Na pierwszy ogień poszedł obchód rocznicy Gogola. Obchód urządzono z wielką pompą w wielkiej sali aktowej gimnazjum, ozdobionej portretami carów, a także portretem Apuchtina. Zaproszono gubernatora i innych dygnitarzy Rosjan wraz z rodzinami. Znaczna część uczniów zmuszona była do wzięcia czynnego udziału w orkiestrze i chórach, reszta obowiązana była pod ostrym rygorem stawić się na obchód.
Młodzież ze swej strony, oczywiście, także zastanawiała się, jak się należy zachować w całej tej sprawie. Ze względu na panujący wśród młodzieży nastrój jasną było rzeczą, że zechce ona dać mu w jakiś sposób wyraz. Należało więc, celem uniknięcia bezładnych i przez to szkodliwych odruchów, obmyślić zawczasu sposób postępowania i ująć to wszystko w ramy organizacyjne. I tak się też stało. Koledzy z orkiestry i chórów dostali rozkaz wytwarzania jak największej kakofonji, koledzy zaś, znajdujący się na sali w charakterze widzów, którzy winni się byli stawić licznie, stanowili tłum, pod którego osłoną wyznaczeni do tego specjalni kółkowicze mieli za zadanie rozlewać cuchnące płyny i rozsypywać drażniące proszki.
Tak pomyślana manifestacja udała się w zupełności. Produkcje muzyczne i śpiewacze wypadły fatalnie, ku rozpaczy władzy, do tego dołączył się powszechny kaszel, kichanie, ucieranie nosów, wreszcie musiano nagwałt otwierać wszystkie okna sali ze względu na zbyt przykre zapachy rozlanych płynów. W rezultacie gubernator opuścił salę przed końcem uroczystości. - W ten sposób cel zamierzony osiągnęliśmy, jeżeli chodzi o publiczne zamanifestowanie naszych uczuć. Władze gimnazjalne doskonale zorjentowały się w sytuacji, nie mogły jednak nikogo chwycić na gorącym uczynku, aby wywrzeć na nim swą zemstę. Nikt też narazie nie został ukarany, sytuacja stała się jednak jeszcze bardziej napięta i atmosfera przeładowana elektrycznością.
ok. 4 marca
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
Wczoraj [29 listopada], jako w rocznicę listopadowego powstania, odbyło się w katedrze nabożeństwo żałobne, a kazanie miał ks. Biskup [Władysław] Bandurski. […] Nie mam słów, żeby wypowiedzieć, co się ze mną działo, słuchając… […] O! Boże, Boże, żebyż choć w cząsteczce drobnej przyczynić się do „budowy gmachu”, do której On wzywa. To gmach przyszłości, to Polska wolna i niepodległa […]. Niepodobna żeby taka mowa nie działała, nie rozbudziła w duszach żywych pragnień służenia dobrej sprawie. „Budujmy Polskę!” wołał, „budujmy ją wszyscy. Ale przede wszystkim budujmy ją w sercach. To fundament. Budujmy ją w rodzinie. Niech rodziny będą polskie i chrześcijańskie prawdziwie – w uczuciu, w słowie, w działaniu. Walczyć ze „zgnilizną moralną”, z lenistwem, pesymizmem, obojętnością lub zniechęceniem, walczyć z obczyzną – walczyć i pracować na każdym polu, na każdym kroku, nad sobą i nad drugimi.” To były główne myśli jego nauki, a prócz niej prześlicznie rozsnuwał wątek dziejowy dotychczasowej walki, męki i ofiary, obraz prześladowań, jakie znosimy, a szczególnie z siłą mówił o najświeższym: o pruskim, strasznym zamiarze wywłaszczenia nas z ziemi. A mimo to wszystko wlewał wiarę i nadzieję, dzielił się ze słuchaczami swoją, taką ogromną! „Jak Bóg na niebie, Polska będzie!” Boże, dzięki Ci, że mamy jeszcze takich kapłanów, takich ludzi. Ach! jak bym była chciała, żeby to słyszeli wszyscy zniechęceni, pesymiści, dekadenci; niepodobna, żeby i takimi duszami nie wstrząsnął, nie rozpalił w niej świętej iskry. Ja przez cały dzień wszystko lepiej robiłam i robiłam więcej, było mi jasno, gorąco, słonecznie, a wciąż dzwoniło mi w uszach jak srebrny dzwon: „Budujmy Polskę!”.
Lwów, Galicja Wschodnia, 29–30 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Jak tu przed laty przysięgał Kościuszko Narodowi na życie i śmierć, tak teraz my, młodzież polska, przysięgamy wobec całego narodu polskiego, wobec wszystkich zaborów tu zebranych, wobec młodszych naszych kolegów, którym zapewnić chcemy nadal wychowanie narodowe, że szkoły polskiej, którąśmy wywalczyli, do ostatniego tchu bronić będziemy, bo w niej widzimy odrodzenie narodu i tak już bliską jutrznię niepodległości.
Kraków, 10 lipca
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
Przedwczoraj [6 sierpnia] znowu piękny był dzień: rocznica wkroczenia pierwszych polskich oddziałów do królestwa, uczczona uroczystymi obchodami. Rano nabożeństwo u Bernardynów – po nim odśpiewanie po jednej zwrotce Boże Ojcze i Chorału – wieczór przedstawienie teatralne na dochód fundacji im. Piłsudskiego dla wdów i sierót po Legionistach. Prześliczny był wieczór: polskie pieśni odegrane przez orkiestrę, przemówienie posła Lisiewicza o Legionach, fragmenty z Dziadów, Nocy Listopadowej i Wesela – odśpiewanie Pieśni Legionów, starych i dzisiejszych, przez Okońskiego w mundurze polskiego ułana z 31-go [sic!] roku – to mię tak wzruszyło, że szlochałam – na koniec wzruszająca mię także zawsze do głębi duszy scena przysięgi z Kościuszki pod Racławicami.
Lwów, Galicja Wschodnia, 6–8 sierpnia
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Żołnierze!
Dwa lata minęły od pamiętnej naszemu sercu daty – 6 sierpnia 1914 r., gdy na ziemi polskiej naszymi rękami dźwignęliśmy zapomniany dawno sztandar wojska polskiego, w obronie ojczyzny stającego do boju. Gdym na czele waszym szedł w pole, zdawałem sobie jasno sprawę z ogromnych przeszkód, które nam na drodze stają. Gdym wyprowadzał was z murów nieufnego w wasze siły Krakowa, gdym wchodził z wami do miast i miasteczek Królestwa, widziałem zawsze przed sobą widmo upiorne powstające z grobów ojców i dziadów – widmo żołnierza bez ojczyzny.
[...]
Dopóki stoję na waszym czele, będę bronił do upadłego, nie cofając się przed żadną ofiarą, tego, co jest naszą własnością i co oddać musimy w całości nienaruszonej naszym następcom – naszego honoru żołnierza polskiego. Tego też od was, żołnierze, z całą surowością wymagam. Czy w ogniu na polu bitwy, czy w obcowaniu z otoczeniem, oficer i żołnierz ma się zachowywać tak, by w niczym na szwank nie narazić honoru munduru, który nosi, honoru sztandaru, który nas skupia. Ofiary krwawe czy bezkrwawe, gdy trzeba, muszą być w tym celu złożone. Dwa lata minęły! Losy ojczyzny naszej ważą się się jeszcze. Niech mi wolno będzie wam i sobie życzyć, by rozkaz mój następny w naszą rocznicę był odczytany wolnemu polskiemu żołnierzowi na wolnej polskiej ziemi.
Kolonia Dubniaki, 6 sierpnia
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Żołnierze!
Pięćdziesiąt lat temu ojcowie nasi rozpoczęli walkę o niepodległość Ojczyzny. Szli nie w lśniących mundurach, lecz w łachmanach i boso, nie w przepychu techniki, lecz z strzelbami myśliwskimi i kosami na armaty i karabiny. Prowadzili wojnę rok cały, pozostając, jako żołnierze, niedoścignionym ideałem zapału, ofiarności i trwania w nierównej walce, w warunkach fizycznych jak najcięższych.
Przegrali wojnę i po ich klęsce niewola wciskać się poczęła do dusz polskich, czyniąc z Polaków nie niewolników z musu, lecz nieledwie z własnej chęci, szukających poprawy losu przez protekcję u swych panów rozbiorców i w ogóle obcych. Jako żołnierze i obrońcy Ojczyzny zostali w Polsce usunięci przez swych współczesnych gdzieś w kąt daleki jako rzecz, o której zapomnieć należy.
Dla nas, żołnierzy wolnej Polski, powstańcy 1863 r. są i pozostaną ostatnimi żołnierzami Polski walczącej o swą swobodę, pozostaną wzorem wielu cnót żołnierskich, które naśladować będziemy.
Dla uczczenia ich i upamiętnienia 1863 r. w szeregach armii polskiej wydałem rozkaz zaliczenia do szeregów wojska wszystkich weteranów 1863 r. z prawem noszenia munduru wojsk polskich w dni uroczyste. Witam ich tym rozkazem jako naszych Ojców i Kolegów.
Warszawa, 21 stycznia
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Żołnierze!
Sto lat temu na dzikiej, samotnej wyspie, rzuconej w przestworza oceanu zmarł największy żołnierz świata, najświetniejszy wódz – Napoleon. Na widownię wojenną w młodym jeszcze wieku rzucił go geniusz Francji, który kraj ten zmusił w męce bólów i ciężkich walk rodzić nowe wzory życia ludzi na ziemi. A postawił go między wodze wojenne, gdy wszystkie inne państwa zagrażały bytowi Francji w walce z nowinkami Rewolucji. [...]
Pod tchnieniem jego świetnego geniusza wychowało się liczne grono dzielnych żołnierzy, którzy Europę ówczesną napełnili szumem bitewnym i głośnymi zwycięstwami. [...]
Czynami swymi i bojami zostawił Napoleon tak niezapomniane, tak świetne wzory dla sztuki wojowania, że póki na świecie całym zostanie choć jeden żołnierz, szukający w trudzie zagadki zwycięstwa, póki będzie człowiek, badający tajemnicę sztuki dowodzenia, póki ludzie szukać będą odpowiedzi na pytanie, jak w ręku człowieka mogą się zmieścić pioruny bitewne tak silne, że w ich ogniu spalają się i kruszą, jak nikłe słomki, długotrwałe wysiłki ludzkie – państwa i organizacje – póty nie gdzie indziej zacząć muszą swe poszukiwania, jak w dziełach, pracy i zwycięstwach wielkiego Napoleona.
[...]
Żołnierze! Pod dowództwem Napoleona niegdyś walczyli nasi dziadowie i pradziadowie, którzy ze czcią przed nim, jako najwyższym wodzem, skłaniali swe sztandary. I dziś dla uczczenia pamięci największego żołnierza i najlepszego nauczyciela żołnierzy niech wszędzie prawe serce żołnierskie silniej dla niego zabije, niech przed jego potężnym duchem skłonią się polskie sztandary, niech dla jego sławy zagrzmią pożegnalne salwy.
W dniu 5 mają rozkaz ten przeczytać przed frontem wszystkich garnizonów, odbyć paradę wyznaczonych oddziałów ze sztandarami i oddać salwę honorową, określoną co do liczby i miejsca przez naczelnych dowódców.
Warszawa, Belweder, 30 kwietnia
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Dzień Imienin Wodza Narodu Marszałka Józefa Piłsudskiego będzie uroczyście obchodzony w całym państwie. W związku ze zbliżającym się dniem Imienin Marszałka na całym terenie Rzeczypospolitej potworzyły się miejscowe Komitety obchodu, w skład których weszli przedstawiciele wszystkich organizacji społecznych oraz najszerszych sfer obywatelskich, celem jak najuroczystszego obchodu dnia Imienin Dostojnego Solenizanta i ukochanego Wodza Narodu. W tym dniu cała Polska godnie uczci Wskrzesiciela niepodległej Ojczyzny, a dzień 19 marca będzie nie tylko dniem oddania hołdu Wielkiemu Obywatelowi, lecz zarazem dniem pogody i radości.
4 marca
„Gazeta Polska”, 4 marca 1931, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Nikt nie chce, by kierownictwa poszczególnych szkół wbrew swemu przekonaniu zajmowały się jakąś „agitacją” wśród młodzieży. Wyraz hołdu dla Twórcy Polski współczesnej powinien być potrzebą serca, a nie nakazem z góry. […] Święcenie dnia imienin Twórcy Polski jest to obowiązek każdego pedagoga, rozumiejącego, że zadaniem dzisiejszego wychowawcy przyszłych pokoleń powinno być krzewienie wśród młodzieży kultu dla bohaterstwa, dla geniusza narodowego.
Warszawa, ok. 10 marca
„Gazeta Polska”, 10 marca 1931, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W przeddzień imienin Pana Prezydenta Rzplitej o godz. 12 w południe młodzież szkół średnich i powszechnych wraz z pocztami sztandarowymi oraz delegacje harcerzy przybyły na dziedziniec zamkowy, celem złożenia hołdu dostojnemu solenizantowi. […] Orkiestry szkolne odegrały hymn narodowy. Następnie jedna z uczennic w serdecznych słowach złożyła życzenia imieninowe i hołd Dostojnemu Solenizantowi w imieniu młodzieży szkolnej, zakończony okrzykiem na Jego cześć.
Warszawa, ok. 1 lutego
„Express Poranny”, 1 lutego 1936, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Młodzież wiejska w obecnym ustroju społeczno-gospodarczym jest upośledzona. Brak ziemi, brak pracy, beznadziejność jutra, odbieranie praw politycznych, a wreszcie widmo międzynarodowej rzezi wojennej – oto rzeczywistość młodzieży wiejskiej.
