Jak ludzie wyszli z kościoła i stanęli na mieście w kompanii, słuchali przemówienia nauczyciela z Chojnika, a potem odśpiewali pieśni narodowe. Kilkanaście osób, starszych i dzieci szkolnych, [...] rozeszło się do domów, a reszta zebrała się niedaleko niezamieszkanego domu, w którym byli ukryci Żydzi. Żydzi poczęli rzucać kamieniami w zgromadzonych, uderzyli niejaką Majczną z Chojnika [...]. Kobieta krzyknęła głośno: „Chłopcy, czy was tu nie ma?”. Wtenczas chłopcy zaczęli rzucać kamieniami w drzwi, tam, gdzie Żydzi byli ukryci, wypędzili ich do domów, ciskali w okna kamieniami i krzyczeli: „To wy nas, Żydzi, będziecie bić, gdy my wam nic nie mówimy. Mogliście z nami nie zaczynać!”. A wtedy Żydzi poczęli wyrzucać przez rozbite okna tytoń i cygara, i cukierki, aby im chłopcy dali spokój. Tym bardziej jeszcze chłopcy w okna bili, gdy ujrzeli, że Żydki kupami tytoń i cygara wyrzucają. I kłócili się z żandarmami, że tyle tytoniu Żydzi w ukryciu mają, a na trafice go nie ma...
Golanka k. Tarnowa, 18 lutego
Archiwum Państwowe w Krakowie, Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fasc. 6, plik 61.
Miasto nasze było widownią w ostatnich dniach i to już powtórnie bardzo bolesnych wypadków. Padły ofiary ludzkie, w których liczbie były może i niewinne, przy tym bezmyślnie rzucano się na własność cudzą, niszcząc ją i rabując. [...]
Rozumiemy zupełnie, że brak żywności, jaki panuje w naszym mieście, że przy tym nieuczciwe postępowanie niektórych, robiących z nędzy ludzkiej sobie zarobek, podbijających ceny artykułów żywnościowych, byle tylko powiększyć swój brudny zysk, rozumiemy, że te okoliczności, w jakich żyjemy od początku wojny, mogą doprowadzić ludność do stracenia cierpliwości. […] Mimo to jednak z bólem musimy wyznać, że samoobrona naszej ludności nie trzyma się drogi właściwej, ale zapewne pod wpływem ukrytych podżegaczy poszła w kierunku nie tylko szkodliwym dla tejże samej biednej ludności, jak dla całego kraju i miasta, a zarazem wyradza się w przestępstwa i gwałty godne potępienia.
Kraków, 18 kwietnia
„Głos Narodu” nr 96, z 27 kwietnia 1918.
Otóż od tygodni ludność katolicka pozbawiona była najprymitywniejszych środków żywności, spoglądała z rosnącą z dnia na dzień nienawiścią na Żydów i po części na chłopów. [...]
Wystarczyło w dzień targowy kilka faktów podbijania cen przez Żydów, na których ich przechwycono, by tajona nienawiść buchnęła płomieniem. Jedna awantura wywoływała drugą, jak spod ziemi wyrosły szeregi niedorostków zbrojnych kijami i pałkami. Byłem obecny na rynku, gdy nadbiegła pierwsza taka gromadka, nie wiedząca jeszcze dobrze czy szyby bić, czy zdzierać kapelusze z głowy strojnym Żydówkom — widać było, że stworzyła ją chwila — bo ani śladu organizacji, ani specjalnego jakiegoś zakresu działania nie było. Wrażenie odniosłem wysoce przykre, bo roznamiętniony tłum nigdy miłym nie jest widokiem... Tłuczono szyby, rabowano na ulicy Długiej i Grodzkiej, goniono za Żydami, bawiąc się ich strachem... wszystko to było niesmaczne i przykre.
Poznań, 27 kwietnia
„Kurier Poznański”, nr 97, z 27 kwietnia 1918.
Zakazuje się […] rozpowszechniania następujących pism drukowanych:
1) „Odżydzenie Polski” zeszyt I. z wzmianką na dole czerownej okładki „wydanie nielegalne w Prusiech, jako też mogących dalej się pojawiać zeszytów;
2) Czasopisma miesięcznego pod tytułem „Odżydzanie Polski”, organu akcyi polskiej ogólnonarodowej, drukowanego w Berlinie, jako też dalszych pojawiać się mogących egzemplarzy tego czasopisma;
3) Drukowanego zaproszenia do przystąpienia do akcyi popierania odżydzenia, na którym to druku nie podano miejsca druku;
4) Drukowanego względnie pisanego zaproszenia do współudziału w akcyi odżydzenia, przy którem to zaproszeniu znajduje się odcinek, mający służyć za dowód przystąpienia do akcyi i uiszczenia wpisowego na ręce męża zaufania;
5) Kartki, w formie kartki widokowej, przedstawiającej orła austro-polskiego, ucharakteryzowanego na Żyda w jarmułce, który trzyma w szponach 7-mio ramienny świecznik i worek z pieniędzmi.
Powyższe pisma usiłują pobudzić do nienawiści przeciw Żydom, zagrażają przeto bezpieczeństwu i spokojowi publicznemu.
Lwów, 5 maja
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
W przeddzień 1 maja — należy to podkreślić — rozrzucono i rozlepiono w Warszawie odezwę podpisaną przez jakąś „Armię Wyzwolenia”. Odezwa nawoływała do pogromu Żydów. Rada Miejska […] odgrodziła się od pogromowej odezwy. Ba! Wyraziła „oburzenie z powodu odezw, jakie się ukazały na murach miasta, nawołujących do gwałtu nad Żydami”. […] Obłudą jest jednak, gdy Rada Miejska, na ogół antysemicka […], Rada, która zachowaniem swym rozzuchwala żywioły antysemickie, wyraża „oburzenie” z powodu pogromowych odezw. Do oburzenia takiego nie ma ona żadnego moralnego prawa.
Warszawa, 17 maja
„Głos Żydowski” nr 19, z 17 maja 1918.
Stanęliśmy z zapartym oddechem. Stanęliśmy w owej chwili, gdy rozległy się uderzenia laski marszałkowskiej z trybuny Rady Stanu.
Złożyliśmy deklaracje. Myśleliśmy, że to starczy za czyn. [...] Tymczasem nic się nie stało. Sprawa żydowska w Polsce zawisła w powietrzu — jak trumna Mahometa. [...]
Państwo polskie wystawia żydostwo na okropną próbę niepewności jutra. [...] Zamknięto nam przed nosem drzwi i nie dają odpowiedzi.
Trzeba zapukać, mocno zapukać!
Warszawa, 30 sierpnia
„Głos Żydowski”, nr 34, z 30 sierpnia 1918.
Odbyty ostatnio w Warszawie Zjazd Kupiectwa Polskiego zdjął ostatecznie całą maskę, w jaką przybierają swoje oblicze obecni wodzireje polityki polskiej [...]
W przemówieniach wyrażono życzenie, aby „handel polski pozostał w rękach polskich, a całe kupiectwo, oby pracowało na pożytek handlu polskiego”. [...] Uchwalono wystarać się o obowiązkowe święcenie niedzieli, co ma na celu zabicie handlu żydowskiego. Nawet przy zwiedzaniu większych firm handlowych pominięto ostentacyjnie firmy żydowskie. Wreszcie dla ostatecznego podkreślenia antyżydowskości Zjazdu, urządzono go w Wigilię i w dzień Jom Kipuru, gdy nawet najmniej pobożny Żyd na obrady przybyć nie może.
Warszawa, 20 września
„Głos Żydowski”, nr 37, z 20 września 1918.
22 października w godzinach popołudniowych dokonano na Mokotowie całego szeregu napaści na Żydów. […] Na stacji kolejki grójeckiej wywiązała się bójka między żydowskimi a chrześcijańskimi tragarzami. […] Po tej bójce zebrał się wielki tłum, złożony z przeszło 2 tysięcy osób, i jął bić mieszkańców żydowskich ulicy Puławskiej. Przede wszystkim tłum rzucił się na kawiarenkę Chaima Rubinsztajna (Puławska 3). Splądrowano bufet, wybito szyby, druzgotano i tłuczono wszystko, co się nawinęło pod rękę, zrabowano przeróżne rzeczy, poturbowano właściciela, żonę jego i obecnych Żydów. Rozszalały tłum rósł coraz więcej i bił każdego napotkanego Żyda.
Warszawa, 22 października
„Głos Żydowski” nr 43, z 1 listopada 1918.
W środę d. 22 października w godzinach popołudniowych dokonano na Mokotowie całego szeregu napaści na Żydów. [...] O godzinie 8 z rana na stacji kolejki grójeckiej w Mokotowie wywiązała się bójka między żydowskimi a chrześcijańskimi tragarzami. [...] Po tej „bójce” zebrał się wielki tłum, złożony z przeszło 2000 osób i jął bić mieszkańców żydowskich ul. Puławskiej.
Przede wszystkim tłum rzucił się na kawiarenkę Chaima Rubinsztajna (Puławska 3). Splądrowano bufet, wybito szyby, druzgotano i tłuczono wszystko, co się nawinęło pod rękę, zrabowano przeróżne rzeczy, poturbowano właściciela, żonę jego i obecnych Żydów.
Rozszalały tłum rósł coraz więcej i bił każdego napotkanego Żyda do godziny 10 wieczór, chodząc od sklepiku do sklepiku i z mieszkania do mieszkania, niby to szukając tragarzy żydowskich.
Warszawa, 22 października
„Głos Żydowski”, nr 43, z 1 listopada 1918.
Właśnie w dobie, gdy Polska święci gody swego wyzwolenia i zachwyca się tryumfem sprawiedliwości i prawa, któremu swoją wolność zawdzięcza, na ulicach stołecznego miast Warszawy dzieją się straszne rzeczy: organizowane bandy chuliganów (wyrostków i dorosłych) bezkarnie napadają na Żydów, biją ich, plądrują, znieważają, a polska opinia publiczna rozmyślnie zatyka uszy.
[...] nonsensem jest mniemać, że pogromy urządza lud polski. [...] Jakże się więc stać mogło, że podczas dnia święta narodowego, młodzież polska, uczniowie szkół, mający zapewne kolegów żydowskich, mogli przez długie godziny napastować Żydów? Jakże się stało, że na placu Karcelego handlarze polscy i połączeni z nimi inni drobnomieszczanie bez żadnej przyczyny napadli na Żydów i krwawo ich pobili? [...]
Odpowiedź na to jest prosta. Społeczeństwu polskiemu dzień w dzień przez prasę, z mównic, za pomocą proklamacji i wreszcie poglądowo wpaja się zapatrywanie, że Żyd jest wrogiem Polski [...]. Ostatnie zaś proklamacje miotają nadto na Żydów oszczerstwa na tle działalności bolszewickiej, zarzucają im popełnianie krwawych czynów na Polakach i wprost nawołują do wywarcia na nich zemsty.
Warszawa, 1 listopada
„Głos Żydowski”, nr 43, z 1 listopada 1918.
W Warszawie nie było pogromu na modłę Kiszyniowa, był cały szereg wybuchów pogromowych. [...] obrona publiczna zniknęła, milicja odsunęła się w stronę, a gdy ją wezwano, nie przybyła. Przeto Żydzi na przeciąg kilku godzin ogłoszeni byli za wyjętych spod praw. [...] Gazety „partii rządowej” ani jednym palcem nie usiłują uspokoić swoich rzesz. [...]
Bogu dzięki, najokropniejsze ominęliśmy. Wypadków śmiertelnych nie zanotowano: tylko rabowano, tylko bito.
Warszawa, 1 listopada
„Głos Żydowski”, nr 43, z 1 listopada 1918.
Stojąc na gruncie Niepodległej i Zjednoczonej Rzeczypospolitej, uznając potrzebę natychmiastowego utworzenia rządu ludowego i zwołania Konstytuanty, chcemy, ażeby w życiu żydowskim były dokonane przeobrażenia demokratyczne, równoległe z przeobrażeniami w życiu Rzeczypospolitej. Chcemy, ażeby życie żydowskie było zbudowane na podstawie gmin ludowych, których kompetencja objąć powinna wszystkie odrębne potrzeby żydowskie i których zarządy powinny być wybrane na podstawie 5-przymiotnikowego prawa wyborczego bez różnicy płci. Lud żydowski winien dojść do głosu w swoich sprawach.
Winna być ujawniona wola narodu żydowskiego w Polsce w sprawie urządzenia życia żydowskiego w Rzeczypospolitej. W tym celu winien być zwołany Żydowski Zjazd Narodowy, którego delegaci wybrani być winni przez całą pełnoletnią ludność żydowską bez różnicy płci na zasadach 5-przymiotnikowego głosowania i który uchwalić ma projekt przyszłej konstytucji żydowskiej. Konstytucja ta przedłożona ma być Konstytuancie do zatwierdzenia.
Jeszcze przed tym Zjazdem utworzony być winien Sekretariat Stanu do żydowskich spraw narodowych, przy którym ma powstać Tymczasowa Żydowska Rada Narodowa, z politycznych partii żydowskich wyłoniona. Prezes tej rady ma być Sekretarzem Stanu do żydowskich spraw narodowych.
12 listopada
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Dnia 4 listopada wybuchły na całej Orawie, tak polskiej jak i słowackiej, rozruchy o podkładzie antysemickim i antymadziarskim. We wsiach polskich Górnej Orawy poniszczono wszystkie sklepy żydowskie, a ich właścicieli wydalono za granicę wsi. Stało się to niemal jednocześnie z utworzeniem Rady Narodowej Górno-Orawskiej w Jabłonce, która oświadczyła się za przyłączeniem polskich wiosek na Węgrzech do Polski. [...]
Wobec wyników gromadnych wieców na Górnej Orawie, wobec licznych deputacji przysyłanych do Nowego Targu, wobec żądań włościan spiskich wyrażonych w Piwnicznej na wiecu, wobec oświadczeń ludu spiskiego składanych w Nowym Targu i rozlicznych skarg na traktowanie polskiej ludności przez Węgrów, jak np. zmuszanie do podpisów za przyłączeniem się do państwa węgierskiego, upraszamy Pana Generała o wydanie rozkazu, aby nadal posterunki dotychczasowe utrzymano dla bezpieczeństwa polskich okolic.
Zarazem prosimy o zarządzenia dalszego rozszerzenia opieki wojsk polskich nad niewątpliwie polską ludnością na Spiżu i pozostałej części Górnej Orawy.
Z poważaniem
Komisarz PKL
Powiatowa Organizacja Narodowa
Nowy Targ, 16 listopada
AAN, Kancelaria cywilna naczelnika państwa w Warszawie 1918, sygn. 202, Sprawy zjednoczenia z Polską.
Prawda, że w czasie walk na ulicach Lwowa przez 22 dni uzbierało się w sercach polskich dużo słusznego i uzasadnionego oburzenia do Żydów, którzy, głosząc neutralność, na ogół biorąc, stanęli po stronie Ukraińców nie tylko sympatiami, ale nieraz i czynną pomocą. [...] Wszystko to prawda, niemniej rabunki, których 22 listopada dopuściła się hołota eksploatująca zwycięstwo żołnierza, były czymś wstrętnym. Byłem na ulicy Krakowskiej w chwili, kiedy rozpoczęło się plądrowanie. Asumpt do niego dały, jak mówiono, strzały padające z okien mieszkań żydowskich. [...]
Do dziś widzę sceny ohydne. Rozmaite indywidua, w mundurach żołnierskich (pamiętać trzeba, iż byliśmy po czterech latach wojny, że mundur stał się czymś pospolitym, noszonym nie tylko przez tych, którzy brali udział w obronie Lwowa) i w ubraniach cywilnych, wynosiły całe naręcza towarów ze sklepów zupełnie jawnie i bez żenady.
Lwów, 22 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki (1918–1927), do druku przygotował Jan Dębski, Warszawa 1965.
Po walkach [...] listopadowych we Lwowie, w dniu opanowania miasta przez siły polskie, zresztą bardzo skromne, gdy te w pościgu za nieprzyjacielem znalazły się poza miastem, wówczas to na terenie miasta podniósł głowę, przytłumiony częściowo walką, bandytyzm. Uzbrojeni, gotowi na wszystko, rzucili się na ludność przede wszystkim żydowską. Że ta w okresie przewrotu, zwłaszcza w czasie walk, nie cieszyła się sympatią społeczeństwa polskiego, to nie ulega wątpliwości. Bandyci czuli to jakby instynktem i rzucili się przede wszystkim na dzielnicę żydowską — choć mógłbym wyliczyć setki faktów, że nie oszczędzali i chrześcijan. I dlatego to tak niesprawiedliwą i tak boleśnie krzywdzącą była opinia społeczeństwa żydowskiego, że Polacy, że wojsko urządzało pogromy. Może być, że opinia ta wyrosła z nieświadomości, ale świadomą była robota pewnych polityków żydowskich, którzy znali stan bezpieczeństwa we Lwowie, a jednak rozgłosili po całym świecie, że pogromy Żydów były dziełem Polaków!
Lwów, 22 listopada
Artur Hausner, Listopad 1918 r., Lwów 1928.
Działy się tak straszne rzeczy, jakich świat i Polska już dawno nie widziały. 20–30 żołnierzy napadło na żydowskie domy, wybijali drzwi, wdzierali się do środka i zaczynali swoją „pracę”. Jedni mordowali ludzi, bili, a młode kobiety i dziewczyny gwałcili, natomiast drudzy grabili i zabierali wszystko, co tylko można było wynieść. A to, czego nie mogli wziąć, niszczyli i wyrzucali na ulicę. Kobiety rozbierali do naga, żeby przekonać się, czy nie mają pieniędzy przy sobie. Chore wyciągali z łóżek, a niemowlęta wyrzucali z kołysek, przy tym wyzywali najgorszymi słowami. Gdy tylko ktoś pokazał się na ulicy, strzelali.
Cała żydowska dzielnica Lwowa została otoczona kordonem przez polskie wojsko, żeby nikt nie mógł uciec. Gdy jedni żołnierze grabili domy, drudzy napadali na żydowskie sklepy; towary, które były w kramach, zabierano, a resztę rzeczy łamano i niszczono. […] W krótkim czasie cała żydowska dzielnica zapłonęła ogniem. Specjalnie zorganizowani podpalacze chodzili od domu do domu. Palili nie tylko domy, ale i ludzi. Pod palącymi się domami stawiali wartę, aby nikogo nie wypuścić ze środka. Gdy ktoś wybiegł z domu, strzelano do niego. Ci bandyci [...] spalili starą synagogę, wybudowaną 400 lat temu.
Lwów, 24 listopada
Matwij Stachiw, Zachidna Ukrajina. Narys istoriji derżawnoho budiwnyctwa ta zbrojnoi i dypłomatycznoji oborony w 1918–1923, t. 4, Scranton 1960 (fragm. tłum. Andriy Panasyuk).
Liczne skargi napływają do mnie na popełniane przez przedstawicieli władz państwowych administracyjnych, wojskowych oraz osoby prywatne nadużycia w stosunku do ludności żydowskiej.
Zmuszony jestem przypomnieć, że ludność żydowska korzysta z praw obywatelstwa polskiego na równi z rdzenną ludnością polską i nie powinna być przedmiotem ani gwałtów, ani nadużyć. W wolnej Polsce nie ma obywateli podzielonych na kategorie. Wszyscy są równi w obliczu prawa, każdy może urzeczywistniać swe dążenia, byleby one nie godziły w podstawy państwowości polskiej. […]
Wobec tego ostrzegam, że wszelkie akty samowoli i bezprawia, których ostrze zwraca się przeciw ludności żydowskiej, dokonywane przez organy administracyjne lub osoby prywatne, będą badane i karane z całą bezstronnością i surowością prawa. W wolnej Polsce nie ma miejsca na niesprawiedliwość, gwałt i samowolę.
1 lutego
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
O siódmej rano wymarsz z Czajewa do miasteczka Pohost nad jeziorem tejże nazwy. Kwaterujemy w rynku. Całe miasteczko przepełnione wojskiem i taborami. Przygrywa orkiestra pułkowa. Rozpoczynają się pogromy Żydów. Z powodu obecności w mieście prawie wszystkich oddziałów dywizji, trudno jest znaleźć winowajców.
Żandarmeria i 2 Oddział zaczynają działać. Rozstrzelano zaraz na wstępie siedmiu bolszewickich partyzantów i komisarza Żyda. Miało tu miejsce następujące wydarzenie. Z powodu osobistej urazy jeden z mieszkańców miasteczka, Polak, oskarżył przed żandarmerią poważnego starszego Żyda, że był komisarzem bolszewickim. Po zbadaniu sprawy okazało się, że doniesienie było fałszywe. Żyda natychmiast wypuszczono, natomiast donosiciel z polecenia szefa sztabu rotmistrza Grobickiego został zaprowadzony na rynek, gdzie publicznie otrzymał pięćdziesiąt batów.
Jest to już drugi wypadek publicznej chłosty, oburza mnie to do głębi i z pogardą patrzę na takie postępowanie. [...]
Dziś odżyły znów w pamięci tamte straszne chwile i gdy patrzę teraz na dokonywane gwałty i bezprawia wojska nad bezbronną ludnością, ogarnia mnie okropne zdenerwowanie i przychodzę do wniosku, że jednak nie jesteśmy lepsi od krwawych bolszewików.
Pohost, Polesie, 7 lipca
Praca Marty Bondel na konkurs Historii Bliskiej, Wojna 1919, „Karta” nr 32/2001.
Ludność [Kijowa] przechodziła straszliwy kryzys głodowy. Twarze przechodniów zdradzały niezwykły stopień wyczerpania i wynędznienia, ubranie ich składało się z łachmanów i to łachmanów brudnych. Przed naszą intendenturą batalionową, w czasie wydawania chleba, gromadził się zawsze wielki tłum ludzi, obserwujący w milczeniu niezwykły widok dużej ilości białego chleba. [...] Z głodem szła w parze okropna demoralizacja. Nędza zmuszała kobiety do handlowania swoim ciałem, mężczyzn do wszelkiego rodzaju szacherek i oszustw. [...]
Wiadomość o przyjeździe [...] atamana Petlury przyjęto z wielką radością. Wszyscy chcieli go zobaczyć, wielu przypuszczało, że jego przyjazd przyniesie im polepszenie losu. [...] Na wielkim placu, przy wspaniałej cerkwi, zebrały się nieprzejrzane tłumy ludzi. [...]
Petlura nadjechał powozem, zaprzężonym w parę ładnych koni, i zatrzymał się tuż pod moim balkonem, przed którym ustawione były oddziały wojska ukraińskiego, zorganizowane poprzednio w Polsce. [...]
Balkon, z którego obserwowałem Petlurę i rewię, należał do jakiejś rodziny żydowskiej. Gospodarz domu, starszy jegomość, pokazał mi pocztówkę, kolportowaną podówczas szeroko, z fotografiami Piłsudskiego i Petlury, pod którymi widniał napis po polsku i ukraińsku: „Bohaterowie narodowi”. Pokazując mi ją gospodarz rzekł:
— Dziwi mnie to, że Polacy pozwalają na jednej karcie umieszczać podobiznę swojego Naczelnika Państwa z tym bandytą — mówiąc to wskazał na przemawiającego właśnie Petlurę. [...] — Mógłbym przytoczyć mnóstwo wypadków, gdy dawał rozkazy swoim żołnierzom, jeszcze przed sojuszem z Polską, aby urządzali pogromy Żydów.
Kijów, 10 maja
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926.
My, niżej podpisani, zwracamy uwagę Rady Miejskiej na następujące fakty:
27 i 28 bieżącego miesiąca napadli znów żołnierze polscy kilkakrotnie na Żydów na ulicy Stefańskiej, około hali miejskiej i na przylegających ulicach, bili ich, obcinali brody, drwili i niektórych ograbili.
Widzimy się zmuszonymi zwrócić się do Rady Miejskiej z następującym zapytaniem:
Od czasu zajęcia Wilna przez władze polskie zdarzają się wypadki podobne nie po raz pierwszy i powtarzają się podczas prawie każdej translokacji oddziałów wojskowych w Wilnie i wszelkie nasze zabiegi przed władzami prowadzą tylko do czasowego uspokojenia. Zapytujemy Radę Miejską, co zamierza ona uczynić, by raz na zawsze położyć kres podobnym zdarzeniom i by obronić elementarne prawa dobrej połowy obywateli wileńskich.
Wilno, 29 maja
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Państwo, przy tworzeniu armii, która jest nie tylko ochroną jego granic, lecz i wykładnikiem jego tężyzny i siły, powołuje na stanowiska odpowiedzialne, tj. stanowiska oficerów, jednostki celujące miłością Ojczyzny, zdolnością do poświęceń i ofiarnością. Jednostkami takimi w Państwie są zasadniczo jedynie tylko ci, którzy prócz obywatelstwa są z państwem związani jeszcze jednością narodowości.
Tę zasadę przyjął Sejm Ustawodawczy RP przy uchwaleniu ustawy z dn. 17 czerwca 1919 r. o przyjmowaniu do Wojska Polskiego oficerów narodowości niepolskiej.
Na tej zasadzie, w myśl ustawy, został ppor. Jakub Stein, który w swej karcie ewidencyjnej kwalifikacyjnej podał jako swą narodowość – żydowską, zwolniony z WP bez zaliczenia do rezerwy.
5 września
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918-1939, Warszawa 1993.
Po trudnej, natężonej pracy najlepszych działaczy społecznych Polaków i Żydów, dążącej do osiągnięcia porozumienia i pokojowego współżycia między Polakami a Żydami w naszym kraju — zjawiły się inne, żądne krwi elementy naszego miasta i, mając na celu rozsiewanie nienawiści między ludnością, swoją pełną jadu agitacją [2 lipca] wywołały zaburzenia, w rezultacie których padły dwie ofiary, wielu niewinnych ludzi zostało pobitych i zranionych lub mienie ich zostało rozgromione. Lecz najgorszym wynikiem tej występnej agitacji jest to, że wybiła ona życie z jego powszedniego toru pokojowego i obudziła w ciemnej masie jej najniebezpieczniejsze instynkty zwierzęce. Tym podżegaczom wyrażamy naszą głęboką pogardę!
Lecz niezrozumiałym jest dla nas zachowanie się Magistratu miasta Wilna wobec tych oburzających wypadków.
Zwracamy się do Magistratu z następującymi pytaniami:
1) Czy Magistrat m[iasta] Wilna pociągnął do odpowiedzialności osoby, które urządziły odczyty, za rozlepianie afiszy po ulicach miasta bez zezwolenia na to Magistratu?
2) Dlaczego Magistrat nie pozwolił użyć Straży Ogniowej dla rozproszenia rozjuszonego tłumu?
3) Dlaczego Magistrat nie przedsięwziął nadzwyczajnych środków ochrony porządku w mieście i nie zwołał nadzwyczajnego zebrania Rady Miejskiej?
Czekamy na odpowiedź!
Jednocześnie proponujemy Radzie Miejskiej przyjąć następującą uchwałę:
„Rada Miejska postanawia zwrócić się do ludności miasta Wilna z odezwą, w której ostro potępia organizatorów i wykonawców zaburzeń niedzielnych i nawołuje ludność do pokojowego współżycia wszystkich obywateli.”
Wilno, 6 lipca
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Widzieliśmy, iż n[umerus] cl[ausus] [łac. zamknięta liczba] stanowi tylko cząstkę zagadnienia ogólno żydowskiego, jako objaw antysemityzmu kasty uniwersyteckiej. Na ogół antysemityzm jest wentylem, którym wynurzają poszczególne stany żale i skargi w różnej formie z powodu doznanych rozczarowań i niepowodzeń, których źródłem jest własne niedołęstwo, własna nieuczciwość: takim wentylem częściowo jest także n[umerus] cl[ausu]. N[umerus] cl[ausus] jako prawo wyjątkowe, stosowane wobec pewnej klasy obywateli polskich, sprzeciwia się konstytucji polskiej: […] n[umerus] cl[ausus] działa demoralizująco na naukę polską i wychowanie młodzieży przez zatrzymanie formy protekcjonizmu i wzbudzenie u młodzieży polskiej poczucia klasy uprzywilejowanej: demoralizująco działa także dlatego, że stwarza precedens dla innych dziedzin życiowych, dla innych klas ludności. Dlatego zwalczam obecny numerus clausus judaeorum [łac. liczba zamknięta Żydów] jako człowiek i wychowawca, jako uczony i Polak.
Lwów, 11, 13 grudnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Rząd nie pozwoli, aby słuszne prawa obywateli narodowości niepolskiej na szwank były narażone, mniema bowiem, że zwalczanie jakiejkolwiek kategorii obywateli za ich język lub wiarę sprzeczne jest z duchem Polski.
Rząd zmierzać będzie do łagodzenia tarć na gruncie narodowościowym i wyznaniowym, i do wytworzenia harmonijnych warunków współżycia ludności różnych narodowości i kultur.
Rząd przeprowadzi we właściwej drodze zniesienie pozostałości ograniczeń prawnych charakteru narodowościowego czy wyznaniowego z czasów zaborczych.
Lojalne stosowanie postanowień Konstytucji oraz zawartych przez Państwo traktatów, najrychlejsze doprowadzenie do skutecznego uregulowania spraw przynależności państwowych, oto szereg zadań, które Rząd pragnie podjąć w interesie mniejszości narodowych.
Wychodząc z założenia, że antysemityzm gospodarczy jest szkodliwy dla Państwa, Rząd uważa za konieczne przestrzeganie w zakresie swego działania zasady bezstronności i słuszności bacząc, aby zwłaszcza w zakresie podatkowym i kredytowym, a także w zakresie kredytów produkcyjnych, kierowano się wyłącznie względami rzeczowymi, nie zaś względami narodowościowymi i wyznaniowymi.
Żadnych tajnych paktów z ludnością żydowską Rząd zawierać nie będzie, stać jednak będzie twardo na stanowisku wykonania Konstytucji. Rząd stoi na stanowisku, że godziny handlu winny być uregulowane przy zachowaniu obowiązujących norm pracy, wyłącznie pod kątem widzenia interesów, zarówno kupujących, jak i sprzedających.
Rząd stwierdzi w drodze właściwej, że wszystkie ograniczenia prawne Żydów, wydane przez dawne władze zaborcze, są zniesione i do ludności żydowskiej stosowane nie będą.
19 lipca
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Smutne i karygodne wypadki, początkowo wszczęte na terenie Uniwersytetu Stefana Batorego — chluby naszego kraju i skarbnicy ideałów naszych, a następnie ekscesy, przeniesione, niestety, na ulicę, zasługują na bezwzględne potępienie, są szkodliwe dla Państwa i Kraju, łamią najlepsze tradycje współżycia narodowości na terenie naszego miasta, na poszanowaniu wzajemnych praw oparte.
Rada Miejska zwraca się do ludności miasta, a zwłaszcza do młodzieży, z apelem, aby zachowała bezwzględnie spokój i godność.
Rada Miejska zwraca się do władz administracyjnych z żądaniem użycia wszelkich środków zapobiegających dalszym ekscesom i zapewnienia poszkodowanym pokrycia strat.
Wilno, 16 listopada
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Donoszą nam z Koła nad Wartą, że zarząd tamtejszej ochotniczej straży pożarnej urządził dla miejscowej inteligencji „Wieczór sylwestrowy” w sali teatru miejskiego. Jakież było zdziwienie uczestników balu, gdy spotkali się tam z Żydami, którzy bez kontroli w wielkiej liczbie dostali się na salę. Żydostwo wzięło również udział w oficjalnej częście uroczystości.
Taniec figurowy, który miał stać się przyczyną bezpośredniego kontaktu towarzyskiego Polaków z Żydami, wywołał z polskiej strony energiczny protest. Na środku sali zebrała sie liczna grupa młodzieży, która uniemożliwiła normalny bieg zabawy.
Przerwano grę orkiestrze, a do zebranych przemówił akademik p. Paprocki w gorących słowach, nawołując obecnych Polaków do opuszczenia zabawy. Sala momentalnie opustoszała, przyczem — co warto zaznaczyć — za młodzieżą podążyli również nawet miejscowi dygnitarze „sanacyjni”.
Koło, nad Wartą, 31 grudnia 1933 / 1 stycznia 1934
„Gazeta Warszawska”, nr 8, z 8 stycznia 1934.
Opinia publiczna m[iasta] Wilna wstrząśnięta została do głębi wydarzeniami, które miały miejsce w ostatnich kilku tygodniach, a które w dniach 22 i 23 bm. przybrały miarę masowych ekscesów antyżydowskich.
