Wyrazem nastrojów niemieckich jest zajmowanie się — przy całym napięciu politycznym — sprawami nowych sposobów dokuczania ludności polskiej, a zwłaszcza żydowskiej. [...]
Najważniejsza jest [...] decyzja realizowania ghetta w Warszawie. Niemcy zwrócili się w tej sprawie do magistratu, żądając od niego przygotowania akcji, którą uważają za tak dalece przesądzoną, że już opracowali przepisy wykonawcze. Jako obszar ghetta przyjęty ma być „Seuchen-Sperrgebiet” [obszar objęty epidemią]: mury [budowane od kwietnia 1940] okazują się ostatecznie przeznaczonymi do oddzielenia ghetta — wbrew wielokrotnym niemieckim zapowiedziom. Na obszarze tym mieszka duża część ludności chrześcijańskiej, odwrotnie — na zewnątrz mieszkają Żydzi, tak że wykonanie planu wymagać będzie przesiedlenia 300 tys. ludzi. Normalną administrację odstraszyłoby to; Niemców, nic sobie nie robiących ze strat, jakie by ludność poniosła, z przejść, na które byłaby narażona, ze strat społecznych w majątku, z punktu widzenia sanitarnego itd. — to nie przeraża. Co za piekło zrobi się w Warszawie, jeśli do tego dojdzie, trudno sobie wyobrazić.
Warszawa, 29 czerwca
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Znów metodą niemiecką spadł na nas cios silny, a niespodziewany. Przed paru dniami jeszcze zapewniano mnie, że według informacji, jakimi rozporządza [starosta Warszawy Ludwig] Leist i jego biuro, nie przewiduje się żadnych nowych zarządzeń w sprawie tworzenia ghetta, w szczególności zaś — zarządzeń o wysiedlaniu z niego polskiej ludności chrześcijańskiej. Tymczasem dziś nadawany przez megafon komunikat zawierał obwieszczenie Fischera o utworzeniu w Warszawie trzech dzielnic mieszkalnych — niemieckiej, polskiej i żydowskiej, i obowiązku wyprowadzenia się polskiej ludności, tj. chrześcijańskiej, z dzielnicy żydowskiej. Jest wyznaczony termin na dobrowolne przeprowadzki — do 31X. [...]
Podanie dziś tej wiadomości nie jest zresztą przypadkiem: wybrano na ten cel dzień uroczystego święta żydowskiego, Sądny Dzień, podobnie jak pamiętano, żeby na te dwa dni właśnie łapać Żydów mężczyzn, a dziś podobno i kobiety, na różne roboty. Zarządzenie jednak bije w ludność chrześcijańską również bardzo boleśnie — dla dziesiątków tysięcy rodzin konieczność przeniesienia się do innej dzielnicy, i to w warunkach zbiorowej wędrówki, kto wie, czy z prawem zabrania wszystkich rzeczy, oznacza zupełną ruinę, utratę zarobków itd. Dla ludności żydowskiej znów usuwanie z przeznaczonej dla Żydów dzielnicy chrześcijan, polepszając możliwości mieszkaniowe, stawia za to widmo największego niebezpieczeństwa: zamknięcie ghetta. Toteż wśród ludności, do której te wiadomości doszły, zapanowało powszechne przygnębienie połączone przy tym z poczuciem zupełnej niepewności, zwłaszcza w związku ze sposobem ogłoszenia rozporządzenia.
Warszawa, 12 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Mimo uspakajających komunikatów niemieckich ludność polska w dzielnicy niemieckiej słusznie czuje się zagrożona: wysiedlanie stamtąd bynajmniej nie ustało, dziś np. odbywało się na ulicy Klonowej i Bagateli. Toteż z różnych punktów dzielnicy niemieckiej ludność, nie czekając na rugi, woli się sama wynosić.
Nieporównanie większy ruch zaczął się jako wymiana ludności między dzielnicą polską a żydowską. Jest on jeszcze nieskoordynowany: są punkty, gdzie zarówno ludność żydowska, jak i chrześcijańska szykuje się do wyprowadzenia; w innych znów, przeznaczonych do ewakuacji ludności chrześcijańskiej, ta nie rusza się z miejsca, licząc, że jeszcze będą zmiany — tak jest zwłaszcza na ulicach bliższych granicy ghetta, np. na Siennej, na Chłodnej. Porozumienia w sprawie zamiany mieszkań zaczęły się już jednak na wielką skalę, a także zaczęły się już w szerokich rozmiarach przeprowadzki. Bez oglądania się na przepisy, zabraniające zabierania mebli, zarówno z jednej, jak z drugiej strony ciągną różne pojazdy naładowane tłumokami, sprzętami i meblami: wózki ręczne, popychane często przez właścicieli dobytku, wózki rowerowe, wielkie wozy. Właściciele tych rzeczy oczywiście ryzykują ich utratę — ale wiele już do stracenia nie mają: i w większości wypadków ratują w ten sposób swe mienie, bo zatrzymywanie wózków zdarzało się, dotąd przynajmniej, tylko bardzo rzadko. Widocznie jednak większość Niemców zachowuje się tylko biernie, nie występuje przeciw grabieżom i znęcaniu się, ale też zostawia udział w tym wybranym jednostkom!
Warszawa, 14 października
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Na początku października wybucha bomba. Żydzi obowiązani są w ciągu dwóch tygodni przenieść się do dzielnicy żydowskiej, której granice podane są szczegółowo, a aryjczycy tam dotychczas mieszkający dzielnicę tę muszą opuścić. [...] Rumor na ulicach niesłychany. Oficjalnie nie można zabierać mebli, a tylko ręczną walizkę, lecz na przekroczenie tego przepisu Niemcy patrzą przez palce. Ulice więc są pełne wozów i wózków, przeważnie ręcznych, dwukołowych [...], naładowanych po brzegi gratami i pełne śpieszących nerwowo ludzi. Wszyscy przenieśli się do dzielnicy przed terminem. W oznaczonym dniu przy nielicznych „wylotach” z getta od wczesnego rana stoją posterunki żandarmów niemieckich, a przy nich dopiero co zorganizowani przez Gminę, policjanci żydowscy. Wyjść Żydom na miasto ani wejść do getta nie wolno. Stop. Klamka zapadła.
Jesteśmy zamknięci.
Zaczyna się nowy rozdział życia. Życia w getcie.
Warszawa, 16 listopada
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Rano przybyła […] nasza policja z rozkazem odstawienia nas do dzielnicy [żydowskiej]. Pokazałem im papier, podpisany przez władze niemieckie. Byli to policjanci z Saskiej Kępy, znali nas od wielu lat, żona leczyła ich dzieci. Zachowywali się z idealną delikatnością. Starszy przodownik, całując moją żonę po rękach, mówił, że wolałby chwytać bandytów, niż robić nam taką przykrość. […]
Naprędce spakowaliśmy trochę rzeczy i trochę żywności. W dwu dorożkach w asyście policji udaliśmy się za granicę „państwa żydowskiego”. Padał deszcz, było błoto. Dorożki nie miały prawa wjazdu do obcego państwa, należało się przesiąść do dorożki niearyjskiej. Żołdak [niemiecki] stojący na straży, kazał nam rzeczy zrzucić w błoto i otworzyć walizki. Zabierał wszystko, co mu się podobało. Zagrabił środki żywności wraz z plecakiem. I mydło, i bielizna żony mu się spodobała. Przecież to naród miłujący ziemię i krew. Miłość do cudzej własności cechuje przecież Żydów. W walizce pomiędzy innymi była moja książka, wydana przez akademię w Heidelbergu. Pyta, co to jest. Powiadam, że to książka pisana przeze mnie, gdy byłem urzędnikiem niemieckim. Odpowiada: „Jetzt bist du aber nur ein Jude”. I kradnie dalej. Asystujący przy tym policjant żydowski mówi: „Niech pan nic nie mówi, to bardzo porządny Niemiec… inni zabierają wszystko”.
Warszawa, 28 lutego
L. Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1946.
We wszystkich miastach muszą być pewne dzielnice mieszkaniowe zarezerwowane na przyjęcie ludności żydowskiej. Przy wyborze tych części miasta uwzględnić należy potrzeby mieszkaniowe armii i administracji cywilnej, jako też położenie biur władzy wojskowej i cywilnej, i mieszkania Niemców. [...] Żydowskie dzielnice mieszkaniowe nie mają być gettem ani zamknięte, ale jedynie służyć jako mieszkanie i miejsce pobytu dla całej żydowskiej ludności. Przy rozmieszczeniu należy uwzględnić żydowskich lekarzy, dentystów, aptekarzy i akuszerki. O rozmieszczeniu tych osób przedstawi żydowska Rada Starszych sprawozdanie staroście powiatowemu. Opuszczanie tych dzielnic dopuszczalne jest [...] za pozowleniem starosty powiatowego (miejskiego, komisarza miasta), który wystawia odpowiednie zaświadczenie. [...] Zakazuje się Żydom wstępu na wszystkie drogi przejściowe dystryktu i główne ulice. [...] Pod uwagę wchodzą następujące drogi: Krakau, Jędrzejów, Chęciny, Kielce [...]; Kielce, Opatów, Sandomierz; Kielce, Chmielnik, Busko. [...] Należy zamknąć wszystkie żydowskie sklepy, które znajdują się na zakazanych dla Żydów ulicach głównych poza dzielnicą żydowską. Wyjątek stanowią jedynie te żydowskie przedsiębiorstwa, które stoją pod zarządem urzędu powierniczego. Żydzi są uprawnieni do zabierania urządzeń sklepowych i towarów i do otwierania nowego przedsiębiorstwa w dzielnicy żydowskiej. Opróżnione ubikacje sklepowe oddawać należy w pierwszym rzędzie ludności narodowości niemieckiej na urządzenie niemieckich sklepów albo większym przedsiębiorstwom na otwarcie filii. [...] W żydowskich dzielnicach mieszkaniowych zarządza żydowska Rada Starszych w porozumieniu z dowódcą SS i Policji, i żydowską służbą porządkową. Mężczyzn w służbie porządkowej należy w specjalny sposób odznaczyć. Mają oni za zadanie starać się o utrzymanie spokoju i porządku w dzielnicy żydowskiej i nie dopuszczać, aby Żydzi opuszczali, bez pisemnego zezwolenia, dzielnicę. Nie wyklucza się jednakże nadzoru nad dzielnicami żydowskimi przez niemiecką i polską policję.
dystrykt radomski, 19 marca
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
2. Wszyscy Żydzi osiedleni w Kielcach winni zamieszkać w dzielnicy żydowskiej. Stały pobyt poza obrębem tej dzielnicy mieszkaniowej jest Żydom wzbroniony.
3. Polacy mieszkający na terenie dzielnicy żydowskiej winni mieszkania swoje do czwartku, 3 kwietnia, do godz. 12.00 przenieść poza obręb tej dzielnicy. Mieszkania wskazywać będzie Miejski Urząd Mieszkaniowy. Nie-Żydzi, którzy do tego terminu mieszkań swoich w żydowskiej dzielnicy nie opuszczą, zostaną wysiedleni przymusowo [...].
4. Żydzi zamieszkujący jeszcze poza obrębem dzielnicy żydowskiej, winni mieszkania swoje do soboty, dnia 5 kwietnia, do godz. 12.00 przenieść do dzielnicy żydowskiej. Mieszkania w tej dzielnicy przydzielać będzie Urząd Kwaterunkowy przy Radzie Starszych Żydów. [...]
5. Żydzi, którzy mieszkań swoich nie przeniosą do dzielnicy żydowskiej, zostaną przymusowo z miasta Kielc wysiedleni. [...]
7. Nie-Żydom wzbronione jest udzielanie Żydom schronienia. Przy wykroczeniach zostaną mieszkania nie-Żydom zarekwirowane. [...]
10. Opuszczenie dzielnicy żydowskiej przez Żydów w celach handlowych lub innych dozwolone jest tylko, jeśli są w posiadaniu przepustki z fotografią, wystawionej przez moją placówkę urzędową. Wnioski o przepustki należy składać w moim Urzędzie za pośrednictwem Rady Starszych, z podaniem [...] uzasadnienia i dołączeniem 2 fotografii.
11. Zatrudnieni w nieżydowskich przedsiębiorstwach, poza obrębem dzielnicy żydowskiej, Żydzi otrzymują przepustki do zbiorowego wymarszu i wymarszu ze swojej dzielnicy mieszkaniowej do swych miejsc pracy.
Stadthauptmann H. Drechsel
M. Bogdanowicz, burmistrz Kielc
Kielce, 31 marca
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Meble i inne przedmioty, urządzenia, które w związku z przesiedleniem do i z dzielnicy żydowskiej nie mogły być pomieszczone w nowych mieszkaniach, należy oddać, jeżeli chodzi o Żydów Radzie Starszych Żydów, jeżeli chodzi o nie-Żydów Zarządowi Miejskiemu. [...] Kto wspomnianych niniejszym zarządzeniem przedmiotów nie odda, lecz sprzeda, wynajmie, wypożyczy, zniszczy lub wstawi i umieści u osób trzecich, zostanie podobnie jak ewentualny nabywca, wynajemca itd. najostrzej ukarany i odpowiada za to całym swym majątkiem.
Kielce, 1 kwietnia
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
1. Żydowska dzielnica mieszkalna zostaje uznana z natychmiastowym skutkiem za zamknięty teren zakaźny.
2. Wstępowanie i opuszczanie zamkniętego terenu zakaźnego zostaje dla wszystkich osób bez wyjątku najsurowiej wzbronione.
3. Przepustki i zaświadczenia [...] nie mają żadnej ważności.
4. W obrębie zamkniętego terenu zakaźnego, w czasie trwania zamknięcia, żydowska służba porządkowa [...] podlega Komendantowi Policji Bezpieczeństwa (Schutzpolizei) na miasto Kielce.
5. Wykroczenia przeciwko temu rozporządzeniu karane będą każdorazowo w myśl ustawowych postanowień, przy zastosowaniu najostrzejszych zasad i bez względu na osoby.
Kielce, 5 kwietnia
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Byłem dziś na cmentarzu, rzeczywiście muszę podkreślić, że atmosfera cmentarna jest pełna porządku i nawet radości życia w porównaniu z ulicą getta. Na Smoczej upadł z głodu jakiś chłopiec, kupiłem dwa obwarzanki i chciałem mu podać, ale powiedzieli mi, że to zbyteczne, bo on jest już w agonii. Co krok widać słaniających się z głodu, wynędzniałych i mdlejących ludzi. Na Pańskiej częste dziś widowisko, jakiś łatek [ulicznik] chciał wyrwać kobiecie bochenek chleba, ludzie nie dopuścili do tego, trochę go potrząsnęli. Na Siennej ktoś bił żebraka zbyt nachalnego. Kilku żandarmów spacerujących po getcie zabawiało się kopaniem przechodniów.
Charakterystyczne dla dzisiejszych czasów rozmowy miałem z trzema paniami, które niedawno wyszły z więzienia, gdzie odbywały kilkumiesięczne kary za nienoszenie opasek żydowskich lub mieszkanie poza gettem. Wszystkie trzy bardzo zamożne i bardzo wykształcone osoby, wszystkie trzy są katoliczkami, jedna nawet urodziła się już w tym wyznaniu. Niemcy zrobili z nich z powrotem Żydówki. Jedna opowiadała, że w więzieniach przebywa wiele ochrzczonych Żydówek, żon polskich oficerów. Trzymają po 25 osób w jednej celi. [...] Stwierdziły, że na ogół w więzieniu jest dużo lepiej niż w getcie.
Warszawa, 11 maja
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Droga Pani,
[...] Jest jedno słowo niezbyt literackie, którym określam dokładnie mój obecny stan: skapcaniałam zupełnie. Po francusku to się nazywa „dégringolade”. Uczę się jeszcze tego pięknego języka, bo mój profesor nie przyjął „dymisji” i przychodzi dalej wytrwale, chociaż bezinteresownie. To mi daje trochę odprężenia i pomaga utrzymać mózg w mniej więcej elastycznym stanie. [...] Moje obecne zajęcie, o które Pani pytała, zajmuje mi kilka godzin dziennie. Wędruję po różnych mieszkaniach, na różnych piętrach, z ciężką teczką. Muszę mieć na to dużo sił fizycznych i cierpliwość anioła. Nie wiem sama, skąd bierze się we mnie jedno i drugie, ale się bierze i „interes” rozwija się pomyślnie. Mnie natomiast ubywa na wadze, czyli jesteśmy do siebie w stosunku odwrotnie proporcjonalnym. Niektórzy zresztą mówią, że świetnie wyglądam i też mają swoją rację. Odżywiam się prawie wystarczająco, a więc w porównaniu z innymi świetnie i na pewno lepiej niż Pani, o czym często myślę i bardzo się martwię. U nas tu wiele osób korzysta z zup „ludowych” za 70 groszy, mnie też udało się je otrzymać, więc to bardzo odciąża mój budżet.