Na całym świecie lud pracujący organizuje się solidarnie do walki o swe prawa, o wyzwolenie z ciężkiego położenia. Masy pracujące, a z nimi i młodzież zrozumieli, że w wspólnym wysiłku, ręka w rękę – chłop, robotnik i inteligent, w szeregach frontu jednolitego potrafi zwyciężyć w walce o nowy ustrój społeczny, potrafi odeprzeć bestialski atak faszyzmu spod znaku endecko-sanacyjnego, potrafi wywalczyć sobie ziemie, pracę, wolność i oświatę dla najszerszych mas pracujących.
W dniu 31 maja niechaj cała młodzież wraz ze starszymi zademonstruje swą wolę zdecydowaną w walce o nowy sprawiedliwy ład społeczny.
Młodzież chłopska! Pospieszcie więc wszyscy hurmem, zwartą gromadą, pieszo, rowerem, końmi na miejsce zbiórki do Bogdanowa (gm. Parzniewice) o godz. 11 przed południem.
Niechaj dzień 31 maja (pierwszy dzień Zielonych Świątek) będzie dniem przeglądu armii ludowej, gotowej stanąć w każdej chwili do walki z ustrojem obszarniczo-fabrykanckim.
Bogdanów, przed 31 maja
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.
W momencie, gdy pochód przechodził koło Domu Górników na alei Krasińskiego zebrała się tam grupa młodocianych socjalistów spod znaku „Tura”. I tu doszło do charakterystycznego incydentu. W chwili, gdy z grupy socjalistycznej padł okrzyk „Niech żyje front ludowy” – chłopi odpowiedzieli „Precz z komuną”. Zreflektowani socjaliści wznosili w dalszym ciągu okrzyki już tylko na cześć „rządu chłopskiego i robotniczego”. W pewnym momencie zaczęli śpiewać „Czerwony sztandar”. Niewielka grupa młodszych ludowców podjęła tę pieśń, jednakże nadciągnęły dalsze szeregi ludowców, które swymi pieśniami przygłuszyły pieśń socjalistów.
Kraków, 15 sierpnia
„Ilustrowany Kurier Codzienny”, 17 sierpnia 1936, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Chłopi!
Stała się rzecz niesłychana. Zakazano nam we własnej Ojczyźnie czcić wielkiego Naczelnika – Tadeusza Kościuszkę. […]
Zakazano obchodu na polach Racławic pod pomnikiem Kościuszki, zakazano w Tarnobrzegu pod pomnikiem Bartosza Głowackiego, zakazano na rubieżach południowych w Tarnopolu, na zachodnich – w Śremie, na wschodnich – w Grodnie i w Sokołowie Podlaskim, gdzie krwią chłopską zroszone są mury kościelne z czasów moskiewskich w obronie wiary.
Zakazano, ale nie pozwolono pisać o zakazie, chodziło o to, by ci co nie dowiedzą się o zakazie w mniejszej sile zebrani, mogli być rzuceni na lep masakry policyjnej!
I tak się stało. W niedzielę 18 kwietnia chłopi, których nie doszła wieść o zakazie, mimo zerwania promów na Wiśle, mimo aut pancernych, mimo posterunków policyjnych – przybyli w liczbie około 8 tysięcy pod kopiec w Racławicach. Już tam na nich czekała policja konna i piesza. Przypuściła atak, lecz musiała uciekać jak niepyszna, bo kamienie z twardych rąk chłopskich wypuszczone silniejsze były od szabel, kul i bomb policyjnych.
Wycofała się policja – zaczęli działać prowokatorzy. Ustawili się blisko policji i zaczęli mówić na nutę frontu ludowego. Chłopi uchwalili rezolucję w sprawie zmiany ordynacji wyborczej, powrotu więźniów brzeskich, jedności chłopskiej i dalej prowokatorom nie pozwolili mówić.
I dopiero wtedy, gdy już daleko od kopca na granicy wsi Janowiczek, policja widząc rozchodzących się chłopów drobnemi grupami, rzuciła się na nich z bagnetami i pałkami. […]
Nastąpiły masowe aresztowania, nie udało się chłopów utopić w morzu krwi. Zapełniono nimi więzienia. Bito ich i kazano stać nago na zimnie twarzą do muru na baczność. Kto upadał, bito go pałkami. Bito też dzieci i kobiety. […]
Zakazano obchodów, przeszkadzano w odwołaniu, przygotowano masakrę, zrobiono z chłopów komunistów, zastrzelono na uboczu upatrzone ofiary, zbito, zmaltretowano i zaaresztowano chłopów, kobiety i dzieci, a gazetom pozwolono napisać tylko, że to komuniści i złodzieje.
Racławice, 18 kwietnia
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.
Od wczesnego rana ku siedzibie Naczelnego Wodza ciągną tłumy mieszkańców stolicy i delegacje z całej Polski. Gmach GISZ-u [Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych] udekorowano flagami i girlandami z zieleni. Nad portalem głównego pawilonu umieszczono pod orłem portret Marszałka Śmigłego-Rydza pośród biało-czerwonych flag i girland świerkowych. Na maszt sztandarowy wciągnięto chorągiew państwową. Jedno z okien w tym pawilonie – okno pokoju, w którym pracuje Wódz Naczelny – obrzeżono girlandą biało-czerwonych wstęg i zielenią, tworząc wielki prostokąt na tle białych ścian GISZ. Przed pawilonem zatrzymuje się publiczność. Do GISZ-u przybywają delegacje organizacji społecznych i stowarzyszeń pracowniczych oraz delegacje związków byłych wojskowych. Delegaci wpisują się do ksiąg audiencjonalnych, wyłożonych w auli gmachu. Przed kwaterą Marszałka Śmigłego-Rydza przy ul. Klonowej gromadzą się tłumy mieszkańców stolicy. […] Tłumy gęstnieją z godziny na godzinę. Przybywają delegacje chłopskie z Łowickiego w strojach regionalnych, młodzież Związku Strzeleckiego i młodzież szkolna. […] Wpisują się do ksiąg wyłożonych w kwaterze Marszałka.
Warszawa, ok. 19 marca
„Gazeta Polska”, 19 marca 1938, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Do ludu wiejskiego!
Obywatele! Tradycyjnym zwyczajem w roku bieżącym w dniu 28 maja, tj. w pierwszy dzień Zielonych Świąt, obchodzić będziemy Święto Ludowe.
[…]
Obywatele! Święto Ludowe w roku bieżącym obchodzić będziemy w okolicznościach wyjątkowych w obliczu wyjątkowych wydarzeń politycznych w świecie. Toteż charakter naszego Święta musi odpowiadać powadze chwili.
[…]
Dzisiaj w obliczu przykrych doświadczeń niebezpieczeństwo grożące Polsce od strony hitlerowskich Niemiec zostało odczute i zrozumiane powszechnie przez cały Naród Polski. […]
W obliczu wspólnego niebezpieczeństwa Rzeczpospolita nasza kroczy dziś w sojuszu obronnym w jednym szeregu z Wielkimi Demokracjami Europy Zachodniej, z Anglią i Francją, za którymi stoją Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.
Obywatele! W obliczu wielkiej dziejowej chwili, brzemiennych w możliwości decydujących rozstrzygnięć, w dniu Święta Ludowego w roku bieżącym manifestować będziemy pod hasłem wzmożenia fizycznych i moralnych sił obronnych Naszego Państwa. W dniu naszego święta damy wyraz naszej niezłomnej woli obrony naszych granic kosztem nawet najdalej posuniętych ofiar.
[…]
Dziś naszą ofiarę rzucamy na szalę pokojowej współpracy narodów, na szalę demokracji i wolności, przeciw dyktaturom i przeciw przemocy.
[…]
Obywatele! Wzywając Was pod Zielone Sztandary Stronnictwa Ludowego w dniu Naszego Święta, dumnie wznosimy w górę Nasze Sztandary i stajemy przed całą opinią Polski w pełnej zgodzie z naszym sumieniem, z dumnie wzniesionym czołem, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec Ojczyzny Naszej, wobec warstwy chłopskiej i wobec całej ludzkości.
[…]
Obywatele! W dniu tym, w którym mamy zamanifestować naszą solidarność w sprawach najżywiej nas obchodzących, niechaj nikogo z Was na obchodzie Święta Ludowego nie zabraknie!
Przybywajcie wszyscy!
Za Zarząd Powiatowy Stronnictwa Ludowego w Hrubieszowie
Lucjan Świdziński – prezes
Hrubieszów, przed 28 maja
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.
Rocznica wybuchu wojny miała być przez naród polski obchodzona w ten sposób, żeby nie wychodzić z domu, nie jeździć, nie chodzić do kawiarni etc. Podobno w Warszawie dobrze się udało. Niemcy mieli dziś wielką uroczystość, przywieziono ich mnóstwo do Warszawy i przezwano pl. Marszałka Piłsudskiego Adolf Hitler Platz. Hitlerwetter jednak zawiodła i w czasie uroczystości lało jak z cebra.
Turczynek, 1 września
Wanda Wertenstein, Jan Michalewski, Wspomnienia i zapiski z lat 1939–1953, Pruszków 1999.
Spontanicznie wyrażana wdzięczność swym wyzwolicielom była tego dnia widoczna na każdym kroku. Nie trzeba było nikogo mobilizować ani zachęcać zarówno do udziału w manifestacji na cześć Armii Radzieckiej, jak i do składania wizyt czerwonoarmistom. Nie zapomnę nigdy pewnej staruszki, która przyniosła przyniosła przebywającym na leczeniu żołnierzom własnoręcznie upieczone ciasto z resztek mąki, jaką jeszcze posiadała.
Będzin, 23 lutego
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Było to przede wszystkim święto radości, ludzie cieszyli się przeogromnie z faktu, że są wolni, zniknęła bezpowrotnie groza gestapo, ulicznych łapanek i najść o świcie. Wojna kończyła się, Wojsko Polskie u boku Armii Czerwonej wkroczyło do Berlina, lada dzień oczekiwano ostatecznego upadku III Rzeszy. A wokół rozkwitały bzy, było ciepło i słonecznie, wszyscy gwałtownie nadrabiali wojenne zaległości, szkoły pękały w szwach, nie nadążano dawać ślubów.
1 maja
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Podczas uroczystości w dniu 1 września na pl. Zamkowym zdarzył się bardzo przykry wypadek. Trybuna, na której znajdowali się przedstawiciele rządu, ambasad, wojska i społeczeństwa, uległa załamaniu, przy czym zapadli się obywatele: przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej [Stanisław] Tołwiński i wiceprzewodniczący [Ryszard] Grodzicki. Na szczęście obyło się bez przykrych konsekwencji. Kto jest odpowiedzialny za budowę trybuny, która wykonana została ze starych przegniłych desek!
Warszawa, 1 września
„Głos Ludu”, 3 września 1945, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Wczoraj tu milicja wtargnęła do uniwersytetu i kazała usunąć flagi wywieszone jeszcze na pierwszego Maja i pozostałe na trzeci. Bo święto 3 Maja jest zniesione. Doprowadzą do tego, że się je będzie świętować ukradkiem jak za caratu.
Wrocław, 4 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Mój najdroższy!
Nie będę kontynuował ciuciubabki, jaką w stosunku do Ciebie od kilku tygodni uprawiam. Wszystkim naokoło, więc i Tobie, wiadomo już, że jestem inicjatorem i przewodniczącym Komitetu Jubileuszowego – będziemy Ci w tym roku składać hołdy i zasypywać Cię honorami. Tu l’as voulu, Léopold Dandin… Nie trzeba było stać się największym poetą swego wieku, napisać tylu cudownych wierszy, zdobyć sobie takiej miłości i czci u ludzi…
Słowem, Poldziu ukochany, będą rozmaite uroczystości. Zapewniam Cię jednak, że nie będzie „uroczystej akademii”, bo zanadto Cię kocham, abym Cię miał na takie rzeczy narażać. Zastąpi ją wielki wieczór autorski – w Teatrze Polskim zapewne. Będzie też parę miłych niespodzianek, które Ci po prostu ułatwią życie codzienne i dadzą możność spokojnego bytowania, pracy etc. – Wiesz już zapewne, że przygotowujemy zbiorową księgę ku Twojej – sit venia verbo – czci. Otóż, jako redaktor tej publikacji, zwracam się do Ciebie z gorącą prośbą: napisz sam krótki życiorys Leopolda Staffa: dzieciństwo, szkoła, uniwersytet, pierwsze wiersze, pierwsza książka… Umieścimy to na wstępie księgi.
W niedzielę (25 b.m.) jadę z żoną do Moskwy, zaproszony przez Związek Pisarzy Radzieckich. Wracam w połowie maja. Domyślasz się, jak bardzo jestem przejęty i wzruszony tą pierwszą moją „drogą do Rosji”. Po powrocie skomunikuję się z Tobą.
