Piszę do Ciebie nawet dwa razy dziennie, bo jest obawa, że wkrótce listy przestaną dochodzić. W Paryżu zrobił się ogromny strajk pocztowo-telegraficzny, który się rozszerza na całą Francję. Lyon już się do niego przyłączył. Marsylia grozi. Nizza dotychczas się opiera; albowiem pocztowi i telegrafiści rozumują, że gdy zrażą cudzoziemców, to i sami na tym stracą. Być może jednak , że ta zaraza ogarnie i Jasny Brzeg, a wówczas przecięte będą wszelkie nici między światem i Francją.
Nawet najradykalniejsze socjalistyczne dzienniki w całej Francji nie posiadają się z oburzenia, krzyczą wniebogłosy i twierdzą, że interesy całego społeczeństwa nie mogą być podporządkowane interesom jednej kategorii ludzi. Może im chodzi o to, że nie będą mogły rozsyłać prenumeraty, ale niechże zbierają, co zasiały. Klęska dla całego narodu byłaby nieobliczalna, więc podjęte są wszelkie usiłowania, by jej zapobiec, i może się to uda, choć nawet socjaliści twierdzą, że tym razem rząd nie może ustąpić.
St. Raphaël, Francja, 18 marca
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 2, Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1908–1913), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Strajki rolne, które wybuchły w pow[iecie] Zamojskim i Krasnostawskim promieniują stamtąd coraz szerzej na kraj. Strajki po prawym brzegu Wisły trwają już 3 tyg[odnie], zmieniwszy swą pierwotną formę przybrały charakter anarchii, która znajduje swój wyraz w tym, że służba folwarczna terrorem opanowuje coraz więcej gospodarstw rolnych, dopuszczając się grabieży i gwałtów, bezrobociem lub czynnie niszcząc produkty rolne. Dzieje się to skutkiem i równolegle z agitacją Bundu i SD, które wykupują u włościan pozostawioną przez austro-węgierskie wojska broń i amunicję.
Jasną jest rzeczą, że w tych warunkach niszczenie warsztatów rolnych i ziemiopłodów, aprowizacja miast i wojska będzie niemożliwa. Anarchia ta, której skutki najszybciej i najboleśniej odczuje proletariat roboczy, sięga także i głębiej w życie ekonomiczne kraju. Z wielu bowiem okolic dochodzą ścisłe wiadomości, że włościanie rąbią lasy państwowe, majorackie i prywatne [...], a coraz częściej notowane są wypadki uchwał samowolnego podziału ziemi większej własności.
Prezydium Centralnego Towarzystwa Rolniczego w Królestwie Polskim
Związek Ziemian
2 grudnia
AAN, Kancelaria cywilna naczelnika państwa w Warszawie 1918, sygn. 178, Strajki Rolne.
W radiu zagranicznym całkiem nieoczekiwane wiadomości o wielkich strajkach i rozruchach w Berlinie wschodnim [17–19 czerwca]. Czołgi sowieckie na ulicach i wojska sowieckie uśmierzają ludność. W momencie żądania przez Sowiety usunięcia wszystkich obcych wojsk z Niemiec nie jest to dla nich wygodna rola. Kott beztrosko powtarza wersję oficjalną, że zamieszki wywołali Amerykanie przerzuciwszy bojówki do Berlina wschodniego. A jest chyba dość inteligentny, aby wiedzieć, że przyczyna zamieszek jest znacznie prostsza. Nikt nie może wytrzymać i wszyscy mają już dosyć rządów rosyjskich. Ale Rosja będzie musiała wrócić do najostrzejszego terroru. Najlżejsze rozluźnienie śruby może wszędzie natychmiast wywołać zamieszki. To dramat podobnego rodzaju ustrojów, że nie ma dla nich odwrotu. Nie mogą już rozewrzeć kłów raz zaciśniętych, nie mogą wyjąć żądła z ofiary, bo to ich śmierć. Wszystko to jest tym dziwniejsze, że wedle prawdopodobieństwa racja przyszłości jest po stronie Rosji. Tylko że tej racji nikt nie może wytrzymać.
Wrocław, 19 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wczoraj i dziś radzieckie czołgi i wozy pancerne wycofywały się z Budapesztu na przedmieścia i prowincję. Miasto jest w dalszym ciągu silnie patrolowane. Radziecka komendantura zaczęła wydawanie zezwoleń na opuszczanie Budapesztu i przekraczanie granicy węgierskiej przez obcokrajowców. Na tej podstawie wyjechała stąd grupa Polaków. Rozpoczęto uprzątanie ulic, na których są mniejsze zniszczenia. Ocalałe sklepy w większości pootwierane i oblegane przez kupujących. Ludność ruszyła do urzędów, instytucji i sklepów. Komunikacja miejska dalej nieczynna. Trudności materiałowe i brak ludzi nie pozwalają na jej uruchomienie. Zapowiedziane pociągi z Budapesztu nie ruszyły jeszcze. Na mieście pojawiły się odezwy rządu, demonstracyjnie zrywane i niszczone. Poza zakładami użyteczności publicznej trudności z uruchomieniem produkcji z powodu niepodejmowania pracy. Pracownicy radia wykonują tylko czynności techniczne, odmawiają poparcia politycznego dla rządu. Profesorowie i młodzież wyższych uczelni w większości przeciw podejmowaniu nauki, terroryzują chcących rozpocząć zajęcia.
