i swastykami, w klasie zaczyna się ogromny ruch. Nauczyciele wyciągają z teczek najlepsze prace uczniów. My pospiesznie zakładamy opaski z gwiazdą, które należy nosić także na okryciach i swetrach. Szybko robimy porządek. Boże broń, żeby Niemcy znaleźli na podłodze choćby ścinek papieru.
Wchodzą wyniośli, pewnym krokiem. W sali panuje śmiertelna cisza. Inżynier Goldberg świetnie znający niemiecki wita wizytatorów. Odpowiada na ich pytania i pokazuje najlepsze rysunki. Niemcy nie są zainteresowani ilustracjami ani projektami architektonicznymi, najwięcej uwagi poświęcają rysunkom technicznym, przy których zatrzymują się długo i krytykują każdy szczegół. Przed wyjściem sprawdzają nasze opaski i jeśli trafią na jakąś trochę pogniecioną, krzyczą i grożą, że zamkną szkołę. Gdy tylko szare auto odjedzie, oddychamy z ulgą i wracamy do pracy.
Warszawa, 27 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Po drugiej stronie kolczastych drutów króluje wiosna. Z mojego okna widzę młode dziewczyny z bukiecikami fiołków spacerujące „aryjską” stroną ulicy. Czuję nawet słodki zapach rozwijających się na drzewach pączków. Ale w getcie nie ma ani śladu wiosny. Tutaj promienie słońca pochłaniane są przez ciężkie, szare płyty chodników. Na nielicznych parapetach kiełkują długie i cienkie łodyżki cebuli, raczej żółte niż zielone. Gdzież się podziały moje cudowne wiosenne dni z dawnych lat, wesołe spacery w parku, narcyzy, bzy i magnolie, które wypełniały mój pokój? Dziś nie mamy ani kwiatów, ani w ogóle żadnych zielonych roślin.
To moja druga wiosna w getcie. Na wózkach z warzywami widać tylko brudną rzepę i zeszłoroczną marchew. Obok wozy pełne cuchnących ryb – maleńkich, rozkładających się rybek. Po jeden złoty za funt. Te ryby stanowią teraz najważniejszy produkt żywnościowy w getcie. Jedyny, jaki Niemcy dopuścili do wolnej sprzedaży. Oczywiście, można też dostać mięso, kurczaki i nawet prawdziwego karpia na szabas. Bazar na Lesznie dysponuje wszystkim, czego dusza zapragnie – ale kurczaki kosztują po dwadzieścia złotych za funt. Koszerne mięso i ryby są jeszcze droższe; mogą sobie na to pozwolić tylko ci, którzy mają duże zasoby pieniężne, a takich ludzi zostało już w getcie bardzo niewielu.
Warszawa, 20 maja
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Pojawiły się nowe kawiarnie i drogie magazyny spożywcze, w których wszystko można dostać. Na Siennej i Lesznie widzi się kobiety w eleganckich płaszczach i sukniach modelowanych przez najlepszych krawców. Getto ma nawet swoją własną modę. Większość kobiet nosi długie żakiety bez kołnierzyków i klap, tak zwane „francuskie blezery” i układane spódnice. Kapelusze są przeważnie małe, okrągłe i bardzo wysokie. Szalenie modne są także wysokie buty na korku. Najmodniejsze kolory to szary i ciemnoczerwony. Jeśli pogoda jest ładna, widuje się piękne suknie z francuskiego jedwabiu w duże kwiaty.
Elegancki świat spotyka się w „Cafe Sztuka”, na Lesznie, w najpopularniejszym miejscu getta. Przy gustownie nakrytych stołach i dźwiękach świetnej orkiestry bawią się zamożne klasy getta. Dokładnie tak samo jak przed wojną: plotkują i omawiają ostatnią modę. Słuchają piosenkarki, Very Gran, która odnosi ogromne sukcesy. Na Lesznie są też inne kawiarnie. W „Cafe pod Fontanną” grywa Władysław Szpilman.
Warszawa, 20 maja
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Lwów, 1 czerwca
21 miesięcy minęło pod władzą Sowietów. [...] Boimy się najwięcej tego, że nas już stąd nigdy nie wypuszczą. Granice Związku Sowieckiego to gorsze niż mur chiński. Odepchnięci od Zachodu, od swego kraju, od kultury burżuazyjnej, demokratycznej, zachodniej, drżymy, że już nigdy nie powrócimy do swoich, do domu, do kultury europejskiej. Ta obawa dożywotniego pobytu w raju bolszewickim najbardziej nas przytłacza. Z lekkomyślnością bardziej niż karygodną, bo mieliśmy już smutne doświadczenie, nie myślimy o możliwości wojny na tym terenie, prowadzimy strusią politykę „niech na całym świecie wojna”... Cieszymy się z bezpieczeństwa, jakie rzekomo daje pakt niemiecko-sowiecki, wzdrygamy się na myśl o bombach niemieckich i o tym wszystkim, co one ze sobą przyniosą, a co już raz przeżyliśmy, i udajemy przed sobą, że wierzymy w pokój, bo tak sobie życzymy. [...]
12 czerwca
[Polacy] z coraz większą nienawiścią odnoszą się do bolszewików i coraz nieufniej przyjmują oferty przyjaźni, choć wiedzą, że w razie konfliktu z Niemcami — Rosja pomoże w wyzwoleniu Polski. Tylko Żydzi nie wahają się, bez względu na swój uczuciowy czy rozumowy stosunek do Związku, choć ucierpieli, choć ich majątki skonfiskowano, ich rodziny wywieziono, mimo to liczą jedynie na Rosję, bo wszystko jest lepsze od Niemców. [...]