Warszawa, 21 kwietnia
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Piechotą przy niewysłowionej pogodzie do Ogrodu Instytutu Głuchoniemych. Stach zabrał się zaraz do pielenia i przez czas, gdy wybierałam petunie, wypełł dwa duże okna inspektowe z chwastów. Wracaliśmy taksówką. Szofer w czasie drogi nagle spytał: „Proszę państwa, czy to dzisiaj nie wolno wywieszać flag?” „Owszem, wolno” – odpowiedzieliśmy. W gazetach było nawet urzędowo ogłoszone, że flagi wywieszone 1 maja mają pozostać do 3 maja włącznie. „Niech pan patrzy, przecież i na wszystkich gmachach rządowych są dziś flagi” „Tak? – pyta szofer. – To dlaczego mnie policja kazała zdjąć flagę?” „Pan miał prawo nie posłuchać i powołać się na ogłoszenie w gazetach. Niech pan patrzy – powtarzam – przecież wszędzie są flagi.” „Tak – odpowiada. – Ale ja mieszkam na Pradze. Tam zakazują.” Przypomniało mi się, jak zeszłego roku we Wrocławiu policja kazała 3 Maja zdjąć flagę z uniwersytetu. Kiedyśmy już wysiedli z taksówki i zapłacili, szofer jeszcze raz ku nam zawołał: „Proszę państwa, czy to prawda o tym ogłoszeniu, że wolno dzisiaj flagę wywiesić?”. „To święta prawda – mówimy. – Tak było.” „Bo ja chcę wiedzieć. Bo ja jadę do domu, to ja tę flagę wywieszę.” Wzruszyło mnie to przejęcie się prostego człowieka sprawą zdegradowanego 3 Maja – do której rocznicy nigdy nie miałam nabożeństwa, gdy święciły ją tłuste brzuchy kołtunerii. A oto nietakt rządu sprawił, że 3 Maj[a], tak jak być powinno, stał się świętem ludu. To są nieoczekiwane reperkusje taktycznych błędów – „głupstwa władzy”.
Warszawa, 3 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Wczoraj byliśmy na „Fantazym” – premiera złączona z jubileuszem [35-lecia] Teatru Polskiego i [45-lecia pracy Arnolda] Szyfmana. Uroczyste przedstawienie z Prezydentem i rządem. Pierwszy raz byłam na takim w obecnej Polsce. Przyjechaliśmy wcześnie i widzieliśmy, jak cały skład teatru z Szyfmanem na czele biegnie kłusem (dosłownie) na powitanie Bieruta. Jednocześnie zaczął napływać nowy grand monde. Panie o pospolitych brzydkich twarzach i wymyślnych koafiurach, ubrane w długie wieczorowe suknie, prawie wyłącznie czarne, i przeważnie źle uszyte. [...] Z powodu konieczności zaproszenia mnóstwa wysokich sfer i gości z prowincji wszystkie premierowe pierwsze miejsca cofnięto do tyłu, za co w zaproszeniach osobnym druczkiem przeproszono – rzecz niebywałej elegancji jak na te czasy.
[...]
Siedzieliśmy tuż przed lożami, tak że nie widziałam wejścia wysokich władz, oznajmił mi o tym tylko hymn narodowy orkiestry i powstanie całego teatru. Przedstawienie było bardzo starannie wyreżyserowane, w pełnym, zdaje się, tekście. Dekoracje Roszkowskiej doskonałe, były oklaskiwane przy każdym podniesieniu kurtyny. [...] Przedstawienie skończyło się dopiero około jedenastej. Miałam chęć zostać jeszcze na części jubileuszowej, ale Stach naglił do domu, więc wyszliśmy zaraz po 5 akcie. Przed teatrem olśnił mnie i zdumiał widok parku samochodowego, czekającego na wszystkie bawiące w teatrze znakomitości, które licząc z bankietem – nie wcześniej chyba jak o jakiej drugiej zwolniły biednych szoferów. Było chyba ze sto samochodów, zajmujących z obu stron teatru całą przestrzeń aż do Nowego Światu. Same najpięknicjsze limuzyny, od których bił blask nawet w nocy. Tak co do liczby, jak co do piękności aut nigdy czegoś podobnego za przedwojennej Polski nie widziałam. Trudno o wspanialszą demonstrację naszych nierówności społecznych.
Warszawa, 13 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Ta rocznica jest bardzo uroczyście obchodzona w ZSRR. Będzie również uroczyście obchodzona w klasie robotniczej u nas, bo stanowi ten moment, który my chcemy nawrócić, podkreślić historyczną rolę i znaczenie Lenina jako przewodnika międzynarodowych sił robotniczych, jako wodza zwycięskiej rewolucji socjalistycznej w ZSRR. W naszych wszystkich miastach wojewódzkich odbędą się akademie, które organizować będzie nasza partia. W Warszawie odbędzie się centralna akademia, na której będzie przemawiał tow. Bierut. Na wojewódzkich konferencjach powinni przemawiać czołowi aktywiści wojewódzcy. Akademia taka powinna być połączona z częścią artystyczną – pod hasłem „Lenin żyje”. […] Tam gdzie nasza organizacja partyjna na kołach partyjnych będzie mogła przeprowadzić specjalne zebrania, to oczywiście będzie bardzo dobrze. Głównie należy kłaść nacisk na to, aby to znalazło oddźwięk na wieczorach specjalnie zorganizowanych w świetlicach Związków Zawodowych, gdzie odbędą się wieczory poświęcone 25-lecia śmierci Lenina. A więc pogadanki o życiu Lenina.
Warszawa, 13 stycznia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W niedzielnym koncercie Chopinowskim („Żywe wydanie dzieł Chopina”) szczególnie podobało mi się rzadko grywane i rzadko przeze mnie słuchiwane Scherzo cis-moll. Dotąd najlepiej lubiłam b-moll (pomrukujące), ale teraz to cis-moll postawię chyba koło niego. Dziś mieliśmy aż trzy koncerty Chopina. W południe szkolny z Krakowa (z objaśnieniami kochanego wilnianina Rutkowskiego), w którym po raz pierwszy od 10 lat usłyszałam moją ukochaną etiudę a-moll z opusu 25-go.
O wpół do siódmej recital Ekiera z „Romy” – z „Barkarolą” dosyć rzadko grywaną. Wieczorem zwykła środowa audycja o 9.15 z płyt w wykonaniu Rubinsteina. Ta „ulewa” Chopina jest naprawdę jak deszcz „srebrzysty”, zmywający błoto moskiewszczyzny, od której człowiek się już dusi.
Jest jeszcze w tych koncertach jedna rozczulająca rzecz. W tym roku jednocześnie przypada setna rocznica Słowackiego. Nie jest świętowana, nie wolno, bo Słowacki nie był nigdy moskalofilem. Otóż radio przemyca Słowackiego w ten sposób, że przerwy w koncertach wypełnia wierszami Słowackiego. Niestety, boją się wierszy najpiękniejszych – czytają liryki, ale tylko najbłahsze. Nadto czytają fatalnie. „W Szwajcarii” recytowane przez Mileckiego jest po prostu nie do słuchania. Ale tak zmarnieliśmy już w swych pragnieniach, że uważa się to już za jakieś zwycięstwo, iż udaje się choć tak przemycić największego polskiego poetę.
Warszawa, 9 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
W środę byliśmy na akademii Towarzystwa Naukowego ku czci Słowackiego. Kolumnowa sala uniwersytetu była przepełniona (chyba ponad tysiąc osób). Kleiner mówił przeszło godzinę banały – to mistrz banału i wirtuoz w rodzaju tych, co bez partytury prowadzą orkiestrę. Na pamięć mógłby przez 24 godziny mówić wodniste zdania, a że umie chyba całego Słowackiego na pamięć, więc i cytować może, jakby się z niego sypało. Ani w tym konstrukcji, ani choćby jednej żywej myśli.
Ale że ja chcę zawsze za wszelka cenę znaleźć we wszystkim coś pozytywnego, znalazłam i w tej nudnej mowie dwie rzeczy do rzeczy. Zwrot, że Słowacki chciał najdrobniejszy przedmiot świata „ocalić od bezwartościowości”, wydaje mi się bardzo trafny, a także sąd, że: „postacie Mickiewicza po prostu żyją, postacie Krasińskiego nade wszystko myślą, a postacie Słowackiego starają się istnienie swoje uwydatnić i zaakcentować, ujawnić się w sposób jak najbardziej intensywny, emfatyczny”. To było ładnie powiedziane i w sposób dosyć odkrywczy. Sądzę jednak, że nie dla tych zwrotów, ale właśnie dla banalnej reszty, publiczność oklaskiwała Kleinera owacyjnie. On zaś kłaniał się wielokrotnie, kiwając samą głową jakby ją ktoś pociągał za sznurek. Czynił to z miną absolutnego triumfatora i władcy dusz. Martyka (po usunięciu Szyfmana – do czego się pono przyczynił – został dyrektorem Teatru Polskiego) niezgorzej mówił: „Testament”. Małyniczówna, pięknie ubrana na staroświecką damę z lat siedemdziesiątych, bardzo dobrze mówiła „Uspokojenie”. Ale oboje trochę za cicho, lub też zła akustyka sali takie wywoływała wrażenie.
Warszawa, 10 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
W obchodach, które będą odbywały się na terenie wiejskim, przewidywany jest udział delegacji rocznicowych i tak samo w obchodach miejskich będą brali udział chłopi. Należy zwrócić uwagę, czy w planach wrogów nie ma zamierzeń wykorzystywania tej okoliczności dla przeciwstawienia chłopów robotnikom poprzez organizowanie zajść, prowokacyjnych okrzyków itp. Specjalną uwagę zwrócić na przebieg zabaw ludowych, które będą się odbywały w godzinach popołudniowych, a na których może być dużo „okazji” do wywołania zajść.
Warszawa, 16 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Na pochodzie, na który niestety i ja musiałam iść, wystawili na przód znak ZMP [Związek Młodzieży Polskiej] i dziewczęta, które tam należą, z opaskami czerwonymi. Ponieważ nie wszystkie należały i nie wszystkie miały opaski, więc szedł pierwszy cały szereg udekorowany opaskami i po każdej stronie [następnych szeregów] po dwie także z opaskami ZMP. Tak że to wyglądało w ten sposób, że cała szkoła to jednolite ZMP. Może sobie wyobrazić, jakie było oburzenie wśród dziewcząt, które nie należały, tym bardziej że do opasek dodano nam czerwone flagi. Wyglądało to na ogół strasznie, ale niestety nie było na to rady, trzeba było iść i nic nie mówić.
Warszawa, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Ubawiłem się jak rzadko kiedy. Ponieważ ZMP [Związek Młodzieży Polskiej] szło osobno, u nas została sama reakcja i wygłupialiśmy się okropnie. Staliśmy naprzeciwko trybuny i nie biliśmy braw, ani też nikt nie wzniósł bojowego okrzyku. Natomiast po trzech godzinach stania gremialnie wołaliśmy: „My chcemy jeść, my chcemy do domu, my nie idziemy więcej na pochód, my mamy tego dość!”. […] Zaśpiewaliśmy marsza żałobnego, za co dostaliśmy od publiczności niezliczone brawa.
Lublin, 1 maja
„Biuletyn Informacyjny”, 14 maja 1949, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Odczuwało się coraz silniejsze naciski na zakłady pracy ze strony PZPR, aby publicznie manifestować nasze przywiązanie do socjalizmu i ZSRS [sic!] oraz miłość do naszych przywódców. Okazją do tego miało być święto 1 maja 1949 roku. [...] Nasza jednoosobowa komórka partyjna (już nie PPR, lecz PZPR), czyli pan Józio Włodarczyk, który coraz częściej przebywał w Komitecie Miejskim oraz wyraźnie tracił humor i pogodę ducha (zabierano nam samochód), naciskał, abyśmy czynnie uczestniczyli w pochodzie. Powstał jednak problem, kogo mamy na tym pochodzie reprezentować, skoro zostaliśmy podzieleni i przydzieleni do trzech różnych przedsiębiorstw handlu zagranicznego.
Ustaliliśmy ostatecznie, że powinniśmy zamanifestować na pochodzie obecność trzech naszych delegatur. Sporządzono więc z dykty trzy tablice z napisami „Varimex”, „Metalexport” i „Minex”, które przybito do dosyć długich żerdzi, i z tymi tablicami ruszyliśmy na pochód w trójkę, to znaczy Adam Kwieciński, Tadeusz Szumański i ja. Będąc dosyć słabą reprezentacją, gdyż nasi podwładni zostali w domach, włączyliśmy się do tylnej części pochodu gdzieś w okolicy skweru Kościuszki i dzielnie ruszyliśmy w górę ulicą Świętojańską. Gdy znaleźliśmy się na wysokości kina „Warszawa”, olbrzymi pochód zatrzymał się. Oczekiwaliśmy w skupieniu na transmisję przemówienia prezydenta Bolesława Bieruta.
Po przeciwnej do kina stronie ulicy Świętojańskiej [...] znajdował się spory skwer. Na ten skwer zajechały niespodziewanie dwa lub trzy ciężarowe samochody z pierwszomajową kiełbasą. Rzuciliśmy się wszyscy jak jeden mąż razem z naszymi tablicami, jednak napór był ogromny, więc niewiele udało nam się osiągnąć. Usiedliśmy jednak później na trawie, słońce przypiekało, a w megafonach skrzeczał głos Bieruta. Później pochód ruszył już bez nas, a tablice z żerdziami zabraliśmy do domu, czyli do „Różanego Gaju” na Kamiennej Górze, gdzie tablice te zostały przez nasze żony wykorzystane na podpałkę do kuchenek i piecyków w łazienkach. Ten pochód pierwszomajowy, który rozpoczynał ponury dla mnie okres stalinizmu, zapamiętałem więc jako wyjątkowo pogodny.
Gdynia, 1 maja
Jan Łopuski, Pozostać sobą w Polsce Ludowej. Życie w cieniu podejrzeń, Rzeszów 2007.
Specjalną uwagę zwraca symboliczna grupa przedstawiająca łączność ruchu sportowego z masami pracującymi miast i wsi w walce o pokój. Między robotnikiem, chłopem i sportowcem umieszczony jest glob ziemski, stojąca na nim kobieta symbolizuje pokój, z rąk jej przed trybuną ulatuje w górę biały gołąb.
