Część mieszkańców schroniła się do piwnic. Ze względu na stan zdrowia mojej matki, zeszłyśmy tylko do sąsiadów na parter. I tam przebyłyśmy te koszmarne dziesięć dni w warunkach zupełnie oblężeniowych. Dom trząsł się co chwila, szyby brzęczały, ciemno, zimno, suchy prowiant jako jedzenie, spanie pokotem na ziemi i nieustanna obawa, że mury runą nam na głowę. [...]
Po dziesięciu dniach nastąpiła pełna grozy cisza — bolszewicy zajęli miasto, a więc znowu inne, straszne emocje, bo obawa o życie bliskich i znajomych. Zaczęło się od wyłapywania oficerów, których torturowano, a potem rozstrzeliwano masowo.
Kijów, 8 lutego
Stanisława Deskur, I stał się cud… Wspomnienia z lat 1917–1920, Warszawa 1999.
Noc. Okropny mieliśmy dzień i to na sam Nowy Rok. Nie wiem, czy potrafię opisać.
Całą noc walczyłem, oka nie zmrużyłem, przy tym czuję się niedobrze. Było to tak: jak zwykle mieliśmy zbiórkę, wracam do domu, a tu wychodzi nasz szwajcar, mówiąc, bym nie szedł do mieszkania i że wszyscy uciekli. Tatuś siedzi u niego, a w mieszkaniu naszym, które zajmuje całe drugie piętro, rozsiadł się sztab bolszewicki z naprzeciwka, by wziąć w dwa ognie polskie wojsko, gdyby nacierało.
Jakby mnie coś podrzuciło, chwytam mój ukryty karabin, biegnę na ulicę, spotykam naszego żołnierza i idziemy razem do mieszkania wypędzać Moskali. Idziemy, widzimy lufy karabinów wystawione z okien i drzwi zabarykadowanych workami. Ja chcę strzelać, ale mój towarzysz nie pozwala — mówi, że niedługo wytrzymamy z braku nabojów. Wracam. Przeprowadzam ojca kuchennymi schodami na podwórze i dalej przez ogrody na ulicę.
Zebrało się nas ze dwudziestu z kapitanem Rusieckim na czele, który poprowadził nas, by od ogrodu brać nasze mieszkanie. Strzelaliśmy całą noc. Ja — po raz pierwszy do ludzi. Doprawdy, sama walka to nic strasznego, dźwięk kul robi wrażenie brzęczenia much przelatujących koło uszu. Strzelaliśmy, nie żałując nabojów, do okien, a oni do nas. Coraz więcej przybywało ludzi z bronią.
Nareszcie bolszewicy wywiesili na znak poddania białą chorągiew z naszego obrusa. [...]
Po zostawieniu warty, poszliśmy zdobywać właściwe gniazdo bolszewickie po drugiej stronie ulicy. [...]
Więc prowadzę, a za mną postępuje oddział legionistów. Gdy zobaczyliśmy wymierzone lufy, wszyscy się cofnęli, pozostałem ja sam i zacząłem się z nimi ostrzeliwać. Kapitan zakomenderował „baczność”, wszyscy wrócili i na rozkaz rozrzuciliśmy się w tyralierę.
Podobno byłem w wielkim niebezpieczeństwie, gdy zostałem sam jako cel, do którego strzelano. Legioniści zaczęli mnie chwalić i przedstawili do oddziału legii oficerskiej, a kapitan Rusiecki mianował swym adiutantem. Nie rozumiem, jak można robić tyle hałasu o taki drobiazg. Spełniłem tylko swój obowiązek służbowy.
Wilno, 1 stycznia
Jarosław Wołkonowski, Święto Wielkiej Nocy, „Karta” nr 34/2002.
Wszyscy mnie chwalą, wiadomości doszły do mamusi, narobiły mi biedy. Mamusia poszła do kapitana prosić, by mnie nie brał na nocne ronty [patrole], powiedziała, że mam czternaście lat, a to nieprawda, za miesiąc kończę piętnaście, ale mówię wszystkim, że mam osiemnaście i każdy mi wierzy. Zły jestem na mamusię, że mi psuje karierę wojskową.
W nocy wykradłem się z domu, bo kapitan mówił, że będą zdobywać dworzec kolejowy.
Jak przybiegłem, wszyscy już się bili: oddziały wojskowe, kolejarze, cywilni i uczniacy. Odnalazłem kapitana, prowadził natarcie przez tory kolejowe. Szedłem przy nim, on się nigdy nie kładzie, choć ze wszystkich stron strzelali — ja też nie. Potem biegałem z jego rozkazami. Strzelać nie mogłem, bo nie miałem karabinu. Jak który znalazłem, to nie było do niego amunicji. Widziałem pierwszych w życiu zabitych.
Wilno, 2 stycznia
Jarosław Wołkonowski, Święto Wielkiej Nocy, „Karta” nr 34/2002.
19 kwietnia jestem w Lidzie: wszystko w porządku, tor naprawiony, łączniki utrzymane, robota sprawdzona. Obiaduję właśnie u suwalczan [suwalskiego pułku piechoty] świętujących swe zwycięstwa, aż wpada ostatkiem tchu oficer od Beliny: Wilno wzięte! Wilno, ukochane miasto jest moje!
Belina prosi na gwałt piechoty, wagony gotowe. Przynoszą mi depeszę z Paryża: „Czekać z Wilnem na armię Hallera...”. A ja jadę do Wilna... Wtem depesza od pułkownika Dziewulskiego, że bolszewicy idą od boku na nas przez Bastuny czy Bieniakonie. Co u licha! Naradzam się z Radziwiłłem, on sprawdza, okazuje się, że jakiś proboszcz o tym powiedział, a pułkownik Dziewulski nie miał nic pilniejszego jak alarmować, ulegając własnej trwodze.
Wyruszam do Wilna w wagonie rozbrzmiewającym radością.
Wilno, 19 kwietnia
Jarosław Wołkonowski, Święto Wielkiej Nocy, „Karta” nr 34/2002.
Czerwona Armia jest zupełnie źle zorganizowana. Czerwoni żołnierze biją się źle i okazują trochę odwagi tylko jeśli są w pociągu pancernym i mają nieco poczucia bezpieczeństwa. Wziąłem 30 000 jeńców, a moje straty wynoszą mniej niż stu zabitych. Jedyną rzeczywistą obroną Czerwonej Armii jest przestrzeń w tym kraju wielkich obszarów. Przekroczyliśmy Dniepr i mogę iść tak daleko, jak tylko zechcę. Ale w tej chwili nie mam zamiaru iść dalej. My po prostu zabezpieczymy sobie odpowiedni przyczółek mostowy.
Winnica, 16 maja
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Nie tylko Prawy Brzeg [Dniepru], ale też gubernia połtawska i część czernihowskiej są niby wrzący kocioł, gdzie kłębią się bandyci, podpuszczani przez agentów Petlury, Denikina i Polaków. [...] Ukraina nie wierzy nikomu, nie szanuje żadnej władzy. Uszanuje tego i podporządkuje się temu, kto ma potężną organizację wojskową i dobrą administrację. Ukrainę trzeba pozbawić sił, zgnieść, wyniszczyć bandyckich mieszkańców. To niewdzięczne zadanie powinni wykonać polscy panowie i Petlura. Wtedy Ukraina będzie skłonna nas zaakceptować [...].
Z ankiety przeprowadzonej wśród polskich jeńców wojennych w celu poznania ich nastrojów oraz stopnia świadomości rewolucyjnej wyłania się wyraźny obraz narodowego entuzjazmu, który ogarnia i polskiego chłopa, i polskiego robotnika.
Na przykład legionista 44 pułku — robotnik, ślusarz z Warszawy. Ma 23 lata, narodowość — polski Żyd. Jest przekonany, że walczy za ojczyznę, że Piłsudski jest wielkim dobroczyńcą, a my kacapy jesteśmy ciemiężcami, grabieżcami. [...] Taka jest piechota, a kawaleria — jeszcze bardziej szowinistyczna. Biją się świetnie. Oczywiście, nasi biją się lepiej, ale naszych jest mniej, źle są obuci, niedobrze ubrani, ostatnio strasznie źli na chłopa, zastraszeni przez niego, mimo woli zdenerwowani. Obserwują tyły, gdzie stale podejrzewają zasadzkę, pułapkę przygotowaną przez chłopów. Takie są fakty.
[...] Polska armia jest silna liczebnie, wspaniale wyposażona w sprzęt, ma świetnych dowódców, stosuje niemiecką taktykę okopywania się, umacniania pozycji, prowadzenia walk w szyku marszowym, wspaniale łączy w działaniu wszystkie rodzaje broni, jest świetnie umundurowana, cała armia jest ogarnięta narodowym entuzjazmem.
