Wiadomą jest rzeczą, że setki tysiące naszego ludu roboczego z braku odpowiedniego zajęcia w kraju wychodzi z ziemi ojczystej po to, ażeby z groszem zaoszczędzonym wracać na zimę w domowe pielesze. Nieliczne jednak jednostki nie wracają, lecz żeniąc się pozostają na obczyźnie i ci właśnie są powodem niezliczonych utrapień dla swojej gminy przynależności, bo dostają się do szpitali a ich dzieci do ochronek i zakładów wychowawczych, gdzie wskutek ubóstwa kosztów utrzymania płacić nie są w stanie, więc cały ciężar spada na gminę przynależności. Proszę się postawić w położenie takiej gminy. Nazwisko danego osobnika zostało już prawie zapomniane, ponieważ stamtąd dawno wyemigrował; gmina maleńka i uboga ledwie dycha pod tylu ciężarami na nią spadającymi, a tu jeszcze dostaje zawiadomienie, że dawny jej mieszkaniec przebywając obecnie na Węgrzech czy w Austrii Niższej tam, gdzie indziej – chorował i leczył się w szpitalu a dziecko wychowywał w ochronce. Ponieważ ów nie był w możności zapłacić nieraz dość wysokiej sumy, szpital czy zakład wychowawczy zwraca się do gminy, ażeby tę sumę nieraz 1000 koron przenoszącą zapłaciła. Jedna gmina w strachu panicznym robi, co może, zaciąga pożyczkę nieraz do niemożliwej wysokości i płaci po to, ażeby po kilku tygodniach czy miesiącach mieć znowu podobną historię. Inna czując się pokrzywdzona nie chce płacić, przez co naraża się na rekursa, ażeby bardzo znaczne koszta procesu zapłacić.
Coś podobnego dzieje się i w krajowych szpitalach i zakładach, szczególnie w zakładzie dla obłąkanych w Kulparkowie, gdzie Wydział Krajowy niejednokrotnie forsownie ściąga nie tylko z gminnych urzędowych ale i z ubogich jednostek koszta leczenia, których nie są
w stanie zupełnie zapłacić.
Zważywszy, że wychodźcy owi wychodzą tylko z konieczności i że gminy jako takie żadnego zysku z tego nie mają, zważywszy, że krajowi łatwiej się byłoby bronić i procesować, zważywszy że krajowe zakłady, szczególnie zakład w Kulparkowie utrzymywany kosztem kraju służyć powinien ubogim i nieszczęśliwym a nie odgrywać roli zakładu na wyzysk obliczonego, Wysoki Sejm raczy uchwalić: „Poleca się Wydziałowi Krajowemu, ażeby koszta utrzymania leczenia i wychowania dzieci małoletnich po ubogich rodzicach, oraz podrzutków w zakładach krajowych i zagranicznych ponosił fundusz krajowy; poleca się Wydziałowi Krajowemu, ażeby już teraz przypadające na gminy koszta z obydwóch tytułów poprzednio wyszczególnionych za czas ubiegły pokrył z funduszów krajowych".
Pod względem formalnym upraszam o odesłanie wniosku mego do komisji sanitarnej.
(Oklaski)
Lwów, 17 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Czytając sprawozdanie komisji gospodarstwa krajowego o sprawozdaniu Wydziału Krajowego o melioracjach, musi się wyrazić prawdziwe zadowolenie, że sprawa ta tak ważna w dość szybkim postępuje tempie. Jednak to za mało, jeśli bowiem dziś zdarzy się w niektórych powiatach przejeżdżać nie tylko gościńcami ale i drożynami polnymi przez grunta włościańskie, to widzi się na nich niesłychanie nikłe zboże, mchy i różne porosty, rosnące zwykle na gruntach podmokłych o dzikiej kulturze. [...].
Osuszenie ich dotąd nie przyszło do skutku, a to z różnych powodów. Jedną z przeszkód są nasze urzędy administracyjne: starostowie. [...] Jeżeli widzimy błogie skutki zdrenowanych i zmeliorowanych gruntów, to przychodzimy do przekonania, na jakie szkody narażeni są mieszkańcy, jeśli starostwo pozwala, ażeby ich grunta, czekające na zdrenowanie leżały odłogiem, pomimo kilkakrotnej interwencji marszałka powiatu, księdza Żygulińskiego i łażenie bezustanne interesowanych do starostwa.
Jeżeli zaprzeczyć się nie da, że w niektórych okolicach jest niechęć włościaństwa do melioracji gruntów, jeżeli trafiają się wypadki, że włościaństwo samo, niebaczne na własną szkodę czyni trudności – to można by to usprawiedliwić nieświadomością rzeczy: ale jeżeli władza administracyjna, starostwo odwleka rzecz, która już dawno zrobiona być powinna i przyczynia się do tego, że tysiące morgów ziemi urodzajnej leży odłogiem – tego chyba usprawiedliwić nie można.
[...]
Jeżeli dziś przeważna część ludności uboższej wyjeżdża z kraju z braku chleba – to spytać się godzi, ile by to rąk mogłoby znaleźć zajęcie przy melioracjach, a nie pracować dla obcych, przez co nie tylko nie przynoszą krajowi pożytku, a przeciwnie szkodę, bo emigranci przynoszą demoralizację, która zaprzeczyć się nie da, coraz bardziej się szerzy.
[...]
Dlatego też żądaniem nie moim osobistym, ale żądaniem całego ogółu włościan dziś przekonanych o tym, że jeżeli chce się mieć grunt odwodniony, to potrzeba przede wszystkim zrobić miejsce tej wodzie, przekonali się o tym że dziś nie da się wodę sprowadzić balonami, ale tymi gruntami, na których się znajduje.
Lwów, 4 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...]
Gospodarka prowadzona przez państwo, doprowadziła do tego, że jest milion ludzi (bo w miliony to idzie), którzy nie mają tego, co koniecznie państwo im dać powinno, tj. chleba. Państwo, które powinno się wstydzić, jeżeli tak jest a nie inaczej, które powinno się postarać o to, aby jednak ci obywatele mieli przynajmniej co do ust włożyć, uważa za stosowne zaprzeć wrota do innego kraju, uważa za stosowne zatrzymać ich tutaj, nie zadając sobie pytania, jakie z tych zarządzeń będą skutki na przyszłość.
[...]
Nie wiem, czy jest wskazane, aby rząd budował tę wielką stodołę i nakrywał ją coraz silniej po to tylko, aby we wnętrzu była pusta, by po niej mogły tylko chyba latać wróble. Państwo austriackie, administracja dzisiejsza i cały stan tej gospodarki jest do tej pustej dobrze nakrytej stodoły podobny. Bo było dawniej, to jest i dzisiaj. Cała masa robotników, cała masa ludzi, którym nie idzie o co innego, tylko o to, by od śmierci głodowej ochronić rodziny, aby sprostać obowiązkom, zapłacić podatki i wszelkie daniny, oczekuje przed starostwami całymi tygodniami na to, aby na końcu usłyszeć odpowiedź: paszportu nie dostaniesz.
[...]
Wiadomo jednak, że emigracja płynie, że to jest wezbrana rzeka, której żadna tama nie zaprze, ale to też wiadome, że kto we właściwym kierunku nie pozwala jej płynąć, to zmusza ją do płynięcia w innym kierunku. Ludzie, nie dostając paszportów, mimo to emigrują, ale dostają się w ręce handlarzy tym ludzkim towarem, którzy ich tak w kraju jak i poza krajem obdzierają w sposób jak najgorzej przez nich praktykowany, w sposób najwstrętniejszy, albo też stają się oni pastwą tych ludzi w ten sposób, że zostają potem bez grosza przy duszy i tak do domu wracają.
[...]
Wychodząc z tych założeń, że emigracja i przenoszenie się z miejsca na miejsce jest każdemu obywatelowi dozwolone, że nastąpiło tylko zgwałcenie ustawy przez tych, którzy powinni je szanować, popierając nagłość wniosku, oznajmiamy, że za wnioskiem p. Starucha głosować będziemy. (Brawa i oklaski)
Lwów, Galicja, 21 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Emigracja jest jak się zdaje w Galicji zjawiskiem całkiem naturalnym, dotychczas jednakże nieuregulowanym. Na jedno zgadzają się wszyscy, a mianowicie, że emigrantów wypędza nędza; zgadzają się na to wszyscy ci, którzy nie stoją na stanowisku rządowym, na stanowisku uzyskania taniego robotnika, ale na stanowisku obywatelskim, które jest zdania, że należy samemu żyć i drugiemu żyć pozwolić.
[...]
[...] w emigracji są pewne rzeczy dobre a pewne rzeczy złe. Złem jest to, że najtęższe siły są zmuszone opuszczać kraj, wskutek czego wielu się demoralizuje, a dobrą rzeczą jest, że majątek w kraju się wzmaga, że wartość ziemi wzrasta i że majątek ten pozostaje nie tylko w rękach tych, którzy nań pracowali, ale i w rękach tych, którzy pracy tej nie dali. [...]
Padł tu może niezbyt wyraźnie ze strony rządu zarzut, że wielu jedzie za zarobkiem, ale wielu jedzie także i z tego powodu, że ma chęć przejechania się. Ja nie wiem, czy ludziom głodnym przychodzi co innego na myśl, aniżeli postarać się o to, ażeby zapełnić żołądek. Zdaje mi się, że to jest kardynalna zasada i trudno podejrzewać o kaprysy tego, który myśli o tym, ażeby pozbyć się tej najskrajniejszej nędzy. Jest rzeczą stwierdzoną, że jadą ludzie, którzy nie mają tu zajęcia, albo ci, którzy mają tu zajęcie licho płatne, a tam lepiej płatne. Jeśli więc emigracja przybrała tak znaczne rozmiary, a pomnaża majątek kraju, to chyba jest rzeczą całkiem naturalną, ażeby kraj i czynniki powołane skierowały je w właściwe koryto, ażeby tym ludziom ułatwić przejazd i pobyt.
Emigranci nie spoczywali ani nie spoczywają na różach. Jeśli już przepłynie ten emigrant ten ocean przeszkód, jaki się piętrzy w dostaniu legitymacji do podróży itd., to zaraz na pierwszej stacji spotykają go jak najgorsze niespodzianki. Dla nich bowiem są przeznaczone jak najgorsze wagony, w których bydło się przewozi. Ale i na te wagony muszą czekać godzinami, a nawet i dniami. W wagonach tych deszcz się leje, a co mniej wytrzymały musi parasol otwierać. To miałem sam sposobność nie dalej, jak w roku zeszłym na wiosnę w okolicy Tarnowa oglądać. Podłogi wagonu mokre, ludzie kryją się po kątach, ale i tam leje deszcz również przez pokrycie, jak i w miejscach, gdzie tego nie ma. Ale to wszystko było przeznaczone dla emigrantów, którzy gdzieindziej szukali pracy i chleba, bo to uczynić musieli! Jeżeli się potem weźmie na spytki tych, co tam byli, żeby zapracować na kawałek chleba, dochodzi się do przekonania, że ludzie ci pracują jak niewolnicy, że to są ci dawni pretorianie rzymscy, których popycha dozorca, nad którymi zaciąży brutalna łapa pruska, albo inna, że to są ludzie, którzy znoszą wszystko, byle zdobyć kawałek chleba dla siebie i rodziny.
Dlatego proszę panów, jeżeli dziś jest rzeczą przez wszystkich zrozumiałą, że ten opust nadmiaru sił roboczych jest konieczny, że ta emigracja jest konieczną; to chyba obowiązkiem władzy nie jest, aby stworzyć emigrację dziką, obowiązkiem władzy nie jest, aby oddawać ludzi w ręce hien, handlarzy ciałem ludzkim, przeciwnie rzeczą władzy jest to, aby ułatwić ten ruch, aby skierować go na tory właściwe, aby tych emigrantów otoczyć odpowiednią opieką.
Lwów, Galicja, 27 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...]
Oszczędna ludność, mieszkająca i pracująca za morzem lat dziesiątki, niejednokrotnie nagromadziła dość dużo grosza po to, ażeby z nim powrócić, utrzymać i zasilić swoje rodziny, zakupić grunt i stworzyć dla siebie i potomności przyszłość. Okazuje się jednak, że nic nie zrobiono w tym kierunku, ażeby ochronić to mienie ludzi, którzy dotychczas jeszcze przybyć nie mogli, ale którzy chcą swoim rodzinom pomóc; wiadomo, że wskutek braku organizacji na tym polu, wszelkie posyłki wysłane albo dochodzą dopiero po paru miesiącach, albo też dochodzą rozbite, w połowie rozkradzione, albo - co się bardzo często zdarza – zupełnie nie dochodzą. Organizację w tej dziedzinie posunięto na wychodźstwie tak daleko, że dla marnych paczek, które przysyłają krewni, a w których znajduje się, czy to trochę płótna, czy odzieży, przyjeżdżają ludzie do Warszawy, gdyż inaczej posyłki nigdy nie doszłyby do rąk adresatów. Nie wiem, czy gdziekolwiek, w jakimś cokolwiek zorganizowanym państwie, gdzie byłby bodaj surogat organizacji, stosunki podobne byłyby możliwe i cierpiane. (Głos: do Gdańska trzeba jechać).
[...]
Ludzie, którzy zmuszeni byli potargać węzły rodzinne, ludzie, którzy mieszkają od siebie oddaleni, a pragną żyć obok siebie, szukają wszelkich dróg i środków, ażeby to anormalne życie zakończyć i zacząć normalne życie. W kraju zaś wskutek stosunków, jakie zapanowały wskutek bezrobocia, głodu, ucisku niejednokrotnie, jest dziś niesłychana chęć wyjazdu za morze do swoich, ażeby sobie ulżyć tej nędzy, którą się tu przechodzi. W tym kierunku nie zrobiono również ani kroku, prócz kilku papierowych rezolucji, na podstawie których nikt do Ameryki nie pojedzie i nikt z Ameryki nie wróci. Stosunki te muszą ulec kardynalnej zmianie. Obowiązkiem Wysokiej Izby było zająć się tymi sprawami i zwrócić uwagę tych, którzy są odpowiedzialni za to wszystko, zwrócić uwagę rządu. Możemy mieć chyba nadzieję, że nareszcie rząd zrozumie powagę chwili, zrozumie swój obowiązek i zrobi wszystko co należy, żeby te stosunki anormalne, które się przeradzają niejednokrotnie w skandaliczne, raz nareszcie unormować. (Brawa).
Warszawa, 19 marca
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Musimy wyjść z dotychczasowego zaścianka w dziedzinie polityki emigracyjnej i śmiało wypłynąć na dalekie i głębokie wody ekspansji narodowej [...]. Dzisiaj Polska kroczy w grupie czołowej narodów. Od naszych wspólnych wysiłków, rodacy z zagranicy, zależy, aby w tej czołowej grupie nie dać się zdystansować i osiągnąć zamierzony cel, jakim jest mocarstwowa pozycja Polski w rodzinie narodów.
Warszawa, 14–21 lipca
Pamiętniki I Zjazdu Polaków z Zagranicy, [w:] „CEFMR Working Paper” nr 4/2004, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Wobec wysokich kosztów osadnictwa i małej nadziei utrzymania narodowości w następnym pokoleniu wskutek rozproszenia, stwierdzić należy, że w obecnych warunkach, przy braku odpowiedniej organizacji, wyjazd rodzin na osadnictwo do Argentyny nie jest wskazany. Suma kilkunastu tysięcy złotych, potrzebna na koszta podróży i osiedlenia w Argentynie, w Polsce wystarczyć może na stworzenie znośnego bytu.
Jako przykład zacytuję rodzinę Jasiończakow, Polaków z Wołynia, złożoną z 4 dorosłych i 3 młodocianych osób. Suma uzyskana ze sprzedaży ojcowizny użyta została na zakupienie biletów okrętowych. Pozostało im około 300 pezów [pesos], co żadną miarą wystarczyć nie mogło na osiedlenie. Po paru tygodniach poszukiwania pracy zwrócili się do mnie z prośbą o umieszczenie dzieci w zakładach dobroczynności dla umożliwienia dorosłym znalezienia zajęcia. W podobnym położeniu znajdowało się wiele rodzin polskich w Hotelu Imigracyjnym, co spowodowało Urząd Imigracyjny do interwencji w Poselstwie, aby odesłano je do kraju lub wzięto na utrzymanie Rządu Polskiego. [...]
Znaczna większość wychodźców polskich wyjeżdża do Argentyny bez określonych planów, na zasadzie tendencyjnych albo mglistych i niedokładnych informacji agentów lub znajomych, którzy poprzednio wyjechali. [...] Przymusowa bezczynność, niemożność porozumienia z otoczeniem, brak środków, włóczęgowskie życie – wpływają ujemnie na nastrój psychiczny wychodźców. Ulegają oni łatwo rozgoryczeniu, zniechęceniu, apatii, skłonni są przypisywać winę swego ciężkiego położenia władzom krajowym [...].
29 stycznia–25 lutego
Raport z pobytu w Argentynie, AAN, MSZ, sygn. 10373, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Niejeden powie, że przecież rolnik polski jest słynny na cały świat, że w Argentynie daje się ziemię, że nawet gazety o tym piszą. Prawdą jest, że się mówi dużo o tej ziemi, ale ci, co o niej piszą i mówią, przemilczają, jakie tu są warunki, jaki klimat, jakie robactwa – tam, gdzie ta ziemia może być tańsza. Wreszcie owa ziemia musi być zapłacona, a przecież zabudowania jakieś i inwentarz [jest] potrzebny, nie mówiąc już o przeżyciu przez okres, co najmniej, jednego roku przy sprzyjającym urodzaju.
Tacy kolonizatorzy chcą cię zwabić, byś zapłacił coś z góry, pracował rok i dwa na działce ziemi, by ją kultywować. Gdy zaś tego dopiąłeś, nadludzkich potrzebując wysiłków, z ziemi nie zebrałeś wiele, tylko musiałeś się jeszcze zadłużyć, a wartość tej ziemi właściciel podniósł do sum bajecznych, by mógł się rozbijać automobilem po ulicach miasta Buenos Aires. [...]
Otóż, radzę ci, rodaku, siedź w Polsce, siedź na tej ziemi, którą twoi dziadowie i pradziadowie uprawiali i ciebie wychowali, jedząc chleb czarny, lecz smaczny.
28 września
Julian Błaszczyk, Dola emigranta w Argentynie, „Niezależny Kurier Polski w Argentynie”, 1930, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Zdaniem Poselstwa osadnikowi polskiemu, tak ze względów finansowych, jak i ogólnych, odpowiada najbardziej osadnictwo o typie pionierskim, w którym jest w stanie, zaczynając od podstaw, uzyskiwać potrzebne w nowych warunkach doświadczenie. W związku z powyższym zwraca Poselstwo specjalną uwagę na teren misioneński jako przez nasze osadnictwo wypróbowany i najbardziej przez nie opanowany.
Buenos Aires, 3 września
Poufny list Posła RP w Buenos Aires Władysława Mazurkiewicza do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, AAN, MSZ, sygn. 9793, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Wskrzeszona Rzeczpospolita znalazła w Ameryce Południowej na dawnych ziemiach guarańskich wcale silny stan posiadania osadniczego, mający za sobą pół wieku istnienia. [...] Zdawałoby się, że jeśli chłop zdany na własny instynkt gromadzki potrafił tak świetnie przeprowadzić dzieło skupienia – to w Odrodzonej Polsce znalazł pełne zrozumienie i pomoc bez zastrzeżeń. [...] Pomylił się osadnik – i za to czuje on do Rzeczpospolitej ból, jaki czuje niedocenione dziecko do swej kochanej matki.
[...] „Konsulat nasz to urząd policyjny, do paszportów, a nie konsul do pomocy” – oto słowa, Panie Ministrze, które słyszałby Pan na każdym kroku, przybywszy do nas incognito. [...] Warszawskich „fachowców od emigracji i Ameryki Południowej”, którzy tworzą chiński mur miedzy Rządem Rzeczpospolitej a emigracją i osadnictwem, scharakteryzuję krótko, że może mają pewne studia teoretyczne, lecz brak im praktyki, znajomości życia i terenu, którym za pośrednictwem placówek konsularno-dyplomatycznych rządzą.
Buenos Aires, 22 lutego
List Pawła Nikodema do ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, AAN, MSZ, sygn. 9793, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Podkreślić wypada jeszcze konieczność starannej selekcji kandydatów do emigracji osadniczej, eliminującej bezwzględnie osobniki nieprzygotowane do pracy na roli. Wysoce pożądaną, nieraz nieodzowną okolicznością jest posiadanie przez osadnika dość licznej rodziny, złożonej – o ile możności – z osób zdolnych już do pracy. [...]
Koniecznie baczną uwagę należy zwrócić na niedopuszczanie kandydatów łatwo zniechęcających się lub o charakterze „prowodyrów” i agitatorów. [...] Do psychiki kolonisty również należy dostosować warunki umowy, którą z nim podpisuje przedsiębiorstwo kolonizacyjne [...].
Buenos Aires, 8 lutego
Raport o możliwościach osadnictwa polskiego w Argentynie, AAN, MSZ, sygn. 9793, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Młodość szczepowa. Pragniemy tę młodość zachować i chcemy, by ją inni zachowali.
Nie możemy rezygnować z naszej młodości kosztem innych, tylko dlatego, że nie posiadamy dostatecznych terenów dla naszej ekspansji. Rasa biała, wyszedłszy znad Tygrysu i Eufratu, zajmowała tereny na północ od kolebki białej rasy położone. Obserwujemy dziś nawrót rasy białej ku południu. W tym pochodzie ku równikowi jedno z pierwszych miejsc zajmuje chłop polski z Parany. Nauczyliśmy się chronić przed ujemnymi fizjologicznie skutkami chłodu i zimna, nauczymy się chronić przed ujemnymi fizjologicznymi skutkami upałów południa.
22 czerwca
Tajny protokół z konferencji w sprawach kolonialnych, AAN, MSZ, sygn. 9586, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Rejs [na „Pułaskim”] trwał 26 dni. W ciągu rejsu miałem z emigrantami godzin wykładowych – 31, godzin dyskusyjnych – 54.15, średnio na wykładach – 158 ludzi.
W ciągu trwania wykładów przerobiłem następujące tematy: ogólna charakterystyka Ameryki Południowej. [...] Warunki życia w mieście i na koloniach. [...] Pierwsze kroki emigranta przy wyszukiwaniu ziemi do osiedlenia się. [...] Pojęcie – co to jest las podzwrotnikowy. [...] Dokładny opis uprawy manioku, trzciny cukrowej, [...] batatów, ryżu, tytoniu, kukurydzy, bawełny, orzecha ziemnego, sadzenie kawy, pomarańcz [...].
Zwierzęta dzikie, płazy, gady i owady w Ameryce Południowej [...].
Pod względem zdrowotnym transport ten okazał się w stosunku do poprzednich najgorszym. W ciągu rejsu zmarło na okręcie 5 osób.
11 lipca
Sprawozdanie dla MSZ z podróży instruktora-wykładowcy z emigrantami do Ameryki Południowej, AAN, MSZ, sygn. 9597, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Notatka naczelnika Wydziału Polityki Emigracyjnej MSZ, AAN, MSZ, sygn. 9840, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
W związku z masowym powrotem na Śląsk za Olzą osób, które w liczbie kilkudziesięciu tysięcy z powodu swej narodowości polskiej zmuszone były opuścić tę swoją ziemię ojczystą w latach 1919–38 i przenieść się za granicę do Polski, zachodzi konieczność sprawnego uregulowania obecnie emigracji osób narodowości czeskiej do Czechosłowacji.
Podaję zatem do wiadomości, że celem przyspieszenia formalności, związanych z wyjazdem do Czechosłowacji tych osób, odpowiednie przepustki będą wydawane bezpośrednio przez komisariaty policji w gminach miejskich i posterunki policji w gminach wiejskich. Jest pożądanym, aby zainteresowani zaopatrzyli się w przepustki do dnia 1 listopada br. i w spokoju opuścili teren Państwa Polskiego.
Cieszyn, 10 października
W kolonii Wanda na ogół stwierdziłem nastrój pomyślny i znaczny postęp w wyrosowanych, zasianych i zagospodarowanych działkach z kilkoma tylko wyjątkami 3–4 działek osobników z natury leniwych czy też z przyrodzenia nieporadnych. [...] Pod adresem Kompanii słyszałem narzekania na ceny w sklepach, jak również na informacje udzielane wyjeżdżającym w biurze MTO w Warszawie, o księdzu, szkole argentyńskiej i lekarzu „na miejscu”. Szczególnie na brak księdza wielu narzeka. [...]
Traktowanie kolonistów w administracji Gobernator Lanusse (p. Staśkiewicz) należałoby ujmować z uprzejmością bardziej kupiecką, gdyż taka jest osnowa całej organizacji Kompanii, a z ludzkiego punktu widzenia – także i dlatego, że tego również wymaga poczucie obowiązku społecznego w stosunku do ludzi borykających się naprawdę ciężko z losem na obczyźnie. [...]
Stan zdrowotny nowo przybyłych, specjalnie cierpiących na dotkliwe owrzodzenia od ukąszeń różnych złośliwych owadów, przedstawia wiele do życzenia. [...] Należałoby, zdaniem moim, wymagać służbowo, od personelu, by przy okazji objazdów, jak też i przy zgłaszaniu się kolonistów, żon ich czy też dzieci, jeżeli nie z ludzkich pobudek – to ze służbowego obowiązku, zdobył się na wysiłek zdezynfekowania, zasmarowania odpowiednią maścią i przewiązania ran tego rodzaju, których podczas mojego objazdu zademonstrowano mi dostateczną ilość. Zbywanie tego jedynie dobrą radą zakupienia sobie środków dezynfekujących w sklepie administracji, odległym przypuśćmy dla niektórych o 5–7 kilometrów – nie jest wystarczające.
18 listopada
Sprawozdanie Agencji Konsularnej w Posadas dla Poselstwa Polskiego w Buenos Aires, AAN, MSZ, sygn. 9797, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Na kolonii Lanusse wymierzono 233 działki, z czego sprzedano 99; ziemia w tej kolonii jest na ogół bardzo dobra, dzięki czemu sprzedaż działek idzie pomyślnie. Łącznie z kolonią Wanda sprzedano 154 działki, o powierzchni 3575 ha, osadzając 144 rodziny, z czego 88 rodzin z Polski, a 56 z kolonizacji wtórnej. Wpływy z tytułu zadatków za ziemię i wpłat za przewidziane świadczenia wynoszą łącznie około 130.000 zł – z czego około 100.000 zł – pobrano w Polsce.
Kolonie rozwijają się pod każdym względem dobrze, na szczególną uwagę zasługuje wprowadzenie przez 22 osadników uprawy tytoniu, zapewniającego rentowność gospodarstw. O pomyślnym rozwoju ośrodków świadczą m.in. obroty obydwu sklepów, które w 1938 roku zamiast przewidywanych 6000 pesos dały 15.000 pesos dochodu. Zaprowadzono komunikację samochodową pomiędzy koloniami Wanda i Lanusse, przy czym osadnicy z kolonii Lanusse korzystają z komunikacji tej bezpłatnie. Z uwagi na duże zapotrzebowanie materiału drzewnego tartego, jeden z osadników uruchomił tartak. Utworzono komitet szkolny i uruchomiono szkołę opłacaną z własnych środków przez osadników.
Poważne przeszkody w dalszym rozwoju ośrodków stanowi chwilowy brak dopływu osadników z Polski. MTO jeszcze w październiku 1938 rozpoczęło przesyłanie do Buenos Aires wykazów z personaliami emigrantów pragnących osiedlić się na terenach towarzystwa. Łącznie przesłano wykazy odnośnie przeszło 100 rodzin, żadna jednak z nich nie otrzymała dotychczas zezwolenia na wjazd. [...]
Dzięki wzorowej organizacji oraz oszczędnej i ostrożnej gospodarce osiągnięto samowystarczalność finansową Colonizadory. Dalszy prawidłowy rozwój tej spółki zależy obecnie już tylko od dopływu nowych osadników. Toteż wysiłki MTO zmierzają do usunięcia trudności, które hamują przybywanie nowych emigrantów z Polski.
25 lutego
Tajne sprawozdanie o stanie i perspektywach emigracji w Polsce, AAN, MSZ, sygn. 9897, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Co nam w kraju obiecywano, pod żadnym względem nie spełnia się, wprost rabują nas odnośne czynniki. [...] Bank Rolny zarzuca swoje sieci w kraju jako pająk na muchy i biada ci osadniku, gdy dostaniesz się w te sieci.