Budapeszt, 12 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Wicepremier Apro [Apró – od red.] w liście doręczonym mi dziś, wskazując na tragiczną sytuację w zaopatrzeniu w energię elektryczną i niewystarczające własne wydobycie węgla choćby tylko dla potrzeb elektrowni, prosi mnie o pilne przekazanie Rządowi Polskiemu prośby Rządu Węgierskiego o możliwie natychmiastową pomoc w dostawach węgla niezbędnego dla uruchomienia produkcji. Apro proponuje wysłanie delegacji węgierskiej do Rządu Polskiego celem szczegółowego omówienia tej pomocy oraz szybkiego zabezpieczenia transportów węgla.
Od siebie dodaję, że w kraju w dalszym ciągu wydobycie węgla jest minimalne. Górnicy w większości kopalń strajkują. [...] Gdy ustanie strajk – bez węgla nie ruszą produkcji. Nawet dziś, tam gdzie część robotników przybyła do zakładów i nie stosowała nowej formy strajku – siedzenia na miejscach pracy – brak węgla nie pozwolił na rozpalenie pieców, ogrzewni w hali pomieszczeń.
W tej sytuacji proponuję przyjęcie delegacji węgierskiej z tym, że tematem obrad delegacji poza dostawami węgla powinno być zapewnienie transportu węgla dla Węgier i tranzytu do innych krajów, jak dotąd bowiem tylko z długimi przerwami pracują nieliczne linie kolejowe.
Budapeszt, 20 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W dniu dzisiejszym pewna część robotników przybyła do fabryk Budapesztu. Produkcja na ogół jednak nie została podjęta. Csepel – rejon przemysłowy Budapesztu – nieczynny. Tam gdzie robotnicy chcieliby podjąć produkcję przeszkadza temu brak węgla, koksu, surowców, zniszczenie lub brak części maszyn. [...] W Budapeszcie większość sklepów z towarami przemysłowymi czynna tylko parę godzin – stale oblegana. Zapasy towarów wyczerpują się. Nastroje społeczeństwa, choć dalej zdecydowane w dążeniu do podstawowego żądania – wyjścia wojsk radzieckich są mniej bojowe. Powszechne hasło strajku łamie się widocznie. [...] Nienawiść do ZSRR nie słabnie.
Budapeszt, 20 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Wczoraj panowały jeszcze do południa uzasadnione nadzieje na załamanie strajku i polepszenie sytuacji na tym odcinku. Od popołudnia jednak wewnętrzna sytuacja na Węgrzech, a zwłaszcza w Budapeszcie, uległa ponownemu zaostrzeniu. [...]
[...] przystąpiono do generalnego strajku z ultimatum dla rządu. Czynne są tylko przedsiębiorstwa spożywcze i zakłady użyteczności publicznej. Żywności na ogół – zwłaszcza mięsa – wystarczająco. Zjawisko podnoszenia cen towarów. Jaja po 4–6, cebula 8–10, jabłka do 12 foryntów. Sama ludność proponuje np. wyższą cenę za mąkę. Brak kartofli. Od zmroku bywają napady na przechodniów. Nawrót do strajku generalnego powoduje powrotną falę demagogicznych żądań.
[...]
Na zakładach tendencje do nietworzenia organizacji partyjnych, stąd sytuacja komunistów bardzo trudna. Niektórzy mieszkańcy Budapesztu – zwłaszcza narodowości żydowskiej – w tym członkowie partii, usiłują zbiec do Austrii w obawie przed nowymi wypadkami. Na fabrykach w Budapeszcie i na prowincji fala antysemityzmu – niedopuszczanie Żydów do miejsc pracy.
Budapeszt, 22 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Rada Robotnicza Csepel zażądała dziś zwolnienia z więzień wszystkich aresztowanych, wezwała rząd do wyjaśnienia, dlaczego ludzie znikają bez jakiegokolwiek śladu i dlaczego zakazano wczoraj wiecu robotniczego w hali sportowej. Rada Robotnicza Csepel zapowiedziała wysłanie jutro swej delegacji do przeprowadzenia rozmów z przedstawicielami rządu. W związku z trwającym zaostrzonym dziś strajkiem generalnym rząd wzywa do natychmiastowego przerwania strajku. W wezwaniach radiowych rząd wymienia nazwiska osób, które powinny stawić się do pracy.