20 czerwca
Obawiamy się wojny [...]. Rozsądniejsi zaczynają już myśleć o czynieniu zakupów, a są nawet tacy, którzy marzą o tym, aby ich wywieźć na Sybir czy do Kazachstanu. Ludzie kupują sobie putiowki (karty podróży i pobytu w uzdrowiskach) na Krym i Kaukaz, byle dalej na wschód. Są i tacy, którzy wnoszą podania do swych urzędów z prośbą o przeniesienie ich na skromniejsze nawet stanowisko, ale do Charkowa, Donbasu i dalej. Niektórzy żałują, że ukrywali się rok temu przed NKWD, które szukało ich, aby wywieźć.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Szpital „Czyste” właściwie przestał być szpitalem. Nie jest on nawet przytułkiem, albowiem człowiek chory — poza pozbawioną środków pomocą lekarską — nie znajduje tu dosłownie nic. Żywienie chorych w szpitalu jest zupełną fikcją. Porcje jedzenia, dające razem około 700 kalorii dziennie, nie są w stanie, w minimalnym choćby zakresie, podtrzymać organizmu. Toteż chory, który na swe nieszczęście musi przebywać w szpitalu dłużej, a nie ma środków na żywienie się na koszt własny, dostaje w szpitalu (!) obrzęków głodowych i szybko umiera z głodu — niezwykły postęp leczenia głodowego! [...]
Drugą fikcją w naszym szpitalu stała się czystość. Chorzy leżą bardzo często bez bielizny, a szycie nowej, z zakupionego po długich tarapatach płótna, jest kolosalnie utrudnione z powodu braku funduszy... na nici. Brak również dostatecznej ilości materacy. Sienników wprawdzie szpital trochę posiada, lecz nie można do nich dostać słomy — sprawa rozbija się znów o brak gotówki. Skutek: w jednym łóżku leży po dwóch chorych — i to na oddziałach zakaźnych.
Szpital posiada o wiele za mało łóżek. Epidemia wciąż trwa. Przypadków chirurgicznych jest dużo. [Ale] [...] szpital nasz nie jest obecnie szpitalem i dłużej w takich warunkach egzystować nie może!
Warszawa, 4 czerwca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W getcie pojawił się nowy środek transportu: przez okno naszej szkoły zobaczyłam dziś po raz pierwszy tramwaj konny. Jeden z naszych nauczycieli, starszy już mężczyzna, zauważył żartobliwie, że najwyraźniej robi się coraz młodszy, bo nagle wracają dni jego dzieciństwa, kiedy to w Warszawie były tylko konne tramwaje. [...]
Omnibusy 1941 roku zwane są kohn-hellerkami od nazwisk założycieli spółki transportowej. Są to drewniane wagony, wyglądają jak zwykłe tramwaje: górna część pomalowana jest na żółto, dolna na niebiesko, a w środku znajduje się biała gwiazda Dawida z napisem TKO (Towarzystwo Konnych Omnibusów). Pojazd taki porusza się na wysokich kołach i sprawia wrażenie gigantycznej żółto-niebieskiej opaski na rękę. Woźnica i konduktor noszą specjalne, ciemne mundury. Bilet kosztuje dwadzieścia groszy. Często woźnica zatrzymuje omnibus w środku trasy, żeby „zatankować”, to znaczy napoić dwie wychudzone i zmordowane szkapiny, które ledwo ciągną zatłoczony wóz.
Omnibusy należą do prywatnego przedsiębiorstwa; oprócz Kohna i Hellera jest jeszcze pewna liczba udziałowców z mniejszymi wkładami, ale mówi się, że głównymi wspólnikami są panowie z gestapo, którzy dostali zezwolenie na to przedsięwzięcie.
Warszawa, 5 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś znalazłam nielegalną ulotkę między stronami „Gazety Żydowskiej” – oficjalnego pisma getta. Podejrzewam, że wetknął ją tam sam listonosz.
Ulotka jest powielona na eleganckim, różowym papierze listowym; zawiera wiadomości podawane przez British Broadcasting Corporation (BBC) i ostrzeżenie, by nie pozwalać się wprzęgać do pracy dla Niemców.
Wiadomości wojenne zawarte w tej nielegalnej ulotce różniły się bardzo od publikowanych w „Gazecie Żydowskiej”, która przecież jest drukowana w Krakowie za zezwoleniem gubernatora Franka! Ale czytelnicy legalnej gazety i tak ignorują pierwszą stronę – interesuje ich środek ze względu na doniesienia z różnych wydzielonych dzielnic żydowskich w Generalnej Guberni. Tak więc „Gazeta Żydowska” stanowi jedyny legalny środek przekazu informacji między gettami. Z notek nadsyłanych przez Rady Żydowskie czy Rady Starszych różnych gmin można zebrać bardzo ważne informacje dotyczące warunków życia, liczby uchodźców w różnych miastach, sytuacji rozmaitych organizacji pomocy, szpitali itp.
Jedną z najpopularniejszych rubryk jest „Skrzynka pocztowa”, w której znajdują się odpowiedzi na pytania, co jest dozwolone, a co zakazane. Zazwyczaj odpowiedź brzmi: „zakazane”, ale czytelnicy i tak wciąż zadają te same pytania. [...]
„Gazeta Żydowska” ma swoje biuro w Warszawie, na ulicy Elektoralnej. Jest bardzo popularna, a każdy jej egzemplarz czytany jest przez setki osób, bo Niemcy pozwalają jedynie na ograniczony nakład. Jest to jedyna legalna gazeta dla trzech milionów polskich Żydów, którzy przekazują ją sobie z rąk do rąk.
Jeszcze większe jest zainteresowanie nielegalną prasą, która publikowana jest nieregularnie, ale za to stanowi jedyne źródło rzetelnej informacji o wydarzeniach politycznych i przebiegu wojny. Od czasu do czasu ojciec przynosi do domu taką gazetkę. Zanim pozwoli sobie na przekazanie jej nam, zamyka drzwi na zasuwę. Zobowiązał się do przekazywania gazety innej osobie, której nazwiska nie chce zdradzić. A więc ulotki krążą od domu do domu.
Warszawa, 10 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto staje się coraz bardziej zatłoczone; stale napływają nowi uchodźcy. Są to Żydzi z prowincji, których obrabowano z wszystkiego, co posiadali. Scena ich przybycia zawsze wygląda tak samo: strażnik przy bramie sprawdza personalia uchodźcy, a gdy stwierdzi, że ten jest Żydem, popycha go kolbą karabinu na znak, że wolno mu wejść do naszego raju...
