W roku 1907 miał nasz przemysł naftowy okazję wystąpienia na terenie międzynarodowym; okazją tą był 3. Międzynarodowy Kongres Naftowy, który odbył się [...] w Bukareszcie i był połączony z wystawą naftową. [...] Obawiając się, że oficjalny delegat Austrii [...] nie wspomni o tym, że przemysł naftowy w Galicji Polacy założyli, Polacy go prowadzą i do jego rozwoju przede wszystkim się przyczyniają, postanowiliśmy [...] wejść także na drogę agitacji politycznej [...]. Otrzymał głos [...] poseł, b. prezydent miasta Lwowa, dr Godzimir Małachowski. [...] Przemawiał w języku francuskim [...] i żadna mowa nie spotkała się z tak entuzjastycznym przyjęciem.
Bukareszt, wrzesień
Stefan Bartoszewicz, Wspomnienia z przemysłu naftowego 1897–1930, Lwów 1934, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Wysoki Sejmie!
Zbytecznym byłoby udowadniać, że sól jest artykułem, bez którego się obejść nie jest w stanie ani pałac milionera, ani licha lepianka nędzarza. Jeżeli zaś ludzie, których los obdarzył większą fortuną, nie potrzebują się z tym liczyć wcale, czy ten artykuł jest o kilka halerzy droższy lub tańszy, bo rachunek w ich wydatkach niewielką tu przedstawia różnicę, to dla licznej rzeszy biedaków wcale nie jest obojętną rzeczą, ile ta nieraz jedyna omasta kosztować będzie.
Z dniem 10 lipca została cena soli krajowej ustalona na 20 hl. za kilogram. Zniżka ta nie doszła jednak wszędzie do szerokich kół ludności wiejskiej, ponieważ niesumienni handlarze do swoich celów to wykorzystać umieli, już to sprzedając sól kruchową chętniej przez ludność kupowaną, wmawiając równocześnie w kupujących, że sól krajowa jest najgorszej jakości, do użytku dla ludzi zupełnie niezdatną, już to rozrywając opakowanie ze soli krajowej i takową po wyższej cenie sprzedając. Szerokie więc masy ludności są zdane na łaskę i niełaskę niesumiennych spekulantów, ponieważ krajowe składy soli często jej nie posiadają tak, że niektóre okolice kraju całymi tygodniami są z niej ogołocone, jak to miało miejsce w początkach września w Radomyślu Wielkim i w Dębicy. Podnieść tu trzeba z naciskiem, że sól krajowa pochodząca ze salin bocheńskich, która ma sławę soli lepszej, jest z różnymi skrzeczącymi materiałami zmieszana, które ze solą nic wspólnego nie mają, cóż dopiero mówić o soli w Wieliczce, która jest daleko gorszą od pierwszej.
Wysoki Sejmie! Jeżeli weźmiemy na uwagę, że dla milionowej rzeszy biedaków sól stanowi jedyną omastę tego ziemniaka, jeszcze w tym roku na pół przegniłego, to musimy przyjść do przekonania, jaka się dzieje krzywda tym ludziom, którzy zmuszeni zostają na używanie soli na wpół z ziemią i krzemieńcem zmieszanej. Sól taka, oczywista rzecz, nie jest zdatna do solenia masła, wędlin i innych artykułów żywności, dlatego powinno się tu wprowadzić sól lepszą w paczkach o odmiennej formie, któraby ludność zadowoliła i szwindlom zapobiegła.
Wiemy, że c.k. rząd na soli grubo zarabia, żądamy więc, aby ludności dostarczył tego niezbędnego artykułu w dobrej jakości i nie zbywał soli w większej części z błotem zmieszanej. Żądamy od Wydziału Krajowego, ażeby soli ze salin w Wieliczce, soli takiej jakości jak dotąd była, nie pobierał, bo to tylko dyskredytuje gospodarkę jego na tym polu i odstręcza ludność od kupowania soli krajowej.
(Glosy: bardzo słusznie.)
Żądamy więc, aby Wydział Krajowy dopilnował, aby wszędzie sól krajową sprzedawano po jednakowej cenie.
Lwów, 23 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wiadomą jest rzeczą, że setki tysiące naszego ludu roboczego z braku odpowiedniego zajęcia w kraju wychodzi z ziemi ojczystej po to, ażeby z groszem zaoszczędzonym wracać na zimę w domowe pielesze. Nieliczne jednak jednostki nie wracają, lecz żeniąc się pozostają na obczyźnie i ci właśnie są powodem niezliczonych utrapień dla swojej gminy przynależności, bo dostają się do szpitali a ich dzieci do ochronek i zakładów wychowawczych, gdzie wskutek ubóstwa kosztów utrzymania płacić nie są w stanie, więc cały ciężar spada na gminę przynależności. Proszę się postawić w położenie takiej gminy. Nazwisko danego osobnika zostało już prawie zapomniane, ponieważ stamtąd dawno wyemigrował; gmina maleńka i uboga ledwie dycha pod tylu ciężarami na nią spadającymi, a tu jeszcze dostaje zawiadomienie, że dawny jej mieszkaniec przebywając obecnie na Węgrzech czy w Austrii Niższej tam, gdzie indziej – chorował i leczył się w szpitalu a dziecko wychowywał w ochronce. Ponieważ ów nie był w możności zapłacić nieraz dość wysokiej sumy, szpital czy zakład wychowawczy zwraca się do gminy, ażeby tę sumę nieraz 1000 koron przenoszącą zapłaciła. Jedna gmina w strachu panicznym robi, co może, zaciąga pożyczkę nieraz do niemożliwej wysokości i płaci po to, ażeby po kilku tygodniach czy miesiącach mieć znowu podobną historię. Inna czując się pokrzywdzona nie chce płacić, przez co naraża się na rekursa, ażeby bardzo znaczne koszta procesu zapłacić.
Coś podobnego dzieje się i w krajowych szpitalach i zakładach, szczególnie w zakładzie dla obłąkanych w Kulparkowie, gdzie Wydział Krajowy niejednokrotnie forsownie ściąga nie tylko z gminnych urzędowych ale i z ubogich jednostek koszta leczenia, których nie są
w stanie zupełnie zapłacić.
Zważywszy, że wychodźcy owi wychodzą tylko z konieczności i że gminy jako takie żadnego zysku z tego nie mają, zważywszy, że krajowi łatwiej się byłoby bronić i procesować, zważywszy że krajowe zakłady, szczególnie zakład w Kulparkowie utrzymywany kosztem kraju służyć powinien ubogim i nieszczęśliwym a nie odgrywać roli zakładu na wyzysk obliczonego, Wysoki Sejm raczy uchwalić: „Poleca się Wydziałowi Krajowemu, ażeby koszta utrzymania leczenia i wychowania dzieci małoletnich po ubogich rodzicach, oraz podrzutków w zakładach krajowych i zagranicznych ponosił fundusz krajowy; poleca się Wydziałowi Krajowemu, ażeby już teraz przypadające na gminy koszta z obydwóch tytułów poprzednio wyszczególnionych za czas ubiegły pokrył z funduszów krajowych".
Pod względem formalnym upraszam o odesłanie wniosku mego do komisji sanitarnej.
(Oklaski)
Lwów, 17 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Uchwałą Wysokiego Sejmu, znoszącą prestacje drogowe, dokonał się niesłychany przewrót naszych stosunków. Znosząc ten zabytek pańszczyźniany, zrobiło się znaczny krok, (Głosy z ław posłów ludowych: słusznie.) krok bardzo dodatni pod względem społecznym i kulturalnym. Wpłynęło to także dodatnio na rady powiatowe, przynajmniej na ich wielką część, z których wiele usunęło te przeszkody komunikacyjne na drogach, ku ogólnemu zadowoleniu całej ludności.
Anormałność pod tym względem stanowią myta na drogach krajowych; żywimy jednak nadzieje, że Wysoki Sejm uwolni ludność także od tych przeszkód, które dotąd na swoich drogach tak troskliwie hoduje. Jeżeli drogi powiatowe i krajowe wiele pozostawiają do życzenia, to drogi gminne II klasy straszliwy wprost przedstawiają obraz. Nierzadko jeszcze całe wozy i konie toną w bajorach na tych drogach się znajdujących i niejednokrotnie wybierając się w drogę, nie wiedzą ludzie czy wziąć wóz czy łódkę, bo jeżeli przejedzie się kilkadziesiąt kroków tą drogą sucho, to potem jedzie się moczarami, gdzie potrzeba koniecznie stać na wozie, bo gdyby się chciało siedzieć, to by się tak dobrze ukąpało, jak w każdym innym jeziorze. [...]
Narzekania ludności zwracają się przeciw zwierzchnościom gminnym, które się posądza o niedbałość. Rozgoryczenie rośnie nadzwyczajnie i w tym względzie powinny tu nastąpiąć poprawy, i to poprawy, by do ostatniego stopnia cierpliwość ludności się nie wyczerpała.
Lwów, 31 października 1908
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Niezaprzeczoną jest rzeczą, że hodowla bydła jest jedną z najważniejszych gałęzi gospodarstwa w naszym kraju, gałęzią, która bądź co bądź jeszcze najlepsze zyski naszemu włościaninowi przynosi. Również zaprzeczyć się nie da, że ta hodowla pozostawia wiele do życzenia i bydło nasze to zwykle liche, karłowate okazy, które nie zawsze te dochody przynoszą, jakieby przynieść powinny. Mimo to czuję się tu w obowiązku oświadczyć, że gwałtowne przewroty w tej gałęzi gospodarstwa więcej by nam przyniosły szkody niż pożytku, bo trzeba zauważyć, że przyczyną lichego wyglądu naszego bydła jest nie tyle rasa ile pasza a właściwie brak paszy. W miejscowościach o gruncie lichym i piaszczystym, gdzie rośnie tylko trawa tzw. psianka, na pastwiskach mokrych, gdzie zwykle rośnie albo nikła trawa, albo mech różnego rodzaju, trudno aby się tam chowało bydło rasy zagranicznej. Nawet na gruntach lepszych wskutek rozdrobnienia ich, trudno uchować lepsze gatunki bydła, bo te potrzebują i lepszej paszy i w większej ilości.
Lwów, Galicja, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Jak tu już w ogólnej rozprawie nad budżetem zaznaczyłem, dotychczasowy system regulacyjny był bardzo wadliwy, bo zamiast przynieść korzyści ludności, najczęściej powodował żale bardzo uzasadnione. Regulacja prowadziła się zwykle w ten sposób, że wyrywano kawałkami i to, co zregulowano dziś, jutro woda zabierała, ażeby znów regulowano w innym miejscu z tym samym, co poprzednio skutkiem.
W najbliższej mojej okolicy, na Dunajcu, miałem czas obserwować te roboty, widziałem, całe to postępowanie i słuszne są narzekania ludności, które się ciągle potęgują. Regulacja ta nie oszczędzała nikogo i niczego, nie pytano się, czy dany grunt do kogo należy, czy go kto używa, zakładano tam faszyny, urządzano przejazdy a na protesty nie było żadnej odpowiedzi, były tylko ze strony inżynierów drwiny. Ludność z obawą wyglądała czasu, kiedy ma się odbyć regulacja za jej pieniądze. Zawiązywano tam spółki wodne na lewym brzegu Dunajca i wyduszano z ludności nawet po kilkadziesiąt koron z morga gruntu.
[...]
Regulacja ta ciągnie się bardzo długo – jak już zaznaczono, 40 lat za mało, ażeby zregulować jedną rzekę. Jeżeli się zauważy, że życie jednego pokolenia jest krótkie, to dopiero w drugim pokoleniu można się doczekać ukończenia regulacji jednej rzeki!
[...]
Musimy przecież uważać na to, ażeby ustawa, jakakolwiek jest, była prowadzona nie tylko z całą bezwzględnością, ale ażeby była prowadzona także na korzyść ludności. Wiemy, że regulacja kosztuje miliony, mamy więc prawo żądać, ażeby te miliony nie były wyrzucane. Wobec dotychczasowego systemu przy regulacji, musimy tu z naciskiem zaznaczyć, szczególnie my włościanie, że miliony te były rzucone w wodę [...].
Lwów, Galicja, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Ponieważ sądzę, że już motywa samego wniosku dostatecznie udowodniły jego racjonalność, nie będę zabierał wiele czasu i ograniczę się do bardzo krótkiej przemowy.
Na linii kolei państwowej pomiędzy stacjami Tarnowem i Czarną znajduje się przystanek kolejowy Wola Rzędzińska, zamknięty zupełnie dla ruchu towarowego i osobowego. Ponieważ odległość pomiędzy tymi 2 stacjami wynosi 20 kilka kim. i gęsto jest obsadzoną ludnością rolniczą, a gminy tamtejsze stoją na wysokim stopniu kultury i rozwoju ekonomicznego, należące do powiatu politycznego Tarnów, stojąc w bardzo licznych stosunkach handlowych z miastem tamtejszym i z władzami, niesłychanie wielką przeszkodę mają mieszkańcy tamtejsi w tym, że mając obok siebie kolej muszą jeździć drogami gminnymi niejednokrotnie niemożliwymi, cały szereg kilometrów, gdy tymczasem przez rozszerzenie przystanku dla ruchu towarowego i osobowego mieliby na miejscu to, do czego muszą dążyć, jak już wspomniałem cały szereg kilometrów bardzo złymi drogami.
Ludność tamtejsza, zamieszkująca gminy Wola Rzędzińska, Wola Podgórska, Zaczarnie, Żukowice Stare, Żukowice Nowe i Jastrząbka Nowa jest wysoko pod względem ekonomicznym rozwinięta i rozwija się w bardzo szybkim tempie, sprowadza bardzo wiele sztucznych nawozów i różnych towarów do jej codziennego użytku potrzebnych. Pomimo próśb tych gmin pod adresem dyrekcji kolei państwowych w Krakowie wystosowanych dotąd otwarcie tego przystanku nie nastąpiło; dlatego też w myśl żądania tych gmin, w interesie publicznym dziesiątek tysięcy mieszkańców, obok kolei mieszkających mam dzisiaj zaszczyt prosić Wysoki Sejm o łaskawe przychylenie się do mego wniosku i o uwolnienie ubogiej ludności tamtejszej od kłopotów, na jakie do tego czasu jest narażona.
Upraszam więc!
Wysoki Sejm raczy uchwalić:
Wzywa się c.k. Rząd, ażeby w drodze właściwej spowodował otwarcie kolejowego przystanku Wola Rzędzińska dla ruchu osobowego i towarowego, a przez to uchronił ludność tamtejszą od straty czasu i od kłopotów, na jakie dotychczas była narażona.
Pod względem formalnym proszę o odesłanie mego wniosku do komisji kolejowej.
Lwów, Galicja, 23 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Czytając sprawozdanie komisji gospodarstwa krajowego o sprawozdaniu Wydziału Krajowego o melioracjach, musi się wyrazić prawdziwe zadowolenie, że sprawa ta tak ważna w dość szybkim postępuje tempie. Jednak to za mało, jeśli bowiem dziś zdarzy się w niektórych powiatach przejeżdżać nie tylko gościńcami ale i drożynami polnymi przez grunta włościańskie, to widzi się na nich niesłychanie nikłe zboże, mchy i różne porosty, rosnące zwykle na gruntach podmokłych o dzikiej kulturze. [...].
Osuszenie ich dotąd nie przyszło do skutku, a to z różnych powodów. Jedną z przeszkód są nasze urzędy administracyjne: starostowie. [...] Jeżeli widzimy błogie skutki zdrenowanych i zmeliorowanych gruntów, to przychodzimy do przekonania, na jakie szkody narażeni są mieszkańcy, jeśli starostwo pozwala, ażeby ich grunta, czekające na zdrenowanie leżały odłogiem, pomimo kilkakrotnej interwencji marszałka powiatu, księdza Żygulińskiego i łażenie bezustanne interesowanych do starostwa.
Jeżeli zaprzeczyć się nie da, że w niektórych okolicach jest niechęć włościaństwa do melioracji gruntów, jeżeli trafiają się wypadki, że włościaństwo samo, niebaczne na własną szkodę czyni trudności – to można by to usprawiedliwić nieświadomością rzeczy: ale jeżeli władza administracyjna, starostwo odwleka rzecz, która już dawno zrobiona być powinna i przyczynia się do tego, że tysiące morgów ziemi urodzajnej leży odłogiem – tego chyba usprawiedliwić nie można.
[...]
Jeżeli dziś przeważna część ludności uboższej wyjeżdża z kraju z braku chleba – to spytać się godzi, ile by to rąk mogłoby znaleźć zajęcie przy melioracjach, a nie pracować dla obcych, przez co nie tylko nie przynoszą krajowi pożytku, a przeciwnie szkodę, bo emigranci przynoszą demoralizację, która zaprzeczyć się nie da, coraz bardziej się szerzy.
[...]
Dlatego też żądaniem nie moim osobistym, ale żądaniem całego ogółu włościan dziś przekonanych o tym, że jeżeli chce się mieć grunt odwodniony, to potrzeba przede wszystkim zrobić miejsce tej wodzie, przekonali się o tym że dziś nie da się wodę sprowadzić balonami, ale tymi gruntami, na których się znajduje.
Lwów, 4 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie.
W wielu miejscowościach naszego kraju wybuchła między bydłem i trzodą zaraza pyskowa, zwana pryszczycą. Zaraza ta sama przez się jest klęską powodującą bardzo przykre następstwa dla właścicieli i hodowców.
Zarządzenia, jakie z tej okazji poczyniono, stanowią klęskę nierównie większą od tamtej. Mianowicie tam, gdzie wybuchła zaraza poustawiano masę wart na wszystkich drogach do gminy i obszarów dworskich, przez co bardzo wiele rąk od pracy odjęto. W dalszym ciągu zabroniono wywozu nawozu na grunta bliższe i dalsze, co spowoduje niesłychanie zły stan urodzaju w roku przyszłym, a nadto obniża się wydatność gleby i dochodu z gruntów. Dalej zarządzenia te zabraniają wypędzania bydła na paszę, w czasie gdy pasza jest najobfitszą, co spowoduje, że pasza przysposobiona dla chudoby na zimę, zostanie obecnie użyta, a w późniejszym czasie grozi hodowcom bydła wyprzedaż po niskiej cenie, albo potrzeba dokupienia paszy po cenach bardzo wysokich. Mimo tych niekorzystnych warunków, urzędy podatkowe ze zwykłą sobie surowością ściągają podatki w gminach zarazą dotkniętych.
Ponieważ z powodów tu przytoczonych niemożliwym jest prawie uiszczenie podatków i innych danin przez rolników w gminach tą zarazą dotkniętych, wniosek mój dąży w tym kierunku, ażeby Wysoka Izba zechciała wejść w położenie rolników w powiatach zarazą dotkniętych i spowodowała, ażeby władze podatkowe zechciały na czas, póki zaraza nie zostanie stłumioną, nakazać wstrzymanie ściągania podatków, gdyż okazuje się to zupełnie niemożliwym.
Proszę więc o przyjęcie nagłości mego wniosku, a pod względem formalnym proszę o odesłanie go do komisji podatkowej.
Lwów, Galicja, 6 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoka Izbo!
[...]
Myszy pojawiły się w zachodnich powiatach kraju w takiej ilości, że istnieje uzasadniona obawa, iż wszystko na polach zjedzone zostanie.
Gdyby w powiatach wschodnich była tak wielka moc myszy, co w Galicji zachodniej, musielibyśmy mieć uzasadnioną nadzieję, że klęska myszy dojdzie do granic niebywałych i że w przyszłym roku nieurodzaj będzie zupełny, jeżeli rychło nie chwycą silne mrozy i nie wyniszczą zawczasu myszy.
Dlatego z uznaniem powitać musimy wniosek, który został postawiony przez członka tamtej strony Izby, tj. przez posła miejskiego.
(Głosy: wiejskiego.)
(P. Merunowicz: ja jestem posłem wiejskim.)
Marszałek: Niech się Panowie o to nie sprzeczają, chodzi tu zresztą tylko o jedną literę.
(Wesołość)
P. Witos: Nie wiedziałem, że p. Merunowicz jest posłem kurii wiejskiej, ale najzupełniej popieram nagłość tego wniosku i proszę, by pomoc wobec grożącej klęski przyszła jak najrychlej.
Lwów, Galicja, 6 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Po zeszłorocznej klęsce ulewnych deszczów nawiedziła kraj nasz w r. 1913 nadzwyczajna katastrofa, niepamiętna od r. 1813. Ulewne deszcze, które trwały od końca kwietnia do połowy września i zniszczyły plony we wszystkich powiatach kraju, tudzież kilkakrotne wylewy rzek spowodowały ruinę rolników, która z ogólną depresją ekonomiczną dotknęła także mieszkańców miast. [...] Wprawdzie rząd przyszedł już krajowi z pewną pomocą w powyższym kierunku, ale pomoc ta jest niedostateczną i nie odpowiada rozmiarowi katastrofy. Potrzeba mianowicie wydatniejszych zapomóg na wyżywienie ludności i przezimowanie inwentarza, na zakupno nasion pod zasiewy jare, na naprawę dróg, robót regulacyjnych i melioracyjnych, a przede wszystkim taniego kredytu dla ratowania gospodarstw. Zachodzi też nieodzowna potrzeba ustalenia licznych usuwisk, które się potworzyły w kraju, zdeformowały i zabagniły grunta, oraz uszkodziły budynki. Komisja parlamentarna Koła Polskiego zażądała od rządu takiej pomocy dla kraju, jakiej udzieliło państwo kilkunastu powiatom południowotyrolskim po powodzi w r. 1882, i przy tym żądaniu powinien także Wysoki Sejm obstawać.
Lwów, dnia 5 grudnia
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...]
Gospodarka drogowa w ogóle w kraju, która idzie w tym kierunku, by nie tylko stworzyć, ale ulepszyć komunikację, bardzo wiele pozostawia do życzenia. Są drogi rozmaite pod zarządem różnych czynników znajdujące się, zacząwszy od dróg rządowych, a skończywszy na drogach gminnych tzw. II klasy, którym daremnie tę klasę nadano, ponieważ w tylu wypadkach drogi te nie są drogami. Trzeba powiedzieć, że jest tu bardzo dużo różnorodności, ale jest jedno, co je łączy, to, że wszystkie są kiepskie.
[...]
Przede wszystkim wspomnieć tu trzeba, że do niedawna rady powiatowe budowały tylko tzw. drogi marszałkowskie, które niejednokrotnie może odpowiadały intencjom jakichś tam obszarów dworskich, ale które były budowane w ten sposób, że omijały gminy najludniejsze i najbardziej tych dróg potrzebujące. Obecnie, kiedy przychodzi to ukrajowienie tych dróg, ten stan dotychczasowy nie zmienia się; zrzucono pewien ciężar z barek rad powiatowych i bardzo wiele gmin, jak dotychczas, pozbawionych będzie tego środka komunikacyjnego.
[...]
Przy tym zaznaczyć należy, że w wielu wypadkach i powiaty same niewiele w tym kierunku zrobiły. Jeśli mało zrobiły odnośnie do dróg powiatowych i gminnych pierwszej klasy, to co do dróg gminnych drugiej klasy, dróg, które są najwięcej, bo codziennie przez gminy używane, w bardzo wielu powiatach prawie nic nie zrobiło się.
[...]
Wprawdzie mamy znowu obietnice, że będzie lepiej, ale wiemy z doświadczenia, że obietnice bywały, są i będą, a stan taki pozostanie, jaki był dotychczas, o ile gospodarka pod tym względem na inne tory poprowadzoną nie zostanie.
[...]