Ekscesy te są wynikiem dłuższej akcji przygotowawczej ze strony czynników, które w ciągu szeregu tygodni prowadziły kampanię antyżydowską, wzywając do czynnych wystąpień przeciw Żydom. Głównym terenem tej akcji stał się Uniwersytet, gdzie w dniu 12 bm. przyszło do brutalnego napadu na akademików żydowskich, skutkiem czego liczni studenci Żydzi zostali pobici. O rozmiarze tych zajść świadczy fakt, iż pan Rektor uznał za konieczne ze względu na bezpieczeństwo zawiesić wykłady na Wszechnicy.
Ekscesy przeniosły się na ulice miasta Wilna. Pewne organa prasowe podsycały nastrój podniecenia, prowadząc otwarcie i bezkarnie hecę antyżydowską, a rezultaty nie dały na siebie czekać, o czym świadczy kronika policyjna i pogotowia ratunkowego (napad na redakcje „Wilner Tog” i „Kuriera Powszechnego”, dotkliwe pobicie drukarza Szwajlicha itp.).
W dniu 14 bm. ogłoszona została blokada Domu Akademickiego. [...] przyszło do smutnych zajść w dniu 22 bm., gdy po wiecu, który się odbył przy Domu Akademickim, wyruszyła demonstracja, składająca się przeważnie z młodzieży szkolnej, która w ciągu kilku godzin bez przeszkód hulała w żydowskiej dzielnicy, rozbijając witryny, rabując i bijąc spokojnych i bezbronnych mieszkańców Żydów. Trudno przypuścić, by policja nie była w stanie rozpędzić bandy niedorostków. Ekscesy niedzielne przybrały rozmiary prawdziwego pogromu sklepów żydowskich, a liczba osób poszkodowanych fizycznie i materialnie jest bardzo znaczna.
Nastrój podniecenia i niepokoju trwał w dalszym ciągu w poniedziałek, gdy miała się zakończyć blokada Domu Akademickiego. O stanie zdziczenia świadczy między innymi fakt brutalnego napadu na dom Pana Rektora. [...]
Zważywszy, że obowiązkiem Pana Prezydenta i Zarządu Miasta jest troska o spokój i bezpieczeństwo wszystkich obywateli miasta, podpisany zapytuje:
I. Czy ogólny stan podniecenia, wywołany hecą antyżydowską a grożący w każdej chwili wybuchem ekscesów, wiadomym był Panu Prezydentowi i jakie kroki Zarząd Miasta przedsięwziął celem zapobieżenia ewentualnym wybrykom antysemickim?
II. Czy i jak zamierza Zarząd Miasta reagować na wypadki, które miały miejsce w dniach 22 i 23 bm.?
Wilno, 26 listopada
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Kiedy przybyłem do Szkoły Handlowej, w holu były pustki. […] Już od paru dni w Szkole toczyły się bójki pomiędzy słuchaczami żydowskimi i przeciwnikami getta [ławkowego] a młodzieżą antysemicką. […] Sekretarka zaraz na wstępie ofiarowała mi specjalnie dla mnie odłożoną ulotkę drukowaną. Pod ulotką podpisała się Niezależna Młodzież Socjalistyczna Polska i młodzież bundowska. Ulotka zwracała się przeciwko istniejącemu gettu i nawoływała do walki z nim. […] W porównaniu z ulotkami antysemickimi wyróżniała się dużym umiarem, unikaniem jątrzących wyrazów i zapowiedzi. Okazało się jednak, że jest przyczyną trwających już parę dni zamieszek. Młodzież antysemicka jest oburzona, iż Żydzi ośmielają się podpisywać na drukowanych ulotkach i w ten sposób zaznaczać udział w publicznych wystąpieniach przeciwko gettu. Z tego powodu po ukazaniu się ulotki rozpoczęli od paru dni rugowanie Żydów ze Szkoły. Czuć było atmosferę burzliwą. […] Może niedopuszczanie Żydów będzie trwało do samych ferii, a może ad infinitum, dopóki będą pojawiali się w Szkole.
Warszawa, 9 grudnia
Ludwik Krzywicki, Wspomnienia, Warszawa 1959
Żydzi są tylko konikiem ofiarnym. A zgraje paniczyków wykształconych, z nożami w rękach chcą tym sposobem, bez względu na narodowość – nie dopuścić do głosu elementu myślącego, chcą zniweczyć najmniejsze przejawy wolnej myśli twórczej. [...]
Żerują na nędznej naiwności [...].
Droga krwawej nienawiści nacjonalistycznej i mordów, mrożących krew w żyłach ludzi uczciwych, prowadzi do największych kataklizmów dziejowych – do wojen bratobójczych.
A ludzie uczciwi – powinni, muszą wszystkie swoje najdrobniejsze siły zjednoczyć i przeciwstawić się międzynarodowemu barbarzyństwu faszystowskiemu – powinni, muszą z głęboką wiarą oddać się pracy, która przyśpieszy nadejście nowego humanizmu.
Lwów, 17 grudnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Imieniem najwyższej władzy duchowej żydostwa lwowskiego, a może i duchowieństwa żydowskiego z całej Polski, mam w tej chwili smutny obowiązek pożegnać na zawsze trzecią ofiarę eksterytorialności wszechnic w Polsce. Błp. Markus Landesberg podobnie, jak jego poprzednicy: Zellermajer i Proweller, zginął w okresie, gdy wszyscy obywatele bez różnicy narodowości i wyznania stanęli jednomyślnie do wspólnej pracy dla dobra Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Błp. Markus zginął w chwili, gdy cała młodzież ma się złączyć do wspólnego wysiłku, do wspólnych czynów, by ewentualnie jutro, ramię przy ramieniu zaglądnąć śmierci w oczy, by bronić wspólnych granic. Gdybym się w tej chwili miał uzbroić w największą wstrzemięźliwość – to jednak trudno by mi było w tej chwili ograniczyć się jedynie do tych ram duszpasterskich, wedle których przy smutnym obrzędzie pogrzebowym zajmujemy się samym zmarłym. Muszę zająć się także tym winowajcą, który ma na sumieniu ofiarę, ma na sumieniu syna spauperyzowanych rodziców, z Kresów, znad Zbrucza. Młode życie, które miało służyć Polsce, kto wie, czy nie lepiej niż winowajca, zostało brutalnie przekreślone. [...] A jeśli ten winowajca nie ma odwagi [...] jako morderca wziąć na siebie odpowiedzialności, to – trzeba to powiedzieć – mamy do czynienia z mordercą najgorszego kalibru i z tchórzem, który nie ma odwagi stanąć przed sądem i przyznać się do czynu.
Do młodzieży akademickiej zwracam się w tej chwili, by złożyła przysięgę, że i nadal nie odstąpi z wszechnic akademickich, że będzie nadal garnąć się po oświatę, nawet gdyby były dalsze ofiary.
Drogi przyjacielu, Markusie Landesberg! Padłeś jak żołnierz na posterunku. Może już w najbliższym czasie, w najbliższej przyszłości społeczeństwo polskie będzie się gremialnie odżegnywać od winowajców, którzy krew Twą niewinną przelali. Pragniemy tego z całego serca, pragniemy, aby zaświtała jutrzenka zgodnego współżycia, zgodnej współpracy dla dobra całego społeczeństwa i całej Rzeczypospolitej.
Lwów, ok. 6 maja
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Politechnika lwowska jest od szeregu lat terenem niedopuszczalnej akcji prowadzonej przez ten sam element. Akcja ta nie spotkała się z należytą reakcją tak ze strony kompetentnych władz akad[emickich], jak i ze strony młodzieży. Bierność tych odpowiedzialnych czynników umożliwiła dokonanie tego, co się stało. Polska demokratyczna młodzież akademicka zdaje sobie sprawę, że żadne odezwy potępiające ani memoriały nie zapewnią bezpieczeństwa studentom w gmachu Politechniki. Grupa ludzi, pozbawiona wszelkich skrupułów, plami imię polskiego akademika.
Lwów, ok. 6 maja
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Wybory z dnia 21 maja br. do Rady Miejskiej m[iasta] Wilna przyniosły znaczne zwycięstwo obozowi socjalistycznemu. Obecnie socjalistyczne skrzydło Rady Miejskiej liczy 19 radnych, czyli przeszło 25 procent.
„Bund” wraca do tej Rady w sile dziesięciu radnych wobec ośmiu z innych ugrupowań żydowskich. [...]
Nad wszystkimi państwami Europy, w pierwszym rzędzie Europy Środkowej, zawisła groźba zaborczej ekspansji hitlerowskiej. A dość jest spojrzeć na mapę Europy w jej ostatnim hitlerowskim wydaniu, by przekonać się, jak groźnym niebezpieczeństwem to jest dla Polski. Przykład Austrii i Czechosłowacji snadnie udowodnił: żadne próby przystosowania się, ideowego i ustrojowego, do których uciekły się sfery reakcyjne tych krajów, nie pomogły; chcąc obronić swą Niepodległość, Polska szykować się musi do czynnego oporu. A trud ten spadnie w pierwszym rzędzie na masy pracujące miast i wsi. [...]
Lecz bronić się skutecznie może tylko lud wolny. Gdy więc masy pracujące Polski odrzucają z całą stanowczością wszelkie pomysły totalistyczne zarówno zagranicznego, jak i rodzimego chowu, gdy domagają się wolności równych praw dla wszystkich obywateli, to nie tylko bronią one przez to należnych im praw, lecz walczą równocześnie o warunki w maksymalnym stopniu zapewniające prawdziwą obronność kraju. [...]
Ulubionym argumentem reakcji stał się antysemityzm. Potrafi on najlepiej otumanić masy i odwrócić ich uwagę od głównych winowajców ich nędzy, którymi są ustrój kapitalistyczny i ci, co na nim żerują. Kopiując wzory zagraniczne, antysemityzm podżega przeciwko Żydom i rozpala waśnie narodowościowe, utrudniając tym samym zespolenie wszystkich mas pracujących w obliczu zewnętrznego niebezpieczeństwa hitleryzmu. Negując elementarne podstawy sprawiedliwości, antysemityzm dąży do stworzenia dla Żydów „getta”, które ma być wstępem do ich całkowitego wypędzenia z Polski. Pod szyldem tej beznadziejnej i jałowej koncepcji jutrzejszego „emigracjonizmu”, antysemityzm już dziś odmawia Żydom praw obywatelskich, traktując ich jako „obcych”, jako przymusowych jutrzejszych emigrantów; już dziś odmawia im prawa do życia i do pracy, rugując ich ze wszelkich placówek gospodarczych.
Wobec tej rozpętanej hecy antysemickiej frakcja radnych „Bundu” w R[adzie] M[iejskiej] oświadcza uroczyście, że masy żydowskie czują się pełnoprawnymi obywatelami naszego kraju, tego poczucia nigdy się nie wyrzekną, i że te masy gotowe są ponosić równe z innymi ciężary dla dobra tego kraju, w którym żyją, pracują, walczą oraz domagają się równych z innymi praw. Wszelkie próby pomniejszenia ich praw ludzkich, obywatelskich, narodowych uważają za gwałt i bezprawie, z którymi nigdy się nie pogodzą.
Wilno, 28 czerwca
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Dotyczy: problemu żydowskiego na okupowanych terytoriach. [...] Pierwszym założeniem prowadzącym do ostatecznego celu jest koncentracja Żydów z prowincji w większych miastach. Należy przeprowadzić ją we wzmożonym tempie. [...] Trzeba przyjąć za zasadę, że gminy żydowskie liczące poniżej 500 głów należy rozwiązać i skierować do najbliższego miasta będącego punktem koncentracji. [...]
W każdej gminie żydowskiej należy ustanowić żydowską Radę Starszych, którą w miarę możności należy utworzyć z pozostałych na miejscu osobistości i rabinów. Rada Starszych winna obejmować do 24 Żydów (mężczyzn), zależnie od wielkości gminy żydowskiej. Radę należy obarczyć pełną odpowiedzialnością w całym tego słowa znaczeniu za dokładne i terminowe wykonanie wszelkich wydanych lub wydawanych poleceń.
W razie sabotowania tych poleceń należy zagrozić Radom Starszych najostrzejszymi sankcjami.
Berlin, 21 września
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka 1939–1945, t. 1: 1939–1942, oprac. Lucjan Dobroszycki et al., Warszawa 1970.
Wszyscy w oczekiwaniu wkroczenia Niemców. [...] Dworzec Gdański. Tu od trzech dni ludność [...] bierze węgiel. [...] Wszyscy zajęci jednym — jak przenieść do swych domostw jak najwięcej tego czarnego diamentu.
Z boku stoją dwie tęgie kobiety, o nalanych twarzach, o rozszerzonych piersiach, często i gęsto ze sobą gadające, łapczywie pakujące węgiel na wózek. Robią wrażenie mieszkanek baraków żoliborskich. Obok, mniej więcej w ich wieku, stoi chuda, mizerna Żydówka, wkładająca węgiel w mały, ręczny, słomiany koszyk. Z niewiadomej przyczyny dają się słyszeć prawie że jednoczesne głosy tych bab: „A ta znowu czego tu szuka?! Precz stąd do Palestyny!”.
Podnoszę wzrok. Twarz jednej z nich płonie wściekłością. Stoi z rozkraczonymi nogami, a w ręku trzyma duży kawał węgla, wymierzony wprost w tę Żydówkę. Druga mocnymi słowy zachęca ją do czynu. [...] Najbliższe otoczenie wpływa na Żydówkę, by się szybko oddaliła, zwracając jednocześnie uwagę tej agresywnej kobiecie, by się opamiętała. [...]
Baba z kawałem węgla w ręku, ze złością, jakby w przestrzeń, nadal krzyczy: „Nareszcie skończyły się dla nich te dobre czasy. Ich obrońcy już poszli. Hitler nareszcie zrobi z nimi porządek i wskaże, gdzie ich właściwe miejsce”.
Warszawa, 30 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
9 października 1939 rozkazano, aby następnego dnia wszyscy Żydzi powyżej 14 lat stawili się o godzinie 10.00 na placu 11 Listopada. Komentowano ten nakaz rozmaicie, optymiści nie przejmowali się nim wcale. [...] Nazajutrz o godzinie 9.30 wszyscy pospieszyli na plac, [...] nawet 80-letni starcy. [...]
Policja nie przepuszczała kobiet. [...] Przedostałam się przez kordon do mieszkania znajomych, skąd przez okno mogłam obserwować, co się tam dzieje. Czworobok [placu] z jednej strony był otwarty, a z trzech pozostałych stron stali Żydzi w kilku rzędach, z odkrytymi głowami (a mżył drobny deszcz, zimno było przejmujące). W czwartym boku stało wielu Niemców różnej rangi, a wszędzie pełno cywilnej policji. [...] Pobiegłam do domu, aby zdać relację mężowi. Spieszyłam drugi raz na plac, gdy w połowie drogi przedstawił mi się niesamowity widok: setki ludzi, cały tłum Żydów — bladzi, wystraszeni, błędne oczy, twarze zalane krwią, znajomi, obcy — wszystko to pędziło wprost na mnie. [...] Gdy już wszyscy Żydzi zajęli wyznaczone im trzy strony czworoboku, a więcej nie przybyło, Obersturmführer wywołał rabina, prezesa oraz sekretarza Gminy i wygłosił strasznie żydożercze przemówienie, obwiniające Żydów o doprowadzenie do wojny. Używał strasznych epitetów pod ich adresem, a zakończył tymi słowami: „Chciałem od was wczoraj kontrybucji. Powiedzieliście, że nie macie pieniędzy, ale my je sobie znajdziemy. A teraz w przeciągu trzech sekund ma tu nikogo nie być”. W tym momencie zaczęto ich bić gumowymi pałkami, zmuszając do szybkiej ucieczki.
Kto nie zdążył się ukryć lub uciec, dostawał pałką gdzie popadło — stąd tylu pokrwawionych i pokaleczonych. Jeden przewracał się przez drugiego, łamali ręce i nogi. Po chwili miasto opustoszało. Przez cały dzień nikomu nie było wolno wyjść z domu, na skrzyżowaniach ulic stanęli żołnierze z karabinami, a ogromne auta objeżdżały ulice; otwierali wszystkie sklepy żydowskie i zabierali cały towar — zamiast kontrybucji. [...]
O godzinie 17.00 wpadło do nas dwóch oficerów (przed domem stało duże auto), zabrali nam dwa łóżka z całą pościelą i opróżnili bieliźniarkę do ostatniej sztuki bielizny. [...] Na pytanie, gdzie my, starzy [ludzie], mamy spać nie mając więcej łóżek — odpowiedź brzmiała: „Na podłodze” .
Lipno, woj. kujawsko-pomorskie, 10 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wszystkie raporty mają uwzględniać następującą myśl przewodnią: zaprowadzenie porządku, usunięcie chaosu, do którego w każdej dziedzinie doprowadziło polskie państwo. Dla wszystkich w Niemczech, aż do ostatniej dziewki od krów, musi stać się jasne, że polskość równa się podczłowieczeństwu. Polacy, Żydzi i Cyganie znajdują się na tym samym szczeblu ludzkiej niepełnowartościowości. [...] Należy to czynić tak długo, aż każdy obywatel Niemiec będzie miał zakodowane w podświadomości, że każdego Polaka — obojętnie czy to robotnika, czy intelektualistę — należy traktować jak robactwo. Tę instrukcję należy poprzez Ministerstwo Propagandy przekazać w sposób dobitny do wszystkich gazet.
Berlin, 24 października
Eugeniusz Cezary Król, Polska i Polacy w propagandzie narodowego socjalizmu w Niemczech 1919–1945, Warszawa [2006].
Prawie codziennie nachodzą nas niemieccy żołnierze, którzy pod różnymi pretekstami obrabowują nas ze wszystkiego. Czuję się jak w więzieniu. Nie mogę nawet pocieszać się wyglądaniem przez okno, bo kiedy zerkam zza zasłon na ulicę, jestem świadkiem różnych incydentów, jak na przykład ten, który widziałam wczoraj:
Człowiek o charakterystycznie semickich rysach stał spokojnie na chodniku blisko krawężnika. Umundurowany Niemiec podszedł do niego i najwyraźniej wydał mu jakieś niezrozumiałe polecenie, bo widziałem, że biedny człowiek próbował coś tłumaczyć z zakłopotanym wyrazem twarzy. Potem podeszło kilku innych Niemców w mundurach i zaczęli bić ofiarę gumowymi pałkami. Przywołali dorożkę i próbowali wepchnąć mężczyznę do środka, ale ten opierał się energicznie. Wtedy związali mu nogi sznurem, przyczepili jego koniec do dorożki i kazali woźnicy jechać. Twarz nieszczęśliwego człowieka uderzała o ostre kamienie bruku znacząc je krwią na czerwono. Potem dorożka zniknęła.
Łódź, 2–3 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
1 listopada 1939 do cukierni „Astoria” na rogu Piotrkowskiej i Śródmiejskiej wszedł niemiecki porucznik, zabrał wszystkim Żydom dowody [osobiste] i kazał przyjść następnego dnia o 8.00 na Zgierską 116, do siedziby SS. To samo wydarzyło się w kawiarni „Kaprys”, która znajduje się naprzeciwko „Astorii”.
Nazajutrz, już od 7.15, na Zgierskiej zaczął gromadzić się tłum. O umówionej godzinie brakowało trzech Żydów. Dwaj przyszli o 9.00, trzeci dopiero o 11.00. W czasie nieobecności tego ostatniego oficer oświadczył, że z powodu spóźnienia zostanie rozstrzelanych dziesięciu Żydów. [...] Razem [na Zgierskiej] znajdowało się 90–100 Żydów. [...] Zebrani zostali ustawieni na małej estradzie, gdzie kazano im wykonywać najtrudniejsze ćwiczenia gimnastyczne. [...] Tymczasem rozeszła się pogłoska, że przyszedł [Chaim Mordechaj] Rumkowski, przewodniczący łódzkich Żydów. [...] Zjawił się w sprawie zatrzymanego w innej sytuacji urzędnika. Żydzi byli przekonani, że Rumkowski będzie interweniował także w ich sprawie i że wszyscy zostaną zwolnieni. Ale oficer oświadczył, że Rumkowski, ubrany w futro, ma wejść na estradę i wykonywać ćwiczenia z pozostałymi. W czasie ćwiczeń Rumkowski zemdlał. [...] Gdy tylko wrócił do siebie, znowu nakazano mu ćwiczyć. [...] Zażądano, aby zgłosili się silni Żydzi — zgłosiło się sześciu. Wsadzono ich do samochodu i wywieziono do lasku w pobliżu Ozorkowa, gdzie kazano im wykopać piętnaście dołów. Przywieziono piętnastu Żydów, którym oficer kazał uklęknąć nad dołami. Nie wszyscy rozumieli, co się dzieje. Część uważała, że chcą ich tylko przestraszyć i na tym się wszystko skończy. Inni natomiast zaczęli strasznie płakać i odmawiać Widuj [przedśmiertną spowiedź]. [...] Oficer podchodził od tyłu do klęczących i strzelał. Zabici wpadali do dołów. Uratował się tylko jeden — zwrócił się do asystującego folksdojcza, który wstawił się za nim i ocalił go. Następnie rozkazano tamtym sześciu Żydom, aby zasypali groby i wszyscy, wraz z uratowanym, poszli z powrotem [na Zgierską 116]. [...] Pozostali Żydzi zostali zwolnieni, ale musieli zapłacić od 150 do 300 zł.
Łódź, 2 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Gestapo [...] nakazało Gminie łódzkiej zebrać Żydów w synagodze. Gmina miała wybrać określony dzień, w którym przyszliby uczniowie z Talmud Tory i chederów, jak również kantor ze swoim chórem oraz wielu Żydów ubranych w tałesy. [W wyznaczonym dniu] Przedstawiciele władz niemieckich przyszli z aparatami fotograficznymi i mikrofonami. Wszystko to było dla zagranicy, aby można było pokazać w Ameryce, że plotki o zabranianiu Żydom zgromadzeń w domach modlitwy to wierutne kłamstwo. Żydom z trudem przychodziło zrozumienie, o co naprawdę chodzi. Nagle taka łaskawość, współczucie! Jednak nie trwało to długo. [...] Jeszcze w tym samym tygodniu [10 listopada], ciemną nocą, kiedy nic już nie było widać, zgromadzono w synagodze beczki ze smołą i benzyną. Starannie polano nimi wnętrze synagogi, a następnie dano sygnał do podpalenia tego świętego dla Żydów miejsca [...]. Ogień natychmiast objął cały budynek — wewnętrzny wystrój i przedmioty obrządku zajęły się ogniem. W tę dramatyczną noc spłonęło, wraz ze wszystkimi urządzeniami, 90 procent zwojów Tory. [...]
Po kilku dniach oblano ściany specjalną cieczą, aby zaczęły się kruszyć i wysłano do Gminy Żydowskiej okólnik, zawierający termin zburzenia ścian. Miała się tym zająć oczywiście Gmina. I tak na miejscu wspaniałej, świętej żydowskiej budowli pozostała góra gruzu i popiołu.
Łódź, około 11 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś wujek Percy brał w tajemnicy ślub. Niemcy zabronili Żydom zawierać małżeństwa, ale wbrew temu zakazowi liczba żydowskich małżeństw wzrasta. Naturalnie wszystkie dokumenty ślubu są antydatowane. Ze względu na niebezpieczeństwa, jakie nas otaczają, wszystkie zaręczone pary chcą być razem. Tym bardziej, że nie wiadomo, jak długo jeszcze hitlerowcy pozwolą im żyć.
Żeby uczestniczyć w tym ślubie, przemykaliśmy się jak cienie, pojedynczo, do miejsca uroczystości znajdującego się o kilka domów dalej. Przy drzwiach stał ktoś na straży, aby obserwować Niemców – w razie potrzeby mogliśmy uciec drugim wyjściem. Rabbi drżał wygłaszając błogosławieństwo. Najmniejszy szmer na klatce schodowej powodował, że wszyscy rzucaliśmy się do drzwi. Panowała atmosfera terroru i strachu. Wszyscy szlochaliśmy, a po ceremonii znów wychodziliśmy pojedynczo, ukradkiem.
Łódź, 23 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Hitlerowcy wyrzucili Żydów z Piotrkowskiej i podzielili miasto na dwie części. Żadnemu Żydowi nie wolno mieszkać przy tej ulicy ani też chodzić po niej. To nowe niemieckie zarządzenie spowodowało duże trudności wielu Żydom. Ale Niemcy ciągną z tego korzyści: wydają specjalne przepustki dla Żydów uprawniające do jednorazowego przejścia Piotrkowską – za pięć złotych.
Łódź, 15 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Niemcy zarekwirowali nasz sklep i mieszkanie. Mieszkamy teraz u krewnych na ulicy Narutowicza, blisko mojej szkoły. Szkoła ciągle jeszcze działa, choć bardzo niewielu uczniów przychodzi na lekcje. Boją się wychodzić z domu. Okrucieństwo Niemców wzrasta z dnia na dzień, zaczynają porywać młode dziewczęta i chłopców, żeby używać ich do swych koszmarnych „zabaw”. Zbierają pięć do dziesięciu par w jednym pokoju, każą im się rozebrać i zmuszają do tańca przy muzyce z gramofonu.
Łódź, 18 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś, 30 stycznia, przeżyliśmy trudny dzień. W Ogrodzie Saskim banda polskich chuliganów w wieku od 14 do 15 lat spostrzegła mnie z opaską. Ledwo żyw zdążyłem przed nimi uciec. Droga była pusta. Nie było prawie ludzi. [...] Wczoraj było kilku ciężko rannych na skutek tych chuligańskich napaści. Jednemu zabrano palto, mnie chcieli zabrać kapelusz. Dzięki moim nogom (koledzy nazywali mnie Kusocińskim) udało mi się zbiec. [...]
Wierzymy, że ze względu na głębokie przemiany, jakie zaszły w życiu, Nowa Polska będzie całkiem inna, piękniejsza, lepsza. Napaści antysemickie są przez kogoś organizowane. Biorą w nich udział młodzi, 9–10-letni chuligani. Boją się dać im należytą odprawę, chociaż gdzieniegdzie przeciwstawiają się im (na Karmelickiej). Jeden z Niemców kierował bandą, która tłukła na prawo i lewo.
Warszawa, 30 stycznia
Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego, wrzesień 1939 – styczeń 1943, opracował Artur Eisenbach, przełożył z jidysz Adam Rutkowski, Warszawa 1988.
Przeżyliśmy trudny dzień. W Ogrodzie Saskim banda polskich chuliganów w wieku od 14 do 15 lat spostrzegła mnie z opaską. Ledwo żyw zdążyłem przed nimi uciec. Droga była pusta. Nie było prawie ludzi. [...] Wczoraj było kilku ciężko rannych na skutek tych chuligańskich napaści. Jednemu zabrano palto, mnie chcieli zabrać kapelusz. Dzięki moim nogom (koledzy nazywali mnie Kusocińskim), udało mi się zbiec.
[...] Wierzymy, że ze względu na głębokie przemiany, jakie zaszły w życiu, Nowa Polska będzie całkiem inna, piękniejsza, lepsza. Napaści antysemickie są przez kogoś organizowane. Biorą w nich udział młodzi, 9–10-letni chuligani. Boją się dać im należytą odprawę, chociaż gdzieniegdzie przeciwstawiają się im (na Karmelickiej). Jeden z Niemców kierował bandą, która tłukła na prawo i lewo.
Warszawa, 30 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Świta, budzę się, robi się widno, wokół panuje cisza. [...] Po pewnym czasie rozpoczynają się rozmowy — pora wstawania, ubierania się — wstają pracownicy i dyżurni, reszta leży. No bo i po co wstawać? Dzień za dniem przechodzi bez żadnych zajęć. Z każdym dniem zaniedbujemy się fizycznie i moralnie. [...] Wszyscy oblepiają piecyk, odpychają się nawzajem, czekają na posiłki. Od śniadania do obiadu, od obiadu do kolacji. Dzień mija bez żadnych wartości. Nikt się nie uczy, mało kto czyta i pisze. Rzadko kiedy się śpiewa. Przecież jesteśmy dziećmi, młodzieżą... [...]
Wieczór. Znów uganianie się za chłopcami, nim pójdą spać. Jesteśmy śpiący, lecz nie chce nam się położyć. Jest zimno. [...] W sypialniach siedzimy przy piecykach. Nikt się nie kładzie. Opowiadamy o lepszych czasach i co kto robił, a przede wszystkim — co kto jadł.
Warszawa, 10 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Okupanci dążą bez ogródek do wznoszenia zapór między Żydami z resztą ludności. Ogłoszone dziś zarządzenie kierownika służby zdrowia w gubernatorstwie — Walbauma, już jako kierownika nowo utworzonej służby zdrowia, zakazuje lekarzom żydowskim leczenia nie-Żydów, ale i odwrotnie: lekarzom nieżydowskim leczenia Żydów. Motywacja jest niby sanitarna: niebezpieczeństwo zarażenia się ludności od Żydów, którzy według pseudonaukowego wywodu są już na pewne choroby zakaźne uodpornieni. Obok tego jednak wskazuje się wyraźnie na chęć oddzielenia od siebie obu grup ludności i powołuje się przy tym, jako na precedens, na niedawno wydane zarządzenie naczelnika miasta Krakowa o oddzieleniu Żydów od chrześcijan w wozach tramwajowych.
Warszawa, 12 marca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Miejscem zbiórki dla Żydów, którzy dostali nakazy na odbycie pracy blokowej, była Twarda 6. [...] Pierwsze partie przydzielano na Okęcie.
[...]
Mnie przydzielono do liczącej dziewięć osób grupy silniejszych i roślejszych, po czym zaprowadzono na jakiś plac, gdzie stało kilkanaście skrzyń wysokich wagonów towarowych (bez podwozi). Były one przymarznięte do ziemi, a wagę ich określił, okiem fachowca, znajdujący się między nami zawodowy tragarz — na 600 kilogramów. [...] Polecono nam podejść do jednej z tych skrzyń i przenieść ją do znajdującej się nieopodal szopy. Kiedy nieskutecznie mocowaliśmy się z tym zbyt wielkim na nasze siły ciężarem, zjawiło się na placu kilkudziesięciu ludzi — cywilnych lotników-folksdojczów — uzbrojonych w krótkie i długie gumowe pałki, którymi zaczęli okładać wszystkich pracujących. Do naszej skrzyni podeszło czterech oprawców i ustawili się za naszymi plecami. Każdy stanął po jednej stronie skrzyni. To rozstawienie pozwoliło im maltretować nas dokładnie i planowo. Gdy na nasze barki posypały się ciosy pałek — skrzynia drgnęła, pozwoliła się podźwignąć i ponieść w kierunku szopy. Niemcy naturalnie ruszyli za nami, nie odstępując nas na moment, nie przestając bić i kopać. Nieśliśmy nasz ładunek na podsuniętych podeń palcach, a ponieważ dzień był mroźny, ciężar zaś olbrzymi, palce rychło nam zdrętwiały, zaczęły odmawiać posłuszeństwa i groziło, że skrzynia lada sekunda wyślizgnie nam się z rąk i runie na nogi. Dostrzegli to również Niemcy, zdwoili ciosy, zwielokrotnili wrzaski i polecili nam podnieść skrzynię i nieść ją na ramionach. I znów, nie wiem jakim cudem, nasze omdlałe ręce zdołały ten rozkaz wypełnić. [...]
[Przydzielono] mnie do innej partii: noszących części maszyn, bufory oraz inne większe i masywniejsze ciężary, dochodzące do wagi kilkudziesięciu kilogramów. Trzeba je było przenosić z jednej szopy do drugiej (może 80 metrów). Po obu stronach drogi stali, [...] w odległości 2–3 metrów jeden od drugiego, żołnierze trzymający w rękach pałki i kije, zmuszający noszących, by biegli z ładunkiem truchcikiem, a z powrotem — bez ciężaru — pędem. Każdy z tego szpaleru, w chwili, gdy się go mijało, zadawał uderzenie pałką. [...]
Około 11.00–11.30 byłem już tak śmiertelnie wyczerpany i zmęczony (a poza tym ciało miałem tak obolałe, iż ciosy nie robiły już na mnie wrażenia), że postanowiłem bez względu na skutki nie pracować dalej. [...] Rzuciłem niesiony ciężar na ziemię i stanąłem nad nim ciężko dysząc. Dostrzegł to jeden z żołnierzy patrolujących plac, zdjął karabin, wymierzył we mnie i zaczął liczyć — ja byłem jednak tak zobojętniały, że [...] nie ruszałem się z miejsca. Od niechybnej śmierci uratowała mnie szybka interwencja. Niczym deus ex machina zjawiło się raptem obok mnie dwóch ludzi. Jednym był jakiś folksdojcz, a drugim Żyd w opasce — mój obwodowy (bezpośredni przełożony grupowych). „Sind Sie Gruppenführer?” [Jest Pan grupowym?] — pytają mnie. „Ja.” [Tak] — „Dann kommen Sie mit.” [Więc proszę iść z nami] Zwracają się do mierzącego we mnie żołnierza, że jestem potrzebny. Zabierają mnie ze sobą, wprowadzają do jakiegoś budynku i tu polecają sporządzić listę przydzielonych mi na dzisiaj ludzi. Widząc moje zdziwienie, obwodowy wyjaśnia, że jest to kombinacja mająca na celu zwolnienie nas, jako że wszelkie inne próby interwencji zawiodły.