Ludzie ci są obdarci, bosi i mają tragiczne oczy głodnych. W większości to kobiety i dzieci. Przechodzą pod opiekę Gminy, która umieszcza ich w tzw. domach. Tam wcześniej czy później umierają.
Odwiedziłam taki dom uchodźców. Jest to zdewastowany budynek. Ściany działowe wyburzono, by utworzyć wielkie sale; nie ma wygód, kanalizacja zniszczona. Pod ścianami prycze z desek nakryte szmatami. Tu i ówdzie leży brudna, czerwona pierzyna. Widziałam półnagie, brudne dzieci leżące apatycznie na podłodze. W kącie siedziała śliczna cztero czy pięcioletnia dziewczynka, płakała. Nie mogłam się powstrzymać, by nie pogłaskać jej zwichrzonych, jasnych włosów. Dziecko spojrzało na mnie wielkimi, niebieskimi oczyma i powiedziało: „Jestem głodna”.
Opanowało mnie uczucie głębokiego wstydu. Jadłam tego dnia, ale nie miałam przy sobie ani kawałka chleba, żeby dać temu dziecku. Nie śmiałam spojrzeć jej w oczy: odeszłam.
Warszawa, 12 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Przyszedł do nas z Południowej Zelman, byliśmy bardzo ciekaw[i] poco on idzie. Mówił, że z Bielin przyjechał ktoś na rowerze i powiedział żeby sprzątnąć lepszą bieliznę i ubranie, bo Żandarmerja ma jeszcze tu być. Jeszcze w jego obecności sprzątnęliśmy lepsze rzeczy. Ja wychodziłem kilka razy patrzeć czy jeszcze nie jadą, ale nie było ich widać. Na wsi panowała okropna panika, jakby mieli nadjechać bandyci. Wtem już przyjechali, najprzód zrobili rewizje u jednego gospodarza i odjechali. Gdy byli już blisko nas to myślałem że, serce mi wyskoczy, tak mi biło, ale Dzięki Bogu że, Żandarmerja nie wstąpiła do nas bo pewno mieli u nas być. Ale ja mówiłem że, jak będą jechać z powrotem to wstąpią. Byliśmy tak przelęknięci że, nie wiedzieliśmy co się z nami dzieje. Gdy Żandarmerja jechała z powrotem, również nie wstąpiła. Ja zaraz poszedłem za nimi czy gdzie nie wstępują. Wstąpili u tych co byli rano. Czy co zarekwirowali tego nie mogę powiedzieć bo nie wiem.
Krajno, pow. kielecki, 17 czerwca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Jeszcze było ciemno gdy tatuś nas wszystkich pobudził i kazał słuchać jaki okropny huk słychać z północo-wschodu. Taki huk był że, ziemia się trzęsła. Przez cały dzień słychać taki huk. Nad wieczorem jechali z Kielc Żydzi to powiedzieli że, Rosja Sowiecka wypowiedziała Niemcom wojnę. Dopiero teraz zrozumiałem całodzienny huk.
Krajno, pow. kielecki, 22 czerwca
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
22 czerwca
Grom z jasnego nieba. [...] Żydzi są przerażeni. Nikt nie chce widzieć Niemców na oczy, ale wszyscy są przekonani, że wkroczenie ich to już nie kwestia dnia, lecz godzin. Uchodźcy nie mają tu swoich rzeczy, więc prędzej decydują się na ucieczkę, choć mało kto wierzy w skuteczność, mając już praktykę, że Niemcy wszędzie potrafią doścignąć. [...]
28 czerwca
Od nocy do wieczora przebywamy w schronach. Bombami nie przejmujemy się wcale, ale smutni jesteśmy i bezradni, przybici i zrezygnowani. Już dawno stwierdziłem, że wszystko trzeba w życiu przeżyć. Że Niemców nie można uniknąć. Tak, poznamy dolę żydowską u Hitlera. Trzeba na najgorsze być przygotowanym i ze stoicyzmem przyjąć wszystko, co nas spotka.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Piszę te słowa w schronie naszego domu. Mam nocny dyżur jako członek ochrony przeciwlotniczej. Rosjanie bombardują coraz częściej. Nasz dom stoi w niebezpiecznym punkcie – blisko głównej stacji kolejowej. Jest jedenasta. Siedzę przy małej, karbidowej lampce. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań wojennych między Rosją a Niemcami mogę pisać. Szok był ogromny. Wojna między Niemcami i Rosją! Któż mógł mieć nadzieję, że to nastąpi tak szybko!
[...]
Godzina policyjna w getcie zaczyna się teraz o siódmej, a nie o dziewiątej; za nieprzestrzeganie obowiązku zaciemnienia grozi kara śmierci. Ale to nic nowego. Syreny wyją dość często. Oślepiające światła rakiet rzucanych nad Warszawą przez radzieckich lotników robią ogromne wrażenie. Pomagają Czerwonym Wojskom Lotniczym bombardować precyzyjnie obiekty wojskowe i lotniska dookoła Warszawy. [...]
Prasa podziemna ukazuje się teraz częściej i spełnia ważną funkcję. Małe bibułki przynoszą nam powiew nadziei i podtrzymują moralnie.
Zdaje się, że właśnie jest alarm; tak, długi gwizd syreny. Muszę biec obudzić komendanta.
Warszawa, 26 czerwca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
30 czerwca Niemcy wkroczyli do Lwowa. [...] Przed sklepami spożywczymi olbrzymie kolejki. Dochodzi do coraz częstszych niesnasek, Żydów wypychają, obrzucają ich najgorszymi epitetami. Atmosferę pogromową wzmagają opowiadania o okrucieństwach bolszewickich. [...]
Niemcy wykorzystali to. Rozdmuchali tę sprawę do potwornych rozmiarów. Kazali rozkopać groby w więzieniach. Olbrzymie tłumy ciągnęły tam, jak na pielgrzymkę. „Męczennicy narodu zakatowani przez katów żydowskich z NKWD.” [...]