Jeśli dziś rady powiatowe na liczne prośby odpowiadają, jeśli chcecie mieć drogę, to ją sobie budujcie, to wróćcie do prestacji, to macie panowie furtkę w ustawie gminnej, która pozwala na nałożenie ciężarów na gminy i to jest jedyny środek, ażeby gminy zmusić do budowania drogi. Wiemy, że te drogi marszałkowskie nie były budowane kosztem marszałków, że te drogi budowano kosztem powiatów. Jeżeli dziś woła się o inne drogi, które by służyły nie tylko pp. marszałkom, lustratorom itd., ale też i dla dobra powiatu, to wtenczas nie wolno mówić: budujcie sami, ale powinno być inne hasło użyte: Budujmy razem!
Lwów, Galicja, 26 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Gdyby wniosek p. Cieńskiego był postawiony przez kogo innego, gdyby wyszedł ze strony demagogicznej, to przez rozmaite sfery inaczej byłby traktowany Jeśli ten wniosek wyszedł od p. Cieńskiego, to nie nazwie nikt p. Cieńskiego demagogiem, ale wszyscy uznają, że i tamtej stronie podobna gospodarka się sprzykrzyła. Za dużo mówiliśmy o tym, ale to jest materiał wprost nie do wyczerpania, to jest skarb, nad którym może się dyskusja przewlekać całymi dniami. Niestety może fatum jakieś nas ściga. Jesteśmy wiecznie w tym położeniu, że wyciągamy ręce do rządu, wołając: „ratuj", a wysoki rząd z gestem wielkopańskim odpowiada: ratuję, a kończy się na ratunku, który nigdy nie był pomyślny, na tym, żeby zebrać parę wagonów ziemniaków, albo by dostarczyć po parę kilo otręb dla bydła, a nadto te otręby miały taką przemieszkę, że były w nich wszystkie zawartości podobne do otręb, jakie tylko można sobie pomyśleć.
Jeżeli dopomóc do przezimowania bydła i w tym celu rozdziela się sól, to wysoki rząd uważał za stosowne najpierw ściągnąć należytość, a potem pobierać ją przez wójta od interesowanych, przy czym stwierdzić muszę, że ta sól, to ziemia taka, jaką mamy w gruncie, gdzie przynajmniej nie jest zanieczyszczona. I na to gmina płaciła furmanki i dawała pieniądze. Czy to jest zapomoga, czy to jest pasza treściwa, która miała doprowadzić do przezimowania inwentarza. Jeśli na naprawę dróg w powiecie np. tarnowskim, zapomoga na naprawę dróg, których jest 700 km, wynosi 5000 k, to może by rząd rozliczył, wiele wypada na kilometr. Zdaje się, że nie będzie na tyle kamienia, żeby można było psa uderzyć, jakby przechodnia atakował. (Wesołość)
W tym stanie rzeczy przyszła jeszcze jedna sprawa, która dopomogła do rozmiaru klęski. Egzekucja jest tak intensywnie prowadzoną, że wielu już i tak zbiedzonych, by im było lżej, pozbyło się kożucha. Jeśli to należy do akcji zapomogowej, to powiem, że rekord w tym względzie zrobiono. Dziś stwierdzić należy, że nie powinno się stać na fałszywym stanowisku, albo się mówi otwarcie, że niczego się nie macie spodziewać, albo jeśli przyrzeka się, to trzeba coś dać. Wodzenie na pokuszenie jest najgorsze i absolutnie ustać powinno. Przy tym wszystkim ludność była zmuszoną szukać zarobku. Zarobku nie znajdzie tu, bo rząd nie postarał się o budowle, jakkolwiek była uchwała Koła Polskiego, że wszelka akcja zapomogowa ma iść w tym kierunku, ażeby znaczną część funduszów oddano na budowle publiczne. Uchwała taka była, a widzimy, że była tylko na papierze i nie została w czyn wprowadzoną.
Jeśli zatem rozchodziło się o poratowanie majątku, to została droga poza kraj. A tu jest jeszcze jedna rzecz. Mamy kary, sypiące się po setki koron na osobnika, który poproszony przez kogoś nieumiejącego pisać napisał po kartę okrętową do agencji. Za to dostaje się po 500, 600 lub 700 k, a czasem po kilka tygodni więzienia śledczego. To także należy do akcji zapomogowej przez rząd ogromnie rozpowszechnionej. Jeśli więc poseł Cieński postawił ten wniosek, to jest silnym napiętnowaniem tej akcji przez rząd prowadzonej. I dlatego oświadczam, że za tym wnioskiem nie z całą gotowością, ale całą radością głosować będziemy.
Lwów, Galicja, 16 marca
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Sama zasada narodowościowa nie wystarczy dla obrony Śląska. Ponad nią wybija się coraz uparciej, coraz potężniej drugi moment zagadnienia – moment gospodarczy – a staje się tak przemożnym, tak dominującym, że jest rzeczą zupełnie pewną, że on przede wszystkim sprawę rozstrzygnie. Dlatego też zagadnienie górnośląskie decyduje się dzisiaj nie tylko w owych przygotowaniach do plebiscytu. Ono zjawia się w każdej chwili, gdy po tej lub tamtej stronie kanału zbierają się ambasadorowie i naczelnicy rządów, gdy wysuwa się na porządek dzienny sprawa wypłacalności Rzeszy Niemieckiej, sprawa odszkodowań wojennych i rozbrojenia Niemiec.
[…]
Gdy Górny Śląsk będzie oddany Polsce, zapewni to korzystanie z jego bogactw całemu światu, potrafi zasilić Francję i Włochy, które najbardziej potrzebują węgla dla swej odbudowy gospodarczej. Przecież Polska jest wiernym sojusznikiem Zachodu.
[…]
Wierzy w nas dotychczas Francja, wierzy instynktem, wierzy przez tradycję – przez pewien polot ducha wspólny obu narodom. Dlatego mamy przekonanie, że Francja nas nie sprzeda, że za odszkodowania wojenne Górnego Śląska nie przefrymarczy. I to już nie przez sentyment dla nas, nie zobowiązaniom moralnym gwoli. Francja wie, że nie na wiele się przyda zwiększenie odszkodowań wojennych, jeżeli za tę cenę Polska nie będzie sojusznikiem silnym, gospodarczo niezależnym, państwo mocno zorganizowanym. Francja rozumie, że jeżeli Niemcy dziś odbiorą Śląsk Górny i Lotaryngię, a pojutrze będą marzyli o tem, aby mundur pruski znów się zjawił pod murami Paryża. Ażeby to się nie stało – Górny Śląsk musi być przyznany Polsce.
Warszawa, 28 stycznia
Tadeusz Jędruszczak, Polityka Polski w sprawie Górnego Śląska 1918–1922, Warszawa 1958.
W obliczu przyszłych doniosłych zadań, jakie czekają państwo i PSL, musimy wpoić w siebie przekonanie, że interesy jednostek muszą zejść na drugi plan wobec interesów państwa.
Z okresem pokojowej pracy musimy się zabrać do robienia porządków wewnętrznych. Kraj nasz jest mocno zaśmiecony. By uprzątnąć te śmieci trzeba dużej i mocnej miotły. Gruntownej reformy wymaga nasza administracja; jak najrychlejszej, jak najenergiczniejszej poprawy wymaga gospodarka skarbowa, bo dotąd w sprawach finansowych nie możemy wiązać końca z końcem. Jedną z wielkich reform, od których zależy przyszły rozwój państwa, jest reforma rolna.
PSL wysunęło jej projekt i ono ją w Sejmie przeprowadziło. Nie kierowało się przy tym pożądliwością ziemi, lecz w pierwszym rzędzie interesem państwa, którego szczęśliwą przyszłość można oprzeć tylko na chłopie, posiadającym dostatni warsztat pracy. Dzieło, przez nas podjęte, musimy doprowadzić do końca. Ziemię musi dostać ten, kto ją uprawić i utrzymać potrafi. Tylko przez rozumne i pełne wykonanie reformy rolnej utworzyć będziemy mogli najsilniejszy fundament państwa i przestaniemy sprowadzać do kraju zboże, bo znajdziemy je nawet na eksport, podczas gdy dziś do aprowizacji dopłacamy rocznie 17 miliardów marek.
Kraków, 3 kwietnia
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Art. 26
Polska polityka gospodarcza winna liczyć się z wybitnie rolniczym charakterem kraju i zmierzać do rozwinięcia przede wszystkim tych gałęzi wytwórczości przemysłowej, które mają związek z rolnictwem. W myśl powyższego założenia, PSL dążyć będzie do tego, by zawierane traktaty handlowe umożliwiały wywóz za granicę przetworów rolnictwa, których produkcja w kraju doszła do ostatecznych rozmiarów. Nadto PSL starać się będzie o wprowadzenie niskich taryf przewozowych na wytwory rolne oraz na surowce i przedmioty potrzebne dla rolnictwa. […]
Art. 29
Stojąc na stanowisku własności prywatnej, PSL uważa, że wpływ państwa na sprawy organizowania, prowadzenia i kierowania przedsiębiorstw winien obejmować nie tylko zwierzchni nadzór nad rozwojem przemysłu, handlu i rolnictwa i przystosowanie tego rozwoju do potrzeb i warunków kraju. Upaństwowienie niektórych gałęzi produkcji jest dopuszczalne wtedy, jeżeli to leży w ogólnym interesie państwa, np. upaństwowienie kolei, fabryk, amunicji itd. W szczególności PSL uznaje za konieczne upaństwowienie gospodarki lasowej. […]
Art. 33
PSL wypowiada się zasadniczo za ośmiogodzinnym dniem roboczym, PSL uznaje jednak, że czas pracy w tych gałęziach produkcji, które są uzależnione od pory roku, pogody itp. naturalnych warunków, winien być dostosowany do tych warunków. Prócz tego w zakładach, będących w posiadaniu samych pracowników, winny być stosowane do pracy właścicieli-pracowników jedynie ograniczenia natury sanitarno-higienicznej.
Art. 34
Uważając załatwienie zatargów między kapitalizmem a pracą w drodze lokautów, strajków zasadniczo za szkodliwe dla produkcji krajowej, PSL uznaje za dodatnie rozwiązywanie takich sporów w drodze pojednawczej i dlatego zmierzać będzie do stworzenia instytucji polubownych i rozjemczych oraz sądów pracy.
Warszawa, 20 listopada
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Los chciał, że zostałem przewodniczącym komisji rolnej w Sejmie Ustawodawczym i pod mym przewodnictwem uchwalono po długich i ciężkich walkach tzw. zasady reformy rolnej. Na podstawie tych zasad przeprowadzoną została następnie ustawa o wykonaniu reformy rolnej, która między innymi miała i tę wielką wadę, że... nie została wykonaną.
Rozsądni ludzie przyznają się i do swych błędów, po to, by je naprawić, toteż i ja zaznaczyć pragnę, że w samej już ustawie znalazły się błędy, ponadto zaś i poza ustawą znalazły się przeszkody, które uniemożliwiły jej wykonanie. Przeszkodą w wykonaniu tej ustawy byli i są w pierwszym rzędzie właściciele ziemscy, których majątki podpadają pod działalność ustawy, przeszkodą dalszą były zestarzałe przepisy, którymi się kierowały nasze sądy, a szczególnie Sąd Najwyższy, który stanął po stronie opornych właścicieli ziemskich, największą zaś przeszkodą były czynniki polityczne, stanowiące niemal połowę Sejmu Ustawodawczego, o które to czynniki oparli się właściciele ziemscy. Nie ma się też co łudzić: pewna część nawet rzekomych zwolenników reformy rolnej była i została w rzeczywistości jej przeciwną. Zaliczam do nich przede wszystkim socjalistów.
Socjaliści głośno oświadczali się za wprowadzeniem ustawy w życie, a w rzeczywistości współpracowali z tymi, którzy chcieli i dążyli do jej unicestwienia. [...]
Mnie zależało i zależy nie na tym, aby mieć ustawę leżącą na półce lub w archiwum, lecz by ona była wykonaną. W rozmyślaniu nad tym, jak tego dokonać, przyszedłem do przekonania, że wspomnianych przeszkód, niestety, nie zdołamy przełamać. Należało je więc usuwać, a przeto zawarcie umowy, dotyczącej zmiany ustawy i sposobu jej wykonania, z tymi, których dotychczas uważało się za przeciwników tej sprawy, miało, moim zdaniem, umożliwić i przyspieszyć jej wykonanie.
[...]
Zasady umowy zawartej między stronnictwami ósemki a nami, są szanownym zebranym znane. Czy prawda? Jeżeli tak, to zwalnia mnie to z obowiązku szczegółowego omawiania układu. Zaznaczam tylko, że gwarantuje on parcelowanie określonej ilości gruntu co roku przez lat 10 po 400 000 morgów, że nie podkopuje on naszej równowagi gospodarczej i nie niszczy produkcji rolnej, co nam poprzednio stale zarzucano. Układ daje dalej ludziom ubogim możność nabycia ziemi, albowiem wprowadza 35-letnią spłatę ceny jej nabycia, wprowadza różnicę ceny między ziemią w środkowej Polsce, a województwami kresowymi na wschodzie i zachodzie na korzyść tychże, bo ceny na ziemię tamtejszą ustalone są znacznie niższe, aniżeli w centrum państwa. Układ ma wreszcie za zadanie utrzymanie w rękach polskich ziem na kresach do Polaków należącej i zasilenie polskim zdrowym elementem tych połaci państwa. Podnoszą się jednak wątpliwości, rozdmuchiwane przez prasę i stronnictwa lewicowe, a także i przez niektóre czynniki z prawicy, a zwłaszcza przez tzw. konserwatystów krakowskich, że układ omawiany nie zostanie dotrzymany.
My układu dotrzymamy; czy inni nas nie oszukają, nie wiemy; może tak, może nie. Ale wiedzcie o tym, że stronnictwo wchodzące w polityce na drogę nikczemną, wydaje samo na siebie wyrok śmierci. Niedotrzymanie układu zwolni nas oczywiście od wszelkich zobowiązań, rozwiązuje nam ręce i wskaże drogę konieczną w przyszłości. Tego się jednak nie spodziewam. Reforma rolna musi być przeprowadzoną.
Tarnów, 11 lipca
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Ruchy strajkowe, wywołane trudnym położeniem robotnika, przebiegają przez państwa i społeczeństwa Europy i potęgują jeszcze więcej niepewność położenia. Nic więc dziwnego, że skutkiem wspomnianych przemian i stosunków ogarnia całe społeczeństwa psychoza zbiorowa, niepozwalająca im często na spokojną pracę i trzeźwą ocenę dokonywających się wydarzeń. (Glos na lewicy: lekarzu, lecz się sam).
Podobnie jest też i u nas. Nasz organizm państwowy i społeczny znajduje się w ostrej fazie likwidacji prób i sposobów rządzenia państwem. Stan zaś obecny jest w znacznej mierze wynikiem politycznego i wojskowego położenia międzynarodowego naszego państwa, szczególnie w pierwszym jego okresie. Stan ten jest ciężki, nie jest bynajmniej jednak beznadziejny. Zmienić go może i musi zgodna, zbiorowa i wytrwała praca, wysiłek i ofiary, które są konieczne, a do których nie zawsze okazują się zdolni nawet ci, których państwo obdarzyło sowicie. (Potakiwania na lewicy). W znacznej mierze przyczyną dzisiejszego stanu rzeczy w państwie było życie na kredyt i unikanie nakładania na społeczeństwo uzasadnionych i koniecznych ciężarów. Pod adresem państwa stawiano coraz to dalej sięgające wymagania, którym ono w tych warunkach nie było w stanie sprostać. [...]
Nie mogę również pominąć milczeniem wzrostu nienawiści i walk partyjnych, co utrudnia, a często nawet uniemożliwia współpracę nie tylko na polu politycznym, ale także społecznym i gospodarczym. Ten stan zapalny nie tylko nie ustępuje, ale przeciwnie, stale się wzmaga. Na tym też tle ogólnym ujawniają się dopiero należycie olbrzymie trudności, jakie stale napotyka praca rządu Rzeczypospolitej. Nie może więc ona wydawać zawsze zadawalających zupełnie wyników. Musi często chromać, a nawet kończyć się niepowodzeniem.
Warszawa, 9 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Panowie Posłowie, Sejm dokonał dziś wielkiej rzeczy – uchwalił pierwszy budżet Rzeczypospolitej. Po pięciu latach weszliśmy na drogę praworządności w dziedzinie gospodarki państwowej, na drogę gospodarowania z ołówkiem w ręku, bez czego nie ma mowy o sanacji skarbu i finansów. Nie umniejsza znaczenia faktu to, iż budżet uchwalony ma obowiązywać tylko na rok 1924, znaczenie dzisiejszej uchwały polega na przełamaniu dotychczasowego stanu, z którym wszyscy prawie po trosze zaczęli się godzić. Jeśli jeszcze przed rokiem można było spotkać się z głosami sceptycyzmu, czy budżet będzie mógł być w tym roku uchwalony – ba, nawet czy uchwalenie budżetu jest rzeczą tak konieczną, to dziś sama myśl, iż moglibyśmy wrócić do bezplanowej, bezbudżetowej gospodarki, wydaje się czymś opacznym, powiem nawet – zdrożnym. Obowiązek nakazuje mi podnieść w tym miejscu, iż wielka w tym zasługa komisji budżetowej i jej przewodniczącego.
Uchwalenie budżetu jest zaokrągleniem wielkiej pracy, której Sejm dokonał w ciągu niespełna dwóch lat. […]
Zapewne nie wszystko, cośmy w tym kierunku działali, jest bez zarzutu, już choćby tylko ze względu na tempo pracy; niejedna z ustaw będzie musiała być zrewidowana i poprawiona; budżet przyszłoroczny będzie musiał być i wcześniej, i dokładniej rozpatrzony – niewątpliwie jednak droga, na którą Sejm wszedł i po której kroczył, jest dobra i jedynie właściwa, o ile chodzi o sanację skarbu i finansów. Sejm spełnił swój obowiązek.
Warszawa, 11 lipca
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Niezależna Partia Chłopska uważa się za przedstawicielkę najszerszych mas ludu wiejskiego Rzeczypospolitej Polskiej, bez względu na narodowość.
Uważamy, że zasadniczym warunkiem przeprowadzenia skutecznych reform społecznych w Rzeczypospolitej jest przejęcie władzy państwowej przez rzeczywistych przedstawicieli najszerszych mas pracujących.
Władza dla ludu pracującego! – oto nasze pierwsze hasło podstawowe.
Ziemia, ta naturalna podstawa wyżywienia się ludzi, nie może być własnością tych, którzy nie pracują sami na niej, używają jej za narzędzie do sprawowania władzy politycznej i do wyzysku gospodarczego. Przeprowadzenie gruntownej i natychmiastowej reformy rolnej drogą wywłaszczenia obszarników bez odszkodowania i oddanie ziemi w ręce małorolnych i bezrolnych – to zasadniczy warunek złamania wszechwładzy obszarniczej, to warunek rzeczywistej demokratyzacji życia oraz dobrobytu mas wiejskich.
Dlatego drugim naszym hasłem podstawowym jest: Cała ziemia dla tych, którzy na niej własnoręcznie pracują.
[…]
Walcząc nieugięcie o dwa naczelne postulaty, o władzę i ziemię dla ludu, jednocześnie prowadzić będziemy:
1. Walkę o taką zmianę systemu podatkowego, aby główny ciężar utrzymania państwa zdjęty był z bark ludu pracującego i spadł na klasy posiadające;
2. Walkę o upaństwowienie lasów, gospodarowanych tak, aby głównym zadaniem administracji leśnej było dostarczenie budulca dla zniszczonej wojną i klęskami, dla zakładającej nowe gospodarstwa itp. ludności wiejskiej; kontrolować tę gospodarkę musi przez swoje organizacje sam lud wiejski, albowiem pozostawienie sprawy zaopatrzenia ludności w budulec w rękach samych urzędników nie zabezpiecza należytego spełnienia zadania;
3. Walkę o oświatę ludową, o całkowicie bezpłatne i dla wszystkich dostępne szkolnictwo – przy tym o szkolnictwo świeckie i prowadzone na wszystkich poziomach w języku ojczystym uczniów;
4. Walkę o całkowite rozdzielenie kościoła od państwa i o zupełne odsunięcie kleru wszystkich wyznań od wpływów politycznych;
5. Walkę z militaryzmem i z imperialistycznymi dążeniami obszarnictwa i burżuazji polskiej.
[…]
Z hasłami powyższymi i powyższym programem zwracamy się do mas pracujących całej Rzeczypospolitej bez różnicy narodowości i wzywamy wszystkich pragnących, aby Rzeczpospolita z państwa obszarniczo-burżuazyjnego stała się rzeczywistą republiką chłopsko-robotniczą, do zaciągnięcia się w nasze szeregi i do wspólnej walki o władzę i ziemie dla ludu.
Warszawa, 16 listopada
Pisma ulotne stronnictw ludowych w Polsce 1895–1939, zebrali i opracowali Stanisław Kowalczyk, Aleksander Łuczak, Kraków 1971.
Europa po wojnie dowiedziała się, że nie może już tyle pieniędzy z innych części świata ściągać, a jak się dziś okazuje z roku na rok jest gorzej.
Więc, jeśli ta część świata, w której my żyjemy, ubożeje, idzie na dziady, to trudno, żebyśmy mogli się bardzo bogacić. […]
Jeśli chcemy, żebyśmy w tym okresie, w którym Europa schodzi na dziady, nie zeszli już na najgorsze dziady, bo należymy do najuboższych narodów w Europie, żebyśmy nie zostali już zupełnie żebrakami i bankrutami, to trzeba zwiększyć u nas ilość pracy i zrobić ją bardziej skuteczną. Trzeba uczyć ludzi, jak pracować, żeby jak najwięcej owoców z niej było. To jest pierwsza rzecz.
Druga rzecz, to wobec tego, że jesteśmy narodem bez kapitału, bez gotówki, konieczną jest oszczędność. To nie jest przyjemna rzecz w narodzie, który lubi użyć, a jeszcze najwięcej lubi wydać na pokazanie się. Bo Polacy zawsze wydają więcej pieniędzy na pokazanie się niż na użycie. My jesteśmy narodem, który myśli nie o tym, czym jesteśmy, ale za co nas uważają. […]
Jeśli chcemy na swej ziemi być gospodarzami, żeby ziemia była dla nas, nie dla obcych, to w tych ciężkich czasach trzeba podjąć stare zasady: praca i oszczędność, popieranie własnego przemysłu, walka przeciw obcemu handlowi.
Warszawa, 18 października
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
1. Pierwszym i najważniejszym żądaniem chłopskim jest żądanie ziemi. Ziemia w Polsce podzielona jest bardzo niesprawiedliwie – ogromne obszary pozostają w rękach ludzi, którzy sami na ziemi nie pracują, a tylko używają swego prawa własności do wyzyskiwania innych. Tymczasem chłopi-gospodarze duszą się wprost na swych rozdrobnionych działkach, masy bezrolne pozbawione są wszelkiej pracy i chleba. Jedynym wyjściem z tego stanu rzeczy jest wywłaszczenie wszystkich obszarników bez odszkodowania i podział bez wykupu wszelkiej ziemi obszarniczej i wszelkiego obszarniczego inwentarza pomiędzy okolicznych chłopów i robotników rolnych.
[…]
27. Celem naszych walk politycznych jest rząd chłopsko-robotniczy, który wypowie zdecydowaną walkę obszarnictwu i burżuazji, całkowicie wywłaszczy obszarników bez odszkodowania i przerzuci wszystkie ciężary podatkowe na klasy wyzyskujące.