Warszawa, 1 maja
„Życie Warszawy”, 2 maja 1950, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Objazd zacząłem o godz. 0.10, a zakończyłem o godz. 2.15. W pierwszym rzędzie skontrolowałem trasę przy trybunach. Przy trybunach trwają prace dekoracyjne. Trybuny strzeżone są przez posterunki KBW, oraz otoczenie prowizorycznymi barierkami, aby cywilni przechodnie nie mogli podejść do trybun.
Warszawa, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Obecność każdego robotnika na pochodzie jest obowiązkowa. Tylko bardzo starzy wiekiem są zwolnieni. Najgorzej będzie z obecnością na pochodzie robotników z nocnej zmiany. […] Nieważnym jest to, czy będą listy obiegowe, ważnym jest to, aby była frekwencja na pochodzie.
Łódź, 27 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Od strony trasy W-Z nadjeżdża konno […] Konstanty Rokossowski. Meldunek o gotowości wojsk do defilady składa wiceminister Obrony Narodowej, generał broni [Stanisław] Popławski. Marszałek Rokossowski w towarzystwie gen. Popławskiego udaje się na prawe skrzydło wojsk. Na pozdrowienie „Czołem żołnierze!” odpowiada gromkie „Czołem obywatelu Marszałku!”. „Niech żyje siódma rocznica wyzwolenia Polski!” wznosi okrzyk Marszałek. Trzykrotne potężne „Niech żyje!” rozlega się tysięcznym echem po całym placu. Minister Obrony Narodowej przejeżdża kolejno przed frontem wojsk, pozdrawiając żołnierzy poszczególnych jednostek. Marszałek zsiada z konia i zajmuje miejsce na trybunie.
Warszawa, 22 lipca
„Trybuna Ludu”, 23 lipca 1951, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Imię wielkiego geniusza rewolucji towarzysza [Józefa] Stalina, jego słowa i nauki są natchnieniem również dla polskich mas ludowych, które radosny dzień urodzin wodza postępowej ludzkości czczą wytężoną pracą i walką o pokój, postęp i socjalizm, łącząc się z setkami milionów ludzi pracy w okrzyku rozbrzmiewającym dziś poprzez wszystkie kontynenty: Niech żyje długie, długie lata towarzysz Stalin, geniusz myśli, płomienne serce i stalowa wola rewolucji proletariackiej! Pozdrawiamy Cię nasz wielki nauczycielu, który wzbogacasz nieustannie genialną naukę Marksa, Engelsa i Lenina gigantyczną pracą Twojej głębokiej dalekowzrocznej myśli, oświetlając drogi walki klasy robotniczej i mas pracujących – wszędzie na całym świecie. Twoje imię stało się światowym sztandarem wszystkich bojowników walczących o wyzwolenie człowieka pracy, o wolność narodów, o prawdę i pokój.
Warszawa, 18 grudnia
„Trybuna Ludu”, 22 grudnia 1951, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Drogi Panie Prezydencie!
[...]
Data Twych urodzin, odświeżyła we mnie dowody wielkiej życzliwości, jaką raczyłeś mi tylokrotnie okazać. I tę materialną pomoc, jaką, nie proszony, jedynie kierując się odruchem szlachetnego serca, raczyłeś mi udzielić, kiedy wybierałem się do Ameryki celem zebrania funduszów na odbudowę kościoła Św. Krzyża za Twe pismo polecające misję tę moją opiece placówek polskich za granicą, a która mi się tylekrotnie niezmiernie przydała [...].
Te wspomnienia napełniają mnie zawsze najgłębszą wdzięcznością i nigdy nie zapomnę Drogi Panie Prezydencie, złożyć Ci najwdzięczniejsze życzenia, by spełniły się wszelkie szlachetne pragnienia Twego serca. I choć, z Twego punktu patrzenia na życie, może Ci nie będzie o to chodzić, jednak zapewniam, że modlę się do Pana Boga o wszelką dla Ciebie, Drogi Panie Prezydencie, pomyślność, bo to dziś jedyny objaw wdzięczności, na jaki się zdobyć mogę, za wszystko, co dobrego od Ciebie doznałem.
Warszawa, 17 kwietnia
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
W piątek, 18 kwietnia, otrzymawszy zaproszenie do Rady Państwa na urodzinowe przyjęcie dla Bieruta i gdy Modzelewska zadzwoniła proponując mi, że zabiorą mnie tam autem, pojechałam z nimi zobaczyć tę galówkę. Zastanawiam się, dlaczego partia tak fetuje tę 60 rocznicę jego urodzin – gazety dotąd jeszcze ogłaszają listy „narodu” i „urodzinowe zobowiązania” (sentymentalna wierszowana laurka Iwaszkiewicza, pisarze i dziennikarze prześcigają się w panegirykach) – ja nie pisnęłam i nigdy nigdzie na żadne zaproszenia nie chodzę, więc myślę sobie – pójdę. Pamiętam, jaki niesmak budziło to w nas, gdy takie same hopki urządzano z imieninami Piłsudskiego.
Gmach Rady Państwa (chyba dawny GISZ) urządzony jest teraz wspaniale i ma tylko ten błąd, że wielkie sale reprezentacyjne są aż na trzecim piętrze, a nie ma windy. Szczegóły wnętrza w bardzo dobrym smaku, dekoracja kwiatowa feeryczna. Po monumentalnych schodach sunął tłum szary, brzydki, biednie i wulgarnie poprzyodziewany. Perkalikowe suknie w kwiatki, kolorowe koszule, wyszarzane marynarki, perkate nosy, mysie ogonki zwinięte w tyle głowy, zmęczone, spracowane
Makieta Pałacu Kultury w pochodzie pierwszomajowym w 1952 r. To nie zaspokajało potrzeby piękna, ale to mi się podobało. To było nowe piękno prostych szarych ludzi wprowadzonych na najwyższe salony Państwa. Bierut stał w pustej sali z dekoracją biało-czerwoną, stał na dywaniku i przyjmował życzenia. Mistrze ceremonii kierowali część tłumu na boki, zapewne, żeby oszczędzić solenizantowi nadmiaru uścisków dłoni. Ponieważ przyjechałam z Modzelewskimi, z nimi też się trzymałam [...].
Modzelewski pokręcił się i oznajmił, że „prezydent i wszystkie ważne osoby są o pół piętra niżej”. „Chodźmy – powiedział – do tego high life’u”. Zeszliśmy. W samej rzeczy w tych niższych salonach było już inne towarzystwo. Były już i wieczorowe powłóczyste suknie dam, niektóre bardzo bogate, i staranniejsze toalety panów, i dużo galowych mundurów, m.in. złotem szyte czarne mundury ambasady sowieckiej. Tu i ówdzie słychać było cudzoziemskie języki, rosyjski i francuski, dominował rosyjski. Stoły tak samo uginały się pod jedzeniem, jeszcze lepszym i wytworniejszym. Tak oto społeczeństwo dążące do bezklasowości „rozwarstwia się” w sposób nieuchronny. Do blasku nowego high life’u przylgnęła oczywiście cała nasza śmietanka „sfer artystycznych”. W tych dopiero salonach zobaczyłam Iwaszkiewicza, Putramenta, Kruczkowskiego, Elżunię, Wyrzyka, Wołłejkę (Chopin z filmu) i in.
Modzelewscy mnie zapytali, czy nie mam nic przeciw temu, żeby „być przedstawioną” Bierutowi. Co można na takie pytanie odpowiedzieć, kiedy się już weszło w kabałę? „Proszę bardzo”. Ale Bierut był otoczony architektami mającymi budować ów Pałac Nauki i Kultury. Gdyśmy wreszcie do niego dotarli, zanim jeszcze zdążyłam usta otworzyć, zaczął mówić trzymając moją rękę w swojej, ogromnej jak narzędzie: „Bardzo się cieszę, że mogę odnowić z panią znajomość sprzed czterdziestu lat”. Wiedząc, że za młodu wychowywał się u Papiewskich w Lublinie, bąknęłam: „Chyba w Lublinie?” – „Tak, pani mnie nie pamięta, ale ja panią dobrze pamiętam”. Ja znowu: „To tak dawno i byliśmy tacy młodzi” (a w istocie rzeczy nigdy żadnego Bieruta w Lublinie nie poznałam). Na co Bierut: „Tak, pani była młoda, oczkami strzelała pani do chłopców”. Tu już wpadam w ten ton i mówię: „No, i chłopcy do mnie”. „Tak, tak, ja się też podsuwałem, ale pani była taka otoczona, więc bez powodzenia. A od tego czasu znałem już panią tylko z książek.” „To – mówię – może jest najważniejsza znajomość z pisarzem. Osoba jest zawsze mniej interesująca.” – „A nie, nie, przyjemnie jest poznać i osobę.” Na tym skończyła się moja jedyna rozmowa z kimś ze świata naszych dzisiejszych władz najwyższych.
Warszawa, 18 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Obywatelu Prezydencie!
Mimo złożonych życzeń razem z członkami Rady Państwa i Rady Ministrów pragnę jeszcze od siebie osobiście, jak każdego roku, złożyć Ob. Prezydentowi w rocznicę 60-lecia urodzin moje szczere i głębokie życzenia dalszej pracy dla Polski Ludowej i szczęścia mas pracujących.
Danym mi było przez kilka lat współpracować z Ob. Prezydentem, patrzyłem z bliska na Jego niezmordowaną syzyfową pracę – i jest potrzebą mego serca – w ten dzień, kiedy cała Polska składa wyrazy hołdu, wyrazić moje skromne, ale zawsze gorące i niezmienne uczucia dla osoby Obywatela Prezydenta.
Warszawa, 18 kwietnia
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
Mimo drobiazgowych przygotowań sprawność pochodu szwankowała. Na skutek opóźnienia się kolumny grochowskiej musiano puścić jako pierwszą Pragę Północ, co wniosło dużo komplikacji w dalszy układ pochodu. Bardzo poważnym niedociągnięciem było przerwanie kolumn jednej z dzielnic grupami z innych dzielnic, tak że tylko Praga Północ, Mokotów, Wawer i Praga-Śródmieście szły w całości. Inne kolumny szły „kawałkami”. Nie udało się również zaplanowane prowadzenie Al. Jerozolimskimi dwóch dzielnic jednocześnie przez całą szerokość Alei. Liczne były kolumny maszerujące pojedynczo tylko na części szerokości Alei, powstawały również często luki i przerwy w pochodzie. Kolumny starały się maszerować od strony trybuny głównej, co powodowało dużo zatorów i nieregularności w pochodzie. Stwierdziło się, że o ile szyk pochodu sprawnie skręcał z Marszałkowskiej i Kruczej w Aleje całą szerokością jezdni, to już na odcinku Bracka – Nowy Świat kolumny usiłowały się przestawić dla przemaszerowania przed trybuną, w jak najlepszym dla nich układzie. Niektóre z nich szły w znacznie szybszym tempie, co było jeszcze jednym powodem przerw i luk w pochodzie, oraz niepełnego zajmowania całej szerokości jezdni przez wiele kolumn.
Warszawa, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Na 1 maja ustawiono nad blokami nowego placu MDM olbrzymią czerwoną gwiazdę, wewnątrz oświetloną. Wieczorem, gdy się ściemniło, widok tej ogromnej purpurowej gwiazdy na czarnym niebie był czymś tak złowrogim, że patrzyłam na to w trwodze i przerażeniu, jak na jakiś monstrualny znak zagłady. Dzień pierwszy maja spędziłam w domu pisząc te notatki i załatwiając moc zaległej korespondencji. Dzień święta pracy, który uznawałam od najwcześniejszej młodości (choć nigdy nie uczestniczyłam w jego obchodach), uczciłam pracą. Przez okno widziałam ciągnącą snadź na miejsce głównej trasy ogromną część pochodu, wlokącą się przez 6 Sierpnia chyba z półtorej godziny. Głównie młodzież w koszulach sportowych i kusych szortach. Moc ohydnie brzydkich wozów propagandowych i nie lepszych karykatur antyamerykańskich, chorągwie, sztandary. Szło to wszystko nieskładnie, grupy starszych wręcz ociężale; nie, nie uda się z nas wydobyć mechanicznego drylu hitlerowsko-sowieckiego.
Warszawa, 1 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
3 maja poszłam do Państwowej Szkoły Muzycznej nr 1, przy Marszałkowskiej 17. Zaproszono mnie tam na wieczór autorski, połączony z zakończeniem jakiegoś ich konkursu czytelniczego i otwarciem czytelni tej szkoły. Będąc bardzo zmęczona korektami Pepysa, tego samego dnia rano naszkicowałam sobie małą pogadankę o mojej pracy i o wszystkim. Wieczór wypadł nadzwyczaj przyjemnie. Ta szkoła z natury rzeczy nie przeładowana polityką jest o wiele weselsza i swobodniejsza od innych obecnych szkół. Po części oficjalnej jedna z profesorek uczelni grała na fortepianie Chopina, „Trzmiela” Rimskij-Korsakowa i „Prząśniczkę” w układzie Melcera. Grała technicznie świetnie z niezwykłą siłą, a razem czystością i precyzją. Aż dziwne, bo w uścisku ma rękę miękką jak bez kości, a przy grze – sprężystą i giętką jak damasceńska stal.
Potem był dziwny dosyć jak na wieczorną porę rodzaj przyjęcia, podano czarną kawę, ciasteczka i lody. Mały uczeń szkoły, 9-letni Dratwa (wnuk chłopa z Milejowa pod Piotrkowem, gdzie w roku 1914 nocowałam w mojej wędrówce ustanawiającej niepodległościową pocztę między Krakowem i Warszawą’) grał doskonale Mozarta. Niewątpliwie przyszły wirtuoz.
Sensacją wieczoru dla mnie było, że wszystkie przemówienia i nawet rozmowy w czasie uroczystości były arcyproustrojowe, a potem przy tym nocnym podwieczorku okazało się, że wszyscy zachwycają się tylko Parandowskim i czytają „Tygodnik Powszechny”.