Po ulicach grasowały bandy, napadały na Żydów, których bito w okrutny sposób. Z mieszkań powyciągano mężczyzn Żydów do uprzątnięcia trupów. Tłumy zgromadzone przy więzieniach, uzbrojone w laski, żelazne drągi, tworzyły szpalery, którymi przechodzili Żydzi. Bito ich, czym popadło. A gdy wreszcie skopani, ociekający krwią dotarli do „miejsca pracy”, musieli wygrzebywać trupy i układać je w grobach. Przy tej okazji podlegali najbardziej wyrafinowanym torturom. [...] Część skatowanych Żydów wróciła do domów, ale znaczna część już nie.
Lwów, 30 czerwca–3 lipca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W czwartek rano zaczyna się zbierać na burzę. Przed budynkiem, gdzie mieściło się NKWD, zbierają się tłumy ludzi żądając życia i krwi żydowskiej. Po południu zaczynają zatrzymywać na ulicy ludzi mających wygląd semicki, a następnie wywlekać z domów mężczyzn Żydów. Prowadzi się ich na NKWD, bijąc po drodze, tak że wielu ginie na ulicy pod pałkami. Wytrzymalsi, którzy przychodzą tam żywi, przechodzą z rąk cywilnych morderców w ręce żołnierzy niemieckich, którzy ich dziesiątkują, tzn. co dziesiąty zostaje na miejscu zastrzelony, a pozostali zostają wtrąceni do [nieczytelne] i tam w straszliwy sposób [nieczytelne] i zostają przez całą noc i połowę następnego dnia, aż do zakończenia pogromu w niepewności nie co do losu, bo o śmierci nikt nie wątpił, ale co do tortur, jakim jeszcze zostaną poddani.
Borysław, 3 lipca
Inny pogrom, oprac. Andrzej żbikowski, „Karta” nr 6/1991.
W piątek od świtu odbywa się dalej masowa masakra nie tylko mężczyzn, ale także kobiet. Te wyciąga się z domów pod pretekstem mycia trupów, tzn. ludzi zamordowanych poprzedniego dnia, i przy tym zajęciu bije się je żelaznymi pałkami na śmierć. Ludzi zatłuczonych do nieprzytomności „litościwi i humanitarni” żołnierze niemieccy uśmiercają strzałami rewolwerowymi i odwrotnie – ludzi tylko postrzelonych, ale jeszcze żywych, zatłukuje się ostatecznie pałkami. Trwa to do południa, kiedy to na rozkaz władz niemieckich pogrom zostaje przerwany.
Ja sama pogromu nie widziałam, bo przez cały czas jego trwania siedziałam schowana w komorze. Słyszałam tylko, jak przychodziły coraz to nowe grupy pogromczyków, jak rozbija się drzwi naszego domu, tłucze szyby, szkła i lustra w mieszkaniu, wynosząc przy tym, co się daje. Słyszałam także chóralny śpiew Niemców stojących (jak się potem dowiedziałam) szeregiem na chodniku i przypatrujących się, a nawet robiących fotograficzne zdjęcia tego ciekawego i już przez długi czas nie spotykanego widowiska. A poprzez śpiew, niejako na jego tle, słychać było dzikie krzyki ofiar.
Borysław, 4 lipca
Inny pogrom, oprac. Andrzej żbikowski, „Karta” nr 6/1991.
Droga Pani,
[...] Jest jedno słowo niezbyt literackie, którym określam dokładnie mój obecny stan: skapcaniałam zupełnie. Po francusku to się nazywa „dégringolade”. Uczę się jeszcze tego pięknego języka, bo mój profesor nie przyjął „dymisji” i przychodzi dalej wytrwale, chociaż bezinteresownie. To mi daje trochę odprężenia i pomaga utrzymać mózg w mniej więcej elastycznym stanie. [...] Moje obecne zajęcie, o które Pani pytała, zajmuje mi kilka godzin dziennie. Wędruję po różnych mieszkaniach, na różnych piętrach, z ciężką teczką. Muszę mieć na to dużo sił fizycznych i cierpliwość anioła. Nie wiem sama, skąd bierze się we mnie jedno i drugie, ale się bierze i „interes” rozwija się pomyślnie. Mnie natomiast ubywa na wadze, czyli jesteśmy do siebie w stosunku odwrotnie proporcjonalnym. Niektórzy zresztą mówią, że świetnie wyglądam i też mają swoją rację. Odżywiam się prawie wystarczająco, a więc w porównaniu z innymi świetnie i na pewno lepiej niż Pani, o czym często myślę i bardzo się martwię. U nas tu wiele osób korzysta z zup „ludowych” za 70 groszy, mnie też udało się je otrzymać, więc to bardzo odciąża mój budżet.
Sporo czasu zajmuje mi dom, chociaż prowadzę się ostatnio jako gospodyni dość swobodnie, bo po prostu nie mam sił, a froterowanie podłogi ponad siłę uważam za przesadę. Czytam teraz bardzo mało i tylko po francusku. Do polskich książek nie mam zupełnie pliwości, a tamte traktuję trochę jak zadaną lekcję, więc mi jakoś idzie. Czytam zresztą tylko „starych mistrzów”, Balzaka, Moliera itp. i strasznie się w tym rozsmakowałam. Zdaje się, że do tego też trzeba mieć pewne przygotowanie życiowe i pewną dojrzałość, bo nie wyobrażam sobie, żebym dwa lata temu umiała tak ocenić wielkość Moliera jak teraz; na pewno bym powiedziała, że jest nudny.
I jeszcze robię jedną rzecz, do której przyznaję się mało komu — studiuję ciągle historię sztuki pod kierunkiem mojego przyjaciela, speca od tych spraw. Jestem już we Francji w XV wieku i przechodzę teraz prymitywy. Staram się nie przerywać, bo to jest poza francuskim jedyny kontakt z nauką, jaki zachowałam. [...]
Teraz już chyba skończę, bo dosyć się naględziłam. Tęsknię za Pani tapczanem z poduszkami, po którym Wituś baraszkował i nie chce mi się wierzyć, że już nigdy nie będę w tym mieszkaniu. [...] To, co my przeżywamy choćby najciężej, nie ma przecież i tak znaczenia wobec Historii, która chodzi teraz po ulicach. Jest nam źle, jesteśmy zmęczone. Wituś nie ma masła, my mamy za mało zupy. Ale teraz prawie wszyscy dorośli i prawie wszystkie dzieci w całej Europie jedzą za mało.
