Wybraliśmy się na pobojowisko za Rudą Pabianicką w pobliżu Rzgowa. Po raz pierwszy w życiu oglądałem pobojowisko. Wrażenie okropne. Masy trupów żołnierzy i oficerów niemieckich. Zwiedziliśmy dwie pozycje: niemiecką, atakującą, i rosyjską – od strony Rudy Pabianickiej – broniącą. Trupy żołnierzy, zastygłe w najrozmaitszych pozach przedśmiertnych – tak, jak szli i padali, idąc do ataku, widocznie na bagnety. Prócz tego okopy niemieckie, a w nich masy trupów. Żołnierze niemieccy jeszcze nie pogrzebani – grzebać ich będzie gmina, gdy tymczasem rosyjskie trupy już uprzątnięte i pogrzebane. […] Charakterystyczne jest, że wszystkie trupy Niemców z rozpiętymi na piersiach mundurami i koszulami, z powyrywanymi kieszeniami: ślady rabunku. Prócz tego prawie ze wszystkich pościągano buty. […] Żołnierze rosyjscy z oficerem na czele zbierali rozmaite przedmioty żołnierskie i karabiny.
Łódź, 21–30 listopada
Wacław Pawlak, Na łódzkim bruku 1901–1918, Łódź 1986.
Austria i Niemcy wydały piątego listopada manifest do Polski, w którym przyznają Królestwu samodzielność, z rządem konstytucyjnym i królem polskim na czele (królem dynastii niemieckiej). Austria zachowuje Galicję, nadaje jej tylko szerszą autonomię. O Wielkopolsce w manifeście nie ma ani słowa.
Polacy zdają sobie doskonale sprawę, że Niemcy zdobyły się na ten krok tylko dlatego, że mogą wyciągnąć z niego korzyść dla siebie. Zresztą nie ukrywają nawet swoich zamiarów: stworzenia nowych kadr wojskowych w Królestwie, żeby wzmocnić świeżymi siłami swoją topniejącą armię. Rzucają Polakom hasło: „Razem z Zachodem, z centralną Europą, przeciw Wschodowi — Rosji!”.
Wszystkie miasta Królestwa i Galicji obchodzą uroczyście ten „historyczny” dzień. Miasto jest udekorowane i oświetlone. Zamiast jednak radości czuje się raczej niepewność, zdumienie, rozlegają się trwożne pytania: Co będzie? Czy wyjdzie to na korzyść narodowi? Niektórzy uważają, że wszystkie manifestacje i oznaki radości są przedwczesne i zbyteczne i że nastąpią po nich jeszcze cięższe rozczarowania.
Lwów, 10 listopada
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Niemczyznę na wschodzie należy za każdą cenę umocnić. Należy wziąć pod uwagę znaczny rozrost Polaków i ich wielką przewagę liczebną na Kresach. […] Niemcy i Polacy powinni zamieszkiwać obok siebie. W ostatnich czasach niemieckość była powoli, ale stale wypierana, napór polski był bardzo silny. Pierwszym i najprzedniejszym zadaniem przeto jest umocnienie i krzewienie niemczyzny. […] Nie chcemy przeciwnika zniszczyć, ale chcemy trzymać go w karbach.
Berlin, 10 kwietnia
„Dziennik Poznański” nr 83, z 11 kwietnia 1918.
Już nie czas panom próbować klecić małą, zawisłą od obcych mocarstw Polskę, my tworzyć będziemy wielką, niepodległą, zjednoczoną Polskę Ludową!
A kiedy zamierać będą rządy cesarskie Austrii i Niemców na ziemiach naszych, ich siepacze będą się starać dokonać ostatnich szybkich kradzieży i rekwizycji, będą słodkimi słowami wyjaśniać potrzebę pozostania tutaj „dla pilnowania spokoju”. Jedynie nasza mężna postawa i energiczne zadania mogą wyrzucić tych bankrutów poza granice naszego wolnego państwa.
Rada Regencyjna, mianowana przez okupantów, próbuje dziś nas łudzić obietnicami sejmu…
Nam sumienie nie pozwala czekać miesiące na tę chwilę. Musi natychmiast odezwać się prawy głos ludu. Sejm zwołany na podstawie powszechnego, równego, tajnego, bezpośredniego i proporcjonalnego prawa wyborczego, dla mężczyzn i kobiet, musi jak najrychlej powstać. On zakreśli prawa dla naszej wielkiej republiki polskiej i powita zmartwychwstanie nowej Polski ze wszystkich zaborów.
[…]
Sejm wyłoni prawowity rząd i uchwali prawa ludowe, szerokie reformy społeczne i zaspokoi głód ziemi.
[…]
Urządzajmy zebrania gminne, narady i wiece, by nieświadomi bracia ujrzeli jutrzenkę lepszej doli.
Żądamy: Natychmiastowego zwołania sejmu ludowego, uwolnienia z więzienia Józefa Piłsudskiego i innych więźniów politycznych, wycofania się Niemców i Austriaków z całej Polski.
Niech żyje wolna, zjednoczona, niepodległa Polska Ludowa!
Lublin, 16 października
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.
Gdy wypadłem na miasto, będąc właściwie w drodze do domu, spostrzegłem większe grupki, stojące przed wystawką wiadomości drukarni „Concordia” [...]. Przystąpiłem i ja do tej wywieszki. Była zamieszczona na niej bardzo krótka, ale za to bardzo dużymi literami, wiadomość o ustąpieniu cesarza niemieckiego Wilhelma II. Przed wywieszką zebrały się już tłumy. Jakie to różne komentarze można było usłyszeć z ust Niemców! A Polacy nic nie mówili, tylko uśmiechem wyrażali swoją wielką uciechę i radość. Teraz szybko pędziłem do domu podzielić się tą wiadomością. Ale już po drodze, spotykając obojętnie jaką polską twarz, powiadamiałem o tym. Również i w domu nie tylko rodzinie, ale wszystkim lokatorom i sąsiadom, opowiadałem o przeczytanej informacji i przedkładałem „różowe” plany na przyszłość. [...]
Potem leciałem znów do swoich koszar. Stwierdziłem, że ta wiadomość tutaj jeszcze nie dotarła. [...] Wszyscy mnie okrążyli, Polacy, Niemcy, podoficerowie i sierżanci. Częściowo nie dowierzali albo kiwali smutnie głowami. Tymczasem podczas wieczornego apelu nasz szef w smutnych słowach potwierdził moją wiadomość. Naprawdę powstała konsternacja wśród niemieckich żołnierzy.
Poznań, 9 listopada
Edward Smolibowski, Życiorys powstańca wielkopolskiego, [w:] Wspomnienia powstańców wielkopolskich, oprac. L. Tokarski, J. Ziłek, Poznań 1970.
Na skutek wydanych zarządzeń oddział bojowy czuwał od samego już rana. Zbiórkę wyznaczono w dwu lokalach: przy ul. Wólczańskiej nr 139 oraz przy ul. Rokicińskiej nr 94 (herbaciarnia Spółdzielni „Zorza”). Rozesłane na miasto czujki donosiły nam o panujących na ulicy nastrojach. Rozstawieni zaś łącznicy utrzymywali stały kontakt pomiędzy Komendą Główną przy ulicy Wólczańskiej a Widzewem oraz krążącymi po mieście ludźmi. Nawet skromne środki opatrunkowe w postaci waty, bandażów, karbolu, jodyny znalazły się na stole. Padł rozkaz. Pierwsze oddziały bojowe ruszyły na miasto. Mogła być godzina 7 wieczorem. Wydane dyspozycje głosiły, zaalarmować miasto, rzucić postrach na Niemców, pociągnąć za sobą ludność.
Ob. Kazimierczak wraz ze swoją dziesiątką ruszył do centrum miasta, na ul. Piotrkowską. Jego zadaniem było: napaść na siedzibę Orts-Kommandantur przy ul. Piotrkowskiej nr 139 i siedzibę tę siłą zająć. Zadanie zostało częściowo tylko spełnione, mimo iż wykonano je błyskawicznie i z szaloną determinacją. Gdy padły pierwsze strzały, nie obyło się bez ofiar na ulicy, przechodzący chłopiec ranny został w nogę, zaś mała dziewczynka — w plecy. Z Niemców ranny został jeden żołnierz. U nas ofiar nie było.
Ob. Szymański poprowadził jednocześnie drugą dziesiątkę, jeszcze słabiej niż oddział Kazimierczaka uzbrojoną. Uderzył nagle na niemiecki Komisariat Policji przy ul. Karola 22. Niemców rozbroił, pałkarzom kazał iść do domów, broń skonfiskował, budynek obsadził swoimi ludźmi.
Te pierwsze strzały, te pierwsze natarcia odbiły się potężnym echem w całym mieście. Ulice zawrzały...
W tym samym czasie przeprowadzona akcja na Widzewie nie mniej dodatnie wydała rezultaty. Uległa ona co prawda pewnemu opóźnieniu, a to z tej racji, iż Feliks Tomczak-Tomaszewski czekał na wiadomości z centrum miasta oraz na pomoc, którą mu z Komendy Głównej przyrzeczono. [...]
Tymczasem akcja w samym mieście rozszerzała się jak pożar. Objęła nie tylko peryferia miasta, ale przerzuciła się na miasta sąsiednie jak Pabianice, Zgierz, Konstantynów, Aleksandrów.
Jednym z najpiękniejszych zadań to zajęcie Dworca Kaliskiego. Na czele specjalnie zorganizowanego plutonu, wśród którego znajdowali się i tramwajarze, stanął Stefan Pudlarz. Miał zaledwie 5 rewolwerów systemu Browning, 4 rosyjskie karabiny i 5 sztuk szabel. Pierwsza potyczka rozegrała się przy moście kolejowym. Obustronna wymiana strzałów doprowadziła do kapitulacji 10 uzbrojonych żołnierzy niemieckich, strzegących mostów, torów i bagażowni. Zdobyto 10 karabinów wraz z amunicją. Dalszy etap zbrojnego zajmowania dworca odbył się już przy czynnej pomocy kolejarzy. W ciągu godziny unieszkodliwiono Niemców całkowicie: niezmiernie ważny punkt strategiczny z olbrzymimi składami, 40 parowozami, całymi gotowymi pociągami i całym nagromadzonym przez Niemców materiałem dostał się w nasze ręce. Rozstawione gęsto posterunki strzegły czujnie obiektu kolejowego, który na magistrali Warszawa–Łódź–Kalisz–granica niemiecka odgrywał poważną rolę.
Łodź, 11 listopada
Bolesław Fichna, Dzień 11 listopada 1918 w Łodzi (ze wspomnień uczestników), Łódź 1938.
W nocy była strzelanina. Rano od wczesnej godziny rozbrajanie oficerów niemieckich na wszystkich rogach ulicy.
Ale rozbraja nie tylko milicja, lecz i tłum, masa broni dostaje się na pewno esdekom, a nawet po prostu opryszkom. Przez cały dzień odbieranie od Niemców majątku wojskowego i przejmowanie władz cywilnych. Przez cały dzień na ulicach tłumy. Ruch tramwajowy normalny. Wszędzie samochody z naszymi żołnierzami.
Warszawa, 11 listopada
Maria Dąbrowska, Wstaje Polska, „Literatura”, 5 kwietnia 1973.
Następnego dnia z samego rana upatrzyłem lokal na biuro mego sztabu i rozesłałem do trzech moich drużyn wezwania na zbiórkę o godzinie ósmej wieczorem.
W parę godzin później, po przyjeździe marszałka Piłsudskiego, rozpoczęło się rozbrajanie Niemców, w czym i nasi rozwojowcy czynny wzięli udział. Szybko wielką salę „Rozwoju” wypełnili zgłaszający się ochotnicy, a podium zawalone zostało masą zdobytych szabel, bagnetów, rewolwerów, karabinów i naboi.
Po zbiórce wieczornej zaopatrzyłem swe szeregi jako tako w zdobytą broń i amunicję oraz rozesłałem posterunki na z góry uplanowane miejsca. Sam zaś z grupką przyszłych kierowników powierzonych mi komisariatów oraz z najbliższymi współpracownikami udałem się do wybranego lokalu przy zbiegu ul. Kruczej i Alei Jerozolimskiej, gdzie urzędował i mieszkał jakiś pułkownik ze swym sztabem. Wyciągnęliśmy Niemiaszków z wygodnej pościeli, odebraliśmy broń i odstawiliśmy ich na dworzec, doradzając natychmiastowy powrót do Vaterlandu.
Warszawa, 11 listopada
Tadeusz Dymowski, Moich 10 lat w Polsce Odrodzonej, Warszawa 1928.
Na wielkim dziedzińcu koszarowym o godzinie ósmej rano kompanie ustawiły się w czworoboku. Jeden z młodszych oficerów wystąpił przed front i odczytał telegram zawiadamiający o kapitulacji Niemiec. Na dziedzińcu zaległo głuche milczenie. Z kolei wystąpił drugi oficer i podał do wiadomości, że w Berlinie utworzył się rząd republikański, po czym zapytał zebranych żołnierzy czy są skłonni przejść na stronę rewolucji. Kilkadziesiąt głosów odpowiedziało twierdząco, reszta milczała. Stojąc w środku zbitej masy żołnierzy, wzniosłem okrzyk — oczywiście w języku niemieckim — „Niech żyje młoda republika niemiecka”. Kilka głosów powtórzyło za mną: „Hoch!” [Wiwat!] — reszta milczała. W tym samym momencie spotkałem się z jadowitym spojrzeniem Krausego.
Wobec braku sprzeciwu ze strony żołnierzy, wydano rozkaz, aby kompanie wybrały sobie dowódców, a plutony miały dokonać wyboru mężów zaufania (Vertrauensmanner). Ponadto ogłoszono, że wszyscy żołnierze są wolni do rana następnego dnia. Żołnierzy-więźniów wypuszczono na wolność. Jako wolny człowiek mogłem wyjść do miasta, odtąd już codziennie.
Zgorzelec, 11 listopada
Władysław Płonczyński, Spotkanie w Krystiankach, [w:] Wspomnienia powstańców wielkopolskich, oprac. L. Tokarski, J. Ziłek, Poznań 1970.
Po długotrwałych naradach rozpoczęła się w dniu 13 listopada, przy poparciu szybko zorganizowanych polskich władz kolejowych, ewakuacja niemieckiego wojska i urzędników. Zgodnie z układem zawartym między Piłsudskim a radą żołnierską broń oddawano na granicy.
Po rozwiązaniu generał-gubernatorstwa urzędowa działalność moja w Warszawie była zakończona i byłbym mógł teraz, tak jak pozostali członkowie sztabu, udać się do Niemiec dla załatwienia formalności demobilizacyjnych. Uważałem jednak za właściwe jeszcze czas jakiś pozostać w Warszawie, aby pośredniczyć między organami polskimi a szczątkowymi władzami niemieckimi i aby być pomocnym przy zwalczaniu wielkich trudności, jakie nastręczało położenie. Potrzebne ku temu pozwolenie pobytu uzyskałem przez mego długoletniego sekretarza dr. Fechnera, który w warszawskiej radzie żołnierskiej uzyskał poważane stanowisko i działał tam nader pożytecznie. Pobyt swój wyzyskałem, aby ułatwić podróż powrotną licznych oficerów i urzędników, przede wszystkim mych bliższych współpracowników, oraz ewakuację niemieckich urzędów i wojska. Odbywała się ona częściowo Wisłą, toteż pomoc austriackiego admirała Nowotnego była mile widziana. Przeważna część oficerów i urzędników generał-gubernatorstwa opuściła Warszawę w dniu 16 listopada. W trzy dni później obszar okupacyjny był w zasadzie ewakuowany. Odwrót był z pewnością połączony z wielkimi przykrościami i stratami, ale — jeśli uwzględnić antagonizmy narodowe — trzeba uznać dobrą wolę po obydwu stronach. Zarówno Piłsudski, jak i niemiecka rada żołnierska usiłowała uniknąć katastrofy.
Jeśli wziąć pod uwagę, że liczba ewakuowanych wynosiła około 80 tysięcy, z czego z samej Warszawy 12 tysięcy wojskowych i 18 tysięcy urzędników oraz służby pomocniczej i sanitarnej; że dalej — niemieckie wojsko i urzędnicy byli skutkiem rewolucji wewnętrznie zdezorganizowani, kraj zaś znajdował się w pierwszym stadium organizacji, w szczególności zaś koleje zostały nagle opuszczone przez urzędników okupacyjnych, a jeszcze nieprzejęte przez Polaków i musiały na nowo być zorganizowane; wtedy trzeba przyznać, że ten olbrzymi wysiłek dokonany został w tak krótkim czasie dzięki wytężonej, ofiarnej współpracy obu stron i trzeba podziwiać, że nieuchronne trudności i nieprzyjemności nie były większe.
Warszawa, 13–16 listopada
Bogdan Hutten-Czapski, 60 lat życia politycznego i towarzyskiego, t. II, Warszawa 1936.
Większa część ludności polskiej straciła zaufanie do Rzeszy. Muszę niestety powiedzieć, że uczuć nie można zmienić w ciągu kilku dni… Mogę oświadczyć, że nastroje w szerokich kołach robotników śląskich idą w tym kierunku, że życzą sobie przyłączenia do przyszłego państwa polskiego, a ponieważ my mamy reprezentować te hasła, więc musicie panowie zrozumieć, że pod żadnym warunkiem nie możemy złożyć oświadczenia, iż dążeniom tym się przeciwstawiamy, gdyż w ten sposób podkopalibyśmy swoją egzystencję. Chciałbym jeszcze dodać, że chcemy uczynić wszystko, co w naszej mocy, aby aż do ostatecznego rozstrzygnięcia utrzymać spokój i porządek, nawet narażając się na niebezpieczeństwo zakrzyczenia. Tak zresztą w miarę sił czyniliśmy już do tej pory.
18 listopada
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
W Poznaniu panował przedświąteczny ruch [...]. W pobliżu hotelu „Continental” zaskoczyła nas grupa wyrostków, którzy żądali oddania broni i amunicji, podejrzewali bowiem, że jesteśmy Niemcami. Na to wezwanie jeden z moich żołnierzy odpowiedział gwarą: „Idź, bo jak ci lujne w tramwaj, to ci konduktor nosem wyleci”. Jeden z młodzików zaczął nas przepraszać i mówił, że oni przypuszczali, iż my jesteśmy Szwaby [...].
Poznań, 24 grudnia
Józef Andrzejewski, Mój powrót z I wojny światowej i udział w powstaniu, [w:] Wspomnienia powstańców wielkopolskich, oprac. L. Tokarski, J. Ziłek, Poznań 1970.
Wczoraj po południu, na krótko przed czwartą, nadciągały do miasta z koszar na Jeżycach oddziały uzbrojonych żołnierzy niemieckich z 6 pułku grenadierów, w liczbie około 200, z oficerem na czele, śpiewając niemieckie pieśni, wtargnęli do gmachu Naczelnej Rady Ludowej, zrywając tamże sztandary angielski, amerykański i francuski. W dalszym pochodzie przez św. Marcin, ul. Wiktorii, Berlińską i Plac Wilhelmowski czynili to samo, wdzierając się zwłaszcza na Berlińskiej do domów prywatnych i zrywając tamże z balkonów chorągwie koalicyjne i amerykańskie, i polskie, które deptano nogami. Prowokacyjne zachowanie się gwałtowników niemieckich zwabiło nieprzygotowaną na napaść i prowokację ludność polską, która wyległa na ulice. Tymczasem żołnierze niemieccy dotarli do Banku Związku, tu zdarli i znieważyli sztandary angielskie i amerykańskie i tu padł pierwszy strzał do dyrektorów, który na szczęście chybił [...].
Gdy mrok zapadał, rozpoczęli żołnierze niemieccy strzelaninę z kierunku Prezydium Policji. Niemcy ustawili tutaj dwa karabiny maszynowe i wśród ogólnego popłochu skonsternowanej ludności rozpoczęli ogień w kierunku „Bazaru”, między innymi w okna, gdzie mieszka Paderewski, złożony niemocą po przebytej na okręcie hiszpance [...]. Ze strony polskiej zrazu nie odpowiadano, usiłowano dojść do jakiegoś porozumienia i uniknąć krwi rozlewu. Gdy jednak strzały nie ustawały, gdy szereg osób odniosło rany, Straż Ludowa poczęła odpowiadać na strzały i zarządziła środki bezpieczeństwa mające chronić przechodniów [...].
Poznań, 27 grudnia
„Kurier Poznański” nr 298, z 29 grudnia 1918.
W piątek 27 grudnia, przed południem, odbyła się manifestacja na cześć Paderewskiego, po południu urządzili Niemcy kontrdemonstrację. Przybyły do Poznania tego dnia rano niemiecki pułk gwardii nr 6 wyszedł o 4 po południu z koszar; do niego przyłączyli się po drodze inni żołnierze i osoby cywilne. Gdy żołnierze zdarli chorągwie francuskie i amerykańskie z gmachu Naczelnej Rady Ludowej, rozpoczęła się walka. Wzięła w niej udział cała ludność polska wraz z siłą zbrojną, wysłaną przez miasta okoliczne Swarzędz i Środę.
Właściwie walki regularnej na ulicach nigdzie nie było, nie było również barykad, bo Niemcy strzelali z ukrycia, z bram i okien domów. Strzelanina obustronna trwała dwa dni. Polacy zdobywali poszczególne budynki publiczne i wojskowe. W ciągu dwóch dni zdobyli arsenał, zamek królewski, regencję, prezydium policji, dworzec kolejowy, pocztę i składy wojskowe. Twierdza wraz z wszystkimi fortami znalazła się już 28 grudnia w rękach polskich. Po rozbrojeniu 6 pułku gwardii w dniu 29 grudnia znalazł się cały Poznań w rękach polskich.
Poznań, 27-29 grudnia
Jędrzej Moraczewski, Przewrót w Polsce. 1. Rządy Ludowe. Szkic wypadków z czasów wyzwolenia Polski do 16 stycznia 1919 roku, Kraków–Warszawa 1919.
Nie należy się spodziewać, aby władze berlińskie lub inne czynniki zdołały taką siłę zbrojną zgromadzić, aby wyprzeć Polaków z tej pozycji korzystnej, jaką obecnie zajmują. Musimy się pogodzić z myślą o przewadze polskiej, dopóki konferencja pokojowa decyzji nie poweźmie. Naszym przyjaciołom w Rzeszy musimy powiedzieć, że wszelkim pogłoskom o zamiarach wojskowych przeciwko Poznaniowi Polacy wierzą, co ich nerwy podnieca oraz budzi nieufność do ludności niemieckiej. W ogóle należy wskazać na to, że neurastenia w Poznaniu teraz święci istne tryumfy i wierzy się rzeczom najnieprawdopodobniejszym.
Poznań, 31 grudnia
Powstanie Wielkopolskie 1918–1919. Wybór źródeł, wybór i oprac. Antoni Czubiński i Bogusław Polak, Poznań 1983.
Po aresztowaniu przez Niemców wszystkich wybitniejszych działaczy polskich na Śląsku Górnym, ruch antyniemiecki wśród Polaków został chwilowo bez kierownictwa naczelnego. W porozumieniu z delegatami robotniczymi i ludowymi kierownictwo to objęli Adam Napieralski i Cezar Zawistowski byli właściciele i wydawcy Godziny Polskiej. Pod ich kierownictwem zaczęto na wielką skalę prowadzić konspiracyjną pracę przygotowawczą. W Bytomiu utworzono tajną Radę Narodową, na całym Śląsku tworzą się również tajne organizacje wojskowe i komitety obywatelskie, podległe komitetowi naczelnemu. Mają one za zadanie przygotowanie zbrojnego ruchu na Śląsku, na wypadek działań wojennych ze strony Niemiec. Sprawa ta postępuje nader powoli, wobec braku broni, materiałów wojennych oraz gwarancji pomocy Warszawy lub Poznania. Komitet Naczelny Śląska zwrócił się do władz wojskowych w Poznaniu z prośbą o pomoc, lecz podobno prośbę tę zbyto obietnicami, natomiast akcji żadnej w tym kierunku nie wszczęto. Podkreślić należy, że jak widać z powyższego, ruch na Śląsku usiłują ująć w ręce przywódcy najskrajniejszego aktywizmu, działający być może, w porozumieniu z Berlinem i sferami b. aktywistów w Warszawie.
Bytom, 6 czerwca
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Ludność robotnicza i górnicza Górnego Śląska znajduje się już od kilku miesięcy z powodu metodycznych prowokacji i codziennych prześladowań ze strony władz pruskich w stanie nieopisanego wzburzenia i podrażnienia. Rząd polski oraz miejscowi kierownicy polityczni z trudem tylko zdołali utrzymać pozorny spokój i zapobiec powstaniu. Dziś zasadnicze ustępstwa, przyznane Niemcom ze szkodą dla Polski i jej ziem zamieszkałych przez ludność bezsprzecznie polską, obudziłoby nieodwracalnie w Polsce, ufnej w sprawiedliwość sprzymierzeńców, uczucie beznadziejnej goryczy i doprowadziłyby do starcia zbrojnego między Polską a Niemcami. Zważywszy, że środki militarne Polski znajdują się obecnie w stanie niższości, starcie to mogłoby łatwo doprowadzić do podboju Polski przez Niemców oraz, co za tym idzie, do panowania Niemców na wschodzie.
Wobec grożącego niebezpieczeństwa Delegacja Polska prosi najgoręcej Konferencję Pokojową, by zachowała swe uprzednie decyzje zasadnicze w sprawie granic polsko-niemieckich.
Delegacja Polska dopuszcza jednak możliwość rektyfikacji tych granic w pewnych szczegółach, a mianowicie drogą wzajemnej wymiany odnośnych terytoriów, stosownie do ich charakteru etnograficznego. Oprócz tego Delegacja Polska jest skłonna zabezpieczyć Niemcom impostację pewnej ilości węgla górnośląskiego.
9 czerwca
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Nastrój mas na Górnym Śląsku przedstawia się rozmaicie zależnie od powiatów: w powiatach północnych, a więc opolskim, strzeleckim, lublinieckim, kluczborskim, północnej części tarnogórskiego i toszeckim ludność przeważnie pogodziła się z myślą odczekania plebiscytu, do którego tu i ówdzie zaczęto się przygotowywać. Natomiast w powiatach południowych i przemysłowych, a w pierwszym rzędzie katowickim i rybnickim, ludność polska doprowadzona do ostateczności nadużyciami władz niemieckich i zdenerwowana długim i próżnym oczekiwaniem opuszczenia przez Niemców Śląska, lada chwila może chwycić za broń. Dotychczasowi przywódcy zarówno w POW, jak i w Podkomisariacie tracą coraz bardziej swój wpływ. Jestem najmocniej przekonany, że jeżeli do 10–14 dni Niemcy nie ogłoszą zupełnej amnestii politycznej i komisja ententy nie przybędzie na Górny Śląsk, wybuch samorzutny powstania ludowego jest nieunikniony. Przy tym wśród ludności robotniczej w powiatach przemysłowych wybuchną niepokoje, wywołane przez żywioły wywrotowe, spartakusowców i częściowo bandytów. Ci ostatni np. w okolicach Zabrza i Zaborza są podobno zorganizowani w wielkie bandy (np. sławnego Hajoka, licząca około 500 ludzi) i tylko czekają sprzyjającej chwili, aby wystąpić.