Tej armii trzeba przeciwstawić siłę podobną liczebnie, tj. nie mniej niż 100 tysięcy bagnetów. Ale Armia Czerwona to armia zżeranych przez wszy bosych oberwańców, a to obniża zdolność bojową o 50 procent.
17 maja
Polsko-sowietskaja wojna 1919-1920 (Ranieje nie opublikowannyje dokumienty i matieriały), cz. 1 i 2, Moskwa 1994.
Żołnierze Armii Czerwonej! Nadszedł czas rozrachunku. Nasze wojska na całym froncie przechodzą do ofensywy. Setki tysięcy żołnierzy są gotowe do strasznego dla wroga uderzenia. Wielki pojedynek zadecyduje o losie wojny rosyjskiego narodu z polskimi najeźdźcami. Armia Czerwonego Sztandaru i armia drapieżnego orła białego stoją w obliczu śmiertelnego starcia. [...]
Przed atakiem napełnijcie swoje serca gniewem i bezwzględnością. Zemścijcie się za [...] drwiny polskiej szlachty nad rewolucyjnym narodem rosyjskim i naszym krajem. W krwi rozgromionej armii polskiej utopcie przestępczy rząd Piłsudskiego. [...]
Skierujcie swoje oczy na zachód. Na zachodzie decydują się losy światowej rewolucji. Przez trupa białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na bagnetach zaniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na zachód! Ku decydującym bitwom, ku wielkim zwycięstwom!
Formujcie bojowe szeregi! Nadszedł czas ataku.
Na Wilno, Mińsk, Warszawę — marsz!
Białoruska Republika Radziecka, Smoleńsk, 2 lipca
Piłsudskij protiw Tuchaczewskogo (Dwa wzglada na sowietsko-polskuju wojnu 1920 goda), Moskwa 1991.
Przewodniczący udziela głosu radnemu [Mieczysławowi] Engielowi, który [...] w imieniu grupy radnych [Chrześcijańsko-Narodowej] składa wniosek nagły treści następującej:
„[Wzywamy] Radę Miejską do powzięcia uchwały treści następującej:
W chwili, gdy cały naród chwyta za broń, by odeprzeć barbarzyńską nawałę, godzącą w byt i wolność Ojczyzny, wywalczonej bohaterską krwią naszego żołnierza, Rada Miejska m[iasta] Wilna jako jedyne, powołane drogą powszechnych wyborów przedstawicielstwo ludności Wilna, zwraca się do władz wojskowych i cywilnych z żądaniem, by spełniając patriotyczną wolę ludności, powołały niezwłocznie do wojska te roczniki, które w innych dzielnicach Rzeczypospolitej pełnią już tę szczytną służbę.
Rada Miejska poleca Magistratowi przesłanie niniejszej uchwały Radzie Obrony Państwa na ręce Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza W[ojska] P[olskiego], Naczelnemu Dowództwu Frontu Północnego i Komisarzowi Generalnemu Ziem Wschodnich.”
W ślad za tym odczytany został projekt odezwy do ludności miasta, którą to odezwę wnioskodawcy proponują wydać w imieniu Rady Miejskiej. Treść odezwy:
„Obywatele miasta Wilna! W poważnej chwili próby dziejowej Rada miasta Wilna, jako powołana do reprezentowania Was wobec całego narodu, uważa za swój obowiązek zwrócić się do Was z niniejszym wezwaniem.
Barbarzyński wróg sięga po naszą wolność, życie i mienie. Młode Państwo Polskie wytęża wszystkie swoje siły, by oprzeć się groźnej nawałnicy i nie pozwolić wydrzeć sobie tej ziemi, przepojonej krwią męczenników za wolność, usianej grobami żołnierza, który przed rokiem tę wolność nam przywrócił. Ale wielki naród w chwilach najcięższych doświadczeń składa świadectwo swojej wielkości, patrzmy śmiało w twarz niebezpieczeństwu i bądźmy godni Narodu, którego cząstką jesteśmy. W obronie rodzinnego miasta, w obronie całej naszej Ojczyzny i wszystkiego, co dla nas jest święte i drogie, zdobędziemy się na hart ducha, na energię i wolę, na poświęcenie i ofiarność, które dadzą nam dość siły, by stawić czoło wrogowi i odnieść triumf ostateczny.
[...] Wilnianie, pamiętajcie o tym, by miasto nasze z podniesionym czołem mogło stanąć przed sądem historii, by wnukowie Wasi nie potrzebowali rumienić się ze wstydu za Was. Dajcie im możność stwierdzić z dumą, że miasto Wilno w decydującej chwili dziejowej chlubnie spełniło swój obowiązek i przyczyniło się do ostatecznego zwycięstwa nad wrogami. [...]”
Wilno, 8 lipca
Jarosław Wołkonowski, Miasto polsko-żydowskie, „Karta” nr 34/2002.
Wydałem rozkaz bojowy, w którym postawiłem korpusowi konkretne zadania. Wstępujemy na ziemie zagarnięte w czasie wojny domowej przez polskich panów. [...] W czasie marszu należy w oddziałach zachować wysoką dyscyplinę i zorganizowanie, każdy powinien rozumieć swoją misję żołnierza-wyzwoliciela. Dowódcy i oficerowie polityczni wyjaśnili to czerwonoarmistom.
[...] Wszystkich niepokoił problem: gdzie i kiedy dojdzie do spotkania z wojskami niemieckimi. Wprawdzie trzy tygodnie temu został podpisany pakt o nieagresji między naszymi krajami, [ale] w duszy każdy z nas rozumiał, że niemieccy faszyści w dalszym ciągu są najzawziętszymi wrogami władzy sowieckiej.
Uzda (obwód miński), 16 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, oprac. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Żołnierze! Co pozostało wam? O co i z kim walczycie? Dla czego narażacie życie? Opór wasz jest bezskuteczny. Oficerowie pędzą was na bezsensowną rzeź. Oni nienawidzą was i wasze rodziny, to oni rozstrzelali waszych delegatów, których posłaliście z propozycją o poddaniu się. Nie wierzcie swym oficerom. Oficerowie i generałowie są waszymi wrogami, chcą oni waszej śmierci.
Żołnierze! Bijcie oficerów i generałów. Nie podporządkowujcie się rozkazom waszych oficerów. Pędźcie ich z waszej ziemi. Przechodźcie śmiało do nas, do waszych braci, do Armii Czerwonej. Tu znajdziecie uwagę i troskliwość.
17 września
Zmowa. IV rozbiór Polski, oprac. Andrzej Leszek Szcześniak, Warszawa 1990.
Wykonawszy prawie stukilometrowy marsz od granicy, wieczorem grupa weszła do Nowogródka. Przed nami rozpościerał się dziwny obraz. Na ulicy żywego ducha. Miasto dosłownie opustoszało — wszędzie cisza. Polscy nacjonaliści zdążyli „popracować” przed naszym nadejściem i zastraszyli ludzi, rozpuszczając wieści, że bolszewicy rozprawiają się z ludnością cywilną, likwidując wszystkich — i młodych, i starych. Jednakże [ludność] nie bardzo w to wierzyła. Gdy mieszkańcy przekonali się, że sowieckie czołgi i karabiny maszynowe nie ostrzeliwują domów, a nasi żołnierze życzliwie się uśmiechają, wyszli na ulice, nie zwracając uwagi na późną porę.
Powstała żywiołowa demonstracja. Pojawiły się kwiaty, które kobiety i dziewczęta wręczały żołnierzom. Początkowo rzadko, a potem coraz częściej zaczęły się rozlegać powitalne okrzyki. Gdy przechodziliśmy przez miasto, ze wszystkich stron po polsku, białorusku i rosyjsku niosło się: „Niech żyje Armia Czerwona!”, „Niech żyje Związek Sowiecki!”.
Nowogródek, 17 września
Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, oprac. Czesław Grzelak, Warszawa 1999.
Uboga uliczka, zamieszkana przeważnie przez Żydów, zapchana jest — jak wczoraj jeszcze Kuty — wozami polskimi różnego typu. Ludzie niewyspani, pomęczeni gnieżdżą się jeszcze wewnątrz aut, wielu jednak powyłaziło już na zewnątrz. [...] W pewnym momencie ukazuje się i działać zaczyna rumuński Czerwony Krzyż. Panie z opaskami na rękach wynoszą z najbliższych domów tace. Chleb z masłem, pokrajany na duże kawałki biały ser. Będzie też gorące mleko dla dzieci. Dla dorosłych herbata. Wynoszą ją w konewkach, rozlewają do dzbanuszków i blaszanych kubków. Zbliżają się i do mnie. Dziękuję — czuję, jak coś mocno ściska mnie za gardło. Roztkliwiam się, taka nagła, gwałtowna zmiana! [...]
Jedni sięgają po posiłek gestem niepewnym, w zażenowaniu czy zakłopotaniu, czasami szepcząc wyrazy francuskiego podziękowania, częściej jednak bez słowa — w posępnym milczeniu. Inni zbyt hałaśliwie okazują swą radość i wdzięczność. [...]