Tylko czy to pokolenie Witusiów uwierzy nam kiedyś, żeśmy przeżyli takie straszne rzeczy? Przy okazji proszę Panią o dużo powiedzonek małego, bo bardzo ich łaknę i mają duże powodzenie. Jak funkcjonuje fabryka obuwia? Czy jest Pani bardzo zmęczona? Czy zarobki się poprawiły? Chciałabym dowiedzieć się wszystkiego osobiście.
Całuję Panią bardzo mocno i malutkiego też z całych sił. Błagam o listy!
Warszawa, 9 lipca
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Szaleje tyfus. Wczoraj liczba zmarłych na tę chorobę przekroczyła dwieście osób. Doktorzy po prostu załamują ręce z rozpaczy. Nie ma lekarstw, a wszystkie szpitale są przepełnione. Wciąż dostawia się nowe łóżka w salach i na korytarzach, ale to nie rozwiązuje problemu; liczba ofiar wzrasta z dnia na dzień.
Szpital na rogu Leszna i Rymarskiej wywiesił w oknie izby przyjęć napis: „Nie ma miejsc”. Szpital dziecięcy Bersona na Siennej pełen jest dzieci w różnym wieku – wszystkie chore na tyfus. Całkowicie zamknął podwoje szpital na rogu Leszna i Żelaznej – nie ma tam miejsca dla ani jednego pacjenta więcej. [...]
Epidemia przybrała szczególnie ostrą formę w regionie Gęsiej, Nalewek, Nowolipek i Nowolipia. W „małym” getcie sytuacja jest trochę lepsza, bowiem jest to okolica zamieszkana przez zamożnych ludzi, którzy mogą pozwolić sobie na prywatną opiekę medyczną.
Warszawa, 29 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Od 22 miesięcy Polska walczy nieugięcie o swoją Niepodległość i Wolność. Nie skapitulowała ona ani na chwilę. Armia Polska na polach Francji, pod Narwikiem, na Bliskim Wschodzie, czynami bohaterskimi jej lotnictwa i marynarki, jako też pogotowiem bojowym armii lądowej w Wielkiej Brytanii stwierdza przed całym światem i symbolizuje wraz z Rządem Rzeczypospolitej niezłomną swoją wolę do dalszej walki o zwycięstwo razem z Wielką Brytanią i jej aliantami.
We wszystkich wysiłkach i walkach zbrojnych Rzeczypospolitej Żydzi polscy brali i biorą udział, spełniając patriotycznie swój naturalny obowiązek obywatelski.
Obecnie Rząd nasz i Naczelne Dowództwo przystępuje do powiększenia kadr Polski walczącej także poza granicami Wielkiej Brytanii. Obywatele polscy bez różnicy na wyznanie i narodowość ocenią z pewnością należycie wagę tego wysiłku i Żydzi polscy, gdziekolwiek się znajdują, czynem stwierdzą swą współtroskę i swą współodpowiedzialność za los i przyszłość Rzeczypospolitej, której będą w pełni równouprawnionymi obywatelami.
Żydostwo jako całość stoi po stronie walczących Demokracji. Jego los i przyszłość jest częścią gigantycznej walki, którą obecnie Demokracje staczają przeciwko zalewowi barbarzyństwa i gwałtu. Walka Polski o wolność jest i naszą walką Żydów polskich. […]
Jako zastępca żydostwa polskiego w Radzie Narodowej RP zwracam się do Was, Żydzi polscy, gdziekolwiek się znajdujecie, z tym apelem, przekonany do głębi, iż wszelkie wysiłki Naczelnego Dowództwa Armii Polskiej o Jej powiększenie i umocnienie znajdą w Was naturalne, gorące poparcie dla wspólnego zwycięstwa.
Windsor, Kanada, 17 sierpnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
O 8-ej godzinie poszedłem do pracy, nie tylko ja szedłem, szło jeszcze kilku chłopaków. Gdy przyszliśmy to woźny kazał żeby ja i jeden chłopak podawaliśmy kamienie murarzowi. Nie była to ciężka praca, lecz bardzo mi się przykrzyło przy tej pracy. Gdy mieliśmy odchodzić to sekretarz mówił żebyśmy 7 przyszli do pracy.
Krajno, pow. kielecki, 4 września
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Dziś również poszliśmy do pracy. Dziś przyszło kilkanaście osób do pracy. Kilka osób poszło szorować i bielić areszt gminny, ja też poszedłem razem z nimi. Ponieważ było dużo osób to skończyliśmy wszystkie prace i poszliśmy wczas do domu.
Krajno, pow. kielecki, 7 września
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
W noc Rosz Haszana Niemcy zebrali przedstawicieli Gminy z inżynierem Czerniakowem na czele i oświadczyli, że żądają natychmiast pięciu tysięcy mężczyzn do obozów pracy. Gmina odmówiła wykonania tego rozkazu. Wtedy Niemcy wpadli do getta i urządzili prawdziwy pogrom. Polowanie na ludzi trwało cały wczorajszy dzień i dziś rano, ze wszystkich stron słychać było strzały.
Akurat byłam na ulicy, gdy zaczęło się polowanie. Udało mi się wpaść do bramy pełnej ludzi, którzy stali tam już od dwóch godzin. Kwadrans po ósmej, zdając sobie sprawę, że droga z Leszna na Sienną zajmie mi pół godziny, zdecydowałam ruszyć do domu, aby zdążyć przed godziną policyjną.
Na rogu Leszna i Żelaznej ogromna masa ludzi stała w wojskowych szeregach przed biurem pracy. Większość z nich stanowili młodzi mężczyźni w wieku od osiemnastu do dwudziestu pięciu lat. Żydowscy policjanci zmuszeni byli pilnować, żeby nikt nie uciekł. Ci młodzi mężczyźni stali z opuszczonymi głowami, jak gotowi na rzeź. Tysiące mężczyzn, którzy zostali wysłani do obozów pracy, po prostu zniknęło bez śladu.