5 sierpnia
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Prastara dzielnica Polski, Górny Śląsk nie został przez konferencję pokojową w Paryżu przyznany Polsce. Konferencja postanowiła, że tam ma się odbyć plebiscyt, to jest ludność sama przez głosowanie ma oświadczyć, czy chce należeć do Polski, czy pozostać przy Niemcach.
To postanowienie konferencji pokojowej, aczkolwiek nie odpowiadało życzeniom i pragnieniom braci naszych na Górnym Śląsku, zostało przez nich uznane i, choć z bólem serca, postanowili zastosować się do niego. Byli i są pewni, że wynik głosowania będzie jeden: olbrzymia większość ludności wyrazi jasno swą wolę, że chcą należeć do Polski.
[..]
Wiedzą o tem dobrze Niemcy i wiedzą, jaki będzie wynik plebiscytu. Ogarnięci szałem wściekłości postanowili oni niesłychanemi okrucieństwami i gwałtami sterroryzować ludność, przestraszyć ją i zgnębić tak, żeby nie miała odwagi wypowiedzieć się wyraźnie przeciwko nim. Rozpoczęło się pozorne prześladowanie przez władze niemieckie wszystkiego co polskie. Zaczęto zamykać pisma polskie, rozwiązywać stowarzyszenia i wtrącać do więzień wszystkich światlejszych Polaków, aby ludność została bez przewodników. Jednocześnie Niemcy zapełnili cały kraj swymi agitatorami i zasypali odezwami, w których zohydzili Polskę i naród polski.
Warszawa, 21 sierpnia
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.
Od dnia dzisiejszego Komisja Międzysojusznicza Rządząca i Plebiscytowa obejmuje władzę i… ujmuje w swoje ręce wszelkie władze, które dotychczas należały do Rządu niemieckiego, do Rządu pruskiego i do władz prowincjonalnych Śląska. […]
Komisja Międzysojusznicza bezwzględnie będzie ścigała wszystkich sprawców nieporządku, jakiegokolwiek rodzaju byłaby ich szkodliwa działalność: tych, którzy by zakłócali spokój lub porządek publiczny, nawoływali do walk klasowych, religijnych i narodowościowych, usiłowali knuć spiski rewolucyjne, tych którzy by otwarcie lub potajemnie podburzali do stawiania władzom oporu, jako też tych, którzy by próbowali zakłócić lub sfałszować swobodne wypowiedzenie się woli ludności Górnego Śląska.
Opole, 11 lutego
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Wczoraj, około godz. 6.00 po południu, bandy robotników niemieckich rozpoczęły napadać na oficerów i żołnierzy polskich i angielskich na ulicach. Około godz. 10.00 wieczorem, gdy wyruszać miał pociąg z Gdańska do Warszawy, tłum niemiecki usiłował zdobyć komendanturę polską na dworcu, ale został przez kilku żołnierzy angielskich, grożących użyciem broni palnej, odparty. Innej gromadzie robotników niemieckich udało się wtargnąć na peron. Zaczęto wywłóczyć z pociągu warszawskiego oficerów i żołnierzy polskich. Jeden oficer i jeden żołnierz odnieśli rany ciężkie od noży, trzej inni są wprawdzie lżej pobici i poranieni, ale stan ich był taki, że musiano ich także przenieść do lazaretu. [...] Napad uważać należy za zemstę robotników niemieckich, którzy jak wiadomo, odmówili wyładowania amunicji. [...] Podczas rozruchów raniono także dwóch żołnierzy angielskich.
Gdańsk, 30 lipca
„Kurier Poznański” nr 174/1920, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Każdy Polak, czy robotnik, lub urzędnik, musi w chwili tej, gdzie się rozchodzi o sprawę polską, pracować najusilniej… Przez wywołanie strajku w celu szkodzenia Polsce, postawili się Niemcy otwarcie po stronie barbarzyńców rosyjskich i band azjatyckich, które pod dowództwem oficerów i zbrodniarzy niemieckich i carskich generałów chcą Polskę zniszczyć.
17 sierpnia
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Górnicy! Rodacy!
Mężnym i solidarnym postępowaniem złamaliście terror niemiecki na Śląsku. Najważniejsze żądania Wasze są spełnione. Zielona policja [niemiecka] opuszcza G[órny] Śląsk. Utworzona zostanie Straż Obywatelska, która pełnić będzie swe funkcje, aż do objęcia służby bezpieczeństwa przez Policję Plebiscytową. […]
Dotychczas osiągnęliśmy tyle, że z powodu obecnego strajku żaden górnik nie poniesie szkody pod względem urlopu, węgla deputatowego i wynagrodzenia za ewentualne nadszychty. W sprawie zapłaty z dni strajkowe odbędą się jutro dalsze układy. Gdyby się pracodawcy pod żadnym warunkiem zgodzić nie chcieli, dawamy Wam solenne przyrzeczenie, że organizacje robotnicze wypłacą Wam ze swych funduszy znaczne wsparcie.
Rodacy! Położenie jest tego rodzaju, że przez dalszy strajk i niepokoje zaszkodzilibyśmy naszej słusznej sprawie. Dlatego wzywamy Was usilnie do natychmiastowego podjęcia pracy, tym więcej, że powody do strajku upadły.
Równocześnie wzywamy Was do oddawania broni. […] Należy także natychmiast zaprzestać wszelkich ataków na ludność niemiecką, rewizji po domach, tramwajach, kolejach i drogach i zachować zupełny spokój.
Bytom, 26 sierpnia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Sama zasada narodowościowa nie wystarczy dla obrony Śląska. Ponad nią wybija się coraz uparciej, coraz potężniej drugi moment zagadnienia – moment gospodarczy – a staje się tak przemożnym, tak dominującym, że jest rzeczą zupełnie pewną, że on przede wszystkim sprawę rozstrzygnie. Dlatego też zagadnienie górnośląskie decyduje się dzisiaj nie tylko w owych przygotowaniach do plebiscytu. Ono zjawia się w każdej chwili, gdy po tej lub tamtej stronie kanału zbierają się ambasadorowie i naczelnicy rządów, gdy wysuwa się na porządek dzienny sprawa wypłacalności Rzeszy Niemieckiej, sprawa odszkodowań wojennych i rozbrojenia Niemiec.
[…]
Gdy Górny Śląsk będzie oddany Polsce, zapewni to korzystanie z jego bogactw całemu światu, potrafi zasilić Francję i Włochy, które najbardziej potrzebują węgla dla swej odbudowy gospodarczej. Przecież Polska jest wiernym sojusznikiem Zachodu.
[…]
Wierzy w nas dotychczas Francja, wierzy instynktem, wierzy przez tradycję – przez pewien polot ducha wspólny obu narodom. Dlatego mamy przekonanie, że Francja nas nie sprzeda, że za odszkodowania wojenne Górnego Śląska nie przefrymarczy. I to już nie przez sentyment dla nas, nie zobowiązaniom moralnym gwoli. Francja wie, że nie na wiele się przyda zwiększenie odszkodowań wojennych, jeżeli za tę cenę Polska nie będzie sojusznikiem silnym, gospodarczo niezależnym, państwo mocno zorganizowanym. Francja rozumie, że jeżeli Niemcy dziś odbiorą Śląsk Górny i Lotaryngię, a pojutrze będą marzyli o tem, aby mundur pruski znów się zjawił pod murami Paryża. Ażeby to się nie stało – Górny Śląsk musi być przyznany Polsce.
Warszawa, 28 stycznia
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Spokojnie czekamy na ten dzień. I jeżeli ten spokój niezupełnie wolny jest od troski, to jedynie dlatego, że wzmożone jeszcze w ostatnich czasach usiłowania agitacji niemieckiej wywołania tam za każdą cenę niepokojów, zaburzeń, posługiwania się gwałtami wobec ludności polskiej, odkrywane ciągle składy broni budzą obawy o utrzymanie koniecznego porządku i spokoju. Ludność polska, w poczuciu swego prawa i swojej siły i pewności zwycięstwa w głosowaniu zachowa spokój… Nie wątpimy, że zarządzenia Komisji Międzysojuszniczej zdołają zapewnić tam spokój, a ludności zagwarantują swobodne, niczym nie skrępowane wypowiedzenie swojej woli.
Warszawa, 11 marca
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Rodacy!
Cały świat ma oczy zwrócone na Was i z zapartym oddechem czeka wyniku wielkiego głosowania ludowego na Górnym Śląsku. […]
W przyszłą niedzielę [20 marca] rozstrzygną się losy Górnego Śląska. Z kartką wyborczą w ręku macie wypowiedzieć, czy chcecie i na przyszłość znosić ciężkie jarzmo niewoli i wyzysku niemieckiego, czy też pragniecie połączyć się na wieki z Macierzą Polską i na zawsze zapewnić sobie i Waszym potomkom wolność, dobrobyt i szczęście. […]
W ostatniej chwili jeszcze zwracamy się do Was, kochane siostry i kochani bracia, abyście w tę pamiętną palmową niedzielę wszyscy jak jeden mąż spełnili obowiązek względem swoich rodzin, swoich dzieci, wnuków i prawnuków, względem Górnego Śląska i Polski, i wszyscy oddali kartkę, na której widnieje napis „Polska – Polen”.
Nie wystarczy oddać samemu kartkę wyborczą taką, jaką Ci oddać nakazuje sumienie polskie, ale każdy z nas ma obowiązek dopilnować, aby krewni, przyjaciele i znajomi poszli na głosowanie i polską oddali kartkę. Naszym obowiązkiem jest dopilnować, ażeby wszyscy Górnoślązacy bez wyjątku poszli na te pamiętne wybory i głos za Polską oddali.
Bytom, 15 marca
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Organizację wojskową górnośląską utrzymać jako tajną, zachowując spokój za wszelką cenę; wobec zaszłych ze strony Niemców aktów prowokacji Rząd poleca zwrócić się do aliantów o zgodę na tworzenie drużyn miejscowych, które współdziałając z policją aliancką, chroniłyby ludność polską przed gwałtami, utrzymując ją w karbach dyscypliny i spokoju; wniosek formowania oddziałów górnośląskich poza granicami Górnego Śląska i wcielania ochotników Górnoślązaków do armii Rząd odrzuca aż do czasu decyzji Rady Najwyższej; Rząd zwraca się do Rady Najwyższej z przedstawieniem konieczności natychmiastowego rozstrzygnięcia sprawy przynależności Górnego Śląska.
Warszawa, 23 marca
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Do zadań moich, jako polskiego komisarza plebiscytowego na Górnym Śląsku, zaliczałem przede wszystkim czuwanie nad tym, aby w kraju panował spokój, ład i porządek. Dzięki nadludzkiej pracy przywódców polskiego ludu robotniczego i włościańskiego i dzięki zabiegom moim odbył się dnia 20 marca plebiscyt w zupełnym spokoju i porządku. Zaznaczam, że w żadnym z państw międzysojuszniczych zwyczajne wybory do parlamentu w takim ładzie, spokoju i porządku się nie odbywają. Po plebiscycie wytężałem wszystkie siły, aby nie dopuścić do zakłócenia spokoju publicznego, i szerokim warstwom ludu polskiego wpajałem wiarę w sprawiedliwość Międzysojuszniczej Komisji w Opolu przekonując je przy każdej sposobności, że Komisja Międzysojusznicza sprawiedliwie wynik plebiscytu osądzi i uszanuje wolę ludu polskiego wyrażoną podczas plebiscytu dnia 20 marca br.
Tymczasem Komisja Międzysojusznicza w swoim raporcie do Najwyższej Rady proponuje przyznać Polsce tylko powiat pszczyński i rybnicki, czyli innymi słowy, respektuje zaledwie 40% głosów oddanych za połączeniem Górnego Śląska z Polską. Powiaty wiejskie katowicki, bytomski, tarnogórski, gliwicki, zabrski, strzelecki, wschodnia część powiatu raciborskiego, powiat lubliniecki, gdzie ludność tubylcza z ziemią zrośnięta znaczną większością wypowiedziała się za połączeniem z Macierzą Polską, Komisja Międzysojusznicza proponuje oddać z powrotem (pod) panowanie niemieckie.
Wobec tego stanu rzeczy i olbrzymiego rozgoryczenia ludu nie jestem zdolny spełniać więcej naczelnego mego zadania, a mianowicie utrzymania ładu i porządku na terenie plebiscytowym. Z tej przyczyny niniejszym składam urząd komisarza plebiscytowego podkreślając, że wszelkie usiłowania w kierunku cofnięcia mego postanowienia pozostaną bez skutku.
Sosnowiec, 2 maja
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Rząd kategorycznie oświadcza się przeciw wywoływaniu ruchu zbrojnego na Górnym Śląsku i poleca komisarzowi [Wojciechowi] Korfantemu dołożyć wszelkich starań i środków, by do niego nie dopuścić. Zgłoszonej przez komisarza Korfantego dymisji rada ministrów nie rozpatruje. Rząd wyzyska w najszerszym zakresie strajk generalny i w myśl tego roześle nadesłane przez Komisarza Korfantego odezwy. Rząd postanawia odwołać względnie zalecić ministrowi spraw wojskowych odwołanie pułkownika Mielżyńskiego.
Warszawa, 2 maja
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Rząd Rzeczypospolitej Polskiej odwołał mnie ze stanowiska polskiego komisarza plebiscytowego na Górnym Śląsku. Oświadczam uroczyście, że uczyniłem wszystko, co było w moich siłach, aby zapobiec zbrojnemu powstaniu i zakłóceniu porządku publicznego. Gdy jednak propozycje Wysokiej Komisji Międzysojuszniczej Rządzącej i Plebiscytowej w Opolu, co do podziału Górnego Śląska dostały się do wiadomości szerokich kół polskich robotników i chłopów […], ogarnęła te masy bezgraniczna rozpacz na myśl, że znowu mogą powrócić pod jarzmo prusko-niemieckie. Ludność zdecydowana na wszystko dowiedziała się o raporcie i propozycjach Komisji Międzysojuszniczej w Opolu w niedzielę dnia 1 maja po południu o godzinie czwartej, a w poniedziałek rano samorzutnie rozpoczęła strajk generalny. Wszystkie kopalnie i huty stanęły. Trzysta tysięcy robotników strajkuje, a włościanie górnośląscy zsolidaryzowali się z nimi.
W dwudziestu czterech godzinach po otrzymaniu hiobowej wieści, że Komisja Międzysojusznicza w Opolu w propozycjach, dotyczących podziału Górnego Śląska pomiędzy Polską a Niemcami, uwzględniła około 35 procent głosów oddanych za połączeniem Górnego Śląska z Polską, ludność samorzutnie pochwyciła za broń, która w wielkich masach przywożona była przez Niemców na teren plebiscytowy i którą od tajnych niemieckich organizacji za tanie pieniądze było można kupować i w przeciągu dwunastu godzin zaokupowała powiaty – Pszczyna, Rybnik, Katowice, Zabrze, częściowo Racibórz i Koźle, a olbrzymi ten ruch żywiołowy jeszcze nie ustał, lecz posuwa się coraz więcej na zachód.
Aby ten odruch rozdrażnienia ludu uzbrojonego nie zmienił się pod wpływem zbrodniczych jednostek w anarchię, stanąłem na żądanie powstańców i robotników strajkujących na czele tego ruchu, aby go ująć w ramy organizacyjne i zapobiec morderstwom, gwałtom i rabunkom i przywrócić czym prędzej porządek publiczny i normalny tryb życia. Oświadczam jednakże, że ten lud, który w przeciągu ostatnich dwóch lat po raz trzeci chwyta za broń przeciwko Niemcom, nigdy już nie zniesie panowania prusko-niemieckiego. […]
I dlatego proszę w interesie ludzkości i życia gospodarczego Europy o powzięcie co do losów Górnego Śląska decyzji zgodnej z wolą ludu polskiego na Górnym Śląsku, który tak dobitnie daje jej wyraz. W interesie pokoju i ludzkości proszę o natychmiastowe wyznaczenie linii demarkacyjnej.
Bytom, 3 maja
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Melduję, że wszystkie względy przemawiają za likwidacją ruchu zbrojnego… Duch w powstańcach dobry, sam zapał jednak nie wystarczy na dalszą metę. Dziś zgodził się [Wojciech] Korfanty na likwidację wojskową, chciałby jednak przedtem porozumieć się z powracającym z Paryża generałem Le Rondem i uzyskać jakąś podstawę do likwidacji, np. jak poświadczenie, dające nam gwarancję korzystniejszego dla nas podziału Śląska, albo też tymczasowo oddania nam w granicach linii Korfantego władzy cywilnej, pozostawiając wojskową koalicji. Mam obawę, że w razie nieosiągnięcia tego pewne oddziały powstańcze nie usłuchałyby rozkazów likwidacyjnych i wypowiedziałyby posłuszeństwo. Po powiatach przez nas zajętych urządza ludność masowe wiece i demonstracje. Tak jej, jak i powstańcom tłumaczono i wmawiano przez szereg miesięcy, iż za nimi i ich zbrojnym ruchem będzie stała cała Rzeczpospolita. Trudno więc będzie wytłumaczyć, iż muszą kapitulować i nie wiem, jak oni to tłumaczenie zrozumieją, żeby nie podkopało autorytetu rządu polskiego na Śląsku.
Górny Śląsk, 6 maja
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Rząd polski uważa za swój obowiązek z całym naciskiem podkreślić, że ruch zbrojny na Górnym Śląsku wybuchł zupełnie niezależnie od woli i wbrew woli Rządu polskiego… Rząd wydał zakaz werbunku na terytorium Rzeczypospolitej i działa wciąż uspokajająco na umysły na Górnym Śląsku i Polski… Rząd robi ze swej strony wszystko, aby przywrócić na Górnym Śląsku spokój i równowagę umysłów i porządek.
Warszawa, 6 maja
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Na Górnym Śląsku powstanie, powstanie samorzutne, odruch gorącego uczucia ludzi zbyt długo a ciężko krzywdzonych, świeżo skrzywdzonych znowu niegodziwością, niesprawiedliwością, gdy pomyślny dla nas wynik plebiscytu zignorowano i zdeptano. Powstanie trwa – znowu krew polska się leje – oby nie nadaremnie! Ale nie! to już chyba niemożliwe.
Lwów, woj. lwowskie, 22 maja
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Wśród powstańców znajduje się cały szereg elementów nie mających nic wspólnego z ideologią powstańczą. Ten element anarchiczny musi być za wszelką cenę zlikwidowany, ze względu na niebezpieczeństwo, jakie on wnosi ze sobą na teren Rzplitej. Z powyższych względów broń musi być powstańcom jako takim odebrana. […]
Cofające się oddziały kierować drogą żelazną na dwa tereny, tj. teren poznański i teren Małopolski. Zagłębie węglowe jako ośrodek podminowany wyeliminować bezwzględnie, szczególnie od elementów zbolszewiczanych… By ułatwić sobie przykrą rolę rozbrojenia, należy już z terenu Górnego Śląska odesłać wszystkie pociągi pancerne, wszystkie samochody pancerne oraz zapasy broni i amunicji, nie będące w ręku żołnierza, wprost do Krakowa, Kielc, Poznania i to najkrótszą drogą, ze stacji załadowczej. Identycznie postąpić z artylerią i w miarę możności z karabinami maszynowymi. Rozbrajanie pojąć nie jako odbieranie broni, lecz jako depozyt złożony do rąk reprezentantów Państwa Polskiego. Powstańców zawiadomić, że Rząd Polski czyni wszystko, ażeby ich wysiłek został w całej pełni dla sprawy wykorzystany.
Warszawa, 15 czerwca
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
Rząd Polski i Rząd Niemiecki uważają, że nastąpił moment, aby rozpocząć nowy okres w stosunkach politycznych polsko-niemieckich przez bezpośrednie porozumiewanie się jednego Państwa z drugim. Wobec tego zdecydowały się one przez niniejszą Deklarację położyć podstawę dla przyszłego kształtowania się tych stosunków.
Oba Rządy wychodzą przy tym z założenia, że utrzymanie i utrwalenie stałego pokoju między ich krajami stanowi istotny warunek dla powszechnego pokoju w Europie. Wobec tego są one zdecydowane opierać swoje wzajemne stosunki na zasadach zawartych w Pakcie Paryskim z dnia 27 sierpnia 1928 r. i pragną określić bliżej zastosowanie tych zasad, o ile chodzi o stosunki polsko-niemieckie.
Przy tym każdy z obu Rządów stwierdza, że przyjęte przezeń dotychczas w stosunku do innych zobowiązania międzynarodowe nie stoją na przeszkodzie pokojowemu rozwojowi ich wzajemnych stosunków, nie są w sprzeczności z niniejszą Deklaracją i przez tę Deklarację nie są naruszane. Poza tym oba Rządy stwierdzają, że niniejsza Deklaracja nie dotyczy takich zagadnień, które, zgodnie z prawem międzynarodowym, należy uważać za należące wyłącznie do spraw wewnętrznych jednego z obu Państw.
Berlin, 26 stycznia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Data 26 stycznia 1934 r. stała się punktem zwrotnym w dalszym kształtowaniu się stosunków sąsiedzkich między Polską a Rzeszą Niemiecką.
Z tą chwilą stosunki polsko-niemieckie oparły się na wzajemnym zrozumieniu i poszanowaniu dorobku obu narodów. Umożliwiło to osiągnięcie porozumienia w dziedzinach, posiadających podstawowe znaczenie dla unormowania współpracy, przede wszystkim w dziedzinie gospodarczej oraz w zakresie kształtowania się opinii publicznej. […]
Polska i Niemcy wkroczyły na drogę, która przez wzajemne wyrównanie przeciwieństw prowadzi ku utrwaleniu pokoju powszechnego, dla którego wytwarzanie przyjaznego sąsiedztwa jest niewątpliwie najistotniejszym fundamentem.
Berlin, 26 stycznia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Mamy w w.m. Gdańsku [sic!] swoje interesy i swoje prawa. Ustępować z nich nie możemy. Rządy Rzeczypospolitej są powoływane, ażeby praw Polski bronić, a nie dlatego, ażeby ustępować.
To jest jedno. Drugie – nie mamy żadnego interesu dążyć do niszczenia egzystencji i gospodarstwa w.m. Gdańska. Organizm ten, jak to wykazują zarówno historia, jak i dzisiejsza praktyka, jest gospodarczo związany z polskim życiem. Chcemy, ażeby nasze prawa były tam szanowane i nie mamy najmniejszej tendencji interesom tego organizmu szkodzić z chwilą, gdy na zasadzie naszych dobrych i słusznych praw stosunki układać się będą.
Tu muszę stwierdzić, że mimo komplikacji, z jakimi mieliśmy ostatniego lata do czynienia, istnieje w tej dziedzinie postęp niewątpliwy. Rozumiem, że jeśli chodzi o interesy dzielnicy pomorskiej, to codzienne życie tego wrażenia może w całej pełni nie daje, uważam sobie jednak za obowiązek stwierdzić, że w porównaniu z przeszłością, kiedy ta sprawa była raczej obiektem gier politycznych, przesunęliśmy się na znacznie zdrowszą płaszczyznę szukania wzajemnego zrozumienia dla wspólności interesów z tym miastem i portem, położonym przy ujściu naszej największej rzeki.
Warszawa, 16 stycznia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Rząd Polski i Rząd Niemiecki miały sposobność omówić w sposób przyjazny położenie mniejszości polskiej w Niemczech i mniejszości niemieckiej w Polsce. […]
Obydwa Rządy stwierdzić mogły z zadowoleniem, że każde z obu państw uznaje w ramach swej suwerenności dla siebie za miarodajne następujące wytyczne w postępowaniu wobec wymienionych mniejszości:
1) Wzajemny szacunek dla narodowości polskiej i niemieckiej zakazuje sam przez się wszelkie usiłowania przymusowego asymilowania mniejszości, poddawania w wątpliwość przynależność do niej, lub czynienia utrudnień w ujawnianiu tej przynależności. W szczególności nie będzie wcale wywierany nacisk na młodocianych członków mniejszości w celu ich wynarodowienia.
2) Członkowie mniejszości mają prawo swobodnego używania swego języka w słowie i piśmie, zarówno w swych stosunkach osobistych i gospodarczych, jak też w prasie i na zebraniach publicznych. Pielęgnowanie języka lub obyczajów ojczystych zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnym przez członków mniejszości nie pociąga za sobą ujemnych dla nich następstw.
3) Członkom mniejszości zapewnione będzie prawo zrzeszania się w stowarzyszeniach również o charakterze kulturalnym i gospodarczym.
4) Mniejszość może zakładać i utrzymywać szkoły z nauczaniem w języku ojczystym.
W dziedzinie kościelnej przyznane będzie członkom mniejszości prawo pielęgnowania życia religijnego w swym ojczystym języku oraz prawo organizacji kościelnej. Stosunki istniejące w dziedzinie wyznaniowej i działalności dobroczynnej, nie będą przedmiotem ingerencji.
Berlin, 5 listopada
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Kanclerz zapytał na wstępie ministra Becka, czy ma do niego jakieś specjalne zapytania, gdyż służy mu chętnie wszelkimi wyjaśnieniami. Pan minister zaznaczył w odpowiedzi, że pragnął przede wszystkim wymienić poglądy w sprawach gdańskich.
Kanclerz zaznaczył wówczas, że stale i niezmiennie dąży do tego, by utrzymać z Polską linię polityczną zapoczątkowaną układem [o nieagresji] 1934 roku. Wspólność interesów Niemiec i Polski odnośnie Rosji jest jego zdaniem zupełna. Dla Rzeszy Rosja — czy to carska, czy bolszewicka — jest równie niebezpieczna. [...] Z tych względów Polska silna jest dla Niemiec po prostu koniecznością. [...]
Przechodząc następnie do spraw gdańskich, Kanclerz podkreślił, że cała trudność polega na tym, iż Gdańsk jest miastem niemieckim. I tu rzucił dość wyraźną aluzję, że kiedyś Gdańsk do Rzeszy powróci.
Warszawa, 5 stycznia
Jan Szembek, Diariusz i teki Jana Szembeka (1935–1945), t. 4: Diariusz i dokumentacja za rok 1939, opr. Józef Zarański, Londyn 1972.
Peron Dworca Głównego i schody wiodące ku Alejom Jerozolimskim wyłożono czerwonym dywanem i udekorowano flagami polskimi i niemieckimi. Na peronie ustawiono transparent z flag i zieleni z wielką swastyką pośrodku. [...]
Przy dźwiękach niemieckiego hymnu zatrzymuje się pociąg. Ministra von Ribbentropa wita minister [Józef] Beck. Pani Beckowa wręcza małżonce von Ribbentropa wiązankę kwiatów. Minister Rzeszy w mundurze ze złotymi odznaczeniami i białymi wyłogami przechodzi przed frontem kompanii honorowej przy dźwiękach pieśni Horst Wessel.