Budapeszt, 22 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
W kraju sytuacja gospodarcza pogarsza się mimo faktu, że dziś ruszyła do fabryk stosunkowo większa ilość robotników niż dotychczas. Produkcji jednak nie podejmuje się albo z braku energii elektrycznej, węgla i surowców, albo z powodu postawy załóg, które przychodzą do fabryk zdając sobie sprawę z działania rozporządzenia rządu o nowych zasadach wypłaty zarobku. Stosunkowo niewielka – nie decydująca część robotników – rzeczywiście podejmuje pracę produkcyjną, która nie może mieć decydującego charakteru ze względu na brak jej ciągłości. Rząd przypisuje powstrzymywanie się od pracy działaniu sił kontrrewolucji.
Budapeszt, 26 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Tajne specjalnego znaczenia [...]
W dniu 9 marca br. od godz. 17.30 do godz. 21.00 wyłowiono 183 dokumenty związane tematycznie z demonstracjami studenckimi. Dokumenty te zostały wyłowione z ogólnej ilości 1190 szt[uk] przeczytanych w tym czasie. Autorami 170 dokumentów byli studenci warszawskich uczelni, 13 dokumentów pochodziło od osób z różnych innych środowisk. Przykłady:
B[ez] n[adawcy], z Warszawy. Adr[esat] – K., zam. Łomża [...].
„Tajniacy zaczęli nas rozganiać, ale wszystko, wręcz odwrotnie, przybierało na sile. W końcu na balkon wyszedł prorektor Rybicki i dał 15 minut na rozejście się. Oczywiście bałagan się zrobił jeszcze większy i domagano się dyskusji. (...) W międzyczasie tajniacy zaczęli brutalnie rozpędzać tłum, bijąc, kopiąc leżących, trzaskać dziewczyny po twarzach. Zrobiło się coś, co trudno opisać. Studenci darli się: gestapo, bandyci, zbóje, won tajniacy, wycieczka do domu, esesmani biją studentów i kobiety, pachoły, darmozjady... W międzyczasie tajniacy nieco ustąpili i zajechały trzy karetki pozbierać rannych i pobitych. [...]
Jak milicja wtargnęła, zaczęło się coś okropnego. Bili pałami na oślep, kto się nawinął (dziekana z ekonomii politycznej też pobili), deptali leżących, autokary wjeżdżały w tłum studentów. (...) Walka przeniosła się na Krakowskie, które od 12.00 było zamknięte dla ruchu kołowego. Ciągle przyjeżdżały nowe posiłki milicji. (...) Około 17.00 odbyła się znowu większa demonstracja naprzeciw «Bristolu». Znowu śpiewali Jeszcze Polska... i Międzynarodówkę, krzyczeli: biją studentów, biją dziewczyny, gestapo, konstytucja, ale skończyło się jak poprzednio – pały poszły w ruch. [...] Coś takiego to widzi się tylko na filmach z czasów okupacji. Cudzoziemcy, jak mogli, fotografowali, wszystkie kamery poszły w ruch, oczywiście z okien «Europejskiego», «Bristolu». (...)
Widziałam pobite koleżanki i kolegów. Wszyscy czekają teraz na to, co powie zagranica, u nas w domu też bez przerwy «Wolna Europa», Londyn lub Waszyngton.”
Warszawa, 10 marca
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Tajne specjalnego znaczenia. W żadnym wypadku nie wolno wobec osób trzecich ujawniać pochodzenia tej informacji. [...]
Adresat: J. i M.P., Mielec [...]. Nadawca: Zofia (brak nazwiska i adresu). Treść:
„Nie wiem, czy poprzedni list doszedł do Was, bo widziałyśmy, jak milicja wybierała listy ze skrzynki koło akademika i prawdopodobnie mój list także. Bardzo nieprzyjemne historie są. Nie chodzimy na zajęcia, bo jest strajk w dalszym ciągu. Dzisiaj miała być manifestacja studentów, ale milicja zagroziła nam, że użyje broni i nic nie będzie. Nie bój się, Mamo, o mnie. Chciałam zadzwonić, ale przerywają rozmowy i nie pozwalają wyjeżdżać z miasta. Wczoraj był u nas w akademiku rektor i prosił nas, żebyśmy nie szli na wiec i żebyśmy chodzili na zajęcia. Nikt ich nie słucha. Nie wiem, co będzie. List ten wyśle jedna dziewczyna z Sandomierza”.
Sandomierz, 16 marca
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
17 grudnia o ósmej rano przychodzi do nas sprzątaczka, Irena Wrońska, i mówi, że z Wyposażenia idą stoczniowcy na Kadłubownię — w naszym kierunku, czyli na pochylnię „Wulkan”. Już mój kierownik wiedział, że idą i mówi: „Kto wyjdzie, będzie miał kłopoty”. A to był dobry człowiek, który w najtrudniejszych czasach bronił mnie jako fachowca.