Sporo czasu zajmuje mi dom, chociaż prowadzę się ostatnio jako gospodyni dość swobodnie, bo po prostu nie mam sił, a froterowanie podłogi ponad siłę uważam za przesadę. Czytam teraz bardzo mało i tylko po francusku. Do polskich książek nie mam zupełnie pliwości, a tamte traktuję trochę jak zadaną lekcję, więc mi jakoś idzie. Czytam zresztą tylko „starych mistrzów”, Balzaka, Moliera itp. i strasznie się w tym rozsmakowałam. Zdaje się, że do tego też trzeba mieć pewne przygotowanie życiowe i pewną dojrzałość, bo nie wyobrażam sobie, żebym dwa lata temu umiała tak ocenić wielkość Moliera jak teraz; na pewno bym powiedziała, że jest nudny.
I jeszcze robię jedną rzecz, do której przyznaję się mało komu — studiuję ciągle historię sztuki pod kierunkiem mojego przyjaciela, speca od tych spraw. Jestem już we Francji w XV wieku i przechodzę teraz prymitywy. Staram się nie przerywać, bo to jest poza francuskim jedyny kontakt z nauką, jaki zachowałam. [...]
Teraz już chyba skończę, bo dosyć się naględziłam. Tęsknię za Pani tapczanem z poduszkami, po którym Wituś baraszkował i nie chce mi się wierzyć, że już nigdy nie będę w tym mieszkaniu. [...] To, co my przeżywamy choćby najciężej, nie ma przecież i tak znaczenia wobec Historii, która chodzi teraz po ulicach. Jest nam źle, jesteśmy zmęczone. Wituś nie ma masła, my mamy za mało zupy. Ale teraz prawie wszyscy dorośli i prawie wszystkie dzieci w całej Europie jedzą za mało.
Tylko czy to pokolenie Witusiów uwierzy nam kiedyś, żeśmy przeżyli takie straszne rzeczy? Przy okazji proszę Panią o dużo powiedzonek małego, bo bardzo ich łaknę i mają duże powodzenie. Jak funkcjonuje fabryka obuwia? Czy jest Pani bardzo zmęczona? Czy zarobki się poprawiły? Chciałabym dowiedzieć się wszystkiego osobiście.
Całuję Panią bardzo mocno i malutkiego też z całych sił. Błagam o listy!
Warszawa, 9 lipca
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Droga, kochana Pani!
[...]
Każde pokolenie, każde społeczeństwo ma jakiś swój udział do odcierpienia i nie wiem, czemu mam się uważać za specjalnie pokrzywdzoną, że „odrabiam” tę wojnę jako mieszkanka getta w Warszawie. Tak mi wypadło w udziale i z tego punktu obserwacyjnego przyszło mi przyglądać się życiu. Nic w tym nie ma poza tym.
Tyle jeżeli chodzi o filozoficzne podejście do zagadnień życia w getcie. Zdaje się, że moja filozofia zmienia się w każdym liście, ale to nie szkodzi. Pani jest jedyną osobą, do której pisuję i lubię pisać, a listy moje mają przecież wartość archiwalną. W każdym razie to bardzo ciekawa pozycja: przeobrażenia kobiety z rezerwatu szczątkowego plemienia Semitów w Europie Środkowej. Jeżeli wojna będzie trzydziestoletnia, jak już kiedyś w Niemczech było, to pozostaną z tego wymierającego plemienia dwa–trzy żywe eksponaty, które będzie można oglądać za specjalną opłatą.
Wróćmy jednak do spraw dzisiejszych: pracuję nieskończoną ilość godzin na dobę, poznaję coraz to nowych ludzi, staję się coraz samodzielniejsza i coraz pewniejsza siebie. Rano, do pierwszej, jestem „panią z czytelni”, bo przychodzą do mnie, od pierwszej do dziewiątej wieczorem jestem „panienką z czytelni”, bo biegam po mieście, wieczorem jestem buchalterką, introligatorką, właścicielką przedsiębiorstwa, a w nocy czasami znów jestem uczennicą. Nie mam czasu o niczym myśleć i o nic się martwić.
Żadne sprawy o znaczeniu ogólnym nie docierają do mnie zupełnie, jestem oddzielona od świata nie tylko murami getta, ale całym porządkiem swego obecnego życia. Krakowskie Przedmieście jest równie daleko, jak Champs-Élysées czy plac św. Marka. Niedawno przerabiałam renesans polski na zakończenie renesansu ogólnego. Zdawało mi się, że Rynek Starego Miasta jest gdzieś na końcu świata i tylko wspomnienie wąskich, kolorowych kamienic nie daje mi wątpić, że istnieje naprawdę. W ciągu ostatniego miesiąca odbyliśmy z moim „profesorem” kilka podróży do Włoch. Byliśmy w Sienie, Pizie, Bolonii i Wenecji. Wkrótce pojadę do Florencji — i to na dłużej.
Pytała mnie Pani poprzednio, co mam zamiar zrobić po wojnie z tym moim „dorobkiem umysłowym”. Ma się rozumieć, że wykorzystać! To będzie właśnie punkt wyjścia dla moich przyszłych studiów i bardzo się na nie cieszę. Dużo już umiem, a jeszcze więcej „widzę”, a to jest w tej „gałęzi wiedzy” najważniejsze. Umiejętność oceniania samemu pewnych rzeczy ma większe znaczenie niż znajomość historii sztuki. Napisałam przez te dwa lata kilka prac, które mogłyby być magisterskimi, jeżeli chodzi o ich rozmiary. Teraz wzięłam się do tłumaczeń z francuskiego; przetłumaczyłam już książeczkę o prymitywach francuskich, i właśnie jedna znajoma polonistka zrobi mi korektę. Mam zamiar dużo tego robić, żeby w przyszłości stać się „ambasadorem francuskiej literatury naukowej z dziedziny estetyki” niczym Boy-Żeleński. No i uczę się dalej francuskiego. Tyle chwalenia się. [...]
Warszawa, 20 października
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
[...] Gutmanowie mają szansę wyjechania stąd na Kubę. Oczywiście, bardzo sie z tego cieszę, ale dla mnie oznacza to większą samotność. [...] zaczynam w to wątpić, czy będę w stanie przez to wszystko przebrnąć. Ceny rosną z dnia na dzień, tylko połowa paczek przesyłanych przez przyjaciół dociera tu, a na domiar złego dochodzi stałe zmartwienie, jak zdobyć przydział na opał. Gdyby chociaż istniała szansa na znalezienie jakiejś pracy. Ale niestety, jest to dla kobiety raczej niemożliwe. Jedna z moich przyjaciółek próbowała przez dzień kopać ziemniaki. Chociaż jest ona sumienną pracownicą i młodszą niż ja, musiała się poddać. Wieczorem była bliska wyczerpania, zniszczyła sobie swoje ostatnie ubranie i buty. [...] Świat wygląda bardzo ponuro.
Kielce, 7 listopada
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
W ostatnim czasie rozprzestrzenili Żydzi, którzy opuścili wyznaczone im dzielnice mieszkaniowe, w licznych udowodnionych wypadkach tyfus plamisty. Aby zapobiec grożącemu w ten sposób niebezpieczeństwu dla ludności, rozporządził Generalny Gubernator, że Żyd, który w przyszłości opuści nieuprawniony wyznaczoną mu dzielnicę mieszkaniową, będzie karany śmiercią.
Tej samej karze podlega ten, kto takim Żydom udziela świadomie schronienia lub im w inny sposób pomaga (np. przez udostępnienie noclegu, utrzymania, przez zabranie na pojazd wszelkiego rodzaju itp.).
Osądzenie nastąpi przez Sąd Specjalny w Warszawie.
Zwracam całej ludności Okręgu Warszawskiego wyraźnie uwagę na to nowe postanowienie ustawowe, ponieważ odtąd będzie stosowana bezlitosna surowość.
Warszawa, 10 listopada
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Droga Pani Stefanio!
[...]
godz. 23.15
Kończę wieczorem w domu. Lampa karbidowa nie tylko nie rozjaśnia należycie otoczenia, ale przyczynia się wydatnie do zaciemniania umysłów. Działa przy tym podobno zabójczo na płuca, z czego wniosek, że najbliższą epidemią będzie u nas gruźlica. Kupiłam teraz do Czytelni Czarodziejską górę Manna i chciałam ją przy okazji przeczytać, ale wobec powyższego niebezpieczeństwa rezygnuję z Manna, bo jeszcze zacznę gorączkować.
Zawsze o dziesiątej [wieczorem] mamy już światło, od dzisiaj nie. Widocznie uznano, że wystarczy nam za oświetlenie iskierka nadziei, która migoce w sercu każdego Żyda. Miałam dzisiaj pójść do pani Edzi i nie poszłam, znów nie wiem, co u Pani słychać. Słyszałam, że Pani bardzo się o nas boi. Nie trzeba, ktoś przecież przeżyje, chociaż tyfus to naprawdę nie jest taka zabawna historia [...]. Ale nie wszyscy przecież zaraz umierają. Wśród moich bliskich znajomych i krewnych było 17 wypadków, z czego jeden śmiertelny. Na ogół ludzie wyłażą z tego. Gorszy jest głód, a głód cierpią wszyscy, nie ma na to żadnej rady. Za jakieś 50–100 lat wymyślą i szczepionkę przeciwtyfusową, i jakiś ekstrakt witaminowo-tłuszczowy, który stosowany dożylnie zastąpi jedzenie, a wtedy będzie można bez skrupułów prowadzić wojnę. Na razie trzeba odżywiać się staroświecką metodą, tj. „doustnie”. [...]
Mam tu bogatą ciotkę, która dowiedziała się, że ważę tylko 46 kg i mam obiad za 70 groszy, wobec tego przyjęła służącą i zaczęła prowadzić w domu gospodarstwo, abym mogła przychodzić na obiady. Obiady są przedwojenne. Za parę tygodni się zważę, ale nic nie powiem, jak mi przybędzie, bo jeszcze odprawią służącą. Po co mam ją pozbawiać posady, prawda? Oczekuję wiadomości, listów i różnych szczególików o Małym.
Warszawa, 23 listopada
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Droga Pani Stefanio!
[...] tak przelatują dni i miesiące, że aż przerażenie ogarnia na myśl, że coraz bliżej do „wolności” — raczej wiecznej niż doczesnej, bo tylko ta pierwsza jest zupełnie niewątpliwa. Zresztą teraz panuje tu już ogólne przekonanie, że „kto przeżyje, wolny będzie, kto umiera, wolny już”. Od czasu, kiedy pozabierali nam nasze kołnierze i mufki , przekonanie to nabrało jeszcze głębszego sensu. Kiedy mamy mróz, cieszymy się, że „oni” tam marzną. [...]
Ogromnie mi dokuczają mrozy, bo większą część dnia spędzam na ulicach. Cieszę się, że już trzecią część stycznia mamy za sobą. Trudno jest przeżyć zimę w takich warunkach. Żeby Pani zobaczyła te bose dzieci na ulicach!
Kiedy spotykam przez szereg tygodni tych samych żebraków, nie mogę się nadziwić, że ten czy ów jeszcze żyje, że nie zachorował na zapalenie płuc, że chodzi jeszcze na ropiejących z odmrożenia nogach. W tym całym koszmarze jest jakiś patos; brak kompozytora, który napisałby jakąś makabryczną symfonię getta. Ulice getta śpiewają straszliwą, ale niesłychanie barwną melodię, trzeba się umieć zasłuchać. Każdy żebrak, każdy sprzedawca ma jakąś swoją melodię, trwałą i niezmienną przez całe miesiące. Do tego dochodzi stały akompaniament nóg (obutych) przewalającego się tłumu. Czasami jest to chrzęst (śniegu), czasem chlupot (błota), czasem zaś rytmiczne uderzenia o bruk. To zależy od pogody. Hałas pojazdów dominuje nad wszystkim, nad tymi stałymi fortissimo symfoniki.
Parę dni temu o siódmej wieczorem zatrzymałam się na rogu Pawiej i Zamenhofa, żeby wpatrzeć się i wsłuchać w ulicę. Wzdłuż domów stali sprzedawcy świec i papierosów, dzieci przeważnie, wykrzykując swoje: „Łacht, łacht” — jeden przez drugiego, każdy w innej tonacji i na różne melodie. Zapalone świeczki migotały w ciemnościach, rozrzucając na otoczenie żółto-brudne światło i kłócąc się z białawym kolorem śniegu, który przebijał się przez ciemność. W tym wszystkim skłębiony tłum ludzi, wszystko ciemne i jakieś kotłujące się w jednym miejscu. To zupełnie jak obraz Goi. Jakaś ponura poezja jest w tym całym naszym życiu.
A` propos poezji — czy czytała Pani wiersz, przysłany z Ameryki przez Tuwima Kwiaty [Kwiaty polskie]? U nas tu kursuje już od paru tygodni. Jest to cudowna epopeja o zupełnie nowych i niezwykłych wartościach. Doszły do nas zresztą tylko fragmenty. Jeżeli Pani tego nie zna, będę mogła przesłać Pani odbitkę do własnego użytku i rozpowszechniania. Wczoraj urządziliśmy sobie „wieczór tuwimowski”, w którym brało udział około dziesięciu osób i przypominaliśmy sobie wiersze Tuwima od najdawniejszych do ostatnich. Kwiaty były ukoronowaniem wszystkiego. To naprawdę cudowny poemat.
Oprócz poezji było jeszcze coś dla ciała, bo uczestniczka wieczoru, u której się on odbył, poczęstowała nas „protezą” (jest to „noga” sporządzona ze skórek od słoniny, w braku prawdziwej nogi).
Mam teraz bardzo bogate życie towarzyskie. Poznałam mnóstwo wartościowych ludzi i mam zawsze pełen dom „gości”. Nigdy nie byłam specjalnie towarzyska ani nie miałam licznych znajomości, brakło mi nawet przyjaciół, a teraz podczas wojny wszystko się odmieniło. Nie wiem, czemu to przypisać, ale nie wydaje mi się to przykre ani nienaturalne. Jest mi z tym dużo łatwiej przeżywać to, co mam złego do przeżycia. Gdyby nie ta właśnie okoliczność, przypuszczam, że bym nie wytrzymała.
Warszawa, 11 stycznia
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Droga Pani Stefanio!
[...]
Straszna jest tęsknota w więzieniu. Mamy tu trochę chuderlawych drzewek z wronimi gniazdami. Rozdziobią nas wkrótce kruki, wrony! [...] Przy tym powiadają panikarze, że na wiosnę będzie cholera.
Zapomniałam, że nie mam w zwyczaju pisać makabrycznych listów. Jest to tym bardziej karygodne, że nie jestem wcale w złym nastroju, a sytuacja moja jest niegorsza niż Pani, a raczej na pewno lepsza. Wyglądam ponoć świetnie, „interes” prosperuje, zarobki zwiększają się, nie mam żadnych kłopotów materialnych niezwiązanych z moją osobą i muszę dbać tylko o jeden żołądek, podczas gdy Pani ma trzy. Pracuję wprawdzie nadludzko, ale mam za to chleb ze smalcem lub marmoladą i talerz dobrej zupy za 3,5 złotego na obiad. To jest bardzo dużo jak na nasze stosunki, toteż jestem zadowolona z siebie i z Pana Boga, że mi daje siły chodzić objuczoną po piętrach 6–8 godzin dziennie i jeszcze trochę...
Jest mi teraz lepiej niż dawniej. Prowadzę bogate życie towarzyskie i — o ile mi czas na to pozwala — jestem stale z ludźmi, którzy by się Pani bardzo podobali. Urządzamy sobie „sobotnie wieczory” (zamiast „obiadów czwartkowych”), na których czasem są koncerty z płyt, bo i o płyty postaraliśmy się niedawno, chociaż z wielkim trudem. Mamy już III, V i IX symfonię Beethovena, prawie całego Chopina w najcudowniejszych nagraniach i różne inne cuda. Chodzimy zresztą na koncerty, urządzane tu przez ŻOS — „Żydowską Orkiestrę Symfoniczną”, które tak się mają do muzyki, jak fotografia w gazecie do oryginału jakiegoś arcydzieła malarstwa, ale chodzimy na te koncerty. Dla mnie przynajmniej są one atrakcją nie tylko muzyczną, ale i towarzyską.
Poza tym jest jeszcze coś, a raczej „ktoś”. Jest mi bardzo bliski i właściwie doskonale zastępuje mi cały świat. Natomiast pewna jestem, że cały świat, gdyby był przede mną otwarty, nie mógłby mi go zastąpić.