Warszawa, 25 stycznia
„Kurier Warszawski” nr 26, z 26 stycznia 1939.
W pierwszy samochód wsiadał minister Beck z gościem, w drugi ja z żoną gościa. [...] Byłam uprzedzona, że ze względu na wielce nieprzyjazne nastroje Warszawy, trasa do pałacu Blanka [...] będzie inna niż zwykle. [...] I właśnie na króciutkim odcinku Nowego Światu samochód zatrzymał się przy skrzyżowaniu z Foksal. Wystarczyło... Grupa niedorostków wyrosła spod ziemi i z furią obrzuciła nas grudami brudnego śniegu i kamykami. Zamazało szyby, przestraszyło panią Ribbentrop. [...]
Tłumaczyłam wesoło, że młodzież, wracając ze szkół i mając rzadko śnieg w Warszawie, bawi się obrzucając kulami..., że — naturalnie niechcący — mogą trafić w jakiś samochód. Nie, bo ona widziała wyraźnie, że celowali w nasze auto! Powiedziałam krótko i zagadkowo, że... dzieci jak dzieci... Nie, ona widziała, że to nie dzieci! Ostatkiem cierpliwości odpowiedziałam słodko, że nie zauważyłam, bo słuchałam tego, co mi mówiła...
Warszawa, 25 stycznia
Jadwiga Beck, Kiedy byłam Ekscelencją, Warszawa 1990.
W wizycie [Joachima von] Ribbentropa uderzał przede wszystkim osobisty nacisk Hitlera na pośpiech. [...] Ribbentrop coraz uporczywiej wracał do swych postulatów gdańskich [przyłączenia Wolnego Miasta Gdańska do Niemiec] i komunikacyjnych, mimo mego ostrzeżenia, by zapomniał o słowie eksterytorialność mówiąc o autostradzie [...].
[Ribbentrop] Podjął ostatnią próbę kombinacji antyrosyjskiej. W rozmowie towarzyskiej posunął się nawet do powiedzenia: „Pan jest taki uparty w sprawach morskich. Morze Czarne jest także morzem”. Usłyszał odpowiedź, że nasz pakt o nieagresji z Rosją traktujemy serio, jako rozwiązanie trwałe. [...]
Doraźna ocena wizyty Ribbentropa przez nas była już całkowicie negatywna.
Warszawa, 27 stycznia
Józef Beck, Ostatni raport, Warszawa 1987.
Skonfiskowany w Polsce artykuł urzędówki gdańskiej „Der Danziger Vorposten”, szkalujący w niesłychany sposób polskie władze bezpieczeństwa [...], został rozplakatowany na całym terenie Wolnego Miasta Gdańska, nie wyłączając wiosek i najmniejszych miejscowości. [...]
Jeszcze tego samego dnia o godzinie 22.30 wybito wszystkie szyby w budynkach zajmowanych przez polskich inspektorów celnych. O sprawie natychmiast dano znać policji, która jednak „jak zwykle” sprawców nie wykryła.
Wielokrotnie wskazywaliśmy już na bardzo niezdrową atmosferę panującą w Gdańsku, a uzewnętrzniającą się niepoczytalnymi wystąpieniami rozagitowanych żywiołów narodowo-socjalistycznych przeciw Polsce i Polakom.
Gdańsk, 28 stycznia
„Ilustrowany Kurier Codzienny” nr 30, z 30 stycznia 1939.
W piątek 24 lutego atmosfera na Politechnice Gdańskiej była od rana naprężona. W pierwszym rzędzie przyczyniła się do tego obecność studentów Niemców w partyjnych uniformach hitlerowskich. Około godziny 10.20 profesor Fluegel przerwał raptem wykład i odezwał się do studentów: „Teraz możecie zrobić porządek”. Te słowa i opuszczenie sali przez profesora stały się hasłem do wrogiej manifestacji antypolskiej. Ze słowami „Polen raus, Polacken raus” [Polacy precz, Polaczki precz] rzucili się studenci niemieccy na mniejszą liczebnie grupę Polaków i siłą wyrzucili ich z sali. Studenci Polacy udali się natychmiast do rektora Politechniki, żądając odpowiedniej interwencji. Okazało się jednak, że rektora „przypadkiem” nie ma.
Gdańsk, 24 lutego
„Tempo Dnia” nr 58, z 27 lutego 1939.
Wizyta [...] okazała się jałowa pod względem politycznym, ale i pechowa w niejednym ze swych protokolarnych aspektów. [...] Warszawska [...] młodzież akademicka wybrała sobie właśnie ten dzień dla manifestacji antyniemieckiej przed ambasadą na ulicy Pięknej, gdzie wybito przy tej okazji parę szyb. [...] Komisarz rządu na miasto stołeczne Warszawę, wojewoda „Wołodia” [Włodzimierz] Jaroszewicz osobiście dyrygował policją. [...] Nie przeszkodziło to jednak samochodowi, w którym Ciano jechał do pałacu Blanka, [...] napotkać spory i wesoły tłumek wyrażający dość głośno brak szacunku dla Führera. Ciano łypnął okiem znawcy na demonstrantów i ze źle ukrywanym sceptycyzmem przyjął do wiadomości wyjaśnienie jednego z polskich gospodarzy, że są to okrzyki na jego cześć.
Warszawa, 25 lutego
Jan Meysztowicz, Czas przeszły dokonany. Wspomnienia ze służby w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w latach 1939–1939, przedm. Henryk Batowski, Kraków 1984.
Gdy nazajutrz wróciłem do Berlina, trafiłem na wzburzone fale reakcji niemieckiej, w odpowiedzi na powybijane szyby w ambasadzie [Hansa Adolfa von] Moltkego. Dominowały wieści o białej gorączce Hitlera, który — jak głoszono — szalał, że darowałby nam nawet czynne znieważenie niemieckich przedstawicieli w Polsce, ale nie daruje nam tego, że warszawskie demonstracje odbyły się przed [włoskim ministrem spraw zagranicznych Galeazzo] Cianem... Nie ulegało wątpliwości, że Hitler zapewniał Ciana, będącego w Berlinie w drodze do Warszawy, że Polska płynie nurtem niemieckim. Młodzież akademicka Warszawy ten kłam ujawniła.
Berlin, 26 lutego
Antoni Szymański, Zły sąsiad. Niemcy 1932–1939 w oświetleniu polskiego attaché wojskowego w Berlinie, Londyn 1959.
Von Ribbentrop przyjął mnie wyraźnie chłodno. [...] Stwierdził z pewnym podnieceniem, że otrzymano doniesienia o naszych „zarządzeniach mobilizacyjnych”. Zaobserwowano również pewne ruchy wojsk na Pomorzu. Wywołało to bardzo złe wrażenie. [...] Przypomina mu to podobne ryzykowne kroki podjęte przez inne państwo (miał oczywiście na myśli Czechosłowację). Dodał, że wszelka agresja z naszej strony przeciwko Gdańskowi byłaby agresją przeciwko Rzeszy.
W odpowiedzi stanowczo podkreśliłem, że w istniejących warunkach nasze zarządzenia były najzupełniej naturalne. Dodałem, że nie ma mowy o mobilizacji.
Berlin, 26 marca
Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, t. 2: 1933–1939, pod. red. nauk. Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowskiej, Warszawa 1996.
W godzinach rannych w sobotę przybyliśmy do Berlina [...]. Do wagonu wszedł szybkim krokiem [Józef] Lipski w towarzystwie attaché wojskowego pułkownika [Antoniego] Szymańskiego [...]. Lipski bardzo zaaferowany, lecz spokojny, stwierdził, że atmosfera w Berlinie stała się ciężka, cała prasa niemiecka pełna jest artykułów o Umkreisungspolitik [polityka okrążania Niemiec przez ich sąsiadów].
Z uwagi na to, że pociąg stał na tym dworcu tylko kilka minut, trzeba było się spieszyć. Lipski prędko dodał, że w Polsce, począwszy od Zbąszynia, organizują się wielkie manifestacje w związku z powrotem ministra. Usłyszawszy to, Beck polecił natychmiast, by [Karol] Kraczkiewicz [sekretarz ambasady] połączył się co prędzej z Poznaniem i z Warszawą, aby nie wznoszono okrzyków antyniemieckich. [...]
W drodze do granicznego Zbąszynia pociąg przystawał kilkakrotnie w otwartym polu — pod świeżym wrażeniem słów Szymańskiego o przygotowaniach wojennych, nasuwała się myśl, czy to nie one blokują nam tor. Po niemieckiej stronie Zbąszynia kręciło się teraz więcej niż zazwyczaj koszul czarnych i brunatnych. Po polskiej stronie witała Becka liczna delegacja, by wyrazić radość z zawartego układu. Poznań zaś dosłownie szalał — tłumy wiwatowały, dworzec był przepełniony, a przedział ministra zapełnił się w jednej chwili naręczami kwiatów wiosennych. [Beck] Wychylił się z okna, ucieszony i uśmiechnięty ściskał dłonie.
Berlin–Poznań, 8 kwietnia
Paweł Starzeński, Trzy lata z Beckiem, Warszawa 1991.
Gdańsk jest niemieckim miastem i chce się połączyć z Niemcami. [...] Przedstawiłem więc rządowi polskiemu następującą propozycję: Gdańsk powraca jako wolne miasto do Rzeszy Niemieckiej, Niemcy uzyskują do własnej dyspozycji autostradę i linię kolejową przez korytarz [pomorski] o takim samym charakterze eksterytorialnym, jaki ma korytarz dla Polski. W zamian za to Niemcy są gotowe: uznać w Gdańsku wszelkie prawa gospodarcze Polski, zagwarantować Polsce w Gdańsku wolny port o dowolnej wielkości wraz z całkowicie wolnym dostępem do niego, uznać w ten sposób granice między Niemcami a Polską za ostateczne i zaakceptować je, zawrzeć z Polską 25-letni pakt o nieagresji, a więc pakt, którego żywot byłby o wiele dłuższy niż mój własny, oraz zagwarantować wspólnie przez Niemcy, Polskę i Węgry niepodległość państwa słowackiego, co praktycznie oznaczałoby wyrzeczenie się wszelkiej jednostronnej dominacji niemieckiej na tym obszarze.
Rząd polski odrzucił tę moją propozycję [...], ale nie to jest jednak decydujące; najgorsze jest to, że obecnie również Polska — podobnie jak przed rokiem Czechosłowacja — sądzi, pod naciskiem zakłamanej nagonki prowadzonej na całym świecie, że musi przystąpić do mobilizacji, mimo że Niemcy ze swej strony nie powołały ani jednego żołnierza i że nawet przez myśl im nie przeszło wystąpić w jakikolwiek sposób przeciw Polsce. [...]
Ordynarne przypisywanie obecnie Niemcom przez prasę światową agresywnych zamiarów doprowadziło do znanych panom tak zwanych propozycji gwarancji i do zobowiązania się przez rząd polski do wzajemnej pomocy. Zobowiązania te zmusiłyby Polskę, w określonych okolicznościach, do zbrojnego wystąpienia przeciw Niemcom w razie konfliktu Niemiec z jakimkolwiek innym mocarstwem, który ze swej strony spowodowałby przystąpienie Anglii do wojny. [...]
W związku z tym uważam, iż zawarty swego czasu przeze mnie i marszałka Piłsudskiego układ [polsko-niemiecka deklaracja o niestosowaniu przemocy z 1934 roku] został przez Polskę jednostronnie pogwałcony i wobec tego już nie obowiązuje.
Berlin, 28 kwietnia
Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, t. 2: 1933–1939, pod. red. nauk. Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowskiej, Warszawa 1996.
Wiec [pierwszomajowy] miał się odbyć na obszernym błoniu [...]. Wejście na plac zagradzała zwarta masa ludzi, którzy posuwali się krok za krokiem, niosąc niezliczone sztandary ze swastykami i transparenty z napisami na cześć Führera. Grały orkiestry, wznoszono okrzyki, a gdańscy policjanci, wspierani przez umundurowanych hitlerowców, torowali drogę przybywającym na plac oddziałom. [...]
Na pole wjechał czarny otwarty mercedes i zatrzymał się przed mównicą. Powitany ogłuszającym: „Heil!” – wysiadł z samochodu Albert Forster [przywódca gdańskiego NSDAP]. Towarzyszyli mu dwaj rośli adiutanci. Las rąk wyrzuconych w górę – Hitlergruss dla Gauleitera – osaczył mnie w jednej chwili ze wszystkich stron, podczas gdy ja stałem nieruchomo z głową pochyloną, trzymając ręce opuszczone wzdłuż tułowia i ściągając na siebie zgorszone, a nawet zdecydowanie wrogie spojrzenia otaczających mnie uczestników manifestacji. 80 minut przemawiał Forster na owym wiecu, a każda minuta jego wystąpienia kosztowała mnie niemało trudu, aby przetrwać i nie popełnić jakiegoś głupstwa. Forster bowiem wzywał otwarcie do antypolskiej rewolty.
Gdańsk, 1 maja
Leopold Marschak, Byłem przy tym. Wspomnienia 1914–1939, Warszawa 1976.
Z chwilą, kiedy [...] słyszę żądanie aneksji Gdańska do Rzeszy, z chwilą, kiedy na naszą propozycję, złożoną 26 marca, wspólnego gwarantowania istnienia i praw Wolnego Miasta nie otrzymuję odpowiedzi, a natomiast dowiaduję się następnie, że została ona uznana za odrzucenie rokowań — to muszę sobie postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Czy o swobodę ludności niemieckiej Gdańska, która nie jest zagrożona, czy o sprawy prestiżowe, czy też o odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da!
Te same rozważania odnoszą się do komunikacji przez nasze województwo pomorskie. [...] Nie mamy żadnego interesu szkodzić obywatelom Rzeszy w komunikacji z ich wschodnią prowincją. Nie mamy natomiast żadnego powodu umniejszania naszej suwerenności na naszym własnym terytorium. (huczne brawa i oklaski) [...]
W pierwszej i drugiej sprawie, to jest w sprawie przyszłości Gdańska i komunikacji przez Pomorze, chodzi ciągle o koncesje jednostronne, których rząd Rzeszy wydaje się od nas domagać. Szanujące się państwo nie czyni koncesji jednostronnych. [...]
Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor.
Warszawa, 5 maja
Józef Beck, Ostatni raport, Warszawa 1987.
Polacy czują się pewni siebie, bo liczą na poparcie Francji i Anglii i na pomoc materiałową Rosji, ale mylą się. Tak jak Hitler nie uważał za możliwe załatwić sprawy Austrii i Czechosłowacji bez zgody Włoch, tak nie myśli on dziś o tym, by załatwić spór polsko-niemiecki bez Rosji. Były już trzy rozbiory Polski; zobaczycie czwarty!
Berlin, 6 maja
Zmowa. IV rozbiór polski, wstęp i oprac. Andrzej Leszek Szcześniak, Warszawa 1990.
Przestrzeń życiowa proporcjonalna do wielkości państwa jest podstawą potęgi. [...] Wytyczenie granic posiada decydujące znaczenie militarne. Polacy nie mogą być uważani za „dodatkowych wrogów”. Polska będzie zawsze po stronie naszych nieprzyjaciół. Mimo traktatów przyjaźni, Polska zawsze skrycie dążyła do wykorzystania każdej sposobności, by nam zaszkodzić.
Gdańsk nie jest bynajmniej przedmiotem zatargu. Idzie tu o rozszerzenie naszej przestrzeni życiowej na Wschodzie, o zapewnienie środków żywności, o załatwienie problemu bałtyckiego. Środki żywności mogą pochodzić jedynie z obszarów słabo zaludnionych. Pomijając naturalną żyzność ziemi, gruntowna niemiecka eksploatacja zwiększy niezmiernie nadwyżki żywnościowe. [...]
Jeżeli los zmusi nas do konfliktu z Zachodem, posiadanie dużych terenów na Wschodzie będzie bardzo pożyteczne [...]. Ludność terenów nieniemieckich nie będzie służyła w wojsku, lecz zostanie użyta jako siła robocza. [...]
Nie może być mowy o oszczędzaniu Polski i pozostaje nam decyzja: zaatakować Polskę przy pierwszej dogodnej sposobności.
Berlin, 23 maja
Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, t. 2: 1933–1939, pod. red. nauk. Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowskiej, Warszawa 1996.
Rozpoczęły się w całej Polsce doroczne uroczystości Święta Morza, które to uroczystości w bieżącym roku nabierają specjalnego charakteru, specjalnej atmosfery i znaczenia. [...] Hasłem ich jest uzmysłowienie społeczeństwu wartości morza, korzyści i przyjemności z niego płynących, lecz zawołanie, pod którym w tym roku to święto się odbywa, brzmi krótko i po prostu: „Nie damy morza!”.
To hasło przenika dzisiaj każdego Polaka.
Kraków, 25 czerwca
„Ilustrowany Kurier Codzienny” nr 174, z 26 czerwca 1939.
Nasz coroczny hołd dla morza płynie żywiołowo stąd, że morze i związane z nim problemy, to najważniejsze i najbardziej umiłowane zagadnienie całego społeczeństwa polskiego, to jedna z najsilniejszych naszych podniet duchowych, to codzienna nasza radość i duma, które szukają dla siebie odpowiedniego wyrazu, mogącego należycie usymbolizować nasze wierne i głębokie współżycie z morzem.
„Morze, morze!” wołamy dziś wszyscy w Polsce, gdy w wielkim etapie naszych dziejów narodowych, dążąc zrywem jednego niemal pokolenia do mocarstwowego wymiaru naszego przyszłego bytu państwowego szukamy w tym znanym pochodzie ożywczych źródeł prawdziwej siły i rzetelnego zapału.
Gdynia, 29 czerwca
„Kurier Poranny” nr 178, z 30 czerwca 1939.
Jakkolwiek rozwinie się sprawa polska, czy to w sposób pokojowy, jak tego pragniemy, czy też w jakikolwiek inny, który będzie nam narzucony, jesteśmy gotowi zabezpieczyć wszelkie interesy sowieckie i osiągnąć porozumienie z rządem w Moskwie. Również nad Bałtykiem Niemcy gotowi są respektować „żywotne interesy sowieckie”.
29 lipca
Zmowa. IV rozbiór polski, wstęp i oprac. Andrzej Leszek Szcześniak, Warszawa 1990.
W Złotowie na rynku (niemieckie Pomorze) [...] umundurowany członek partii narodowo-socjalistycznej napadł i skopał do krwi 75-letniego Polaka za to, że ten, nie słysząc dobrze wskutek starości, rozmawiał głośno po polsku. Kopiąc swoją ofiarę, Niemiec krzyczał, że na ziemi niemieckiej (?) nie wolno rozmawiać po polsku. Warto tu przypomnieć, że w Polsce, zwłaszcza na Pomorzu i w Poznańskiem, mniejszość niemiecka posługuje się dotychczas językiem niemieckim i dotąd nikomu nie przyszło na myśl, by naruszyć tę swobodę wypowiadania się.
Złotów, 3 sierpnia
„Ilustrowany Kurier Codzienny” nr 282, z 26 października 1939.
Dowiedziałem się, że miejscowe gdańskie władze celne w punktach granicznych między Wolnym Miastem Gdańskiem a Prusami Wschodnimi zwróciły się do polskich inspektorów celnych z bezprzykładnym w swoim rodzaju oświadczeniem, że gdańskie władze wykonawcze zamierzają od godziny 7.00 dnia 6 sierpnia przeszkodzić pewnej liczbie polskich inspektorów celnych w wykonywaniu obowiązków kontrolnych, które to obowiązki stanowią część uznanych uprawnień rządu polskiego na granicy celnej. [...] Oczekuję od Pana najpóźniej do dnia 5 sierpnia do godziny 18.00 odpowiedzi zapewniającej mnie, że wydał Pan instrukcje uchylające zarządzenia Pańskich podwładnych.
[...] Gdyby zaszły wyżej wspomniane wydarzenia, rząd polski niezwłocznie zastosuje środki odwetowe przeciw Wolnemu Miastu, za które odpowiedzialność spadnie w całości na Senat.
Gdańsk, 5 sierpnia
Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, t. 2: 1933–1939, pod. red. nauk. Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowskiej, Warszawa 1996.
Kryzys wywołany w stosunkach polsko-niemieckich na skutek polityki angielskiej oraz próby stworzenia sojuszu związanego z tą polityką, stwarzają konieczność szybkiego wyjaśnienia stosunków niemiecko-rosyjskich. W przeciwnym razie sprawy [...] mogą przybrać taki obrót, który pozbawiłby oba rządy możności przywrócenia przyjaźni niemiecko-rosyjskiej i wyjaśnienia we właściwy sposób wspólnych problemów terytorialnych w Europie Wschodniej. Kierownictwa obu krajów nie powinny zatem pozwolić na żywiołowy rozwój sytuacji, lecz powinny zadziałać we właściwym czasie. [...]
Ponieważ jednak na podstawie wcześniejszych doświadczeń takie wyjaśnienia za pomocą zwykłych kanałów dyplomatycznych można by osiągnąć tylko powoli, jestem gotów do złożenia krótkiej wizyty w Moskwie, aby w imieniu Führera przedstawić jego poglądy panu Stalinowi. Według mojej opinii tylko taka bezpośrednia dyskusja może przynieść zmianę, i nie byłoby niemożliwym położyć w ten sposób fundament pod ostateczne ułożenie stosunków niemiecko-rosyjskich.
Berlin, 14 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Zniszczenie Polski jest naszym pierwszym zadaniem. Celem musi być nie dotarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie żywej siły [...].
Podam dla celów propagandy jakąś przyczynę wybuchu wojny, mniejsza z tym, czy będzie ona wiarygodna, czy nie. Zwycięzcy nikt nie pyta, czy powiedział prawdę, czy też nie. W sprawach związanych z rozpoczęciem i prowadzeniem wojny nie decyduje prawo, lecz zwycięstwo.
Bądźcie bez litości. Bądźcie brutalni. 80 milionów ludzi musi otrzymać to, co im się należy — należy im się zapewnienie egzystencji. Prawo jest po stronie najsilniejszego. Trzeba postępować z maksymalną surowością. [...]
Pierwszy cel to dojście do Wisły i Narwi. Nasza przewaga techniczna załamie nerwowo Polaków. Każda nowa armia polska, która się pojawi, winna być natychmiast zdruzgotana, wojna ma być wojną wyniszczenia.
Berghof, Obersalzberg, Niemcy, 22 sierpnia
Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, t. 2: 1933–1939, pod. red. nauk. Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowskiej, Warszawa 1996.
Zagłada Polski wysuwa się na pierwszy plan. Celem jest zniszczenie żywej siły, a nie dotarcie do określonej linii. Jeżeli wybuchnie wojna na zachodzie, zagłada Polski także pozostaje zadaniem pierwszoplanowym. Ze względu na porę roku konieczne jest szybkie rozstrzygnięcie.
Dam powód propagandzie dla uzasadnienia wybuchu wojny, obojętne, czy wiarygodny. Nikt nie będzie pytał później zwycięzcy, czy mówił prawdę, czy nie. Na początku i w czasie prowadzenia wojny nie idzie o prawo, lecz o zwycięstwo.
Wyrzucić z serca litość. Brutalnie postępować. 80 milionów ludzi musi otrzymać, co im się należy. Ich istnienie musi być zabezpieczone. Silniejszy ma rację. Stosować największą surowość...
Należy rozbić natychmiast każdą nowo formującą się jednostkę polską, wojna musi być na wyniszczenie.
[...] Celem militarnym jest ostateczne zdruzgotanie Polski. Szybkość jest rzeczą najważniejszą. Pościg aż do pełnej zagłady... Obecnie, tylko na wschodzie (przeciw Polsce) umieściłem moje oddziały SS Totenkopf (trupia główka), dając im rozkaz nieugiętego i bezlitosnego zabijania kobiet i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową.
Obersalzberg, 22 sierpnia
Zmowa. IV rozbiór polski, wstęp i oprac. Andrzej Leszek Szcześniak, Warszawa 1990.
Od kilku miesięcy Niemcy prowadzą agresywną politykę wobec Polski. Kampania prasowa, pełne pogróżek deklaracje czołowych niemieckich mężów stanu, systematyczna prowokacja przez incydenty graniczne i stale rosnąca koncentracja zmobilizowanych niemieckich sił wojskowych na granicach Polski — są tego oczywistym dowodem.
Niedawne poczynania w obrębie Wolnego Miasta Gdańska, wymierzone przeciw niepodważalnym prawom i interesom Polski, jak również jawne terytorialne zakusy Niemiec wobec państwa polskiego — nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do faktu, że Polska jest zagrożona.
Warszawa, 30 sierpnia
Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, t. 2: 1933–1939, pod. red. nauk. Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowskiej, Warszawa 1996.
Atak przeciwko Polsce powinien być przeprowadzony zgodnie z przygotowaniem do „Fall Weiss”, ze zmianami dotyczącymi armii lądowej w związku z zakończoną w międzyczasie koncentracją. Podział zadań i cel operacji pozostają niezmienione.
Dzień ataku: 1 września 1939. Czas ataku: godzina 4 minut 45.
Czas ten obowiązuje również dla operacji w Gdyni, Zatoce Gdańskiej i przy moście w Tczewie.
Berlin, 31 sierpnia
Wojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł, oprac. Mieczysław Cieplewicz, Warszawa 1968.
Sytuacja między Rzeszą Niemiecką a Polską jest obecnie tego rodzaju, że każdy dalszy incydent może doprowadzić do wybuchu w szeregach wojsk zajmujących pozycje po obu stronach. Jakiekolwiek rozwiązanie pokojowe musi być tak ułożone, by przy następnej sposobności okoliczności powodujące ten stan rzeczy nie mogły się powtórzyć. [...]
Z tych rozważań wynikają następujące praktyczne propozycje:
1. Wolne Miasto Gdańsk wraca na podstawie swego czysto niemieckiego charakteru oraz jednomyślnej woli swej ludności niezwłocznie do Rzeszy Niemieckiej.
2. Obszar tak zwanego Korytarza, od Bałtyku do linii Kwidzyn–Grudziądz–Chełmno–Bydgoszcz (włączając tu te miasta), a potem na zachód mniej więcej od Trzcianki, sam rozstrzygnie o swojej przynależności do Niemiec lub do Polski.
Berlin, 31 sierpnia
Dokumenty z dziejów polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, t. 2: 1933–1939, pod. red. nauk. Tadeusza Jędruszczaka i Marii Nowak-Kiełbikowskiej, Warszawa 1996.
Obudziły nas strzały i dochodzące z ulicy wołania: „Fenster zumachen!” [Zamykać okna!]. Przez okno zobaczyłem, że na dole krążą liczne samochody policyjne. Po chwili wtargnęli do naszego mieszkania czterej uzbrojeni szturmowcy SA [...]. Kazali nam się ubrać, po czym wyprowadzono ojca, mnie oraz moich dwóch braci na ulicę [...]. Potem zostaliśmy wszyscy skierowani do Viktoriaschule.
