W naszej polityce kadrowej kierujemy się niezawodną zasadą marksizmu-leninizmu i kryteriami klasowymi. Placówki UB i MO, zbrojne ramię ludowej władzy, muszą być tworzone z najlepszych przedstawicieli ludu. Jest ich w waszym regionie wielu, należy więc sięgać szerzej do zahartowanych w rewolucyjnych bojach klasy robotniczej.
Katowice, 27 marca
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
W niedzielę 30 czerwca odbyło się referendum. W Ciepielowie lokal wyborczy mieścił się w remizie strażackiej. Widać na rynku milicję i wojsko, kręcą się też jacyś nieznani cywile. Wszyscy nasi znajomi twierdzili, że głosowali „3×NIE”.
Zwoleń, 4 lipca
Barbara Kulska, Z lasem w tle, „Karta” nr 13/1994.
Wczoraj, w środę 3 lipca, wybrałam się do Ciepielowa. W połowie drogi usłyszałam strzały. Między plebanią a kościołem zobaczyłam młodego chłopaka z pistoletem maszynowym w rękach i w czarnym berecie z orłem w koronie. Serce zaczęło mi mocno tłuc – tak chodzili chłopcy od „Orła”. Dochodząc do rynku słyszałam pojedyncze strzały. Stał spory rynek ludzi. Przy aptece furmanka, na niej leżeli dwaj ranni. Jeden w brzuch, drugi w twarz. Pani Irena Ciszkowa opatrywała ich. Partyzanci zdobyli posterunek milicji, jeden milicjant bronił się i zginął. Zobaczyłam „Orła”, dowodził akcją. Wszystko obserwował z wyraźną sympatią spory tłum ludzi.
Po skończonej akcji partyzanci furmankami odjechali w stronę Lipska, a wóz z rannymi – do Wielgiego. Ja wróciłam do domu.
Zwoleń, 4 lipca
Barbara Kulska, Z lasem w tle, „Karta” nr 13/1994.
Zespół Piwnica pod Baranami to zespół ludzi bliżej nie określony, przeważnie składający się z młodzieży artystycznej i nie tylko studentów. Piwnica nie jest nigdzie rejestrowana, nie wiadomo, czy jakakolwiek organizacja ma na to wpływ, program ich w zasadzie składa się ze słowa pisanego, literaci, plastycy itp. Spośród działaczy wyróżniają się tam Olczakówna [Joanna Olczak] studentka UJ, Piotr Skrzynecki absolwent UJ, był tam też Chromy Bronisław ASP, obecnie pracownik Wydawnictwa Artystyczno-Graficznego, członkiem jest również student SP F. Bielecki i inni, jednak wydaje mi się, iż obecnie grupa ta poza spotkaniem w bufecie nie przejawia większej działalności ze względu na brak podstaw prawnych czy też mecenatu z ramienia jakiejś instytucji. Nie wiadomo tylko, kto wydał zezwolenie na pieczątkę, którą posiadają, o brzmieniu mnie[j] więcej takim:
Klub Młodzieży Artystycznej „Piwnica pod Baranami”.
Kraków, 16 grudnia
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Prokuratura Stołeczna poinformowała, że w toku śledztwa związanego z uprowadzeniem 22 stycznia 1957 r. Bohdana Piaseckiego, 8 grudnia odnaleziono jego zwłoki. Upłynęło już kilkanaście miesięcy od tego tragicznego dnia i sprawców dotychczas nie wykryto. Jest to jedna z najbardziej tajemniczych spraw. Już wiele razy pytałem różnych wysoko postawionych towarzyszy, co się za tym morderstwem kryje, i nikt z nich nie potrafił (a może nie chciał) udzielić mi odpowiedzi. [...] Najczęściej morderstwo Bohdana łączy się z działalnością polityczną jego ojca, Bolesława Piaseckiego [...].
Warszawa, 8–11 grudnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
W dniu 8 marca pojawiła się na terenie Uniwersytetu duża ilość ulotek z napisem „WIEC”. [...] Jako termin został wybrany Dzień Kobiet i godzina 12 — pora otwarcia stołówki uniwersyteckiej.
Należy przypuszczać, iż Dzień Kobiet został wybrany jako dzień powodujący — jak się okazało — znaczne rozluźnienie dyscypliny w niektórych szkołach i na uczelni, jako również eksponujący rolę dziewcząt w planowanym wiecu i utrudniający w „świątecznej” atmosferze ewentualne przeciwdziałanie jemu. [...] Jest to od dawna znana na UW wichrzycielska grupa, wykorzystująca każdą nadarzającą się okazję do siania zamętu i zakłócania porządku na Uniwersytecie. [...]
W dniu 8 marca od godz. 11.30 zaczęły zbierać się w różnych punktach na terenie UW grupki studentów.
Około godz. 12-tej zebrała się na głównym dziedzińcu Uniwersytetu grupa studentów w liczbie ok. 400-500 osób. [...] Zorganizowana grupa studentów — ok. 500 osób udała się pod gmach biblioteki i zaczęła skandować hasło: „nie ma chleba bez wolności”. Interweniująca grupa uniwersyteckiego aktywu ZMS nie zdołała opanować sytuacji. W związku z tym, idąc z pomocą władzom uczelni, na dziedziniec wkroczył aktyw z zakładów pracy i instytucji. Aktyw ten spowodował oczyszczenie głównego dziedzińca Uniwersytetu. Studenci przeszli pod gmach rektorski.
Przedstawiciele władz uczelni w osobach prorektora — prof. Z. Rybickiego, dziekana Wydziału Historii — prof. Herbsta i dziekana Wydziału Ekonomii — prof. Bobrowskiego usiłowali z balkonu skłonić młodzież do rozejścia się. Kierowane do młodzieży apele nie odnosiły żadnych skutków, przyjmowane były gwizdami, okrzykami: „prowokacja, kłamstwo, obłuda”. Skandowano: „rektor, rektor”, a po wezwaniu studentów Uniwersytetu przez prorektora Rybickiego do rozejścia się, wrzeszczano: „nie jesteśmy studentami Uniwersytetu — jesteśmy studentami Warszawy”. Nie pomagały tłumaczenia, że tego rodzaju ekscesy przeszkadzają w prowadzeniu zajęć. Nie pomogły próby oddziaływania na ambicję studencką poprzez wskazywanie na stojący obok aktyw robotniczy, jako na tych, „którzy na nas pracują i teraz patrzą”. Sformułowanie to przyjęto wrzaskiem: „precz z UW, bandyci, gestapo, faszyści, najemnicy, czarne krzyże” itp.
Rozmowy prorektora z przedstawicielami młodzieży wykazały, że chcą oni uznania wiecu za legalny, „nienaruszalności” Uniwersytetu, przywrócenia praw studenckich relegowanym studentom. Jeden z organizatorów wiecu — Dajczgewand — postawiony przed oblicze aktywu ZMS przyznał, iż chodzi o to, aby zalegalizować status opozycji politycznej. Rektorat uczelni wyczerpał w stosunku do zgromadzonych studentów wszelkie środki perswazji. [...] Wobec narastania napięcia wśród zgromadzonych, ustawicznego obrzucania obelgami aktywu, rzucania w niego śniegiem, kamieniami, pieniędzmi, dewastacji opon autokarów zakładowych, przeniesienia się dużej ilości rozrabiaczy na dziedziniec główny, jak również wobec nieskuteczności długotrwałej perswazji ze strony władz uczelni i aktywu — wyposażono aktyw zakładu pracy i instytucji w pałki.
Jednoczesne wejście ORMO i aktywu do akcji spowodowało w ciągu kilku minut rozproszenie około 1000 zgromadzonych. Pluton MO w sile 30 osób dokonał w zasadzie jedynie patrolowego przejścia wokół głównych zabudowań.
Akcja aktywu i wejście milicji spowodowała rozproszenie rozwydrzonej młodzieży, w poważnej części opuszczenie przez nią terenu UW bądź ukrycie się w gmachach.
W czasie interwencji aktywu niektórzy spośród najbardziej agresywnie zachowujących się i obrzucających aktyw kamieniami, zostali siłą przywołani do porządku. Zostały im odebrane legitymacje studenckie i szkolne. Odebrano również legitymacje szeregu osobom demonstracyjnie niszczącym książeczki z tekstem Konstytucji PRL.
Warszawa, 8 marca
Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, Komitet Centralny, Wydział Organizacyjny, L.dz.Org/T/01/15, Informacja nr 8/A/4345, Warszawa 9 marca 1968 r., Tajne (AAN, KC PZPR 237/Vll-5340, k. 33-37), [cyt. za:] Marzec 1968 30 lat później, t. 2, Aneks źródłowy: Dzień po dniu w raportach SB oraz Wydziału Organizacyjnego KC PZPR, oprac. M. Zaręba, Warszawa 1998.
Stojąc na kupie śniegu, widzę, jak trzy autobusy usiłują wyjechać z dziedzińca na ulicę. Tłum, krzycząc, zagradza im drogę, jednak wozy przebijają się. W jednym wyraźnie widzę twarze studentek widocznie porwanych przez bojówkarzy, którzy rozpierają się w fotelach. (Studentki stoją pośrodku). Tłum w pasji grozi pięściami, rzuca grudami śniegu, skanduje „Ge-sta-po! ge-sta-po!”. Znów spotykam Kołakowskiego i mówię mu, co widziałem. Wchodzę nadziedziniec. Tu spotykam Józia i Erwina Axera, który przybiegł w poszukiwaniu swojego syna. „Śpiewali «Jeszcze Polska...» i Czerwony Sztandar — objaśnia Józio. — Ale kiepsko”. (Naród niemuzykalny — wtrąca Axer).
W miejscu gdzie dziedziniec się rozszerza, ruch. Studenci otaczają jakiegoś siwego pana w okularach, zapewne profesora, i wiwatują. W tym samym momencie gwałtowny ruch w bramie. „Panowie, na ulicę” — wołam, bo już widzę, że w bramę wpada duża gromada policjantów w hełmach, z długimi pejczami w rękach. (Dowodzi oficer z głośnikiem). Mamy tylko kilka kroków do furtki, więc cofając się na ulicę, mijamy się z rozwiniętym już oddziałem policji. Spoglądam na zegarek (14.45) i na dziedziniec. Siwy pan staje na środku, podnosi rękę, jakby chciał zagrodzić drogę atakującym. Mówi coś. Policja wpada na niego. „Dziekana! Pobili dziekana!” — wołają studenci. Widzę, że drugi oddział wpadł od Sewerynowa. Oba biją studentów pejczami. Krzyk, zamęt.
Jestem na Krakowskim koło furtki i rozglądam się po ulicy. Na wysokości ul. Traugutta przegrodziły ją w poprzek zielone dżipy. Mnóstwo ludzi w oknach, na balkonach, w drzwiach, na stopniach kościoła, na jezdni, na chodnikach. Nagle moi sąsiedzi zrywają się w panice. Z bramy uniwersytetu wypada gromada policjantów z pejczami. Przeskakuję przez łańcuch, który oddziela chodnik od wąskiego skrawka przed samym budynkiem i przylepiam się plecami do muru. Przede mną przewala się przerażony tłum, za nim policjanci z pejczami krzyczą i biją wszystkich: studentów i przechodniów. To samo na jezdni i na przeciwległym chodniku. Na chwilę przede mną pusto, więc w kilku susach dopadam zakładu geografii i wpadam do holu, gdzie tłum przechodniów i studentów. Jakaś kobieta dostała szoku. Z galerii jakiś student wygłasza przemówienie („...i zorganizować obronę!”. Brawo! Oklaski).
Warszawa, 8 marca
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
Manipulacja polegała na tym, że tego dnia wypuszczono różne męty z poprawczaków. Kiedy po południu przyjechałem na Krakowskie Przedmieście, to zobaczyłem taki obrazek: mniej więcej na wysokości Królewskiej stał kordon milicji, a pomiędzy Królewską i placem Zamkowym grasowała wataha młodych ludzi, którzy [...] łamali ławki, tłukli szyby. Było też sporo przechodniów i gapiów, ale grasowało kilka rozwydrzonych grup, które demolowały, co wpadło im w ręce.
[...] Kordon milicji stał przez długi czas — za mojej bytności co najmniej godzinę — i w ogóle nie reagował. Czasami tylko ludzi nie przepuszczali. Odgraniczali ich, ale przyglądali się temu jakby biernie. Nie wszyscy szeregowi biorący udział w tej prowokacji musieli zresztą wiedzieć, do czego zostali użyci, a nawet jeśli wiedzieli, to pofolgowali sobie w pewnym momencie. [...] Widziałem, jak jakiś radiowóz wyjechał na rekonesans w kierunku kina „Kultura”, a ci „żule” rzucili się za nim ze sztachetami (bo sztachetami tam operowali). Ta warszawa uciekała po chodniku koło „Telimeny” w Trębacką. Ale zanim dojechała do Trębackiej, to już nic warszawy nie przypominała, tak była zdewastowana.
Warszawa, 11 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
W godzinach popołudniowych elementy chuligańskie przejęły inicjatywę ekscesów, dopuszczając się agresywnych wystąpień w różnych częściach miasta. Awanturnicy przewrócili samochód na ulicy Karowej, połamali ławki na pobliskim skwerze. Uzbrojone w kije i kamienie grupy zaatakowały milicjantów. Przewrócono 2 samochody milicyjne. W tunelu Trasy W-Z uszkodzono radiowóz MO. Kierowca samochodu [starszy sierżant Kazimierz Galster] został ciężko ranny. Przy Dworcu Śródmieście podpalono budkę milicyjną. Zaatakowano 3 zgrupowania ORMO. Zdemolowano kino Kultura. Wybito szyby w wielu sklepach. Zniszczono szereg wystaw i gablot. Organa MO udaremniły dalsze szkody. 27 milicjantów odniosło przy tym obrażenia. Rannych jest 8 ormowców i kilkunastu aktywistów społecznych.
W toku akcji zaprowadzania porządku organa milicyjne zatrzymały ogółem ok. 300 osób. Pobieżna, wstępna kontrola tożsamości zatrzymanych wskazuje, że tylko około trzydziestu spośród nich to studenci. Przeważająca większość to element chuligański, ludzie bez stałego zatrudnienia. Wielu przybyszy spod Warszawy. Niestety — fakt niezwykle zastanawiający i smutny — sporo jest wśród zatrzymanych uczniów.
Wszyscy winni czynnego udziału w tych chuligańskich ekscesach będą pociągnięci do odpowiedzialności. Władze porządkowe zdecydowane są zastosować wszystkie środki dla zapewnienia spokoju i bezpieczeństwa na ulicach stolicy.
Warszawa, 11 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
W pobliżu gmachu głównego LK zostaliśmy brutalnie zaatakowani przez siły MO i ORMO, posługujące się opancerzonym działkiem wodnym, granatami z gazem łzawiącym i pałkami. Dotkliwie pobito, skopano studentki i studentów, a także okolicznych przechodniów, nie oszczędzając nawet dzieci ani leżących już na bruku. Trzeba dodać na podstawie oświadczeń wielu obecnych, że funkcjonariusze MO biorący udział w akcji byli w stanie podniecenia alkoholowego. Następnie milicja wdarła się do Collegium Novum, łamiąc przyrzeczenia pierwszego sekretarza KW PZPR Czesława Domagały złożone w przeddzień na ręce rektora UJ głoszące, że w żadnej sytuacji organa MO nie wkroczą na teren uniwersytetu. Masakra trwała dalej w zamkniętych pomieszczeniach przepełnionych gazem. Nie oszczędzono nawet profesorów i pracowników nauki. Poturbowano dziekana wydziału prawa doc. dra Lesława Paulego, prof. dra Karola Estreichera, prof. dra Konstantego Grzybowskiego. Ranny był prorektor Adam Bielański i inni. Osoby te usiłowały powstrzymać milicyjnych siepaczy.
Kraków, 13 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Postanowiono przystąpić do fizycznego rozbicia tłumu. Rejon gromadzenia się to główna i przelotowa arteria z Gdańska do Gdyni oraz skupisko większości domów studenckich, a także przystanki kolejki elektrycznej, linii tramwajowej i autobusowej. Te warunki wytworzyły taką sytuację, że osoby będące tam przypadkowo i nieprzypadkowo uczestniczyły w zajściach, przy czym dodać należy, iż były to godziny szczytu w nasileniu ruchu. Mimo akcji fizycznej ze strony funkcjonariuszy MO i członków ORMO oraz stałego nawoływania do rozejścia się, tłum nie podporządkował się, lecz był coraz bardziej agresywny i wznosił prowokacyjne okrzyki. Kiedy nieodpowiedzialne elementy z tłumu zaczęły obrzucać funkcjonariuszy i ich samochody kamieniami, wówczas do akcji użyto środków chemicznych, wozów strażackich.