Pan Poseł [Michał] Pankiewicz w Warszawie mówi ładnie, obiecuje, że jest opieka, nie może się dziać żadna krzywda. On sam tu był, ale o tym nie mówi, że jedną noc przenocował i uciekał prędko, ażeby muchy go nie zjadły – to zapomniał. Podaje kontrakt do podpisu, w którym to kontrakcie wszelkie zastrzeżenia, tylko nie dla osadnika. Dla osadnika to, że do 30 dni może sobie w innym miejscu działkę wybrać, ta sama skała na skale i te same muchy. [...]
Zrobili bramy i zamknęli nas w borach, postawili stróża, kazano stróżowi łańcuchy otwierać, gdy jedzie auto administracyjne. Bylibyśmy może zamknięci jako skazańcy na diabelskiej wyspie i do tego czasu, ale zawiadomienie przyszło, że ma przyjechać do nas pan Konsul [Tadeusz] Roman z Posadas – prędko wszystko usunięto [...]. Zapłaciliśmy 170 zł w kraju za wyczyszczenie i zasianie 1,5 ha, po przyjeździe okazuje się, że wszędzie ten sam srogi las, wcale nie ma nic zrobionego [...].
Przyjechaliśmy jako pierwsi pionierzy, by zbudować za granicą kolonię polską, by została kiedy chlubą kraju, to nie wolno z tego pioniera skóry zedrzeć, bo potrafi się upominać o swoje prawa i w kraju [...]. Sprawa nagląca, gdy w krótkim czasie nie otrzymamy pomocy, zmuszeni jesteśmy szukać tejże u gubernatora prowincji, czy też w Ministerstwie Rolnictwa w Argentynie. Czy nie byłoby to hańbą kolonii?
Gobernador Lanusse, 24 kwietnia
List osadników z kolonii Gobernador Lanusse do Ministerstwa Opieki Społecznej, AAN, MSZ, sygn. 9797, cyt. za: Joanna Łuba-Wróblewska, Może Argentyna, „Karta” nr 69, 2011.
Kochany Panie Bolesławie!
Owszem, racja: jestem świnia, żem dotychczas do Pana nie napisał. […] Ale jakże się tu nie ześwinić w tych koszońskich czasach! Nie ma Pan wyobrażenia, kochany Panie, jakie bydlę się ze mnie zrobiło… Nic nie piszę, nic nie myślę; tępota taka, że pień jest przy mnie –brzytwą. […] Niech Pan, broń Boże, nie myśli, że żartuję. Zestawienie kilkunastu słów w jedną maleńką strofę wydaje mi się niedoścignionym ideałem. […]
Dalej: czy celem moich „męczarni twórczych” (dygotania w niewynikłym jeszcze rytmie, wydrapywania z opornych rzeczy i zdarzeń najistotniejszych słów, grupowania ich w związki wybuchowe, doprowadzania zdań do wrzątku, aby w pewnej chwili ścinać je mrozem ostatecznej formy – i mnóstwo innych potwornych trudów) – czy celem tego wszystkiego ma być: a) odbudowa niepodległej Polski tj. powrót na teren Rzczypospolitej władz i urzędów, które obecnie tam nie władają i nie urzędują, przy czym powrót ów pociągnie za sobą zaistnienie państwowego bytu, mającego na celu administrowanie zbiorowym życiem narodu, b) szczęście przyszłych pokoleń, które z utworu mojego czerpać będą siły duchowe, potrzebne im do realizowania ideałów ogólnoludzkich (żeby np. w szklanych domach się mieszkało), c) „wkład do literatury nieprzemijających wartości artystycznych, które świadczą o nieprzerwanej walce człowieka o dobro, prawdę i piękno”, d) zastępcze zaspokojenie w ten sposób nieosiągalnych na ziemi rozkoszy EROS-tycznych, e) żeby być sławnym; mieć większy pogrzeb; zarobić i przepić, f) że muszę; że inaczej nie mogę (ależ przyczyna nie może być celem); g), h), i), j), k) etc. etc. – niech mi Pan koniecznie odpowie, który z tych domniemanych celów usprawiedliwiałby: a) mękę tworzenia, b) mękę nietworzenia.
Coś w tym przecież musi być, że impotencja poetycka (przy całkowitym zachowaniu tej drugiej, popularnej) wtrąca człowieka w nieopisaną rozpacz i o myśli samobójcze przyprawia.
Paryż, 3 kwietnia
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
My siedzimy tu od 25 VI, właściwie internowani, gdyż nie wolno nam ruszyć się z Porto. O otrzymaniu jakiejkolwiek wizy nie ma mowy. Telegrafowałem do Rysia, do Pen-Clubu amerykańskiego, do Kapera i In., ale nikt się jeszcze nie odezwał. Czy Kot jest w Londynie? Pisałem do niego (na adres ambasady), prosiłem o obiecane pieniądze. Czy istnieje możliwość załatwienia tej sprawy? Pomóż mi, mój kochany, bo jesteś w rozpaczy. Nie wątpię, że i Wam nie lepiej.
[…]
Porto ładne, ale strasznie hałaśliwe. Piekielny żar. Świetna kawa i papierosy. Ale – „to ma starczyć”?
Ściskam Was wszystkich i całuję. Telegrafujcie, piszcie, ratujcie.
Porto, 4 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Najdroższy Kaziuczku!
[…] O wizę, jak wiem z własnego doświadczenia, bardzo trudno. Z tego właśnie powodu, nie chcąc czekać w Portugalii, pojechałem byle gdzie, tj. do Brazylii, i tutaj w dalszym ciągu staram się o stałą wizę do Ameryki Północnej (turystycznej ani przejazdowej nie warto brać, bo Amerykanie wylewają bez pardonu, gdy tylko termin mija – i święty Boże nie pomoże). Napisz mi zaraz lub zatelegrafuj o swoich i przyjaciół planach. Czy mogę Wam być w czymś pomocny? Gdybyście się zdecydowali na Brazylię, zacząłbym tu działać w sprawie wiz dla Was – bo i o to niełatwo teraz. Jak stoicie z forsą? Osobiście nie mógłbym Wam pomóc (chyba, że dostanę jakąś większą sumę z New Yorku, o co się staram), ale może by mi się udało wydostać coś z poselstwa, z którego pomocy sam dotychczas nie skorzystałem. Tutaj tanio: pensjonat dla 2 osób można mieć za 700–1000 milrejsów miesięcznie (tj. za 35–50 dolarów), a w interiorze znacznie taniej. O jakichkolwiek zarobkach ani marzyć. Rio, dla przyjezdnego i bezrobotnego, jest wyłącznie plażowo-rozrywkową i kawiarniano-spacerową miejscowością. Zoppot – Biarritz – Nizza w olbrzymiej i wspaniałej skali. Skala nieopisana, prawie tak wielka, jak wstrząsająca uroda tego miasta. Gdy się pobędzie parę tygodni, gdy się człowiek napatrzy do syta – rzygać się chce. Nic się tu nie dzieje. Szalejąca przyroda męczy prędko, a z przyjemnymi, uprzejmymi, pełnymi ogłady i życzliwości Brazylijczykami można prowadzić (po francusku) łatwe, więc męczące, rozmówki na mdlące tematy „intelektualne”. Mnie już w Paryżu te rzeczy doprowadzały do torsji, więc ich unikałem, a co dopiero tutaj. Pić nie można, bo klimat nie sprzyja, o deszczu i błocie mowy nie ma, ciemnych, cichych szynczków nie znajdziesz – więc co tu robić? Dlatego ciągnie mnie do New Yorku, gdzie Żydkowie z Polski prowadzą małe restauracyjki, gdzie życie jest wprawdzie 3–4 razy droższe, ale za to ostrzejsze i trudniejsze. Naszym złamanym i chorym sercom obco tu i markotno w tej oranżeryjnej atmosferze. Nie […] mogę, żeby było tak łatwo, miękko i okrągło.
O sobie nic nie mogę Ci powiedzieć. Jestem zrozpaczony, otępiały, osłupiały, bez żadnej wiary i nadziei na przyszłość.
Rio, Brazylia, 10 września
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Przed trzema laty, w najcięższym okresie bohaterskiej walki narodu radzieckiego, zwróciłem się do Pana i do pisarzy rosyjskich ze słowami pełnymi wiary w przyszłe zwycięstwo nad teutońskimi barbarzyńcami. Dziś, w radosną chwilę spełnienia naszych marzeń, kiedy niezwyciężona Armia Czerwona zbliża się do samego serca Polski, niosąc wyzwolenie memu narodowi, podzielam z Wami ogromną radość zwycięstwa słusznej sprawy nad złem.
White Plains, USA, 24 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Mikołajczyk oświadcza, iż cieszy się, że został przyjęty przez Marszałka Stalina w czasie, gdy bohaterskie armie sowieckie gromią wojska hitlerowskie i wyzwalają terytorium Polski.
(...)
Mikołajczyk mówi, że przybył prawie w rocznicę umowy sowiecko-polskiej, która została zawarta przez Sikorskiego 30 lipca 1941 i która nie została zerwana. (…)
On, Mikołajczyk, chciałby omówić kwestię wspólnych działań przeciwko Niemcom obecnie i w przyszłości, by Niemcy nigdy nie mogły zacząć nowej wojny.
Druga kwestia, którą on, Mikołajczyk, chciałby omówić z Marszałkiem Stalinem, nie tak nagląca, to porozumienie w sprawie administracji w Polsce.
Po trzecie, on, Mikołajczyk, chciałby usłyszeć od Marszałka Stalina, jak zapatruje się na sprawę granicy sowiecko-polskiej.
(...)
Tow. Stalin odpowiada, że wszystkie wywołane przez Mikołajczyka kwestie mają duże znaczenie polityczne i praktyczne. Ale w swoich pytaniach Mikołajczyk omija fakt istnienia Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, z którym Rząd Sowiecki zawarł umowę o administracji. Czy można nie zauważać tego faktu?
Mikołajczyk odpowiada, iż możliwe jest, że zaszło nieporozumienie. Mówiąc o drugiej kwestii, on, Mikołajczyk, miał na myśli umowę między rządem polskim i Rządem Sowieckim. Ale ta kwestia jest nieaktualna, skoro umowa o administracji już została zawarta między PKWN a Rządem Sowieckim. On, Mikołajczyk, chciałby w związku z tym powiedzieć, że gdy sowieckie wojska wejdą do Warszawy, stawią się u nich wicepremier rządu polskiego i komendant armii podziemnej, którzy zajmują się kwestiami administracji w Polsce. On, Mikołajczyk, wierzy, że tym osobom władze sowieckie nie wyrządzą żadnej krzywdy. Byłoby dobrze, gdyby cztery polskie partie mogły i teraz mieć wpływ i pracować na rzecz odbudowy polskiej administracji.
Tow. Stalin oświadcza, że dla uniknięcia nieporozumień powinien stwierdzić, że Rząd Sowiecki nie ma na celu określania, ile partii będzie reprezentowanych w polskim rządzie. To nie jest sprawa Rządu Sowieckiego.
Oczywiście, Rząd Sowiecki chciałby, żeby w polskim rządzie były reprezentowane partie demokratyczne. Ale tę kwestię powinni rozstrzygnąć sami Polacy. Rząd Sowiecki nie będzie się wtrącał w tę sprawę. Jeśli interesujące jest zdanie Rządu Sowieckiego, to on, tow. Stalin, może powiedzieć, że rząd byłby rad, gdyby wszystkie partie demokratyczne w Polsce stworzyły blok. Rząd Sowiecki poparłby ten blok.
Mikołajczyk mówi, że w polskim rządzie są reprezentowane cztery partie. Wszystkie są demokratyczne. W 1939 roku, podczas pobytu działaczy tych partii we Francji, Sejm został rozwiązany i postanowiono, że prezydent republiki powinien podpisać oświadczenie, w którym rezygnuje ze swoich praw. On, Mikołajczyk, chciałby, żeby w rządzie, który będzie utworzony w Warszawie, znalazły się te cztery partie.
Tow. Stalin mówi, że trzeba ustalić, o czym będzie rozmowa. Jeśli Mikołajczyk chce mówić o tej sile, która narodziła się w Polsce w postaci PKWN, to trzeba przedyskutować kwestię wzajemnych stosunków polskiego rządu w Londynie i PKWN.
Mikołajczyk odpowiada, że jest gotów omówić wszystkie kwestie.
Tow. Stalin oświadcza, że [Winston] Churchill pisał mu, że Mikołajczyk chce przyjechać do Moskwy, i pytał, czy on, tow. Stalin, zgadza się przyjąć Mikołajczyka. Przy czym Churchill oświadczył, że on uważa, iż celem podróży Mikołajczyka jest zjednoczenie Polaków, i wyraził nadzieję, że on, tow. Stalin, pomoże w tym Polakom. On, tow. Stalin, zgodził się to zrobić. Jego zdaniem, chodzi o wzajemne stosunki między dwoma siłami w Polsce. Tę kwestię trudno pominąć.
Mikołajczyk odpowiada, że nie chce pominąć tej kwestii. Chce być w Warszawie.
Tow. Stalin odpowiada, że Warszawa jest w rękach Niemców.
Mikołajczyk mówi, że — jak sądzi — Warszawa będzie niebawem wyzwolona i on będzie w stanie stworzyć tam nowy rząd, oparty na wszystkich siłach Polski.
Tow. Stalin zauważa: „Daj Bóg, żeby tak było”. On, tow. Stalin, powinien uprzedzić, że Rząd Sowiecki nie uznaje rządu polskiego w Londynie, z którym zerwał stosunki [w 1943 roku]. Jednocześnie Rząd Sowiecki ma faktyczne stosunki i umowę z PKWN. Trzeba się liczyć z tymi faktami.
Mikołajczyk pyta, czy powinien to rozumieć tak, że rząd polski w Londynie ma zamknięte wszystkie drogi do Polski.
Tow. Stalin odpowiada, że trzeba to rozumieć w takim sensie, że zanim zaczną się rozmowy z Mikołajczykiem, jako głową rządu polskiego, należy skończyć z funkcjonowaniem dwóch rządów — jednego w Londynie, a drugiego — w Chełmie. On, tow. Stalin, zgadza się, że dobrze byłoby zjednoczyć siły i stworzyć rząd tymczasowy. Tym powinni zająć się sami Polacy.
(...)
Mikołajczyk pyta, jak tow. Stalin wyobraża sobie granice Polski.
Tow. Stalin odpowiada, że Rząd Sowiecki uważa, iż wschodnia granica Polski powinna biec wzdłuż linii Curzona, zachodnia — na rzece Odrze, z pozostawieniem miasta Szczecina Polakom, a rejonu Königsbergu [Królewca] — Rosjanom.
Mikołajczyk mówi, że co za tym idzie, Lwów i Wilno zostają na terenie Związku Radzieckiego.
Tow. Stalin oświadcza, że zgodnie z ideologią leninowską, wszystkie narody są równoprawne. On, tow. Stalin, nie chce obrazić ani Litwinów, ani Ukraińców, ani Polaków.(…) Linia Curzona została wymyślona nie przez Polaków i nie przez Rosjan. Pojawiła się w rezultacie arbitralnej decyzji, podjętej przez aliantów w Paryżu. Rosjanie nie uczestniczyli w opracowywaniu linii Curzona. On, tow. Stalin, powinien przy tym powiedzieć, że niewielu Rosjan, zgodzi się na to, by Białystok przeszedł do Polski, jak wynika z linii Curzona.
Mikołajczyk oświadcza, że jest przekonany, iż jeśli tow. Stalin zrobi wielkoduszny gest, to zdobędzie wdzięczność narodu polskiego i znajdzie w nim sojusznika.
Tow. Stalin oświadcza, że Lwów jest otoczony wsiami ukraińskimi. Rząd Sowiecki nie może obrazić Ukraińców.
Trzeba brać pod uwagę, że w Armii Czerwonej jest wielu Ukraińców i że oni wszyscy nieźle się biją z Niemcami.
Ukraińcy nie zniosą, jeśli Rząd Sowiecki odda Lwów.
(…)
Tow. Stalin pyta Mikołajczyka, jak dba się o niego i osoby mu towarzyszące.
Mikołajczyk dziękuje tow. Stalinowi za gościnność.
Rozmowa trwała 2 godziny 30 minut.
Moskwa, 3 sierpnia
Mikołajczyk u Stalina, „Karta” nr 43/2004.
Kochany Józiu! […]
Co do mnie, to czekam przede wszystkim na przyjazd ambasadora do Waszyngtonu, aby się dowiedzieć, w jaki sposób jak najprędzej wrócić do kraju naszej młodości. A jadę tam po nową młodość. Wierz mi, że to szczerze czuję. Będzie tam z początku ciężko, trudno, smutno, nawet obco. Ale powiedz mi, jak jest tutaj, in this country (wymawiaj: kałntri, z wykrzywioną gębą)? Łatwo? wesoło? swojsko? A będzie tu coraz ciężej, coraz smutniej, coraz bardziej obco. Więc niby po co sterczeć? Dla jakich ajdialsów? – Myślę, Józiu, że i Ty powinieneś poważnie zastanowić się nad powrotem. Zwłaszcza ze względu na Elżunię, bo grozi jej, jak wszystkim dzieciom europejskim na tym kontynencie, ajskrimizacja uczuciowa i intelektualna. Obserwuję to na jej rówieśniczkach, przebywających w Kanadzie. Poza tym: z czego Ty będziesz żył? Nasz rząd otoczy pisarzy najczulszą opieką – ale w kraju. Tutaj przecież nie będzie przysyłał „zapomóg”, bo to byłoby groteskowym zjawiskiem. Nie myśl, że Ciebie w kraju „nie chcą” i pozbądź się nałogu jałowych rozważań o swoich „grzechach” i „winach” z powodu niebytności w Polsce w ciągu ubiegłych sześciu lat. Ani Tobie, ani krajowi nie da to żadnych korzyści, ta psychologiczna jękliwość, te bezpłodne lamenty sumienia. Nikt do Ciebie nie będzie miał o nic pretensji: że nie byłeś, że nie cierpiałeś, że nie pisałeś, że nie podpisywałeś ze mną oświadczeń prosowieckich i pro lubelskich – ani nawet o to, że podpisywałeś jakieś antylubelskie. Te rzeczy się skończyły i nie należy o nich myśleć. Należy jedno: pracować nad rekonstrukcją żywych objawów kultury polskiej. Możesz być w Polsce tym, czym jesteś, nikt Ci w „światopogląd” nie będzie zaglądał. Oczywiście, jeżeli zaczniesz działać przeciw rządowi, jego zarządzeniom politycznym itd. albo jeżeli się spikniesz z faszystowskimi skurwysynami, którzy ciągle jeszcze prowadzą tzw. krecią robotę – pójdziesz do więzienia. Ale przecież ty nie jesteś polityk, ale Józio Wittlin, pisarz. Możesz więc być redaktorem, komentatorem innych pisarzy, wydawcą jakiejś biblioteki popularyzującej literaturę – polską, grecką, francuską, włoską – możesz pracować w bibliotece, w radio, w teatrze, możesz tłumaczyć książki i sztuki, możesz być nauczycielem, asystentem jakiegoś profesora literatury – roboty na każdym polu będzie po uszy. I nie myśl, jak myślą durnie, że Cię ktoś będzie „zmuszał” do pisania tych, a nie innych, utworów. To tylko zrozpaczeni durnie i bankruci rozsiewają te plotki. Bo zależy im na tym, aby do Polski wróciło jak najmniej ludzi i żeby w Polsce było jak najgorzej. Błagają oni Boga nie tylko o upadek kultury i literatury polskiej, ale o głód, epidemie, pożary, wojnę domową, pogromy Żydów itd. bo teraz tylko nieszczęścia i klęski kraju będą ich radością, zwycięstwem i… otuchą na przyszłość. – Czy zastanowiłeś się nad takimi zjawiskami, jak wyniki wyborów w Anglii, sprawą Leopolda w Belgii, koalicją komunistyczno-socjalistyczną w Norwegii, ostro-lewicowymi nastrojami we Włoszech etc., etc.? Czy tam wszędzie był Stalin i GPU? Sławetne „zastrzyki”? A zobaczysz, w październiku jakie będą rezultaty wyborów we Francji! Więc i w Polsce, mój kochany, wszystko poszło radykalnie na lewo – i za zbliżeniem ze Sowietami. – Gdzież więc jest Twoje miejsce, poeto i synu wymordowanego narodu? Z rewolucją europejską, która się właśnie odbywa – od Oslo po Neapol, od Madrytu po Warszawę. – Chcesz, to wrócimy razem.
Toronto, 31 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Kochany Jarosławie! […]
Dopiero po powrocie prof. Langego będę mógł ustalić datę wyjazdu do kraju. […] W ogóle 95% uchodźców uważa mnie za „agenta Stalina”. Ale jest grono ludzi, z którymi przez cały czas jestem w bliskiej serdecznej przyjaźni […]. Od roku nic nie piszę. Kwiaty polskie są w 2/3 ukończone. Resztę napiszę w kraju. To, co jest gotowe, liczy mniej więcej 8–9 tysięcy wierszy. Posyłam Ci pewne fragmenty, z prośbą o wydrukowanie w Twoim piśmie (którego jeszcze nie widziałem, jak również innych pism polskich); specjalnie byłbym Ci wdzięczny za umieszczenie fragmentów Kwiatów w jakimś piśmie łódzkim. – Przetłumaczyłem ostatnio pierwszą pieśń Oniegina. Oprócz tego pracuję nad słownikiem „slangu” polskiego, co zresztą, z braku źródeł, jest tutaj b. utrudnione; w kraju będę to kontynuował. […] Z Ameryką nie zżyłem się. Męczę się właściwie w tym kraju. To moja wina, nie Ameryki. – Wciąż jeszcze dają mi się we znaki moje przypadłości lękowo-agorafobiczne – i znowu cała nadzieja, że to w Polsce przejdzie.
Nowy Jork, 14 września
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Kochany Karolu! Sam nie wiesz, jak często wracałem myślą do Ciebie w czasie tych strasznych siedmiu lat – strasznych, wierz mi, i dla nas, „szczęśliwych i bezpiecznych uchodźców”. Z wielką radością dowiedziałem się, że żyjesz, jesteś, piszesz. […]
Karolu, przyjacielu młodych, szczęśliwych lat! Gdzie nasza młodość? Już Ci odpowiadam na to banalnie-retoryczne pytanie: przed nami, w przyszłości. Mimo wszystko, mimo wszystko… Wrócę wkrótce (za kilka miesięcy) do kraju i jak opętany zabiorę się do takiej właśnie pracy, jaką robił Kraszewski: wydobywanie z ukrycia nieznanych skarbów naszej kultury, odkopywanie rzeczy nieznanych lub zapomnianych a pięknych i istotnych. Marzę o studiach nad „nieoficjalną” literaturą polską. Co się stało z gronem naszych wspólnych przyjaciół-szperaczy? Wiem o kochanym Kaziu Piekarskim, że nie żyje (a może, co dałby Bóg, mylnie mnie poinformowano?). Gdzie Krzyżanowski, Borowy, Bystroń? Co porabiają? Pamiętasz, jakeśmy się zbierali u mnie, pili reńskie wino i gawędzili „uczenie”? Czy żyje Doroszewski? […]
Napisz do mnie, pozdrów przyjaciół – i oni niech napiszą. Lotnicze listy z Warszawy przychodzą tu już po 10–14 dniach.
Nowy Jork, 24 października
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Ściśle tajne [...]
Cenzura zagraniczna przepuściła w ciągu miesiąca września br. 75.000 listów, pisanych przez Polaków we Francji do rodzin w kraju. [...]
Adresat – M., Nakło n. Notecią. Nadawca – M., Sorgnes-Avignon, Francja. 14 sierpnia 1945: „[...] Źle tu nie mamy, trochę Ci opiszę moje zajęcie i wyżywienie. Śniadanie jest mleczna zupa i herbata z mlekiem, obiad jest zupa z kartoflami z grochem, fasola i kompot, kolacja – zupa mleczna, ser, masło, marmolada, kiszka, chleb jeden na trzech, nieraz jest boczek lub sardynki, 7 papierosów dziennie, 60 papierosów co piątek, w tygodniu dwie tabliczki czekolady. To, widzisz, jest życie niezłe. Ale wolałbym być razem z Wami i jeść kartofle z solą i suchy chleb. Tak już mi tęskno za Wami, zdecydowałem się iść na pieszo te tysiące kilometrów, tylko potrzeba ten papier przejścia przez granicę”. [...]
Adresat – F., Brześć Kujawski. Nadawca – P., Reims, Marne, Francja. 21 sierpnia 1945: „My pracujemy w oddziale wartowniczym, przy pilnowaniu Niemców. Ja pracuję w kancelarii, Janek na izbie chorych jako sanitariusz. Jesteśmy zdrowi, życie mamy dobre. Po pracy wędrujemy do Reims na spacer albo do kina. Byliśmy kilka razy w Paryżu i częściowo zwiedziliśmy. Paryż jest ładny i nic niezniszczony. Wolimy jednak gruzy Warszawy niż piękny Paryż. Tęsknimy bardzo za Wami, za Polską i dlatego na złą czy dobrą dolę wrócimy”. [...]
Adresat – K., Sulejów [...]. Nadawca – K., Croix Rouge, Francja. 3 sierpnia 1945: „Zapytujemy się Was, czy jest Polska wolna, czy okupacja Rosji, bo my się szykujemy odjeżdżać do Was, ale boimy się Rosji. Proszę nam opisać, jak się sprawa przedstawia, czy można już przyjechać, czy czekać na dalsze rozkazy?”. [...]
Adresat – W., Lubień [...]. Nadawca – Z., Reims [...]. 24 sierpnia 1945: „Ciekaw jestem, czemu listy tu nie nadchodzą z Polski, coś, myślimy, jest tam nie w porządku, każdy z nas tu myśli, że jesteście niewolnikami we własnym kraju. Dziwią się niektóre czynniki, czemu tak opieszale następuje powrót do Ojczyzny, ale z niemieckiej cenzury, obozów i mordobicia wracać do Ojczyzny znów pod cenzurą, obóz i mordobicie, w dodatku z pełnej wolności i braterskiego współżycia, byłoby więcej niż głupim postępkiem, czyli samozamordowaniem się. Jestem, jak wiesz, demokratą i nim pozostanę, choć mi z tego tytułu zabroniono nawet wrócić do Polski. [...] Chcemy wrócić, pracować dla Polski, jej narodu, ale nie pod jej batem, ustawy, cenzury słowa i litery usidlanego prawa... Ciekaw jestem, czy cenzura pozwoli na doręczenie tego listu”.
Warszawa, 26 października
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Kochany Jerzy,
Sądziliśmy, że wrócimy [z żoną Janiną] jeszcze do Krakowa, ale to wysoce wątpliwe. Perypetii tego ostatniego miesiąca nie spisać na wołowej skórze. Ciernista droga. W dodatku chorowałem i ciągle kwękam, a poza tym napatrzyłem się na taką ilość najwyższego gatunku draństwa i łobuzerii, że rzygać się chce. […]
No cóż, mój miły, trzymaj się i pisz dobrze. Wyjadę z żalem i nostalgią, bo bardzo jestem do kraju przywiązany. Myślę, że nie powinno to mi zrobić źle. Czad tych lat okupacji trzeba jakoś przewietrzyć. Nie mam bynajmniej zamiaru zrywać z krajem i nie tak łatwo zrywa się z krajem, jak to wyobraża sobie wielu.
Warszawa, 24 listopada
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Moja angielszczyzna (amerykańszczyzna), po 5 latach pobytu w tym kraju, przedstawia się w tragicznie. Po to, żeby minutę (gruba przesada! 10 sekund!) mówić, muszę się kwadrans przygotowywać, więc możesz sobie wyobrazić, jak wygląda moja „konwersacja”, gdy się przypadkiem znajdę w towarzystwie amerykańskim […].
