Panowie! Nikt z Was nie zechce nie doceniać znaczenia tej historycznej chwili, kiedy przedstawiciele czterech mocarstw sprzymierzonych z przedstawicielami Ukraińskiej Republiki Ludowej zebrali się w tej sali po to, by podpisać pierwszy pokój, który podczas tej wojny wszechświatowej do skutku dochodzi. Przedstawicieli delegacji czwórprzymierza napełnia specjalnym zadowoleniem fakt, że pokój ten podpisany został z młodym tworem państwowym, który wyszedł z burz wielkiej wojny. Oby ten pokój był pierwszym w szeregu obfitujących w błogosławieństwa zarówno dla mocarstw sprzymierzonych, jak i dla Ukraińskiej Republiki Ludowej, dla której przyszłości żywimy najlepsze nadzieje.
Brześć Litewski, 9 lutego
„Dziennik Wileński” nr 36, z 12 lutego 1918.
Pomiędzy Austro-Węgrami z jednej a Rzeczpospolitą Ukraińską z drugiej strony, gdzie oba państwa ze sobą graniczyć będą, istnieją te granice, które przed wybuchem obecnej wojny istniały pomiędzy Rosją a Austro-Węgrami.
Dalej na północ rozpoczyna się granica Ukrainy od Tarnogradu począwszy na ogół od linii: Biłgoraj — Szczebrzeszyn — Krasnostaw — Pugaczow — Radzin — Międzyrzecz — Sarnaki — Mielnik — Wysokie Litewskie — Kamieniec Litewski — Prużany — Jezioro Wydonowskie.
Brześć Litewski, 9 lutego
„Dziennik Poznański” nr 35, z 12 lutego 1918.
Pełnomocnicy Niemiec i Austro-Węgier rozstrzygnęli sami sprawę granic wbrew prawom naszym. Nie dopuszczono nas [do rokowań w Brześciu], aby pod nieobecność naszą zawrzeć pokój naszym kosztem i zdobyć sobie upragnione bezpieczeństwo na Wschodzie, za cenę żywego ciała naszego Narodu. Wykrojono kawał ziemi polskiej i oddano go Ukraińcom. […]
Ten kraj odstąpiony Ukrainie jest w swej większości polski i katolicki. […] Nie zapytano ludności, do jakiego państwa chce należeć; jednym pociągnięciem pióra postanowiono o jej losie.
Warszawa, 13 lutego
Stanisław Dzierzbicki, Pamiętniki z lat wojny 1915–1918, słowem wstępnym poprzedził Janusz Pajewski; przypisy oprac. Danuta Płygawko; tekst przygot. do druku z rękopisu Tomasz Jodełka-Burzecki, Warszawa 1983.
Wszystko, wszystko maleje i blednie wobec okropnej, niesłychanej, potwornej rzeczy, jaka się stała przed czterema dniami. Austria zawarła pokój z Ukraińską, nagle, jak spod ziemi wyskoczoną, Rzeczpospolitą i darowała jej, niby swój, wielki kawał polskich ziem, w tym Chełmszczyznę i Podlasie. Straszne i słów na to nie ma, jak niegodziwe, nikczemne, oburzające! Słusznie nazwano to „czwartym rozbiorem Polski” i to właśnie to, co nam może najdroższe — święta ziemia przesiąkła krwią męczeńską przez tyle lat… To jakby szyderstwo, jakby drwiny, w chwili, kiedy Polska ma się stać samoistnym, niepodległym państwem, kiedy wszędzie głoszą, obok innych pięknych, wolnościowych haseł, prawo narodów do stanowienia o sobie.
Lwów, 13 lutego
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, z autografu wydał, komentarzami, biogramami i wstępem opatrzył Zbigniew Sudolski, Warszawa 2005.
Otto Fischbeck:
Godzimy się z radością na pokój z Ukrainą, ponieważ daje nam możność wyżywienia. Jeżeli układ z Ukrainą nie uwzględnił interesów Polski, wyjaśnienie tego znaleźć można w zachowaniu się Polaków.
Richard von Kühlmann:
Bolszewicy ciągną ze wszystkich stron państwa przeciwko Ukrainie, co dowodzi, że tam znajduje się żywność. Nie można pokoju kwestionować z powodu Chełmszczyzny. Uważam pokój z Ukrainą za początek pokoju z całą Rosją.