Gdańsk, 15 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Ludzie chronili się w sklepach. Widziałem, jak przerażony tłum uciekających o mało nie stratował dwuletniego dziecka. W pewnym momencie rozległ się krzyk: „Zabito człowieka!”. Gdy popatrzyłem w tym kierunku, zobaczyłem mknący z dużą prędkością samochód MO. Na jezdni leżało jakieś ciało. Po chwili zabrała je karetka pogotowia.
Gdańsk, 15 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Przed północą pojawia się milicja. Na opustoszały plac i przylegające doń ulice zjeżdżają środki „perswazji”. Robi się groźnie. W gmachu trwają spontaniczne, gorączkowe przygotowania do obrony. Kioskami barykadujemy wejścia od frontu. Pasaż przed tylnym wejściem zostaje zastawiony stosem ławek i szaf. W auli, na najwyższych krużgankach, gromadzone są różne sprzęty, które mają być zrzucone na atakującą milicję. Znosimy też gaśnice. Ostatnim „bastionem” obrony ma być najwyższe piętro, które trudno będzie napastnikom „zagazować”, gdyż prowadzą tam wąskie, kręte schody. [...]
Przed gmachem stoją setki, a może więcej uzbrojonych golędzinowców. Kalkulujemy swoje szanse i – w końcu ustępujemy. Ale wyjdziemy przez główne wejście, w milczeniu, „z podniesionym czołem”, w kierunku akademika „Riviera”. Gwarancją nietykalności będzie prokurator Stefan Dzikowski, idący na czele...
Warszawa, 22 marca
Bogdan Czajkowski, Bunt grzecznej Politechniki, „Gazeta Polska” nr 12/1998.
Od dwóch lat Obraz Nawiedzenia więziony jest na Jasnej Górze pod strażą wozów milicyjnych, które dniem i nocą pilnują bram wjazdowych klasztoru. Niemal każde wyjeżdżające z Jasnej Góry auto jest zatrzymywane, otwierane i sprawdzane, a bardzo często organa MO żądają okazania dowodów osobistych. Widocznie jednak władze państwowe czują wielką niestosowność tak wyraźnego ograniczania wolności Kościoła w Polsce i swobody kultu religijnego ludzi wierzących, dla których Nawiedzenie miało zawsze charakter ściśle kościelny i religijny, skoro starają się przesłonić fakt uwięzienia obrazu przed społeczeństwem, a zwłaszcza przed gośćmi zagranicznymi. Ilekroć bowiem zbliża się dzień licznych pielgrzymek lub mają przybyć na Jasną Górę wybitniejsi goście zagraniczni, tylekroć znikają na krótki czas wozy milicyjne, by natychmiast po wyjeździe gości powrócić.
Wysunięto żądania, by Ojcowie Paulini zobowiązali się do zatrzymania obrazu na Jasnej Górze. Jest to naruszenie praw Episkopatu Polski, który jest właścicielem obrazu.
W takich warunkach odbywa się wprawdzie w dalszym ciągu Nawiedzenie Matki Najświętszej, jednak bez obrazu, przy pustych ramach, co miało miejsce w diecezji katowickiej. Obecnie nawiedzenie bez obrazu przeżywa archidiecezja krakowska. Nawiedzenie dokonywane bez obrazu Matki Bożej jest widomym naruszeniem praw religijnych wierzącego Narodu i świadectwem prawdziwej rzeczywistości w obliczu całego świata.
Jasna Góra, 15 sierpnia
Źródła do dziejów Polski w XIX i XX wieku, t. 6, cz. 2: Lata 1956–1989, wybór tekstów źródłowych Adam Koseski, Józef Ryszard Szaflik, Romuald Turkowski, Pułtusk 2004.
[...] Wśród dyskutantów różnych środowisk, i to zarówno chłopskich, robotniczych, jak i inteligenckich, spotyka się wyraźne obawy i troskę, aby powstały w Czechosłowacji konflikt nie spowodował groźniejszej sytuacji międzynarodowej i nie doprowadził do kolejnej wojny światowej. Wśród ekip zagranicznych uczestniczących w VIII Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie w dniu 23 sierpnia 1968 r. o godz[inie] 23.30 wyjechali do Warszawy przedstawiciele Danii w składzie Henning Gitte (piosenkarka konkursowa) i Mortensen Ole (juror konkursowy) oraz przedstawiciele Irlandii Buschmel Anne (piosenkarka konkursowa) i Lorigan Rossleen (juror konkursowy). Przed wyjazdem wyjaśnili organizatorom, że opuszczają festiwal nie w celach demonstracyjnych, lecz tylko z powodu chęci przebywania w swoich krajach w chwili, gdy sytuacja w Europie jest bardzo napięta. W dniu dzisiejszym ma również opuścić festiwal obserwator z NRF Krueger Richard, który w czasie pobytu w Sopocie kontaktował się z ekipą czechosłowacką i popierał ich punkt widzenia na przebieg ostatnich wydarzeń w Czechosłowacji.
Warszawa, 24 sierpnia
AIPN, MSW II, 3836, b.p., [cyt. za:] Jan Ptasiński, Drugi zwrot. Gomułka u szczytu powodzenia, Warszawa 1988.
W południe wiec na Uniwersytecie. Na ulicach silne patrole milicji i ORMO. Wrzenie w mieście, bo rozeszły się pogłoski, że jakaś studentka zmarła od pobicia. Atmosfera wrogiego wobec władz napięcia. Po południu, gdy młodzież wychodziła z Uniwersytetu, zaczęły się bójki z milicją i ORMO. Do młodzieży dołączyli się przechodnie, w tym oczywiście różne męty społeczne. Toczyła się formalna bitwa na rondzie przy zbiegu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich. Rzucono petardy, bomby łzawiące. Ludność pobiła ciężko ORMO, zacięta walka toczyła się w wielu punktach miasta.
Warszawa, 11 września
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Ponieważ oddaleni jesteśmy od kościoła parafialnego Jasieniec 10–13 kilometrów, jest to niemożliwością, ażeby dzieci nasze wysyłać na naukę religii do Jasieńca, a szczególnie w porze zimowej i podczas drogi błotnistej, jesienią i wiosną. Jest w Zbroszy Dużej szkoła podstawowa, ale w niej religii uczyć nie wolno. Z jakiej racji władze rejonowe i MO utrudniają nam wychowanie własnych dzieci, za które my, rodzice, do 18 lat odpowiadamy? Powołujemy się na artykuł 70 Konstytucji PRL i prosimy uprzejmie Ministerstwo Skarg i Zażaleń, aby władze rejonowe i MO z powrotem otworzyły zamknięty lokal dla nauki religii dla naszych dzieci.
Daltrozów, 14 kwietnia
Archiwum Parafialne w Zbroszy Dużej.
Niniejszym informuję, że dziś, to jest 24 kwietnia, organ egzekucyjny Wydziału Finansowego Prezydium Powiatowej Rady Narodowej [PRN] w Grójcu w asyście towarzysza Jana Kowalskiego oraz posterunkowego towarzysza Jana Ażurko przeprowadził czynności egzekucyjne u ob. Janiny Wójcik za należności [...].
Gdy organ egzekucyjny przybył do zagrody ob. Janiny Wójcik, nie było jej w domu ani żadnej z jej dwu nieletnich córek. Wejścia do mieszkania, które było zamknięte na haczyk, organ dokonał protokolarnie, a następnie przystąpiono do dokonania przeglądu urządzeń domowych i zajęcia ruchomości.
Zajęto następujące ruchomości:
Radio marki „Romans” — 500 zł
Warchlaki białe po około 40 kilogramów, sztuk 3 — 2200 zł
Byczek czarno-graniasty [biało-czarny] około 7 miesięcy — 700 zł
Źrebak maści kasztanu około 6 miesięcy — 1500 zł
Krowa czarno-graniasta około 6 lat — 3000 zł
Wyka w ziarnie około 100 kilogramów — 500 zł
Grójec, 24 kwietnia
Archiwum IPN, IPN BU 0227/878 t. 1–5.
Nie wolno w Polsce Ludowej przeszkadzać ludziom wierzącym, gdy chcą się modlić. Zabrania tego konstytucja [...]. Wolność wyznania to jest jedno z podstawowych praw człowieka-obywatela żyjącego w swej wolnej ojczyźnie. A my wierzymy i ufamy, że ojczyzna nasza jest wolna. Dlatego też chcemy korzystać z praw, które daje wolna ojczyzna wolnym obywatelom [...].
Gdy ludzie będą mogli wypełniać obowiązki religijne, wzrośnie zaufanie do sprawiedliwości, która jest podstawowym warunkiem ładu, pokoju i zaufania do władz państwowych [...]. Skoro jeszcze prosimy, to znaczy, że ufamy, że nie chcemy nic robić na własną rękę, lecz za uzgodnieniem z odpowiednimi władzami państwowymi, [...] ale jeśli naszesłuszne prośby i słuszne wymagania nie będą wysłuchane, wtedy powiemy: bardziej trzeba słuchać Boga aniżeli ludzi. I będziemy sobie radzić tak, jak to jest możliwe.
Zbrosza Duża, 24 maja
Wiesława Grochola, Cud w Zbroszy Dużej, Wojenna Drukarnia Polowa, [b.m.] 1982.
Dnia 3 czerwca 1969 o godzinie 21.00, zgodnie z poleceniem, wspólnie z porucznikiem Żuchnickim i sierżantem Antonim Dąbrowskim udaliśmy się do wsi Zbrosza Duża celem stwierdzenia, czy prowadzą nadal budowę kaplicy i kto to wykonuje. Po przybyciu na miejsce o godzinie 22.30 z ukrycia doszliśmy na podwórko, gdzie jest prowadzona budowa, i stwierdzono, że przy budowie tej brało udział około 40 osób — starsi i większość młodzieży w wieku około 16 do 22 lat. Z chwilą naszego wkroczenia zaraz zgaszone zostało światło, a biorący udział w budowie pouciekali, tylko spoza parkanów krzyczeli: „Cegłami ich!”, lecz do tego nie doszło. [...]
Po naszym odejściu za pomocą dzwonka zrobili alarm i po niedługiej chwili zaświecili światło i przystąpili do dalszej budowy. W międzyczasie przybyło jeszcze więcej ludzi, przeważnie kobiet i młodzieży. O godzinie 23.30 ponownie udaliśmy się drogą przez wioskę w kierunku budowy i [...] w odległości około 150 metrów od wspomnianej budowy kaplicy, z przeciwnej strony, zostaliśmy zaatakowani kamieniami przez dużą grupę młodzieży (mężczyzn), którzy byli ukryci w krzakach, w wyniku czego sierż. Antoni Dąbrowski został trafiony kamieniem w tył głowy, na skutek czego upadł na ziemię, a cała grupa w dalszym ciągu rzucała w nas kamieniami. Wobec powyższego, wycofując się, użyłem broni służbowej, oddając jeden strzał w górę. Po tym przestali atakować, tylko krzyczeli: „Chodźcie, chodźcie, jak chcecie!” i za pomocą dzwonka zrobili alarm. [...] Próbowali nas otoczyć ze wszystkich stron, lecz wycofaliśmy się do drogi wiodącej przez Józefów do szosy Grójec–Radom. Po naszym dojściu do opisanej drogi ponownie zaświeciło się światło i przystąpili do dalszej budowy.
Grójec, 3 czerwca
Archiwum IPN, IPN BU 0227/878 t. 1–5.
Na podstawie całokształtu dowodowego, a w szczególności zeznań świadków: Ryszarda Krakowiaka i Zygmunta Korczaka udowodniono, że obwiniony Sadłowski Czesław, w okresie od dnia 13 kwietnia do 18 maja 1969 w Zbroszy Dużej kierował nielegalnymi zgromadzeniami, odprawiając — jak wynika z zeznań świadka Ryszarda Krakowiaka — w każdą niedzielę o godzinie 11.00 i 16.00 nabożeństwo w budynku gospodarczym, stanowiącym własność Janiny Wójcik. [...] Obwiniony był już kilkakrotnie karany za tego rodzaju wykroczenia i mimo to nie zaprzestał kierowania nimi, lecz przeciwnie — zwiększył ich częstotliwość. Dokonane przeróbki pomieszczeń obory wskazują, że obwiniony nie ma zamiaru rezygnacji z popełnienia dalszych wykroczeń.
Grójec, 4 czerwca
Archiwum Parafialne w Zbroszy Dużej.
[Wiesław Dymny] Nigdzie stale nie zatrudniony, żyje z dorywczych prac. Ostatnio jego scenariuszem filmowym zainteresował się reżyser [Henryk] Kluba, nakręcił nawet film. […] Jak sam twierdzi, pozostanie na stałe w Krakowie, zajmując się przede wszystkim malarstwem i rzeźbiarstwem, dorywczo pisaniem.
W gronie bliskich przyjaciół robi z siebie ofiarę polityczną, twierdząc, że za wypowiedzi antyradzieckie nie może zrobić kariery artystycznej. Nie posiada żadnych nałogów. Posiada dość szerokie kontakty i znajomości w sferach kulturalnych Krakowa i Warszawy. Bardzo często uczestniczy w rozmowach o polityce. Zawsze w takich wypadkach stara się skompromitować władze PRL i ZSRR.
Sprowokowałem w ubiegłym tygodniu w gronie studenckim w obecności Dymnego jego wypowiedź na temat marcowych wypadków w Polsce i obecnych w Czechosłowacji. Oto jego wypowiedź na temat, jak skompromitował MO w obecności ludzi pracy:
Wejścia do rynku strzegli mundurowi milicjanci i milicja robotnicza. Widząc przemoc ze strony MO i tajniaków, poszedłem do domu i przebrałem się. ubrałem na siebie kożuch podobny do milicyjnego, włożyłem hełm niemiecki z okresu II wojny światowej, a do ręki wziąłem pałkę drewnianą, służącą do kucia w kamieniu. Wmieszałem się w grupę milicji obywatelskiej i robotniczej. Próbowałem nawet pomagać MO przeciw studentom w ten sposób jednak, aby być dostrzeganym przez tłum [i] wtedy któryś z kolegów wyciągnął mnie za rękę z kordonu MO i zaprowadził do domu. Dymny zaręczając swoim autorytetem, niby mimochodem wskazuje sposób walki z „władzą”, metodą ośmieszania.
Uważam, że działalność jego zasługuje na szczególną uwagę ze strony władz. Nie jest wykluczone, że jest dofinansowany przez kogoś z zagranicy, ponieważ wydatki jego przekraczają pobory.
Kraków, 18 września
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
14 listopada 1970 do wsi Karolin i Daltrozów przybył samochód z dwoma milicjantami i trzema osobami w cywilu w celu zabrania naszym sąsiadom ich dobytku za odprawianie mszy świętej w ich mieszkaniach. [...]
Akcja obrony trwała od godz. 9.30 do 13.30. Początkowo wszyscy prosiliśmy przybyłe władze, aby naszym sąsiadom nie zabierano gwałtem i przemocą ich inwentarza za nasze przekonania religijne. Milicja w obu zagrodach użyła gazów chemicznych. Janina Janus pod wpływem działania gazu straciła przytomność, tak że zaistniała konieczność wezwania pogotowia ratunkowego. Potępiamy nieludzkie obchodzenie się organów Milicji do ludzi wierzących. Metody, jakie władze PRL i Partia stosują względem ludzi wierzących w naszym kraju, są upokarzające i niezgodne z literą naszej Konstytucji i Kartą Praw Człowieka. Nie możemy tego pojąć: dlaczego w Polsce Ludowej prowadzi się cichą i ukrytą walkę z narodem wierzącym?
Grudzień 1970
Archiwum Parafialne w Zbroszy Dużej.
17 grudnia o ósmej rano przychodzi do nas sprzątaczka, Irena Wrońska, i mówi, że z Wyposażenia idą stoczniowcy na Kadłubownię — w naszym kierunku, czyli na pochylnię „Wulkan”. Już mój kierownik wiedział, że idą i mówi: „Kto wyjdzie, będzie miał kłopoty”. A to był dobry człowiek, który w najtrudniejszych czasach bronił mnie jako fachowca.
Ja i dwaj moi koledzy założyliśmy watówki i dołączyliśmy do tych strajkujących. Poszliśmy pod bramę główną, pod budynek dyrekcji. Mogła być wtedy godzina 10.00. Dyrektor Tadeusz Cenkier prosił o powrót do pracy, obiecywał podwyżkę. Tego nikt nie nazywał jeszcze wtedy strajkiem, myśleliśmy raczej: protest, manifestacja. Pod budynkiem dyrekcji było nas kilka tysięcy, z czego część wyszła na miasto. Ta grupa poszła w kierunku placu Grunwaldzkiego, gdzie już czekały armatki wodne i milicja z tarczami. Część ludzi cofnęła się do stoczni, inni chcieli się dostać do portu. Milicja ich znów polała wodą na wysokości Wałów Chrobrego. Zlani, zbici wracali pod bramę stoczni. Pamiętam kobietę-spawacza z K-2, która szła z połamaną tarczą milicyjną i mówiła: „Biją naszych”.