Warszawa, 20 listopada
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Art. 1.
Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast” jest polityczną organizacją ludu polskiego, w pierwszym rzędzie rolników polskich. Skupia ono pod swym sztandarem włościan i innych fizycznie czy umysłowo pracujących obywateli, uznających program PSL „Piast”, który przez obronę rolnictwa, jego rozwój, podniesienie polityczne, oświatowe i gospodarcze rolników jako najliczniejszej w państwie warstwy ludności, przez zdobycie należnego mu stanowiska w organizacji państwowej i społecznej – dąży do najpewniejszego utrwalenia politycznej i gospodarczej niezawisłości Rzeczypospolitej Polskiej.
Art. 2.
PSL „Piast” stoi niezachwianie przy ustroju republikańskim przez konstytucję ustalonym.
Państwo nowożytne, zwłaszcza znajdujące się w tym położeniu geograficznym i politycznym co Polska, może być pewne swej niepodległości i swego bezpieczeństwa wtedy tylko, jeśli ogół obywateli będzie nad ich utrwaleniem współpracował i poczuwał się do odpowiedzialności za nie. Wobec tego PSL „Piast” będzie bronić nieugięcie ustroju demokratyczno-parlamentarnego, uważając równocześnie, iż tylko ten ustrój zapewni ludowi wiejskiemu należyte wpływy na losy państwa i obronę żywotnych interesów wsi.
Kraków, 29 listopada
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
O stronie gospodarczej świadczy najwymowniej – nawet cyfr nie trzeba przytaczać – z dnia na dzień wzrastająca drożyzna, nędza i niedostatek na wsi, coraz większy, taka sama nędza i taki sam niedostatek w mieście. Nie wszystko złoto, co się świeci. Jeżeli wydaje się, że np. urzędnikom dziś dobrze się powodzi, bo dostali 10%, to jest złuda. Urzędnikom powodzi się gorzej, kolejarzom powodzi się gorzej, robotnikom powodzi się gorzej, a wszyscy razem pytają, co to będzie jeszcze później. Ja należałem do tych pechowców, który śmiał swego czasu powiedzieć, że będzie jeszcze gorzej. Panowie wtenczas odpowiadaliście krzykami i napaściami, choć pod wielu względami było znacznie lepiej aniżeli teraz.
Jeżeli przyjrzymy się trochę drogom dzisiejszym, które zastępowane są jeziorami albo błociskiem, jeżeli spojrzymy na resztę obiektów melioracyjnych i regulacyjnych, na resztę, bo co było, to poszło z wodą, bo to nikogo nie obchodzi; jeżeli policzymy egzekucje, masowe sprzedaże narzędzi i inwentarzy, nie dworskich, te się bowiem szanuje, ale włościańskich, chłopskich, jeżeli dziś zbytkiem jest kupienie sobie za parę złotych koszuli czy innej części ubrania, to nie ma co mówić o tym, że się lepiej powodzi, ale trzeba sobie powiedzieć, że my spadamy.
Warszawa, 26 stycznia
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
I. Ludność wiejska ze względu na swą liczebność, swoją tężyznę fizyczną i moralną, wynikającą z związku jej z ziemią, oraz wartości narodowe i państwowe, jest uprawniona do uważania się za naturalnego gospodarza Polski. Toteż Stronnictwo Ludowe, jako polityczna reprezentacja tej ludności, obejmuje okiem swym i swoją troską nie tylko klasowe interesy wsi, ale całość interesów narodu polskiego i stworzonego przezeń tysiącletnią pracą państwa.
II. Na pierwszym planie stawia Stronnictwo Ludowe sprawę ugruntowania naszej państwowości przez zapewnienie Polsce bezpieczeństwa i siły na zewnątrz, a ładu i porządku na wewnątrz.
[…]
V. Ustrój kapitalistyczny, zysk jedynie mający na celu, okazuje się niezdolny do rozwiązania obecnych trudności gospodarczych; wobec tego ustrój gospodarczy oprzeć chcemy na następujących, wynikających z agraryzmu zasadach:
1) praca fizyczna czy umysłowa jest podstawowym tytułem do udziału w dochodzie społecznym;
2) prawo własności ma być uzgodnione z interesem społecznym, nie może być podstawą wyzysku człowieka przez człowieka;
3) pieniądz ma być miernikiem wartości, pośrednikiem wymiany i środkiem oszczędności, a nie narzędziem spekulacji;
4) planowa gospodarka ma dostosować produkcję do potrzeb społecznych oraz zapewnić wszystkim pracę i sprawiedliwy udział w dochodzie społecznym;
5) powszechne samorządne związki zawodowe o charakterze samorządów gospodarczych reprezentować mają interesy poszczególnych zawodów i współdziałać przy ustalaniu i wykonywaniu planu gospodarczego.
Warszawa, 7–8 grudnia
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Jeszcze trudno mieć obraz tego, co posiadamy – wiele składów jeszcze nie sprawdzono, zwleka się z tym i opóźnia z różnych zresztą przyczyn. Są pewne zapasy w powiatach lublinieckim i tarnogórskim. Z tymi zapasami można przeżyć do 3 tygodni. W Katowicach 500 sklepów czynnych. W Sosnowcu zapasów na 7 tygodni, w Zawierciu wręcz głód. Mleko – słaba organizacja.
25 lutego
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Ściśle tajne! [...]
Nasze oddziały Cenzury Wojennej donoszą nam o stałym wzroście ilości korespondencji, w której poruszana jest sytuacja gospodarcza kraju.
Obywatele w setkach listów piszą o ciężkiej sytuacji aprowizacyjnej, głodzie, drożyźnie, braku środków pieniężnych, dezorganizacji handlu, spekulacji, o bezrobociu i nędzy. [...] O kwestiach tych pisze się również za granicą.
Najbardziej charakterystyczne wyciągi z listów przytaczamy:
Adresat – Leopold G., gm[ina] Blizne [...]. Nadawca – Sabina S., Siemianowice Śl., 19 lutego 1945: „tak chciałabym wyjechać stąd, bo Ty nie masz pojęcia, jak mi tu jest źle... Jak życie moje, to takiego głodu nie miałam i nie wiem, jeżeli mi Pan Bóg nie pomoże, to zginiemy marnie. Kartki mamy, ale sklepy pozamykane i nie ma. Kto co ma, to dla siebie. Znajomości nie mam, żeby mi pomogli, a synek chodzić sił nie ma, a mnie brzuch przyrósł do krzepa. Kartofli nie mamy od dwóch tygodni. No, miałam trochę mąki, kaszki manny i jedliśmy to, bo ani chleba, ani kartofli”. [...]
Adresat – M. Zenon, Tomaszów Maz. Nadawca – P., Łódź: „ale to wszystko idzie bardzo opornie. U nas tylko wiece, zebrania i nic więcej nie robią. Jak tak dalej pójdzie, to i za rok normalnego życia nie będzie. Chleba dostajemy 4 kilogramy na osobę na dwa dni, nic poza tym. Trudno będzie wyżyć. Handel zupełnie ustał”.
Warszawa, 21 marca
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011
Ściśle tajne [...]
Nasze oddziały Cenzury Wojennej przy opracowaniu korespondencji w ostatnich dniach lutego natrafiły na dużą ilość wypowiedzi dotyczących ZSRR, Armii Czerwonej i Marszałka Stalina. Niektóre charakterystyczne wyciągi z listów podajemy.
[...] Adresat – P., maj[ątek] Dobrzelin [...]. Nadawca – P., Warszawa [...]. 4 marca 1945: „Nie wierz w żadną odbudowę Warszawy. To bajka, którą powtarzają ci, co jej nie widzieli. Ten, co zobaczył jej nie dwie ani cztery, ale dziesiątki ulic, nie jedną ani dwie dzielnice, ale prawie wszystkie, ten wie, że życie nawet w 1/100 takie jak było, nie powstanie. Ludzie żyją i teraz już w tych gruzach, i teraz snują się jak upiory między tym wielkim cmentarzyskiem domów, sami raczej podobni do duchów tych zmarłych, którzy tu polegli, niż do żywych. Warszawa teraz to ktoś ci drogi bardzo – a konający i to tak bez najmniejszej nadziei i zdrowia... Żegnamy się z życiem. Żegnamy się z Warszawą. Nawet gdy ją odbudują, to już nie będzie nasza”. [...]
Adresat – W. Jan, Kosowo [...]. Nadawca – N.N. 6 marca 1945: „Tatusiu kochany, nie rozpaczajcie po mamusi, bo mamusi raz, a my musimy żyć, trudno, stało się, to nie wróci. Mamusię zabili w polu. Tatusiu, jak mamę prowadzili bić na cmentarz, to mamusia tak ich prosiła: panowie, nie bijcie mnie i nie róbcie moich dzieci sierotami, oni nic nie zważali na to, a jak doszła mama na cmentarz, to upadła i modliła się, żeby Bóg darował jej grzechy, to oni mamusię podnieśli i poprowadzili na cmentarz, i trzy razy wystrzelili w lewą stronę głowy. [...]”
Adresat – G., P.P. 83833 R. Nadawca – W., Łódź: „Ty nie wiesz, co się u nas dzieje teraz. Chodzą ruscy żołnierze z polskimi i kradną. U nas też byli wczorajszej nocy, o 3.00, okradli i mało gwałtu nie użyli. My w tym domu same kobiety słabe. Okradli nas tak doszczętnie, że nie mam w czym wyjść do miasta. Zapukał najpierw polski żołnierz i mówił gospodyni, by otworzyła, gdyż szukają broni i żołnierzy. Ona otworzyła i weszli sami ruscy i zaczęli od razu walić do nas. Ale mówię Ci, wiele nawet nie można było się odzywać, bo zaraz cicho, cicho, a jeśli nie chciało się co dać, zaraz wymierzył lufę w człowieka. Odbezpieczył rewolwer, trzymał w jednej łapie, drugą wszystko wyciągał. Najgorszy był ten olbrzym, powiadam Ci, wielkolud, a bardzo młody i niepodobny na Moskala. Przypuszczam, że to ktoś nasłał, gdyż pytali się tu ludzi o nazwisko i adres. Jak tylko poszli, mamusia pobiegła do komisariatu i przyjechali milicjanci, ale cóż. Mówimy im teraz, by zrobili obławę, gdyż przychodzą na naszą ulicę co dzień o 2.00 w nocy. Ale cóż to, im się nie chce”.
Warszawa, 3 kwietnia
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Z raportu kpt. Michała Taboryskiego, skierowanego do kier. Hanny Wierbłowskiej, dotyczącego specjalnych kursów cenzorskich przy Centralnej Szkole MBP w Łodzi:
Ściśle tajne [...]
Kursanci przesłuchali w ciągu pierwszych dwóch tygodni wszystkie przewidziane planem tematy specjalne i polityczne. Natomiast niedostatecznie wydzielono czasu na zajęcia praktyczne i na prasówki.
Egzaminy trojakiego rodzaju: piśmienne, kwalifikacja dokumentów i ustne wykazały, że kursanci w większości opanowali przesłuchane tematy polityczne, niedostatecznie jednak przyswoili sobie tematy specjalne. [...]
Stwierdziliśmy, że znaczny procent kursantów [...] nie zna elementarnych rzeczy z techniki i metod pracy cenzora i starszego cenzora, nie poznali w dostatecznym stopniu ewidencji, nie umieją usuwać ujemnego tekstu, nie opanowali wzorów wyciągów i innych, nie rozumieją swych zadań itd. Stwierdziliśmy, że ten anormalny stan mógł być usunięty, były możliwości lepszego wykorzystania tak drogiego czasu kursów, gdyby kierownik kursów ob. Frankowski i jego zastępca ob. Rozenblum w pełni docenili wyższość przeprowadzonych zajęć praktycznych.
[...] Pracowano w przepełnionej sali, gdzie powinna panować bezwzględna cisza i gdzie nie sposób było przeprowadzać niezbędne konsultacje, nie wystarczały narzędzia pracy, jak np. atrament, stalówki, nożyczki. [...] Ob. Frankowski, jako kierownik kursów, nie wykorzystał dostatecznie zdolności i wiadomości swego zastępcy, ob. Rozenbluma, do pomocy w zajęciach praktycznych, zwłaszcza do kwalifikacji dokumentów, do wytłumaczenia kursantom popełnionych przez nich defektów.
Ob. Rozenblum odjeżdżał ze szkoły bardzo często jeszcze przed obiadem, wówczas gdy nie było dostatecznej kontroli nad zajęciami praktycznymi, gdy ani razu nie skontrolowano konspektów kursantów, nie naprawiono błędów kursantów. [...]
Nasi kursanci otrzymali jedną parę bielizny i już trzeci tydzień nie było zmiany na czystą. Wobec przepełnienia i ciasnoty w pokojach mieszkalnych grozi to zawszeniem. [...] Wielce krzywdzącym jest stan instruktora ob. Sawickiej, pracownika pracującego na stanowisku oficerskim w stopniu kapitana Bezpieczeństwa Publicznego, pracownika nadzwyczaj sumiennego i oddanego pracy. Ob. Sawicka chodzi w podartych pantoflach, w poniszczonej sukience i ani razu nie mogła wyjść z kursów na miasto, mimo to, że będąc instruktorem, powinna być odpowiednio umundurowana.
W sprawie dalszej nauki postanowiliśmy wraz z kierownictwem kursów położyć szczególny nacisk w następnych dziesięciu dniach na zajęcia praktyczne.
Łódź, 5 maja
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Ludzie sami zaczęli zgłaszać chęć udzielenia pomocy w odbudowie stolicy, jak tylko rozeszła się wieść, że Warszawa będzie podniesiona z gruzów. Zadawali władzom pytanie: jak to mogą uczynić – pisali do gazet i radia. I wówczas to właśnie narodził się pomysł, by powołać coś w rodzaju społecznego funduszu, na który można będzie wpłacać pieniądze przeznaczone na odbudowę stolicy. Historycznym faktem jest, że pierwsi wsparli finansowo ten fundusz dąbrowscy hutnicy. Przyszli ochotniczo do pracy w niedzielę, a zarobioną wcale niemałą kwotę uznaliśmy wspólnie za bazę wyjściową dla wspomnianego funduszu. Czyn ten zbiegł się z wnioskiem zgłoszonym przez naszych posłów do KRN o zalealizowanie ogólnopolskiej zbiórki na odbudowę Warszawy. Najwyższa instancja Polski Ludowej poparła ów wniosek, przystąpiliśmy więc niezwłocznie do gromadzenia nie tylko środków pieniężnych, ale także materiałów budowlanych i narzędzi.
Dąbrowa Górnicza, 6 maja
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
Wobec przybierającego na sile groźnego dla Państwa i odbudowy kraju objawu szerzenia się takich przestępstw, jak: rozkradanie mienia państwowego, korupcja, łapownictwo, spekulacja, bandytyzm i sabotaż, a tym samym żerowanie na ciężkiej i ofiarnej pracy nie dojadającego robotnika i pracownika umysłowego, na wysiłku dającego kontyngenty chłopa, Komisja Centralna Związków Zawodowych w Polsce postanawia:
1. Wzmocnić walkę, prowadzoną z tym złem, i wzywa rząd do:
a) stworzenia specjalnej komisji do walki z korupcją, łapownictwem, spekulacją i bandytyzmem, do której to komisji weszliby przedstawiciele związków zawodowych i partii politycznych;
b) natychmiastowego stworzenia Sądów Ludowych o charakterze doraźnym, uprawnionych do wydawania wyroków łącznie do kary śmierci i konfiskaty majątku;
c) utworzenia przymusowych obozów pracy dla szabrowników i spekulantów;
[…]
Komisja Centralna Związków Zawodowych w Polsce stwierdza, że reakcja w Polsce poprzez propagandę i podtrzymywanie złodziejstwa, łapownictwa i spekulacji, aktów sabotażu gospodarczego i dezorganizacji naszego aparatu państwowego, jak: aprowizacyjnego, sądowego itd. – chce pogłębić nasze trudności, chce wygłodzić miasta, celem wywołania niezadowolenia szerokich mas pracujących, aby na fali tego niezadowolenia ponownie pokusić się o opanowanie władzy, o zapędzenie mas pracujących w niewolę kapitalisty i obszarnika, aby na nowo uprawiać politykę wyzysku, terroru, zdrady narodowej i wojny.
Na szubienicę złodziei mienia narodowego i publicznego!
Warszawa, 31 sierpnia–1 września
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Tajne [...]
W czasie opracowania korespondencji wojskowej i zagranicznej za wrzesień br. uzyskaliśmy ciekawe wypowiedzi odnośnie niektórych zagadnień wewnętrznych kraju, jak: sytuacja pracujących, nieporządki w terenie, wypowiedzi żołnierzy, wypowiedzi idące za granicę, pogłoski obiegające niezorientowaną część społeczeństwa itp.
Wypowiedzi te w formie wyciągów z korespondencji wzięliśmy specjalnie z tej części korespondencji, w której piszący podchodzą do obecnej sytuacji z punktu widzenia ich codziennych trosk i niewygód, bez głębszej oceny, często pod wpływem reakcyjnej propagandy. [...]
Adresat – N., poczta Osowiec. Nadawca – N., Gdańsk. 30 sierpnia 1945: „Ja tu długo już jestem, widzę i od drugich słyszę, jak żyją ci, którzy tu przyjeżdżali na osiedlenie. Po prostu strach i rozpacz mnie ogarnia, gdy spojrzę na ich życie; przeważnie całymi dniami, tygodniami siedzą w wagonach, gdyż im mieszkań ani izb nie dają. Niektórzy robią sobie prowizoryczne lepianki z gliny i liści – wszy i głód ich zjadają, ledwo co ciągną nogami. Bydło i konie zdychają, a to, co jeszcze dają, to wojsko rozkrada [...]. Dlatego Was, Drogi Ojcze, proszę, pozostańcie na miejscu, niech Was Bóg obroni przed tą straszliwą nędzą. [...] Tu ziemia piaszczysta, sucha, pagórkowata i dużo kamieni. Z żywego inwentarza nie ma niczego, nawet psa nie napotkasz, wszystko podczas wojny poszło na «wschód». Proszę Was jeszcze raz, zostańcie, bo zima idzie. [...] Trzymajcie się swojej własnej ziemi na miejscu”. [...]
Adresat – O., P.P. 38750 B. Nadawca – H., Dolny Śląsk. 13 sierpnia 1945: „Miałam awanturę z bolszewikami. Przez okno zobaczyłam zbiegowisko ludzi przed naszym domem. Dzieci podniosły krzyk, żebym nie schodziła na dół, bo mnie zastrzeli. Tymczasem ten na dole wszedł do mieszkania, wywalając drzwi, i zaczął buszować w nim, bałam się, że pokradnie ubranie, więc zeszłam na dół. On rzucił się do mnie i wrzeszczał, że będę odpowiadać za to, że on, ruski sołdat, rozerżnął sobie rękę, wybijając szybę. Zagrodził mi drzwi sobą, zamierzył się kilka razy pięścią, celując między oczy. «Ty, Polaczka, poczujesz naszu twiorduju ruku» – wrzeszczał cały czas. Ciekawa jestem, jak długo jeszcze to plugastwo będzie nas tak gnębić. Może wiecznie?”.
Warszawa, 13 października
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Ściśle tajne [...]
Cenzura zagraniczna przepuściła w ciągu miesiąca września br. 75.000 listów, pisanych przez Polaków we Francji do rodzin w kraju. [...]
Adresat – M., Nakło n. Notecią. Nadawca – M., Sorgnes-Avignon, Francja. 14 sierpnia 1945: „[...] Źle tu nie mamy, trochę Ci opiszę moje zajęcie i wyżywienie. Śniadanie jest mleczna zupa i herbata z mlekiem, obiad jest zupa z kartoflami z grochem, fasola i kompot, kolacja – zupa mleczna, ser, masło, marmolada, kiszka, chleb jeden na trzech, nieraz jest boczek lub sardynki, 7 papierosów dziennie, 60 papierosów co piątek, w tygodniu dwie tabliczki czekolady. To, widzisz, jest życie niezłe. Ale wolałbym być razem z Wami i jeść kartofle z solą i suchy chleb. Tak już mi tęskno za Wami, zdecydowałem się iść na pieszo te tysiące kilometrów, tylko potrzeba ten papier przejścia przez granicę”. [...]
Adresat – F., Brześć Kujawski. Nadawca – P., Reims, Marne, Francja. 21 sierpnia 1945: „My pracujemy w oddziale wartowniczym, przy pilnowaniu Niemców. Ja pracuję w kancelarii, Janek na izbie chorych jako sanitariusz. Jesteśmy zdrowi, życie mamy dobre. Po pracy wędrujemy do Reims na spacer albo do kina. Byliśmy kilka razy w Paryżu i częściowo zwiedziliśmy. Paryż jest ładny i nic niezniszczony. Wolimy jednak gruzy Warszawy niż piękny Paryż. Tęsknimy bardzo za Wami, za Polską i dlatego na złą czy dobrą dolę wrócimy”. [...]
Adresat – K., Sulejów [...]. Nadawca – K., Croix Rouge, Francja. 3 sierpnia 1945: „Zapytujemy się Was, czy jest Polska wolna, czy okupacja Rosji, bo my się szykujemy odjeżdżać do Was, ale boimy się Rosji. Proszę nam opisać, jak się sprawa przedstawia, czy można już przyjechać, czy czekać na dalsze rozkazy?”. [...]
Adresat – W., Lubień [...]. Nadawca – Z., Reims [...]. 24 sierpnia 1945: „Ciekaw jestem, czemu listy tu nie nadchodzą z Polski, coś, myślimy, jest tam nie w porządku, każdy z nas tu myśli, że jesteście niewolnikami we własnym kraju. Dziwią się niektóre czynniki, czemu tak opieszale następuje powrót do Ojczyzny, ale z niemieckiej cenzury, obozów i mordobicia wracać do Ojczyzny znów pod cenzurą, obóz i mordobicie, w dodatku z pełnej wolności i braterskiego współżycia, byłoby więcej niż głupim postępkiem, czyli samozamordowaniem się. Jestem, jak wiesz, demokratą i nim pozostanę, choć mi z tego tytułu zabroniono nawet wrócić do Polski. [...] Chcemy wrócić, pracować dla Polski, jej narodu, ale nie pod jej batem, ustawy, cenzury słowa i litery usidlanego prawa... Ciekaw jestem, czy cenzura pozwoli na doręczenie tego listu”.
Warszawa, 26 października
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
[…] Rada Ministrów postanawia, a Prezydium Krajowej Rady Narodowej zatwierdza, co następuje:
Art. 1
Do wykrywania i ścigania przestępstw, godzących w interesy życia gospodarczego lub społecznego Państwa, a zwłaszcza : przywłaszczenia, grabieży mienia publicznego albo będącego pod zarządem publicznym, korupcji, łapownictwa, spekulacji i tzw. szabrownictwa – powołuje się Komisję Specjalną do walki z nadużyciami i szkodnictwem gospodarczym, zwaną w dalszym ciągu niniejszego dekretu Komisją Specjalną.
Art. 2
Komisja Specjalna lub jej delegatura upoważniona jest do przyjmowania od każdego obywatela doniesień o przestępstwach ściganych w trybie niniejszego dekretu.