Ja i dwaj moi koledzy założyliśmy watówki i dołączyliśmy do tych strajkujących. Poszliśmy pod bramę główną, pod budynek dyrekcji. Mogła być wtedy godzina 10.00. Dyrektor Tadeusz Cenkier prosił o powrót do pracy, obiecywał podwyżkę. Tego nikt nie nazywał jeszcze wtedy strajkiem, myśleliśmy raczej: protest, manifestacja. Pod budynkiem dyrekcji było nas kilka tysięcy, z czego część wyszła na miasto. Ta grupa poszła w kierunku placu Grunwaldzkiego, gdzie już czekały armatki wodne i milicja z tarczami. Część ludzi cofnęła się do stoczni, inni chcieli się dostać do portu. Milicja ich znów polała wodą na wysokości Wałów Chrobrego. Zlani, zbici wracali pod bramę stoczni. Pamiętam kobietę-spawacza z K-2, która szła z połamaną tarczą milicyjną i mówiła: „Biją naszych”.
Rozochocona milicja zaczęła zaciskać pierścień wokół stoczni. Wtedy to już rozpoczęła się walka. My kamieniami, milicja zaś rzucała granaty z gazami łzawiącymi. Na ulicy Dubois z budynków leciały szmatki, takie białe, jakby padał śnieg — ludzie rzucali nam, abyśmy mieli czym wytrzeć oczy. Te starcia z milicją trwały jakieś dwie godziny — od 11.00 do 13.00. Jakiś facet wpadł do sklepu mięsnego, wybił szybę. Stoczniowcy go złapali, wyrzucili stamtąd, powiedzieli, że jest ubowcem.
Jacyś młodzi przewrócili gazik, złapali karabiny, a starzy stoczniowcy wyrywali im je i gięli lufy, aby nie można było ich użyć.
Przede mną szło dwóch mężczyzn, chyba malarzy, rozmawiali. Jeden mówi: „Synu, w razie gdybym zginął, to ty zaopiekuj się matką”, a syn: „Tata, gdybym ja zginął, to ty się zaopiekuj żoną i dziećmi”.
Wróciłem na swój wydział, zostawiłem watówkę, założyłem płaszcz. Poszliśmy w kierunku placu Żołnierza. Nie jeździły tramwaje, autobusy, nie było żadnej komunikacji. Doszedłem do Komitetu Wojewódzkiego, w którym już byli ludzie. Z okien wyrzucali kiełbasę i inne dobra — wtedy niedostępne, papiery, dokumentację; budynek płonął. Zapaliły się firanki, papiery, ze środka wyrzucano palące się rzeczy.
Jakiś chłopak próbował robić zdjęcia — złapali aparat, wyrwali mu, rozbili o bruk. Nie wiadomo, kto to był. Widziałem też, jak obok, na placu Hołdu Pruskiego łodzią, która tam stała — dla dzieci do zabawy, próbowano taranować drzwi Komendy Wojewódzkiej. W środku było już dużo aresztowanych i ludzie chcieli wyrwać siedzących z cel. Milicja usiłowała się bronić, ale chłopakom udało się wrzucić do środka benzynę i budynek zaczął się palić. Szybko go jednak ugasili.
Obok mnie padł człowiek. Mówię do kolegi: „Edek, strzelają do nas”.
Szczecin, 17 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Kiedy 17 grudnia wracałem ze szkoły, zobaczyłem rozruchy — pali się, pali! Miałem wtedy 16 lat i byłem bardzo podekscytowany tym, co się dzieje. Szliśmy od strony parku Żeromskiego, w kierunku Komendy i Bramy Królewskiej. Ludzie skupili się przy domu partii. Tłum był niesamowity. Zimno było, mroźno. Strach tam było nawet podejść, bo — jak budynek już płonął — wylatywały z niego przeróżne, palące się rzeczy: telewizory, biurka.
Ludzie byli strasznie zdeterminowani. Ktoś krzyknął: „Uwaga, milicja nadjeżdża z prawej”. Ludzie przestali się bać i zaczęli rzucać kamieniami. Też wyrwałem z ziemi kostkę, bo jak wszyscy, to wszyscy. Działo się to pomiędzy domem partii, a budynkiem Komendy. Milicja zaczęła atakować od strony Komendy, ale ich przepędziliśmy. W tym momencie pokazały się wojskowe wozy bojowe, czołg. Ludzie jednak myśleli, że wojsko nie będzie strzelało.
Został tam wówczas rozjechany człowiek. Gdy dotarłem do tego miejsca, leżał przykryty zomowską tarczą. Wówczas taka nienawiść zapanowała w tłumie, że wszystko zaczęło przeć na tę Komendę. Było coraz ciemniej. Ludzie chwycili łódkę, przeznaczoną do zabawy dla dzieci, zaczęto ją wyrywać; ja też pomagałem. Ludzie próbowali nią taranować drzwi. Wszystko było otoczone, drzwi się zaczęły palić.
Od strony Odry nadjechały czołgi. Ludzie chwycili za kamienie. Pomyślałem wtedy, że moja mama martwi się, gdzie ja teraz jestem... Przyszło mi do głowy, aby gdzieś bokiem iść do domu. Ale to wszystko tak ciekawie się zaczęło rozwijać...
Pokazały się pierwsze strzały świetlne, jakby ktoś chciał oświetlić to wszystko z góry. Wydawało mi się, że przejechał tamtędy skot, który uderzył w palącą się łódkę. Potem leżał na boku, ludzie go podpalili.