Berlin, 20 lutego
„Dziennik Poznański” nr 43, z 21 lutego 1918.
Znowu pytać się chce, czy to być może, czy to nie sen. Ale nie cudnie piękny […], lecz straszny sen. Dziś w nocy Ukraińcy zbrojnie zajęli Lwów. Więc nowy wróg, może jeszcze gorszy od tamtych, więc złe żywioły wzięły górę! A ja tak wierzyłam w zwycięstwo dobrego, w pojednanie i dobre stosunki z bratnim ludem — wszak w ostatnich czasach nieraz odzywały się, nie tylko wśród nas, ale i wśród nich, głosy nawołujące do porozumienia się, do braterstwa i zgody […].
Nie wychodziłam z domu, bo w dodatku okropna słota, prawie nieustająca ulewa, ale mówią mi, że roi się od „zacnych” mołojców, że napadają ludzi, rozbrajają wojskowych, grożąc rewolwerami, że w niektórych punktach miasta strzelają, że na ratuszu już powiewa ruska chorągiew; wreszcie — to dopiero okropne — że Austria nas nie broni, bo z nimi trzyma, a polski pułk, który szedł do Lwowa, nie mógł dojść, bo most zerwany!
Co to będzie, co będzie? Ktoś pociesza, że „krótkie ich panowanie”, ale na czym to opiera? Drżę o przyszłość, o moje miasto drogie, a także polskie przecież — drżę o tych, których kocham, żeby się komu z nich co nie stało…
Lwów, 1 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, z autografu wydał, komentarzami, biogramami i wstępem opatrzył Zbigniew Sudolski, Warszawa 2005.
Wczoraj o godzinie 4 nad ranem wojska ukraińskie obsadziły Lwów. Garnizon lwowski zajęty został w ten sposób, że w poszczególnych koszarach żołnierzy rozbudzono około godz. 12 na alarm, poczem po usunięciu żołnierzy narodowości ukraińskiej, wszyscy inni zostali rozbrojeni, internowani lub też rozproszeni.
Przy pomocy żołnierzy ukraińskich rada narodowa ukraińska obsadziła wszystkie gmachy publiczne, dworzec kolejowy obstawiony został strażami z karabinem maszynowym, wewnątrz gmachu pocztowego umieszczono dwa karabiny maszynowe. Obsadzono dalej gmach Namiestnictwa, gdzie internowano P. Namiestnika, Wydział Krajowy, dyrekcję skarbu, Ratusz, w którym również ustawiono karabiny maszynowe.
Wszystkie gmachy udekorowano żółto-niebieskimi chorągwiami. [...]
Na ulicach rozbrajano żołnierzy i oficerów, krążyły patrole ukraińskie, pędziły automobile z żołnierzami ukraińskimi, którzy trzymali karabiny w pogotowiu do strzału.
Padły też liczne strzały w różnych częściach miasta.
Lwów, 2 listopada
„Gazeta Lwowska”, nr 250, z 3 listopada 1918.
Wolą ukraińskiego narodu utworzyło się na ukraińskich ziemiach byłego austro-węgierskiego państwa Ukraińskie Państwo ze stolicą we Lwowie.
Ukraińska Rada Narodowa jest najwyższą władzą Ukraińskiego Państwa.
Delegacja Ukraińskiej Rady Narodowej w Przemyślu objęła w dzisiejszym dniu władzę w Przemyślu i w całym powiecie.
Wszystkie budynki użyteczności publicznej obsadzono Ukraińskim Wojskiem. [...] Pracować będziemy dla dobra całej ludności, sumiennie i bezstronnie.
Przemyśl, 4 listopada
„Wola” z 4 listopada 1918 (fragm. tłum. Andriy Panasyuk).
Po strasznej strzelaninie nocnej w okolicach przedmieścia Grodeckiego, nad którym rozpościerała się olbrzymia łuna, mieszkańcy miasta, przeważnie po bezsennej nocy, opuszczali zwolna swoje siedliska.