Prezydent Krajowej Rady Narodowej
Bolesław Bierut
Prezes Rady Ministrów
w/z Władysław Gomułka
Minister Sprawiedliwości
Henryk Świątkowski
Minister Obrony Narodowej
Michał Żymierski
Marszałek Polski
Minister Bezpieczeństwa Publicznego
Stanisław Radkiewicz
Minister Administracji Publicznej
w/z Władysław Wolski
Warszawa, 16 listopada
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
& 1
Do wystąpienia z wnioskiem o skierowanie do pracy przymusowej sprawcy, którego działanie pozostaje w związku ze wstrętem do pracy, albo stwarza niebezpieczeństwo popełnienia nadużyć lub dopuszczania się szkodnictwa gospodarczego, uprawnione są Biuro Wykonawcze Komisji Specjalnej lub delegatury.
& 2
W toku dochodzeń w sprawach związanych ze skierowaniem sprawcy do pracy przymusowej organ Komisji Specjalnej władny jest stosować środki zabezpieczające jak: areszt tymczasowy, kaucje i poręczenia, zakaz oddalania się, oddanie pod dozór policji.
& 3
Jeżeli Biuro Wykonawcze Komisji Specjalnej lub delegatura uzna, że zebrany w dochodzeniu materiał obciążający daje dostateczną podstawę do złożenia wniosku o skierowanie sprawcy do pracy przymusowej, to - po uprzednim przesłuchaniu podejrzanego - składa umotywowany wniosek na ręce dyrektora Biura Wykonawczego Komisji Specjalnej.
Warszawa, 16 listopada
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
70% terenów naszego powiatu, wskutek działań wojennych w okresie od 25 lipca 1944 do 16 stycznia 1945 zostało zupełnie zniszczone [...]. Całkowicie zostały zniszczone domy mieszkalne, zabudowania gospodarskie, inwentarz martwy i plony, które przed zarządzeniem ewakuacji ludności nie mogły być sprzątnięte z pól. Zbiory zebrane z pól i inwentarz żywy uległy bezwzględnej rekwizycji. Strefa przednich pozycji wrogich sobie armii przechodziła z małymi tylko odchyleniami pasem o szerokości 20 kilometrów wzdłuż powiatu opatowskiego. Na powyższym terenie toczyły się zażarte walki o trakt kielecki, przy użyciu ciężkiej broni pancernej, artylerii, a także licznych eskadr samolotów bombardujących. Czego nie zniszczyły bomby i pociski artyleryjskie, zostało rozebrane przez walczące oddziały i użyte do budowy bunkrów, okopów i schronów. Szereg miejscowości z powodu kilkukrotnego przechodzenia ich z rąk do rąk obecnie przedstawia obraz pustyni. Ludność tych terenów mieszka w bunkrach, schronach i szałasach.
Opatów, woj. świętokrzyskie, 22 grudnia
Archiwum Akt Nowych w Warszawie, zespół Urzędu Rady Ministrów, sygn. 5/785, [cyt. za:] Barbara Kasprzyk, Akcja bunkrowa, „Karta” nr 65, 2011.
Obywatele!
[...]
Łapownictwo, kradzieże, spekulacja, nadużycia - są przyczyną wielu braków w naszym życiu codziennym. Na krzywdzie człowieka pracy wyrastają milionowe fortuny gromadzone w kraju, wywożone za granicę lub trwonione w restauracjach i nocnych lokalach. W najlepiej pojętym interesie całego narodu i każdego poszczególnego obywatela rząd nasz rozpoczął bezkompromisową walkę ze zbrodniczymi elementami, pasożytującymi na ciele organizmu gospodarczego Polski.
Dekretem z dnia 16 listopada 1945 r. powołana została Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. Komisja została wyposażona w skuteczne środki, które pozwolą jej należycie kochać przestępców. Ważnym instrumentem w tej walce stają się również sądy doraźne, które w trybie przyspieszonym załatwiać będą m.in. sprawy o nadużyciu.
Ale żadna Komisja, żadne sądy nie będą w stanie wyplenić zła do końca, jeśli na pomoc im nie przyjdzie społeczeństwo. Dlatego też Komisja w pracy swej zwracać się będzie o pomoc do wszelkich organów kontroli społecznej, do wszelkich organizacji chłopskich, robotniczych, pracujących rzemieślników, kupieckich i innych, do wszystkich obywateli.
Każdy z nas cierpi od nadużyć. Wielu z nas widzi je i skarży się na nie. Ale w większości wypadków obywatele ograniczają się do bezpłodnych narzekań a często wprost patrzą przez palce na popełniane przestępstwa - na łapówki, na nadużycia, na kradzieże.
Takie stanowisko jest fałszywe i szkodliwe. Ono to właśnie rozzuchwala przestępców, którzy liczą na bezkarność wskutek bierności społeczeństwa.
Musimy zająć czynną postawę wobec faktów nadużyć i szkodnictwa. Nie wolno puszczać płazem ani jednego przestępstwa. Leży to w interesie ogólnym, w interesie każdego z nas. [...]
Komisja Specjalna powołuje w Warszawie i na prowincji biura skarg, do których należy donosić o wszelkich wypadkach nadużyć, kradzieży, łapownictwa, spekulacji. Rzecz jasna, w interesie samej sprawy, doniesienia muszą być konkretne i bezwzględnie sprawdzone.
Roman Zambrowski, Dr Kazimierz Jasiński, inż. Jan Grubecki, Leon Chajn, płk Mieczysław Mietkowski, Henryk Gacki, Konrad Świetlik, Marceli Porowski, Eugeniusz Gajewski.
„Głos Ludu”, nr 346 (386), z 29 grudnia 1945, cyt. za: Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Wszystkich spraw będących w delegaturze w toku dochodzenia znajduje się około 80. [...]
Stwierdziłem, że sporo spraw leży od tygodni nietkniętych. Często aresztowani zostają osadzeni w więzieniu bez przesłuchania I nie są przesłuchiwani do 3–6 tygodni.
Członkowie delegatury kierują się nierzadko wewnętrznym przekonaniem w stosunku do zatrzymanych, a nie materiałem rzeczowym. Nie wszyscy rozumieją, że nie wystarcza mieć wewnętrzne przekonanie o winie podejrzanego, ale należy udowodnić przestępstwo. Dlatego też są tacy podejrzani, osadzeni przez delegaturę w więzieniu, co do których nie zdołano zebrać dostatecznego materiału do wszczęcia postępowania postępowego. Po kilku tygodniach trzeba ich zwolnić, gdyż brak jest jakichkolwiek podstaw do dalszego przetrzymywania w więzieniu. Mało, potrafią być oni nawet nie przesłuchiwani. Dla przykładu następujące sprawy:
Sprawa Zambolli'ego i Epsztajna, podejrzanych o kradzież farby z magazynów TZP. Pierwszy z nich podejrzany był o kradzież 15 ton farby I osadzony został w więzieniu. Po dwóch miesiącach okazało się, że magazyn ten przekazany został przez TZP Zarządowi Miejskiemu, a Zambolii dostał polecenie od prezydenta miasta pobrania z tego magazynu jakiejś ilości farb. Zaznaczyć należy, że Zambolli jest urzędnikiem Zarządu Miejskiego. Wydaliśmy polecenie zwolnienia Zambolli'ego.
[...]
Przed wyjazdem, na posiedzeniu delegatury, daliśmy następujące instrukcje:
1) Wypełniać wszystkie rubryki w protokołach z przesłuchanymi świadkami I podejrzanymi. Stwierdziliśmy np., że w protokole nie było wymienione nazwisko przesłuchującego ani też protokół nie był przez niego podpisany.
2) W myśl przepisów, w protokole podejrzanego winno być stwierdzenie czy on przyznaje się do winy, czy też nie. Stwierdziliśmy, że w niektórych protokołach zeznań podejrzanego nie wspomniane zostały okoliczności przestępstwa.
3) Uprzedzać świadków o odpowiedzialności za nieprawdziwe zeznanie, a oskarżpnego, że może nie odpowiadać na zadawane pytania.
[...]
5) Koniecznie przesłuchać podejrzanego przed zastosowaniem aresztu. W wyjątkowych wypadkach – na drugi dzień. Stwierdziliśmy, że często protokoły są tak sporządzone, że nie można zorientować się o co podejrzany jest oskarżony.
Katowice, 12–18 kwietnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Już na samym wstępie swej pracy stwierdziłem chaos organizacyjny , który trwa po dzień dzisiejszy. Wszelkie dyrektywy Głównej Komisji, jej inspekcje oraz moje interwencje nie przyniosły żadnych rezultatów. Delegatura nie potrafiła się skonsolidować ani administracyjnie, ani też w przedmiocie ścigania przestępstw, do czego została powołana. Jak zauważyłem, przyczyną tego jest brak doboru odpowiednich ludzi z przewodniczącym na czele. W szczególności, prawie wszyscy członkowie delegatury nie posiadają nawet elementarnych wiadomości koniecznych do utrzymania tak poważnej instytucji, jaką jest Komisja Spejcalna, na odpowiednim poziomie. Brak poczucia prawa i porządku to cecha tych osób. . Poza bowiem błędami natury organizacyjno-administracyjnej, członkowie Komisji prowadząc dochodzenie dopuszczają się rażących przekroczeń, których nie trudno nazwać pospolitymi nadużyciami.
Na takim podłożu niedołężnej administracji delegatury oraz braku kontroli, działalność poszczególnych członków delegatury w terenie dała się odczuć w formie zdecydowanie ujemnej. Uwagi, które czyniłem, uważane były przez nich zasadniczo za utrudnianie ich pracy, gdyż twierdzili, że zbyt wiele opieram się na przepisach ustawy, a nie kieruję się względami społecznymi. Gdy wreszcie zwracałem uwagę, że brutalne odnoszenie się do osób trzecich I bezpodstawne, krzywdzące drugich aresztowania, sprzeciwiają się kardynalnym zasadom prawa i wolności, wówczas to członkowie Komisji przeprowadzali za zgodą przewodniczącego dochodzenia na własną rękę, nie powiadamiając mnie o niczym. W ten sposób uniemożliwiali mi w zupełności jakąkolwiek ingerencję. O sprawach dowiadywałem się wówczas ze skarg osób pokrzywdzonych lub ich rodzin [...].
[...] Dlatego też moim zdaniem całkowita zmiana personalna delegatury I obsadzenie jej czynnikiem fachowym, a w każdym razie zorientowanym, może umożliwić delegaturze prace, dla których została powołana, z wyłączeniem elementów, które miast tępić nadużycia, same je popełniają.
Poznań, 21 maja
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
W dniu 8 sierpnia 1946 r. udałem się w towarzystwie inspektora Okręgowego Zarządu Więzień i Onozu ob. Trzcinki, kierownika Łódzkiego Zarządu Więzień i Obozów ob. Więckowskiego, do obozu w Sikawie, gdzie ustaliliśmy następujące warunki. W tej chwili obóz Sikawa może pomieścić od 500 - 600 szabrowników i spekulantów w czterech blokach, które mogą być w każdej chwili oddzielone od reszty baraków, w których są pomieszczeni różnego rodzaju Niemcy. Położenie obozu jest wśród wioski i pól Siklawa; otoczony jest drutem kolczastym z wieżyczkami strażniczymi i strażami postawionymi na zewnątrz obozu.
W tej chwili odbywa się budowa nowych wieżyczek i gniazd dla karabinów maszynowych, w celu lepszego zabezpieczenia. Możliwości zatrudnienia wewnątrz obozu są przy pracy na roli, ewentualnie przy budowie nowych baraków, które obóz sprowadza i buduje. Wyżywienie zapewnione. [...] Warunki spania są zapewnione poprzez sienniki ze słomą i koce. Pracę dla spekulantów możemy zapewnić odpowiednią i na zewnątrz.
Łódź, 17 sierpnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
W dniu 5 sierpnia br. oglądnąłem obóz V[olks]d[eutschów] w Mysłowicach.
Obóz ten jest nieźle zabezpieczony, jednakowoż dostęp do obozu prowadzi przez wąską uliczkę, w której więźniowie kontaktować się mogą z otoczeniem. W obozie znajdują się małe warsztaty: szewski, stolarski, ślusarski. Pojemność obozu dla celów Komisji dostateczna. Dla więźniów brak pracy na miejscu w Mysłowicach. Oczywiście pracy, w której więźniowie mogliby być izolowani od otoczenia. Zdaniem moim, obóz ten dla Komisji Specjalnej nie jest odpowiedni.
Tego samego dnia zwiedziłem obóz V[olks]d[eutschów] w Libiążu pod Chrzanowem. Obóz ten pomieścić może ponad 1000 osób, jest dobrze zabezpieczony (druty pod prądem). Słabą stroną obozu jest dojście do niego, które prowadzi przez ulicę obok kilku domów zajmowanych przez robotników miejscowej kopalni węgla. Wokół obozu jest duża wolna przestrzeń ułatwiająca kontrolę otoczenia. Bardzo łatwo można skontrolować wszystkich obcych, którzy chcieliby nawiązać kontakt z obozem.
Kraków, 26 sierpnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Poseł ob. [Włodzimierz] Sokorski: Wysoka Rado! Powołanie na wniosek Komisji Centralnej Związków Zawodowych dekretem z dnia 16 listopada 1945 r. Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym było wyrazem niezłomnej woli mas pracujących, żeby wytępić z naszego życia publicznego i gospodarczego złodziejstwo, spekulację i świadome szkodnictwo gospodarcze wrogów demokracji ludowej.
Musimy sobie jasno zdawać sprawę z tego, że byliśmy zmuszeni dokonywać olbrzymich historycznych przemian natury ustrojowej nie tylko w warunkach dewastacji natury psychicznej i moralnej, jako rezultatu rabunkowej polityki okupanta. Jedni walczyli, drudzy spekulowali: krew i złoto było najbardziej przyjętą walutą wymienną i to dziedzictwo nie mogło nie zaciążyć na naszej młodej państwowości.
Nie jest tajemnicą, że do naszego młodego aparatu publicznego i gospodarczego dostało się, w pierwszym zwłaszcza okresie, bardzo wielu łotrów, złodziei, spekulantów albo po prostu wrogów naszego systemu, żeby szkodnictwem gospodarczym podważyć jego bazę ekonomiczną. Nie ulega wątpliwości, że wielu przyszło do naszego aparatu w przekonaniu, że system potrwa kilka zaledwie miesięcy i należy ten okres wykorzystać dla wzbogacenia się kosztem społeczeństwa i państwa.
Instynkt mas pracujących pozostał jednak zdrowy i masy pracujące uchwałą Komisji Centralnej Związków Zawodowych zażądały rozpoczęcia bezwzględnej walki ze spekulacją i szkodnictwem.
Taka jest geneza i takie są przyczyny powstania Komisji Specjalnej.
[…]
Nie ulega wątpliwości i stwierdzam z całą odpowiedzialnością kierownika ruchu zawodowego, że Komisja Specjalna w ciągu ostatnich miesięcy dokonała olbrzymiej pracy w dziele uporządkowania naszego życia publicznego i gospodarczego.
Spekulant, szkodnik, złodziej grosza publicznego został schwycony za gardło. Komisja stała się postrachem dla tych, którzy w okresie okupacji kupowali prawo do krwi narodu za złoto okupanta. Komisja Specjalna stała się orężem mas pracujących, stając śmiało, otwarcie przed radami zakładowymi ze szczegółowymi sprawozdaniami.
[…]
Niechże masy pracujące stwierdzą, kogo boli dziś serce, gdy ręka sprawiedliwości, według nas niejednokrotnie jeszcze za łagodnie, spada na karki spekulantów i szkodników gospodarczych.
Nie jest argumentem, że od tego są sądy normalne. Sądownictwo działa wolno, podczas gdy tempo życia naszego, naszych przemian wymaga działania natychmiastowego.
Sądownictwo nie zawsze jeszcze wyczuwa istotę naszych przemian, podczas gdy aparat Komisji Specjalnej, obsadzony i kontrolowany w znacznym stopniu przez związki zawodowe, jest aparatem tych ludzi, którzy budują obecnie ustrój mas pracujących.
Warszawa, 23 września
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Poseł ob. Zambrowski:
Komisja Specjalna powstała na mocy dekretu z listopada 1945 r., zaczęła działać w pierwszych miesiącach 1946 r. i dorobek jej mogą określić już poważne cyfry, które wskazują na to, że Komisja swoje zadanie, zadanie walki z nadużyciami, walki z korupcją, zadanie oczyszczenia aparatu państwowego od elementów obcych, szkodniczych, wykonuje pozytywnie.
Komisja, jak może żaden inny organ sądowniczo-prokuratorski, jest związana z szerokimi masami pracującymi w mieście i na wsi, i dowodem tego jest 10 000 spraw, które wpłynęły do biura skarg Komisji Specjalnej w terenie, które w większości swojej zostały skierowane do prokuratury, do sądów, do organów kontroli państwowej i które w jakichś zaledwie 10% były rozpatrywane bezpośrednio przez Komisję Specjalną na zasadzie tych uprawnień, które jej dekretem były dane.
[…]
Chciałbym zwrócić uwagę, że zaraz poza tymi cyframi istotniejszy jeszcze jest może fakt, że ta straszna plaga nadużyć, korupcji, spekulacji, która miała miejsce w pierwszym roku naszego niepodległego bytu, że ona znalazła w Komisji Specjalnej niewątpliwie tamę, że na spekulantów padł postrach, że teraz już spekulanci, korupcjoniści w urzędach wiedzą, że Komisja jest i boją się tej Komisji i jest bardzo wielu takich, którzy w aparacie państwowym, nie dbając o grosz publiczny, ustosunkowywali się niedbale do wykonywania swoich obowiązków, teraz stoją pod grozą tej Komisji i jest bardzo wielu takich, którzy w aparacie państwowym, nie dbając o grosz publiczny, ustosunkowywali się niedbale do wykonywania swoich obowiązków, teraz stoją pod grozą tej Komisji i pracą swoją z konieczności usprawniają i przystosowują do ustaw.
Warszawa, 23 września
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Obóz ogrodzony jest podwójną siecią drutów kolczastych w postaci prostokąta, w każdym z czterech rogów którego znajduje się tzw. zwyżka (wieża wartownicza), w której mieści się warta z bronią maszynową. Oprócz tego ochronę pełni w każdym czasie wymienione dziesięć posterunków, a wreszcie patrol ruchomy z 3 ludzi. W nocy przedpole ogrodzenia jest silnie oświetlone.
[...]
Przeprowadzone z niektórymi więźniami rozmowy wykazały, iż są oni zadowoleni z przenosin, gdyż, jak mówili, ich godność ludzka jest tu poszanowana, zaś wymagana praca jest potrzebna i celowa, mimo wymagania posłuchu i dyscypliny. W Jaworznie, według tych więźniów, poniżano [ich] świadomie, a praca była nieproduktywna i miała na celu jedynie szykanę.
[...]
Więźniowie zatrudnieni są w: warsztatach (ślusarski, stolarski, krawiecki, szewski, koszykarski, szczotkarski), piekarni, betoniarni, przy karczunku w lesie, w administracji, w dziale gospodarczym i pracy porządkowej, w szpitalu i przy pracach umysłowych. Ogólna zdolność zatrudnienia warsztatów wynosi 160 - 200 ludzi, robót leśnych do 50, betoniarni - 50 ludzi. Prace leśne trwać mogą jeszcze najwyżej miesiąc. Betoniarnia, aczkolwiek żwir do betonu a nawet pręty do żelazobetonu znajdują sie na miejscu, na czas zimy pracować może tylko pod dachem i w cieple, a więc nie może dać w obecnym czasie zatrudnienia więcej niż 50 ludziom. Dla rozszerzenia betoniarni trzeba by drugiej maszyny, a także budowy specjalnej rampy. Jednak i w takim razie i w lecie maximum zdolności zatrudnienia betoniarni nie przenosiłoby 300 - 400 ludzi. Obecnie stan zatrudnienia w obozie wynosi we wszystkich wymienionych na początku rodzajach pracy 400 ludzi, zaś przy rozszerzonej betoniarni wzrósłby do 700.
Warszawa, 6 grudnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Przewodn[iczący] W[alenty] Preiss: człowiek zdolny i inteligentny, pełen inicjatywy i rozmachu, które połączone z, do ostatnich granic posuniętą, samowolą, megalomanią i uporem sprawiają, że działając wysoce niewłaściwie, czyniąc posunięcia powodujące jak najgorsze skutki dla niego samego i dla kierowanej przez niego placówki, Preiss nie daje się przekonać o niesłuszności swojego podejścia, za argument wysuwając to, że działa w dobrej wierze, w co zresztą nie można nie wierzyć.
Na metodach postępowania Preissa ciąży rutyna pracy w więziennictwie, gdzie drakońskie metody postępowania z ludźmi w pewnych wypadkach były konieczne. Na terenie organów KS metody te pod żadnym pozorem nie mogą mieć zastosowania. Np. Preiss, przesłuchując, sadza podejrzanego w pozycji “na baczność” kilka metrów od siebie, nie pozwala na najmniejszy ruch, na biurku leży odbezpieczony pistolet. Przesłuchanie trwa zazwyczaj kilka (nawet do pięciu) godzin, przy czym zmieniający się przesłuchujący zadają podejrzanemu po kilkadziesiąt razy te same pytania, nawet w wypadkach, gdy delikwent całkowicie przyznaje się do winy (np. Igra). W pewnym momencie Preiss podchodzi do delikwenta z tyłu i stwarza wszelkie okoliczności, każące podejrzanemu domyślać się, że będzie do niego strzelać. Metody te niekiedy Preiss stosuje nawet do świadków i osób postronnych. Słyszałam od człowieka miarodajnego, że w ten sposób przesłuchiwał siostrę jednego z podejrzanych, starając się od niej wydobyć, ile zapłaciła adwokatowi, który interweniował w sposób najzupełniej legalny. Przesłuchiwane przez Preissa młode kobiety częstokroć są zapytywane o intymne i niczym ze sprawą nie związane szczegóły.
Inną metodą przesłuchiwania jest badanie podejrzanego lub świadka przy nastawionym na całą moc głośnika aparacie radiowym, co zmusza delikwenta do krzyczenia swoich zeznań.
Nadmiar temperamentu Preissa znajdował swoje pozytywne wyładowanie w walce z przemytem, w któej on sam kierował, niekiedy dosłownie z narażeniem własnego życia, pracą operatywną w terenie. Wyładowywanie nadmiaru energii na dworcu kolejowym, na którym przewodniczący delegatury osobiście łapał baby z drobnym szabrem - nie przyczyniło się do podkreślenia powagi urzędu.
Szczecin, 2 kwietnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Pobyt więźnia w Milęcinie mija się z celem obozu pracy i to z następujących powodów:
1) brak wszelkiej dyscypliny wśród więźniów.
a) więźniowie palą w czasie pracy papierosy i fajki,
b) raportowanie sali naczelnikowi obozu odbywa się w sposób raczej towarzyski. Nie wszyscy więźniowie stawają na baczność, niektórzy leżą względnie siedzą na łóżkach podczas raportowania, mimo że nie są chorzy ani ułomni,
c) więźniowie rozmawiają tak z dozorcami, jak i z kierownictwem obozu w pozycji zupełnie swobodnej,
d) golenie więźniów odbywa się podczas pracy w poszczególnych warsztatach, przy czym więźniowie palą papierosy,
e) więźniowie nie wykonują polecenia należytego układania ubrań przed udaniem się na spoczynek nocny, tłumacząc to brakiem podgłówek,
f) więźniowie samowolnie opuszczają warsztaty pracy i pozostają na blokach [...],
g) więźniowie bojkotują zarządzenia kierownictwa obozu, wydane w sprawie półkrótkiego strzyżenia włosów (do 3 cm). Gdy kierownictwo starało się zrealizować swoje zarządzenie, powstał w obozie pewnego rodzaju "bierny opór". Więźniowie protestowali wobec dozorców i kierownictwa obozu, grożąc głodówką.