Warszawa, 14 lutego, sobota
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
Od świtu padał deszcz. Stałam przy oknie i patrzyłam na podwórze, gdy pojawił się w bramie znajomy pracownik Gminy. Zapytałam go o nowiny.
— Dopiero co uciekłem tylnymi drzwiami — rzekł. — Auto gestapowskie zatrzymało się przed bramą i hitlerowcy udali się do biura prezesa.
Co zamierzali? Zapanowało ogólne zdenerwowanie. W południe, jakby pod wpływem jakiegoś tajemniczego hasła, ludność getta wyległa przed bramy domów. Widziałam twarze blade, przerażone, niepewne. Wreszcie rozeszła się pogłoska powtarzana z ust do ust: „Ogłoszono ogólne wysiedlenie z getta warszawskiego”. […]
Po południu ukazały się afisze, do których jednak trudno było się przedostać. Tłumy czytały w skupieniu wyrok.
„Ogłasza się powszechne wysiedlenie na Wschód. W Warszawie pozostać mogą tylko: policja, urzędnicy gminni, robotnicy fabryk pracujących dla armii niemieckiej oraz ich żony i dzieci do lat czternastu. Ci ostatni zostaną skoszarowani w fabrykach. Wszyscy inni zostaną wywiezieni, po 6000 osób dziennie, z Umschlagplatzu przy ul. Dzikiej. Mogą oni zabrać ze sobą rzeczy, pieniądze, biżuterię.”
Warszawa, 22 czerwca
Irena Birnbaum, Non omnis moriar. Pamiętnik z getta warszawskiego, Warszawa 1982.
Do gabinetu prezesa Gminy [Adama Czerniakowa] weszło trzech panów: major SS [Hermann] Höfle, dowódca przybyłej do Warszawy Vernichtungskommando, Untersturmführer SS [Karl] Brandt, referent do spraw żydowskich w Warszawie i Oberscharführer [Gerhard] Mende. Prezes powstał z fotela, kolejno podali mu ręce na powitanie. Zajęli wolne wygodne fotele. Brandt uprzejmym głosem pozwolił prezesowi usiąść.
[...] Niepokoiła go ta wizyta, niepokoiła przesadna uprzejmość i układne, spokojne gesty „gości”. Ciszę przerwał nieco ochrypły głos Brandta. „Warszawskie getto przeludnione — skandował każde słowo — ludność getta w przeważającej części nie pracuje. Zaledwie znikoma część pracuje w warsztatach, produkujących towary dla potrzeb wojennych. Reszta — zatrzymał się przez chwilę, jakby szukając odpowiedniego zwrotu — nic nie robi, próżnuje, zajmuje się handlem niedozwolonymi artykułami, uprawia czarną giełdę lub nic nie robi. W warszawskim getcie jest ciasno, nawet ulice są przeludnione. Tyfus plamisty panuje od dwóch lat. Epidemia, mimo środków zaradczych, jakie przedsięwzięto, stale wzrasta. Szmugiel, pomimo obostrzeń, jakie zastosowano, stale wzrasta. W sklepach sprzedają artykuły, które w getcie nie rosną. Olbrzymi procent Żydów korzysta z waszej opieki społecznej, żyje na koszt Judenratu, a Judenrat nie ma pieniędzy”. Słowa padały coraz wolniej. Czerniaków siedział nieporuszony. Zahipnotyzowany samym dźwiękiem cedzonych powoli słów. „Na to wszystko, co wymieniłem, jest jedna [rada], która wyjdzie na dobre Judenratowi i Żydom. Wysiedlenie. [...] Należy wysiedlić element nieproduktywny, szkodliwy, który żyje kosztem innych. Przesiedlimy ich na wschód, gdzie będą pracowali. W tym celu [...] — znów namyślał się chwilkę — podpisze nam Pan ten arkusz”. Pochylił się do przodu i wolnym ruchem położył na biurku memoriał gestapo. Rozkręcił duże wieczne pióro i podał je, odwróciwszy je przedtem stalówką do siebie. Czerniaków wziął papier i pióro. [...]
Udawał przez chwilę, że jeszcze czyta. Chciał przymknąć na chwilę zżarte nagle gorączką suche powieki. Opanował się. Wiedział, że trzy pary oczu biją w niego. Trzymał jeszcze w ręku [...] piekące pióro. Odłożył arkusz papieru. „Pozwolą panowie...” Trzej panowie poruszyli się jednocześnie, jak gdyby mieli zamiar rzucić się na niego. Zrozumiał. „Proszę panów o pół godziny. W ciągu pół godziny prześlę panom podpisaną prośbę”. Wyszli, nie spojrzawszy na niego [...] Po pół godzinie zaintrygowani radni zaczęli zaglądać [do gabinetu]. Twarz prezesa była blada, ale uśmiechnięta. Wyzwalającym uśmiechem śmierci. Prezes otruł się maleńkim proszkiem cyjankali. Gorące serce inżyniera Adama Czerniakowa, prezesa największej żydowskiej gminy w Europie, przestało bić.
Warszawa, 23 czerwca
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Droga Pani Stefanio!
Chciałabym wyjść stąd i pójść do Pani, do Warszawy. Poszłabym sobie — Bielańską, placem Teatralnym, Focha i Nowym Światem prosto, prosto do placu Trzech Krzyży i Alej Ujazdowskich. Tak bym sobie wolno wędrowała, oddychałabym latem, zielenią liści i trawy w Łazienkach — ile by starczyło płuc. Tyle bym miała przestrzeni dokoła, tyle by było nieba nad głową! Może bym zeszła w dół Agrykolą aż do stawu, popatrzeć na Sobieskiego i pałac w Łazienkach. To tak pachnie Warszawą z dawnych czasów, kiedy można było pójść do Polskiego na Noc listopadową i potem, wprost z teatru, powędrować o północy pod sztachety Łazienek. Jak tam teraz musi być cicho i pusto na Agrykoli! [...]
Czy ja jeszcze kiedyś zobaczę Wisłę? Nikt nie może sobie wyobrazić, jak można kochać Wisłę, jak można wysilać mózg, żeby ją sobie dokładnie przypomnieć. Bo przecież po pewnym czasie zaczyna się zapominać. Zapomina się rysów i głosów najukochańszych zmarłych, choćby nie wiem jak tęskniło się do nich. Kiedyś zapytał mnie „towarzysz z celi”: „Czy pamiętasz jeszcze, jak wygląda zwyczajny lasek?”. Zaraz zaczęłam wyobrażać sobie suchy, upalny dzień na podwarszawskiej „linii” i jakiś sobie zwykły „Meran” — wysokie sosny o gładkich, brązowych pniach, z których ku górze łuszczy się kora i parasol gałęzi na szczycie. Deptało się po zeschłych igłach, po mchu i wrzosie, wszystko było suche, wszystko trzeszczało pod nogami. [...]
Tłumaczyłam kiedyś 6-letniemu chłopcu, co to jest szyszka, ale nie udało mi się go przekonać, że to zwyczajny „owoc drzewa iglastego”. Nie wiedział, jak to wygląda i wreszcie kazałam mu zasadzić fasolę w doniczce. I dzieciak zasadził fasolę, starannie ją podlewa, przypatrując się zielonym listkom i już wie, co to jest przyroda! Widział nawet drzewo u kolegi na podwórku. Nic dziwnego, że nie pamięta szyszek z Michalina, był przecież wtedy, „przed wojną”, zupełnie mały. [...]
Wszystkie dzieci hodują rośliny. W doniczkach, w skrzynkach, na balkonach, w oknach, wszędzie kiełkuje teraz fasola, groch, nasturcja, rezeda, koniczyna. Przychodzi się do znajomych ¬— na oknie doniczka z zieloną warstwą kiełków. „Jak u was pięknie rośnie! U nas gorzej, nie ma słońca!” [...] Mój balkon, chociaż niesłoneczny, wygląda jak prawdziwy ogród. Doniczki, skrzynki, pełno zieleni, pełno nadziei na kwiaty. Największą pociechę mam z grochu — wczoraj otworzył się pierwszy biały kwiatek. [...]
Coraz częściej przychodzą mi na myśl cyfry, nieubłagana statystyka zgonów: 5 tysięcy miesięcznie, 50 tysięcy za ubiegły rok. Słowem — stoimy już wszyscy w kolejce, w której, o dziwo, każdy chce być jak najdalej, bo a nuż się uda i zamkną mu przed nosem okienko. To znaczy: zdąży nie umrzeć przed końcem wojny. A potem... Potem będziemy mieli aurea aetas [złoty wiek], raj na ziemi i wszystkim Żydom będzie bardzo dobrze. (Opowiem Pani w jednym z przyszłych listów, jakie są moje horoskopy na tę szczęśliwą przyszłość).
Tymczasem żyjemy tu w ustawicznym strachu, zasłuchani w kursujące od pewnego czasu pogłoski o bliskim zmierzchu Izraela. Czekamy na jakiś kataklizm, na jakąś burzę, która ma nas zmieść z powierzchni ziemi już na zawsze. Nie wiem tylko, czemu się to teraz narodziło. Fakt jednak jest, że przeznaczeniem naszym jest czekać zagłady.
[...]
Warszawa, 25 czerwca
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.
W tym samym czasie, kiedy getto cieszyło się radosną nowiną, kiedy nabożni Żydzi odprawiali dziękczynne modły, dziękując Bogu za odwrócenie nieszczęścia [ponieważ ktoś rozpuścił plotkę o zakończeniu akcji wysiedleńczej], Unterscharführer [Helmut] Orf wydał na Umschlagplatzu rozkaz. Kilkunastu kolumniarzy pracowało przy umieszczeniu chorych i ułomnych do czterech wozów konhelerek, piąty, czarny, żałobny wóz Pinkierta raz po raz przyjeżdżał po zwłoki umarłych. Po załadowaniu konhelerki wyjechały z Umschlagplatzu, na stopniach każdego wozu zamykało wejście po dwóch porządkowych. Orf prowadził na rowerze. Minęli wylot i pojechali ul. Dziką i Okopową na cmentarz żydowski.
Zarząd cmentarza miał stale przygotowane doły na masowe groby. Do takiego grobu grabarze wrzucili stu czterdziestu dwóch żywych jeszcze ludzi. Unterscharführer Orf stał z rewolwerem w prawej ręce, a lewą […] w rękawiczce pukał miarowo w przymocowaną do pasa pochwę rewolweru. Grabarze z wypiekami na twarzy, z oczyma wychodzącymi z orbit wrzucali do dołu szerokie łopaty ziemi. Po raz pierwszy czuli, że nie wytrzymują głosów krzyczących, oszalałych ludzi. Każde pochylenie się do dołu przyprawiało ich o zawrót głowy. Okropny dół przyciągał, pochłaniał, grób krzyczał strasznym, coraz głośniej wibrującym głosem. Ci ostatni wrzuceni na końcu otrząsali się z łopat ziemi, przewracali, powstawali na nowo, deptali nogami po ciałach i twarzach, przewracali swych współbraci, wstępowali im w otwarte krzyczące usta, wdeptywali im gęsto padającą z góry ziemię.
Unterscharführer Orf stał lekko pochylony nad grobami. Na jego kościstej długiej bladej twarzy odzwierciedlał się wyraz nudy. „Wapno” — rozkazał w pewnym momencie asystującemu obok zarządcy cmentarza. Grabarze sypali dalej ciężkie grudy ziemi. Nadjechały taczki zapełnione wapnem. Orf dał znak grabarzom. Zaczerpnęli łopaty gęstego wapna i każdą łopatę objął krzyk dochodzący z grobu o jedną oktawę niżej. [Jeszcze] kilkanaście łopat, krzyk ustał zupełnie. Skłębione ciała padły ciasno obok siebie. Jakiś człowiek próbował jeszcze raz powstać. Zrobił ciemny wyrąb w białej gęstej masie i padł, klasnąwszy do taktu oklaskom łopat. Orf dał znak, kazał przerwać rzucanie wapnem. Na wapno spadają znów grudy ciężkiej gliniastej ziemi. Na ulicach ludzie padają sobie w objęcia. [Myślą, że] akcja skończona.
Warszawa, 25 czerwca
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Sensacją dnia jest:
Aresztowanie 153 Szwedów z żonami i dziećmi i osadzenie ich na Pawiaku. Kursuje też pogłoska, że aresztują Turków. Szwedów podobno aresztowano coś 2 dni temu. Jaka jest przyczyna aresztowania Szwedów jeszcze nie wiadomo, ale ponieważ jakaś przyczyna musi być, więc powstała pogłoska, że Szwecja i Turcja, a podobno i Portugalia przystąpiły do wojny przeciw Niemcom i Włochom.
Przystąpienie do likwidacji getta. Getto zostało na zewnątrz otoczone przez policję polską i niemiecką, żeby Żydzi nie mogli wydostać się na mur, wewnątrz do getta podobno wprowadzono szaulisów litewskich, którzy już wyspecjalizowali się na Żydach (Wilno, Lublin itd.). Zza muru słychać było lamenty i zawodzenie Żydów; co się tam działo — nie wiadomo. Ludzie widzieli, jak pędzono z getta na kolej niekończący się tłum Żydów: starców, kobiet i dzieci; podobno wywożą ich do obozu do Bełżca [...]. Jest to dopiero początek likwidacji getta; prawdopodobnie za kilka dni będą już znane szczegóły.
Warszawa, 22 lipca
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941—1944, Warszawa 2007.
Ktoś obok zawołał, że to opróżniają więzienie przy Gęsiej 24. Jeśli rzeczywiście tak było faktycznie, znaczyło to, że deportacje zaczęły się naprawdę! W jednej chwili tłum ludzi, wśród nich i ja, rzucił się hurmem w tamtym kierunku. Kiedy w końcu dotarłam do skrzyżowania Lubeckiego z Gęsią, na ulicy kłębiły się już setki mieszkańców getta. Policja żydowska pełniła wartę. Nikomu nie wolno było wejść na chodnik przed bramą, gdzie stały rzędy pustych furgonów. Kilka z nich wjechało już do środka. Zauważyłam, że co pewien czas brama otwiera się i do środka wjeżdża kolejny samochód.
[...] Przez dłuższy czas tłum stał nieruchomo i patrzył. Nagle powstał wielki tumult, ludzie zaczęli się przepychać i cisnąć jedni przez drugich. Rozdzierający krzyk przeszył powietrze. To na ciężarówce wyjeżdżającej zza bramy ktoś rozpoznał swoich bliskich. W jednej chwili żydowscy policjanci rzucili się do rozpędzania gapiów. Z nimi nacierali niemieccy żołnierze. W popłochu rzuciliśmy się do ucieczki. Powstał nieopisany chaos, słychać było jeden wielki ogłuszający lament. Ale stopniowo zagłuszył go i pochłonął warkot ciężarówek i stukot końskich kopyt o uliczny bruk...
I tak to wszystko się zaczęło.
Warszawa, 22 lipca
Władka Meed, Po obu stronach muru, Warszawa 2003.
Stanęłyśmy w oknie, a właściwie przy framudze, bo do okien strzelali, i patrzyłyśmy, jak ich prowadzą. Więc przeszła dr Efros z tym swoim nowo narodzonym synkiem na ręku i dr Lichtenbaumowa z ustami otwartymi jako do krzyku. I szli, i szli z wózkami dziecięcymi i jakimiś dziwnymi rzeczami, jakieś kapelusze i płaszcze, i garnki czy miski, i wciąż szli... [...] I wciąż szli, szli i był taki upalny dzień, 30 lipca, i była taka cisza w powietrzu, bo nie było wiatru i powietrze stało. Z Leszna, tam po drugiej stronie, wyjechała rollwaga, na koźle siedział młody mężczyzna w niebieskiej koszuli, zapalił papierosa i takim luźnym, szerokim gestem odrzucił zapałkę. W domu na Żelaznej, tam po drugiej stronie, na balkon wyszła kobieta w kwiecistym szlafroku i podlewała kwiatki w skrzynkach. I chyba widziała ten pochód, ale dalej podlewała kwiatki. A po tej stronie szli i szli, i nie było końca. I tam byli starcy z siwymi brodami i małe dzieci, i kobiety w letnich sukienkach i płaszczach, i kobiety w jesionkach, i toboły na tę daleką drogę.
Warszawa, 30 lipca
Adina Blady-Szwajger, I więcej nic nie pamiętam, Warszawa 1994, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Likwidacja getta postępuje naprzód. Podobno „małe getto” (od Siennej do Chłodnej) jest już opróżnione; Mówią, że dziennie z Warszawy odchodzą 2 pociągi z Żydami i również 2 pociągi na wschód odchodzą z prowincji. Getto ma być jakoby opróżnione do końca VIII, ale chyba nie zdążą to załatwić tak prędko. Pozostawić mają jakoby około 20 tys. Żydów którzy pracują na fabrykach niem. w tak zwanych „szopach”. Podobno Żydzi za umieszczenie ich w „szopach” płacą do 100 tys., a za wyprowadzenie z getta 30 tys. i więcej, zależnie od możliwości.
