Około godziny 18.00 przybył kurier i zamiast rozkazów do natarcia przywiózł zawiadomienie dowódcy brygady, że wysyła do nas pięć czołgów. Na tę wieść zapanowało wielkie poruszenie — nowa broń, o której tylko z opowiadań i opisów wiedzieliśmy, ma nam za chwilę przyjść na pomoc. Upłynęła dobra godzina, czołgi nie nadchodziły — nagle u wylotu wsi poruszenie, kilku żołnierzy wstało i przygląda się w głąb wsi, widać dowódcę batalionu, jak coś im we wsi pokazuje. Po chwili z uliczki wysuwają się — wiedziałem, że to czołgi, bo przybycie było zapowiedziane, inaczej nie poznałbym ich łatwo. Na pierwszy rzut oka były podobne do chłopskiego wózka, na pół sianem nałożonego, tylko konia brakło.
Zrobiły na nas silne wrażenie; poważny chód, szybkość piechura, łagodne poruszenia się bez szczęku i hałasu — nadają tej broni groźną powagę i wzbudzają zaufanie. Nad jednym czołgiem powiewa maleńka chorągiewka — to czołg dowódcy. Chorągiewka chyli się to w lewo, to w prawo. Wydaje w ten sposób rozkazy swym podkomendnym czołgom. Uzbrojone były trzy w działka 37 mm, dwa w kaemy. Z broni swej uczyniły natychmiastowy użytek, strzelając do widocznych już grupek przeciwnika. Przybycie czołgów dało hasło do natarcia. [...]
W czasie tego marszu z czołgami zauważyłem pewne zjawisko, na które początkowo nie zwróciłem uwagi. Oto wielu żołnierzy idąc w linii z dala od czołgów, a chcąc się im z bliska przypatrzeć, podsuwało się bliżej i powoli przy każdym czołgu potworzyły się grupki żołnierzy maszerujących za i z boku czołgów, jak gdyby im towarzyszyli i korzystali z ich osłony. To zgrupowanie się było jak gdyby zwiastunem nowego szyku piechoty i walki z czołgami.
Olszanka koło Grodna, 21 lipca
34 pp. Atak na Olszankę i forty Grodna dnia 21 lipca 1920 r., opracowanie por. Kobylińskiego, CAW, I.400.562.
W niedzielę rano obudził nas turkot przejeżdżających gościńcem czołgów. Wybiegamy i ku największemu zdumieniu widzimy czołgi rosyjskie w doskonałej formie, jadące w kierunku Wołomina. Czołgi suną jak na rewii, twarze żołnierzy jakby stężałe w poczuciu wielkiej chwili historycznej. Witamy ich z radością. Wydaje się na, że w tak prosty i niedramatyczny sposób zdobywamy wreszcie wolność. Trzy czołgi kierują się do naszej wsi, oficer wstępuje do chaty, by się umyć. Drobny ten pozornie fakt przypomina nam jednak, że jest wojna: pojawiają się niemieckie samoloty i bombardują wieś. Czołgi uchodzą bezkarnie, połowa wsi zostaje spalona, kilkanaście osób zabitych. Czołgi zmyliły nie tylko nas; liczono powszechnie na bliskie nadejście wojsk sowieckich […]. Przednia straż czołgów została częściowo rozbita. W przeciągu następujących kilku dni zaczęły się przewalać przez wieś cofające się ze wschodu armie niemieckie.
Lipka, k. Klembowa, 30 lipca
L. Hirszfeld, Historia jednego życia, Warszawa 1946.
Około 19.00 przed kwaterę [na ul. Kilińskiego] zajeżdża czołg, zdobyty tego dnia przez chłopców. Wszyscy wylegają przed bramę, wychylają się z okien i balkonów. Kto może, wskakuje na czołg, by na nim wjechać do kwatery. Wśród głośnych okrzyków: „Hurra!!!”, „Niech żyje!!!”, czołg zdobywa napotkane po drodze barykady. I nagle... Błysk, huk i setki pokrwawionych strzępów ludzkich wylatują w górę. Czołg wybuchł. Okazało się, że miał założoną bombę zegarową, która punktualnie o godzinie siódmej wybuchła. Ofiar jest masa. Ogólnie obliczają na jakieś dwieście osób. O ile chodzi o naszą kompanię, straty w zabitych są stosunkowo niewielkie (ginie podchorąży „Orlicz” [Michał Światopełk-Mirski]), ale za to rannych jest bardzo dużo.