Warszawa, 19 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Napisy „Żydom wstęp wzbroniony” w sklepach stają się coraz częstsze. Nie są one na ogół wyrazem swobodnej decyzji właścicieli sklepów, ale są im raczej narzucane. Tak np. częste stają się te napisy w sklepach spożywczych, ponieważ cech cukrowników tylko pod tym warunkiem pozwala sprzedawać wyroby; być może, iż jemu znów tylko pod tym warunkiem przydziela się mąkę.
W jakim stopniu urzędowy antysemityzm przyjmowany jest przez ludność, trudno się zorientować. Niewątpliwie posiew polityki „ozonowej” daje dziś swe owoce i sprzyja tendencjom okupantów; widziałem scenę, gdy jakiegoś furmana żydowskiego przechodzący drab pod pozorem obrony konia przed znęcaniem się zapamiętale okładał i kopał, zdarzają się wypadki napadów wyrostków na Żydów, a zwłaszcza na kobiety, szczególnie zresztą z wykorzystywaniem tego dla rabunku; ale bywają i wypadki stanowczej reakcji w takich wypadkach w obronie Żydów ze strony nieżydowskich przechodniów.
Warszawa, 23 marca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Zajścia przeciwżydowskie utrzymują się i rozszerzają. Dzisiaj banda wyrostków, przeważnie w wieku nie wyżej 14–15 lat, obchodziła sklepy żydowskie w okolicach Marszałkowskiej, rozbijała szyby wystawowe i rabowała towary. Przechodnie zachowywali się biernie, prawdopodobnie obawiając się, że jakiekolwiek czynne ich wystąpienie spowodować może dla nich przykrości lub nawet niebezpieczeństwo; policja zaś ani polska, ani niemiecka nie pokazała się.
Trudno sobie wyobrazić, aby wypadki takie odbywały się wbrew woli władz niemieckich. Jeśli zaś dzieją się za ich wiedzą, to równie prawdopodobne, że i z ich inicjatywy. Jaki to może mieć cel? [...] Wydaje się, że gra jest może obliczona na pokazanie Żydom niebezpieczeństw grożących im ze strony polskiej ludności chrześcijańskiej i na postawienie ich oficjalnie w lepszej niż dotąd sytuacji, aby wzbudzić w nich wrażenie, że winni się oprzeć właśnie na Niemcach, jako na obrońcach przed ludnością polską; inaczej mówiąc, dążą okupanci do spotęgowania antagonizmów między obiema grupami ludności i do zabezpieczenia się w ten sposób przed jakimiś ruchami jednej z nich.
Warszawa, 25 marca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Zajścia antyżydowskie nie skończyły się wczoraj, dziś znowu te same bandy w różnych okolicach miasta grabiły sklepy. Bandzie zupełnie małych chłopców przewodził podobno jakiś starszy młodzieniec, student czy coś w tym rodzaju. Niektórzy z obserwatorów tych wypadków twierdzą, że widzieli w pobliżu auto niemieckie, obserwujące przebieg awantur. Podobno organizatorem tych band jest jakieś wyspecjalizowane w akcji antysemickiej stowarzyszenie „Atak”, zupełnie wyraźnie zresztą faworyzowane przez Niemców, jak świadczą napisy na kolportowanych przez nie tabliczkach dla sklepów, wzywających do bojkotowania Żydów.
Ten wpływ Niemców leży w zarodku każdej prawie występującej u nas akcji antysemickiej. Wywieszone we wszystkich już zdaje się restauracjach, restauracyjkach i barach napisy o zakazie wstępu dla Żydów są, jak się okazuje, konsekwencją nakazu wystosowanego do członków cechu restauratorów przez niemieckiego komisarza cechu.
Antysemityzm nie jest dziś przejawem samorzutnym — jest wyraźnie i niewątpliwie narzucony przez Niemców, dążących do rozdmuchiwania antagonizmów między ludnością chrześcijańską a żydowską. Wina jednak społeczeństwa — jeśli można w tych sprawach w ogóle mówić o winie — polega na tym, że zbyt łatwo daje sobie te prądy narzucać, nie przeciwstawia się im dostatecznie; a odpowiedzialność za to ponoszą w głównej mierze rządy sanacyjne, które dla celów podobnych do hitleryzmu ten antysemityzm podniecały.
Warszawa, 27 marca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Przywieźliśmy ze sobą szczegółowy memoriał, omawiający całokształt życia żydowskiego. Przemawiając w tych sprawach, muszę przede wszystkim wskazać na bezpieczeństwo ludności żydowskiej, która stoi właściwie poza prawem i to zarówno w domu, jak i na ulicach.
Jestem przewodniczącym Rady Żydowskiej w Warszawie i sądzę, że najlepiej uczynię, ilustrując panom, jak wygląda mój dzień w Gminie Żydowskiej. Otóż, kiedy rano idę do pracy, widzę, jak na ulicach miasta „łapią” Żydów do pracy przymusowej. Pytam się wtedy: po co w takim razie, z rozkazu władz, zebrałem na podwórzu Gminy przeszło 8 tysięcy ludzi, czekających na odmarsz do różnych punktów pracy? Zbliżam się do Gminy i widzę, że [także] w pobliżu Gminy łapie się dziko Żydów, a z podwórza zaczynają wychodzić Bataliony Pracy.
.Po przyjściu do biura, słyszę nagły alarm. Przychodzą policjanci i żądają grzywny za to, że napotkano w mieście dwóch Żydów bez przepisowych opasek. Nie mam pieniędzy, więc moi urzędnicy zostają pobici i każdy daje tyle, ile ma przy sobie... Dalszy rozkaz brzmi: natychmiast dostarczyć meble, pościel, inne urządzenia... Następnie zjawia się u mnie dwóch przedstawicieli władz i, nie mówiąc, o co chodzi, odprowadzają mnie do jakiegoś daleko położonego urzędu, gdzie komunikują mi, że ponieważ jacyś tam Żydzi nie udali się do dezynfekcji, Gmina musi zapłacić parę tysięcy złotych grzywny.
Po powrocie do biura, dowiaduję się, że wykonana dopiero co rejestracja Żydów do pracy przymusowej była źle pomyślana i że muszę natychmiast przystąpić do nowej. Pierwsza kosztowała 36 tysięcy, druga 180 tysięcy złotych. Wracając do biura z moim zastępcą, zostaję zatrzymany i wezwany do pracy przymusowej. Pokazujemy nasze przepustki, nic to nie pomaga. W końcu ja muszę zapłacić za zwolnienie 10, a mój zastępca 5 złotych. W domu zastaję ślady dopiero co dokonanej rewizji. Wszystko wywrócono, zabrano artykuły żywnościowe, teczki i inne drobnostki.
[...]
Jeżeli zatem tak wygląda dzień u mnie, jako przewodniczącego Rady Żydowskiej, to nietrudno sobie wyobrazić, jak przeżywa dzień w Warszawie zwykły, szary Żyd...
Kraków, 27 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Sprawa, która wysunęła się teraz w Warszawie na plan pierwszy, to sprawa zajść antyżydowskich. Rozwinęły się one w wielkich rozmiarach, tak że ludność żydowska żyje znów w strachu i w głównych dzielnicach żydowskich boi się pokazywać na ulicy. Rabowane są zwłaszcza sklepy — wybijane szyby, niszczone urządzenia, a przede wszystkim grabione towary; ale obok nich ofiarą napadów padają i mieszkania, tym częściej zaś przechodnie, którzy, rozpoznawani po opaskach, są bici i obrabowywani. Wszystkiego tego dokonywają bandy włóczące się po całym mieście, zarówno w dzielnicach żydowskich, jak i w Śródmieściu: na Franciszkańskiej, na Lesznie, na Marszałkowskiej, na Powiślu, na Pradze. Bandy dochodzą do siły 500 ludzi, przeważnie młodych wyrostków i różnych szumowin.
Inscenizowanie tych zajść przez Niemców staje się coraz wyraźniejsze. Powszechnie obserwowane jest robienie przez Niemców, wcale się z tym nie kryjących, zdjęć fotograficznych i filmowych; zdarza się, że z początku przyjeżdża auto niemieckie, wychodzą z niego operatorzy filmowi i potem dopiero zjawia się tłum rabusiów. Do udziału w akcji wzięto też polskich policjantów: podobno w jakimś punkcie policjant kazał otworzyć zamknięty sklep, po czym zwrócił się do czekającego tłumu, aby brać co się chce; w każdym razie nie zdarzyło się, aby gdziekolwiek policja interweniowała.
Warszawa, 28 marca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Akcja antyżydowska znów wzmogła się. [...] Dziś na pl. Muranowskim zatrzymano tramwaje i wszystkich Żydów z tramwajów zabrano na jakieś roboty. Działalność band ustała, widocznie na rozkaz władz niemieckich; ale propaganda antysemicka pod opiekuńczymi skrzydłami władz rozwija się: wydawnictwo „Atak” kolportuje tabliczki do mieszkań i sklepów z godłem „Topokrzyż” (topora połączonego z krzyżem) i inicjałami G.O.J. — „gospodarczą organizujmy jedność”; jak mi zwrócono uwagę, na pomysł taki mógł wpaść tylko ktoś nieznający stosunków, nie-Polak, bo wyraz „goj” jest przecież żydowskim pogardliwym określeniem chrześcijanina.
Tabliczkę taką widziałem dotąd w jednym sklepie, tym mniej korzystają z niej mieszkania. Wreszcie wydano i kalendarzyk z tekstem na odpowiednim poziomie. Wszystko tu drukowane jest w dwóch językach (co propagandzie uroku nie doda!) i z podkreśleniem aprobaty władz niemieckich.
Warszawa, 1 kwietnia
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Wiosna jest piękna, ale nie śmiemy wychodzić na ulicę. Wszędzie Niemcy urządzają łapanki na ludzi – także kobiety i dzieci – i zmuszają złapanych do ciężkiej pracy. Nie tyle przeraża nas ta praca, co okropne szykany, jakim poddawane są ofiary. Lepiej ubrane żydowskie kobiety są zmuszane do sprzątania hitlerowskich kwater. Niemcy każą im zdejmować bieliznę i używać jej jako szmat do podłóg i okien. Nie trzeba dodawać, że często prześladowcy wykorzystują okazję, żeby się na swój sposób zabawić.
Warszawa, 5 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Rząd Jego Królewskiej Mości Króla Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, Rząd Francji i Rząd Polski zostały głęboko poruszone sprawozdaniami otrzymanymi o zbrodniach popełnionych przeciwko osobom i zamachach na mienie przez władze niemieckie i siły okupacyjne w Polsce. […]
Do prześladowań Polaków dołącza się okrutne traktowanie ludności żydowskiej.
To postępowanie władz niemieckich i sił okupacyjnych jest jaskrawym pogwałceniem praw wojny, a w szczególności Konwencji Haskiej, dotyczącej praw i zwyczajów wojny lądowej, i Rząd Jego Królewskiej Mości Króla Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, Rząd Francji i Rząd Polski zwracając się do sumienia świata protestują formalnie i publicznie przeciwko działalności Rządu Niemieckiego i jego organów.
Stwierdzają ponownie odpowiedzialność Niemiec za te zbrodnie i są zdecydowane zapewnić odszkodowanie krzywd w ten sposób wyrządzonych ludności Polski.
Paryż, 17 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Udało nam się zdobyć oddzielne mieszkanie w tym samym domu, w którym dotąd mieszkaliśmy kątem. Matka przypięła na drzwiach swoją wizytówkę z napisem „obywatelka amerykańska”. Napis ten jest cudownym talizmanem przeciw niemieckim bandytom, którzy swobodnie wchodzą do wszystkich żydowskich mieszkań. Gdy tylko przy bramie naszego domu pojawiają się niemieckie mundury, sąsiedzi przychodzą do nas i błagają, żeby pozwolić im skorzystać z dobrodziejstwa cudownego znaku. Wtedy nasze dwa maleńkie pokoiki wypełniają się po brzegi, bo jakże byśmy mogli komukolwiek odmówić. Wszyscy nasi sąsiedzi trzęsą się ze strachu i z cichą modlitwą na ustach spoglądają na dwie małe amerykańskie flagi wiszące na ścianie.
Żydzi będący obywatelami państw neutralnych nie są obowiązani do noszenia opasek i wykonywania niewolniczej pracy. Nic więc dziwnego, że wielu stara się otrzymać takie dokumenty, ale nie wszyscy mają środki, by je zdobyć, czy odwagę, by ich używać. Dwoje moich przyjaciół uzyskało papiery świadczące o tym, że są obywatelami jednej z południowoamerykańskich republik. Dzięki tym dokumentom mogą swobodnie poruszać się po mieście. […] Mogą nawet jeździć na wieś, żeby kupować żywność. Z takimi dokumentami mają 90% szans na przetrwanie – reszta Żydów ma najwyżej 10%.
Warszawa, 28 kwietnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Do wszystkich Żydów podlegających pracy przymusowej. Organizacja pracy przymusowej powierzona została Urzędowi Pracy (Arbeitsamt).
Szef Urzędu w dniu wczorajszym oświadczył:
1. Że nieodpracowywanie nakazów pracy uważane będzie za uchylanie się od obowiązku pracy przymusowej.
2. Że, uchylanie takie pociągnie za sobą wszczęcie postępowania zgodnie z rozporządzeniem z dnia 12 grudnia 1939, przewidującym karę do 10 lat więzienia.
3. Że, niezależnie od postępowania sądowego, pierwsza grupa opornych skierowana będzie do obozu pracy już w najbliższych dniach.
Warszawa, 1 sierpnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W tym miesiącu odbyło się nasze pierwsze przedstawienie w biurze Wspólnego Komitetu Dystrybucyjnego na ulicy Przejazd nr 5. Sukces przeszedł wszelkie oczekiwania, a zyski były znaczne. Natychmiast poproszono nas o następne przedstawienia i wszystkie udały się. Nasza łódzka grupa bardzo jest dumna, że tak zawojowała Warszawę. Niektórzy z nas są teraz dość znani wśród żydowskiej ludności. Głos Hary'ego [Karczmara] wszystkie dziewczyny, dowcipna konferansjerka Stefana [Mandeltorta] wywołuje burzliwy aplauz, a Olgę [Szmuszkiewicz] wychwalają za grę na fortepianie. Jeśli chodzi o mnie, rozpowszechniane są najbardziej fantastyczne wieści – to robota Harry'ego. Ludzie zastanawiają się, czy rzeczywiście to prawda, że słabo mówię po polsku i że występowałam w Ameryce. Na każdym przedstawieniu muszę powtarzać pierwszą piosenkę „Moonligcht and Shadow” po kilka razy. Inni członkowie naszej grupy są także bardzo popularni. Przyjęliśmy nazwę: Łódzki Zespół Artystyczny – w skrócie ŁZA. To dziwnie symboliczne.
Warszawa, 11 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Widziałem dziś taki obrazek: uczniowie szkoły imienia Konarskiego bili na ulicy Żydów. Starsi chrześcijanie przeciwstawiali się i powstało z tego powodu zbiegowisko. Jest to bardzo częste zjawisko — Polacy reagujący na napaści chrześcijan [na Żydów]. Jest to zjawisko niespotykane przed wojną.
[...] Dziś, w sobotę 12 października, było strasznie. Zapowiedziano przez megafon podział miasta na trzy części: niemiecką, obejmującą Śródmieście wraz z Nowym Światem, polską i żydowską. Do końca października wszyscy — oprócz Niemców — muszą się przeprowadzić, bez mebli. W naszej kamienicy rozpacz. Właścicielka domu mieszka już od 37 lat w mieszkaniu, które winna opuścić bez sprzętów. [...]
Dzisiaj [...] Gmina Żydowska była oblężona przez setki ludzi, którzy chcieli się dowiedzieć, jakie ulice obejmuje getto. [...] Całe miasto wytapetowane jest białymi kartkami o zamianie mieszkań przez Żydów i chrześcijan.
Warszawa, ok. 12 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś oficjalnie założono żydowskie getto. Żydom zakazano poruszać się poza granicami wyznaczonymi przez konkretne ulice. Jest duży ruch. Nasi ludzie nerwowo biegają ulicami i szeptem przekazują sobie różne wiadomości, jedna bardziej fantastyczna od drugiej.
Rozpoczęto już pracę przy budowie muru granicznego, który ma mieć dwa i pół metra wysokości. Żydowscy murarze nadzorowani przez hitlerowskich żołnierzy kładą cegłę za cegłą. Ci, którzy nie pracują dość szybko, są bici przez nadzorców. […]
Na końcu ulic, na których ruch nie został całkowicie wstrzymany, znajdują się niemieckie posterunki. Niemcy i Polacy są wpuszczani do izolowanej dzielnicy, ale nie wolno im wnosić żadnych paczek. Pojawia się przed nami widmo głodu.
Warszawa, 15 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dzień, w którym utworzono getto, sobota 16 listopada, był straszny. Ludność nie wiedziała jeszcze, że getto zostanie zamknięte, dlatego [wiadomość o tym] spadła jak grom. Na wszystkich skrzyżowaniach stały posterunki niemieckich, polskich i żydowskich policjantów, którzy kontrolowali, kto ma prawo przejść. Okazało się, że hale targowe są zamknięte dla kobiet żydowskich. Od razu zabrakło chleba i innych produktów. Od owego czasu szaleje prawdziwa orgia drożyzny.
Na Chłodnej i Żelaznej ćwiczenia gimnastyczne z kamieniami lub cegłami dla tych, którzy zbyt późno zdjęli czapki. Starszym Żydom również każą robić przysiady. Rozrzucają skrawki papieru i każą zebrać je z błota, a schylających się kopią. [...] Ulicą Leszno przejeżdżał na rowerze jakiś wojskowy, zaczął bić przechodzącego Żyda, rozkazał mu położyć się w błocie i całować chodnik. Fala okrucieństwa [zalała] całe miasto, jak gdyby na znak dany z góry.
Getto warszawskie, 16 listopada
Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego, wrzesień 1939 – styczeń 1943, opracował Artur Eisenbach, przełożył z jidysz Adam Rutkowski, Warszawa 1988.
Ulice są puste. We wszystkich domach odbywają się nadzwyczajne zebrania. Potworne napięcie. Niektórzy żądają zorganizowania protestu. To głos młodzieży; starsi uważają ten pomysł za niebezpieczny. Jesteśmy odcięci od świata. Nie ma radia, nie ma telefonu, nie ma gazet. Zezwolenie na posiadanie telefonu mają tylko szpitale i posterunki polskiej policji znajdującej się wewnątrz getta.
Żydom, którzy dotąd mieszkali po stronie „aryjskiej”, kazano przeprowadzić się przed 12 listopada. Wielu zwlekało do ostatniej chwili licząc na to, że Niemcy w wyniku protestów i łapówek odwołają zarządzenie dotyczące getta. Ale ponieważ to nie nastąpiło, wiele osób zostało zmuszonych do opuszczenia pięknie umeblowanych mieszkań w jednej chwili – przybyli oni do getta z paroma tobołkami w ręku.
Warszawa, 20 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto jest izolowane już od tygodnia. Mury z czerwonej cegły zamykające ulice getta bardzo urosły. W naszym nieszczęsnym osiedlu brzęczy jak w ulu. W domach i na podwórkach, gdzie tylko nie sięgają uszy gestapo, ludzie nerwowo dyskutują nad tym, co naprawdę mają na celu hitlerowcy izolując żydowską dzielnicę. I w jaki sposób będziemy otrzymywać zaopatrzenie? Kto będzie utrzymywał porządek? A może rzeczywiście będzie lepiej, może zostawią nas w spokoju?
Dziś po południu wszyscy członkowie zespołu ŁZA [Łódzki Zespół Artystyczny] zebrali się u mnie w domu. Siedzieliśmy otępiali i nie wiedzieliśmy, co robić. Teraz wszystkie nasze wysiłki są niepotrzebne. Kogo obchodzi teatr? Wszyscy myślą tylko i wyłącznie o jednym: o getcie.
Warszawa, 22 listopada
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Wybrałem się do Warszawy [...]. Z kolejki przesiadłem się od razu do tramwaju numer dwadzieścia siedem, jadącego na Żoliborz. Musiałem dwa razy przejeżdżać przez getto w przededniu zamknięcia. Były tam takie tłumy ludzi na chodnikach i na jezdniach, jakby się odbywała bezustanna demonstracja. Przy przechodzeniu przez ulicę wszyscy Żydzi obnażali głowy. Tramwaj dwukrotnie był rewidowany przez żandarmerię w poszukiwaniu artykułów spożywczych. Podobno już kilku przekupniów chrześcijan zastrzelono. Na jednym położono chleb i masło dla odstraszenia innych. Śmierć ponieśli bodaj ci, którzy odmówili wypełnienia upokarzających praktyk. Schwytanym przekupniom bowiem kazali Niemcy całować Żydów w obnażone pośladki. Jednej babie kazano lizać Żyda w wysmarowany jej śmietaną zadek.
Warszawa, 25 listopada
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Sprawa zdobywania żywności staje się coraz bardziej paląca. Oficjalne kartki żywnościowe uprawniają do nabycia ćwierci funta chleba dziennie, jednego jajka i kilograma marmolady z warzyw (słodzonej sacharyną) raz na miesiąc. Funt ziemniaków kosztuje złotego. Zapomnieliśmy już, jak smakują świeże owoce. Niczego nie wolno sprowadzać z „aryjskiej” strony, choć wszystkiego jest tam pod dostatkiem. Ale głód i żądza zysku są silniejsze niż strach przed karami, jakie grożą szmuglerom, a szmugiel staje się stopniowo ważnym przemysłem.
Ulica Sienna, będąca jedną z granic getta, oddzielona jest murami jedynie od przecznic; domy, których podwórza wychodzą na ulicę Złotą, czyli tzw. drugą stronę, są na razie oddzielone od świata zewnętrznego kolczastymi drutami. Większość przemytu odbywa się tutaj. Nasze okna wychodzą właśnie na takie podwórko. Przez całą noc trwa tam ruch, a potem, rano, pojawiają się na ulicach wozy z warzywami i sklepy pełne są chleba. Jest nawet cukier, masło, ser – oczywiście po wysokich cenach, bo przecież ludzie ryzykowali życie, by zdobyć te artykuły.
Czasem przekupuje się niemiecki posterunek i wtedy furgon pełen rozmaitych towarów handlowych przejeżdża przez bramę.
Warszawa, 15 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Moi najdrożsi!
Doceniam Wasz wysiłek w przysłaniu mi paczki żywnościowej. Dławiłem się łzami, wiedząc, że żyjecie szczupłą dawką bonowego chleba, a przesyłacie tak dużo. Ciekawe, co Wam zostało jeszcze do wyprzedania z domu... Bardzo proszę, nie wysilajcie się tak. Ja tego i tak nie zjadam. Dzielę się z kolegami, którzy giną z głodu i chłodu. Nie wiem, jakim cudem jestem przy zupełnym zdrowiu. Stoję podczas pracy do pasa w wodzie. Z odzieży już nic nie mam. Więcej niż połowa chłopców jest chora na czerwonkę. Myślę, że niedługo kolej na pozostałych. [...]
Proszę Was, pamiętajcie, że macie jednego syna. Postarajcie się przez Gminę Żydowską wydostać mnie stąd. [...] Tylko drogą wykupienia mnie widzę wyjście. Inaczej myślą nas przesłać do obozu zimowego. W tym wypadku wątpię, byśmy się kiedyś mogli zobaczyć.
17 grudnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Żydowska policja jest już faktem dokonanym. Zgłosiło się więcej kandydatów, niż było trzeba. Wybierała ich specjalna komisja, a „plecy” odgrywały istotną rolę w wyborze. Pod koniec, gdy zostało już tylko kilka miejsc, pomagały także pieniądze... […]
Głównym komisarzem policji getta jest pułkownik Szerzyński, nawrócony Żyd, który przed wojną był szefem policji w Lublinie. Ma trzech zastępców: Hendla, Lejkina i Firstenberga. We czterech tworzą radę nadzorczą policji. Następni w hierarchii są komendanci rejonów, obwodów i wreszcie zwykli policjanci pełniący rutynowe obowiązki.
Ich mundury składają się z granatowych policyjnych czapek i wojskowych pasów z przyczepionymi gumowymi pałkami. Nad daszkiem czapki umieszczony jest metalowy znaczek z gwiazdą Dawida i napisem: Jüdischer Ordnungsdienst. Na niebieskiej taśmie otoka jest zaznaczona ranga policjanta. Służą do tego specjalne znaczki: jeden cynowy krążek wielkości paznokcia kciuka oznacza policjanta, dwa – starszego policjanta, trzy – komendanta obwodu, jedną gwiazdkę ma komendant rejonu, po dwie trzej zastępcy komisarza, a sam komisarz – cztery.
Tak jak wszyscy inni Żydzi, policja żydowska musi nosić białe opaski z gwiazdą na ramieniu, ale ponadto mają jeszcze żółte opaski z napisem Jüdischer Ordnungsdienst. Noszą także metalowe znaczki z numerami na piersi.
Do obowiązków tych nowo upieczonych żydowskich policjantów należy: straż przy bramach getta razem z niemieckimi żandarmami i polskimi policjantami, kierowanie ruchem na ulicach getta, straż w urzędach pocztowych, kuchniach i biurach administracji Gminy Żydowskiej, a także wykrywanie i zwalczanie szmuglerów. Najtrudniejszym zadaniem żydowskiej policji jest walka z żebrakami. Polega ona właściwie na przeganianiu ich z jednej ulicy na drugą, bo nic innego nie da się z nimi zrobić – tym bardziej, że liczba żebraków wzrasta z godziny na godzinę.
[…]
Doświadczam uczucia dziwnej i nielogicznej satysfakcji, kiedy widzę żydowskiego policjanta na skrzyżowaniu – taki widok był absolutnie nieznany przed wojną. Dumnie kierują ruchem, który w zasadzie nie bardzo potrzebuje kierowania, bowiem składają się nań z rzadka przejeżdżające wózki konne, kilka dorożek i karawanów – te ostatnie są najczęściej spotykanymi pojazdami. Od czasu do czasu przejeżdżają samochody gestapo nie zwracając najmniejszej uwagi na żydowskich policjantów i absolutnie nie przejmując się, czy przejadą człowieka, czy nie.
Warszawa, 22 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Nasze drugie wojenne święta Bożego Narodzenia. Z mojego okna wychodzącego na „aryjską” stronę widzę oświetlone choinki. Ale maleńkie świerczki były także sprzedawane dziś rano w getcie – po niesłychanych cenach. Zostały przeszmuglowane wczoraj. Widziałam drżących z zimna ludzi spieszących do domów z maleńkimi drzewkami przyciśniętymi do piersi. Byli to nawróceni, czyli chrześcijanie w pierwszym pokoleniu, których hitlerowcy uznają za Żydów i których także wsadzili do getta.
Warszawa, 24 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Dziś pojawiła się w getcie nowa grupa umundurowanych żydowskich urzędników. To członkowie specjalnej Komisji do Walki ze Spekulacją – zadaniem tej komisji jest regulowanie cen różnych artykułów. Przez jakiś czas organizacja ta działała w tajemnicy, ale teraz jest już jawna. Jej urzędnicy noszą takie same czapki jak żydowska policja, ale z zielonym otokiem, a zamiast żółtych opasek mają seledynowe z napisem: „Walka ze Spekulacją”.
Podczas gdy stosunek ludności do żydowskiej policji jest serdeczny, nowi urzędnicy traktowani są z wyraźną rezerwą, ponieważ podejrzewa się ich, że mogą być narzędziem w ręku gestapo. Nazywa się ich popularnie „Trzynastką”, bo ich urząd mieści się pod trzynastym na Lesznie. Szefem jest komisarz Szternfeld, a jego główni współpracownicy to: Gancwajch, Roland Szpunt i prawnik Szajer z Łodzi.
Warszawa, 25 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Życie w getcie organizuje się. Praca pomaga zapomnieć o wszystkim, a nie jest trudno ją znaleźć. Otwarto dużą liczbę warsztatów i fabryk; wyrabiają najróżniejsze przedmioty, których nigdy przedtem nie produkowano w Warszawie.
Nasza grupa teatralna otrzymała kilka propozycji wystąpienia w kawiarniach. Mamy także własną salę i zamierzamy dawać regularne przedstawienia dwa lub trzy razy w tygodniu, popołudniami. Wynajęliśmy szkołę tańca Weismana na Pańskiej, choć przed wojną miała złą reputację, gdyż spotykał się w niej warszawski półświatek. Kiedyś okoliczni mieszkańcy nazywali to miejsce „starą speluną”. Ale teraz mamy swoją własną publiczność, która zaprzecza złej reputacji tej sali, bowiem przychodzi na nasze przedstawienia bez względu na to, gdzie się odbywają. Zresztą nie ma lepszego pomieszczenia w tzw. małym getcie – między Sienną a Lesznem.
Warszawa, 25 grudnia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Getto jest pokryte grubą warstwą śniegu. Zimno potworne, a mieszkania nie ogrzewane. Dokądkolwiek idę – widzę ludzi poowijanych w koce albo przywalonych pierzynami, o ile Niemcy nie zabrali komuś jeszcze wszystkich ciepłych rzeczy dla swoich żołnierzy. Przenikliwe zimno czyni hitlerowskie bestie strażujące przy wejściach do getta jeszcze bardziej drapieżnymi niż zwykle.
Dla rozgrzewki wędrują po śniegu tam i z powrotem i bardzo często strzelają, jest więc wiele ofiar spośród przechodniów. Inni strażnicy – znudzeni pełnieniem służby przy bramach – organizują sobie zabawy. Na przykład wybierają sobie ofiarę wśród ludzi, którzy akurat przechodzą ulicą, i każą im rzucać się na ziemię twarzą w śnieg, a jeśli jest to Żyd noszący brodę, wyrywają ją razem ze skórą, aż śnieg robi się czerwony od krwi. Kiedy taki żandarm jest w złym humorze, ofiarą może stać się nawet żydowski policjant stający z nim razem na posterunku.
Wczoraj sama widziałam niemieckiego żandarma „musztrującego” żydowskiego policjanta obok przejścia z „małego” do „dużego” getta, na Chłodnej. Młody człowiek nie mógł już złapać oddechu, ale nazista wciąż zmuszał go do padania i wstawania, aż ofiara zemdlała w kałuży krwi. Wtedy ktoś wezwał ambulans i umieszczono żydowskiego policjanta na noszach, po czym odwieziono rikszą. W całym getcie są tylko trzy samochody sanitarne, dlatego najczęściej używa się riksz.
Warszawa, 4 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Ostatniej nocy przeżyliśmy kilka godzin śmiertelnego strachu. Około jedenastej grupa hitlerowskich żandarmów wpadła do pokoju, w którym akurat odbywał zebranie nasz komitet domowy. Niemcy zrewidowali mężczyzn, zabrali im wszystkie pieniądze, jakie przy nich znaleźli, po czym kazali rozbierać się kobietom w nadziei, że znajdą ukryte brylanty. Nasza sublokatorka, pani R., protestowała odważnie, oświadczając, że nie rozbierze się przy mężczyznach. Dostała za to mocny cios w twarz i została przeszukana jeszcze bardziej brutalnie niż pozostałe kobiety. Trzymano je nagie przez ponad dwie godziny, hitlerowcy przykładali im rewolwery do piersi i intymnych części ciała strasząc, że zastrzelą je wszystkie, jeśli nie oddadzą dolarów i brylantów. Bestie wyszły dopiero o 2 rano zabierając łup składający się z kilku zegarków, paru lichych pierścionków i niewielkiej sumy polskich złotych. Nie znaleźli ani brylantów, ani dolarów. Mieszkańcy getta co noc spodziewają się takich napaści, ale zebrania komitetów domowych odbywają się nadal.
Warszawa, 10 stycznia
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Na razie powoli sypie śnieg, a mróz maluje na okiennych szybach cudowne kwiaty. Marzę o sunących po lodzie saneczkach, o wolności. Czy kiedykolwiek będę jeszcze wolna? Stałam się naprawdę samolubna. Na razie ciągle jeszcze jest mi ciepło i mam co jeść, ale dokoła mnie tyle jest nędzy i głodu, że zaczynam być bardzo nieszczęśliwa.