Gdy rozległy się pierwsze strzały, tłum wpadł w panikę. Strzelano z Komendy. W odległości 3 metrów ode mnie ktoś leżał. Wtedy ktoś chwycił mnie za fraki: „Synu, uciekaj stąd, bo strzelają!”. Wszystko się rozpierzchło. Każdy chciał do domu, ja uciekałem w stronę Zamku. Zrobiło mi się ciepło, biegnąc potknąłem się o leżącego człowieka, odwróciłem się — nie wiem, czy żył, czy nie... Wstałem, pobiegłem 10–15 metrów, rozlało mi się takie ciepło po brzuchu. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje. Upadłem.
Poczułem, że nie mam lewej nogi. Ale dotykam — noga jest. Okazało się potem, że kula przeszła przez nerw mięśnia czworogłowego i noga była, ale ja jej nie czułem. Gdy zacząłem się czołgać, podbiegły do mnie trzy albo cztery osoby i pytają: „Co ci jest”. Mówię, że nie mogę wstać. Wzięli mnie na ręce i zaczęli uciekać. Wtedy już strzelano całymi seriami.
Szczecin, 17 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Trudno się zorientować, co tam się dzieje teraz – podobno strajk w stoczni trwa, próbuje się też otwierać porozbijane sklepy. Nasza telewizja i radio odezwały się na ten temat po dwóch dniach, gdy cały świat trąbił już o tym na wszelkie sposoby, prasa zaś nasza podała komunikat dopiero dziś. Nie negują, że był strajk i sprawa socjalna, kładą natomiast nacisk na „męty” i chuligaństwo. Przypominają, że zmiana cen jest podyktowana „koniecznością uzdrowienia gospodarki”, grożą represjami, a w ogóle, jak zwykle, informują minimalnie. Wczoraj w telewizji było trochę zdjęć, głównie popalonych autobusów.
Warszawa, 17 grudnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Następnego dnia, 18 grudnia, jak zwykle rano wsiadłem do tramwaju, pojechałem do stoczni. Przed bramą główną, przed budynkiem dyrekcji — stały czołgi. Stoczniowcy mówili: „My ich zaraz wyprawimy”. Wziąłem swoją watówkę, przyszedłem pod bramę. Stoczniowcy zaczęli lać pod gąsienice czołgów farbę, benzynę, a czołgi pomału, metr po metrze, się cofały.
W pewnym momencie — rozległy się strzały. Obok mnie padł młody chłopak, który coś tam mówił i zdążył jeszcze krzyknąć: „Chyba dostałem!”. Skoczyliśmy z kolegą Sacharczukiem i znaleźliśmy się za murem, poza linią strzału. Wtedy właśnie zabili Stefana Stawickiego, który przechodził obok budynku, później zabito młodego, 23-letniego chłopaka — Eugeniusza Błażewicza — stał przy pryzmie piasku, która służyła kuźni. Potem widziałem, jak nieśli na desce człowieka w porwanym kombinezonie — z nogawki spodni sterczały dwa piszczele, widać było roztrzaskane kolano. Rannych wnoszono do budynku przychodni stoczniowej i tam się nimi zaopiekowano. Za chwilę ucichły strzały i ruszyły karetki.
Byłem roztrzęsiony, zapłakany, w ogóle nie mogłem zrozumieć, jak można tak bezkarnie strzelać do spokojnych, bezbronnych ludzi.
Szczecin, 18 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Wróciliśmy pod stocznię, pod budynek dyrekcji. A tam jedni żądali, żeby wszystko zburzyć, drudzy — w tym i ja — aby zostać przy stoczni i zorganizować strajk okupacyjny. No i wygraliśmy, większość powiedziała, że wracamy do stoczni i organizujemy strajk.
Poszliśmy wszyscy na świetlicę główną, w tym nasza trójka z Szefostwa Technicznego i trójki wybrane z innych wydziałów, mogło tam być w sumie kilkaset osób. Byłem zdenerwowany. Głośno, publicznie zażądałem, żeby wszyscy ci, którzy należą do PZPR, opuścili świetlicę. Wtedy wstała większość — powiedzieli, że oni należą do partii, ale też są za tym, by przerwać to, co się dzieje.
Uzgodniliśmy, że strajkujemy, wybieramy Komitet Strajkowy i delegujemy przedstawicieli do rozmów. Padały propozycje nazwisk. Zaakceptowaliśmy Mietka Dopierałę, który był partyjny, i innych, ustaliliśmy, że oni będą rozmawiać i przekazywać informacje na świetlicę, a my szybko będziemy uzgadniać nasze postulaty.
Szczecin, 18 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Następnego dnia patrzę przez okno, wychodzi dużo ludzi ze stoczni, są ubrani w cywilne ciuchy. Przychodzimy na bramę, a tam stoi chyba ze 20 stoczniowców ze Stoczni Remontowej „Gryfia”. Krzyczą: „Skurwysyny, sprzedaliście nas, zapierdolimy was”. A my mówimy, że nie sprzedaliśmy ich, tylko niczego nie załatwiliśmy.
