W czasie kiedy nas zawiadomiono, że jesteśmy otoczeni, on [Aleksander Burski] się golił. Chwycił ręcznik, wytarł się i ucik w szuwary. Walka się zaczęła. Każdy bez rozkazu stanął ażeby się bronić.
Widziałem, jak [Antoni] Odyniec z porucznikiem ciągnęli armatkie, drugie Osiecki Henryk i Przybilski. Były maszynowe karabiny. Zaczęła się walka. Każdy instynktownie wiedział, co ma robić.
Anna Wojsławowicz i Jadwiga Laudańska stanęli przy oknach, gdzie stały skrzynki z granatamy; mnie krzyknięto: pal dokumenty.
Chwila była straszna. Padali trupy z obydwóch stron. Więc my nie moglim zwyciężyć, bo Rosjan było 10-krotnie więcej.
W tej walce zginęła P. Wojsławowicz, zostawiając 4-letnie córkie Halinkie i Jadwiga Laudańska, zostawiając córkie 4-letnie Irene. Kiedy podprowadzili mnie do trupów, to byli to dwie kobiety i 10 mężczyzn, ale później do wieczora więcej, być może 18 czy 19. Ale Rosjan było dużo więcej.
Kobielno, 29 czerwca
Tomasz Strzembosz, Uroczysko Kobielno. Z dziejów konspiracji i partyzantki nad Biebrzą 1939-1940, „Karta” nr 5/1991.
11 lipca 1944 wieczorem poderwał wszystkich alarm! Ogłoszono go z powodu aresztowania przez Sowietów we wsi Bogusze dowódców Brygad, zgromadzonych tam na polsko-sowieckiej naradzie — pułapce. Około 2 tysięcy ludzi ruszyło z nami w kierunku Puszczy Rudnickiej.
Wygląd wyruszającej kolumny mógł każdego przyprawić o spazmy śmiechu. Nie kończący się tabor hałaśliwie rozklekotanych wozów, na których ułożono wszelki sprzęt dowództwa, utrudniał marsz i uniemożliwiał posuwanie się w ukryciu. Wpływał źle na samopoczucie żołnierzy, wszyscy przeczuwali żałosny koniec.
Bez przeszkód przekroczyliśmy tor kolejowy, a następnie trakt Wilno–Lida i jeszcze tej nocy dotarliśmy do Puszczy.
Bogusze, 11 lipca
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
W nocy 5/6 stycznia 1945 zlikwidowałem z por. „Ostoją” na kolonii Jakubowskie komendanta posterunku milicji w Boćkach — Michała Zielińskiego, współpracownika NKWD, a także starszego lejtnanta Aleksandra Dokszyna ze SMIERSZ-a, rozpracowującego miejscową siatkę AK. Dostał moje trzy kule w legitymację pod mundurem, na sercu. Było w niej pozwolenie na dokonywanie aresztowań do pułkownika włącznie. „Wićka” i „Kukułka” w tym czasie obstawiali dom.
Boćki, 6 stycznia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
17 kwietnia oba szwadrony (jeszcze razem) zajęły osadę Mała Narewka na skraju Puszczy Białowieskiej. Rozbrojenie posterunku milicji przeprowadził por. „Nowina”.
Mała Narewka, 17 kwietnia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
22 kwietnia wrogo do nas nastawieni i sprzyjający Sowietom mieszkańcy białoruskiej wsi Wiluki ostrzelali patrol mojego szwadronu. Ukarałem ich za to trzy tygodnie później.
Wiluki, 22 kwietnia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
30 kwietnia nastąpiło ważne wydarzenie w moim życiu. Łącznicy „Łupaszki” przyprowadzili do szwadronu dwie zabiedzone kobietki z siatki. Staliśmy w wiosce Pondy koło Zwierzyńca. Kobietkom radzono: „Tylko nie do «Zygmunta». Nie wytrzymacie!”. Rady nie posłuchały. Na drugi dzień „Krystyna” (Alicja Trojanowska) i „Danka” (Wanda Czarnecka) stanęły do raportu z prośbą o pozostanie w szwadronie jako sanitariuszki.