Czasem szybko chwytam palto i wychodzę na ulicę. Zaglądam w sine od mrozu twarze przechodniów. Staram się zapamiętać widok bezdomnych kobiet owiniętych w szmaty i dzieci o zapadniętych, odmrożonych policzkach. Przytulają się do siebie w nadziei, że jakoś się ogrzeją jedno od drugiego. Uliczni sprzedawcy stoją w bramach oferując cukierki i tytoń. Mają małe pudełka zawieszone na szyjach. W pudełkach po kilka paczek papierosów i garść cukierków zrobionych bez grama cukru, słodzonych sacharyną.
Przez wystawową szybę widzę odbicia różnych ludzi. Ten widok jest mi już dobrze znany: biedny człowiek wchodzi, żeby kupić ćwierć funta chleba, i wychodzi. Na ulicy łapczywie rozrywa gliniastą masę i pakuje do ust. Na jego twarzy pojawia się wyraz zadowolenia, a po chwili cały kawałek chleba znika. Teraz jego twarz wyraża smutek. Grzebie po kieszeniach i wyciąga ostatniego miedziaka... nie wystarczy na nic. Wszystko, co może teraz zrobić, to położyć się na śniegu i czekać na śmierć. A może pójdzie do administracji Gminy? Nie ma po co. Są tam już setki takich jak on. Kobieta za ladą, która ich obsługuje i wysłuchuje ich żalów, jest poczciwa, uśmiecha się i mówi, żeby wrócili za tydzień. Każdy musi czekać na swoją kolej, ale tylko niektórzy przeżyją następny tydzień. Zniszczy ich głód i pewnego ranka zostanie znalezione w śniegu kolejne ciało starego mężczyzny o sinej twarzy i zaciśniętych pięściach.
Warszawa, 5 lutego
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
W południe jak zwykle wybrałem się do Grodziska po chleb i po mleko. Na ulicach pusto, a na targu cicho jak w kościele, gdyż już prawie wszyscy Żydzi wynieśli się do Warszawy. Tymczasem komisarz wiejski Lissberg wydał zarządzenie, że Żydom nie wolno opuszczać miasta i że wszelkie patrole mają rozkaz strzelać do każdego Żyda napotkanego poza miastem. W Wiskitkach kilku już w ten sposób zabito. Wieczorem ściągnięto rezerwę policji i urządzono obławę na pozostałych Żydów, żeby ich ściągnąć wszystkich na jedno podwórko. Na ich miejsce ma przybyć do Grodziska sześć tysięcy wysiedlonych Polaków z Dąbrowy Górniczej.
Grodzisk Maziwuecju, 7 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Ulice getta są zamykane jedna po drugiej. Teraz przy pracach murarskich są zatrudniani tylko Polacy. Hitlerowcy nie ufają już żydowskim murarzom, którzy rozmyślnie zostawiali w wielu miejscach luźne cegły, żeby przemycać żywność bądź uciekać w nocy przez te otwory „na drugą stronę”.
Teraz mury rosną coraz wyżej i wyżej i nie ma już luźnych cegieł. Szczyt muru pokryty jest grubą warstwą gliny zmieszanej z tłuczonym szkłem, żeby pociąć ręce ludzi próbujących ucieczki. Ale Żydzi wciąż wynajdują nowe sposoby. Rury kanalizacyjne nie zostały odcięte – tą drogą otrzymuje się małe worki mąki, cukru, kaszy i inne artykuły. Podczas ciemnych nocy próbują robić dziury w murach. Usunięcie jednej cegły wystarcza. Przygotowuje się specjalne paczki odpowiadające wymiarami tym otworom.
Są także inne sposoby. Na granicy między gettem a „drugą stroną” jest wiele zbombardowanych domów. Piwnice tych domów często tworzą długie tunele ciągnące się przez trzy, cztery czy pięć posesji. Większa część szmuglu idzie właśnie tędy. Niemcy wiedzą o tym, ale nie są w stanie kontrolować całego ruchu.
Warszawa, 15 lutego
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
20 lutego 1941 dowiedziano się w Płocku, że wszyscy Żydzi zostaną wygnani z miasta. Ludzie zaczęli się pakować i szykować do drogi. Wieczorem rozeszła się jednak wiadomość, którą przyjęto jako pewną, że będziemy mogli zostać na kolejne sześć miesięcy. Tego samego dnia zebrano pół kilograma złota dla przekupienia esesmanów i wszyscy byli pewni, że dzięki temu będzie można pozostać w mieście. [...]
Około czwartej rano usłyszeliśmy straszne walenie do bramy szpitala. [...] Wpadło dwunastu żołnierzy, krzycząc: „Za pięć minut gotowi do wyjścia, zrozumiano?!”. Zdenerwowałem się, nie wiedziałem, co robić, co będzie z chorymi, co ze sobą zabrać, co na siebie włożyć, co zdjąć... [...] Chorzy zaczęli schodzić z łóżek, położyli się przed drzwiami, abyśmy nie mogli wyjść i zostawić ich samych. Wszyscy krzyczeli, płakali, wyli. W środku tego całego hałasu weszli Niemcy. Wchodzili na chorych, deptali ciężkimi buciorami po głowach, kopali... Krzyk stał się jeszcze dzikszy, płacz jeszcze silniejszy, a Niemcy jeszcze bardziej szaleni. Dopadali chorych próbujących się ukryć — bijąc pałkami po głowach. Wykończyli prawie połowę szpitala. [...]
Z żoną i synem oraz lżej chorymi wybiegliśmy na zewnątrz. Przy bramie oficer zerwał ze mnie plecak, walnął mnie pięścią prosto w usta, wybijając mi dwa zęby. Upadłem w błoto. [...] Żołnierze popędzili nas dalej. [...] Szliśmy po leżących na drodze zabitych i rannych, aż doszliśmy do punktu zbiorczego, gdzie schodzili się ludzie z całego miasta.
O świcie, kiedy zebrało się około 4 tysięcy osób, rozkazano nam ustawić się w szeregi. Niemcy ustawili się po bokach ulicy, tworząc wąski szpaler. Zaczęła się gonitwa. Z kijami i żelastwem w rękach rozdzielano ciosy na prawo i lewo. Gnano nas w kierunku stojących w szeregu Niemców. Tam znowu — jak przez ogień. Bili pałkami, nahajkami, kolbami rewolwerów. Ściągnięto ze mnie palto i czapkę. [...] Innym ściągano kalosze razem z butami i kazano dalej biec boso, na wpół nago. [...] Na miejscu zostawały trupy lub ciężko ranni. Nie zwracano uwagi na to, czy ktoś leży na drodze w kałużach błota zmieszanego z krwią: martwy, ranny, ubrany czy nagi lub bosy. Łzy lały się razem z padającym deszczem i krwią, która ciekła z głów, oczu, nosów i ciał.
[...] Zaczęto nas gonić do samochodów. Kto nie wchodził wystarczająco szybko, był tak bity, że zostawał na miejscu. Bicie, potężne walenie, nie ustawało przez całą drogę do samochodu i na samochodzie. Wszyscy byli jak dzicy, oszaleli — gonitwa, dzika jazda, jeden samochód prawie najeżdżał na drugi. [...]
Tak oto zostaliśmy wypędzeni z Płocka, 21 lutego 1941, w ciągu jednego dnia. Tego samego dnia przyjechaliśmy do obozu karnego dla aresztowanych w Działdowie.
Płock–Działdowo, 21 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Nocą i dniem, koleją, wozami, autobusami jadą do nas Żydzi z miast i wsi polskich. Za nimi dom, wysiłkiem i trudem lat całych pracy zbudowany, przed nimi głód, nędza i bezrobocie. U progu nowego życia — kwarantanna. Duże sale dawnej szkoły szare są od brudu, kurzu i wyziewów ludzkich. Utrudzeni drogą, głodni, przybywają na miejsce, gdzie otrzymują kubek kawy i chleb — o ile jest. Tu ujawnia się nasza wspólna niedola. Nędza jest tym straszniejsza, że ci ludzie często mają jeszcze na chleb, ale nie mogą go kupić, bo nie ma gdzie. Kwarantanna znajduje się w dzielnicy aryjskiej, gdzie sprzedawanie Żydom jest zabronione. Patronat zaś nie ma pieniędzy na kupno chleba w potrzebnej ilości. [...]
Do kwarantanny kierowani są ci, którzy przyjeżdżają etapem, czyli najnieszczęśliwsi, którzy albo nie zdążyli w porę wyjechać, albo nie mieli pieniędzy na samodzielny wyjazd. Nędza! Majątku całego kilkadziesiąt lub kilkanaście złotych. [...] Do żydowskiej Warszawy ściągają legiony żebraków, bo jeżeli nimi jeszcze nie są w tej chwili, będą za tydzień. [...]
W ogromnej masie ludzkiej człowiek pojedynczy się zatraca. Ludzie są stłoczeni — nie można odróżnić twarzy. [...]
23 lutego 1941
Tej nocy odbyłam swój pierwszy dyżur. Napływ uchodźców był tak wielki, że nie tylko sala, ale i korytarz były zajęte. Ruch. Zamieszanie. Miejsca mało. [...] Do naszej kancelarii wpada lekarka z informacją, że jedna z przyjezdnych dopiero co kobiet zaczyna rodzić i natychmiast trzeba ją przenieść do szpitala. Inna kobieta przybyła z ośmiodniowym dzieckiem.
Całą noc dzielimy kawę. Ludzie chłoną ją w siebie, jakby chcieli nią zalać całą pożogę wojny, która ich ogarnęła. Przed łaźnią kolejki. Ciągną się wzdłuż schodów i korytarzy. Ludzie cisną się jeden za drugim. [...] Naprzeciw nas, przy okienku, stoją kobiety i czekają na kąpiel. Zniecierpliwione długim czekaniem płaczą. Wskazują na małe dzieci, pytają zrozpaczone: „Ludzie, czego od nas chcecie?”. [...] Nie odpowiadamy. Cóż zresztą mamy odpowiedzieć...
Pracujemy od południa poprzedniego dnia, a tu już świt niedługo, jesteśmy już zmęczeni, obojętni.
Warszawa, ok. 23 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Piszę ten list dwa dni po przybyciu z drogi. Znajduję się w Żarkach, powiat Radomsko, 40 kilometrów od Częstochowy. Jestem tu z matką. Bez dachu nad głową, bez odzieży i bez pieniędzy. Proszę pójść do płocczan, aby natychmiast nam udzielili jakiejś pomocy, gdyż umieramy z głodu i zimna. Proszę o pomoc!!! Zostaliśmy wysiedleni 20 lutego.
W obozie w Działdowie byliśmy sześć dni. Na miejsce przybyliśmy 28 lutego. Jesteśmy w opłakanym stanie. Konamy. NATYCHMIAST POMOC!
Żarki, k. Częstochowy, 2 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
15 marca
TOZ [Towarzystwo Ochrony Zdrowia] przydzieliło dla naszego punktu lekarkę i siostrę, które po ogólnej wizytacji stwierdziły kilka wypadków tyfusu plamistego, zawszenie, świerzb i ogólne osłabienie powodowane głodem. Zarządzono kąpiel, a dla sal, gdzie wydarzył się dur — kwarantannę. Żadnych medykamentów nie posiadamy. Patronat przystąpił dziś do akcji dożywiania. Przysłał nam po kawałku chleba (7 deko) i kawy (lury) dla każdego uchodźcy, a na obiad dość rzadką zupę. [...]
19 marca
Dziś odwiedziła nasze schronisko delegacja Patronatu. Kilku panów o dość miłej powierzchowności i jedna pani. Do wnętrza sal goście nie wchodzili w obawie zarażenia. Nasi podopieczni zaczęli ich prosić, aby zlitowali się i nie żądali dziesięciogroszówek za chleb. W trakcie tego dialogu odezwała się pani z Patronatu, mówiąc, że nie rozumie, jak można nie mieć 10 groszy. W tym samym czasie na sali piątej umierał człowiek [...]. Nazajutrz lekarka wypisała na karcie zgonu przyczynę: śmierć głodowa.
20 marca
Sala o trzech oknach, 70 osób, pryczy 25. Ciżba brudnych, zawszonych, głodujących leży na tych narach, nie rozbierając się, już cztery tygodnie. Wchodząc na salę nie widzi się ludzi, lecz kłębowisko szmat. [...] Dziś nie było chleba z powodu niezainkasowania dziesięciogroszówek.
Warszawa, 15–20 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Nieomal codziennie widzę dwóch, trzech ludzi, którzy padają z głodu na bruk uliczny. [...] Zewnętrzny wygląd ludności żydowskiej – tragiczny. Prawie wszędzie widać ludzi bez odzieży, w porwanych paltach lub w paltach zapiętych agrafkami, żeby nie było widać, że są bez koszuli. [...] Żydzi chodzą dosłownie goli. [...] Obecnie getto jest obozem koncentracyjnym, którego mieszkańcy muszą się sami utrzymywać.
Getto warszawskie, 18 marca
Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego: wrzesień 1939 – styczeń 1943, Warszawa 1988.
24 marca
Dziś znowu nie było chleba. Zawszenie jest okropne. Przewidujemy znowu kąpiel, ale to nie zmieni stanu rzeczy, gdyż nie ma bielizny, pościeli, odzieży, mydła i ciepłej wody. Przybyło do nas pięcioro niedorozwiniętych dzieci i czterech starców. Poziom umysłowy kalek nie pozwala na ustalenie personaliów. Ulokowaliśmy ich w separatce. Potrzeby fizjologiczne załatwiają na pryczy. Okropny widok. Przyglądając się temu, stwierdzamy, że morderstwo przez litość może być usprawiedliwione. Postanowiliśmy jak najmniej się nimi opiekować, aby mogli jak najprędzej zakończyć swoje nieszczęsne bytowanie. Nie zanosimy kalekom jedzenia. Oddajemy ich porcję strawy zdrowszym dzieciom, zamiast w takim ciężkim okresie podtrzymywać przy życiu nieuleczalnych. [...]
26 marca
Od kilku dni Patronat przysyła dla dzieci mannę. Do przydzielonej nam porcji dolewamy wodę, aby starczyło dla wszystkich dzieci. [...] Jednemu dziecku przypadają trzy łyżki od herbaty. Mleko również otrzymujemy: 3–4 szklanki dla pięćdziesięciorga dzieci w wieku do lat trzech.
Warszawa
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W pierwszy z półświątecznych dni Pesach [15 kwietnia] wybrałem się do Jointu [...]. W obecnych czasach przejść z Twardej na Tłomackie jest nie lada wyczynem. [...] W domu drzwi się nie zamykają — ludzie przychodzą dowiedzieć się, czy jest coś od Jointu na święta. Ameryka przecież wysyła... Więc nie mogłem się powstrzymać i poszedłem. Ale nie tak po prostu: poszedłem. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, przy każdym strażniku zdjąć czapkę i po dokładnej ocenie, czy nie będzie już więcej straży, można iść trochę spokojniej...
Nagle czuję, że mocna ręka chwyta mnie za ramię — zapowiedź okrucieństwa. Zadrżałem, krew zastyga w żyłach, a w uszach dźwięczy jak dzwon: „Komm, komm verfluchter” [Chodź, chodź przeklęty]. Pełna ludzi ulica pustoszeje. Widzę tylko demonicznego żandarma z nahajką w ręku, który prowadzi mnie do samochodu z cegłami. Dopiero teraz orientuję się, że złapano mnie do pracy. Wpychają mnie do samochodu, wpadam na złapanych już wcześniej trzech Żydów. W tej samej chwili przypominam sobie o moim 12-letnim synku, który mi towarzyszył.
Przez szparę w samochodzie widzę, jak płacząc prosi żandarma, który go odpycha. Samochód rusza. Chłopiec próbuje biec za nim, ale szybko pozostaje w tyle — sam w otchłani warszawskich ulic. Jedziemy. Łapią jeszcze kilku Żydów, głównie z brodami. [...] Wywieziono nas z miasta, na placówkę, gdzie pracuje 200 robotników opłacanych przez Gminę. Nasza piątka wcale nie była potrzebna do pracy, tylko do celów sadystycznych — żeby się z nami radośnie zabawić. Dla zachowania pozorów kazano nam pracować przy schronach razem z wynajętymi robotnikami. W porze obiadowej wszyscy robotnicy poszli jeść. Nas w tym czasie ustawiono twarzą do ściany i oświadczono, że zostaniemy rozstrzelani. Dokładnie spisano nasze nazwiska i wiek. [...] Ze wszystkich stron otoczyli nas oficerowie z aparatami fotograficznymi.
Robiliśmy różnego rodzaju ćwiczenia, a każda faza trwała kilka minut i była fotografowana. Kazano nam klękać, padać i tarzać się w błocie, rozebrać się i krzyczeć, że jesteśmy z tego zadowoleni. Bito nas przy tym i kopano; cynicznie się śmiano, depcząc po nas. Następnie przynieśli dwie pary dużych, krawieckich nożyc, którymi kazali nam obcinać sobie nawzajem brody. Jeśli ktoś niedostatecznie szybko i dokładnie wypełniał zadanie, podchodził sadysta i nauczał, w jaki sposób tnie się po uszach i twarzy. Wszystko to było wielokrotnie fotografowane.
Warszawa, 15 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
17 kwietnia 1941. W przeddzień świąt [paschalnych] rozegrały się straszne sceny w lokalu organizacji uchodźców. Zebrało się tam 7–8 tysięcy uchodźców, którzy czekali na macę i paczki [z żywnością]. [...] Zgłosili się po paczki ludzie uważani w swoim środowisku za zamożnych, [którzy jeszcze] niedawno pomagali innym. Nie sposób opisać rozpaczy tych, którzy [paczek] nie dostali. [...]
Gmina nie dostarczyła [do obozów pracy] odpowiedniej liczby ludzi. Dlatego też policja żydowska wraz z polską musiały wyłapywać tych, którzy uznani zostali za zdatnych, otrzymali powołania, lecz nie stawili się. Rzecz oczywista, że nie nocowali oni w domu. Łapano nawet ludzi w wieku ponad pięćdziesiąt lat. [...] Była to prawdziwa orgia. Młodsi ludzie ukrywali się na dachach, w piwnicach, w kuchniach ludowych i innych lokalach publicznych.
Dni 19–21 kwietnia pozostaną na zawsze w pamięci ludności żydowskiej w Warszawie. Gmina, wspomagana przez policję żydowską, powróciła do starych, smutnych tradycji łapanek na ludzi. [...] Pierwsza noc była straszna. To właśnie wtedy nadano policji żydowskiej „honorowy” przydomek „gangsterów” [...]. Żydowska i polska policja, zamiast szukać tych, którzy się ukryli [...], otoczyły szereg kamienic i zażądały okupu. [...] Zabierano, rzecz zrozumiała, tylko tych, którzy nie mogli się wykupić, i tych, którzy zostali zwolnieni jako chorzy lub jako jedyni żywiciele rodzin.
Warszawa
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wiem, że wśród Żydów na świecie istnieje obawa, czy w Polsce wyzwolonej nie dojdzie do głosu antysemityzm. Jestem głęboko przekonany, że – nie. Naród polski cierpi obecnie na równi z ludnością żydowską w Polsce straszliwy ucisk i prześladowanie. Ludność polska i żydowska jest zjednoczona, jak nigdy, wspólnymi cierpieniami, wspólnym pragnieniem wyzwolenia i wspólną nienawiści a do wroga.
[…]
Czy w Polsce jest za dużo Żydów i czy będą oni musieli emigrować po wojnie z Polski?
Na to pytanie można odpowiedzieć: i tak i nie! W Polsce gospodarczego niedorozwoju jest Żydów za wiele, bo i setki tysięcy Polaków nie miało pracy i żyło w nędzy. Gdyby istniały kraje bez ograniczeń imigracyjnych – emigrowaliby z Polski dobrowolnie bez przymusu nie tylko Żydzi, lecz i Polacy, którzy nie znajdowali w kraju zatrudnienia i nie mieli zapewnionych środków egzystencji.
W Polsce, która będzie rozwijała swoją gospodarkę przemysłową i zmieniała swoją jednostronną strukturę kraju rolniczego na kraj odpowiednio uprzemysłowiony, znajdą wszyscy Polacy, Żydzi i Ukraińcy zatrudnienie. Zagadnienie emigracyjne w ogóle straci na aktualności. A nie zapominajmy, że wrócimy do Polski nie tylko zniszczonych wsi i miast, zrujnowanego przemysłu, ale i pozbawionej inteligencji. Dla odbudowy kraju będziemy potrzebowali zatem nie tylko dużo rąk ludzkich, ale i mózgów. Inżynier, lekarz, prawnik, uczony będzie Polsce potrzebny bez względu na to, czy jest Polakiem lub Żydem. […]
Wierzę, że w Polsce przyszłej, w Polsce rozwijającej się gospodarczo po linii interesów całego narodu nie będzie antysemityzmu ani uczuciowego ani gospodarczego.
[…]
Wszelki antysemityzm musi być potępiony nie tylko dlatego, że jest sprzeczny z uczuciami ludzkimi, że jest on niegodnym człowieka barbarzyństwem, że jest ideą nienawiści zamiast miłości, ale i dlatego, że uniemożliwia rozwiązanie harmonijnego współżycia Żydów z resztą społeczeństwa polskiego.
Londyn, 20 kwietnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Nie ma usprawiedliwienia dla podłych kreatur, które powodowane chęcią zysku stały się funkcjonariuszami przemocy. Nie ma usprawiedliwienia dla panoszącej się na ulicy żydowskiej korupcji, która zrzuca cały ciężar obozów pracy na barki wygłodzonej i wyczerpanej biedoty getta. Obozy pracy, które były i są aktem gwałtu i przemocy ze strony rządzącego faszyzmu, powinny napotkać bierny, lecz zdecydowany opór [...]. Nie ma w naszych szeregach miejsca dla ludzi, którzy bądź z własnej woli, bądź też na wezwanie stawiają się sami do obozu. Wzywamy was do dołożenia wszelkich starań i wysiłków celem ukrycia siebie i towarzyszy przed obozami pracy. Wzywamy was do utrudniania w miarę możliwości funkcjonariuszom bezprawia wykonywania ich niecnych zadań.
Warszawa, 21 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Warszawa. Wywiezienie funkcjonariusza funkcjonariusza Służby Porządkowej do niemieckiego obozu pracy
25 kwietnia 1941 o godzinie 21.30, po wyjściu z siedziby rejonu II Służby Porządkowej, gdzie odbyła się odprawa służby nocnej, zostałem na ulicy Żelaznej, wraz z porządkowymi Rotsztajnem i Fizenfeldem, otoczony przez kilku uzbrojonych funkcjonariuszy Lagerschutzu [straży obozowej], poturbowany gumowymi pałkami, pozbawiony czapki, opaski i numeru służbowego oraz pod groźbą użycia karabinu brutalnie popchnięty do szeregów przechodzącej kolumny obozowiczów. Moje próby wyjaśnienia, że pełnię w tej chwili służbę, że posiadam legitymację podpisaną przez władze niemieckie i że Służba Porządkowa jest wolna od pracy w obozach, dały efekt wręcz odwrotny — spowodowały cały szereg nowych uderzeń gumowymi pałkami po twarzy i plecach. Usiłowałem, przechodząc przez wylot na Chłodnej, zwrócić się do pełniącego tam służbę wartownika niemieckiego, aby spowodować jego interwencję, ale zostałem siłą odepchnięty przez kilku funkcjonariuszy Lagerschutzu [...].
Pognano nas bez czapek, pod gradem uderzeń, aż do Dworca Wschodniego, zmuszając po drodze do dźwigania na barkach odstających obozowiczów, przy czym członkowie Lagerschutzu stale odgrażali się: „My wam pokażemy za wasze skargi przed Niemcami, żywymi was nie wypuścimy! Jak psy zakatrupimy”. [...] Tak zawlekli mnie koleją do Garwolina, stamtąd do odległej o 25 kilometrów Wilgi i posadzili w obozie pracy, bez ekwipunku, bez koców, bez jedzenia, bez możności zawiadomienia o moim losie rodziny.
Warszawa, 25 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Lwów, 1 czerwca
21 miesięcy minęło pod władzą Sowietów. [...] Boimy się najwięcej tego, że nas już stąd nigdy nie wypuszczą. Granice Związku Sowieckiego to gorsze niż mur chiński. Odepchnięci od Zachodu, od swego kraju, od kultury burżuazyjnej, demokratycznej, zachodniej, drżymy, że już nigdy nie powrócimy do swoich, do domu, do kultury europejskiej. Ta obawa dożywotniego pobytu w raju bolszewickim najbardziej nas przytłacza. Z lekkomyślnością bardziej niż karygodną, bo mieliśmy już smutne doświadczenie, nie myślimy o możliwości wojny na tym terenie, prowadzimy strusią politykę „niech na całym świecie wojna”... Cieszymy się z bezpieczeństwa, jakie rzekomo daje pakt niemiecko-sowiecki, wzdrygamy się na myśl o bombach niemieckich i o tym wszystkim, co one ze sobą przyniosą, a co już raz przeżyliśmy, i udajemy przed sobą, że wierzymy w pokój, bo tak sobie życzymy. [...]
12 czerwca
[Polacy] z coraz większą nienawiścią odnoszą się do bolszewików i coraz nieufniej przyjmują oferty przyjaźni, choć wiedzą, że w razie konfliktu z Niemcami — Rosja pomoże w wyzwoleniu Polski. Tylko Żydzi nie wahają się, bez względu na swój uczuciowy czy rozumowy stosunek do Związku, choć ucierpieli, choć ich majątki skonfiskowano, ich rodziny wywieziono, mimo to liczą jedynie na Rosję, bo wszystko jest lepsze od Niemców. [...]
20 czerwca
Obawiamy się wojny [...]. Rozsądniejsi zaczynają już myśleć o czynieniu zakupów, a są nawet tacy, którzy marzą o tym, aby ich wywieźć na Sybir czy do Kazachstanu. Ludzie kupują sobie putiowki (karty podróży i pobytu w uzdrowiskach) na Krym i Kaukaz, byle dalej na wschód. Są i tacy, którzy wnoszą podania do swych urzędów z prośbą o przeniesienie ich na skromniejsze nawet stanowisko, ale do Charkowa, Donbasu i dalej. Niektórzy żałują, że ukrywali się rok temu przed NKWD, które szukało ich, aby wywieźć.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Szpital „Czyste” właściwie przestał być szpitalem. Nie jest on nawet przytułkiem, albowiem człowiek chory — poza pozbawioną środków pomocą lekarską — nie znajduje tu dosłownie nic. Żywienie chorych w szpitalu jest zupełną fikcją. Porcje jedzenia, dające razem około 700 kalorii dziennie, nie są w stanie, w minimalnym choćby zakresie, podtrzymać organizmu. Toteż chory, który na swe nieszczęście musi przebywać w szpitalu dłużej, a nie ma środków na żywienie się na koszt własny, dostaje w szpitalu (!) obrzęków głodowych i szybko umiera z głodu — niezwykły postęp leczenia głodowego! [...]
Drugą fikcją w naszym szpitalu stała się czystość. Chorzy leżą bardzo często bez bielizny, a szycie nowej, z zakupionego po długich tarapatach płótna, jest kolosalnie utrudnione z powodu braku funduszy... na nici. Brak również dostatecznej ilości materacy. Sienników wprawdzie szpital trochę posiada, lecz nie można do nich dostać słomy — sprawa rozbija się znów o brak gotówki. Skutek: w jednym łóżku leży po dwóch chorych — i to na oddziałach zakaźnych.
Szpital posiada o wiele za mało łóżek. Epidemia wciąż trwa. Przypadków chirurgicznych jest dużo. [Ale] [...] szpital nasz nie jest obecnie szpitalem i dłużej w takich warunkach egzystować nie może!
Warszawa, 4 czerwca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
22 czerwca
Grom z jasnego nieba. [...] Żydzi są przerażeni. Nikt nie chce widzieć Niemców na oczy, ale wszyscy są przekonani, że wkroczenie ich to już nie kwestia dnia, lecz godzin. Uchodźcy nie mają tu swoich rzeczy, więc prędzej decydują się na ucieczkę, choć mało kto wierzy w skuteczność, mając już praktykę, że Niemcy wszędzie potrafią doścignąć. [...]
28 czerwca
Od nocy do wieczora przebywamy w schronach. Bombami nie przejmujemy się wcale, ale smutni jesteśmy i bezradni, przybici i zrezygnowani. Już dawno stwierdziłem, że wszystko trzeba w życiu przeżyć. Że Niemców nie można uniknąć. Tak, poznamy dolę żydowską u Hitlera. Trzeba na najgorsze być przygotowanym i ze stoicyzmem przyjąć wszystko, co nas spotka.
Lwów
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
30 czerwca Niemcy wkroczyli do Lwowa. [...] Przed sklepami spożywczymi olbrzymie kolejki. Dochodzi do coraz częstszych niesnasek, Żydów wypychają, obrzucają ich najgorszymi epitetami. Atmosferę pogromową wzmagają opowiadania o okrucieństwach bolszewickich. [...]
Niemcy wykorzystali to. Rozdmuchali tę sprawę do potwornych rozmiarów. Kazali rozkopać groby w więzieniach. Olbrzymie tłumy ciągnęły tam, jak na pielgrzymkę. „Męczennicy narodu zakatowani przez katów żydowskich z NKWD.” [...]
Po ulicach grasowały bandy, napadały na Żydów, których bito w okrutny sposób. Z mieszkań powyciągano mężczyzn Żydów do uprzątnięcia trupów. Tłumy zgromadzone przy więzieniach, uzbrojone w laski, żelazne drągi, tworzyły szpalery, którymi przechodzili Żydzi. Bito ich, czym popadło. A gdy wreszcie skopani, ociekający krwią dotarli do „miejsca pracy”, musieli wygrzebywać trupy i układać je w grobach. Przy tej okazji podlegali najbardziej wyrafinowanym torturom. [...] Część skatowanych Żydów wróciła do domów, ale znaczna część już nie.
Lwów, 30 czerwca–3 lipca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W czwartek rano zaczyna się zbierać na burzę. Przed budynkiem, gdzie mieściło się NKWD, zbierają się tłumy ludzi żądając życia i krwi żydowskiej. Po południu zaczynają zatrzymywać na ulicy ludzi mających wygląd semicki, a następnie wywlekać z domów mężczyzn Żydów. Prowadzi się ich na NKWD, bijąc po drodze, tak że wielu ginie na ulicy pod pałkami. Wytrzymalsi, którzy przychodzą tam żywi, przechodzą z rąk cywilnych morderców w ręce żołnierzy niemieckich, którzy ich dziesiątkują, tzn. co dziesiąty zostaje na miejscu zastrzelony, a pozostali zostają wtrąceni do [nieczytelne] i tam w straszliwy sposób [nieczytelne] i zostają przez całą noc i połowę następnego dnia, aż do zakończenia pogromu w niepewności nie co do losu, bo o śmierci nikt nie wątpił, ale co do tortur, jakim jeszcze zostaną poddani.
Borysław, 3 lipca
Inny pogrom, oprac. Andrzej żbikowski, „Karta” nr 6/1991.
W piątek od świtu odbywa się dalej masowa masakra nie tylko mężczyzn, ale także kobiet. Te wyciąga się z domów pod pretekstem mycia trupów, tzn. ludzi zamordowanych poprzedniego dnia, i przy tym zajęciu bije się je żelaznymi pałkami na śmierć. Ludzi zatłuczonych do nieprzytomności „litościwi i humanitarni” żołnierze niemieccy uśmiercają strzałami rewolwerowymi i odwrotnie – ludzi tylko postrzelonych, ale jeszcze żywych, zatłukuje się ostatecznie pałkami. Trwa to do południa, kiedy to na rozkaz władz niemieckich pogrom zostaje przerwany.
Ja sama pogromu nie widziałam, bo przez cały czas jego trwania siedziałam schowana w komorze. Słyszałam tylko, jak przychodziły coraz to nowe grupy pogromczyków, jak rozbija się drzwi naszego domu, tłucze szyby, szkła i lustra w mieszkaniu, wynosząc przy tym, co się daje. Słyszałam także chóralny śpiew Niemców stojących (jak się potem dowiedziałam) szeregiem na chodniku i przypatrujących się, a nawet robiących fotograficzne zdjęcia tego ciekawego i już przez długi czas nie spotykanego widowiska. A poprzez śpiew, niejako na jego tle, słychać było dzikie krzyki ofiar.
Borysław, 4 lipca
Inny pogrom, oprac. Andrzej żbikowski, „Karta” nr 6/1991.
[14 października 1941] dowiedzieliśmy się, że tego dnia wyprowadzili 3 tysiące Żydów z drugiego, mniejszego getta i zastrzelili w Ponarach. Pogłoski, że wymordują dwie trzecie Żydów z pierwszego getta, nasilały się z minuty na minutę. Wszystkich ogarnął strach i przerażenie. Wszyscy, którzy mieli pieniądze lub wartościowe przedmioty, przekupywali Niemców oraz Litwinów i w niemieckich autach uciekali do Warszawy, Białegostoku, Lidy i Grodna.