Rozochocona milicja zaczęła zaciskać pierścień wokół stoczni. Wtedy to już rozpoczęła się walka. My kamieniami, milicja zaś rzucała granaty z gazami łzawiącymi. Na ulicy Dubois z budynków leciały szmatki, takie białe, jakby padał śnieg — ludzie rzucali nam, abyśmy mieli czym wytrzeć oczy. Te starcia z milicją trwały jakieś dwie godziny — od 11.00 do 13.00. Jakiś facet wpadł do sklepu mięsnego, wybił szybę. Stoczniowcy go złapali, wyrzucili stamtąd, powiedzieli, że jest ubowcem.
Jacyś młodzi przewrócili gazik, złapali karabiny, a starzy stoczniowcy wyrywali im je i gięli lufy, aby nie można było ich użyć.
Przede mną szło dwóch mężczyzn, chyba malarzy, rozmawiali. Jeden mówi: „Synu, w razie gdybym zginął, to ty zaopiekuj się matką”, a syn: „Tata, gdybym ja zginął, to ty się zaopiekuj żoną i dziećmi”.
Wróciłem na swój wydział, zostawiłem watówkę, założyłem płaszcz. Poszliśmy w kierunku placu Żołnierza. Nie jeździły tramwaje, autobusy, nie było żadnej komunikacji. Doszedłem do Komitetu Wojewódzkiego, w którym już byli ludzie. Z okien wyrzucali kiełbasę i inne dobra — wtedy niedostępne, papiery, dokumentację; budynek płonął. Zapaliły się firanki, papiery, ze środka wyrzucano palące się rzeczy.
Jakiś chłopak próbował robić zdjęcia — złapali aparat, wyrwali mu, rozbili o bruk. Nie wiadomo, kto to był. Widziałem też, jak obok, na placu Hołdu Pruskiego łodzią, która tam stała — dla dzieci do zabawy, próbowano taranować drzwi Komendy Wojewódzkiej. W środku było już dużo aresztowanych i ludzie chcieli wyrwać siedzących z cel. Milicja usiłowała się bronić, ale chłopakom udało się wrzucić do środka benzynę i budynek zaczął się palić. Szybko go jednak ugasili.
Obok mnie padł człowiek. Mówię do kolegi: „Edek, strzelają do nas”.
Szczecin, 17 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Kiedy 17 grudnia wracałem ze szkoły, zobaczyłem rozruchy — pali się, pali! Miałem wtedy 16 lat i byłem bardzo podekscytowany tym, co się dzieje. Szliśmy od strony parku Żeromskiego, w kierunku Komendy i Bramy Królewskiej. Ludzie skupili się przy domu partii. Tłum był niesamowity. Zimno było, mroźno. Strach tam było nawet podejść, bo — jak budynek już płonął — wylatywały z niego przeróżne, palące się rzeczy: telewizory, biurka.
Ludzie byli strasznie zdeterminowani. Ktoś krzyknął: „Uwaga, milicja nadjeżdża z prawej”. Ludzie przestali się bać i zaczęli rzucać kamieniami. Też wyrwałem z ziemi kostkę, bo jak wszyscy, to wszyscy. Działo się to pomiędzy domem partii, a budynkiem Komendy. Milicja zaczęła atakować od strony Komendy, ale ich przepędziliśmy. W tym momencie pokazały się wojskowe wozy bojowe, czołg. Ludzie jednak myśleli, że wojsko nie będzie strzelało.
Został tam wówczas rozjechany człowiek. Gdy dotarłem do tego miejsca, leżał przykryty zomowską tarczą. Wówczas taka nienawiść zapanowała w tłumie, że wszystko zaczęło przeć na tę Komendę. Było coraz ciemniej. Ludzie chwycili łódkę, przeznaczoną do zabawy dla dzieci, zaczęto ją wyrywać; ja też pomagałem. Ludzie próbowali nią taranować drzwi. Wszystko było otoczone, drzwi się zaczęły palić.
Od strony Odry nadjechały czołgi. Ludzie chwycili za kamienie. Pomyślałem wtedy, że moja mama martwi się, gdzie ja teraz jestem... Przyszło mi do głowy, aby gdzieś bokiem iść do domu. Ale to wszystko tak ciekawie się zaczęło rozwijać...
Pokazały się pierwsze strzały świetlne, jakby ktoś chciał oświetlić to wszystko z góry. Wydawało mi się, że przejechał tamtędy skot, który uderzył w palącą się łódkę. Potem leżał na boku, ludzie go podpalili.
Gdy rozległy się pierwsze strzały, tłum wpadł w panikę. Strzelano z Komendy. W odległości 3 metrów ode mnie ktoś leżał. Wtedy ktoś chwycił mnie za fraki: „Synu, uciekaj stąd, bo strzelają!”. Wszystko się rozpierzchło. Każdy chciał do domu, ja uciekałem w stronę Zamku. Zrobiło mi się ciepło, biegnąc potknąłem się o leżącego człowieka, odwróciłem się — nie wiem, czy żył, czy nie... Wstałem, pobiegłem 10–15 metrów, rozlało mi się takie ciepło po brzuchu. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje. Upadłem.
Poczułem, że nie mam lewej nogi. Ale dotykam — noga jest. Okazało się potem, że kula przeszła przez nerw mięśnia czworogłowego i noga była, ale ja jej nie czułem. Gdy zacząłem się czołgać, podbiegły do mnie trzy albo cztery osoby i pytają: „Co ci jest”. Mówię, że nie mogę wstać. Wzięli mnie na ręce i zaczęli uciekać. Wtedy już strzelano całymi seriami.
Szczecin, 17 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Następnego dnia, 18 grudnia, jak zwykle rano wsiadłem do tramwaju, pojechałem do stoczni. Przed bramą główną, przed budynkiem dyrekcji — stały czołgi. Stoczniowcy mówili: „My ich zaraz wyprawimy”. Wziąłem swoją watówkę, przyszedłem pod bramę. Stoczniowcy zaczęli lać pod gąsienice czołgów farbę, benzynę, a czołgi pomału, metr po metrze, się cofały.
W pewnym momencie — rozległy się strzały. Obok mnie padł młody chłopak, który coś tam mówił i zdążył jeszcze krzyknąć: „Chyba dostałem!”. Skoczyliśmy z kolegą Sacharczukiem i znaleźliśmy się za murem, poza linią strzału. Wtedy właśnie zabili Stefana Stawickiego, który przechodził obok budynku, później zabito młodego, 23-letniego chłopaka — Eugeniusza Błażewicza — stał przy pryzmie piasku, która służyła kuźni. Potem widziałem, jak nieśli na desce człowieka w porwanym kombinezonie — z nogawki spodni sterczały dwa piszczele, widać było roztrzaskane kolano. Rannych wnoszono do budynku przychodni stoczniowej i tam się nimi zaopiekowano. Za chwilę ucichły strzały i ruszyły karetki.
Byłem roztrzęsiony, zapłakany, w ogóle nie mogłem zrozumieć, jak można tak bezkarnie strzelać do spokojnych, bezbronnych ludzi.
Szczecin, 18 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Następnego dnia patrzę przez okno, wychodzi dużo ludzi ze stoczni, są ubrani w cywilne ciuchy. Przychodzimy na bramę, a tam stoi chyba ze 20 stoczniowców ze Stoczni Remontowej „Gryfia”. Krzyczą: „Skurwysyny, sprzedaliście nas, zapierdolimy was”. A my mówimy, że nie sprzedaliśmy ich, tylko niczego nie załatwiliśmy.
Nad stocznią latał helikopter i zrzucał ulotki. Przez głośniki podawali: „Każdy, kto złapie taką ulotkę, jest wolny i może iść do domu. Partia gwarantuje mu swobodne, bezpieczne przejście i nie będzie wyciągać żadnych konsekwencji”. Niektórzy stoczniowcy łapali te ulotki.
Przychodzili do nas z wydziałów i meldowali, że zostało tylko parę osób, że wszyscy już opuścili stocznię. Więc mówię, że trzeba powiedzieć, iż przerywamy strajk na okres świąt. Inaczej nie można tego załatwić, nie ma co robić z siebie bohaterów. Podali mi mikrofon i ogłosiłem: „Stoczniowcy, przerywamy strajk na okres świąt”. No i przerwaliśmy.
Szczecin, 22 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Nie będziemy już liczyć ilość trupów, bo to jest trudne do policzenia, ile tam z ulicy zwieźli. [...]
Co było powiedziane, że się tym ludziom wypłaca odszkodowania. Owszem, wypłaca się, ale... Ot, no nie wiem, czy to jest sprawdzone, ale oczywiście są takie pogłoski. No nawet mam znajomego, który takie coś otrzymał. Nie wierzyłbym może, gdybym naprawdę tego człowieka nie znał. No, ale znałem go — który mi oświadczył, że zginął brat. No, miał tam dostać jakieś odszkodowanie, ale z tym, pod jednym warunkiem, że jeżeli podpisze zobowiązanie, że brat nie został zabity, ale zmarł tam na atak serca czy na wątrobę, czy na coś innego. Pod tym warunkiem miał dostać to odszkodowanie. Tak on mi oświadczył... (oklaski) [...]
Druga sprawa, że trupów się chowało w nocy, że były określone cztery osoby z rodziny na pogrzebie o 22.00, o 24.00, czy o pierwszej w nocy i jak tam wypadło. Też jest prawdą na pewno, bo tak się robiło. No, oczywiście towarzysz Gierek o tym wiedzieć nie mógł. I na pewno by się nie dowiedział, gdyby właśnie może nie ten nasz strajk. [...] (oklaski)
Chciałbym jeszcze powiedzieć o innych metodach. [...] Łapie się stoczniowców jak szczury. Łapie się po cichu, zza węgła, zza drzewa. Już kilku zostało tak dotkliwie pobitych. [...] Był u nas taki wypadek, że pobito człowieka. Naprawdę, no siny, zielony na plecach od pałek. Za to tylko, że chciał spisać numerek milicjanta, który go legitymował. Nie, nieprawnie, bo oni jechali z pracy. Kiedy tylko zobaczył przepustkę stoczniową, no to już uczniów wziął jako bandytów.
Bandyci jesteśmy! Nawet się dzisiaj pytałem takiego jednego milicjanta, który powiedział: „No, myśmy przyjechali tutaj, bo tutaj bandytyzm się rozwija”. Panowie, jaki u nas bandytyzm? „Staliśmy” pięć dni, ochranialiśmy zakład, jak własne dziecko. „Staliśmy” teraz dwa dni, też jest w porządku wszystko. [...]
Jak jestem przy milicji, to chciałbym nawiązać do towarzysza generała [Wojciecha Jaruzelskiego]. Widzę, że nosi zielony mundur, bardzo ładny. I dlatego się pytam: jak płatni ludzie — naprawdę ci, którzy nam po prostu zhańbili ten mundur, bo na pewno można to było załatwić inaczej — mogą się też podszywać pod mundur zielony? No ja nie wiem. Będąc tym żołnierzem, to bym takie... A niestety, było tak. Było tak, że milicja przebierała się w mundury wojskowe, aby sprowokować, żeby w przyszłości, gdy kiedyś będzie musiało wojsko stanąć w obronie... Choć wojsko do nas nie strzelało, na pewno. Tego nikt nie zaprzeczy, bo wojsko do nas nie strzelało. (oklaski) Strzelali tylko... Strzelali tylko ci, którym się nie podobały nasze twarze, oczywiście. Przecież ich działalność jest w Szczecinie znana. [...] Dla kogo jest faktycznie milicja? Czy do bicia uczciwych ludzi, czy do szantażowania? [...]
Mówiono, że strzelano tylko do tych, którzy napadli na więzienie i na Komendę Wojewódzką. Nieprawda! [...] Strzelano na postrach. No, oczywiście, ludzie się zbliżali coraz bliżej tego. No, tam próby były nawet podpalania tych skotów czy czołgów, wszystko, ale niestety. Drudzy się znaleźli tacy, że nie chcieli sprowokować, kufajkami gasili. [...] Ale nie było konfliktów. Później poszła seria jedna w powietrze, druga w powietrze. I ostatecznie z tego powietrza zginęły dwie osoby i dwie zostały ranione. U nas na zakładzie.
Przecież nie występowaliśmy na ulicy, a po prostu pod budynkiem administracyjnym, gdzie domagaliśmy się postulatów u swego dyrektora. Przecież do tego mieliśmy chyba prawo? Gdzie, do kogo mieliśmy iść? Przecież nikogo nie było! Milicja z ulicy nas porozpędzała. Po co było palić samochody czy inne rzeczy? Przecież można..., miała być zwykła demonstracja! Mieliśmy podejść pod KW i poprosić towarzysza Walaszka o wyjaśnienie. [...] Przecież czyby ktoś go ruszył? Przecież tu mamy cały rząd. A my jesteśmy przestępcami! Więc przecież chyba widzimy, że nikt nikogo nie rusza. [...]
I niech się tu niektórzy nie obrażą na mnie, że tak ostro tu wystąpiłem. Niestety, no ja inaczej nie umiem tego określić. Bo jeżeli bym chciał znowu „owijać w bawełnę”, no to by z tego, z naszej szczerej rozmowy by nic nie wynikło. Absolutnie nic!
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
Wszyscy ludzie się rodzą wolni i równi pod względem swej godności i swych praw. Są oni obdarzeni rozumem i sumieniem i powinni postępować wobec innych w duchu braterstwa. Gdzie jest u nas ta wolność i równość, skoro za uczestniczenie w nabożeństwach wzywa się wiernych obywateli do Komendy Powiatowej MO w Grójcu? Chcemy zapewnić obywatela Sekretarza, że na nabożeństwach nikogo nie mordujemy i nikomu nie wyrządzamy krzywdy. Dajcie nam spokój! Dajcie nam wolność wyznawania naszej wiary! Przyjmujcie nasze delegacje po ludzku! Nie okłamujcie nas!
Zbrosza Duża, 31 maja
Archiwum Parafialne w Zbroszy Dużej.
W tym samym roku mieliśmy w rafinerii dwa bardzo groźne pożary. Ostatni zaledwie kilkanaście dni wcześniej, kiedy to w jednej chwili zapaliło się 27 cystern pod zbiornikiem w trakcie napełniania. Spłonął człowiek. Wtedy nie można było po prostu szybko dokupić piany jak teraz. Najpierw trzeba było załatwić przydział z Wojewódzkiej Komendy SP w Katowicach. [...]
Doradzałem im [strażakom z WKSP], w jaki sposób skierować natarcie na centrum pożaru i jakie są możliwe zagrożenia. Wszyscy oni byli przerażeni, a słowa, które najczęściej padały, to „Jezus Maria”, „k... mać” oraz „major Baniak”. [...]
Pamiętam, jak zdenerwowani oficerowie przepytywali przerażonego kierownika wydziału zbiorników: ile jest ropy w każdym z czterech wielkich pojemników, jaki jest dokładnie jej skład, jaka ilość wody. Ten jednak cały roztrzęsiony nie był w stanie im za wiele powiedzieć.
Czechowice-Dziedzice, 26 czerwca
„Gazeta Wyborcza”, nr 147 z 4 czerwca 2002.
W okolicy prowizorycznej kaplicy-namiotu było 50 samochodów MO i ciężarowych, nie licząc obstawy po sąsiednich wsiach — 150 milicjantów z psami i pałkami. [...]
W chwili zajęcia prowizorycznej kaplicy przez organa MO i robotników było na adoracji Najświętszego Sakramentu 10 osób, [...] przeważnie starsze panie po siedemdziesiątce. Wezwano je do opuszczenia namiotu. Powstał płacz. Niewiasty z uporem pozostawały. Użyto siły. Zaczęto wykręcać ręce do tego stopnia, że ręce popuchły. Niektóre z nich upadły, były ciągnięte za nogi i wpychane do samochodu. Wywożono [je] do miejscowego lasu — dalej było to niemożliwe, ponieważ w okolicy drogi są bardzo słabe.
Zbrosza Duża, 22 marca
Archiwum Parafialne w Zbroszy Dużej.
Informuję, że w nocy dnia 24 na 25 marca 1972 członkowie aktywu katolickiego Zbroszy [Dużej] postawili szkielet szopy z nieobrobionych kołków (żerdzi), o powierzchni około 30 metrów kwadratowych i wysokości około 2,5 metra; żerdzie (około 12 sztuk) są powiązane ze sobą prowizorycznie. Szkielet znajduje się na tym samym miejscu, w którym stała rozebrana dnia 22 marca 1972 szopa, i jest od niej krótszy około 1 metr. Ma stanowić prowizoryczny punkt modlitw [...]. Ze wstępnych ustaleń wynika, że szkielet ten ma być obłożony folią. W chwili obecnej obity jest kawałek ściany workami po nawozach. O powyższym poinformowano I sekretarza Komitetu Powiatowego PZPR w Grójcu.