Podczas marszu zebrana na chodnikach ludność pluła na nas i obrzucała wyzwiskami. Rozległy się nawet okrzyki: „Wohin führt ihr sie? Erschiesst doch die Pollacken!” [Dokąd ich prowadzicie? Zastrzelcie tych Polaczków!]. [...] Im bliżej było śródmieścia, tym bardziej rósł krzyczący i wyzywający nas tłum. Szczególną zajadłością odznaczali się chłopcy z Hitlerjugend, krzyczący: „Niederschiessen! Niederschiessen!” [Rozstrzelać!].
Gdańsk, 1 września
Gdańsk 1939. Wspomnienia Polaków-Gdańszczan, wybór i oprac. Brunon Zwarra, Gdańsk 1984.
O piątej po południu znowu zawyły syreny. Zaraz potem odezwały się działa artylerii przeciwlotniczej. Huk motorów był coraz silniejszy, wybuchy następowały jeden po drugim. Wybuchy bomb, łomot walących się budynków, ostre grzmoty dział i terkotanie karabinów połączyły się w jeden olbrzymi, koszmarny koncert. [...]
Wyszedłem na taras. Widok był straszny, ale rzeczywiście interesujący. Nad naszymi głowami błyski ogromnych bombowców i mniejszych samolotów, prawdopodobnie myśliwców. Ile ich było, nawet w przybliżeniu nie mogłem ustalić, bo znikały i znowu się pojawiały. Chwilami rozpoznawałem polskie maszyny. Słońce złociło zgrabne korpusy samolotów. Między nimi w niektórych miejscach pokazywały się białe smugi. Wkrótce jedna z maszyn, ciągnąca za sobą ognisty ogon, zniknęła.
Spojrzałem na zegar. Była 17.10, już prawie od dziesięciu minut trwał atak powietrzny, który jakby przycichł, ale znowu niebo zapełniło się i słychać było jeszcze mocniejsze huczenie i wycie bomb. Ta straszliwa kakofonia, poczucie całkowitej bezradności i beznadziejne oczekiwanie targało nerwy.
Warszawa, 4 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Gdy wybuchła [...] II wojna światowa, miałam 12 lat, a moja siostra 9 lat. [...] My obie i mama wróciłyśmy z wakacji pod Warszawą 8 września, ale ponieważ w naszym drewniaku było niebezpiecznie, uciekliśmy do pociągu towarowego, którym kolejarze mieli jechać „na wschód” [...]. Pociąg stał na bocznicy za depo i kuźnią, przy wieży ciśnień. My w wagonach, pod wagonami okopani nasi żołnierze, na następnym torze pociąg z amunicją. Po kilku nalotach, gdy obok spadły dwa „niewypały”, nie czekając aż wylecimy w powietrze, znów uciekliśmy do domu – do murowanej piwnicy.
Przesiedzieliśmy tam 9 i 10 września (sobotę i niedzielę). W niedzielę był nalot za nalotem, posypał się na Bródno grad bomb zapalających. Bródno płonęło jak pudełko zapałek. Późnym wieczorem wyszliśmy z warsztatów. Paliła się po obu stronach Białołęcka, ogień huczał i parzył, potem wędrowaliśmy przez cmentarz Bródnowski, chowając się między grobami, gdy nadlatywał samolot niemiecki, zniżał lot i siekł po ludziach z karabinów maszynowych. I tak przez całą noc – przez Targówek, Zacisze, Wygodę, wraz z cofającym się polskim wojskiem – wróciliśmy do Warszawy przez Grochów, chwilowo znajdując schronienie w Dyrekcji Kolejowej przy ul. Targowej.
Warszawa, 8 – 10 września
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
W dniu 10 września [...] rano ludzie wybierali się do kościoła, nastąpiła tragedia tej części ludności, która mieszkała od ul. Budowlanej do ul. Nadwiślańskiej. Z samolotów zostały podpalone domy, a że drewniane, to płonęły niczym pochodnie; jednocześnie rzucano bomby burzące, na ludność, która ratowała swoje mienie względnie w popłochu uciekała w kierunku Starego Bródna; „bohaterscy lotnicy niemieccy” obniżali swój lot strzelając z karabinów maszynowych do bezbronnej ludności; bohaterowie znad Renu i Łaby zniszczyli część dzielnicy – domy drewniane płonęły jak zapałki, a ci bohaterowie zniżali lot samolotu i strzelali do bezbronnej ludności. Bródno przedstawiało żałosny widok, pozostał las kominów wzdłuż ulicy Białołęckiej, tu i ówdzie budynki murowane.
Warszawa, 10 września
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
Koło godziny 11.00, pijąc kawę, usłyszałem głos samolotów. [...] Z jakiegoś dachu odezwał się karabin maszynowy, a za chwilę drugi, ale nie było słychać artylerii. [...] Za chwilę nadleciały [...] 4 samoloty, w rozproszonej eskadrze, kierując się na Polmin. Powietrze zadrgało od wybuchów. Nie słyszałem nigdy artylerii, myślałem, że to działa przeciwlotnicze, ale to były bomby. Ledwie zdążyłem wrócić do domu, kiedy ponownie odezwał się warkot samolotów i towarzysząca im natychmiastowa seria potężnych wybuchów, od której u nas zatrzęsła się ziemia i zabrzęczały szyby w oknach. Ktoś krzyknął „Polmin się pali!”. Nad ziemią zmykało 7 bombowców, zostawiając za sobą kilka płonących zbiorników benzyny i wznoszącą się coraz wyżej ku niebu czarną chmurę dymu. U góry rozszerzała się ona we wszystkie strony, aż potężnym parasolem przesłoniła słońce i okryła znaczną cześć nieba na wschodzie. Psy zaczęły szczekać, bydło ryczeć, kobiety, płacząc, tuliły zastraszone małe dzieci. [...]
Po południu, patrząc z wieży ratuszowej, cały ogrom pożaru Polminu miałem jak na dłoni. Istne piekło płomieni i czarnego dymu. Dawniej mówiono nam, że w razie wojny Polmin będzie broniony przez artylerię przeciwlotniczą i samoloty myśliwskie. A tu nie było ani jednego działa przeciwlotniczego.
Drohobycz, 10 września
„Ziemia Drohobycka”, nr 13/2000, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Około 10.00 rano udałem się w kierunku miejsca pobytu włoskiego ambasadora. Czułem potrzebę przedyskutowania z baronem Valentino nowej sytuacji, po nagłym i niezwykłym wyjeździe ambasadora sowieckiego. [...] Zbliżałem się do rynku, kiedy nagle moją uwagę zwrócił wyraźny warkot silników samolotowych. Pomyślałem, że nisko lecące nad rynkiem maszyny to na pewno polskie samoloty broniące Krzemieńca. W następnej chwili kilka mocnych wybuchów wstrząsnęło powietrzem. Widziałem, jak wielkie czarne potwory zrzucone z samolotów spadały na plac, gdzie obok siebie stały stłoczone chłopskie furmanki. Po pierwszych wybuchach usłyszałem następne, ale — sądząc po odgłosach — pochodziły one już od bomb zrzuconych dalej. [...]
Nalot zupełnie zaskoczył Krzemieniec. Wyglądało na to, iż nikt nie przypuszczał, że maszyny niemieckie znajdą się w bezpośredniej bliskości granicy sowieckiej. [...] Nikt też nie potrafił powiedzieć, ile bomb spadło na miasto. Najwięcej zrzucono na rynek i okoliczne domy. Kilka bomb zapalających musiało spaść na pobliskie lasy, bo co i raz było widać tam nagle wybuchające pożary. Pierwsze wieści mówiły o ponad 50 zabitych i 150 rannych, z których część w ciągu dnia zmarła. W stosunku do liczby mieszkańców była to uderzająco duża strata, wśród ofiar znalazły się też osoby, które przyjechały na targ z okolicy.
Krzemieniec, 12 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Widok zbombardowanego rynku był straszny. Wśród zawalonych domów widać było zniszczone wozy, końskie trupy, zwłoki ludzkie i lamentujących rannych. [...] W czasie I wojny światowej widziałem wielu rozerwanych na strzępy ludzi, ale to byli żołnierze, mężczyźni. Obecna wojna zbierała swoje ofiary wśród ludności cywilnej, kobiet i dzieci. [...] Nigdy nie zapomnę widoku biegnącej z rozpaczliwym krzykiem kobiety, która na rękach trzymała dziecko z urwaną głową.
Krzemieniec, 12 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Jest 5 rano. Zachmurzone niebo i równomiernie padający deszcz w jesiennym krajobrazie. Dawna granica polsko-gdańska jest osiągnięta. Wojsko czeka na rozkaz marszu. Domy po obu stronach szosy na Mały Kack są opuszczone. Płk Krappe z gdańskiego pułku porozumiewa się z prezydentem miasta i ten o godzinie 8.10 przekazuje miasto. Jest ono nie zniszczone, mury domów oblepione są odezwami. W jednej z nich z 9 września napisano: „Do polskich Braci! Wzywam wszystkich Polaków, by razem z armią polską stawili czoła wrogowi. Każdy próg musi być twierdzą. Podpisał pkł S. Dąbek”. Z wielotysięcznego miasta pozostała połowa ludności. Większość z niej ukryta w piwnicach nie odważa się wyjść. Od kilku dni panuje tu ciężka sytuacja żywnościowa, brakuje chleba, światła. Policja polska wyszła z wojskiem, ale wielu żołnierzy jest między cywilami i tych wyłapujemy, jak i mężczyzn zdolnych do służby wojskowej, by ich osadzić w obozach jenieckich. Wśród kobiet gdyńskich panuje przerażenie, bo propaganda polska szerzyła plotki o rozstrzeliwaniu przez „złych Niemców” – zwyciężonych. Dziwne są te gdyńskie kobiety, w ubraniach sportowo-treningowych, palące nerwowo papierosy na progach domów. Odzyskują dopiero równowagę, gdy dowiadują się, że to rozstrzeliwanie ich mężczyzn, to bajki. Wolnych od zarzutów politycznych ludzi odsyła się do robót.
Gdynia, 14 września
Maria Odyniec, Gdynia w prasie niemieckiej Wolnego Miasta Gdańska 1920-1939, Gdańsk 1983, cyt. za: Gdynia. Biznesplan II RP, red. Maciej Kowalczyk, Fundacja Ośrodka KARTA, Warszawa 2011.
Wybrałem się [z Grodziska Mazowieckiego] nareszcie do Warszawy mimo silnego mrozu. W tramwaju taki ścisk, że przez całą drogę, która zresztą trwała prawie 3 godziny, stałem między ławkami. Warszawa, jak za każdym razem, zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. Ciągle zapomina się, że to miasto jest tak zniszczone. Wszędzie trzeba schodzić na jezdnię, żeby wymijać grożące zawaleniem ruiny. Chodniki pełne wybojów. W dodatku olbrzymie śniegu tamują ruch do tego stopnia, że miejscami można się przesuwać głębokimi śnieżnymi parowami jedynie bardzo wolno i gęsiego. Nie spotyka się ludzi elegancko ubranych. Na wszystkich ulicach pełno podskakujących dla rozgrzewki sprzedawców tytoniu, sacharyny, nafty, obwarzanków, galanterii, książek itp. Na jezdniach pracują gromady zmaltretowanych Żydów z białymi opaskami na ramionach.
Warszawa, 20 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Zima trwa beznadziejnie. Prawie przez cały dzień prószył śnieg. Rano szyby były pokryte lodem, a wszystko na dworze sadzią. Wszyscy narzekają, bo brak węgla i drzewa. Po drodze do Grodziska pod torem kolejowym płoty są porozbierane przez ubogą ludność. Drożyzna cokolwiek spadła, ale chleba kartkowego nie ma, a z wolnej ręki jest nadal tak drogi, że Marysieńka piecze codziennie z razówki z przymieszką otrąb w piecu pokojowym. Niemcy nie srożą się tak jak dawniej, tylko ciągle zabierają do robót w Prusach.
Grodzisk Mazowiecki, 8 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wybrałem się wreszcie [z Grodziska Mazowieckiego] do Warszawy. [...]
Gdy szedłem wśród ruin ulic Królewskiej, Grzybowskiej i Granicznej, zmierzchło się niemal zupełnie. Naraz za mną rozległy się krzyki i tłum zaczął uciekać we wszystkie strony w największej panice. Jakichś dwóch wyrostków zawołało w biegu: „Rozbrajają kogoś!”. Nasłuchiwałem, czy nie rozlegnie się wystrzał, bo w takim wypadku mógłbym paść ofiarą jakiejś masakry w rodzaju wawerskiej i anińskiej. Mimo to nie dałem się porwać panice. [...] Spałem na kanapce u Płoskiego. [...] Z ulicy dochodziły odgłosy Niemców, patrolujących i jeżdżących samochodami.
[...]
W ogóle Warszawa jak zwykle zrobiła na mnie bardzo przygnębiające wrażenie. Ponieważ rozbierają popalone domy, więc coraz bardziej widać ogrom zniszczenia. Trudno zrozumieć, gdzie się mogą pomieścić w nocy te tłumy ludzi snujących się po jezdniach obok zadrutowanych chodników i piętrowych kup brudnego śniegu, którego nie ma komu uprzątnąć, chociaż rano maszerują całe kompanie Żydów z łopatami, kilofami i łomami żelaznymi. Jedna z takich gromad gwizdała patriotyczną piosenkę wojskową.
Warszawa, 19 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wyruszyłem do Grodziska, żeby się dowiedzieć, czy nie wydają na kartki chleba i cukru, ale dostałem tylko dwa kilo soli. Natomiast rozlepiano akurat różowe rozporządzenia, że nie wolno przebywać na ulicach od zmierzchu do rana, nie wolno zatrzymywać się na ulicy i w bramach oraz że należy wojskowym i urzędnikom niemieckim ustępować z drogi w sposób „należyty”. Jest to chyba cios skierowany głównie w stronę handlujących na ulicach i w bramach inteligentów.
Grodzisk Mazowiecki, 21 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wybrałem się z ojcem do Warszawy. W drodze słońce od czasu do czasu ukazywało się zza chmur, ale stawy i kałuże na polach pokrywał lód, a po dołach i rowach wszędzie leżały jeszcze zaspy brudnego śniegu. Ojciec był beztroski, jakby żadnej wojny na świecie nie było. Objaśnił mi styl każdej widzianej przez okno tramwaju willi. Warszawa również nie zrobiła na nim bynajmniej przygnębiającego wrażenia. Zresztą dziury od granatów były już przeważnie zamurowane, skaleczenia od odłamków zatynkowane, leje na jezdniach pokryte cementem, a wiele domów zburzonych odbudowuje się. Mimo to znać jeszcze wielkie zniszczenia. Na Nowogrodzkiej, dokąd tramwaj dojeżdża, stoją jeszcze sterty sczerniałego śniegu. W wielu miejscach można chodzić tylko po jezdni. Ojciec polecił mi iść na Złotą, żeby załatwić sprawę emerytury jednego znajomego. Nie mogłem się tam jednak dostać, gdyż wszystkie ulice zagrodzone są kozłami hiszpańskimi i strzeżone przez policję, która nikogo nie wpuszcza ani nie wypuszcza. Napisy głoszą o panującej tam zarazie. Zarazem jednak jest to ta sama dzielnica, w której w ostatnich czasach dokonano najwięcej aresztowań.
Warszawa, 4 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Dzień ciepły i słoneczny, ale przechodząc koło hal widziałem jeszcze nie stopione zaspy śnieżne. Czuję się strasznie zdenerwowany, ciągle mnie bowiem karmią opowiadaniami o aresztowaniach, torturach w gestapo i o masowych egzekucjach w Radomiu, Firleju, Starachowicach i Tomaszowie. [...] wskutek zdenerwowania nie mogłem się wziąć do żadnej pracy. Miasto czerwieniało od flag ze swastyką jak w dzień urodzin Hitlera. Wstąpiłem najpierw do Karola Krygiera. Na wystawie miał portret Hitlera ze swastykami. Przekonałem się z rozmowy, że sam uważa się obecnie za Niemca.
Piotrków Trybunalski, 20 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Dzień słoneczny, ale chłodny. Wieje silny wiatr wschodni. Do obiadu byłem sam na gospodarstwie. Sprzątałem, pracowałem w ogrodzie i gotowałem jałowy krupnik na obiad, bo słoniny znowu brakło, jak również i mięsa. Chleb znacznie podrożał, a krążą pogłoski, że ma go braknąć zupełnie. W obiad przyjechała Marysieńka z Marutą. Był ogromnie podniecone, bo gdy wczoraj zaszły do Niedźwiedzkich, wpadło tam gestapo na rewizję. Do nich przyskoczył jakiś zamaskowany kapeluszem i kołnierzem od płaszcza cywil z pistoletem. Wszystkie panie, z wyjątkiem Marysieńki, Stachy i starszej pani Niedźwiedzkiej, poddano szczegółowej rewizji. Heńka, Jędrka, Tadka Gąsiorowskiego i trzech innych mężczyzn aresztowano i wywieziono samochodem. Woźny Bronisław dostał tylko w w twarz od oficera, bo znaleziono przy nim tajną gazetkę. [...] W Warszawie odbywają się podobno masowe aresztowania. Po prostu zajeżdżają samochody policyjne przed kawiarnię i zabierają wszystkich mężczyzn, którzy oczywiście nie wykażą się niemieckim pochodzeniem. Mówią o 30 tys. świeżo aresztowanych. Wszyscy zresztą spodziewaliśmy się tej fali w związku ze zbliżającym się świętem 3 Maja.
Grodzisk Mazowiecki, 30 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Cały dzień przeszedł mi na chodzeniu z mydłem. Obleciałem wszystkie sklepy w Milanówku i dwa razy byłem w Grodzisku. Aż sobie stopy poodparzałem. Ale udało mi się sprzedać pięć kilo. W mieście nic prawie nie wskazywało, że dziś jest przecie święto oficjalne Trzeciej Rzeszy. Flagi wisiały, te co zwykle, bo było tego rodzaju rozporządzenie, targ odbywał się normalnie, częściej jedynie spotykało się postrojonych oficerów i rano po raz pierwszy usłyszałem sygnał trąbki, a potem śpiew żołnierski. Pojawiło się też dwóch gestapowców, jeden mundurowy, a drugi po cywilnemu.
Grodzisk Mazowiecki, 1 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Dzień pogodny, niebo bezchmurne, ale wieje porywisty wiatr południowo-wschodni. W Grodzisku, gdzie byłem dwa razy, krążą patrole volksdeutcherów z żandarmami na czele, a na ważniejszych skrzyżowaniach ulic porobiono gniazda karabinów maszynowych z szaro pomalowanych desek, napełnionych przez spędzonych Żydów ziemią. Jedna taka reduta znajduje się naprzeciw restauracji Dąbkowskiego. Dziwiliśmy się wszyscy tej dziwnej u Niemców nieznajomości psychologii naszego narodu. Z jakiego powodu przywiązują tak wielką wagę w obecnej sytuacji do naszych świąt narododowych? Na torze kolejowym patrolowała różnokolorowa pancerka.
Grodzisk Mazowiecki, 3 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W okolicy panuje nastrój przygnębienia z powodu obław niemieckich. Z tego, co opowiadają, widać, że jak długa i szeroka jest nasza „Gubernia Generalna”, odbywa się jakieś dzikie, nieznane chyba w dziejach polowanie na ludzi wszelkiego stanu, płci i wieku. Co robią ze schwytanymi dorosłymi – nie wiadomo. Ale w szkołach powszechnych warszawskich zabierano gwałtem dzieciom krew dla rannych. Dzisiaj miano zabierać w Milanówku, w szkole na Grudowie. W związku z tym starsze klasy naszej szkoły uciekły do domów, a młodsze nauczycielki wyprowadziły na wycieczkę do lasu, skąd nie pozwoliły im wychodzić na skraj. [...] Wiele młodzieży wiejskiej ma się ukrywać po lasach, stogach, parkach i różnych schronieniach.
Grodzisk Mazowiecki, 10 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Dzień słoneczny i niemal upalny. Mimo święta Bożego Ciała, nikt się nie kwapił do kościoła w obawie przed obławą. Zresztą procesje zostały zakazane. Po obiedzie wybrałem się do Grodziska. Tadek i jego siostra opowiadali mi szczegóły o wczorajszej obławie. Robili ją Niemcy miejscowi, których zjechało się z pięciuset. Przeszukiwali domy i brali wszystkich bez różnicy płci i wieku, bijąc kolbami nawet kobiety. Nałapano w ten sposób ze 2 tys. osób, z czego po wylegitymowaniu zabrano jakieś 800.
Grodzisk Mazowiecki, 23 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Dzień słoneczny i piękny. Zaraz po śniadaniu przyszedł drugi dodatek nadzwyczajny z wiadomością o przystąpieniu Włoch do wojny. Byłem tym tak wstrząśnięty, że zostawiłem zdrętwiały dom Waśniewskich i poszedłem do Saloniego. Złapałem go na przystanku tramwajowym. Przyznał mi się, że wiadomość o rozszerzeniu się wojny przyprawiła go o chorobę żołądka. Pojechałem do Niedźwiedzkich. Zastałem tam starego Niedźwiedzkiego zalanego łzami. Nie pamiętam wydarzenia, które by do tego stopnia wstrząsnęło nerwami. W kolejce wszyscy siedzieli milczący i posępni. [...] Nie mogłem zasnąć do późna w nocy. Na torze słychać było bezustanny szum jadących w stronę Warszawy pociągów z wojskiem.
Grodzisk Mazowiecki, 11 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Rano rozeszła się wieść o kapitulacji Francji. Wywołała ona wrażenie chyba większe niż kapitulacja Warszawy. Kobiety płaczą, nikt o niczym innym nie mówi. Subiekt w sklepie, w którym była Marysieńka, powiedział do niej z rozpaczą: „To już chyba nie ma Boga”. Dąbkowskiego zastałem roztrzęsionego tym bardziej, że właśnie oblewali u niego zwycięstwo gestapowcy w towarzystwie dwóch kobiet. Śpiewali bezustannie i co chwila wychodzili do ustępu w towarzystwie swoich dam. [...]
Z komunikatu wynika, że Niemcy odcięli już całkowicie Linię Maginota.
Grodzisk Mazowiecki, 18 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Pogoda ładna. Wybrałem się do Warszawy [...]. Niemcy w Warszawie zachowują się o wiele spokojniej. Podobno mówią, że jeszcze w tym miesiącu musi wybuchnąć wojna z bolszewikami. Przyjechał tu z Berlina cyrk Buscha. Warszawa go bojkotuje. Na afiszach ktoś umieszcza napisy: „Żadna polska dusza nie chodzi do cyrku Buscha”. W związku z wywiezieniem niektórych pomników, jak Chopina, na pomniku Poniatowskiego był napis: „Józiu, zapisz się do volksdeutscherów, to cię nie wywiozą”. Na ulicach pełno orkiestr i śpiewaków, przeważnie bardzo dobrych, są to bowiem najlepsze nasze siły. Zarabiają podobno nieźle, ale wszystko, co grają, musi przechodzić przez cenzurę, za którą sporo się płaci. Mówił mi o tym Stefan Kisielewski, który również grywa po różnych kawiarniach. Spotkałem go, jak szedł właśnie do takiej cenzury.
Warszawa, 9 sierpnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Rocznica wybuchu wojny miała być przez naród polski obchodzona w ten sposób, żeby nie wychodzić z domu, nie jeździć, nie chodzić do kawiarni etc. Podobno w Warszawie dobrze się udało. Niemcy mieli dziś wielką uroczystość, przywieziono ich mnóstwo do Warszawy i przezwano pl. Marszałka Piłsudskiego Adolf Hitler Platz. Hitlerwetter jednak zawiodła i w czasie uroczystości lało jak z cebra.
Turczynek, 1 września
Wanda Wertenstein, Jan Michalewski, Wspomnienia i zapiski z lat 1939–1953, Pruszków 1999.
Wiadomości z teatru wojny stają się coraz bardziej monotonne. Nikt już prawie nie wierzy w rychłe jej zakończenie i w szczęśliwy dla nas jej wynik. Przedwczoraj wielkie poruszenie wywołała wiadomość o utworzeniu getta w Warszawie i o nakazanym w związku z tym przesiedleniu Polaków i Żydów do końca tego miesiąca. Wczoraj rozeszła się pogłoska, że zarządzenie to zostało wstrzymane na pół roku. Podejrzewam, że wyszła ona od Żydów.
Grodzisk Mazowiecki, 17 października
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
[...] dziś rano umówiłem się z Dąbkowskim, że pójdziemy po obiedzie na cmentarz. Najpiękniej udekorowane kwiatami i oświetlone lampkami były groby naszych żołnierzy poległych i zmarłych w szpitalu podczas tej wojny. Kręciło się tam mnóstwo ludzi. Groby żołnierzy niemieckich były również oświetlone przez jakiś niemiecki komitet, ale stały na nich tylko po dwie lampki i nie było żadnych zwiedzających. Po wieczerzy długo gawędziliśmy z majorem Hryniewiczem. Na sali siedziało sporo żołnierzy niemieckich. Zachowywali się bardzo cicho i spokojnie. Spałem u Dąbkowskiego. W nocy słychać było maszerujące bez przerwy kolumny wojska. Jechały na wschód.
Grodzisk Mazowiecki, 2 listopada
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Przemawiam w imieniu Rządu Polskiego.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że wszyscy razem bez względu na narodowość, wyznanie oraz poglądy polityczne i społeczne, mamy w tej chwili jedno, jedyne pragnienie – pokonać wrogów, którzy najechali nasz kraj, zniszczyli nie tylko wolność, lecz i dobrobyt jego obywateli i gnębią ich w tak barbarzyński sposób, jakiego nie znają dzieje ludzkości. […]
Symbolem nienawiści najeźdźcy do Polski i jej obywateli to łaty, którymi oznacza się Żydów i Polaków dla poniżenia ich w oczach hitlerowskich tyranii. Dla nas owe łaty to zaszczytne wyróżnienie. Oznaczają one bowiem, że walczymy i cierpimy wspólnie za ideały, które są i pozostaną najszczytniejszymi w sercach i umysłach ludzkości.
Punktem wyjściowym obecnej, straszliwej wojny – to totalizm z jego barbarzyńską doktryną nienawiści narodowej i rasowej. […]
Walcząc z tą doktryną i ich wyznawcami, walczymy nie tylko o wyzwolenie własnej Ojczyzny, lecz również o wolność wszystkich gnębionych ludzi i narodów. […]
Żydzi jako obywatele polscy będą w wyzwolonej Polsce równi w obowiązkach i prawach ze społeczeństwem polskim. Będą mogli bez przeszkód rozwijać swoją kulturę, religię i obyczaje. Gwarantem tego będą nie tylko ustawy państwowe, ale także wspólne ofiary w dążeniu do wyzwolenia Polski i wspólne cierpienia w tym najtragiczniejszym okresie ucisku.