Nie miałam pieniędzy. [...] Postanowiłam się ratować. Trzeba było ryzykować, bo wszystko by przepadło. Razem z przyjaciółką nałożyłyśmy na głowy chustki, jak sziksy [dziewczyny nie-Żydówki], wzięłyśmy koszyki do rąk, dołączyłyśmy do grupy robotników i szczęśliwie przeszłyśmy przez wachę; nie zabrałyśmy ze sobą żadnych dokumentów. Kiedy byłyśmy poza gettem, zdjęłyśmy znaki hańby [opaski z gwiazdą Dawida], które miałyśmy przykryte chustkami.
19 października 1941 opuściłyśmy Wilno. Przyszłyśmy na ,,cmentarz żydowski” w Ponarach. Dzień był bardzo deszczowy. Zatrzymało się przy nas auto z Niemcami i Litwinami; zaprosili nas jako Polki do samochodu. W czasie podróży bez przerwy mówili o Żydach, że trzeba ich wszystkich wymordować. Udawałyśmy, że nic nie rozumiemy, rozmawiałyśmy między sobą po polsku. Niemcy kilkakrotnie próbowali wejść z nami w rozmowę, ale wzruszałyśmy ramionami i udawałyśmy, że nie rozumiemy słowa po niemiecku. Jeden Litwin próbował nawet zagadywać i dowcipkował, że jesteśmy Żydówkami, ale tak go wyśmiałyśmy, iż on też dał się przekonać, że jesteśmy Polkami od pokoleń.
Po 20 kilometrach jazdy wysiadłyśmy z auta. Stał tam akurat inny samochód, przy którym majstrował jakiś cywil. [...] Zaproponował, że nas podwiezie 5 kilometrów. [...] W czasie jazdy powiedział, że zaprosił nas, bo poznał, że jesteśmy Żydówkami. Bał się, by Litwin, z którym rozmawiałyśmy wysiadając z auta, nie rozpoznał w nas Żydówek, bo wtedy byłybyśmy stracone. „Ten Litwin — powiedział — ma tysiące Żydów na sumieniu, których rozstrzelał z Niemcami i innymi Litwinami w Ponarach.”
W czasie opowiadania bardzo się rozpłakał. „Litwini i Niemcy — mówił dalej — przed rozstrzelaniem rozbierają Żydów do naga, bo szkoda im niszczyć ubrań — później je zabierają. Wszyscy sąsiedzi z okolic Ponar nie mogą już wytrzymać i patrzeć na ten nieludzki mord.” Znowu się rozpłakał. Uspokoiwszy się, dał nam wiele wskazówek, jak mamy zachowywać się na drodze.
[...] Weszłyśmy do pierwszej chaty, szukając noclegu. Chłop — bardzo przyjazny — pozwolił nam zanocować i dał nam jeść. Stwierdził, że jesteśmy Żydówkami. Bardzo się dziwił, w jaki sposób dotarłyśmy z Wilna aż tutaj, w jaki sposób zostałyśmy przy życiu. [...] Opowiedział, że w Ejszyszkach Litwini wyprowadzili wszystkich Żydów — mężczyzn, kobiety i dzieci — na cmentarz żydowski, rozebrali do naga i zastrzelili. Opowiadając z detalami o tych wydarzeniach, bardzo się rozpłakał. Żałował zwłaszcza rabina.
Wileńszczyzna, 14–19 października
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Żyjemy w więzieniu. Przyglądając się opuchniętym, na wpół nagim postaciom, leżącym pokotem na ulicach, doznajemy uczucia, że zostaliśmy zepchnięci do poziomu zwierząt, podludzi, bezdomnych i zaniedbanych. Wychudłe, podobne do trupich czaszek twarze żydowskie, widok gasnących na naszych oczach dzieci — przywodzą na myśl obrazy głodu w Indiach czy leprozoria trędowatych. A jednak rzeczywistość getta przerasta naszą wyobraźnię i tylko jedno mogłoby nas jeszcze przerazić — masowe ludobójstwo zamiast stopniowego wyniszczania i powolnego wymierania.
I choć lęk zamyka usta, to trzeba jednak przyznać, że nagła i gwałtowna śmierć byłaby, być może, dla ginących z głodu wyzwoleniem, gdyż oszczędziłaby im długotrwałych mąk i straszliwej agonii... A jednak... jesteśmy ludźmi, nie zapomnieliśmy, że jeszcze niedawno, zaledwie przed dwoma laty, byliśmy wolni! O, jakże jesteśmy upokorzeni i nieszczęśliwi!
A jednak... chcemy żyć jak ludzie wolni, chcemy żyć i tworzyć! [...] Pragniemy, żeby te właśnie wieczory literackie, które dziś inaugurujemy, stały się jednym z dowodów naszego instynktu przetrwania, przypominały naszą przeszłość i budziły nadzieję na przyszłość. [...] Młodzieży żydowska! Być może wśród was znajdują się przyszli pisarze, tacy jak Wajsenberg. Starajcie się wytrzymać, aż słońce wzejdzie i oświeci ziemię.
Warszawa, 14 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Pierwsze mrozy dały już o sobie znać i ludzie dygocą z zimna. Najstraszniejsze to marznące dzieci, dzieci o bosych nóżkach, gołych kolanach, w postrzępionej odzieży, które stoją milczące i płaczą. Dziś wieczorem słyszałem lament takiego małego, 3- lub 4-letniego szkraba. Z rana prawdopodobnie znajdę jego zmarznięte zwłoki.
Warszawa, 14 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Trzy dni temu, 20 listopada 1941, miał miejsce niewiele znaczący epizod. Do punktu na Dzielnej 6 podjechała riksza, a furman zrzucił wyjątkowy ciężar — zwolnioną po tyfusie ze szpitala młodą dziewczynę o wychudzonej, bladej twarzy. Ponieważ punkt na Dzielnej tymczasem przestał istnieć, „ładunek” ułożono na nowo, a furman skręcił w kierunku Gęsiej. Tu „wysypał” dziewczynę na podwórze jak kupę śmieci. W punktach tego podwórza nikt jednak nie chciał jej przyjąć. Chodziła od pryczy do pryczy, prosząc łagodnym głosem: „Ludzie serdeczni, zostałam jedna z całej rodziny, pozwólcie mi się ogrzać, przytulić, trzęsę się z zimna...”. Ale nikt nie chciał jej odstąpić ani części swojej zupy, ani miejsca w łóżku.
Noc zbliżała się z mroźnym wyciem wiatru przez wybite szyby zimnego punktu. W kącie, na podłodze, leżał ludzki kłębek, jęcząc i szczękając zębami. Nagle rozległ się śpiew: „Rozstaniemy się na zawsze, na zawsze...”. Dziewczyna zaczęła tańczyć miękkimi podskokami. Zamilkła, opadła na podłogę z głębokim westchnieniem.
Poranny promień oświetlił jej martwe ciało, ale nie było już jej palta ani butów.
Warszawa, 23 listopada
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Większość to zmory, upiory dawnych ludzi, to nędzne łachmany, opłakane resztki „bywszego” człowieczeństwa. [...] A przy tym ten nędzny, zastrachany wzrok jakby ściganego zwierzęcia, niespokojny, apatyczny i zrezygnowany. [...]
Na ulicach bezskutecznie wydzierają się umierające z głodu dzieci. Wyją, błagają, śpiewają, zawodzą, drżą z zimna, bez bielizny, bez odzieży, bez obuwia, w łachmanach, workach, szmatach, obwiązanych sznurem dokoła nędznego szkieletu, spuchnięte z głodu, zniekształcone, na pół przytomne, w piątym roku życia już zupełnie dojrzałe, ponure i zniechęcone, jak starcy.
Getto warszawskie, 7 grudnia
ŻIH Warszawa, Archiwum Ringelbluma, sygn. 428.
Na zupełnie nowych podstawach będą w wyzwolonej Polsce zbudowane stosunki pomiędzy Żydami i nie-Żydami. Polska zagwarantuje wszystkim swym obywatelom – a więc i Żydom – całkowitą równość wobec prawa.
Psychiczne i społeczne zmiany, jakie zachodzą w Polsce dzisiejszej, dają najlepszą gwarancję, że te zapowiedzi staną się prawdą życia wyzwolonej Polski. Polskie siły demokratyczne zawsze walczyły przeciwko polityce narodowościowych i rasowych prześladowań.
Żydzi polscy stworzyli własną literaturę, szkołę i prasę. Zostanie w pełni uznane prawo Żydów do posiadania i rozwijania własnej kultury. System autonomii kulturalnej zdaje się być najlepszą metodą urzeczywistnienia pełnego i nieskrępowanego rozwoju życia kulturalnego.
Powstaje często pytanie, czy Żydzi, którzy obecnie nie znajdują się w Polsce, będą mogli powrócić do Polski. Nie może być żadnej wątpliwości co do tego, że każdy obywatel polski, niezależnie od jego wyznania czy narodowości, będzie miał swobodę powrotu do ojczyzny. Rząd Polski jasno określił swe stanowisko – w sprawie obywateli w przyszłej Polsce. Gwarancje konstytucyjne równych praw i równych obowiązków z góry wyłączają możliwość jakichkolwiek wyjątków. Żyd polski, podobnie jak każdy inny obywatel polski, będzie mógł do Polski powrócić.
Dziś gdy Polska jest pod jarzmem hitlerowskim, Rząd Polski nie ma praktycznie możliwości wpływania na polityczne, gospodarcze i kulturalne stosunki w Polsce. Jednakże nawet dziś robi on wszystko, co jest w jego mocy, by naprawić dawne krzywdy, wymierzone przeciwko niektórym obywatelom. Jedną z takich krzywd było rozporządzenie przedwojenne Rządu Polskiego, pozbawiające praw obywatelskich osoby, które dłuższy czas przebywały za granicą i nie utrzymywały kontaktu z krajem. Ten krzywdzący dekret został już odwołany przez obecny Rząd Polski.
Demokratyczna Polska wyzwolona spod jarzma hitlerowskiego, stanie się dla Żydów polskich, podobnie, jak dla wszystkich innych mniejszości narodowych, gwarantem swobód i praw obywatelskich, da im możliwość twórczej działalności dla ich własnego dobra, dla dobra Polski i całej ludzkości.
Londyn, 14 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Żydowska szkoła prowadzona w języku jidysz zwraca się do Was z apelem, aby otoczyć ją murem ochronnym i stworzyć jej możliwość egzystencji. [...] Bez książek, bez przyrządów szkolnych, w pustych ścianach, z głodnymi, bosymi dziećmi — oto jak żydowska szkoła stawia dziś swoje pierwsze kroki. Musimy zorganizować wszystko, co jest niezbędne. To jest nasz obowiązek.
Nasza szkoła nie będzie miała bogatych mecenasów — ale też ich nie potrzebuje. Potrzebuje gorącego serca i pomocnego ramienia. [...] Nie wolno stać z boku i „ja wierzę” obowiązuje. Wszyscy muszą stanąć do pracy, tego wymaga od nas sytuacja. Zwracamy się do Was z propozycją zostania przyjacielem szkoły żydowskiej, aby pomóc jej przetrwać te ciężkie czasy.
Warszawa, 15 grudnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Z Żydami [...] trzeba tak czy owak zrobić koniec. [...] Wiem o tym, że krytykuje się niejeden krok podejmowany teraz w Rzeszy przeciwko Żydom. Świadomie i wciąż usiłuje się [...] mówić o okrucieństwie, surowości itd. [...] Litujmy się z zasady tylko nad narodem niemieckim, poza tym nad nikim na świecie. Tamci też nie mieli dla nas litości. Jako stary narodowy socjalista muszę też powiedzieć, że gdyby plemię żydowskie w Europie miało przeżyć tę wojnę, podczas gdy my dla zachowania Europy poświęcamy swą najlepszą krew, wojna ta byłaby tylko połowicznym sukcesem. Dlatego też stosunek mój do Żydów opiera się na nadziei, że przestaną oni istnieć. [...] Generalne Gubernatorstwo trzeba tak samo opróżnić z Żydów jak Rzeszę.
Kraków, 16 grudnia
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka. 1939–1945, oprac. S. Płoski, t. 1, Warszawa 1970.
Po wyjściu z samochodu policzono nas, ustawiono w rzędzie i ponownie przeliczono. Potem wybrano spośród nas ośmiu (tych, którzy nie potrafili dość energicznie kopać). Ludzie ci, milcząc i z opuszczonymi głowami, wyszli z szeregu.
[...] Cały teren obstawiony był przez żandarmów z karabinami maszynowymi, las naszpikowany patrolami żandarmerii. Żandarmów wzywano do nieustannej czujności. Ósemka wydzielonych pracowała w dole, około 20 kroków od nas. Jeden z nich, 19-letni Mechł Wilczyński z Izbicy, odezwał się do mnie: „Żegnaj, obyście pozostali przy życiu. My umieramy, ale wy spróbujcie wydostać się z tego piekła”. Inni milczeli, dobiegały tylko ich westchnienia.
Po dwóch godzinach przyjechało pierwsze auto z Cyganami. Stwierdzam stanowczo, że egzekucje dokonywane były w samym lesie. Samochód gazowy zwykle zatrzymywał się około 100 metrów przed zbiorowym grobem, ale dwukrotnie zatrzymał się w odległości około 20 metrów od grobu. Jak nam opowiadali „dołowi”, w kabinie szofera znajduje się specjalny aparat z przyciskami, połączony dwiema rurami z wnętrzem samochodu. Kierowca (było ich dwóch, w dwóch samochodach gazowych, zawsze ci sami) naciskał przycisk i wysiadał z kabiny.
Wkrótce potem dobiegały z wnętrza krzyki, rozpaczliwe szlochy i łomotanie w ściany. To trwało około piętnastu minut, po czym kierowca wracał do kabiny, gdzie świecił elektryczną latarką przez szybę do środka, by sprawdzić, czy wszyscy są już martwi, i podjeżdżał samochodem na odległość około 6 metrów od grobu. Po dodatkowych pięciu minutach postoju „Bykowiec” (komendant SS) rozkazywał czterem „dołowym” otworzyć drzwi. Buchał ostry zapach gazu. Odczekawszy znów około pięciu minut, „Bykowiec” wrzasnął: „Ihr Juden, geht tefilin legen” [Żydzi, kłaść tefilin], co oznaczało: wyrzucać zwłoki. Leżały one splątane, w brudzie własnych odchodów, wyglądały jakby dopiero co ułożone do snu, bez bladości policzków, z naturalną barwą skóry. Ciała były jeszcze ciepłe, tak że „dołowi”, jak nam mówili, ogrzewali się przy zwłokach.
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
9 stycznia
Trzeciego dnia robota przebiegała w sposób szczególnie okrutny i ciężki. [...] „Bykowiec” szalał. Podczas roboty udało nam się nieco zbliżyć do ośmiu „dołowych”. [...] Kiedy nie było wiele roboty (w tym momencie ich tak nie popędzano), Gerszon Praszker, stojąc w głębi grobu, wyciągnął modlitewnik, nakrył dłonią odkrytą głowę i odmówił modlitwę. Około jedenastej odezwali się do nas: „Giniemy straszną śmiercią, niechby to było odkupieniem za naszych bliskich, za cały naród. Więcej już nie zobaczymy świata”. [...] Skończyliśmy o wpół do szóstej. Jak zwykle, zabito owych ośmiu. [...]
10 stycznia
Około jedenastej zjawiło się pierwsze auto z ofiarami żydowskimi. Ofiary: mężczyźni, kobiety i dzieci — były w samej bieliźnie. Kiedy wyrzucano je z samochodu, podchodzili dwaj cywilni Niemcy i dokonywali dokładnej rewizji zwłok w poszukiwaniu kosztowności. [...] Dopiero po zjawieniu się tego żydowskiego transportu, wybrani zostali „dołowi”, jak zwykle — ośmiu. W transporcie byli Żydzi z Kłodawy, co stwierdził Gecel Chrząstkowski, sam kłodawianin. Po uporaniu się z tym pierwszym samochodem, „dołowi” wrócili do poprzedniej roboty, to jest do zakopywania zwłok. O wpół do drugiej było już drugie auto. W pewnym momencie Ajzensztab, również kłodawianin, zaczął cicho płakać, mówiąc, że nie ma już po co żyć, zobaczył bowiem, jak zakopywano zwłoki jego żony i 15-letniej jedynaczki.
Chełmno nad Nerem
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Tego dnia popędzano nas ze szczególnym bestialstwem. Nie pozwolono odczekać, by po otwarciu auta z ofiarami gaz się ulotnił. [...] Zaraz po pierwszym aucie przybyło drugie, a przed dwunastą było już trzecie. Kiedy poszliśmy na obiad, a owych ośmiu jeszcze pozostało w dole, by zakończyć partię, nadjechała czarna limuzyna, z której wysiadło czterech oficerów SS. Wysłuchali raportu „Bykowca”, ściskali mu dłoń z wielkim uznaniem. Dając wyraz swemu zadowoleniu, „Bykowiec” jeszcze raz skatował „dołowych”. Po odjeździe esesmanów ósemka „dołowych” też zabrała się do swego obiadu: gorzkiej kawy i zamarzniętego chleba. Około pierwszej nadjechało dalsze auto z ofiarami. Tego dnia, a pracowano do godziny szóstej, pochowano dziewięć aut, każde przywiozło 60 Żydów, razem przeszło 500 ofiar z Kłodawy.
W pewnej chwili mój kolega, Gecel Chrząstkowski, poznał swego 14-letniego syna, którego wrzucono do grobu.
Chełmno nad Nerem, 12 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
O ósmej rano byliśmy już przy wykopach. O dziesiątej nadjechało pierwsze auto z ofiarami z Izbicy. Do dwunastej zdołano obrobić trzy szczelnie wypchane auta. Z jednego z tych aut wyciągnięto ciało cywilnego Niemca. Był to jeden z kucharzy. Prawdopodobnie zauważył, że jeden z Żydów ma jakąś kosztowność, pobiegł więc za nim do auta, chcąc ją zrabować. W tym momencie jednak zatrzaśnięto drzwi. Jego krzyki i wrzaski puszczono mimo uszu i oto został uduszony razem z innymi. Zaraz potem, jak go wyciągnięto z auta, nadjechał specjalny wóz z pałacu z sanitariuszem. Zwłoki zawieziono z powrotem. Niektórzy mówili, że go zatruto celowo i że zatruje się wszystkich Niemców z załogi, by nie było świadków zbrodni.
[...] Tego dnia jedno z aut przez pomyłkę podjechało tak blisko do wykopu, że słyszeliśmy stłumione krzyki i rozpaczliwe wołanie oraz walenie w drzwi. Przed końcem pracy zastrzelono sześciu spośród „dołowych”. Przekroczywszy próg piwnicy, wybuchnęliśmy gorzkim płaczem. Po kolacji odprawiliśmy modły wieczorne i odmówiliśmy Kadisz. Spaliśmy kamiennym snem do rana.
Chełmno nad Nerem, 14 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Muszę jeszcze raz opisać całą okropność obszukiwania zwłok. Wyobraźcie sobie taką scenę. Ze spiętrzonego stosu ofiar ciągnie Niemiec trupa w jedną stronę, a drugi — w inną. Ogląda się szyje kobiet — czy nie ma złotych łańcuszków, a jeżeli są, zrywa się je od razu. Z palców ściąga się obrączki. Złote zęby wyrywa się z ust obcęgami. Potem ustawia się trupa, rozsuwa mu nogi i kładzie rękę do jego kiszki stolcowej. Ze zwłokami kobiet robi się to samo od przodu. Choć działo się tak każdego dnia i przez cały czas, za każdym razem burzyło to krew w żyłach i doprowadzało do wściekłości.
Podczas obiadu doszła mnie smutna wiadomość, że moi kochani rodzice i mój brat leżą już w grobie. O pierwszej byliśmy znów przy robocie. Starałem się podejść bliżej do zmarłych, by po raz ostatni przyjrzeć się moim najbliższym. Oberwałem przy tym zamarzniętą grudą ziemi od „dobrodusznego” Niemca z fajką, a „Bykowiec” do mnie strzelił. Nie wiem, czy nie chciał trafić, czy też nie udało mu się, dość iż ocalałem. Nie zważając na mój ból, pracowałem bardzo szybko, aby zapomnieć choć na chwilę o strasznej stracie. Zostałem sam, osamotniony na świecie jak kołek. Z mojej rodziny, która liczyła sześćdziesiąt osób, jestem jedynym żyjącym.
Chełmno nad Nerem, 15 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W robocie nowi łódzcy grabarze zostali strasznie pobici przez „Bykowca”. Miały to być „wskazówki”, jak pracować. Około dziesiątej przybyło pierwsze auto. Do pierwszej pogrzebaliśmy cztery transporty. Wszystkie ofiary pochodziły z Łodzi. Z ich wychudzenia i podług tego, jak ich ciała pokryte były ranami i wrzodami, poznawało się łódzki głód. Współczuliśmy im mówiąc, że tak długo cierpieli w getcie i głodowali, aby tylko przetrwać ciężkie czasy, a teraz skończyli taką straszną śmiercią. Zmarli niewiele ważyli. [...] Po obiedzie „Bykowiec” znów wypił butelkę wódki i znów bestialsko katował. W tym czasie pogrzebaliśmy cztery dalsze transporty. W końcu zastrzelono siedmiu grabarzy.
Od piątku zaczęto polewać groby chlorkiem, gdyż czuło się silny odór rozkładających się ciał.
16 stycznia
Ruta Sakowska, Dwa etapy. Hitlerowska polityka eksterminacji Żydów w oczach ofiar. Szkic historyczny i dokumenty, Wrocław 1986.
W robocie nowi łódzcy grabarze zostali strasznie pobici przez „Bykowca”. Miały to być „wskazówki”, jak pracować. Około dziesiątej przybyło pierwsze auto. Do pierwszej pogrzebaliśmy cztery transporty. Wszystkie ofiary pochodziły z Łodzi. Z ich wychudzenia i podług tego, jak ich ciała pokryte były ranami i wrzodami, poznawało się łódzki głód. Współczuliśmy im, mówiąc, że tak długo cierpieli w getcie i głodowali, aby tylko przetrwać ciężkie czasy, a teraz skończyli taką straszną śmiercią. Zmarli niewiele ważyli. [...]
Po obiedzie „Bykowiec” znów wypił butelkę wódki i znów bestialsko katował. W tym czasie pogrzebaliśmy cztery dalsze transporty. W końcu zastrzelono siedmiu grabarzy. Od tego dnia zaczęto polewać groby chlorkiem, gdyż czuło się silny odór rozkładających się ciał.
Chełmno nad Nerem, 16 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Warszawa. Posiedzenie Żydowskiej Samopomocy Społecznej w sprawie ratowania życia aresztowanych Żydów
Dr [Emanuel] Ringelblum otworzył posiedzenie. Wyjaśnił, że — zgodnie z informacją podaną przez przewodniczącego Judenratu — [w getcie] jest 1500 futer, co oznacza sumę 1,5 miliona złotych; sumę, która może uratować od śmierci ponad 300 Żydów, siedzących w więzieniu na Gęsiej. Władze zapewniły, że zwolnią, za wyżej wymienioną sumę, wszystkich Żydów skazanych na śmierć, jak również Żydów, którzy jeszcze czekają na wyrok za przejście granicy. Gmina zaczęła już akcję wśród bogatych Żydów.
[Emanuel Ringelblum:] „Wezwaliśmy przedstawicieli Komitetów Domowych, aby umożliwić masom ludowym udział w tej wielkiej akcji. Mimo że Gmina może z łatwością uzyskać potrzebną sumę u bogatych Żydów, gdy zwróciła się do nas w tak ważnej sprawie, natychmiast przyjęliśmy tę propozycję, szczególnie po [wcześniejszym] przeprowadzeniu egzekucji na 23 Żydach. Jest świętym obowiązkiem Żydów pobrać specjalne listy i odwiedzać mieszkańców poszczególnych domów, aby każdy opodatkował się na rzecz uratowania naszych braci i sióstr.”
[...]
Radny [Judenratu Henryk] Rozen przekazuje swoje wrażenia z odwiedzin w więzieniu: „Kiedy aresztowanym doniesiono, że istnieje nadzieja na ich uwolnienie, płakali z radości. Dlatego trzeba z całą energią przystąpić do akcji. Należy natychmiast zwołać zebrania w domach. Przeciw bogaczom, którzy odmówią wypełnienia braterskiego obowiązku, zostaną zastosowane specjalne sankcje”.
Dyrektor [Jointu Icchak] Giterman wygłasza końcowe przemówienie: „Jest mało czasu. Zaledwie dwa dni na przeprowadzenie akcji. Warszawscy Żydzi mają bardzo złą opinię wśród innych Żydów. Tylko w Warszawie jest możliwe, że z jednej strony funkcjonują restauracje i kabarety, z drugiej [na ulicach] poniewierają się ciała martwych mężczyzn, kobiet i dzieci. Warszawscy Żydzi nie mogą dopuścić do krwawych zachowań Kaina, aby z powodu pieniędzy zginęli ich rodzeni bracia i siostry. Dokładnie tak, jak niedawno Żydzi stali w kolejkach, aby oddać futra, bo groziło im niebezpieczeństwo, tak i teraz trzeba stanąć w kolejkach, aby oddać pieniądze, bo grozi niebezpieczeństwo drugiemu Żydowi. Lwowscy Żydzi wpłacili 20 milionów rubli za żydowskich zakładników. To samo musi teraz zrobić żydowskie środowisko Warszawy”.
Zebranie osiągnęło swój cel. Zgromadzeni godzinami stali przy okienkach, aby otrzymać druki do przeprowadzenia zbiórki. Tego samego wieczoru w domach na terenie całego getta odbyły się zbiórki pieniędzy.
Warszawa, 16 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Przed odejściem do robót odmówiliśmy modlitwę — spowiedź przedśmiertną. Tego dnia pogrzebaliśmy siedem szczelnie wypełnionych aut z łódzkimi ofiarami. Po obiedzie przybyło pięciu esesmanów, oficerów, którzy przyglądali się temu procederowi. O piątej, przed zakończeniem roboty, nadjechał samochód osobowy z rozkazem, by zastrzelić szesnastu ludzi. Przypuszczaliśmy, że była to kara za ucieczkę Abrama Roja (uciekł w piątek o dziesiątej wieczorem). Wybrano szesnastu ludzi, kazano im ułożyć się warstwami po ośmiu twarzą do zwłok i z karabinów maszynowych przestrzelono głowy.
Chełmno nad Nerem, 17 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Powinniście [...] wiedzieć, iż to, co się do tej pory działo po kryjomu, w tajemnicy, należy ogłosić wszem i wobec. Musicie alarmować, szukać bez wytchnienia jakiegoś wyjścia, jakiegoś sposobu ocalenia pozostałych Żydów przed — uchowaj Boże — śmiertelnym zagrożeniem. Nie wolno opuszczać rąk, nie wolno milczeć! Musicie uczynić wszystko, by ocalić życie tysięcy braci. Każda chwila się liczy! Jesteście przecież, oby tak dalej, jedną z największych gmin żydowskich.
Grabów, 21 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Przyszedł stróż wiejski z jakimś ogłoszeniem przybijać. Nie było wcale ogłoszenie lecz karykatura Żydów. Jest narysowany Żyd co miele mięso i kładzie do maszynki szczura. Drugi wlewa kubłem wodę do mleka. Na trzecim obrazku stoi Żyd co ugniata rozczyn ciasta nogami, a robaki chodzą po nim i rozczynie. Tytuł ogłoszenia jest następujący: Żyd to oszust jedyny Twój wróg.
A na dole podpis:
Stań, przeczytaj widzu miły,
Jak Cię Żydy osaczyły,
Brudną wodę da do mleka,
Zamiast mięsa szczura sieka,
Rozczyn ciasta z robakami,
Ugniatany jest nogami.
Krajno, 12 lutego
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, Warszawa 2005.
Nie bierzcie mi za złe, że wcale Wam nie odpisywałem. Jestem bowiem tak przygnębiony nieszczęściem, które mnie niedawno spotkało, że doprawdy pisanie przychodzi mi z trudem. Wysłano moich kochanych Rodziców tam, skąd już nigdy nie wrócą. Wysłano ich z 2 tysiącami innych nieszczęśliwców [...]. Zeszłoroczna historia, tylko w szerszym zakresie. Fala, która zmywa po kolei miasto za miastem już to doszczętnie, już to zostawiając gdzieniegdzie nielicznych rozbitków. Nie wiem, czy o wszystkim szczegółowo wiecie, czy jesteście w stanie wszystko pojąć, czy w końcu sobie zdajecie sprawę z ogromu nieszczęścia, jakie nasz naród spotkało. [...] Zostało nas 150. Na razie cicho.
Kalisz, 19 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Jestem żydowskim poetą. Każdego dnia, kiedy myję swoje ciało — tylko skóra i kości, nie ma ono już zupełnie mięśni — zastanawiam się, co to oznacza. Czy jestem już przeznaczony na śmierć? Okrywam szybko ostatnią koszulą wiązkę moich kości. Drżą moje blade wargi, a moje smutne serce staje się jeszcze bardziej zgnębione. Jestem żydowskim poetą. Zwracam się do Was z prośbą o miesięczne finansowe wsparcie. Jestem bardzo wyczerpany, padam z nóg. Gdyby okazało się to niemożliwe, proszę o szybką, jednorazową pomoc finansową.
Mam nadzieję, wielce szanowny i ukochany Panie Guzik, że wyjdzie Pan naprzeciw mojej uniżonej prośbie.
Warszawa, 27 lutego
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Życie, zwłaszcza życie tak dojrzałe do śmierci, jak to nasze w zamkniętym mieście, preparuje niekiedy przedziwnie jaskrawe, symboliczne skróty, niczym melodramatyczne pomysły banalnego filmu. Oto raz widziałam na własne oczy opodal bramy domu, gdzie mieści się kuchnia i zarazem rejon policji żydowskiej, u wejścia do cukierni, trupa dziecięcego przykrytego płachtą plakatu „Miesiąca Dziecka” z napisem: „Ratujmy dzieci! Nasze dzieci muszą żyć!”.
Warszawa, 6 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
„Żyjemy” — nie wiadomo, po co i dla kogo. Oddaliśmy cztery najukochańsze dla nas istoty. Jak okropna była ich śmierć. Razem z 2 tysiącami naszych braci i sióstr. We wspólnym grobie. Takiej szechity [rzezi] nigdzie i nigdy nie było. Nie szczędzili brzemiennych kobiet, drobnych dzieci i starców. Krew lała się strumieniem. Genia [niemiecka policja] przyjechała niespodziewanie rano, otoczyła dzielnicę i razem z autochtonami [formacjami ukraińskimi] hulała do wieczora.
Gdyby przynajmniej zwolnili Imeczka — to cudo — mielibyśmy cel i jakiś punkt zahaczenia. A tak, z każdym dniem, z każdą chwilą wzmagają się nasz ból i nasza rozpacz. Nie mogę w żaden sposób pogodzić się z myślą, że Ich nie ma. Zamykam oczy i widzę Ich przed sobą. W uszach mam ciągle brzęczący śmiech Imeczka. [...] W nic już nie wierzę, w żadne Opatrzności, jeśli mogły dopuścić, by tak czyste i niewinne istoty szły na rzeź jak barany. I co dalej? [...]
Najwięcej męczy mnie świadomość niemocy. Człowiek jest bydlęciem [...]. Nie, nie ma już dla mnie ukojenia. Człowiek nie ma w sobie serca, tylko kamień; inaczej musiałoby już dawno pęknąć.
Rohatyn, 20 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wyruszyłem z ręcznym wózkiem do zwożenia trupów o godzinie dziesiątej rano. Wózek ten odbył już tego dnia jedną turę i zwiózł trzy trupy. Teraz jedziemy dalej. Wyruszamy z cmentarza. Na kartce jest sześć adresów. [...]
Ulica Franciszkańska 21. W drugim podwórku znajduje się synagoga, w niej punkt dla uchodźców, jeden z najgorszych, jakie widziałem. Pod synagogą mieszczą się duże piwnice, zupełnie otwarte. Schodzimy. Duże podziemie skąpo oświetlone jest światłem dziennym, wpadającym przez dwa małe okienka. Pod ścianami kilka barłogów. [...] Na jednym [...] leżą dwie ludzkie postacie. Jakiś strzęp ludzkiego istnienia informuje, że to właśnie jest zmarły.
Na jednym barłogu leży żywa jeszcze matka i dwudziestokilkuletni syn, który umarł przed trzema dniami. Grabarze biorą lekkiego jak wiór trupa i wynoszą [...]. Matka ani drgnie. Nawet głowy nie odwraca. [...] Grabarze z trupem dochodzą do wózka, biorą rozmach i wrzucają byłego człowieka możliwie głęboko, by nie zajmował dużo miejsca. O trumnie nie ma mowy. [...]
