Warszawa żyła w tych dniach na ulicy. Zrozumiałe podniecenie ogarnęło wszystkich. Każdy chciał się czegoś dowiedzieć, na ulicach tworzyły się grupki ludzi omawiających żywo wypadki. [...] Ludzie poruszali się szybko, każdy patrzył z ciekawością naokoło, każdy czegoś wyczekiwał, zawiązywały się rozmowy między ludźmi nieznajomymi.
Niemców spotykało się niewielu i nie mieli już tak butnych min, jak poprzednio, większość z nich miała już na mundurach czerwone, rewolucyjne kokardki [...]. Ludność samorzutnie zaczęła rozbrajać żołnierzy, którzy poddawali się temu przeważnie bez protestu. Zaraz na ulicy Wareckiej spotkałem jakiegoś wojskowego niemieckiego, silnego, rosłego mężczyznę, za którym biegł mały 12-, 13-letni uczniaczek. Gdy go dogonił, zatrzymał go i kazał mu oddać broń, a duży Niemiec bez słowa odpiął pas i oddał mu szablę.
Warszawa, 11 listopada
Warszawa w pamiętnikach pierwszej wojny światowej, oprac. Krzysztof Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1971.
O dziewiątej rano udałem się do kwatery głównej Komendanta Piłsudskiego, gdzie zastałem pułkownika Sosnkowskiego, który poinformował mnie, że Komendant jest w tej chwili w niemieckiej Radzie Żołnierskiej [...]. Przed gmachem „gubernatorskim” zastałem liczny tłum, który zachowywał się bardzo niespokojnie i czuło się, że chciałby wedrzeć się do wnętrza gmachu, aby rozbroić stacjonujących tam żołnierzy. Od kroku tego powstrzymywała go świadomość, że w gmachu przebywa Komendant Piłsudski.
Po wejściu na salę przedstawił mi się niezwykły widok. Duża sala przepełniona była żołdactwem niemieckim, niedawno tak butnym, bezwzględnym i hardym, a dziś stanowiącym bezwolną, przestraszoną gromadę, która drżała o swoją skórę, obawiając się jakiejś niezwykłej potęgi POW [Polskiej Organizacji Wojskowej], która ich zniesie, rozprawi się z nimi krwawo za doznane krzywdy. [...] Cisza panowała niezwykła, a wśród tej ciszy padały krótkie, zwięzłe, mocne, żołnierskie słowa Komendanta.
Warszawa, 11 listopada
Polska Organizacja Wojskowa. Szkice i wspomnienia, pod red. Juliana Stachiewicza i Wacława Lipińskiego, Warszawa 1930.
Żołnierze niemieccy!
Przemawia do was więzień stanu dotychczasowego waszego rządu. Rząd wasz doprowadził was nad brzeg przepaści, lecz wyście wydarli z jego rąk władzę i ustanowiliście swój własny, żołnierski rząd! Wyście zmęczeni tym pięcioletnim blisko krwawieniem się. Celem waszego nowego rządu, Rady Żołnierskiej, jest doprowadzenie szczęśliwe was do waszych chat, do waszych żon i dzieci, do waszej ojczyzny. Pamiętajcie, że stać się to tylko wtedy może, jeżeli okażecie absolutny posłuch tej waszej nowej władzy. Znajdujecie się wśród narodu, który wasz dotychczasowy rząd traktował bezwzględnie z całą brutalnością. Ja, jako przedstawiciel narodu polskiego, oświadczam wam, że naród polski za grzechy waszego rządu nad wami mścić się nie chce i nie będzie! Pamiętajcie, że dosyć krwi popłynęło, ani jednej kropli krwi więcej!
Warszawa, 11 listopada
Józef Piłsudski, Pisma zbiorowe, t. 5, zred., wstępem i przypisami zaopatrzył Kazimierz Świtalski, Warszawa 1937.
Wypadło mi razem z Zofią Praussową prowadzić 11 listopada grupę manifestantów z Woli. Około tysiąca robotników ze sztandarem partyjnym na przedzie ruszyło ku Śródmieściu. Na rogu Żelaznej połączyliśmy się z tak samo liczną grupą z Powązek. W pochodzie prawie sami mężczyźni. Wielu z nich z ciężkimi laskami. Na czele i po bokach milicja z opaskami. Niewykluczone było napotkanie oporu i starcie. Nastrój zdeterminowany. [...]