Strzały karabinowe nie ustawały także rano. Echo strzelaniny na Grodeckiej wstrząsnęło nerwami przechodniów, ale także strzały na ulicach wywoływały panikę. Żołnierze ukraińscy, podobnie jak w dniach poprzednich, przejeżdżają przez miasto automobilami i strzelają w górę. Kule padają w okna lub odbijając się o mury, padają na chodniki.
Na ulicach ruch bardzo słaby, sklepy pozamykane, tylko niektóre spożywcze mają wejścia do połowy otwarte. Kto mógł, kupił jakiś produkt spożywczy i unosił do domu. Chleba nie można było nabyć.
Przechodnie trzymali się przeważnie murów i co chwila upatrywali bramę, w której znaleść by mogli schronienie. [...]
Ruch tramwajowy oczywiście zupełnie wstrzymany. Dorożki ani jednej nie widać na ulicach. W południe panowały na ulicach śródmieścia prawie zupełne pustki.
Lwów, 5 listopada
„Kurier Lwowski”, nr 513, z 6 listopada 1918.
Ostatnie operacje polskiego wojska rozpoczęły się o godz. 4 rano. Na krótko przedtem walczące wojska „ukraińskie” wycofywały się pośpiesznie ze Lwowa. Sztab wojskowy i „ukraińscy” działacze umknęli ze Lwowa pierwsi, drogą na Żółkiew i Krzywczyce. Cały ten odwrót ostrzeliwała nasza artyleria, kawaleria zaś miała rozkaz w walce z bliska również przeszkadzać odwrotowi. [...]
Skoro tylko zniknęły ostatnie mroki nocy, budzący się Lwów witał nasze wojska. Już około godz. 7 rano ludność miasta, skołatana wypadkami 22 tragicznych dni, wyległa na ulice miasta, przyjmując entuzjastycznie wkraczające zastępy polskiego wojska. Z ust do ust podawano sobie wiadomość o zwycięstwie naszego żołnierza. Na placach i ulicach potworzyły się wielkie grupy osób, roztrząsających ostatnie wypadki.
Lwów, 22 listopada
„Gazeta Lwowska”, nr 251, z 23 listopada 1918.
Z różnych odcinków frontu maszerowały do miasta oddziały wojskowe pod komendą oficerów. Co chwila rozbrzmiewały głośne powitania zmęczonych walką; niejednokrotnie lekko rannych żołnierzy przyjmowano gorącą kawą i herbatą. Kilka pań naprędce zorganizowało rozdawnictwo ciepłych napojów, oswobodzicieli częstowano cygarami i papierosami.
Oddziały wojska różnych gatunków broni rozlokowano w rozmaitych budynkach wojskowych, przed gmachami publicznymi ustawiono warty.
Całe przedpołudnie zbiegło na powitaniach ojców, synów i braci walczących od trzech tygodni pod komendą polską. Rodziny rozdzielonych witały serdecznie zwycięzców, dzieląc się z nimi opowiadaniem o wypadkach ostatnich dni.
Lwów, 22 listopada
„Gazeta Lwowska”, nr 251, z 23 września 1918.
Wojska nasze o godz. pół do 2 po północy wkroczyły do ratusza i objęły go w posiadanie. Z wieży ratuszowej zdjęta została chorągiew ruska, jej miejsce zajęła polska.
Po ustąpieniu Rusinów z ratusza można było sobie dopiero przedstawić obraz tego zniszczenia, jakie pozostawili po trzytygodniowych swych rządach w jego murach. W salach obrad, w prezydium, na korytarzach stosy papierów, słomy, porozrzucane w zupełnym nieładzie. [...]
Na drzwiach apartamentów prezydialnych pozostała kartka: „Komnata sotnyka Szklarenki. Proszu postukaty pry wchodi” [Gabinet sotnika Szklarenki. Przed wejściem, proszę pukać].
Rusini pozostawili w ratuszu mnóstwo fotografii, zdjętych w ostatnich dniach z pozycji wojskowych we Lwowie.
Pozostał też ów stołek, na którym żołnierze ukraińscy na podwórcu ratuszowym bili młodzież polską, aresztowaną bez przyczyny po ulicach miasta.
Lwów, 22 listopada
„Kurier Lwowski”, nr 515, z 22 listopada 1918.
Ludności ziem tych czynię wiadomym, że wojska polskie usuną z terenów, przez naród ukraiński zamieszkanych, obcych najeźdźców [...].