Na Smoczej, Stawkach, placu Parysowskim — obraz jest wszędzie uderzająco podobny. Suterena albo strych. Barłóg szmat albo tapczan bez pościeli. Trupy albo obrzękłe, albo wysuszone na kość. I nigdzie żadnego, najmniejszego wzruszenia ze strony najbliższej rodziny. [...]
Na zakończenie wzięliśmy trupa z ulicy. Grabarze szepczą sobie coś na ucho. Pokazują na łachmany okrywające zmarłego, na cholewy jego niegdyś wysokich butów. Jestem im niewygodny. Ale i sam mam dosyć. Odchodzę i nie przeszkadzam w obdarciu człowieka — zmarłego z głodu i zimna na ulicy.
Warszawa, 15 kwietnia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Samochód SS. Jak co dzień, esesmani jadą przez żydowskie ulice na Pawiak. Znów pobili Żydów na rogu Dzielnej i Zamenhofa. trzy żydowskie głowy, rozbili rykszę. Udało im się znaleźć o pierwszej po południu ulice są zwykle prawie puste.
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
„Filmowcy” przyszli dziś na cmentarz, kazali znieść 36 trupów żydowskich kobiet i rozebrać je. Następnie dwóch grabarzy miało brać kobietę — jeden za ręce, drugi za nogi — i wrzucać na kupę, do wspólnego grobu. Te wymuszone sceny zostały sfilmowane.
[...]
Obok wartowni zabito dziś trzech Żydów.
Z przejeżdżającego tramwaju na ulicy Chłodnej żandarm strzelił do żydowskiej kobiety. Upadła w kałuży krwi. Żandarm wyskoczył z tramwaju, wystrzelił jeszcze jedną kulę, dobijając ją na miejscu. Na Lesznie obok warty przebiegł chłopczyk ze szmuglowanym towarem. Żandarm przywołał go, kazał mu usiąść pod ścianą, zdjął karabin z pleców i wycelował. Przechodnie byli pewni, że chce tylko nastraszyć małego. Dał się słyszeć strzał, dziecko zostało zabite. [...]
Warszawa, 11 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś na Karmelickiej oficer złapał Żyda za to, że nosił opaskę za nisko, nie na ramieniu. Zaprowadził go na Pawiak. Tam, za to przestępstwo, odrąbano mu rękę.
Znowu bachanalia samochodu SS — kilka rozbitych żydowskich głów. „Filmowcy” łapali mężczyzn i kobiety w mykwie na ulicy Dzielnej 38. Zmuszali Żydów z brodami do rozbierania kobiet, do całowania się z nimi i do innych pikantnych czynności. Zmusili kobiety i mężczyzn, aby weszli razem do basenu mykwy i filmowali „żydowską demoralizację”.
Warszawa, 12 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dziś na Nowolipkach 36 ustawił się chrześcijanin, który wszystkim żydowskim biedakom dawał po pół złotego. Chętnych oczywiście nie brakowało. Rozdał kilkaset złotych. „Filmowcom” udały się dwie „sztuczki”. Na Gęsią, obok Lubeckiego, gdzie leżało ciało martwego Żyda, spędzili kilkuset Żydów — kobiety i mężczyzn. Każdy Żyd musiał przeskoczyć przez trupa, a Niemcy filmowali scenę.
Na Nowolipkach rozstawili grupę czterdziestu żydowskich żebraków, starych i młodych. Z wyciągniętymi rękami stali wszyscy w jednym rzędzie. Następnie zebrano większą liczbę lepiej ubranych ludzi i zmusili ich do przejścia obok rzędu żebraków, zabraniając dawać jałmużnę. Ta scena „żydowskiego okrucieństwa” również została sfilmowana.
Warszawa, 13 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Dzisiejszej nocy przed bramą na Gęsiej 29 zastrzelono dwóch Żydów, dwóch na Dzielnej 15, na Karmelickiej — jednego. Zabijali według znanego scenariusza. Zatrzymują samochód, w którym siedzą [zatrzymani wcześniej] nieszczęśni Żydzi, wyprowadzają ich na ulicę. Słychać kilka strzałów. Samochód rusza do dalszej krwawej roboty.
Warszawa, 16 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
„Filmowcy” [...] zmusili kierownika restauracji „Szilcesa”, na rogu Karmelickiej i Nowolipek, do przygotowania ryb, befsztyków, ciast, owoców, drogich likierów i win. O godzinie 8.00 Niemcy ustawili się z aparatami. Żydowska policja, jak zwykle, wyłapała elegancko ubrane kobiety i dobrze ubranych mężczyzn, których posadzono — po dwie kobiety i po dwóch mężczyzn — dookoła każdego z szesnastu stolików. Zmuszono ich do jedzenia i picia. Uczono ich, jak mają się zachowywać w tym żydowskim dobrobycie. Filmowano ich w wielu różnych pozach do godziny 15.00.
Warszawa, 19 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Wieczorem 21 maja 1942, w wigilię Szawuot, po getcie zaczęła krążyć pogłoska, że „coś” będzie się działo w nocy. [...] Około godziny 21.30 ulica była już zupełnie wymarła, choć normalnie o tej porze ruch jest jeszcze duży. W żydowskich domach zapanowały lęk i panika. Z sąsiadami umówiliśmy się, że schowamy się w maleńkim pokoiku, na końcu mieszkania jednego z nich. Wejście mieliśmy zastawić szafą, tak by dla obcego oka było nie do zauważenia, że jest tam jeszcze jakieś pomieszczenie. Było nas sześciu.
Po godzinie usłyszeliśmy hałas i wzmożony ruch na ulicy. [...] Słyszeliśmy głośne żołnierskie kroki. Jeden z nas podkradł się bliżej okna i cicho meldował, że ustawiła się grupa żydowskich policjantów, wydano jakiś rozkaz, po czym rozległy się uderzenia w przeciwległą bramę. Po kilku minutach silnego łomotania usłyszeliśmy, że brama się otwiera. Kilku żydowskich policjantów rzuciło się na stróża, krzycząc i bijąc go za to, że tak długo zwlekał z otwarciem [...]. Brama znów się zamknęła. Zapadła cisza.
Nagle usłyszeliśmy straszne głosy kobiet, histeryczne krzyki i płacze, a chwilę później strzelaninę. Ukazał się policjant, za nim prowadzono dwóch młodych ludzi. Biegło za nimi kilka żydowskich kobiet, płacząc i krzycząc: „Mordercy, zlitujcie się nad nieszczęśliwą matką”, „W zeszłym roku zamordowaliście mi syna w obozie, zostawcie mi moje jedyne oczko w głowie”, [...] „Miejcie litość dla samotnej wdowy, on jest przecież moim jedynym żywicielem, co teraz będę robić, kto mi da na kawałek chleba?”. [...] W końcu kobiety zostały wepchnięte przez policjantów do bramy, którą zatrzaśnięto.
Z ulicy całą noc dochodził stukot butów żydowskich policjantów. Jedno z najstraszniejszych wojennych nieszczęść — wojskowy krok Żydów i strach Żyda przed drugim Żydem. Całą noc słyszeliśmy walenie do bram, rozpaczliwe krzyki i płacz kobiet.
[...] Z nadejściem dnia żydowscy policjanci, jak złe duchy, zniknęli w swoich dziurach. O szóstej rano postanowiliśmy opuścić kryjówkę i wrócić do swoich mieszkań. Dowiedzieliśmy się, że w nocy złapano około 800 osób, głównie fachowców, ale też ludzi niepracujących. Wszystkich złapanych odprowadzono do rejonu policji żydowskiej na ulicy Zamenhofa 19. [...]
Od godziny 13.00 policjanci żydowscy zatrzymywali wszystkich młodych mężczyzn i sprawdzali, czy karta meldunkowa jest ostemplowana przez Urząd Pracy. Wszyscy bez podstemplowanej karty byli odprowadzani do najbliższego rejonu policyjnego. [...]
Część młodych wykupiła się pieniędzmi z policyjnych rąk, jeszcze zanim zaprowadzono ich do rejonu. Niewielkiej części udało się wykupić już na miejscu. Cena wynosiła od 50 do 5000 złotych. Wobec tych, którzy stawiali opór, policjanci użyli siły i przymusu. [...]
Zastanawiam się: co się z nami stało? Policjant ciągnie chłopaka, jak wołu na rzeź. Rzeźnik ma z tego jakiś zarobek... Ale jeśli młody człowiek, którego ty ciągniesz na rzeź, tak prosi, płacze przed tobą i jeszcze mówi do ciebie w imieniu swojej chorej matki, to czyżbyś był aż taką kanalią i nie miał litości dla niego? A jeśli nawet w tej łapance będzie o tego chłopaka mniej, to co? Czy żądano, imiennie, właśnie jego? Jeśli ktoś nie sprzeciwia się, tylko idzie obojętnie, bo nie wie, że prowadzisz go na rzeź — czy to nie wystarczy? Ale jeśli tamten się wyrywa i za nic nie chce pozwolić się zniszczyć, a ty, żydowski policjancie, walczysz z nim i właśnie na zniszczenie go ciągniesz — to przecież jesteś zwyczajnym mordercą!
40-letni mężczyzna prowadzony jest przez trzech policjantów. Dwóch trzyma go za ręce, zwinięte w kabłąk, trzeci pcha go naprzód, trzymając za marynarkę na plecach. Zatrzymany opiera się, nie chce iść, odwraca głowę do tyłu. Krzyczy, rozpacza, aż serce się kraje. Żydowskich kanalii to nie obchodzi, wypełniają sumiennie swoją diabelską robotę.
Trzeba jasno stwierdzić, że żydowska policja jest bardzo aktywna w sprowadzaniu nieszczęścia na Żydów. Część policjantów pracowała z takim poświęceniem, jakby chodziło o ratowanie ludzi, a nie ich niszczenie.
[...]
Około godziny 14.45 łapanka się skończyła. [...] Złapani zostali podzieleni na pięcioosobowe grupy. [...] Przyglądam się nieszczęsnym. Wszyscy idą zrezygnowani i zrozpaczeni. Większość zatrzymanych jest elegancko ubrana. Wielu płacze. Prowadzeni zasłaniają oczy chusteczkami. Robi to straszne wrażenie — widok płaczącego mężczyzny jest jedną z tragiczniejszych rzeczy. [...]
Tymczasem do bramy zaczęły podjeżdżać omnibusy firmy Kon-Heller. Były one zapchane Żydami złapanymi w innych rejonach. Pod silną strażą przewieziono ich na punkt zbiorczy przy Zamenhofa 19. Od wyjścia z omnibusu do bramy stał szpaler żydowskiej policji. [...] Na ulicy czekały setki kobiet. Kiedy do bramy podjeżdżał autobus, a kobiety rozpoznawały swoich mężów, synów, ojców — podnosił się krzyk, który docierał do niebios. Policja pod żadnym pozorem nie pozwalała kobietom porozumieć się z mężczyznami. [...]
Do wieczora podjechało na Zamenhofa osiemnaście omnibusów ze złapanymi ludźmi. Jednemu z młodych ludzi, podczas wyprowadzania z samochodu, udało się wmieszać w tłum kobiet. Żydowski policjant, zamiast pozwolić mu uciec, zaczął gwizdać i kilku innych policjantów pobiegło za mężczyzną. Złapano go, przewrócono na ziemię, bito, kopano tak brutalnie, że pomyślałem sobie: jak to dobrze, że żydowska policja nie ma broni, bo kto wie, ile byłoby ofiar...
[...]
Wszystkich tych ludzi załadowano do wagonów i zaplombowano je. Nie wiadomo, co się z nimi stało. Według jednej wersji, broń nas Boże, w zamkniętych wagonach będzie się ich zagładzać na śmierć. Według innej, wysyła się ich do pracy pod wschodni front. W każdym razie — niech Bóg się zlituje!
Warszawa, 22 maja
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Niesamowitą ciszę przerywają strzały rewolwerowe, terkot erkaemów, warkot motorów samochodowych i motocyklowych patroli niemieckich, łoskot rozbijanych drzwi i mebli, ochrypłe krzyki „Alle Juden raus!”, makabryczny pochód skazanych na śmierć ofiar żydowskich i miarowe uderzenia butów o bruk międzynarodowej bandy faszystowskiej – Litwinów, Łotyszy, Ukraińców i policjantów gettowych pod dowództwem oficerów SS. [...] Chyłkiem sunący wzdłuż ścian strzęp ludzki, obryzgane krwią kamienie bruku, dym unoszący się z tlejących i dogorywających ognisk ulicznych, ostra woń spalenizny – nadają właściwy koloryt temu miastu śmierci.
Getto warszawskie, 15 listopada
ŻIH Warszawa, Archiwum Ringelbluma, sygn. II/300.
Uwagę rządów Belgii, Czechosłowacji, Grecji, Luksemburga, Holandii, Norwegii, Polski, Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Północnej Irlandii, Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, Jugosławii i Francuskiego Komitetu Narodowego zwróciły liczne doniesienia z Europy, że władze niemieckie, nie zadowoliwszy się odmówieniem osobom pochodzenia żydowskiego na wszystkich terenach, na które zostało rozciągnięte ich barbarzyńskie prawo, najbardziej podstawowych praw ludzkich, przystąpiły obecnie do realizacji wielokrotnie zapowiadanej przez Hitlera zagłady narodu żydowskiego w Europie. Ze wszystkich krajów okupowanych przewieziono Żydów, w budzących grozę warunkach i traktując wysiedlanych z całą brutalnością, do Europy wschodniej. W Polsce, którą hitlerowcy uczynili główną swoją katownią, założone przez niemieckich najeźdźców getta są systematycznie oczyszczane z Żydów, z wyłączeniem jedynie garstki wysoko kwalifikowanych robotników potrzebnych przemysłowi zbrojeniowemu. O żadnej z osób wywiezionych nie usłyszano nigdy więcej. Zdrowi wymierają w obozach wskutek pracy nad siły. Niedołężnym pozwala się umrzeć z zimna i głodu lub też morduje się ich w masowych egzekucjach. Liczbę ofiar tych krwawych okrucieństw szacuje się na wiele setek tysięcy najzupełniej niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci.
Wymienione wyżej rządy oraz Francuski Komitet Narodowy potępiają jak najostrzej tę bestialską politykę z zimną krwią przeprowadzanej eksterminacji. Oświadczają one, że tego typu wypadki mogą jedynie umocnić postanowienie wszystkich miłujących wolność narodów obalenia barbarzyńskiej tyranii hitlerowskiej. Raz jeszcze uroczyście stwierdzają, że odpowiedzialni za te zbrodnie nie mogą ujść kary, i apelują o jak najśpieszniejsze podjecie kroków prowadzących do praktycznej realizacji tego celu.
Londyn-Moskwa-Waszyngton, 17 grudnia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Społeczeństwo polskie […] ze zgrozą i głębokim współczuciem patrzy na mordowanie przez Niemców resztek ludności żydowskiej w Polsce. Założyło ono przeciwko tej zbrodni protest, który doszedł do wiadomości całego wolnego świata, zaś Żydom, którzy zbiegli z getta lub z obozów kaźni, udzieliło tak wydatnej pomocy, że okupant opublikował zarządzenie grożące śmiercią tym Polakom, którzy pomagają ukrywającym się Żydom.
Niemniej znalazły się jednostki wyzute ze czci i sumienia […], które stworzyły sobie nowe źródło dochodu przez szantażowanie Polaków ukrywających Żydów i Żydów samych. KWC ostrzega, że tego rodzaju wypadki szantażu są rejestrowane i będą karane z całą surowością prawa.
Warszawa, 18 marca
„Biuletyn Informacyjny”, nr 11, 18 marca 1943.
W Kołomyi ruch – na Targowicy stoją auta wojskowe, masa wojska na kwaterach, na ulicach przejeżdża kolumna za kolumną. Odwrót?
Dziś znowu popłoch – ponoć Sowieci już pod Buczaczem (tak gadają), choć my z radia nic o tym nie wiemy. Podobno volksdeutsche dziś mają odjechać, policja ukraińska jutro, Gestapo to samo ma zrobić. Ukraińcy tracą głowy – jeden drugiego straszy NKWD, zemstą Żydów. Mają pietra, kochasie!
[...] W naszej norze słychać co chwila warkot przejeżdżających aut i huk przelatujących nad nami samolotów.
Kołomyja, 23 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
O godz. 4-ej nad ranem Niemcy w małych grupach po trzech, czterech, pięciu […] zaczynają wkraczać na teren międzygetta. Tam się dopiero formują, ustawiają w plutony i kompanie. O godz. 7-ej rano wkraczają na teren getta wojska zmotoryzowane, czołgi i samochody pancerne. Na zewnątrz Niemcy ustawiają artylerię. SS-mani są już teraz gotowi do ataku. Sprężystym, donośnym krokiem w zwartych szeregach wkraczają w jakby wymarłe ulice getta centralnego.
Warszawa, 19 kwietnia
Marek Edelman, Getto walczy, Nakładem C.K. "Bundu" - Warszawa 1945.
Droga kanałami trwa całą noc. W kanałach napotykamy wciąż na zasieki, które porobili tu przewidujący Niemcy. Włazy pozasypywane są gruzem. W przejściach wiszą granaty, które przy dotknięciu natychmiast wybuchają. Co pewien czas Niemcy wpuszczają gaz trujący. W tych warunkach w kanale wysokim na 70 cm, gdzie nie można się wyprostować, a woda sięga do ust, czekamy 48 godzin na wyjście. Co chwilę ktoś mdleje. Najbardziej męczy pragnienie. Niektórzy piją gęstą. Szlamowatą wodę kanału. Sekundy trwają miesiące. 10-go maja o godzinie 10-ej rano przed właz na ulicy Prostej, róg Twardej zajeżdżają dwa ciężarowe samochody. W biały dzień, bez żadnej prawie obstawy […] – otwiera się klapa włazu i jeden po drugim, w oczach zdumionego tłumu wychodzą z czarnej jamy Żydzi z bronią w ręku […]. Nie wszyscy dążą się wydostać.
Warszawa, 10 maja
Marek Edelman, Getto walczy, nakładem C.K. Bundu, Warszawa 1945.
Słuchając audycji radia polskiego, można oszaleć. Jak to – nie ma nic, co by się działo godnego uwagi na świecie? Same mausy opowiadają, na przykład o tresowanym niedźwiedziu, który żyje sobie w jakiejś formacji Wojska Polskiego, jakieś historie o życiu Polaków w Ugandzie, opowiadania emigranta z Brazylii... Audycje angielskiej służby informacyjnej w języku polskim jeszcze są pół biedy, ale te opracowane przez polskie Ministerstwo Informacji – to pożal się Boże...
[...] Ich stanowisko w sprawie Żydów też jest ciekawe, mało co gadają o tym. Irka Mazurkiewicz raz powiedziała Weitzowi i Rathowi, że Polacy z partii, to znaczy z ruchu niepodległościowego, są wręcz zadowoleni, że Żydów wykończyli.
Każdy goj – niech to będzie Jędrzej czy też Wojnarowska – to ma jedno na oku. Materialny zysk – wycyckać, co się da, napchać szafy trzema, czterema, pięcioma płaszczami, dwa, cztery, sześć zegarków. A Żydów traktuje się jak psy. Miłość bliźniego – to dobre, ale w kazaniu niedzielnym. Wójcik (piekarz) ostatnio powiedział do Jędrzeja: „Mogłem schować jednego Żyda, miał trzysta sztuk złotych 20-koronówek, bałem się, ale gdy teraz widzę, że nie chodzą szukać, żałuję, żem tego nie zrobił”. Czego żałuje? Żyda? Że nie uratował człowieka? Nie – jemu żal tych trzystu sztuk złotych monet.
Gdy wyjdziemy kiedyś na świat, to wszyscy nasi kochani znajomi, jeśli nas spotkają, to będą mieli do nas cichy żal... że my też nie poszliśmy za wszystkimi, a cichą satysfakcję, że przecież tylu... poszło spać. Tak będzie, cóż zrobić? Pola dlatego jest też zdania, że najlepszym wyjściem będzie wyjazd za granicę. Zmieszanie się z obcym środowiskiem i może nawet... nieprzyznawanie się do żydostwa.
Kołomyja, 19 grudnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Czwarta rocznica naszego ślubu. Jakże to inaczej było cztery lata temu; a dziś? Z roku na rok gorzej.
Na pierwszą rocznicę brakło już Mamy Poli, a my tłukliśmy biedę w Peczeniżynie. Druga rocznica była obchodzona już razem z Niemcami, Bela wyjechała, Rodzice w Nawarii, a my systematycznie szykanowani. Trzecia to już była w getcie, a właściwie koniec getta, mieliśmy za sobą przejścia życia gettowego, akcje i mordy bezbronnych Żydów. A teraz ta czwarta rocznica. Już bez rodziców, bez Nunka, bez własnego kąta, bez własnego „ja”, w piwnicy pod ziemią, w otoczeniu wybitnie nieżyczliwych nam ludzi, którzy z upodobaniem robią nam na złość i różne przykrości, ludzi... czy to naprawdę ludzie? Bliźni?
My zatailiśmy przed nimi, że mamy rocznicę ślubu – na co mają nam ustami życzenia wyrażać, a w duszy zawistnej i nieżyczliwej nas kląć i obrażać? Po co?
Gdyby nie widzieć już tych gęb, gdyby być daleko od nich, plunąć na to, co się z nimi przeżyło, a nawet plunąć, gdy ich spotka się na ulicy na przeciwległym chodniku. Co to za banda, jakie to typy z różnych sfer i różnych mentalności, ci uczciwi kupcy sprzedający dwie lewe firanki i miedziane pierścionki za złoto i dziwiący się potem że... jest antysemityzm.
Zły jestem na Żydów, zły na gojów. Gdzie byli ci wierni chrześcijanie, ci stuprocentowi katolicy, gdy mordowano Żydów, dlaczego ani jeden ksiądz nie poruszył z ambony tego problemu, dlaczego nie było pasterskich listów polskich biskupów? Dlaczego? Dlaczego w Danii to było i w Szwecji, i nawet w Niemczech niektórzy księża protestowali, a u nas nie? Dlaczego nie było Polaków, którzy by bezinteresownie (!!) przynosili jedzenie Żydom do getta? Ale byli za to Żydzi, którzy wysyłali paczki wywiezionym Polakom do Kazachstanu i na Syberię. [...]
Zły i zgorzkniały wchodzę w ten piąty rok mego małżeństwa. Jaki on będzie?
Kołomyja, 24 grudnia
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Zbliża się ku nam wolność, coraz bliższa, coraz więcej realna. [...] A jak to będzie potem? Jeśli chodzi o przyznawanie się do żydostwa, to albo należy zupełnie zasymilować się i zatracić łączność z nim, nie interesować się jego problemami, udawać Turka czy też Greka, albo... właśnie zakasać rękawy i przeć do nowego renesansu Żydów i kultury żydowskiej. Wtedy należałoby zorganizować coś w rodzaju masowej odpłaty za nas na Niemcach, Ukraińcach, Polakach i tych wszystkich, którzy Niemcom pomagali. To byłoby najważniejsze z zadań doczesnych każdego Żyda.
Kołomyja, 27 lutego
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
W mieście bałagan zwiększa się, panuje panika – nikt nic nie wie, chcą wszyscy uciekać, każdy z innego powodu. Jędrzej nie wie sam, co robić – my go namawiamy, by wtedy, gdy wszyscy zaczną wyjeżdżać, on poszedł schować się u nas, ale jak się schowa, to musi już siedzieć. Jedni opowiadają, że Gestapo pali papiery, drudzy, że policja już się ewakuuje, trzeci, że wystrzelają tych, co nie wyjadą – bo ci to niby na Sowietów czekają. Gdy wieczorem wychodzę do komory, słyszę, jak mostem i szosą przeciąga długi tren ciężkich wozów konnych.
Kołomyja, 13 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
W ślad za prowokacją antyżydowską w Rzeszowie notujemy nowe prowokacyjne wystąpienia endecko-akowskich faszystów. Tym razem w Krakowie, Radomiu i Miechowie. We wszystkich wypadkach niedobitki faszystów rozpowszechniają zmyślone prowokacyjne pogłoski o rzekomo pomordowanych przez Żydów dzieciach polskich. Wzywają do bicia Żydów, do wyrzucania Żydów z miast itp. W wyniku tej zbrodniczej roboty reakcji polskiej w Krakowie i w Radomiu 11 i 12 sierpnia 1945 r. zamordowano trzech obywateli polskich — Żydów i około 15 raniono, zdemolowano bóżnicę w Krakowie. Cel tej prowokacji polskich hitlerowców jest jasny: chodzi o wywołanie zamętu w kraju, chodzi o uderzenie w demokrację Polski i jej rząd zjednoczenia narodowego. Niestety reakcji udaje się wciągnąć do tej niecnej roboty nawet czołowe ogniwa Milicji Obywatelskiej (Rzeszów-Kraków).
W związku z powyższym rozkazuję:
1) Bacznie śledzić i natychmiast reagować na wszelkie rozsiewane prowokacyjne antysemickie pogłoski i wystąpienia.
2) W każdym wypadku wystąpienia antyżydowskiego prowadzić formalne dochodzenia śledcze i komunikować mi natychmiast specjalnym raportem.
3) W stosunku do osób podejrzanych w wystąpieniach antysemickich i zajściach antysemickich wszczynać natychmiast dochodzenie i w jak najkrótszym czasie przekazywać Sądom Wojskowym.
4) Wzmocnić ochronę instytucji żydowskich i obywateli polskich — Żydów.
5) Przeprowadzić odprawę całego personelu aparatu bezpieczeństwa publicznego i całego składu osobowego Milicji Obywatelskiej, na której wyjaśnić znaczenie antysemickich prowokacji reakcji polskiej celem mobilizowania do skutecznej walki z reakcją.
Warszawa, 13 sierpnia
Akta śledztwa, t. 3, k. 547; t. 9, k. 1778, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Około 10 kwietnia 1946 r. przyjechał do mnie [Witold] R. z Ostrowca, żebym się zapisał do organizacji [...]; powiedział mi, że w tej organizacji płacą 1200 zł na miesiąc i każdy dostanie angielski mundur. Po dwóch dniach przyjechał do mnie [Ryszard] R. z Ostrowca, który powiedział do mnie to samo [...] i dodał jeszcze, że dostaniemy broń; wręczył mi taką kartkę wypisaną pismem maszynowym, na której było napisane, że kolega W. Tadeusz jest członkiem organizacji POMRAŻ (Polska Organizacja Młodzieży Reakcyjnej Antyżydowskiej). W końcu maja przyjechał do mnie [Witold] R., pytając się mnie, jaką chcę mieć broń, czy chcę empi czy parabele [sic!]; ja mu odpowiedziałem: „Jaką mi broń przywieziesz, to taką będę miał”.
4 lipca
Protokól w zbiorach AIPN Kie, WSR, 22/135, k. 11–11v, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Przed południem otrzymałem rozkaz udania się przed budynek gminy żydowskiej w Kielcach na ul. Planty, gdzie była już demonstracja antyżydowska. Po przybyciu na miejsce, gdzie był już tłum ludzi, dały się słyszeć, szczególnie ze strony kobiety stojącej obok domu, czarnej, średniego wzrostu (którą widziałem następnie zatrzymaną przez WUBP), że zostało zamordowane 11 dzieci, a jedno zdołało zbiec. Kobieta ta podburzała tłum słowami: „Bić Żyda, mamy żydowsko-rosyjski rząd, a polskiego nie mamy, precz z żydowskim bezpieczeństwem” itp. wyrażenia. Po chwili przybyła na miejsce żandarmeria wojskowa, na czele z majorem. Major (wysoki, szczupły, lekko pochyły) udał się w kierunku bramy, którą tłum starał się wyłamać, gdzie starał się wytłumaczyć ludziom, że jest to prowokacja i nie ma żadnych dzieci zamordowanych. Po paru minutach kazał iść za sobą kilku osobom, chcąc im naocznie pokazać wnętrze domu. Po odejściu majora od bramy tłum bramę wyłamał i wdarł się do wewnątrz podwórza. Natomiast żandarmeria po przybyciu pod blok, po odejściu majora do bramy udała sie w kierunku drzwi, których pilnowało kilku z UB. Po podejściu do drzwi jeden z żandarmów uderzył Żyda, co spowodowało burzę oklasków i okrzyk: „Niech żyje nasze wojsko”. Po chwili, jeszcze przed wyłamaniem bramy, przybyła grupa żołnierzy [...]. Żołnierze ci stali i przyglądali się bezczynnie i z uśmiechem na widok wyłamywanej bramy. Tłum w dalszym ciągu krzyczał: „Niech żyje nasze wojsko”, a poszczególni w tłumie odzywali się: „Wojsko nasze nam pomoże bić Żydów, bo bezpieczeństwo jest żydowskie” itp. Przybył jeszcze jeden oddział wojska, wówczas ochronę z rąk UB przejęli przybyli z majorami na czele. Tłum żądał wydania Żydów w ręce cywili.
Kielce, 4 lipca
Akta śledztwa, t. 8, k. 1468, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Po upływie dłuższego czasu, już po południu czy w południe, jeden z oficerów dał rozkaz zdobywać dom. Dali parę strzałów, które już połowę tłumu rozpędziły, ale kiedy tłum zobaczył, że strzały idą w kierunku domu, wówczas zaczęli zachęcać żołnierzy. W tym czasie wyszedł z domu jakiś cywil z przestrzeloną ręką, krzycząc, że postrzelili go Żydzi. Żołnierze już przy dużej ilości wystrzałów i serii z automatów wpadli do domu, bijąc i wypędzając Żydów na plac przed domem. Cywile, widząc, że żołnierze to robią, zaczęli w bestialski sposób katować i znęcać się nad bezbronnymi. Między żołnierzami poszła pogłoska, że zginął jeden z żołnierzy z rąk żydowskich, na co żołnierze odpowiedzieli biciem bezbronnych wyciąganych z piwnic Żydów kolbami karabinów, tak że widziałem kilka karabinów przetrąconych lub z pękniętymi kolbami. Tłum wdarł się do domu i wyciągnął z kryjówek Żydów i Żydówki, które wpychano w tłum, a tłum dobijał. [...]
Zaznaczam, że milicjanci z komisariatu MO na ul. Sienkiewicza zachowywali się najgorzej. Chodzili między cywilami w tłumie i mówili: „Polacy, nie bać się”. Jeden z żołnierzy krzyczał, że widział 4 trupy dzieci w wapnie, a milicjant przy drzwiach domu krzyczał, że jego dziecko zaginęło i jest w tym domu.