Warszawa, 23 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Epidemia zbiera ogromne żniwo. Ostatnio śmiertelność osiągnęła pięćset ofiar dziennie. Mieszkanie każdego, kto zachorował na tyfus, jest dezynfekowane. Mieszkania bądź pokoje zmarłych na tyfus są praktycznie zalewane środkami odkażającymi. Wydział zdrowia Gminy robi wszystko, co w jego mocy, by walczyć z epidemią, ale brak lekarstw i miejsc w szpitalach pozostaje nadal głównym powodem wysokiej śmiertelności, a naziści coraz bardziej utrudniają organizowanie medycznej pomocy. Istnieje szeroko rozpowszechnione mniemanie, że hitlerowcy celowo zarazili getto bakcylem tyfusu, aby sprawdzić metody wojny bakteriologicznej, jaką mają zamiar zastosować przeciw Anglii i Rosji. […]
Jednakże bakcyl nie uznaje praw rasowych czy granic getta. Zanotowano kilka tragicznych przypadków tyfusu także po „aryjskiej” stronie, zarażeniu uległo również kilku hitlerowskich strażników. Ale nawet ten fakt jest wykorzystywany przez nazistowską propagandę antyżydowską – teraz Niemcy twierdzą, że Żydzi rozsiewają choroby zakaźne.
Warszawa, 25 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś miałam dyżur na wystawie prac naszej szkoły. Największym powodzeniem cieszą się tzw. martwe natury. Widzowie „ucztują” oczyma patrząc na jabłka, marchewki i inne pożywienie namalowane tak realistycznie. […] Wystawa ma duże powodzenie, obejrzało ją już kilkaset osób.
[…]
Wielu zwiedzających odwiedza salę poświęconą projektom architektonicznym. Projekty te są nieco skomplikowane dla przeciętnego widza. To plany nowoczesnych bloków mieszkalnych i rysunki przedstawiające powojenne domki jednorodzinne otoczone ogrodami; domki te mają dużo okien. Wyglądają niemal jak szklane domy, o których marzył Stefan Żeromski. Ludzie odwiedzający wystawę z dumą patrzą na projekty domów dla żydowskiej ludności w wolnej przyszłej Polsce, która zlikwiduje zatłoczone domy na Krochmalnej i Smoczej, gdzie mieszczą się najciemniejsze piwnice w całym getcie. Ale kiedy nadejdzie ten czas? I ilu z nas dożyje, by móc to zobaczyć?
[…]
Ludzie opuszczają wystawę pełni wrażeń i jeszcze na ulicy kontynuują dyskusje o obrazach i projektach przez dłuższy czas. Nie mogą oni uwierzyć, że takie prace mogły zostać wykonane w murach getta, szczególnie w obecnych warunkach stałych łapanek, głodu, epidemii i terroru. A jednak to fakt! Nasza młodzież dała namacalny dowód naszej siły ducha, mocy oporu, odwagi i wiary w nowy, lepszy świat.
Warszawa, 28 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Sienna wygląda przerażająco. Cała okolica, która jeszcze kilka dni temu tętniła życiem, jest teraz pusta. Przez środek ulicy przeciągnięto zasieki z kolczastego drutu. Od czasu do czasu pojawia się jakiś uzbrojony hitlerowski żandarm lub też polski bądź żydowski policjant. Wszędzie okna są pozamykane, a otwory zaklejone papierem: żydowska kompania sanitarna dokładnie zdezynfekowała domy przed przekazaniem ich do użytku „aryjskiej” ludności polskiej.
Na niektórych balkonach wciąż jeszcze stoją skrzynki z na pół zwiędłymi roślinami.
Warszawa, 6 października
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
[14 października 1941] dowiedzieliśmy się, że tego dnia wyprowadzili 3 tysiące Żydów z drugiego, mniejszego getta i zastrzelili w Ponarach. Pogłoski, że wymordują dwie trzecie Żydów z pierwszego getta, nasilały się z minuty na minutę. Wszystkich ogarnął strach i przerażenie. Wszyscy, którzy mieli pieniądze lub wartościowe przedmioty, przekupywali Niemców oraz Litwinów i w niemieckich autach uciekali do Warszawy, Białegostoku, Lidy i Grodna.
Nie miałam pieniędzy. [...] Postanowiłam się ratować. Trzeba było ryzykować, bo wszystko by przepadło. Razem z przyjaciółką nałożyłyśmy na głowy chustki, jak sziksy [dziewczyny nie-Żydówki], wzięłyśmy koszyki do rąk, dołączyłyśmy do grupy robotników i szczęśliwie przeszłyśmy przez wachę; nie zabrałyśmy ze sobą żadnych dokumentów. Kiedy byłyśmy poza gettem, zdjęłyśmy znaki hańby [opaski z gwiazdą Dawida], które miałyśmy przykryte chustkami.
19 października 1941 opuściłyśmy Wilno. Przyszłyśmy na ,,cmentarz żydowski” w Ponarach. Dzień był bardzo deszczowy. Zatrzymało się przy nas auto z Niemcami i Litwinami; zaprosili nas jako Polki do samochodu. W czasie podróży bez przerwy mówili o Żydach, że trzeba ich wszystkich wymordować. Udawałyśmy, że nic nie rozumiemy, rozmawiałyśmy między sobą po polsku. Niemcy kilkakrotnie próbowali wejść z nami w rozmowę, ale wzruszałyśmy ramionami i udawałyśmy, że nie rozumiemy słowa po niemiecku. Jeden Litwin próbował nawet zagadywać i dowcipkował, że jesteśmy Żydówkami, ale tak go wyśmiałyśmy, iż on też dał się przekonać, że jesteśmy Polkami od pokoleń.
Po 20 kilometrach jazdy wysiadłyśmy z auta. Stał tam akurat inny samochód, przy którym majstrował jakiś cywil. [...] Zaproponował, że nas podwiezie 5 kilometrów. [...] W czasie jazdy powiedział, że zaprosił nas, bo poznał, że jesteśmy Żydówkami. Bał się, by Litwin, z którym rozmawiałyśmy wysiadając z auta, nie rozpoznał w nas Żydówek, bo wtedy byłybyśmy stracone. „Ten Litwin — powiedział — ma tysiące Żydów na sumieniu, których rozstrzelał z Niemcami i innymi Litwinami w Ponarach.”