[…] chciałbym już jak najprędzej być w Polsce, gdzie bez najmniejszego trudu potrafię wyrazić wszystko, co czuję, np. „A von, faszystowski skurrrwysynu, dyszlem tam i nazad w…” etc., etc. W tym miejscu dostaję w mordę, ale chociaż wypowiedziałem się. – Jeżeli chodzi o powrót do kraju, mam te same niepokoje i rozterki, co Ty. Pod jednym względem jestem w gorszej sytuacji: że ja na pewno w Ameryce nie zostanę, gdy dla Ciebie pozostanie w Anglii nie będzie niczym bolesnym, może nawet przeciwnie. A ja w tych Sojedinionnych Sztatach czuję się jak dziecko (niestety nie pijane) we mgle. Ktoś o tym kraju powiedział dowcipnie, że bezpośrednio z czasów pionierstwa wkroczył on w okres dekadencji. Bez wszystkiego, co powinno było odbyć się w „międzyczasie”. Jest to społeczeństwo, w którym od wieku idee przemysłowe stale pożerają wszystkie inne. Wojna z Hitlerem była tutaj także zjawiskiem przemysłowym, bez żadnych właściwie korzeni ideologicznych. It was a business they had to do. The business is done – I Hitler przestał być wrogiem. Teraz, z pomocą radaru, wybierają sie na księżyc. Obliczyli nawet (bez żartów, sam czytałem), ile dolarów będzie kosztował przejazd dla jednej osoby (jeżeli się nie mylę, 28 000), Macy’s założy tam filię swego babilońskiego przedsiębiorstwa, a firma Coca-Cola (która rocznie wydaje na reklamę więcej, niż przedwojenna Polska na nowe szkoły i szpitale) będzie księżyczanom sprzedawała swoją mdłą lurę. Poza tym okaże się, że z księżyca najlepiej wycelować atomową bombę na Kreml.
Nowy Jork, 4 stycznia [właściwie: lutego]
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
New York to wielkie szantany, ale skończona bzdura: nie można przecie traktować poważnie czegoś, co wygląda jak jarmark albo wesołe miasteczko (reklama: twarz młodzieńca wielkości czterech pięter, z którego ust co parę sekund wychodzi prawdziwy dym). Pejzaż amerykański pomiędzy New Yorkiem i Waszyngtonem: jałowa ziemia zarośnięta chwastami i kawałkami lasu, który wygląda jak poszycie puszczy – i kominy, cysterny, tory, dźwigary, stocznie, neony, stada błyszczących, kolorowych samochodów – szczyt niezwiązania człowieka z ziemią, abstrakcyjne gospodarstwo, błyszcząca drogeria ustawiona na dzikim polu. Trudności mieszkaniowe w New Yorku prawie nie do przezwyciężenia. Nic nie możemy znaleźć. Kwitnie racket, czyli łupiestwo odstępnego. Byliśmy nieszczęśliwi z powodów komunikacyjnych: nic nie jest tak jak w Europie. Ale aklimatyzujemy się i po pewnym czasie można tu żyć równie spokojnie jak w Krakowie, bo wszystkie czynności zdawkowe wykonuje się automatycznie. Jedyna rzecz kretyńska jeszcze nas wyprowadza z równowagi: auta policyjne i ambulanse pogotowia używają tu syren, dokładnie takich, jakimi w Warszawie obwoływało się alarm lotniczy.
Nowy Jork, 1 kwietnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Jestem radcą konsulatu w New Yorku i nie wzbudza mego zachwytu ten status urzędnika. Pocieszam się myślą, że – żeby utrzymać się w Polsce – musiałem też robić dużo rzeczy nudnych, a pisanie listów po angielsku też jest przynajmniej wprawą. Uważam zresztą, że na urzędniczenie szkoda czasu (chociaż nie jestem ograniczony godzinami i mogę pracować, kiedy mi się podoba) – będę starał się zrobić coś konkretnego. Dążę do tego, aby stworzyć specjalną obsługę informowania kraju o życiu literackim, artystycznym i naukowym Ameryki – może mi się to uda. Walczę o kąski pieniędzy, żebym mógł posyłać Związki Literatów (oczywiście do Krakowa) książki i czasopisma, ale trudna to sprawa, róbcie o to gwałt w pismach. Najbardziej haniebne jest, że nie można stąd posyłać książek i czasopism pocztą – jacyś szkodnicy starają się w Polsce wydawać rozporządzenia uniemożliwiające przesyłanie z zagranicy druków, jakby w tych drukach diabli wiedzą jakie były wywrotowe hasła. Niewątpliwie Związek i wszystkie organizacje pokrewne powinny walczyć o to, aby książki i czasopisma, adresowane na te instytucje i na uniwersytety, miały pełne prawo pocztowej przesyłki. Polecam Ci, Jerzy, tę sprawę, naprawdę warto się nią zająć i cisnąć, póki nie będzie to określone czarno na białym. – Wtedy by kraj dostał wiele książek. Druga kwestia, to posyłanie tutaj książek: mam nawiązane stosunki z wydawcami, którzy zdradzają ogromne zainteresowanie produkcją polską. Niestety, mimo że pisałem do Borejszy – mam puste ręce. Nie dostałem ani Twojej książki, ani Gojawiczyńskiej, ani Szmaglewskiej, ani Brezy, ani Dygata. Nie przesłano mi ani jednego egzemplarza mojej książki – przypadkiem ktoś przywiózł jeden do Londynu. Bardzo to źle. Chyba w interesie literatów leży trafienie na rynek zagraniczny? Liczę na Ciebie, że zrobisz gwałt. A dlaczego nikt mi nie przyśle maszynopisów?
Nowy Jork, 1 kwietnia
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Ameryka. Statua Wolności, na której jest napis: przyjdźcie do mnie wszyscy bezdomni…
Przejechaliśmy wprawdzie daleko od niej, ale wiem, że taki napis jest. W ogóle zajechaliśmy nieelegancko, ale cóż, nie znaliśmy się na tych elegancjach i nie byliśmy obrażeni. […]
Manhattan, który Indianie sprzedali Holendrom za 24 dolary – jest centrem Nowego Jorku. Czy nie dziwne jest mieszkać w Manhattanie i nawet co dzień się temu nie dziwić.
Pierwsze wrażenie z drapaczy jest raczej słabe. Niby wiadomo, że dom może być bardzo wysoki, a poza tym widywało się to w kinie. To, że życie w głębokich kanionach ulic poprzecznych do piątej, szóstej lub innej alei lub Broadwayu – jest piekłem – odkrywa się od razu. Tłum, który mieszka na dwunastych, dwudziestych piątych i trzydziestych których piętrach – kiedy jednocześnie znajdzie się na jednoplanowych, bądź co bądź, chodnikach w porze lunchu lub opuszczając biura i sklepy o 6-ej – staje się czymś podobnym do wód oceanu, zwartą, mięsistą, nieustępliwą masą, która bez przerwy podrzuca cię i poszturchuje.
A weź uwagę, że w tym tłumie pełno jest „milusich” najróżniejszych typów płci obojga. Z początku patrzy się na te dziewczyny o puszystych lokach na ramionach (warunek sine qua non) i karmionych ustach, odpasionych, o białoróżowych cerach i migdałowych oczach, na wysokich, strzelistych nogach – z zachwytem. Rzeczywiście piękna rasa. Ale coś cie w tym hollywoodzkim wyglądzie niepokoi. Coś jest tam nie tak, czegoś jest brak lub czegoś jest za dużo. Ale nie wiadomo z początku. […]
I dopiero po paru miesiącach widzisz, że wszystkie one to sex, tylko płeć. […] Duszy nie ma, panie dobrodzieju, duszy!! […]
Nowy Jork, 25 lipca
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Kochany Tuwimie,
Ktoś mi napisał, że Pan żyje i jest w Warszawie, dlatego próbuję pisać do Pana. – Jestem tutaj od września 1939 r. Od 1941 r. nie miałam już żadnej styczności z Zachodem, aż do lutego b.r. – Od 194 do lutego b.r. nie miałam żadnych wiadomości z kraju, z gazet polskich od 1941 do dziś nie widziałam żadnych. – Czy mógłby Pan przysłać mi trochę polskich gazet? Nie mam radia od 1941 i nie wiem zupełnie, co się dzieje na świecie. Daję od siedmiu lat tutaj lekcje języków, a że znam perfekt rosyjski, angielski, niemiecki i francuski – mam dużo uczniów. Tylko że Kluż trzy razy zmienił ludność, odkąd tu jestem.
Cluj, Rumunia, 6 sierpnia
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Bardzo przejmuję się losem Polski. Melancholijna to sprawa i nieszczęściem czasem jest, że weszliśmy w ten straszliwy okres historyczny zupełnie niedojrzali i z takim socjalnym uwarstwieniem, że to nas może zmiażdżyć. Brak mieszczaństwa we właściwym czasie tak teraz procentuje, cóż, mamy inteligencję-szlachtę, chłopa-szlachcica i robotnika-szlachcica – wszystko to razem daje wynik, że jest to tragedia, jakiej nie znała historia. Gra idzie nie o taki czy inny ustrój, tylko o istnienie albo zagładę – i cóż, chyba tylko płynąć, choć sił jest na przepłynięcie 2 kilometrów, a brzeg jest o 20 kilometrów oddalony.
[...]
Jest tyle zdolności i sensu w tym narodzie, że te nastroje powstańcze, które w razie ruchawki światowej obrócić mogą całą Polskę w Warszawę, napełniają smutkiem.
Nowy Jork, 30 września
Czesław Miłosz, „Mój wilenski opiekun”. Listy do Manfreda Kridla (1946–1955), Torun 2005, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
W ogóle nie mogę wydążyć ze swoimi planami. Strasze panienki w ambasadzie miną krwawego tygrysa, nic to nie ma wspólnego z moim usposobieniem, tylko po prostu jestem stale niewyspany. Wygłaszam dużo odczytów po angielsku itp., bardzo to dobre dla ambasady, ale wcale nie tak dobre dla mnie. Tyle tylko, że jeżdżę po Stanach, ale jak chcę coś zrobić dla siebie, zostaje noc. […] Z uciechą obserwuję te same objawy u większości przyjeżdżających tutaj po raz pierwszy Europejczyków: bezgraniczne brzydzenie, rewolta, protest, dużo w tym samoobrony, ale poza tym to naprawdę trudno pojąć, że ludzie sobie żyją jakby nigdy nic, że mają problemy gdzieś z roku 1910 w Europie. […] Nadzwyczajnie mnie bawi i zajmuje Ameryka, cóż za zdumiewający gatunek ludzki, tak różny od mieszkańców bliżej znanych nam krajów jak Marsjanie albo Rosjanie. Że doprowadzono tutaj do tej unifikacji typu obyczajowego, wydaje się chwilami czarodziejstwem. Np. stosunek dwóch płci do siebie. Filmy są sexy, ogłoszenia są sexy, dziewczyny chodzą tak ubrane i umalowane, że ślina leci, ale spróbuj zrobić oko w autobusie, nic z tego, będziesz miał głupie uczucie, że próbujesz dostawiać się do koleżanek z tej samej klasy, z którymi przecież możesz spotykać się co dzień. Wszystko inaczej. Swoboda erotyczna duża, ale ze stałymi śladami purytanizmu. Wieczorem na bocznych drogach stoją rzędy aut, z których słychać częste jęki. Ba, żeby napisać mały traktacik o roli auta w cywilizacji amerykańskiej.
Waszyngton, 20 maja
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Jest tutaj daleko posunięty strach przed kontaktami ze Wschodem, w danym wypadku z Polską. […] W takiej aurze w ogóle szkoda gadać. Może to się jakoś ustoi. Najgorsze, że nie ma tutaj żadnej instytucji, która mogłaby wyłożyć pieniądze na pobyt polskich pisarzy, w zamian np. za zaproszenie pisarzy amerykańskich do Polski. PEN Club tutejszy jest instytucją mało poważną. Wiadomo, jak to w kraju echt-kapitalistycznym, każdy chodzi tylko koło własnych interesów. […] Pewne sposoby natomiast widzę. The „Exchange of persons” poparłby finansowo prof. Drzewieski z UNESCO, w rozmowie ze mną wyraził gotowość wyskrobania na ten cel pieniędzy. W Polsce chyba na goszczenie pisarzy amerykańskich pieniądze by się znalazły, czy możesz mi powiedzieć, jaką instytucję zapraszającą w Polsce widzisz, czy PEN, czy Związek. Gdyby występował PEN Club, to musiałby się zwrócić do PEN Clubu amerykańskiego, miałbym co do tego pewne zastrzeżenia […]. Chodzi o jakąś instytucję w Polsce, która by pobyt Amerykanów firmowała i opłaciła, pieniądze z UNESCO poszłyby na podróże i zapewne częściowo na sfinansowanie pobytu Polaków w Ameryce. […] Oczywiście Polaków (1,2 czy trzech) mogłaby oficjalnie sprowadzić Kościuszko Foundation w New Yorku, ale tak jak w tej chwili sprawy stoją, boję się, że to nie przejdzie, bo pisarz rzecz trefna, ma już odcień polityczny. […] Dziwisz się pewnie, że tak to jest w tej Ameryce, ale FBI (najlepiej zapewne zorganizowana służba bezpieczeństwa na świecie) słyszy, jak trawa rośnie, ludzie boją się o posady, co innego, kiedy nasi pisarze przyjeżdżają sami albo kiedy się zaprasza przedstawicieli ambasady na odczyty (ciekawość egzotycznych zwierząt), a co innego firmować przyjazd ludzi z kraju, który zagraża „amerykańskiemu sposobowi życia” (!) i co do których nie wiadomo, czy nie muszą się rejestrować jako „foreign agents”.
Waszyngton, 20 maja
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Waszyngtoński klimat nadal zbija nas z nóg, mimo że jest druga połowa września. Od maja coś w rodzaju ruskiej łaźni. Ze względu na szybkie oblewanie się potem ruchliwość nasza w Waszyngtonie minimalna […]. Zresztą ta stolica wielkiego imperium nie nastręcza żadnych pokus. Kilometrami ciągnące się zielone aleje, tysiące domków z białymi kolumienkami i od czasu do czasu wspaniałe, zbyt wystawne gmachy hoteli, tudzież urzędowych budynków, centrum ubogie i prowincjonalne zamieszkane przez Murzynów, neon[y] i filmy cowbojskie, a razem najbardziej prowincjonalna ze stolic świata, przybrana w błyskotki cywilizacji. Od czasu do czasu jeżdżę do New Yorku […]. Znam masę ludzi, ale jakoś nie podtrzymuję stosunków towarzyskich: wszystko to odbywa się jakąś drogą meteoru, spotkań, rozmów i rozstań. Zresztą gdybym oprócz siedzenia w ambasadzie i w jej okolicach do piątej (z przerwą na lunch) uprawiał tzw. bywanie (na szczęście w Ameryce stosuje się to minimalnie), tobym wkrótce zwariował, tyle mojego co pracuję od ósmej wieczór do pierwszej. Atmosfera tego kraju jest nieobowiązująca, zdarzające się od czasu do czasu cocktail partie polegają na tym, że stoi się w tłumie ze szklanką whisky and soda i papla z sąsiadami, co można znieść. Brak pijaństwa. Brak teatru. Brak rozpusty. […]
Ceny są już niebotyczne i stale rosną, ilość głupoty unoszącej się w powietrzu przerażająca. Nie wiem, ku czemu to wszystko zmierza. System urabiania opinii publicznej w takich krajach jak Polska jest dziecinny w porównaniu z amerykańską perfekcją, metody służb bezpieczeństwa mają się jak okres kamienia łupanego do wieku XIX. Tu nic nie jest widzialne, wszystko jest głęboko ukryte za kulisami. Cóż za skomplikowany mechanizm. Moja długa, siwa broda przedłużyła się w Ameryce o piętnaście cali.
Waszyngton, 20 września
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Ciągle myślę, jakby tu sprowadzić literatów polskich. Ostatnio napisałem ogromny materiał w tej sprawie do Commision for International Educational Reconstruction. Za kilka dni będę u prezydenta Rockefeller Foundation – tym też spróbuję to rzucić. Nie tracę nadziei, choć walczą tu u Amerykanów dwie tendencje, jeżeli chodzi o wschód Europy – chęć pokazania przybyszom, jaka Ameryka śliczna, i strach przed „czerwonymi”. Do Słowian są tak disgusted, że kasują wszystkie audycje w języku polskim w stacjach radiowych, niezależnie od zabarwienia politycznego (tzn. audycje robione przez amerykańskich Polaków dla Polonii).
Waszyngton, 24 października
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Myślę, że zrozumie Pan moją postawę ironicznej lojalności. Chciałbym, żeby było na nią miejsce w naszym kraju i wszędzie, gdziekolwiek ludzie chcą coś naprawdę zrobić. Psioczyć, a równocześnie kochać robić – to b. polska cecha, na pewnym planie to może być jednak wcale zdrowa postawa. Mówię o lojalności wobec rozwiązań, które na pewno są niedoskonałe, ale jedynie możliwe.
San Francisco, 6 czerwca
Czesław Miłosz, list do Jerzego Borejszy z 6 czerwca 1948, archiwum za: Andrzej Franaszek, Milosz. Biografia, Kraków 2011.
Bardzo mi przykro, że nie mogę skorzystać z zaproszenia i być obecnym na Waszym zgromadzeniu. Pragnę jednak zapewnić, że całym sercem łączę się dzisiaj z Wami w Waszym proteście przeciw komunizmowi – tej pladze czerwonego faszyzmu.
Komunizm zdławił wolność w Rosji, zaprowadził swoje rządy gwałtu, kłamstwa i nienawiści zarówno w moim kraju, jak i we wszystkich krajach za żelazną kurtyną. Pragnie on za wszelką cenę, i nie przebierając w środkach, zaprowadzić swoje krwawe, poniżające godność ludzką, totalitarne rządy również na całym świecie.
Szczytem perfidii i zakłamania komunistycznego jest próba ogłupienia opinii wolnego narodu amerykańskiego pod pokrywką naukowego i kulturalnego, odbywającego się w Nowym Jorku.
Ci, którzy podeptali wszelką wolność i godność człowieka, którzy dziesiątki milionów istot ludzkich zamknęli w obozach pracy przymusowej, by tam zatraciły wszelkie wartości ludzkie i upodobniły się do zwierząt skazanych na wymarcie z momentem, gdy ich siły fizyczne zostaną wyczerpane –
Ci, którzy miliony chłopów i robotników zamienili przez system niewolniczej pracy, pod nazwą stachanowszczyzny i kolektywizacji, na niewolników XX wieku […].
Oni to przyjechali do Stanów Zjednoczonych Ameryki, by pod przykrywką kongresu naukowców i działaczy kultury siać fałsz i zarazki komunistycznego totalizmu wśród wolnych ludzi.
[…]
Tylko wolność człowieka i poszanowanie jego godności oraz zapanowanie na całym świecie demokracji mogą dać ludziom nauki i kultury należyte podstawy dla ich pracy nad rozwojem cywilizacji, pozostającym tylko w służbie trwałego pokoju i szczęścia ludzkości.
Praca naukowa w wolności i demokracji – to rozwój, postęp i pokój.
Praca naukowa, ujęta w kleszcze totalizmu – to wysiłki ludzkie na rzecz kłamstwa, nienawiści i nieszczęścia.
Waszyngton, 25 marca
„Jutro Polski” nr 8, 30 kwietnia 1949, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Rezolucja, którą dzisiaj uchwalimy, rozpoczyna się stwierdzeniem, że największe w historii świata zwycięstwo militarne zamieniło się w polityczną klęskę świata ludzi wolnych, a napastnicze i zaborcze siły komunizmu, posunąwszy się tak daleko naprzód, jak nigdy dotąd, zakuły narody Europy i Azji w kajdany niewoli, dzieląc świat na niewolników i na niepodległe narody, zażywające jeszcze wolności. […]
Mam zaszczyt przemawiać w imieniu Międzynarodowej Unii Chłopskiej.
[…] Stawiając wspólny cel – walkę z komunizmem aż do pełnego zwycięstwa – ponad różnice, które z natury rzeczy istniały i istnieją pomiędzy naszymi narodami – Międzynarodowa Unia Chłopska […] przyłącza się do rezolucji, postanawiając w solidarnej akcji walczyć na rzecz wolności.
Głosząc, że nie ma federacji europejskiej bez udziału naszych krajów, pragniemy, by moment wyzwolenia nadszedł jak najprędzej i by idee federacyjne, idące po linii naszego działania, mogły w pełni zostać zrealizowane.
Przyłączam się do rezolucji również w imieniu Polskiego Stronnictwa Ludowego. Nie będzie trwałego pokoju przy podziale świata na część komunistyczną i część demokratyczną. Komunizm to system opierający się na kłamstwie, nienawiści i upodleniu człowieka, łamaniu charakterów, zdradzie narodowej i stałej bezwzględnej dywersji wśród wolnych narodów, zagrażającej pokojowi świata.
Przekonaliśmy się o tym, że w dwuipółletniej walce z komunizmem w Polsce po wojnie. Mimo terroru, gwałtów i mordów doprowadziliśmy do tego, że nawet agenci Stalina musieli mu zaraportować, że na listy Polskiego Stronnictwa Ludowego padło jednak 80 procent głosów obywateli polskich w ostatnich wyborach.
Daliśmy tym świadectwo dojrzałości politycznej narodu polskiego i jego przywiązania do demokracji, wykazując równocześnie, jak perfidnie fałszowano jego wolę.
Dzisiaj, gdy Polacy w kraju zmuszeni są do milczenia, w ich imieniu przyłączamy się do rezolucji i oświadczamy, że nie spoczniemy, póki naród nasz nie uzyska wolności i nie zostanie zaprowadzony w Polsce na miejsce dyktatury ustrój prawdziwie demokratyczny, oparty na wolności jednostki, poszanowaniu woli narodu i panowaniu prawa.
Nowy Jork, 5 maja
„Jutro Polski” nr 10, 5 czerwca 1949, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Drodzy Bracia Ludowcy!
Krwawe i straszliwe były rządy Hitlera. Ale wierzyliśmy, że przyjdzie dzień jego klęski i Polska będzie wolna znowu.
Tymczasem Polska nie jest wolna. Rządy komunistyczne po sfałszowaniu dwukrotnym woli narodu, w czasie referendum i w czasie wyborów w styczniu 1947 roku, coraz głębszą zmorą kładą się na całej Polsce. Różne nieroby komunistyczne chcą pouczać chłopa, że najnowsza wiedza rolnicza, przywieziona z Sowietów, ratuje ziemie polską od wyjałowienia przez podorywkę ścierniska. Jakby już nasze pradziady o tym nie wiedziały!
Po pięciu latach rządów komunistycznych za największy wynalazek na Targach Poznańskich reklamuje się pług do wyorywania buraków, jakby on już od dwudziestu lat nie był stosowany w Wielkopolsce. Skuwają chłopskie ręce łapankami Urzędu Bezpieczeństwa, podatkami, akcjami oszczędnościowymi, komisjami i tak zwanymi brygadami robotniczymi, by ostatecznie przykuć je do gleby w kołchozach.
Po tylu latach chłopskiej walki o wolność i równouprawnienie mas ludowych zaprowadzają komunistyczną pańszczyznę! Czego Bismarck nie potrafi uczynić, nie potrafiły uczynić rządy carów i Kaiserów, chcą dokonać komuniści: wyrwać ziemię, ukochaną rodzicielkę z rąk chłopskich i zapędzić masy chłopskie pod bat komunistycznych ekonomów, a ich krwawicę i ich pot zamienić na ruble i „katiusze” do walki przeciwko wolnym demokracjom świata.
Chłop przykuty został do ziemi, do komunistycznej pańszczyzny; robotnik, wyzyskiwany akordową pracą i normami, przykuty – do warsztatu pracy, uzależniony od komunistycznych personalników i dygnitarzy, używających życia na krwawicy robotniczej; kupiec – wyzuty ze swego sklepu; profesor i nauczyciel, zmuszony wszczepiać kłamstwo i nienawiść w serca ucznia, ma sławić Stalina jako jedynego obrońcę ludzkości.
[…]
Nikt się nie łudzi, że walka z komunizmem będzie łatwa lub krótka. Nie łudźcie się i Wy, Bracia i Siostry, aby nie popełniać błędów i nie narażać niepotrzebnie na szwank substancji narodowej. A gdy was agenci komunistyczni, bezczeszczący dzisiaj w tak zwanym Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym sztandary i idee ludowe, będą pędzić na swoje manifestacje, pamiętajcie, że niedługo ich egzystencji. Dziś oni sami uważają się za podrzędne narzędzie partii komunistycznych, uważają naszą przedwojenną tradycję Świąt Ludowych za wymysł agentów i zdrajców chłopskich, oni, którzy powołani zostali do najbrudniejszej roboty wykańczania chłopów, pod firmą rzekomo chłopską.
[…]
Ale nie zniszczą mas ludowych, nie zniszczą umiłowania wolności i demokracji w sercach ludu polskiego.
Nie traćcie nadziei!
Uzbrojeni w wytrwałość i cierpliwość bądźcie mądrzy i ostrożni!
Spotkamy się znowu na wolnych Świętach Ludowych w wolnej, prawdziwie demokratycznej Polsce, by pracować, radzić, manifestować w spokoju, w wolności, bez agentów komunistycznych, bez ubeków, bez obozów pracy przymusowej i bez kołchozów.
Londyn, 29 maja
„Jutro Polski” nr 11, 11 czerwca 1950, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Można by dzisiaj powiedzieć, że dywersja komunistyczna, pozbawianie kolejno przez Sowiety szeregu narodów wolności i niepodległości, jak i ujawniona chęć komunizmu do panowania na całym świecie nie pozwalały długo światu demokratycznemu spać w spokoju. Trzask wyłamywanych drzwi i zbrojna napaść na Koreę, żagiew zapalonych ogni w Azji, chrzęst manewrów sowieckich w Europie obudziły całkowicie świat demokracji, stawiając go na nogi.
[…]
Nikt nie jest w stanie przewidzieć wypadków, które nam niesie Rok Nowy, ale jedna rzecz jest pewna: świat wolnych ludzi, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, jest w pełni świadom niebezpieczeństwa i w szybkim tempie mobilizuje swoje pogotowie.
Świat wolnych ludzi, jego solidarność i zrozumienie wspólnoty interesów w obronie przed komunizmem nie zaczyna się i nie kończy się na sztucznych granicach żelaznej kurtyny, zbudowanych przez komunizm. Jest on wszędzie tam, gdzie żyją ludzie, którzy wierzą w Boga, pragną wolności i chcą budować współżycie między ludźmi i narodami na miłości bliźniego.
Komunizm nie uznaje Boga, zaprowadza niewolę, na kłamstwie i nienawiści chce budować swoje panowanie nad światem. I dlatego, mimo że nas dzielą chwilowo ogromne przestrzenie, druty kolczaste i bagnety naszych gnębicieli i oprawców, jesteśmy razem. Razem w swojej wierze, w swojej nadziei, w swoich pragnieniach, związani wspólnymi celami.
Gdy agresja sowiecka, narzucając dyktaturę komunistyczną, pozbawiła państwo polskie niepodległości, a naród polski wolności, gdy Wy musicie milczeć, trwając w biernym oporze, my, którzy znaleźliśmy się na emigracji, uważamy za swój obowiązek działać w miarę naszych możliwości.
Powoławszy w starym roku w Waszyngtonie, na wolnej ziemi amerykańskiej, Polski Narodowy Komitet Demokratyczny […] – za cel działania Komitetu postawiliśmy między innymi: walkę o uwolnienie Polski spod komunistycznej przemocy, wprowadzenie i ugruntowanie w niej ustroju pełnej demokracji, reprezentację i obronę sprawy polskiej na terenie międzynarodowym, współpracę z wolnymi przedstawicielami krajów zza żelaznej kurtyny, informowanie wolnego świata o istocie zagadnień polskich i prawdziwych dążeniach narodu polskiego oraz informowanie Kraju o osiągnięciach Zachodu w walce o wyzwolenie świata od komunistycznej tyranii.
Monachium, 6 stycznia
„Jutro Polski” nr 3, 11 lutego 1951, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Drodzy Rodacy, Bracia i Siostry!
Przemawiając przez Radio Wolna Europa, które ma na celu głoszenie prawdy i niesienie otuchy tam, gdzie panoszy się kłamstwo i sączy się nienawiść w sercu ciemiężonych mas ludzkich, chciałbym poświęcić uwagę – jednemu specjalnie zagadnieniu, a mianowicie, na czym my Polacy możemy budować swoją wiarę w to, że Polska znowu będzie wolna i niepodległa.
Gdy niebezpieczeństwo komunizmu, nieprzyjaciela wolności, głównej podstawy trwałego pokoju został[o] rozpoznan[e], a jego metody i fałszywa propaganda zdemaskowana, świat zachodni coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że nie zazna prawdziwego pokoju przy podziale świata na wolnych ludzi i niewolników straszliwej dyktatury komunistycznej.
