Powstanie rozpoczęło się wieczorem 21 stycznia 1940, czyli w rocznicę wybuchu powstania styczniowego. Mogło w nim wziąć udział, jak mi się wydaje, paruset ludzi. Uzbrojenie było indywidualne, przeważnie posiadano broń jeszcze z 1939 roku.
Wszyscy stawiliśmy się na miejscu przeznaczenia. Jakie mieliśmy perspektywy? Byliśmy optymistami, bo przecież zmobilizowanie wszystkich wtajemniczonych i wyjazd pociągami do Zaleszczyk to nie był wielki problem. Grupa operacyjna „Kolej”, w której się znajdowałem, miała oprócz zajęcia dworca usunąć stamtąd wszystkich pracujących tam Rosjan. Parowozy były „pod parą”, tak że tylko wsiąść i jechać. […]
W naszej grupie nie doszło do wymiany ognia. Każdy uzbrojony był w pistolet. Akcja przebiegła sprawnie. Rosjanie byli bardzo przestraszeni i gdy wpadliśmy z bronią, to w ogóle nie stawiali oporu. Dwóch czy trzech strażników szybko rozbroiliśmy.
Czortków, 21 stycznia
Powstanie w Czortkowie, „Karta” nr 5/1991.
Tej nocy, z 19 na 20, nasze dowództwo urządziło atak na Dworzec Gdański. Oczywiście, atak się nie udał. Z kompanii biorącej bezpośredni udział w ataku wróciło kilku żołnierzy. Reszta zabici, nie zdołano nawet z szyn kolejowych pozbierać swoich rannych. Dla wielu rodzin ciężki smutek i żałoba. Jaki cel miał mieć atak? Nie wiadomo. Bez armat, czołgów i dostatecznej ilości broni automatycznej.
Warszawa, 20 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Dolny Żoliborz „szafy” zupełnie zmasakrowały. Na niektórych ulicach nie ma domów, nie ma drzew, ogrodów. Jest jedno zagrabione pole i gdzieniegdzie sterta gruzów. „Szafy” miały taką siłę, że wywlekały ludzi z domów, trupy wyrzucały na ulicę, odzierały z ubrań... Na Krasińskiego, gdzie Loruś kwateruje, wpadł pocisk z „szafy” na podwórze i z miejsca kilkunastu żołnierzy i sanitariuszek położył trupem. Jest coraz ciszej. Życie nam się ścieśnia do piwnic. [...]
Na Żoliborzu są czynne jakieś trzy–cztery studnie. Pierwszeństwo przy wodzie mają szpitale, wojsko, a później ludność cywilna. Ludzie więc stoją po kilka godzin w ogonku na otwartej przestrzeni. Nie wiem, skąd nieprzyjaciel wie, gdzie są studnie, w każdym razie w ciągu dnia walą pociski w te miejsca bez przerwy. Ludzie padają jak muchy, giną dzieci, wyrostki, bez wyboru. Najgorsze, że nieprzyjaciel strzela pociskami zapalającymi. Dużo jest pożarów, kilka razy płonął kościół, dom ZUS-u... Właściwie najbardziej bohaterska obrona Straży Ogniowej przy braku sprzętu i wody jest bezskuteczna. Nieprzyjaciel ogromnie ostrzeliwuje kanały, rzuca przy większych otworach granaty, pociski zapalające. Chce uniemożliwić nam wszelką łączność. Obecnie jest bardzo ciężko przejść kanałami. Jest dużo wypadków, że w nocy z włazów wyciąga się ciężko rannych, poparzonych, trupy.
Warszawa, 4 września
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Wpadła do piwnicy nieznana mi łączniczka: „Bronić się, będziemy się bronić, do końca! Tu zginiemy! Nie poddamy się!”. Dostrzegła mój uważny wzrok. Rzuciła na posłanie angielski granat, „gamon”. „Kiedy wejdą, wyciągnij zawleczkę, o tak, i ciskaj. Chyba wolisz polec niż żeby cię zastrzelili”. [...]
W tej chwili wpadł major „Zryw”: „Bronimy się i tu padniemy!”. Zakotłowało. Kobiety obejmowały majora za kolana. Klęczały. Jedna podniosła do góry niemowlę. Druga wyciągnęła naprzód może dwuletniego malca. „Panie majorze, litości! Litości nad naszymi dziećmi! Chcemy żyć, chcemy, żeby one żyły. Nie bijcie się już, kapitulujcie! Tutaj są sami cywilni, tyle dzieci, tyle dzieci, ranni, starcy, majorze!”.
To już nie był krzyk, to skowyt. Otoczyły „Zrywa” ciasno, nie mógł się ruszyć. Coś mieniło mu się w wyrazie twarzy. Przygarbił się. Długo patrzył na chłopczyka, wziął od matki na ręce jej niemowlę. Milczenie. A potem, schyliwszy głowę, półszeptem: „Poddajemy się”. I do mnie: „Oddaj granat”.
Warszawa, 27 września
T. Sułowska-Bojarska, Codzienność: sierpień–wrzesień 1944, Warszawa 1993.