Pondy, 30 kwietnia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
2 maja stanęliśmy w wiosce białoruskiej. Wziąłem pięciu zakładników, bo oni lubili do nas postrzelać...
Nazajutrz przed południem: „Alarm!”. Zerwałem się na nogi. W przejeżdżającej ciężarówce zobaczyłem kilkunastu ludzi w białych koszulach. Jeden trzymał między udami erkaem dziegciara, dwóch — pepesze, reszta — karabiny. Mijali nas i przejechaliby. Raptem los wydał ich w nasze ręce. Przed ciężarówkę wyskoczyły dwie domokrążne babki. Stanęli.
„Ognia!”. Załoga auta „cichła”, jeden po drugim. Po naszej stronie siedział żywy i cały ruski szofer. „Nie ubiwajtie.” Uspokoiłem chłopca (17–18 lat), że my „tolko swoju swołocz”.
Patrzę, koło mnie stoi siostra „Krystyna” i nie ma już kogo ratować.
— Po jaką cholerę siostra tu się pchała? — pytam.
— Mnie jakoś przy panu bezpiecznie.
Zginęło siedmiu milicjantów i dwóch uzbrojonych członków PPR. Jechali z Białowieży, z uroczystości pierwszomajowych.
3 maja
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
11 maja „odwiedziłem” wieś Wiluki, której mieszkańcy w kwietniu ostrzelali mój patrol. W „podziękowaniu” z rozkazu „Łupaszki” wieś spaliłem i kazałem rozstrzelać jednego członka PPR. Ludności dałem czas na opuszczenie wsi.
Wiluki, 11 maja
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
16 maja pod wsią Patoki nastąpiło spotkanie z przybyłą tam po zboże ekspedycją ludowego wojska i milicji, w której brali również udział strażnicy więzienia z Bielska Podlaskiego. Atakowaliśmy murowany dom i zabudowania. Strzelało kilku tylko strażników — nie wszyscy. W walce zabity został ich dowódca. Do niewoli wzięliśmy jedenastu żołnierzy, trzech z nich pozostało z nami do końca.
Potoki, 16 maja
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Mieszkańcy Domanowa i sąsiednich Patok naprowadzili oddział NKWD (około stu Sowietów) na dwór Hieronimowo, gdzie mieszkało 40 polskich rodzin przesiedlonych zza Buga. Skomunizowani chłopi chcieli zagarnąć ziemię przez tamtych uprawianą. Ruscy dwór spalili, a polskie rodziny obrabowano. Mieszkańcy Patok i Domanowa byli wrogo do nas nastawieni, posiadali broń i współpracowali z NKWD. W odwet za ich postępek, z rozkazu majora, 20 maja obie te wsie spaliłem (pomimo gróźb dalszych represji ze strony komendanta NKWD). W większości płonących zabudowań i stodół eksplodowała amunicja. Zlikwidowany też został sołtys Bekiesz, jego syn i jeszcze ktoś.
Wpadło wtedy w moje ręce dwóch sowieckich kapitanów, lekarzy weterynarii. Wtedy jeszcze puszczałem ich wolno (póki nie złajał mnie za to „Łupaszka”).
Hieronimowo, 17 maja
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
[17 maja] mieszkańcy Domanowa i sąsiednich Patok naprowadzili oddział NKWD (około stu Sowietów) na dwór Hieronimowo, gdzie mieszkało 40 polskich rodzin przesiedlonych zza Buga. Skomunizowani chłopi chcieli zagarnąć ziemię przez tamtych uprawianą. Ruscy dwór spalili, a polskie rodziny obrabowano. Mieszkańcy Patok i Domanowa byli wrogo do nas nastawieni, posiadali broń i współpracowali z NKWD. W odwet za ich postępek, z rozkazu majora, 20 maja obie te wsie spaliłem (pomimo gróźb dalszych represji ze strony komendanta NKWD). W większości płonących zabudowań i stodół eksplodowała amunicja. Zlikwidowany też został sołtys Bekiesz, jego syn i jeszcze ktoś.