Dzisiaj od 10 godz. wieczorem do 2 1/2 godz. w nocy słychać było częstą strzelaninę... prawdopodobnie z getta...
Wiadomo jest, że Żydzi na każdym kroku wypowiadają swoją nienawiść do Polaków, nawet większą niż do Niemców! Żydzi mają szacunek dla brutalnej siły i sami zawsze taką brutalną siłę stosują tam, gdzie mogą, na przykład pod bolszewikiem, gdzie w okropny sposób prześladowali Polaków; mają więc dla Niemców szacunek i korzą się przed nimi, a nas nienawidzą, co na pozór jest zupełnie niezrozumiałe. Okazuje się, że rozumują w ten sposób: Polacy powinni byli zgodzić się na wszystkie żądania Hitlera i nie narażać siebie, a głównie oczywiście Żydów, na nieszczęścia. Ale Polakom chciało się wojować! Nie potrafili obronić ani siebie, ani Żydów, co oczywiście było ich obowiązkiem, przed Niemcami i dlatego za nieszczęścia, które spotykają teraz Żydów, winę ponoszą nie tyle Niemcy, co Polacy!!!
Warszawa, 10 sierpnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Likwidacja getta rozpoczęła się od wyrobienia przejścia w płocie oddzielającym getto od miasta, naprzeciwko nastawni kolejowej. [...] Do tego przejścia pędzili hitlerowcy mieszkańców getta. Żydów ładowano do wagonów podstawionych na stację. Wypędzanie wysiedlonych odbywało się wśród okropnych krzyków, bicia i przepychania. [...] Pozostałych w tyle hitlerowcy szczuli psami. Do wagonów ładowano po kilkadziesiąt osób, ubijając ludzi kolbami karabinów. Były bowiem trudności z zamykaniem drzwi. Wagony były towarowe, kryte. Widziałem, jak ładowane do wagonów kobiety z małymi dziećmi rzucały kosztowności, prosząc kolejarzy o odrobinę wody. Jednakże nadzorujący wysiedlenie Niemcy nie pozwolili na to, odpędzając kolejarzy.
Kielce, 20 sierpnia
Witold Ceberski, Zeznanie w zbiorach OKBpNP, sygn. ds. 21/68, t. 1, k. 6–7, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
W nocy między 00.00 a 1.00 rozkazali Thomas i Gayer stawić się na policji żydowskiej w ich lokalu na ulicy Okrzei. W lokalu zgaszono światło, policja żydowska została otoczona przez żandarmów ukraińskich, którzy zaczęli bić policjantów żydowskich. Stanęli przed nimi Thomas i Gayer ze szpicrutami w rękach i mówią cynicznie: „Byliście dotychczas wierni i myślę, że dalej tak będziecie służyć wiernie. [...] Zostajecie tutaj, los waszych dzieci i żon jest jeszcze niewiadomy. Prawdopodobnie zostaną”. Potem rozkazali żydowskim policjantom wypędzić [...] wszystkich Żydów z mieszkań i zebrać ich na ul. Jasnej. Kto się nie stawi, będzie zastrzelony. Taki rozkaz otrzymali Żydzi w dzielnicy ulicy Okrzei, gdzie mieszkało 6000 Żydów. Nie wszyscy wyszli punktualnie i w związku z tym odbyły się następujące sceny — policjant żydowski nie wiedział, co robić z chorą kobietą, gestapowcy kazali wynieść ją na ulicę, gdzie ją zastrzelono. Kazano [...] żonom i dzieciom lekarzy, robotnikom huty „Ludwików”, „Hasag”, robotnikom kamieniołomów wystąpić z tłumu i stanąć na stronie. A każdy z nich musiał przejść obok Thomasa i Gayera, i pokazać swoją kartę pracy. I tu jeżeli zauważyli, że ktoś bardzo chce zostać z rodziną, wówczas wyrywali jego kartę pracy i nie zostawiano go. Przeznaczonych do wysiedlenia ustawiono po 10 w każdym szeregu, a jeżeli 11 było dzieckiem, wówczas odrywano je od ojca lub matki. Wtłoczono po 100 osób do wagonu. Tak prowadzono 6000 osób przez ulicę Młynarską. [...] stało kilka fur. Jeżeli jakiś starzec padł ze zmęczenia lub ktoś słaby nie dotrzymywał kroku, wówczas dawano znać policjantowi żydowskiemu, który chwytał nieszczęśliwego i wsadzał go na wóz, a SS-owiec go od razu rozstrzeliwał. Znak dawano policjantowi żydowskiemu w ten sposób, by ludzie myśleli, że policjanci czynią to z własnej inicjatywy. Na Nowym Świecie już dzień przedtem wykopano doły i przyszykowano wapno. Zamordowanych od razu odsyłano na Nowy Świat. Niejaki Szarogreder — ułomny, znany Żyd w Kielcach — prosił policjanta, aby go zostawił w szeregu. Gwałtem go wsadził na wóz i od razu go zastrzelono. Był wśród policjantów niejaki Zylbersztein, który był przed wojną porządnym człowiekiem, dano mu znak, by wsadził na wóz rabego Icchaka Finklera, znanego mizrachistę [członka syjonistyczno-ortodoksyjnej organizacji Mizarchi], z którym był zaprzyjaźniony. Policjant doszedł do niego i powiedział: „Rebe, rozkazuję wam zabrać się na wóz, zmówić śmiertelną modlitwę”. Rebe spojrzał na niego, nazwał go po imieniu i powiedział: „Co robić? Chcesz mnie zabić?”. „Nic nie poradzę” — odpowiedział Zylbersztein i wsadził go gwałtem na wóz. Rebe zdążył tylko krzyknąć [...] i został zastrzelony.
Kielce, 20 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 9–11, sygn. 301/66, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Zaczęło się od godziny 4.00 rano. Cała dzielnica żydowska została obstawiona gęstą siecią schupowców [członków Schutzpolizei — Policji Prewencyjnej], formacji SS i SD już od godziny 2.00 w nocy. Szef gestapo w Kielcach Thomas wydał żydowskiej policji rozkaz [...], by rozpoczęli budzenie i wyprowadzanie Żydów z pierwszej dzielnicy na przygotowany do tego celu plac [...]. Wszczął się wielki hałas i krzyk. Każdy w największym pośpiechu — wszak mieli tylko pół godziny — i w podnieceniu pakował swoje najcenniejsze rzeczy do plecaka, worka. U nas w mieszkaniu zamęt i podniecenie dosięgły szczytu. Byliśmy zaskoczeni i nieprzygotowani, toteż przez pewien czas nie mogliśmy się zdecydować, co brać. [...] Wyszlismy. Raczej wylecieliśmy. [...]
Gestapowcy nie zważali w ogóle na karty pracy, ale na twarze i powierzchowność. Ci, którzy wydawali się inteligentni, odsyłani byli do grupy przeznaczonej na wysiedlenie. Wytworzony był przy tym straszliwy chaos, zawodzenie, krzyki i płacze, a dość często także strzały. [...] Oprawcy trzymali w rękach bykowce i tłukli nimi niemiłosiernie nieszczęśliwych, kalecząc ich przy tym niejednokrotnie dotkliwie. [...] Raz za razem jakiś gestapowiec czy SS-man wyciągał z tłumu starca czy też ułomnego i bez względu na płeć z zimną krwią go mordował, strzelając w twarz przerażonej ofiary. [...]
W międzyczasie inne grupy zbirów niemieckich obchodziły wszystkie opróżnione przez Żydów mieszkania, starając się wyszukać takich, którzy się schowali czy też nie wyszli, czego powodem była przeważnie niemoc fizyczna. Wywlekali nieszczęśliwych, znęcając się nad nimi [...], by w końcu wystrzałem w tył głowy położyć kres ich życiu. Gdy już wszystkie formalności związane z tą akcją zostały zakończone, ustawiono nas wybranych [do pozostawienia w Kielcach] w kolumnę po dziesięciu w szeregu i przeliczono. Nie obeszło się i tym razem bez katowania nieszczęśliwych ofiar. [...] Kolumna w końcu ruszyła w kierunku przeznaczonego dla nich baraku, który się mieścił w dzielnicy dotychczas nieobjętej wysiedlaniem. Ulice, przez które szliśmy, przedstawiały okropny widok. Na chodnikach leżały trupy starców obojga płci, a niekiedy i młodych. Przy zbiegu ulic Jasnej i Okrzei leżała stara kobieta w taczce. Nieżywa [...], oczy jej szeroko rozwarte wyrażały przerażenie, a usta wykrzywił straszny grymas bólu. [...] Obok niej leżał wyciągnięty mężczyzna, wyglądał na młodego, z twarzą obróconą na bruk. [...] Później się dowiedziałem, że to był jej syn. Nie chciał zostawić chorej matki bez opieki i przypłacił to życiem. [...]
Zaczęły napływać wiadomości o losie pozostałych na placu ludzi. Przynosili te wiadomości żydowscy policjanci, którzy ich doprowadzili do rampy kolejowej i pomagali w załadowaniu tych ludzi do wagonów. Pociąg składał się z [...] wagonów towarowych, których okna były zabite drutem kolczastym. Do wagonów dostawiono schodki, po których wchodzili kolejno wysiedlani. Nie obeszło się bez bicia. Z tą samą nikczemnością i brutalnością esesowcy okładali biczami mężczyzn, kobiety, starców i dzieci. [...] Początkowo ładowano po 80-ciu do jednego wagonu, lecz okazało się, że nie starczy wagonów, więc wpychano po 100-120. Krzyki, zawodzenia i płacze zlewały się w jedno nieludzkie jakby wycie. [...] Jakaś kobieta, nie mogąc już znieść duszności, jaka panowała w wagonie, i żaru potęgowanego skłębioną ciżbą ludzką, wyskoczyła z wagonu na rampę prawie naga (nieszczęśliwi zdzierali z siebie wszelką odzież, by udostępnić choć minimalną ilość chłodu), gnana szaloną żądzą ochłodzenia się i zwilżenia spieczonego gardła. SS-mani jak zgraja wściekłych psów napadli na nią, z właściwym im barbarzyństwem, i w końcu wrzucili ją nieprzytomną między istne kłębowisko ludzkie w wagonie. [...] Takie przypadki zdarzały się często. „Zmęczeni” w końcu biciem zbrodniarze strzelali do ofiar jak do kaczek, czyniąc sobie z tego uciechę. [...] Gdy już wszyscy zostali załadowani, zamknięto i zaplombowano wagony, obstawiając je strażą. Stłoczeni w wagonach nieszczęśliwi, smażeni nieznośnym żarem słonecznym błagali bezdusznych strażników o dostarczenie im wody. Byli oni nieczuli na cierpienia ludzi. [...] Nieszczęśliwi w wagonach stali na stacji do wieczora...
Kielce, 20 sierpnia
Adam Hefland, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, sygn. 301/1309, k. 1-2, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Dzieci z wychowawczynią Gucią wyprowadzono z domu sierot na Nowy Świat, gdzie już były przygotowane doły. Kazano dzieciom się rozebrać, ale dzieci nie chciały. Wówczas rozkazano Guci, by ona to uczyniła. Odmówiła. Ukraińcy zaczęli bić ją i dzieci. Dzieci zaczęły łkać „Mamo, mamo ratuj”. Gwałtem je rozebrano. Kazano żydowskiemu policjantowi doprowadzić dzieci do dołu i Rumpel zaczął je rozstrzeliwać. [...] 40 dzieci ułożono w jedną warstwę i zalano wapnem. Gdy wszystkie dzieci były już wymordowane, podeszła do dołu Gucia. [...] Kula przeszyła jej ciało i wpadła do rowu.
Kielce, 22 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Dwa transporty już opuściły Kielce w niewiadomym kierunku i ku niewiadomemu przeznaczeniu. Lekarze i ich rodziny jeszcze pozostali w getcie. [...] Staliśmy na placu, tysiące ludzi, w gorącu sierpniowego dnia, czekając. Koło nas stała rodzina doktora Serwetnika, znanego lekarza dentysty, który poszedł do Oświęcimia wraz z wujkiem Pelcem. Ich starsza córka Liliana, która przeszła kurs pielęgniarek wraz ze mną, stała obok mnie. Lilka miała zaledwie 15 lat. [...] Człowiek w mundurze, który na placu grał rolę Wszechmocnego Boga, wskazał na nas swoją pałeczką i rozkazał, żeby personel szpitala wystąpił naprzód. Pielęgniarze i pielęgniarki poczęli wysuwać się naprzód. Liliana pociągała mnie usilnie za rękaw: „Chodźmy z nimi”. Przez sekundę stałam jak zamrożona. W tym momencie zrozumiałam, że jeżeli nie opuszczę tłumu kobiet i dzieci i jeżeli nie dołączę się do grupy młodych ludzi zdolnych do pracy, to nie będę mieć żadnej nadziei na przeżycie. [...] Szepnęłam do matki: „Mam pójść?”. Matka odpowiedziała: „Córeczko moja, to twoja decyzja”. Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałam w życiu od matki. Wystąpiłyśmy z Lilianą, by dołączyć do personelu szpitala. [...] Człowiek w mundurze ciągle miał za dużo ludzi do obsady szpitala. Wszyscy w wieku ponad 40 lat — „RAUS!”. Ponad 35 lat — „RAUS!”. [...] Pozostała nieliczna grupa młodych ludzi. Ale było nas jeszcze za dużo. Bóg kieleckiego placu selekcji podzielił nas na dwie grupy: osobno chłopcy, osobno dziewczyny. On podnosił swoją pałeczkę i uderzył po ramieniu dziesięciu chłopców i tyleż dziewcząt. Reszta – RAUS. Z powrotem do transportu. Ja i Liliana zostałyśmy dotknięte magiczną różdżką. Zostaliśmy otoczeni przez żydowską policję i odprowadzeni do baraków. Z daleka po raz ostatni zobaczyłam moją mamę. Strasznie blada trzymała za rękę Heniusia, szła w tłumie wycieńczonych, spragnionych i gorącem wysuszonych ludzi. Szli otoczeni żydowską policją, Ukraińcami. Z tyłu szło też kilku Niemców. Niemcy tak mieli wszystko zorganizowane, że inni, włącznie z samymi Żydami, wykonywali za nich tę brudną robotę. Poszli na stację kolejową. Zapakowano ich do bydlęcych wagonów. Przesiedlenie na wschód. Jeszcze jedno niemieckie kłamstwo. [...] Mama i ciocia były młodymi kobietami, w wieku 42 i 43 lata. Ile życia było przed nimi. [...] Heniuś miał zaledwie 10 lat. Jemu zabrano całe życie.
Kielce, 24 sierpnia
Alicja Birnhak, Getto, [w:] „Przemiany", 1987, nr 12, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
[...] wróciły wagony, które wiozły ofiary, i w sobotę nad ranem zaczęła się druga akcja. Akcja ta pochłonęła znów 6000 ofiar. Wzięli mnie z rodziną [...], wygarnęli ludzi z domów, a na ulicy okrążyła nas policja niemiecka i zagnała na główną ulicę getta, gdzie ustawiono nas w szeregach dziesiątkami. U wylotu ulicy stało kilku gestapowców, którzy uważali, by każda dziesiątka podchodziła przed szefa i obserwowali dokładnie starszych, ułomnych, nie mogących nadążyć, których wciągali do bramy i za każdym razem słyszeliśmy strzał. Prócz tego segregował sam szef. W tym dniu padło 500 ludzi. [...] Podczas drugiej akcji, w sobotę wpadli Niemcy do sierocińca, gdzie przebywało 70 sierot. Urządzili sobie zabawę [...]. Strzelali do dzieci jak do zająców. [...] Wysiedleńcy musieli przed wejściem do wagonów oddać wszystkie kosztowności. Kto się wzbraniał, został zastrzelony na miejscu.
Kielce, 22 sierpnia
Witold Ceberski (Szaja Zalcberg), Zeznanie w zbiorach OKBpNP, sygn. ds. 21/68, t. 1, k. 6–7, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
[Rano] wybrałem się na halę fabryczną, mieszczącą się po przeciwnej stronie podwórza, na którym mieszkałem. Nagle rozległy się gwizdy, krzyki, odgłosy bieganiny. Brama, przez którą wszedłem na halę, została zatrzaśnięta. Odcięci od świata zewnętrznego przesiedzieliśmy pełni niepokoju około dwóch godzin. Gdy bramy otwarto, podwórze było już puste. Otwarte drzwi przeraziły mnie. W mieszkaniu nie było nikogo. Nie chciałem uwierzyć w straszną prawdę. [...] Dowiedziałem się, że pełne SS-owców auta ciężarowe zabrały z fabryki około stu sześćdziesięciu osób. Jak przez mgłę słuchałem o interwencji dyrektora fabryki, który tłumaczył, że ludzie na terenach przemysłowych są — wedle zapewnień władz — nietykalni. Odpowiedź była prosta: trzeba uzupełnić transport, wszystko jedno skąd bierze się Żydów.