Stąd też sprawa polska nie jest odosobniona, stała się ona częścią wspólnej sprawy światowej. Wspólnym sojusznikiem jest każdy naród, opierający się komunizmowi lub walczący z komunizmem, a zdążający do trwałego pokoju, opierając się na wolności i demokracji, jak wspólnym wrogiem dla każdego są komuniści, gnębiący nie tylko nasz naród, ale setki milionów ludzi i dziesiątki innych krajów, zagrażając pokojowi całego świata.
W tym leży dodatkowe źródło naszej nadziei i otuchy, gdyż nie jesteśmy ani odosobnieni, ani nie możemy być zapomniani, czy pominięci, jeśli tylko potrafimy w najcięższych warunkach przetrwać i dotrwać.
Państwo polskie jest tam, gdzie leży ziemia i żyje naród polski, który chwilowo okupuje i którego gnębi komunistyczna przemoc sowiecka.
[…]
Wiem, jak jest Wam ciężko i śpieszno do wolności. Wierzcie! Niech wiara wzmocni się nadzieją wypływającą ze świadomości, że Zachód przejrzał zamiary wroga ludzkości, ocenił należycie niebezpieczeństwo – zdeterminowany jest na siłę – odpowiedzieć siłą. Naszym wspólnym wrogiem jest świat komunistyczny, który wolność, główną podstawę pokoju światowego, niszczy – nie dając milionom ludzi żyć i tworzyć w pokoju. Niech Waszą wiarę również wzmacnia uczucie, żeście zarówno w czasie wojny, jak i w czasie pokoju uczynili wszystko, co było w waszej w mocy – by żyć jako naród wolny i niepodległy i macie moralne prawo żądać pomocy i targać sumieniem świata wolnych ludzi.
Stoją przed wami jeszcze ciężkie dni doświadczeń i walk. Ale naród polski doczeka się znowu wolności. Powstanie znowu do nowego życia Polska, wolna od komunizmu, demokratyczna, nie uznająca elity lub przywilejów i stanie się sprawiedliwą matką swoich dzieci.
Monachium, ok. 14 stycznia
„Jutro Polski” nr 1, 14 stycznia 1951, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Gdyśmy siadali do stołu, zjawiła się pani Micińska, bardzo biedaczka zdenerwowana i z sensacyjną wiadomością, że Miłosz uciekł; wyleciawszy całkiem legalnie, w Paryżu poprosił o azyl. Podobno radio amerykańskie podawało już o tym wiadomość: pani Micińska mówi, że telefonował do niej jeszcze z lotniska żegnając się, jakby na zawsze. Kursują najrozmaitsze plotki w związku z tym, że Miłosz „wybrał wolność” (jakże problematyczną mimo wszystko). Podobno były jakieś konkretne fakty, które wpłynęły na tę decyzję. Coś mu tu powiedziano, przed czymś, czy dotyczącym losu Polski, czy jego osobiście, ostrzeżono i to musiało zdecydować.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Przemoc i gwałt imperializmu sowieckiego i agentów komunistycznych sprawiły, że nie możemy dzisiaj obchodzić wspólnie i radośnie Święta Ludowego.
Komunistyczne obchody pierwszomajowe mają zastąpić nie tylko Święto Ludowe, ale wolnościowe Święto Trzeciego Maja. Te manifestacje komunistyczne, to zgromadzenie niewolników wyczerpanych komunistyczną dyscypliną pracy, systematycznie okradanych z owoców swej pracy na rzecz dobrobytu elity komunistycznej i potrzeb wojennych Sowietów. Odbywane pod czerwonymi płachtami komunistycznymi, których czerwień przypomina krew przelaną przez Dzierżyńskich i Radkiewiczów, pełne są one bluźnierstw przeciw Bogu, nienawiści przeciw bliźniemu i pełne obrazy patriotycznych uczuć polskich i godności ludzkiej oraz bałwochwalstwa wobec obcych ciemiężców i katów. I dlatego, mimo że wiosna znowu zawitała na polską ziemię i słońce otuliło polskie pola i lasy, smutek , żal i niepewność tkwią w sercach polskich. Smutek i żal potęgują się, gdy długa lista ofiar z okresu walki przeciw najeźdźcom hitlerowskim i sowieckim rozszerza się stale o nowe nazwiska ofiar pomordowanych przez sądy wojskowe i UB, w czasie gdy tylu naszych najbliższych jest i dogorywa w podziemiach więzień komunistycznych i obozach pracy przymusowej.
[…]
Zamiast wolnego Święta Ludowego, po wizycie u komunistów niemieckich, gdzie Bierut z Pieckiem w otoczeniu oficerów nazistowskich z Volkspolizei stwierdzili, że łączy ich wspólna miłość do narodu sowieckiego i zasady leninowsko-stalinowskiej polityki narodowej, urządza się komedię plebiscytu pokojowego w Polsce.
W dzień pierwszego maja „pokojowe” zamiary Stalina ilustrowały w Moskwie szkoły oficerskie wszystkich broni wojska, samoloty i tanki, które zgrzytem stali i hukiem motorów zapełniały cały plac.
W Sofii wyręczyły robotników wojska gen. Pancewskiego, w Budapeszcie wojska gen. Farkasa, gdy w Warszawie Rokossowski, sowiecki marszałek, wraz z całym sztabem oficerów sowieckich uosabiał rzekomo robotniczy obchód majowy, mający być wyrazem pragnień polskich mas robotniczych.
Dlatego też plebiscyt pokojowy nie tylko nie wprowadzi nikogo w błąd, ale przypomni on tylko raz jeszcze polskiemu narodowi, że to komuniści sprowokowali wojnę na Korei. Jeżeli nie ma prawdziwego pokoju na świecie, to dlatego, że tak jak w Polsce tylu innym narodom komunizm odebrał wolność i niepodległość, zagrażając równocześnie wolności i bezpieczeństwu i niepodległości innych, wolnych jeszcze narodów świata.
Zmuszeni podpisywać kartę plebiscytową, Polacy wiedzą, że pokój może zaistnieć dopiero wtedy, gdy wojska czerwone i NKWD chroniące agentów komunistycznych, znikną z wszystkich krajów ujarzmionych przez komunistów, gdy te narody wolne i bez strachu będą mogły w naprawdę demokratycznych wyborach wybrać władze swego niepodległego państwa.
[…]
Mimo że nas dzielą przestrzenie i żelazna kurtyna, łączy nas nadal idea wolności i demokracji, które przyświecały nam na naszych obchodach.
Cały świat zachodni, świadom niebezpieczeństwa komunistycznego, gotując się do obrony, coraz więcej zdaje sobie sprawę, że nie ma prawdziwego pokoju, gdy świat podzielony jest na ludzi wolnych i niewolników.
Londyn, 14 maja
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Numer „Kultury” przesłany nam pocztą nie wiadomo przez kogo z... Berlina rosyjskiego. Ten numer pełen jest Miłosza. Ma kłopoty, bo nie tylko Ameryka nie chce go do siebie puścić, ale i emigracja polska nie chce mu wybaczyć, że po sześciu blisko latach służby rządowej „warszawskiej” raptem „wybrał wolność”. Za te sześć lat musi płacić i płaci mówiąc w radiu amerykańskim o nieznośnym życiu w kraju, choć tego życia wcale nie zna. Od grudnia 1945 roku, kiedy wyjechał, był w kraju tylko dwa razy, mniej więcej po miesiącu za każdym razem.
Warszawa, 11 września
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Pewnych rzeczy nie bardzo umiem zrozumieć; Polska znalazła się w tej sytuacji po Jałcie, 24 miliony Polaków zostało skazane na „współpracę z rządem” uznanym przez zachodnich aliantów, ale jeżeli ktoś ucieka, to musi kajać się jako rozczarowany komunista. [...]
Cóż mi zrobili Polacy? Składali stosy najbardziej absurdalnych donosów do władz amerykańskich, o czym dowiadywałem się od Amerykanów. Rezultat jest ten, że nie dostałem wizy, że jestem rozdzielony z rodziną od września 1950 roku, że urodził mi się syn (drugi), którego nie widziałem i że moja żona i dwoje małych synków umarliby z głodu, gdyby nie moi amerykańscy przyjaciele.
[...]
Napisałem do żony, że chcę, żeby moi synowie umieli po polsku, niech im opowiada o Litwie i Polsce, i o rzece Niewiaży, nad którą się urodziłem, ale niech pamiętają, że każdy Polak jest śmiertelnym niebezpieczeństwem i niech wiedzą, co Polacy zrobili ich ojcu.
7 stycznia
Wańkowicz i Miłosz w świetle korespondencji, „Twórczosc” nr 10/1981, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Razem z naszymi kolegami, korzystającymi z gościny na ziemi brytyjskiej, francuskiej, włoskiej lub innych krajów europejskich i pracującymi w ramach Międzynarodowej Unii Chłopskiej, deklarujemy jak najdalej idącą współpracę nie tylko na odcinku przywrócenia trwałego pokoju w Europie, opartego na wolności i niepodległości narodów, poszanowaniu praw i godności ludzkiej, ale i na odcinku szerzenia idei harmonijnej współpracy międzynarodowej i idei federacyjnej, a także na odcinku zjednoczenia całej Europy, jako jednego z podstawowych warunków rozwoju i postępu gospodarczego i socjalnego oraz trwałego pokoju.
Oby prace tej konferencji przyczynić się mogły do przyspieszenia osiągnięcia tych wspólnych nam wszystkim celów.
Oby wyniki tej konferencji były takie, by mogły również stworzyć wizję lepszej przyszłości dla naszych narodów, wzmocnić ich morale i dać im potrzebną nadzieję i wiarę do przetrwania okresu komunistycznej dyktatury, opartej na ateizmie, kłamstwie, nienawiści i terrorze.
[…]
Myślę przecież, że doszliśmy do takiego momentu, kiedy zarówno nasze narody za żelazną kurtyną, jak i narody w wolnym świecie, ocenią wreszcie coraz bardziej narastające zło komunizmu, który zagraża pokojowi świata.
[…]
Odbywając w ciągu kilku godzin przelot nad oceanem, pomyślałem, jak coraz mniejszy staje się ten świat. Z dnia na dzień wzrasta współzależność między narodami. Kiedy jeszcze wczoraj góry i rzeki stanowiły granice – dzisiaj tego nie ma. Myślę, że będzie to doniosłym posunięciem w przyszłości, gdy powstanie plan federacji i gdy propaganda użyczy swej uwagi tej idei. Naturalnie, sprawa ta nie da się rozwiązać w krótkim czasie, ale jest ona możliwa do osiągnięcia. Uważam, że wzrastająca współzależność między narodami jest również pewną gwarancją pokoju w Europie. Myślę, że nie zapewni trwałego pokoju nawrót do polityki równowagi sił, która często prowadziła do wojny i czyniła małe narody jej ofiarami. Współzależność, jedność i federacja przyniosą trwały pokój Europie i myślę, że przyczynią się do zapewnienia pokoju całemu światu.
Londyn, 21 stycznia
„Jutro Polski” nr 3, 10 lutego 1952, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Przekonani jesteśmy, że chwila wyzwolenia naszych krajów nadejdzie. Nie wolno nam więc zapominać o głównych zadaniach, które już stoją lub wkrótce staną przed nami. Trzy widzę takie główne zadania:
Pierwsze – jak pomóc narodowi do przetrwania okresu okupacji – przy równoczesnym podtrzymywaniu jego morale, uchronieniu kraju od następstw sowietyzacji, opóźnieniu jego tempa, zachowaniu życia, zdrowia i siły narodu. Bez wchodzenia w szczegóły – podkreśliłbym tu konieczność opracowania i przedstawienia naszemu narodowi jasnej wizji przyszłości. Mając ją przed oczyma, społeczeństwo łatwiej przetrwa, bo zbrojne będzie wiarą i pewnością, że wolność, demokracja i sprawiedliwość społeczna będą podstawą i gwarancją lepszej przyszłości oraz zadośćuczynieniem za męki i ofiary, poniesione w czasie okupacji i w momencie odzyskiwania niepodległości.
Drugie – jak doprowadzić – w okresie wyzwolenia – do szybkiego, najbardziej sprawnego i najmniej bolesnego przejścia na ustrój demokratyczny we wszystkich dziedzinach życia polityczno-gospodarczego i społecznego – oraz jak ustrój ten najskuteczniej zabezpieczyć.
W szczególności nam, Polakom, nie wolno zapominać, że będzie to okres jeden z najbardziej krytycznych w historii Polski. Od determinacji Polaków, od zgrania społeczeństwa w kraju ze swą narodową i demokratyczną reprezentacją polityczną zależeć będzie zarówno zasięg terytorialny państwa polskiego, jak i cała przyszła egzystencja narodu. Wszelkie zespolenie żywych sił narodu na tę chwilę będzie błogosławieństwem dla Polski. Każdy rozdźwięk, każdy antydemokratyczny wybryk może obrócić się w dziejową katastrofę.
Trzecie – jak ułożyć współpracę narodów naszej części Europy, jak zrealizować ideę federacji tego regionu i jak włączyć nasze narody w możliwie najkrótszym czasie do Zjednoczonej Europy. Jak zabezpieczyć trwały pokój w Europie, uwalniając ją raz na zawsze od groźby odrodzenia się imperial izmów czy militaryzmów niemieckich lub rosyjskich oraz od hegemonii gospodarczej tych państw, która zawsze stanowi wstęp do nowej agresji wojennej.
Nie jest celem emigracji politycznej walka o władzę w kraju. Jeśli bowiem do tego tylko sprowadzi ona swoje wysiłki, zatraci się i zejdzie na manowce, wytwarzając najbardziej sprzeczne kombinacje ideologiczne.
Nie jest celem emigracji politycznej troska o łatwe życie kilku jednostek lub grup, które dążą do zapewnienia sobie tego nawet przez narażanie życia swoich rodaków. Nie może być zresztą celem emigracji wyłączna troska o emigrację jako taką. Albowiem przed wszystkimi innymi celami idzie o cel główny – kraj.
Waszyngton, 23 lutego
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Zadaniem emigracji politycznej, jako ambasadora tego kraju, jest właśnie prowadzenie w pierwszym rzędzie polityki zagranicznej Polski. Od niej zależne jest zarówno wyzwolenie, jak i warunki przetrwania okupacji z możliwie najmniejszymi stratami. Rolę tę można spełnić tylko zgodnym i zespołowym wysiłkiem demokratycznych stronnictw.
[…] Trzeba nam uzyskać jedność na drodze ustalonych programów i wytkniętych celów. Trzeba nam się zjednoczyć do wykonania tych zadań, do których powołana jest polityczna emigracja.
Reasumując ujmę ten program i te cele w następujące główne punkty:
1. Zespolenie wysiłków dla uzyskania ze strony Zachodu bliższego sprecyzowania jego polityki w stosunku do Polski i innych krajów za żelazną kurtyną.
2. Opracowania naszych własnych planów w tej materii oraz zabiegi, aby plany te, uzgodnione z interesami naszych narodów, mogły stać się częścią składową polityki Zachodu.
3. Opracowanie zasad ideowych i programowych, które postawione przed narodem będą mu obraz wolności, sprawiedliwości i trwałości ustroju demokratycznego po odzyskaniu niepodległości. Etyka chrześcijańska, prawda, równość, poszanowanie godności ludzkiej – oto główne i nieodzowne elementy tego obrazu, tej wizji przyszłości.
4. Ścisła współpraca z przedstawicielami innych narodów zza żelaznej kurtyny, zmierzająca do tego, by podobna wizja przyszłości dla wszystkich krajów dziś okupowanych stała się częścią składową polityki i akcji informacyjnej Zachodu.
5. Współpraca i uzgodnienie planów działania na gruncie narodowym i międzynarodowym w odniesieniu do krajów naszej części Europy a) w chwili obecnej, b) na moment odzyskania wolności i niepodległości, c) na dalszą przyszłość w szczególności na odcinku politycznej, gospodarczej i społecznej współpracy narodów Środkowo-Wschodniej Europy oraz realizacji idei federacyjnej i zjednoczenia Europy.
Waszyngton, 23 lutego
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Stwierdzamy w proponowanej rezolucji, że dwa światy: blok komunistyczny z jednej strony i świat ludzi wolnych z drugiej – nie mogą żyć w spokoju obok siebie, a tym bardziej współpracować.
Nie pragniemy wojny i mówimy to z całym przekonaniem, ale równocześnie stwierdzamy, że niebezpieczeństwo III wojny światowej może przeminąć tylko wtedy, gdy zło komunistyczne będzie zniszczone u samego źródła agresji niewoli i zagrożenia światowego pokoju – to jest w samym Związku Sowieckim.
Zmiany, jakie nastąpiły od 1939 roku, wskazują baz żadnej wątpliwości, że pokojowa koegzystencja dyktatury jest wykluczona. Komunizm jest nie tylko ustrojem policyjnej dyktatury. Jest to ustrój totalny we wszystkich dziedzinach życia.
[…]
Dlatego też podkreślenie właśnie w tym momencie, że od groźby III wojny światowej może świat uratować tylko upadek systemu sowieckiego w samej Rosji jest właściwe, a przyczynienie się do tego – wskazane.
W naszym projekcie rezolucji wymieniamy drogi, jakie – według nas – prowadzą do zniszczenia komunizmu przy równoczesnym uchronieniu świata od katastrofy wojennej. Drogi te są następujące:
a) jak najdokładniejsze informowanie wolnej opinii publicznej świata, co oznacza dyktatura komunistyczna w praktyce;
b) ofensywne stanowisko w akcji politycznej, propagandowej i ideologicznej przeciw komunizmowi;
c) alians wszystkich wolnych narodów świata z zacieśnieniem pierścienia alianckiego wokół Rosji Sowieckiej;
d) pogłębienie frontu antykomunistycznego, opartego na sojuszach i paktach międzynarodowych – przez ścisłą współpracę międzynarodowych organizacji demokratycznych oraz instytucji religijnych;
e) szybka rozbudowa pogotowia zbrojnego wszystkich narodów demokratycznych celem odparcia napaści;
f) uczynienie wszystkiego co możliwe, by podminować i obalić komunizm wśród narodów Związku Sowieckiego;
g) podtrzymanie morale naszego narodu, opierającego się sowietyzacji Polski, jak i zapewnienie go o skutecznej pomocy w ostatecznym momencie wyzwolenia.
Waszyngton, 23 lutego
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
[…] sprawa odzyskania wolności i niepodległości Polski ściśle związana jest z walką, jaka toczy się pomiędzy komunizmem, zdążającym do panowania nad całym światem, a wolnymi narodami.
Uczucia nadziei uciemiężonego narodu polskiego wiążą się ze Stanami Zjednoczonymi. Tam obok milionów rodaków widzimy miliony Amerykanów, którzy z różnych części Europy przybywszy, stworzyli w zgodnej pracy największą dzisiaj potęgę świata. Nie wyzbyli się oni pamięci o krajach skąd pochodzą i przyjaznych uczuć dla uciemiężonych narodów. Wykonują zawsze gotowość niesienia pomocy tam, gdzie agresja niszczy wolność i odbiera narodom niepodległość.
Uczucia i nadzieje narodu polskiego skierowane są również do jego sojuszników, Wielkiej Brytanii i Francji. Byliśmy tym narodom towarzyszami broni w okresie walk z hitleryzmem i faszyzmem. Mamy wśród nich wielu towarzyszy minionej niedoli, przeżytej w niemieckich obozach koncentracyjnych. Na gościnnej ziemi tych krajów żyją dziesiątki tysięcy, a nawet setki tysięcy Polaków, którzy nie mogą wrócić do swej ojczyzny, okupowanej dziś przez czerwony faszyzm.
Z Zachodnią Europą łączą nasz naród nie tylko sojusze, ale i odwieczne [więzy] kultury zachodniej, cywilizacji europejskiej. Żywimy wiarę, że ci sojusznicy nasi i przyjaciele wolności i demokracji – w ślad za deklaracjami, iż naród nasz, jak i inne narody za żelazną kurtyną, ma prawo do wolności i błogosławieństwa ustroju demokratycznego – nie tylko o nas nie zapomną, ale co więcej, przyczynią się do tego, byśmy mogli jak najwcześniej, wraz z innymi uciemiężonymi narodami, zrzucić z siebie jarzmo krwawej niewoli i ucisku oraz byśmy jako wolni mogli zasiąść do wspólnych obrad nad budowaniem dla całej ludzkości lepszej przyszłości w warunkach trwałego pokoju.
ok. 23 marca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Obradując w momencie, gdy miliony naszych członków i zwolenników żyjących w naszych krajach znajdując się w niewoli komunistycznej zmuszeni są do milczenia – możemy bez dyskusji stwierdzić, że są pewne fundamentalne zasady, którymi się kierujemy i cele, które nam przyświecają.
Krótko możemy ująć je w następujące punkty:
1. Naszym głównym celem jest walka z komunizmem o wyzwolenie naszych narodów z kajdan komunistycznej dyktatury.
2. Służymy zasadom niepodległości i wolności narodu oraz człowieka.
3. Dążymy do wprowadzenia i utrwalenia w naszych krajach, natychmiast po ich uwolnieniu, ustroju demokratycznego.
4. Walkę o uwolnienie naszych krajów z komunistycznej dyktatury i o zaprowadzenie i utrwalenie w nich ustroju demokratycznego oraz o rychłą stabilizację stosunków w tych krajach, pragniemy oprzeć głównie na masowych ruchach demokratycznych naszych narodów.
5. Przez nawiązanie współpracy międzynarodowej na emigracji i przez ustalenie jej zasad, pragniemy wreszcie przygotować fundamenty pod przyszłą, trwałą współpracę polityczną, gospodarczą i kulturalną naszych narodów.
6. Celem naszym jest jedność Europy, która w ramach Zjednoczonych Wolnych Narodów Świata – przez federacje, współpracę polityczną, gospodarczą i kulturalną byłaby zabezpieczona od jakiejkolwiek hegemonii gospodarczej, od agresji militarnej czy też od groźby imperializmu, zarówno rosyjskiego jak i niemieckiego i byłaby wolna od groźby nawrotu do jakiejkolwiek formy rządów totalitarnych.
Waszyngton, 26 kwietnia
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Jakżeż zaś wygląda sytuacja w naszych krajach. Czy można tam dopatrzeć się pokojowych tendencji Sowietów? Całkowicie negatywną odpowiedź na to pytanie dają załączniki do memoriału Międzynarodowej Unii Chłopskiej, złożonego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Memoriał ten oskarża Związek Sowiecki i jego agentów nie tylko o pozbawienie naszych narodów wolności i niepodległości, ale i o widoczne zamiary użycia naszych narodów jako mięsa armatniego w służbie sowieckiej agresji przeciw Zachodowi.
[…]
Zostało zwiększone tempo sowietyzacji naszych krajów, ażeby jak najbardziej uzależnić od rozkazów Kremla zarówno całe narody, jak i poszczególnych ludzi.
Zaprowadza się, wzorowaną na Sowietach, przymusową kolektywizację rolnictwa, aczkolwiek jeszcze parę lat temu zamykano ludzi do więzień za samą wzmiankę o grożącej kolektywizacji. Całkowicie zlikwidowano wolne zawody. Handel hurtowy i detaliczny został podporządkowany aparatowi komunistycznemu.
[…]
Starsze pokolenie całkowicie podporządkowuje się dyspozycji policji i poddaje się niebywałemu terrorowi, gdy natomiast młodzież, poddana tym samym metodom policyjnego i ekonomicznego terroru, jest równocześnie komunizowana i szkolona w wojskowych organizacjach.
Komuniści, prowadząc walkę przeciw Kościołowi Katolickiemu i przeciw innym wyznaniom, usiłują równocześnie tworzyć tak zwane kościoły narodowe lub podporządkowywać organizacje religijne władzom z Moskwy, wykonującym rozkazy Kremla.
Po zlikwidowaniu resztek pozorów samorządu terytorialnego i pozorów istnienia różnic ustrojowych, narzuca się poszczególnym krajom konstytucje wzorowane, nawet w najmniejszych szczegółach, na konstytucji sowieckiej.
Deportacje, czyli masowa likwidacja ludzi z miast oraz ludobójstwo dokonywane, jak np. w państwach bałtyckich, na całych narodach, lub na całych warstwach społecznych, jak np. przy likwidacji wolnych zawodów czy chłopów, są jedynie inną odmianą zwiększonego tempa sowietyzacji tych krajów.
Temu zwiększonemu tempu sowietyzacji towarzyszy rusyfikacja starszego pokolenia na specjalnych, przymusowych kursach dokształcających, rusyfikacja młodzieży w szkołach oraz rusyfikacja literatury i propagandy.
[…]
Wszystkie cytowane zjawiska niezbicie wykazują, że komunistycznej propagandzie pokojowej nie towarzyszą żadne tendencje pokojowe, ale wprost przeciwnie – dowodzą one coraz wyraźniej o możliwości agresji sowieckiej. W tej sytuacji świat zachodni, mając na względzie swoje własne bezpieczeństwo i swą własną egzystencję stale winien pamiętać, że od katastrofy i nieszczęścia może się uchronić jedynie przez:
• zorganizowaną i czujną siłę, która uchroni go przed skutkami nagłego ataku i przed zaskoczeniem,
• stałe uświadamianie opinii publicznej o istnieniu realnego niebezpieczeństwa,
• gruntowne poznanie nieprzyjaciela i jego metod działania,
• pozbycie się wszelkich iluzji, a uświadomienie sobie faktu, że żadne ustępstwa nie zaspokoją apetytów dyktatorów z Kremla, którzy uważając życie milionów swoich własnych obywateli za nic, torturując i morząc ich głodem w więzieniach i obozach koncentracyjnych, równocześnie publicznie deklarują, że tylko całkowite zwycięstwo komunizmu przyniesie światu prawdziwy pokój.
Waszyngton, 26 kwietnia
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Walka, która się toczy pomiędzy zagrażającym całemu światu komunizmem a wolnymi narodami świata – to nie tylko kwestia siły fizycznej. Jest to również – a kto wie, czy nie głównie – walka idei i światopoglądów. […]
Muszę przyznać, że ogromnie dużo zostało już zrobione na odcinku polityki i planów, które miały na celu zatrzymanie agresji komunizmu na cały świat. […]
Nastąpiło obudzenie się i zaostrzenie czujności opinii publicznej całego wolnego świata. Możemy więc zanotować zjawiska współpracy organizacji politycznych, społecznych i religijnych, podających sobie ręce do walki ze wspólnym niebezpieczeństwem komunistycznym.
Pójdę dalej i z radością pokwituję fakt zwiększonej ofensywy prawdy, przebijającej już dzisiaj żelazną kurtynę na falach radia „Głosu Ameryki”, BBC, „Wolnej Europy”, radia francuskiego, radia włoskiego, radia Watykan i innych. Przy tych wszystkich jednak osiągnięciach, które zawsze jeszcze mieszczą się w polityce utrzymania stanu obecnego – nie ma jednak dotąd polityki Zachodu – a co się z tym wiąże – nie ma planów i koncepcji w stosunku do krajów za żelazną kurtyną.
Bardzo rzadko zabrzmi na ten temat głos wielkiego męża stanu lub odpowiedzialnego polityka na Zachodzie, jakkolwiek głos taki zawsze odbija się głębokim rezonansem i wdzięcznością w sercach naszych rodaków. Częściej panuje jakby sprzysiężenie milczenia – a jeżeli milczenie to jest przerywane, to wspomnienia na temat tych krajów są przeważnie wyrazami współczucia lub są wzmiankami na temat prawa naszych narodów do wolnego życia.
Nie jesteśmy zainteresowani wzajemnymi oskarżeniami się o dokonywane w stosunku do naszych krajów błędy – chociaż wniosków z przeszłości wcale nie lekceważymy. Zainteresowani jesteśmy przede wszystkim pozytywnym stosunkiem do przyszłości naszych państw.
Jeżeli idee i zasady mają decydować o przyszłości świata – o czym jesteśmy głęboko przeświadczeni, to polityka i plany oparte na tych ideach nie mogą zatrzymać się w środku Europy na Łabie lub co najwyżej kończyć się na dążeniu do zjednoczenia Zachodnich i Wschodnich Niemiec. Trudno mi, stwierdziwszy potrzebę ustalenia polityki Zachodu w stosunku do naszych narodów, wchodzić w szczegóły takiej polityki. Podkreślę tylko, że opór, przetrwanie, a kto wie czy właśnie nie stanowisko naszych narodów w odpowiednim momencie nie przyczynią się walnie do upadku komunizmu i do ostatecznego zwycięstwa demokracji nad dyktaturą komunistyczną.