W czasie opowiadania bardzo się rozpłakał. „Litwini i Niemcy — mówił dalej — przed rozstrzelaniem rozbierają Żydów do naga, bo szkoda im niszczyć ubrań — później je zabierają. Wszyscy sąsiedzi z okolic Ponar nie mogą już wytrzymać i patrzeć na ten nieludzki mord.” Znowu się rozpłakał. Uspokoiwszy się, dał nam wiele wskazówek, jak mamy zachowywać się na drodze.
[...] Weszłyśmy do pierwszej chaty, szukając noclegu. Chłop — bardzo przyjazny — pozwolił nam zanocować i dał nam jeść. Stwierdził, że jesteśmy Żydówkami. Bardzo się dziwił, w jaki sposób dotarłyśmy z Wilna aż tutaj, w jaki sposób zostałyśmy przy życiu. [...] Opowiedział, że w Ejszyszkach Litwini wyprowadzili wszystkich Żydów — mężczyzn, kobiety i dzieci — na cmentarz żydowski, rozebrali do naga i zastrzelili. Opowiadając z detalami o tych wydarzeniach, bardzo się rozpłakał. Żałował zwłaszcza rabina.
Wileńszczyzna, 14–19 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
§4 b)
(1) Żydzi, którzy bez upoważnienia opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim żydom [sic!] świadomie dają kryjówkę.
(2) Podżegacze i pomocnicy podlegają tej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany karany będzie jak czyn dokonany. W lżejszych wypadkach można orzec ciężkie więzienie lub więzienie.
(3) Zawyrokowanie następuje przez Sądy Specjalne.
Warszawa, 15 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Droga, kochana Pani!
[...]
Każde pokolenie, każde społeczeństwo ma jakiś swój udział do odcierpienia i nie wiem, czemu mam się uważać za specjalnie pokrzywdzoną, że „odrabiam” tę wojnę jako mieszkanka getta w Warszawie. Tak mi wypadło w udziale i z tego punktu obserwacyjnego przyszło mi przyglądać się życiu. Nic w tym nie ma poza tym.
Tyle jeżeli chodzi o filozoficzne podejście do zagadnień życia w getcie. Zdaje się, że moja filozofia zmienia się w każdym liście, ale to nie szkodzi. Pani jest jedyną osobą, do której pisuję i lubię pisać, a listy moje mają przecież wartość archiwalną. W każdym razie to bardzo ciekawa pozycja: przeobrażenia kobiety z rezerwatu szczątkowego plemienia Semitów w Europie Środkowej. Jeżeli wojna będzie trzydziestoletnia, jak już kiedyś w Niemczech było, to pozostaną z tego wymierającego plemienia dwa–trzy żywe eksponaty, które będzie można oglądać za specjalną opłatą.
Wróćmy jednak do spraw dzisiejszych: pracuję nieskończoną ilość godzin na dobę, poznaję coraz to nowych ludzi, staję się coraz samodzielniejsza i coraz pewniejsza siebie. Rano, do pierwszej, jestem „panią z czytelni”, bo przychodzą do mnie, od pierwszej do dziewiątej wieczorem jestem „panienką z czytelni”, bo biegam po mieście, wieczorem jestem buchalterką, introligatorką, właścicielką przedsiębiorstwa, a w nocy czasami znów jestem uczennicą. Nie mam czasu o niczym myśleć i o nic się martwić.
Żadne sprawy o znaczeniu ogólnym nie docierają do mnie zupełnie, jestem oddzielona od świata nie tylko murami getta, ale całym porządkiem swego obecnego życia. Krakowskie Przedmieście jest równie daleko, jak Champs-Élysées czy plac św. Marka. Niedawno przerabiałam renesans polski na zakończenie renesansu ogólnego. Zdawało mi się, że Rynek Starego Miasta jest gdzieś na końcu świata i tylko wspomnienie wąskich, kolorowych kamienic nie daje mi wątpić, że istnieje naprawdę. W ciągu ostatniego miesiąca odbyliśmy z moim „profesorem” kilka podróży do Włoch. Byliśmy w Sienie, Pizie, Bolonii i Wenecji. Wkrótce pojadę do Florencji — i to na dłużej.
Pytała mnie Pani poprzednio, co mam zamiar zrobić po wojnie z tym moim „dorobkiem umysłowym”. Ma się rozumieć, że wykorzystać! To będzie właśnie punkt wyjścia dla moich przyszłych studiów i bardzo się na nie cieszę. Dużo już umiem, a jeszcze więcej „widzę”, a to jest w tej „gałęzi wiedzy” najważniejsze. Umiejętność oceniania samemu pewnych rzeczy ma większe znaczenie niż znajomość historii sztuki. Napisałam przez te dwa lata kilka prac, które mogłyby być magisterskimi, jeżeli chodzi o ich rozmiary. Teraz wzięłam się do tłumaczeń z francuskiego; przetłumaczyłam już książeczkę o prymitywach francuskich, i właśnie jedna znajoma polonistka zrobi mi korektę. Mam zamiar dużo tego robić, żeby w przyszłości stać się „ambasadorem francuskiej literatury naukowej z dziedziny estetyki” niczym Boy-Żeleński. No i uczę się dalej francuskiego. Tyle chwalenia się. [...]
Warszawa, 20 października
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Dziś zostały wywieszone ogłoszenia w Kielcach, że kto wejdzie albo wyjdzie z „Dzielnicy Żydowskiej” to jest pod karą śmierci. Bo do tej pory to można było wyjść i wejść do dzielnicy. Bardzo mnie zasmuciła ta nowina, nie tylko mnie ale każdego Izraelita co to słyszał. Nie tylko w Kielcach zostały wywieszone te ogłoszenia ale we wszystkich miastach Generalnego Gubernatorstwa, (tak się nazywa część byłej Polski).