[...] Przedarłem się przez bramę, oślepiony wzrastającym we mnie przerażeniem, pobiegłem w kierunku placu przesiedleńczego. Roztrącałem patrole niemieckie otaczające fabrykę, biegłem przez stosy mebli spiętrzonych w ulicach, szukając nieprzytomny [...] córki i żony. Zatrzymał mnie policjant żydowski [...]. Począł coś do mnie mówić, lecz widząc, że nie rozumiem, wcisnął mi w rękę karteczkę. Czytałem bez końca słowa nakreślone na kawałku papieru: „Kochany Tatusiu! Ratuj się! Zdaje się, że my jesteśmy stracone, podtrzymuję mamusię na duchu, jak mogę, może przeznaczenie nas znów złączy. Twoja Stella”. Długo trwało, zanim zrozumiałem treść ostatniego listu mojej córki. Na krawężniku ulicy usiadłem i gorzko płakałem. Rylec bólu żłobił głębokim śladem w sercu ostatnie słowa mojej córki.
Warszawa, 22 sierpnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Zjawił się szef gestapo [Ernst] Thomas [...]. Oświadczył, że następnego dnia wszyscy pacjenci muszą umrzeć. Po około pół godziny pojawił się u doktora Reittera — Breiner z SS i podał mu recepty. [...]
Ofiary wiedziały, co się dzieje. [...] Około godziny 17.00 tego samego dnia pojawił się doktór Breiner, by się upewnić, że wszystko zostało dokonane właściwie. Byli jeszcze pacjenci, którzy dostali zastrzyki przed godziną i jeszcze się poruszali. Doktor Breiner wziął nóż chirurgiczny i zabijał ciosami w serce, robił to osobiście. O 18.00 zjawił się szef gestapo Thomas, kontrolował, czy wszyscy pacjenci, oprócz personelu, są martwi. [...] Zabici zostali załadowani na furmanki i przez całe miasto wieźli ich na pole, gdzie zostali pogrzebani. Przez cały czas był przy tym dr Breiner i Thomas.
Kielce, 23 sierpnia
Liliana Serwetnik, Zeznanie w zbiorach Yad Vashem, sygn. P.III.n, (Kielce) 676, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Przed wysłaniem trzeciego transportu zlikwidowano dom starców, gdzie było 70 osób. Zastrzelono wszystkich na podwórku, a ciała wywieziono na Nowy Świat do dołów. Dla przeprowadzenia likwidacji szpitala, w którym było 88 osób, przybyli Thomas, Gayer, Rumpel z policją konną. Rozkazali wynieść chorych każdego ze swoim łóżkiem. [...]
Nie chcieli ich niepokoić. Wówczas postanowiono, aby chorych z powrotem zaniesiono do szpitala, a kierownikowi szpitala doktorowi Reitterowi wydali rozkaz, by wszyscy chorzy byli w ciągu trzech godzin zlikwidowani. Doktor spytał, jak ich zabić, wówczas Thomas pokazał bagnet. Doktor dał chorym zastrzyki, ale nie dla wszystkich starczyło. Wówczas personel szpitala razem z doktorem zaczęli przebijać chorych nożami. Rozpoczęła się walka między chorymi i personelem szpitala. Wszyscy zostali zabici [...].
Kielce, 23 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Milicja żydowska wchodziła do mieszkań, wyganiała wszystkich, potem szło się szóstkami w kierunku ulicy Warszawskie Przedmieście [powinno być: Starowarszawskie Przedmieście — przyp. red.], względnie dzisiejszej Okrzei. Przez jakieś 100 metrów prowadziła nas milicja, aż doszliśmy do ulicy, gdzie stali esesmani i oglądali, kto jest stary, a kto młody. [...] Osoby starsze wyciągano z tłumu, kazano im siąść na chodniku. „Po co macie chodzić pieszo, my wam damy auta, auta was zabiorą.” Jak myśmy przeszli, to oni ich zastrzelili. Doszliśmy do ulicy Okrzei i tam odbyła się selekcja; kto miał Meldekarte [karta meldunkowa], musiał wystąpić i pokazać ją. [...] Z naszej rodziny tylko brat został jako dentysta, bo lekarzy zostawili. Matka powiedziała do mnie: „Zostań z nami”. Bałem się wyjść z szeregu, bałem się, że mnie zastrzelą, ale w końcu wyszedłem z szeregu i taki młody esesman pyta mnie, gdzie ja pracuję. Powiedziałem mu: „W tartaku państwowym”. „A masz Meldekarte?” „Nie mam.” „Nie wiem, co strzeliło mu do głowy” — zamiast mnie odesłać, powiedział do Scharfuhrera. Poszedłem do innego esesmana, o wyglądzie mordercy, który stał z rewolwerem w ręku: „Wo arbeitest du?” „In staatlichen Sagewerk.” „Gut.” I posłał mnie na prawo. Wtedy z tej trzeciej akcji oni zostawili około 1000 osób, byliśmy ustawieni setkami, a było 9 setek. Ja stałem w piątej. Stoimy, a obok stoją milicjanci żydowscy. Pytam jednego Gienka Guttmana: „Gienek, dlaczego stoimy? Dlaczego nie idziemy?”. On mówi: „Nie wiem”. Potem przyszedł [Hans] Gayer i [Ernst] Thomas. [...] Niemcy zaczęli przesuwać ludzi na drugą stronę, ja myślę coś za dużo, niemożliwe, żeby tylu ludzi wybierali do pracy. Co to jest? Gayer i Thomas już się zbliżyli, widzę, że biją i tratują za to, że ktoś czapki nie zdjął albo niewyraźnie powiedział, gdzie pracuje. Ja zdjąłem czapkę wcześniej, żebym nie musiał przed nimi jej zdjąć. Kiedy przyszli do mnie, o papiery nie spytali, tylko: „Wo arbeitest du?”. Odpowiedziałem: „In staalichen Sagewerk”. Zostawili mnie. Wtedy z 1000 osób, które zostawiono po selekcji, zostało tylko 200. Okazało się, że była to druga selekcja. Mego brata, który też wtedy został po pierwszej selekcji, też wtedy wysłali. [...] Zaprowadzono nas na plac przed synagogą, nadal byliśmy otoczeni, tak że nikt nie mógł uciec. Potem Thomas wygonił tych, którzy byli zamknięci w synagodze i baraku, i zrobił jeszcze jedną selekcję (w synagodze i baraku znajdowali się ci, którzy zostali z pierwszej i drugiej akcji). Było nas wtedy summa summarum 1000 osób. [...] Potem, jak wszyscy odeszli do pociągu [...] nas zamknięto w baraku [przy ulicy Targowej] i następnego dnia kazano nam pójść na ulicę Stolarską.
Kielce, 24 sierpnia
Jechiele Alpert, Zeznanie w zbiorach Yad Washem, sygn. 2725/197-C, k.9-11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Zagospodarowałem naszą nową kryjówkę [na pierwszym piętrze domu przy ul. Zamenhofa 29]. Wejście do niej zastawiłem wielką, pełną książek szafą biblioteczną, którą przytwierdziłem mocnymi hakami do ściany. W tylnej ścianie szafy wyciąłem otwór, a wyciętą część wstawiłem z powrotem, umacniając ją lekkimi zawiasami. Książki na przestrzeni otworu związałem w kostki, którymi wypełniłem otwór. Trzy kostki książek wyjęte z szafy dawały [możliwość] wsunięcia się w kryjówkę. Zamaskowanie było tak dokładne, że tylko przypadek mógł nas zdekonspirować.
W kryjówkę tę wpełzło dwanaście osób zaopatrzonych w żywność. Poza tym mieliśmy kubły, miski i maszynkę elektryczną do gotowania. W ścianie było okno, stykające się pod kątem prostym z oknem korytarza. Wentylację stanowił tylko lufcik otwierany jedynie na noc. Nocą wietrzyliśmy naszą celę, nocą też właziliśmy przez szafę biblioteczną do swoich pokoi, aby rozruszać drętwiejące z całodziennego leżenia członki, światła nie świeciliśmy zupełnie.
Warszawa, 5 września
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
[Po południu] wychodzę na ulicę. Niezapomniana to chwila i niezapomniany, niedający się niczym zatrzeć widok! Nigdy nie widziałem pola walki, ale tak musiało ono wyglądać, gdy przejdzie przez nie straszliwy huragan ognia. Na chodnikach, na jezdni walały się trupy ludzkie, starcy, kobiety i dzieci w najdziwniejszych pozycjach, świadczących o tym, że śmierć biła w nich z różnych stron, że przed skonaniem przeszli potworną mękę strachu i poniżenia, że zdzierano z nich ubrania, które w krwawych strzępach walały się po bruku, a wśród nich, wśród tych wzywających pomsty do nieba trupów, leżą powyrywane ramy okienne, krzesła, części stołów, poduszki, kołdry, garnki, zdeptane stosy bielizny, podarte książki — świadczące o brutalnej przemocy stosowanej przez Zwycięzców. Bestia ludzka żłopała tutaj krew pełną gardzielą. Przerażone, wychudzone, zmasakrowane twarze pomordowanych — równie ciche, równie przerażone twarze żywych, przemykających pod ścianami domów — to niezapomniany obraz getta z okresu wielkiej akcji.
Warszawa, 9 września
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
W środę rozpoczęły się obławy. Banda SS-owców wpadła z hałasem zwycięzców na podwórzec i gwizdami zaalarmowała dom [przy ul. Zamenhofa 29]. W chwilę potem rozbiegli się po mieszkaniach. Puste pokoje oddawały zwielokrotnionym echem odgłosy Niemców, szurgot przesuwanych mebli i chrapliwą wściekłość wyrzucanych zdań. Cisza przenosiła te głosy z taką wyrazistością, że traciliśmy orientację kierunku, skąd pochodziły. [...]
O godzinie 10.00 dziewięć bestii ludzkich wpada z hałasem w podwórze, oznajmiając krzykami i strzałami swoje przybycie. Rozbiegają się po trzech sieniach naszego domu i przez pół godziny słychać wrzaski, krzyki, śmiechy, przekleństwa. A u nas [w kryjówce] cisza. Omal, że nie oddychamy. Nad biedną małą Lilką stoi wysoki elektrotechnik z kołdrą w ręku. Potem horda wypada z powrotem na podwórze i wśród pijackich krzyków opuszcza dom. U nas [w kryjówce] cisza, tylko oddech stał się nieco swobodniejszy. [...]
Mija dwadzieścia minut i — nagle Lilka zaczyna kaszleć — ale zaraz na nią spada kołdra [która ma] stłumić głos. Z sieni słyszę radosny głos Niemca:
— Hans, komm! Hier sind Juden! [Hans, chodź! Tu są Żydzi!] To dziewiąty przyczaił się w bramie i czekał. Niemoc przykuła mnie do miejsca, na którym stałem. Dudniące na schodach kroki przeszywały mnie jak kule karabinu. Tylko jedna myśl jak błyskawica przebiła mózg: dwanaście ofiar! Wtem w przerażającej ciszy [rozległ się] pełen niewymownej skargi płacz dziecka, żałosne, rozdzierające serce kwilenie. Kroki zatrzymały się przed oknem.
— Ein Kind! Verflucht noch niemal! [To dziecko! Niech to diabli!] — zaklął brutalnie Niemiec. Silne szarpnięcie rozwarło okno i maleństwo wyrwane z poduszki zakoziołkowało kilkakrotnie w powietrzu i spadło krwawą miazgą na bruk podwórza. [...] Przez godzinę może nikt nie wymówił ani słowa. Patrzyłem tępo na krwawą plamę na bruku, a w mózgu czułem pustkę, już nawet nie przerażenie — nie rozpacz — nie chęć życia czy walki, tylko pustkę przeraźliwą, która powoli przeradzała się we mnie w ogromny smutek.
Warszawa, 9 września
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
§2
(1) Wszyscy żydzi [sic!] w rozumieniu rozporządzenia o definicji pojęcia „Żyd” w Generalnym Gubernatorstwie z dnia 24 lipca 1940 r. […] w Okręgach Radom, Krakau i Galizien (Galicja) winni do dnia 30 listopada 1942 r. obrać sobie miejsce pobytu w jednej z […] żydowskich dzielnic mieszkaniowych dla Okręgów Radom, Krakau i Galizien (Galicja). Wszystkie pozostałe osoby winny do tego czasu opuścić żydowskie dzielnice mieszkaniowe, o ile nie otrzymają policyjnego zezwolenia na pobyt. […]
(2) Od dnia 1 grudnia 1942 r. nie wolno żadnemu żydowi [sic!] w Okręgach Radom, Krakau i Galizien (Galicja) bez policyjnego zezwolenia przebywać poza obrębem żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej lub opuszczać jej. Od dnia 1 grudnia innym osobom wolno przebywać w żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej lub wchodzić do niej tylko za policyjnym zezwoleniem. […]
(3) Od obowiązku obrania sobie żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej zwolnieni są żydzi [sic!] zatrudnieni w zakładach gospodarki wojskowej i zbrojeniowej, a umieszczeni w zamkniętych obozach.
§3
(1) Żydzi, wykraczający przeciwko przepisom § 2, podlegają według istniejących postanowień karze śmierci.
(2) Tej samej karze podlega, kto takiemu Żydowi świadomie udziela schronienia, tzn. kto w szczególności umieszcza żyda [sic!] poza obrębem żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej, żywi go lub ukrywa.
Kraków, 10 listopada
Polacy–Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, oprac. Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 2006.
[Wczoraj] Niemcy urządzili generalną obławę na getto, której celem było zlikwidowanie wszystkich istniejących jeszcze kryjówek. Wojsko w szyku bojowym otaczało ulicę za ulicą, gromady SS-owców przeszukiwały skrupulatnie domy, od piwnic do strychów, odsuwając wszystkie meble, zrywając podejrzane przepierzenia, wypędzając ludzi z najciaśniejszych zakamarków za pomocą łzawiących bomb. [...] Wielkie grupy Żydów, kobiet i dzieci zmasakrowane niemiłosiernie, o twarzach obrosłych rdzawą skorupą krwi, zmierzwionych włosach i podartych odzieniach, spędzono na plac przesiedleńczy.
[Dziś] zabrano wielką grupę pracowników z Raumkommando na teren opuszczonych domów w celu zlikwidowania mienia żydowskiego.
Również i ja należałem do tej grupy. Zadanie nasze polegało na segregowaniu wartościowych mebli, obrazów, porcelany i dywanów, na gromadzeniu ich w jednym miejscu, skąd wywożono je do właściwych magazynów mieszczących się poza gettem.
Pierwsze zetknięcie z nową [...] pracą sparaliżowało zupełnie moje ruchy. Oto znajdywałem się nagle w mieszkaniach znanych mi ludzi, często nawet mi bliskich, w mieszkaniach, w których niejednokrotnie zastawaliśmy stół nakryty do śniadania czy obiadu, garnki w kuchni pełne potraw, w mieszkaniach, z których jeszcze nie uleciał zapach życia, w które jeszcze śmierć nie wtargnęła widocznie, mimo że ich mieszkańcy niedawno zapewne zginęli w Treblince lub Majdanku. Mieszkania żyły jeszcze, my przyszliśmy je zabijać, przychodziliśmy rozerwać w strzępy tę złudę życia budowanego w serdecznym nastroju rodzinnego szczęścia. Nie umiałem zabrać się do tego, kiedy pierwszy raz musiałem wyrwać z ram obraz jakiegoś Żyda i zniszczyć, miałem uczucie, [że] popełniam mord.
Warszawa, 2 stycznia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Ze względów bezpieczeństwa zarządzam zburzenie getta warszawskiego po przeniesieniu stamtąd na inne miejsce obozu koncentracyjnego; przy czym należy zabezpieczyć wszystkie materiały wszelkiego rodzaju i części budynków, które będzie można jeszcze zużytkować.
Zburzenie getta i przeniesienie obozu koncentracyjnego jest niezbędne, gdyż nigdy inaczej nie uspokoimy Warszawy ani też nie wytępimy przestępczości, jeżeli pozostawimy getto.