Wpadło wtedy w moje ręce dwóch sowieckich kapitanów, lekarzy weterynarii. Wtedy jeszcze puszczałem ich wolno (póki nie złajał mnie za to „Łupaszka”).
Domanowo, Patoki, 20 maja
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Nad ranem 7 lipca zatrzymaliśmy się na dzienny postój w wiosce Brzeziny. Przez środek wsi przechodziła droga. Na skraju wsi znajdowała się stodoła, przed którą mój zwiad (dwunastu ludzi) ćwiczył ujeżdżanie koni pod dowództwem plutonowego. Dochodząc do drogi, za którą kwaterowała część szwadronu, usłyszałem huk silników. Po chwili ze wzgórza (dwieście–trzysta metrów od nas), gdzie kwaterował w kilku budynkach 2 szwadron „Burego”, wyjechały na nas trzy auta: łazik, fiat osobowy i ciężarówka. Na wzgórzu zatrzymała się druga ciężarówka, otoczona natychmiast ludźmi „Burego”.
Dałem rozkaz kontynuowania ćwiczeń na ujeżdżalni. Porwałem od najbliższego żołnierza pepeszę i z kilkoma ludźmi z niedbale przewieszonymi automatami ruszyliśmy na spotkanie nadjeżdżających. Nasze mundury dawały poczucie bezpieczeństwa. Łazik podjechał do nas. Szofer grzecznie pozdrowił. Zostało przy nim dwóch naszych. Z pozostałymi ruszyłem dalej. Fiat zatrzymał się przy koniach. Przez okno wychylił się oficer (pułkownik-prokurator) przywołując plutonowego. Zapytał o drogę, twierdząc, że się „zgubili”. Podszedłem. Otoczyliśmy auta. Wszyscy Rosjanie (prócz kobiety obok pułkownika) na rozkaz podnieśli ręce. Wyszli z aut i zostali odprowadzeni do chaty, pozostając pod strażą. Zgodnie z rozkazem majora mieli zginąć.
Któryś z dowódców drużyny zorganizował kopanie. O kilkadziesiąt metrów za stodołą w zbożu zaczęto szykować dół. Szedłem powoli do kwatery zatrzymanych. Przy łaziku, obstawionym kilkoma żołnierzami, szofer tłumaczył funkcjonowanie maszyny podchorążemu „Konarowi”. Rozmowa w tonie przyjacielskim.
Zanim wszedłem do pomieszczenia zatrzymanych, podbiegł do mnie wartownik: „Panie poruczniku, on ma bardzo dobry zegarek”. Pamiętał, że 2 maja (moje imieniny) w Puszczy Białowieskiej zgubiłem podarowany mi przez babkę na imieniny zegarek. Wchodzę do zatrzymanych. Siedzą na stołkach. Zegarka na ręku nie widać. „Kto otniał ot was czasy?” [Kto wam zabrał zegarek?] — „Nikto, imieju” — odpowiedział pułkownik i wyjąwszy zegarek z kieszeni podał mi go. No, zdobycz potrzebna — Longines (on też go nie kupił).
Pułkownik zapytał: „Uże nie nużnyj?” [Już niepotrzebny?], bardzo poważnie. „Da” — odpowiedziałem. „Nie ubiwajtie żenszcziny” [Nie zabijajcie kobiety].