Walcząc w Armii Polskiej obok swych polskich towarzyszy broni Żydzi, obywatele polscy, zdobywają sobie i w ten sposób niezaprzeczalne prawa do spokojnej pracy, do dobrobytu i szczęścia w wyzwolonej Ojczyźnie, do której poprzez ofiary i cierpienia idziemy i na pewno dojdziemy.
Londyn, 3 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Wczoraj ociepliło się nieco i wiał zachodni wilgotny wiatr. W nocy spadł miękki śnieg. Po obiedzie byłem w Grodzisku, gdzie kupiłem rury do piecyka po 3,50 kawałek. U Dąbka nic nowego. Chleba nie ma zupełnie, rano był po 5,50 bochenek razowego. Żandarmeria urządza po bramach zasadzki na przekupni, wożących chleb kolejką. Aresztują ich i zabierają do Warszawy. Rewiduje się nawet robotników jadących do pracy.
Grodzisk Mazowiecki, 9 stycznia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Rano byłem na mszy i w Milanówku, potem poszedłem do Grodziska po zakupy, głównie po słoninę. Chciałem też dostać koniny, ale jatka była zamknięta. W ogóle w Grodzisku panował nieopisany chaos w związku z przesiedlaniem się Żydów do Warszawy. Mają oni prawo zabierać z sobą rzeczy do 14 bm. wyprzedają więc rzeczy za bezcen. Kupują głównie chłopi, którzy w tym celu zjeżdżają do miasteczek. W życiu gospodarczym wywołało to taki chaos, że u Dąbka nie było w restauracji nic do zjedzenia.
Grodzisk Mazowiecki, 4 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wybrałem się z Marysieńką do Grodziska. Chciała ona dokupić rur do piecyka, żeby go przenieść do innego pokoju. W mieście targ był wyjątkowo ożywiony, bo wszyscy chłopi przyjeżdżali, żeby kupować meble od Żydów. Poszliśmy również do znajomego kamasznika, gdzieśmy widzieli piecyk, ale rur nie dostaliśmy, bo mają wyjeżdżać dopiero za dwa dni. W domu zastaliśmy babcię, która zaraz zresztą odjechała. Za nią zakręciła się Andzia i uciekła, widocznie podniecona opowiadaniem o exodusie Żydów.
Grodzisk Mazowiecki, 5 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W południe jak zwykle wybrałem się do Grodziska po chleb i po mleko. Na ulicach pusto, a na targu cicho jak w kościele, gdyż już prawie wszyscy Żydzi wynieśli się do Warszawy. Tymczasem komisarz wiejski Lissberg wydał zarządzenie, że Żydom nie wolno opuszczać miasta i że wszelkie patrole mają rozkaz strzelać do każdego Żyda napotkanego poza miastem. W Wiskitkach kilku już w ten sposób zabito. Wieczorem ściągnięto rezerwę policji i urządzono obławę na pozostałych Żydów, żeby ich ściągnąć wszystkich na jedno podwórko. Na ich miejsce ma przybyć do Grodziska sześć tysięcy wysiedlonych Polaków z Dąbrowy Górniczej.
Grodzisk Maziwuecju, 7 lutego
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Ponieważ:
1. Dobrowolna służba Polaków pod komendą niemiecką jest zdradą narodową.
2. Służba pomocnicza dla policji (żandarmerii) może być zmuszona do czynów hańbiących dobre imię Polaków.
3. Żaden dobrowolnie wstępujący do tej służby nie ma gwarancji, że nie będzie wywieziony w głąb Niemiec, czy do innego kraju, przez co Polska będzie pozbawiona wojskowo wyszkolonych ludzi tak jej potrzebnych, gdy rozgorzeje walka z okupantem.
4. Każdy Polak, wstępujący do służby niemieckiej zwalnia jednego Niemca na front walki z naszymi sprzymierzeńcami i opóźnia przez to nasze zwycięstwo oraz odbudowę Niepodległości.
5. Rząd Polski, przebywający na obczyźnie, już w roku ubiegłym polecił wstrzymać się od wszelkich, choćby tylko pozorów, współdziałania w antyżydowskiej akcji, organizowanej przez Niemców.
6. Wróg niemiecki wykorzysta tę służbę pomocniczą, aby pokazać całemu światu, że współpracujemy z nim w niszczeniu Żydów i będzie usiłował skompromitować nas wobec zagranicy –
przeto czynniki wojskowo-organizacyjne na obszarze kraju, działające z ramienia Rządu Polskiego na obczyźnie, wzywają wszystkich Polaków, aby kategorycznie odrzucili myśl zaciągania się w szeregi służby pomocniczej dla policji (żandarmerii) niemieckiej.
Warszawa, 6 marca
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
W Grodzisku byłem po raz pierwszy w świeżo założonym sklepie niemieckim tego samego Niemca, który ciągle pije u Dąbka i straszy Polaków pistoletem. Dostałem tam skumbrii i świec na bon. Byłem też z Marysieńką w mleczarni u Borkowskiego, żeby mi dał jakieś zajęcie. Codziennie dostaję tam dwa litry odciąganego mleka. Mleko tłuste oraz masło są tylko dla Niemców. Z Polaków jeden jedyny burmistrz Radgowski dostaje kilo masła na miesiąc, podczas gdy samotny szofer Niemiec dostaje 4 kilo tygodniowo. Również przy wydawaniu jaj na kartki Polacy dostają po jednej sztuce, a Niemcy po 24.
Grodzisk Mazowiecki, 17 marca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Roznosiłem wezwania po Nadarzyńskiej i po jej bocznicach. Niemcy ciągną na wschód nie tylko już pociągami, ale i drogami. Spotkałem jeden batalion na rynku. Byli to bardzo młodzi chłopcy, bardzo wątle i nędznie się prezentujący. Niemcy grodziscy twierdzą, że w poniedziałek rozpocznie się wojna z bolszewikami.
Grodzisk Mazowiecki, 4 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Roznosiłem zawiadomienia po Królewskiej i bocznicach. Na Okrężnej ujrzałem po raz pierwszy w tym roku bociana, kleczącego na gnieździe. Przekonałem się, że polscy Niemcy mają wielki strach przed wojną na wschodzie. Pociągi wojskowe jadą w dalszym ciągu. W Grodzisku zaciemniają stację i wozownię kolejki.
Grodzisk Mazowiecki, 5 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W Grodzisku, skąd po zameldowaniu się wyjechałem, zastałem ruch całkiem przyfrontowy. Ulicami przeciągała ciężka artyleria i wozy wojskowe w różnych kierunkach. Wszyscy przechodzący oficerowie i żołnierze byli uzbrojeni i zaopatrzeni w maski gazowe. Na dworcu ciemno, gdyż szyby zaklejono czarnym papierem.
Grodzisk Mazowiecki, 7 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
[...] obudziła mnie nad ranem kanonada artyleryjska. Po obiedzie udało mi się zasnąć. Obudzono mnie, gdyż przyszedł Fagas. Opowiadał o bliskim wybuchu wojny. Wtem zjawiła się Marysieńka z wiadomością, że wojna wybuchła już o trzeciej z minutami i że wydano o tym dodatek nadzwyczajny. Wieczorem przyjechał z tą samą wiadomością na rowerze Groszewski. Był zresztą tak pijany, że nie można się było od niego dowiedzieć żadnych szczegółów oprócz tego, że Niemcy bombardowali szereg miast na Ukrainie i na Krymie.
Grodzisk Mazowiecki, 22 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Nareszcie skończyło się gorsze od wszystkiego oczekiwanie. Od rana wybrałem się do Grodziska. Pojechałem tramwajem do Groszewskiego po obierki. Wszędzie radość z powodu wszczęcia wojny, która przyniesie nam zjednoczenie. [...] Po godzinie szóstej odbył się pierwszy nalot dwóch bolszewickich samolotów na Warszawę. Na Zygmuntowskiej trafiono bombą dwa wagony piątki, gdzie miało zginąć wielu Polaków i dwóch Niemców. Pracowaliśmy potem w ogrodzie. Słychać było bliską kanonadę i wybuchy bomb.
Grodzisk Mazowiecki, 23 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Zaraz po śniadaniu wybrałem się do Grodziska. Ogromna masa pogłosek i wieści. Najbardziej smutne, że Warszawa jest znów bombardowana przez bolszewików. Bomby miały spaść na Krakowskim Przedmieściu przed apteką Wendy, na pałac Rady Ministrów, na Niecałej, na Placu Teatralnym, na Pradze, na Woli i na Okęciu, gdzie miała zostać trafiona wieża obserwacyjna. Konduktorzy i kolejki mówią o trwającym bombardowaniu Warszawy, Czystego i Ursusa, wskutek czego pociągi mają chodzić tylko do Pruszkowa. Mimo to widać ciągle przejeżdżające transporty wojskowe. Pod niebem wyją samoloty. Niemieckie aparaty lecą nisko. [...] Gdy wracałem do domu, ciągle słyszałem bliższe czy dalsze wybuchy, świadczące o ciągłych nalotach bolszewickich. Zdaje mi się, że jedna bomba padła w Grodzisku.
Grodzisk Mazowiecki, 24 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Od rana wybrałem się z Borkowskim do Wesołej obejrzeć plac. Idąc ciągle słyszałem odległą kanonadę. Warszawę zobaczyłem po raz pierwszy od wybuchu wojny z bolszewikami. Wszędzie widać przygotowania do obrony przeciwlotniczej i przeciwpancernej. Na kamienicach koło Dworca Głównego, na wieżyczkach mostu Poniatowskiego, na kracie mostu Kierbedzia ustawiają armatyprzeciwlotnicze. Na Pradze widziałem wykopane przyczółki mostowe i masy kozłów hiszpańskich. To samo wszędzie za Warszawą.
Warszawa. 7 lipca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Warszawa przeżyła drugi nocny nalot, jeszcze straszniejszy niż pierwszy. W domu nikt nie spał z wyjątkiem mnie, który znowu obudziłem się nic nie wiedząc już po wszystkim i spałem do rana. Nazajutrz pojechałem o siódmej rano do szkoły na Saską Kępę. Już wtramwaju jakiś grubas opowiadał swoje wrażenia, gdy go alarmm przychwycił przy ostatnim pociągu. Na placu Trzech Krzyży, gdzie uciekł rikszą, naliczył 213 wybuchów. Bombardowano sejm, gdzie są koszary policji, oraz dzielnicę niemiecką nad Wisłą. Kolejka dojechała tylko do Grójeckiej, dalej bowiem tor przy Chałubińskiego został zasypany gruzami kamienicy. Wzdłuż całej niemal Alei Jerozolimskiej widać były ślady bombardowania. Widziałem zbombardowane jakieś zakłady samochodowe naprzeciw Towarowej, uszkodzone domy koło szpitala Czerwonego Krzyża i spalone dwa pawilony szpitala Dzieciątka Jezus. W ogóle najwięcej podobno dostało się szpitalom. Po tym drugim nalocie w Warszawie wybuchła pierwsza w tej wojnie panika. Gdy wracałem o pierwszej ze szkoły, gdzie miałem tylko jedną lekcję, kolejka była przepełniona, tak że policja odrywała uwieszonych. Pod wieczór podobno żandarmeria powstrzymywała uciekające tłumy, a kolejki chodziły tylko do Komorowa.
Warszawa, 4 września
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Przez cały tydzień miałem lekcje od ósmej. Ponieważ muszę wychodzić z domu na kolejkę już dwadzieścia przed ósmą, więc trzy noce spałem u Salonich. Z czwartku na piątek miały miejsce dwa nocne alarmy. Słychać było przelatujące samoloty, ale bomb nie rzucono. Z piątku na sobotę w nocy jeden samolot rzucił trzy bomby przed mostem linii średnicowej i uszkodził tor oraz słup z przewodami elektrycznymi. Przerażenie po pierwszych nalotach już minęło, ale podczas alarmu po raz pierwszy w czasie tej wojny byłem świadkiem niezwykłego zdenerwowania, prawie popłochu.
Warszawa, 12 września
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W Warszawie błoto. [...] Panuje tak silny tyfus plamisty, że notują już ponad tysiąc zachorowań tygodniowo wśród ludności aryjskiej. W getcie podobno już zgubiono statystykę. Ponieważ epidemia wystąpiła również i w wojsku, władze wzięły się energicznie do dzieła. Zaprzęgnięto też do pracy pofesora Weigla ze Lwowa. Gorzej jednak, że na froncie miała się pojawić dżuma.
Warszawa, 27 października
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Na ulicy ciągle spotykam oddziały jeńców bolszewickich. Są to chłopy wielkie i dobrze odżywione, odziane dostatnio w wysokie buty, grube szynele i futrzane pikielhauby z nausznikami. Znowu wysiedlono kilka domów obok koszar. Jednego ucznia, który dał bolszewikowi papierosa, zamknięto w więzieniu. Zresztą Piotrków pokryty jest napisami: Polska zwycięży.
Piotrków Trybunalski, 14 listopada
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W Grodzisku spodziewają się nowych aresztowań, gdyż w magistracie urzęduje gestapowiec, który zamknął się w oddzielnym pokoju, gdzie studiuje księgi meldunkowe, wypytując zwłaszcza o wszelkich radnych, ławników i innych działaczy przedwojennych. Z drugiej strony mnożą się rabunki. W Grodzisku siedzi pod kluczem banda volksdeutcherów z jakimś Liekiem na czele. Został on usunięty z żandarmerii w Łodzi i zaczął u nas na swoją rękę rekwirować po drogach. [...] Do Haberlego przyszli w Warszawie dwaj żandarmi z polskim policjantem i zabrali mu kosztowności, brylanty oraz 6 tys. rubli w złocie. Gdy chciał zadzwonić w tej sprawie do żandarmerii, wyjęli granaty ręczne i zagrozili, że i siebie, i jego zabiją. [...] W Warszawie podczas zaciemnienia podobno się odbywają bezustanne rabunki.
Grodzisk Mazowiecki, 19 grudnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
W środę rano pojechałem do Warszawy. Jechałem [...] z Saskiej Kępy przez getto. Uderzyła mnie panująca tam pustka. Mury i parkany pokryte są nielegalnymi napisami. Na Pradze jest nawet wielki napis: „Hitlerku, nie wygrasz wojny w żydowskim futerku”. [...] Nocowałem u Saloniego. W nocy był alarm lotniczy.
Warszawa, 11 kwietnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Zrobiło się chłodno. Od tygodnia wieją wiatry północno-wschodnie. Parę dni temu przepadywał lekko deszcz ze śniegiem. Wczoraj rano był szron i przymrozek przeszło 2 stopnie. Dziś jest mglisto i ciągle mży. Temperatura około 5 stopni. Mówią, że w Grodnie i w Białymstoku panują mrozy i śnieg. Ten niespodziany napływ zimna określają ludziska: „Stalin dmucha”. Na początku tygodnia: w piątek, sobotę, niedzielę, było jeszcze słonecznie, potem jednak zachmurzyło się i tylko czasem przebłyskiwało słońce. Dziś było mroczno przez cały dzień.
Grodzisk Mazowiecki, 1 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Ostatniej nocy obudził wszystkich domowników oprócz mnie i Dzidzi najpierw szum samolotów, a potem błyskawice i czerwone gwiazdy z towarzyszeniem nieustannych grzmotów nad Warszawą. Rano w Grodzisku dowiedziałem się już o szczegółach nalotu na Warszawę. Trwał mniej więcej od jedenastej do wpół do drugiej. Wielu zabitych wśród ludności polskiej. [...] W Grodzisku uzbrojono wszystkich „foksów” i wysłano do pilnowania stert ze zbożem, które podobno spłonęły już w wielu miejscach.
Pociągi z wojskiem jadą w obie strony.
Grodzisk Mazowiecki, 21 sierpnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Codziennie wstaję o piątej rano, gdy wzejdzie jutrzenka i pędzę na stację przed szóstą. Bilety trzeba kupować w kasie, choć nie ma już tłoku. W Warszawie dowiedziałem się, że w środę odbywały się wielkie łapanki, nawet na Saskiej Kępie. [...] Przyjechałem z Warszawy prosto do Grodziska [...]. I w Grodzisku, i w Milanówku odbywają się ciągle łapanki po ulicach i po domach. Dziś trwały w Milanówku przez całą noc. W Warszawie łapano na Pradze i w różnych punktach, tak że nauczycielki bały się opuszczać szkołę. Wróciłem jednak szczęśliwie. O bolszewickich nalotach ucichło. [...] Na torze ruch wojskowy ustał, idą tylko pociągi z rannymi.
Warszawa, 18 września
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Złota jesień trwa. Czuję się tak jakoś przygnębiony, że odechciało mi się zupełnie prowadzić dziennik. Wszyscy zresztą zdają się być przygnębieni. Jest to skutek łapanek, które trwają bez przerwy. Mają zresztą inny charakter niż dotychczas, bardziej indywidualny. W czwartek przeżyłem dwie w kolejce, gdy jechałem o szóstej rano do szkoły. Dziś, gdy wychodziłem z sumy w Grodzisku, również łapano. W środę, 23 września, gdy poszedłem do magistratu, natknąłem się na konwój połapanych w gminie i w starostwie. Był między nimi Radziak. Siedział na Skaryszewskiej tydzień, zanim jego żonie udało się go wydostać. Normalnie żądają 4 tys. za uwolnienie.
Grodzisk Mazowiecki, 4 października
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Łapanki powoli ustają. Mnożą się sabotaże i represje niemieckie na kolei. W Koluszkach powieszono 28 Polaków, w Rogowie 7, w Skierniewicach 8. Widziała ich pani Sukiennikowa, która handluje żywnością. Jednej nocy nieznani sprawcy wysadzili naraz wszystkie tory wokół Warszawy. Wywołało to oczywiście masowe aresztowania i obławy. Niemcy mieli mówić o aresztowanych: „My tory naprawimy w ciągu kilku godzin, ale tych, których rozstrzelamy, już nie wskrzesicie”.
Grodzisk Mazowiecki, 14 października
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Zabieram głos, by w imieniu Rządu polskiego dać wobec tej potężnej manifestacji świadectwo tragicznej prawdzie. Składają się na nią masowe, bezwzględne i eksterminacyjne prześladowania Żydów w Polsce. Pomiędzy tymi ostatnimi znajdują się obywatele polscy i Żydzi ze wszystkich krajów okupowanych przez Niemcy spędzani kolejno do ghet: warszawskiego, łódzkiego, krakowskiego, lubelskiego, lwowskiego i wileńskiego. Gnani następnie dalej na wschód, w warunkach najokropniejszych, traktowani o wiele gorzej niż stada bydła, są wycinani dziesiątkami tysięcy w pień. Nawet nauka niemiecka jest dzisiaj na usługach katów hitlerowskich, wynajdując dla nich nowe ulepszone metody masowego mordowania ludzi. […]
Dzisiejsza wspaniała manifestacja, podjęta nie tylko w obronie Żydów, ale i w obronie plugawionych codziennie przez Hitlera zasad moralności i uczciwości chrześcijańskiej, jest dla nas dowodem oczywistym, że Niemcy, które i tym razem nie uniknęły błędów psychologicznych, mają przeciwko sobie cały świat cywilizowany.
Jako Szef Rządu oświadczam Żydom Polskim, że na równi z wszystkimi obywatelami polskimi korzystać będą w pełni z dobrodziejstw zwycięstwa narodów sprzymierzonych.
Jako żołnierz ostrzegam oprawców niemieckich, że nie minie ich zasłużona kara za popełniane przez nich masowo zbrodnie, przede wszystkim w naszym Kraju, który był i jest głównym ośrodkiem oporu przeciw germańskiemu barbarzyństwu.
Londyn, 29 października
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Aresztowano po kawiarniach 50 zakładników. Ogłoszono ich nazwiska, ale żadne z nich niczego nie mówi. Poza tym przesunięto godzinę policyjną na 7.30. Wreszcie „za wrzucanie granatów ręcznych do lokalów niemieckich i za oblewanie kwasem solnym mundurów niemieckich” skazano Warszawę na milion kontrybucji. Cyfra ta przy dzisiejszych cenach wydaje się bardzo mała. Zresztą represje ciągle się mnożą. Obecnie ogłoszono w Milanówku i w Grodzisku, że za zabicie policjanta Wiktorowskiego w Nartach koło Mszczonowa stracono 15 „polskich” bandytów i komunistów. Dlaczego tylko „polskich” – nie wiadomo, skoro Generalną Gubernię zamieszkuje urzędowo szereg innych narodowości.
Grodziska Mazowiecki, 12 listopada
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Dyspozycja Hitlera, że rok 1942 musi być rokiem wykończenia co najmniej połowy Żydów polskich, jest wykonywana z całą bezwzględnością i barbarzyństwem, jakiego nie znają dzieje świata. Znają Panowie szczegóły, więc nie będę ich powtarzał. […] Masowe mordy odbywają się w całym Kraju, zgładza się Żydów polskich łącznie z Żydami innych krajów okupowanych, przywiezionych na teren Polski.
Idzie z Kraju protest gwałtowny przeciw mordom i grabieży. Towarzyszy protestowi współczucie i krzyk bezsiły własnej wobec tego, co się dzieje. Polacy tam w Kraju zdają sobie poza tym także w pełni sprawę z tego, jak to mówią raporty, że przyspieszone tempo mordu, obowiązujące dziś w stosunku do Żydów, jutro obowiązywać będzie w stosunku do reszty pozostałych.
[…] Rząd Polski staje w obronie wszystkich swych obywateli bez względu na wyznanie i na narodowość, i czyni to w imię tak interesów państwowych, jak w imie uczuć ludzkich i zasad chrześcijańskich. Łączą się z nim Polacy w Kraju i na obczyźnie.
Na zjeździe Rady Polonii w Buffalo w Ameryce na wniosek K. Szubińskiego uchwalono protest przeciw gettom i bestialskim prześladowaniom Żydów w Polsce.
Takie jest stanowisko Polaków!
Dlatego pragnę również przy tej sposobności przestrzec te nieliczne organy prasy żydowskiej, inspirowane z pewnością przez wrogów Polski, które na tle wspólnej tragedii nie mogą się powstrzymać od rozgrywek z Polakami, próbując ich postawić na równi z nazistami.
Nikt z Polaków nie rzuca kamieniem na Radę Żydowską miasta Warszawy, na policję żydowską, którą zbiry hitlerowskie używają na swoją hańbę do pomocy w tępieniu ludności żydowskiej. Jaskrawym protestem była ofiarna śmierć Czerniakowa.
Mamy przeto prawo żądać od tych nielicznych Żydów na terenie światowym, by nie rozpuszczali wieści nieprawdziwych, szkodzących Polsce w tym momencie, gdy nieprzyjaciel morduje tak Polaków, jak i Żydów, postanowił wytępić jednych, jak i drugich, stosując tylko wobec jednych – ze względu na mniejszą liczbę – przyspieszone tempo zniszczenia.
Oby protest Rządu i protest Rady Narodowej reprezentującej wszystkie odłamy narodu polskiego wstrząsnął sumieniem świata, oby trafił wszędzie tam, gdzie ważą się decyzje, przyspieszające działania wojenne, by wołał o intensywniejsze ratowanie ludzi jeszcze żyjących, by po stronie alianckiej wzmocnił pragnienie kary za zbrodnie, przestrzegając zbirów, że pilnie śledzeni i rejestrowani, nie ujdą zasłużonej kary i rychło twardą rękę na swych grzbietach odczują.
Londyn, 27 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Zmasakrowane ciała polskich oficerów pod Smoleńskiem są dziełem bestii hitlerowskiej! [...] Wypróbowanym sposobem bandyckim, krzykiem „Łapaj złodzieja” chce święte oburzenie każdego Polaka odwrócić od właściwych zbrodniarzy [...]. Nie pomogą prowokatorom hitlerowskim „delegacje”, szmatławce i szczekaczki. Nie pomogą również ohydne napaści reakcyjnych pisemek sanacyjnych i oenerowskich. Społeczeństwo polskie z obrzydzeniem piętnuje wszelkiego rodzaju agentów hitlerowskich. Cała nienawiść i chęć zemsty, krwawej i zasłużonej, kieruje się przeciwko katom hitlerowskim.
Warszawa, 1 maja
Piotr Gontarczyk, Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy (1941–1944), Warszawa 2006, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Podobno wczoraj były jeszcze większe polowania na ludzi niż w środę. Pobrano ludzi na zakładników – dzisiaj mówili przez szczekaczkę czyli megafon. Jeżeli zginie jakiś Niemiec, co dziesiąty będzie rozstrzelany. Podali nawet nazwiska zatrzymanych. Bardzo przykro i ponuro zrobiło się w Warszawie.
Warszawa, 15 października
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Znów rozstrzeliwania, zabójstwa. Przechodziłem koło megafonu, czyli tak zwanej szczekaczki – znów podano nadzwyczajną odezwę komendanta SS policji i nazwiska nowej dwudziestki na rozstrzelanie. Przygnębienie i smutek mnie ogarnął.
Warszawa, 24 października
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Z głębokim bólem dowiedzieliśmy się o straszliwych szczegółach bestialskiego mordu, dokonanego przez hitlerowskich siepaczy na 11 tysiącach bezbronnych jeńców — oficerów i żołnierzy polskich w lesie katyńskim. Ta potworna zbrodnia jest jednym z najohydniejszych przejawów owego systemu krwawych okrucieństw, za pomocą których odwieczny nasz wróg zmierza do ujarzmienia i wytępienia narodu polskiego. [...]
Ze wstydem stwierdzamy, że [...] tzw. rząd polski w Londynie, wbrew opinii narodu polskiego i wszystkich demokratycznych narodów, wziął udział w oszczerczej kampanii antyradzieckiej, rozpętanej przez prowokatorów berlińskich, przez co skompromitował Polskę na oczach całego świata i doprowadził do zerwania stosunków ze Związkiem Radzieckim, którego armia w tak bohaterski sposób bije hordy hitlerowskie.
Ale tzw. rząd londyński nie wyraża uczuć i myśli narodu polskiego, który widzi w Niemcach swego śmiertelnego wroga, a w Związku Radzieckim wiernego sprzymierzeńca. My, oficerowie 1 Korpusu PSZ w ZSRR, bijąc Niemca ramię przy ramieniu z Czerwoną Armią, naprawimy szkodę, wyrządzoną interesom narodu przez, w istocie swej prohitlerowską, politykę reakcyjnych kół emigracji londyńskiej.
29 stycznia
„Zwyciężymy” nr 14/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Niechaj krew pomordowanych braci naszych rozpali w naszych sercach nienawiść do wroga-Niemca, abyśmy w walce byli nieugięci, nieustraszeni i nie spoczęli, póki prochów ofiar tego mordu nie przeniesiemy z należnymi honorami do ziemi ojczystej. Niechaj zbrodnia tu dokonana wzmocni jeszcze bardziej naszą wolę i zdecydowanie ruszenia w śmiertelny bój z wrogiem. Pójść i zwyciężyć!
Katyń, 30 stycznia
„Wolna Polska” nr 5/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Społeczeństwo polskie, wyniszczone przez bestialski terror, prześladowania i grabieże okupanta, cierpi również dotkliwie od szerzących się ostatnio zbrodni pospolitych, a szczególnie – bandytyzmu i szantaży. Przestępcy niekiedy – zwłaszcza gdy chodzi o zdobycie pieniędzy – działają pod płaszczykiem akcji patriotycznej.