Polecam przedłożyć mi całkowity plan zburzenia getta. W każdym razie pomieszczenie dla 500.000 ludzi niższego gatunku (Untermenschen), które i tak nie nadawałoby się nigdy dla Niemców, musi zniknąć z powierzchni ziemi, a milionowe miasto Warszawa, trwałe, niebezpieczne ognisko rozkładu i buntu, musi być zmniejszone w swoim obszarze.
Berlin, 16 lutego
Eksterminacja Żydów na ziemiach polskich w okresie okupacji hitlerowskiej. Zbiór dokumentów, oprac. T. Berenstein, A. Eisenbach, A. Rutkowski, Warszawa 1957.
Dzisiaj w nocy Niemcy przystąpili do ostatecznego zlikwidowania getta. Mówią, że Żydów wywożą na kolej, a Polaków, którzy się włóczą po getcie i plądrują puste domy, wystrzeliwują jak psów. Podobno w 3 domach czy też blokach Żydzi się bronią i Niemcy te domy podpalają i burzą. W nocy słychać było gęstą strzelaninę. Pod wieczór po 5tej sam słyszałem strzały armatnie, kulomioty i widziałem dym od pożaru w getcie. Strzały armatnie słychać było z przerwami do 20½ g. Na Nowiniarskiej zatrzymywali podobno wszystkich, sprawdzali dokumenty, no i oczywiście odbierali pieniądze, których Polacy mają za dużo! Strzelanina karabinowa trwała cały czas, gęsta do godziny 21ej, a później już rzadsza, o godzinie 1ej w nocy były 4 większe detonacje, albo armatnie, albo od granatów ręcznych; a o 2ej rano położyłem się spać i dalej już nie wiem, co się działo.
Warszawa, 19 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
W nocy oddziały policji niemieckiej wkraczają do getta od Nalewek. Powitanie ogniem, wycofują się. W poniedziałek rozpoczyna się oblężenie. Nowe ultimatum, bezwzględne zdanie się na łaskę i niełaskę. Ultimatum odrzucone, nie ma zgody. Nie pójdą Żydzi do wagonów. W a l k a — oto odpowiedź.
Znaczna część robotników szopowych ustępuje, nie widzi wyjścia, nie ma rady. Nie mają broni, czy mają walczyć gołymi rękami? Idą na Umschlagplatz, jadą do Trawnik i Poniatowa. […] Reszta podejmuje walkę i prowadzi ją tak długo, póki żyje jeszcze ostatni obrońca i tkwi w kieszeni ostatni nabój.
19 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. M. Grynberg, Warszawa 1993.
Nasza grupa liczyła wtedy 17 mężczyzn, posiadaliśmy 7 rewolwerów i 4 granaty. Przyczailiśmy się w trzech oddzielnych kryjówkach. Dookoła nas cisza. Wszyscy odeszli. Nad ranem pojawił się w naszej kryjówce „Czarny” z wiadomością: „Towarzysze! Bądźcie gotowi! Od naszego domu rozpoczyna się! Od nas!”. [...] Pobiegłem schodami w górę na strych. Muszę zobaczyć, muszę być przy tym, jak żydowscy bojowcy biorą odwet za swój naród, za jego przelaną krew.
Podniecony stoję na warcie, lecz niedługo. Słyszę już ciężkie kroki żołdaków. Nastawiam uszu. To oni, oddział morderców maszeruje od ulicy Żelaznej na Leszno do getta: raz dwa, raz dwa, więcej krwi, więcej krwi. Ale stop! Najpiękniejsza chwila w moim życiu nadchodzi właśnie teraz. Straszny huk rozdarł powietrze. Trrach — oni padają; jeszcze raz, trrach! I ciała Ukraińców kłębią się w kałuży krwi. Krew za krew! Banda morderców rozbiega się w dzikim popłochu, chroniąc się w bramach domów. Strzały i ogień na prawo i lewo, od „aryjskiej” i żydowskiej strony ulicy. Kule świszczą nad moją głową. [...]
W getcie walki, nasi chłopcy walczą jak bohaterowie. Rejon placu Muranowskiego to twierdza, której Waffen SS nie może zdobyć. W domu pod nr 19 wywieszono dwie narodowe chorągwie: niebiesko-białą i biało-czerwoną. [...] Zobaczyłem morze płomieni nad miastem. Żydowskie getto płonęło, a w nim bohaterowie mojego narodu. Czuję, jakby krew spłynęła ze mnie do tego ognia. Wieku dwudziesty! Oto twoja hańba [...].
Warszawa, 19 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Bitwa Niemców z Żydami w getcie trwa bez przerwy od nocy z niedzieli na poniedziałek. Część Żydów od strony ul. Żelaznej podobno zachowuje się biernie i bez oporu idzie na rzeź, nawet bojówki komunistyczne podobno straciły ducha i nie stawiają oporu, natomiast bojówki nacjonalistyczne w części getta wschodniej, przylegającej do Bonifraterskiej, bronią się zaciekle i drogo sprzedają swoje życie; mają one podobno amerykańską szybkostrzelną broń i ręczne granaty. Niemcy podobno wprowadzili do akcji czołgi i armatki, nie mówiąc o karabinach maszynowych. Powiadają, że Żydzi zamknęli ul. Mławską z końców i wybili na niej ~60 SS-manów. Niemcy oczywiście są wściekli, bo nie oczekiwali takiego oporu ze strony Żydów, którzy dotychczas szli na śmierć jak barany; walka prowadzi się bez pardonu z jednej i z drugiej strony. Dzisiaj o 11 pojechałem do miasta bez przeszkód jeszcze, ale już około godz. 15tej tramwaje szły tylko do pl. Krasińskich i dalej trzeba było iść na piechotę; w getcie szła formalna bitwa! Wczorajszy pożar w getcie do rana wygasł, ale dzisiaj pod wieczór został podpalony nowy dom. Żydów w getcie obliczają na około 37.000.
Warszawa, 20 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007
Schron nasz [w piwnicy domu przy Świętojerskiej 38] składał się z pięciu ubikacji piwnicznych, rozłożonych po dwóch stronach korytarza biegnącego przez środek. Korytarz był zamurowany w miejscu odcięcia tych piwnic przeznaczonych na schron, domurowana ścianka była identyczna [...] jak mury znajdujące się w okolicy schronu. Wejście do schronu było zamaskowane tzw. „wózkiem”. Był to kawał muru zbudowany z żelbetu, a z frontu były cegły. Mur ten był osadzony na kółkach znajdujących się na szynach (długości 2 m). Po wejściu do schronu wszystkich ludzi wózek ten został skierowany w otwór wejściowy (długości 70 cm, wysokości 80 cm), który znajdował się [tuż nad] podłogą piwnicy, maskując wejście. Od wewnątrz wózek był zamykany ciężkimi sztabami. Okienka wychodzące z piwnic były zamaskowane kupami śmieci (wielkich rozmiarów), które celowo nie były wywożone z tego podwórka. Jedna ubikacja piwniczna była przeznaczona na magazyn aprowizacyjny, który niestety świecił pustkami. W drugiej [...] mieściły się prycze przybite z trzech stron ścian, na których zajęli miejsce „szczęśliwcy”, którzy przybyli do schronu wcześniej. Pod pryczami mieścił się ich dobytek. Trzecia [...] miała specjalną kuchnię z wmurowanym dużym kotłem oraz bieżącą wodę, światło i gaz. Po bokach znajdowały się też prycze. Czwarta [...] była przeznaczona na izolatkę dla chorych i starców. W piątej [...] znajdowała się studnia, wykopana na głębokość 6 metrów, oraz odgrodzona toaleta. Dookoła ścian były prycze.
Schron ten, który był przeznaczony dla 60 osób, [...] liczył [obecnie] 120. [...] Okazało się, iż lwia część ukrywających się w schronie to byli ludzie, którzy nie mieli na opłacenie odpowiedniego udziału przy budowie schronów wielorodzinnych oraz [ci], którzy znaleźli się tego dnia na tym terenie zupełnie przypadkowo.
Warszawa, 20 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Bitwa z Żydami w getcie trwa nadal już trzecią dobę. Dzisiaj rano nad gettem wznosiły się 3 słupy dymu, a wieczorem była duża łuna mniej więcej w tem miejscu, gdzie był pierwszy pożar, gdzieś koło Bonifraterskiej. Podobno dzieją się tam straszne rzeczy; Niemcy podpalają domy, gdzie są Żydzi, i palą ich żywcem. W dzień turkot i szum miasta zagłusza strzały, ale od 8ej wieczorem, kiedy ustaje wszelki ruch, słychać każdy strzał. Słyszy się ogień karabinowy, karabiny maszynowe i głośniejsze detonacje armatek, granatów ręcznych itp. Jest to formalna bitwa.
Ludzie dzisiaj oczekiwali bombardowania Warszawy, twierdząc, że Żydzi wysłali do bolszewików przez radio SOS, błagając o pomoc. Jeżeli to nawet jest prawda, to sądzę, że bolszewicy raczej bombardowaliby w odwecie niemieckie miasta niż Warszawę. Cała Warszawa jest pod wrażeniem tego, co dzieje się na naszych oczach.
Warszawa, 21 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941—1944, Warszawa 2007.
W godzinach południowych w [naszym] schronie [w piwnicy domu przy Świętojerskiej 38] nagle zgasło światło, a po ciemku z minuty na minutę wzmagał się niepokój, który doprowadził do krzyków ze strony kobiet: „Otwórzcie, my chcemy wyjść, my nie chcemy udusić siebie i naszych dzieci”. Młodzież chwyciła za łomy celem przebicia otworów w kominie, aby powietrze dostało się do wnętrza. Lecz po przebiciu otworu do wnętrza buchnął ogień. Otwór ten został z powrotem zatkany i zamurowany gliną. Kobiety zaczęły mdleć, a dzieci krzyczeć. W pierwszej chwili młodzież roznosiła wodę, ratując ludzi, a następnie postanowiliśmy jednak opuścić schron. Ale jakież było nasze przerażenie, gdy po odsunięciu wózka nie można było podnieść klapy. Zaczęliśmy wyrąbywać otwór w murze, który odcinał nasz schron od dalszych części piwnic. Praca ta szła bardzo opornie, gdyż mężczyźni co chwila mdleli przy niej. Pracowaliśmy zupełnie po ciemku, gdyż światło elektryczne zgasło, świece nie chciały się palić.
Po blisko półtoragodzinnej pracy przebito otwór (w 18-calowej ścianie) [...]. Do schronu buchnęły kłęby dymu i czadu, które spowodowały omdlenie prawie wszystkich. Nieliczni, którzy byli przytomni, chodzili po schronie i oblewali omdlałych wodą. Otwór na powrót zatkaliśmy kołdrami i pierzynami i zaczęliśmy się podkopywać pod fundamenty piwniczne tego domu, chcąc się wydostać bezpośrednio na podwórko. Lecz i ta droga zawiodła. Okoliczne piwnice były pełne czadu. Po kilku godzinach pracy, gdy sytuacja stawała się beznadziejna, postanowiono siłą wyważyć klapę, prowadzącą do wózka. Kilku mężczyznom udało się ostatkiem sił klapę tę wyważyć, ale i tu buchnęły kłęby czadu, a klatka schodowa stała w płomieniach. Nie było już ani chwili do stracenia. Padł rozkaz, aby zmoczyć swoje ubranie, okręcić twarz i ręce mokrymi szmatami, by móc w ten sposób przedzierać się przez ogień. [...] Niektórzy potracili głowy i wyskoczyli boso. Niektóre kobiety nie zdążyły osłonić swych włosów. [...] Jedynie dzięki przytomności umysłu młodzieży udało się wszystkich ludzi ze schronu wyciągnąć przez płonący korytarz na podwórko...
Warszawa, 21 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Bitwa z Żydami w getcie trwa nadal już pełne 4 doby. Dzisiaj nad gettem były już 3 słupy dymów od pożarów. Z początku Niemcy mieli małe armatki przeciwpancerne, ale musieli sprowadzić i użyć działa artylerii polowej i to dotychczas nie dali rady. W związku z tą bitwą kursują różne pogłoski. Tak mówią, że SS zażądały pomocy wojska, ale wojsko odmówiło swojego udziału; dalej mówią, że razem z Żydami walczą niemieccy dezerterzy i komuniści, bo z samymi tylko Żydami Niemcy podobno dawno by się uporali. Wszyscy dziwią się, skąd Żydzi mają tyle broni i amunicji i są strasznie zawzięci na Żydów, bo twierdzą, że Żydzi nagromadzili broń i amunicję na nas, Polaków, żeby tą bronią w odpowiednim momencie opanować sytuację i wprowadzić komunizm. Może w tem tkwi trochę prawdy. Tak czy inaczej, należy przypuszczać, że bitwa z Żydami da się Niemcom we znaki: primo ośmiesza ich, że nie umieją sobie prędko dać rady z bojówkami żydowskiemi i podkreśla ich względną słabość; secundo podniesie się za granicą wrzask, bo to się dzieje jawnie na oczach milionowej ludności Warszawy i samych Niemców; wrzask większy, niż z powodu wymordowania cichaczem setek tysięcy Żydów.
Warszawa, 22 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007
Bitwa z żydami w getcie trwa już pełne 4 doby. Dzisiaj nad gettem były 3 słupy dymu od pożarów. Z początku Niemcy mieli małe armatki przeciwpancerne, ale musieli sprowadzić i użyć działa artylerii polowej i to dotychczas nie dali rady. W związku z tą bitwą kursują różne pogłoski. Tak mówią, że SS zażądały pomocy wojska, ale wojsko odmówiło swojego udziału; dalej mówią, że razem z Żydami walczą niemieccy dezerterzy i komuniści, bo z samymi tylko Żydami Niemcy podobno dawno by się uporali. Wszyscy dziwią się, skąd Żydzi mają tyle broni i amunicji i są strasznie zawzięci na Żydów, bo twierdzą, że Żydzi nagromadzili broń i amunicję na nas Polaków, żeby tą bronią w odpowiednim momencie opanować sytuację i wprowadzić komunizm. Może w tem tkwi trochę prawdy. Tak czy inaczej, należy przypuszczać, że bitwa z Żydami da się Niemcom we znaki: primo ośmiesza ich, że nie umieją sobie prędko dać rady z bojówkami żydowskimi i podkreśla ich względną słabość; secundo podniesie się za granicą wrzask, bo to się dzieje jawnie na oczach milionowej ludności Warszawy i samych Niemców; wrzask większy niż z powodu wymordowania cichaczem setek tysięcy żydów.
Warszawa, 23 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Polacy, Obywatele, Żołnierze Wolności!
Wśród huku armat, z których armia niemiecka wali do naszych domów, do mieszkań naszych matek, dzieci i żon; wśród terkotu karabinów maszynowych, które zdobywamy w walce na tchórzliwych żandarmach i SS-owcach; wśród dymu pożarów i kurzu krwi mordowanego ghetta Warszawy — my — więźniowie ghetta — ślemy Wam bratnie, serdeczne pozdrowienia.
Wiemy, że w serdecznym bólu i łzach współczucia, że z podziwem i trwogą o wynik tej walki przyglądacie się wojnie, jaką od wielu dni toczymy z okrutnym okupantem.
Lecz wiedzcie także, że każdy próg ghetta jak dotychczas, tak i nadal będzie twierdzą; że może wszyscy zginiemy w walce, lecz nie poddamy się; że dyszymy, jak i Wy, żądzą odwetu i kary za wszystkie zbrodnie wspólnego wroga!
Toczy się walka o Waszą i naszą W o l n o ś ć !
O Wasz i nasz — ludzki, społeczny, narodowy — honor i godność!
Pomścimy zbrodnie Oświęcimia, Treblinek, Bełżca, Majdanka!
Niech żyje braterstwo broni i krwi Walczącej Polski!
Niech żyje W o l n o ś ć !
Śmierć katom i oprawcom!
Niech żyje walka na śmierć i życie z okupantem!
Warszawa, 23 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Bitwa z Żydami trwa już 6 dni; dzisiaj cały dzień biła artyleria niemiecka, późnym wieczorem się uspokoiło, prawdopodobnie z powodu Wielkiej Nocy; za to pożary się powiększają i późnym wieczorem, sądząc z łun, musiały się palić w getcie dziesiątki domów. Co się dzieje tam dokładnie nie wiadomo, gdyż getto jest ściśle izolowane i nikt nie może ani wejść, ani wyjść z getta. Chodzą najrozmaitsze pogłoski: tak mówią, że Żydom udało się chwilowo opanować Pawiak i wypuścili prawie wszystkich aresztowanych (?). Jeżeli to prawda, to tem gorzej, bo z Pawiaka część byłaby wypuszczona przez Niemców, a tak wszyscy zginą; powiadają, że Żydzi spalili 4 fabryki, które pracowały dla Niemców, w tem zakłady krawieckie, gdzie szyli niem. mundury i że Żydzi teraz częściowi poprzebierali się w niem. mundury... Mówią, że Niemcy stosują przeciwko Żydom miotacze płomieni przy podpalaniu domów, że Niemców Żydzi napsuli już około 4.000, że Żydzi zdobyli na Niemcach 3 czołgi itd.