W czasie marszu łącznik przyniósł nam wiadomość, że Piłsudski przyjechał [...]. Zdecydowaliśmy [...] przedstawić Piłsudskiemu żądania robotników. [...]
Wystąpił Tadeusz Szturm de Sztrem i powiedział, wskazując na trzymany w ręku mały sztandar Pogotowia Bojowego: „Ten oto sztandar rozwijaliśmy w akcjach Pogotowia Bojowego PPS, kontynuującego tradycje Organizacji Bojowej. Stańcie z tym sztandarem na czele całego polskiego ludu”. Piłsudski, dotychczas towarzysko uprzejmy, swobodnie rozmawiający, teraz był wyraźnie zakłopotany. Po pewnej chwili skupienia uwagi, wśród nagle zaległej kompletnej ciszy, odpowiedział: „Nie mogę przyjąć znaku jednej partii, mam obowiązek działać w imieniu całego narodu”.
Warszawa, 11 listopada
Zygmunt Zaremba, Wspomnienia. Pokolenie przełomu, oprac. Marian Marek Drozdowski, Kraków–Wrocław 1983.
Wobec grożącego niebezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego, dla ujednolicenia wszelkich zarządzeń wojskowych i utrzymania porządku w kraju, Rada Regencyjna przekazuje władzę wojskową i naczelne dowództwo wojsk polskich, jej podległych, brygadierowi Józefowi Piłsudskiemu.
Po utworzeniu Rządu Narodowego, w którego ręce Rada Regencyjna, zgodnie ze swymi poprzednimi oświadczeniami, zwierzchnią władzę państwową złoży, brygadier Józef Piłsudski władzę wojskową, będącą częścią zwierzchniej władzy państwowej, temuż Rządowi Narodowemu zobowiązuje się złożyć, co stwierdza podpisaniem tej odezwy.
Warszawa, 11 listopada
Wybór źródeł do prawa konstytucyjnego. Druga Rzeczpospolita, oprac. Michał Domagała, Dariusz Górecki, red. Tadeusz Szymczak, Łódź 1999.
Opierając się na zaufaniu żołnierza i obywatela polskiego, Naczelna Rada Ludowa zdobytej władzy wydrzeć sobie nie pozwoli. Przedstawiciele jej wypowiedzieli to bawiącym w Poznaniu ministrom pruskim, którzy się z tym stanem rzeczy pogodzić musieli. Uporządkowanie nowych prawnych stosunków nie może nastąpić od razu, ale stanie się to niebawem. Odpowiadałoby uczuciom narodu, gdyby nasza ziemia złączyła się od razu z Macierzą — Ojczyzną. Rozum polityczny, względy na politykę wewnętrzną i zewnętrzną nakazują nam nie zrywać ostatnich nici łączących nas z Berlinem, lecz pozostawić ostateczne określenie zachodnich granic Polski kongresowi pokojowemu. [...]
Celem polityki naszej jest zawsze: Zjednoczona, Niepodległa Polska z własnym wybrzeżem morskim.
Komisariat NRL: ks. Stanisław Adamski, Wojciech Korfanty, Stefan Łaszewski, Adam Poszwiński, Józef Rymer, Władysław Seyda
Poznań, 11 listopada
Źródła do dziejów Polski w XIX i XX wieku, t. 3, Lata 1918–1939. Polska niepodległa, wybór tekstów źródłowych Józef Ryszard Szaflik, pod red. nauk. Adama Koseskiego, Józefa Ryszarda Szaflika, Romualda Turkowskiego, Pułtusk 1998.