Warszawa, 3 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Atmosfera na wiecu nie przygotowana, nie było widać radosnej, bojowej postawy młodzieży, nie było widać kierowniczej roli ZMP [Związek Młodzieży Polskiej] wśród młodzieży. Nawet w czasie grania hymnu narodowego i Międzynarodówki poszczególne grupy młodzieży chodziły po placu.
Białystok, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Jako honorowy członek Komitetu Obchodów Kopernikańskich i Odrodzenia, na odpowiedni list prezydium wzięłam udział w składaniu wieńców pod pomnikiem Kopernika. Było to w tę niedzielę, w którą po południu słuchałam przez radio igrzysk bokserskich. Stały niezbyt liczne delegacje ze sztandarami i wieńcami, fotoreporterzy, radiowcy. U wejścia do pałacu Staszica natknęłam się na Słonimskiego (w pięknej zagranicznej panamie) i Dygata, niosących wieniec. Przywitali się. Słonimski: „Pani Mario, niech pani z nami idzie”. – „Chętnie”. Ujęłam – jak to się mówi – wstęgi i poszłam. Stanęliśmy na miejscu wyznaczonym dla Związku Literatów, potem przyszedł tam jeszcze Koźniewski. Staliśmy jakie pół godziny, był upał. Potem z trybuny ustawionej przy pomniku przemawiał Dembowski. Długo i wiele razy mówił o „mrokach średniowiecza rozproszonych przez genialną myśl Kopernika”.
A przez ten czas „mroki średniowiecza” sunęły obu chodnikami ulicy w postaci setek po prostu chłopców z kokardkami i dziewczynek w białych do ziemi sukienkach, idących od i do komunii. Bardzo dobrze! Ale żeby z tego tłumnnego pochodu wiernych (bo każdemu dziecku towarzyszyła rodzina) ktoś bodaj rzucił okiem na odbywającą się uroczystość składania wieńców pod pomnikiem Kopernika. Żeby ktoś choć przystanął i bodaj zwrócił uwagę swemu dziecku na to, co się dzieje przy pomniku. Wystarczyło, że to jest uroczystość oficjalna – a kto wie, może wystarczyło, że to jest uroczystość bez księży i krzyży, aby się stała dla publiczności warszawskiej niedostrzegalna, zgoła – nie istniejąca. A przecież to była uroczystość i polska, i ważna. Nic nie pomoże – wystarczy, że wszystkiemu patronuje Rosja, nie dość że bolszewicka, ale jeszcze bezbożna. Bo myślę, że gdyby to była Rosja carska i prawosławna, ostracyzm w stosunku do niej nie byłby taki powszechny, niestety! Gubię się w ocenie tego wszystkiego i zaiste nie wiem, czy rozpaczać o moim narodzie, czy mam być z niego dumna? Bo to łatwo powiedzieć wspaniale: „nic, co narzucone przez obcych, nie chce się przyjąć na polskiej glebie; nawet cenna i pożyteczna roślina w tych warunkach usycha”. A z drugiej strony, przecież wiemy, że ten naród daje sobie z największą łatwością narzucać obce wpływy, snobuje się nawet na uleganie tym wpływom!
Warszawa, ok. 7 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Na akademię kopernikowską do Teatru Polskiego. Przy stole prezydialnym było dużo cudzoziemców, wszyscy do siebie charakterystycznie podobni; nawet „wytworny Leningradczyk” okazał się Żydem, a w każdym razie bardzo semicko wyglądał. Cyrankiewicz przemawiał z obowiązkową grandilokwencją. Sala zagrzmiała przepisowymi oklaskami przy słowach „Wielki Związek Radziecki”. O Stalinie nie było już ani słowa. Prof. Rybka miał naukowy referat o Koperniku. Dobre cytaty z Kopernika. Ale od siebie powiedział m.in. takie rzeczy: „Kopernik położył kamień węgielny pod materialistyczny pogląd na wszechświat. Wykazał jedność materii i jej ciągłą przemianę (?). Materia jest wieczna, wszechświat nie ma granic, nie miał początku i nie będzie miał końca”. To brzmi niemal jak katechizmowa definicja Boga. Powiedział jeszcze: „Kopernik położył koniec teorii o niepoznawalności bytu. Wszechświat poznajemy za pomocą tych samych metod, co ziemię”. Dobrze, ale jak można mówić o poznawalności czegoś, co nie ma granic w przestrzeni, co nie miało początku i nie będzie miało końca w czasie? Czegoś więc wykraczającego poza wszelkie kategorie, śród których obraca się i jest w stanie obracać się myśl ludzka? Teoria materializmu naukowego prowadzi tak samo jak wszystkie bez wyjątku filozofie do metafizyki, do niepoznawalnej tajemnicy bytu.
Warszawa, 18 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Proszę Cię, byś przyjechała do nas przed 22 lipca. Nie wyobrażasz sobie, jaka tu się szykuje uroczystość [10. rocznica PRL]. Tow. [Bolesław] Bierut ma przyjechać i będzie urzędował przez dwa tygodnie. A miasto jak przebudowane i rozbudowane, że wcale nie poznasz. Teraz to naprawdę podobne na wielkomiejskie. Mają być delegacje ze wszystkich państw. Jaki teraz ruch, to sobie nie wyobrażasz. Przyjedź, a nie pożałujesz. Nadawali przez radio, że będzie dużo rzeczy nowych i zagranicznych po zniżonych cenach.
Lublin, ok. 14 lipca
„Biuletyn Informacyjny”, 14 lipca 1954, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Wczoraj przyznano mi nagrodę państwową I stopnia „za całokształt twórczości”. Mnie! – to megalomania. Przyznano wieleset nagród. Ich lista obejmuje całą kolumnę „Życia Warszawy”, drukowaną petitem. To już na nikim nie robi wrażenia, a i pieniądze się zdewaluowały. Ale w związku z nagrodą dostałam mnóstwo zaproszeń: na otwarcie Pałacu Kultury, na akademię w nim, na defiladę, na przyjęcie w Prezydium Rady Ministrów etc.
Na nic z tych rzeczy nie poszłam, ale coś mnie podkusiło, żeby iść do Prezydium Rady Ministrów. Jako poznanie dzisiejszego „świata” to było warte pójścia, jako przeżycie osobiste to był koszmar.
Byłam już parę razy na takich przyjęciach, ale zabierali mnie wtedy Modzelewscy, a jako znający tam wszystkie chody prowadzili mnie zawsze do głównego ołtarza. Byłam więc w najparadniejszej części takich zebrań, gdzie stoły zapełnione były wyszukanymi smakołykami, panie w wieczorowych toaletach etc. Tym razem pojechałam taksówką, czym, jak się okazało, na oficjalne święta w Polsce Ludowej przybywać się nie godzi. Już przy kościele Wizytek milicja zaczęła nas zatrzymywać, krzycząc brutalnie do kierowcy: „Zawracaj zaraz, pókiś cały” itp. Daremne były próby wyjaśnienia, że jadę na przyjęcie do premiera. Jeszcze chwilę posuwaliśmy się ogromną kolejką wspaniałych limuzyn, wreszcie musiałam wysiąść, bo mój kierowca, coraz ordynarniej traktowany, trząsł się ze strachu, że mu odbiorą prawo jazdy. Doszłam piechotą. Chociaż przyszłam punktualnie o wpół do dziewiątej, jak było w zaproszeniu, apartamenty pałacu były już pełne nieprzebranej ciżby, ludzie utkani jak wojłok. Stałam w tłumie spłoszona, prawie przerażona, nie widząc ani jednej znajomej gęby. Wreszcie pierwsza - wprawdzie trzy razy tylko w życiu widziana, ale zawsze trochę znajoma gęba Ozgi-Michalskiego. Odetchnęłam, bo to straszne być w takim obcym tłumie. Staliśmy jeszcze chwilę - raptem usłyszałam dźwięki hymnu narodowego. Spocony lud rozpękł się na dwie połowy, a wąską ścieżką przedefilowali rząd i partia [...] - sami cywilni [...]. Panujący w takich wypadkach uśmiechają się do poddanych, jakoś w ogóle zaznaczają powitanie gości. Ci szli jak skazańcy z oczyma utkwionymi w ziemię albo martwo przed siebie.
Ozga-Michalski był w towarzystwie owej głównej ubiaczki od kultury, Brystigerowej, którą mi przedstawił, plotąc coś o owej akcji „amnestyjnej” w stosunku do emigrantów. Zapamiętałam, że Brystigerowa, kiedy kroczyli przedstawiciele rządu, powiedziała: „Cóż za liturgia”.
Warszawa, 23 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Święcimy tegoroczny 1 maja w warunkach wielkiego ożywienia politycznego i społecznego w całym kraju. […] Walczymy nieugięcie z wszelkimi przejawami kacykostwa, tłumienia krytyki, biurokratyzmu i obojętności w stosunku do człowieka pracy i jego potrzeb, walczymy o pełne rozwijanie demokratycznych zasad życia partyjnego i państwowego, o umocnienie praworządności ludowej. […] Przez cały kraj przebiega twórcza i ożywcza fala krytyki braków w naszym życiu, wciągają się do polityki, budzą się do aktywnego udziału w życiu społecznym setki tysięcy dotąd biernych, wychowują się na nowo setki tysięcy aktywistów i działaczy partyjnych i bezpartyjnych, uczą się po nowemu patrzeć na wiele spraw.
Warszawa, ok. 15 kwietnia
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Przy organizowaniu pochodów 1-majowych konieczne jest bezwzględne przestrzeganie zasady pełnej dobrowolności udziału w pochodzie. Należy zdecydowanie przeciwstawić się jakimkolwiek próbom nacisku administracyjnego w tej sprawie. W większych miastach należy ograniczyć ilość uczestników pochodu do odpowiednich delegacji zakładów pracy i instytucji oraz licznych grup młodzieży tak, aby czas trwania pochodu nie przekraczał 2–3 godzin .
Warszawa, ok. 15 kwietnia 1956
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W rocznicę Powstania Warszawskiego. – Miłość nie wie, co to niewola. Zawsze znajdzie sobie ujście, by oddać swoją krew serdeczną, miłującą. I dlatego było Powstanie, w którym krew wolnych duchem płynęła miłośnie w ziemię polską i użyźniała ją na nowe siewy.
Modlimy się za Powstańców. Jest to bodaj pierwsza rocznica, gdy można mówić o krwi powstańczej i o jej zasłudze dla wolności. Ale Kościół od początku modlił się za Powstańców, bez różnicy światopoglądów i orientacji politycznych. Przecież wszyscy wylewali krew czerwoną: i ci z Armii Krajowej, i ci z Batalionów Chłopskich, i ci z Armii Ludowej.
Komańcza, 1 sierpnia
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Nareszcie znalazłem trochę czasu na spisanie tego, co działo się w ostatnich dniach. [...]
Jak zwykle 1 maja wielki pochód. Na trybunie całe naczalstwo. Wiesław wygłosił przemówienie, na moje wyczucie, zbyt długie. Główny motyw – bomba wodorowa wisi nad ludzkością. [...]
Pochód jak to pochód. Tłumy. Zainteresowanie publiczności wzbudziła grupa harcerzy przebrana za powstańców warszawskich. Studenci, tak jak słyszałem, dawali wyraz swej – delikatnie mówiąc – opozycyjności.
Warszawa, 1–10 maja
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
O wpół do 9 rano na uroczystości 140-lecia Uniwersytetu Warszawskiego i 150-lecia jego wydziału prawa (1808). Musiałam się ubrać w togę i biret. Kolorowy orszak z rektoratu obszedł wszystkie dziedzińce w drodze do Auditorium Maximum. 50 uniwersytetów zagranicznych przysłało swoje przedstawicielstwa. Rewia średniowiecznych i XVI-wiecznych strojów. Niektóre togi i birety fantastycznie piękne. Udzielono 10 doktoratów honoris causa. Przepyszne twarze profesorów zagranicznych. Najpiękniejsze stroje przedstawiały uniwersytety: Hamburg, Praga, Genewa, Wiedeń. Wielu rektorów cudzoziemskich. Rektor z Istambułu był w todze białej ze złotowzorzystymi szlakami. Helsinki – plisowany cylinder i opończa purpurowa w rodzaju płaszcza kawalerów maltańskich. Curiosum – z polskich wyższych uczelni składali adresy dwaj księża, rektorzy Akademii Teologu Katolickiej i Akademii Teologii Chrześcijańskiej. Byli w togach fioletowych. Z państw „obozu socjalistycznego” tylko Polska, Niemcy (NRD – Berlin, Jena, Lipsk, Halle, Getynga) i Czesi byli w togach. Rosja, Bułgaria, Rumunia, Jugosławia, Chiny i Mongolia wystąpiły w marynarkach. Gdy się widowiskowa część skończyła – wróciłam do domu, w tym pochodzie szłam z prof. Maverem.
Warszawa, 14 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Walka Kościoła z państwem – bo wobec miażdżącej przewagi zwolenników Kościoła tak to trzeba nazywać – rozwija się i przybiera na sile. Ze zgrozą myślę, co z tego dla Polski wyniknie. Są to wszystko owoce owego listu papieskiego do Polaków z okazji 300-lecia Andrzeja Boboli [maj 1957] – listu, nad którym rok temu tak rozpaczał p. Jerzy. Ja wtedy myślałam, że ten list nie będzie miał praktycznego znaczenia. A oto zaczyna mieć złowrogie.