Kielce, 4 lipca
Akta śledztwa, t. 8, k. 1468, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
W dniu 4 lipca, będąc w biurze komisariatu MO w Kielcach, byłem ubrany po cywilnemu, gdyż byłem po służbie, a byłem w biurze załatwić sprawy swoje osobiste. Około godz[iny] 9.40 szedł kierownik Referatu Śledczego [Stefan Sędek] po schodach, ja również w tym czasie schodziłem i spotkałem na parterze w korytarzu biura Krowę Stanisława, kierownika ORMO, nazwiska nie pamiętam, Szeląga Leona, małego chłopca oraz Sędka, który pouczał wymienionych, co mają robić na miejscu, gdzie wskaże ten chłopiec. [...] Sędek polecił mi również, bym udał się wraz z nimi i wykonywał to, co poleci Szeląg. Sędek, wysyłając nas, kazał nam dobrać sobie 4 funkc[jonariuszy] mundurowych, cośmy to uczynili i wraz z chłopcem Błaszczykiem Walentym [powinno być: Henrykiem — przyp. red.] udaliśmy się do tego miejsca, które to miejsce miał wskazać Błaszczyk Walenty [Henryk]. Po przybyciu na miejsce, tj. na ulicę Planty, pod blok zamieszkany przez ludność żydowską, chłopiec miał wskazać ten budynek i mieszkanie, w którym miał być zamknięty. Do wewnątrz bloku udał się Szeląg wraz z Krową Stanisławem, zabierając z sobą chłopca Błaszczyka Walentego [Henryka], który miał wskazać to mieszkanie, w którym był zamknięty przez ludność żydowską, ja zaś i koledzy mundurowi pozostaliśmy na podwórzu jako ochrona. Po upływie kilku minut wyszedł z bloku Szeląg, Krowa wraz z chłopcem, słyszałem, jak Szeląg głosem podniesionym odniósł się do Błaszczyka Walentego [Henryka]: „Ty smarkaczu, sam nie wiesz, jak to było i gdzie to było”, chłopiec, tłumacząc się tym, że on teraz sobie nie może przypomnieć, bo jak uciekł z tego mieszkania, to już było na dworze ciemno [...]. Ja udałem się do domu, przebrałem się w mundur. Koledzy moi pozostali przy bloku celem utrzymania ładu i porządku napływającej ludności z różnych kierunków, jak Sienkiewicza i Piotrkowskiej. Po przybyciu moim do pomocy kolegom ludność częściowośmy uspokoili. W tym czasie nadeszło wojsko. Wojsko weszło do bloku, wypędzając wszystką ludność żydowską na podwórko. Stojąca ludność w większej ilości rzucała się na ludność żydowską, poczęła ją bić, z czego później po rozejściu się ludności stwierdziłem większą ilość trupów. Ja, będąc z kolegami na podwórku bloku, w którym zamieszkiwała ludność żydowska, odniosłem się sam do zebranych, którym tłumaczyłem, jak również moi koledzy, że to nie jest prawdą jeszcze i nie może być prawdą, co chłopiec mówi, gdyż nie może nam wskazać dokładnie tego mieszkania, w którym rzekomo miał być zamknięty przez ludność żydowską. Lud[zie] na skutek naszych wyjaśnień ustąpili częściowo z podwórka i wyszli na ulicę, zaniechając swoich zamiarów, jak krzyków, obelg rzucanych przeciw ludności żydowskiej, z czego jak sam wywnioskowałem, uwierzyli, [że] chłopiec może to nieświadomie przez swą głupotę o wypadku tym meldować.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania w Wydziale Śledczym KW MO w Kielcach funkcjonariusza komisariatu MO w Kielcach Jana Rogozińskiego w dniu 5 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1521–1521v, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Około godziny 9[.00] rano koło naszego domu rozpoczęło się jakieś zebranie ludności cywilnej, wojska i milicji [...]. Słyszałem, jak zebrany tłum krzyczał: „Brawo wojsko”, „Brawo milicja” oraz słyszałem bardzo dużo strzałów na dole, a ja byłem na drugim piętrze. Naraz do mego mieszkania wszedł jeden porucznik z jedną gwiazdką i z nim jeden żołnierz. Po wejściu do mieszkania podporucznik krzyknął do nas: „Kto ma broń, niech zdaje”. Jeden spośród nas, tj. Szejon Frydm, miał legalnie pistolet, który natychmiast podał podporucznikowi, lecz podporucznik broni nie zabrał. [...] Po wyjściu porucznika i żołnierza, za jakieś pięć minut wpadło znów do mieszkania około 7 żołnierzy, którzy krzyczeli: „Ręce do góry i wychodzić na korytarz, kto ma broń, oddajcie”. Kiedy nas na korytarzu obrewidowali, to nam grozili pięściami i mówili: „My was skurwysyny nauczymy”. W tym czasie, kiedy nas trzymali na korytarzu, część żołnierzy trzymała nas pod bronią z rękoma podniesionymi do góry, część żołnierzy wpadł[a] do mieszkania i rabowa[ła]. Następnie kazali nam schodzić na dół do ludzi cywilnych, aby nas zabili. Idąc po schodach na dół, spotkał nas jeden major, który zawrócił nas do góry i zabronił nam wychodzić i powiedział nam, abyśmy nie wychodzili, gdyż inaczej nas na dole zabiją, więc my weszli[śmy] do jednego pokoju, z którego nikt już nie wychodził.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania w WUBP w Kielcach świadka Jury Mojżesza, w dniu 6 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1533–1533v, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
W czwartek dnia 4 bm. byłam w swoim mieszkaniu w rannej garderobie. Około godziny 10[.00] przylecieli ludzie z miasta i mówili, że zatrzymano Żyda. W 1/2 godz[iny] później dom nasz był otoczony przez umundurowanych mężczyzn, tłum wołał: „Żydzi, gdzie nasze dzieci, gdzieście podzieli nasze dzieci”. [...] wśród mieszkańców panował popłoch, bali się tłumu z ulicy, który wdarł się na dziedziniec (plac szkolny, po obaleniu parkanu). Zeszłam na pierwsze piętro do sąsiadów Żydów. Na schodach widziałam umundurowanego mężczyznę, który wygrażając karabinem, wołał: „Gdzie nasze zamordowane dzieci, my wam pokażemy”. Razem ze mną była ob. Łokciowa Mira, która zapytała: „Co myśmy wam zrobili?” — a umundurowany odpowiedział: „My wam pokażemy” — potem odszedł korytarzem i rozkazał oddać broń bez względu na to, czy mają zezwolenie. [...]
Po 1/2 godziny poszłam do lokalu w Komitecie Żydowskim, gdzie przez okno padał[a] seria strzałów ze strony placu szkolnego. Nikt z obecnych nie został zabity. Potem weszłam do pokoju Komitetu, gdzie był telefon i przy nim ob. Kubiecki i ob. Tyzemberg, którzy telefonicznie ciągle zwracali się o pomoc do urzędów różnych. Wyszłam na korytarz z ob. Proszowskim, słyszeliśmy wrzaski tłumu z ulicy i słyszeliśmy strzały dużo razy. Około [14.00] godziny, może to było i później, zrobiliśmy barykady koło drzwi prowadzących na klatkę schodową (korytarz) i przed drzwiami wejścia zrobiliśmy barykady. Po chwili walono do drzwi, domagali się otwarcia, odsunięto barykadę, drzwi otwarto. Weszło trzech umundurowanych i kazali mężczyznom wyjść, potem kobietom ręce do góry, wyprowadzono ich przez klatkę schodową na plac szkolny. Po 5 min[utach] kilku wróciło pobitych, zalanych krwią. Wtedy wszczęliśmy krzyk, po czym znów przyszło trzech umundurowanych i powiedzieli: „Nie róbcie krzyku, ci, co zostali przy życiu, będą żyć”. Kazali nam cicho zachować się, zostaliśmy w pokoju do końca, znów słyszeliśmy krzyki i strzały.
Kielce, 4 lipca
Zeznanie w WUBP świadka Marii Welfman, po 6 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1537, odpis, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
W dniu 4 lipca [...] byłem w swojej jednostce. Około godz[iny] 9.00 rano usłyszałem pojedyncze odgłosy strzałów karabinowych z odległości około 2 km, w centrum miasta. Rozmawiałem z kolegami i zastanawialiśmy się, co to za odgłosy. Szef Informacji mjr Hrenow poszedł do dowódcy pułku i po kilku minutach zwołał zebranie naszej komórki Informacji i ogłosił, że w jednostce zostało wprowadzone ostre pogotowie, nikomu nie wolno wychodzić poza obręb koszar i kontaktować [się] z innymi osobami bez jego wiedzy i należy oczekiwać na rozkazy. Około godz[iny] 11.00 mjr Hrenow przekazał nam wiadomość, że w mieście jest jakiś zatarg Żydów ze służbami bezpieczeństwa i milicją. W tym czasie dentysta zatrudniony w naszej jednostce, mieszkaniec Kielc narodowości żydowskiej, szedł do koszar i został zatrzymany przez grupę wyrostków w pobliżu jednostki. Jako oficer w stopniu kapitana posiadał pistolet i zaczął strzelać, wówczas grupa wyrostków rozpierzchła się i on wszedł na teren jednostki. Od niego dowiedzieliśmy się, że został ostrzeżony przez sąsiadów, że w mieście jest napad na Żydów w ich domach, ale nie podawał adresu, dlatego też zaraz wyszedł, aby udać się do jednostki. Kiedy pytaliśmy się mjr. Hrenowa, dlaczego nie bierzemy udziału w zabezpieczeniu miejsca wydarzeń, odpowiedział, że dowództwo jednostki naszej jest w stałym kontakcie ze służbami bezpieczeństwa w mieście i jeżeli będą potrzebowali pomocy, to nas zawiadomią. W południe dowiedziałem się, że Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach zażądał od dowództwa naszej jednostki pomocy przez przysłanie na miejsce wydarzeń jednej kompanii. Wysłana została kompania szkolna pod dowództwem szefa szkoły. Około 180 żołnierzy wyjechało z jednostki kilkoma samochodami ciężarowymi. [...] Za godzinę po wyjeździe żołnierzy dowództwo otrzymało telefon, aby wysłać karetki pogotowia na miejsce wydarzeń. Kiedy sanitariuszki podjechały pod siedzibę dowództwa, wróciły samochody z naszymi żołnierzami na teren koszar i na samochodach przywiezieni zostali ranni Żydzi. Przez okno swojego gabinetu widziałem, jak ich rozładowywali. Według mojej oceny rannych Żydów przywieziono około 40 do 60. Wśród rannych byli mężczyźni i kobiety w różnym wieku, i dzieci. Ciężej rannych przenoszono noszami do izby chorych, zaś lżej rannych opatrywano na miejscu przy samochodach. Ranni przebywali na terenie koszar do godziny około 16.00, a następnie sanitarkami wojskowymi przewieziono ich do szpitali kieleckich. Widziałem, że Żydzi byli mocno pobici, mieli pokrwawione twarze, ręce, ubrania, jeden miał rozciętą twarz — jak gdyby nożem, niektóre ofiary miały połamane ręce i nogi.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania oficera Informacji WP Józefa Lewartowskiego, z 6 stycznia 1994, sygn. akt Zs. VIII/S.1/93, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Koło godziny 9.00 rano doniesiono mi, że są rozruchy antyżydowskie. Udałem się na ulicę Sienkiewicza i zobaczyłem, że ulica ta od hotelu „Bristol” w kierunku do ul. Planty zapełniona jest tłumem ludzi. Nie usiłowałem przybliżać się do miejsca zajść. Wróciłem więc do kancelarii parafialnej przy ulicy Wesołej. Po drodze spotykałem biegnących milicjantów z bronią, którzy mówili, że Żydzi zaatakowali Polaków. Zgłosił się też do mnie przerażony znajomy Żyd krawiec, który przygotowywał się do chrztu i prosił, by mu wydać zaświadczenie, że jest chrześcijaninem. Zaświadczenie takie otrzymał i to uratowało go od pogromu.
Kielce, 4 lipca
Henryk Peszko, Relacja kanclerza Kurii Diecezjalnej Kieleckiej na temat pogromu kieleckiego, [w:]
Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Dnia 4 lipca rb. w Kielcach miała miejsce potworna prowokacja, w wyniku której kilkutysięczny tłum urządził antyżydowski pogrom. Jest 34 zabitych (w tym 32 Żydów).
I tym razem prowokatorzy reakcyjni puścili wersję o rzekomym porwaniu dziecka polskiego przez Żydów. I tym razem powtórzył się oburzający fakt, że niektóre ogniwa Milicji Obywatelskiej zamiast tropić autorów tych wersji i pogłosek, zamiast wzięcia w obronę ofiar tych prowokacji — Żydów, dały się użyć jako narzędzie reakcji w mordowaniu Żydów.
Ta nowa prowokacja — wymierzona przeciw demokracji polskiej — jest odpowiedzią podziemia reakcyjnego na klęskę ich w referendum ludowym. Dlatego też należy liczyć się z możliwością takich prowokacji w innych ośrodkach kraju, jak również należy liczyć się z nasileniem terroru i bandytyzmu.
Wobec tego polecam:
1. Wzmocnić czujność wszystkich ogniw bezpieczeństwa publicznego wobec prowokacyjnych metod działania podziemia reakcyjnego i być gotowym do natychmiastowego reagowania.
2. Wzmocnić walkę z bandytyzmem, terrorem i wszelkiego rodzaju wrogą działalnością podziemia reakcyjnego.
3. Natychmiast aresztować i przekazywać sądom tych ze służby bezpieczeństwa, milicji i KBW, którzy dają się użyć reakcji i biorą udział w antysemickich wystąpieniach.
4. Uprzedzam, że będę surowo karał tych, którzy będą przejawiać opieszałość w reagowaniu na ekscesy antysemickie.
Warszawa, 5 lipca
Akta śledztwa, t. 12, k. 2177, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Wizyta Tadeusza Mazowieckiego [...]. To bardzo inteligentny, wybitny człowiek. Mówiliśmy o sprawach wewnętrznych w kraju, o walkach w partii, gdzie dużą siłę okazuje tak zwana grupa natolińska, której program przewiduje ostry kurs, reformy gospodarcze, powołanie do rządu Gomułki oraz, co najdziwniejsze — walkę z Żydami! Wszystko to zdumiewające. Więc nie ciemne masy szerzą antysemityzm, lecz partia! Koniec świata!
Warszawa, 27 sierpnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Tajne specjalnego znaczenia [...]
Notatka [...] o nastrojach i komentarzach występujących w korespondencji zagranicznej w obrocie z państwami kapitalistycznymi, w związku z konfliktem na Bliskim Wschodzie (za okres od 3 do 13 lipca br.).
Nadawca: S.J., Wałbrzych [...]. Adresat: Abram P., Jerozolima (tłumaczenie z języka żydowskiego):
„Odpisałem Ci na pierwszy z nich, ale niestety list mi zwrócono... Jednakowoż kilka dni później wezwano mnie do Biura Paszportów i oświadczono mi, że powinienem chwilowo przerwać korespondencję z zagranicą... Kupiłem trzy egzemplarze Tory i jeden z nich wysłałem do Niemiec, do naszego brata Arie N.; po dwóch tygodniach wezwano mnie i zapytano, co to jest, na co odpowiedziałem: Biblia. Przeprowadzili u mnie rewizję i znaleźli jeszcze dwa egzemplarze. Sądzili, że to jest szyfr szpiegowski... Bałem się jednak napisać z Warszawy, więc poprosiłem znajomego, który wyjeżdżał do Wałbrzycha, o wysłanie listu stamtąd. Również z tych samych względów nie podpisałem się swoim nazwiskiem... U nas w Polsce jest teraz taka sytuacja, że każdy Żyd jest agentem rządu izraelskiego... Nie pisz nic o wojnie... Nie wspominaj w ogóle o polityce...”.
Warszawa, 15 lipca
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Jestem studentką III roku wydziału filozofii. Dnia 16 lutego br. O godz. 20-ej wieczorem zostałam zatrzymana przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa MSW na ulicy i przewieziona do Pałacu Mostowskich. Zasłyszane wówczas zdania do tego stopnia mną wstrząsnęły, że pragnęłabym pokrótce streścić je, a niektóre dokładnie zacytować. I tak usłyszałam:
1. Jak się pracuje pani między Żydami?
2. Ilu było Żydów wśród zbierających podpisy w związku z Dziadami?
3. Pani taka inteligentna i nie zauważyła zalewu żydostwa na katedrach u pani na wydziale.
4. Pani rozumie, że my Polacy musimy wreszcie dojść do głosu, bo tak długo, jak Żydzi zajmują wszystkie stanowiska, Polacy wybić się nie mogą. I tak np. dla pani może nie wystarczyć miejsca w katedrze.
A oto jakie podawano; mi przykłady na to, jak „Żydki popierają Żydków”:
a) Żydek Baczko (profesor UW) wylansował Piotra Hoffmana.
b) Przełęcki, Żydka Zabłudowskiego (pierwszy docent, drugi — doktor).
c) Chyba pani zauważyła, jaką reklamę zrobiły Żydki Andrzejowi Rapaczyńskiemu i Włodkowi Rabinowiczowi (obaj są bezspornie najzdolniejszymi studentami na wydziale).
5. Pani jest przecież czystej krwi aryjką.
6. My rozumiemy, że niektóre panie podniecają się do innych ras. I tak np. niektóre lubią Murzynów, a inne Żydów.
7. Czy pani w dalszym ciągu upiera się przy polskości tego starego Żydziska Słonimskiego?
Przy czym okazało się, że przesłuchujący mnie funkcjonariusze traktują słowo „Żyd”, jako obelgę. Gdy bowiem zmuszona do rozróżniania Żydów, przyjęłam jako znak rozpoznawczy ciemne włosy i przesłuchującego mnie funkcjonariusza zaliczyłam do Żydów właśnie, usłyszałam: „nie pozwalaj sobie za dużo”. Przy innej okazji usłyszałam: „zamknij się”.
I tak zapytuję Was, co to znaczy, że w Polsce Ludowej w 24 lata po okupacji hitlerowskiej znowu mówi się językiem hitlerowców i ONR-owców? Darzę Was obywatelu I sekretarzu tak dużym szacunkiem, iż wierzę, że zajmiecie się tą sprawą i pozwolicie mi odzyskać wiarę w dobre imię Polaka — obywatela Polski Ludowej, czy też w człowieka po prostu.
Warszawa, 23 lutego
Marzec ‘68. Między tragedią a podłością, oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
Głucha noc, pojedyncze światełka świec, ciżba ludzka, zaduch. Zmęczenie daje znać o sobie. Nad ranem otrzymałem wiadomość, że przedstawiciele władz bezpieczeństwa i milicji pragną wejść na Uniwersytet. Domagano się wydania studentów „pochodzenia żydowskiego”, którzy spiskują przeciwko państwu. Twierdzono, że piszą oni ulotki, które przedostają się na zewnątrz. Zarzut bardzo poważny: podburzanie ludności. Zaczynają się pertraktacje, jakiś oficer milicji, dobijający się do bramy w imieniu komendanta, domaga się wejścia. Chłopcy ze straży porządkowej meldują mi, że oficer ów posiada listę dziesięciu studentów Żydów, których ma obowiązek aresztować. Nie zgodziłem się na jego wejście.
Wrocław, 15 marca
Alfred Jahn, Z Kleparowa w świat szeroki, Wrocław 1991.
Kiedy Gomułka wszedł na podium, sala zaczęła wrzeszczeć: „Wiesław, Wiesław”. Nie mógł jej uciszyć. Potem odśpiewano Sto lat. Wreszcie udało mu się dojść do głosu. W miarę jak przemawiał, zapał sali słabł. Co pewien czas przerywano mu okrzykami: „Wiesław, śmielej! Wiesław, śmielej!”. Zaczęto także skandować: „Gierek, Gierek” oraz „Wiesław — Gierek”. [...]
Gdy Gomułka mówił o Żydach, że kto z nich chce wyjechać, to nie będziemy zatrzymywać, rozległy się okrzyki: „Choćby dziś”. Gdy skończył, nagrodzono go zdawkowymi oklaskami. [...]
W rogu sali zamieniono transparenty. Początkowo były z poparciem Wiesława, potem zniknęły i pojawiły się inne: „Cała władza w ręce ludzi mających jedną ojczyznę”. Wynika z tego, że Biuro Polityczne ma dwie ojczyzny. Rozwinięto także hasło: „Syjoniści do Izraela”. Ktoś także krzyknął: „Żydzi na szubienicę”. Po spotkaniu Gomułka zwrócił się do Kępy z pytaniem: „Kogo tutaj sprowadziliście?”. Ten zaczął się jąkać — robotników, studentów, profesorów. Rapacki, który był świadkiem tej rozmowy, powiedział: „Aaa, to ci profesorowie tak wrzeszczeli”.
Warszawa, 19 marca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1967–1968, Warszawa 1999.
O godzinie 18.00 w klubie przy telewizorze dla wysłuchania mowy Gomułki. Była to chwila historyczna. Na tę mowę czekała cała Polska. Przed godziną 18.00 w Sali Kongresowej zebrał się aktyw partyjny. Owacja dla Gomułki trwała chyba z kwadrans. [...]
Chyba trzy czwarte mowy poświęcił Gomułka wyjaśnianiu, dlaczego Dziady zostały zdjęte z afisza, następnie zaatakował brutalnie oddział warszawski Związku Literatów i zwłaszcza personalnie Kisielewskiego, Jasienicę, Słonimskiego. Związek Literatów oraz wymienieni pisarze to według Gomułki inspiratorzy zajść w Warszawie. Atak na Kisiela był rodzajem wiecowej pyskówki, za to atak na Jasienicę czymś potwornym, ponieważ wywlókł bardzo dramatyczne akowskie sprawy Jasienicy sprzed 23 lat. O Słonimskim powiedział, że nie czuje się on Polakiem, na dowód czego przytoczył bardzo piękne wyznanie Słonimskiego drukowane w „Wiadomościach Literackich” 46 lat temu. Atak na profesorów godził także w młodzież.
Najważniejsze jednak stało się, w momencie kiedy Gomułka poruszał sprawę syjonistów i Żydów. Cała sala wyła: „Do Izraela, do Dajana!”. Nastrój antysemicki był nie do zniesienia. Tymczasem Gomułka zaczął wyjaśniać, co to jest syjonizm i odcinał się od antysemityzmu. Sala wtedy zawyła: „Gierek, Gierek!”. Był to szok dla telewidzów i zapewne dla Gomułki. Widać, że Gomułka nie spodziewał się tak żywiołowej przeciwko niemu reakcji. Im dalej Gomułka brnął w obronie Żydów przed antysemityzmem, tym większe były okrzyki na cześć Gierka, który w swym katowickim przemówieniu powiedział ostateczne, najwulgarniejsze slogany antyżydowskie i antyinteligenckie. Deeskalacja braw dla Gomułki była aż nadto wymowna. I o dziwo! Gomułka nie poruszył sprawy Zambrowskiego, [Stefana] Staszewskiego i innych Żydów. Co też było wielkim rozczarowaniem dla sali. Gomułka obiecał przywrócić Dziady, obiecał młodzieży we właściwym czasie rozważyć te postulaty, które uzna za słuszne. Pozdrowił na koniec klasę robotniczą, zapomniawszy o chłopach, no i pozdrowił milicję. Więc kozłem ofiarnym stał się Związek Literatów, profesorowie, inteligencja. Efekt polityczny jest taki, że nie zjednał sobie aktywistów partyjnych, obraził środowiska twórcze i naukowe, zraził w ogóle całe społeczeństwo. Wystąpienie Gomułki świadczy też o walkach i tarciach wewnątrz partii. Widocznie partia przeraziła się antysemityzmu i swojej obłąkańczej propagandy w rodzaju Gierka, Kępy i innych sekretarzy wojewódzkich, którzy grali na nucie antysyjonistycznej.
Warszawa, 19 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Padło pytanie z sali, jakie stanowisko zajmują władze wobec Klubu „Babel” i czy będzie on nadal istnieć. Tow. Moczar powiedział, że takie instytucje, jak Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów, Klub „Babel” czy Teatr Żydowski w Warszawie, będą istniały tak długo, jak długo będą potrzebne pewnej części obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Gdy ta część obywateli opuści Polskę, a nikt nie będzie utrudniał wyjazdu do Izraela, to i te instytucje społeczno-kulturalne przestaną być potrzebne i będą likwidowane. [...]
Ostatnie pytanie skierowane do tow. Moczara brzmiało: „Czy wszystko będzie załatwione do końca?”. Odpowiedź brzmiała: „Sedno sprawy nie zostało dotychczas poruszone. Kiedy to się stanie, nie wiadomo. Lecz pewien jestem – że nie ma takiej siły, która by mogła zahamować proces oczyszczania partii z wrogich Polsce elementów”.
Spotkanie skończyło się długotrwałą owacją, jaką zgotowali tow. Moczarowi uczestnicy spotkania.
Warszawa, 8 kwietnia
Tow. Stefan Jędrychowski:
[...] W praktycznej działalności na zebraniach organizacji partyjnej wykluczani są towarzysze, nie tylko syjoniści. Dotyczy to również towarzyszy, którzy nie są Żydami, ale uchodzą za Żydów, jak np. towarzysz Naszkowski. Np. na zebraniu w Zakładach Kasprzaka, gdzie był tow. Szyr, mówiono, że Naszkowski gratulował ambasadorowi Izraela zwycięstwa i opóźnił zerwanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem. W ten sposób określonych ludzi bierze się na cel. [...]
Jest ważne, aby widzieć również te kategorie Żydów pochodzenia polskiego, o których mówił Władysław Gomułka w swoim referacie, że uważają się za Polaków. W przeciwnym razie dojdzie do tego, że trzeba będzie legitymować się metrykami, wyszukiwać dziadków i babcie, aby udowodnić, iż nie jest się Żydem.
[...]
Tow. Kliszko:
Dziś mamy powszechne wołanie, żeby towarzysze pochodzenia żydowskiego nie zajmowali czołowych stanowisk.
Możliwe, że jak MO biła na UW — to niejednemu dostało się niewinnie. Niejednemu może się również zdarzyć, że znajdzie się w niedobrej sytuacji. Jest tak, że towarzysze pochodzenia żydowskiego często nie zabierają głosu, a jak zabierają — to o antysemityzmie. Widzą tylko jedną stronę, czyli b. wąski odcinek. A tu tymczasem była próba wyprowadzenia na ulicę i doprowadzenia do przelewu krwi. Była próba uderzenia w same podstawy ustroju socjalistycznego. Nie ma gwarancji, że nie może dokonać się pokojowe przejście od socjalizmu do kapitalizmu.
Ośrodki tzw. tradycyjnej reakcji były mniej aktywne w ostatnich wydarzeniach. Kościół włączył się później. Największą rolę odegrały elementy rewizjonistyczne. Kołakowski — to przede wszystkim rewizjonista, nie ma żadnego szacunku dla ustroju socjalistycznego, uważał, że to się wszystko rozsypie.
[...]
Tow. Szyr:
Są pewne granice propagandy, po przekroczeniu których bije ona sama w siebie. Pojawiły się sformułowania szkodliwe, a propaganda powinna być celna i przekonywająca. Jeżeli chodzi o propagandę przeciw syjonistom i sprawę samookreślania się osób pochodzenia żydowskiego. Niektórzy towarzysze, działając w swoich organizacjach i wypowiadając się tam za linia partii, uważają, że to wystarczy, że nie muszą już pisać artykułów na temat swego stosunku do syjonizmu. Jeśli się przyjmie, że partia życzy sobie, ażeby te osoby, które uratowały się z getta, pisały, to chyba od tej strony, a nie od strony tłumaczenia się, że jest się pochodzenia żydowskiego. Przecież nie każdy musi udowadniać, że nie jest syjonistą, tak jak się wymaga, aby każdy udowadniał, że nie jest winien. A jednak takie imputowanie odbywa się.
Co ma robić tow. Szyr? Ja nie mogę być pod takim pręgierzem. Byłem i jestem komunistą. Problem samookreślania się to jest też problem stosunku do człowieka i obrony człowieka. Ja na Kasprzaku mówiłem, że jestem niedzisiejszy, zawsze walczyłem. Dziś ludzie nie znają walki między komunistami żydowskimi a syjonistami przed wojną. Nie można mówić, że każdy jest syjonistą. A to się imputuje. W tym mętliku trzeba widzieć i zdrowe elementy.
[...]
Tow. Gomułka:
Nad punktem sprawy personalne rozwinęła się dyskusja o nieco szerszej treści. Wszyscy wyrazili zgodę co do wniosków personalnych. Również w sprawie odwołania Zawieyskiego z Rady Państwa. Dyskusja wynikła w związku z wystąpieniem tow. Jędrychowskiego na temat syjonizmu, kierunków naszej propagandy itp. [...]
To, co powiedział tow. Jędrychowski, było trochę jednobokie. Trzeba widzieć całość zagadnienia. W tych trudnych dniach prasa, radio i TV niezmiernie nam pomogły, zajęły zdrowe stanowisko. Nie możemy być tylko zadowoleni z pozycji „Polityki”. Zawarta tam argumentacja nie była dobra. W innych czasopismach były mniejsze błędy. [...]
Jest to oczywiste wypaczenie, że wszystkich rewizjonistów zalicza się do syjonistów. Wiąże się to z agresją Izraela, z kampanią antypolską prowadzoną przez organizację syjonistyczną oraz z tym, że długo nie można było nic mówić na te tematy, gdyż było to z miejsca określane jako antysemityzm. Klasa robotnicza nawet nie bardzo dobrze rozumie, co to syjonizm. Do tego wszystkiego sprawa rewizjonizmu miesza się w umysłach wielu ludzi z rewizjonizmem zachodnioniemieckim. Stąd powstało takie krzywe zwierciadło. W rzeczywistości, jak już mówiłem, nigdy syjonizm nie będzie nam zagrażać, nie ta ideologia jest dla nas niebezpieczna. W tym zakresie ma rację tow. Jędrychowski, że u nas pomieszało się pojęcie syjonizmu z rewizjonizmem. Hasło: oczyścić partię z syjonistów, powinno właściwie brzmieć: oczyścić partię z rewizjonistów. Obejmowałoby ono wówczas w sposób właściwy zarówno Żydów, jak i Polaków. Syjonistów jako takich właściwie nie mieliśmy w partii. Cały kompleks tych spraw załamał się jednak pod kątem działania praktycznego. Potrzebne jest naświetlenie tych spraw w prasie. Pisać powinni wszyscy, również tow. Szyr może publikować artykuł. Oczywiście nie musi się tłumaczyć, że kimś nie jest. Ale np. na temat agresji izraelskiej mogą pisać wszyscy. [...]
Są niezdrowe tendencje atakowania każdego Żyda za to, że jest Żydem. Opowiadano mi, że w jednej z central MHZ jest dyrektorem Żyd, którego za wszelką cenę chcą usunąć, choć nie mogą wysunąć żadnego zarzutu przeciwko niemu. Jest podobno dobrym dyrektorem. Trzeba podjąć zdecydowaną kampanię przeciwko takiemu postępowaniu. Na tle antypolskiej kampanii za granicą mogą rodzić się nastroje antysemickie. Są zresztą też i antysemici.
Miały u nas miejsce poważne sprawy, mogło dojść do przelewu krwi. Ponieważ wymieniono wiele osób o nazwiskach żydowskich, wśród klasy robotniczej mogą pojawiać się nastroje, żeby rozprawić się w ogóle z Żydami. Trzeba widzieć to niebezpieczeństwo i przeciwstawić się.
[...] Wypowiedzi niektórych pracowników KC są skandaliczne. Ludzie zgnili, odeszli, kipią nienawiścią. Mam dowody strasznej nienawiści w niektórych środowiskach. Zauważyłem, że trzeba było zwiększyć ochronę mojej osoby. Piszą do mnie ohydne listy. Jeśli widzi się więc tylko przegięcia, a nie widzi się tej strony zagadnienia, jest to jednobokie.
Trzeba pisać na te tematy. W tym zakresie jest duże ubóstwo. Kto z nas pisze? Ludzie mają słuszną pretensję, że inni milczą, a tylko Gomułka przemawia.
Warszawa, 8 kwietnia
Notatka z dyskusji na posiedzeniu Biura Politycznego z dn. 8.IV.68 (pkt. 5 porz. Dz. — sprawy personalne), [cyt. za:] Andrzej Garlicki, Z tajnych archiwów, Warszawa 1993.
W związku z oczyszczaniem poszczególnych Uczelni z klanu żydowskiego, po usunięciu prof. doktora Parnasa, proszę uprzejmie o zainteresowanie się osobą Rektora UMCS, który na siłę twierdzi, iż jest Ormianinem. Szereg osób zna Go z Małopolski, ale skoro w Urzędach, a nawet w Rządzie, szereg stanowisk zajmowali i jeszcze zajmują ukryci semici, czas przesunąć ich na inne stanowiska.
Pozwolę sobie naprowadzić (sic!) fakt sprzed 4-ch lat, kiedy Prof. dr Jan Dobrzański, w tym czasie prorektor, w pewnym gronie dał do zrozumienia, iż prof. Seidler nie jest Ormianinem, został wezwany przez rektora Seidlera i obrzucony ordynarnymi i trywialnymi słowy, per „ty”.
Profesorowi J. Dobrzańskiemu nie pozostało nic innego jak zawiadomić Ministra Szkół Wyższych o rezygnacji z zajmowanego stanowiska.
Na skutek tego skandalu głośnego na całe miasto przybyła w tej sprawie dyr. Departamentu tow. E. Krassowska i po kilkudniowym pobycie w Lublinie pozornie sprawę załagodziła.
Dla dokładniejszego wyjaśnienia podaję, iż ojciec rektora Seidlera mieszka stale w Wałbrzychu (do niedawna radca prawny MPK), nigdy do syna nie przyjeżdża, by nieopatrznie synowi nie zaszkodzić.
Ojciec podaje, iż jest bezwyznaniowym, a syn Ormianinem. Sic!
Podobnie kształtuje się sprawa Doktora Steina, kierownika kliniki neurologicznej w Lublinie.
Lublin, 9 kwietnia
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybów i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
13 IV 68. Wielka Sobota. O godz. 1 składam życzenia Dejmkowi. Już się odbyło zebranie POP, na którym uroczyście wyrzucono go z Partii. Dwóch członków zespołu ujawniło wreszcie swoje prawdziwe, patriotyczne oblicze: Wichurski i Kaczmarski. Decyzja Partii — oświadczyli — nie zdziwiła ich, bo już od dawna zdawali sobie z tego sprawę, że Dejmek prowadzi teatr syjonistyczny. Nas z kolei ich oskarżenie bynajmniej nie dziwiło, bo wiemy, że już od czasu premiery Namiestnika faszyzujące odłamy Partii pietnują Dejmka jako żydowskiego pachołka. Opinię tę rozsiewają agenci, którzy opowiadają ciekawym, że w Dziadach np. Holoubek był ucharakteryzowany na Żyda.