Wyszedłem z bardzo dziwnym uczuciem. Dół był gotów. Wyprowadzono skazańców i dołączono do nich szofera. Kobieta tuliła laleczkę, którą kazałem rozpruć i sprawdzić zawartość (pamiętałem, że często używa się lalek jako skarbonek). Jak twierdziła kobieta, kukołoczka [laleczka] miała być dla riebionka [dziecka]. Nie wiedziałem, że dla tego, co ma przyjść (żadne oznaki odmiennego stanu nie były widoczne). Piszę to ze łzami, ja, twardy człowiek i dowódca.
Przy egzekucji byłem obecny, ale sam w niej nie uczestniczyłem. Pułkownik objął kobietę. „Praszczaj, Masza” [„Żegnaj, Masza”]. Zginęli.
Rozkaz majora musiałem wykonać i wykonałem, ale ciągnie się za mną do dziś niepotrzebny ciężar. A tyle wykonanych wyroków mam za sobą!
Brzeziny, 7 lipca
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
10 lipca mój 1 szwadron ponownie „odwiedził” Siemiatycze. Rozbroiliśmy posterunek milicji (jeden funkcjonariusz został zlikwidowany). Zniszczeniu uległy akta w urzędzie gminnym. Dokonaliśmy też rekwizycji w spółdzielni.
Kilka dni później nastąpił Brzezin ciąg dalszy, a właściwie zakończenie. Nadjechali Sowieci z odwetem. Wioskę podpaliło dwóch lejtnantów. Staliśmy akurat na kwaterach w pobliżu i natychmiast ruszyliśmy z pomocą mieszkańcom płonącej wsi, biorąc udział w gaszeniu zabudowań. Poprowadzony przeze mnie pościg zwiadu konnego zakończył się ujęciem i rozstrzelaniem jednego z podpalaczy.
Oni zabijali Polaków, by zniszczyć nasz Naród. My w obronie Narodu zabijaliśmy ich — zabójców.
Siemiatycze, 10 lipca
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Nastąpił bardzo ważny dzień w moim życiu. Oświadczyłem się siostrze „Krystynie”, dając jej kilka godzin do namysłu (!).
Późnym wieczorem 27 sierpnia zapukałem na plebanię w parafii Osmola. Ksiądz proboszcz Kazimierz Godlewski był wielkim przyjacielem 1 szwadronu.
Pięć minut przed północą zaczął się nasz ślub. Pożyczona obrączka ślubna. Żona miała swój rodzinny pierścionek z datą: 1883 rok. Orszak ślubny: państwo młodzi, świadkowie — „Wiktor” i „Bolek Biały”; asysta: dwa erkaemy z obsługami. Jeden erkaem ulokował się przy stopniach kościoła, drugi w rozpadlinie muru skierowany na drogę. „Wiktor” zwraca uwagę: „Zygmunt, schowaj nahajkę, bo straszysz żonę”. Schowałem za cholewę buta.
Powiedziała „tak”. Jedyna kobieta — żona na prawie pięćdziesiąt lat. Krótkie przemówienie księdza: „Trzymajcie się, nie dajcie się!”.
Osmola, 27 sierpnia
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Następną koncentrację major „Łupaszka” wyznaczył w znanej nam już gajówce Stoczek. Odbyła się 7 września. Stawili się na nią wszyscy dowódcy szwadronów i oficerowie V Brygady. Major przekazał zebranym rozkazy Komendy Okręgu Białostockiego AK, dotyczące przeprowadzenia zamierzonej demobilizacji Brygady. Rozformowanie szwadronów miało się odbywać stopniowo, przy czym ich dowódcy zostali zobowiązani do pozostania w polu i do odejścia na końcu. Całą siatkę terenową miała objąć akcja zaopatrywania partyzantów w odprawy pieniężne i w fałszywe dokumenty, umożliwiające im rozpoczęcie życia w cywilu.
Partyzanci stopniowo odchodzili do cywila, co u niektórych wywoływało objawy niesubordynacji i rozprzężenia.