Grójec, 25 marca
Archiwum IPN, IPN BU 0227/878 t. 1–5.
Po możliwie pełnym rozpoznaniu [...] opracować plan skłócenia aktywu — uwzględniając głównie: Zofię Ślifirską, Janinę Ługowską, Mariannę Wojdak, Janinę Kowalską i Wandę Budytę. Dążyć do skłócenia ich wzajemnie, jak też z księdzem Sadłowskim.
Rozważyć również możliwość skompromitowania niektórych z tych osób przez stwarzanie pozorów informowania przez nie SB.
Wykona por. A. Dudek.
Wykorzystywać prowadzone rozmowy i działania represyjne, różnicując je w stosunku do poszczególnych osób, w celu stwarzania nieporozumień wśród aktywu. Każdą z ewentualnie planowanych rozmów rozpatrywać pod wyżej wymienionym kątem.
Wykona mjr W. Sabała.
Grójec, 26 marca
Archiwum IPN, IPN BU 0227/878 t. 1–5.
Ostatnio przy domu wiejskim, gdzie mieszkał ksiądz, postawiono przenośny namiot, w którym urządzono kaplicę z Najświętszym Sakramentem. Dnia 22 marca bieżącego roku zjechało do wsi Zbrosza Duża kilkadziesiąt samochodów z ponad stu milicjantami. Przywieziona grupa robotników w asyście milicji przystąpiła natychmiast do rozbiórki namiotu. Przy użyciu przemocy w stosunku do osób modlących się, wśród płaczu dorosłych i dzieci szkolnych, rozebrano kaplicę, a sprzęt liturgiczny i tabernakulum z Najświętszym Sakramentem w sposób brutalny wrzucono na platformę samochodu, którym wywieziono wszystko do kościoła w Jasieńcu i tam porzucono w kruchcie świątyni.
Warszawa, 30 marca
Archiwum Kurii Metropolitalnej w Warszawie.
Na terenie naszej Archidiecezji, w skromnej wsi — Zbrosza Duża, należącej do parafii Jasieniec, został znieważony Jezus Chrystus [...] przez funkcjonariuszy Milicji. [...]
Gdy będę za chwilę umywał ludzkie nogi, pragnąłbym skierować swoje uczucia ku tym nogom, które dotarły do Zbroszy Dużej, aby dzieciom zabrać Chrystusa Eucharystycznego. Kimkolwiek są ci ludzie, nie przestańmy ich kochać, nie przestańmy im przebaczać, a jednocześnie nie przestańmy ufać, że w Ojczyźnie przyjdą dni, kiedy już takich zniewag nie będzie.
Warszawa, 30 marca
Wiesława Grochola, Cud w Zbroszy Dużej, Wojenna Drukarnia Polowa, [b.m.] 1982.
Drogie Dzieci ze Zbroszy!
Pozostajecie daleko, ale pamiętajcie, że jesteście dziećmi Chrystusa, który Was uczył przebaczać. Dlatego zachowajcie w swoim sercu uczucie przebaczenia wobec tych, którzy Was skrzywdzili [...].
A do Was, Drodzy Bracia, którzy musieliście wykonywać rozkazy niesłuszne i niegodne Waszej Ojczyzny, kieruję również zapewnienie, że pomimo wszystko — my Wam przebaczamy zniewagę wyrządzoną Bogu naszemu.
I ostatnie słowo do tych, co wydali rozkazy. Boleśnie one nas ugodziły, tym bardziej, iż w sercach naszych pielęgnowaliśmy nadzieję, że idą lepsze dni w naszej Ojczyźnie. Tak gorąco Was prosimy, Bracia, wydający rozkazy, stosujcie się bodaj do przepisów Konstytucji, która zabrania znieważać uczucia religijne.
Warszawa, 2 kwietnia
Wiesława Grochola, Cud w Zbroszy Dużej, Wojenna Drukarnia Polowa, [b.m.] 1982.
Nixon w Warszawie — co za szopę urządziły władze, tego się nie da opisać. Milicji i ubeków było na ulicach więcej, niż w marcu 1968, nieskończona liczba aut milicyjnych, grupy tajniaków zupełnie się nie kryjących. Aleje Ujazdowskie wieczorem całkiem wyludnione […], tylko co 15 metrów stał milicjant, na chodnikach tajniacy […]. Osobny problem to była procesja Bożego Ciała wczoraj. Odizolowano od niej Nixona, umieszczając go w Wilanowie (procesja na Krakowskim) i wożąc tylko do Urzędu Rady Ministrów w Alejach. Mimo to trochę ludzi go dopadło — ze sporym entuzjazmem. Również panią Nixon w Łazienkach tłumy wielbicieli, mimo szpaleru beków, usiłowały dopaść. […]
Czego bały się nasze władze, inscenizując to całe wygłupianie z milicją i ubekami? Chyba paru rzeczy. Przede wszystkim oczywiście entuzjazmu publiczności wobec Nixona, co mogłoby zrobić fatalne wrażenie na Wielkim Sojuszniku zza Buga. […] Gierek wie dobrze, jak i czego się bać, wobec tego zaludnił ulice ubekami i policją. Upokarzające to i smutne […].
Warszawa, 2 czerwca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Zgodnie z zadaniami na temat postawy i zaangażowania się księży na rzecz zahamowania tendencji emigracyjnych do Republiki Federalnej Niemiec przeprowadzono rozmowy operacyjne na tę okoliczność z TW ps. „Tolek” z dekanatu gorzyckiego oraz księdzem Stefanem Pieczką — proboszczem parafii Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny w Raciborzu.
Na sugestie, by w[yżej] wym[ienieni] czynnie włączyli się na rzecz zahamowania tych tendencji, wyrazili zapewnienie, że nie pozostaną obojętni wobec tych wydarzeń i bezzwłocznie podejmą działania w tym zakresie. W związku z tym w najbliższym czasie podejmą ten temat na kazaniach, jak również podczas lekcji religii z młodzieżą starszą. [...] Oświadczyli również, że jako proboszczowie mają bardzo szeroki kontakt z ludźmi i w rozmowach z nimi będą sugerować rezygnację z podjętych zamiarów emigracji. Argumentować to będą zanikiem życia religijnego na Zachodzie, szerzącą się demoralizacją, pornografią, narkomanią, a co za tym idzie — niebezpieczeństwo z wychowaniem dzieci, trudności adaptacyjne w nowym, nieznanym środowisku. Rozmówcy oświadczyli, że w tej sprawie całkowicie solidaryzują się z władzami.
Katowice, 8 września
Metody pracy operacyjnej aparatu bezpieczeństwa wobec kościołów i związków wyznaniowych 1945-1989, red. A. Dziurok, Warszawa 2004.
Na osiedlu Sikornik w Gliwicach, które jest w rejonie Komisariatu I, istnieje zagrożenie nielegalnym budownictwem sakralnym. W związku z tym, funkcjonariusze MO pełniący służbę w tym rejonie, powinni zwrócić uwagę, czy nie prowadzi się nielegalnych zbiórek pieniędzy, czy nie zwozi się materiału budowlanego na działki prywatne, zwrócić też uwagę na prowadzenie prac ziemnych, stawianie i odnawianie krzyży, figurek kultu religijnego, ogrodzeń oraz innych prac ziemno-budowlanych.
Gliwice, 22 września
Bogusław Tracz, Trzecia dekada. Gliwice 1971–1981, Katowice 2009, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Ustalono, że aczkolwiek obwiniony [Jacek Smykał] w toku postępowania wyjaśniającego zdementował i zaprzeczył, jakoby się dopuszczał napastliwej krytyki na zajęciach praktycznych z podstaw nauk politycznych, to jednak pozostaje niepodważony fakt, że wypowiedzi obwinionego były dokonywane w obecności 30 osób grupy „D”. Wypowiedzi te, pełne agresywnej dynamiki, przytoczone w zeznaniach, musiały wpłynąć destrukcyjnie na światopogląd i postawę kolegów i koleżanek, wywołując w umysłach słuchaczy niepotrzebne wątpliwości, a nawet spaczony obraz naszej rzeczywistości. Ponadto obwiniony stawiał bierny opór, manifestując swoją nonszalancko-lekceważącą postawę w trakcie przesłuchania na terenie Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej i tym samym udowodnił zupełny brak dyscypliny obywatelskiej wobec pracowników pionu bezpieczeństwa.
Szczecin, 13 lutego
Dnia 11 lutego 1976 otrzymałem wezwanie [...] z Komendy Miejskiej MO w Łodzi do stawienia się w jej gmachu przy ul. Lutomierskiej 108 w dniu 12.02.1976 o godz[inie] 10.00. [...]
Rozmawiało ze mną dwóch funkcjonariuszy, do których dołączył następnie trzeci. [...]
Na początku rozmowy zostały sformułowane następujące insynuacje:
1) że stan mojego zdrowia pogorszył się w sposób zauważalny dla otoczenia,
2) że jestem alkoholikiem i w dodatku obciążonym rodzinnie,
3) że żona moja, przebywająca właśnie na wczasach pracowniczych, zdradza mnie [...].
[...]
Insynuowano mi również, że jestem „instrumentem manipulowanym przez Żydów” i wrogie Polsce Ludowej ośrodki (Wolna Europa itp.) oraz, że moja twórczość jest antynarodowa.
Po dłuższej rozmowie w stylu insynuacji i szantażu wszedł trzeci funkcjonariusz oznajmiając, że stawiam — jak to określił — „agresywny upór”. Podniesionym głosem powtórzył większość dotychczasowych insynuacji, a następnie tym samym tonem zagroził, że:
1) zostanę poddany przymusowemu leczeniu psychiatrycznemu (cytuję: „pańska działalność polityczna jest objawem choroby umysłowej, ...zbierzemy dowody, zrobimy panu sprawę i zamkniemy pana na trzy lata w szpitalu psychiatrycznym, nie na tym oddziale, w którym pan był, ale z takimi wariatami, że pan zobaczy...”).
Łódź, 21 lutego
[...] Nowym elementem w dyskusjach na temat podwyżki są ostatnio odnotowane w wielu województwach wypowiedzi o dokonanych podwyżkach płac w MO i WP, co jest komentowane jako nieuchronna zapowiedź podwyżki cen.
4. W komentarzach przeważają negatywne oceny ewentualnej podwyżki cen artykułów spożywczych. W wypowiedziach na ten temat wskazuje się głównie, że:
4.1. Zmiana cen i zaprowadzenie równowagi rynkowej nie powinny odbywać się kosztem całego społeczeństwa (woj. przemyskie);
4.2. Podwyżka uderzy przede wszystkim [w] klasę robotniczą, gdyż wolne zawody i prywatna inicjatywa na żadnych podwyżkach nie tracą (woj. częstochowskie);
4.3. Planowana podwyżka cen celowo jest odkładana na okres urlopów i wakacji. Władze zdają sobie sprawę z niekorzystnych nastrojów społecznych i obawiają się możliwości negatywnych wystąpień (środowisko akademickie Krakowa);
4.4. Decyzję o podwyżkach podejmie Sejm, a nie jak poprzednio PZPR, bowiem partia nie będzie chciała brać całej odpowiedzialności na siebie (woj. jeleniogórskie).
5. Mają również miejsce wypowiedzi, zwłaszcza wśród załóg zakładów pracy, że w przypadku wprowadzenia podwyżki cen może dojść do różnorodnych konfliktów i niepokojów społecznych.
Warszawa, 21 maja
Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór, wstęp i oprac. Jerzy Eisler, Warszawa 2001.
2. Poddać kontroli operacyjnej środowisko i osoby znane w przeszłości z postaw negatywnych, warcholskich, demagogicznych, autorów wrogich anonimów, paszkwili i napisów oraz działaczy byłego reakcyjnego podziemia.
3. Prowadzić aktywne rozpoznanie środowisk dziennikarskich, pracowników sztuki i kultury w celu wyselekcjonowania osób, które ze względu na swoją postawę, autorytet w środowisku mogą być wykorzystane przez wrogie ośrodki do opracowania lub rozpowszechniania szkodliwych treści i poglądów dot. sytuacji społ[oczno]-polit[ycznej] i ekonomicznej w kraju.
Radom, 21 czerwca
Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór, wstęp i oprac. Jerzy Eisler, Warszawa 2001.
― Jest zgoda z Warszawy na użycie sił.
― Atakują Komendę Wojewódzką. [...]
― [...] Oczyszczać gmach KW, demolują absolutnie. [...]
― Ostrzec tubą. Dostaniesz dwóch ludzi i jeden pojedzie z wami na jedną stronę, drugi oczyści tu armatkami.
― Nie ma wody!
― No to używać pałek. Jechać po ludzi na rondo i po drodze zatankować wodę. Szybko proszę jechać pod Komitet partii, bo został podpalony. [...]
― Trzeba oczyścić Komitet, tylko nie używać broni. Używać gaz, wodę.
Radom, 25 czerwca
Czerwiec 1976 w materiałach archiwalnych, wybór wstęp i oprac. Jerzy Eisler, Warszawa 2001, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Przyjechało kilkanaście samochodów. Zomowcy wychodzili z nich już z tarczami, pałami i resztą wyposażenia. Wzywali do rozejścia się. Tłum się nie rozchodził, ale nie był agresywny. Wydawało mi się, że jeszcze chwila i ludzie rozeszliby się do domów. Ludzi było jeszcze dużo, kilkaset osób na pewno. Może były jakieś okrzyki. W pewnym momencie zomowcy ruszyli do ataku. Z tłumu poleciały w ich stronę kamienie. Milicjanci strzelali jakimiś pociskami, gazem, także pociskami świetlnymi. [...] Widziałem [...] pociski wybijające szyby w wagonach pociągu dalekobieżnego, do którego schroniła się część ludzi.
Ursus, 25 czerwca
Czerwiec 1976. Spory i refleksje po 25 latach, red. Paweł Sasanka, Robert Spałek, Warszawa 2003, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Ulicą jechała milicyjna „buda”. Minęła mnie i nagle stanęła. Wyskoczyło z niej mnóstwo milicjantów, dwudziestu, może trzydziestu. Ciągnęli mnie w kierunku samochodu. [...] Jeden z milicjantów uderzył mnie ręką w twarz. Poleciała krew. Gdy próbowali mnie podnieść, mocno objęłam ― już nie pamiętam ― albo latarnię, albo drzewo. Wtedy zaczęli bić mnie pałkami. Po nogach, rękach, palcach, nadgarstkach. Bili mnie po głowie, po szyi i rękach, żebym puściła latarnię. Zaczęli mnie kopać. Po całych plecach, kręgosłupie. Dalej już nic nie pamiętam. Straciłam przytomność.
Ocknęłam się na ulicy. Nie miałam już zębów. Byłam cała umazana we krwi. Miałam rozbity nos. Nade mną stała staruszka. Patrzyła przez okno i widziała, jak mnie tłuką. Wyszła na ulicę i podała się za moją matkę. Klęknęła przed jednym z zomowców, pewnie oficerem. Błagała o ratunek. Prosiła, żeby mnie wypuścili, przebaczyli; że będzie mnie pilnować, abym już nie wyszła na ulicę. Wtedy jeden z nich powiedział: „Zabieraj tę kurwę, bo ją zabijemy”.