Prawdę mówiąc Kościół nigdy jeszcze chyba nie miał w Polsce takiego znaczenia jak dziś. Po prostu panoszy się zuchwale i zaczyna się uciekać do metod postępowania, jakie zwalczał u komunistów. Nietolerancyjność i ciemnota naszych katolików przechodzą ludzkie pojęcie.
Komorów, 31 sierpnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wielka feta z okazji piętnastej rocznicy powstania ludowego Wojska Polskiego. Referat Spychalskiego zajął całą stronę TL. Od Października nie unika się już mówienia o Armii Krajowej, siłach zbrojnych walczących na Zachodzie, choć nadal eksponuje się wiodącą rolę Armii Ludowej, co jest bez wątpienia przesadą.
Warszawa, 13 października
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Wczoraj w Pałacu Kultury i Nauki odbyła się akademia z okazji czterdziestej rocznicy powstania Komunistycznej Partii Polski. W prezydium zasiadło całe Biuro Polityczne i sekretarze KC, zasłużeni działacze KPP, goście zagraniczni, a także prezes Polskiej Akademii Nauk, prof. Tadeusz Kotarbiński, Władysław Broniewski i wielu innych. Naliczyłem za stołem prezydialnym 48 osób. Gomułka wygłosił obszerny referat, mówił prawie dwie godziny.
Warszawa, 16–17 grudnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Wczoraj w Sali Kongresowej odbyła się uroczysta akademia z okazji 15-lecia Polski Ludowej. Gomułka wygłosił wielkie przemówienie, dwie strony druku w „Trybunie Ludu”. Chruszczow zajął tylko jedną stronę. Gomułka połowę swego wystąpienia poświęcił Polsce burżuazyjnej, zgubnej polityce zagranicznej, jaką realizowały jej kolejne rządy. Mówił jak wykładowca w szkole partyjnej, natomiast Nikita – jak zawsze – ożywiał się, wplatając w podniosłe słowa jakąś anegdotę.
Warszawa, 22 lipca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Już po obchodach 300-lecia Prasy Polskiej. [...] Na 30 stycznia zaplanowano uroczystą akademię w Filharmonii Narodowej. Tego dnia od rana byłem w ogromnych nerwach. Co tu ukrywać, miałem cholerną tremę, a ściślej – zżerał mnie strach przed tym, co się miało odbyć wieczorem. [...]
Przed południem w Belwederze przewodniczący Rady Państwa udekorował 131 dziennikarzy, pracowników administracji prasy i kolportażu, drukarni, techniki, radia i PAP odznaczeniami państwowymi. [...]
O 18 rozpoczęła się akademia. W prezydium zasiedli: Gomułka, Cyrankiewicz, Zawadzki, Wycech, Galiński, Kruczkowski, Ochab, Spychalski i sporo moich kolegów – Hofman, Kasman, Osmańczyk itp. Pierwszy zabrał głos Cyran. [...] Po nim ja wygłosiłem referat, w znacznej części historyczny, od „Merkuriusza” do prasy Polski Ludowej. Mówiłem także o zadaniach dziennikarzy dziś i jutro. Chyba uniknąłem wodolejstwa. O dogmatyzmie, rewizjonizmie i wszelakich grzechach głównych ani słowa nie powiedziałem. Cyran gratulował mi przemówienia. [...] Przemawiał także Satiukow, przewodniczący Stowarzyszenia Dziennikarzy Radzieckich i redaktor naczelny „Prawdy” oraz J. M. Herman, przewodniczący Międzynarodowej Organizacji Dziennikarzy.
[...]
I tak skończył się dzień pełen wrażeń. Wróciłem do domu w radosnym nastroju.
Warszawa, 30 stycznia – 1 lutego
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Dzisiaj obchodzimy wielką uroczystość – pięć lat istnienia „Polityki”. Otrzymaliśmy z tej okazji wiele szczerych wyrazów uznania i sympatii od kolegów, zespołów redakcyjnych oraz czytelników. To już pięć lat, jak tu pracuję. Bez wpadania w zarozumialstwo muszę stwierdzić, że mam niemały wkład w rozwój pisma.
Jego nakład wynosi obecnie 72 tysiące. Stworzyliśmy nowy typ pisma w Polsce. Daliśmy przykład, że można redagować gazetę, która udzielając pełnego poparcia siłom rządzącym, jednocześnie zachowuje krytyczny stosunek wobec rzeczywistości. Autentycznie krytyczny, a nie taki, w którym krytyka sprowadza się do wytykania braków w rodzaju zepsutego kurka od gazu.
[...] Pięć lat redagowania „Polityki” to był rzeczywiście uniwersytet polityczny, a także wyższa szkoła jazdy.
Warszawa, 3 marca
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
W tym roku pochód pierwszomajowy nie był udany. Zimno było piekielnie. Tłumy przechodziły przed trybuną honorową apatyczne, obojętne. Zapewne każdy chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Już od kilku lat mówi się, że trzeba zmienić charakter obchodów 1 Maja, odejść od nudnych, nic nikomu nie dających, pochodów. Cóż jednak zrobić, skoro przyzwyczajenie jest silniejsze od życia. Gomułka wygłosił okolicznościowe przemówienie, nie różniące się od wygłaszanych corocznie.
Warszawa, 1 maja
Mieczysław Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Właściwie idą czasy analogiczne do stalinowskich, a w takim okresie nie należy mieszkać w rozplotkowanej, histerycznej i nerwowej Warszawie, lecz gdzieś na prowincji. Co prawda może owa legendarna „głucha” prowincja też już nigdzie nie istnieje, partia, matka nasza, wszędzie już dotarła ze swoim wścibstwem. Polacy zresztą też już nie ci co w okresie stalinowskim […].
Jest rocznica wojny, Powstania, rocznice tak ważkie i głębokie, wciąż jakieś odsłonięcia pomników, tablic, capstrzyki, warty na cmentarzach, ale cóż, kiedy wszystko obrzydzone przez wszechobecną propagandę komunistyczną […]. Oni obrzydzą i spłaszczą każdą najświętszą rzecz, każde uczucie, każdą rocznicę – nie mieliśmy ani razu żadnego odprężenia, nawet w dniu zakończenia wojny. Jakże szczęśliwe są narody mające tylko jednego „odwiecznego” wroga, nie znające tych podwójnych skomplikowań. Sojusz z Rosją – dobrze, ale nieprzyjmowanie przy każdej okazji tego języka patetycznych łgarstw, fałszujących nie tylko historię, ale i każde uczucie, każdą tradycję!
Warszawa, 2 października
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Z okazji pięćdziesiątej rocznicy odrodzenia Polski ciągle widujemy w telewizji naszych rządców (przypomina mi to, że we Francji Dyrektoriatu określano dyrektorów jako „pięć małp”). Zaczęło się od spotkania z olimpijczykami: Cyrano przemówił do nich czytając mowę z kartki, odpowiadała mu – również z kartki – Irena Kirszensztajn-Szewińska. O Jezu, oni nam sport obrzydzą!
Punktem kulminacyjnym była akademia w Lublinie, a w niej, czytane oczywiście, przemówienie Cyrana, trwające 110 minut (obliczyliśmy z Zygmuntem). Zaczął od stwierdzenia, że Polska obecna jest suwerenna, niepodległą i co kto chce, potem zrobił wykład 50-lecia historii pomijając oczywiście wszystko co mu niewygodne, a więc Piłsudskiego (tylko parę kwaśnych wzmianek), Bitwę Warszawską, pakt o nieagresji Becka z Rosją, pakt Ribbentrop-Mołotow, wywózkę Polaków z Ziem Wschodnich, Katyń, Powstanie Warszawskie etc., etc., za to główne siły społeczne to oczywiście SDKPiL (paru Żydów na krzyż), KPP (dwa mandaty w pierwszym Sejmie) i PPR – żadnego AK w czasie okupacji w ogóle nie było. Olbrzymia sala z powagą wysłuchała tych bajęd, potem „Mazowsze” śpiewało pieśni rewolucyjne i ludowe. […]
Moczara w Lublinie nie było, były za to różne święte widma: Berling, Żytomierski etc. Moczarek przemawiał za to w Warszawie ma akademii październikowej – też schematycznie i nieciekawie.
Sopot, 8 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Pół wieku mija od chwili wybłaganej u Boga w słowach hymnu-modlitwy: Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie. Po 123 latach niewoli odzyskaliśmy Ojczyznę wolną i zjednoczoną w niepodległym państwie. […]
Odzyskanie państwa zawdzięczamy temu właśnie, że naród z niewolą nie pogodził się nigdy. Najpomyślniejszy splot wydarzeń międzynarodowych nie zdałby się na nic, gdyby w momencie historycznej koniunktury zabrakło w Polsce woli czynu i woli walki o zdobycie, utrzymanie i utrwalenie niepodległości. Społeczeństwo nie czekało biernie, aż mu wolność przyniosą wypadki. Już od początku stulecia dążenia do niepodległościowe nie tylko przybierały na sile, ale przyjmowały kształt konkretnych programów i przygotowań organizacyjnych, aby w chwili wybuchu pierwszej wojny światowej zamienić się w czyn polityczny i orężny. […]
Największą zdobyczą dwudziestolecia było wychowanie w wolnej Polsce wspaniałego pokolenia, które próbę krwi i ognia przeszło w latach drugiej wojny światowej. Dziś, gdy Polską znów rządzą ludzie podporządkowani obcej woli, a szkoła i środki masowego przekazu służyć muszą doktrynie narzuconej siłą z zewnątrz – to pokolenie wychowane w Polsce niepodległej stało się z kolei prawdziwym wychowawcą i nauczycielem tych, którzy urodzili się w Polsce Ludowej. […]
Dziś kierownictwo PZPR udzielając swej sankcji rosyjskiej doktrynie interwencji zbrojnej – utożsamiając bez zastrzeżeń polską rację stanu z wielkomocarstwowym interesem Rosji, powróciło do swej antyniepodległościowej tradycji. […]
Przeżywamy dziś ciężkie chwile, ale rozpamiętywując rocznicę odzyskania niepodległości wiemy z własnej historii, że nie ma nigdy sytuacji beznadziejnych. Warunkiem odbudowy państwa polskiego pół wieku temu był nie tylko sam upadek wszystkich trzech mocarstw zaborczych. Upadek ten musiał nastąpić jednocześnie. Realistom taki zbieg wydarzeń wydawał się nieziszczalnym marzeniem.
Obecnego położenia nie można nawet porównywać z beznadziejnością sytuacji w dobie rozbiorów. Nie mamy dziś suwerenności państwowej, ale Polska zachowała odrębny organizm państwowy. Państwo nasze odzyska znowu całą swą niezawisłość, jeśli naród tak jak przed pół wiekiem liczyć będzie nie na obcych, lecz na własne siły, jeśli nie podda się zwątpieniu, apatii i bierności, jeżeli zachowując gotowość i wolę do walki, będzie chciał i umiał skorzystać z nowej historycznej koniunktury, jaką przyszłość nam przyniesie.
Monachium, 10 listopada
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
Dziś 30. rocznica wojny – właśnie przed chwilą wyły syreny, ruch na ulicach zamarł na dwie minuty, ludzie stali milcząc, jak skamieniali. Ta wojna zdecydowała o naszym życiu, przekreśliła wszystko, zmarnowała naszą młodość i wiek dojrzały, wytrwała nam sześć lat życia, przekreśliła marzenia o Polsce całkiem wolnej – i tak cud, że żyjemy. A dziś świętują rocznicę komuniści i urządzają wiece – „przeciwko wojnie”. Pacyfizm Europy ułatwił kiedyś zadanie Hitlerowi, dziś ma je ułatwić Ruskim, no bo jak połknęli pół Europy, to teraz chcą pokoju, żeby kąsek strawić. Tak toczy się ten świat! Staliśmy z Lidią na balkonie przez te dwie minuty wycia syren: ta wojna to nasze życie, nasze małżeństwo, nasze przekreślone „kariery”. I to wszystko zrobił Hitler! Sukinsyn!!
Warszawa, 1 września
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Wokół trwa obchodomania, ludzie stracili już rachubę, co to za rocznicę akurat się obchodzi – 25-lecie zakończenia wojny – jakże dwuznacznie brzmi ta rocznica w uszach ludzi mojej generacji i jak komuniści starają się to zagłuszyć patetycznie patriotycznym wrzaskiem. A skoro starają się zagłuszyć, znaczy, że wiedzą doskonale, iż rzecz ta w nas jeszcze nie umarła, jeszcze brzmi. Ale im chodzi o młodzież – my, świadomi rzeczy, nie jesteśmy im potrzebni. Wiedzą, że i tak będziemy milczeć, wobec milionów młodzieży – bezsilni, zakrzyczani, zapomniani. […] Wychować ludzi nie znających przeszłości ani dawnych pojęć – oto sztuka. Przeszłość jest największym wrogiem ustroju, dlatego pewno tyle jest obchodów – chcą przekonać samych siebie, że już się tej przeszłości nie boją.
Warszawa, 9 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Tutaj przeszedł 1 Maja, można było oszaleć, patrząc w telewizji, jak tłumy defilują, a na trybunach stoją niezmiennie faceci o tępych twarzach – skąd oni biorą taką „elitę”? To chyba Gomułka mianował swoich „ciemniaków” – wszyscy mają w twarzach coś wspólnego, jakąś uniformistyczną sztywność. Myślałem sobie, że ten nowy, chłopski naród trzeba wychować, ale że komuniści są tu wychowawcami jak najgorszymi, bo ich frazeologia w tym kraju nie chwyta – nie pasuje do jego historii, rozwoju, typu narodowego.
Warszawa, 3 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Dwadzieścia lat temu, w dniu polskiego święta narodowego, w 161 rocznicę Konstytucji Trzeciego Maja rozległ się po raz pierwszy w eterze sygnał naszej stacji, a po nim pierwsza inauguracyjna audycja, pierwsze słowa do Kraju.