Gdy [...] wyszedłem rano na miasto, ulica miała wygląd jakiś zupełnie inny niż zwykle: ludzie poruszali się szybko, każdy patrzył z ciekawością naokoło, każdy czegoś wyczekiwał, zawiązywały się rozmowy między ludźmi nieznajomymi. [...] Ludność samorzutnie zaczęła rozbrajać żołnierzy, którzy poddawali się temu przeważnie bez protestu. Zaraz na ul. Wareckiej spotkałem jakiegoś wojskowego niemieckiego, silnego, rosłego mężczyznę, za którym biegł mały 12-13-letni uczniaczek. Gdy go dogonił, zatrzymał go i kazał mu oddać broń, a duży Niemiec bez słowa odpiął pas i oddał mu szablę. Takie sceny rozgrywały się wszędzie, co świadczyło o zupełnym już poddaniu się armii niemieckiej i o zupełnym jej rozstroju. [...]
Na głównej arterii Warszawy, Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu, ruch był nadzwyczajny. [...] Nasze nowe władze [...] przystąpiły do przejmowania gmachów będących w posiadaniu władz niemieckich, zarówno wojskowych, jak i cywilnej administracji. Na początku objęto Belweder, mosty na Wiśle, przy których ustawiono posterunki, park samochodowy przy ul. Książęcej [...]. Zrzucano wszędzie nienawistne napisy i znaki niemieckie. Sam widziałem, jak dwóch wyrostków wspięło się do orła niemieckiego na blasze przy pałacu Namiestnikowskim na Krakowskim Przedmieściu i zrzuciło go z hałasem na ziemię, a żołnierz niemiecki, w pełnym uzbrojeniu i w hełmie na głowie trzymający wartę przed pałacem, w którym miała wtedy już siedzibę rada żołnierska, ani się nie obejrzał.
Warszawa, 11 listopada
Warszawa w pamiętnikach pierwszej wojny światowej, red. Krzysztof Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1971.
Jesteśmy wolni! Jesteśmy panami u siebie. Stało się, i to w tak nieoczekiwanych warunkach.
Gdy dziś wyszłam na miasto, ulica wydała mi się rozśpiewana, młoda, rozkołysana poczuciem wolności!
Od wczesnego ranka odbywa się przejmowanie urzędów niemieckich przez władze polskie. Już przekazano w nasze ręce Cytadelę, którą zajął batalion wojska polskiego z majorem Szyndlerem na czele.
Niemcy początkowo usiłowali zatrzymać artylerię, jednakże ustąpili, oddali wszystkie działa. Komendantem Warszawy został pułkownik Minkiewicz. Milicji miejskiej przeciążonej pracą przychodzi w pomoc tworząca się „Straż Obywatelska” oraz młodzież szkolna. Jerzy noc całą spędził na mieście i z łupem powraca (odebrany bagnet niemiecki).
Liczne składy i zapasy niemieckie zdobywamy bez wielkiego wysiłku i prawie bez rozlewu krwi.
Niemcy zbaranieli, gdzieniegdzie się bronią, zresztą dają się rozbrajać nie tylko przez wojskowych, ale przez lada chłystków cywilnych. Widok niepojęty. Idąc ulicą, spostrzega się samochody niemieckie z czerwonymi chorągwiami — zatrzymują je Polacy i każą Niemcom wysiadać — zwracają im tylko krasne godło. To samo dzieje się z powozami i końmi. Cała ta akcja idzie gładko; podziwiam poddanie się butnych jeszcze przedwczoraj ciemięzców oraz łagodność Polaków wobec pokonanego wroga, trzyletniego dręczyciela i kata.
Warszawa, 11 listopada
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej. 1914-1918, oprac. Janusz Pajewski, Poznań 2002.
Rano czekamy na kolejkę, żeby normalnie jak co dzień jechać do Warszawy do szkoły, a tu kolejka się spóźnia. Gdzieś powietrzem przedostaje się wieść, że w Jeziornie rozbrajają Niemców [...]. Wreszcie przychodzi pociąg. Dowiadujemy się wszystkiego. Ale co się dzieje w Warszawie? Czekamy jej z niecierpliwością. Wreszcie jesteśmy. O pójściu do szkoły nie ma mowy. Idziemy Alejami Ujazdowskimi, dochodzimy do Alei Jerozolimskich i Nowego Światu. Widzimy, jak gromadki studentów, robotników, takich samych pętaków, jak i my, rozbrajają Niemców. Dalejże i my na połów. Spotykamy Niemca. Ze śmiechem oddaje nam wszystko łącznie z pasem. Nareszcie mam prawdziwy karabin w ręku. [...] Wędrujemy po całej Warszawie w poszukiwaniu łupów. W magistracie strzały — Niemcy się bronią. Wieczorem wróciłem do domu.