Nad stocznią latał helikopter i zrzucał ulotki. Przez głośniki podawali: „Każdy, kto złapie taką ulotkę, jest wolny i może iść do domu. Partia gwarantuje mu swobodne, bezpieczne przejście i nie będzie wyciągać żadnych konsekwencji”. Niektórzy stoczniowcy łapali te ulotki.
Przychodzili do nas z wydziałów i meldowali, że zostało tylko parę osób, że wszyscy już opuścili stocznię. Więc mówię, że trzeba powiedzieć, iż przerywamy strajk na okres świąt. Inaczej nie można tego załatwić, nie ma co robić z siebie bohaterów. Podali mi mikrofon i ogłosiłem: „Stoczniowcy, przerywamy strajk na okres świąt”. No i przerwaliśmy.
Szczecin, 22 grudnia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Po świętach przychodzimy do pracy, ale praca się nie klei. Na wydziałach odbywają się masówki. 19 stycznia odbył się wiec w rurowni. Nowy I sekretarz KW Eugeniusz Ołubek wydał rozporządzenie zakładowemu sekretarzowi partii, żeby ustawić trybunę z hasłem popierającym władzę. Przyjechała telewizja, zrobili zdjęcia, spreparowali.
Widzimy w gazecie zdjęcie z hasłem: „Czynem produkcyjnym popieramy nowe kierownictwo partii i rządu”. Czytamy, że w rurowni, która daje pracę dla innych wydziałów, podjęli zobowiązanie, że będą pracować w niedzielę... Chwytam tę gazetę i zrywam się, zamiast pójść na „Wulkan”, zasuwam na „Arsenał”, gdzie mieści się rurownia. Tam pełno ludzi z różnych wydziałów. Jeden krzyczy: „To ty byłeś, skurwysynu, wczoraj w telewizji”. A ten: „Nie, ja nie byłem, byłem w domu na chorobowym”. „Ja cię widziałem, byłeś.” Na to Bogdan Gołaszewski: „Prasę, telewizję, radio — spalić! Dość tej propagandy!”. I oczywiście ruszyli wszyscy pod bramę główną, ja z przodu. Ale brama była zamknięta...
Przy bramie był kiosk. Wszedłem na niego, dali mi tubę, żeby było głośniej i wtedy powiedziałem: „Co, chcecie iść spalić prasę, telewizję? Za czyje pieniądze to będzie odbudowane? Proponuję ogłosić strajk okupacyjny”. Wszyscy zaczęli mi bić brawo.
Poszedłem na świetlicę główną, usiadłem tam i myślę sobie: „Kurwa mać, niech teraz przyjedzie bezpieka, już oni mi dadzą strajk okupacyjny, będę oglądał to wszystko z celi”. Ludzie pomału zaczęli się schodzić, wtedy pomyślałem: „No, teraz już coś będzie się działo”. Złożyłem propozycję: „Słuchajcie, to nie przelewki, trójki proszę podnieść do piątek wydziałowych. I każdy przewodniczący wydziału będzie w Komitecie Strajkowym”. Pomyślałem, że jak mają mnie zamknąć, to tych 38 ludzi zamkną razem ze mną. „Ale żadnych partyjnych ma nie być, sami bezpartyjni.” No i tak zmontowaliśmy ten Komitet Strajkowy. Tłumaczyłem, dlaczego partyjni nie mogą być — pierwszy strajk zorganizowała partia.
Przychodzą do mnie i mówią:
— Mamy tu jednego człowieka, który pracował jako spawacz, ale on ukończył zaocznie studia, Lucjan Adamczuk, fajny gość, pracowaliśmy razem, może jego będziesz chciał, będzie mógł coś napisać.
— Powiedziałem, że żadnych partyjnych ma nie być.
Adamczuk przychodzi, patrzę na niego, chłop normalny — on w czasie strajków był takim stoczniowym socjologiem. Mówię:
— Ale ty jesteś partyjny.
— No, jestem, chcę coś w tej partii zrobić, ale ciężko jest.
— Lucek, a gdybym ja do partii wstąpił i ją tak od środka rozpierdolił?
— Nie, nie, Edmund, nie łam sobie życiorysu, nic nie załatwisz, a życiorys sobie zababrzesz. Nie byłeś w żadnej organizacji, bądź sobą.
W końcu wyraziłem zgodę, aby był doradcą Komitetu Strajkowego.
Adamczuk napisał list do Gierka. List ten został przesłany przez milicyjne teleksy.
Podczas strajku dzwonią księża, chcą dopomóc, a ja mówię: „Nie potrzebujemy nikogo, sami damy sobie radę”. Były listy od jakichś inteligentów, ale powiedziałem, że inteligenci też są nam niepotrzebni. Zerwałem z Kościołem, z inteligencją i z partią. Czekaliśmy, aż przyjedzie Gierek.