Bydgoszcz, 24 kwietnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
& 1
Osoby skierowane do obozu pracy postanowieniem Komisji Specjalnej obowiązane są do pracy fizycznej.
W związku z tym, każdy więzień, po przybyciu do obozu winien być zbadany przez lekarza, który stwierdzi w swej opinii, czy więzień zdolny jest do cięższej pracy fizycznej (50-100% zdolności do pracy fizycznej).
& 2
Do prac kancelaryjnych związanych z administracją obozu wolno używać więźniów powyżej lat 60 oraz tych, których lekarz obozowy uzna za niezdolnych do cięższej pracy fizycznej. W wyjątkowych wypadkach, za uprzednią zgodą Biura Wykonawczego można użyć do pracy kancelaryjnej także więźnia zdolnego do cięższej pracy fizycznej, z tym jednak zastrzeżeniem, że więzień ten musi każdego dnia, przez pół dnia pracować fizycznie.
& 3
Do pracy w kuchni oraz prac pomocniczych związanych z kuchnią obozową (z wyjątkiem rąbania i noszenia drzewa opałowego, węgla, wody itp.) wolno używać jedynie kobiety.
& 4
W warsztacie szczotkarskim wolno zatrudniać jedynie kobiety oraz więźniów niezdolnych do cięższej pracy fizycznej. [...]
& 5
Przez pierwsze dwa miesiące od chwili osadzenia w obozie, więzień nie może otrzymać zezwolenia na widzenie się z kimkolwiek, chyba w wyjątkowych wypadkach za zezwoleniem Biura Wykonawczego Komisji Specjalnej. W czasie dalszego pobytu w obozie więzień może otrzymać od naczelnika obozu, raz w miesiącu, zezwolenie na widzenie się z najbliższą rodziną: rodzice, żona, dzieci.
Warszawa, 6 maja
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
[...] to wszystko, co tam widziałem i słyszałem wywarło na mnie przygnębiające wrażenie.
W obozie siedzą ludzie za różne przewinienia gospodarcze, większe i lżejsze. Jedni siedzą już kilkanaście miesięcy, inni dopiero przybyli. [...]
Poważne rozgoryczenie wśród uwięzionych wywołuje przede wszystkim bardzo różnorodny wymiar kary w stosunku do przewinienia. Są jedni, którzy za poważne przestępstwa, gdzie narazili skarb państwa na milionowe straty, otrzymali stosunkowo niski wymiar kary, bo od 6 do 12 miesięcy obozu, inni zaś, za wielokrotnie mniejsze przewinienia, np. handel (nie kradzież) towarami unnrowskimi, odsiadują dwuletnie kary. Jednakową karę otrzymał ten co kradł, i ten co kupował od niego towar przydziałowy. Trudno tu powiedzieć, czym się kierowały Komisje Specjalne w wyrokowaniu, lecz słuchając relacji rodzin uwięzionych, oraz czytając sprawozdania z procesów w prasie, narzuca się wyraźnie olbrzymia różnorodność w wyrokowaniu Komisji Specjalnych, gdzie wysokość kary zależy głównie od widzimisię i humoru danego składu sądzącego. A może wchodzi tu w grę przynależność partyjna? [...]
Ostrów Wielkopolski, 2 sierpnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Uwydatnia się [...] olbrzymia różnorodność w stosowaniu amnestii do przestępstw natury gospodarczej.
[...]
Ustawa amnestyjna ma nie stosować się do przestępstw, dokonanych w chęci zysku. Lecz znam wiele wypadków, gdzie do tego rodzaju przestępstw ustawę zastosowano. Parę tygodni temu czytałem, że referent aprowizacyjny przy starostwie lub magistracie w Zielonej Górze lub Gorzowie popełnił wiele poważnych nadużyć i zastosowano do niego amnestię. Również w sprawie opisanej w dołączonym wycinku z gazety jest mowa o amnestii. A przecież obydwa te przestępstwa też popełniono z chęci zysku. A zwykły złodziej lub morderca popełniający mord rabunkowy, czyż nie działają z chęci zysku? Jakaż jest więc różnica. Jakiż jest miernik w stosowaniu amnestii. Jeśli amnestią są objęte przestępstwa popełnione przed 9 maja 1946 r. lub przed 5 lutego 1947 r., niech to tyczy się do wszystkich przestępstw jednakowo (z wyjątkiem zdrady państwa, szpiegostwa itp.), niech nie będzie luk w stosowaniu amnestii według uznania pewnych osób. Niech będzie jedna ustawa dla wszystkich, bo przecież to jest zasadą praworządnego państwa. Czy nie dobrze byłoby więc przejrzeć raz jeszcze wyroki, zasądzone przez Komisję Specjalną i ustaliwszy pewne zasady, zwolnić znaczną ilość ludzi. Bo przecież ludzie ci, to w znacznej mierze fachowcy, inteligenci. Jeśli popełnili przestępstwa w 1945 r. lub w połowie 1946 r. to już za nie odsiedzieli rok lub więcej. Zdemoralizowani okupacją niemiecką nie zdołali zaraz powrócić do właściwego trybu życia i popełnili błędy. Lecz odsiadując już połowę lub nawet 2/3 kary mieli czas zastanowić się nad niewłaściwością swego postępowania. Czy nie należałoby im więc darować reszty kary. Bo przecież ludzie są potrzebni Polsce w odbudowie, a należy przypuszczać, że są to ludzie już naprawdę poprawieni.
Ostrów Wielkopolski, 2 sierpnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Metody postępowania kierownictwa obozu żywo przypominają niemieckie obozy koncentracyjne. Ordynarne odnoszenie się straży obozowej do aresztantów, rewizje, zakwaterowanie a przede wszystkim wyżywienie, wszystko to czyni przygnębiające wrażenie. Nasuwa się przypuszczenie, że państwu zależy na wyniszczeniu fizycznym i moralnym tych ludzi. Kawałek chleba, , litr wodnistej zupy i gorzka kawa, w sumie [...] 80 kalorii dziennie to nie wystarcza na podtrzymanie czynności organizmu, jeszcze przy dość ciężkiej pracy. Na domiar złego, zabroniono ostatnio wysyłania więźniom i tak bardzo dotychczas ograniczonych paczek żywnościowych. Należy sądzić, że jest to zakaz krótkotrwały. W przeciwnym razie z obozów tych powrócą ludzie schorowani, osłabieni fizycznie i moralnie, którzy nie będą w stanie pracować i pozostaną ciężarem społeczeństwa. A przecież w tak biologicznie wyniszczonym państwie polskim powinniśmy ratować zdrowie każdego człowieka.
Zastanówmy się, czy takie postępowanie z przebywającymi w obozie nie jest wynikiem nienawiści klasowej. Czy nie hańbi ono zasad demokratycznych. Sądzę, że właściwe władze powinny dokonać w tej dziedzinie wielu reform.
Ostrów Wielkopolski, 2 sierpnia
Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym 1945–1954, Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Dariusz Jarosz, Tadeusz Wolsza, Warszawa 1995.
Wczoraj o 9.30 wieczorem wyjechałam do Wrocławia. Trafiłam na czysty, nowy czy zremontowany wagon (oczywiście bez wyściełania), dobrze ogrzany i oświetlony elektrycznością. Myślałam więc, że podróż będzie świetna, tymczasem była koszmarna z powodu niesłychanego opóźnienia. A raczej słychanego, bo wszyscy o tym w pociągu mówili, że od jakiegoś czasu znów pociągi źle chodzą. Tak samo jak i listy, i paczki znowu zaczęły ginąć, aż na to w najbardziej prorządowych gazetach alarm podnoszą. Qui trop embrasse mal etreint – jak mówią St. i Anna. Gdy państwo jęło zagarniać wszystkie dziedziny życia – zepsuło się jego funkcjonowanie nawet w tych dziedzinach, w których dotąd funkcjonowało świetnie. Czyż poczta i koleje nie sprawiały się do tych czasów tak idealnie, jakby były stworzone do zarządzania przez państwo? W samej rzeczy państwo – instytucja ze swej natury na wskroś wojenna – w czasie pokoju nadaje się jedynie do prowadzenia poczty, telegrafu, pryncypalnych dróg kołowych, kolei, może jeszcze niektórych gałęzi ciężkiego przemysłu (zwłaszcza zbrojeniowego) i... elementarnego nauczania analfabetów. Wszystko inne zdaje się przerastać jego kompetencje. A teraz i te swoje obowiązki, do których dorosło, tak źle spełnia. Wracając tedy do podróży, jechaliśmy siedem godzin do Łodzi, wlokąc się „noga za nogą" i przystając to na małych stacyjkach, to w polu.[...]
Przypomniała mi się tej nocy pewna nowela Czechowa o takim właśnie pociągu (towarowym), co nie wiadomo było, ani po co się zatrzymuje, ani kiedy ruszy.
Warszawa-Wrocław, 11 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
W wyniku działań wojennych teren naszego województwa bardzo ucierpiał. Zniszczony został powiat stopnicki, kozienicki, opatowski, sandomierski i częściowo kielecki. Około 40.000 gospodarstw zostało zniszczonych. Musimy sobie tu uprzytomnić, że cały ten teren [...], to jedno wielkie pogorzelisko poorane pociskami, spalone, zniszczone, na którym po ukończeniu działań wojennych nie tylko zabrakło domów i zapanował głód, ale zapanowała choroba i wielka nędza. Z tych 40.000 gospodarstw zniszczonych działaniami wojennymi pozostało jeszcze do dnia dzisiejszego około 1400 gospodarstw wymagających dalszej opieki i odbudowy.
Te 1400 gospodarstw [...] można by podzielić na dwie zasadnicze kategorie, mianowicie: na około 350–400 rodzin z powiatów kozienickiego, opatowskiego, sandomierskiego, częściowo kieleckiego, które do dnia dzisiejszego zamieszkują bunkry. Są to rodziny, które mieszkają 1–3 metry pod ziemią; zamiast dachu lepianki te przykryte są zlepkiem słomy, z której sterczą małe kominy od kuchni. Rodziny te zamieszkują bunkry wybudowane przez armię hitlerowską bądź też zamieszkują piwnice. Mamy na terenie naszego województwa jeszcze około 400 rodzin, które żyją dosłownie w jaskiniach.
Drugą kategorię stanowią gospodarstwa, rodziny, które w dużym stopniu własnym wysiłkiem, z pomocą kredytów państwowych, zbudowały sobie, że tak powiem, bunkry na powierzchni ziemi. Tzn. zbudowali sobie mały szałas, mający w jednym wypadku 3 m2, w innym 2 m2 powierzchni, zbudowany częściowo z drewna, z desek, z gliny lub jakiegoś innego materiału. Trudno to nazwać nawet najprymitywniejszym mieszkaniem.
Kielce, 19 maja
Archiwum Państwowe w Kielcach, zespół Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach, sygn. 744–747, [cyt. za:] Barbara Kasprzyk, Akcja bunkrowa, „Karta” nr 65, 2011.
Siadłam do roboty, gdy nagle ktoś gwałtownie jak na alarm zadzwonił. Przyszedł egzekutor podatkowy i... zajął mi meble za ów zapłacony i przepłacony podatek z 1946 roku oraz za fikcyjną pretensję z kwietnia bieżącego roku, za który podatek też wpłaciłam i co do czego wyjaśniłam już w urzędzie, że nie robili żadnego domiaru za kwiecień i że nie mają o to żadnej pretensji. Egzekutor, może 18-letni chłopak o złej brzydkiej gębie, zachowywał się z bezprzykładną brutalnością. Nie spałam całą noc z gniewu i myślałam, że zdechnę na atak serca albo na udar mózgowy, tak się tym chamstwem i tą niesprawiedliwością zirytowałam.
Warszawa, 16 lipca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
We wtorek idąc przez miasto piechotą od Nowego Światu do domu, wstępując po drodze do Krakowskiej, a więc szłam wielu ulicami – minęłam przeszło dziesięć sklepów z mięsem. Były to spółdzielnie, sklepy państwowe i prywatne. We wszystkich bez wyjątku leżały i w oknach wystawowych (do pół wysokości okna), i w samych sklepach na półkach olbrzymie połcie słoniny. W żadnym z tych sklepów nie było dosłownie ani jednego człowieka, który by tę słoninę kupował. Wstępowałam do czterech takich sklepów i pytałam sterczących bezczynnie za ladą sprzedawców. „Proszę pana (pani), czy szczęśliwi posiadacze bonów mają tak dużo tłuszczu, że nie kupują tej słoniny? Dlaczego w takim razie my, zwykli nieuprzywilejowani ludzie, którzy nie mamy w domu tłuszczu, nie możemy jej kupić?”. W jednym sklepie odpowiedziano mi: „Nie wiem”. W drugim: „Ciemna masa musi czekać, aż panowie raczą kupić”. W trzecim nie odpowiedziano mi nic, przypuszczając zapewne, że to jakieś prowokatorskie pytanie. W czwartym subiekt, czy właściciel powiedział: „My nic nie wiemy i nie rozumiemy. Słoniny sprzedawać nie wolno, tylko na bony. Ci z bonami nie zgłaszają się, na darmo tylko sterczymy i nic nie robimy, tylko marzniemy”. W dwu z tych sklepów, do których weszłam stało w każdym po jednej kobiecie, przyszły zarejestrować bony na marzec. Ale i one nie kupowały tej słoniny.
Frania opowiadała mi na temat tejże samej słoniny, że słyszała na własne uszy, jak kierownik sklepu mówił do jakiegoś „z tej komisji kontrolnej”: „Co mamy robić z tą słoniną? Przecież nam się zaśmierdza i pleśnieje”.
Warszawa, 3 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Poszłyśmy do sklepu spożywczego, przed którego oknem „coś wisiało”. Chciałyśmy kupić kurę na jutrzejsze święto. Aliści to był bażant. Kupiłyśmy więc bażanta za 700 zł zamiast kury. Potem do sklepu z farbami, gdzie kiedyś kupowałam olej lniany (o makowym już dawno nie ma mowy) do malowania. Lecz nie było lnianego, był terpentynowy. Znów więc nie było tego, czego się szuka. Kupiłam terpentynowy. Stamtąd do Lacha po pisma i gazety i po drogeriach zaczęłyśmy szukać pasty do zębów Salviadont, która okazała się jedynie dobrą spośród wszystkich ostatnio przez nas kupowanych. Okazało się, że także jej nie ma. „Już nie będzie więcej fabrykowana” – jak nas powiadomiono w jednej drogerii.
Wrocław, 31 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Dziś rano poszłam po raz pierwszy do fabryki, której życie mam w ciągu 3 miesięcy poznać. Są to Zakłady Produkcji Urządzeń Przemysłowych, dawny „Parowóz”’, przedsiębiorstwo wyodrębnione. [...] Robią głównie remonty małych lokomobil (do młocarń) i remonty kotłów. Także nowe kotły do wielkich parowozów, zbiorniki na naftę etc. Fabryka znajduje się przy ulicy Kolejowej w krajobrazie ponurym i brzydkim, złożonym z ruin, murów i niebotycznych stosów złomu żelaznego.
W portierni, nagim szpetnym pokoju, siedział przy stoliku dosyć otyły człowiek, który wydawał interesantom przepustki. Ubranie czarne dosyć wyświechtane, wyglądał na nie bardzo zdrowego, na kogoś, komu nogi puchną. Obejrzał moją przepustkę z Ministerstwa Przemysłu, wydał mi przepustkę lokalną, zatrzymał moją legitymację ZLP, zapytał: do kogo?, a gdy powiedziałam, że do dyrekcji, i spytałam o drogę, zawołał na przechodzącego przez portiernię człowieka w cyklistówce i niebieskozielonej marynarce. Ten poprowadził mnie przez rodzaj wąskiego dziedzińca i przez halę, w której przeznaczeniu nie mogłam się na razie zorientować. [. . .)
Nie było nikogo z rady. Przy jednym stole siedział szczupły jasnowłosy młodzieniec w wojskowej kurtce khaki. Nad nim wisiał wielki portret Stalina z drukowanym podpisem w rosyjskim języku. Po pewnym czasie przyszedł siwy starszy pan o przeraźliwie jasnych niebieskich oczach, suchej żylastej twarzy i energicznych ruchach. Bardzo polski, z lekka zagniewany, z lekka wesoły, bardzo uprzejmy. [...]
W trzy miesiące po wypędzeniu Niemców z Warszawy fabryka zaczęła po trochu funkcjonować. 50% robotników mieszka poza Warszawą, wielu z nich to małorolni z okolic Warszawy, niektórzy przyjeżdżają z daleka, nawet spod Brześcia nad Bugiem, spod samej obecnej granicy sowieckiej. Ci nocują w dyżurce, wartowni, portierni, tylko raz na tydzień, czasem raz na dwa wracają do domu, żeby się oprać, zobaczyć z rodziną etc. Fabryka zaczęła po wojnie działalność od remontów, a choć ma na przyszłość wielkie ambicje, dotąd jeszcze znaczny procent roboty to remonty kotłów parowozowych i kotłów do lokomobil wiejskich (młocarnie). [...] Niebawem ma to być produkcja taśmowa, na razie odbywa się jeszcze staroświeckimi metodami.
Poszliśmy obejrzeć fabrykę [...]. Widziałam „w akcji” tylko jeden mały młot mechaniczny, który wykuwał rodzaj schodków na ściance podłużnego sześcianu. Było też tam kilka zwykłych palenisk jak z wiejskiej kuźni. Na ziemi stały wykuwane ręcznie czy mechanicznie grube żelazne pierścienie wysokości jakichś 30 cm o niedużym świetle i bardzo grubym obwodzie. Niektóre z nich były świeżo zdjęte z kowadła i jeszcze czerwone. Na tych robotnicy-kowale stawiali garnuszki, przygrzewając sobie strawę. Stamtąd poszliśmy do hali, gdzie nituje się kotły. Panuje w niej wibrujący, po prostu piekielny zgrzyt i hałas. Gdzieniegdzie błyszczą oślepiające ognie spawaczy. Przy nitowaniu bywa, że kotlarze leżą wewnątrz kotła przytrzymując nity, tam jadowity zgrzyt, huk i pisk metalu przechodzi niemal wytrzymałość człowieka. Każdy kotlarz po kilkunastu latach tej pracy wychodzi inwalidą, co najmniej głuchym. Mówić można tylko krzycząc na ucho, a i to ledwo się słyszy jak przez mgławicę oszalałych dźwięków. Kiedy wychodziliśmy, spotkał nas otyły robociarz, z ciężką twarzą i podpuchniętymi oczyma. Otyłość weteranów jest tu znamieniem nie dobrobytu, lecz niewydolności organizmów po latach męczarni. [...]
Ogólne wrażenie. Fabryka jest staroświecka, prymitywna i biedna. Produkcja odbywa się takimi samymi metodami jak przed 80 laty. Robotnicy wszyscy sympatyczni, o ciekawych wyrazistych twarzach. Są raczej skłopotani, źli i smutni, ani śladu radości czy tyle opisywanego entuzjazmu. Ich sprawy życiowe są załatwiane bardzo kiepsko. [...] Dużo ludzi wałęsa się, praca nie robi wrażenia sprawnie się toczącej, raczej niemrawo markowanej. Wyczuwa się raczej „tempo żółwia”.
Warszawa, 17 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Od dziewiątej i pół rano po raz drugi w fabryce „Parowóz”. [...]
Spotkałam Jaroszewskiego w turkusowej marynarce. Oparliśmy się o stos blach i wszczęliśmy rozmowę. „Jaki – pytam – jest stosunek dyrekcji do robotników?” „Dobry – powiedział z wahaniem. – Wszystko byłoby dobrze – dodał – tylko płace są takie niskie, że w żaden sposób wyżyć z nich nie można”. Zapytałam, jaki jest stosunek tych płac do zarobków przedwojennych. Zaśmiał się, a brzydki ten człeczyna o żółtej pomarszczonej twarzy i kapciuchowatych ustach, w których brak wielu zębów, ma piękny, jakby czegoś proszący śmiech. „Proszę pani, tych rzeczy nawet nie można wcale porównywać! Przed wojną jak ja miałem 260 złotych (dziś to znaczy ponad 50 tysięcy), to ja mogłem z tego utrzymać siebie i rodzinę, i jeszcze kupić sobie za sto dwadzieścia złotych piękny garnitur smokingowy i parę dobrego obuwia. A na drugi miesiąc mogłem kupić dla żony, a na trzeci dla dzieci. A dziś co? Szósty rok mija od wyzwolenia, a ja, daję słowo, nie sprawiłem sobie przez ten czas nic, ale to nic do ubrania. „Ale ma pan przecież – powiedziałam – taką ładną niebieską marynarkę”. „To nie moje – powiedział. – To dostałem od kuzyna, jak wrócił z zagranicy. Bo mu się mnie żal zrobiło, żem taki obdarty.[...] Przywiózł i kilka garniturów, i ze sześć marynarek. To wtedy dał mi tę marynarkę.” Mówiąc to wszystko Jaroszewski straszliwie się zakaszlał. Spytałam, czy nie potrzeba mu leczenia. „Pan Wójcicki mówił mi, że nie bardzo chętnie jeździcie na wczasy. A dlaczego?” Jaroszewski znów się szeroko uśmiechnął z tym nieopisanym wyrazem jakby pobłażania dla mojej niewiedzy i razem prośby o zrozumienie. „Jakże my, proszę pani, mamy chętnie jeździć na wczasy? Przecież się jedzie bez grosza przy duszy, z pustymi rękoma. Czy to przyjemnie? A po drugie – jak już się jedzie, to człowiek chciałby zabrać choć żonę, choć które z dzieci. A tego nie wolno. Wczasy rodzinom nie przysługują. To kto rodzinny chce jechać w takich warunkach?” „To pan nigdy nie jeździł na wczasy?” „Nigdy.” „Ale z urlopu pan przecie korzystał?” „Urlop miałem. Tom jeździł do krewnych na wieś w Płockie.” Na tej rozmowie skończyła się moja druga bytność w fabryce.
Warszawa, 19 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Pojechałam do fabryki „Parowóz”.
[...]
Ponieważ wyraziłam chęć zapoznać się z pracą kobiet, posłano po przewodniczącą fabrycznej Ligi Kobiet. Pojawiła się młoda osoba ujmującej powierzchowności, tzw. socjalna fabryki. Poszłam z nią do narzędzialni. Tak to nazywają, ale na drzwiach widnieje napis: „Wypożyczalnia narzędzi”. Są tu różnego rodzaju świdry, heble do metalu, cęgi do rozkręcania śrub etc. Długa izba, dość czysta i świeżo malowana, pełna półek i szufladek z ponumerowanymi narzędziami. Zwróciło moją uwagę, że na szczytowej ścianie wisi ciemny dębowy krzyż, dosyć nawet wielki. Obsługują to trzy kobiety i jeden chłopak. Z jedną z nich dłużej rozmawiałam. Młoda jeszcze, bardzo tęga, na przodzie górnej szczęki brak zębów. Niedawno wyszła za mąż za robotnika tejże fabryki. Także jej ojciec pracuje tu już od trzydziestu lat. To już dynastia. Pytam przepraszając, jakim sposobem taka młoda osoba nie ma już tylu zębów. Odpowiedź oczywiście: „Niemcy wybili w obozie”. Mieszkają poza śródmieściem, gdzieś w okolicy Bernerowa. [...] Rozmowa się przerywa, gdyż do okienka podchodzą robotnicy zwracający narzędzia albo żądający zamiany jednych na inne. Ta bezzębna młoda mężatka z wielką precyzją rozpoznaje „swoje” narzędzia, nawet nie sprawdzając numeru. Jakiemuś młodemu, co podał jej śrubcęgę do wymiany, powiedziała rzuciwszy tylko okiem, „to nie ta, tej pan ode mnie nie brał. Nie mogę przyjąć”. Potem rozmowa z ową panią Gagałową z wydziału socjalnego. Partyjna. Narzeka gorzko na inteligencję fabryki. Poza ściśle zawodowymi zajęciami nie można jej do niczego użyć (biedactwo nie wie, że cały ten jej wydział to dęta lipa). Jest niespołeczna i wymiguje się ze wszystkiego (to znaczy używa rozumu, żeby się bronić przed lipą). Co innego robotnicy. Ci są nadzwyczaj ofiarni i gotowi na największe trudy (widziałam coś z tego) poza swoją pracą zawodową.