Krajno, pow. kielecki, 1 listopada
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
[...] Gutmanowie mają szansę wyjechania stąd na Kubę. Oczywiście, bardzo sie z tego cieszę, ale dla mnie oznacza to większą samotność. [...] zaczynam w to wątpić, czy będę w stanie przez to wszystko przebrnąć. Ceny rosną z dnia na dzień, tylko połowa paczek przesyłanych przez przyjaciół dociera tu, a na domiar złego dochodzi stałe zmartwienie, jak zdobyć przydział na opał. Gdyby chociaż istniała szansa na znalezienie jakiejś pracy. Ale niestety, jest to dla kobiety raczej niemożliwe. Jedna z moich przyjaciółek próbowała przez dzień kopać ziemniaki. Chociaż jest ona sumienną pracownicą i młodszą niż ja, musiała się poddać. Wieczorem była bliska wyczerpania, zniszczyła sobie swoje ostatnie ubranie i buty. [...] Świat wygląda bardzo ponuro.
Kielce, 7 listopada
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Żyjemy w więzieniu. Przyglądając się opuchniętym, na wpół nagim postaciom, leżącym pokotem na ulicach, doznajemy uczucia, że zostaliśmy zepchnięci do poziomu zwierząt, podludzi, bezdomnych i zaniedbanych. Wychudłe, podobne do trupich czaszek twarze żydowskie, widok gasnących na naszych oczach dzieci — przywodzą na myśl obrazy głodu w Indiach czy leprozoria trędowatych. A jednak rzeczywistość getta przerasta naszą wyobraźnię i tylko jedno mogłoby nas jeszcze przerazić — masowe ludobójstwo zamiast stopniowego wyniszczania i powolnego wymierania.
I choć lęk zamyka usta, to trzeba jednak przyznać, że nagła i gwałtowna śmierć byłaby, być może, dla ginących z głodu wyzwoleniem, gdyż oszczędziłaby im długotrwałych mąk i straszliwej agonii... A jednak... jesteśmy ludźmi, nie zapomnieliśmy, że jeszcze niedawno, zaledwie przed dwoma laty, byliśmy wolni! O, jakże jesteśmy upokorzeni i nieszczęśliwi!
A jednak... chcemy żyć jak ludzie wolni, chcemy żyć i tworzyć! [...] Pragniemy, żeby te właśnie wieczory literackie, które dziś inaugurujemy, stały się jednym z dowodów naszego instynktu przetrwania, przypominały naszą przeszłość i budziły nadzieję na przyszłość. [...] Młodzieży żydowska! Być może wśród was znajdują się przyszli pisarze, tacy jak Wajsenberg. Starajcie się wytrzymać, aż słońce wzejdzie i oświeci ziemię.
Warszawa, 14 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Pierwsze mrozy dały już o sobie znać i ludzie dygocą z zimna. Najstraszniejsze to marznące dzieci, dzieci o bosych nóżkach, gołych kolanach, w postrzępionej odzieży, które stoją milczące i płaczą. Dziś wieczorem słyszałem lament takiego małego, 3- lub 4-letniego szkraba. Z rana prawdopodobnie znajdę jego zmarznięte zwłoki.
Warszawa, 14 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Na dworze szaleje zamieć […]. Podczas tych potwornie zimnych dni jedno nazwisko jest na ustach wszystkich: Kramsztyk, człowiek, który zajmuje się dystrybucją opału. Niestety, ilość węgla i drewna, jakie Niemcy przydzielili dla getta, jest tak mała, że ledwie wystarcza na ogrzewanie urzędów takich, jak administracja Gminy, poczta, a także budynków szpitalnych i szkolnych. Tak więc dla ludności prawie nic nie zostaje. Na czarnym rynku węgiel osiąga fantastyczne ceny, a często w ogóle jest nie do dostania.
[…]
Głód przybiera coraz potworniejszą postać. Ceny jedzenia ciągle rosną. Teraz funt czarnego chleba kosztuje już cztery złote, a białego sześć złotych. Masło – czterdzieści złotych za funt; ta sama ilość cukru od siedmiu do ośmiu.
Warszawa, 22 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Droga Pani Stefanio!
[...]
godz. 23.15
Kończę wieczorem w domu. Lampa karbidowa nie tylko nie rozjaśnia należycie otoczenia, ale przyczynia się wydatnie do zaciemniania umysłów. Działa przy tym podobno zabójczo na płuca, z czego wniosek, że najbliższą epidemią będzie u nas gruźlica. Kupiłam teraz do Czytelni Czarodziejską górę Manna i chciałam ją przy okazji przeczytać, ale wobec powyższego niebezpieczeństwa rezygnuję z Manna, bo jeszcze zacznę gorączkować.
Zawsze o dziesiątej [wieczorem] mamy już światło, od dzisiaj nie. Widocznie uznano, że wystarczy nam za oświetlenie iskierka nadziei, która migoce w sercu każdego Żyda. Miałam dzisiaj pójść do pani Edzi i nie poszłam, znów nie wiem, co u Pani słychać. Słyszałam, że Pani bardzo się o nas boi. Nie trzeba, ktoś przecież przeżyje, chociaż tyfus to naprawdę nie jest taka zabawna historia [...]. Ale nie wszyscy przecież zaraz umierają. Wśród moich bliskich znajomych i krewnych było 17 wypadków, z czego jeden śmiertelny. Na ogół ludzie wyłażą z tego. Gorszy jest głód, a głód cierpią wszyscy, nie ma na to żadnej rady. Za jakieś 50–100 lat wymyślą i szczepionkę przeciwtyfusową, i jakiś ekstrakt witaminowo-tłuszczowy, który stosowany dożylnie zastąpi jedzenie, a wtedy będzie można bez skrupułów prowadzić wojnę. Na razie trzeba odżywiać się staroświecką metodą, tj. „doustnie”. [...]
Mam tu bogatą ciotkę, która dowiedziała się, że ważę tylko 46 kg i mam obiad za 70 groszy, wobec tego przyjęła służącą i zaczęła prowadzić w domu gospodarstwo, abym mogła przychodzić na obiady. Obiady są przedwojenne. Za parę tygodni się zważę, ale nic nie powiem, jak mi przybędzie, bo jeszcze odprawią służącą. Po co mam ją pozbawiać posady, prawda? Oczekuję wiadomości, listów i różnych szczególików o Małym.
Warszawa, 23 listopada
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.