Na placu — niedaleko stąd — Rumuni rozbrajają naszych żołnierzy. [...] Rozbrojonych ładują do polskich samochodów i wywożą w niewiadomym kierunku. [...] Podnosi się gorycz i żal do Rumunów. Czy nasz „sojusznik” nie może się zachować wobec nas — inaczej? [...] Żołnierza, który ma iść na zachód – bić się we Francji, rozbrajają tu i wywożą!... Gdzie?
Rumunia, Starożyniec, 18 września
Władysław Pobóg-Malinowski, Na rumuńskim rozdrożu. Fragmenty wspomnień, Warszawa 1990.
1) Polska armia, w momencie przejścia Armii Czerwonej do ofensywy, była na tyle zdemoralizowana, że nie stawiała prawie oporu, poza pojedynczymi przypadkami oporu wojsk pogranicznych, osadników i oddziałów wycofujących się pod kierownictwem naczelnego dowództwa.
2) Do niewoli zagarnięto bardzo wielu szeregowców i oficerów. [...] Wyselekcjonowuje się głównie oficerów. Wśród jeńców prowadzona jest praca polityczna. Uważam, że potrzebne jest polecenie rządu o wypuszczeniu do domów jeńców Białorusinów i Ukraińców po ich spisaniu. [...]
4) Przeważająca masa ludności przyjmowała Armię Czerwoną z entuzjazmem. Jednakże w wielkich miastach, zwłaszcza w Stanisławowie, inteligencja i sklepikarze zachowywali się powściągliwie. [...]
16) W związku z wielkim uciskiem narodowym Polaków wobec Ukraińców, cierpliwość tych ostatnich jest na wyczerpaniu i w niektórych przypadkach dochodzi między Ukraińcami a Polakami do bijatyk, a nawet do gróźb wyrżnięcia Polaków. Potrzebna jest pilnie odezwa rządu do ludności, ponieważ może przekształcić się to w poważny czynnik polityczny.
Stanisławów, 21 września
Katyń. Dokumenty ludobójstwa, t. 1: Jeńcy niewypowiedzianej wojny. Sierpień 1939 – marzec 1940, red. Wojciech Materski, Bolesław Woszczyński, Warszawa 1995.
Naród ukraiński w byłym państwie polskim skazany był na wymarcie [...]. Polscy panowie robili wszystko, by spolszczyć ludność ukraińską, zakazać używania słowa „Ukrainiec” i zastąpić je słowem „bydło” i „chłop” [...]. Armia Czerwona, wypełniając wolę wielkiego narodu radzieckiego, wyciągnęła do mas pracujących Zachodniej Ukrainy pomocną dłoń i oswobodziła je z ucisku polskich kapitalistów i obszarników.
Lwów, 27 października
Dokumenty i materiały do historii stosunków polsko-radzieckich, t. 7: Styczeń 1939 – grudzień 1943, oprac. Euzebiusz Basiński, Warszawa 1973.
Bomba. Na odcinku Tarnopola przerwano front, [Sowieci] poszli 60–100 kilometrów naprzód i zajęli Husiatyn, Czortków (tego spodziewaliśmy się) i naraz – Zaleszczyki nad Dniestrem. U nas ryk, hałas. Ja skaczę na łóżku, Menek podrzuca Polę. Wszyscy krzyczą jak opętani. Zaleszczyki – może pomyłka? Może źle słyszeliśmy, bo coś radio trzaskało. Sperber tymczasowo zamknął radio i nie słuchamy dalej swodki [komunikatu]. Alek zrywa się i leci na górę, chce zawiadomić Jędrzeja. Stary trzyma go za koszulę, bo tam jest ktoś przecież u niego (kto, jeszcze nie wiedzieliśmy). Ja i inni wzywamy go do powrotu, ale gdzie, wyrwał się, uciekł na górę. Po chwili wrócił, do mieszkania nie pukał, bo słyszał obce głosy.
Parę minut potem przyszedł Jędrzej [...]. Otwieramy radio – biją na całej linii. Podeszli do Płoskirowa, suną na Czerniowce, idą na Mikołajów. Na odcinku Tarnopola 20 tysięcy Niemców padło, 35 tysięcy poszło do niewoli.
Szwajcaria nic nie podaje, coś powołuje się na niemieckie źródła, a te mącą wodę. Londynu nie można złapać – może będzie światło, posłuchamy potem Londynu po polsku.
Jędrzej siedzi z nami i gra w karty. Światło nie gaśnie, widać będzie całą noc, może pakują się? Mnie jest aż gorąco z wrażenia, Polę boli głowa, inni roją plany – jak to będzie, kiedy wyjdziemy. Jędrzej gra i cieszy się, śmieje i tylko zęby łyskają mu w uśmiechu. [...]
Powoli suną wskazówki na zegarze, wreszcie 23.15, słuchamy Londynu po polsku. Tak, to Zaleszczyki są zajęte. Przerwano front, bo Niemcy nie spodziewali się ofensywy. [...]
Potem transmitowano przemówienie byłego posła Andrzeja Witosa, wygłoszone dziś na Akademii Kościuszkowskiej w Moskwie. Mówił o Polsce niepodległej i demokratycznej, wzywał do walki z faszyzmem i w końcu wzniósł okrzyk na cześć Armii Czerwonej i armii Polski w ZSRR.
Kołomyja, 24 marca
Marceli Najder, Dziennik z bunkra, „Karta” nr 68, 2011.
Codziennie, z ogromnym zainteresowaniem, śledzimy wydarzenia na rozległych frontach wojennych. Niewiele uwagi poświęcamy naszym, zwykłym sprawom. Nic zresztą szczególnego nie dzieje się u nas. Prowadzimy prawie normalny tryb życia. [...]
Bardziej godne uwagi są wydarzenia na frontach. Ofensywa rosyjska nabiera na sile i całą mocą prze naprzód. Aktualnie wojska sowieckie znajdują się na zachód od Połocka, przed Mińskiem i na zachód od Słucka. Sytuację na frontach ustalam na podstawie komunikatów niemieckich oraz z relacji prasy konspiracyjnej. Jestem w posiadaniu, niewielkich rozmiarów, mapy Europy i na niej kreślę linię frontu. W miejscu, gdzie znajduje się Warszawa, wetknąłem biało-czerwoną chorągiewkę. Przywiązuję dużą nadzieję do szybkiego posuwania się wojsk rosyjskich. Liczę na to, że w momencie, gdy osiągną linię frontu przebiegającą przez Wilno i Brześć, można spodziewać się skoncentrowanego ataku w kierunku Warszawy. Spodziewam się, że Niemcy nie oddadzą tego miasta bez oporu. Mogą nawet stworzyć z niego twierdzę. Dojdzie na pewno do ostrych walk. W ruch pójdą pociski artyleryjskie i bomby lotnicze. Miasto może lec w gruzach. Straty wśród ludności cywilnej osiągnąć mogą ogromne rozmiary. Mimo tej niewesołej perspektywy, z niecierpliwością oczekujemy na ten moment, gdy w zasięgu ręki jawić się będzie szansa na nasze wyzwolenie.
Warszawa, 4 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
W tempie, w jakim posuwają się Rosjanie, można oczekiwać, że począwszy od dzisiaj (10 lipiec 1944 r.) działania wojenne dotrą – za 10–14 dni – do bezpośredniego sąsiedztwa Warszawy. Jesteśmy w doskonałym nastroju. Zapominamy o wszystkich niedogodnościach związanych z warunkami życia, niewygodami, upałem, a nawet o wzajemnych antagonizmach i antypatiach. Zbliża się zwrotny moment w naszym życiu. Po napisaniu tych słów ogarnęły mnie wątpliwości. Czy nie za wcześnie się radujemy? Wszystkie niewiadome przed nami.
Warszawa, 10 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Przed trzema laty, w najcięższym okresie bohaterskiej walki narodu radzieckiego, zwróciłem się do Pana i do pisarzy rosyjskich ze słowami pełnymi wiary w przyszłe zwycięstwo nad teutońskimi barbarzyńcami. Dziś, w radosną chwilę spełnienia naszych marzeń, kiedy niezwyciężona Armia Czerwona zbliża się do samego serca Polski, niosąc wyzwolenie memu narodowi, podzielam z Wami ogromną radość zwycięstwa słusznej sprawy nad złem.
White Plains, USA, 24 lipca
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
Ucieczka Niemców z Warszawy przybiera masowy i paniczny charakter. W dalszym ciągu możemy to obserwować z naszego okna. Ruch na Dworcu Wileńskim trwał całą noc. Odjeżdżały stamtąd także transporty wojskowe. Ulicami Pragi trwa, na dużą skalę, ewakuacja cofających się wojsk z frontu wschodniego. Dopiero dziś dowiedziałem się o rozmiarach ich klęski. Okazało się, że front został przerwany na dużym odcinku i – jak można wnioskować z niemieckiego komunikatu – Sowieci posuwają się szybko w kierunku Warszawy, nie napotykając na poważniejszy opór Niemców.