Radom, 25 czerwca
Czerwiec 1976. Spory i refleksje po 25 latach, red. Paweł Sasanka, Robert Spałek, Warszawa 2003, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
W jednym wypadku oblężony i naciśnięty oddział milicji musiał utworzyć „jeża”, zastawionego tarczami i miotającego na wszystkie strony granaty z gazem łzawiącym. Wówczas to pewien młody człowiek wdarł się na dach kamienicy górującej nad „jeżem” i z góry obrzucał kamieniami wnętrze „jeża”. Kilkunastu milicjantów odskoczyło od „jeża”, chcąc uchwycić owego chłopca biegli w kierunku bramy tego domu. Spostrzegły to kobiety, mieszkanki domu — zaczęły obrzucać milicjantów doniczkami z ziemią i drobnym sprzętem domowym. Milicjanci nie sforsowali tego domu. Rakiety niekiedy podpalały mieszkania ludzi.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
Walki w godzinach wieczornych przerodziły się w morderczy pogrom ludności i młodzieży przez wzrastającą przewagę sił bezpieki i milicji. Z pewnością pojone przed akcją alkoholem, podniecone zaś walką z bezbronnym, lecz bojowo nastawionym ludem. Świadkowie zgodnie stwierdzają, że normalni ludzie nie byliby zdolni do bicia w takim zapamiętaniu, w jakimś dzikim szale, do bicia kobiet i nawet małych dzieci. Działali w jakimś szale mordu i przypuszczalnie, gdyby zamiast pałek i gazu łzawiącego dano im broń palną, użyliby jej bez wahania.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
Gdy prowadzili mnie na Komendę, kopali mnie, pluli; jeden z milicjantów uderzył mnie hełmem w twarz, skrzywiając nos. Przed Komendą Wojewódzką stali inni milicjanci, którzy bili przechodzących pałkami. Wewnątrz, na korytarzach, prowadzono pojedynczo, a ustawieni milicjanci bili i kopali przechodzących. W pokoju 105 kazali mi się położyć na podłodze i zaczęli mnie strzyc scyzorykiem. Potem przewieziono nas do więzienia. Służba więzienna była pijana — wszyscy strażnicy byli uzbrojeni w pałki 75 cm i hełmy. Rozebrano nas do slipek i tak trzymano przez całą noc w celi na betonowej podłodze. Było bardzo zimno. Strażnicy chodzący pod celą kazali być cicho — jeśli usłyszeli jakieś rozmowy, wpadali do celi i wyciągali pierwszą z brzegu osobę, bili na korytarzu — słychać było krzyki — potem pobitego jak worek wrzucali do celi. Jeśli ktoś zajęczał z bólu, znowu wyciągali i bili.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
Zomowcy wychodzili już z nich [z samochodów], już z tarczami, pałami i resztą wyposażenia. Wzywali do rozejścia się. Tłum się nie rozchodził, ale nie był agresywny. Wydawało mi się, że jeszcze chwila i ludzie rozeszliby się do domów. Ludzi było jeszcze dużo, kilkaset osób na pewno. Pewnie były jakieś krzyki. W pewnym momencie zomowcy ruszyli do ataku. Z tłumu poleciały w ich stronę kamienie. Milicjanci strzelali jakimiś pociskami, gazem, także pociskami świetlnymi. Nie wiem, czy strzelali celowo, czy to przez przypadek, w każdym razie pociski te spowodowały pożar w wagonie. Potem oskarżano protestujących o podpalenie wagonu. Widziałem na własne oczy pociski wybijające szyby w wagonach pociągu dalekobieżnego, do którego schroniła się część ludzi.
Ursus, 25 czerwca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza. Przebieg. Konsekwencje, Warszawa 2006.
Wraz z 10 funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa i Wydziału Kryminalnego KW MO udałem się na ulicę Kościuszki. Przed siedzibą KW PZPR znajdował się tłum ludzi dwojga płci i w różnym wieku, w liczbie około 200-300 osób. Na ogół zbiegowisko zachowywało się spokojnie, dyskutując o podwyżce cen, utyskując na drożyznę i niskie zarobki oraz od czasu do czasu wznosząc pojedyncze nieskoordynowane okrzyki. Nie tamowano przejścia wzdłuż ulicy przypadkowym przechodniom, z których zresztą większość zatrzymywała się i dołączała do tłumu, jak również wejścia do gmachu. Wiele osób w zbiegowisku znajdowało się pod wyraźnym wpływem alkoholu. [...]
Wraz z przydzielonymi funkcjonariuszami utworzyłem kordon i powoli przy pomocy pracowników komitetu zaczęliśmy zgromadzonych spychać w stronę wejścia, stosując przy tym słowną perswazję. Gdy już prawie 3 zostało usuniętych z hollu, do wnętrza wtargnęła nowa, liczniejsza i bardziej agresywna grupa, w znacznej mierze znajdująca się od wpływem alkoholu. Zaczęto wykrzykiwać wulgarne epitety pod adresem Partii, Rządu, miejscowych władz oraz personalnie I sekretarza KW PZPR. Usuwanie tej grupy było trudniejsze z powodu jej liczebności, stanu w jakim się znajdowała i agresywności oraz niemożliwości użycia siły.
Płock, 25 czerwca
Jacek Pawłowicz, Paweł Sasanka, Czerwiec 1976 w Płocku i woj. płockim, Toruń 2003.
Dobrze zapamiętałem patrol z pierwszej nocy po 25 czerwca. W pewnym momencie zobaczyłem sklep sportowo-turystyczny z nawiązującą do lata dekoracją. Na wystawie był płotek, wierzba… i ponton gumowy przybity widelcem do płotka. Sklep był splądrowany. Na terenie okolicznych ogródków działkowych znajdowaliśmy masę towarów ze zrabowanych sklepów. Oczywiście zbieraliśmy wszystko dokładnie. Szukaliśmy też tych, którzy uczestniczyli w zajściach. Teren działek był oświetlony, było więc dosyć widno. Widok porozrzucanych towarów robił na nas naprawdę duże wrażenie […]. Przecież to nie robotnik szedł kraść do sklepu, ale właśnie te męty, pijaczkowie, nieroby. Korzystali z okazji, z zamieszek, aby swoją frustrację wyładować na milicji, na sklepach, na przechodniach. Trudno, żeby to, co widzieliśmy, nastrajało nas do tych ludzi pozytywnie. Zbieraliśmy między innymi kompleciki dziecięce, zabawki. Towary leżały porzucone na ulicy. Czasem znajdowaliśmy nietknięte całe paczki.
Radom, 25/26 czerwca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza. Przebieg. Konsekwencje, Warszawa 2006.
[Funckjonariusze Milicji Obywatelskiej] Szli czwórkami, sprawnie, niby zaprogramowane manekiny. W milczeniu, tarcza przy tarczy, z podniesionymi szybami osłon. Stałem przykryty mrokiem wnęki, próbowałem ich liczyć, ale mijali mnie zbyt szybko i tak blisko, że czułem woń przepoconych bluz. Skuł mnie nielichy strach.
Radom, 25/26 czerwca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza. Przebieg. Konsekwencje, Warszawa 2006.
Mieliśmy takie zadanie: utrzymać porządek w mieście, nie dopuścić do gromadzenia się młodych ludzi, nie dopuścić do zamieszek, zatrzymywać osoby podejrzane, które mogły uczestniczyć w zajściach oraz zabezpieczyć sklepy, bo było dużo rabunków. W czasie patrolu chodziliśmy całymi plutonami, około dwudziestu kilku osób. Z pewnością w sile nie mniejszej niż drużyna. Pluton był podzielony na dwie grupy. Patrole chodziły bardzo blisko siebie, w zasadzie na styk.
Radom, 25/26 czerwca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza. Przebieg. Konsekwencje, Warszawa 2006.
W związku z powyższymi faktami powstania nowych zagrożeń wynikających z działalności elementów antysocjalistycznych należy:
— Realizować działania, których naczelnym celem jest odcinanie grupy inicjującej od wpływu na różne środowiska społeczne w kraju, szczególnie [na] młodzież akademicką i załogi zakładów pracy, oraz rozpoznanie i przecinanie kontaktów grupy z ośrodkami dywersji.
— O faktach przyjazdu osób (emisariuszy) z Warszawy lub innych ośrodków z zamiarem tworzenia komitetów lub organizowania zbiórek pieniędzy, kolportażu wrogich opracowań, jak również o osobach, które podejmują takie działania, a zamieszkują na podległym Wam terenie, natychmiast informować Wydział IV Departamentu III w celu konsultacji przedsięwzięć. Osoby te zatrzymać, przeprowadzać osobiste przeszukania, wyjaśniać cel przyjazdu (działania), z czyjego polecenia itp. Głównym założeniem powyższych przedsięwzięć winny być pozyskania do współpracy.
Warszawa, 16 października
Kryptonim „Gracze”. Służba Bezpieczeństwa wobec Komitetu Obrony Robotników i Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR” 1976-1981, Warszawa 2010.
Oświadczamy, że po zatrzymaniu po zajściach 25 czerwca 1976 byliśmy bici przez funkcjonariuszy MO. Każdy z nas co najmniej jeden raz przechodził tzw. ścieżkę zdrowia, to znaczy kordon umundurowanych i cywilnych funkcjonariuszy, którzy bili i kopali przechodzących. Przy każdym transporcie wsiadając i wysiadając z samochodów, byliśmy bici i kopani. W czasie przesłuchań zeznania od nas wymuszano torturami. Przebywając w więzieniu radomskim i w areszcie Komendy Wojewódzkiej MO, byliśmy bici przez funkcjonariuszy MO i służbę więzienną.
Radom, 30 listopada
Źródła do dziejów Polski w XIX i XX wieku, t. IV, cz. I, Lata 1956-1989, Pułtusk 2004.
My, rodziny oskarżonych w procesach radomskich, które odbyły się po zajściach 25 czerwca 1976 roku, oświadczamy, że procesy odbywały się bez należytego materiału dowodowego. Na rozprawy sądowe nas nie wpuszczono, mimo że rozprawy były jawne. Zezwolono tylko na wysłuchanie aktów oskarżenia i wyroków jednej lub dwu osobom z rodziny. Wówczas widzieliśmy naszych synów i mężów, którzy nosili wyraźne ślady bicia. Na widzeniach mówili oni nam, że biciem i torturowaniem wymuszono na nich zeznania. W czasie rozpraw sądowych funkcjonariusze MO mieli pogardliwy stosunek do oskarżonych i ich rodzin.
Warszawa, 1 grudnia
Źródła do dziejów Polski w XIX i XX wieku, t. IV, cz. I, Lata 1956-1989, Pułtusk 2004.
Niniejszym stwierdzam, iż w dniu 16.03.1977 r. przy przeszukaniu dokonanym u Romana Radomskiego zabrałem następujące przedmioty:
1. George Orwell - „Animal Farm”;
2. Umberto Silva – „Ideologia e arte del fascismo”;
3. Kartka z zapiskiem;
4. „Rozmówki polskie” nr 8.
Poznań, 16 marca
Zbigniew Gluza, Ósmego Dnia, Wydawnictwo KARTA, wyd. II, Warszawa 1994.
Teatrowi Ósmego Dnia przytrafił się kolejny nieszczęśliwy wypadek: rewizja [...]. Rewizja wykazała, że członkowie Teatru Ósmego Dnia czytają zbyt dużo książek w szarych okładkach, mają maszynopisy młodych (niedawno poetów), fragmenty zbędnych już scenariuszy, kartki z tekstami w obcych językach, notatniki, maszynę do pisania, trochę biżuterii i (zapomniałbym) jakieś komunikaty jakiegoś KOR i jeszcze trochę innych, najwyraźniej zbędnych rzeczy. Więc im to wszystko zabrano.
Poznań, 21 marca
Zbigniew Gluza, Ósmego Dnia, Wydawnictwo KARTA, wyd. II, Warszawa 1994.
[...] gdy przyjechałem z pracy, po wejściu do przedpokoju usłyszałem jakieś straszne zawodzenie w najbliższym pokoju. Coś mnie bardzo przeraziło. Nogi się ugięły pode mną, co to może być, czy może tata lub mama chora albo jakieś inne nieszczęście się stało. Na mój widok dopiero rozpacz Mamy i żony przybrały rozmiar nie do opisania. Żona, płacząc, podała mi karteczkę, na której zapisany był numer telefonu komendy milicji w Krakowie, pod który mam zadzwonić, jak będę w domu.
Wtedy udałem się na pocztę, gdzie zamówiłem rozmowę. Po chwili już miałem rozmowę. Jakiś funkcjonariusz zawiadomił mnie, że rano ok. godz[iny] 6.00 znaleziono zwłoki mego syna Staszka w bramie kamienicy przy ul. Szewskiej 7. W tym momencie nie mogłem mówić.
Gilowice, 7 maja
Czy ktoś przebije ten mur? Sprawa Stanisława Pyjasa, oprac. Florian Pyjas, Adam Roliński, Jarosław Szarek, Kraków 2001.
― Wydział III [KM MO] wskaże milicji miejsca, gdzie należy urządzić zasadzki w celu zatrzymania ewentualnych sprawców rozwieszania klepsydr.
― Wydział III dał zlecenie milicji kolejowej, aby utrudniła nabywanie przez młodych ludzi biletów kolejowych
do Krakowa.
Łódź, 14 maja
Opozycja i opór społeczny w Łodzi 1956–1981, red. Krzysztof Lesiakowski, Warszawa 2003, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Prokuratura Wojewódzka w Krakowie zakończyła śledztwo w sprawie okoliczności śmierci Stanisława Pyjasa zmarłego w dniu 7 maja 1977. [...] Według ustaleń śledztwa zgon Stanisława Pyjasa był wynikiem uduszenia się, spowodowanego zachłyśnięciem krwią. Krew przedostała się do dróg oddechowych zmarłego z obrażeń powstałych w wyniku uderzenia głową o nierówności betonowej posadzki klatki schodowej domu przy ul. Szewskiej nr 7 w Krakowie. Poważny stan nietrzeźwości, w jakim znajdował się zmarły, nie pozwolił mu zamortyzować upadku rękami i zapobiec przedostawaniu się wypływającej krwi do dróg oddechowych. [...] Wobec jednoznacznej wymowy materiałów dowodowych zgromadzonych w toku śledztwa i braku danych uzasadniających podejrzenia o przestępczym działaniu jako przyczynie zgonu, postępowanie prokuratorskie zostało zgodnie z prawem [...] umorzone.
Kraków, 17 września
„Trybuna Ludu” nr 220, 17-18 września 1977.
Przez wyłom przedostało się około 500 osób, które zgotowały Carterowi owację. Wśród osób, którym udało się przerwać kordon, funkcjonariusze SB dokonali licznych zatrzymań. M.in. przy Grobie Nieznanego Żołnierza zatrzymano Marka Chwalewskiego i Bogumiła Włodarskiego, uczestników Ruchu Obrony, gdy usiłowali rozwinąć transparenty [...]. Na ulicy Senatorskiej miał miejsce znamienny incydent: jeden z milicjantów brutalnie odepchnął starszego człowieka. [...] Zebrany tłum zaczął wtedy skandować: „Gestapo, gestapo”. Parę osób zostało zatrzymanych, ale po spisaniu personaliów w samochodzie milicyjnym, zostali zwolnieni.
Warszawa, 30 grudnia
„Opinia” nr 1/1978, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
W stosunku do kierownictwa Episkopatu polskiego i jego komórek dyspozycyjnych rozpoznawać:
— [...] inicjatywy mające na celu rozbudowę działań wspierających znaczenie wizyty w niepożądanym dla władz państwowych kierunku, zwłaszcza w sprawie oddziaływania na młodzież, środowiska studenckie, rozwijania propagandy w zakładach pracy, innych przedsięwzięć mogących powodować negatywne skutki społeczno-polityczne, np. próby przerwania nauki w szkołach i wyprowadzenie młodzieży, przerwy w pracy;
— [...] wszelkie samorzutne inicjatywy ze strony wiernych co do organizowania grup, pielgrzymek poza limitem, opracowywania petycji i skarg, zamiarów upamiętnienia wizyty papieża (tablice, pomniki itp.), prób produkcji i kolportażu pism pozbawionych debitu państwowego, organizowania nielegalnych zgromadzeń, zbiórek pieniężnych.
[…] Naczelnicy Wydziałów IV KW MO, na terenie których będą organizowane uroczystości z udziałem papieża, zapewnią ponadto:
— [...] możliwość wprowadzenia odpowiednich ilości agentury do kościelnych komitetów lokalnych, w celu odpowiedniego sterowania pracą tych komitetów w kierunku zgodnym z ustaleniami czynników państwowych i kościelnych.
Warszawa, 19 kwietnia
Metody pracy operacyjnej aparatu bezpieczeństwa wobec Kościołów i związków wyznaniowych 1945–1989, red. Adam Dziurak, Warszawa 2004, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
W końcowej części uroczystości zabrał głos Lech Wałęsa, uniesiony do góry przez kilku stoczniowców, i oznajmił, że strajk będzie kontynuowany do czasu, kiedy nie zostaną spełnione postulaty mniejszych zakładów pracy. [...] Nadmienił, że wszedł pierwszy i wyjdzie ostatni. Zebrany tłum odśpiewał mu Sto lat.
Gdańsk, 17 sierpnia
Meldunek w zbiorach Archiwum Urzędu Ochrony Państwa, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Dni Solidarności, „Karta” nr 30, 2000.
Z dotychczasowego rozpoznania operacyjnego wynika, że na sytuację w Łodzi, a szczególnie na sytuację i nastroje załóg obiektów przemysłowych i społeczeństwa, ma zasadniczy wpływ strajk pracowników MPK. [...]
Należy zaznaczyć, że we wszystkich zajezdniach jest należyty porządek i właściwe zabezpieczenie obiektów przed ewentualną dewastacją i wtargnięciem osób z zewnątrz. Istnieją równolegle dwie grupy zabezpieczające, tj. straż robotnicza i straż powołana przez Komitet Strajkowy, które wspólnie działają. Pilnuje się również przed możliwością wnoszenia na teren zajezdni alkoholu, a osoby nietrzeźwe odsyła do domu. [...] Aktualnie do głosu dochodzą osoby młode wiekiem i stażem pracy. Zajmują one agresywną, nieustępliwą postawę świadczącą o zacietrzewieniu.