Wzywam naród ukraiński i wszystkich mieszkańców tych ziem, aby niosąc cierpliwie ciężary, jakie trudny czas wojny nakłada, dopomagali w miarę swych sił wojsku Rzeczpospolitej Polskiej w jego krwawej walce o ich własne życie i wolność.
26 kwietnia
Kazimierz Władysław Kumaniecki, Odbudowa państwowości polskiej. Najważniejsze dokumenty 1912 - styczeń 1924, Warszawa-Kraków 1924.
Trzy lata, narodzie ukraiński, walczyłeś sam, zapomniany przez wszystkie narody świata [...]. Dziś dokonuje się wielka przemiana. [...]
Rzeczpospolita Polska weszła na drogę okazania realnej pomocy Ukraińskiej Republice Ludowej w jej walce z moskiewskimi bolszewikami-okupantami, dając możność u siebie formować się oddziałom jej armii i ta armia idzie teraz walczyć z wrogami Ukrainy.
26 kwietnia
Kazimierz Władysław Kumaniecki, Odbudowa państwowości polskiej. Najważniejsze dokumenty 1912 – styczeń 1924, Warszawa-Kraków 1924.
Istotne położenie jest takie: Te bestie zamiast bronić Kijowa, uciekają stamtąd; również uciekają i cofają się z południa. [...] Powstania przeciw nim są wszędzie, na całej Ukrainie. Zajęcie Kijowa jest to nawet nie potrzeba, ale hasło i symbol polityczny. Ale rozumiecie, iść z naszym grabiącym wojskiem przez te sympatyzujące z nami powstania jest absurdem politycznym i wojskowym, którego nie chcę się dopuścić. Zatrzymuję więc, po wzięciu Kijowa, front.
Wołyń, 6 maja
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990.
Lepiej by było, żebyśmy się mylili, a Piłsudski miał rację, ale przecież wnioski tylko na rzetelnych faktach budować można. A realne fakty to to, że tworzenie Ukrainy scala Rosję, że zwolennicy Ukrainy nie stworzą pomocnego nam państwa, że nie mamy sił na tak wielki front i tak wielki kraj, że nie mamy sił na taką długą wojnę. To są wszystko pewniki. Wśród okrzyku triumfu prasy belwederskiej, wśród hymnów zachwytu nawet prasy francuskiej, trudno nam spełniać dzisiaj rolę czarnowidzów i kruków.
Warszawa, 11 maja
Juliusz Zdanowski, Dziennik, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 14023/II.
Nie tylko Prawy Brzeg [Dniepru], ale też gubernia połtawska i część czernihowskiej są niby wrzący kocioł, gdzie kłębią się bandyci, podpuszczani przez agentów Petlury, Denikina i Polaków. [...] Ukraina nie wierzy nikomu, nie szanuje żadnej władzy. Uszanuje tego i podporządkuje się temu, kto ma potężną organizację wojskową i dobrą administrację. Ukrainę trzeba pozbawić sił, zgnieść, wyniszczyć bandyckich mieszkańców. To niewdzięczne zadanie powinni wykonać polscy panowie i Petlura. Wtedy Ukraina będzie skłonna nas zaakceptować [...].
Z ankiety przeprowadzonej wśród polskich jeńców wojennych w celu poznania ich nastrojów oraz stopnia świadomości rewolucyjnej wyłania się wyraźny obraz narodowego entuzjazmu, który ogarnia i polskiego chłopa, i polskiego robotnika.
Na przykład legionista 44 pułku — robotnik, ślusarz z Warszawy. Ma 23 lata, narodowość — polski Żyd. Jest przekonany, że walczy za ojczyznę, że Piłsudski jest wielkim dobroczyńcą, a my kacapy jesteśmy ciemiężcami, grabieżcami. [...] Taka jest piechota, a kawaleria — jeszcze bardziej szowinistyczna. Biją się świetnie. Oczywiście, nasi biją się lepiej, ale naszych jest mniej, źle są obuci, niedobrze ubrani, ostatnio strasznie źli na chłopa, zastraszeni przez niego, mimo woli zdenerwowani. Obserwują tyły, gdzie stale podejrzewają zasadzkę, pułapkę przygotowaną przez chłopów. Takie są fakty.