Stoczek, 7 września
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
3 października za bunt i napaść na kolegów zostali rozstrzelani trzej żołnierze 1 szwadronu: „Tarzan”, „Mucha” i „Kula”.
3 października
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
Melduję, że 17 grudnia 1945 o godz. 14.30 w Poznaniu, jadąc samochodem służbowym do firmy „Stomil” po odbiór opon, zauważyłem na moście dworcowym idącego [Jana Kempińskiego] „Błyska” w towarzystwie dwóch nieznanych osobników. Natychmiast kazałem samochód zatrzymać i referentowi śledczemu Kubiakowi Stefanowi dałem polecenie obserwowania podejrzanych mi osobników, a sam udałem się do Kom[endy] Woj.[ewódzkiej] MO po czterech ludzi uzbrojonych, gdzie przy ich pomocy zaaresztowałem „Błyska” na ul. Focha, przy parku Wilsona. (…) Po zatrzymaniu przywiozłem ich do Kom. Woj. MO Wydział Śledczy, gdzie rozpoczęto wstępne dochodzenia, gdyż „Błysk” jest dowódcą grupy partyzanckiej AK.
Poznań, 17 grudnia
(z akt sprawy SR-167/46)
Krzysztof Gozdowski, Wielkopolski ataman, „Karta” nr 10/1993.
Znów miałyśmy w nocy gości. W okolicy jest podobno mnóstwo bezpieki, aresztują ludzi. Mszczą się pewnie za to, że ludzie nie chcą komuny i pomagają partyzantom na każdym kroku.
Słyszałyśmy, że gdzieś w okolicach Iłży bezpieka otoczyła dom, w którym nocowali partyzanci. Wywiązała się strzelanina, zginął tam podobno ksiądz z Sienna.
Zdarza się, że bezpieka niespodziewanie wpada do domów, gdzie akurat kwaterują partyzanci. Jeśli ktoś ocaleje podczas strzelaniny, zabierają go do więzienia, a co tam robią – podobno lepiej nie wiedzieć i nie myśleć o tym. Mówiła o tym pani Maria, gdy rankiem nasi goście odeszli. Ale na pewno znów otworzy, gdy zastukają w szybę.
Zwoleń, 25 marca
Barbara Kulska, Z lasem w tle, „Karta” nr 13/1994.
W niedzielę 19 maja wczesnym rankiem pani Maria wyjrzała oknem na ulicę – i zamarła. Wzdłuż Cmentarnej szedł patrol kilku żołnierzy. Wchodzili do domów. A u nas w sionce za zasłoną spał „Jur”. Obudzony, zerwał się na równe nogi. Żołnierze weszli na podwórko dwa domy przed nami.
- Żywego mnie nie dostaną – powiedział „Jur” i wyskoczył z domu. Jednym susem przeskoczył małe, nieogrodzone obejście i zbiegł w dół przez ogrody ku rzece. Za chwilę weszli żołnierze. Nic nie zauważyli. Spytali o mężczyzn. Pani Maria powiedziała, że jest samotną wdową, ma na stancji uczennicę. Nigdzie nie zaglądali, niczego nie szukali. Wyszli. Po chwili w mieście rozległy się strzały. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje.
Na godzinę dziewiątą poszłam na mszę do kościoła. W Zwoleniu było pełno wojska czy bezpieki. Dowiedziałam się od Zosi, że aresztowali dwoje uczniów naszego gimnazjum.
Zwoleń, 9-10 czerwca, Zielone Święta
Barbara Kulska, Z lasem w tle, „Karta” nr 13/1994.