Warszawa, 13 sierpnia
Tej nocy, z 19 na 20, nasze dowództwo urządziło atak na Dworzec Gdański. Oczywiście, atak się nie udał. Z kompanii biorącej bezpośredni udział w ataku wróciło kilku żołnierzy. Reszta zabici, nie zdołano nawet z szyn kolejowych pozbierać swoich rannych. Dla wielu rodzin ciężki smutek i żałoba. Jaki cel miał mieć atak? Nie wiadomo. Bez armat, czołgów i dostatecznej ilości broni automatycznej.
Warszawa, 20 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Przed nami klasztor i mur Łazienek. Nasza drużyna zajmuje parter i pierwsze piętro narożnika. Nagle, skądś z bliska, pada strzał i nasz chłop pada z rozbitą głową. [...] Na podwórzu sprawdzanie drużyn. Niespodziewanie wali granatnik szkopów, a pocisk rozrywa się tuż za jedną z drużyn, która stoi w dwuszeregu. Robi się jatka. Odłamki, gruz i szkło ranią stojących. [...] Przed nadejściem patrolu sanitarnego pomagam robić pierwszy opatrunek. [...] Trzeba ich poprzenosić pod dach.
A tu alarm! Na stanowiska! Natarcie tyraliery Niemców, ze wsparciem dwóch czołgów! Są od nas o 120 metrów. Rozpoczynamy ogień. Niemcy odpowiadają nam. Lufy dział czołgowych wolno zwracają się w naszą stronę, mierzą, ogień z jednoczesnym hukiem, trzaskiem muru, drzewa. Kurz przesłania widok. Robi się gorąco.
Wzywam „pancerszreka” [Panzerschreck — niemiecka rakietnica przeciwpancerna]. Ustawia się w oknie, mierzy, celuje. Czołgi jak na dłoni. Strzał! Nic nie wypala, drugi nabój — nic, nie wypala. A czołgi suną wolno i walą. Obsługa zdenerwowana, zdejmuje machinę ze stanowiska, sprawdza zapalnik iskrowy i — nagle huk! Bydle rąbnęło wewnątrz pokoju, w ścianę, przy której stałem ze strzelcem „Jurem” [Włodzimierzem Borowym]. Czułem, jak mnie unosi coś w górę i rzuca o biurko, potem dym, huk i okropny szum w uszach. Podnoszę się z trudem i sprawdzam, czy jestem cały — brak furażerki.
Tymczasem kłęby dymu i huku opadają o tyle, że widzę kolegę leżącego w kałuży krwi. Dźwigam go — żyje, krew leci z szyi. Prawa ręka zwisa na strzępach kombinezonu. Wpadają koledzy i wynoszą go. Obsługę wyrzuciło na klatkę schodową. W ścianie widnieje wielka dziura. Ja nie słyszę. Podchodzę do okna i dopiero widzę, że czołgi bez przerwy walą w nasze stanowiska. Z pomocą nadchodzi Piat [angielski gratnik przeciwpancerny], gdyż „pancerszrek” uległ uszkodzeniu. Piat wali bez przeszkód, lecz niestety za blisko. Tymczasem tyraliera niemiecka załamuje się, Szkopi kryją się za czołgi, wycofują się. [...] Ja jestem jak na filmie niemym, gdyż nic nie słyszę, tylko szumi ciągle.
Warszawa, 27 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 177.
Po prawej stronie od bramy, przy budynku kuchni, stała przyczepa samochodowa. Weszliśmy na tę przyczepę i stamtąd obserwowaliśmy czołgi amerykańskie za Dunajem. Po chwili chciałem zejść z przyczepy, żeby się położyć (wtedy już nie było apeli, pracy), bo byłem słaby i głodny, a tu jadą trzy czołgi amerykańskie. Trach! — szlaban prysnął.
Rany boskie, jak myśmy wrzeszczeli! Zeskoczyłem z przyczepy, ale nie mogłem się dostać do tych Amerykanów, bo tłum walił w ich stronę. Przeskoczyłem przez płot, po drutach, na drugą stronę. Tam stały dwa maszty, na jednym już wisiała polska flaga, na drugim czeska, potem następne.
Jeden z Amerykanów wszedł na czołg i zaczął wrzeszczeć. Chciał coś powiedzieć, ale ściągnęliśmy go i do góry! Mało brakowało, a byśmy zamordowali tego chłopaka, tak się cieszyliśmy. Wyrwał nam się w końcu, wszedł na czołg i zaczął mówić (jeden z więźniów tłumaczył), żebyśmy wracali do obozu, bo Niemców trzeba rozbrajać.
Poszliśmy, płacząc i śpiewając Jeszcze Polska nie zginęła.
Mauthausen, 5 maja
Mauthausen-Gusen. Przejście przez śmierć, „Karta”, nr 40/2004.