[...] Na ulicach Warszawy odczuwa się ogromne napięcie. Oczekuje się, że o miasto toczyć się będą ciężkie boje. Nikt nie wierzy, że Niemcy wycofają się z Warszawy bez walki. A może tak się stanie. Byłby to cud!
Warszawa, 25 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Wczoraj przeżyliśmy tragiczne chwile. Pod wieczór dały się słyszeć głośne detonacje i w pewnej chwili powietrze przeszył przeraźliwy świst spadającej bomby lotniczej. Ugodziła ona w budynek oddalony od nas o około 20 metrów. Po eksplozji natychmiast wybuchł płomień. [...]
Tymczasem wokół nas, bez przerwy, dochodziły odgłosy detonacji po wybuchu bomb. W kilku sąsiednich domach wybuchł pożar. Głównym celem nalotów sowieckich był Dworzec Wileński. Sporo kamienic z sąsiedztwa tego dworca ucierpiało od pocisków lotniczych. Nalot wciąż trwał i w każdej chwili jedna z bomb mogła ugodzić w nasz dom.
Warszawa, 27–28 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Do Radości doszłam dość znużona. Jakiś jegomość we flanelowej koszuli i miękkich, domowych pantoflach powiedział mi z udaną obojętnością: „Mamy już bolszewików!”. Spojrzałam jak na wariata. Przecież nigdzie nie widziałam frontu.
Tuż koło domu, w którym mieszkała moja bratowa, stał rzeczywiście czołg. W oddali, między drzewami, drugi i trzeci. Zbliżyłam się osłupiała. Na wielkim czołgu siedzieli żołnierze. Wyglądali na zmęczonych i podnieconych walką. Otoczyła ich grupa mężczyzn. Sprawdzali godzinę. Jeden z żołnierzy, nie próbując przełamać zmęczenia malującego się na zakurzonej twarzy, ujrzawszy mnie, rzucił mechanicznie „Zdrastwujtie” [Dzień dobry!]. Czułam, że zbliżam się do prawdziwej wojny, tam, gdzie się ludzie zabijają.
Zabrałam drobiazgi małego do plecaka i szybko puściłam się w drogę powrotną.
Radość koło Warszawy, 30 lipca
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Było około godziny 13.00 w południe. Dwa czołgi sowieckie dotarły na przedmieście Pragi. [...] Podjechawszy na wysokość stanowisk dział ostrzelały one obsługę z karabinów maszynowych, po czym wycofały się w kierunku Zacisza.
Był to podjazd armii sowieckiej, która zbliżała się do Warszawy i w tym dniu zajęła Radzymin, Wołomin i doszła do Zielonki pod Warszawą. W godzinach popołudniowych żołnierze Wehrmachtu z bagnetami na karabinach powoli posuwali się ulicami równoległymi do szosy radzymińskiej w kierunku Zacisza, szosą natomiast jechały powoli niemieckie czołgi i wozy bojowe przygotowane do natychmiastowego otwarcia ognia do żołnierzy sowieckich.
Warszawa, 30 lipca
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
Nagle około 4 po południu kanonada ustaje. Do naszej kryjówki wpadają żołnierze sowieccy i zaczynają gorączkowo kopać sobie schron. Krótka rozmowa przez telefon i oddział znika. Nie wiemy, czy jesteśmy świadkami przełomu, czy przemijającej utarczki. Po chwili wpada żołnierz niemiecki z rewolwerem i pyta, gdzie są bolszewicy? Ogarnia mnie jakieś niesamowite uczucie zadośćuczynienia. Odpowiadam mu z ironią, której smak czuję wyraźnie: „Mniej więcej wszędzie”. I widzę, jak Niemiec znika, i słyszę z oddali nawoływanie komendy niemieckiej. A po kilkunastu minutach od razu widzę przewalające się wojska sowieckie, już nie pojedynczych żołnierzy, ale dziesiątki i setki. Oczy pełne zapału i podniecenia. Nie widzę nawet śladu zatrucia alkoholem, jak mi opowiadali Niemcy. Pierwszy raz w tej wojnie widzę żołnierzy upojonych zwycięstwem i wykrzykujących „Zwycięstwo!” I wówczas zapomniał o moich osobistych bólach i o nieporozumieniach i poczułem całą siłą duszy, że przychodzi świt dla kraju, że załamuje się potęga niemiecka. I że zacznę być znów sobą, że kończy się dla mnie okres gnanego zwierzęcia. I wzruszony zwracam się do oficera rosyjskiego ze słowami: „Dziękuję Panu”.
wieś Zamość, k. Pieniek Dolnych, 18 sierpnia
L. Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1946.
My wciąż czekamy na Rosjan, tak jak nasi rodacy na Mesjasza. Pytanie tylko, czy jednakowy będzie rezultat naszych i ich oczekiwań? Czy doczekamy się chociaż chwili wyzwolenia i możliwości odetchnięcia pełną piersią, bez strachu i obawy, że w każdym momencie grozi mi śmierć. Czasami , w chwilach głębokiej rozterki, rodzi się we mnie żal i gorycz, a nawet pretensja do Rosjan, że nie przychodzą szybciej, aby nas wyzwolić z tego koszmaru. Beznadziejność naszej sytuacji pogłębia jeszcze fakt, że pozbawieni jesteśmy jakichkolwiek wiadomości ze świata. [...] Zastanawiam się, czy sądzone mi jest ujrzeć bolszewików na własne oczy? Nie wiem, czy zapiski te będą kiedyś przez kogoś czytane – czuję jednak potrzebę wystosowania takiego apelu: Rosjanie, pospieszcie się, przychodźcie, i to najszybciej, aby uratować zgnębionych do ostatnich granic sponiewieranych ludzi!!!
Warszawa, 7 września
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Sowieci na Pradze!
Szary żołnierz wkroczył na oszołomione różnymi wiadomościami podwórko. [...]
Entuzjazm! Polskie orzełki i chorągiewki, polscy żołnierze!
Przed domem, na chodniku zaparkowali wojacy ogromną ciężarówkę. Wokół niezmordowana widownia. Tłumy wyległy aż na Targową. Wracali rozpromienieni.
Warszawa, 14 września
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Wczesnym świtem 14 na 15 września usłyszeliśmy dudnienie ziemi, warkot silników.
Otworzyliśmy bramę. Ulicą Odrowąża – powstaniową „aleją śmierci” – gdzie tylu Polaków straciło życie – jechały ciężkie radzieckie czołgi. Na podwórku zbierano broń i amunicję pozostałą po Niemcach. Weszli Rosjanie z kuchnią polową. Ruski żołnierz wyciągnął zza cholewy drewnianą łyżkę: „Na, grażdanka, pokuszaj” – a było to po trzech dniach, gdy gryźliśmy skórki od chleba, a w ustach brakowało nam śliny. Przyszło też Wojsko Polskie – choć na czapkach mieli orzełki bez korony („kury”), szli przecież do Polski, zmordowani, zmęczeni, głodni, niewyspani. Bronili Pragi, Bródna. [...] W naszym domu zajęli część piwnic radiotelegrafiści. Słychać było hasła wywoławcze: „Mramor”, „Mramor” „odezwij się”, albo: „Tu Mak 1”, „Tu Mak 2”.
Warszawa, 14/15 września
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
Szłam ulicą Św. Wincentego. Bliżej bramy cmentarnej gromada kobiet i wyrostków rozwalała barykadę. [...]
Po ominięciu bramy cmentarnej ujrzałam idących w moim kierunku żołnierzy radzieckich. Było ich coraz więcej. Szli pojedynczo, grupami, zmęczeni i zakurzeni. Nie widziałam nigdzie cywilów. Żołnierzy witałam przyjaznym „Dzień dobry”. Odpowiadali mi „Zdrastwujtie”. Czułam dla nich wdzięczność, że wreszcie przychodzą, że nareszcie coś się zmienia. Przepędzili Niemców, a wszystko inne wydawało mi się proste, jasne i do rozwiązania. Witałam ludzi, którzy uwolnią Warszawę!
Warszawa, 16 września
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Na szosie ustawiono bramę tryumfalną. Gmach dawnego dworu przystrojono zielenią i chorągiewkami narodowymi. Ludność zgromadziła się dość licznie […]. Na uroczystość przybyli przedstawiciele rządu, wojska, partii politycznych i prasy zagranicznej TASS. Przybyłych powitał wójt gminy. Uroczystość otworzył pełnomocnik dla spraw Reformy Rolnej, następnie wygłosili przemówienia ob. minister Czechowski, komendant wojenny na pow. Lubartów, imieniem wojska kapitan Lena oraz przedstawiciele partii PPS PPR, Stronnictwa Ludowego. W czasie przemówień wznoszono wiele okrzyków na cześć Rządu, Wojska Polskiego i Armii Czerwonej. Pierwszy otrzymał przydział ziemi ob. Boguszewski, najstarszy wiekiem pracownik fornalski. Na zakończenie chór dziatwy szkolnej odśpiewał Rotę i Mazurek Dąbrowskiego oraz dzieci wygłosiły szereg wierszy M. Konopnickiej. Następnie odbyło się przyjęcie dla osób zaproszonych. W czasie przyjęcia wzniesiono szereg toastów na cześć Armii Czerwonej i Wojska Polskiego i partyzantów.