Jedno jest pewne, że z dzielnicy żydowskiej zostaną tylko zgliszcza. Wieczorem wiatr południowy wykręcił na zachodni, dzięki czemu powietrze się trochę oczyściło dla mieszkańców Żoliborza.
Warszawa, 24 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Zobaczyłam, jak Niemcy rzucają płonące szmaty do wnętrza domów, a potem szybko się cofają. Budynek za budynkiem stawał w płomieniach, pod gradem ciężkiego ostrzału z karabinów maszynowych. Gdzieś w pobliżu wybuchały granaty. Ziemia drżała. Ogień się rozprzestrzeniał. [...]
Na balkonie drugiego piętra płonącego domu ukazała się kobieta. Załamywała dłonie w geście rozpaczy. Po chwili zniknęła w środku, ale wnet wróciła znowu, z dzieckiem na ręku. Za sobą ciągnęła pierzynę. Przełożyła ją przez balustradę, a następnie zrzuciła na chodnik.
Najwyraźniej zamierzała skoczyć, a może rzucić dziecko, licząc na to, że pierzyna zamortyzuje upadek. Przycisnąwszy dziecko do siebie, zaczęła przechodzić przez poręcz balkonu. Nagle znieruchomiała pod gradem kul. Dziecko spadło na ulicę. Ciało kobiety pozostało przewieszone martwo przez balustradę.
Płomienie objęły już górne piętra. Eksplozje wstrząsały całym domem, coraz częstsze i gwałtowniejsze. W oknach pokazywali się ludzie. Skakali z różnych wysokości i ginęli, zabici podczas spadania lub rozbiwszy się o bruk. [...]
Odwróciłam się od okna wstrząśnięta. Nie mogłam dłużej patrzeć. Pokój wypełniał gryzący dym i swąd spalenizny. [...]
Przez całą noc stałam nieruchomo przy oknie [w domu przy ul. Świętojerskiej 21], w stanie graniczącym z szokiem. Żar bijący od pożaru palił mi twarz, dym gryzł w oczy, ale ja wpatrywałam się w płomienie trawiące getto. Nadszedł świt, straszliwie cichy i upiorny, ukazując wypalone skorupy domów i zwęglone ciała ofiar. Nagle jedno z tych ciał zaczęło się ruszać, powoli czołgając się na brzuchu, dopóki nie zniknęło w dymiących ruinach. Inni również dawali oznaki życia. Ale wróg czuwał. Rozległ się suchy terkot karabinu maszynowego — i wszystko znowu zamarło w bezruchu.
Warszawa, 25/26 kwietnia
Władka Meed, Po obu stronach muru, tłum. Katarzyna Krenz, Warszawa 2003.
Walka trwa już 11 dni, ale jest ona widocznie na ukończeniu; artyleria dzisiaj milczy, pożary też się zmniejszyły, właściwie to już tylko dymią zgliszcza. Z rzadka tylko słychać strzały karabinowe. Dotychczas nie wiadomo, ile było Żydów w getcie przed bitwą: wg jednej wersji było ich 35-40.000, którzy pracowali w fabrykach dla Niemców, a wg innej znowu wersji było tam około 25.00 polskich Żydów i około 35.000 Żydów zagranicznych, razem około 55.000. Zaraz na początku walki, kiedy Żydzi zrozumieli, że Niemcy chcą ich ostatecznie zlikwidować, podpalili oni wszystkie fabryki, które pracowały dla Niemców (szwalnie, fabr. skórzane itp.) i w ten sposób przyczynili Niemcom ogromne szkody.
Dzisiaj jeszcze przed południem policja uprzedziła mieszkańców Żoliborza i dzielnic przylegających do getta, żeby trzymać okna otwarte, gdyż należy oczekiwać bardzo silnych detonacyj. Miały one nastąpić, jak mówiono, około południa, potem mówiono, że między 4 a 5½ po południu, potem mówiono, że o 8 wieczorem. Jednak detonacyj tych nie było.
Na mieście wiszą plakaty, że wstęp do „byłej dzielnicy żydowskiej” jest bezwzględnie zabroniony pod karą śmierci, że wszystkie przepustki są unieważnione i że każdy napotkany w tej dzielnicy będzie na miejscu zastrzelony. Powtórzono też że karze śmierci podlega każdy, kto ukrywa lub żywi Żydów.
Warszawa, 29 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
W nocy na niebie wciąż widać łuny pożarów z „dzikiego terenu”. W schronie naszym [w piwnicy domu przy Świętojerskiej 36] mówi się o tym, iż te pożary „dzikiego terenu” zostały spowodowane przez Polaków, którzy chcą w ten sposób przyjść nam z pomocą i że dzielą nas tylko godziny od momentu szturmu na mury, oddzielające „dzielnicę polską” od getta. W ludzi wstąpiła wiara, a nadzieja rozpogodziła twarze posępnych „jaskiniowców”. Układano różnego rodzaju plany, którędy należy uciekać i dokąd. Niektórzy posunęli się tak daleko, iż twierdzili, że będą podstawione auta, które nas wywiozą. Jeszcze inni powoływali się na autorytet [ludzi] z „dzielnicy polskiej”, którzy mieli przyrzec, iż po wybuchu powstania w getcie wybuchnie też powstanie w „dzielnicy polskiej” i wspólnie oswobodzimy się spod okupacji niemieckiej. Lecz złudzenie to, jak każde inne, prysło jak bańka mydlana. Dowiedzieliśmy się, że „dziki teren” jest też podpalany przez Niemców. Przygnębienie, rozpacz i apatia chwyciły znów ludzi schronów w swe kleszcze. [...]
Znów stała się aktualna sprawa wydostania się do „polskiej dzielnicy”. Niektórzy pojedynczo opuszczali schron, chcąc się przedostać do getta centralnego, wiedzieli o tym, że w schronach, w których ukrywają się ich znajomi, są tunele, które prowadzą do „polskiej dzielnicy”. [...] Postanowiliśmy otworzyć właz mieszczący się na ul. Wałowej i wypróbować ten kanał oraz zbadać trasę, do której on prowadzi. Zachowując wszelkie środki ostrożności, dostaliśmy się do kanału. Nie mając planów kanalizacyjnych, przywiązaliśmy się linami bardzo długimi, a koniec pozostał na wierzchu, przy którym stali pozostali towarzysze. Brodząc tak w kanale, dobrnęliśmy do odcinka, który był kompletnie zamurowany i z którego wydostawały się gazy ziemne. Lecz dalszej drogi nie było. Zrozpaczeni i zrezygnowani opuściliśmy kanał, postanawiając wznowić poszukiwania w innych kanałach nazajutrz.
Warszawa, 29 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Byłem dzisiaj w sądzie grodzkim jako biegły i widziałem, jak wygląda getto od Bonifraterskiej (komunikacja tramwajowa z centrum miasta nie jest jeszcze przywrócona) i na Lesznie. Na Białej i na Lesznie domy są całe, w opłakanym stanie, ale nie spalone, bo tam nie było walk. Natomiast od Bonifraterskiej wszystko jest spalone i rozbite przez artylerię; w ścianach szczytowych domów widać liczne dziury od pocisków artyleryjskich i całe wyrwy w murach jak od bomb lotniczych.
Pożarów z rana nie było, tylko zgliszcza dymiły. Nie słychać też było strzałów, i wydawało się, że walka jest już zakończona. Kiedy wracałem z miasta o godzinie 2½ po poł., kordon wojska niem. był koło Bonifraterskiej znacznie wysunięty naprzód. Publiczność była kierowana dalej już do Dworca Gdańskiego i koło Bonifraterskiej zaczynał się nowy pożar.
Podobno Żydzi zrobili wypad z getta przez kanały, a Niemcy zastrzelili dozorcę domu poza gettem i ten dom podpalili. Wieczorem widać było nowe łuny od pożarów aż w 5 miejscach, zaczynając od Bonifraterskiej, aż daleko na zachód; całe niebo znowu zasnute było dymem. Podobno Niemcy puścili gazy trujące do sieci kanalizacyjnej w getcie, żeby wytruć Żydów jak szczurów; Gugas widział, że cały wóz gliny wpakowano do uliczn. otworu kanalizacyjnego; widocznie Niemcy robią korki z gliny w sieci kanalizacyjnej na granicach getta, żeby gazy trujące nie rozchodziły się po mieście poza gettem. Powiadają też, że w getcie był taki brak wody, że za szklankę płacili po 20 zł. Widać jednak, że główny opór Żydów jest już złamany i że walka jest już zakończona, teraz idzie już tylko o czyszczenie terenów z niedobitków.
Warszawa, 30 kwietnia
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Wprowadzono nas do środka bloku [na Umschlagplatz], wrzucono do piwnic i tam pozostaliśmy, siedząc lub leżąc. Okropny, nie do wytrzymania zaduch dawał się we znaki. Wszędzie na podłodze śmiecie i ludzkie odchody. Stłoczeni ludzie pozbawieni są wody, żywności i ustępu. Kobiety, mężczyźni, dzieci, wszyscy razem załatwiają swoje ludzkie potrzeby na miejscu, po czym siadają na podłodze. Krzyk dzieci wołających: „Wody, wody”, nieprzeczuwających, że pozostało im zaledwie parę godzin życia. Tworzymy leżącą, bezwładną masę pozostawioną na pastwę szykan i znęcania się ze strony Ukraińców. Co kilka minut podchodził inny bandyta z żądaniem okupu w kwocie 5-10 tys. złotych. Mówił: „Za 10 minut wrócę i jeśli do tego czasu pieniądze nie zostaną zebrane, zastrzelę 10 Żydów”. W ten sposób jeden za drugim bezustannie wyłudzali ostatnie grosze od nieszczęśliwych ofiar.
Do mnie również podszedł jeden z bandytów: „Musisz zebrać wśród swoich 10 tys.”, spogląda na zegarek, „Za 5 minut wrócę”. Dotrzymuje słowa i stawia się w wyznaczonym czasie. Ludzie są już ogołoceni z pieniędzy, zdołałem zebrać o wiele niższą sumę. Wtedy zażądał pięknej kobiety. Nie pomagały moje perswazje i tłumaczenia, że jestem samotny i nie mam tu żadnych znajomych. Wtedy ten bandyta wyciągnął przemocą z tłumu jakąś dziewczynkę i wlókł ją w kąt, by ją zgwałcić. Rozpoczęła się dramatyczna walka 18-letniej dziewczyny z bandytą. Ten obiecuje ocalić ją, zrywa z niej suknie. Im dłużej trwa ta walka, tym głośniejszy był rozpaczliwy krzyk dziewczyny.
Warszawa, 30 kwietnia
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
O piątej rano czujka nasza zaobserwowała maszerującą ulicą Gęsią ekipę bandytów, którzy prowadzili ze sobą dwóch Żydów, kapusiów z Befehlstelle [komendy SS kierującej akcją wysiedleńczą z getta]. Nagle cała ta falanga zatrzymała się na posesji zgruzowanego domu Gęsia 3. Dały się słyszeć [...] nawoływania do wyjścia Żydów z bunkra — wykrzykiwane po żydowsku. I w tym wypadku użyto tego samego podstępu wołając: „Żydzi wychodźcie już, koniec wojny”. Nikt się jednak nie zjawiał. Wówczas bandyci zaczęli odrzucać gruz i wiercić otwory w ruinach. Robota ta zajęła im cztery godziny. Ale nie zrezygnowali z dalszych poszukiwań. O godzinie 10.00 rano wywiercili gdzieś otwór. [...]
Po chwili usłyszeliśmy rozkaz jakiegoś SS-mana „Schmeis ran das gift” [Puść tam gaz], skutki tego zarządzenia nie dały długo na siebie czekać. [...] Spod ziemi zaczęły wypełzać pierwsze postacie kościotrupów, które zanosiły się okropnym kaszlem, rzężeniem — donośnie charcząc, co wskazywało, że nowe ofiary dusiły się jakimś gazem. Wśród morderców zapanował ogólna wesołość, a niemilknące salwy śmiechu do rozpuku z okrzykiem „Jude halt” trwały z piętnaście minut.
Z podziemnej nory wyszło 25 osób: mężczyzn, kobiet i dzieci. Bandyci otoczyli ich zwartym kołem i ustawili w dwuszeregu koło muru. Gdy wreszcie minął napad wściekłej wesołości bandytów i atak duszności u Żydów, jeden z SS-manów wszedł do koła i przemówił do naszych ofiar: „Ihr Alle Männer kommt zu Arbeit nach Poniatowo. In eine Metalwerk von W.C. Toebbens” [Wy wszyscy mężczyźni pojedziecie do pracy w fabryce metalowej W.C. Toebennsa w Poniatowej]. [...]
Bandyci ustawili na nowo swe ofiary, tym razem w jeden szereg i rozkazali wszystkie bagaże ułożyć na stos w jednym miejscu. Po czym padła komenda po niemiecku, aby Si wszyscy w przeciągu pięciu minut rozebrali się do naga. [...] Mężczyźni stanęli w kalesonach, a kobiety w bieliźnie — nie wiedząc o tym, że dają wspaniałe pole do popisu. SS-man dopadł do jednego mężczyzny, potężnym kopnięciem zdarł mu kalesony, inny chwycił go (w rękawiczkach) za członka i szarpał. Gdy człowiek ten krzyczał w niebogłosy — SS-man zanosił się rechotliwym śmiechem. [...] Potem dobrali się do jednej z kobiet, zdarli z niej bieliznę, nie szczędząc przy tym uderzeń. I tak obrabiali każdą osobę kolejno, szafując hojnie razy pięścią między oczy [...].
Po skończeniu ogólnej rewizji o godz. 16.00 kazali Żydom wytrzepać swą odzież, wstać (dotychczas siedzieli na bruku nago, oparci o mur getta) i ubrać się, po czym zapowiedzieli, że bez bagaży pomaszerują na Umschlagplatz, skąd wyjadą do Poniatowej na roboty. [...] Po pół godzinie słychać było serię strzałów z ogródka na ul. Zamenhofa i serie następujące szybko po sobie, nie milknące przez 15 minut. [...] Po godzinie do nozdrzy naszych wiatr przyniósł swąd spalenizny — to trupy spalały się już zamieniając się w popiół.
Warszawa, 30 czerwca
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
W schronie naszym [w piwnicy domu przy Świętojerskiej 36] zapadło postanowienie, iż codziennie wychodzi jeden z młodych chłopaków na gruzy wypalonych domów, celem obserwowania terenu okolicznego oraz systemu prowadzonej akcji przez Niemców. Gdy wieczorem wróciła pierwsza czujka, opowiedziała nam, że nic godnego uwagi tego dnia nie zaszło w pobliżu nas. Ale niepokojące wydało się czujce to, że na podwórku jednej z oficyn przez cały dzień stała jakaś starsza kobieta, wpatrując się tępym wzrokiem w klatkę schodową. O zmierzchu kobieta ta poszła na środek podwórka, gdzie stał ręczny wózek przewozowy, na którym kładła się spać. Kobieta ta powtarzała jakieś zaklęcia i imiona. [...]
Postanowiono kobietę tę sprowadzić do schronu. Lecz kobieta ta stawiała opór i broniła się rozpaczliwie, nie pozwalając ruszyć się z podwórka. Dr Krukowski stwierdził, że ta osoba dostała pomieszania zmysłów na tle wstrząsu nerwowego. Mieszkańcy schronu, którzy rozpoznali tę kobietę, słysząc z jej ust wymawiane imiona, skonstatowali, że chodzi tu o jej dwoje dzieci, które spaliły się żywcem w schowku, zrobionym we własnym mieszkaniu na drugim piętrze. Matka w dniu pożaru nie mogła się tam dostać. Kobieta ta przez kilka dni dzień w dzień stała w oficynie, a w nocy odpoczywała na wózku. Aż pewnej nocy [...], gdyśmy wyszli ze schronu, zauważyliśmy leżące jej zwłoki na podwórku tegoż domu, a zakrzepła kałuża krwi w pobliżu trupa była jaskrawym dowodem, iż tego dnia na podwórzu grasowali Niemcy.
Warszawa, 1 maja
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Nic nowego i pewnego. Do ros. niewoli trafiło podobno nie 360 tys., jak podawały megafony, a 181 tys., z czego około 10 tys. oficerów.