Warszawa, 11 listopada
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1928-1969, Warszawa 1995.
Państwo Polskie powstało, lecz było tak słabe, jak nowo narodzone dziecko, którego życie zdawało się wisieć na włosku. [...]
We Francji zacichły już echa ostatniego pocisku. Żołnierze wszystkich armii powracali do domów, dyplomaci przygotowywali swoje mowy na konferencję pokojową, a rozradowane tłumy w różnych częściach świata święciły koniec wojny. Ta łagodna fala odprężenia pokojowego zatrzymywała się u granic odrodzonej Polski. Polska była już wolna, bo ręce, które ją uciskały, opadły bezsilnie. Ale pozostawiły ją krwawiącą i wycieńczoną. Jej urodzajne pola były spustoszone, jej miasta zrujnowane, a obywatele wyczerpani okupacjami i wojną, która nie była ich wojną. Granice państwa nie były jeszcze ustalone ani zabezpieczone od nowych inwazji, a nieprzyjaciele otaczali ją zewsząd. Poza drobnymi zaczątkami nie miała jeszcze zorganizowanego wojska. Tysiące niemieckich żołnierzy pozostawało na jej ziemiach, a wielkie armie niemieckie w Rosji groziły przewaleniem się przez Polskę niszczącą falą. Za ustępującymi na zachód Niemcami szli trop w trop bolszewicy. Zbliżali się do ziem polskich, nie kryjąc się z tym, że chcąc zawojować świat, po złączeniu się z rewolucją komunistyczną w Niemczech.
Warszawa, 11 listopada
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989.
I trafiłem na obraz jedyny w swoim rodzaju: rzec można, że cała ulica tańczyła, całowano się i ściskano, przelatywały sznury mężczyzn i kobiet, trzymających się za ręce w zawrotnej farandoli. Ulubieńcami publiczności byli Amerykanie, którym przypisywano zasługę doprowadzenia wojny do zwycięskiego końca. W pewnej chwili wzięto mnie za Amerykanina i otoczono kołem, wołając: „Vive le président Wilson”.
Paryż, 11 listopada
Janusz Pajewski, Pierwsza wojna światowa 1914–1918, Warszawa 1991.
Gdy dziś wyszłam na miasto, ulica wydała mi się rozśpiewana, młoda, rozkołysana poczuciem wolności!
Od wczesnego ranka odbywa się przejmowanie urzędów niemieckich przez władze polskie. Już przekazano w nasze ręce Cytadelę, którą zajął batalion wojska polskiego z majorem Szyndlerem na czele.
Niemcy początkowo usiłowali zatrzymać artylerię, jednakże ustąpili, oddali wszystkie działa itp. Komendantem Warszawy został pułkownik Minkiewicz. Milicji miejskiej przeciążonej pracą przychodzi w pomoc tworząca się Straż Obywatelska oraz młodzież szkolna. Jerzy noc całą spędził odważnie na mieście i z łupem powraca (odebrany bagnet niemiecki).
Liczne składy i zapasy niemieckie zdobywamy bez wielkiego wysiłku i prawie bez rozlewu krwi.
Niemcy zbaranieli, gdzieniegdzie się bronią, zresztą dają się rozbrajać nie tylko przez wojskowych, ale przez lada chłystków cywilnych. Widok niepojęty. Idąc ulicą, spostrzega się samochody niemieckie z czerwonymi chorągwiami — zatrzymują je Polacy i każą Niemcom wysiadać — zwracają im tylko krasne godło. Tak samo się dzieje z powozami i końmi. Cała ta akcja idzie gładko; podziwiam poddanie się butnych jeszcze przedwczoraj ciemięzców oraz łagodność Polaków wobec pokonanego wroga, trzyletniego udręczyciela i kata.