Łódź, 27 sierpnia
Opozycja i opór społeczny w Łodzi 1956–1981, red. Krzysztof Lesiakowski, Warszawa 2003, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Siedziałem na Rakowieckiej. 28 sierpnia otrzymałem sankcję prokuratorską. W miłym towarzystwie, stale ktoś nowy przychodził. Już nastrój władzy więziennej wskazywał na to, że chyba stoczni szturmować nie będą. 1 września wyszedłem z więzienia. Poszedłem do naszej przyjaciółki, gdzie spodziewałem się zastać Zosię. Zaprosiłem żonę na obiad do „Bristolu”. Wsiedliśmy w autobus, pamiętam, że na Nowym Świecie autobus minął grupę KPN z transparentem [w rocznicę powstania KPN], przed nimi jechała milicja, za nimi jechała milicja, ale nie przeszkadzała im. Pomyślałem sobie wtedy: jak ta Polska znormalniała. Poczułem się jak w wolnym kraju.
Warszawa, 1 września
Krystyna Jagiełło, Dziedzice bezprawnej wolności, Bydgoszcz 2007.
„Jeszcze Polska nie zginęła...” ginie w tupocie butów i szeleście szarpanego odzienia. Bolą rozrywane ręce. Sczepieni łańcuchem, powoli wypychani i wyciągani jesteśmy w kierunku bocznego wyjścia po prawej stronie... Trzy razy powtarzamy refren, bo nie stać nas na odśpiewanie kolejnej zwrotki. Powtórzylibyśmy go i czwarty raz, gdyby nie Michał Bartoszcze, który zaintonował „Rotę”. Słychać przejmujący krzyk [Jana] Rulewskiego. Wypadamy bocznymi drzwiami na zewnątrz.
Bydgoszcz, 19 marca
Stefan Pastuszewski, Spoglądając na zegarek..., „Wolne Związki. Pismo NSZZ Solidarność”, [Bydgoszcz] 1981, nr 4, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Gdy się ocknąłem, leżałem koło drzwi. Przy mnie było dwóch chłopców. Podnieśli mnie i zaczęli prowadzić do bramy. Tam zobaczyłem, jak bito. Najpierw jednego, [...] a potem wyciągnęli drugiego. [...] Ale tego to już strasznie bili. Krzyczał. Niemożliwie krzyczał. To nie był krzyk strachu.
To był krzyk bólu.
Z głównej ulicy na ten krzyk przyleciało dużo ludzi, ale brama była zamknięta. Nie wiem, czy chcieli tę bramę wyłamać. W każdym razie był to jakiś protest. Ale z tej naszej strony wszyscy krzyczeli: „Odejdźcie, nie prowokujcie”. Nie chcieliśmy, żeby doszło do walki z milicją. Wtedy ktoś przyniósł klucz. Otworzono bramę i milicjanci wyrzucili tego leżącego. To był [Jan] Rulewski.
Bydgoszcz, 19 marca
Krzysztof Czabański, Bydgoszcz–Marzec ’81. Dokumenty, komentarze, relacje, Wydawnictwo „Most”, Archiwum Solidarności, Warszawa 1987, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Tow. Andrzej Żabiński:
Trzeba do sprawy komisji podejść ostrożnie. Nie możemy tracić zaufania Służby Bezpieczeństwa i MO, działali na rozkaz. Tego nie lekceważyć, jeszcze w organach atmosfera dobra, obyśmy jej nie nadużyli.
Tow. Stanisław Kania:
Sprawę Bydgoszczy badała komisja ekspertów, komisja rządowa pod przewodnictwem ministra sprawiedliwości tow. Jerzego Bafii, a teraz mamy się godzić na powoływanie wspólnej komisji rządu i „Solidarności” [do zbadania okoliczności pobicia przez milicję członków „Solidarności” w Bydgoszczy 19 marca]? Taka komisja będzie badała naszych ludzi, to niemożliwe, oni takiej presji nie wytrzymają.
Warszawa, 25 marca
Tajne dokumenty Biura Politycznego. PZPR a „Solidarność” 1980–1981, oprac. Zbigniew Włodek, Londyn 1992, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Tow. Stanisław Kania:
Klimat społeczny był po stronie przeciwnika. Strach przed strajkiem był wielki i powszechny. [...] Rodzi się jednak pytanie, czy wolno było zapłacić taką cenę? W porozumieniu [parafowanym 30 marca] są elementy pozytywne, nie atakuje się imiennie SB i MO za wydarzenia w Bydgoszczy. Są też elementy negatywne, [...] w oświadczeniu jest faktyczna zgoda na legalizację „Solidarności Wiejskiej”. Drugim elementem negatywnym oświadczenia jest sformułowanie zapewniające przedstawicielom „Solidarności” udział w postępowaniu przygotowawczym i sądowym w sprawie wydarzeń w Bydgoszczy. Tow. Rakowski nie otrzymał pełnomocnictw do podpisania takich treści.
Warszawa, 31 marca
Tajne dokumenty Biura Politycznego. PZPR a „Solidarność” 1980–1981, oprac. Zbigniew Włodek, Londyn 1992, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Wstrząsający moment w autentycznym, nakręconym przez milicję filmie podczas wypadków w Bydgoszczy w dniu 19 marca br., gdy garstka osaczonych przez milicjantów i cywilnych agentów — robotników z „Solidarności” intonuje hymn państwowy, a potem rozpaczliwe „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”...
Milicja kręciła ten film widocznie po to, aby mieć jakieś alibi „groźnego zachowania się robotników”, a tymczasem powstał dokument, obciążający tylko ją i członków bydgoskiej Rady Narodowej, którzy nie chcieli wysłuchać postulatów „Solidarności”. Potworne krzyki deptanych ludzi... Krew. Wybite zęby. Bestialstwo władz PRL...
Warszawa, 28 maja
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
O dziesiątej kawalkada ruszyła. Parę minut po jedenastej dostałem telefon, że zablokowano ich na rondzie u zbiegu Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich. Z tego ronda samochody miały skręcać w lewo, żeby przejechać przed budynkiem Komitetu Centralnego, ale władze uznały, że jest to zbyt niebezpieczne i wysłały naprzeciw kordon milicji. Kierowcy jednak zaparli się — miało być w lewo, nie jedziemy prosto. Stanęli.
Warszawa, 3 sierpnia
Jacek Kuroń, Gwiezdny czas. „Wiary i winy” ciąg dalszy, Londyn 1991, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Jestem reżyserem filmowym pracującym w Wytwórni Filmów Animowanych. Tam też należę do Związku Zawodowego „Solidarność”, będąc zwyczajnym członkiem. Nigdy nie należałem do żadnych organizacji politycznych ani tym podobnych ugrupowań. Nigdy nie zajmowałem się żadną działalnością polityczną, ani też nikogo do takiej działalności nie namawiałem. Nie występowałem przeciwko partii jako takiej ani tym bardziej przeciwko socjalizmowi […]. Zarzucanie mi, że w obecnej sytuacji swoim postępowaniem mogę stworzyć niebezpieczeństwo dla spokoju narodowego jest nieporozumieniem, nie mającym żadnych podstaw. Występując w zasłużonym dla polskiej kultury kabarecie Piwnica pod Baranami (ostatnio w listopadzie Grand Prix na festiwalu w Arezzo), przeciwstawiałem się przez kilkanaście lat w swoich satyrycznych tekstach temu wszystkiemu, czemu od sierpnia przeciwstawiali się wszyscy bez wyjątku i jeśli jest mowa o ewentualnym wytwarzaniu napięć (a to mi w akcie internowania zarzucono), to ja przez całą swoją działalność raczej je rozładowywałem. Rozładowywałem przez śmiech, który zawsze jest uzdrowicielski, działając na zasadzie wentyla upuszczającego powietrze. Wystarczy tylko to zrozumieć, żeby uznać moją kabaretową działalność za wręcz pożyteczną i wskazaną. Tak też ostatnio, jak to można było wyczuć, odbierały to władze, przyznając nam nagrody i odznaczenia. Osobiście we wrześniu tego roku zostałem wyróżniony odznaczeniem „Zasłużonego Działacza Kultury”, a poprzednio resortową nagrodą Wiceministra Kultury i Sztuki.
W całej tej sytuacji internowanie mnie jest po prostu niepotrzebnym wyrządzeniem mi krzywdy, niesłusznym poniżeniem […].
Nowy Wiśnicz, woj. tarnowskie, 16 grudnia
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Rzucili mnie na ścianę, potem tapczan, regał, jakieś twarde podłoże — podłoga, chwila stabilności, mój wzrok zaczął rejestrować konkretne obrazy, nieruchome. Trudno powiedzieć, że się rozglądałem, ale w każdym razie starałem się zobaczyć, gdzie Szymon. Leżał tak samo, jak ja — na brzuchu, nogi rozkraczone do maksimum wytrzymałości, piekący ból w kroku; to tak, jakby skóra pękała. Ręce początkowo na ziemi, otwarte dłonie.
Słyszę, że ktoś coś mi mówi. Każe coś zrobić, ale nic nie mogę zrozumieć. Wtedy zobaczyłem ciężki but na swojej ręce. Zobaczyłem ból. Ja nadal nie rozumiem, o co mu chodzi, but przechodzi na policzek i to samo ugniatanie: „Na kark łapy!”. Zaplotłem dłonie na karku, spojrzałem na Szymona, on nadal leży, ręce ma już na karku, wtedy czub innego buta uderza z piekielną siłą w jego żebra. Odgłosu, jaki wydał Szymon, nie można nazwać krzykiem ani jękiem — to po prostu ból, ten dźwięk jakby wyszedł z żołądka, z samych płuc. „Kto tu przychodził? Mów, bo jak ... w jaja, to się już nie podniesiesz!” Wtedy nie ból, a coś, na co nie ma wystarczająco mocnego słowa, poczułem w kroku, gdzieś z głębi moich wnętrzności wydobył się charkot, który niemal wyplułem z gorącą, gęstą i lepką śliną.
Potężny cios w kręgosłup, taki sam, jaki otrzymałem zaraz po tym, jak znalazłem się na podłodze. Nie wydałem żadnego dźwięku, bo już żadnego w sobie nie miałem. Czułem się jak wbijany w ziemię, wygięty do granic wytrzymałości mojego kręgosłupa. Musiałem zmienić pozycję choć na chwilę. Krzyknąłem, że powiem, iż przychodził tu taki jeden... Pozwolili mi usiąść. Powiedziałem o Marku, chciałem dać znać w jakiś sposób Szymonowi, co będę mówić. [...] Przez tę chwilę mogłem zobaczyć coś więcej niż buty i podłogę.
Warszawa, 3 marca
Emil Barchański, ocalały fragment wspomnień Od grudnia do maja, „Karta” nr 51, 2007.
Po upływie około dwóch godzin, gdy ja po trzygodzinnym śnie przygotowywałem się do roboty, a Szymon właśnie wyszedł do łazienki, usłyszałem potężny, tępy odgłos uderzenia. Powtórzyło się to dwa razy. Upewniwszy się, że to ktoś dobija się do drzwi, po sekundzie wahania, a właściwie bez żadnego wahania dostałem się na balkon. Tak jak stałem, zacząłem przeskakiwać z balkonu na balkon, wciąż jednak na tym samym poziomie. Na którymś z nich przykucnąłem, trzęsąc się cały, mniej z zimna, a bardziej ze strachu. […]
Wychyliłem się przez barierkę, zerknąłem na tamten balkon i wtedy... „Jest, mam go! — Wracaj, bo zastrzelę jak psa! — Wracaj albo skacz!” Pistolet gotowy do strzału, przerażający krzyk, okrutne oczy, zdeterminowana twarz. „Jedna sztuczka i jesteś na dole. Wracaj!”
Zacząłem wracać.
Warszawa, 3 marca
Emil Barchański, ocalały fragment wspomnień Od grudnia do maja, „Karta” nr 51, 2007.
W domu tego dnia był tylko mąż. Po południu wpadło do mieszkania kilku panów z nakazem rewizji. Przeszukali wszystko. Mąż dowiedział się od nich, że Emil został aresztowany i jest w Pałacu Mostowskich. Zaraz po rewizji mąż przyjechał po mnie i natychmiast tam pojechaliśmy. Powiedziano nam, że nazwiska syna nie ma w rejestrze zatrzymanych. Pomyślałam, że skoro nie jest pełnoletni, a dekret stanu wojennego nie obejmował niepełnoletnich, to nie wolno go aresztować i przetrzymywać w Pałacu Mostowskich. Mógł jednak zostać zatrzymany w Izbie Dziecka przy ulicy Wiśniowej.
Na Wiśniowej powiedziano nam, że nikogo takiego nie mają. Wówczas zadzwoniłam pod numer kontaktowy, który zostawił mi Krzysztof, i dowiedziałam się, iż rozmawiam z Krystyną Pochwalską. Powiedziała mi, że Szymon i Emil zostali aresztowani na ulicy Kijowskiej.
Warszawa, 3 marca
Krystyna Barchańska, Emil, „Karta” nr 51, 2007.
Wstałem jak zwykle pierwszy i za oknem ujrzałem niepokojący widok. Z bramy zaczął wysuwać się sznur specjalnego oddziału służby więziennej do tłumienia buntów. Byli w hełmach, mieli półtorametrowe pały. Otoczyli spacerniak wzdłuż płotu okalającego nasze baraki i stanęli z drugiej strony, między barakami a murem. Po chwili nowy dwuszereg pięćdziesięciu klawiszy wmaszerował do drugiego baraku, a jednostka ZOMO, około czterdziestu ludzi, zajęła salę widzeń. Do nas też weszli, gdyż słyszeliśmy tupot na korytarzu. Powiało grozą. Uspokoił nas okrzyk z dwójki: „Kipisz!”. Rzuciliśmy się chować nasze skarby. Słyszeliśmy stukot otwieranych drzwi do cel i gdy przyszli po nas, byliśmy gotowi. Wyprowadzono nas pojedynczo na korytarz, obszukano i zaprowadzono do świetlicy, gdzie spotkaliśmy resztę swego towarzystwa. Po godzinie zaczęto kolejno wypuszczać do cel. Wróciliśmy do siebie i zastaliśmy obraz nędzy i rozpaczy. Pościel na łóżkach powywracana razem z materacami, na podłodze nasze rzeczy osobiste, gazety, kartony, przeróżne drobiazgi — wszystko, co mogli wytrząsnąć. Okazało się w końcu, że zabrali nam grzałkę (duża strata), trochę kopert, przybory do stemplowania, ale stempli nie znaleźli.
Warszawa, ośrodek internowania w Białołęce, 27 kwietnia
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2002.
Około ósmej rano głośny krzyk z drugiego baraku: „Kipisz!” stawia nas na nogi. Pakujemy się gwałtownie i postanawiamy, że nie wyjdziemy z celi podczas przeszukania. Podajemy dalej. Około dziesiątej przychodzi dyżurny „Ząbek” i prosi, abyśmy wyszli z celi. Odmawiamy. Po jakimś czasie przychodzi nowy komendant, niejaki kpt. Ołdak. Grozi nam, że nie obejrzymy mundialu. Olewamy go zupełnie. Ołdak kręci się po środku celi i wychodzi. Na korytarzu słyszymy szuranie — inne cele poddają się bez walki. W końcu przychodzi do nas kilkunastu. Toczymy pertraktacje, żądając przeszukania w naszej obecności. Kpt. Kipiszewski daje rozkaz i wyprowadzają nas siłą, pierwszy Krzysiek — dwóch bierze go pod pachy, trzeci popycha z tyłu. On początkowo opiera się nogami, potem podnosi je i niosą go do pustej, ostatniej celi. Następnie biorą Jacka, ten od razu podskakuje i zawisa im na ramionach. Ledwo go utrzymali i nieśli jak mandaryna, później mnie zanieśli i wzięli się za Arka. Leżał na łóżku, więc go czterech zdjęło i poniosło. W celi został Gabryś, jako świadek. Po powrocie zadziwiający porządek, trochę pościel rozwalona, książki, ale bez porównania ze słynnym kipiszem kwietniowym.
Warszawa, ośrodek internowania w Białołęce, 8 czerwca
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Po spacerze klawisze kazali spakować się dwóm chłopakom, nie mówiąc, dokąd ich zabierają. Nie chcieli wyjechać, domagali się jakiegoś dokumentu. Daliśmy wsparcie waląc przez piętnaście minut miskami o kraty. Nagle przez bramę walą oddziały w hełmach, z tarczami, pałkami, wyrzutniami granatów. Powoli cichniemy i zaczyna się generalny kipisz. Gabryś i Stefan byli w świetlicy, gdy wracali do celi, stał już kordon na korytarzu. Jeden z nich uderzył Gabrysia od tyłu pałką w głowę. Wyprowadzili nas do pustej celi. Zomici byli bardzo nerwowi, chcieli nas rozbierać do naga, ale nie daliśmy się. Inne cele same się rozbierały.