Okupant, który ponosi winę za wytworzenie warunków sprzyjających objawom rozprzężenia moralnego, dążąc do osłabienia odporności Narodu Polskiego, nie tylko nie zwalcza przestępczości, ale niejednokrotnie ją wspiera. Znane są wypadki, gdy przestępców schwytanych na gorącym uczynku zbrodni pospolitych obdarzał wolnością.
Wobec tego zarządziłem, aby podziemne organa bezpieczeństwa oparte o zorganizowane siły społeczne podjęły niezwłocznie walkę ze zbrodniarzami, nękającymi społeczeństwo polskie.
W związku z tym cywilne sądy specjalne otrzymały uprawnienia do ścigania również przestępstw kryminalnych, orzekania kar aż do kary śmierci włącznie.
Zbrodniarze schwytani na gorącym uczynku bandytyzmu i szantażu będą niezwłocznie traceni na miejscu.
Nazwiska skazanych ogłaszane będą w prasie podziemnej.
Warszawa, 31 stycznia
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
Otwarły się katyńskie mogiły. Krzyczą, wołają na cały świat. Niemieckimi kulami w czaszkach, dokumentami, dowodami niezbitymi. O niemieckiej straszliwej zbrodni i niemieckiej straszliwej podłości. [...] Woła do nas krew katyńskiego lasu głosem mocnym, nakazującym. Wzywa nas krew katyńskiego lasu do zemsty nieubłaganej, bezlitosnej. Słuchajcie tego głosu, żołnierze naszego Korpusu. [...] Kiedy idziecie na zachód, kiedy bijąc w pierś wroga, przez zaciśnięte zęby mówicie sobie: za Warszawę, za Westerplatte, za Kutno — nie zapomnijcie dodać i tego: za Katyń!
Moskwa, 1 lutego
„Wolna Polska” nr 4/1944, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Na sąsiedniej ulicy zabito dwóch żołnierzy niemieckich. Właśnie komentowaliśmy ten wypadek. Zdania były podzielone. Jednak prawie wszyscy widzą jakiś bezsens, a może prowokację — trudno powiedzieć czyją — w tym zabijaniu prostych żołnierzy. I to tak zza winkla. Coś tu tam nie pasuje.
Nagle zamieszanie. Ulice otoczone, w domu karabiny, żelazne hełmy, niemieckie okrzyki. Mieszkanie za mieszkaniem — wyciągali wszystkich mężczyzn. Józef — mój starszy brat — był blady, wystraszony, chciał się chować, uciekać. Na pewno myślał już o śmierci. Spędzili wszystkich na ulicę. Byli milczący, jacyś uroczyści. [...] Kobiet na ulicę nie wpuszczono. Tłoczyły się w bramie, szlochając i modląc się. Przedziwnie zachowywali się żołnierze. Uśmiechali się tak, jakby składali towarzyską wizytę. To potęgowało grozę. Im nikt nie ufa.
Nad wszystkim unosiło się jakieś przytłaczające osłupienie. Z rękoma podniesionymi do góry stali długim szeregiem twarzami zwróconymi do parkanu kolejowego. Między innymi mój ojciec i obydwaj bracia. Wydawało się, że te straszne chwile nigdy się nie skończą. Nagle jakiś podoficer łamaną polszczyzną zaczął tłumaczyć: „Nasz Hauptmann dobry chłop i puści was. Ale stało się źle! Zabito żołnierzy naszych. Jeden zostawił trzy dzieci, drugi cztery. Jak zobaczycie bandytów — to dajcie znać. Rozumiecie!?”. Tłum bez wahania odpowiedział: „Tak jest".
I koniec. Puścili nawet chłopca, który nie miał dowodu osobistego.
Warszawa, 20 lipca
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Stale mnóstwo roboty. Po prostu trudno nadążyć z bieganiem na wykłądy z rozkazami i różnymi poleceniami. Przeraża nas też egzamin kończący kurs patrolowych, który ma się odbyć w przyszłym tygodniu. Nie mam zupełnie czasu na naukę, gdyż wieczorami muszę wystukiwać jakieś instrukcje o broni i środkach wybuchowych dla chłopców. [...] Dobrze, że ten Rubikon przeszłyśmy już wszystkie. Brak też zupełnie czasu na przygotowanie się na wykłady kursu łączności, a por. Wojnicz jest bardzo wymagający. Może niedługo ten okres gorączkowy minie.
Warszawa, 28 lipca
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
[...] rozkazy wozimy przez cały dzień. Podobno bardzo wiele oddziałów jest już skoncentrowanych. Nawet cały nasz sanitariat siedzi po domach, czekają na rozkazy. Pogoda na szczęście bardzo ładna, więc wszędzie jeżdżę na rowerze. Zosia „Gozdowa” wywalczyła dla naszego patrolu służbę łączności i dzięki temu każda z nas ma „przydział” do kogoś [i] możemy chodzić jeszcze na „wolności”.
Warszawa, 29 lipca
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Dzisiaj od rana sprawdzałam adresy wszystkich naszych niewiast. Siedzą w domach i klną, że taka ładna pogoda, a one muszą czekać na rozkaz koncentracji, który nie wiadomo, kiedy przyjdzie. Dla przekonania ich o słuszności tego rozporządzenia powtarzam im słowa por. Prokopa, że „kula w łeb za niestawienie się na czas”.
Warszawa, 30 lipca
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Zostaliśmy zawiadomieni alarmem o zgłoszeniu się w lokalu Wojciecha Ryńskiego, skąd w pełnym składzie pod dowództwem „Mirka” – Mirosława Kuryłowicza udajemy się do szkoły przy ul. Bartniczej, łącznie z innymi sekcjami „BS” (Bojowe Szkoły), w skład których wchodzili m.in.: Zbyszek Sosnowski, Jerzy Poziomek, Jerzy Kawka, podporządkowując się zgrupowaniu w zajętej uprzednio szkole.
Nasza grupa harcerska była w posiadaniu następującej broni: 1 PM, 1 parabellum, P 38 Walle – 9 mm, belgijka 5 mm i 1 kb. Pełnimy służbę wartowniczą 1.08.44 r. po rozpoczęciu akcji tj. po godz. 17.00 zgrupowanie bierze do niewoli 8 Niemców. W domu nauczycielskim znajdującym się na rogu ul. Bartniczej i Białołęckiej na facjacie jest umieszczony CKM jak również rkm (prawdopodobnie 2), wzdłuż muru odgradzającego boisko szkolne od ul. Białołęckiej rozmieszczeni są strzelcy pełniący służbę. Późnym popołudniem wzdłuż ul. Białołęckiej z ul. Wysockiego koło kina „Klub” na pełnym gazie pędzi motocykl z koszem, prowadzony przez żołnierza niemieckiego; w koszu znajduje się drugi żołnierz obsługujący karabin maszynowy umocowany na koszu. Motocykl z jadącymi żołnierzami został strzelany przez nasze stanowiska ogniowe z domu nauczycielskiego i strzelców, z broni ręcznej, zza muru. Żołnierz jadący w koszu i obsługujący karabin maszynowy, leży na koszu zabity lub ranny.
Warszawa, 1 sierpnia
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
Zgodnie z otrzymanym rozkazem, w godzinach rannych dnia 1-go sierpnia 1944 r. stawiliśmy się bez broni, jedynie z małymi zapasami żywności, w jednym z mieszkań na Nowym Bródnie. [...] Dom ten znajdował się pomiędzy szkołą przy ul. Bartniczej a murem okalającym Cmentarz na Bródnie.
Po wydaniu skromnej ilości broni (otrzymałem pistolet tzw. „hiszpan”, bez magazynka, niewiele amunicji luzem i dwie tzw. „sidolówki”; broń otrzymywał co 10-ty powstaniec), skierowano nas w godzinach popołudniowych do uprzednio zajętej przez nasze oddziały szkoły przy ul. Bartniczej. Wszyscy byliśmy podnieceni i radośni! Nareszcie jest wolny kawałek stolicy Polski! Entuzjazm ogarnął nas i mieszkańców. Zorganizowane zostały kuchnie, różne inne służby pomocnicze itp.
W międzyczasie zdobytych zostało 5 samochodów ciężarowych. Do niewoli wzięto 9 Niemców (1 ranny). Jeden z uciekających Niemców został zabity. Do zmroku zdobyto 12 samochodów z różnym sprzętem, żywnością i papierosami. Zdobyte papierosy fasowano nam, wszystkim żołnierzom! Około godz. 19.00 pod budynki szkoły podjechały 2 samochody pancerne i ostrzelały z ckm budynki zajmowane przez powstańców. Atak został odparty. Samochody odjechały w kierunku m. Białołęka.
Warszawa, 1 sierpnia
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
1 sierpnia jeszcze przed 17-tą (godziną „W”) zobaczyliśmy przez okna grupki młodych mężczyzn, w długich butach „oficerkach”, w płaszczach dziwnie sterczących, którzy zbierali się pod topolami przy naszym domu; część z nich za chwilę przyłączyła do tramwajarzy z ekspedycji i tramwajów na torach – za chwilę tramwaje już leżały tworząc barykadę. Niedługo potem padły pierwsze strzały. Zaczęło się Powstanie. Nie Niemcy, ale młodzi chłopcy z biało-czerwonymi opaskami biegali już po naszym domu, naszej piwnicy, w rowie na szosie. [...] Brakowało broni, amunicji, a Niemcy byli dobrze uzbrojeni.
Warszawa, 1 sierpnia
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
Ja do Czesi na Grochów. U Czesi niezrozumiały list: „Zebrać drużynę i czekać na dalsze rozkazy”. Przed godziną przywiózł tę kartkę goniec z Warszawy. Wpada sąsiadka z okrzykiem, że już od 45 minut trwa Powstanie.
Nikt nie przyszedł. Już 18 godzina. Postanawiam wracać do domu. Przy „Wedlu” pakują mnie dwaj przypadkowi żołnierze niemieccy do bramy. Strzelanina gdzieś w stronie ulicy Brzeskiej. Niemcy zdenerwowani popijają z butelki. Obrzydliwi. Strzelanina trwa. Ze wszystkich stron. Cała Warszawa strzela. Od strony ul. Grochowskiej jadą wozy opancerzone. Rozpogadzają się twarze żołdaków w bramie. Pokrzykują: „Nach Komunisten” [na komunistów] i pozwalają mi iść dalej. Przechodzę na drugą stronę ulicy i idę w stronę ul. Targowej. Wiadukt kolejowy nad ulicą oblepiony uzbrojonymi żołnierzami. Widać ich również na nasypie kolejowym. Dają znaki, żeby się cofnąć. W ostatniej bramie przed wiaduktem (Targowa 14) zebrało się kilkanaście, a może i kilkadziesiąt osób. Strzelanina wciąż trwa. Nieprędko ucichnie. Nic nie wiemy. Uwięzieni w tej nieszczęsnej bramie — czekamy.
Warszawa, 2 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Wydawało mi się, że idę przez miasto dotknięte zarazą. Ulica Jagiellońska, którą teraz przedzierałam się do mego domu, była pusta i martwa. Ani znaku życia. Bramy pozamykane, tylko od czasu do czasu, raz bliżej to znów dalej, salwy karabinowe. Z Jagiellońskiej skręciłam w Brukową. Na Targowej ledwie wskoczyłam do wnęki zamkniętej na trzy spusty bramy. Nikt nie myślał mi otworzyć, a kule ślizgały się wzdłuż pustej, jakby wymarłej ulicy. Szłam od bramy do bramy. Przed Cerkwią — wśród tłumu żołnierzy — stał wóz opancerzony, a przy nim młody oficer. Miał wygląd rozjuszonego byka. Zaczęłam tłumaczyć, że od wczoraj nie mogę dostać się do domu. „Nie możemy...” — sprostowałam, widząc koło siebie dwie strwożone babiny, które wybiegły za mną, z którejś bramy ulicy Targowej. „Skąd znasz język niemiecki?”. „Ze szkoły”. Przyglądał mi się badawczo, kręcił głową, wreszcie kazał jednemu z żołnierzy odprowadzić nas do Wileńskiej. Oderwaliśmy się od żołnierskiego tłumu. Szliśmy obok Dyrekcji Kolei i wreszcie moja ulica Wileńska.
Warszawa, 2 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
W dniu 2.08.44 następuje atak czołgu poprzedzający jadące za nim samochody ciężarowe (2 samochody), na wysokości kina „Klub”, zaczynają ostrzał z ckm-ów oraz działa czołgu stanowiska naszej broni maszynowej. Jeden z pocisków wystrzelonych przez czołg trafia w szczytową murowaną ścianę drewnianego domu mieszkalnego.
Strzały z naszej powstańczej strony ze stanowiska w domu nauczycielskim unieruchamiają natarcie niemieckie, uszkadzając samochody. W tej sytuacji niemiecka obsługa samochodów, wobec ich unieruchomienia, przeskakuje pod osłoną ognia z czołgu, na czołg który nie ryzykując dalszej jazdy, wycofuje się, zostawiając samochody, które tryumfalnie wprowadzamy na boisko szkolne. Samochody są napełnione czekoladą, papierosami i innymi artykułami spożywczymi. Po ataku czołgów pod d-dztwem „Mirka” [Mirosława Kuryłowicza] kilku szaroszeregowców, wśród których znajdowałem się ja, Jurek Goś, i inni, udaje się na teren warsztatów kolejowych, które uprzednio zostały przez Niemców zaminowane.
Warszawa, 2 sierpnia
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
Wreszcie utworzono patrol sanitarny. Isia zebrała stare koleżanki: Basię „Pająk”, Jankę (Gruszczyńską), Basię „Wasilewską” i mnie. Zostałyśmy przydzielone do II plutonu kompanii szturmowej por. „Prokopa”. Dowódcą jest por. „Piorun”.
Po zbiórce ustawiliśmy się przed Ministerstwem Sprawiedliwości od Podwala, czekając na rozkaz wymarszu. Por. „Piorun”poszedł na odprawę. Wrócił z majorem „Trzaską”, dowódcą naszego baonu. Major w krótkich słowach powiedział nam o zadaniach, jakie nas w przyszłości czekają. Byliśmy bardzo wzruszeni i przejęci.
Warszawa, 8 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Stale siedzimy na Barokowej. Jutro mamy stąd odmaszerować, bo jest coraz goręcej. Cały dzień bombardują nas samoloty, plus minus co 15 minut. Coraz niebezpieczniejsza jest warta w bramie, bo odłamki zraniły już kilku ludzi.
Cały ten czas spędziłam w strasznie „pokojowy” sposób. Szykowałyśmy jedzenie, zmywałyśmy, szyły i tylko czasem (na szczęście bardzo rzadko) zakładamy jakiś opatrunek.
Chłopcy mieli tu dobry wypoczynek po walkach na Woli, ale aż nudne jest to czekanie tylko na bomby.
Warszawa, 11 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Dzisiaj dostaliśmy barykadę na Jezuickiej przy Kanonii. Budowaliśmy ją właściwie sami – pod dowództwem pchor. Edka „Kańskiego” - z worków z cukrem i kaszą oraz mebli z pobliskich mieszkań i cegieł. Niemcy podpalili rano katedrę, czym wypłoszyli nas ze stanowisk wewnątrz, i ostrzeliwali nas potem jeszcze z granatników przy budowie barykady.
Nie mogliśmy nic poradzić na pożar w katedrze. Patrzyliśmy tylko w bezsilnym gniewie na palący się dach, który mógł lada chwila runąć i zniszczyć całe wnętrze. Na szczęście wieczorem ogień się zmniejszył i nie było już takiego żaru wewnątrz murów.
Warszawa, 12 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Wysiedlają ulice między Targową a Wisłą. Bałagan, zamieszanie, panika. Całe rodziny z tobołami przechodzą do znajomych i krewnych w naszej części Pragi. Mężczyźni są legitymowani. Jeżeli nie mają jakichś ważnych dokumentów, są zatrzymywani i wywożeni. Wojsko otacza podobno domy już po naszej stronie. Zabierają mężczyzn od 16. do 60. roku życia. Wywożą ich podobno do Niemiec na roboty. Z naszego domu mężczyźni nie wychodzą ani na krok na ulicę.
Warszawa, 13 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Około trzeciej usłyszeliśmy dziwny gwar na ulicy. Wyszliśmy na balkon. Od Podwala jechał mały czołg, otoczony tłumem żołnierzy i cywilów. Przy którejś z barykad zdobyto czołg! Ktoś znalazł kwiaty, które podał sanitariuszce siedzącej koło kierowcy.
[...]
I w pewnej chwili nastąpił wybuch. Nie mogę uzmysłowić sobie dokładnie, co się stało. Oślepił mnie potworny, czerwony blask i ogłuszył straszny huk. Nie zdając sobie właściwie sprawy, co się stało, rzuciliśmy się w panicznej ucieczce do pokoju. Tratując wszystko po drodze, wybiegliśmy na klatkę schodową. Wszędzie unosił się pył i jakiś straszny zapach – połączenie prochu ze spalonym ciałem. Brak było powietrza. Dopiero na podwórzu usłyszałam głosy. Były to nieludzkie wycia, błaganie o śmierć lub pomoc, krzyki i płacz. Mnóstwo rannych i jakieś zdeformowane, obnażone resztki ciała ludzkiego wlokły się po podwórzu. Pobiegłam po apteczkę na górę. Jakimś cudem znalazłam ją wśród porozbijanych mebli, kawałków tynku i futryn. Czułam, że nic mi się nie stało, chociaż całe plecy miałam mokre, a sukienkę podartą od wybuchu.
Najgorsze było przeprowadzenie rannych do szpitala. Trzeba było przechodzić po zmasakrowanych ciałach i brodzić w gęstej mazi z krwi ludzkiej i kurzu. Ściany domów opryskane były krwią, z balkonów i gzymsów zwisały części ciała, wyrzucone podmuchem. Ściany niektórych domów były zawalone.
W szpitalu był straszny tłok. Ranni czekali w kolejce na opatrunki, nieraz umierając na korytarzu. Najwięcej było poparzonych. Większość prawdopodobnie umrze, bo nie ma dla nich ratunku.
[...]
Ciało jednego z żołnierzy z czołgu wybuch wrzucił na nasz balkon. Jego to krew opryskała mnie i kilka osób.
Cmentarzyk na podwórkach przy Kilińskiego 1 i 3 zapełnił się prawie zupełnie.
Warszawa, 13 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
16-go zapaliła się znów katedra. Niemcy nie mogli dostać się do wnętrza, gdyż wszystkie wejścia były zatarasowane, jednak nie można było utrzymać stanowisk w katedrze. Z początku sądziliśmy, że uda się ją uratować, zaraz jednak zapalił się dach. Dym był tak przykry, że płakaliśmy i kaszlaliśmy cały dzień.
Staraliśmy się pomóc księżom przy ratowaniu dobytku kościelnego. Zasypywaliśmy piaskiem wejście do podziemi, gdzie ukryte są kosztowności. W ostatniej tej chwili uratowaliśmy cudownego Jezusa u Fary. Wyniosłyśmy go z Basią „Pająk” i księdzem na podwórze, skąd ponieśli go dalej podziemiami.
Warszawa, 16–18 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Dni, w które nie mam służby, spędzam przeważnie na Długiej. Pomagam w szpitalu lub punkcie opatrunkowym. W wolnych chwilach po służbie chodzimy do łaźni. Jest w niej jeszcze woda, gdyż znajduje się w suterenie. Jest to największy luksus, na jaki nas stać.
W szpitalu na Długiej jest coraz gorzej. Ranni leżą na korytarzach, w podziemiach i na wszystkich piętrach. Palił się już dach i kiedyś całe rano gasiliśmy pożar. [...] Niemcy stale rzucają bomby zapalające.
Na szpitale zajęto wszystkie większe sklepy, restauracje i parterowe mieszkania. Przybył bardzo duży transport rannych od Jana Bożego. Przeważnie są to cywile i nikt się nimi nie zajmuje. Chodzimy do nich z Zosią, naszą medyczką, i zorganizowałyśmy im opiekę spośród ludności cywilnej. Żadna z sanitariuszek nie ma czasu dla cywilów.
Warszawa, 18 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Wyszliśmy, gdy było już ciemno. Długą, przez Teatr Miejski i Daniłowiczowską doszliśmy do Banku Polskiego. Tam przesiedzieliśmy całą noc w dużej sali na parterze. Część chłopców była rozstawiona na stanowiskach, ale noc przeszła cicho. [...]
Od rana zaczęło się bombardowanie. Na szczęście bomby padały gdzieś dalej, ale kazano nam przejść na korytarz bliżej schronu, gdyż część budynku była do pierwszego piętra zniszczona. O 11-ej dużo osób poszło na Mszę św. do pobliskiej kaplicy na terenie Banku. [...] W pewnej chwili nadleciały znów samoloty. Wybuchy były bardzo silne i blisko. Po chwili przyniesiono wielu rannych, pomiędzy którymi był i ksiądz. Bomba trafiła w ołtarz podczas Podniesienia.
[...]
Tymczasem Niemcy przypuścili szturm. Walka toczyła się już w salach i korytarzach gmachu. Żołnierze ze stałej obsady, którzy mieli odpoczynek, zaczęli wiać. Punkt opatrunkowy się zwijał. Kucharz biegał w rozpaczy, gdyż właśnie przygotował świetny, niedzielny obiad!
Posłano po pomoc i amunicję, ale dowództwo odmówiło. Wkrótce jednak przyszedł mały oddziałek, z dziesięciu ludzi, nawet dobrze uzbrojonych, ale tylko na jedną godzinę.
[...]
Dla podniesienia psychiki walczących „Antoni” kazał dawać obiad. Chłopcy wpadali po jednym na chwilę, aby tylko zdążyć przełknąć trochę „świątecznego” obiadu.
Warszawa, 20 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Cały szpital na Długiej mieści się już tylko na parterze i w piwnicach. Ludzie leżą na ziemi w zupełnych ciemnościach i bez powietrza. Jest potwornie gorąco, słychać tylko jęki i błaganie o pomoc. Gdy schodzę tam w wolnych chwilach, to nie mogę nadążyć, tyle jest roboty przy tych biedakach. Rany im gniją i są pełne robactwa, gdyż opatrunki zmienia się co kilka dni. Często gdy ktoś umrze, to leży kilka godzin na posłaniu, nim ktoś to zauważy. Trupy wynoszą uwolnieni z Gęsiówki Żydzi na podwórze, gdzie przykryte ledwie papierem, otoczone rojem much, leżą znów do czasu, aż znajdzie się dla nich miejsce na grób.
Warszawa, 24 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Armaty na wschodzie niestety umilkły. Naszych mężczyzn wzięli Niemcy wprost z pracy, szybko i bez komentarza.
Opakowane tobołami plątałyśmy się między Ratuszową i Letnią. Zdawałoby się, że cała żeńska połowa podwórka zmieniła koczowisko. Od czasu do czasu przysiadałyśmy na kamieniach i czekałyśmy. Nikt nie udzielał informacji. Do koszar spędzano coraz to nowe grupy mężczyzn z sąsiednich ulic i domów.
[...]
Zaciskam pięści i patrzę. Ktoś tam zdecydował łaskawie, że nasi mężczyźni, jako zabrani wprost z pracy, a więc bez żadnego ekwipunku, będą wychodzić po pięciu pod konwojem w celu pożegnania się z rodziną. Nareszcie rozwarły się wrota. Wydało się nam, że widzimy ich po raz pierwszy w życiu. Spokojni, poważni, jacyś nagle dojrzali i... zażenowani.
Warszawa, 26 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Ogromną kolumną szli ulicą 11 Listopada, Targową, do Kijowskiej. Na Dworzec Wschodni. Po bokach niewielu żołnierzy, a za to tłum kobiet i dzieci. Nie bronili. Wymieniłam nawet kilka zdań z Jóźkiem. Pocieszał siebie i mnie, że jadą tylko na roboty...
Byłam też na dworcu. Wpuszczono nas na perony. [...] Nie było wiadomo, kiedy transport ruszy. Miałyśmy jeszcze wrócić z obiadem. Niestety, na dworzec już nas nie wpuszczono. Nad tłumem kobiet wytrząsał się jakiś brutalny oficer. Mówiąc prawdę, nie dziwiłam się temu zarządzeniu. Ten tłum kobiet był najmniej karnym zbiorowiskiem na świecie. Tłoczyły się, krzyczały jak oszalałe. [...]
Na widok kłębów pary z ruszającej lokomotywy, rozległ się wielki płacz i szloch. Mdlały, dostawały konwulsji.
Warszawa, 28 sierpnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Zaprowadzono nas na Nowomiejską. Przed jednym z domów był duży lej od pocisku artyleryjskiego. Koło niego leżało kilku zabitych żołnierzy i cywilów, odrzuconych pod ścianę. W najbliższej bramie uderzył nas straszny widok. W półcieniu, jaki w niej panował, ujrzałam dwie dziewczyny w panterkach leżące w wielkiej kałuży krwi. Jedna, z obydwiema nogami urwanymi do kolan, ostatkiem sił trzymała kikuty w powietrzu, aby ich nie opierać o brudną posadzkę. Skrwawiona była zupełnie. Jakaś koleżanka wstrzykiwała jej morfinę. Nie zakładano jej opatrunku, bo przyszli już ze szpitala z noszami, aby je zabrać. Dziewczyna powtarzała: „Ja chcę żyć, ratujcie mnie”. Założyłam naprędce opaski uciskowe i owinęłam kawałkami płótna. Obok – jeszcze gorszy widok. Na kolanach klęczącej kobiety leżała druga dziewczyna – bez rąk i nóg. Była jeszcze przytomna. Matka jej – gdyż przypadkiem była przy niej – błagała nas, aby jej dać tylko morfiny. Nie pozwalała zakładać opatrunków - „aby jej nie sprawiać jeszcze bólu”. Szeptała do nas, że to już agonia, bo dziewczyna nie miała już prawie krwi. Biedaczka płakała strasznie, powtarzając: „Mamusiu, ja umieram”.
Warszawa, 29 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Na Brzozowej siedziałyśmy 24 godziny. Cały dzień podchodził jeszcze czołg. Biegałyśmy z posiłkami, czołgając się właściwie pod niskimi barykadami, które raczej przypominają jakieś marne okopy.
Po powrocie do Ministerstwa wyczułam jakieś dziwne podniecenie. Mówiono tajemniczo o przebiciu się oddziałów do Śródmieścia. Od kilku dni wiadomo było, że opuszczamy lada chwila Starówkę, nikt jednak nie wiedział, którędy. Do tej pory mówiono o kanałach, teraz jednak tą „niehonorową drogą” – jak mi ktoś tłumaczył – miano ewakuować tylko część wojska i rannych. Reszta wojska, a za nim ludność cywilna, przebije się górą – przez Ogród Saski.
Nie wierzyłam tym pogłoskom. Opuścić Stare Miasto? Tak długo i krwawo bronioną placówkę? Wydawało mi się to zupełnie niemożliwe.