Warszawa, 30 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W piątek rano do miasta po zakupy na obiad. [...] Obiad podałam na pierwszą i już o drugiej byłam w fabryce „Parowóz”, miałam bowiem zanotowane, że tego dnia odbędzie się tam narada produkcyjna. [:..]
Jeszcze nie zaczynali, jeszcze czekali. [...] Wreszcie zaczęło się. Po zagajeniu przewodniczącego, ktoś z kierownictwa odczytał sprawozdanie z produkcji za maj. Streścił je następującymi słowy: „Planu z maja w całości nie wykonaliśmy. Wykonaliśmy go w 90%, a po prawdzie to w 70%, bo dwa kotły, które podaliśmy za wykonane, jeszcze są na wykończeniu, a tylko to można uważać za wykonane, co wyszło z fabryki”. Potem składali sprawozdania przedstawiciele poszczególnych działów fabryki. We wszystkich działach są braki, niedokończone roboty etc. [...]
Najbardziej podobało mi się przemówienie robotnika czy majstra Mazura. [...] Wezwał do zaprzestania tych wzajemnych wymyślań i poszukania przyczyny niedomagań i sposobu, jak na nie zaradzić. „Otóż – powiada – wedle mojego rozumu, jeśli mechaniczny ma za mało ludzi, żeby obsłużyć inne działy, jeśli nie można zrobić drugiej zmiany, bo nie ma kim, to trzeba – żeby ci ludzie, co są, robili godziny nadliczbowe, i nie trzeba żałować na zapłatę tych godzin. Trzeba uczciwie wejrzeć na warunki, w jakich człowiek dzisiaj w tej fabryce pracuje i w nich szukać przyczyny, że nic dobrze nie idzie. Są, którzy mogą w tych warunkach zrobić więcej, ale inni nie mogą w tych warunkach zrobić tyle, co by mogli w lepszych. Jeżeli uciekają z fabryki, to dlatego że szukają lepszych warunków bytu; trzeba im dać te lepsze warunki, to się ich zatrzyma. Myśmy – mówił (nie wiem za jaki dział) – nasz plan wykonali, ale czy kto pytał, jakimi narzędziami i jakim kosztem? [...] Pracowaliśmy starymi narzędziami, znalezionymi w gruzach po Niemcach etc.”
Potem jeszcze inni – że jakieś krany do jakichś wężów były potrzebne, to znów jakieś zamówienie nie dopisało, jakiś transport zawiódł. I trzeba było tych kranów szukać na wolnym rynku i znalazło się sześć, a potrzeba było dwa razy tyle. Potem przeszli na bezpieczeństwo pracy i na remont maszyn. [...]
Sumując wrażenia muszę powiedzieć: Wszystko, co ku memu przerażeniu usłyszałam, dyskwalifikuje tę fabrykę do tego stopnia, że nie mogę rzec inaczej tylko: żadna fabryka ustroju kapitalistycznego, nie już w Ameryce czy zachodniej Europie, ale nawet w przedwojennej Polsce nie szłaby nawet tygodnia w podobnie nędzny sposób. Zawaliłaby się z wielkim skandalem nie wytrzymując konkurencji fabryk bodaj tylko znośnie funkcjonujących. A jednak to się podtrzymuje z wiarą, „że za dwa lata będzie z tego reprezentacyjny obiekt przemysłowy stolicy”. Blaga czy bohaterstwo? Chciałabym wiedzieć, jak i czy to się spełni? Zmartwiłabym się, gdyby to był czysty „humbug”, jak na to wygląda. Ale wszystko, co mówili robotnicy i majstrowie, było przynajmniej prawdą pełną troski...
Warszawa, 9 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Po południu w sobotę, otrzymawszy wczoraj zaproszenie, poszłam na przyjęcie z okazji Kongresu Pokoju, wydane przez „przewodniczącego Prezydium Stołecznej Rady Narodowej” (tj. dawnego Prezydenta Miasta) w salach recepcyjnych Teatru Narodowego (tj. dawnych Salach Redutowych).
Jadąc podziwiałam bogatą iluminację i dekorację miasta. Tym razem, dla cudzoziemców, postarano się nawet o piękno. Zrazu w czasie dekorowania było jeszcze sporo portretów Stalina, ale potem je pozdejmowano, a niektóre po prostu policja kazała usuwać, nawet z wystaw sklepowych. Zastąpiono je przeważnie portretami Joliota. Poza tym w „oportretowaniu” miasta króluje tylko Bierut. Tu i ówdzie widać jeszcze czerwone sztandary, lecz ani śladu sowieckich emblematów państwowych, które też się już ostatnio coraz bardziej upowszechniają. Ciekawe dlaczego kryją przed światem to, co na domowy użytek uważają za takie wspaniałe, zaszczytne, bezbłędnie dobre. Przecież cała Warszawa to widzi i osądza. Lud Warszawy powiada: „Dla nas Stalin, i sierp, i młot, a dla świata niebieskie kolory i gołębie”. W sklepach, zwłaszcza spożywczych, nieprzebrana ilość wszelkiego towaru, żeby zapobiec ogonkom, których też tymi dniami nie ma, gdyż mięsa i wędlin jest na ten tydzień kongresu w bród. Potiomkinowskie wioski! Kazano też na te dni zamknąć wszystkie prywatne jatki sprzedające łby krowie i inne tego rodzaju ochłapy, do których zazwyczaj bardzo ciśnie się wszelkiego rodzaju biedota.
Warszawa, 18 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Gazety są codziennie przepełnione wyjaśnianiem narodowi, że spis ludności to nic groźnego. Dla uspokojenia opinii powołują się nawet na dawne spisy ludności sprzed wojny. Nie wyjaśniają tylko, dlaczego tamte spisy nie wywoływały żadnej paniki, żadnych komentarzy, a jaka panika musi być przy tym spisie, skoro rząd tak się tłumaczy, wyjaśnia, perswaduje. Swoją drogą trzeba przyznać, że społeczeństwo zachowuje się histerycznie. Mimo że w obwieszczeniach dokładnie wyszczególniono, co podlega spisowi, uwierzono maniacko plotce, że spisywane będą rzeczy osobiste – ubrania, bielizna, meble. Że spisywany żywy inwentarz będzie odbierany na kołchozy etc. Zwłaszcza chłopi ulegli zupełnej psychozie, chowają koszule i gacie, wyprzedają inwentarz etc. Taki oto monstrualny kapitał nieufności zarobił sobie rząd Bieruta przez pięć lat swoich praktyk. [...]
Dziś około 9 rano przyszedł komisarz spisu ludności, wszystko trwało pięć minut, jak zastrzyk.
Warszawa. 3 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W poniedziałek pojechałam taksówką za 6 zł na Sekcję Prozy do Związku. Nie była warta nawet 50 groszy. Znęcił mnie temat zebrania – sprawozdanie redaktorów Domów Wydawniczych z planu wydawniczego na rok 1951. Wydawcy oznajmili jednak, że obszerne sprawozdanie dadzą na rozszerzonym plenum Zarządu Związku, a teraz dowiedzieliśmy się tylko, że i w tej dziedzinie dotychczasowy plan nie został wykonany. Plan zdaje się w ogóle istnieć tylko po to, żeby go nie wykonywać. Wobec tego Putrament „zagaił” dyskusję ogólnikami na temat socrealizmu i w jakim stopniu obecna literatura w swych płodach ów socrealizm osiąga. Zakończył apelem do pisarzy: „Musicie wzbudzić entuzjazm dla wykonania planu sześcioletniego. Plan 6-letni może się udać tylko w atmosferze entuzjazmu. Jeśli my, pisarze, nie wzbudzimy tego entuzjazmu, to plan 6-letni się nie uda, to go nie wykonamy”. Niesłychane żałosno-komiczne jest to narzucanie literaturze roli, jakiej ona nigdy nie grała i grać nie może. Jej wartości leżą w zupełnie innej płaszczyźnie. A zarazem jest to zdumiewające przyznawanie się z góry do porażki. Plan gospodarczy, którego udanie się albo nie ma być uzależnione od literatury, to jakieś monstrualno-idiotyczne nieporozumienie.
Warszawa, 10 stycznia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Dzisiejszego ranka dopełniłam zalegające notatki, kończę zaległości opisem tego, co widzę teraz przed moimi oknami. Oto pewnego wieczora pojawiły się na majdanie już pod wieczór kopaczki i buldożer, czyli spychacz. Zaczęli coś ciukać w ruinach. Myślałam, że to próbują maszyny. Ale następnego ranka (było to coś trzy tygodnie temu) pojawiły się brygady junaków SP, druga kopaczka i drugi spychacz. Od tego czasu praca tu wre od świtu do nocy. Gruzy są już prawie aż do 6 Sierpnia uprzątnięte, spychacze zrównały ziemię. Odsłoniła się ulica 6 Sierpnia i oto nie zmieniwszy mieszkania mieszkam po 34 latach... od ulicy. Od rana do wieczora hałas robót maszynowych jak w piekielnym młynie i wtóry hałas ruchu ulicznego, acz z pewnej odległości. Ale to hałas twórczy, buduje się nowa dzielnica mieszkaniowa, więc to znoszę lepiej niż poprzednie hałasy rozwydrzonych chłopaków, grających w piłkę nożną. Jedno tylko muszę stwierdzić – maszyny ciągle się psują, a organizacja robót wydaje mi się bardzo prymitywna i niedołężna. Zielona koparka nieraz stoi bezczynnie po parę dni, czerwona, sprawniejsza, też od czasu do czasu nawala. Mnóstwo ludzi chodzi koło tego wałęsając się i nic nie robiąc. Wielu robotników leży na pół nago i opala się po prostu.
Warszawa, 5 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
We wrześniu w Polsce nie było dosłownie ani jednego kartofla na halach. W okolicach Warszawy w związku z długotrwałą suszą jest podobno nieurodzaj kartofli. Rząd naznaczył cenę kartofli 50 gr za kilo i chłopi nie przywieźli kartofli po tej cenie na rynek. Kupowało się kartofle chyłkiem po bramach po złotemu od jakiejś co zuchwalszej baby. Chłopi nie mają racji, ale jak popyt jest większy niż podaż, to cena musi być wyższa. W Sopotach były kartofle po 60 gr za kilo i nikt sobie nie krzywdował, ani kupujący, rozumiejący sytuację, ani sprzedający zadowalający się tą 20-groszową podwyżką ceny. Bardzo trudno zrozumieć teraz te wszystkie dziwne zjawiska gospodarcze.
Warszawa, 9 września
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Na rynku żywnościowym dalej przykre braki. Mnie to nie denerwuje. Latem i jesienią można się obejść bez mięsa. Przed wojną chłopi jadali bardzo mało mięsa, a lepiej niż teraz pracowali fizycznie. A teraz nikt nie może wytrzymać bez mięsa – snadź to prawda, i pomyślna, że wymagania wzrosły. Najbardziej rozpacza nad tym Frania. Złości się, że ja i ona nie mamy kartek mięsnych – nie wyobraża sobie życia i jedzenia bez mięsa. Gniewa się, gdy jej mówię, że przy naszych możliwościach wyżywienia to jest nieduży kłopot.
Warszawa, 12 września
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Po południu pierwszy raz byłam w Centralnym Domu Towarowym w poszukiwaniu talerzyków deserowych, których tam nie znalazłam. Ten Cedet to straszne brzydactwo, i z zewnątrz, i wewnątrz. Nadto wewnątrz brudno i dziwna rzecz – całe ściany oszklone, a ciemno. I ciasno. Okropny zgiełk tłumu kupujących lub stojących w ogonkach.
Warszawa, 5 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Zadanie postawione na 1953 rok – co 20. pracownik składa wnioski racjonalizatorskie – zostało wykonane. Szerszy rozwój ruchu racjonalizatorskiego był możliwy dzięki wzrostowi politycznej świadomości naszej załogi i naszej inteligencji technicznej, wśród których coraz bardziej rośnie poczucie odpowiedzialności za los socjalistycznego zakładu. [...]
Towarzysze! [...] Plan roczny w drodze wynalazczości pracowniczej wykonany został na 15 dni przed terminem w 102 %.
Warszawa, styczeń
„Głos Gazowni”, nr 5/1954, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
W kraju sytuacja gospodarcza pogarsza się mimo faktu, że dziś ruszyła do fabryk stosunkowo większa ilość robotników niż dotychczas. Produkcji jednak nie podejmuje się albo z braku energii elektrycznej, węgla i surowców, albo z powodu postawy załóg, które przychodzą do fabryk zdając sobie sprawę z działania rozporządzenia rządu o nowych zasadach wypłaty zarobku. Stosunkowo niewielka – nie decydująca część robotników – rzeczywiście podejmuje pracę produkcyjną, która nie może mieć decydującego charakteru ze względu na brak jej ciągłości. Rząd przypisuje powstrzymywanie się od pracy działaniu sił kontrrewolucji.
Budapeszt, 26 listopada
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
Byłyśmy w nowym pawilonie przy zbiegu Al. Jerozolimskich i Marszałkowskiej, między Alejami a Nowogrodzką. Na oczyszczonym po ruinach miejscu ogromny pawilon „uspołeczniony”, ale już robiony na wzór handlu krajów kapitalistycznych. [...]
Cały ten szklany Dom Towarowy (uprzejme sprzedawczynie) jest wynikiem konkurencji z odżywającym handlem prywatnym. Dopiero ta konkurencja zdolna była przekonać tzw. czynniki, że i handel uspołeczniony może być dobrze zaopatrzony w towary i atrakcyjny. Stworzono sztuczne współzawodnictwo sklepów, co nic nie dało; a współzawodnictwo rzeczywiste z potrzeb życia wynikające – stwarza cuda.
Warszawa, 7 lutego
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Za protekcją Hanki Olczakowej naczelny architekt Nowej Huty p. Bogumił Korombel wiezie nas na jej zwiedzenie. Zaczynamy od opactwa cystersów w Mogile. Oprowadza nas młody zakonnik. Także za sprawą Hanki wie, kim jestem, wyraża radość, że ich chór nagrał „Te Deum” i żałobne „Vigilie” do mego dramatu – a w stronę pana Bogumiła: „Niechże to będzie nasz wkład w uroczystości 10-lecia Nowej Huty”. [...] Opactwo pocnhodzi z XIII wieku – większość cystersow przyszła do nas za Krzywoustego, który sprowadzał ich głównie z Francji. I ci są pochodzenia francuskiego. Wielekroć – jak wszystkie – przebudowany kościół i klasztor ma jeszcze fragmenty prastarej budowy wczesnogotyckiej, a nawet romańskiej. Uroczy zakątek ciszy i skupienia. W zielonościach długiej ścieżki ogrodu – sylwetka zakonnika.
Potem jedziemy do Kombinatu. Koksownia. Komory z „plackami” sprasowanego węgla, automatycznie wypylają koks do specjalnych pękatych wież, w których koks jest chłodzony wodą. [...] Potem marsz przez blisko kilometrową walcownię. Zastraszający upał. Obserwujemy, jak haki suwnicy – jeden za ucho, drugi pod spód chwytają „kubek” ze stu tonami płynnej rudy i wylewają to do rezerwuaru. Fontanny białych iskier jak monstrualny „zimny ogień” choinki. [...] Podobno w Nowej Hucie zmniejszyła się też przestępczość i te wszystkie złowrogo ujemne zjawiska, jakim dał wyraz Ważyk w swoim „Poemacie dla dorosłych”. Wytworzył się pewnego rodzaju patriotyzm nowohuciański. Ludzie dobrze zarabiają, więc są i lepsi. Tu sprawdza się teza marksistowska „byt określa świadomość”. A świadomość z kolei, będzie wpływać na byt. Partyjni mówią: „Niechby Ważyk teraz to zobaczył”. Anna zauważa słusznie: „Jestem jak najdalsza od entuzjazmu dla Ważyka, ani przedtem, ani potem – ale kto wie, czy bez wiersza Ważyka wzięto by się równie energicznie do naprawiania zła”.
Potem mechaniczne zgniatacze obrabiają bryłę, tną ją na coraz cieńsze kostki – aż w końcu wypływa taśma blachy jak purpurowa sztywna rzeka. Cała produkcja jest zautomatyzowana. Robotników prawie nie widać, kierują tylko automatami, a jednak pracuje tu kilkanaście tysięcy ludzi. Nad wielkimi piecami piętrzącymi się niby zamczysko potężnego czarnoksiężnika – ceglastoróżowa mgła z rudy. Przesłania twarde zarysy pieców, że zdają się niby już transponowaną na sztukę kompozycją malarską.
Nie chcemy już nic więcej oglądać. Oprowadzający nas inżynier bardzo miły, chełpi się jednak głównie zieleńcami, które przetykają nie tylko osiedle Nowej Huty, ale i cały groźny teren Kombinatu. Powiada, że nawet Amerykanie zwiedzający Hutę dziwią się tym zieleńcom. Powiadają: „Można widzieć większe huty i o większej produkcji, ale takich zieleńców na terenie zakładów nie ma nigdzie na świecie”.
Nowa Huta, 19 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Wystarczyło nieoczekiwanego mrozu (zawsze jest nieoczekiwany), aby życie kraju uległo częściowemu sparaliżowaniu. Wskutek zatorów kry na obszarze Warszawy stan wody w Wiśle spadł do 76 cm. Zabrakło wody w filtrach, niedostosowanych do tak niskiego stanu wody. Grozi niemożność opalania domów – brak wody w kotłach. Wygaszono neony, zapowiadają wygaszanie światła w ogóle. Nie tylko w Warszawie, ale nawet w Komorowie wykupiono w kioskach wszystkie zapasy świec. Przestały częściowo kursować autobusy i trolejbusy, spóźnienia wielogodzinne na kolejach. Grozi zamknięcie szkół. Słowem przy naszym prześwietnym rządzie mamy bez wojny – skutki wojny.
Warszawa, 10 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Tajne specjalnego znaczenia [...]
W okresie od 25 do 30 października br. Biuro „W” i terenowe jednostki „W” skontrolowały około 160 tysięcy listów, celem wyłowienia wypowiedzi na temat sytuacji międzynarodowej, wynikłej w związku z kryzysem kubańskim. [...]
W wypowiedziach bardzo często przewijał się nastrój panikarski. Dominowały wypowiedzi o masowym wykupywaniu towarów, o brakach w aprowizacji.
W listach województwa wrocławskiego była mowa o tym, iż trudności aprowizacyjne trwają już od dłuższego czasu. Poza tym korespondenci pisali o konieczności likwidowania wkładów w PKO.
Nadawcy zamieszkali na Ziemiach Zachodnich wyrażali w listach zamiar przeniesienia się do Polski centralnej. Nastroje niepokoju zostały zwiększone faktem zabierania mężczyzn do wojska z mieszkań i dużych zakładów pracy, jak np. Pa-Fa-Wag i Elwro.
Należy podkreślić, iż listy ze środowisk inteligenckich i studenckich nacechowane były rzeczową i spokojną oceną sytuacji.
W trzech wypadkach przechwycono wrogie ulotki. Jedna z tych ulotek, pochodząca z Warszawy, a kierowana do ambasady USA w Warszawie, szkalowała polskich i radzieckich przywódców państwowych i wychwalała posunięcia Kennedy’ego. Autor tej ulotki przedstawiał się jako reprezentant robotników Warszawy, którzy na tajnych zebraniach i wiecach solidaryzują się z polityką amerykańską, potępiając politykę ZSRR i Polski.
Pozostałe dwie ulotki zostały przechwycone w Poznaniu i w treści swej oceniały w sposób szkalujący stanowisko ZSRR jako „ohydną prowokację”.
Warszawa, 5 listopada
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
Tutaj trwa w prasie dosyć autentyczny spór o „prywaciarzy”, czyli prywatne rzemiosło i usługi. „Kurier Polski” broni ich ostro przed atakami demagogów wskazując na to, że wielki przemysł maszynowy, okrętowy i inny kooperuje z nimi, oni dostarczają precyzyjnych części, których inaczej nigdzie by się nie dostało. Ale to mucha, atak ma podłoże ideologiczne, co im tam sprawy produkcyjne! Klaudiusz Hrabyk, superidiota, grzmi w „Życiu Warszawy”, że cała Polska pogardza prywaciarzami, którzy zbijają „wór złota”, że nigdy badylarz czy sklepikarz nie mógłby reprezentować „socjalistycznego narodu” i tym podobne brednie. A o prywatnych chłopach (połowa społeczeństwa) łaskawca zapomniał. I o tym, że np. „uspołeczniony” odpracowawszy swoje siedem godzin, wypina się na wszystko, a poza tym kradnie, ile wlezie. Ale cóż – nalot na „prywatnych” trwa. Tych, co są potrzebni do przemysłu, może nie ruszą, ale np. prywatni lekarze padną chyba ofiarą, tak jak już padli adwokaci. Wolne zawody nie mieszczą się w idei kolektywizmu, a jeśli życie na tym traci – tym gorzej dla życia!
Warszawa, 23 października
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Z zaopatrzeniem kiepsko, w sklepach towaru mało, Gomułka w przemówieniu skarżył się, że Polska to kraj biedny, bez ropy i rudy. Trzeba by więc przebudować model inwestycyjny, a nie akurat forsować te gałęzie produkcji, gdzie potrzeba rudy i ropy. Tymczasem my właśnie uzależniamy się coraz bardziej od Rosji forsując petrochemię w Płocku i hutnictwo żelazne. Do tego straszna masa inwestycji rozbabranych, zaczętych, przestarzałych, nie rentujących. Gomułka, gdy o tym mówił, miał w oczach popłoch – dobrze chociaż, że się poczuwa do jakiejś odpowiedzialności. […] Jak więc ratować Polskę? Całkiem, jeśli komunizm trwa, uratować się jej nie da („decydujcie się: albo dobrobyt, albo komunizm”), polecałbym jednak np. rozbudowanie międzynarodowych usług, na przykład dalekomorskiej floty handlowej […].
Warszawa, 24 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Jak jest w końcu z tą polską gospodarką, bardzo źle, średnio czy możliwie – oto pytanie, na które mało kto u nas umie jednoznacznie odpowiedzieć. […] Otóż jak na kraj uprzemysłowiony mamy produkt narodowy raczej kiepski, nieobfity i trudno zbywalny, zwłaszcza za dewizy. Statki, wagony, trochę obrabiarek, tekstylia, produkty spożywcze, węgiel, miedź – oto prawie cały nasz eksport, nic więcej z rzeczy potrzebnych światu nie wytwarzamy, a i to, co jest, biorą przeważnie kraje socjalistyczne. […] jesteśmy krajem o przemyśle chorym, przestarzałym, mało wydajnym, nierentownym. Czy da się to naprawić? W obecnej sytuacji wątpię, zwłaszcza bez zmiany warunków politycznych, na co się nie zanosi. Panegiryki ku czci Gomułki w jego 65-lecie świadczą o stabilizacji epoki „gomułkowskiej”. […] Mamy wspaniałe statki rybackie, ale ryb na stołach brak – bo nie ma chłodni i środków transportu. Produkujemy świetne lokomotywy, a nasz tabor kolejowy jest stary i coraz gorszy. Obłędna jest niepraktyczność tego ustroju, manifestująca się, na przykład, w urzędowym upośledzeniu usług jako dziedziny „nieprodukcyjnej”. A jeśli już się usługami zajmujemy, to w sposób gigantyczny, uniemożliwiający precyzję. Na przykład ostatnio prasa się chlubi, że powstaje w Warszawie wielki dom obsługi i reperacji polskiego „Fiata”. Dom – gigant, kubatura kolosalna, 400 pracowników etc. A po ch… te rozmiary – już sobie wyobrażam, jaka tam będzie biurokracja, komplikacja, koszta, obłęd.