Szczecin, 19–23 stycznia
Józef Piłasiewicz, Stanisław Wądołowski, Waldemar Brygman, Edmund Bałuka, Szczecin 1970/1971. Przełom roku, relacje zebrała i opracowała Ewa Kondratowicz, „Karta”, nr 65, 2011.
Tutaj po strajkach wytwarza się bardzo ciekawa sytuacja. [...] Dla robotników i w ogóle dla wszystkich to wspaniała lekcja poglądowa, z której zapewne zostaną wyciągnięte wnioski. Wnioski jeszcze bardziej ograniczające możność manewru władz. Jednocześnie wszakże przekonaliśmy się raz jeszcze, że tzw. opozycja nie stanowi żadnej siły sprawczej, może tylko informować i w razie potrzeby upominać się o prawa. Coraz wyraźniej przenosi się ona do ogona wydarzeń.
Obawiam się też, że postępować będzie istniejący już rozziew nastrojów między środowiskami profesjonalnymi a całością – tą aktywną – społeczeństwa. W najbliższym czasie podejmiemy próbę zbiorowej analizy tej sytuacji i wyciągnięcia wniosków praktycznie. Sądzę, że dotychczasowe formy działania dały już wszystko, co dać mogły – a teraz sprzyjają „otorbieniu” tzw. opozycji.
Warszawa, 23 lipca
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Co robiliśmy my? W czwartek po południu wrócił do Warszawy Z. [Najder]. Wieczorem pojechałem do niego i odebrałem szkic oświadczenia [w sprawie strajków na Wybrzeżu]. [...] Ja do oświadczenia miałem zastrzeżenia, że za ogólnikowe, nie wiadomo, do kogo się zwraca. Uważałem, że powinno się więcej powiedzieć o ZSRR i inwazji (o czym w ogóle nie było mowy) – co częściowo uwzględniono i poparłem te fragmenty, które mówiły o ukrytych siłach w narodzie (milczącej większości), na której bazuje nasza działalność i o tym, że obecne strajki są etapem na drodze do uzyskania niepodległości. Oba te fragmenty ostatecznie usunięto.
Kiedy omawiałem to z Z., przyszedł X. [Andrzej Kijowski]. Przypomniałem mu zaproszenie na kolację, powiedziałem, że chyba w październiku, a on na to: „A to już po wojnie”.
Warszawa, 23 sierpnia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Czytam oczywiście prasę i oglądam telewizję – wydarzeń polskich pełno wszędzie i mimo stałego niepokoju, wielka duma i wielkie wzruszenie. To jest naród zadziwiający. Ostatni, a zarazem pierwszy na świecie. I te rewolucje młodzieży na Zachodzie w porównaniu z tym są gówniarstwem. Nie wiem, jak to się skończy – ale jest w tym wielkość ludzi, którzy nie są stworzeni na niewolników.
30 sierpnia
Czesław Miłosz, Konstanty A. Jeleński, Korespondencja, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Polityka władz jest sprzeczna z dobrem kraju. Dlatego protestują przeciw niej najsilniej robotnicy przedsiębiorstw najnowocześniejszych i najsprawniejszych. Dla nich powszechne marnotrawstwo widoczne jest najlepiej. [...] To nie robotnicy wybrali drogę konfrontacji. Zostali na nią zepchnięci. To robotnicy właśnie dają władzom i całemu krajowi, całemu światu, pokazową lekcję umiaru, dyscypliny, realizmu. [...] Strajkujący stoczniowcy i popierający ich solidarnie robotnicy innych zakładów produkcyjnych Wybrzeża nie zagrażają ani socjalizmowi, ani bezpieczeństwu kraju. W okupowanych przez nich warsztatach pracy, które na mocy Konstytucji PRL do nich należą, odradzają się zasady, ideały, prawa, od których praktyka władzy daleko odeszła; tworzy się nowa jedność narodowa, która przekreśla podziały i różnice; tworzy się prawdziwe poczucie społecznej własności i odpowiedzialności za kraj. [...]
Strajkujący wyrażają czynnie to, co myśli i czuje, czego pragnie cały naród polski. Świadomość tego powinna przekonać władze o bezsensie jakiejkolwiek próby użycia siły. Strajkujący mają też za sobą międzynarodowy ruch zawodowy i ogromną większość opinii światowej, która z zapartym tchem śledzi ich spokojną, bezkrwawą walkę [...], wiedząc, że ważą się losy nie tylko robotników polskich, nie tylko Polski całej – ale i losy Europy.
Warszawa, sierpień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Trzeba wiedzieć, czy chcemy zdobywać władzę jako związek, jako partia, czy też chcemy innego układu. Od tego bardzo wiele zależy, bo – na przykład – jeśli wczoraj podnieśliśmy tutaj walkę o sprawę zlikwidowania cenzury prewencyjnej, to jest to szlachetny postulat i ja za nim zawsze stoję, tylko to jest taka walka, jakby ktoś postanowił zająć się czymś, co jest następstwem wielu rzeczy, a nie przyczyną. Bo albo decydujemy się na walkę o pełną demokrację, o pełną władzę całego społeczeństwa bez ograniczeń – wtedy następstwem tego jest walka o zniesienie prewencyjnej cenzury i wszelkiej cenzury – albo uznajemy, że musimy się gdzieś samoograniczać, a jak się samoograniczamy, to niechętnie, ale z konieczności godzimy się na pewną prewencyjną cenzurę. I tak tę decyzję trzeba podjąć, bo bez tego przemyślenia podejmuje się ją zawsze głupio.