Warszawa, 30 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Dziś rano zapowiedziano już „oficjalnie”, że wieczorem wyruszy pierwsza partia do kanału. Mieli tam być mniej ranni ze szpitala, ranni chodzący oraz część sanitariatu.
Niestety wskutek złej organizacji nikt do wieczora nie wyszedł. Wszyscy czekali na podwórzu Ministerstwa od obiadu – bez skutku. Zmęczeni są teraz bardzo, gdyż nie pozwolono im się kłaść, a niektórych nawet dłuższe siedzenie męczy. Samo ubieranie jest dla wielu męką – gdy na przykład mają odłamki w nogach, a muszą przecież włożyć do kanału jakieś buty.
Wielu się denerwuje, że „nie zdąży”. Rzeczywiście z innych oddziałów już prawie wszyscy ranni są ewakuowani.
My – zdrowi – stale się jeszcze łudzimy, że może nie będziemy potrzebowali przechodzić do Śródmieścia, bo nadejdzie wreszcie pomoc...
Warszawa, 31 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Po szóstej wyszliśmy na Długą. Tutaj tłum zalegał całą szerokość ulicy i pobliskie ruiny. Zwątpiłyśmy w ogóle w możliwość przejścia do kanału. Co gorsza, że było tu jeszcze mnóstwo rannych i sanitariuszek. Szeregi żołnierzy i cywilów stały od Placu Krasińskich aż po Barokową i dalej.
Gdy uprzytomniłam sobie, że o 7-mej nadlecą, jak co dzień, samoloty i zaczną bombardować i strzelać z broni pokładowej, wiedziałam, jaka będzie masakra. Co gorsza, że nie było sposobu, aby tego uniknąć. Do kanału nie wpuszczono tymczasem nikogo, gdyż Niemcy podpalili w nim benzynę.
Niedaleko usłyszeliśmy pojedyncze karabinowe strzały. Kilku chłopców pobiegło obsadzić najbliższe barykady, aby nie dopuścić do obstrzału na Długą.
Zbliżała się godzina siódma.
Punktualnie co do minuty zwarczały niedaleko samoloty. Tłum zafalował. Zaczęto pchać się do domów, w ruiny lub chociaż bliżej ścian. Ranni, podtrzymywani przez sanitariuszki, kulili się jak najniżej, zasłaniając głowy rękami. Nikt nie chciał jednak opuścić miejsca, z którego miał się wydostać kanałami na wolność.
[...]
Po 15 minutach nastąpił następny nalot. Powtarzały się one teraz już regularnie. Po każdym z nich wybiegałyśmy ogłuszone i zamroczone na ulicę, gdyż przy rosnącym niebezpieczeństwie zaczęto wpuszczać do kanału.
W międzyczasie dużo cywilów wystraszonych nalotami powróciło do swych nor, woląc czekać w nich na Niemców niż zginąć w ostatniej chwili od bomby. Widziało się też żołnierzy przebierających się w cywilne ubrania. Nie wytrzymali oni już nerwowo i zrezygnowali z możliwości uratowania się.
Jakiś gruby człowiek w cywilu stanął na występie muru i zaczął wołać, starając się przekrzyczeć tłum: „Żołnierze! - to zdrada. Jesteśmy już otoczeni! Przebierajcie się i chowajcie, bo tymi kanałami nikt z nas się nie wydostanie!”.
Warszawa, 2 września
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Miałyśmy iść kanałem krótszym, na Daniłowiczowskiej. Był on stary i bardzo niski. Żydzi robili nam kijki do podpierania się, gdyż podobno miejscami kanał ten był wysoki tylko na 90 centymetrów. Chłopcy wiązali sznury z niemieckich flag, powyciąganych z jakich składów. Mieliśmy iść trzymając się tej linki, aby się nie pogubić i nie zabłądzić.
[...] Nie palono nigdzie świateł, gdyż Niemcy byli już bardzo blisko i stale strzelali z granatników. Przyłączono nas do jakiegoś oddziału, za nami szła jeszcze garstka AL-owców.
[...]
Miasto było nie do poznania. W tej części nie byłam od kilku dni. Ilość zbombardowanych domów powiększyła się znacznie. Dużo z nich paliło się jeszcze, co dawało w nocy niesamowity widok.
W ciszy posuwaliśmy się naprzód. Od czasu do czasu słychać było strzał z karabinu lub huk granatnika. Poza tym miasto wydawało się wymarłe i tylko trzask płonących belek przerywał groźną ciszę.
Do Daniłowiczowskiej szliśmy około godziny. W gruzach, wśród ciemności, stale się ktoś gubił, pozostawał w tyle lub wywracał się. Małe dziewczynki z kuchni miały całe nogi pokaleczone od upadków, gdyż nie były przyzwyczajone do chodzenia po gruzach.
Przez Daniłowiczowską przebiegaliśmy pod obstrzałem. Niemcy mieli nas jak na dłoni przy świecącym księżycu i rakietach. Na szczęście nikt nie został ranny.
[...]
Byliśmy pierwszym oddziałem, który miał przejść tej nocy przez kanał, spodziewano się zatem, że zejdziemy niedługo.
Warszawa, 2 września
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Dołączyłam do oddziału, gdy stali już wszyscy pod ścianą Sądów i kolejno biegli do kanału. Część dziewcząt już poszła, przede mną stały Irena i Zosia, od których dzieliło mnie kilku chłopców lekko rannych. Zawiązałyśmy sobie chustki na głowy, aby w razie pożaru w kanale przy położeniu się w wodzie nie zapaliły się włosy. Wszyscy chłopcy zrobili to samo – rozdałyśmy im cały zapas chustek trójkątnych.
Była godzina dziesiąta rano. [...]
Przeżegnałam się i pobiegłam schylona. Przy samym włazie, nie zwracając uwagi na bzykające kule, stał młody podchorąży z pistoletem w ręku. Bronią tą odstraszał cywilów pchających się między żołnierzy. Przy samym otworze zawahałam się. Cywil przede mną gramolił się wolno po klamrach. Bałam się, że będę mu stąpać po rękach.
Naokoło wlotu kanału utworzył się jakby wał z porzuconych plecaków, koców, walizek i papierów. Podchorąży pilnujący porządku kazał nieraz rzucać rzeczy zbyt obciążonym, aby potem nie tworzyły zatorów w kanale. Nade mną pokiwał głową powątpiewająco, gdyż rzeczywiście z plecakiem i dwoma torbami z trudem weszłam do włazu.
Wyczułam pod nogami haki i zaczęłam się spuszczać. Na dole szumiała woda. Schodziłam jak mogłam najszybciej, gdyż następny deptał mi prawie po rękach. Na dole stał jeszcze niezdecydowany cywil. Krzyknęłam, aby schodził z drogi. Gdy wreszcie zniknął w otworze z boku, zeskoczyłam na dół.
Prowadziły stąd dwie drogi. Między nimi przelewała się woda, sięgająca do kostek. Linka, wzdłuż której mieliśmy posuwać się w kanale, prowadziła w otwór na prawo. Zrobiłam krok z podwyższenia, na którym stałam, i zanurzyłam się w wodę po kolana. Uspokojona, ruszyłam naprzód.
Nie widziałam nic, tylko słyszałam szum wody i kroków i czułam w ręku linę. Pomacałam ściany naokoło i wyczułam oślizgłe cegły sufitu kilkanaście centymetrów nad głową, przechodzące łagodnie po bokach w ściany, odległe na długość ręki. Pomyślałam, że czasem woda wypełnia cały kanał... posuwałam się wąskim przejściem poziomym, od którego odchodziły rozchylone ścianki kanału.
Warszawa, 2 września
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Szliśmy dość długo, nim zatrzymano nas przy pierwszym włazie. Obawiano się granatów niemieckich. Po pewnej przerwie posuwaliśmy się wolno i możliwie cicho przez mały krążek światła padający z góry.
Otwory te następowały co pewien czas. Podczas gdy czekaliśmy na sygnał marszu, opieraliśmy się o ściany kanału, poprawiając ciężkie torby. Chłopcy prawie wszyscy mieli karabiny, wielu niosło jeszcze amunicję. Zmęczeni byli coraz bardziej. Co chwila ktoś wyrzucał przedmioty najmniej potrzebne ze swego plecaka, byle donieść ukochaną i tak ciężko wywalczoną broń. Pod nogami wyczuwaliśmy stosy koców, ubrań, amunicji, przez które trudno było czasem przejść. Potykaliśmy się i ślizgali. Stale jakieś porzucone linki plątały się naokoło nóg.
Podczas postojów następowała cisza, przerywana tylko pluskiem wody. Po chwili jednak zaczynały się szepty, przechodzące w głośne rozmowy. [...] Chwilami poziom wody podnosił się powyżej kolan – pod wpływem wejścia do kanału nowej partii. Panikarze jednak zaczynali zaraz wszczynać alarm. Na szczęście woda nie podniosła się wyżej i raczej opadała.
Warszawa, 2 września
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Przechodziliśmy teraz przez zbieg kanałów – wielką, trochę wyższą halę, w której zapalono latarki i świeczki. Ujrzeliśmy wtedy na występie muru nosze z ciałem żołnierza, zmarłego w kanale. Leżało też tu trochę broni i amunicji. To słabsi zostawili, licząc, że może ktoś jeszcze zabierze.
Chłopcy byli jednak tak zmęczeni, że z trudem ciągnęli nogi. Nie odpoczywali przecież już dość długo.
Weszliśmy teraz pod Śródmieście. Kanał był tu niższy. Trzeba było iść ciszej, chociaż światło można było palić. Przechodziliśmy pod schronami pełnymi szwargocących Niemek. Gdy stawaliśmy, można było rozróżnić poszczególne słowa. Odpoczynki były o tyle przykrzejsze, że musieliśmy stale schylać głowy.
Kanał stawał się coraz niższy, ale pocieszano nas, że „już niedługo koniec”. Szliśmy teraz coraz wolniej, ale gotowi byliśmy wszystko znieść wobec bliskiego końca. Ostatni odcinek wydawał się najdłuższy. Nawet ja musiałam porządnie schylać głowę, a cóż dopiero chłopcy!
Nagle – kilkanaście kroków przed sobą – ujrzałam światło. Stale ktoś wspinał się szybko po klamrach, przesłaniając na chwilę wylot włazu. Teraz dopiero zobaczyłam, że kilka metrów przede mną idzie Zosia.
Gdy doszłam do włazu i spojrzałam w górę, zobaczyłam czyjąś uśmiechnięta twarz. [...] Czyjeś mocne ręce wyciągnęły mnie na jezdnię. Wokoło stali ludzie, oglądając nas jak dziwolągi. [...]
I nagle uderzyło mnie coś dziwnego i nieoczekiwanego – cisza. Nie słychać było już stałego szumu wody w kanale ani samolotów i bomb, jak kilka godzin temu. Ludzie chodzili spokojnie po ulicach, domy miały szyby, niedaleko zaś stała mała, „filigranowa” barykada na Nowym Świecie. Widać było, że budowano ją bez pośpiechu, porządnie – i właściwie niepotrzebnie.
Warszawa, 2 września
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Deszcz ulotek. Z wielkim wyrozumieniem wytykają nam Niemcy bezsens Powstania i polską naiwność. Nasi pozorni przyjaciele pozostawili Warszawę swemu losowi. Niemcy są o wiele szlachetniejsi. Wybaczą Polakom ich bunt i obiecują, że każdemu poddającemu się powstańcowi darują życie...
Warszawa, 5 września
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Noce spędzamy w naszych schronach, tzn. w suterenach i piwnicach, ale w dzień rozchodzą się ludziska w świat. [...] Praga jest nadal pod obstrzałem. Od czasu do czasu gdzieś spadnie pocisk artyleryjski. Ktoś tam straci życie, ale pozostali wegetują dalej. Nikt nie zna dnia ani godziny.
Reperujemy chodnik przed domem. Zorganizowałam wynoszenie śmieci, które nas mało nie zatopiły. Wykopaliśmy duży dół z drugiej strony ulicy, pod parkanem odgradzającym tereny kolejowe. Kubełkami przenieśliśmy wszystko z drewnianego śmietnika na małym podwórku. Dół przykryliśmy ziemią. Gdy zajdzie potrzeba, będziemy kopać następne. Pilnuję sprawiedliwego podziału pracy. [...] Ustaliłam też nocne dyżury. Codziennie wywieszam w bramie kartę z dyżurami.
Warszawa, 22 września
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Tuż przy nasypie kolejowym dopadła mnie ostra kanonada niemiecka. Pociski przenosiły, a ja leżałam na mokrej ziemi, myśląc, że jeśli nawet mnie coś trzepnie na amen, to nie ma co żałować rozstania z tym ponurym, pełnym kłamstw światem. Kanonada nagle urwała się, a ja wstałam i już w lekkim półmroku powędrowałam przez wał do domu.
Warszawa, 22 października
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Szłam ulicą Szwedzką, gdy pocisk rąbnął gdzieś blisko. Wpadłam do bramy. Wiem z doświadczenia, że Niemcy strzelają seriami i najczęściej są trzy wybuchy. Drugi i trzeci był jeszcze bliżej. Potem cisza. Przeczekałam. Gdy wyszłam, na ulicy było pełno gruzu. Zauważyłam zwalony balkon niedaleko kamienicy. Myślę, że te kanonady mają przede wszystkim cel psychologiczny. Chodzi o sianie niepokoju i dezorganizację naszego życia.
Warszawa, 6 listopada
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Na Pragę zaczęły padać jakieś nowe, straszne pociski. Ludzie mówią, że to rakiety. Słychać je daleko. [...] Padają zazwyczaj seriami, po trzy sztuki. Nigdy nie wiadomo po pierwszej eksplozji, kiedy i gdzie padną następne pociski.
Warszawa, 6 grudnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
W związku z ostrzeliwaniem Pragi ciężkimi pociskami moździerzowymi, które potocznie ludzie nazywają „szafami” albo „faulami”, nie mówi się: „Obyśmy mogli doczekać się powrotu naszych bliskich”, a raczej: „Oby oni nas tu zastali”. Jeden pocisk i nie ma kamienicy [...].
Szłam rano pustymi ulicami z Głównego Komitetu, który znajduje się na ul. Małej. Przeleciałam Konopacką i skręciłam w moją Ciemno-Wileńską. Byłam tuż przy przedszkolu, gdy nagle świat zatrząsł się za moimi plecami. Pomyślałam — to koniec. Przywarłam do muru kamienicy, a tu drugi potężny grzmot. Wydawało mi się, że to tuż, tuż. Kącikiem oka spojrzałam na niebo i naprawdę zobaczyłam rakietę-pocisk. To był ułamek sekundy i nad naszą Zbrojownią przy ul. Szwedzkiej, u wylotu Wileńskiej, podniosła się potężna chmura ciemnego dymu. To był ten trzeci.
Warszawa, 18 grudnia
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
Jakaż to była satysfakcja zobaczyć przy pracach porządkowych na katowickim rynku hitlerowskich dygnitarzy i renegatów doprowadzonych z więzienia z ulicy Mikołowskiej. Jeszcze nie tak dawno butni i pewni siebie, gotowi na każde łotrostwo, żeby pognębić „podludzi”, jak nazywali Polaków oraz inne narody podbitej Europy, teraz bali się potulnie, żebrząc o papierosa.
Katowice, 7 lutego
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Dziś naród polski zjednoczył się z braćmi, którzy w ciągu wielu stuleci oderwani od swojej polskiej Macierzy, siłą włączeni zostali do państwa niemieckiego, gdzie byli gwałtem i brutalnie germanizowani. Dziś ziemia opolska wraca na zawsze do Polski. Rodacy nasi ze Śląska Opolskiego, dziś włączeni do wspólnego województwa, wnoszą swój wkład pracy w budowę demokratycznej Polski. Będzie się o tym pisać w książkach i podręcznikach, będą się o tym uczyć dzieci w szkołach, chwile te opiewać się będzie w pieśniach i muzyce. Jest to wkład niezachwianego patriotyzmu ducha polskiego, który oparł się wielu stuleciom nacisku germańskiego. Dlatego Bracia Opolanie, przyciskamy Was dzisiaj do piersi i serdecznie witamy.
Katowice, 18 marca
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Gdy 24 marca przybyliśmy do Strzelec, jeszcze unosiły się dymy tu i ówdzie ze zgliszcz, wiele zwłok leżało nie pogrzebanych. Pełno było wojska i rannych, wszędzie szpitale, odgłosy frontu całkiem wyraźnie dochodziły... Pomieszczeń brak zupełnie, biura nie było czym meblować. Sami chodziliśmy do opuszczonych domów i wydobywaliśmy najpotrzebniejsze sprzęty.
Strzelce, 24 marca
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Była to Wielka Sobota Wielkanocna, po raz pierwszy obchodzona w wolnej ojczyźnie po pięcioletniej gehennie okupacyjnej święto wiosny i nadziei. Dostroiła się do niego pogoda owego pierwszego powojennego roku, było ciepło i słonecznie, po zimie ani śladu. W śródmieściu ruch jak w najlepszych latach przedwojennych, w sklepach tłok, restauracje i kawiarnie pełne, wszyscy radośnie ożywieni, zajęci zakupami. Aż się wierzyć nie chciało, że zaledwie trzy miesiące temu, tu i w innych rejonach kraju na zachó od Wisły, czyhała na każdym kroku śmierć w czarnym mundurze z trupią czaszką.
Górny Śląsk, 31 marca
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Ci, co przeżyli piekło hitlerowskich obozów zagłady, postanowili unaocznić światu te straszliwe zbrodnie, pozostawiając ich trwałe świadectwo w postaci przekształcenia b. oświęcimskiego obozu w wielkie muzeum martyrologii narodów, zgodnie z naczelnym hasłem byłych więźniów: nigdy nie zapomnieć! Aktualna też stała się sprawa ścigania zbrodniarzy spod znaku trupiej czaszki, a następnie postawienie ich przed sądem, udowodnienia winy i przykładowego ukarania.
Katowice, 8 kwietnia
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Ludność zostaje wypędzona, wygoniona z domów i prowadzona przez most. [...] Przed bramami domów stoi polska milicja, wywołuje ledwie obudzonych mieszkańców na ulicę, zatrzymuje ich, nie pozwala wrócić. [...]
Kobiety, dzieci i staruszkowie z naszej ulicy stoją na dole, otoczeni przez strażników, niekompletnie ubrani. […] Pod ścisłą obstawą wypędza się ich w stronę mostu. Zatrzymują się na drugim brzegu i teraz dopiero zaczynają się krzyki, przekleństwa i bezbronne pogróżki. [...] Czekają na powrót – do wieczora, do jutra i znowu do jutra... Wielu z nich, wygłodzonych, załamuje się. Ale most na wschód już nie zostanie otwarty.
Görlitz [Zgorzelec], 21 czerwca
Franz Scholz, Dziennik niemieckiego księdza, „Karta” nr 21, 1997.
Stwierdzono ostatnio, iż na niektórych terenach ukazały się zarządzenia władz administracyjnych wprowadzające znakowanie ludności niemieckiej (np. białe opaski), bądź też tworzenia zamkniętych dzielnic mieszkaniowych dla Niemców. [...] Minister Administracji Publicznej prosi o zaniechanie tego rodzaju praktyk. Wysiłki władz administracyjnych winny iść przede wszystkim w kierunku najszybszej repatriacji ludności niemieckiej z Polski, co doprowadzi do pożądanej likwidacji zagadnienia niemieckiego bez uciekania się do obcych nam metod, przypominających metody rządów hitlerowskich.
22 listopada
Archiwum Państwowe w Katowicach, Urząd Wojewódzki Śląski, Og 270.
70% terenów naszego powiatu, wskutek działań wojennych w okresie od 25 lipca 1944 do 16 stycznia 1945 zostało zupełnie zniszczone [...]. Całkowicie zostały zniszczone domy mieszkalne, zabudowania gospodarskie, inwentarz martwy i plony, które przed zarządzeniem ewakuacji ludności nie mogły być sprzątnięte z pól. Zbiory zebrane z pól i inwentarz żywy uległy bezwzględnej rekwizycji. Strefa przednich pozycji wrogich sobie armii przechodziła z małymi tylko odchyleniami pasem o szerokości 20 kilometrów wzdłuż powiatu opatowskiego. Na powyższym terenie toczyły się zażarte walki o trakt kielecki, przy użyciu ciężkiej broni pancernej, artylerii, a także licznych eskadr samolotów bombardujących. Czego nie zniszczyły bomby i pociski artyleryjskie, zostało rozebrane przez walczące oddziały i użyte do budowy bunkrów, okopów i schronów. Szereg miejscowości z powodu kilkukrotnego przechodzenia ich z rąk do rąk obecnie przedstawia obraz pustyni. Ludność tych terenów mieszka w bunkrach, schronach i szałasach.
Opatów, woj. świętokrzyskie, 22 grudnia
Archiwum Akt Nowych w Warszawie, zespół Urzędu Rady Ministrów, sygn. 5/785, [cyt. za:] Barbara Kasprzyk, Akcja bunkrowa, „Karta” nr 65, 2011.
Miałam pilną sprawę do załatwienia i dlatego musiałam szybko iść do miasta. Normalnie nikt nie ma odwagi wyjść z mieszkania, bo o każdej porze dnia mogli „dopaść”, zazwyczaj do jakiejś brudnej roboty. […]
Zapędzono nas na koniec cmentarza, gdzie mężczyźni kopali właśnie grób. „Zdjąć płaszcze!” — padł rozkaz. Potem: „Do dołu i kopać!”. […] Jak mogłyśmy to stwierdzić po fetorze, tutaj groby były wypełnione trupami… I już na plecy szybko pracujących mężczyzn posypały się gumowe pałki, kije. […] Na dole leżały na wpół rozłożone ciała, chyba od roku albo dwóch pod ziemią, ubrane w pasiaki — więźniowie kacetów. Jak miałyśmy chwycić? „Rękami, wy niemieckie świnie!”. […] Dysząc dobiegłyśmy do placu, […] ułożyłyśmy nasz ciężar obok innych trupów. […] Chciałyśmy obetrzeć w trawie brudne, czarne dłonie. Nie pozwolono. Dalej! Na murze cmentarnym niedaleko grobu zgromadzili się gapie.
Kamienna Góra, 11 kwietnia
Maria Podlasek-Ziegler, Wypędzanie Niemców z terenów na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej: relacje świadków, Warszawa 1995
My niżej podpisani Niemcy jako rodzice uwięzionych szesnastu dzieci prosimy najuprzejmiej Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o ułaskawienie i darowanie im reszty kary.
Prośbę motywujemy następująco: w okresie Świąt Wielkiej Nocy w roku 1946, z niewiadomych nam przyczyn zostały aresztowane nasze dzieci w poszczególnych mieszkaniach i my nie władając językiem polskim musieliśmy podpisać protokół o niewiadomej nam treści. Aresztowania dokonały organa Urzędu Bezpieczeństwa w Wałbrzychu. […]
Hitler wszczepił swoją manię „Wielkości” przeważnie w podatne jednostki młodej generacji. I w mózgownicy przejętego tą manią małoletniego S. uroiła się myśl odegrania roli asystenta policji politycznej. Do zrealizowania tej myśli jest mu pomocny kolega drukarz, zatrudniony w drukarni poniemieckiej, zajętej przez wojska sojusznicze i dostarcza mu 1 formularz poniemieckich druków. Formularz ten S. wypełnia 22 I 1946 r. fałszując podpis doktora i zaopatrzył ten formularz w pieczątkę niemiecką, również podrobioną. Legitymacja ta – jako sfałszowana – nie ma absolutnie żadnego znaczenia, ani w Polsce, ani w Niemczech i dlatego nie można tej legitymacji brać poważnie jako dowód, gdyż pochodzi tylko od S., a nie od jakiejś organizacji zewnętrznej. Dalej S. stwarza (bardzo nieudaną zresztą) pieczątkę o treści: „Pełnomocnik Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na obwód XVIII Dolnego Śląska” i drugą o treści „Brit. Empire Secret Service 515”. Poza tym wydaje kartki z napisem: „10 MRZ 1946 – Green-Cross 31 DEZ 1946”. Mając to wszystko w ręku S w swej manii wielkości czuje się przez samego siebie upoważniony do czynu, puszczając kartki „Green-Cross” pomiędzy swych najbliższych kolegów i wmawiał im przy tym, że przy okazaniu tego świstka papieru przedostaną się bez przeszkód przez granicę i natychmiast otrzymają pracę.
Drugi zaś jego kolega prowadzi dokładną imienną ewidencję wydanych kartek. Nie dość tego to jeszcze każdy posiadacz takiej kartki chwali się wokół, że w każdej chwili może otrzymać pracę w Niemczech. Ci zaś, którzy chwalili się i pokazali tę kartkę rodzicom, to musieli ją spalić na ich oczach i otrzymali nie tylko naganę, ale i rodzice zabronili im kontaktować się nadal z kolegami, od których otrzymali kartki. Chwaląc się publicznie, zostali zdemaskowani i przy aresztowaniu ich wpadła imienna lista wszystkich szesnastu w ręce władz, bo i wpaść musiała. Niektórzy z nich mieli jeszcze kartki „Green-Cross” i oddali je władzom, inni zaś nie mieli, bo je spalili.
Naiwność i głupota tych małoletnich chłopców nie miała granicy, nie byli świadomi, że kartki te dostali od „fałszywego” asystenta policji politycznej; nie zbadali tego, gdyż i badać nie umieli.
[…]
Wojskowy Sąd Rejonowy we Wrocławiu przyjął ten zespół zupełnie się nieznających chłopców jako nielegalną organizację, działającą na szkodę Państwa Polskiego. Stało się to na podstawie wyzej przytoczonych sfałszowanych i nieprawdziwych dowodów.
[…]
Wierzymy jeszcze w Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i w udzielenie łaski dla naszych synów, którzy nie są żadnymi zbrodniarzami wojennymi, ani powojennymi i wierzymy, że przez ułaskawienie i darowanie reszty kary naszym synom, Pan Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, dla której pracowaliśmy i jeszcze niektórzy pracują, ułatwi nam tak ciężkie nasze życie.
Wałbrzych, 14 września
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
W wyniku działań wojennych teren naszego województwa bardzo ucierpiał. Zniszczony został powiat stopnicki, kozienicki, opatowski, sandomierski i częściowo kielecki. Około 40.000 gospodarstw zostało zniszczonych. Musimy sobie tu uprzytomnić, że cały ten teren [...], to jedno wielkie pogorzelisko poorane pociskami, spalone, zniszczone, na którym po ukończeniu działań wojennych nie tylko zabrakło domów i zapanował głód, ale zapanowała choroba i wielka nędza. Z tych 40.000 gospodarstw zniszczonych działaniami wojennymi pozostało jeszcze do dnia dzisiejszego około 1400 gospodarstw wymagających dalszej opieki i odbudowy.