Wczorajsza otwarta walka polityczna z komunizmem – a dzisiejsze trwanie i opór milionów ludzi – stanowią wielką przeszkodę, czyli pancerz ochronny dla innych narodów europejskich, zagrożonych postępem komunizmu na Zachód. Zbierając główne cięgi, ponosząc ofiary i cierpienia, nasze narody zasługują na to, by ta ich walka, opór i poświęcenie co najmniej we właściwy sposób zostały ocenione.
Nasze narody, które patrzą na Zachód – chciałyby widzieć, jak ten Zachód do nich się ustosunkuje, jaką w stosunku do nich zamierza prowadzić politykę. Chciałyby wiedzieć, czy Stany Zjednoczone, wybijające się na czoło polityki światowej, swoimi zainteresowaniami i ich obejmą.
Sowiety mają ustaloną politykę i swoje plany w stosunku do każdego narodu, opracowane w najdrobniejszych szczegółach, i dlatego są tak niebezpieczne. Musimy im przeciwstawić zarówno idee, jak i politykę, plany i koncepcje, które w sercach milionów ludzi wytworzą wizję lepszej przyszłości, dla której żyć, walczyć, cierpieć, a w razie potrzeby i umierać warto.
Musimy przeciwstawić materializmowi – idealizm;
Idee prawdziwej wolności człowieka i narodu oraz demokracji – każdej dyktaturze;
Zasady wiary chrystusowej – ateizmowi;
Miłość bliźniego i sąsiada – nienawiści komunistycznej;
Zasady prawdy – kłamstwom propagandy bolszewickiej;
Równe traktowanie wielkich i małych.
Waszyngton, 26 kwietnia
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Dzięki uprzejmemu zaproszeniu Amerykańskiego Komitetu Wolnej Europy przypadł mi w udziale, przy okazji otwarcia nowej rozgłośni Radia Wolna Europa ten miły obowiązek przemówienia do Was, drodzy Bracia i Siostry w Kraju.
Warszawscy słudzy moskiewskiego czerwonego cara, pozbawiają naród polski wszelkich wolności, izolując go od wolnego, demokratycznego świata, nakładając mu łańcuchy niewoli komunistycznej, nie potrafili i nie potrafią wyrwać Polakom z serc miłości Ojczyzny i dążenia do Polski niepodległej, ani też zniszczyć wolnej myśli w umysłach ludzkich.
I dlatego, kiedy ta myśl patriotyczna i wolnościowa żyje i żyć będzie, zadania i możliwości Radia Wolna Europa są przeogromne. Zarówno w roli łącznika wolnego Zachodu z więźniami ustroju komunistycznego, posłańca prawdy i obiektywnego informatora o rozgrywających się wypadkach dziejowych, jak i w roli rzeźbiarza i współtwórcy wizji lepszej przyszłości, która zaryta głęboko w serca milionów sprawi, że naród jako całość silny i niezłamany doczeka się chwili, kiedy niepodległość, wolność i demokracja zwyciężą i zapanują na trwałe na ziemi polskiej.
Życzę Radiu Wolna Europa, by to przeogromne zadanie spełniło jak najlepiej, jak i życzę Wam słuchaczom, byście mogli jak najwcześniej doczekać się od tegoż Radia wiadomości, że dzień wolności i niepodległości Polski już nadchodzi.
Monachium, 3 maja
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Czytelnik „Kultury” (Nr 11/61) dowiaduje się z artykułu Zygmunta Nagórskiego, jr., pt. Sprawa polska w USA, że Radio Wolna Europa jest radiostacją par excellence amerykańską, jeszcze jedną imprezą, której zadaniem jest „to sell the Europeans the American way of life”. Twierdzenie to odbiega od prawdy tak daleko, że domaga się sprostowania. Należy się ono tym czytelnikom, którzy nie mając okazji słuchania naszej rozgłośni, nie mogą wyrobić sobie własnego osądu o jej programie.
Nikt nie zaprzecza, że Radio Wolna Europa powstało z inicjatywy i za pieniądze amerykańskie. Inicjatywę tę podyktował Amerykanom dobrze zrozumiany własny interes, oparty na amerykańskiej zasadzie obrony wolności. Stworzenie dla Polaków na Zachodzie możliwości swobodnego przemawiania do Kraju z własnego, polskiego punktu widzenia, nawet jeśli nie jest on zawsze identyczny z amerykańskim – stanowi samo przez się najskuteczniejszą propagandę wolności. Z tego podstawowego założenia wywodzą się zasady, na których oparta została współpraca między Polakami i Amerykanami w Radio Wolna Europa.
Programy nie podlegają cenzurze i inicjatywa redakcyjna i polityczna należy całkowicie do Polaków. Żaden z nas – ani w Nowym Jorku, ani w Monachium – nie spotkał się z nakazem nadania takiej lub innej audycji. Ramowe instrukcje są przedmiotem dyskusji z polskim kierownictwem, zanim staną się obowiązujące. W spornych sprawach obie strony szukają rozwiązania, które byłoby do przyjęcia dla jednych i dla drugich.
Czy Radio Wolna Europa jest zatem radiostacją par excellence amerykańską – jak twierdzi p. Nagórski? Czy też jest ono radiostacją polską w pełnym tego słowa znaczeniu?
Najuczciwszą i najbliższą prawdy odpowiedzią na to pytanie będzie stwierdzenie, że w obecnym stanie rzeczy Radio Wolna Europa jest imprezą polsko-amerykańską – „Polish American Partnership”. Polacy, zatrudnieni przez RWE, traktowani są bowiem jako partnerzy, a nie płatni urzędnicy, zobowiązani do wykonywania instrukcji i rozkazów.
Polski zespół rozgłośni Wolna Europa nie rości sobie żadnych pretensji do odgrywania roli ośrodka politycznego. Uważa natomiast, że misja jego polega m.in. na utworzeniu pomostu i odbudowaniu łączności między rzeszą polską, rozsianą po świecie, a okupowanym Krajem.
Monachium, ok. 3 grudnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Ze specjalną nienawiścią agenci moskiewscy odnoszą się do tradycji obchodów Święta Narodowego w dniu 3 maja w Polsce.
Krzykiem nienawiści i kłamstw pod adresem Zachodu, zniesławieniem narodu i pomawianiem go o zacofanie, nieuctwo, klerykalizm, rozkład moralny, nieróbstwo i tzw. „bikiniarstwo”, pragną zagłuszyć wołanie narodu o wolność i niepodległość.
Sowietyzując i rusyfikując Polskę, pozbawiając gwałtem naród wszelkich wolności, zakuwając go w łańcuchy niewoli komunistycznej i izolując go od wolnego świata, pragnęliby w dodatku wyrwać z serc ludzkich miłość Ojczyzny i zniszczyć wszelkie nadzieje na odzyskanie wolności.
[…]
Zasady wolnościowe i demokratyczne Konstytucji 3 Maja weszły do podstaw ustrojowych Polski w ramach Konstytucji 1921 roku.
Ta wizja, oparta nasadach wolnościowych i demokratycznych, która dała sił do przetrwania niewoli i odrodzenia niepodległej Polski, żyje i żyć będzie w duszy narodu polskiego.
Dlatego też z taką nienawiścią, okuwszy ciało, a nie będąc w stanie zniewolić myśli ludzkiej, komuniści w Polsce odnoszą się do obchodów trzeciomajowych pragnąc zatrzeć w umysłach młodzieży te zasady, które ich ojcom dały podstawy do przetrwania długich lat niewoli.
Dzisiaj, gdy sprawa wolności naszego narodu, jak i innych narodów tak silnie została postawiona w polityce wyzwolenia przez prezydenta Eisenhowera, gdy śmierć Stalina wniosła zarazki rozkładu w ustroju komunistycznym, gdy niepewność i niewiara wkradła się do umysłów agentów moskiewskich w Polsce, niepewnych, na kogo jutro przyjdzie kolej, w sercach narodu polskiego słusznie rodzi się coraz większa pewność, że nadejdzie dzień, w którym zasady wolnościowe i demokratyczne zrodzone z Konstytucji 3 Maja zastąpią natychmiast po uwolnieniu konstytucję sowiecką w Polsce, opartą na pańszczyźnianych, ludobójczych i ateistycznych praktykach dyktatury komunistycznej.
Waszyngton, 3 maja
„Jutro Polski” nr 9/10, 24 maja 1953, cyt. za: Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Brutalna siła i przemoc dyktatury komunistycznej zniszczyła niezależne formy organizacyjne Polskiego Stronnictwa Ludowego i Młodzieży Wiejskiej „Wici”, ale nie potrafiła zniszczyć idei, które stały i stoją u podstaw Ruchu Ludowego.
Nieludzcy i brutalni ekonomi komunistyczni, wykonujący rozkazy czerwonych panów moskiewskich w Polsce, nie potrafią wyrwać z serc milionów idei, które zasiane zostały tam w ciągu sześćdziesięciu lat walki o wolność, równouprawnienie i demokrację. Chłopi polscy nie pogodzą się nigdy z tym, by duch niewolnictwa i pańszczyzny dawnych czasów odżył i budował dla mas ludowych nowe niewolnictwo, nową pańszczyznę, stokroć gorszą, stokroć jeszcze brutalniejszą od dawnej, pańszczyznę komunistyczną, która usiłuje nie tylko okuć i zniszczyć ciało, lecz także zabić wszelkie pierwiastki wiary i uczuć ludzkich w człowieku.
[...]
Komunizm wywłaszcza chłopa z ziemi, wypędza z ojcowizny, zamienia na parobka, którego ekonom komunistyczny pędzi do odrabiania pańszczyzny, zamieniwszy go na niewolnika, przykuwszy go do kołchozu, poddaje go najstraszliwszej formie wyzysku kapitalizmu państwa komunistycznego.
[...]
Zamieniając jego ojcowiznę na bezduszny warsztat produkcyjny w kołchozie, komuniści pragną go nawet wyrzucić w przyszłości z własnej zagrody, przesiedlić do tak zwanych agrogorodów i włączyć do lotnych batalionów pracy celem zwiększenia wydajności pracy i zaostrzenia wobec niego dyscypliny dyktatury partyjnej. W kołchozie odbierają mu wolność i poddają rządzącej elicie, w państwie zaś podporządkowują go tak zwanej dyktaturze proletariatu jako obywatela niższego gatunku.
[...]
Młodzież wiejska wychowała się w ruchu ludowym na ludzi niezależnych, prawych, prawdomównych, opierając stosunek człowieka na poszanowaniu wolności, godności i na miłości bliźniego. Komunizm wtłoczył całą młodzież w ramy komsomołu, gdzie nie wolno jej myśleć samodzielnie, gdzie musi ona wierzyć w nieomylność dialektyki i teorii leninizmu-stalinizmu, gdzie nakazuje się jej kłamać, nienawidzieć i tępić ludzi odmiennych przekonań.
[...]
Zniszczyli komuniści w Polsce formy niezależnych organizacji Ruchu Ludowego. Ale przetrwają idee, które przyświecały Ruchowi Ludowemu w jego sześćdzisięcioletnim pochodzie.
Dziś dają one milionom chłopów podstawy do nadziei oraz siły do przetrwania. Po zwycięstwie stać będą one na straży wolności, sprawiedliwości i demokracji w Polsce niepodległej.
Londyn, 25 maja
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Drogi Panie Prezydencie,
Dziesięć lat temu, w dniu Święta Niepodległości Stanów Zjednoczonych 4 lipca 1943 roku zginął w katastrofie samolotowej w Gibraltarze powracający z inspekcji wojsk polskich na Środkowym Wschodzie, premier Rządu Rzeczypospolitej Polskiej i Wódz Naczelny Polskich Sił Zbrojnych generał Władysław Sikorski.
Jego tragiczna śmierć w tym tak krytycznym dla Polski momencie okryła głęboką żałobą cały naród polski. Generał Sikorski był bowiem dla Polaków nie tylko ukochanym premierem i demokratycznym przywódcą, ale symbolem, natchnieniem i nadzieją w najkrytyczniejszych okresach współczesnej historii Polski. Nawet Rosja Sowiecka złożyła mu hołd.
[...]
śmierć Jego była straszliwym wstrząsem zarówno dla Polaków, walczących na Zachodzie przeciw Hitlerowi, jak i dla Polaków w Kraju, walczących przeciw strasznej okupacji nazistowskiej, w momencie kiedy do granicy Polski podchodziły wojska sowieckie, niosące ze sobą niestety znowu groźbę nowej dyktatury komunistycznej.
Śmierć Sikorskiego nie była tylko stratą dla Polski, ale dla całego wolnego świata. Prezydent Roosevelt, generał Marshall i inni wybitni mężowie stanu złożyli hołd Jego wielkiej pracy. Hołd ten dodał otuchy tym z nas, którzy przez wiele lat byli Jego przyjaciółmi i kolegami, i dla których jego przykład, ideały i poświęcenie będą zawsze natchnieniem w walce o wolną, niepodległą i prawdziwie demokratyczną Polskę.
Waszyngton, 1 lipca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Pragnę z okazji Święta Niepodległości [Dzień Niepodległości Stanów Zjednoczonych – 4 lipca] złożyć w imieniu narodu polskiego Panu osobiście i za Pańskim pośrednictwem wielkiemu narodowi amerykańskiemu najlepsze życzenia i wyrazić naszą głęboką nadzieję, że naród amerykański pod Pańskim przewodnictwem pozostanie zawsze silny i siłą swoją i potęgą swego przykładu przyniesie dzień Niepodległości Polski. Będzie on znaczył dzień oswobodzenia Polski z sowieckiego jarzma i stanowił podstawę uroczystych obchodów na przyszłość.
Naród Polski z wdzięcznością przyjął do wiadomości Pańskie żądanie, Panie Prezydencie, uwolnienia krajów za żelazną kurtyną jako podstawy trwałego pokoju na świecie i odrzucił cyniczną odpowiedź Kremla, który wypiera się odpowiedzialności za ujarzmienie Polski i innych okupowanych krajów Europy Środkowej.
[...]
Nadszedł więc odpowiedni moment, aby wolny świat pod Pańskim przewodnictwem, Panie Prezydencie, powtórzył żądanie uwolnienia ujarzmionych krajów Europy Wschodniej. W imieniu narodu polskiego proszę, aby Pańscy przedstawiciele na konferencjach międzynarodowych, zajmujących się przyszłością Europy, zrobili wszystko, co jest w ich mocy, by uzyskać zgodę Rosji Sowieckiej na przedwstępne warunki nieodzowne do trwałego pokoju, a mianowicie:
a) wycofanie wojsk sowieckich i sowieckich funkcjonariuszy z Polski;
b) uwolnienie więźniów politycznych i prawo powrotu do Polski wszystkich Polaków deportowanych do Rosji Sowieckiej;
c)zaprzestanie terroru i gwałtu oraz przywrócenie praw ludzkich i swobód obywatelskich w Polsce;
d)przeoriwadzenie wolnych i uczciwych wyborów pod kontrolą Zjednoczonych Narodów.
Ustosunkowanie się Sowietów do tych żądań wykaże wyraźnie wobec świata i wobec narodu polskiego, czy propozycje pokojowe sowietów są prawdziwe czy fałszywe.
Waszyngton, 1 lipca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Drogi Pani Mikołajczyk,
Jednym z najmilszych dla mnie wspomnień jest wspomnienie o Genrale Sikorskim i o mojej współpracy z nim w czasie wojny. Wśród wielu bohaterów, których wydała Polska, on jest wielkim nie tylko z powodu swoich wielkich osiągnięć wojskowych, ale również z powodu swego szerokiego zrozumienia ludzi i ich potrzeby wolności oraz takiego rodzaju rządu, który może im ofiarować wolność i możliwość rozwoju.
Głęboko sobie cenię Pańskie uwagi, ale nawet więcej jeszcze cenię sobie zaufanie, jakie Pański naród do oświadczenia Ameryki, że sprawa wolności, której ona się poświęciła, nigdy nam nie pozwoli zgodzić się na stałe ujarzmienie Polski i innych krajów Europy Wschodniej przez sowiecki totalizm.
Wiem, że wyrażam opinię dzisiątków milionów Amerykanów, kiedy powiadam, że w tych niebezpiecznych dniach pamięć o odwadze i mądrości Generała Sikorskiego dostarcza i będzie stale dostarczać głębokiego natchnienia. Mam najgłębszą nadzieję, że w tym natchnieniu znaleziona zostanie droga do przywrócenia wolności Polsce i innym krajom Europy Wschodniej.
Waszyngton, 3 lipca
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Potrzebuję pism warszawskich: „Nowej Kultury”, „Twórczości”, „Myśli Filozoficznej”.
[...] Bez tego kontaktu z krajem nie mogę funkcjonować. Potrzeba mi też elementarza dla Antka.
Bons, 14 września
Czesław Miłosz, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1963, Warszawa 2008, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Rozpatrując sytuację i rozwój wydarzeń w polityce międzynarodowej, moglibyśmy łatwo, upraszczając zadanie, postawić sobie pytanie: jaka polityka przeważa obecnie na Zachodzie wśród wolnych narodów świata – polityka wyzwolenia krajów z niewoli komunistycznej, czy nawrót do katastrofalnej w swoich konsekwencjach polityki kompromisów ze złem z okresu Monachium i Teheranu?
Mam bowiem z jednej strony oświadczenie prezydenta Eisenhowera o polityce wyzwolenia krajów zza żelaznej kurtyny, mamy oświadczeniez konferencji trzech ministrów w Waszyngtonie z 17 lipca 1953 roku, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji, że ministrowie spraw zagranicznych nie zapomnieli „innych narodów wschodniej Europy, które tworzyły kiedyś wolne i niepodległe kraje, a które są obecnie w niewoli Rosji sowieckiej” i że „ich życzeniem jest widzieć prawdziwą wolność, przywróconą w krajach wschodniej Europy”.
Z drugiej strony, już po odrzuceniu przez Sowiety żądania uwolnienia tych krajów, widzimy nieustanne próby dogadania się z Malenkowem chociażby tylko na temat Niemiec i Austrii, sugestie zawierania nowych paktów nieagresji z Rosją [Sowiecką], która nigdy żadnej umowy międzynarodowej nie dotrzymała, wysuwanie potrzeby zagwarantowania Rosji [Sowieckiej] bezpieczeństwa od wszelkiej agresji, mimo że powszechnie wiadomo, iż to właśnie Rosja Sowiecka, począwszy od układu Ribbentrop-Mołotow, a kończąc na zbrojnej napaści na Koreę, była zawsze inicjatorem zbrojnej agresji na wolne narody świata.
Nie trzeba dodawać, że rozmowy z Sowietami, ograniczone tylko do sprawy Niemiec i Austrii, nawet gdyby chwilowo miały szansę powodzenia, zostawiając sprawę uwolnienia krajów za żelazną kurtyną nie załatwioną, w niczym nie zmienią sytuacji międzynarodowej, gdy w praktyce oznaczać będą tylko powrót w roku 1953 do zasad katastrofalnej w skutkach polityki podziału Europy z okresu Teheranu i Jałty.
Nowy Jork, 24 października
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
[...] odpowiedź „Prawdy” z dnia 23 kwietnia na przemówienie prezydenta Eisenhowera o polityce uwolnienia krajów zza żelaznej kurtyny sformułowała wyraźnie stanowisko Sowietów o gotowości dyskutowania na wszystkie tematy, z wyjątkiem sytuacji w krajach za żelazną kurtyną.
Sowiety odpowiedziały cynicznie, że nieprawdziwe jest twierdzenie prezydenta Eisenhowera, jakoby formy rządów w krajach Europy Wschodniej zostały narzucone z zewnątrz, i stwierdziły, że „byłoby rzeczą dziwną oczekiwać od Związku Sowieckiego interwencji na rzecz przywrócenia obalonych przez te narody reakcyjnych reżimów”, oraz że narody tych krajów są zadowolone z obecnego stanu rzeczy, przy czym Bułganin posunął się nawet do twierdzenia, że nie pragną one żadnego uwolnienia.
Najjaskrawszą odpowiedzią na to kłamstwo są ucieczki Polaków i innych zza żelaznej kurtyny, gdzie tylko okazja się nadarzy i gdzie tylko szpara na Zachód się otworzy, przy czym obejmuje ona przedstawicieli wszystkich warstw społecznych: marynarzy, lotników, żołnierzy, tak inteligentów, jak robotników czy chłopów. Nie zawsze dramatyczne okoliczności ucieczki, jakkolwiek zawsze z narażeniem życia i tragiczną decyzją opuszczenia domu i ziemi ojczystej związane, uzyskują szeroki rozgłos w opinii publicznej Zachodu.
Zawsze jednak przynoszą oddźwięk bólu i jęku gnębionego narodu, oddźwięk niezadowolenia i buntu przeciw komunistycznym okupantom i gorący apel do Zachodu o pomoc w uwolnieniu kraju od obcych okupantów. I co szczególnie podkreślić należy, że tymi uchodźcami w większości nie są pozostałości tak zwanych „elementów reakcyjnych”, ale prości ludzie, którzy nawet gotowi byliby znosić przejściowe, gorsze jeszcze warunki ekonomicznej egzystencji, ale nie są w stanie znieść atmosfery ucisku, terroru i niepewności – i dlatego, pragnąc wolności, uciekają z „raju proletariatu”, stworzonego przez dyktaturę komunistyczną.
Nowy Jork, 24 października
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
W interesie całego wolnego świata leży szybkie i trafne rozpoznanie prawdziwych intencji Sowietów. Jeżeli ich sytuacja naprawdę jest na tyle niekorzystna, że pójdą na ustępstwa, tym lepiej dla narodów wolnego świata. Jeżeli jednak pokaże się, o czym jesteśmy przekonani, że nie zmiana celów, ale wyłącznie taktyka i gra na czas kryje się za kulisami nowej taktyki sowieckiej, tym lepiej dla świata, o ile rychlej rozwieją się fałszywe opory tego appeasementu.
Sprawa wyswobodzenia Polski z niewoli komunistycznej związana jest ściśle z rozwojem sytuacji międzynarodowej i z losami wolnego świata, któremu również zagraża niebezpieczeństwo komunistyczne i który nie zazna upragnionego pokoju, dopóki komunizm ze swoją stałą groźbą trzeciej wojny światowej nie zostanie zniszczony.
Stąd też w obecnej sytuacji zadania Polskiego Narodowego Komitetu Demokratycznego w przedmiocie obrony sprawy polskiej oraz informowania rządów i opinii wolnego świata o prawdziwych cechach imperializmu sowieckiego i jego praktykach ukrytych za parawanem taktyki komunistycznej, wymagają wzmożonych wysiłków i przedstawienia dalszych dowodów, demaskujących fałsze i niebezpieczeństwa nowej taktyki komunistycznej. Ważną bowiem rzeczą dla Polaków jest zarówno nastawienie i uświadomienie opinii publicznej Zachodu i będąca tego wyrazem zdecydowana polityka państw zachodnich, ich solidarne współdziałanie, jak i rozbudowa ich pogotowia zbrojnego.
Polska, jak i inne kraje, ujarzmione bez pomocy zewnętrznej, nie mogą się same wyzwolić, chociaż odgrywają w obecnej chwili wielką rolę w oporze i walce z komunizmem. Chroniąc dzisiaj swoją walką i oporem zachód Europy przed dalszą zbrojną agresją komunistyczną, w decydującej chwili na pewno nie cofną się przed koniecznymi ofiarami.
[...]
Chodzi więc o to, by polityka wyzwolenia, krystalizowana i skoordynowana na najwyższych szczeblach polityki Zachodu, nabierała rumieńców życia, nie tonęła we mgle appeasementu lub neutralności, biorąc z drugiej strony pod uwagę sytuację i niebezpieczeństwa zagrażające narodom, które się opierają komunizmowi i walczą o przywrócenie im wolności.
Nowy Jork, 24 października
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Nie jesteśmy zwolennikami III wojny światowej, uważając wojnę jako największe nieszczęście ludzkości, która nie przynosząc rozwiązań pociąga tylko za sobą morze krwi i pogrąża w nieszczęście narody i jednostku ludzkie.
Z drugiej strony żyjemy w okresie zimnej wojny, która wcale zimną wojną nie jest, gdyż morduje się masowo miliony ludzi w obozach pracy przymusowej, w wyrokach sądów wojskowych, niszczy całe narody, podcina zdrowie fizyczne młodego pokolenia wszystkich narodów, poddanych dyktaturze komunizmu. Co najgorsze, odbywa się próba zabicia wiary w Boga i miłość bliźniego, próba zabicia ducha i morale w setkach milionów serc ludzkich.
Straty moralne, fizyczne i gospodarcze ludzkości w tym okresie zimnej wojny, która wcale zimną nie była w Korei, lub nie jest na odcinkach Dalekiego czy Środkowego Wschodu, są na pewno większe aniżeli straty wojen światowych.
Pragniemy gorąco pokoju, tak jak go pragną narody wolnego i demokratycznego świata. Ale samo pragnienie nie wystarczy, jeżeli nieprzyjaciel poza taktyką inne ma cele i zamiary. Uśpienie czujności może się fatalnie odbić na losach całej ludzkości.
Nowy Jork, 24 października
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948-1966, Warszawa 1995.
Drodzy i Kochani Przyjaciele.
Składając Wam na progu Nowego Roku serdeczne życzenia, nie mogę tak, jakbym gorąco pragnął, życzyć Wam wesołych i szczęśliwych Świąt.
Nie ma bowiem wesołości w sercach Waszych i naszych, gdy Ojczyznę naszą okupuje wróg, gdy chłopu ziemię zabiera ekonom komunistycznego państwa, gdy dyscypliną i groźbą obozu pracy przymusowej ostatnie soki żywotne z robotnika wysysa bolszewicki polip, gdy kardynałów, biskupów i księży razem z chłopami, robotnikami i inteligentami, rzemieślnikami i kupcami oprawcy bezpieki mordują, katują lub więżą w lochach więziennych i obozach koncentracyjnych.
Nie może być ówczesnego szczęścia ziemskiego tam, gdzie dyktatura komunistyczna wyciska z człowieka wszystkie siły, odbiera wszelki dorobek, by w zamian za to poić jego dzieci trucizną materialistycznej i ateistycznej propagandy marksizmu i leninizmu, by uczyć je nienawidzieć, a nawet szpiegować i zdradzać własnych rodziców, gdzie strach i niepewność jutra wypełnia serce człowieka, niepewnego ani dnia ani godziny.
Wobec tego, przemawiając dzisiaj do Was w imieniu Polskiego Narodowego Komitetu Demokratycznego, przesyłam Wam serdeczne i gorące życzenia wiary i nadziei. Głęboka wiara w Boga, w Jego wyroki sprawiedliwe, oparta na przekonaniu, że jak w przeszłości, tak i obecnie nie wykończy nas wróg, dopóki narodowe, wolnościowe i demokratyczne ideały zapełniają serca Polek i Polaków. Daje ona podstawy do nadziei i pewności, że dzień wolności dla Polski znowu nadejdzie.
Waszyngton, 1 stycznia
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Ostatni rok przyniósł szereg nieszczęść i nowych cierpień dla narodu polskiego, ale przyniósł również i śmierć Stalina i uwięzienie Berii – dwu okrutnych czołowych oprawców reżimu komunistycznego.
Przyniósł on także deklaracje oficjalne mocarstw Zachodu o polityce wyzwolenia narodów za żelazną kurtyną, poczynając od oświadczenia prezydenta Eisenhowera na ten temat po łączną deklarację na Bermudach prezydenta Stanów Zjednoczonych, premiera Wielkiej Brytanii i premiera Francji.
Wierzę głęboko, że realizacja tej polityki w Nowym Roku, o powiązaniu z Waszym niezachwianym stanowiskiem i zachowaniem, opartym o głęboką wiarę i nadzieję, dzień wolności dla Polski bardzo przybliży.
Waszyngton, 1 stycznia
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Poczytuję sobie za zaszczyt, a zarazem i obowiązek przyczynić się dziś do uczczenia ofiar oporu i walki robotników środkowej i wschodniej Europy, znajdującej się w niewoli komunizmu.