Dziwy, dziwy w naszej stolicy! Idą Niemcy rozbrojeni w czerwonych przepaskach — idą żołnierze w niemieckich mundurach z polskim orłem na czapce: to wyswobodzeni Polacy z Księstwa Poznańskiego. Idą żołnierze w niemieckich mundurach z francuską na piersi kokardą: to dzieci Alzacji i Lotaryngii — śpiewają pieśni francuskie i bratają się z Polakami.
Zbratanie zdaje się być ogólne — pękł przymus dyscypliny, runęły przegrody — ludzie są tylko ludźmi.
Warszawa, 11 listopada
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
W Śródmieściu Lwów przedstawia widok umarłego. Ulice puste, tylko gdzieniegdzie snują się ludzie szukający sklepów z żywnością, tu i ówdzie nieśmiało otwartych ze spuszczoną do połowy drzwi roletą. Sporadycznie słyszy się strzały z karabinów zwyczajnych i maszynowych, od czasu do czasu huknie armata, zresztą na ulicach pustka i cisza, a w domach trwoga. Bo i w domach nikt nie jest pewien przed zbłąkanymi kulami.
Lwów, 11 listopada
Maciej Kozłowski, Między Sanem a Zbruczem. Walki o Galicję Wschodnią 1918–119, Kraków 1990.
Józefowa przyszła do mnie z miasta i mówi: „Ojej, żandarmom odebrali strzelby, konie, w ogóle wszystko. Masę tam znaleźli mięsa, kaszy, wszystkiego pilnują, nie wolno nikomu nic wziąć. Pijane już były i jeden strzelił, ale go zranili i felczer robi opatrunek. A te, to same takie młode, palta pozdejmowali, pod spodem już miały mundury, przypasowali sobie strzelby i weśli na konie”. [...]
Ach, napatrzyłam się tu tylu rzeczy nienawistnych przez ten ostatni rok, że się nie umiem cieszyć ani wierzyć w trwałość zwycięstwa. Tyle pracy żelaznej, tyle pochmurnego uporu w nadziei, tyle krwawej udręki — czyż takie rzeczy kiedykolwiek naprawdę zwyciężają. Dzieliłam z nimi nie trud niestety, ale wszystkie jego gorycze — a dziś pozostaję w tyle, pełna niedowierzania i głuchej, kobiecej trwogi o to, co pewno będę musiała przecierpieć.
Górki, 11 listopada
Zofia Nałkowska, Dzienniki 1918-1929, Warszawa 1980.
Udałem się więc — a była to godzina około 8 rano — na Zamek do Beselera. W przedpokoju spotkałem hrabiego Sierstorpffa, zastępcę adiutanta osobistego, bawiącego na urlopie. Wysłuchał mnie i następnie powiedział, że jego zdaniem jest moim obowiązkiem, jako wiekiem najstarszego z podwładnych Beselera i jako człowieka będącego z nim tak blisko, otwarcie powiedzieć mu swoje zdanie. Pomimo że wizyta ta nie była dla mnie łatwa, musiałem uznać, iż byłoby tchórzostwem nie podzielić się z Beselerem swym zdaniem. Z ciężkim więc sercem wszedłem. Zapewne domyślał się, co mnie sprowadza, a ja miarkowałem, że jestem mu nie na rękę. W krótkich słowach prosiłem go, by został i dzielił nasz los niepewny. Mówiłem, że teraz nikomu nie wolno odjeżdżać, zwłaszcza kapitan powinien ostatni opuszczać tonący okręt. W odpowiedzi pokazał Beseler telegram Hindenburga, w którym była mowa o „dotychczasowym” generał-gubernatorstwie warszawskim. Widzi w tym potwierdzenie rozwiązania generał-gubernatorstwa i zgodę na jego odwołanie. Dodał, iż nie ma tu już nic do czynienia ani do rozkazywania i nie chce, żeby długoletni przedstawiciel cesarza został znieważony na miejscu swej działalności. Odpowiedziałem, że podróż w najbliższych dniach przedstawia dla niego samego i dla całości niedające się przewidzieć niebezpieczeństwa. Raz jeszcze prosiłem go usilnie, aby pozostał z nami. Na próżno. Jedyny raz w swym życiu był dla mnie nieuprzejmy i powiedział w tonie służbowym, że jest strażnikiem swego własnego honoru i że uczyni, co uważa za właściwe.