Ciecierzyn, 19 października
AAN, PKWN, XVI/10, k. 80, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Przerażające wiadomości w radiu. Wojska sowieckie przekroczyły granicę Rzeszy. W miejscowości Nemmersdorf w Prusach Wschodnich dochodzi do masakry ludności. Sowieckie czołgi rozjeżdżają kolumny uciekinierów i zabijają wiele kobiet i dzieci. Bestialskie gwałty — od 8-letniej dziewczynki do 84-letniej staruszki [...]. Na wrotach stodół przybite za dłonie nagie, rozkrzyżowane kobiety. I jeszcze inne koszmarne rzeczy. Głowa pęka od tych doniesień. Wszystkich ogarnia strach i przerażenie. Kiedy u nas zjawią się Rosjanie? Żeby tylko dalej na zachód! Żeby tylko nie wpaść w ich łapy! Ale dokąd mamy uciekać?
Striegau [Strzegom], 22 października
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
„Rosjanie wyparci. Prusy Wschodnie znowu wolne!” Tamte potworne wiadomości z października potwierdza teraz Wehrmacht. Sprawdziły się moje przeczucia i lęki. Wstrząśnięta czytam w lokalnej gazecie relację o wydarzeniach w odbitym Nemmersdorfie. W kieszeni zabitego rosyjskiego żołnierza znaleziono bladoniebieską ulotkę Wezwanie do zabijania:
Niemcy to nie ludzie.
Od dzisiaj słowo NIEMIEC to największe przekleństwo.
Od dzisiaj słowo NIEMIEC odbezpiecza ci karabin.
Nie będziemy nic mówić, nie będziemy się złościć, będziemy zabijać!
Jeśli w ciągu dnia nie zabiłeś żadnego Niemca, jest to dzień stracony.
Jeśli zabiłeś jednego Niemca, zabij i drugiego —
Nie ma dla nas nic lepszego niż niemieckie trupy.
Nie licz dni, nie licz kilometrów,
Licz tylko jedno — Niemców, których zabiłeś.
Zabij Niemca — prosi cię twoja matka staruszka!
Zabij Niemca — proszą cię twoje dzieci!
Zabij Niemca — woła ojczysta ziemia!
Nie trać żadnej okazji. Zabijaj!
Czytając te linijki, zadaję sobie pytanie, co też musiał przeżyć i przecierpieć ich
autor. Jak można wyhodować w sobie taką nienawiść?
Striegau [Strzegom], 17 listopada
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Na placu rynkowym obok trybuny ustawiły się poczty sztandarowe i delegaci, którzy przybyli kolumnami z własnymi orkiestrami. Po przemówieniach przedstawicieli PKWN, Armii Czerwonej, partii politycznych, […] wszyscy ustawili się czwórkami i na czele poczt sztandarowych i orkiestry przemaszerowali przed starostwo, gdzie ob. Bieniek [starosta] odebrał defiladę, następnie wręczył tytuły własności otrzymującym ziemię. Urzędnicy resortu oszacowali, że w obchodach uczestniczył[o] pięć tysięcy ludzi „pomimo deszczu i chlapaniny”.
Kraśnik, 19 listopada
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
O zajęciu Warszawy dowiadujemy się w południe. Parę minut później nasze willysy mkną Aleją Waszyngtona na Saską Kępę. Przez zamarzniętą Wisłę przeprawiamy się na Solec, a raczej miejsce, które było kiedyś Solcem. Ulice — to szpaler zwalisk, nigdzie żywego ducha. W poprzek zrytej lejami jezdni sterczą zapory przeciwczołgowe i spirale kolczastego drutu. [...]
Płonie pałac Staszica, wybucha raz po raz umieszczona w nim amunicja. Kopernika nie ma, pomnik Mickiewicza strącony z cokołu. Nie sposób poznać Chmielnej, Świętokrzyskiej ani Senatorskiej. [...]
Warszawa jest dziś nie tylko miastem gruzów — jest miastem wymarłym. Ludzi nie ma.
Warszawa, 17 stycznia
Warszawa jest dziś wymarłym miastem, „Życie Warszawy” z 18 stycznia 1945.
Żołnierze!
Bohaterska bratnia Armia Czerwona, wraz z dywizjami Wojska Polskiego, rozpoczęła gigantyczną ofensywę.
Tysiące polskich miast i wsi, miliony naszych braci i sióstr odzyskały wolność.
Dziś została wyzwolona nasza umęczona stolica — Warszawa. [...]
Na świętych gruzach Warszawy, pohańbionych stopą Niemca i zdradą Bora-Komorowskiego, żołnierz polski wraz z całym narodem przysięga odbudować Polskę wolną, niepodległą, demokratyczną.
I nie przeminie nigdy w sercach narodu polskiego uczucie wdzięczności dla jego wielkiego przyjaciela — Związku Radzieckiego i jego wyzwolicielki — Armii Czerwonej!
Warszawa, 17 stycznia
„Gazeta Ludowa” z 18 stycznia 1945.
Rano rozeszła się wiadomość o zajęciu Warszawy, Łodzi, Częstochowy, Sieradza. Po południu dwa pociski granatów zapalających (prawdopodobnie niemieckie) zapaliły dwie chaty przy szosie za Zdunami. Przez pół godziny słychać było strzelaninę, potem wszystko ucichło. Około piątej sześć czołgów sowieckich przejechało około bramy szkoły, kierując się okólną drogą ku szosie. Od szóstej jednym ciągiem zaczęły już iść po szosie czołgi sowieckie. (...] Pomyśleć - dziś rano jeszcze byli tu Niemcy, a wieczorem jesteśmy już pod okupacją bolszewików.
Dąbrowa Zduńska, k. Łowicza, 18 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
Zaczyna się dramat. Wczesnym popołudniem do miasta przybywają pierwsze kolumny uciekinierów z Górnego Śląska. Miejscowe kierownictwo partii wzywa przez megafony wszystkich mieszkańców, żeby udzielili schronienia i zapewnili opiekę rodzinom z dziećmi. My nie mamy już żadnych możliwości. Mieszka u nas pięć rodzin i w sumie trzynaścioro dzieci. Wkrótce przybywa jeszcze więcej uciekinierów. Miasto wygląda jak jedno wielkie obozowisko. [...] W parkach i na placach tłoczą się wozy z końmi i ręczne wózki, piętrzą się bagaże. Zaopatrzenie coraz gorsze.
Striegau [Strzegom], 20 stycznia
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Minęły cztery dni pełne nerwowego napięcia, oczekiwania, nadziei, lęku. Wreszcie wszystko zapadło w jakąś odrętwiałą nudę. Wojska sowieckie ciągną wciąż wprzód. Podobno Poznań, Tylża, Kraków są już zajęte.
Na terenie szkoły odbyło się to w ten sposób, że co noc kwateruje wojsko bądź jakieś wojskowe siły pomocnicze, śród których masę dziewcząt. Zabrali już wszystkie konie, krowę, dwie świnie, sporo kur i jaj. Piją, zwłaszcza oficerowie, bardzo dużo wódki, którą sobie każą dawać szklankami. Są przy tym tak nieufni, że każą gospodarzom pierwszym próbować, co jest obrazą narodu polskiego, śród którego nie było nigdy trucicieli. Są posępni, nieuprzejmi, nie ma w nich nic z ducha oswobodzicieli.
Szkoła opustoszała. Większość dziewcząt wysiedlonych pomknęła z powrotem na swoje gospodarstwa pod Żychlin, Kutno itp. Ale koło mnie to wszystko przechodzi jak dziwny sen [...].
Dąbrowa Górnicza, k. Łowicza, 22 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
To, co teraz zrobiono z Polską, przechodzi wszystko, co znane jest w dziejach jako cynizm i narzucenie narodowi obcej woli przemocą. I pomyśleć, że ten nieszczęsny naród po pięciu latach tak straszliwych ofiar, takiej niezłomnej walki i pracy podziemnej przeciw Niemcom nie ma nawet tej satysfakcji, żeby historię tej cudownej walki, pracy, ofiar ujawnić i laurem uwieńczyć. Bo tę naszą krew i walkę opluto, zbezczeszczono, przekreślono. Zaistniał cudowny fakt skupienia się całego narodu pod rządem londyńskim. Znaliśmy jego wady, wiedzieliśmy, że jest tymczasowy i że jak tylko wstąpi na ziemie polskie – ustąpi przed tym, jaki naród wybierze. Lecz pod jakimż rządem mieliśmy się skupić w 1939 i 1940, kiedy Rosja wszak była w sojuszu z Niemcami, a my już krwawiliśmy obficie. Jak śmiano, jak poważono się tak śmiertelną obrazę rzucić w twarz narodowi, aby chwałę tej walki zdeptać, aby cierpienia nasze straszne za nic mieć i jeszcze nam grozić. I pomyśleć, że to wszystko odbywa się przy takiej samej obojętności świata jak rozbiory w końcu XVIII wieku.