Te 1400 gospodarstw [...] można by podzielić na dwie zasadnicze kategorie, mianowicie: na około 350–400 rodzin z powiatów kozienickiego, opatowskiego, sandomierskiego, częściowo kieleckiego, które do dnia dzisiejszego zamieszkują bunkry. Są to rodziny, które mieszkają 1–3 metry pod ziemią; zamiast dachu lepianki te przykryte są zlepkiem słomy, z której sterczą małe kominy od kuchni. Rodziny te zamieszkują bunkry wybudowane przez armię hitlerowską bądź też zamieszkują piwnice. Mamy na terenie naszego województwa jeszcze około 400 rodzin, które żyją dosłownie w jaskiniach.
Drugą kategorię stanowią gospodarstwa, rodziny, które w dużym stopniu własnym wysiłkiem, z pomocą kredytów państwowych, zbudowały sobie, że tak powiem, bunkry na powierzchni ziemi. Tzn. zbudowali sobie mały szałas, mający w jednym wypadku 3 m2, w innym 2 m2 powierzchni, zbudowany częściowo z drewna, z desek, z gliny lub jakiegoś innego materiału. Trudno to nazwać nawet najprymitywniejszym mieszkaniem.
Kielce, 19 maja
Archiwum Państwowe w Kielcach, zespół Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach, sygn. 744–747, [cyt. za:] Barbara Kasprzyk, Akcja bunkrowa, „Karta” nr 65, 2011.
Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu z dnia 3 XII 1946 r. jako oskarżony o przestępstwa: nielegalnego posiadania broni i sianie wrogiej propagandy przeciwko Państwu Polskiemu, skazany zostałem na łączną karę więzienia w wysokości 15 lat; w tym na 1 rok za posiadanie broni i na 14 lat za propagandę. Karę powyższą odbywam od 12 XI 1946 r.
[...]
Inkryminowane mi czyny przestępcze są niewątpliwie poważne i noszą cechy zbrodni godzącej w Ludową Polskę, ale z drugiej strony (jak to zresztą sam sąd raczył na przewodzie zauważyć), nie zostało mi udowodnione bym przechowywał broń, której w rzeczywistości nie mogłem ukrywać, gdyż jej nie posiadałem. Wymierzenie mi kary w wysokości 1 roku więzienia za tak poważne przestępstwo, świadczy o tym, że byłem niewinny. Odnośnie drugiego zarzutu jakobym głosił słowa godzące w dobro Państwa Polskiego, czuję się w obowiązku wyjaśnić, że nigdy nie starałem się wpływać swoją pracą duszpasterską na masy wiernych w kierunku siania nastrojów antagonistycznych przeciwników Rzeczypospolitej Polskiej.
[...]
Niejednokrotnie poddawałem szczegółowej analizie wypadki minionego okresu i starałem się wczuć w wielkość krzywdy jaką Naród mój wyrządził Polsce i szczerze wstydzę się za mych rodaków, tak jak wstydzę się za słowa, które mogły paść z mych ust, godząc w Państwo Polskie.
Ostatnia wieść o rewizjonistycznych dążeniach części kleru niemieckiego, popieranego przez odpowiednie koła najwyższej hierarchii Kościoła Rzymsko-Katolickiego, napawają mnie dzisiaj wstrętem do tych wszystkich, którzy głoszą takie hasła, do tych, którzy kwestionują słuszność zachodnich granic Państwa Polskiego, leżącej na Odrze i Nysie Łużyckiej.
Jako kapłan rzymsko-katolickiego Kościoła Niemieckiego – bowiem prawa do takiego tytułowania się nie odebrano mi – jestem przeświadczony, że utrwalenie granic tych jest rzeczą słuszną i sprawiedliwą, gwarantującą szczere i przyjazne współżycie Narodów Polskiego i Niemieckiego, której pragnę i której jestem zwolennikiem.
Zawarte ostatnio pomiędzy Państwem Polskim, reprezentowanym przez Rząd Rzeczypospolitej a Kościołem Katolickim porozumienie, zdecydowało, że ośmieliłem się zwrócić do Jego Ekscelencji Czcigdnego Obywatela Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z niniejszą prośbą o darowanie mi kary. Pragnę u schyłku mego życia wrócić do opuszczonej pracy, aby nią przyczynić się do zacieśnienia przyjaźni pomiędzy Narodem Niemieckim a Polskim. Przyrzekam użyć wszelkich wpływów i dać z siebie maksimum wysiłku w celu wpłynięcia na wiernych i tym sposobem utrwalić istnienie obecnych granic pomiędzy moją Ojczyzną a Rzecząpospolitą Polską. Wytężę wszelkie siły w walce przeciwko imperialistycznym podżegaczom do nowej wojny – po stronie sił pokoju ze Związkiem Radzieckim na czele. W ich skład – z czego jestem dumny – wchodzi Niemiecka Republika Demokratyczna, ramię w ramię z Polską Rzecząpospolitą Ludową.
Nowogard, 23 kwietnia
Krzysztof Szwagrzyk, Listy do Bieruta. Prośby o ułaskawienie z lat 1946–1956, Wrocław 1995.
Dziś 30. rocznica wojny – właśnie przed chwilą wyły syreny, ruch na ulicach zamarł na dwie minuty, ludzie stali milcząc, jak skamieniali. Ta wojna zdecydowała o naszym życiu, przekreśliła wszystko, zmarnowała naszą młodość i wiek dojrzały, wytrwała nam sześć lat życia, przekreśliła marzenia o Polsce całkiem wolnej – i tak cud, że żyjemy. A dziś świętują rocznicę komuniści i urządzają wiece – „przeciwko wojnie”. Pacyfizm Europy ułatwił kiedyś zadanie Hitlerowi, dziś ma je ułatwić Ruskim, no bo jak połknęli pół Europy, to teraz chcą pokoju, żeby kąsek strawić. Tak toczy się ten świat! Staliśmy z Lidią na balkonie przez te dwie minuty wycia syren: ta wojna to nasze życie, nasze małżeństwo, nasze przekreślone „kariery”. I to wszystko zrobił Hitler! Sukinsyn!!
Warszawa, 1 września
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Najdostojniejszy Księże Kardynale,
Pragnę serdecznie podziękować za przysłanie mi „dziesięciu tez” o celibacie kapłanów, wydanych przez Biskupów Północnej Nadrenii i Westfalii.
Cieszymy się, że Biskupi Niemieccy w tej trudnej sytuacji Kościoła tak stanowczo stanęli po stronie Jego Świątobliwości Pawła VI w sprawie celibatu kapłanów Kościoła obrządku łacińskiego i że podzielają zdanie ogromnej większości Episkopatu.
Polscy Biskupi i duchowieństwo uważają celibat za zaszczyt i nieodzowny warunek skutecznej pracy duszpasterskiej. Lud polski stanowczo nie chce kapłanów żonatych. Sytuacja, w jakiej obecnie znajduje się Kościół w Polsce, wprost namacalnie wskazuje, że tylko kapłan wolny od trosk o rodzinę może oprzeć się naporowi materializmu.
Dlatego oświadczenie Biskupów Północnej Nadrenii i Westfalii uważamy za wielki wkład na rzecz jedności w Kościele i braterską pomoc dla Kościołów lokalnych.
Wasza Eminencja raczy przyjąć wyrazy mojej głębokiej czci i życzenia na Gaudia Paschalia [Wielkanoc]. Stefan Card. Wyszyński
(Odpis, sporządzony przez służby perlustracyjne, z listu Prymasa
Stefana Wyszyńskiego do arcybiskupa Kolonii Josepha Hoffnera)
Warszawa, 24 marca
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Sprawę stosunków polsko-niemieckich musimy stale przemyśliwać na nowo, unikając [...] przestarzałych formuł i nie poddając się propagandowym szablonom, chociaż nie zapominając zarazem o gorzkich naukach historii. [...] Uważamy, że jeden aspekt tych stosunków powinien zostać poza ramami rozważań i dyskusji [...] – obecne granice z Niemcami uważamy za niezmienne.
Wbrew temu, co nam wmawia propaganda, ZSRR nie jest gwarantem naszych granic, ale gwarantem określonego, narzuconego nam systemu politycznego. [...] Ci wszyscy, którzy głoszą konieczność „sojuszu” z ZSRR, czyli w rzeczywistości podporządkowania się jego interesom państwowym i oficjalnej ideologii jako obrony przed niemieckimi zakusami – muszą stawiać sprawę jasno: trwanie tego sojuszu w obecnej formie oznacza trwanie tego poddaństwa. [...]
RFN nie jest, przy całej swojej potędze, jak dawne Niemcy mocarstwem zdolnym do całkowicie samodzielnej polityki zagranicznej w wielkiej skali – a już zwłaszcza do polityki agresywnej. Próbując takiej polityki, utraciłaby natychmiast nie tylko osłonę obronną Stanów Zjednoczonych, ale przede wszystkim poparcie wszystkich innych krajów Wspólnoty Europejskiej. Związki ze Wspólnotą stają się z każdym rokiem coraz trudniejsze do rozluźnienia gospodarczo, politycznie, a nawet wojskowo. [...]
Polacy mogliby więc uznać, że zjednoczenie Niemiec leży w interesie polskim pod dwoma warunkami:
1. bezwzględne uznanie naszej granicy zachodniej,
2. zasadnicza integracja Niemiec we Wspólnotę Europejską. [...]
Pamięć o zbrodniach niemieckich ułatwia dziś wielu Polakom godzenie się z sowieckim jarzmem. Ludzie, którzy pamiętają hitlerowski terror – a zwłaszcza ci, którzy nie zetknęli się z sowieckim – są często skłonni, dla osłonięcia wstydliwego faktu braku suwerenności Polski, wysuwać argument, że ZSRR „uwolnił” nas od Niemców i broni przed „zakusami”. Jest to rozumowanie fałszywe. Zbrodnie ludobójstwa, dokonywane na narodzie polskim przez ZSRR w latach 1939–41, nie stały się dla Polaków argumentem za kolaboracją z Niemcami. Tak samo ludobójstwo niemieckie nie może być argumentem za wiernopoddań- czością wobec ZSRR.
Autentyczna, niemanipulowana, obustronna poprawa stosunków polsko-niemieckich na płaszczyźnie międzyspołecznej i międzyludzkiej jest jednym z najważniejszych zadań, jakie stoją przed nami w ostatniej ćwierci XX wieku. Nie możemy sobie pozwolić na postawę: Niemiec – wieczny wróg. Żaden mądry naród nie kieruje się w polityce zasadą kultywowania wrogów.
Warszawa, maj
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Wszystkie czynniki utrzymujące dzisiejszy podział Niemiec są anachroniczne, należą do starzejącego się gwałtownie układu powojennego. [...] Komu to dziś służy?
Po pierwsze, Związkowi Radzieckiemu, który [...] utrzymuje swą obecność w Europie Środkowej w charakterze ostatniego okupanta byłej III Rzeszy, a zarazem gwaranta polskich i czeskich granic zachodnich.
Po drugie, partiom komunistycznym we wschodnich Niemczech, Czechosłowacji i w Polsce, które tylko dzięki takiemu układowi mogą utrzymać się przy władzy. [...]
W oficjalnej doktrynie politycznej PRL i w prywatnej opinii polskiej utrzymuje się [...] przekonanie, że w interesie Polski i całej Europy jest utrzymanie podziału Niemiec tak długo, jak się tylko da, aż się utrwali i wejdzie Niemcom w krew. Wielu Polaków sądzi, że radziecka obecność w Niemczech i w zachodniej Polsce oraz wynikające z niej skutki polityczne są mniejszym złem niż to, które mogłoby wyniknąć z pozostawienia Niemców samym sobie i nas sam na sam z nimi oraz ich ewentualnymi roszczeniami granicznymi. W tym jednym bodaj punkcie polityka PRL zgadza się z opinią większości polskiego społeczeństwa. Jest to strusia polityka i strusia filozofia. Nie można bytu państwowego i narodowego opierać na układzie koniunkturalnym, stanowiącym pogwałcenie procesów społecznych i praw ludzkich, a zależnym od czynnika zewnętrznego. [...] Budować byt narodowy na warunkach stworzonych przez Rosję to zadomowić się w niewoli. [...]
„Święte granice” stały się jeszcze „świętsze”, gdy ich nienaruszalność ZSRR zaliczył do własnej racji stanu, nadał im własną interpretację ideologiczną, gdy na nich spotkały się dwa ustroje, dwa bloki, dwie koncepcje życia, dwa światy i gdy ich przekroczenie jest dla mieszkańców świata radzieckiego zupełnie szczególnym przywilejem. Nigdy nigdzie granice nie były tak strzeżone, jak są dzisiaj w Europie znajdującej się pod kontrolą radziecką, nawet te, które oddzielają od siebie „bratnie” kraje demokracji ludowej.
W tym samym czasie granice państwowe w Europie Zachodniej stały się abstrakcyjnymi, przezroczystymi liniami, które przekracza się często, nie zauważając ich prawie. To nie waśnie narodów ani wzajemne zawiści tworzą granice pomiędzy państwami Europy Środkowo-Wschodniej. Jedynym ich twórcą i gwarantem zainteresowanym w ich wiecznym trwaniu jest ZSRR. Zainteresowany jest wiecznym ropieniem granicy polsko-niemieckiej i wszystkich innych granic: polsko-czeskiej, rumuńsko-węgierskiej, węgiersko-jugosłowańskiej. [...] Nie ma już w Europie granic innych niż radzieckie; nie ma mitologii granic poza tą, którą stwarza ZSRR. [...]
Nie rozważamy alternatywy: z Rosją przeciw Niemcom czy odwrotnie. W chaosie przyszłych wydarzeń widzimy dwa punkty pewne: Niemcy wstąpią kiedyś znowu wspólnie na arenę historyczną, a Polacy pozostaną tam, gdzie są. [...] Wierzymy w suwerenną Polskę w jej dzisiejszych granicach, z których każda będzie bramą szeroko otwartą, zabezpieczoną szanowanym powszechnie prawem, a nie drutem kolczastym, murem i fosą.
Warszawa, maj
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Do Polski przyjeżdżają masy Niemców zarówno z NRD, jak z NRF. [...] Swym synom i córkom pokazują, gdzie mieszkali i przykazują, że ziemie te są niemieckie i do Niemiec muszą powrócić. [...] Są nawet wypadki, że co butniejszy Niemiec posuwa się aż do groźby. Słyszałem od kilku już gości z Polski, że niektórzy Niemcy grożą, by nie wycinać drzew koło ich zagród, tak by kiedy Niemcy wrócą na te ziemie, było na czym wieszać... Polaków! [...]
A dziś nasi panowie na emigracji, którym dobrze się tu siedzi, zalecają Polakom pojednanie polsko-niemieckie. Pojednanie, owszem, ale pod jednym warunkiem: że cały naród niemiecki powie uroczyście pod adresem Polski, że już nigdy wojny, nigdy nienawiści, nigdy wrogiej działalności w stosunku do Polski. [...] A panom z PPN [...] – nie piszę Polakom, bo z ducha na pew- no Polakami nie są – życzymy i polecamy, by swe memoriały obrócili w inną stronę. Nie do Polaków, bo Polacy wiedzą, jaką postawę zająć, ich uczyć nie trzeba. Dziwić się tylko należy, że znalazły się pisma, które podobne głupstwa umieszczają. Najlepszą na to odpowiedzią, zwłaszcza dla Polaków z Wielkiej Brytanii, byłoby, by tych pism, które takie brednie uwłaczające narodowi polskiemu zamieszczają – w ogóle nie czytać.
28 września
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Najder pochodzi z rodziny niemieckiej (ze strony ojca), która, jak sam twierdzi, „spolonizowała się dokumentnie w ciągu jednego pokolenia”. [...] Po raz pierwszy do swego niemieckiego pochodzenia nawiązał w pierwszym swoim wystąpieniu w audycji RWE. Być może chciał w ten sposób przypodobać się swoim monachijskim gospodarzom [...]. Nie jest jednak wykluczone, że wypowiedź Zdzisława Najdera ma sens znacznie głębszy. W jednym z biuletynów PPN-u poświęconych kwestii niemieckiej, którego autorami według wszelkiego prawdopodobieństwa byli Zdzisław Najder i Andrzej Kijowski, prezentowana jest teza, że podział Niemiec nie jest korzystny dla Polski [...].
Zdzisław Najder interesował się położeniem autochtonów na Opolszczyźnie. Świadomość niemieckiego pochodzenia mogła być tym czynnikiem, który w znacznym stopniu rzutował na całe dotychczasowe postępowanie Zdzisława Najdera. [...] Po nawiązaniu współpracy z wywiadem Stanów Zjednoczonych Najder zaprzestał jakiejkolwiek działalności opozycyjnej. [...] Sytuacja diametralnie zmieniła się w okresie narastania kryzysu społeczno-ekonomicznego w Polsce, czyli w połowie lat siedemdziesiątych. [...] Zdzisław Najder nie przyłącza się do żadnego z działających w kraju ugrupowań opozycyjnych. Tworzy własne pod nazwą Polskie Porozumienie Niepodległościowe. [...] Warto [...] zwrócić uwagę na następujące fakty w działalności samego ugrupowania i jego działalności wydawniczej, które bezspornie wskazują na to, że było to ugrupowanie bezpośrednio i ściśle sterowane przez komórkę obcego wywiadu zajmującą się prowadzeniem wojny psychologicznej:
PPN było ugrupowaniem personalnie związanym z osobą Zdzisława Najdera. [...] Każdy wyjazd Zdzisława Najdera za granicę powodował zaprzestanie działalności PPN-u. Brak w PPN-ie organu zapewniającego ciągłość działania dawał gwarancję zachowania kierunku ośrodka dyspozycyjnego, znajdującego się poza PPN-em. PPN stanowiło dla Najdera jednocześnie:
– przykrywkę (kamuflaż) jego działalności wywiadowczej; do tego celu służyły również inne zachowania się Najdera, np. głosił, że jest wielbicielem ideologii marszałka Piłsudskiego, w jego gabinecie pojawił się portret Marszałka itp.,
– źródło uzyskiwania wiadomości o sytuacji społeczno-ekonomicznej i nastrojach w społeczeństwie, zabezpieczające przed podejrzeniami informatorów, że w grę wchodzi działalność wywiadowcza,
– narzędzie sterowania pewnymi procesami społecznymi i wywoływania określonych nastrojów pożądanych dla ośrodka wywiadowczego kierującego działalnością dywersyjną.
Każde ze znanych ugrupowań opozycyjnych hołdowało jakiejś ideologii. Inaczej jest w przypadku PPN-u. [...] Gloryfikuje się wszystkie kierunki: Piłsudskiego, Dmowskiego, Witosa itp. Nie chodzi tu o żadną ideologię, lecz o stworzenie płaszczyzny działania dla wszystkich, którzy mogą stać się [...] przeciwnikami ustroju PRL. [...] PPN ma do spełnienia także inne zadania, np.: wyciszanie w imię wspólnej sprawy rozbieżności w innych ugrupowaniach opozycyjnych; przygotowanie gruntu do zrozumienia przez społeczeństwo polskie strategicznej koncepcji Stanów Zjednoczonych: połączenie Niemiec – rozkład ZSRR; badanie reakcji w tej kwestii. Znamienne jest, że po przesoleniu kwestii niemieckiej w jednym biuletynie PPN-u, co spotkało się z pewną opozycją, ukazał się następny biuletyn, w którym te same sprawy przedstawiono w formie bardziej strawnej.
Warszawa, 24 września
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Sprawa Zjednoczenia Niemiec. Gdybyśmy zaakceptowali ten kurs, gdybyśmy stali się rzecznikiem Zjednoczenia Niemiec, to stracilibyśmy znaczną część swej ceny i na Wschodzie, i na Zachodzie, a również w samym Bonn. Zachód widzi u nas główny czynnik, który będzie dążył do przeciwstawienia się zjednoczeniu Niemiec i Francuzi nie muszą tego mówić głośno, bo wiedzą, że przeciwko zjednoczeniu otwarcie wypowiadają się Polacy. […] Powiedzmy jednak od razu, że zjednoczenie nie jest w zasięgu ani obecnej, ani przyszłej generacji, a o tym, jak to wszystko się potoczy, zadecydują długie i złożone procesy historyczne.
Warszawa, 5 listopada
Sprawozdanie z posiedzenia Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczacym Rady Państwa, Warszawa 1990, [cyt. za:]
Mieczysław Tomala, Zjednoczenie Niemiec. Reakcje Polaków. Dokumenty i materiały, oprac. red. Teresa Pawlak-Lis, Warszawa 2000.
W hotelu „Marriott” włączyłem telewizor i obejrzałem pierwsze reportaże z Berlina. Zrozumiałem natychmiast, że mimo doniosłego charakteru tej wizyty muszę ją przerwać, gdyż miejsce kanclerza federalnego w tak przełomowym momencie może być tylko w niemieckiej stolicy, w samym centrum wydarzeń. [...] Moja decyzja wywołała prawdziwą burzę. Premier Mazowiecki pragnął za wszelką cenę nie dopuścić do mojego wyjazdu z Polski, przekonywał mnie, iż byłoby afrontem wobec prezydenta Jaruzelskiego odwoływanie mojego spotkania z nim, zaplanowanego na następny dzień. Potem w mojej obecności zatelefonował do Generała.
W tej sytuacji podszedłem do aparatu i wyjaśniłem powody swojego postępowania: w sobotę muszę poprowadzić w Bonn posiedzenie rządu, na którym ma zapaść wiele ważnych decyzji. Nikt nie wie, ilu naszych rodaków z NRD zdecyduje się pozostać na Zachodzie. [...] Mnóstwo ludzi na całym świecie przypatruje się teraz Niemcom, analizuje ich postawę. [...] podkreśliłem ponownie, że wagi mojej wizyty w Polsce nie umniejszy z pewnością ta krótka przerwa. Wydarzenia w NRD przybrały taki, a nie inny obrót tylko dzięki temu, że Polska i Węgry dały pozytywny przykład. Generał Jaruzelski wyraził w końcu zgodę na przesunięcie terminu spotkania, podkreślił zarazem, że zależy mu bardzo, aby nie była to wyłącznie wizyta kurtuazyjna, lecz by zgodnie z planem doszło do szczegółowej wymiany poglądów.
Warszawa, 9 listopada
Helmut Kohl, Pragnąłem jedności Niemiec, Warszawa 1999.
Na wizytę w Polsce przewidziano pięć dni [...]. Po pierwszych rozmowach politycznych — najpierw z premierem Tadeuszem Mazowieckim, a następnie z Lechem Wałęsą i Bronisławem Geremkiem — zbieramy się w rezydencji Kohla, aby wspólnie pojechać na oficjalne przyjęcie. Przedtem jednak kanclerz chce usłyszeć najświeższe wiadomości z Bonn. Tutaj, w Warszawie jest to możliwe tylko za pomocą specjalnego łącza [...]. Nastrój Helmuta Kohla jak zwykle trudno rozpoznać. Jedynie gonitwa wydawanych dyspozycji i ruchy coraz gwałtowniejsze zdradzają niepokój i napięcie. Właśnie dowiedział się czegoś, w co nikt właściwie w pierwszej chwili nie może uwierzyć i co rozmowy w Polsce kieruje za jednym zamachem na dalszy plan: berliński mur runął. [...] Nastrój w kanclerskim apartamencie waha się między nadzieją a obawą. Nadzieją, że to początek końca reżimu SED; obawą, że otwarcie granicy może wywołać masową ucieczkę do RFN. Również i moja radość miesza się z troską, jednak radość przeważa. Myślę o przyjaciołach we wschodnim Berlinie i w NRD, przed którymi najdosłowniej otwiera się brama do wolności.
Warszawa, 9 listopada
Horst Teltschik, 329 dni. Zjednoczenie Niemiec w zapiskach doradcy kanclerza, Warszawa 1992.
Na wizytę w Polsce przewidziano pięć dni [...]. Po pierwszych rozmowach politycznych — najpierw z premierem Tadeuszem Mazowieckim, a następnie z Lechem Wałęsą i Bronisławem Geremkiem — zbieramy się w rezydencji Kohla, aby wspólnie pojechać na oficjalne przyjęcie. Przedtem jednak kanclerz chce usłyszeć najświeższe wiadomości z Bonn. Tutaj, w Warszawie jest to możliwe tylko za pomocą specjalnego łącza [...]. Nastrój Helmuta Kohla jak zwykle trudno rozpoznać. Jedynie gonitwa wydawanych dyspozycji i ruchy coraz gwałtowniejsze zdradzają niepokój i napięcie. Właśnie dowiedział się czegoś, w co nikt właściwie w pierwszej chwili nie może uwierzyć i co rozmowy w Polsce kieruje za jednym zamachem na dalszy plan: berliński mur runął. [...] Nastrój w kanclerskim apartamencie waha się między nadzieją a obawą. Nadzieją, że to początek końca reżimu SED; obawą, że otwarcie granicy może wywołać masową ucieczkę do RFN. Również i moja radość miesza się z troską, jednak radość przeważa. Myślę o przyjaciołach we wschodnim Berlinie i w NRD, przed którymi najdosłowniej otwiera się brama do wolności.
Warszawa, 9 listopada
Horst Teltschik, 329 dni. Zjednoczenie Niemiec w zapiskach doradcy kanclerza, Warszawa 1992.
[...] zanosiło się na to, że uzgodnione wcześniej nabożeństwo nie odbędzie się, pomimo iż podążały tam już teraz tysiące Ślązaków. Postanowiliśmy udać się do Krzyżowej za wszelką cenę. Obawiając się, że nie zdołamy przeforsować tego w inny sposób, osobiście omówiłem tę sprawę z polskim szefem protokołu i dopilnowałem, abyśmy otrzymali do naszej dyspozycji autokar. Była już trzecia nad ranem, kiedy wreszcie wyruszyliśmy w drogę.
Dla mnie był to jeden ze szczególnie ważnych punktów w programie wizyty. Krzyżowa to wybitny symbol innych, lepszych Niemiec także w najbardziej mrocznym rozdziale naszej historii. „Krąg z Krzyżowej” skupiał wspaniałych Niemców, mężczyzn i kobiety, którzy wstąpili do tej organizacji, aby obmyślić sposoby pokonania narodowego socjalizmu i ustanowienia w Europie sprawiedliwego pokoju. [...] Pragnąłem, aby właśnie posiadłość hrabiego Moltke stała się miejscem spotkania niemiecko-polskiego i aby spotkanie to przepojone było duchem pojednania. Premier Mazowiecki i ja zamierzaliśmy zainicjować ów proces, uczestnicząc wspólnie w nabożeństwie niemiecko-polskim.
Warszawa, 12 listopada
Helmut Kohl, Pragnąłem jedności Niemiec, Warszawa 1999.
W Polsce prowadziliśmy naprawdę ważne rozmowy polityczne. Znaczącymi etapami podróży było nabożeństwo w Krzyżowej i wizyta w Oświęcimiu. Decydującym tematem politycznym pozostaje sprawa granicy. Towarzyszyła ona nam w Polsce na każdym kroku. Pojednanie między Niemcami a Polakami nie będzie możliwe tak długo, dopóki ten dławiący problem przegradza drogi ku sobie.
Bonn, 14 listopada