Warszawa, 8 lutego
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
U nas prasa znów robi raban przeciwko „prywaciarzom”, że zbijają majątki, bo zamiast „świadczyć usługi” zajmują się produkcją rozmaitych drobnych detali. Ale przecież te detale są nader potrzebne, kupują je zazwyczaj instytucje i zakłady państwowe, o cóż więc chodzi? Zresztą taka kampania wybucha u nas co pewien czas, prasa robi święte socjalistyczne oburzenie, zamyka się szereg warsztatów, potem okazuje się, że brak niezbędnych części dla produkcji państwowej, podnosi się rumor przeciwny i potem znów dla prywatniaków przychodzi „odwilż”, tyle że tymczasem wielu ludzi się zraziło i odeszło. Jest to przygłupia komedia, a najgłupsze są te dyletanckie pismaki, które naprawdę święcie się oburzają, że ktoś śmie produkować, kiedy przeznaczono go do „świadczenia usług”. Produkowanie jako przestępstwo to już zupełny absurd, ale jakoś nikt tego za absurd nie uważa.
Warszawa, 30 sierpnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1997.
Szanowni towarzysze! Chciałbym wam podać kilka szczegółów, ale bardzo ważnych szczegółów, o których powinniście wiedzieć, dotyczących naszej sytuacji gospodarczej. [...]
Ja nie chcę robić z tego tajemnicy, ale myśmy musieli pożyczyć smalec, z Czechosłowacji. Bo gdybyśmy go nie pożyczyli, to byśmy musieli wywołać na rynku kryzys w zaopatrzeniu w smalec. Bo nie mamy dolarów, w rezerwie, aby ten smalec kupić. Myśmy dostali ze Związku Radzieckiego — ponad to, co nam dostarcza w planie na
71 rok — 12 tysięcy ton słodkiego oleju roślinnego. Dla produkcji margaryny. I gdybyśmy tego nie dostali, to by był kryzys zaopatrzenia kraju w margarynę. Bo znowu dolarów na kupno tych tłuszczów, niezbędnych do produkcji margaryny, my byśmy nie mieli. I nie kupilibyśmy.
Podobnie jest ze sprawą mięsa. Zamiarem poprzedniego kierownictwa było znaczne zmniejszenie spożycia mięsa w roku 71 — w stosunku do roku 70. Aby sprzedać ludności tyle mięsa, ileśmy sprzedali w roku 70, to znaczy w 71, my musimy kupić ponad 60 tysięcy ton mięsa. Za co? Robimy ogromny wysiłek eksportowy, dodatkowej produkcji eksportowej, aby pokryć ten wydatek.
Ale przecież nie na tym się kończy lista towarów, które musimy kupić, aby utrzymać zaopatrzenie rynku, w jakim takim stanie. Nie niżej niż w 70 roku. Jak wiecie, przecież, ograniczono zakup kakao. A kakao to nie jest produkt ludzi bogatych, spożywany przez ludzi bogatych. Bo każdy emeryt i każdy dziadek swojemu wnukowi chce kupić cukierka czy czekoladę. A tego by na rynku nie było. Bo już w ostatnich miesiącach roku 70 — jak wiecie zresztą — na tym odcinku były trudności. I tego towaru zabrakło. [...]
A teraz chciałbym powiedzieć o tym, że wy jesteście na zachodniej granicy naszego państwa. I cokolwiek robicie, cokolwiek robicie, wy musicie stale o tym pamiętać. Na was w szczególny sposób patrzy świat, Polska, patrzą nasi przyjaciele z trwogą. A nasi wrogowie z radością i zacierają ręce. Że właśnie na Ziemiach Odzyskanych, właśnie w Szczecinie, my mamy nieporozumienia i określone trudności. [...]
Nie wiem, czy wiecie o tym, jak wiele oni się rozpisują na ten temat, jak to jest im na rękę. I z tego wielkiego, narodowego i patriotycznego punktu widzenia, my mamy prawo zwrócić się do was o ocenę, czy my dalej możemy tak postępować. Jaki to ma wyraz? I jakie to przyniesie nam korzyści? (puknięcie w pulpit) Był u nas niedawno z wizytą, nie nasz przyjaciel, przywódca skrajnych, reakcyjnych sił w Niemieckiej Republice Federalnej — Barzel. Barzel, który pochodzi z Warmii [...]. I kiedy prowadził ze mną rozmowę, to parę razy wbijał mi w tej rozmowie szpilę o Szczecinie. Parę razy. Parę razy mi przypominał, że my mamy trudności na Ziemiach Odzyskanych. My musimy się, towarzysze, dogadać. [...]
I wreszcie, chcę wam powiedzieć jeszcze jedną sprawę. Nie chciałem jej podnosić, ale w tej sytuacji ostrej, napiętej, ja widzę to po tych wypowiedziach towarzyszy, niektórych zwischenrufach. Wy musicie o tym wiedzieć. W [...] 56 roku, kiedy do władzy dochodził towarzysz Gomułka, i jego ekipa, w partii, myśmy tylko w roku 57 i... do 60 włącznie — zaciągnęliśmy około 600 milionów dolarów amerykańskich kredytów na zakup żywności, zboża, tłuszczów, łoju dla produkcji mydła i innych towarów spożywczych, w tym i tytoniu, bawełny. Spłata tych kredytów przypadła właśnie na rok 70, a w szczególności najwyższe wzniesienie spłat kredytów jest w 71, 72, i później troszkę lekko spada. 600 milionów dolarów służyło wtedy tej polityce. A my dzisiaj musimy te pieniądze płacić (mówca uderza pięścią w pulpit) i nie możemy powiedzieć (uderza pięścią w pulpit), że my nie będziemy płacić! [...]
Nie możemy iść i kłaniać się w pas kapitalistom, żeby nam odroczyli spłaty. Bo i wy się na to nie zgodzicie, żeby wasz rząd (uderza pięścią w pulpit) szedł i kłaniał się rządowi Ameryki, aby mu sprolongował kredyty. To jest niemożliwe. Boby oni nas postawili na kolana. [...]
I wreszcie sprawa ostatnia. Nie miejcie do nas pretensji, jeśli rząd będzie prowadził zdecydowaną politykę, że na ulicach (mówca puka w pulpit) naszych miast musi być porządek. (oklaski) Nie miejcie do nas pretensji i podtrzymajcie nas, jeśli my się ostro zabierzemy za tych, którzy nie chcą, ani (puka w pulpit) uczyć się (puka w pulpit), ani pracować (puka w pulpit), a mają po dwadzieścia lat. (burzliwe oklaski)
Szczecin, 24 stycznia
Michał Paziewski, Debata robotników z Gierkiem. Szczecin 1971, Warszawa 2010, [cyt. za:] Gierek do ludu, „Karta” nr 65, 2011.
A tu widzę wyraźnie, że plajta gospodarcza wcale nie ustąpi. Wprawdzie trwają intensywne roboty miejskie – koło nas wszystko rozkopane i całe noce borują Trasę Łazienkowską, wprawdzie rynek jest na pewno lepiej zaopatrzony (jedzenie), ale wciąż nasuwa się pytanie, kto za to wszystko będzie płacić?! Owszem, buduje się olbrzymie hotele, w Warszawie ma to nawet robić trzystu szwedzkich robotników (na rogu Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich), także w Łodzi przy dworcu rośnie ogromny hotel – a więc Gierek po latach rozumie to, czego nie pojmował durny Kliszko. Ale Polska ma garb, ciężki garb, w postaci ogromnego, nienowoczesnego i nierentownego przemysłu, który zbudowano idiotycznie przez te dwadzieścia siedem lat. Budowano go pod kątem politycznym, a dziś wali się on na nas zgoła ekonomicznie. Co z tym zrobić, jak to zreformować? Reformy takie mogłyby być drastyczne: któż się ośmieli zamknąć warszawską hutę i wysłać robotników na trawkę?! Sami ukuliśmy naszą klatkę, z którą się teraz szarpiemy!
Warszawa, 15 lutego
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Ciągle się u nas krzyczy o konieczności zbudowania „drugiej Polski”. Dziś poszedłem pieszo do Piaseczna i przypomniało mi się to hasło. Zaiste – przydałoby się. cóż to za obskurna ohyda to Piaseczno, mimo że zbudowano w nim jakąś wielką nową fabrykę, to jednak substancja miasta pozostała ta sama: nędzne budy, groteskowe małe kamieniczki, jakieś liszajowate ulice. A przed Piasecznem coś arcypolskiego: herb miasta, jakiś jeleń i tablica, że w czerwcu będą „dni Piaseczna” z racji iluś tam setek lat istnienia. Pewien facet w „Literaturze” napisał, że trzeba jak najprędzej obstawić Polskę standardowymi blokami, a zlikwidować dawne nory! Na Zachodzie jakoś łączą jedno z drugim, modernizują starzyznę bez zmiany jej kształtu, lecz jeśli to u nas niemożliwe? Takie Piaseczno nie zachęca i nie budzi żadnych nadziei, więc burzcie – chciałoby się zawołać. Tylko do kogo wołać? Żebyż ten komunizm był wydobniejszy ekonomicznie, żebyż nie przeszkadzał ludziom z inicjatywą! No, ale cóż, pech: jak już jest rewolucja, to musi być durna, konserwatywna i dogmatyczna, w końskich okularach. O cholera!
Piaseczno, 10 marca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Jesteśmy przed 1 Maja, miasto już udekorowane, Gierek wyłazi ze skóry, żeby zrobić z Warszawy „drugie Katowice”. Trzeba przyznać, że ruch tu jest jak diabli, aż mi się serce do tego rwie, bo przyznać, że ruch tu jest jak diabli, aż mi się serce do tego rwie, bo zawsze krzyczałem o plaże i tereny zabawowe nad Wisłą, a oni to robią niezwykle szybko, za Gomułki ani się o czymś podobnym śniło. Koło nas też praca wre, Aleje Ujazdowskie już jutro będą otwarte, tunel pod nimi gotowy, zarys Trasy Łazienkowskiej w stronę Myśliwieckiej już wyraźny. Jutro też oddają do użytku podziemne przejście pod Krakowskim Przedmieściem, na wprost Uniwersytetu. A do tego ogromne roboty przy budowie Dworca Centralnego, dzielnice mieszkaniowe rosną, stare się burzy (mój kochany Targówek!), hotel szwedzki się wykańcza, inne w przygotowaniu, trasa na Woli w budowie etc. Robi wszystko, żeby przekonać i zjednać ludzi.
Warszawa, 28 kwietnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Lublin zrobił na mnie arcyprzykre wrażenie. Dworzec iście azjatycki, stare miasto się wali, zaopatrzenie fatalne. Że też naprawdę „oni” nie mogą znaleźć forsy na rzeczy najważniejsze, a jednocześnie w tymże Lublinie wybudowano na wyrost pokazową autostradę – może, jak mówią „złośliwi”, dla przemarszu wojsk?! (Jakich?) A na lubelskiej Starówce są cudowne stylowe piwnice, gdzie mogłyby się mieścić studenckie winiarnie, byli nawet amatorzy na ich dzierżawę, cóż, kiedy władze nie zezwoliły – jakżeby to prywatni ludzie mieli się „bogacić”? Idea działa.
Lublin, 1 czerwca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
A tymczasem u nas kryzys gospodarczo-rynkowy, jakiego jeszcze nie było. Nie tylko już mięsa nie ma, ale i wielu innych rzeczy, na przykład kawy (w kawiarniach zbożowa), ciastek, mąki, czasem w ogóle najprostszych rzeczy. Ceny skaczą bez urzędowego „sejmowego” powiadomienia, jest odwrót od pieniądza, którego ludzie mają sporo, dolar na „czarnym” rynku sięga zawrotnej sumy 150 złotych. Jest ogólna pogoń za tym dolarem, a ucieczka od złotego, jako tako normalny towar kupuje się za dewizy lub bony PKO w sklepach „Pewexu” albo też w nowo utworzonych sklepach specjalnych, gdzie wszystko jest, ale dwa razy droższe. Ludzie nie pracują, wieś, zamiast kontraktować świnie, zabija je i sama zjada. Do tego jeszcze powódź, która w dużym stopniu utrudniła i zniszczyła żniwa. Jak pisał Tuwim: „plajta, klapa, kryzys, krach…”.
Warszawa, 27 sierpnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Tajne specjalnego znaczenia [...]
W toku opracowania materiału w obrocie krajowym w dalszym ciągu notujemy indywidualne opinie o sytuacji społeczno-gospodarczej w kraju, a także wypowiedzi, które najczęściej dotyczą zaopatrzenia ludności w artykuły spożywcze. [...]
– Ob. Joanna R., zam. Sosnowiec [...], informuje matkę Jadwigę R., zam. Legnica [...], że „zaopatrzenie fatalne, w sklepach pustki, nawet pieczywa zaczyna brakować, warzywa drogie i mało, tylko na targu o 7.00 rano jest trochę większy wybór. Może Janek załatwiłby z konwojentem, który rozwozi mięso, żeby nam przynosił trochę wędlin. Będzie wtedy mniej powodów do nerwów”.
– Ob. Leokadia G., zam. Katowice [...], informuje ob. Wiktorię Z., zam. Rawicz [...], że „nie uwierzycie w to, ale od szeregu tygodni Śląsk jest prawie bez mięsa, co się robi, wydzieranie, kłótnie, krzyki w sklepach, nawet zwyczajnej są minimalne ilości, do historii przeszły dni, kiedy wisiała cały dzień”.
– Anonimowy autor z Katowic informuje ob. L., zam. w Gdańsku [...], że „zaopatrzenie w Katowicach było ostatnio rozpaczliwe, gorzej nie było w czasie okupacji, człowiek bardzo zniechęcony, cały dzień chodzenie, żeby coś do garnka kupić. Od rana dnia 28 września poprawiło się wydatnie, bo podobno trzy kopalnie stanęły. Dobrze, niech ludzie ocenią wyższość gospodarki socjalistycznej nad kapitalistyczną. Huta Katowice zupełnie nas wykończy”. Dokument wyłączono z obiegu i przekazano do Wydz[iału] III „A”.
Katowice, 30 września
Maciej J. Drygas, Perlustracja, „Karta” nr 68, 2011.
13 bm. w mieszkaniu N.J. Michejdy w Warszawie, w ramach zajęć TKN, z udziałem ok[oło] 50 osób, w charakterze wykładowcy wystąpił ob[ywatel] szwedzki Sten Johansson, profesor Uniwersytetu Sztokholmskiego, b[yły] redaktor jednego z pism socjaldemokracji w Szwecji. Johansson omówił „politykę ekonomiczną partii socjaldemokratycznej w Szwecji”, przedstawiając jej historię, cele i zadania. Stwierdził on m.in., że związki zawodowe w Szwecji dążą do wykreślenia ze swej praktyki współzawodnictwa między robotnikami, gdyż jego zdaniem prowadzi ono do pogorszenia zarobków robotników i warunków pracy. [...]
Odpowiadając na pytania dyskutantów, Johansson stwierdził m.in., że gospodarka wolnorynkowa w Szwecji zapewniawięcej produktów niż gospodarka planowa w Polsce i Związku Radzieckim. Nadmienił, że Szwecja dąży do prowadzenia dyskusji z ZSRR na temat różnic ideologicznych. Nie jest w Szwecji tajemnicą, że w Europie Wschodniej od 1945 roku są gwałcone prawa człowieka.
Warszawa, 18 stycznia
Opozycja demokratyczna w Polsce w świetle akt KC PZPR (1976–1980), Wrocław 2002.
Wybrzydzanie na kryzys i rozkład Europy ma u nas charakter albo bezmyślnego ulegania propagandzie, albo krzywienia się lisa na winogrona, albo – w najlepszym razie – wynika z braku zrozumienia dla faktu, że idealnych ustrojów i systemów gospodarczych nie ma. Demokracja parlamentarna i gospodarka wolnorynkowa mają swoje schorzenia. Są one bardziej widoczne od innych po prostu dlatego, że w krajach o tym ustroju i systemie można o tych schorzeniach pisać i mówić. [...] Wolimy schorzenia, które można swobodnie rozpoznawać i wspólnymi siłami leczyć, od schorzeń, które okaleczają społeczeństwo i spychają je na poziom bezwolnego, ogłupiałego tłumu. [...]
Polska – i od XVIII wieku nic się nie zmieniło po tym względem – może być albo europejska, albo moskiewska, tertium non datur. [...] Choć znajdujemy się dziś w orbicie moskiewskiej, zachowujemy w pewnym stopniu naszą europejskość – ale grozi nam jej zatracenie, jeżeli nie będziemy temu przeciwdziałać.
[...]
Polska nieeuropejska byłaby to Polska, w której do reszty zanikłaby świadomość prawa jako zespołu norm porządkujących stosunki międzyludzkie, zrozumienie dla samorządności, poszanowanie godności jednostki ludzkiej, także poszanowanie własności publicznej jako podległej publicznym decyzjom i publicznej kontroli. Polska nieeuropejska traciłaby coraz bardziej więź z własnymi, przez stulecia wzbogacanymi tradycjami narodowymi, wyrosłymi ze współdziałania wzorów starożytnych, chrześcijańskich i przejmowanych z Włoch, Francji czy Niemiec z rodzimą twórczością i rodzinnymi instytucjami politycznymi.
Warszawa, listopad
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
To co najpełniej – moim zdaniem – charakteryzuje obecną sytuację w Polsce, to jest stan pewnej anarchii i rozkładu. Rząd nie rządzi, następuje upadek gospodarki, administracja się rozkłada, władza jest sparaliżowana i to we wszystkich możliwych dziedzinach, zarazem my na to miejsce niczego nie stworzyliśmy. I tak 35-milionowy naród żyje coraz bardziej przymierając głodem, w stanie totalnej bezrządności. To jest najgłębsza przyczyna naszych wszystkich nieszczęść.
Dla wszystkich jest przecież od dawna jasne, że trzeba wprowadzić reformę gospodarczą. Co to znaczy? To znaczy – po prostu, dokładnie tyle – żeby na miejscu starego systemu [...] zbudować zupełnie nowy sposób zarządzania gospodarką, który w istniejących warunkach musi być oparty na demokracji. A dlaczego? Musi być oparty na demokracji dlatego, że mamy kilkanaście milionów zorganizowanych ludzi. Nie ma sposobu, żeby im cokolwiek narzucić. Narzucić można im tylko siłą. [...]
Jest źle i muszę z przykrością donieść [...], że musi być w tym układzie – jeśli się nic nie zmieni – jeszcze gorzej. Rozkład życia gospodarczego w nowoczesnym kraju, a w takim żyjemy, oznacza głód i nie ma od tego ucieczki. Pomysł, że władze chowają żywność, żeby nam zrobić na złość, jest charakterystyczny dla rewolucji. [...] Zrobiliśmy rewolucję po to, żeby było lepiej. No a jest lepiej? Nie. [...]
Jest to kwestia generalnego rozkładu życia gospodarczego, życia społecznego, rozkładu wszystkich dziedzin życia, z milicją włącznie.
Katowice, 10 lipca 1981 (Spotkanie w Hucie Katowice)
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
W ciągu tych kilkunastu miesięcy obaliliśmy panujący tu system sprawowania władzy i rządzenia. To paradoks, bo nie obaliliśmy rządu, ale obaliliśmy sposób rządzenia, system rządzenia, system współpracy społecznej. [...]
Na czym się ten system opierał? Na trojakim monopolu.
Pierwszym monopolem był monopol centralnego kierownictwa partyjnopaństwowego na organizację. Wszystkie formy, w jakich ludzie się w tym kraju organizowali, z aktywnością gospodarczą na czele, a więc oczywiście – przede wszystkim – przedsiębiorstwa, zjednoczenia, ale także wszystkie inne organizacje polityczne, związkowe, młodzieżowe, oświatowe i sportowe – wszystkie były podporządkowane pionowo centralnemu kierownictwu partyjnopaństwowemu.
Z tego faktu wynika drugi monopol kierownictwa. Miało ono mianowicie monopol na informację. Bo po to, aby przekazywać jakiekolwiek informacje, rozpowszechniać je, trzeba się jednak zorganizować. Otóż władza miała kontrolę nad wszystkimi środkami masowego przekazu. [...]
Przejdźmy do trzeciego monopolu – do monopolu decyzji. Wszystkie decyzje podejmowało tylko centralne kierownictwo partyjnopaństwowe. Nikt nie mógł mieć na nie wpływu i nikt ich nie mógł kontrolować. [...] Czy na tym opierało się nasze życie społeczne? Tak. Cała nasza aktywność społeczna i prywatna też w gruncie rzeczy obracała się w kręgu tego monopolu.
Cała nasza aktywność społeczna – to znaczy ta, za którą nam płacono – mieściła się w ramach tych trzech monopoli i była im podporządkowana. We wszystkich możliwych dziedzinach życia. Najlepszym dowodem jest plan produkcyjny, który miał charakter rozkładu jazdy. To znaczy napisane w nim było: kto, ile, czego ma wykonać, za ile, dla kogo, od kogo dostaje potrzebne elementy itd.
Twierdzę [...], że te trzy monopole zostały złamane i tym samym zdruzgotany został system współpracy społecznej i system rządzenia krajem.
Kompletnie.
Katowice, 10 lipca 1981 (SpotkaniewHucieKatowice)
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Ja i dwa tysiące użytkowników daremnie oczekujemy od trzech miesięcy, a niektórzy dłużej, na dostawę gazu w butlach do naszych mieszkań. To skandal. Tak bowiem można określić sytuację, jaka panuje w Spółdzielni Pracy „Odnowa” w Szczytnie. Na poprzednią dostawę czekaliśmy dwa miesiące. Przyczyny braku gazu są różne. Ale w tym wypadku jak jest gaz, to samochodu do rozwożenia nie ma. Samochód naprawiony, to znowu nie ma butli, bowiem zostały rozprowadzone wśród tych, którzy posiadają własny transport. I znowu trzeba czekać.
Szczytno, styczeń
„Trybuna Ludu”, nr 2 z 2–3 stycznia 1982, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Stwierdzono znaczne nieprawidłowości w zakresie wydawania zezwoleń przez władze administracyjne – naczelników dzielnic, miast i gmin w województwie stołecznym, jak i nieuczciwości w postępowaniu pracowników stacji. Tankowali oni benzynę osobom nieposiadającym odpowiednich dokumentów, przyjmując w zamian upominki w postaci m.in. mięsa, jajek, odżywek dla dzieci, cukru, alkoholu oraz artykułów przemysłowych – zapalniczek, kalendarzy i innych.