Wiadomości nie mamy żadnych, tylko pogłoski różne trudne do sprawdzenia, ile że nie ma elektryczności ani radia. Boże, pomyśleć, że przez pięć lat mieliśmy tak wspaniały codzienny serwis radiowy!
O, groby miliona bohaterów, którzy zginęli, groby nie uczczone, sponiewierane...
Dąbrowa Górnicza, k. Łowicza, 27 stycznia 1945
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945 -1949, Warszawa 1996.
Bracia Ślązacy! Stańcie wszyscy do aktywnej współpracy z organami władzy demokratycznej państwa polskiego. Pomagajcie przedstawicielom Rządu, żołnierzom Wojska Polskiego i Armii Czerwonej w oczyszczaniu Waszego terenu od wrogich agentów niemieckich. Oczyszczajcie Wasze miasta i wsie z wszelkich śladów panowania germańskiego. Stańcie wszyscy niezwłocznie do pracy w swych zakładach przemysłowych, urzędach i instytucjach, weźcie w swe ręce ich obronę przed wrogiem i grabieżą, twórzcie tymczasową straż porządkową. Ujawniajcie majątki poniemieckie, zachowane maszyny, narzędzia, gotową produkcję, surowce i przekazujcie je jako dobro państwa polskiego w ręce przedstawicieli władz. Rozwijajcie inicjatywę w uruchomieniu handlu, piekarń, rzemiosła, zakładów leczniczych i innych.
Katowice, 29 stycznia
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Szybkie rozminowanie obiektów przemysłowych, a także innych, nie mówiąc już o polach i lasach, przez które biegły hitlerowskie umocnienia, były najważniejszymi zadaniami miejscowych władz. Ogromnej pomocy w tym trudnym przedsięwzięciu udzieliła nam Armia Radziecka, oddając do dyspozycji administracji cywilnej liczne grupy saperskie. Również Wojsko Polskie utworzyło specjalne oddziały, których głównym celem było rozbrajanie min, ujawnianie i zabezpieczanie porzuconej przez wroga amunicji.
Górny Śląsk, ok. 8 lutego
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Dzisiaj niedziela. Czy to nasza ostatnia niedziela? Wszyscy idziemy jeszcze na nabożeństwo do kościoła, szukamy pociechy u pastora Schultego i zbieramy siły na następne dni. Nasz pastor uważa, że sytuacja jest bardzo poważna. Wie już to i owo od innych duchownych z zajętych terenów i udziela nam rad, jak mamy się zachowywać. [...]
Znowu w domu. Zaczyna się. Pierwsze rosyjskie naloty na miasto. Niedaleko od nas, przy Jauerstraße i Bahnhofstraße spadają bomby. W popłochu, tak jak stoimy, zbiegamy do schronu. Siedzimy tam jakąś godzinę. W schronie jest radio i słuchamy wiadomości: „10 lutego w godzinach wieczornych Liegnitz po zaciętych walkach dostało się w ręce wroga”. Po wyjściu ze schronu słyszymy megafon: „Ewakuacja Striegau zaczyna się 13 lutego o ósmej rano!”.
Co się dzieje? Pani Kirsch [sąsiadka] biegnie na rynek, żeby czegoś się dowiedzieć. Po dwóch godzinach wraca i opowiada o dantejskich scenach przed ratuszem. Tłum domaga się natychmiastowego transportu. Ewakuacja miasta ma odbywać się koleją. Ustalono, że 12 lutego ruszy transport kobiet z dziećmi do szóstego roku życia, 13 lutego transport starych i chorych, od 14 lutego transport pozostałej ludności. Ewakuacja ma objąć tylko mieszkańców Striegau, a około 30 tysięcy przebywających w mieście uciekinierów — nie!
Striegau [Strzegom]. 11 lutego
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Przez całą noc my, kobiety, nie możemy zmrużyć oka. Nasłuchujemy w napięciu [...]. Koło drugiej widzimy, jak od Pilgramshainu [Żółkiewki] w kierunku miasta toczą się wojskowe pojazdy. Znikają na wysokości kamieniołomów. To nie mogą być Niemcy. Nie pada ani jeden strzał. Może to rosyjski zwiad? [...]
O 6.30 w mieście potężny wybuch. Huk dobiega z południa. Niemieccy saperzy wysadzają dwa ważne wiadukty nad szosą. Linia kolejowa uszkodzona. W ten sposób dopływ uciekinierów został zwyczajnie przerwany. Ludność ma odciętą drogę ucieczki w stronę gór. Dokładnie o 7 zaczyna się. Rosjanie przypuszczają szturm, strzelają działa, grają „organy Stalina” [katiusze], których wszyscy się tak boją. Bomby lotnicze spadają na dworzec, połączenie kolejowe przerwane. W domu obchód blokowego: „Rosjanie idą! Wszyscy do schronów!”.
Tkwimy w ciemnym schronie, stłoczeni jeden obok drugiego. Mija godzina, dwie. Nasłuchiwanie, co na zewnątrz. Ze dwadzieścia kobiet i trzynaścioro dzieci w wieku 3–14 lat. Mój mały jest najmłodszy. Nie ma żadnego mężczyzny, który mógłby nam pomóc w razie napaści. Około 9.30 nagła cisza. Co robić? Jakaś energiczna młoda kobieta zdobywa się na odwagę i wymyka się na zewnątrz. Wraca za dwadzieścia minut i mówi, że ani na ulicy, ani w domu nikogo nie widać. Ostrożnie przechodzimy do mieszkań. Jest już około południa, kiedy spostrzegam rosyjskich żołnierzy, jak biegną wzdłuż domów po prawej i po lewej na Pilgramhainer Straße. Przeczesują miasto.
Nagle na niebie pojawiają się niemieckie samoloty, nisko, tuż nad dachami. Rzucają bomby na miasto zapchane ludźmi. Pociski padają na pobliskie domy. Trafiony budynek „Sonnenland” parę metrów od nas, hala sportowa i dom Langera. Pożary. W panicznym strachu zbiegamy znowu do schronu. Noc zdaje się nie mieć końca. Cały czas słychać ostrzał. Z czyjej strony, nie wiadomo. Nagle detonacja w naszym domu. Nikt nie ma odwagi wyjść. To okropne — tak siedzieć bez światła, bez wody w lodowatym zimnie. Mamy na sobie tylko najpotrzebniejsze ubranie. Wszystko dzieje się tak szybko.
Striegau [Strzegom], 13 lutego
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
W godzinach porannych zrywamy się na odgłos hałasów i huku dział. Obok w hali sportowej Sowieci rozbijają się obozem. Ostrożnie wyglądam przez okno. Sądząc po wyglądzie, to głównie Mongołowie. Poustawiali działa i katiusze i walą z nich bez ustanku. Te dźwięki staną się akompaniamentem następnych godzin. Szczególnym lękiem napawa wycie „organów Stalina”. Tego odgłosu nie da się zapomnieć.
Spojrzenie z okna na ulicę. Obraz spustoszenia. W ciągu ostatnich godzin Sowieci z bezprzykładną wściekłością wszystko poniszczyli, powybijali okna, porozwalali drzwi, sprzęt domowy wylądował na ulicy, w mieszkaniach wzniecili ogień. Nad całym miastem unoszą się kłęby dymu. W nocy wysadzają w powietrze pojedyncze domy. Oświetleniem ulic są pożary. Upiorny widok.
W hali sportowej przez cały dzień aż do nocy trwa libacja. Orgie. Wśród dzikich wrzasków dowożą alkohol, całymi skrzyniami. Czyżby odkryli magazyn gorzelni Kühnpasta na rynku? Na placu przed halą wielkie ognisko, do którego dorzuca się różne meble i sprzęty. Nawet pierzyny płoną. Nieznośny smród.
Striegau [Strzegom], 15 lutego
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Około dziewiątej grożą nam bronią i wypędzają z domu. Trwogą napełnia sam widok żołnierzy wymachujących karabinami i włamujących się do piwnic i mieszkań. W pośpiechu pakujemy najpotrzebniejsze rzeczy. [...] Każde dziecko wpycha do poszewki na poduszkę trochę odzieży. Nic więcej. Margot zabiera resztkę chleba i kiełbasy. Ja zgarniam dwa koce, chowam niezbędne dokumenty. Pospiesznie opuszczamy mieszkanie.