Panuje przekonanie, że sprawa katyńska została poruszona przez polski rząd w porozumieniu z aliantami, żeby zdemaskować Sowiety i w przyszłości wykorzystać ten fakt. Bolszewicy rzeczywiście pokazali, że nie zrezygnowali ani ze swoich celów, ani z metod, jakiemi do tego celu dążą. Wobec tego możliwe jest przedłużenie wojny, jeżeli tylko Niemcy podczas nowej ofensywy nie rozbiją bolszewików.
[...] W parę dni po wysłaniu delegacji do Smoleńska w sprawie katyńskiej, w Krakowie rozplakatowane zostało w jęz. polskim i niemieckim ogłoszenie, że wysyła się też delegację do Oświęcimia, celem zademonstrowania nowoczesnych humanitarnych sposobów tępienia, jak komory gazowe, prąd elektryczny itp. w przeciwieństwie do sposobów bolszewickich, i że popularne pociągi wkrótce odejdą i do innych obozów. Ogłoszenia te podobno wisiały coś 2 dni, nim Niemcy się spostrzegli, że z nich zakpiono.
Warszawa, 3 maja
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Dzisiaj też słychać było detonacje i widać było pożary. Czy Żydzi się jeszcze bronią, nikt nie wie. Mówią, że Niemcy wysadzają wysokie mury spalonych domów, które mogą grozić runięciem; ale z jednej strony wysadzanie murów nie może powodować wciąż nowych pożarów, a z drugiej strony przede wszystkiem należałoby zburzyć b. wysokie ściany szczytowe domów getta przy Bonifraterskiej ul. i przywrócić komunikację tramwajową, a tego Niemcy nie robią. Wg innej znowu wersji Niemcy chcą spalić i zburzyć całe getto. Byłaby to niepowetowana dla Warszawy strata i szkoda, która już wywołuje ogromną zwyżkę cen na domy w przewidywaniu dużego po wojnie głodu mieszkaniowego, gdy tymczasem istnienie pustych domów w dzielnicy żydowskiej dałoby Warszawie po wojnie, po przeprowadzeniu remontu, ogromny zapas pustych mieszkań.
Warszawa, 10 maja
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Cały dzień trwały wybuchy i pożary; od czasu do czasu słychać było strzały. Podobno całe getto ma być zrównane z ziemią; jakoby Hitler rozkazał na miejscu getta założyć park?
Opowiadają, że Niemcy w jednem miejscu wykryli pod piwnicami głęboko lokal zaopatrzony w wodę ze studni artezyjskiej, własne światło elektryczne itp. i w nim około 60 Żydów z inteligencji. Sekret zdradził Niemcom Żyd, którego tamci nie wpuścili do siebie. Prawdopodobnie Niemcy, przypuszczając, że takich schowków jest więcej, wysadzają domy, żeby gruzem zawalić wyjścia z tych podziemi i w ten sposób zagrzebać żywcem Żydów.
Detonacje trwały cały dzień i były bardzo częste. Podobno prasa w Niemczech podaje, że to Polacy mordują Żydów za Katyń i jako dowód zamieszcza fotografie, na których ludność polska rabuje mienie żydowskie. Samo przez się rozumie się, że fotografie zostały specjalnie sporządzone.
Warszawa, 15 maja
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Przebieg wielkiej operacji dnia 16 maja 1943. Początek o godzinie 10-tej. Zgładzono 180 Żydów, bandytów i ludzi niższego gatunku [Untermenschen]. Dawna dzielnica żydowska w Warszawie przestała istnieć. Wielką operację zakończono o godz. 20.15 wysadzeniem synagogi warszawskiej. Dowódcy batalionu policji III/23 poruczono po odpowiednim wprowadzeniu wydanie zarządzeń dla utworzonych na terenie byłego getta rejonów zamkniętych.
Sprawdzona liczba ogólna zgładzonych Żydów wynosi 56065.
Bez strat własnych.
Sprawozdanie końcowe przedłożę dnia 18.5.43 na konferencji dowódców SS i Policji.
Warszawa, 16 maja
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Już drugi dzień dzisiaj w getcie panuje martwa cisza, a więc walka z Żydami i burzenie dzielnicy żydowskiej jest zakończone. Główna Synagoga została wysadzona w powietrze i zburzona. Została ona wybudowana zdaje się za czasów Aleksandra II.
W Towarzystwie Kredytowym obliczają liczbę zburzonych domów na około 600 (!). [...]
Wczoraj, jak się okazuje, został zabity na rogu ul. Felińskiego i al. Wojska Polskiego niemiecki żandarm. Jest to niewątpliwie robota komunistów, którzy wszelkimi siłami starają się wywołać represje niemieckie i powstanie Polaków, żeby pomóc bolszewikom. Mieliśmy już tego przykład 1 V, kiedy PPP rozlepiło odezwy, nawołując do czynnego wystąpienia, a sami komuniści siedzieli cicho jak myszy pod miotłą. Chwała Bogu, że społeczeństwo nasze nie daje się złapać na takie sztuczki. Skutki zabicia niem. żandarma jednak nie dały na siebie czekać. [...]
Dzisiaj w nocy miały miejsce masowe aresztowania na Żoliborzu i podobno też w centrum miasta. O ile mogłem się zorientować, na Żoliborzu aresztowania głównie odbyły się w domach socjalistycznych [tzw. „Szklane domy” wzniesione przez spółdzielnie robotnicze]. Podobno zabrano z nich coś 15 samochodów z aresztowanymi. Zdaje się że aresztują ludzi posądzonych o komunizm i szukają Żydów ukrywających się poza gettem, a ponieważ socjaliści zawsze szli razem z Żydami, więc nic dziwnego, że przede wszystkim Żydów i komunistów szukają wśród socjalistów. Podobno też sporo Żydów tam znaleźli. [...] Niemcy uważają Żoliborz za gniazdo komunistów, dlatego że podczas ostatniego nalotu na Warszawę, 11/12 V, Żoliborz wcale nie był bombardowany, chociaż oświetlony był wspaniale przez rakiety; ale przecież w ogóle ani jedna bomba nie spadła na północ od głównej linii kolejowej i Al. Jerozolimskich.
Warszawa, 18 maja
Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Zabito dzieci policjantów. Matki same odprowadzały dzieci na stronę, a same się uratowały. Dzieci krzyczały: „Mordercy, nie jesteście naszymi rodzicami!”. Dr Reitter sam odprowadził swoją jedyną córkę, pogłaskał ją po głowie i pozostawił oprawcom. Z 40 matek tylko 4 nie opuściły swoich dzieci. Były to: Lado, Ajzenberg, Elkint i jeszcze jedna. Zaprowadzono te 4 kobiety z dziećmi do jednego domu i przybito drzwi deskami. [...] cały dzień matki z dziećmi tańczyły swój ostatni taniec śmierci. [...] po południu zostały rozstrzelane razem z dziećmi.
Kielce, 23 maja
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, sygn. 301/66 [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Od kilku dni do uszu naszych dociera huk detonacji. Początkowo nie orientowaliśmy się, skąd on pochodzi, i co oznacza. Nie ulegało wątpliwości, że nie są to salwy armatnie. Okazało się, że były to wybuchy dynamitu, burzące spalone domy w dzielnicy żydowskiej. [...] dowiedziałem się dzisiaj, od osoby miarodajnej, że przy burzeniu domów w getcie pracują francuscy Żydzi. Osoba, która mnie o tym informowała, była świadkiem, jak jeden z tych Żydów zamiatał ulicę przylegającą do polskiej dzielnicy. Ledwo trzymał się na nogach. Miało się wrażenie, że to nie on, a miotła jego trzyma. Ubrany był w płócienny, aresztancki strój. Trząsł się jak w febrze i nie mógł opanować drżenia ust, aby coś powiedzieć. Widok był przerażający. Podobnie wyglądała reszta Żydów zajęta przy rozbiórce domów.
Warszawa, 30 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Jakiś nieodparty impuls gnał nas z powrotem do getta. Jakkolwiek baliśmy się tego, co tam ujrzymy, poddaliśmy się tej obsesyjnej, trudnej do pokonania potrzebie, by powrócić do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło.
Przedzierając się przez ponure, opustoszałe ruiny, torowaliśmy sobie drogę pośród lejów po bombach, szczątków i zwałów gruzów, stosów cegieł, kamieni i pordzewiałych krat. Poruszaliśmy się ostrożnie i powoli, nie chcąc niczego dotykać, niczego zmieniać w cmentarzysku, jakie pozostało po życiu tych, których kochaliśmy nade wszystko.
[...] Najlepiej byłoby móc w ogóle o tym nie myśleć. Po prostu nie myśleć, tylko patrzeć w milczeniu na to wymarłe, bezludne pustkowie, gdzie każdy kamień, każde ziarnko piasku przesycone było żydowską krwią i łzami. Nic nie mówiliśmy, nie płakaliśmy...
Cisza wokół nas...
W milczeniu, wzrokiem pełnym bólu, ogarnialiśmy ten widok: każdy kamień, każdy stos gruzu przypominał nam o życiu, którego byliśmy cząstką. Tu wystający kawałek rury, tam pogięty pręt i zwęglone, nadpalone drzewko — tylko tyle pozostało z naszego spustoszonego świata. Mój wzrok zatrzymał się na strzępach podartego, zabrudzonego ziemią modlitewnika, na zardzewiałym, wyszczerbionym garnku... I nagle znowu ujrzałam mój dom rodzinny — mojego tatę i mamę...
Wzrok ponownie zaczął błądzić w poszukiwaniu znajomych miejsc. Rozpoznawałam każdy szczegół. Ani całe kwartały zburzonych domów, ani góry gruzu nie zdołają zatrzeć w pamięci ulic i domów, jakie tu niegdyś się wznosiły. Gdzieś tutaj była ulica Dzielna, a dalej Pawia, Gęsia i Nalewki. Dawniej gęsto tu było i gwarno od tłumu handlarzy i rzemieślników, od mężczyzn w garniturach i chałatach, od kobiet w chustkach i kapeluszach na głowie, młodych ludzi i dzieci. Ulice tętniły życiem i pracą. Teraz wszystko to znikło z powierzchni ziemi, zginęło bezpowrotnie. Nic, nic nie pozostało — tylko ziejące pustką ruiny.
Warszawa, 23 stycznia
Władka Meed, Po obu stronach muru, Warszawa 2003.
Było jeszcze coś, co mogłabym odszukać — grób mojego taty na cmentarzu przy Gęsiej, niedaleko stąd. Zmarł w getcie na zapalenie płuc. Zapamiętałam dokładnie to miejsce — rząd oznaczony numerem 105, siódmy grób od lewej. Dotarliśmy do wejścia na cmentarz. Jego również bombardowania nie oszczędziły. Mur okalający cmentarz w wielu miejscach był zburzony; po bramie nie pozostało ani śladu. I nigdzie dokoła żywego ducha.
Nic, tylko cisza...
Rozglądałam się dokoła bezradnie. Gdziekolwiek zwróciłam oczy, wszędzie poprzewracane nagrobki, sprofanowane groby, rozrzucone czaszki. Ich czarne oczodoły wypalały bolesne piętno w mej świadomości, połamane, wyszczerbione szczęki zadawały nieme pytanie: dlaczego? Za co? Za co nas spotkał taki los?
Było to dzieło tak zwanych „dentystów” — hien cmentarnych zza muru. Przekradali się tutaj bezwstydnie, by wygrzebywać z ziemi żydowskie szczątki w poszukiwaniu złotych zębów.
Lecz dlaczego obok smutku i bezsilnego bólu, obudziło się we mnie poczucie winy? Skąd ten wstyd — mój wstyd — w zetknięciu z bestialstwem, jakie dosięgło grobów naszych przodków? Ostrożnie, uważając, by nie nastąpić na jakąś czaszkę albo nie wpaść w otwarty grób, obchodziliśmy to miejsce wiecznego spoczynku, aż dotarliśmy do miejsca, gdzie miał być pochowany mój tata. Mimo że pamiętałam dokładnie to miejsce, grobu nie mogłam znaleźć. Wszystko było zniszczone, ziemia zryta i zarzucona szczątkami czaszek i połamanych płyt nagrobnych.
Czy któraś z tych sprofanowanych czaszek należała do mojego taty? Jak mogłabym to rozpoznać?
Nic, nic nie pozostało z mojej przeszłości, z mojego życia w getcie. Nawet grób mojego ojca.
Warszawa, 23 stycznia
Władka Meed, Po obu stronach muru, Warszawa 2003.
Rzędy ścian bez dachów, drzwi i okien ciągną się w równoległych szeregach na kilometrowych przestrzeniach niby wykopaliska wygrzebane z ziemi przez zastępy archeologów. Istoty ludzkie, płynące w niekończących się kolumnach przez opuszczone ulice, wydeptujące sobie przejścia przez zakamarki i podwórka, śpieszące zawiłymi skrótami poprzez góry rumowisk, nie sprawiają wrażenia tubylców.
Można by raczej sądzić, że to jakieś plemiona nomadów, które w swoich wędrówkach natrafiły na ślady zaginionej kultury pradziadów, badają, czym są te ruiny i co z nich można wydobyć. […]
Wzdłuż wąskich ulic [Starego Miasta] trzeba iść twardo ubitymi ścieżkami poprzez wzgórza i doliny cegieł i kamieni. Z obu stron wznoszą się coraz wyższe nasypy rumowisk. Poszarpane trzony domów przecinają niebo.
Wdrapawszy się na jedną z gór gruzu w bok od ścieżki wydeptanej, znalazłem się na wysokości trzeciego piętra najbliższego domu, który można było jeszcze rozpoznać. Uderzyła mnie jednak rzecz jeszcze dziwniejsza: o kilka metrów ode mnie, na tym samym poziomie, zauważyłem połamane postacie strąconych aniołów. Ponad nimi gotycki łuk. Nieco dalej pozostałości innych łuków. Znajdowałem się na szczycie nawy jednego z najobszerniejszych katolickich kościołów w Warszawie.
Prawie na każdych drzwiach, istniejących w tej części miasta, wisi kilkanaście kartek przypiętych. Są to przeważnie nowe adresy starych mieszkańców, zawieszone dla informowania krewnych i znajomych, gdzie ocalałego przyjaciela mogą znaleźć. Czytam: Eleonora Sołtykiewicz mieszka Praga ul. Trockowa [Trocka] nr 16. Obok, o 4 metry dalej, niska resztka ściany mieści kilkaset śladów kul…
Obok Starego Miasta leży najsławniejsze pole okrucieństw niemieckich — warszawskie ghetto. Ale tu już nic nie ma do oglądania. Zrównane z ziemią leży tak martwe i ciche jak dwa miliony Żydów polskich, których Niemcy zmasakrowali.
Warszawa, 9 grudnia
Irving Brant, Polska leży w sercu świata, „Skarpa Warszawska” nr 8/1945.
Jestże możliwym, że 350 000 ludzi żyje w tej pustej muszli miasta, którego 80 proc. „oficjalnie” wyburzono, a pozostałych 20 proc. nie można dojrzeć? Gdzie ci ludzie się kryją? Idź za nimi, znikną ci nagle z oczu pośród ruin. Oto kręta ścieżka prowadzi na podwórze. Drożyna wykopana wśród rumowisk. Dookoła podwórza ściany pięciopiętrowego domu czynszowego bez dachu, bez podłóg, o kilku kawałkach potłuczonego szkła w oknach. Zardzewiałe rury instalacji kąpielowych splątane ołowianymi linami. Figura Bożej Matki, bez głowy i ręki w lewej części podwórza. Trzeba się trzymać ścieżki, gdyż poza nią wszystko jest pokryte ludzkimi ekskrementami. Podwórze służy jako pospólna ubikacja. Dróżka szeroka urywa się i rozgałęzia na kilka ścieżyn, z których każda prowadzi do piwnicy. To tam mieści się „home” polskiej rodziny. Jedna lub dwie izby suterenowe zabezpieczone od deszczu gruzami zwalonymi na parter. Któż tam mieszka? Każdy, prócz tych szczęśliwców, którym los zdarzył pokój gdzieś wyżej położony i luksus domu, którego dach ocalał w morzu pożarów.
Do lochów wracają robotnicy, kobiety o wiejskich twarzach i rozrośniętych łydkach, adwokaci z teczkami pod pachą. Widziałem zakłopotanie w oczach 60-letniej kobiety o wyższym wykształceniu, mającej pełno przyjaciół na obu kontynentach, gdy mówiła: „Najgorzej, że nie mamy łazienek”.
Nawet dziesiąta część mieszkańców Warszawy nie posiada łóżek, jak mnie informował urzędnik ministerialny, dodając: „Ja należę do 9/10, śpię na słomie”. Był to urzędnik rangi o dwa stopnie niższej od członka gabinetu.
Warszawa, 9 grudnia
Irving Brant, Polska leży w sercu świata, „Skarpa Warszawska” nr 8/1945.