My, reprezentanci stronnictw chłopskich i agrarnych tej samej części Europy, zorganizowanych w Międzynarodowej Unii Chłopskiej, łączymy się z Wami w obchodzie 1 maja 1954 roku zorganizowanym przez Uchodźczy Komitet Pracy, gdyż pod straszliwą dyktaturą komunistyczną los milionów chłopów jest ten sam, co i robotników.
Z całego serca podzielamy Wasze rezolucje i Manifest 1 mają, który skierowaliście do robotników za żelazną kurtyną.
Jestem pewny, że Wasze pragnienie, aby dzień 1 mają – dzień robotników – święcić jako symbol walki o wyzwolenie z kleszczy eksploatacji, jako wyraz pragnienia wolności i jako manifestację indywidualnej niezależności oraz międzynarodowej solidarności i braterstwa – spotka się z gorącym przyjęciem i poparciem ze strony wszystkich narodów uciemiężonych i pozbawionych przez komunistów wolności i niepodległości.
Nowy Jork, 1 maja
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Poczytuję sobie za zaszczyt, a zarazem i obowiązek przyczynić się dziś do uczczenia ofiar oporu i walki robotników środkowej i wschodniej Europy, znajdującej się w niewoli komunizmu.
My, reprezentanci stronnictw chłopskich i agrarnych tej samej części Europy, zorganizowanych w Międzynarodowej Unii Chłopskiej, łączymy się z Wami w obchodzie 1 maja 1954 roku zorganizowanym przez Uchodźczy Komitet Pracy, gdyż pod straszliwą dyktaturą komunistyczną los milionów chłopów jest ten sam, co i robotników.
Z całego serca podzielamy Wasze rezolucje i Manifest 1 mają, który skierowaliście do robotników za żelazną kurtyną.
Jestem pewny, że Wasze pragnienie, aby dzień 1 maja – dzień robotników – święcić jako symbol walki o wyzwolenie z kleszczy eksploatacji, jako wyraz pragnienia wolności i jako manifestację indywidualnej niezależności oraz międzynarodowej solidarności i braterstwa – spotka się z gorącym przyjęciem i poparciem ze strony wszystkich narodów uciemiężonych i pozbawionych przez komunistów wolności i niepodległości.
Nowy Jork, 1 maja
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Wczoraj zadzwonił do mnie jakiś Wójcik z MSZ, że „na osobistą prośbę premiera” mam jechać o trzeciej do Prezydium Rady Ministrów, gdzie odbędzie się mała czarna kawa na przyjęcie delegacji polonii zagranicznej, przybyłej na święto dziesięciolecia z różnych krajów Zachodu. Bardzo prosił, że przyślą po mnie auto i autem odeślą. Długo wzdragałam się, ale wreszcie przystałam. [...]
Bierut wygłosił dłuższe przemówienie z tym programem nowej polityki na emigrację, z którym przychodzili do mnie Wolf, Kruczkowski i Michalski, a telefonował o tym m.in. ów Góralski. Bierut wielokrotnie powtarzał, że ojczyzna ludowa puszcza w niepamięć wszelkie względem niej przewinienia emigrantów, że lud polski nie jest pamiętliwy, a rząd jest ludowy i postępuje tak, jak postąpiłby lud. I żeby ci starzy emigranci stykając się z nowymi, których wojna wyrzuciła z kraju, namawiali ich do powrotu do ukochanej ojczyzny, za którą tak tęsknią.
Z emigrantów pół-prostych ludzi, eks-chłopów, robotników i rzemieślników przemawiały głównie kobiety, bardzo rezolutne i rozentuzjazmowane do „Polski Ludowej, tego naszego bogactwa, naszego skarbu”. Bierut jeszcze parę razy zabierał głos, a po trzech kwadransach takiego odfajkowywania nowego programu „emigracyjnego” jakiś drugi stary zaproponował, że chcą jeszcze zaśpiewać hymn narodowy. Prześpiewali więc pierwszą zwrotkę „Jeszcze Polska nie zginęła”, a Bierut stał i słuchał [...].
Byłam zadowolona, że poszłam. Widziałam w drobnym skrawku, jak odgórnie „robi się historię”. Gdybym miała dość sił, chętnie chodziłabym wszędzie, aby widzieć i wiedzieć.
Warszawa, 24 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
[…] młodzi są od pewnego czasu namawiani do wydawania w kraju i robi to J[erzy] Zawieyski. Wiem tylko tyle, że bardzo na ten temat dyskutują i nie są jeszcze zdecydowani. Osobiście namawiam ich na odłożenie ostatecznej decyzji do jesieni i przypuszczam, że to zrobią. Idzie mi o zwłokę z dwóch względów: przede wszystkim trzeba będzie zastanowić się i zdecydować, jakie zająć stanowisko co do druku w kraju. W moich warunkach przedyskutowanie tak ważnego problemu ze współpracownikami rozsianymi po świecie wymaga sporo czasu. Poza tym mam nadzieję, że do jesieni wyjaśnię swoje realne możliwości wydawnicze. W tej chwili moja sytuacja wydawnicza jest nie tyle „heroiczna”, co katastrofalna, gdyż musiałem zdecydować się na wydanie kilku pozycji, które uważam za niezmiernie ważne ze względów politycznych. Jak Pan jednak wie, zapewne nie idzie tylko o paru młodych poetów z Londynu. Dziś można mówić o lawinie wśród pisarzy emigracyjnych, zarówno jeśli idzie o drukowanie w kraju, jak i „wizytowanie” kraju. Wypadki poznańskie, jeśli nie pociągną zaostrzenia kursu wstrzymają ten proces tylko na chwilę. Dla każdego, kto chciał patrzeć trzeźwo, ten proces był do przewidzenia z chwilą nastania „odwilży”. Mało kto z pisarzy oprze się pokusie wydania książki i znalezienia masowego czytelnika. Talent nie zawsze idzie z charakterem. Nie potrzebuję też podkreślać, że przy specjalnej roli pisarza w Polsce załamania na tym odcinku będą bardziej groźne niż załamania polityków. W miarę moich bardzo niewielkich możliwości starałem się już od przeszło roku alarmować i wysuwałem środki zaradcze. Nic z tego nie wyszło. Dziś – obawiam się – jest już szereg faktów, których odrobić nie będzie można. Jest już za późno.
Paryż, 7 lipca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Uważam, że pisarz, który wchodzi w dwustronne porozumienia z przedstawicielami reżymu i przyjmuje z tego źródła wynagrodzenie pieniężne – pozbawia się swego ideowego, moralnego i prawnego statusu emigranta politycznego. […]
Powstaje oczywiście pytanie, w jaki sposób pisarz ma postępować, by bojkotując reżym, nie zrywał równocześnie swej łączności ze społeczeństwem. W interesie naszym leży oczywiście, by książka emigracyjna jak najszerzej docierała do czytelnika w Kraju. Zadanie nasze polega na tym, aby obalać, a nie wznosić Żelazną Kurtynę. Widzę różne wyjścia z tego dylematu:
1) Walka o prawo debitu dla książki emigracyjnej, wydawanej za granicą. Jeżeliby „Kultura” mogła sprzedawać książki Parnickiego na rynku krajowym i otrzymywanym z tego tytułu zyskiem dzieliła się z autorem – wszystkie zastrzeżenia wyłuszczone powyżej odpadałyby automatycznie. Pieniądze bowiem w tym wypadku pochodziłyby bezpośrednio od czytelnika, a nie od reżymu. Wątpić jednak należy, czy postulat debitu dla książki emigracyjnej ma w obecnej chwili jakiekolwiek szanse.
2) Masowe wysyłanie książek emigracyjnych do bibliotek krajowych przy pomocy Komitetu Wolnej Europy. Jest to dawny Pański projekt, który obecnie poczynił – jak już pisałem – znaczne postępy. Spodziewam się, że w najbliższym czasie zapadną wreszcie w tej sprawie zasadnicze decyzje.
3) Związek Pisarzy podejmuje uchwałę, na podstawie której zrzeszeni członkowie tej organizacji wyrzekają się swych praw autorskich w stosunku do czytelników w Polsce. Nawiasem mówiąc, rozwiązanie to podsunął mi jeden z wybitnych pisarzy polskich, przebywający obecnie w Kraju. Zapytałem go, jakie byłoby jego stanowisko, gdyby Radio Wolna Europa nadała jeden z jego utworów. Odpowiedział mi dosłownie: „Tego rodzaju nadużycie praw autorskich sprawi mi bardzo wielką przyjemność. Ale na miłość Boską niech się pan do mnie nie zwraca o copyright”. Wydaje mi się, że w tych słowach zawarta jest również recepta dla pisarzy, do których kierują swe oferty firmy wydawnicze w Kraju. Sądzę, że tego rodzaju „socjalizacja” utworów literackich, pisanych na emigracji, byłaby również śmiałym posunięciem propagandowym. Rozwiązanie to nie koliduje w najmniejszym stopniu z punktem drugim.
Marzę o tym, by porozmawiać z Panem na ten temat osobiście. Niestety, wydarzenia w Kraju wciąż trzymają mnie w Monachium i nie pozwalają na wypad do Paryża.
Monachium, 20 sierpnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Sytuacja jest naprawdę bardzo groźna. […]
[…] wizyty i wycieczki do kraju z terenu Francji, Anglii, a ost[atnio] ze Stanów Zjednoczonych dają […] rezultaty. Widziałem szereg ludzi po takich wycieczkach i mam szereg relacji od swoich współpracowników. Ludzie wracają sentymentalnie zadowoleni, czy zachwyceni nawet. Ma się rozumieć nie zamierzają wracać do kraju i rezygnować z dobrobytu, który tu sobie zdobyli. Ale gotowi są, jeśli sytuacja się nie zmieni, w przyszłym roku znów pojechać do kraju na urlop. Ci ludzie są rozbrojeni. Myślę , że o to przede wszystkim reżymowi chodzi. Nie zależy im na powrocie – idzie im, by zamienić emigrację polityczną na emigrację zarobkową, Ew. opozycję typu Frontu Morges. Do tego zmierza ofensywa, skierowana na literatów i artystów […]. Boję się, że w obecnym stanie rzeczy nie jesteśmy w stanie temu procesowi zapobiec. […] Poza momentem materialnym, który odgrywa też wielką rolę, jest ambicja pisarza, głód czytelnika, niemożność wydania posiadanych rękopisów, brak rezonansu w prasie emigracyjnej etc. Próby wyjścia, które Pan szkicuje, nie bardzo trafiają mnie do przekonania. Przede wszystkim „socjalizacja” utworów literackich emigracyjnych wydaje mi się nie tylko niemożliwa do przeprowadzenia, ale szkodliwa. Jest to nie tylko podtrzymywanie żelaznej kurtyny, ale oddanie inicjatywy całkowicie w ręce reżymu. Dziś, chcąc wydać utwór pisarza emigracyjnego, reżym musi się liczyć z konwencją berneńską, samym pisarzem etc. Z chwilą przeprowadzenia takiej uchwały ma kompletnie wolną rękę w najbardziej tendencyjnych wyborach, przedrukach.
Sprawa debitu – pomijając, że jest nierealna nie rozwiązuje niczego. Jest tylko – dla mnie przynajmniej – dodatkowym obciążeniem. Jeśli dojdzie do skutku przedruk Translantyku Gombrowicza w kraju (a są pertraktacje) i jeśli reżym wypuści wydanie emigracyjne, to ma się rozumieć na to pójdę, ale pieniędzy nie będę chciał wziąć w dewizach. Będę więc musiał dopłacić autorowi jego procent z własnej kieszeni. Z własnej, gdyż książka jest dotąd deficytowa.
Wysyłanie masowe książek do kraju jest zagadnieniem niezmiernie ważnym. Zresztą, nie tylko emigracyjnych, ale w ogóle zachodnich. Tylko, że to też w niczym nie załatwia sytuacji literatów emigracyjnych. Znów jest sprawa wydania tej książki.
Nie ma innego rozwiązania, jak stworzenie dużego domu wydawniczego, który by dał możność egzystencji i twórczości pisarzom emigracyjnym. Nie tylko – wydając ich oryginalne utwory, ale wydając tłumaczenia, antologie etc. Wtedy można być zabezpieczonym. Jeśli mam możność wydawania książek, to mam umowę z autorem (tak, jak jest to przyjęte na Zachodzie), że mam prawa autorskie w swoim ręku nie tylko na daną książkę, ale również opcję na jego następne książki. Wtedy reżym, jeśli chce coś robić musi przyjść do mnie, a nie indywidualnie kusić poszczególnego pisarza. Dopóki jednak takich możliwości nie ma – praktycznie nie mam i nie mogę mieć pisarza w ręku. Byłoby to zwykłym nadużyciem, gdyż naszą rolą jest przede wszystkim pisarzowi pomóc i nim się opiekować, a nie być jego policjantem. Ludzie są ludźmi. Pisarz na emigracji jest w ciężkiej sytuacji i nie można zbyt wiele od niego wymagać. […]
Reasumując, jedynym wyjściem jest cos w rodzaju domu wydawn[iczego] im. Czechowa. Innego rozwiązania nie ma.
Paryż, 31 sierpnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Myślę, że różnica między ludźmi, którzy przyjmują honoraria od reżymu w dewizach i tymi, którzy otrzymują je w naturze – zamiast paczek do rodzin – jest natury raczej technicznej, aniżeli zasadniczej. Wciągnięcie do układu z reżymem rodziny, jako strony trzeciej stwarza na przyszłość nieograniczone możliwości szantażu i może skuteczniej nawet uzależniać pisarza od reżymu, aniżeli jakiekolwiek więzy natury finansowej.
Myślę, że istotą rzeczy jest dwustronna umowa między pisarzem emigracyjnym a władzami komunistycznymi lub jej przedstawicielstwami. W stosunku do Zachodu reprezentujemy przecież pogląd, że jakakolwiek ugoda między aliantami zachodnimi a blokiem sowieckim przed uwolnieniem Europy Środkowowschodniej – doprowadziłaby do zupełnego defetyzmu za Żelazną Kurtyną. Pozbawimy się całkowicie nie tylko naszych argumentów, ale naszej politycznej racji bytu na Zachodzie, jeśli dopuścimy do sformułowania zasady, zezwalającej na indywidualne kontakty i porozumienia z reżymem komunistycznym.
Dlatego będę musiał iść dalej od Pana i zrywać będę kontakty z każdym pisarzem, który przyjmować będzie pieniądze od komunistów bez względu na formę wypłaty.
Monachium, 6 września
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Do ambasady zwrócił się tut[ejszy] KWKZ [Komitet Współpracy Kulturalnej z za granicą] z następującą prośbą:
W ostatnim okresie opuściło Węgry, kierując się na Zachód szereg wybitnych artystów węgierskich. Są to instrumentaliści, wokaliści i inni. Między innymi również prawie cały zespół baletowy tut[ejszej] opery. Powodem tego jest – według KWKZ – niemożność zarobkowania tutaj wobec unieruchomienia teatrów, godziny policyjnej, braku opału itd. Według KWKZ poselstwa zachodnie pomagają artystom w umożliwieniu wyjazdów.
KWKZ, chcąc powstrzymać ten odpływ artystów na Zachód, chciałby umożliwić im występy w krajach DL i prosił, czy nie można by przyjąć artystów węgierskich do Polski i umożliwić im tam występy.
Jeżeli z innych wewnętrznych względów nie byłoby przeszkód uważamy, że należałoby w tym czasie przyjąć pewną ilość artystów węg[ierskich].
Prosimy o podanie, ilu i jakich artystów moglibyście przyjąć.
Budapeszt, 27 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Od 1945 r. p. Giedroyc wydaje co miesiąc bez przerwy czasopismo rozmiarów książki. Ponadto opublikował 53 książki bez jakiegokolwiek wsparcia finansowego. Niektóre z nich, jak na przykład Zniewolony umysł Cz. Miłosza, uzyskały międzynarodowy rozgłos; inne – np. wspomnienia Korbońskiego albo powieści Straszewicza stały się bestsellerami na polskim rynku i były przemycane w dużych ilościach do Polski. Co więcej – „Kulturze” udało się przebić żelazną kurtynę i wyrobić sobie wysoką opinię wśród polskiej inteligencji. To pod presją polskich pisarzy obecny reżym musiał znieść zakaz kolportażu „Kultury” w Polsce. Jest ona obecnie jedyną publikacją emigracyjną, jaką można wysyłać do Polski bez ryzyka konfiskaty. Wiem również, że siedziba „Kultury” pod Paryżem (Maisons Laffitte) stała się prawdziwą mekką polskich intelektualistów, odwiedzających Francję. W ten sposób „Kultura” jest swego rodzaju oknem na Polskę i nie ma wątpliwości, że w wyniku wysiłków oraz inicjatywy jej redaktora odgrywa ważną rolę w wymianie kulturalnej między Zachodem a moim krajem.
Jak zasugerowałem Panu w naszej rozmowie – sądzę, że istnieją trzy sposoby wspierania „Kultury” i jej działalności:
1. Pomaganie p. Giedroyciowi w wysyłaniu większej ilości egzemplarzy czasopisma do Polski.
2. Wspomaganie p. Giedroycia w spełnianiu licznych próśb gości z Polski oraz czytelników jego czasopisma w Polsce o zaopatrywanie ich w zachodnie książki naukowe i literackie.
3. Pomaganie p. Giedroyciowi w realizacji jego planu wydawniczego, który poza trzema rękopisami, wymienionymi przez niego w jego liście do Pana, obejmuje 15 innych rękopisów, które mógłby opublikować w 1957 r., gdyby posiadał wystarczające środki finansowe.
Jestem przekonany, że p. Giedroyc zawdzięcza swój wysoki prestiż w Polsce reputacji „Kultury” jako całkowicie niezależnego czasopisma. Okazuje on w tej sprawie szczególną wrażliwość. Wszelkie pozory, że stał się „amerykańskim agentem” osłabiłyby jego oddziaływanie na czytelników.
Monachium, 19 stycznia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952 – 1998, wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Pragnąc przyjść z pomocą – w miarę naszych możliwości – repatriantom ze Wschodu, Redakcja „Kultury” ofiarowuje niżej podane ilości swoich wydawnictw książkowych, proponując by Ogólnopolski Komitet Pomocy – może w porozumieniu z Zarządem Związku Literatów – zorganizował sprzedaż publiczną, a osiągnięte sumy zużytkował na pomoc repatriantom. Formę sprzedaży i ustalenie cen w złotych na poszczególne książki zostawiamy do uznania Komitetu, sugerując ze swej strony zorganizowanie wenty czy kiermaszu. Tego rodzaju forma sprzedaży książek, na określony cel, jest bardzo popularna we Francji i w takich wypadkach sprzedawcami są znani artyści teatralni i filmowi.
Proponujemy tytuły, które chyba nie powinny wzbudzać zastrzeżeń politycznych, tym bardziej że w większości są to książki, które krajowe domy wydawnicze chciałyby ponownie wydać w Polsce.
Paryż, 9 marca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
W tej chwili sprawą najważniejszą jest zorganizowanie pomocy repatriantom ze Wschodu. Jest to zagadnienie bardzo złożone. Przede wszystkim pomoc emigracji – choćby była najofiarniejsza, a nią nie jest – byłaby niewystarczajaca. Poza tym jest zjawiskiem niepokojącym szowinizm, jaki wywołuje akcja repatriacyjna. Niewątpliwie wśród repatriantów jest bardzo poważny odsetek Żydów, Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, a nawet Rosjan, którzy korzystają z okazji wyrwania się ze Zw. Sowieckiego. Niewątpliwie uzasadnieniem tego wybuchu szowinizmu jest katastrofalna sytuacja materialna kraju, który nie może sobie dać rady nawet z urządzeniem rdzennych Polaków – repatriantów. Niemniej fakt, że wśród repatriantów są nie tylko Polacy, jest dużym atutem politycznym i propagandowym, nie tylko w chwili bieżącej, ale przede wszystkim pod kątem widzenia dalszej przyszłości. Otoczenie repatriantów różnej narodowości troskliwą opieką może bardzo się przyczynić do normalizacji stosunków polsko-litewskich etc. W chwili obecnej będzie to też wielkim posunięciem propagandowym antysowieckim. Repatrianci według mojej wiadomości, po powrocie do Polski, utrzymują żywy kontakt z rodzinami, znajomymi itd., którzy pozostali na miejscu. Jest to zjawisko tak nagminne, że nawet jeńcy niemieccy, którzy wrócili, otrzymują dość masowo korespondencje ze Zw. Sowieckiego, a nawet z łagrów.
Paryż, 14 marca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952 – 1998, wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Drogi Panie,
Zainteresuje Pana zapewne informacja, że osoby powracające do Kraju, które zostały przez nas obdarowane ostatnimi numerami „Kultury” i egzemplarzami Dr. Żiwago nadesłały po powrocie okólnymi drogami następującą wiadomość:
„Zatrzymali nam na granicy „Kulturę” i Dr. Żiwago. Okazuje się, że wydawnictwa polskie, wydane za granicą, mogą być sprowadzane do Kraju tylko po uzyskaniu zgody woj. urzędu Kontroli Prasy. Mamy zamiar złożyć tam podanie…”.
Jednocześnie od osoby przybyłej przed kilku dniami z Polski (która miała okazję rozmawiać z dosyć dużą ilością ludzi, którzy do niedawna byli odbiorcami „Kultury”) dowiadujemy się, że środki mające na celu niedopuszczenie pisma do obiegu wewnątrz Kraju zostały ostatnio znacznie zaostrzone i że zdobycie egzemplarza jest coraz trudniejsze.
Monachium, 17 lipca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Kochany Czesławie,
[…] Do ojczyzny zajechałem dobrze, tyle że na granicy zabrali mi parę książek między innymi Rodzinną Europę Miłosza. A więc spotkanie wypadło raczej policyjnie niż sentymentalnie z matką ziemią rodzinną. […]
Instytutu Poezji chyba nie uda się nam założyć. Na razie staramy się z Tadeuszem Byrskim […] uruchomić scenkę oczywiście zwyczajem pierwszych chrześcijan i ostatnich Żydów w piwnicy (Klubu Krzywego Koła u rewizjonistów). Często Ciebie czule wspominamy ale wolimy żebyś był poza naszą chwiejną tratwą.
[…]
Bałagan i nadrealizm w życiu codziennym naszego kraju kwitnie i to jest chyba najtrudniejsze do zniesienia. Atmosfera paraliżująca, wszystkie poczynania twórcze toną w ogólnej niemożności. O ile lepiej było w minionym okresie, o ile łatwiej pisać. Teraz diabły zeszły na psy postarzały się i jeśli gnębią to bez odrobiny demonizmu.
Warszawa, 8 czerwca
Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, red. Barbara Toruńczyk, Warszawa 2006.
To uczucie, że się jest niemym! Że ja tutaj na Zachodzie jestem niemy, że muszę borykać się z tą moją wewnętrzną sprzecznością, bo jestem tutaj, a tylko, tylko tam, czy z ludźmi stamtąd mogę się porozumieć w pół słowa – i to nie przez wspólną wiedzę o sprawach, ale przez sam s p o s ó b myśli. [...]
Być może sprzeczność jest potrzebna. Nie uchylam się od niej. Ale [...] uświadomiłem sobie cały ciężar, całą niemożność komunikacji, całą dziwaczność wieloznaczności, a tak chciałoby się być jasnym, zrozumiałym dla ludzi (i dla siebie!), określić dla nich swoje stanowisko.
18 września
Aleksander Wat, Korespondencja, oprac. Alina Kowalczykowa, Warszawa 2005, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Wyjazd na drugą półkulę... Jakby symboliczny. Bo co gdziekolwiek po mnie? W Polsce moje nazwisko na pierwszym miejscu zabronień, aż dziw, jacy są zajadli, wszystkich prawie autorów emigracyjnych można wymieniać, mnie nie. [...] Mnie właściwie tylko Polska, jak wiecie, interesuje, powinienem tam pojechać, a nie pojadę – dlaczego nie, licho wie – ale przytułku tam to chyba dla mnie nie ma, narodowy to kraj, ot, być Wańkowiczem czy Mackiewiczem to co innego.
23 września
Aleksander Wat, Korespondencja, oprac. Alina Kowalczykowa, Warszawa 2005, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Kochana Kiciu,
[…] Coraz bardziej staję się czcicielem Rozumu dlatego że nierozum i absurd tego świata oraz mojej sytuacji przekracza przyzwoitą miarę. […] Od Polski można zwariować. Mnie jest głupio i wstyd po prostu ale nie mogę przecie tam mieszkać bo bym się zadręczył i zniszczył. Nie o Polskę zresztą może chodzi tylko o to, że napiera Ameryka niemożliwa do zaakceptowania, jako monolit, samoczynna cybernetyczna bestia […]. Mogę żyć fizycznie i podróżować, co jest dużo, ale niemożność identyfikacji i ilość masek jakie mi nałożono (czy ja sam) to ponad moje siły (profesor w Berkeley, poeta „non-person” w Polsce i postać niemal legendarna, autor The Captive Mind [Zniewolony Umysł], wstrętny dla Free Europe, trefny dla polskiej sekcji kanadyjskiego radia np. Bo emigrant, pomijany tam i ówdzie żeby nie zantagonizować Wwy, na Zachodzie Polak niewarszawski czyli dureń i reakcjonista etc. Są chwile kiedy tego unieść nie mogę, a w każdym razie w y r a z i ć to jest poza moją zdolnością i chyba każdego w podobnej sytuacji. Trzeba byłoby Gombrowiczowskiego oderwania, transsubstancjacji żeby tak rzec, ale na to jestem za głupi i zbyt prymitywny […].
[…]
Polacy są rasą niezdolną do jakiejkolwiek twórczości, polityki, handlu, przemysłu, religii, filozofii, mogą tylko uprawiać rolę i logikę matematyczną, jak też poczucie swojej podrzędności wyładowywać w biciu Żydów i Murzynów. Janka mówi, że po ostatnich pogromach robionych przez Polaków w Milwaukee przestaje przyznawać się do polskiego pochodzenia. Ktoś mnie zapytał czy taki religijny kraj jak Polska wydał mistyków – ja na to, że w przeciwieństwie do prawosławia ani jednego. Mnie jest przykro.
Berkeley, 14 września
Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, red. Barbara Toruńczyk, Warszawa 2006.
Co myślę o Polsce? Myślę podobnie jak Ty, bo nie jestem z tym krajem (jeszcze mniej niż Ty) związany wspólnotą krwi. Ale ta Erde (ohne Blut) jest m o j a, jak zaraza albo choroba weneryczna i żebym nie wiem jak podskakiwał nie wyzwolę się od tego.
Polska jest 1000-letnim niemowlęciem (milenijny bobas) bez rysów, bez kształtu, bez formy, z jakąś tylko potencjalną metafizyką (ani heretyków, ani metafi[zy]ków, ani inkwizytorów) potencjalną misją i d o ś w i a d c z e n i e m nieprzetrawionym. Wciąż mi się zdaje że mam p r a w d ę której nie ma ani Sartre ani Alvarez ale w dyskusji z nimi człowiek mego temperamentu wpada w okropne doły, spotykając się z ignorancją złą wolą i zaczyna p r z e s a d z a ć oraz o b r a ż a ć.
Paryż, 28 września
Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz, Korespondencja, red. Barbara Toruńczyk, Warszawa 2006.
Prawdopodobnie są przeznaczenia narodów, i jeżeli chodzi o Polskę, przeznaczeniem są dziesięciolecia literatury emigracyjnej, która teraz, wobec nowej sytuacji w Polsce, będzie zasilana przez ludzi takich jak Pan, Żydów i nie-Żydów.
[...] żeby robić antysemityzm w Polsce, kraju Treblinki, trzeba być bandą skurwysynów i idiotów. W wyniku tego zanosi się na nową truciznę i mitologizację.
16 kwietnia
Czesław M., List do Henryka Grynberga, „Kwartalnik Artystyczny” nr 3/2005.Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Sytuacja w Polsce jest okropna, na poziomie głębszym niż polityka, bo myśl, język schodzi na dno, jakieś prasłowiańskie bagno, bełkotanie, mamłanie [...]. Oczywiście traktuje sytuację poważnie, bo to wygląda, że możemy być ostatnimi polskimi pisarzami. I obowiązki – jednak są, a polegałyby przynajmniej na ocaleniu języka, jakiej takiej jasności, rozumności i formy.
