Po kapitulacji powstania wyszedł rozkaz o ewakuacji Warszawy, a właściwie gruzów, bo miasto już wtedy wyglądało jak istne pobojowisko.
[Niemcy dali ludziom 3 dni na opuszczenie miasta] i należało się śpieszyć, bo pozostanie po tym terminie groziło kulą w łeb. Ludzie z dzieciakami i tobołami wychodzili, cały dobytek zostawiając na pastwę losu i udawali się w nieznane, nieraz na śmierć, a w najlepszym razie na tułaczkę.
Ale jednak mimo groźby śmierci znaleźli się tacy, którzy w mieście zostali. Zaopatrzyli się w broń i granaty i urządzili sobie schron zamaskowany, a właściwie tzw. „bunkier”. Ja też zostałam, ponieważ nie miałam tzw. „aryjskich” papierów ani „dobrego wyglądu” i bałam się Niemców jak zarazy. Wolałam umrzeć — nawet śmiercią głodową, aby tylko już więcej Niemców na oczy nie widzieć.
Naszykowaliśmy sobie jedzenia i wodę w naczyniach na 2 tygodnie, ponieważ wyliczyliśmy, że przez ten czas Niemcy z Warszawy uciekną, bo na Pradze już byli Sowieci. Było nas 9 osób, 2 kobiety i 7 mężczyzn. Przyjaciele nasi zasypali nas z zewnątrz, czyli nas „zamaskowali” i poszli z tym [przyrzeczeniem], że nas wypuszczą, jak będzie wolność.
Warszawa, 5 października
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.