Ci ubowcy ze Starej Kiszewy byli upomnieni wcześniej, że mają urząd zostawić, bo ich zastrzelą. Mieli ostrzeżenie. Ja wtedy chodziłem na próby amatorskiego kółka teatralnego, zorganizowanego przez chór kościelny. Partyzanci „Łupaszki” przyjechali w trakcie naszego przedstawienia. Obstawili salę i weszli na scenę. Graliśmy pięcioaktową komedię Korzeniowskiego Polacy w Ameryce, ale zdążyliśmy zagrać tylko jeden akt, a jak zaczęliśmy drugi, to oni weszli i wszystko się zakończyło. W pierwszym akcie miałem bardzo krótką rolę kapitana okrętu. W drugim akcie byłem krakowiakiem. Jak weszli, to akurat stałem na scenie. Mówię do kolegi: „To są chyba akowcy, nie wiadomo, co teraz będzie”. Przerażony byłem. I wszyscy też. Najpierw poprosili naczelnika poczty, Dziwowskiego, ktoś z nich go wyprowadził, poszli razem na pocztę, gdzie był aparat telefoniczny i uszkodzili go. Potem ogłosili: „Kto jest z UB, niech wystąpi”. Dwóch ich wystąpiło, w tym komendant, Jerzy Fajer. Miało ich tam być trzech, ale jeden z nich pojechał do żony i ten śmierci uszedł.
W międzyczasie przyjechał samochód z ubekami z Kościerzyny. Major dał rozkaz, żeby ich wszystkich rozstrzelać. Oni wołali, że są Polakami, a jeden z nich był podobno Rosjaninem, ten wołał Boga. Mój wujek to widział. Pociągnęli po nich wszystkich serią z automatu i koniec. Potem rozbili zbiornik z benzyną i samochód się spalił, a razem z nim jeden z ubeków, który wczołgał się pod auto.
Stara Kiszewa, 19 maja
Relacja Józefa Gołuńskiego w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
15 czerwca w sobotę po południu byłam w szkole. Kolega z innej klasy wywołał mnie na korytarz. Czekał tam „Szczepko” i poprosił, żebym z nim wyszła. Na ulicy nieustrzeżenie wręczył mi grubą kopertę polecając, abym ją dobrze ukryła i strzegła, jak oka w głowie. Szybko wróciłam do pani Marii, do domu. Za chwilę ze wszystkich stron rozległy się serie z broni maszynowej. Ulica Cmentarna zaroiła się od sowieckich żołnierzy. Z automatami w ręku wpadali do domów, pytając o mężczyzn. Siedziałyśmy z panią Marią przerażone. Sowieci nie pozwalali zamykać drzwi, więc domy stały otwarte. O zmierzchu strzelanina ucichła. Nie wiedziałyśmy, co się stało. Na niebie ukazała się łuna. Była cisza. Ulicą chodzili sowieccy żołnierze.
Rankiem wyszłam do kościoła. W Zwoleniu było pełno wojska, Sowietów, bezpieki, ale na ulicy nikt mnie nie zaczepił. Dowiedziałam się, że była potyczka, kilku poległych partyzantów leży na szosie kozienickiej. Po południu, samowolnie i lekkomyślnie poszłam tam. Droga pusta, ani żywej duszy. Po lewej stronie szosy, na kartoflisku leżeli polegli. Było ich sześciu. Skręciłam w ich stronę, a gdy przekroczyłam przydrożny rów, usłyszałam głośną komendę „Stać!”.
Zza krzaków wyszli w moją stronę dwaj cywile. Kazali iść ze sobą. Pod drzewem za zakrętem siedział trzeci – też cywil. Ubowcy. Ten trzeci, niewysoki, z wąsikiem, spytał drwiąco:
- No to kiedy Anders do was przyjdzie?
Jego kompani zarechotali.
- Zanim przyjdzie Anders – ciągnął ten z wąsikiem – to z wami będzie tak! – wskazał poległych na kartoflisku.
Milczałam. Bałam się, ale większa była nienawiść.
- Co z nią zrobimy? – spytał któryś.
Chwila ciszy.
- Niech idzie do cholery, skąd przyszła – machnął ręką ten z wąsikiem.