[…]
Historia tych dwudziestu lat jest tak burzliwa, bogata i dramatyczna, że nie da się jej bilansu zamknąć w kilkunastu minutach. Wystarczy powiedzieć, że po 27 latach komunistycznych rządów Kościół w Polsce zachowując niewzruszoną jedność prowadzi dalej swą misję głoszenia i nauczania Ewangelii, chłop jest wciąż gospodarzem na swoim zagonie, robotnicy są siłą, z którą totalne rządy muszą się liczyć, pisarze nie zrezygnowali z walki o wolność słowa i swobodę twórczości, a co najważniejsze komunizm w swej obecnej zwyrodniałej formie poniósł całkowitą klęskę w walce o umysły młodego pokolenia. W konfrontacji z przeciwnikiem ideologicznym zabrakło idei i argumentów – pozostała tylko cenzura, stacje zagłuszające i pałka milicjanta.
Sobie samemu tylko naród polski zawdzięcza, że po dzień dzisiejszy pozostał w swym duchu wolny i niezależny. Zawdzięcza to odwadze, poświeceniu i heroizmowi milionów ludzi. Nie tylko w momentach przełomowych jak wydarzenia roku 1956 czy 1968 i 1970, ale w codziennym, szarym, monotonnym życiu. […]
W 20 rocznicę naszej Polskiej Rozgłośni nie życzymy sobie niczego bardziej niż nadejścia chwili, kiedy przestaniemy być Polsce potrzebni i będziemy mogli nadać naszą ostatnią, pożegnalną audycję. Chwila ta przyjdzie wtedy, gdy w Kraju powróci wolność słowa.
Monachium, 3 maja
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
Jest 55. rocznica Rewolucji Rosyjskiej. U nas oczywiście na ten temat nieustające pienia anielskie: czytając prasę i oglądając filmy na ten temat można by sądzić, że Rosja to istny raj ziemski, że nie ma tam żadnych problemów, żadnych trudności, najmniejszych konfliktów. Nie wiem, komu służy taka bezsensowna propaganda, ale widocznie służy, skoro ją uprawiają. A może chcą przekonać samych siebie?
Warszawa, 8 listopada
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Jesteśmy przed 1 Maja, miasto już udekorowane, Gierek wyłazi ze skóry, żeby zrobić z Warszawy „drugie Katowice”. Trzeba przyznać, że ruch tu jest jak diabli, aż mi się serce do tego rwie, bo przyznać, że ruch tu jest jak diabli, aż mi się serce do tego rwie, bo zawsze krzyczałem o plaże i tereny zabawowe nad Wisłą, a oni to robią niezwykle szybko, za Gomułki ani się o czymś podobnym śniło. Koło nas też praca wre, Aleje Ujazdowskie już jutro będą otwarte, tunel pod nimi gotowy, zarys Trasy Łazienkowskiej w stronę Myśliwieckiej już wyraźny. Jutro też oddają do użytku podziemne przejście pod Krakowskim Przedmieściem, na wprost Uniwersytetu. A do tego ogromne roboty przy budowie Dworca Centralnego, dzielnice mieszkaniowe rosną, stare się burzy (mój kochany Targówek!), hotel szwedzki się wykańcza, inne w przygotowaniu, trasa na Woli w budowie etc. Robi wszystko, żeby przekonać i zjednać ludzi.
Warszawa, 28 kwietnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Wczoraj wielkie przyjęcie u Amerykanów z racji święta narodowego. W ogrodzie rezydencji ambasadora, na przepięknej skarpie dalekiego Mokotowa zeszło się ze 600 osób. Była też uroczystość z podniesieniem i spuszczeniem flagi na wysokim maszcie przy dźwiękach hymnu (granego z taśmy). Paweł Hertz, w kwaśnym humorze, powiedział, że widać, iż oni mają tylko 197 lat państwowości… Deszcz trochę popadał, myślałem, że im zepsuje wszystko i nuciłem „Gott straffe Amerika”, ale skończyło się na paru kropelkach. A przydałaby się im kara za flirty z Moskwą – ostatnio na ambasadzie zdjęli już wszystkie fotografie, został tylko wielki Breżniew z Nixonem. A jednocześnie zaczęła się konferencja w Helsinkach – z przemówienia Gromyki widać, że to bezczelny sowiecki pic – a oni, ci Amerykańcy, furt się na to nabierają. Może dopiero jak na własnej skórze poznają, czym jest Rosja, wówczas oczy im się otworzą. Na razie są beznadziejni, a frazesy bez treści, jakie wymieniają, mogą przyprawić o mdłości.
Warszawa, 4–5 lipca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Obowiązkowy pochód trwa od ósmej rano do południa. Wzniesiono trybuny dla władz, rozwieszono transparenty, uprzątnięto ulice, przemalowano przejścia dla pieszych, linie ciągłe i przerywane. Urzędnicy, robotnicy, profesorzy i artyści mają swoje wyznaczone miejsce w pochodzie, ze swoim zakładem pracy, biurem, szkołą czy teatrem. Podtrzymuje się atmosferę beztroski – milicjanci uśmiechają się (lub prawie), głośniki przemawiają swojsko, po bratersku: „A oto nadchodzą nasi towarzysze, pracownicy umysłowi z Teatru im. Słowackiego!” W tym samym czasie spora część grupy poprzedzającej rozprasza się pod drzewami w poszukiwaniu bufetu. Nieobecni poniosą karę. Dyrektor jednej z krakowskich szkół zarządził wczoraj, że 2 maja będzie dniem wolnym, a ci, którzy nie byli na pochodzie będą myli okna w szkole.
W tym roku 1 maja odznaczył się w Krakowie inną uroczystością, nieoficjalną – na studzience, gdzie popełnił samobójstwo Walenty Badylak złożono biało-czerwoną szarfą i bukiety żonkili.
Kraków, 1 maja
Adrien le Bihan. Gniewne drzewo. Dziennik krakowski 1976–1986, Kraków 1995.
Jeden symbol upada, drugi powraca do życia. Znów oficjalnie uznano 3 Maja – rocznicę Konstytucji z 1791 roku i święto narodowe z okresu międzywojennego.
W swoim przemówieniu jeden z przedstawicieli „Solidarności” przeklina przywoływaną wciąż zdradę konfederatów z Targowicy, którzy w 1791 roku wezwali na pomoc Rosjan, by anulować nową konstytucję, i zdrajcę polskich komunistów, którzy w 1920 roku pomogli armii radzieckiej wtargnąć do Polski. W Filharmonii Jerzy Stuhr wzbudza salwy śmiechu, cytując emisariusza rosyjskiego z 1791 roku: „Nasze wojska wkraczają do Polski jako przyjaciele, by umocnić Rzeczpospolitą w jej prawach i prerogatywach”.
Kraków, 3 maja
Adrien Le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
Kiedy zaczynaliśmy naszą działalność, zakładaliśmy, że będzie ona miała inne formy i zakres, niż to w istocie nastąpiło. Dlaczego? Od chwili wyłonienia się innych, jawnie działających ugrupowań, staraliśmy się przestrzegać dwu zasad: nie konkurować z nimi i nie dublować ich roboty. [...] Unikając tematów czysto doraźnych, pragnęliśmy ogłaszać opracowania o charakterze bardziej trwałym oraz stwarzające zespołową całość. Nie zawsze się to udawało. Spośród zamierzonych trzy zwłaszcza niezrealizowane projekty wspominamy z żalem: szkic dziejów PRL, tekst o młodzieży, której w Polsce zwanej Ludową odebrano na wiele lat samodzielność i która stała się tylko przedmiotem manipulacji, oraz tekst o gospodarce materiałem ludzkim, najbardziej katastrofalnym odcinku powojennej gospodarki zasobami narodowymi.
Pragniemy w przyszłości kierować się podobnymi co dotychczas zasadami: rozwijać myśl niepodległościową, nie zwalczać tych, którzy robią to w inny sposób, nie wyręczać tych, którzy mogą to robić sami. [...] Pragniemy nadal skupiać uwagę na najogólniejszych celach ideowo-politycznych Polaków i stosunkach Polski z innymi państwami i narodami. Będziemy też częściej niż dotychczas starać się formułować oceny zmieniającej się sytuacji w naszym kraju.
Warszawa, maj
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Na kryty stadion, gdzie odbędzie się wiec na zakończenie zjazdu, wyruszamy wcześniej, żeby dostać si ę bez kłopotów, ale, ku rozczarowaniu Akosa i jeszcze jednej tutejszej polonistki, jasnowłosej Magdy, stadion nie jest pełny, inaczej niż, jak z zapałem opowiadają, na pierwszym wiecu Forum, pół roku temu. Próbują tłumaczyć: ludzie są zmęczeni, opozycja przestała budzić sensację, no i usterki organizacyjne – wszystko to zapewne prawda, jak i to, o czym już wspomniałem, że komuniści, szybko otwierając rozmaite wentyle, wypuszczają parę ze społeczeństwa – ale mimo własnych racjonalnych interpretacji nasi przyjaciele mają nosy spuszczone na kwintę...
Przed właściwym wiecem – krótka część artystyczna: chór dziewczęcy śpiewa pieśni ludowe z Siedmiogrodu, aktorzy recytują wiersze Adyego. Narodowa poezja zdaje się ciągle odgrywać dla Węgrów – czy to znak ich staroświeckości? - nieprzecietną rolę, cytaty i nawiązania do Petöfiego raz po raz wracają w wypowiedziach z trybuny i sala na nie reaguje nie jak na ozdobnik, ale nośnik istotnej, aktualnej treści. U nas jest już chyba inaczej...
W imieniu „Solidarności” przemawia dzisiaj serdecznie powitany Andrzej Potocki, po nim – młody Niemiec z Nowego Forum. Ile dni minęło od tamtego drgnięcia historii? Piąty? Jakie skrzydła miał u ramion ten sympatyczny student z Lipska czy Jeny wyruszając w drogę, jakie teraz łopocą nad oklaskującym go budapesztańskim stadionem?
Budapeszt, 22 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Za miesiąc minie 44. rocznica pogromu dokonanego na ludności żydowskiej w Kielcach. Ten zbiorowy mord jest najbardziej ponurym wydarzeniem w historii stosunków między Polakami a Żydami w ciągu ostatniego półwiecza.
Ktokolwiek i w czyimkolwiek interesie sprowokował pogrom, zabójcami byli rodacy i dokonali tego na polskiej ziemi.
Antysemityzm nie zniknął z naszego życia zbiorowego. Nadal musimy walczyć z jego pozostałościami i bronić się przed jego powrotem.
Z innych krajów Europy dochodzą wiadomości o haniebnych ekscesach antysemickich. Tym ważniejsza jest pamięć o tym, co wydarzyło się w Kielcach 4 lipca 1946 roku.
Dlatego proponuję, by na miejscu pogromu wmurować tablicę, która byłaby uczczeniem pamięci niewinnych ofiar, wyrazem żalu i ostrzeżeniem dla przyszłych pokoleń.
5 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 295, 5 czerwca 1990.
Dziesięć lat temu właśnie tu, w Gdańsku, w Stoczni Gdańskiej, rozpoczął się historyczny strajk, który stał się początkiem końca starej epoki. Odchodził system, który nie nadążał za światem, za rozwojem cywilizacyjnym. Udało nam się wreszcie ten nieludzki system przezwyciężyć. Pozostało jednak wypełnienie pustki po nim innymi treściami.
Nie było to łatwe. Usiłowano nas zatrzymać stanem wojennym, czołgami, Więzieniami, zwolnieniami z pracy, ale ten zwycięski sierpniowy impuls otworzył możliwości przemian, jakich świadkami i uczestnikami jesteśmy dziś nie tylko w Polsce, ale także w pozostałych krajach Europy Wschodniej. Talk więc dzisiaj widać wyraźniej, że tamten sierpniowy czwartek był prawdziwym początkiem końca panowania komunizmu.
Przez te dziesięć lat zrobiliśmy mimo wszystko dużą robotę. Jednak jestem wciąż niezadowolony i wciąż zbuntowany, bo wiele spraw idzie za wolno [...]. Sejm, Zgromadzenie Narodowe, rząd, ustawy – to duża robota. Nie dopracowaliśmy się jednak sposobów odrobienia tego zapału, który był w 1980 roku, a który został przygaszony przez stan wojenny, przez ludzi tamtej władzy. I dlatego trzeba dopracować się mechanizmów włączenia tych szerokich mas społecznych do tego, co teraz robimy. Jeśli tego nie znajdziemy, to same elity nie będą w stanie zrobić dobrego, nowego systemu demokratycznego w Polsce. Mamy Polskę, naszą Polskę, ale zróbmy ją taką, w której wszyscy czuliby się za nią odpowiedzialni.
16 sierpnia
„Gazeta Wyborcza” nr 356, 16 sierpnia 1990.
W 50. rocznicę wybuchu powstania w warszawskim getcie zwracamy się do doktora Marka Edelmana, ostatniego dowódcy bohaterskich żołnierzy Żydowskiej Organizacji Bojowej, z wyrazami szacunku, podziwu i solidarności.
Jest Pan dla nas żywym symbolem walki z totalitarną przemocą, z ideologią i praktyką ludobójstwa. Heroiczny zryw Żydów z getta warszawskiego jest i będzie znakiem nadziei dla stojących wobec nowych wyzwań pokoleń.
Prosimy o przekazanie wyrazów naszego szacunku żyjącym bojowcom ŻOB: [Chajka Bełchatowska-Spigel, Masza Glajtman-Putermilch, Pnina Grynszpan-Frymer, Aronowi Karmiemu, Simche Rotemowi (Kazimierzowi Ratajzerowi), Bronisławowi Spigelowi.