Z pięciorgiem dzieci nie jest to wcale proste. Chłopcy wszystko traktują trochę jak zabawę. Na podwórzu stoi mały wózek drabiniasty. [...] W drogę! Ale dokąd? Rozkaz brzmiał: „Opuścić miasto!”. Zmierzamy Jauerstraße w kierunku Gutschdorfu [Goczałkowa]. Dzieci siedzą na podskakującym wózku i śmieją się wesoło, pierwszy szok już minął. Pani Kirsch potrząsa głową: „Czasem naprawdę przydałoby się mieć taką krótką pamięć!” — mówi, przyglądając się maluchom.
Kilka przecznic dalej odsłania się rozmiar zniszczeń ostatnich dni. Domy spalone do fundamentów, fasady z pustymi otworami okien, z których snuje się dym. Przez Ziganstraße nie ma przejścia, na Bismarkstraße drogę zagradza wielki lej po bombie. Wszędzie w panicznym popłochu pędzą jacyś ludzie, potykają się o leżące na ziemi nieruchome ciała; to głównie kobiety i dzieci, martwe, spalone. Margot, moja najstarsza, pojmuje już trochę, co się dzieje i pojękuje: „O Boże, mamusiu, to straszne!”. Zasłania twarz rękami i bezradnie kiwa głową. Pewnie nie zapomni tego dnia do końca życia. Kurczy mi się serce — jeśli chcemy przeżyć, musimy uciec stąd jak najszybciej, jak najdalej.
Ale nie docieramy daleko. Od strony wsi Fehebeutel [Wieśnica] przekopują się przez zaspy sowieckie czołgi i zaganiają uciekinierów z powrotem do miasta. Pędzą nas przed sobą jak stado bydła. Niektórzy porzucają ze strachu swoje wózki, czołgi rozjeżdżają je i miażdżą. W większości wypadków jest to cały dobytek tych ludzi. [...] Po jakichś dwóch godzinach znowu jesteśmy w domu.
Striegau [Strzegom], 16 lutego
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Do domu wpada rosyjski patrol. Wyganiają kobiety i dziewczyny. Wyłapują je tak ulica po ulicy i gnają do szkoły. A tu istne piekło! Koszmary ciągle kołaczą mi się po głowie: pijani żołnierze, w jednej ręce broń, w drugiej pochodnia i — na łowy. Najważniejsza zdobycz to niemiecka kobieta.
W pomieszczeniach szkoły całymi dniami przetrzymywane są kobiety ze Striegau i okolic. Więzione, dręczone. W przepełnionych salach prześladowcy wybierają swe ofiary. Jeśli któraś się opiera, ciągną ją korytarzem za włosy aż do „rzeźni”. W odstępie dwóch, trzech godzin pojawia się specjalna ekipa i wybiera kobiety na kwatery oficerskie [...]. Te, które stamtąd wracają, to psychiczne, a czasem i fizyczne wraki.
Po raz kolejny i ja jestem ofiarą. Na szczęście udaje mi się ochronić moją jedenastoletnią córkę. Zawijam ją w stare szmaty i ukrywam za jakimś stosem rupieci. Tortury rozpoczynają się od pytania, czy jestem nazistką. Odpowiedzią na moje „nie” jest silne uderzenie w twarz i ciosy pejczem. Przystawiają mi pistolet i zmuszają do picia wódki. Jak na ironię, jest to niemiecka żytniówka. Nie trwa długo i ogarnia mnie alkoholowe zamroczenie. Co ze mną robili, czuję dopiero następnego dnia. Straciłam już całkiem wolę i jestem wykończona. Parę razy wymiotuję, a potem leżę apatycznie pośród innych kobiet, które spotkał ten sam los.
Striegau [Strzegom], 19 lutego
Helene Plüschke, Dziennik Śląski, „Karta”, nr 57/2009.
Spontanicznie wyrażana wdzięczność swym wyzwolicielom była tego dnia widoczna na każdym kroku. Nie trzeba było nikogo mobilizować ani zachęcać zarówno do udziału w manifestacji na cześć Armii Radzieckiej, jak i do składania wizyt czerwonoarmistom. Nie zapomnę nigdy pewnej staruszki, która przyniosła przyniosła przebywającym na leczeniu żołnierzom własnoręcznie upieczone ciasto z resztek mąki, jaką jeszcze posiadała.
Będzin, 23 lutego
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
[Spotkanie] miało niezwykle burzliwy przebieg – wszyscy byli zgodni w kwestii bezprzykładnego bohaterstwa powstańców, nie tylko żołnierzy walczących z bronią w ręku, ale również ludności cywilnej, kobiet i dzieci. Różnice wystąpiły, jeśli chodzi o genezę powstania, współpracę dowództwa z Armią Czerwoną, na tle ogólnego stosunku Rządu Londyńskiego do władz radzieckich. Padło wiele gorzkich słów i pretensji, na które odpowiadał m.in. mjr Stahl. Edmund Osmańczyk, który odwiedził właśnie Katowice, a także ja włożyłem swoje „trzy grosze”, aby rozładować napiętą sytuację i wyjaśnić nieporozumienia. Nieobce mi były sekrety wojennego podziemia, byłem przecież czynnie zaangażowany w robotę konspiracyjną jako człowiek AK. Po spotkaniu w gronie organizatorów doszliśmy do wniosku, że spraw kontrowersyjnych nie należy chować pod sukno, ale właśnie wydobywać na światło dzienne i poddawać pod osąd opinii publicznej. Nawet jeśli przy okazji przyjdzie gardłować, a nwet się spocić. Trud ten z pewnością się opłaci.
Katowice, 25 lutego
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Łącząc się z Górnym Śląskiem i Zagłębiem Dąbrowskim łączycie się na zawsze z ojczyzną Polską. Wracacie na łono narodu polskiego, wracacie do Macierzy dzięki bohaterstwu Armii Czerwonej i Wojska Polskiego. Bierzemy was w objęcia! Odtąd jesteście nasi! Niemiec już nigdy nie będzie pluł Wam w twarz, bo na straży naszych polskich granic nad Odrą, Nysą i Bałtykiem stać będzie waleczny żołnierz polski. Ogłaszam, że z dniem dzisiejszym miasto Zabrze jest miastem polskim.
Zabrze, 19 marca
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Ściśle tajne [...]
Nasze oddziały Cenzury Wojennej przy opracowaniu korespondencji w ostatnich dniach lutego natrafiły na dużą ilość wypowiedzi dotyczących ZSRR, Armii Czerwonej i Marszałka Stalina. Niektóre charakterystyczne wyciągi z listów podajemy.
[...] Adresat – P., maj[ątek] Dobrzelin [...]. Nadawca – P., Warszawa [...]. 4 marca 1945: „Nie wierz w żadną odbudowę Warszawy. To bajka, którą powtarzają ci, co jej nie widzieli. Ten, co zobaczył jej nie dwie ani cztery, ale dziesiątki ulic, nie jedną ani dwie dzielnice, ale prawie wszystkie, ten wie, że życie nawet w 1/100 takie jak było, nie powstanie. Ludzie żyją i teraz już w tych gruzach, i teraz snują się jak upiory między tym wielkim cmentarzyskiem domów, sami raczej podobni do duchów tych zmarłych, którzy tu polegli, niż do żywych. Warszawa teraz to ktoś ci drogi bardzo – a konający i to tak bez najmniejszej nadziei i zdrowia... Żegnamy się z życiem. Żegnamy się z Warszawą. Nawet gdy ją odbudują, to już nie będzie nasza”. [...]
Adresat – W. Jan, Kosowo [...]. Nadawca – N.N. 6 marca 1945: „Tatusiu kochany, nie rozpaczajcie po mamusi, bo mamusi raz, a my musimy żyć, trudno, stało się, to nie wróci. Mamusię zabili w polu. Tatusiu, jak mamę prowadzili bić na cmentarz, to mamusia tak ich prosiła: panowie, nie bijcie mnie i nie róbcie moich dzieci sierotami, oni nic nie zważali na to, a jak doszła mama na cmentarz, to upadła i modliła się, żeby Bóg darował jej grzechy, to oni mamusię podnieśli i poprowadzili na cmentarz, i trzy razy wystrzelili w lewą stronę głowy. [...]”