Otrzymaliśmy wiadomość, że Białołęka jest otoczona zomowcami, stoją budy i czekają na decyzję, aby nas wywieźć. Atmosfera się zagęściła. Mundurowi byli bardzo nerwowi, machali pałkami, czekali wprost na najmniejszy pretekst. Ich dowódcy klęli tylko, że nie otrzymali rozkazu. Dzikie twarze w hełmach, migające pały, stwarzały niesamowicie groźną sytuację. Dla wzmocnienia dramatyzmu, niektórzy z nich walili pałami o parapety lub inne sprzęty. Trzeba było naprawdę silnej woli, aby powstrzymać psychicznie to bydło, aby sparaliżować ich i nie dopuścić do wybuchu z ich strony.
Białołęka, 11 czerwca
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Szósty miesiąc stanu wojennego. W kościele Mariackim została odprawiona msza. Po mszy, około szóstej wieczorem, milicja zablokowała wszystkie ulice wokół Rynku i zaatakowała wiernych przy użyciu pałek i gazu łzawiącego. Część zebranych, szukając schronienia, zawróciła do kościoła. Słychać płacz i krzyk dzieci. Starsze osoby mdleją.
Kraków, 13 czerwca
Adrien le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
Niedziela. Nareszcie mam chwilę spokoju, aby usiąść i pisać. Nie jest to już moja dobra „wolna cela 11”. Nic nie zapowiadało wydarzeń, które miały miejsce w obozie. Trzy dni temu rano około siódmej klawisz otworzył drzwi i ogłosił: „Panowie pakują się”. Postanowiliśmy nie wychodzić, dopóki nie dostaniemy dokumentu stwierdzającego, dokąd jedziemy. Na wszelki wypadek spakowaliśmy się, z odgłosów wnosiliśmy, że inni też dobrowolnie nie wyjdą. Przyszedł oficer dyżurny, nie wiedział, dokąd jedziemy, więc odmówiliśmy wyjścia. Pierwsze cele zaczęły wychodzić, pojedynczo, do sali widzeń, tam kipisz, jeden odważny krzyknął nam, że zabierają notatki, więc zaczęliśmy z ciężkim sercem robić przegląd i drzeć. Przyszedł komendant, też odmówiliśmy, zostaliśmy w baraku my i cela 23. Przyszedł naczelnik więzienia, powiedział, że jedziemy do dwóch różnych obozów, ale nie wie gdzie, odmówiliśmy, więc zagroził siłą.
Wpadła atanda w hełmach, wybierali pojedynczo, wykręcając ręce. Najpierw Gabrysia, Arka, Wojtka i Heńka. Mnie wyciągnęło dwóch oficerów i wrzuciło do świetlicy. Tam było już dziewięciu — Sierański i Kledzik z MO, Wolicki, Bielicki, Paweł Mikłasz, Heniek, Łukomski, Janek Lityński i jeden nowy. Około siedemnastej dali nam dwie cele z początku baraku, od strony muru. Jestem teraz w celi 27 — ponura, wilgotna, zimna, okno na mur. Dali nam nową pościel i szybko poszliśmy spać. Gdzie pojechała reszta, nie wiemy. Wszyscy zdenerwowani. Jestem razem z milicjantami, Mikłaszem i Bielińskim. Strasznie trafiłem, wszyscy palą po 30 sztuk, każdy ma inne zwyczaje wyniesione ze swoich cel. Nie ma dyżurnego, ja tylko wstaję rano, jem śniadanie, reszta w godzinę po mnie. Siedzą za to po nocy.
Warszawa, ośrodek internowania w Białołęce, 29 sierpnia
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Kipisz! Cela poprzewracana do góry nogami. Przeglądali wszystkie książki, zeszyty, rozpakowali mi mydło i wszystko wyrzucili z pudła i worka. Nigdy dotąd nie miałem tak rozwalonych i przejrzanych rzeczy. Zabrali mi baterię i gumkę z napisem „Bez cenzury” oraz stary zeszyt z adresami ludzi z obozu, datami urodzin i imienin. Chcieli zabrać zacier w wiadrze, ale Paweł tak manewrował i ciągle go przestawiał, że w końcu zapomnieli.
Warszawa, ośrodek internowania w Białołęce, 30 września
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Zorganizowaliśmy apel poległych. O godzinie wpół do piątej po południu wszyscy zebrali się w świetlicy, zapalono świece i kaganki ustawione pod ścianami. Uroczystość prowadził Seweryn Jaworski. Miał ładną mowę, przeczytał kilka wierszy Miłosza i Baczyńskiego, odczytał apel, wymieniając poległych począwszy od Insurekcji Kościuszkowskiej poprzez wszystkie powstania, aż do dzisiaj. Na koniec odmówiliśmy litanię i odśpiewaliśmy Boże, coś Polskę. Bardzo nastrojowo.
Warszawa, ośrodek internowania w Białołęce, 2 listopada
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Rano, przy śniadaniu [klawisz] „Wątrobiana” powiedział, abym się pakował, ale nie wiedział, po co. Wyszedłem, żegnając długim spojrzeniem baraki Białołęki. Na drugim dziedzińcu czekała na mnie nysa. Wsiadłem, w środku konwojent z moją teczką obozową i kopertą z depozytem. Nie chciał powiedzieć, dokąd jedziemy. Z Białołęki wyjechaliśmy na Wisłostradę, trasą „Ł” i na Rakowiecką. Wjechaliśmy na podwórko, a ja od pewnego już czasu myślałem, jak się zachowywać w areszcie, kogo spotkam z prokuratorów i uboli. Spotkało mnie miłe rozczarowanie. Przesiadłem się do drugiej nysy, z nowym konwojentem z Żytniej (tam jest Batalion Konwojowo-Ochronny), doszedł jeden skazany i pojechaliśmy do Kielc.
Sądziłem, że obóz internowanych jest na zamku, gdzie było więzienie. Okazało się jednak, że obóz jest na peryferiach, w nowym zakładzie karnym. Komendant przyjął mnie bardzo uprzejmie. Porozmawialiśmy o przyczynach internowania i na koniec zadał mi pytanie, dlaczego mnie tu przeniesiono i co zamierzam robić. Zaczął przeglądać moją teczkę, bąkać, że jestem zbyt aktywny, coś organizuję i chciał deklaracji, że nie będę burzył spokoju Kielc. W końcu zgodził się z moim przypuszczeniem, że to czysta złośliwość uboli spowodowała mój przyjazd. Poszedłem z klawiszem „do siebie”. Jest to długi, typu „tasiemiec”, wielopiętrowy blok, blindy na oknach.
Weszliśmy na piętro, oddział VI, cela 608. Maleńka kliteczka, dwuosobowa, małe okno, szaro, zaduch, kalifaktorzy przynoszą łóżko — istna rozpusta, bo ze sprężynami — i montują je nad jakimś chłopakiem. Witam się, ten pode mną to Zbyszek Zimoch, rolnik spod Sieradza, członek prezydium „S” RI, znajomy Gabrysia. Drugi, Wojtek, to starszy facet ze Skarżyska. Kładę się na łóżku, bo jest zbyt ciasno i ponuro. Wieczorem zaczynają się rozmowy przez okno, a raczej okrzyki. Każde okno jest zabezpieczone koszem z bardzo drobnej siatki i nie ma mowy o rzuceniu „kobyły”. Nawiązuję kontakt głosowy z warszawiakami — jest czterech chłopaków z Białołęki. Wrzeszczymy do siebie z radości i szybko zasypiam.
Warszawa-Kielce, 8 listopada
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Zwolniono dwóch, gorące pożegnanie, piosenki. Mają tu stały program — coś w rodzaju hymnu „Solidarności” z refrenem: „Lepiej umrzeć na stojąco, niż na kolanach żyć” oraz taką bardziej kapeenowską, z refrenem: „Za Katyń, za Grodno, za Wilno i Lwów zapłaci czerwona hołota”. Śpiewane jest to z całą mocą, echo odbija się od ścian, huczy po piętrach, klawisze patrzą w podłogę.
Nie liczymy na szybkie wyjście, została tu opozycja z korzeniami z lat siedemdziesiątych, wychodzą na razie tylko nowi.
Kielce, 26 listopada
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Przygotowywane od marca i nakazane pochody 1-majowe pokazano w TV jako triumf partii. Spędzonym robotnikom wetknięto do rąk czerwone sztandary, tak że w tej oprawie kilkanaście osób, odpowiednio sfilmowanych, mogło wydawać się tłumem; wszakże z Warszawy i Gdańska nie było dłuższych obrazów, a z rozgłośni zachodnich dowiedziałam się, dlaczego: oto na Starym Mieście i w 3 innych punktach Warszawy (przy kościele św. Stanisława, Żoliborz, Huta „Warszawa”) odbyły się manifestacje „Solidarności”, rozproszone przez brutalne ataki ZOMO. W Gdańsku pochód „Solidarności” z Wałęsą na czele włączył się jak gdyby nigdy nic do pochodu oficjalnego; przed trybuną robotnicy rozwinęli nagle swe sztandary i wznieśli ręce w znak „V”. Milicja osłupiała! To był świetny, odważny, nawet dowcipny pomysł! Brawo!
Warszawa, 2 maja
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Niewiarygodne tłumy, setki tysięcy, setki tysięcy... Jadąc autobusem widziałem na jezdniach całe kolumny pieszych zmierzających w stronę Żoliborza. Za wiaduktem Dworca Gdańskiego autobus przeciskał się z najwyższym trudem. Ludzie szli z transparentami „Solidarności”, skupieni, cisi, pełni determinacji.
Radiowóz służby drogowej MO przy kinie „Wisła” wciśnięty w tłum. Uprzejmy milicjant w białej czapce. Starsza pani informowała przechodzących ludzi, że powiedział do niej z przepraszającym uśmiechem: „Ja tylko reguluję ruch, proszę pani... Niech mi pani wierzy, tylko ruch!”. Popatrzyłem z dala na tego milicjanta, nie bez szacunku dla jego odwagi.
Warszawa, 3 listopada
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
W dniu 03.05.1987 ok. godz. 15.50 na al. Pracy zostałem zatrzymany przez funkcjonariuszy MO po cywilnemu i przewieziony na komendę przy ul. Pinierskiej, gdzie uderzono mnie w twarz... w WUSW przy ul. Muzealnej [...] bito mnie po twarzy, w głowę, szarpano silnie za ucho, uderzono mną o metalową szafkę, otrzymałem także ciosy w żołądek i nerki [...]; żądam wszczęcia postępowania i ukarania winnych.
Do wiadomości: Episkopat Polski, Dolnośląska Komisja Praworządności NSZZ „Solidarność”, Minister Spraw Wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak.
Wrocław, 18 maja
W związku z niezależnymi uroczystościami 1 i 3 Maja w Krakowie funkcjonariusze MO i SB pobili bestialsko 6 osób. Są to: Zbigniew Romanowski, Jacek Smagowicz, Janusz Mięka, Ryszard Bocian, Mariusz Malinowski, Zbigniew Brzozowski. Kolegia ds. wykroczeń ukarały 31 osób, wymierzając im grzywny w łącznej wysokości 1.866.000 zł. Najczęściej wymierzano grzywny w maksymalnej wysokości tj. 80.000 plus 1.000 kosztów. Informujemy, że wszystkie grzywny zostały niezwłocznie refundowane. Komisja Interwencji i Praworządności w porozumieniu z Regionalnym Komitetem Solidarności prosi świadków wydarzeń, a w szczególności świadków wyjątkowo brutalnego pobicia kilku członków naszej komisji celem dania świadectwa prawdzie. Ponadto prosimy członków i sympatyków Związku o kontynuowanie zbiórki pieniędzy na fundusz grzywien, wnosząc wpłaty tam, gdzie udzielana jest pomoc finansowa.
5 maja
„Kronika Małopolska” nr 102, z 19 maja 1987.
W Rynku pod Ratuszem stoi wóz z napisem „Milicja”. [...] „Raz jest «Precz z upałami», a raz «Precz z pałami»” — mówi dowódca wozu przez mikrofon. „Litera «U» raz jest, raz jej nie ma” — odbierają meldunek w prezydium milicji. W końcu wracają posiłki. Robi się czarno. [...]
Wrocław was już widział, będziecie w gazetach — mówi funkcjonariusz.
Cykanie i zdjęcie.
— Proszę się rozejść — krzyknął mężczyzna w niebieskiej kurtce z białą pałką.
— Z kim mam się rozejść — jakiś osobnik wysunął się przed tłum.
— Proszę dokumenty. [...]
Istne pobojowisko — tajniacy upolowali jednego fotografa, pozostali uciekają. Tłum skandował, jedna z liter krzyknęła: „Usiądźcie”. Zgromadzenie jednak stało dalej.
Wrocław, 25 lipca
Waldemar Fydrych, Bogdan Dobosz, Hokus-pokus, czyli Pomarańczowa Alternatywa, Wrocław 1989, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Kiedy litera „U” zajmowała swoje miejsce obok litery „P”, słońce na niebie jakby pod wpływem hasła znikało, pokrywały je chmury. Natomiast w innym momencie, kiedy litera „U” odchodziła — słońce wychodziło. Ruchy litery „U” nie inaczej były traktowane przez radiowóz milicyjny. Wtedy, kiedy pojawiał się napis „Precz z upałami”, milicja odjeżdżała.
Wrocław, 25 lipca
Waldemar Fydrych, Bronisław Misztal, Pomarańczowa Alternatywa. Rewolucja krasnoludków, Warszawa 2008, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Karnawał jest wielkim świętem trwającym przez kilka tygodni. Słynne są bale w Wenecji, Rio de Janeiro i San Paulo, lecz we Wrocławiu mało znane były dotychczas korowody karnawałowej zabawy. Postarajmy się, aby stało się inaczej, aby miasto nasze przyćmiło Las Vegas. [...]
Ubierz się balowo!!! Pojawmy się pełni radości!!! Tym razem po wielu udanych happeningach milicja nas nie ruszy. Uczynimy kilka sztuczek karnawałowych, a milicja będzie spokojna, małe hokus-pokus i albo jej nie będzie, albo sama przystąpi do karnawału — będzie robić jaja, tańczyć i wygłupiać się razem z nami. [...]
Prosimy kierowników o wcześniejsze zwolnienie z pracy, aby podopieczni mieli czas na wystrojenie się. Również proponujemy na uczelniach dzień rektorski, a w szkołach wprowadzenie luzu absencyjnego.
Tajna organizacja „SAMBA”
Wrocław, 16 lutego
Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AO IV/034, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Wybija godzina „0”. Ponad tysiąc ludzi stoi pod [barem] „Barbarą”. Pada pierwsza ofiara — MO ładuje do suki dziewczynę na wrotkach w pasiastych getrach. [...] Pojawia się znany pieśniarz — niejaki Jakubczak — z gitarą i porywa ludzi do zabawy. Wpadają w tłum przebierańcy z Ku-Klux-Klanu z transparentem: „Otwórzcie granice, biegniemy do Calgary”. Szał i aplauz. Tłum rusza spod zegara do Rynku. Zajmuje prawie całą długość Świdnickiej od przejścia podziemnego do Rynku. Dopiero teraz widać, że pobito rekord frekwencji — lekko ponad 3 tysiące ludzi.
Wrocław, 16 lutego
Z miasta, „Z Dnia na Dzień” nr 4(460), 1988, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Był straszny ścisk. Tłum ruszył w kierunku Rynku i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wyrosła przed nami wielka orkiestra. Sam bęben miał metr średnicy. Wyłaniał się korowód barwnych postaci, wśród nich ktoś z kukłą Jaruzelskiego. Człowiek z gitarą śpiewał O Nowej to Hucie piosenka, wszyscy krzyczeli: „Hokus-pokus”, „Karnawał”, „Niech żyją smurfy”.
Wrocław, 16 lutego
Hokus-pokus, „Tygodnik Mazowsze” nr 240, 1988, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
Milicja, która zachowywała zimną krew, traci nerwy podczas śpiewania piosenki „Dla kochasia, który odszedł w siną dal”. Wzywają do rozejścia się. Zaczyna się zabawa: pojawiają się smurfy, górnik pomalowany na czarno, który rozdaje węgiel. Wychodzi dwójka z transparentem: „Karnawał = I etap, Popielec = II etap”. Zamiast słowa „reformy” zaczepiono solidne kolorowe gacie. Odziani w worki pokutne rozrzucają ulotki — nalepki piwa „Piast”. Skandowanie: „Karnawał”, „Hokus-pokus”, „Sto lat”, „Milicja też się bawi”. Mundurowe Gargamele przy pomocy cywilnych klakierów porywają smurfy.