Tym się skończyła rozmowa i pożegnałem się z nim, ale sposób, w jaki dłoń moją uścisnął, był dla mnie dowodem, że stara miłość nie zardzewiała. Obraz, jaki osoba jego przedstawiała, zdradzał, że choroba złamała jego zdolność czynu. Jestem przekonany, że będąc zdrowym, byłby w ostatniej chwili wytrwał na stanowisku.
Warszawa, 11 listopada
Bogdan Hutten-Czapski, 60 lat życia politycznego i towarzyskiego, t. II, Warszawa 1936.
W nocy była strzelanina. Rano od wczesnej godziny rozbrajanie oficerów niemieckich na wszystkich rogach ulicy.
Ale rozbraja nie tylko milicja, lecz i tłum, masa broni dostaje się na pewno esdekom, a nawet po prostu opryszkom. Przez cały dzień odbieranie od Niemców majątku wojskowego i przejmowanie władz cywilnych. Przez cały dzień na ulicach tłumy. Ruch tramwajowy normalny. Wszędzie samochody z naszymi żołnierzami.
Warszawa, 11 listopada
Maria Dąbrowska, Wstaje Polska, „Literatura”, 5 kwietnia 1973.
Następnego dnia z samego rana upatrzyłem lokal na biuro mego sztabu i rozesłałem do trzech moich drużyn wezwania na zbiórkę o godzinie ósmej wieczorem.
W parę godzin później, po przyjeździe marszałka Piłsudskiego, rozpoczęło się rozbrajanie Niemców, w czym i nasi rozwojowcy czynny wzięli udział. Szybko wielką salę „Rozwoju” wypełnili zgłaszający się ochotnicy, a podium zawalone zostało masą zdobytych szabel, bagnetów, rewolwerów, karabinów i naboi.
Po zbiórce wieczornej zaopatrzyłem swe szeregi jako tako w zdobytą broń i amunicję oraz rozesłałem posterunki na z góry uplanowane miejsca. Sam zaś z grupką przyszłych kierowników powierzonych mi komisariatów oraz z najbliższymi współpracownikami udałem się do wybranego lokalu przy zbiegu ul. Kruczej i Alei Jerozolimskiej, gdzie urzędował i mieszkał jakiś pułkownik ze swym sztabem. Wyciągnęliśmy Niemiaszków z wygodnej pościeli, odebraliśmy broń i odstawiliśmy ich na dworzec, doradzając natychmiastowy powrót do Vaterlandu.
Warszawa, 11 listopada
Tadeusz Dymowski, Moich 10 lat w Polsce Odrodzonej, Warszawa 1928.
Na skutek wydanych zarządzeń oddział bojowy czuwał od samego już rana. Zbiórkę wyznaczono w dwu lokalach: przy ul. Wólczańskiej nr 139 oraz przy ul. Rokicińskiej nr 94 (herbaciarnia Spółdzielni „Zorza”). Rozesłane na miasto czujki donosiły nam o panujących na ulicy nastrojach. Rozstawieni zaś łącznicy utrzymywali stały kontakt pomiędzy Komendą Główną przy ulicy Wólczańskiej a Widzewem oraz krążącymi po mieście ludźmi. Nawet skromne środki opatrunkowe w postaci waty, bandażów, karbolu, jodyny znalazły się na stole. Padł rozkaz. Pierwsze oddziały bojowe ruszyły na miasto. Mogła być godzina 7 wieczorem. Wydane dyspozycje głosiły, zaalarmować miasto, rzucić postrach na Niemców, pociągnąć za sobą ludność.
Ob. Kazimierczak wraz ze swoją dziesiątką ruszył do centrum miasta, na ul. Piotrkowską. Jego zadaniem było: napaść na siedzibę Orts-Kommandantur przy ul. Piotrkowskiej nr 139 i siedzibę tę siłą zająć. Zadanie zostało częściowo tylko spełnione, mimo iż wykonano je błyskawicznie i z szaloną determinacją. Gdy padły pierwsze strzały, nie obyło się bez ofiar na ulicy, przechodzący chłopiec ranny został w nogę, zaś mała dziewczynka — w plecy. Z Niemców ranny został jeden żołnierz. U nas ofiar nie było.