Odeszłam. Nie strzelili za mną, nie zabrali do Kozienic. Nie wiem, jak doszłam do domu, do pani Marii. W chwilę potem w ulicę Cmentarną wjechała furmanka. Leżeli na niej polegli z szosy kozienickiej. Poszłam na cmentarz. Niedzielne popołudnie, sporo ludzi. Ponadto – druga rocznica rozstrzelania na rynku czterdziestu zakładników przez Niemców.
Poległych partyzantów położono na ziemi, niedaleko bramy cmentarnej. Zebrało się kilkanaście osób. Wtem zjawiło się trzech sowieckich żołnierzy: „Ot, bandity” – powiedział jeden i kopnął trupa.
Boże! To się dzieje w Polsce, na naszej ziemi!
Zwoleń, 15-16 czerwca
Barbara Kulska, Z lasem w tle, „Karta” nr 13/1994.
Wczoraj, w środę 3 lipca, wybrałam się do Ciepielowa. W połowie drogi usłyszałam strzały. Między plebanią a kościołem zobaczyłam młodego chłopaka z pistoletem maszynowym w rękach i w czarnym berecie z orłem w koronie. Serce zaczęło mi mocno tłuc – tak chodzili chłopcy od „Orła”. Dochodząc do rynku słyszałam pojedyncze strzały. Stał spory rynek ludzi. Przy aptece furmanka, na niej leżeli dwaj ranni. Jeden w brzuch, drugi w twarz. Pani Irena Ciszkowa opatrywała ich. Partyzanci zdobyli posterunek milicji, jeden milicjant bronił się i zginął. Zobaczyłam „Orła”, dowodził akcją. Wszystko obserwował z wyraźną sympatią spory tłum ludzi.
Po skończonej akcji partyzanci furmankami odjechali w stronę Lipska, a wóz z rannymi – do Wielgiego. Ja wróciłam do domu.
Zwoleń, 4 lipca
Barbara Kulska, Z lasem w tle, „Karta” nr 13/1994.
Byliśmy z Lidią na przedstawieniu w Teatrze Klasycznym śpiewanego widowiska o okupacji „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”. Ma ono już ponad pięćset przedstawień, pokazywane było za granicą w ośrodkach polonijnych, wszędzie ludzie płakali, bo to naprawdę śliczne i przypomina okupację, „jak gdyby to było wczoraj”. Ale kawiarniane Katony występują przeciw temu, że to „moczaryzm”, „partyzantyzm”, „zbowidyzm” etc. Istotnie – idea jest po trochu moczarowska, żeby pokazać i pogodzić wszystkie polskie piosenki wojskowe i partyzanckie z różnych frontów, ze Wschodu i z Zachodu i czort wie jeszcze skąd. Idea to, rzecz prosta, apolityczna i trochę udająca Greka, lecz w wykonaniu wcale smaczna i taktowna: jest tu „Natalia”, piosenka batalionu uderzeniowego Konfederacji Narodu, czyli Piaseckiego, jest „Płynie Oka” berlingowców, są „Czerwone maki na Monte Cassino”, jest też powstańczy „Marsz Mokotowa” i „Szturmówka” Ekiera, są nawet reminiscencje legionowe i „Piosenka o mojej Warszawie” Harrisa. Niepotrzebnie tylko w programie figuruje fragment z książki Moczara, który to Moczar ohydnie się obchodził z akowcami w czterdziestym piątym roku w Łodzi, kiedy był tam szefem UB […], ale pomimo wszystko przedstawienie jest śliczne i kawiarniane […]. Rację mają starawi ludzie na Sali, którzy zapłakują się słysząc te dawne piosenki. Ma to i swój podtekst aktualny: wtedy Polska walczyła, choć była pod niemieckim butem, dziś niby jest wolna, a bezsilna i co gorsza – skurwiona. Bo nikt nie ma ochoty walczyć, nikt nie wierzy w walkę, nikt nie wie, o co właściwie ma walczyć.
Warszawa, 5 października
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.