Warszawa, 14 stycznia
„Trybuna Ludu”, nr 13 z 17 stycznia 1982, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Komitet Gospodarczy Rady Ministrów podjął decyzję o wznowieniu [...] sprzedaży etyliny dla prywatnych posiadaczy pojazdów samochodowych. [...] Tankowanie pojazdów będzie przypadało na ten dzień, w którym końcowa cyfra numeru rejestracyjnego samochodu będzie odpowiadała końcowej cyfrze dnia kalendarzowego. I tak np. samochód o numerze rejestracyjnym tablicy kończącym się na 1 tankuje 1, 11 i 21 dnia miesiąca. [...] 31 marca obowiązywać będzie zakaz tankowania.
Warszawa, 26 stycznia
„Życie Warszawy”, nr 9 z 26 stycznia 1982, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Ja się tym ludziom specjalnie nie dziwię. Rozwinięto motoryzację, ludziska połknęli tego bakcyla, a tu szlaban na benzynę. Toteż starają się oszukiwać, jak mogą. Większość stosuje metody prymitywne, licząc na naszą nieuwagę. Można więc posmarować załącznik świeczką, aby potem usunąć z niego stempel, można załącznik pożyczyć lub opłacić ubezpieczenie za wrak, dawno już stojący na kołkach i w ten sposób uzyskać załącznik, można w okienku podstemplować i opłacić jedną ratę, a wziąć dwie, można wreszcie podjeżdżać kilka razy, udając każdorazowo stemplowanie załącznika, raz już podstemplowanego. Aby uniemożliwić ten ostatni numer przekreślamy pieczątkę długopisem. Stosowano również przeróbki baków. Do dziś pamiętam poloneza do którego wlałem 197 litrów...
Warszawa, lipiec
„Polityka”, nr 29/1983, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Słowo „kryzys” jest zbyt słabe dla oddania naszej sytuacji gospodarczej, sytuacji kraju. Wszystko jest zrujnowane, wszystko naraz trzeba odbudowywać i to w warunkach niesłychanie źle funkcjonującej gospodarki. Ludzie są przemęczeni pracą, walką o byt, zniechęceni bezskutecznością swoich wysiłków. Ruch musi tracić siły, gdy traci je społeczeństwo. Dziwne jest tylko to, że władza triumfuje, ogłaszając upadek „Solidarności” – to przecież jeden z zewnętrznych objawów osłabienia życia społecznego kraju. I mało pocieszający jest fakt, że w tym słabnącym tętnie życia kraju najmocniej jeszcze bije tętno „Solidarności”.
W takich warunkach nasza realna propozycja musi zmierzać do odbudowy kraju, bo bez tego nie może być mowy o poprawie warunków życia. Jeśli nie będziemy o to zabiegać albo będziemy zabiegać demagogicznie, żądając od władzy, aby podniosła płace i nie wprowadzała podwyżek – utracimy wszelką wiarygodność.
Jestem przekonany, że Polaków stać na większy wysiłek i wyrzeczenia, pod warunkiem, że będą mieli przeświadczenie, iż odbudowują swój kraj dla siebie. Oznacza to dla nas w tej chwili przede wszystkim autentyczne istnienie „Solidarności” w życiu społecznym, bo ona może dać przynajmniej minimalne gwarancje.
[...]
Powołując Tymczasową Radę NSZZ „Solidarność”, zrobiliśmy krok niesłychanie radykalny. Sztuka polega na tym, aby głosić program niezależny, ale pozytywny. Dajmy teraz szansę władzy w taki sposób, aby na tym jak najwięcej zyskała niezależność społeczeństwa.
1 października
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Strona radziecka zapewni, po oddaniu do eksploatacji w 1988 roku gazociągu magistralnego Jamburg – zachodnia granica ZSRR, poczynając od 1989 roku dostawę gazu ziemnego z ZSRR do PRL: w 1989 roku – 0,5 miliarda metrów sześciennych, w 1990 roku – 0,9 miliarda metrów sześciennych, w 1991 roku – 1,4 miliarda metrów sześciennych, w 1992 roku – 1,8 miliarda metrów sześciennych, w latach 1993–2008 – po 2,5 miliarda metrów sześciennych rocznie.
Moskwa, 29 stycznia
www.msz.gov.pl, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Nie istnieje u nas system socjalny. Trzeba go zbudować, ale to potrwa – rok, dwa lata, może nawet trzy. Tymczasem ludziom trzeba pomagać już dzisiaj. Społeczności lokalne muszą się zorganizować do tej pomocy. Tu na wagę złota są różne inicjatywy – podobne do tych w Katowicach czy w Warszawie – myślę o darmowych obiadach wydawanych przez organizacje społeczne. Potrzebni są również terenowi opiekunowie społeczni, którzy odszukają ludzi potrzebujących pomocy, dotrą do zespołów opieki społecznej, zorientują się, jakie mają one możliwości pomocy finansowej [...]. Jednocześnie trzeba chronić bary mleczne, tanie stołówki.
Program tego typu działań, znanych pod nazwą walki z nędzą, już przygotowuję, będę je koordynował i odpowiadał za ich realizację. Ale sami tutaj prochu nie wymyślimy. Najlepsze, bo odpowiednie do lokalnych możliwości i potrzeb, pomysły powstają w terenie – w osiedlu i w gminie. Blisko biednego człowieka wymagającego wsparcia, blisko kuchni, która mogłaby to zrobić.
13 października
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Nasza propozycja to gospodarka oparta na mechanizmach rynkowych, o strukturze własnościowej, występującej w krajach wysoko rozwiniętych, otwarta na świat. Gospodarka, której reguły dla wszystkich są jasne. Trzeba zerwać z fałszywą grą, w której ludzie udają, że pracują, a państwo udaje, że płaci. Alternatywa, którą proponujemy — to życie udane zamiast udawanego. Po raz pierwszy od wielu lat cele ukazywane społeczeństwu są jasne i pragmatyczne — nie wymyślone w dziewiętnastowiecznych doktrynach, a konkretne, postrzegalne za Bałtykiem czy Łabą. Społeczeństwa, których instytucje i rozwiązania chcemy zastosować nie są idealne i wolne od trudności, ale mają warunki, aby rozwijać się i samodzielnie rozwiązywać swoje problemy. Zdajemy sobie sprawę, że zasadnicza przebudowa systemu gospodarczego będzie realizowana w skrajnie trudnych warunkach. Składają się na nie przede wszystkim trwałe, systemowe wady będące skutkiem istnienia przez wiele lat skrajnie nieracjonalnego systemu kierowania gospodarką. Nawarstwienie skutków tych wad oraz błędy polityki gospodarczej poprzednich rządów przyczyniły się do szczególnie złych wyników 1989 roku. Nastąpiło gwałtowne przyspieszenie inflacji, pogłębiła się nierównowaga gospodarcza, wystąpił spadek produkcji i podaży towarów, katastrofalnie wzrósł deficyt budżetowy. Trzeba jasno powiedzieć: wyczekiwanie nie poprawi tych warunków, a tylko pogorszy je. Gospodarka polska jest ciężko chora. Konieczna jest operacja — głębokie chirurgiczne cięcie. [...] Przemiana, której dokonujemy, jest przełomowa, ma unikalny w dziejach charakter. Przypadł nam los pionierów, świat patrzy na Polskę z uwagą. Decydując się na ten krok zdajemy sobie sprawę z jego niepowtarzalności i niebezpieczeństw, ale też w pełni jesteśmy przekonani o realności zadania, o jego społecznej słuszności. Szansy, która stoi przed nami, nie można zmarnować.
Leszek Balcerowicz, 800 dni. Szok kontrolowany, Warszawa 1992.
Mieć bezustannie do czynienia, jako minister pracy i spraw socjalnych, z zarzutami, że zbyt słaba jest osłona socjalna, a z drugiej strony: że zbyt wiele na nią wydajemy – jest bardzo ciężko. Przy czym rację mają obie strony.
[...]
Jeżeli nie można przeznaczać mniej pieniędzy na cele socjalne, to trzeba poszukiwać pieniędzy na inwestycje poza budżetem, czyli zachęcać obcy kapitał, a też bardziej racjonalnie wykorzystać te pieniądze, które są.
Ci, którzy w kraju, gdzie jest bardzo niska konsumpcja, narzekają na obcy kapitał, nie wiedzą, co mówią, a jeżeli wiedzą... No, ale nie chciałbym używać mocnych słów, za dużo się ich używa w polemikach politycznych. Zwalczanie zachodniego kapitału to jest pomysł, jak skazać nas na grzęźnięcie w nędzy. Jego realizacja pociągnęłaby za sobą konieczność ograniczania i inwestycji, i spożycia, czyli zmniejszania z roku na rok wydatków budżetu na sferę socjalną.
[...]
Pomysł, że się zabiera tym, którzy mają wyższe dochody, jest pomysłem na zabijanie kury, która znosi jajka; obcinając większe dochody, obetnie się inwestycje. Nasi przedsiębiorcy co prawda wolą tymczasem kupować drogie samochody i spędzać wakacje na Majorce – co w dużej mierze jest wynikiem destabilizacji gospodarczej i politycznej – ale w dłuższej perspektywie oni będą swoje pieniądze przeznaczać na inwestycje.
23 września
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Pertraktacje wokół Paktu o przedsiębiorstwie toczą się właściwie niepostrzeżenie. Trochę się o tym pisze, ale mało kto zdaje sobie sprawę z ich historycznej wagi. [...]
Zasadniczą sprawą jest określenie, co to są związki reprezentatywne (by nie trzeba było, jak dziś, rozmawiać jednocześnie przy dwóch stołach – osobno z „S” i OPZZ) i co powinno być przedmiotem negocjacji między związkami zawodowymi a pracodawcą. Jeszcze ważniejsze jest ustalenie, w jaki sposób załogi przedsiębiorstw uczestniczyć mają w ich prywatyzacji. Wreszcie – los przedsiębiorstwa państwowego, tworu, który powstał w gospodarce planowej. Pertraktacje określą, jak można go – przy udziale załóg – przekształcić w przedsiębiorstwo zdolne do funkcjonowania na rynku. I bodaj najważniejsze: wprowadzenie zasady reprezentacji załóg w radach nadzorczych przedsiębiorstw prywatnych.
Ustrojowe znaczenie ma również powołanie komisji trójstronnej, z udziałem przedstawicieli rządu, pracodawców i związków [...]. Wszystko wskazuje na to, że wypracujemy model do przyjęcia dla tych trzech stron. To już jest fakt historyczny, którego znaczenie przekracza samą treść konkretnych ustaleń. Pokazujemy bowiem pewien model funkcjonowania ładu społecznego w Polsce.
Dochodzimy do Europy, ale to nie znaczy, że mamy powtórzyć jej drogę. Robimy bowiem coś, czego nikt do tej pory nie dokonał: próbujemy iść „na skróty” do rozwiniętej gospodarki rynkowej. Mówimy przy tym o społecznej gospodarce rynkowej, czyli takiej, która z jednej strony osłania słabszych, z drugiej – angażuje w sferę odpowiedzialności za gospodarkę szerokie grupy społeczne i pracownicze.
12 listopada
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Zawsze przechwalałem się, że robię tylko to, co lubię i prześmiewałem się z takich, którzy mówili, że nie chcą, ale muszą. Ja chcę, ale nie muszę – twierdziłem.
Znów jestem ministrem pracy. Trudno to nazwać wdzięcznym zajęciem. A przecież chciałem się tej pracy podjąć, inaczej nie zostałbym ministrem. Chciałem, bo lubię robić rzeczy trudne i ważne, a jestem przekonany, że w chwili, gdy budujemy nowy kształt Polski, musimy stworzyć taką społeczną politykę, która zaspokoi tęsknotę Polaków za sprawiedliwością społeczną. [...] W moim ministerstwie dzielimy nędzę. Bezradność zabija człowieka. Pokusa, żeby uciec, jest oczywista.
[...]
Myślę, że żmudne, nieustanne, codzienne budowanie struktur, które zaowocują za trzy, cztery lata to rzecz najważniejsza. I dlatego trzeba dawać sobie radę z niemożnościami. Mnóstwo trudnych spraw na mnie ostatnio spadło, i ludzkich, i państwowych. Jestem w nastroju ucieczkowym. Ale jednak nie ucieknę.
13 stycznia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Jest ogromna sfera rozczarowania i frustracji, na której mogą pasożytować różni polityczni bandyci, organizacje skrajnie nacjonalistyczne czy nawet terrorystyczne.
[...]
Mamy tak rażące dysproporcje w poziomie życia, że nie da się ich uczciwie wytłumaczyć. Bo gdyby było tak, że właściwe miejsce zajmuje wybitny uczony, czy uczciwy, błyskotliwy przedsiębiorca – i gdyby istniało na to społeczne przyzwolenie – to podział byłby zrozumiały. Ja jednak jeżdżę po Polsce i słucham ludzi. I dociera do mnie płacz, lament i wściekłość ludzi nie widzących sensu przemian.
[...]
W Polsce powinna się dokonać transformacja gospodarcza i społeczna. I gospodarcza – lepiej lub gorzej – jest przeprowadzona. Wzrasta dochód narodowy brutto, jesteśmy w czołówce światowej.
Transformacja społeczna nie dokonuje się właściwie prawie wcale.
[...] Ludzie są gotowi ponieść koszty, ale czegoś konkretnego, w imię jakiejś koncepcji, a nie historycznego przypadku. Inaczej będzie wojna domowa. Ciemni są ci, którzy myślą, że mamy do czynienia z „ciemnymi robolami”. Oni po prostu muszą być podmiotem przemian.
11 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Obecny kryzys niszczy więź między obywatelami a państwem i żadne tajemnice agentury nie są ważniejsze od zażegnania tego kryzysu. Sądzimy, że trzeba przerwać zgubną dla państwa eskalację „wojny na górze”, w którą wciągany jest kraj. Nie wolno przymuszać Polaków do wyboru między skrajnościami: albo czerwone, albo czarne. Zerwanie z logiką wojny wymaga przebudowy sceny politycznej, na której obecna polaryzacja likwiduje środek.
Zwracamy się do partii politycznych, środowisk i autorytetów polskiej demokracji, zwłaszcza zaś do obywateli zaniepokojonych kryzysem państwa, z apelem o budowę przymierza, które przywróciłoby naszemu życiu publicznemu równowagę. Uważamy, że przymierze takie powinno różnić się czytelnie od obu stron konfliktu rozdzierającego dziś Polskę; powinno być opozycyjne wobec postkomunistów, ale w równym stopniu odrębne od wojujących antykomunistów.
Taki jest nakaz chwili. Ani demokracja, ani niepodległość nie są dane raz na zawsze. Czasem trzeba bronić niepodległego i demokratycznego państwa polskiego przed narastającą wrogością między Polakami.
22 stycznia
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Przyszłej matce niezbędne jest ciepło miłości i poczucie bezpieczeństwa, przede wszystkim dla jej nienarodzonego. Musi wiedzieć, że będzie miała gdzie urodzić i mieszkać z dzieckiem i to nie tylko przez rok w Domu Samotnej Matki. Musi być otoczona opieką lekarską i mieć pewność, że ta obejmie jej dziecko. Musi mieć podstawy, aby wierzyć, że nie będzie matką przyszłego bezrobotnego ani tym bardziej pensjonariusza domu poprawczego. Jest to więc sprawa dochodów przyszłej matki, co z reguły oznacza zatrudnienie oraz taką szkołę dla dziecka, która będzie zarazem dostępna i przygotuje je do samodzielnego życia. [...]
Jestem przekonany, że kobieta ciężarna, świadoma swojej brzemienności, chciałaby urodzić dziecko i siła tego pragnienia jest przeogromna. Dlatego, gdy wypełnimy wszystkie sformułowane powyżej warunki, przepis kodeksu karnego stanie się niepotrzebny. Warto wyciągnąć wnioski z faktu, że najniższy w Europie, śladowy wskaźnik aborcji jest w Holandii, gdzie aborcja nie jest w ogóle ścigana prawem.
[...]
Rzymskokatoliccy obrońcy życia [...] zgodzą się, jak sądzę, z opisanym tu programem działań pozytywnych. Wielu z nich także gotowych będzie przyjąć proponowaną tu hierarchię zadań, przede wszystkim pozytywnych. Na pewno jednak nie mogą zgodzić się ze mną, że przepisy KK wprowadzić będzie można dopiero wówczas, gdy wypełnimy wszystkie działania pozytywne. Uważają, że rygorystyczny w tej sprawie przepis KK winien obowiązywać, jak obowiązywał. Nie zgadzam się z Wami, przyjaciele. Póki jest, jak jest, z mieszkaniami, opieką lekarską, kosztami edukacji i miejscami pracy, alkoholizmem – urodzenie dziecka jest aktem heroicznym. Czy ośmielimy się zmuszać do heroizmu? [...]
Proszę pokornie, poinformujcie się u specjalistów, czy dziecko, które w dwóch pierwszych latach życia nie zaznało miłości macierzyńskiej, ma większe szanse stać się człowiekiem kochającym i kochanym. Proszę, nim będziecie mówić o adopcji, dowiedzcie się, jaki procent adoptowanych dzieci jest odrzucanych przez przybranych rodziców.
1 grudnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Dramatem obecnego okresu jest wysoki poziom bezrobocia i nie może być dla nas pociechą, że kraj nasz nie jest w tym wyjątkiem. Proponujemy szybki i intensywny rozwój gospodarczy jako jedyne skuteczne lekarstwo na tę chorobę, bo tworząc dobre warunki dla wysokiego wzrostu gospodarczego, uzyskujemy nowe miejsca pracy i niezbędne środki do polityki solidarności społecznej. Wysuwamy program unowocześnienia polskiego rolnictwa. Obecnie jedna trzecia gospodarstw rolniczych dostosowała się do nowych warunków. Rozwijając przetwórstwo płodów rolnych oraz sektor usług na wsi i w mniejszych miastach, zapewniamy możliwość stopniowych zmian strukturalnych.
Chcemy zmienić to, co można zmienić, i przekonywać, aby solidarnie znosić to, czego zmienić nie można.
„Gazeta Wyborcza” nr 196, z 23 sierpnia 1997.
Od kilku dni w całym kraju trwają demonstracje niezadowolenia rolników. Pikiety, protesty i blokady dróg potwierdzają skalę oburzenia rolników, ale nie dają gwarancji załatwienia przedstawianych postulatów. Gwarancję mogą dać jedynie rozmowy prowadzone w atmosferze spokoju i zrozumienia. Do tego potrzebna jest dobra wola obu stron.
Przedstawiciele administracji rządowej w województwie kujawsko-pomorskim wielokrotnie dawali wyraz woli podejmowania działań, które złagodziłyby trudną sytuację w rolnictwie. Nie ulega wątpliwości, że rodzinom na wsi żyje się bardzo trudno. Niejednokrotnie brakuje pieniędzy na zaspokojenie najpilniejszych potrzeb.
Mając to na uwadze, w pełni rozumiejąc położenie rolników i konieczność pilnego załatwienia spraw ważnych dla tego sektora gospodarki apeluję do wszystkich związków zawodowych i organizacji rolniczych na terenie województwa kujawsko-pomorskiego zawieszenie protestu.
W naszym regionie dotąd nie używaliśmy siły. Nadal daleki jestem od podjęcia takiej decyzji. Apeluję jednak do Państwa, byście mieli na uwadze nie tylko własne prawa i żądania, ale również prawo wszystkich mieszkańców do swobodnego poruszania się po kraju i coraz głośniej wypowiadane żądanie odblokowania dróg.
Bydgoszcz, 29 stycznia
„Gazeta Wyborcza” Bydgoszcz nr 24, 29 stycznia 1999.
Apelujemy o bezterminowe utrzymanie zerowej stawki podatku VAT dla książek i czasopism. Państwo, w którym ponad połowa obywateli nie przeczytała w ubiegłym roku żadnej książki, nie powinno czerpać korzyści z opodatkowania słowa drukowanego.
Wisława Szymborska, Czesław Miłosz
13 lipca
„Gazeta Wyborcza” nr 161, 13 lipca 1999.
O gospodarkę mającą taki społeczny sens trzeba było w Polsce zdecydowanie walczyć, począwszy od 1989 r., i jeszcze bardziej trzeba walczyć teraz - z siłami demagogii, złej wiedzy i złej wiary, grupami interesu, politycznym egoizmem i krótkowzrocznością, które kierują się zasadą "im gorzej, tym lepiej".
Elementarnym tego warunkiem jest dalsze równoważenie finansów państwa, które umożliwi obniżkę stóp procentowych. Tylko w ten sposób możemy zmniejszać ryzyko załamania wzrostu gospodarczego, a więc i skoku bezrobocia. Przeciwstawianie budżetu interesom społecznym jest zawsze przejawem demagogii. W obecnych warunkach Polski jest to demagogia wyjątkowo nieodpowiedzialna.
Dla umocnienia wzrostu gospodarki trzeba również szybko i sprawnie prywatyzować pozostałą część sektora państwowego, poprawić prawną obsługę firm, zmniejszać podatkowe i biurokratyczne ciężary nałożone na przedsiębiorców.
8 kwietnia
„Gazeta Wyborcza” nr 90, z 15 kwietnia 2000.
Mówi się o niebezpieczeństwie utrwalania się podziału na dwie Polski: Polskę ludzi wygranych w procesie transformacji i Polskę ludzi porzuconych, zostawionych samym sobie.
[...] Nie potrzeba badań socjologicznych, by wiedzieć, że w Polsce istnieją strefy biedy i duże grupy ludzi, o których można powiedzieć, że nie są włączeni w proces cywilizacyjnego rozwoju. Nie potrzeba badań, by wiedzieć, jak jaskrawo odmienne szanse mają w nauce dzieci wiejskie czy dzieci z małych miast w stosunku do dzieci zamieszkałych w dużych ośrodkach.
Porzuceni czy wykluczeni u nas to efekt uboczny transformacji. Jednak problem wykluczenia czy marginalizacji słabszych związany jest z samym charakterem gospodarki wolnorynkowej czy - jak kto woli - kapitalizmu. Wraz z upadkiem komunizmu odeszliśmy od mitu, że istnieje idealny ustrój polityczny czy gospodarczy. Wiemy, że demokracja, zgodnie ze słynnym powiedzeniem Churchilla, jest złym ustrojem, ale nikt lepszego nie wymyślił. To samo - parafrazując - można by powiedzieć o kapitalizmie, czyli gospodarce wolnorynkowej. Dlatego i demokracja, i gospodarka rynkowa wymagają nieustannej korekty, bez której utrwalają się zagrożenia spójności społecznej mogące powodować nawet wybuchy. Inaczej mówiąc, między rozwojem gospodarczym a rozwojem społecznym istnieje współzależność. Może być ona złamana w ustroju dyktatorskim, który praktykuje wolnorynkową gospodarkę. W ustroju demokratycznym trzeba zaś nieustannie równoważyć aspekty gospodarcze i społeczne. Rynek nie reguluje wszystkiego.
[...]
Społeczna gospodarka rynkowa to gospodarka łącząca zasadę osobistej wolności wszystkich obywateli z odpowiedzialnością za powszechny dobrobyt. Bez korygowania nierówności szans nie jest możliwa spójność społeczna, a bez tego może dochodzić do groźnych wybuchów społecznych. Przede wszystkim chodzi o równość szans w zakresie oświaty, zdrowia, opieki zdrowotnej. Myślę również, że zwracanie uwagi na równoważenie problemów społecznych i gospodarczych może mieć w kraju transformacji, w kraju budującym nową etykę pracy i nową etykę pracodawców, wpływ na to, aby zasadą tej etyki była solidarność. Jest to, najogólniej mówiąc, gospodarka nazywana przez niektórych przyjazną ludziom.
8 kwietnia
„Gazeta Wyborcza” nr 90, z 15 kwietnia 2000.