Wrocław, 16 lutego
Z miasta, „Z Dnia na Dzień” nr 4(460), 1988, cyt. za: Katarzyna Zacharska, Wolne Krasnale, „Karta” nr 66, 2011.
W czwartek (10 III) wieczorem, po mszy świętej w kościele księży Misjonarzy sformował się pochód, który przeszedł na miasteczko studenckie. Idąc ulicą Czarnowiejską, urósł do ponad dwóch tysięcy osób. „Studenci — uspokójcie się, milicja też chce odpocząć”, „NZS”, „FMW”, „KPN” – to transparenty, które uzupełniają hasła wznoszone przez tłum młodzieży. Na placu wokół akademików zaimprowizowany zostaje wiec: obok NZS-u, WiP-u, KPN-u, PPS-u, „Solidarności”, przemawiał „urodzony w 1968 r.”. Następnie pochód ruszył pod tablicę Marca na AGH. Na wysokości stadionu „Wisły” zatrzymuje go podwójny szpaler ZOMO […], który obrzucono kamieniami i okrzykami „Gestapo” z podkładem gwizdów. Wobec przeważających sił porządkowych pochód zawrócił na miasteczko i tam się rozwiązał. Trzeba dodać, że kolumna wozów MO nie mogła dokonać postoju pod akademikami „Slumsami”. Uniemożliwiły to butelki i inne przedmioty, jakie nawinęły się pod rękę, którymi studenci przywitali wysiadających zomowców i ich pojazdy.
Kraków, 10 marca
W piątek (11 III) o godz. 12.00 odbył się wiec pod tablicą Marca ‘68 na AGH. Przed rozpoczęciem tej trzeciej już z kolei imprezy MO legitymowała i spisywała spacerujące w pobliżu osoby. Właściwie wiec zaczął rektor AGH Janowski wraz z prorektorem Kreczmerem, oznajmiając, że nie „może” zapewnić studentom AGH bezpieczeństwa, a pozostałych wypraszał z terenu uczelni. Zdejmował nawet transparenty spod tablicy Marca [...]. Po wycofaniu się gościa (zapraszał na rozmowy na każde tematy polityczne oraz uczelni do siebie) zaczął się 500-osobowy wiec. Odśpiewano hymn narodowy, Rotę, przemawiał przedstawiciel NZS AGH, Solidarności, KPN-u. Następnie złożono kwiaty pod tablicą Marca ‘68. Zaproszono wszystkich za rok.
Kraków, 11 marca
Oceniono, że dalsze przeciąganie się strajku było w znacznym stopniu wymuszane przez mniejszość kierowaną przez nielegalny komitet strajkowy. Operacja milicyjna trwała kilka minut. Nikt nie doznał szwanku. Obyło się bez poważniejszych incydentów. W czasie akcji zatrzymano członków komitetu strajkowego, prócz dwóch osób, które uciekły. Członkowie komitetu są przesłuchiwani w związku ze złamaniem prawa.
5 maja
„Przekrój” nr 2240, z 15 maja 1988.
7 listopada — dzień wielkiej rewolucji. Spotykamy się w „Pstrągu” kilka przecznic przed Piotrkowską. Dzielę się z ludźmi podartymi ubraniami niczym trudno dostępnym towarem konsumpcyjnym. Dudek ma na sobie biały prochowiec, ktoś wychodzi z nim na dwór i ochlapuje poły płaszcza brudną wodą z kałuży: „Teraz lepiej” (Dudek nakłada na siebie tabliczkę z napisem „Minister Finansów”).
Pojawiają się licealiści. Każdy z nich otrzymuje tabliczkę z napisem „Galopująca Inflacja” oraz garść bilonu. Sprawdzamy, czy działają gwizdki. [...]
Ruszamy. Milicja zgodnie z planem jest już na miejscu. Zomowcy niecierpliwie czekają, by włączyć się do spektaklu. [...] Biegniemy. Kilkanaście „Galopujących Inflacji” pojawia się na Piotrkowskiej. Gwizdki. Naprzeciw milicyjnej nyski wyrasta transparent „Niech żyje kryzys!”. Zaczynam drzeć się: „Puścili mnie z torbami!” (mam w rękach dwie walizy i na piersiach dechę z napisem „Obywatel Messner”*). Pojedyncze oklaski. Sypie się bilon. „Żądamy 2500 dolarów za jedną złotówkę!”
Milicja zgodnie ze scenariuszem przystępuje zdecydowanie do działań antykryzysowych. Dwie „Galopujące Inflacje” lądują w garderobie mieszczącej się w dużym niebieskim karawanie z napisem bocznym „MO”. Sypią się dolary z podobizną [Wojciecha] Jaruzelskiego (mail art bez użycia poczty). Biegamy dalej. Milicja też lubi ruch. Kolejne „Galopujące Inflacje” zostają zatrzymane. Uff... robi się optymistycznie. Tak szybko? Walka z kryzysem idzie jak z płatka. Pojawia się transparent: „Żądamy byle czego”. Milicjant dziwnie macha na mnie ręką. „Mietek Rakowski to KONIEC POLSKI!”, „Puścili mnie z torbami”, „Panie, ja jestem rządowy!”.
Kładę się na jezdni. Milicjant wraca po kolegów. W kolektywie zawsze raźniej zwalczać nawis inflacyjny. Łapią mnie za nogi i ręce. Robię za coś w rodzaju wycieraczki. Uśmiecham się do jakiejś babci: „My dziękujemy za pałowanie, to wspomaga krążenie krwi!”.
— Panowie, co wy robicie?! — zupełnie niepotrzebnie i w sposób ordynarny oburza się jakaś kobieta.
— Spierdalaj, kurwo, do garów! — odpowiada jej kulturalnie milicjant.
Jestem już w wozie. [...] Inflacja galopuje dalej. Łapanka trwa. „Człowieku, rozmień się na drobne póki czas”, „Bank Polski Centralną Składnicą Złomu!”. „Minister Finansów” próbuje wyłudzać pieniądze i żebrze do kapelusza. Po chwili również ląduje w garderobie naszego teatru.
Funkcjonariusze cały czas świetni aktorsko. Pełen ekspresjonizm. Szkoda, że Fritz Lang [klasyk kina niemego] nie żyje. Widać lata treningu. Chłopaki wczuwają się w rolę. Praca, praca, jeszcze raz praca, a później wielki sukces aktorski na Piotrkowskiej. Jeszcze dwie „Inflacje” galopują. Szczęście jest blisko. Już! Koniec kryzysu!!! Ostatnia „Inflacja” za pomocą miłosnych kopniaków ląduje w niebieskim dyliżansie.
Łódź, 7 listopada
„Przegięcie Pały”, wyd. Galeria Działań Maniakalnych, Archiwum Ośrodka KARTA, sygn. AO V/0943.
W dniu 7 listopada 1988 r. we Wrocławiu po zakończeniu happeningu Pomarańczowej Alternatywy milicja ciężko pobiła 16-letniego ucznia Jacka Kudłatego, 20-letniego słuchacza Pomaturalnego Studium Medycznego Andrzeja Kielera i 23-letniego studenta UWR Roberta Jezierskiego. Andrzej Kieler przebywa w szpitalu z wewnętrznymi obrażeniami [...].
Z posiadanych przez nas informacji wynika, iż ludzie ci nie stawiali oporu milicji w trakcie zatrzymania. Pobicie miało miejsce (w 2 przypadkach) w samochodzie milicyjnym. Panuje przekonanie, że był to akt zemsty za udział w happeningu. Domagamy się ukarania sprawców pobicia. Nie mogą służby porządkowe egzekwować kar bez wyroku, kar nieprzewidzianych Kodeksem Karnym. Domagamy się rewizji przepisów dotyczących użycia tzw. środków bezpośredniego przymusu w taki sposób, by uniemożliwiały one akty bandytyzmu.
Wrocław, 10 listopada
„Z dnia na dzień”, nr 26, 15–29 grudnia 1988.
Po przybyciu na miejsce jedna z pracownic Zarządu Cmentarza [Powązkowskiego] wskazała nam mieszkanie proboszcza, mówiąc, że kościelny — pan Henryk — stwierdził, że w tym mieszkaniu stało się coś niedobrego. Drzwi do mieszkania były otwarte z zamków. Po naciśnięciu klamki przez chusteczkę [drzwi] otworzyły się. Po wejściu do przedpokoju, a następnie do pokoju po prawej stronie przy oknie zauważyliśmy leżący, przewrócony fotel, a przy oknie, głową w kierunku drzwi, mężczyznę w starszym wieku, ubranego w czarną sutannę. Przed obejrzeniem mieszkania podszedłem do leżącego księdza, dotknąłem jego pulsu w przegubie prawej ręki. Był niewyczuwalny. Ciało było zimne. Ręka była sztywna.
Warszawa, 21 stycznia
Piotr Litka, Jurek, co Ty tu robisz?, „Tygodnik Powszechny”, nr 3, z 13 stycznia 2009.
W nocy z 29 na 30 stycznia 1989 roku doszło do tragedii na plebanii w Dojlidach. Siostra Danuta, która pełni rolę gospodyni, gdy wstała około godziny 5 rano, poczuła swąd spalenizny. Na plebanii nie było światła, gdyż wyskoczył główny bezpiecznik. Po pewnym czasie stwierdziła wraz z księdzem Edwardem i księdzem Józefem, że dym wydobywa się z mieszkania księdza Stanisława [Suchowolca]. Po wyważeniu drzwi, które nie stawiały większego oporu, stwierdzono w pierwszym pokoju masę sadzy, ale ognia nie było. W następnym pokoju na podłodze leżał ksiądz Stanisław. Przeniesiono go do kuchni. Lekarz pogotowia stwierdził zgon. Wkrótce przybyła milicja, potem prokurator i członkowie Wydziału Kryminalnego z Komendy Wojewódzkiej Milicji. [...] Wiadomość o tym dramacie rozeszła się po mieście, a także po kraju. Wszyscy są wstrząśnięci tym tragicznym wydarzeniem.
Białystok, 29/30 stycznia
Piotr Litka, Jurek, co Ty tu robisz?, „Tygodnik Powszechny”, nr 3, z 13 stycznia 2009.
My, uczestnicy wiecu 24 II w Krakowie, protestujemy przeciwko brutalnej akcji milicji i użyciu siły wobec uczestników wiecu 17 II [z okazji ósmej rocznicy rejestracji NZS, głównie studentów chcących swoje postulaty przekazać ministrowi Fisiakowi] oraz domagamy się ukarania odpowiedzialnych za tę prowokację. Żądamy jednocześnie zrealizowania naszych postulatów dotyczących reformy systemu szkolnictwa w PRL, przedstawionych na wiecu 17 II.
Kraków, 24 lutego
„Zomorządność” nr 168, z 6 marca 1989.
Grupa ok. 10-osobowa poprzebierana w różnie śmieszne rzeczy przyniosła pod Adasia na Rynek telewizor na drzwiach, kilka papierowych transparentów o treści co najmniej kontrowersyjnej („Uwolnić smoka”, „Oglądaj program 3”, „Telewizja nie kłamie”), kilka anten telewizyjnych. Po krótkim wstępie grupa ta wraz z błyskawicznie powstałą publiką (ok. 400 os.) udała się (o zgrozo!) utopić telewizor. Trasa: Grodzka–Stradom–Dietla–bulwarem nad Wisłą do Jubilatu i na Most Dębnicki upłynęła w miłej, pogodnej, wiosennej atmosferze. […] Śpiewano Pszczółkę Maję, Czterej Pancerni, skandowane hasła wywoływały ogólną radość: „PCK”, „MPO”, „Więcej filmu radzieckiego”, „Precz z czerwonym Gargamelem”, „Smurfy walczą”, „Wiosna nasza”, „Precz z zimą”, „DTV”, „No gdzie jest ta milicja”, „Chodźcie z nami utopić telewizor”. Na Stradomiu dołączył piękny i jakże majestatyczny portret Miszy Gorbaczowa.
Społeczność Krakowa w większości chyba rozumiała, o co biega — wybuchy śmiechu były dość powszechne. [...] Po dojściu do Mostu Dębnickiego część uczestników zajęła dogodne pozycje na brzegu ś.p. Wisły, a część udała się na most. Po krótkim przemówieniu „Płyń po morzach i oceanach i sław imię polskiej telewizji” — odbiornik telewizyjny został wrzucony do czegoś, co nazywają rzeką. Entuzjazm był powszechny — „Jeszcze jeden”, gromkie okrzyki i oklaski. […] Później milicja próbowała zatrzymać, kogo się da — więc zatrzymano co dziwniej ubranych na ulicy Zwierzynieckiej. Na podkreślenie zasługuje fakt, iż nawet milicjanci obserwujący całe wydarzenie, śmiali się wraz z nami. I to jest chyba największy sukces tej imprezy.
Kraków, 21 marca
Ulica Nowotki w dniu 1 maja 1989, godz. 12.22. milicyjna Nyska wjeżdża w tłum ludzi, stojących na chodniku vis a vis „Gwardii”. Wpada z impetem, uderzając frontalnie spacerowicza, udającego się z dwojgiem dzieci (11 i 13 lat) na plac Wolności. Uderzenie poszło na twarz. Utrata przytomności, wciągnięcie pod auto, które cofając się przejeżdża ofiarę po raz drugi. Przechodnie próbują zawiadomić pogotowie, telefony nie reagują. Po pół godzinie nadjeżdża wreszcie karetka i odwozi poszkodowanego do Szpitala Wojewódzkiego. […] Jest nim Zbigniew Wojtczak, lat 36, pracownik Wrocławskich Zakładów Wyrobów Papierniczych. Tłum ludzi rusza pod szpital, gdzie następuje ponowna interwencja milicji i próba rozpędzenia. Grupa kilkunastu osób dostaje się na podwórko szpitalne, gdzie postanawia czekać – najpierw na wynik operacji, potem – pikietować budynek ortopedii do południa dnia następnego. Rozkładają się na trawniku przed wejściem, z transparentami, z którymi przedtem byli na manifestacji. […] Wieczorem dzwoni szpital MSW proponując przejęcie chorego. Dyżurny lekarz stanowczo odmawia. Przed północą, od strony ul. Ks. Witolda, podjeżdża do bocznego, strzeżonego przez pikietujących wejścia nyska milicyjna. Próbują zabrać ze sobą jednego z chłopców lecz dają się przekonać pozostałym i zostawiają go. Trzech milicjantów dostaje się na teren szpitala przez płot i spisuje pozostałych członków pikiety. Próby milicji wtargnięcia na teren samego budynku szpitalnego nie odnoszą skutku – nie zostają wpuszczeni.
Wrocław, 1 maja
„Z dnia na dzień” nr 11, 5 maja 1989.
W dniu 1 maja 1989 r. na chodniku przy ul. Nowotki we Wrocławiu został przejechany milicyjną nysą przypadkowy przechodzień. Nie był to zwykły wypadek. Rozpędzony samochód celowo wjechał w tłum ludzi na chodniku zdążających na pobliski kiermasz oraz wracających z zakończonej już, pokojowej demonstracji pierwszomajowej. Było to przyczyną wzburzenia zgromadzonych i późniejszych starć ZOMO z ludźmi.
Finał tego wydarzenia poruszył wszystkich. Nie wolno milczeć. Tylko pełne ujawnienie wszystkich odpowiedzialnych za to wydarzenie i pociągnięcie ich do odpowiedzialności sądowej będzie wskaźnikiem intencji władz. Brak nadzoru społeczeństwa nad MO i SB nieraz już owocował tragicznymi skutkami. [...] RKS z niepokojem zauważa, że potwierdzają się niestety nasze prognozy o wzrastającym napięciu społecznym. Wizja lipcowej trzystuprocentowej podwyżki cen żywności, uzgodnionej przy okrągłym stole, każe nam kolejny raz powtórzyć apel o tworzenie silnej struktury związkowej. Wyrażamy głębokie przekonanie, że tylko silny Niezależny Samorządny Związek Zawodowy, a nie mniejszościowy Sejm, jest w stanie zapewnić skuteczną obronę społeczeństwa.
Wrocław, 2 maja
„Z dnia na dzień” nr 11, z 5 maja 1989.
Zebrane dowody pozwalają na niewątpliwe ustalenie, iż śmierć księdza Suchowolca była następstwem nieszczęśliwego wypadku, na skutek zapalenia się termowentylatora marki «Farel» [grzejnika elektrycznego] włączonego do sieci. Specjalistyczne badania termowentylatora wykonane w Zakładzie Kryminalistyki Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej w Warszawie wykazały, iż przyczyną powstania pożaru było zapalenie się tego urządzenia w trakcie pracy, co skutkowało dalszym rozprzestrzenianiem się ognia.
16 czerwca
Piotr Litka, Jurek, co Ty tu robisz?, „Tygodnik Powszechny”, nr 3, z 13 stycznia 2009.