Berkeley, 17 stycznia
Czesław Miłosz, Witold Gombrowicz, Korespondencja, „Teksty Drugie” nr 1–2/1992, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
W bieżącym roku mają się odbyć w PRL wybory. Sądząc po obecnych nastrojach społeczeństwa odbędą się w nastroju apatii i rezygnacji. Zastanawiam się, czy nie warto zorganizować kampanii ze skreślaniem najbardziej skompromitowanych kandydatów, czy za oddawaniem białych kartek. Wydaje mi się, że jest wskazane podniesienie temperatury walki, i że trzeba wybierać formy demokracji, które nie narażałyby zbytnio ludzi i byłyby względnie popularne.
Rzucenie więc np. hasła bojkotowania wyborów zapewne by nie chwyciło. Jest ma się rozumieć szereg wariantów, jak np. skoncentrowanie się na kilku osobach specjalnie niepopularnych. Będę również próbował wysondować (jeśli mi się uda) wśród „aktywu” studenckiego, czy byłby klimat, by studenci np. spróbowali wysunąć swoich kandydatów, jak to miało miejsce w wyborach [19]57 r. z Tejkowskim w Krakowie. Ciekaw jestem Pana zdania w tej sprawie, tym bardziej że o skuteczności można myśleć jedynie w wypadku, gdyby radio taką akcję podjęło.
Paryż, 25 marca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
W czasie naszych poprzednich kampanii wyborczych do Sejmu nadawaliśmy zawsze sylwetki kilkudziesięciu najgorszych kandydatów, wzywając ich do skreślania. W jednym wypadku odnieśliśmy poważny sukces. Bolesław Piasecki otrzymał we Wrocławiu tyle skreśleń, że przeszedł tylko niewielką ilością głosów.
Ten sam zabieg powtórzymy w czasie obecnej kampanii. Trudność polega oczywiście na tym, że wzywanie do skreślenia niektórych, sugeruje słuchaczom, że wszyscy pozostali są lepsi, co nie zawsze jest prawdą. Tym razem będziemy prawdopodobnie wzywali do skreśleń zarówno Gomułki, jak Moczara, by uniknąć wrażenia, iż przeciwstawiamy Moczarowi Gomułkę jako lepszą alternatywę. Namawianie do wpisywania kandydatów nie jest praktyczne ani też bezpieczne dla ludzi w ten sposób lansowanych.
Ogół ludności wyborami zupełnie się nie interesuje, a wrzucenie kartki wyborczej traktuje jako formalność niezbędną dla uniknięcia nieprzyjemnych konsekwencji – podobnie jak zapłacenie podatku.
Toteż nie przewiduję niestety, by nawet nasza kampania skreśleń dała jakieś poważne rezultaty. W każdym razie nie będą one znane szerszemu ogółowi. Pomimo tego eksperyment powtórzymy.
Monachium, 28 marca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Jesteśmy obaj zgodni co do tego, że społeczeństwo jest pogrążone w nastroju bierności i że w tej sytuacji należy podejmować próby przełamania apatii nawet, jeśli nie mają one zbyt wielkich szans powodzenia. O ile tym razem dobrze zrozumiałem Pański list – zdecydował się Pan na wezwanie ludzi do skreślania całej listy kandydatów (oddawanie białej kartki nie jest technicznie możliwe) – mnie zaś wydaje się bardziej celowe skreślanie – jak Pan to poprzednio określił „najbardziej skompromitowanych kandydatów”. Jest to różnica natury taktycznej warta przedyskutowania zarówno w moim własnym gronie redaktorskim, jak i między Panem a mną. Jeżeli kieruje Panem chęć jakiejś skoordynowanej wspólnej akcji, podjętej przez „Kulturę” i przez nas – chętnie z Panem na ten temat porozmawiam i myślę, że znajdą się formy współpracy nawet, jeżeli nasza taktyka w czasie kampanii wyborczej będzie odmienna.
Monachium, 10 kwietnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
W przyszły wtorek mamy zebranie redakcyjne, na którym przedyskutujemy dokładnie naszą taktykę w czasie kampanii przedwyborczej. Będą w niej brały udział dwie stosunkowo młode i rozgarnięte osoby z Polski. Jedno jest pewne: będziemy intensywnie agitowali na rzecz skreślania i manifestowania w ten sposób opozycji. Kilka osób z Kraju odradzało skreślanie całej listy, ponieważ w każdym okręgu wyborczym jest co najmniej kilku ludzi popularnych i uchodzących za przyzwoitych. Skreślanie musiałoby objąć np.: posłów ze „Znaku” […]. Hasło skreślania wszystkich mogłoby więc nie chwycić. Istnieją możliwości: 1. Skreślania wszystkich z wyjątkiem tych, którzy cieszą się zaufaniem społeczeństwa; 2. Skreślania najgorszych; 3. Skreślania członków partii. We wtorek zdecydujemy, co z tego należy wybrać. Sylwetki „najgorszych” zaczniemy nadawać już w najbliższym czasie. Natomiast konkretne wskazanie, jak głosować, musimy zarezerwować na ostatni tydzień – w przeciwnym razie podjęte zostaną zawczasu odpowiednie środki nacisku przeciwko tym np., którzy idą za parawan.
Monachium, 23 kwietnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Myślę, że w Polsce jest system zamkniety i samowystarczalny, wiec nawet powietrze z zewnatrz szkodzi. Tylko co poeta, który tam dawno nie byl, ma robic, moze nawet slowa maja juz inny sens.
Berkeley, 13 czerwca
Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Korespondencja, Warszawa 2006, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Jestem emigrantem nie z wierności zasadzie [...], ale dla samoobrony, bo skorupa moja cienka, muszę umieszczać siebie w szklanych gablotach, nie mógłbym w Polsce żyć [...].
Tak, wiem, że co piszę, jakoś liczy się w Polsce. Tylko że obawiam się automatyzmów, bardzo silnych z powodu nacisku tradycji, tego poszukiwania moralnych autorytetów „poza”, że niby są tacy, co się nie ześwinili. I miałem jakieś rewelacje tutaj, rok temu, kiedy naprawdę miałem uczucie, że zaglądałem w otchłań, bo na jakimś nocnym piciu osoba z Polski zaczęła krzyczeć: „Panu nie wolno tak mówić, panu nie wolno niszczyć obrazu, jaki ludzie o panu mają!”. Ale przecież, jeżeli ktoś jest żywy, musi niszczyć obraz. [...]
Nie wiem, czy moje sądy o Polsce są słuszne. Ale przeraża mnie to, że jest to jedyny kraj na świecie, w którym wojna była wczoraj. To jest podtrzymywane sztucznie dla politycznych celów, jakakolwiek polityczna grupa by to robiła.
20 czerwca
Marek Skwarnicki, Mój Miłosz, Kraków 2004, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Kiedy o mnie pisali [...] „wróg Polski Ludowej”, tym wrogiem nie byłem, a stałem się nim teraz dopiero. Skoro emigracja polityczna, tamta z II wojny światowej, albo wymiera, albo kocha Polskę Ludową, bo ta żydowską zarazę wydusiła, pora jest na takich jak ja i ostatecznie wystarczy kilku zdeterminowanych ludzi, żeby potwierdzić permanentne powołanie polskiej literatury do emigracji. I choć umarł Gombrowicz [25 lipca 1969], punkt ciężkości wyraźnie się przesuwa, tak że podobnie jak w XIX wieku, dziś literatura polska tworzy się na Zachodzie.
17 października
Czesław Miłosz, list do Jerzego Turowicza z 17 października 1969, za: Andrzej Franaszek, Miłosz. Biografia, Kraków 2011.
Moje curriculum Vita [curriculum vitae - od red.], dość szczegółowe, załączam do listu oddzielnie. Już po napisaniu życiorysu, gdy tak przyjrzałem się samemu sobie, znów ogarnęła mnie fala pesymizmu i druga, z pretensjami – do siebie, do całego świata, do historii.
Że też to wszystko musiało się akurat mnie przytrafić! Z taką „autobiografią” przyjąć kogoś do pracy, do jakiegoś np. „radia”, na to trzeba sporo odwagi… I ja to rozumiem, usprawiedliwiam, tylko że… no właśnie, mojej sprawy to nie rozwiązuje. Sądzę wszelako, iż posiadam pewną wiedzę, określone umiejętności, które mogłyby być spożytkowane z korzyścią nie tylko dla niżej podpisanego. Nie chwaląc się, Panie Redaktorze, aktualnie niewielu ludzi z Polski posiada taką znajomość realiów i problemów, nie tylko polskich, lecz bloku sow[ieckiego] jak autor tych nieskromnych słów. Oczywiście, przepadam za dziennikarką, publicystyką, pociąga mnie ona przez swoje, przepraszam, „zaangażowanie”. Ale z takim życiorysem? Bez ukończenia wyższych studiów? Bez znajomości angielskiego czy francuskiego? Ileż tych barier!
Pewnie, z pocałowaniem ręki wszedłbym do jakiegoś „radia”, gdyby chcieli mnie tłumaczyć, jeśli pragnęliby pomóc mi stanąć na nogi w takim czy innym języku. Czy zechcą? Niby dlaczego? Roztkliwiam się nad sobą… Więc jeśli nie „radio”, może być cokolwiek, bylebym mógł możliwie szybko zebrać jak najwięcej pieniędzy, a dlaczego zaraz wyjaśnię.
Jak Panu wiadomo, przyjechałem tutaj 4 XII 1968 roku wraz z żoną (Polką…) i 3 dzieci obecnie w wieku: 19, 17 i 15 lat – po bokach synowie, w środku córka. Z różnych powodów nie możemy się dostosować: klimat, problem żony, sytuacja materialna – wystarczy jak na jedną rodzinę i na to, żeby jeszcze raz próbować dalej wędrówki. Nie mogę wszak „w ciemno” ruszać z całą rodziną, już raz to uczyniłem. Pragnę więc najpierw wyjechać samemu, przygotować grunt, zarobić trochę pieniędzy w celu sprowadzenia rodziny. Ku mojej satysfakcji i na „nieszczęście” rodziny, nie wzbogaciłem się na Polsce Ludowej. M.in. dlatego, ponieważ w moich konkretnych warunkach wzbogacenie się było możliwe tylko przy pomocy reżymu, a to oznaczało uzależnienie się od reżymu. Nie „zgrywam się” na bohatera (zresztą to tylko do Pana wiadomości), ale to fakt przecież, że wielu moich kolegów z „Polityki”, cieszących się opinią tzw. porządnych, utkwiło na dobre w mniejszych lub większych bagienkach właśnie za sprawą owej materialnej zależności, już mają co stracić… Wyjechaliśmy z Polski jako „golce”, zadłużeni, tutaj zaś długi jeszcze bardziej urosły! Z tych to przyczyn zamierzam ruszyć najpierw samemu, dlatego też tak bardzo mi zależy na szybkim zgromadzeniu małego kapitaliku, a w świetle tych planów wydaje mi się, że NRF stwarza po temu najlepsze możliwości: łatwiej o pracę, o prawo pobytu. A czekać z wielu względów nie chcę, nie mogę (żona choruje od tego fatalnego klimatu), planuję więc wyrwać się do Europy możliwie szybko, jeśli mi się uda – nawet we wrześniu.
12 sierpnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Teraz przystąpię do sprawy najważniejszej i najtrudniejszej, to jest do ostatnich wydarzeń w Polsce. Mamy – przynajmniej ja mam – dotąd wiadomości fragmentaryczne i nie mam jeszcze jasnego obrazu sytuacji. Przypuszczam, że w ciągu najbliższych paru dni będziemy musieli swoje stanowisko sprecyzować, tym bardziej że muszę w najbliższych dniach zamknąć podwójny zeszyt „Kultury”, tj. styczeń-luty. […] Niezależnie od tego wydaje mi się konieczne przystąpienie do akcji o charakterze raczej propagandowym, która miałaby na celu danie krajowi poczucie, że nie jest całkowicie izolowany. Widziałbym tu następujące akcje:
1.Zarządzenie we wszystkich polskich kościołach na Zachodzie nabożeństw żałobnych za ofiary ostatnich wypadków, połączone z odpowiednimi kazaniami, w których byłby położony nacisk na problematykę socjalną i robotniczą. […]
2.Wydaje mi się celowym, by jak najszybciej stworzyć fundusz pomocy dla wdów i sierot. Żeby znowu odebrać temu charakter polityczny, sądzę, że powinien to zorganizować Kongres Polonii Amerykańskiej […]. Nie idzie tutaj o wysokość sumy, jaką się tą drogą zbierze – choć w Polsce każde 1000 dolarów ma inną wartość niż na Zachodzie, ale znowu najważniejsze jest stworzenie wrażenia u tych ludzi, że ktoś o nich myśli i chce się nimi opiekować.
Paryż, 18 grudnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Publikujemy w pełnym brzmieniu otrzymany z kraju tekst dokumentu wielkiej wagi. Inicjatywa jego opracowania i uzgodnienia wyszła ze środowisk, które podjęły ruch protestu przeciwko narzuconym Polsce przez PZPR pod naciskiem Moskwy zmianom w Konstytucji PRL. [...] W kraju [...] rozpowszechniany jest w formie powielanej na maszynie przede wszystkim wśród pracowników naukowych, studentów i absolwentów wyższych uczelni oraz ludzi pracy twórczej.
Świadczy on o tym, że ruch protestu wśród społeczeństwa polskiego w kraju nie wygasł, lecz przerodził się w formułowanie dalekosiężnych dążeń narodu. Publikując ten dokument, wierzymy, że przyczyni się to także do upowszechnienia go w kraju i potwierdzi zgodność dążeń polskiej emigracji niepodległościowej z dążeniami znakomitej większości narodu polskiego.
Londyn, 15 maja
PPN. 1976 – 1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Wiążemy ze sobą w jedną całość dwa dokumenty, dotyczące tego samego tematu, nazwijmy go ostrożnie i delikatnie tematem „naprawy Rzeczpospolitej” [...], list w sprawie rewizji Konstytucji, datowany 5 grudnia 1975 [...] oraz program Polskiego Porozumienia Niepodległościowego. [...] Autorzy tych dwóch dokumentów mają zasługę sformułowania tego, co myśli i czuje cała Polska, 35 milionów ludzi. [...]
Program [...] ani nie legalizuje niczego w faktach dokonanych w okresie od roku 1939, ani też nie nawraca do przedwojennych form ustrojowych i do przedwojennego kształtu terytorialnego państwa polskiego. Analizuje teraźniejszość, obnaża ją w sposób spokojny, lecz gruntowny – i daje zarys programu przyszłości. Na tym polega jego znaczenie i moc twórcza. Przyszłościowe aspiracje Porozumienia są ujęte w sposób bardzo realistyczny. Są o tyle skromne, że nie przypisują Polsce ani mocarstwowej roli, ani nawet prymatu czy też wzorcowego posłannictwa w pasie bałtycko-czarnomorskim. Zarazem są maksymalistyczne, albowiem Porozumienie oświadcza, że nie spocznie, dopóki nie uzyska pełnej wolności stanowienia przez naród polski o swym własnym losie. [...]
Sądzimy, że List 66 i program Polskiego Porozumienia Niepodległościowego są najbardziej przemyślanymi dokumentami, jakie w ciągu powojennego trzydziestolecia doszły do nas zza żelaznej kurtyny. Są to dokumenty doskonałe tak co do treści, jak i formy. [...] Nie ma w nich niczego ze zbędnej retoryki, szlachetnego poetyckiego rozmarzenia, sakralnej tajemniczości, mistycyzmu. [...] Jest to wyraz drogo okupionej, zbiorowej mądrości narodu, zmuszonego liczyć tylko na własne swe siły.
Londyn, 29 maja
PPN. 1976 – 1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Anonimowi autorzy programu podszywają się pod tak zwane Koła Niepodległościowe w Kraju, mając zapewne swe źródła na Zachodzie z kół tak zwanych détente lub w środowiskach zwolenników dyktatu Jałty. Zrzeczenie się Ziem Wschodnich RP jest jawnym solidaryzowaniem się z układem Stalin–Bierut z 16 sierpnia 1945, ustalającego obecną granicę wschodnią PRL – która zapewne przypadła do gustu autorom Programu. [...]
Dobrowolne zrzekanie się przez targowiczan XX wieku Ziem Wschodnich RP szkodzi sprawie polskiej, jest wodą na młyn antypolskich środowisk i jest jawną aprobatą zaboru tych ziem przez imperialistyczną Rosję Sowiecką. Protestujemy stanowczo przeciw udzielaniu łamów prasy polonijnej, uchodzącej za niepodległościową, dla anonimowej prowokacji mającej na celu kapitulację i uznanie linii Mołotow–Ribbentrop.
Wzywamy społeczność polską w wolnym świecie do czujności i do zdecydowanego przeciwstawienia się każdej próbie kapitulacji i rezygnacji z terytorium Rzeczpospolitej Polskiej, wysuwanej ostatnio przez anonimowe ośrodki „niepodległościowe” w kraju, działające nie wiadomo z czyjego rozkazu i dla jakich celów. [...]
Przetargów ziemią polską nie uznajemy!
Toronto, 9 lipca
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
[...] tam, w Polsce, dokopywał się Pan z trudem do moich tekstów, a przecie na emigracji mieliby do nich łatwy dostęp, gdyby chcieli, ale nic nie rozumieją, bo nie ma nikogo, kto by im powiedział, co mają myśleć. [...] I jeżeli telefonują do mnie jacyś Polacy amerykańscy, to jako do profesora, nic a nic nie wiedząc, że jakieś tam wiersze pisał.
Ale ja napisałem dla nich The History of Polish Literature, która dla nich powinna była być zupełnym przełomem, bo uleczyłaby ich z potwornego kompleksu niższości. To znowu jeden na sto tysięcy o tej książce słyszał, a w zeszłym roku w Stanach Zjednoczonych sprzedało się jej 14 egzemplarzy (słownie czternaście).
Berkeley, 20 listopada
Listy Czesława Miłosza do Aleksandra Fiuta, „Kwartalnik Artystyczny” nr 4/2007, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Wątpliwości wywołuje samo nazwanie się przez autorów „Porozumieniem Krajowym”. Porozumienie kogo, z kim? Czy naprawdę jest ono krajowe, czy też mamy do czynienia z apokryfem? Za głęboko niepokojące uznajemy i potępiamy sformułowania tego „Porozumienia” nawołujące do przygotowania rewolucji lub powstania w Polsce, do prowadzenia sprzecznej z interesami Narodu Polskiego polityki przeciwko Rosji i ingerowania w jej sprawy wewnętrzne oraz do usypiania czujności opinii publicznej przed niebezpieczeństwami ze strony w dalszym ciągu agresywnego rewizjonizmu niemieckiego. [...] Państwo niemieckie próbowało wielokrotnie zniszczyć fizycznie i biologicznie naród polski. Polityka Rosji dążyła do związania Polaków z interesami Rosji. Takie są realia. [...]
Kto więc za tym stoi? O czyje interesy tu chodzi? My, Stronnictwo Narodowe, nie widzimy może tego zbyt jasno. Jedno jest pewne. Nie chodzi tu o interesy Polaków i Polski. Czego zatem pragną te siły w świecie, w których szukają oparcia najwpływowsze kliki polityczne polskiej emigracji? Siły te wcale nie pragną upadku komunizmu. Wcale nie zwalczają doktryny Marksa. Chciałyby one rzucić Polskę do konfliktu z Rosją, w imię „socjalizmu z ludzką twarzą”, po to, aby za cenę ofiar, jakie Polska poniesie, osiągnąć nowy kompromis z Rosją, odzyskać własne egoistyczne, utracone pozycje i stanowiska. Nie brak dziś na Zachodzie dobrze wyposażonych sztabów, w których opracowywane są rozmaite ewentualności użycia potencjału polskiego [...]. Nie są to sztaby polskie, ale obce lub międzynarodowe, w których zatrudniani bywają indywidualni Polacy bądź dawni obywatele polscy. I o tym także trzeba pamiętać, gdy powiewają nam przed naszymi oczyma sztandarami i programami, jakoby krajowymi.
Nowy Jork, styczeń
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
W zasadzie otrzymane teksty przesyłam do FE [Wolnej Europy] (jeśli tego nie zrobił Kołakowski), do Ehrenktreutza w Chicago, który je powiela i rozsyła do prasy amerykańskiej i polonijnej, do Kanady („Związkowiec”, „Głos Polski”),
Australii („Wiadomości Polskie”, drugie pismo – „Tygodnik Polski” – jest pismem parszywym) i Argentyny. Teksty PPN-u są niezmiernie szeroko przedrukowywane przez prasę polonijną na wszystkich kontynentach, poza tym są
przedrukowywane i omawiane przez prasę ukraińską i litewską. I to wszystko mimo akcji endeków i tutejszego „Narodowca”, że PPN jest fałszywką emigracyjną robioną przez sanatorów.
Maisons-Lafftte, 16 lipca
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Myślę o nowym duchu w Polsce, katolicko-mesjanistycznym, z niepokojem. [...]
Oczywiście, tory są utarte i rzec można, że w historii krajów są wzory ciągle odnawiające się i przez to zwycięskie, że i s t n i e j ą. Słowo „naród”, które było monopolem endecji, zostało raptem przyswojone i pełno tego słowa w paryskiej „Kulturze”. [...] Mnie się wydaje, że jak Polacy wejdą na „sprawę polską”, „wybicia się na niepodległość”, to zdechł pies, upupieni zostaną na następnych 100 lat. Nie mam wielu złudzeń i wiem, że ja też o tyle będę narodowo „spożyty”, o ile Sprawie pomagam.
Berkeley, 30 lipca
Cz.M., Konstanty A. Jeleński, Korespondencja, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Powstała jakaś aureola świętości wokół opozycji w Polsce i dzięki tej aureoli wszystko uchodzi, byle było opozycyjne. Jakaś święta zgoda stanowisk absolutnie nie do pogodzenia – i tradycji nie do pogodzenia. [...] Naród, wartości narodowe, „wybicie się na niepodległość”, przedmurze chrześcijaństwa etc. jeden wiodą kontredans.
1 sierpnia
Czesłąw Miłosz, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1963, Warszawa 2008, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Czytam oczywiście prasę i oglądam telewizję – wydarzeń polskich pełno wszędzie i mimo stałego niepokoju, wielka duma i wielkie wzruszenie. To jest naród zadziwiający. Ostatni, a zarazem pierwszy na świecie. I te rewolucje młodzieży na Zachodzie w porównaniu z tym są gówniarstwem. Nie wiem, jak to się skończy – ale jest w tym wielkość ludzi, którzy nie są stworzeni na niewolników.
30 sierpnia
Czesław Miłosz, Konstanty A. Jeleński, Korespondencja, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Oficjalne publikacje w PRL chętniej używają słowa „Polonia” niż emigracja, ale nie dlatego, by chciano podkreślić jedność Polaków na obczyźnie (milczy się uparcie o Polakach w ZSRR), ale dlatego, aby w ten sposób zatrzeć fakt świadomego pozostawania za granicą po roku 1945 oraz późniejszych wyjazdów, powodowanych motywami politycznymi. „Polonia” to w oczach władz mają być nasi rodacy za granicą, zainteresowani krajem tylko od strony przeszłości i folkloru oraz ewentualnej współpracy handlowo-inwestycyjnej. Polonii zostaje w ten sposób przydzielona rola bierna: ma sycić swoje sentymenty podziwianiem krajobrazów i tańcami ludowymi oraz dostarczać „staremu krajowi” pieniędzy. [...]
Od sierpnia tego roku Polska stała się znowu jednym z punktów zapalnych Europy, a nawet świata. Niezwykłość i tempo zachodzących w naszym kraju przemian, jednolitość i jasność postaw większości społeczeństwa kontrastujące z chaosem w aparacie władzy – utrudniają zrozumienie sensu wydarzeń, a nawet rozpoznanie faktów. Są one przeinaczane nie tylko przez wrogów, ale i przez życzliwych nam w zasadzie komentatorów i polityków w krajach Zachodu.
Nieporozumienia, które mogą wywołać fatalne skutki, uwydatniają ważne obowiązki emigracji polskiej. Powinna ona rzeczowo i wszechstronnie informować opinię publiczną świata o sprawach naszego kraju. [...] Emigranci mają obowiązek podwójny: obalać fałszywe legendy [...] i podsuwać na ich miejsce rzetelną wiedzę. A jednocześnie – przeciwstawiać się propagandzie uprawianej za granicą przez koncesjonowanych publicystów krajowych, którzy udając obiektywnych, powtarzają nonsensy o patriotycznej jedności partii i narodu [...].
Współczesna emigracja nie wytworzyła i zapewne wytworzyć nie mogła nowych programów politycznych. Nie podsuwała sposobu wyjścia z kolejnych kryzysów, nie wytyczała dróg, którymi należy dążyć do odbudowy niepodległości i demokracji w Polsce. Trudno nam sądzić, czy powodem była słabość, czy poczucie realizmu i świadomość braku wpływu na wydarzenia krajowe. Jesteśmy natomiast przekonani, że stanowiska i tendencje wyłaniające się w kraju mogą być udoskonalane, rozwijane i uściślane na emigracji, która rozporządza znacznie szerszą wiedzą o świecie współczesnym. [...]
Dzielą nas różnice naszych losów. Łączy wspólna tradycja kulturalna: tworząca organiczną całość, bogata, odwieczna i rozwijająca się na przekór wszystkim przeszkodom kultura polska. Łączy nas również wspólny cel: odzyskanie przez Polskę pełnej możliwości stanowienia o własnym ustroju. Ten cel nadrzędny, wolność Polski, jest dostatecznie ważny i wielki, aby zbladły przy nim i zmalały wszystkie różnice.
Warszawa, listopad
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Przyjmuję to najwyższe odznaczanie, pamiętając o wszystkich mężczyznach i kobietach, dla których jestem nie tyle jednostką, ile głosem i kimś, kto należy do nich. Oni to powinni być tutaj przywołani, a pochodzą nie z jednego tylko kraju. W pierwszym rzędzie myślę o tych, którzy przywiązani są do polskiego języka i literatury, gdziekolwiek mieszkają, w Polsce czy za granicą; myślę również o mojej części Europy, o krajach położonych między Niemcami i Rosją, w których jutro wolności i godności wierzę; a szczególnie moje myśli zwracają się ku krajowi, gdzie się urodziłem, Litwie. Co więcej, ponieważ od dawna żyję na wygnaniu, mogę być słusznie uznany za swego przez tych wszystkich, którzy musieli opuścić swoje wioski i prowincje, czy to z powodu nędzy czy prześladowań, i adaptować się do nowych sposobów życia; jest nas na całym świecie miliony, bo jest to wiek wygnania.
[...]
Jestem częścią polskiej literatury, która jest względnie mało znana w świecie, gdyż jest niemal nieprzetłumaczalna. Porównując ją z innymi literaturami, mogłem ocenić jej niezrównaną dziwaczność. Jest to rodzaj tajnego bractwa, mającego własne obrzędy obcowania z umarłymi, gdzie płacz i śmiech, patos i ironia współistnieją na równych prawach. Przejęta historią, zawsze aluzyjna, w tym stuleciu tak jak dawniej towarzyszyła ludowi w jego ciężkich przejściach. Linie polskiego wiersza krążyły w podziemiu, były pisane w barakach koncentracyjnych obozów i żołnierskich namiotach, w Azji, Afryce i w Europie.
Reprezentować tutaj taką literaturę – znaczy czuć się pokornym wobec świadectw miłości i poświęcenia zostawionych przez tych, którzy już nie żyją. Pozostaje mi nadzieja, że zaszczyt, jakim mnie łaskawie obdarzyła Szwedzka Akademia, pośrednio wynagradza tych, którzy prowadzili moją rękę i których niewidzialna obecność podtrzymywała mnie w trudnych chwilach.
Sztokholm, 8 grudnia
Czesław Miłosz, Mowy miane w Stockholmie przy wręczaniu Nagrody Nobla, „Kultura” Paryż, nr 1–2/1981, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Dostając setki listów z Polski, obcując z Polakami w Paryżu czy w Ann Arbor, czuję, że włosy zaczynają mi stawać na głowie. Listy z Polski, szczególnie te od młodzieży (m.in. prośba o pozwolenie nazwania drużyny harcerskiej imieniem Czesława Miłosza – stąd wniosek, że wkrótce będą drużyny harcerskie im. Witolda Gombrowicza), świadczą o wielkiej i zasadniczej przemianie, jaka się w Polsce odbywa, a która polega na tym, że Polska staje się tym, czym w swojej esencji zawsze była, to jest jednym wielkim organizmem narodowym, w którym Naród jest na ołtarzu, z Matką Boską jako bóstwem pomocniczym w służbie Narodu. Tak to oto i wyszło na triumf Dmowskiego.