Ob. Szymański poprowadził jednocześnie drugą dziesiątkę, jeszcze słabiej niż oddział Kazimierczaka uzbrojoną. Uderzył nagle na niemiecki Komisariat Policji przy ul. Karola 22. Niemców rozbroił, pałkarzom kazał iść do domów, broń skonfiskował, budynek obsadził swoimi ludźmi.
Te pierwsze strzały, te pierwsze natarcia odbiły się potężnym echem w całym mieście. Ulice zawrzały...
W tym samym czasie przeprowadzona akcja na Widzewie nie mniej dodatnie wydała rezultaty. Uległa ona co prawda pewnemu opóźnieniu, a to z tej racji, iż Feliks Tomczak-Tomaszewski czekał na wiadomości z centrum miasta oraz na pomoc, którą mu z Komendy Głównej przyrzeczono. [...]
Tymczasem akcja w samym mieście rozszerzała się jak pożar. Objęła nie tylko peryferia miasta, ale przerzuciła się na miasta sąsiednie jak Pabianice, Zgierz, Konstantynów, Aleksandrów.
Jednym z najpiękniejszych zadań to zajęcie Dworca Kaliskiego. Na czele specjalnie zorganizowanego plutonu, wśród którego znajdowali się i tramwajarze, stanął Stefan Pudlarz. Miał zaledwie 5 rewolwerów systemu Browning, 4 rosyjskie karabiny i 5 sztuk szabel. Pierwsza potyczka rozegrała się przy moście kolejowym. Obustronna wymiana strzałów doprowadziła do kapitulacji 10 uzbrojonych żołnierzy niemieckich, strzegących mostów, torów i bagażowni. Zdobyto 10 karabinów wraz z amunicją. Dalszy etap zbrojnego zajmowania dworca odbył się już przy czynnej pomocy kolejarzy. W ciągu godziny unieszkodliwiono Niemców całkowicie: niezmiernie ważny punkt strategiczny z olbrzymimi składami, 40 parowozami, całymi gotowymi pociągami i całym nagromadzonym przez Niemców materiałem dostał się w nasze ręce. Rozstawione gęsto posterunki strzegły czujnie obiektu kolejowego, który na magistrali Warszawa–Łódź–Kalisz–granica niemiecka odgrywał poważną rolę.
Łodź, 11 listopada
Bolesław Fichna, Dzień 11 listopada 1918 w Łodzi (ze wspomnień uczestników), Łódź 1938.
Na wielkim dziedzińcu koszarowym o godzinie ósmej rano kompanie ustawiły się w czworoboku. Jeden z młodszych oficerów wystąpił przed front i odczytał telegram zawiadamiający o kapitulacji Niemiec. Na dziedzińcu zaległo głuche milczenie. Z kolei wystąpił drugi oficer i podał do wiadomości, że w Berlinie utworzył się rząd republikański, po czym zapytał zebranych żołnierzy czy są skłonni przejść na stronę rewolucji. Kilkadziesiąt głosów odpowiedziało twierdząco, reszta milczała. Stojąc w środku zbitej masy żołnierzy, wzniosłem okrzyk — oczywiście w języku niemieckim — „Niech żyje młoda republika niemiecka”. Kilka głosów powtórzyło za mną: „Hoch!” [Wiwat!] — reszta milczała. W tym samym momencie spotkałem się z jadowitym spojrzeniem Krausego.
Wobec braku sprzeciwu ze strony żołnierzy, wydano rozkaz, aby kompanie wybrały sobie dowódców, a plutony miały dokonać wyboru mężów zaufania (Vertrauensmanner). Ponadto ogłoszono, że wszyscy żołnierze są wolni do rana następnego dnia. Żołnierzy-więźniów wypuszczono na wolność. Jako wolny człowiek mogłem wyjść do miasta, odtąd już codziennie.
Zgorzelec, 11 listopada
Władysław Płonczyński, Spotkanie w Krystiankach, [w:] Wspomnienia powstańców wielkopolskich, oprac. L. Tokarski, J. Ziłek, Poznań 1970.