Balcerowicz Leszek [i in.]
19 kwietnia
„Gazeta Wyborcza” nr 91, 19 kwietnia 1993.
13 grudnia [1993] obejrzałem w głównym wydaniu „Wiadomości” zorganizowaną przez studentów demonstrację przed willą Wojciecha Jaruzelskiego.
Kilka godzin wcześniej słyszałem rozmowę dwóch studentów. Jeden wybierał się na demonstrację. Drugi nie. – Jeśli żądasz ukarania zbrodni stanu wojennego, to powinieneś demonstrować pod Ministerstwem Sprawiedliwości, sejmem czy Generalną Prokuraturą – mówił do „demonstranta”. Ucieszyłem się, że są w Polsce mądrzy młodzi ludzie. Problem polega na tym, że demonstranci spod willi Jaruzelskiego nie domagali się sądu; oni już osądzili i wybrali karę – pręgierz, tzn. publiczne upokorzenie.
[...]
Fundamentem demokracji jest poszanowanie godności człowieka – każdego. Dlatego przede wszystkim karać można tylko za naruszenie prawa i tylko wyrokiem niezawisłego sądu, wydanym po wysłuchaniu racji stron, rozważeniu wszystkich okoliczności. Demokracja może sprawnie funkcjonować tylko w kraju, gdzie większość uznaje zasady ładu społecznego. Fakt, że młodzi polscy inteligenci nie szanują godności osoby ludzkiej i lekceważą prawo, jest poważnym zagrożeniem.
[...]
Rządzący nie powinni bagatelizować znaczenia tej demonstracji. Chciałbym im przypomnieć, że marginalizowany studencki Marzec 68 też zaczął się od małej demonstracji, a ukształtował – jak się potem okazało – całe pokolenie polskiej inteligencji. Nie można trzymać trupa w szafie, jeśli mamy ze sobą rozmawiać o przyszłości.
17 grudnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Uważam, że rocznice należy obchodzić w określonych miejscach. Osiemdziesiąt lat po powrocie Józefa Piłsudskiego z Magdeburga, w dniu, w którym przejął on władzę od Rady Regencyjnej i od którego powinna się liczyć niepodległość Polski, moje miejsce jest przy Jego trumnie, w wawelskiej Krypcie Srebrnych Dzwonów. Chcę porozmyślać o tym, że Marszałek miał rację uważając, że po odzyskaniu niepodległości, w okresie przejściowym najlepszym jest system prezydencki. Ja też tak uważam. Józef Piłsudski uważał, że Rzeczypospolitej zagraża „sejmokracja”, że tylko silna władza wykonawcza może nas uratować przed korupcją, partyjniactwem i małością ludzką. Swoje racje wyrażał często grubym głosem mówiąc o sejmie jak o prostytutce, o związku zawodowym ludzi chorych czy o zafajdanych posłach. To właśnie przed osiemdziesięciu laty zrecenzował klasę polityczną mówiąc: „Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić”. Ale mówił też o imponderabiliach, ale nie tracił z pola widzenia wartości. Ja szanuję Parlament, ale dzisiaj pragnę być sam na sam z pamięcią o Marszałku.
12 listopada
„Gazeta Wyborcza” Trójmiasto (Gdańsk) nr 265, wydanie z dnia 12 listopada 1998.
Mija następna, już 56. rocznica likwidacji krakowskiego getta. W dniach 13 i 14 marca 1943 r. niemieccy okupanci przepędzili naszych rodaków, Żydów, z zamkniętej dzielnicy żydowskiej, utworzonej w Podgórzu, do obozu koncentracyjnego w Płaszowie.
Centrum Kultury Żydowskiej, stowarzyszenie Festiwal Kultury Żydowskiej i Koło Krakowskie Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Izraelskiej organizują w niedzielę bliską tej rocznicy Marsz Pamięci.
Chcemy uczcić cierpienia i śmierć ofiar i przejść wspólnie z placu Bohaterów Getta, spod byłej apteki Tadeusza Pankiewicza, pod pomnik na terenie byłego obozu w Płaszowie.
13 marca
„Gazeta Wyborcza” Kraków nr 61, 13 marca 1999.
Rok 1989 był przełomowym w powojennej historii naszego kraju, Europy i świata. Był końcem ponad 40-letniego okresu podziałów i początkiem tworzenia nowych jakości. Dla Polski był rokiem odzyskania pełnej suwerenności i możliwości stanowienia Narodu o własnym losie. Dla Europy i świata – końcem zimnej wojny, który dał możliwość nawiązania nowych stosunków w duchu współpracy. Był to „Czas wielkiej zmiany”.
W 1989 roku odbyły się w Polsce wybory do Sejmu i Senatu, w których Naród po raz pierwszy od II wojny światowej mógł rzeczywiście wybierać swoich przedstawicieli. Wybory czerwcowe, choć nie były jeszcze w pełni demokratyczne, zasadniczo zmieniły sytuację polityczną kraju. Były one pierwszym krokiem ku wolności. Wybory czerwcowe położyły podwaliny pod państwo prawa i gospodarkę rynkową. Z tych wyborów wywodził się pierwszy od ponad 40 lat niekomunistyczny rząd w Europie Środkowo-Wschodniej, którym miałem zaszczyt kierować. Od wyborów czerwcowych minęło już dziesięć lat. Czas zaciera w naszej pamięci tamte wydarzenia. Wielkość i waga spraw, które w tym dziesięcioleciu miały miejsce, również oddalają owe pierwsze chwile wolności. Warto je wspominać i przypominać, abyśmy wiedzieli, z jakim trudem Polacy budowali demokrację.
Wszystkim zwiedzającym tę wystawę chciałbym zostawić przesłanie – fragment mojego expose – „Pragniemy godnie żyć w suwerennym, demokratycznym i praworządnym państwie, które wszyscy – bez względu na światopogląd, ideowe i polityczne zróżnicowanie – mogliby uważać za państwo własne”.
Warszawa, 4 czerwca
„Gazeta Wyborcza” Zielona Góra nr 130, z 7 czerwca 1999.
Wielkopolanie!
Zbliża się 60. rocznica napaści na Polskę, rozpoczętej przez władców totalitarnych systemów, hitlerowskiego faszyzmu i stalinowskiego komunizmu.
W konsekwencji tej napaści rozgorzała wieloletnia II wojna światowa niosąca cierpienia i śmierć dla milionów ludzi różnej narodowości. Wśród ofiar wojny największe straty poniósł Naród Polski, pokonany militarną przewagą przez sąsiadów z zachodu i wschodu [...].
Kieruję zatem apel do całego Społeczeństwa Wielkopolski, do kombatantów, samorządów, stowarzyszeń oraz organizacji politycznych i młodzieżowych o godne uczczenie tych, którzy w II wojnie światowej polegli na polu walki, ginęli w komorach gazowych, więzieniach i kazamatach, czy też zostali zamęczeni na nieludzkiej ziemi.
Wzywam do licznego udziału w uroczystościach upamiętniających ich bohaterstwo. Apeluję o udekorowanie w dniach 1 i 17 września br. miejsc pracy i swoich mieszkań flagą narodową.
Niechaj w tych dniach pamięci narodowej nad całą Wielkopolską powiewa wolna i niepodległa Biało-Czerwona.
Wrocław, 31 sierpnia
„Gazeta Wyborcza” Poznań nr 203, 31 sierpnia 1999.
Kiedy przed 10 laty 12 września, a był to dzień tak samo piękny i słoneczny jak dziś, przedstawiałem w Sejmie program i skład rządu, miałem świadomość tej chwili i jej znaczenia. [...]
Przychodziliśmy z „Solidarności”, wielkiego ruchu społecznego, który od pamiętnego sierpnia 1980 r. upominał się o zasadniczą reformę państwa, o przywrócenie społeczeństwu podmiotowości, o podstawowe swobody i prawa obywatelskie. Przychodziliśmy z ruchu, którego determinacja i pokojowa walka toczona pod przewodnictwem Lecha Wałęsy do tej historycznej chwili doprowadziły [...]. Skład rządu, który został przeze mnie utworzony, odzwierciedlał wszystkie główne siły polityczne reprezentowane w parlamencie, wyłonione w czerwcowych wyborach z istotnym udziałem w tym rządzie także przedstawicieli PZPR, co oznaczało przejście w nowy okres historii kraju na mocy porozumienia i z gotowością wspólnego rozwiązywania problemów. Było rzeczą niełatwą, aby ludzie przychodzący z tak różnych stron umieli ze sobą współdziałać. Znaliśmy uwarunkowania tego układu i tego czasu. Główny wszakże ton i kierunek naszym działaniom nadawało wielkie oczekiwanie narodu na zasadnicze zmiany. Od pierwszej chwili byliśmy zdecydowani demontować elementy ustroju niedemokratycznego. Wiedzieliśmy również, że naszym zadaniem jest to, aby decyzje dotyczące państwa polskiego zapadały tylko i wyłącznie w Polsce. [...]
Można było żywić obawy, czy międzynarodowa koniunktura okaże się stabilna, czy nie nastąpi niekorzystny zwrot. Nikt wówczas nie mógł przewidzieć, jak ogromne tempo i głębokość osiągną zmiany w Europie Środkowej. Przemiany w Polsce wpłynęły na społeczeństwa sąsiednich krajów, zachęcając je do upomnienia się o prawo do wolności. [...]
Wokół oceny tego, co udało nam się wtedy w 1989 i 1990 r. zrobić, toczą się dziś spory. Nie chcę ich tu przywoływać. Niech ten dzisiejszy dzień będzie raczej dniem święta niż okazją do sporów. Święta, którego nam wtedy zabrakło.
[...]
Na koniec chciałbym zwrócić się do obecnej tu młodzieży i w ogóle do pokolenia już III Rzeczypospolitej. Chciałbym, aby data 12 września 1989 r. kojarzyła się wam z tym wszystkim, co było w tym trudnym, ale i pięknym czasie naprawdę wielkie. Mówił w czerwcu Ojciec Święty Jan Paweł II: „Mamy za co dziękować Panu Historii”.
Warszawa, 12 września
„Gazeta Wyborcza” nr 214, z 13 września 1999.
Mija dwadzieścia lat, od zakończenia strajków i podpisania porozumień sierpniowych. 20 lat od narodzin Solidarności.
Tyle się od tego czasu w naszej Ojczyźnie i na świecie zmieniło, ale pamiętajmy, że początek tych zmian miał miejsce tu – za bramą Stoczni Gdańskiej. Stała się ona bramą do wolności – najpierw Polaków, a zaraz potem wszystkich narodów Europy Wschodniej. Bez polskiego Sierpnia nie runąłby Mur Berliński.
Polski Sierpień to przede wszystkim powszechny zryw i narodowa solidarność. To wielkie zwycięstwo, tym cenniejsze, że osiągnięte bez przemocy i bez ofiar. To zwycięstwo całego narodu, wszystkich polskich obywateli.
Ale jest to także zobowiązanie.
Pamięć Sierpnia i dziedzictwo Solidarności nakazują nam wszystkim współ-odczuwanie i współdziałanie dla „rzeczy pospolitej” – dobra wspólnego. Zaś nam politykom pamięć Solidarności nakazuje widzieć w sprawowaniu władzy służbę.
[...]
Zawsze wtedy będziemy wracać do Sierpnia - aby się uczyć wiary, mądrości i solidarności.
[...]
Chciałbym, aby 31 sierpnia stał się dla nas wszystkich świętem solidarności narodowej, świętem radości, świętem zwycięstwa. Mało jest takich radosnych świąt w polskim kalendarzu.
30 sierpnia
www.gazeta.pl nr 0, z 30 sierpnia 2000.
Obchody zaczęły się niezbyt udanie. Zabrakło tu zwykłych ludzi. Nie wiem, czemu nie zaproszono gdańszczan. To powinno być święto dla całego miasta. Przecież gdańszczanie byli tu, wokół stoczni, w czasie sierpniowych strajków.
„Gazeta Wyborcza” nr 202, z 30 sierpnia 2000.
Atmosfera dzisiaj nie była najlepsza. Trochę to wszystko wymuszone, nadęte. Wiem, że stoczniowcom też to się nie podoba. 20 lat temu wierzyłem, że dojdziemy do wolności i demokracji. Marzyłem o Polsce, w której nie zapomni się o ludziach. Dziś mamy w Polsce trzy miliony bezrobotnych, a najbardziej brakuje nam solidarności.
„Gazeta Wyborcza” nr 202, z 30 sierpnia 2000.
Podobało mi się przemówienie Lecha Wałęsy, a zwłaszcza ton jego wypowiedzi. Oby tak już pozostało. Żałuję, że dziś nie mogą obok nas stać również Andrzej Gwiazda i Anna Walentynowicz.
Być może byłoby lepiej, gdyby ta rocznica była świętem państwowym z udziałem prezydenta. Bogdan Lis ma taką nadzieję na dwudziestopięciolecie.
„Gazeta Wyborcza” nr 202, wydanie z dnia 30 sierpnia 2000.
Tutaj kampania wyborcza została zawieszona. Bezsprzecznie ten dzień należy do Lecha Wałęsy, to on jest główną postacią tych obchodów. Byłem i nadal pozostaję przeciwnikiem zapraszania tutaj Kwaśniewskiego, zwłaszcza jeżeli weźmie się pod uwagę to, co pisał o „Solidarności” w „ITD”, czy nawet to, co mówi dzisiaj. Widać, że nie rozumiał „Solidarności” wtedy i nie rozumie dzisiaj.
Gdańsk, 30 sierpnia
„Gazeta Wyborcza” nr 202, z 30 sierpnia 2000.