[...]
Naprawdę nie nadaję się do roli promotora polskiego nacjonalizmu, a na to się kroi, tym, co piszą do mnie listy i zbierają moje autografy, do głowy nie przychodzi, że ktoś może być czymś innym niż Polak-katolik. Ten nieszczęsny naród, doszczętnie i podwójnie upupiony, przez nacjonalistyczno-komunistyczną szkołę w stylu Moczara i przez opór wobec tej szkoły w domu i w kościele [...].
Zastanawiam się, co mam zrobić. Niewątpliwie musimy być w kontakcie i wymieniać zdania na ten temat, jeżeli to, co Ty reprezentujesz i co przez wiele lat reprezentowała „Kultura”, tę i n n ą P o l s k ę, nie ma być zaprzepaszczone. Bo przecie Naród z wielkiej litery pochłonie i przyswoi wszystko, ceniąc „Kulturę” za obronę wartości narodowych, ale nie wspominając ani słowem o jej prawdziwym stanowisku, kochając Miłosza jako wieszcza i przybierając go, co ciągle się odbywa, w biało-czerwone szarfy etc.
15 stycznia
Co Giedroyc radził Miłoszowi, „Gazeta Wyborcza” z 14 września 2005, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Wizyta Miłosza w Polsce, pierwsza od trzydziestu lat. To czas powrotów – przyjechał Herbert i działacz związkowy Bałuka, który został na Zachodzie po strajkach w 1970 roku. Czas powrotów, czas książek – dzieła Miłosza i Herberta są legalne, książka Bałuki zakazana i wszystkim znana. Miłosz zaprzecza, jakoby miał kiedykolwiek sprzeciwić się publikacji swoich wierszy w Polsce: „Mogą się wytłumaczyć same, bez pomocy moich esejów. Nigdy nie stosowałem polityki wszystko albo nic”.
Kraków, 8 czerwca
Adrien Le Bihan, Gniewne Drzewo. Dziennik Krakowski 1976-1986, Kraków 1995.
Trzeba to powiedzieć jasno: „Solidarność” mogła stać się ruchem masowym dlatego tylko, że aspiracje społeczne połączyły się w niej z aspiracjami narodowymi. Europa XX wieku zna wzór nacjonalizmu umieszczającego się na prawicy. W „Solidarności” nastąpiło przełamanie tego wzoru i jakby nawiązanie do demokratycznych ruchów epoki romantyzmu albo do wzoru Komuny Paryskiej, która, jak wiadomo, była tyleż rewolucyjna, co patriotyczna. Każdy poeta polski, i nie stanowię tu wyjątku, czuł, tak samo jak czuły miliony Polaków, ogromną historyczną wagę odbywających się wydarzeń. [...]
Szczęśliwy jest poeta, któremu choć raz w życiu dane było zrzucić brzemię samotnego indywidualizmu i przebywać wśród ludzi jako równy wśród równych. Mam na myśli wewnętrzne przezwyciężenie izolacji, niemożliwe bez poczucia braterstwa, a nawet podziwu i szacunku. Tego szczęścia zaznałem latem 1981 roku podczas wizyty w Polsce.
Jeden z moich amerykańskich kolegów, który odwiedził Polskę w okresie „Solidarności”, powiedział, że zobaczył rzecz niezwykle rzadką: kraj bez alienacji. I nie mylił się. Było to jakby strach został wzięty w nawias – ten strach, który przez dziesiątki lat wznosił przegrody zarówno pomiędzy człowiekiem i człowiekiem, jak pomiędzy człowiekiem i państwem. Miałem też to szczęście, że moja potrzeba uwielbienia, być może jedna z najgłębszych potrzeb poety, znalazła swój przedmiot, kiedy spotkałem Lecha Wałęsę. Powiedziałem mu: „Jesteś moim wodzem” – i uświadomiłem sobie, że to niemało, jeżeli w jakimś kraju robotnik może zostać przywódcą całego narodu.
Paryż, 27 lutego
Czesław Miłosz, Nowe zadania poezji polskiej, „Kultura” Paryż, nr 4/1982, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
[...] w listach z Polski czas zatrzymał się i widziałem, do jakiego stopnia dekady od 1939 były tylko pokostem, podczas kiedy istotą pozostała Polskość przez wielkie P, odwiecznie polskie Wilno i odwiecznie polski Lwów. Tudzież duma, że Polska ma nowego wieszcza, który wśród cudzoziemców zasłynął. Co nie usposabia mnie do ironii. [...]
Zdawać się mogło – i mnie przez chwilę się zdawało – że krąg zaklęty zostanie przerwany i że ta ludzka prawdziwie, demokratyczna, politycznie dojrzała i rozsądna „Solidarność” spod znaku Wałęsy obroni nową demokratyczną polskość. [...] Dla mnie te 16 miesięcy to okres Konstytucji 3 Maja, tak samo ufność w dobroć świata, uniesienie, polska anielskość. I zaraz znów z powrotem do obolałego nacjonalizmu deptanych i poniżanych. Na jak długo?
28 marca
Andrzej Walicki, Zniewolony umysł po latach, Warszawa 1993, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Prosimy przyjąć nasze wyrazy współczucia z powodu nagłej śmierci Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej – Kazimierza Aleksandra Sabbata. Odszedł na wieczną Wieczną Wartę Patriota, człowiek czynu, harcerz – pełniący nieprzerwanie od ponad 50 lat swoją Służbę dla Niepodległej Polski. Rząd Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie, na czele którego stał Prezydent K.A. Sabbat, stał się dla nas, harcerzy polskich w Kraju, symbolem Polski Prawdziwej. Łączymy się w wielkim smutku po śmierci naszego Prezydenta ze wszystkimi Polakami na świecie.
Warszawa, 21 lipca
Adam F. Baran, Harcerska alternatywa, ZHR w latach 1989–1990, Warszawa 2000.
Szanowny Druhu! Prosimy przyjąć nasze serdeczne gratulacje w związku z wyborem Druha na funkcje Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Chcemy zapewnić, że w łączności z Rządem RP na Uchodźstwie i ze wszystkimi Polakami na świecie, będziemy pełnili swoją harcerską Służbę dla wolnej i niepodległej Polski. Czuwaj!
Warszawa, 24 lipca
Adam F. Baran, Harcerska alternatywa, ZHR w latach 1989–1990, Warszawa 2000.
Szanowny Druhu! Prosimy przyjąć nasze serdeczne gratulacje w związku z wyborem Druha na funkcje Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Chcemy zapewnić, że w łączności z Rządem RP na Uchodźstwie i ze wszystkimi Polakami na świecie, będziemy pełnili swoją harcerską Służbę dla wolnej i niepodległej Polski. Czuwaj!
Warszawa, 24 lipca
Adam F. Baran, Harcerska alternatywa, ZHR w latach 1989–1990, Warszawa 2000.
Kiedy się mieszka wiele lat za granicą, najtrudniej jest się uporać z zagadnieniem własnej tożsamości. Co do mnie, nigdy nie zastanawiałem się, kim jestem, bo moja przynależność do gospodarstwa polskiej poezji zawsze była dla mnie czymś oczywistym. [...]
Całkowicie doceniam mój dobry los, bo przecie mogłem nie doczekać chwili, kiedy moje książki będą wydawane w Polsce. Otrzymując [...] dowód, że były potrzebne, składam hołd poezji polskiej, bo ona to mnie chroniła od jałowej rozpaczy na emigracji, w osamotnieniu zbyt trudnym i bolesnym, żebym je komuś zalecał.
Kraków, 2 października
Czesław Miłosz, Z poezją polską przeciw światu, „Tygodnik Powszechny” nr 42/1989, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Przez dwa dni trwały uroczystości żałobne. Brodskiego żegnali rosyjscy emigranci, obywatele Rosji, którzy specjalnie w tym celu przylecieli do Nowego Jorku, amerykańscy przyjaciele, studenci college'ów i uniwersytetów, na których Brodski wykładał, profesorowie slawiści, wydawcy, tłumacze. Z Kalifornii przyleciał polski poeta, laureat Nagrody Nobla, Czesław Miłosz i inni polscy przyjaciele. Była Irena Grudzińska-Gross z uniwersytetu w Nowym Jorku [...]
Czego tu szukamy i my, stłoczeni na mrozie, ogrzewając się płomykami zapalniczek i dymem papierosów? Rosyjska emigracja żegna rosyjskiego poetę-wygnańca. Czym przeszkadzał partii i rządowi? Co im takiego zrobił? Po prostu pisał wiersze, nic więcej. Drukowali już Sołżenicyna, a Brodskiego nie chcieli publikować. Obcy! Nie nasz! A przecież nic się w tych tekstach nie zmieniło, kiedy teraz prezydent Borys Jelcyn polecił opublikować dwutomowe wydanie jego wierszy.
[...]
Amerykański personel pilnował, aby zgodnie z wolą poety nikt nie wszedł na salę z aparatem fotograficznym czy kamerą filmową. Nie będzie więc zdjęć takich, jak z pogrzebu Anny Achmatowej, na których Brodski, stojąc u wezgłowia trumny, zasłania twarz dłonią, aby stłumić płacz. Nie będzie też maski pośmiertnej ani odlewu ręki.
[...] Umarł we własnym domu, w mieście, które uważał za swoje. W kraju, który uznał jego talent i autorytet do tego stopnia, że wypełnił zalecenia poety umieszczając strofy wierszy w wagonach metra i na bezpłatnych drukach wykładanych w hotelach, razem z mapami i reklamami restauracji. Ameryka usłyszała głos wołającego na puszczy. Rosja uznała, że może się obejść bez wielkiego rosyjskiego poety.
Josif Brodski byłby i dzisiaj wdzięczny przyjaciołom, że przyszli, że są blisko. Marzną w niewielkiej kolejce na styczniowym wietrze.
W Rosji ta kolejka byłaby dłuższa - Rosja kocha swoich umarłych. Tylko ciągle nie może się nauczyć, jak postępować z żywymi.
1 lutego odprawiono mszę żałobną za duszę Josifa Brodskiego w kościele katolickim na Brooklyn Hights. W prawosławnej cerkwi odprawił nabożeństwo żałobne ojciec Michaił Mejerson.
Trumnę z ciałem poety złożono w podziemiach kościoła Świętej Trójcy na Manhattanie.
Nowy Jork, ok. 28 stycznia–1 lutego
„Magazyn” nr 10, dodatek do „Gazety Wyborczej” nr 58, 8 marca 1996.
Cichy pogrzeb poety miał miejsce cztery dni po nagłej śmierci 28 stycznia. [...] z myślą o tysiącach wielbicieli jego talentu rodzina Brodskiego urządziła ceremonię żałobną w episkopalnej Katedrze św. Jana Bożego. [...] W eklektycznym wnętrzu sarkofagi biskupów sąsiadują z ołtarzem poświęconym ofiarom AIDS czy „kaplicą” ku czci Ziemi wypełnioną akwariami, którymi opiekują się uczniowie.
Pogrążoną w półmroku nawę wypełnili szczelnie rodzina i najbliżsi przyjaciele poety (w tym trzech noblistów – Czesław Miłosz, Seamus Heancy i Derek Walcott), wydawcy, rosyjscy i polscy emigranci, znajomi i sąsiedzi z dzielnicy Brooklyn Heights, gdzie mieszkał, a także czytelnicy jego poezji i esejów. Po odegraniu amerykańskiego wojskowego marsza i wstępnej modlitwie Czesław Miłosz (jedyny lektor wymieniony z nazwiska w oficjalnym programie) otworzył to swoiste poetyckie nabożeństwo, czytając swój wiersz „Piękno”. Kolejni lektorzy (w tym litewski poeta Tomas Venclova, rosyjski pisarz Juz Aleszkowski i tancerz Michaił Barysznikow) czytali wiersze Brodskiego oraz jego mistrzów i przyjaciół (Anny Achmatowej, Osipa Mandelsztama, Roberta Frosta, W.H. Audena).
Wybrano utwory poświęcone sprawom ostatecznym; śmierci, rozstaniu, przemijaniu, ale też darowi życia i miłości. Czytania uzupełnione były utworami Haydna, Purcella i Mozarta. Słowa szybko pozwoliły zapomnieć, że „w nawie głównej z łatwością zmieściłaby się Statua Wolności” (jak czytamy przy wejściu), że odbywa się tu prawdziwa poetycka biesiada, literacka panichida na cześć genialnego poety. Wreszcie w katedrze pogaszono niemal zupełnie światła. Z taśmy rozległ się głos Brodskiego recytującego po rosyjsku „Winiono mnie za wszystko prócz pogody”... Każdy z uczestników zapalił cienką jak patyczek prawosławną świeczkę. W świątyni zapadła długa chwila ciszy przerywana tylko tupotem dzieci, które skończyły właśnie grać w koszykówkę i wybiegały z katedry.
Nowy Jork, 1 lutego
„Gazeta Wyborcza” nr 60, 11 marca 1996.
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Olbrzymie są zasługi i ogromne było znaczenie Jerzego Giedroycia dla historii, kultury i świadomości polskiej po wojnie. Ale trzeba sobie zdawać sprawę, że chodzi w istocie o świadomość bardzo niewielkich grup inteligencji, bo przecież nikt inny nie czytał „Kultury” ani „Zeszytów Historycznych”. Jednak znaczenie świadomości tych właśnie grup trudno przecenić.
Największą zasługą polityka Jerzego Giedroycia była dalekowzroczność. Zaplanować rozumną politykę polską wobec Litwy, Ukrainy, Białorusi, Rosji, Niemiec w latach, gdy politycy na całym globie nie umieli jeszcze sobie wyobrazić świata bez ZSRR, to było coś naprawdę nadzwyczajnego!
W sprawach kultury polskiej za czasów PRL nastawienie się na współpracę z niezależnymi pisarzami w kraju zamiast potępiania w czambuł i odwracania się od wszystkich jako niedotykalnych – to kiedyś też był niezwykły pomysł.
Ostatnio takim pomysłem Jerzego Giedroycia stało się porozumienie w Polsce zamiast wiecznego podstawiania sobie nogi i skakania do oczu jako świętej zasady systemu politycznego. Jednak Giedroycia przeważnie chwalono, ale nikt Go nie słuchał.
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Jerzy Giedroyc był jednym z członków tego wspaniałego Klubu Wielkich Polskich Starców końca XX wieku; klubu mędrców, którzy wiedzą, co wiedzą, i mają szeroką perspektywę, jaką daje starość, a zarazem trzeźwym okiem patrzą na współczesność i przyszłość. Publicystyka Giedroycia i „Kultury” była zwrócona właśnie w przyszłość. To takie smutne, ale... Cóż, biologia nie liczy się z kosztami społecznymi.
Czytelnikiem „Kultury” byłem mniej więcej od połowy lat 50. Gdy w czasach PRL-u zdarzało mi się wyjeżdżać na Zachód, zawsze zaczynałem od lektury zaległych numerów „Kultury”. To było ważne, ciekawe, prawdziwe.
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Jerzy Giedroyc stworzył nie tylko pismo, ale właściwie jednoosobową instytucję. Wokół niego działało wielu ludzi, ale to on decydował o tym, co ukaże się w druku. Był surowym krytykiem stosunków w Polsce i działalności politycznej na emigracji. Uważał podobnie jak Piłsudski, że Polakom można, a nawet trzeba, powiedzieć bardzo nieprzyjemne rzeczy i że nie obrażają się, jeśli mają przekonanie, że krytyka bierze za punkt wyjścia interes Polski. Miał pewną wizję Polski, która nie zawsze zgadzała się z moją, ale miał wielu zwolenników, zwłaszcza wśród opozycji demokratycznej i dysydentów. Propagował to, co się w końcu stało - powstały niepodległe kraje na wschód od Polski. Wierzył też, że w ZSRR najwięcej zależy od osoby I sekretarza KPZR, co też faktycznie się potwierdziło. Jerzy Giedroyc przygotowywał Polaków do współpracy z ich sąsiadami na Wschodzie. Jest to nadal trudna sprawa, wymagająca wielu wysiłków i dobrej woli, ale musimy poprowadzić taką politykę, by mieć w nich przyjaciół, a nie wrogów. Na razie ich charakter wciąż określa przeszłość.
16 września
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Był człowiekiem wręcz niesłychanie zasłużonym dla naszej kultury i polityki. Był zawsze bezprzykładnie odważny, dzielny w przeciwstawianiu się stereotypom, w piętnowaniu naszej głupoty i przesądów. Jerzy Giedroyc był tym, który mówił od początku, że nie możemy domagać się Kresów Wschodnich; bez względu na to, jak bardzo było to przykre dla ludzi, którzy pochodzą z Wilna i Lwowa, trzeba to przyjąć jako rzecz nieodwracalną. To naraziło go na wielkie oburzenie, zwłaszcza polskiej emigracji.
Giedroyc widział perspektywę jakiegoś porozumienia się z naszymi wschodnimi sąsiadami. To była dla Niego zawsze jedna z podstawowych spraw polskiego życia.
To On wziął pod swoje skrzydła Miłosza, gdy Miłosz był wyklinany przez całą emigrację, Gombrowicza, który był właściwie tej emigracji nieznany.
Nie wahał się krytykować od samego początku „Solidarności”, tej „Solidarności”, z którą wtedy wszyscy się identyfikowaliśmy, oczywiście nie dzisiejszej. Wymagał rzeczy, których nikt inny nie wymagał.
16 września
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Śmierć Giedroycia [14 września] jest wielką stratą dla polityki i dla literatury. Był wielką postacią polityczną, ale dzięki niemu powstała też ta mała tratwa, której mogli się uczepić rozbitkowie w literaturze jak Gombrowicz czy ja. „Kultura” była niesamowitym, nieprawdopodobnym przedsięwzięciem. Nie ma w annałach ruchu wydawnicznego miesięcznika, który by działał od 1947 roku do dziś, i to miesięcznika wydawanego na emigracji. Ten upór w ciągłości wydawania powodował rozmaite legendy, które w PRL-u szerzył UB. Bo jeżeli takie pismo mogło się ukazywać, to oczywiście z jakichś potężnych zasiłków amerykańskich. Faktem jest, że gdyby zbadać finanse „Kultury”, to okazałoby się, że to jest nieprawdopodobny wysiłek i inteligencja jednego człowieka, a nie żadne przedsięwzięcie międzynarodowe. Dom „Kultury”, który wyobrażano sobie jako ogromną fortecę zatrudniającą dziesiątki czy setki ludzi, był kupiony z darów kilkorga zamożnych ludzi. Legendy krążące w PRL przejaskrawiały potęgę tej instytucji. Była to mała impreza emigracyjna, której skutki okazały się nieproporcjonalne do minimalnych środków. Nikt wtedy, kiedy „Kultura” powstała, nie wierzył w możliwość zmiany układu politycznego w Europie i w rozpad imperium sowieckiego. Giedroyc był jedynym chyba człowiekiem, który w to wierzył. I okazało się, że miał rację. Ale wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu.
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Wiadomość o śmierci Jerzego Giedroycia [14 września] wstrząsnęła mną głęboko, choć w jego późnym wieku nie jest czymś nieoczekiwanym. W moim przekonaniu odszedł najbardziej zasłużony działacz emigracji żołnierskiej, a może nawet więcej – jedna z czołowych postaci historycznych ubiegłego wieku.
Mówiłem już nieraz, że przez 55 lat jego "Kultura" była latarnią morską, która rzucała z oddali, spod Paryża, światło na Polskę pogrążoną w mroku. Tytan pracy, wulkan wyrzucający z siebie nieustannie setki inicjatyw i pomysłów, bardzo często kontrowersyjnych. Przez pół wieku szliśmy obaj dwoma zupełnie niezależnymi torami biegnącymi w tym samym kierunku. Ileż razy spieraliśmy się ze sobą, gniewaliśmy się na siebie. Ileż razy zgrzytałem zębami po przeczytaniu jakiegoś ataku „„Kultury” na Wolną Europę. A jednak od początku do końca nie było między nami antagonizmów. W ciągu pół wieku wymieniliśmy między sobą ponad 700 listów, ostatni faks – w ubiegłym tygodniu.
Odszedł ostatni obywatel Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Polak i Litwin w mickiewiczowskim tego słowa znaczeniu, a raczej Rzeczypospolitej złączonej wspólną przeszłością Polaków, Litwinów, Ukraińców i Białorusinów.
Tylko człowiek, który dożywa bardzo późnego wieku, potrafi zrozumieć uczucie rosnącej samotności, gdy coraz częściej odchodzą jeden po drugim ludzie jego pokolenia. W ciągu ostatnich kilku miesięcy: Gustaw Herling-Grudziński, Jan Karski, a teraz Jerzy Giedroyc.
Przeżyliśmy wspólnie zarówno wielki polski dramat dwudziestego stulecia, jak i odzyskanie niepodległości i demokrację.
Umarł Giedroyc, ale powstanie wiele prac poświęconych jego dorobkowi i będzie można powiedzieć o Nim, że żyje nadal po śmierci.
16 września
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Dopiero teraz, gdy Go już nie ma, można powiedzieć to, czego nie wypadało powiedzieć, póki żył, by nie wyglądało to na pochlebstwo: Jerzy Giedroyc był w XX wieku najwybitniejszym – obok Józefa Piłsudskiego – polskim mężem stanu. Był nim, chociaż od 1939 roku nie sprawował funkcji publicznych i działał wyłącznie na własną odpowiedzialność. Ale podobnie było po powstaniu listopadowym z księciem Adamem Czartoryskim, którego portret wisiał w gabinecie Redaktora, dyskretnie, w kącie nad kaloryferem.
Polityk pozbawiony własnego państwa ma do dyspozycji tylko słowo. Giedroyc wierzył w potęgę słowa i walczył słowem przez pół wieku o Polskę niepodległą i demokratyczną, a gdy ta wojna została wygrana, walczył słowem o nadanie polityce polskiej właściwego, Jego zdaniem, kierunku. I zdołał wielokrotnie wywrzeć wpływ na bieg wydarzeń, gdyż miał własną wizję Polski, która pozwalała Mu nie tracić z oczu celów, jakie uważał za najważniejsze, dostosowując zarazem środki do zmiennych okoliczności.
Jak nikt inny był Giedroyc ucieleśnieniem ciągłości polskiej historii w wieku XX. Uosabiał więź z Polską międzywojenną, z tym, co było najlepszego w jej polityce i jej kulturze. Uosabiał, co więcej, więź z całą tradycją polską sięgającą korzeniami głęboko w wiek XIX. A zarazem z zadziwiającą niekiedy przenikliwością widział problemy, jakie niesie wiek XXI.
Wychowanek romantyków, Giedroyc wierzył w siłę woli i triumf ducha nad ciałem. Wierzył w to tak mocno, że zdawało się, iż odniesie triumf nad chorobą i starością. Umarł. Rola, jaką odgrywał na polskiej scenie politycznej, pozostaje bez obsady. Ale dla mnie, obok Giedroycia, postaci historycznej, był Redaktor, z którym miałem zaszczyt pracować ponad 20 lat i który stał się częścią mego życia osobistego - jednym z najbliższych. Nikt Go nie zastąpi.
16 września
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Nie wiem, gdzie bylibyśmy dzisiaj jako naród, gdyby nie Jerzy Giedroyc. Gdy w kraju panował socrealizm, Giedroyc wydawał Miłosza, Gombrowicza i wielu innych, którzy w kraju byli wyklęci, a przez emigrację bojkotowani. Uratował łódkę polskiej kultury w czasach straszliwych burz i sztormów. Chyba nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę.
To właśnie Giedroyc w czasach zimnej wojny kładł podwaliny pod III Rzeczpospolitą. Gdy obserwowałem niedawno konferencję w Wilnie, na której spotkali się prezydenci z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, myślałem sobie, że ci prezydenci weszli na „szlak Giedroycia” – szlak solidarności między naszymi narodami.
Giedroyc był człowiekiem wiecznie zbuntowanym przeciwko Polsce, stale gderającym - dokuczającym jej za to, że nie spełniła jego ideału. A równocześnie dał swoją pracą dowód niezwykłych cnót obywatelskich i całe życie poświęcił Polsce – tak bardzo, że nie zostawił sobie najmniejszego nawet marginesu dla życia osobistego. Jego patriotyzm łączył polską rację stanu z racją stanu litewską, ukraińską, białoruską. Był jak gdyby obywatelem I Rzeczypospolitej i ten swój unikatowy patriotyzm przeniósł z I Rzeczypospolitej do III.
16 września
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Wprawiłam go w zakłopotanie, kiedy po raz pierwszy stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. Kilkanaście lat temu był wysoki, codziennie punkt 17 chodził do pobliskiego kiosku po gazety, a dzień zaczynał i kończył od otwierania i zamykania okiennic.
Peszyło go, gdy spadała mu na podłogę raz książka, raz papierosy, raz zapalniczka, a ja natychmiast je podnosiłam. Chciał je podnosić sam.
Mówił, patrząc prosto w oczy, że jest nieśmiały. Większość zdań rozpoczynał od słów: „Ma się rozumieć”. Był samotnikiem, który nigdy nie był sam.
Zaskoczyłam go, kiedy włożyłam mundur wojskowy pani Zofii Hertzowej sprzed 45 lat i nagle stanęłam w jego gabinecie. – Zosi – poznał od razu i uśmiechnął się. Naprawdę, a nie jak zwykle, przez wykrzywienie ust.
Kochał sikorki, stadami przylatujące do niego na śniadanie w zimie, i białego koguta, który niespodziewanie zjawił się w ogrodzie, a po latach zniknął.
Pytałam go, dlaczego rozstał się z żoną, jedną z najpiękniejszych kobiet w przedwojennej Warszawie, i dlaczego nie miał dzieci. Odpowiadał, że tak widocznie musiało być, że życie osobiste mu się nie udało.
W jego sypialni zawsze paliła się lampka oświetlająca ikonę z Matką Boską Ostrobramską, na ścianie gabinetu wisiało stare zdjęcie Józefa Piłsudskiego, na biurku stały portrety Juliusza Mieroszewskiego i psa Piotrusia, a obok leżała nieużywana popielniczka. Jest na niej napis: „Nie dawaj rad, bo mylić się umiem sam”.
Często był z nas, przyjeżdżających z Polski, bardzo niezadowolony. Przepraszam, Panie Jerzy.
16 września
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Nie będę mówił o rzeczach oczywistych, o fenomenalnych zasługach Jerzego Giedroycia dla kultury polskiej, bo to nie wymaga już prawie komentarza. Nie będę też mówił o Jego fenomenalnej pracowitości, o której mniej się pamięta, a przecież był to człowiek, który pracował bez chwili przerwy. Powiem o tym, co wydaje mi się szczególnie ważne: razem z Witoldem Gombrowiczem Giedroyc przyczynił się do nowej definicji polskości.
To, co Gombrowicz osiągał przez polemikę, przez satyrę i drwinę, Giedroyc uzyskiwał przez reżyserię polityczną, przez wprowadzenie nurtu trzeźwego, antylondyńskiego, przez sprzeciw wobec naturalnego polskiego kombatanctwa, przez krytykę zrozumiałych nawet pretensji politycznych i terytorialnych.
Korespondencję Giedroycia z Gombrowiczem czyta się jak listy dwóch architektów polskości. Ale to, co u Gombrowicza było swadą i grymasem, u Giedroycia pozostawało genialną reżyserią. Był wielkim reżyserem i chociaż nie wszystkie Jego wskazania były wcielane w życie, to w tej roli spełniał się najdoskonalej.
Był politykiem gabinetowym, który odniósł ogromny sukces. Jako człowiek był nieśmiały, nieprzystępny, małomówny, pamiętający, ale nie pamiętliwy, wydający polecenia, znający setki nazwisk polskich, ukraińskich, litewskich, białoruskich. Był elegancki elegancją prawie XIX-wieczną. Miał swój Hotel Lambert, ale Hotel Lambert, który wygrał.
16 września
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Nawet ci, którzy w ostatnich latach nie identyfikowali się ze stanowiskiem „Kultury”, czy z poglądami Giedroycia, nie mogą zaprzeczyć, że przez długi czas peerelowskiego zakłamania „Kultura” była dla nas źródłem prawdy i ważnym czynnikiem formacji intelektualnej podkreślającej godność człowieka w systemie, który nie miał miejsca dla godności.
Z szacunkiem chylimy głowę, zwłaszcza w Lublinie, gdzie Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej chciał w najbliższych tygodniach przyznać Jerzemu Giedroyciowi doktorat honoris causa.
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.