Adresat – G., P.P. 83833 R. Nadawca – W., Łódź: „Ty nie wiesz, co się u nas dzieje teraz. Chodzą ruscy żołnierze z polskimi i kradną. U nas też byli wczorajszej nocy, o 3.00, okradli i mało gwałtu nie użyli. My w tym domu same kobiety słabe. Okradli nas tak doszczętnie, że nie mam w czym wyjść do miasta. Zapukał najpierw polski żołnierz i mówił gospodyni, by otworzyła, gdyż szukają broni i żołnierzy. Ona otworzyła i weszli sami ruscy i zaczęli od razu walić do nas. Ale mówię Ci, wiele nawet nie można było się odzywać, bo zaraz cicho, cicho, a jeśli nie chciało się co dać, zaraz wymierzył lufę w człowieka. Odbezpieczył rewolwer, trzymał w jednej łapie, drugą wszystko wyciągał. Najgorszy był ten olbrzym, powiadam Ci, wielkolud, a bardzo młody i niepodobny na Moskala. Przypuszczam, że to ktoś nasłał, gdyż pytali się tu ludzi o nazwisko i adres. Jak tylko poszli, mamusia pobiegła do komisariatu i przyjechali milicjanci, ale cóż. Mówimy im teraz, by zrobili obławę, gdyż przychodzą na naszą ulicę co dzień o 2.00 w nocy. Ale cóż to, im się nie chce”.
Warszawa, 3 kwietnia
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
W imieniu Armii Czerwonej przekazuję Wam gorące podziękowania za węgiel, który wydobyliście, umożliwiając nam zaopatrzenie frontowych linii kolejowych. Wydobyty przez Was węgiel umożliwi dostawę armat, czołgów, materiałów palnych, smarów i żywności dla czterech frontów... Dzięki Waszemu wysiłkowi wojska gen. mjr. Wasilewskiego mogły pokonać Niemców pod Królewcem, a wojska marszałka Rokossowskiego mogły wyzwolić Pomorze, zaś wojska marszałka Żukowa i marszałka Koniewa weszły do Berlina. Armia Radziecka i Wojsko Polskie kończą dzisiaj bój o stolicę hitlerowskich Niemiec: Berlin. W tym wielkim dziele udział macie także i Wy, polscy górnicy.
Katowice, 30 kwietnia
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Po zdobyciu Berlina nikt już nie miał wątpliwości, że najkrwawsza ze światowych zawieruch dobiegła końca, przynajmniej w Europie upadek stolicy III Rzeszy z kwaterą Hitlera włącznie urastał do symbolu zwycięstwa. W dniu 1 września 1939 roku polscy żołnierze wyruszając na bój z najeźdźcą dodawali sobie otuchy słowami: do zobaczenia w Berlinie. Potrzeba było dokłądnie pięciu lat i ośmiu miesięcy, aby się spełniły. Polski żołnierz ramię w ramię ze swym radzieckim sojusznikiem dopełnił dzieła ostatecznego rozgromienia faszyzmu, zatykając na Bramie Brandenburskiej biało-czerwoną flagę.
4 maja
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Zebrano nas wszystkich na dziedzińcu więziennym i z prowizorycznej trybuny oficer oznajmił nam o bezwarunkowej kapitulacji Niemiec i o zwycięstwie ZSRR nad światowym faszyzmem. Chełpił się przy tym niezwyciężalnością Armii Radzieckiej, wyższością ustroju socjalistycznego, nawiązał do Napoleona i zakończył zapewnieniem, że tam, gdzie stanie noga radziecka, nikt nie da rady jej stamtąd usunąć. Więźniowie spokojnie wysłuchali przemówienia, a kiedy oficer skończył mówić, podniósł się krzyk: „Do domu, do domu, puśćcie nas do naszych rodzin, jesteśmy niewinni!”. Oficer zaczął się uśmiechać i z podniesioną ręką, kiwając głową, oświadczył, że kierownictwo obozu nie ma zamiaru nikogo zwalniać z tego powodu. Następnie w ostrych słowach rozkazał więźniom rozejść się i sam zszedł z trybuny.
Obóz w Donbasie, Ukraina, 9 maja
Leonard Pommersbach, Archiwum Wschodnie (AW) w Ośrodku KARTA, II/859.
Towarzysze i towarzyszki! Rodacy!
Nadszedł wielki dzień zwycięstwa nad Niemcami. Faszystowskie Niemcy, rzucone na kolana przez Armię Czerwoną i wojska naszych sojuszników, uznały swoją klęskę i ogłosiły bezwarunkową kapitulację.
Znając wilcze zwyczaje niemieckich prowodyrów, którzy umowy i porozumienia uważają za nic nie znaczące papierki, nie mamy podstaw, aby wierzyć im na słowo. Jednak dzisiaj z samego rana wojska niemieckie, zgodnie z ustaleniami aktu kapitulacji, zaczęły masowo składać broń i poddawać się do niewoli naszym wojskom. To już nie jest nic nie znaczący papierek. To rzeczywista kapitulacja niemieckich sił zbrojnych.
Odtąd nad Europą będzie powiewać wielki sztandar wolności narodów i pokoju między narodami.
Towarzysze! Wielka Wojna Ojczyźniana zakończyła się naszym całkowitym zwycięstwem. Okres wojny w Europie dobiegł końca. Zaczął się okres pokojowego rozwoju.
Gratuluję Wam zwycięstwa, moi drodzy rodacy! Chwała naszej bohaterskiej Armii Czerwonej, która obroniła niepodległość naszej ojczyzny i odniosła zwycięstwo nad wrogiem!
Chwała naszemu wielkiemu narodowi, narodowi-zwycięzcy!
9 maja
Obywatele! Pozdrawiam was w Dniu Zwycięstwa demokracji nad bestią hitlerowską. Pozdrawiam was w pierwszym dniu pokoju na ziemiach polskich. Nie pójdzie na marne przelana krew... Naród polski otoczy mogiły rozsiane jak ziemia polska długa i szeroka swoją pieczołowitą opieką i troską. Codziennie dziewczęta polskie na tych mogiłach złożą świeże wiązanki kwiatów, a najtrwalszym pomnikiem dla poległych w tej wojnie bohaterów Czerwonej Armii i Wojska Polskiego będzie trwała, niewzruszona przyjaźń między naszymi narodami.
Katowice, 9 maja
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Przemówienie ob. Prezydenta [miasta] zostało przyjęte entuzjastycznie, po czym przy pochyleniu sztandarów odegrano hymn narodowy polski i radziecki. […] Po manifestacji uformował się pochód głównymi ulicami miasta, ustrojonymi we flagi narodowe, aż do miejsca, w którym ustawiona była trybuna, na której [zasiadali] przedstawiciele państwowi i samorządowi, oraz Wojska Polskiego i Armii Radzieckiej w osobie Komendanta Wojennego majora Rudakowa. Przed trybuną odbyła się imponująca defilada, w której maszerujące oddziały Wojska Polskiego tłumnie zebrana publiczność przyjęła szczególnie entuzjastycznie.
Gliwice, 22 lipca
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
W dniu 21 stycznia 1945 zjawili się w krakowskiej Gazowni Miejskiej żołnierze niewiadomej formacji Armii Czerwonej i zabrali następujące samochody:
1. autobus monterski Ford – wartość zł 60.000
2. auto osobowe Chevrolet – wartość zł 65.000
3. auto ciężarowe Ford – wartość zł 50.000
4. auto ciężarowe Ford – wartość zł 55.000
razem zł 230.000
Żołnierze zabierający odmówili wydania kwitu.
Kraków, 22 września
Ze zbiorów GK [bez sygn.], cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
W mieście wrze. Warszawa podniecona wiadomościami o ruchach wojsk, przedstawianych jako manewry. Od zachodu ciągną ku stolicy radzieckie kolumny pancerne, są już ponoć na wysokości Łodzi i Bydgoszczy. Jakieś oddziały ściągają do Modlina. W całym garnizonie warszawskim ostre pogotowie. Witaszewski miał wydać wezwanie do wojska, apelujące o jego gotowość do walki o socjalizm; podobno zarządził odprawę oficerów. Warszawa huczy od pogłosek o przygotowanym wojskowym zamachu stanu, są jakoby listy przeznaczonych do aresztowania; niektórzy nie nocują w domu. Równocześnie Komar zwołał odprawę oficerów Wojsk Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Warszawa, 19 października
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Na program telewizyjny trudno patrzeć — jakieś wariactwo z rocznicą „wyzwolenia Warszawy”. Szlag mnie trafia! Nie wyzwolili Warszawy, kiedy byli w niej ludzie, kiedy walczyła i ginęła cała nasza cudowna młodzież. Mogli przecież to ginące miasto w mękach i krwi ludzkiej uratować. Co „wyzwolili”?! Gruzy i martwe miasto, spalone przez niemieckich zbrodniarzy. Po co więc te wielkie „rocznice”! Rzygać się chce, słuchając tego wszystkiego. Dekoruje się flagami domy — te stare, które cudem uniknęły zniszczenia i te nowe, postawione na gruzach Warszawy na miejscu wypalonych szkieletów domów — świadków teutońskich zbrodni i obojętności tych, którzy na to patrzyli. Widzieli powolne konanie i śmierć tego pięknego, bohaterskiego miasta, i śmierć tysięcy ludzi!
Warszawa, 16 stycznia
Teresa Konarska, dziennik w zbiorach Ośrodka KARTA.