I oto pytanie dla mnie najważniejsze – czy mamy się samoograniczać? Czy ta rewolucja ma się samoograniczać? W moim przekonaniu ma. Nie będę tu tego wątku rozwijać. Mam taki światopogląd, że w przypadku, gdybyśmy podjęli takie działania, które by kierownictwo ZSRR uznało za swe bezpośrednie zagrożenie, oni by tu wjechali. Jestem o tym przekonany. W związku z tym uważam, że ta rewolucja musi się świadomie samoograniczać – po to, by tego niebezpieczeństwa uniknąć. Przy czym dyskusja na temat, czy oni wjadą czy nie, jest spekulatywna, natomiast jest pewne, że sprawdzić to można tylko w jeden sposób. Tego ryzyka podejmować nie należy.
25 lipca 1981
Czy mamy się samoograniczać?, nieautoryzowany głos w dyskusji na posiedzeniu Krajowej Komisji Porozumiewawczej, 25 lipca 1981, cyt. za: Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Na czym polega siła strajku? Ona miała wtedy dziką wagę, bo wobec znanego publicznie strajku w zakładzie już nie można było powiedzieć: warchoły, elementy... Robotnicza władza! Emanacja klasy robotniczej, kurwa! A tu strajkują robotnicy. No, bo kto strajkuje w zakładzie?
Krasnoludki? Jak strajkowało Wybrzeże, to oni wyjechali z tekstem, że tu i ówdzie do władzy dorwały się elementy opozycyjne – to znaczy KOR – i próbowali odbyć rozmowę tylko o płacach, na boku, poza stocznią. Gdyby im się udało, to złamaliby stocznię, załatwiliby KOR, Wałęsę, Gwiazdę, wszystkich... Posunięcie było zręczne! Ale ponieważ nie przyniosło skutku przez dzień, dwa, trzy, pięć – to oni się musieli złamać...
22 kwietnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Ujawniająca się prawda o polskiej gospodarce, niezależna od niczyjej politycznej woli, ale zgodna z rachunkiem ekonomicznym, niesie dla społeczeństwa wiele zagrożeń. Najważniejsze spośród nich to spadek dochodów realnych i bezrobocie. W ostatnich dniach protestowali kierowcy autobusów, nauczyciele, drogowcy, służba zdrowia, pracownicy przedsiębiorstw oczyszczania. Lista jest długa, większości chodzi o podwyżkę.
Rząd nie ma budżetu w ajencji, są tylko dwa doraźne sposoby, żeby wszystkie te żądania spełnić: albo wydrukować puste pieniądze i powrócić do kolejkowych ćwiczeń przed sklepami, albo podnieść podatki i środkami z tego tytułu obdzielić protestujących. Szukamy rozwiązań długofalowych w restrukturyzacji naszej gospodarki iw jej prywatyzacji, ożywienie muszą przynieść nowe inwestycje i wzrost eksportu.
Warszawa, 18 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 617, z 20 czerwca 1991.
Od kilku dni w całym kraju trwają demonstracje niezadowolenia rolników. Pikiety, protesty i blokady dróg potwierdzają skalę oburzenia rolników, ale nie dają gwarancji załatwienia przedstawianych postulatów. Gwarancję mogą dać jedynie rozmowy prowadzone w atmosferze spokoju i zrozumienia. Do tego potrzebna jest dobra wola obu stron.
Przedstawiciele administracji rządowej w województwie kujawsko-pomorskim wielokrotnie dawali wyraz woli podejmowania działań, które złagodziłyby trudną sytuację w rolnictwie. Nie ulega wątpliwości, że rodzinom na wsi żyje się bardzo trudno. Niejednokrotnie brakuje pieniędzy na zaspokojenie najpilniejszych potrzeb.
Mając to na uwadze, w pełni rozumiejąc położenie rolników i konieczność pilnego załatwienia spraw ważnych dla tego sektora gospodarki apeluję do wszystkich związków zawodowych i organizacji rolniczych na terenie województwa kujawsko-pomorskiego zawieszenie protestu.
W naszym regionie dotąd nie używaliśmy siły. Nadal daleki jestem od podjęcia takiej decyzji. Apeluję jednak do Państwa, byście mieli na uwadze nie tylko własne prawa i żądania, ale również prawo wszystkich mieszkańców do swobodnego poruszania się po kraju i coraz głośniej wypowiadane żądanie odblokowania dróg.
Bydgoszcz, 29 stycznia
„Gazeta Wyborcza” Bydgoszcz nr 24, 29 stycznia 1999.