Warszawa, 13 kwietnia
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
Prawdopodobnie są przeznaczenia narodów, i jeżeli chodzi o Polskę, przeznaczeniem są dziesięciolecia literatury emigracyjnej, która teraz, wobec nowej sytuacji w Polsce, będzie zasilana przez ludzi takich jak Pan, Żydów i nie-Żydów.
[...] żeby robić antysemityzm w Polsce, kraju Treblinki, trzeba być bandą skurwysynów i idiotów. W wyniku tego zanosi się na nową truciznę i mitologizację.
16 kwietnia
Czesław M., List do Henryka Grynberga, „Kwartalnik Artystyczny” nr 3/2005.Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Wczoraj na terenie b. obozu w Oświęcimiu otwarto nową część stałej ekspozycji Muzeum. Jest to wystawa poś¬więcona martyrologii Żydów. Otwarcia dokonał minister kultury i sztuki L[ucjan] Motyka. [...]
Minister Motyka [stwierdził], że nieprzypadkowo otwarcie nowej części Muzeum zbiega się z obchodami 25. rocznicy powstania w getcie warszawskim. Na tym największym cmentarzu świata w Oświęcimiu hitlerowcy zamierzali pogrzebać narody – polski, ukraiński, białoruski, rosyjski. Ze specjalnym okrucieństwem dążyli do wyniszczenia Żydów. My, którzy byliśmy wtedy więźniami, członkowie międzynarodowego ruchu oporu, złączeni świadomością wspólnego wroga, przyrzekliśmy sobie „nigdy więcej Oświęcimia”. [...]
Pierwsze sale wystawy obrazują korzenie antysemityzmu w Niemczech. Cytaty z książek XIX-wiecznych uczonych, fragmenty pism i pisemek ziejących nienawiścią do Żydów i Słowian...
Kraków, 22 kwietnia
„Echo Krakowa” nr 95, z 22 kwietnia 1968.
Na bocznej trybunie. Pochód przeszedł normalnie. Nie było incydentów, których się obawiano. Dzień przedtem byłem w Białym Domu i zauważyłem, że wszyscy byli tam w „ogromnych nerwach”. Najbardziej zabawne było obserwowanie niektórych towarzyszy. Otóż za trybuną — jak co roku — gromadzą się różni towarzysze. W tym roku także, ale każdy ze swoimi. To już nie jest jedna partia. W moim przekonaniu nastąpiło rozczłonkowanie tej „jednolitej partii”.
Stałem na trybunie i słuchałem, jak Wiesław protestował przeciwko pomawianiu nas o antysemityzm, a stojąca obok mnie tow. Pelowska (kierownik Biura Listów KC) opowiadała mi o jednej tragedii za drugą, o ludziach usuwanych z pracy i z partii tylko dlatego, że są Żydami. Ten człowiek, który przemawiał, nic nie wie o tym, co się faktycznie dzieje w kraju.
Warszawa, 1 maja
Mieczysław M. Rakowski, Dzienniki polityczne 1967-68, Warszawa 1999.
Wstrzymałem szereg materiałów dla prasy na temat handlu zagranicznego, gdyż dotyczyły tylko tzw. sprawy żydowskiej. Tymczasem nie można milczeć na tematy afer, jakie się tam zdarzają. To nie syjoniści je robią, ale czyści Aryjczycy. Trzeba dobrać się im do skóry, nie można tego dłużej ścierpieć.
Wytworzyła się fałszywa samodzielność ponad tym gmachem [KC], nawet nie przysyła się notatek informacyjnych. W ministerstwach i Komisji Planowania panuje praktyka nieinformowania o zjawiskach ujemnych.
Podobnie ma się ze sprawą eksportu wagonów kolejowych do Związku Radzieckiego. Zła umowa, gdyż musimy teraz kupować urządzenia elektryczne do tych wagonów w krajach kapitalistycznych, ale nie mamy za co.
Jeśli są ludzie tak nieodpowiedzialni, to trzeba ich zmieniać. Sprowadzili pomarańcze, kiedy nie było potrzeba i teraz gniją. Te pomarańcze, umowa z Libią czy wagony do Związku Radzieckiego nadają się na tematy do prasy, a nie jacyś Żydzi.
Warszawa, 6 maja
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybór i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, Warszawa 1998.
Szanowny Panie Redaktorze!
Od pewnego czasu moja córka Małgorzata, lat 10, uczennica III klasy szkoły podstawowej w Gliwicach, przychodzi do domu z płaczem, że dzieci nie chcą się z nią bawić, bo jest Żydówką. Faktycznie tak nie jest, ale to jest poniżej ludzkiej godności tłumaczyć się komukolwiek. Byłbym do Was nie pisał, mimo że lubię „Politykę”, ale uważam ten objaw za zjawisko groźne. Wyobrażam bowiem sobie i odczuwam położenie różnych dzieci, które są szykanowane przez swoje otoczenie. Zwroty w rodzaju: „mama zabroniła mi bawić się z Żydówkami” nie pochodzą przecież od samych dzieci!
Jeśli możecie, zajmijcie się tą sprawą w szerszym aspekcie, gdyż nie jest wykluczone, że mój przypadek nie jest odosobniony.
Obrona dzieci, niezależnie od ich pochodzenia, musi być moralnym obowiązkiem każdego uczciwego człowieka.
Nie sprzeciwiam się opublikowaniu mojego listu w całości.
PS Czy to nie wielki wstyd, że dzieci w wieku 10 lat spotykają się osobiście z problemami rasowymi? Czy niezbędne jest odpowiadać na pytania dziecka „co to jest Żydówka?”.
Gliwice, 8 maja
Lata, listy, ludzie. Adresat: M.F. Rakowski, Warszawa 1993.
Na tle dziko rozpasanej obecnie, niepohamowanej kampanii antyżydowskiej zasługuje na szczególne uznanie pełne mądrości politycznej postępowanie Czcigodnego Zwierzchnika Episkopatu Polskiego, który stając w energicznej obronie studentów i młodzieży polskiej, spragnionej nieskłamanej wolności, znalazł jednak dużo taktu i umiaru dla uniknięcia zaostrzenia sytuacji, a czynił wszystko dla poszanowania Majestatu Państwa Polskiego i dla zachowania powagi Władzy Państwowej ustanowionej Opatrznością Bożą, przeto umiejętnie działał dla złagodzenia i uciszenia podrażnionych namiętności.
Powinniśmy też wyrazić serdeczne podziękowanie za wygłoszone — jak słyszymy ostatnio — kazanie, w którym łagodnymi, lecz stanowczymi słowami napiętnowane zostały chyba też wystąpienia antyżydowskie i głośno potępione zostało „podjudzanie jednej części społeczeństwa do nienawiści przeciwko drugiej i namawianie, aby brat podnosił rękę i używał nikczemnych gróźb przeciwko swojemu bratu, jakby obaj nie byli synami tej samej Ziemi — Ojczyzny”. Głęboka jest nasza wdzięczność dla Dostojnego Prymasa Polski, który w ciężkiej dla nas chwili podniósł swój głos protestu przeciwko szerzeniu nienawiści i niestrudzenie nawołuje do miłości, do pojednania i konsolidacji całego narodu.
Należałoby jeszcze życzyć sobie, aby te szlachetne słowa w obronie uciśnionych wypowiedziane zostały w niezawoalowanej i więcej wyrazistej formie, bo nie wiadomo, czy dociera to do wszystkich mas społeczeństwa polskiego, że ostre potępienie rasizmu dotyczy właśnie oczernianej w czambuł, prześladowanej obecnie i dyskryminowanej bezbronnej ludności żydowskiej naszego kraju.
9 maja
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Czuję się w obowiązku poinformować Was o sprawach, z którymi zetknęłam się, a które budzą mój poważny niepokój. [...]
W czasie pierwszej bytności w Pałacu Mostowskich zaproponowano mi współpracę, argumentując to: „My wszystko możemy, możemy ułatwić otrzymanie pracy w katedrze lub PAN-ie, ukończenie studiów, ale możemy także wszystko to utrudnić”. Współpracy odmówiłam.
Przesłuchiwano mnie między innymi 16 lutego br.. Zasłyszane wtedy sformułowania do tego stopnia mną wstrząsnęły, że napisałam do Was list, który złożyłam na dzienniku podawczym w KC. List ten nie dotarł do Was, a trafił do Pałacu Mostowskich i znajduje się w „mojej teczce” (pokazywano mi go). W parę dni po złożeniu tego listu otrzymałam anonim. [...]
24 maja zostałam zatrzymana w Białowieży wraz z Andrzejem Duraczem (nabierał tam sił po złamaniu nogi). Pod czteroosobowym konwojem z psem, przewieziono mnie do Warszawy. Od tej chwili jestem co pewien czas zatrzymywana na 48 godzin i przesłuchiwana jako świadek. Przesłuchiwań takich było 3. Za każdym razem starano się mnie skłaniać do złożenia fałszywych zeznań. [...]
3. Wszystkie przesłuchania obfitowały w akcenty antysemickie. Nazywano mnie „dziewczyną tego Żyda z kędzierzawymi włosami” — mowa o Andrzeju Duraczu. Naigrywano się z moich „upodobań do tych czarnych, kędzierzawych”. W czasie drugiego przesłuchania usłyszałam: „Ile pani Żydzi płacą, żeby ich bronić” (Dotyczyło to listu do Was). Albo „Polka z Żydem może sobie poromansować, ale na stałe się wiązać — nigdy”.
Utrzymywano, że jestem narzędziem w rękach moich kolegów — Żydów. Podczas ostatniego przesłuchania w następujący sposób określono sytuację w Polsce: „Żydzi doprowadzili do kłopotów gospodarczych, zainteresowani są bowiem tylko własnymi kieszeniami. To jest rasa, która w każdej sytuacji, w każdym kraju znajdzie wygodne miejsce dla siebie. Po co pani broni tych deutschgewandów i szlajferów. Żydzi zawsze sobie poradzą, zagranica ich wesprze, a pani pozostanie bez środków do życia, a wtedy ci pani koledzy nawet palcem nie kiwną, aby pani pomóc”.
4. W czasie drugiego zatrzymania użyto w stosunku do mnie niedozwolonych metod i tak: bito mnie po twarzy i zakuto mi obie ręce z tyłu (tak skuta spałam całą noc na podłodze bez materaca, przy otwartym oknie, przez całą noc świeciła mi nad głową silna żarówka). W czasie przesłuchań świecono mi w oczy oślepiającymi dwoma reflektorami. W czasie pierwszego i drugiego zatrzymania przez dwie doby nie dostawałam wody, jedzenia, wody do mycia. W czasie drugiego zatrzymania pod pozorem podania mi kropli wzmacniających – zaaplikowano mi środek, po którym wymiotowałam przez cały dzień. Mimo to przesłuchania nie przerwano i nawet mnie nie rozkuto. Okazywano mi nakaz zatrzymania jako podejrzanej — bez daty — oświadczono mi przy tym, że w każdej chwili można datę wstawić i że „od pani zależy, czy będzie pani z synkiem, czy w więzieniu”. Wielokrotnie powtarzano mi też, że tylko ode mnie zależy, czy Andrzej Duracz będzie bity.
Wszystkie te fakty podałam w postaci możliwie lakonicznej, nie próbując oddać w pełni grozy i owej pajęczyny antysemityzmu, która towarzyszyła moim przesłuchaniom.
Wierzę, że Wy najlepiej potraficie zrozumieć i ocenić wymowę podanych faktów.
Warszawa, po 24 maja
Marzec ‘68. Między tragedią a podłością, oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
W dniu 15 maja br. w godzinach rannych popełnił samobójstwo przez powieszenie Gustaw Wajnstock, lat 56, narodowości żydowskiej, ojciec trojga dzieci w wieku 14-16 lat.
Wajnstock pełnił funkcję kierownika eksploatacji rejonowej (?) w Kluczborku, był członkiem Partii.
Ze wstępnych czynności śledczych wynika, że Wajnstock został ukarany naganą na piśmie z dnia 4 kwietnia br. za brak nadzoru służbowego. Jak wynika z przesłuchania żony jego (Aryjka), Wajnstock obawiał się zwolnienia z pracy. Żona oświadczyła nadto, że interesował się on wydarzeniami aktualnymi, w szczególności faktami zwolnień z pracy obywateli narodowości żydowskiej. Mówił wiele o tym z nią i komentował poszczególne przypadki.
Warszawa, 25 maja
Marzec ‘68. Między tragedią a podłością, oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
Przy omawianiu w prasie, radiu i telewizji tła wydarzeń marcowych i ich następstw w Polsce występuje szkodliwe, dezorientujące opinię publiczną wyolbrzymianie (m.in. w wyniku dużej częstotliwości publikacji na ten temat) problemu syjonizmu i działalności syjonistycznej w Polsce. W związku z tym należy:
1. Zaprzestać zbędnego eksponowania i nagromadzenia publikacji na ten temat w poszczególnych numerach pism, programach radiowych i telewizyjnych.
2. Artykuły i komentarze tyczące antypolskich poczynań międzynarodowego syjonizmu należy konsultować z GUKPPiW.
3. Przy omawianiu tła wydarzeń marcowych nie należy akcentować żydowskiego pochodzenia ich inspiratorów, a rozprawiać się z rewizjonizmem i z wszelkich odmian reakcją społeczną.
4. Przy omawianiu zmian kadrowych należy unikać sformułowań, które by bezpośrednio lub pośrednio podkreślały żydowskie pochodzenie osób, których zmiany te dotyczą.
5. W sprawozdaniach sądowych nie podkreślać (personalia) żydowskiego pochodzenia podsądnych.
6. Należy eliminować z prasy, radia i telewizji wszelkie materiały zniekształcające klasowe podejście do ocen przeszłości historycznej naszego narodu i historii ruchu robotniczego oraz akcenty o charakterze nacjonalistycznym. Dotyczy to w szczególności ocen dwudziestolecia międzywojennego oraz układu sił politycznych w okresie okupacji. Należy eliminować wszelkie próby wybielania sił prawicy społecznej i tendencyjnego oświetlania przeszłości ruchu robotniczego.
24 czerwca
Marta Fik, Marcowa kultura. Wokół „Dziadów”, literaci i władza, kampania marcowa, Warszawa 1995.
W czasie zajęć szkoleniowych w Wojewódzkim Zarządzie Kin jeden z dyskutantów stwierdził: „Szkoda, że Hitler nie wymordował wszystkich Żydów — mielibyśmy teraz spokój”. Na zebraniu organizacji terenowej w dzielnicy Bałuty towarzysz Zasada oświadczył: „Hitler wymordował 3 miliony Żydów, damy sobie radę z 30 tysiącami, które w Polsce pozostały”. I w tym przypadku nikt z kierownictwa POP ani z instancji nie ustosunkował się do tego „głosu w dyskusji”.
Takich przykładów w Łodzi było dziesiątki, jeśli nie setki. Sekretarzy POP wzywano do Komitetów Dzielnicowych, podawano nazwiska osób ujawnionych w czasie poprzednich „polowań” i polecano wyrzucać ich z partii. Gdy sekretarze pytali: „Ale za co?”, odpowiadano: „Jesteście dobrymi sekretarzami, znajdźcie sami powód”. [...]
Antysemityzm zaszczepia się w środowiskach, w których poprzednio nigdy go nie było. Chodzi przede wszystkim o młodzież i dzieci. Zwłaszcza dla tych ostatnich problem ten w ogóle dawniej nie istniał. Dziś bardzo częste są pytania, kierowane do rodziców, a poprzednio do nauczycieli: — jak odróżnić Żyda od innych ludzi. Na podwórkach dzieci bawią się często nie w żandarma i zbójców, nie w partyzantów i hitlerowców, a w milicjantów i Żyda. W szkołach podstawowych na lekcjach wychowania mówi się wiele o syjonizmie. Sposób referowania jest jednak taki, że dzieci pytają: to dlaczego trzymamy w Polsce Żydów? Przykład: w jednej z IV klas szkoły podstawowej nr 173, w czasie wyjaśniania pojęcia syjonista, nauczycielka na pytanie dziecka: jak poznać Żyda?, odpowiedziała: „Żydzi mają czarne kręcone włosy i długie, haczykowate nosy”. [...]
W nielicznym łódzkim środowisku żydowskim nastroje są rozpaczliwie tragiczne. Fala antysemityzmu uderzyła najmocniej w wychowaną już w Polsce Ludowej młodzież. Dla młodzieży tej nigdy przedtem nie istniał problem narodowości — całym bowiem swoim jestestwem była i jest związana z narodem polskim. Młodzież ta przeżywa prawdziwą tragedię — nie chce i nie umie pogodzić się z zaistniałą sytuacja. Równocześnie na niektórych łódzkich uczelniach zdarzają się, niestety, antysemickie wybryki. Oto przykład: gdy student Politechniki Łódzkiej, syn łódzkiego komunisty, Tepper, wyszedł na chwilę z pracowni naukowej, na jego desce do rysunków napisano: Żydzie, wynoś się do Izraela!
5 lipca
Mieczysław M. Rakowski, Dzienniki polityczne 1967-68, Warszawa 1999.
Na otwarciu wystawy skutków agresji izraelskiej tłok: przybyły delegacje z wielu krajów, są również Polacy. Na ścianach sali niewielkie plansze obrazujące kolejne fazy agresji czerwcowej Izraela, wykresy obrazujące kształtowanie się narodu i państwa żydowskiego. I zdjęcia. Pełne ekspresji i grozy. Matka trzyma spalone napalmem dziecko, zbombardowane przez wojska izraelskie wioski i miasta, obozy dla przesiedleńców z krajów arabskich. Straszne skutki imperialistycznej, zaborczej agresji Izraela.
Sofia, 31 lipca
„Trybuna Ludu” nr 230, z 22 sierpnia 1968.
Na otwarciu wystawy skutków agresji izraelskiej tłok: przybyły delegacje z wielu krajów, są również Polacy. Na ścianach sali niewielkie plansze obrazujące kolejne fazy agresji czerwcowej Izraela, wykresy obrazujące kształtowanie się narodu i państwa żydowskiego. I zdjęcia. Pełne ekspresji i grozy. Matka trzyma spalone napalmem dziecko, zbombardowane przez wojska izraelskie wioski i miasta, obozy dla przesiedleńców z krajów arabskich. Straszne skutki imperialistycznej, zaborczej agresji Izraela.
Sofia, 31 lipca
„Trybuna Ludu” nr 230, z 22 sierpnia 1968.
W marcu i kwietniu mówiono o syjonizmie i rewizjonizmie. Ostatnio mówi się tylko o rewizjonizmie. Czy syjonizm zniknął? Syjoniści wyślizgują się od zajmowania stanowiska. Towarzysze Gomułka i Kliszko mówili, że niektórych z nich się skrzywdziło. Uważam, że jak zszedł z sekretarza o szczebel niżej, to nie spotkała go krzywda, a będzie dalej rył. Nie widzimy tych wyrządzonych krzywd. Pytano w czerwcu 1967 o opinię klasy robotniczej. Mówiliśmy: oczyścić ze syjonistów. A teraz się przebacza krzywdy nam wyrządzone. Tu z tej trybuny członkowie kierownictwa mówili, że tym, którzy podnoszą rękę na władzę ludową, ręce trzeba urwać. Im głowę trzeba urwać. [...] Gdybyśmy policzyli miliardowe straty, na jakie narazili nas syjoniści, to byśmy zobaczyli, że starczyłoby na poprawę stopy życiowej dla klasy robotniczej, bez mobilizowania do podwyższania produkcji.
Mamy nadzieję, że towarzysze z KC, słysząc nasze wypowiedzi płynące z troski o czystość Partii, wezmą je pod uwagę i na V Zjeździe ustosunkują się do tych spraw.
Łódź, 5 października
Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
Piszę te słowa po przeszło czterech miesiącach wyniszczającej psychicznie, biologicznie i materialnie tymczasowości, w jakiej ja i moja rodzina żyjemy od dnia złożenia wniosku o zgodę na nasz wyjazd na stałe za granicę. Do dnia dzisiejszego zgoda ta nie została udzielona.
[...]
W listopadzie 1967 r. zostałem zmuszony do nagłego opuszczenia — po 20 latach nieprzerwanej pracy — redakcji „Życia Warszawy”. W dwa miesiące później przebyłem zawał serca. Po 7 tygodniach pobytu w szpitalu nie było już mowy — z wielu zresztą przyczyn — o powrocie do poprzedniej aktywności i dawnego tempa i rodzaju pracy. Tym bardziej że koniec mojej choroby zbiegł się z wydarzeniami marcowymi, których reperkusje w odniesieniu do moich dzieci w wieku szkolnym (w atmosferze owych dni córka musiała zmienić szkołę podstawową, gdzie była uczennicą kl. VII), głęboko przeżyliśmy.
Ostateczną decyzję wyjazdu podjęliśmy jednak dopiero wtedy, gdy radykalna zmiana stała się nieodzowna dla przywrócenia równowagi psychicznej mojej żonie. Od kilku bowiem miesięcy jej stan psychiczny w połączeniu z historią jej życia (ma ona za sobą getto, Majdanek, ucieczkę z obozu i powstanie warszawskie) sprowadza się do całkowitej depresji i fizycznej już niemożności prowadzenia domu i organizowania życia rodzinnego.
Tak więc beznadziejna sytuacja domu, grożący katastrofą stan psychiczny i fizyczny żony, jej lęk o przyszłość dzieci, moje częściowe inwalidztwo i skrajne wyczerpanie nerwowe i wreszcie moja osobista odpowiedzialność za przyszłość tych trojga ludzi — przesądziły o wyborze drogi. 4 lipca br. złożyliśmy wszystkie wymagane dokumenty. [...]
Tymczasem wbrew normalnie stosowanej praktyce władz paszportowych załatwiających podobne sprawy w czasie z reguły krótszym niż dwa miesiące, nasza rodzina czeka już prawie 5 miesięcy. Nie muszę podkreślać — na tle mojego przymusowego bezrobocia i stanu psychicznego mojej żony — jaki to ma rujnujący wpływ na nas i nasze dzieci. Wszelkie próby zasięgnięcia informacji w Biurze Paszportów MSW spełzły na niczym. Jedynie w dniu, kiedy upłynął ustawowy 4-miesięczny termin podjęcia przez władze decyzji, otrzymałem pismo zawiadamiające mnie, że moja sprawa „zostanie rozpatrzona w terminie późniejszym”. [...]
Dlatego zwracam się do Was z niniejszą prośbą: proszę, abyście mocą Waszego autorytetu spowodowali, aby odpowiednie władze zechciały definitywnie załatwić naszą sprawę lub też aby mi wyjaśniono przyczyny, dla których jestem traktowany inaczej niż tyle tysięcy innych osób.
Warszawa, 18 listopada
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybów i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, [b.m.] 1998.
Moje curriculum Vita [curriculum vitae - od red.], dość szczegółowe, załączam do listu oddzielnie. Już po napisaniu życiorysu, gdy tak przyjrzałem się samemu sobie, znów ogarnęła mnie fala pesymizmu i druga, z pretensjami – do siebie, do całego świata, do historii.
Że też to wszystko musiało się akurat mnie przytrafić! Z taką „autobiografią” przyjąć kogoś do pracy, do jakiegoś np. „radia”, na to trzeba sporo odwagi… I ja to rozumiem, usprawiedliwiam, tylko że… no właśnie, mojej sprawy to nie rozwiązuje. Sądzę wszelako, iż posiadam pewną wiedzę, określone umiejętności, które mogłyby być spożytkowane z korzyścią nie tylko dla niżej podpisanego. Nie chwaląc się, Panie Redaktorze, aktualnie niewielu ludzi z Polski posiada taką znajomość realiów i problemów, nie tylko polskich, lecz bloku sow[ieckiego] jak autor tych nieskromnych słów. Oczywiście, przepadam za dziennikarką, publicystyką, pociąga mnie ona przez swoje, przepraszam, „zaangażowanie”. Ale z takim życiorysem? Bez ukończenia wyższych studiów? Bez znajomości angielskiego czy francuskiego? Ileż tych barier!
Pewnie, z pocałowaniem ręki wszedłbym do jakiegoś „radia”, gdyby chcieli mnie tłumaczyć, jeśli pragnęliby pomóc mi stanąć na nogi w takim czy innym języku. Czy zechcą? Niby dlaczego? Roztkliwiam się nad sobą… Więc jeśli nie „radio”, może być cokolwiek, bylebym mógł możliwie szybko zebrać jak najwięcej pieniędzy, a dlaczego zaraz wyjaśnię.
Jak Panu wiadomo, przyjechałem tutaj 4 XII 1968 roku wraz z żoną (Polką…) i 3 dzieci obecnie w wieku: 19, 17 i 15 lat – po bokach synowie, w środku córka. Z różnych powodów nie możemy się dostosować: klimat, problem żony, sytuacja materialna – wystarczy jak na jedną rodzinę i na to, żeby jeszcze raz próbować dalej wędrówki. Nie mogę wszak „w ciemno” ruszać z całą rodziną, już raz to uczyniłem. Pragnę więc najpierw wyjechać samemu, przygotować grunt, zarobić trochę pieniędzy w celu sprowadzenia rodziny. Ku mojej satysfakcji i na „nieszczęście” rodziny, nie wzbogaciłem się na Polsce Ludowej. M.in. dlatego, ponieważ w moich konkretnych warunkach wzbogacenie się było możliwe tylko przy pomocy reżymu, a to oznaczało uzależnienie się od reżymu. Nie „zgrywam się” na bohatera (zresztą to tylko do Pana wiadomości), ale to fakt przecież, że wielu moich kolegów z „Polityki”, cieszących się opinią tzw. porządnych, utkwiło na dobre w mniejszych lub większych bagienkach właśnie za sprawą owej materialnej zależności, już mają co stracić… Wyjechaliśmy z Polski jako „golce”, zadłużeni, tutaj zaś długi jeszcze bardziej urosły! Z tych to przyczyn zamierzam ruszyć najpierw samemu, dlatego też tak bardzo mi zależy na szybkim zgromadzeniu małego kapitaliku, a w świetle tych planów wydaje mi się, że NRF stwarza po temu najlepsze możliwości: łatwiej o pracę, o prawo pobytu. A czekać z wielu względów nie chcę, nie mogę (żona choruje od tego fatalnego klimatu), planuję więc wyrwać się do Europy możliwie szybko, jeśli mi się uda – nawet we wrześniu.
12 sierpnia
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Kiedy we Francji wybuchła afera wokół sprawy dość bezczelnego wywiadu, jakiego pismu „L’Express” udzielił parę miesięcy temu Louis Darquier de Pellepoix, były pełnomocnik rządu Vichy do spraw żydowskich, odpowiedzialny za eksterminację dziesiątków tysięcy ludzi, nigdzie nie pisało się o francuskim antysemityzmie. Całe odium spadło (słusznie) na rząd Vichy i głowę człowieka odpowiedzialnego za określone czyny. Kiedy funkcjonariusze rządu PRL zawracają z granicy obywateli szwedzkich polsko-żydowskiego pochodzenia [...], prasa szwedzka, reagując ze zrozumiałym oburzeniem na te powtarzające się nietakty, usiłuje tłumaczyć to zjawisko najczęściej „tradycyjnym polskim antysemityzmem”. [...]
Zdumiewające jest [...], że na ogół nie dostrzega się skłonności odrębnego traktowania stanowiska władz komunistycznych [...] od poglądów samego społeczeństwa [...]. Wbrew propagandowym oświadczeniom, antysemityzm jest dziś, po raz pierwszy w historii Polski, antysemityzmem państwowym. [...]
W rękach władz PRL antysemityzm spełnia dwojaką funkcję. Od wewnątrz służy do zwalczania liberalnych i demokratycznych tendencji nurtujących społeczeństwo, na zewnątrz – do siania nieufności wobec nieoficjalnych inicjatyw politycznych poprzez rozszerzenie na całe społeczeństwo odium antysemickich poczynań samych władz (co, oczywiście, leży przede wszystkim w interesie sowieckiej centrali). Ludźmi, którzy są atakowani i zagrożeni, łatwiej jest rządzić. Stąd wysiłki, aby przedstawić w prasie partyjnej „międzynarodowe żydostwo” czy „syjonizm” jako siłę zagrażającą interesom Polaków. Polityka sowiecka i polityka PZPR są zgodne w przedstawianiu Żydów jako ludzi z reguły Polakom wrogich, szkalujących, szkodzących, a równocześnie ta sama polityka przyczynia się na arenie międzynarodowej do utrwalania stereotypu Polaka-antysemity, patologicznego wroga wszystkich osób pochodzenia żydowskiego.
Obiektywne istnienie antysemityzmu w dzisiejszej Polsce niczym się nie tłumaczy i gdyby sprawy pozostawić ich naturalnemu biegowi, psychologiczne jego źródła dawno by już zamarły. Stoimy przed całkowicie fikcyjnym problemem, którego jedyną realnością są perfidne polityczne machinacje, tym smutniejsze, że dokonane polskimi – mimo wszystko – rękami i na koszt Polaków i Polski.
Warszawa, kwiecień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
PPN jest rzecznikiem przywrócenia kapitalizmu w Polsce. [...] Program PPN-u ma charakter stricte burżuazyjny. Pod tym względem nie istnieją absolutnie żadne ustępstwa czy wątpliwości programowe. Okaże się, że idea ta miałaby być zrealizowana kosztem działań przeczących polskiemu doświadczeniu historycznemu (skrajny antysowietyzm i opcja na rzecz RFN). Polityczną nadbudową tego kapitalizmu miałaby być burżuazyjna demokracja parlamentarna. Tutaj jednak autor nie byłby skłonny dawać temu wiary do końca. Zdaje się, że szczególnie w tzw. opracowaniach indywidualnych występują silne tendencje antydemokratyczne, jeśli tylko niedemokratyzm miałby stać się narzędziem w walce z socjalizmem.
Częste, a tradycyjne dla reakcyjnej myśli burżuazyjnej, porównanie „totalitaryzmu sowieckiego” z „totalitaryzmem hitlerowskim”, przy jednoznacznie pozytywniejszym stosunku emocjonalnym do tego drugiego jest wskazówką wyraźną. [...] Nie są to ludzie, którym obce byłyby ambicje polityczne i chęć dojścia do władzy; nie jest to więc grupa „dyskutantów” czy „teoretyków”. Świadczy o tym bezpośrednio pkt. 3 Programu, gdzie postuluje się m.in. „wprowadzenie tysię- cy zdolnych i ambitnych ludzi na miejsce posłusznych miernot i partyjnych potakiwaczy”.
Większość tekstów nawiązuje bądź wprost przesycona jest problematyką antysemityzmu, syjonizmu, Żydów. Wyraźna jest obrona Żydów i próby eliminacji syjonizmu jako nieistniejącego. Co więcej, dokonuje się zabiegu idealizacji ludzi pochodzenia żydowskiego jako tych, którzy są zwolennikami wolności i liberalnych metod, w odróżnieniu od tzw. elementu plebejskiego, któremu odmawia się czci i wiary. [...]
Stwierdzić możemy [...], iż po przyjęciu a priori założonej tezy fundamentalnej, mówiącej o strukturalności „zła” i „nienaprawialności” systemu, dobiera się wszelkie wycinkowe, często absurdalne przykłady na potwierdzenie głoszonych tez. Autorzy tych tez nie starają się nawet o minimalną poprawność logiczną i naukowość wywodów. [...]
Opcja PPN-u na rzecz kapitalizmu jest zdecydowana i bezkompromisowa. [...] Zdaniem PPN-u to, co u nas jest strukturalne (kryzys totalny), tam stanowi możliwe do uleczenia schorzenie. Mamy więc tu do czynienia z zupeł- nym odwróceniem rzeczywistości, typowym zresztą dla nauki i propagandy burżuazyjnej.
Legionowo, maj
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Za miesiąc minie 44. rocznica pogromu dokonanego na ludności żydowskiej w Kielcach. Ten zbiorowy mord jest najbardziej ponurym wydarzeniem w historii stosunków między Polakami a Żydami w ciągu ostatniego półwiecza.
Ktokolwiek i w czyimkolwiek interesie sprowokował pogrom, zabójcami byli rodacy i dokonali tego na polskiej ziemi.
Antysemityzm nie zniknął z naszego życia zbiorowego. Nadal musimy walczyć z jego pozostałościami i bronić się przed jego powrotem.
Z innych krajów Europy dochodzą wiadomości o haniebnych ekscesach antysemickich. Tym ważniejsza jest pamięć o tym, co wydarzyło się w Kielcach 4 lipca 1946 roku.
Dlatego proponuję, by na miejscu pogromu wmurować tablicę, która byłaby uczczeniem pamięci niewinnych ofiar, wyrazem żalu i ostrzeżeniem dla przyszłych pokoleń.
5 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 295, 5 czerwca 1990.