[...] Polska armia jest silna liczebnie, wspaniale wyposażona w sprzęt, ma świetnych dowódców, stosuje niemiecką taktykę okopywania się, umacniania pozycji, prowadzenia walk w szyku marszowym, wspaniale łączy w działaniu wszystkie rodzaje broni, jest świetnie umundurowana, cała armia jest ogarnięta narodowym entuzjazmem.
Tej armii trzeba przeciwstawić siłę podobną liczebnie, tj. nie mniej niż 100 tysięcy bagnetów. Ale Armia Czerwona to armia zżeranych przez wszy bosych oberwańców, a to obniża zdolność bojową o 50 procent.
17 maja
Polsko-sowietskaja wojna 1919-1920 (Ranieje nie opublikowannyje dokumienty i matieriały), cz. 1 i 2, Moskwa 1994.
Strajk trwa, dochodzi do manifestacji ulicznych, rozpędzanych dotąd przez policję. [...] Dokoła cofania się naszych wojsk na Ukrainie szerzą się nadal komentarze, wzmaga trwoga. Dla spokojnie przyglądającego się grze państwowej człowieka jasnym się staje, że odbywa się nie tylko likwidacja zadania wojskowego, ale również likwidacja posunięć politycznych w tej dziedzinie. Zająwszy dla Ukrainy Kijów, władze polskie miały się przekonać, że na Ukrainie ludności dojrzałej do samodzielnego bytu nie ma, podobnie, jak przekonały się dawniej jeszcze, że Białorusi samodzielnej nie stworzą bohaterskie czyny oręża polskiego. Petlura zupełnie szczerze dał do zrozumienia, że bynajmniej tak bardzo nie pragnie obsadzać placówek rządu cywilnego przez działaczy miejscowych, przeciwnie — będzie bardzo wdzięczny Polakom, jeżeli jeszcze w ciągu dłuższego czasu rządy sprawować będą. A wojsko ukraińskie okazało się nie tylko quantité [ilości], ale i valeur negligeable [wartości marnej]; na wysiłek tworzenia całej budowy państwowej, Ukrainy, której własne społeczeństwo do takiego wysiłku samo nie dojrzało, Polska nie ma dostatecznej mocy — wobec więc niepowodzeń oręża nakazano odwrót do linii dawnych placówek. Tylko Korosteń będzie zachowany.
Piłsudski [...] o położeniu politycznym na wschodzie odrzekł: „Ano, cofamy się na Ukrainie. Z wojskiem naszym jest tak, że mi się zdaje, jakobym miał kołdrę zbyt krótką, chcę dobrze przykryć na Białejrusi, obnażam Ukrainę i odwrotnie”.
Warszawa, 23 czerwca
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990.
19 sierpnia wraz z innymi harcerzami wyruszyliśmy na odpust do monastyru [klasztoru prawosławnego]. Po niesamowicie długim nabożeństwie [...] przemówił celebrans [duchowny]. [...] Ni z gruszki ni z pietruszki palnął: „Wże nezadowho biłyj oreł w proch si rozsypet”. Słysząc to, nie wierzyliśmy własnym uszom. Wprawdzie mówiło się już o wojnie, ale tak naprawdę w jej wybuch nikt nie wierzył, a o przegraniu nie było mowy. Cóż więc znaczą słowa „biłyj oreł w proch si rozsypet”? Polska się rozpadnie?
Kiedy ochłonęliśmy z pierwszego wrażenia, sięgnęliśmy po kije i kamienie i gotowi byliśmy ciskać nimi w baniastą mitrę [nakrycie głowy prawosławnego duchownego] i rumianą gębę celebransa, ale świaszczennik [duchowny] widząc, na co się zanosi, cofnął się do monastyru. Doszło jednak do zamieszek [z Ukraińcami], błysnęły noże, w ruch poszły laski, ale policja zdołała opanować sytuację.
Podhorce, woj. tarnopolskie, 19 sierpnia
Franciszek Sikorski, AW, sygn. II/1420/2K.
Po zakończeniu śledztwa, przebieg wystąpienia polskich nacjonalistów w Czortkowie 21-go stycznia [1940] około godziny 24 przedstawia się następująco: napad przeprowadziły w trzech miejscach trzy grupy po 6–8 osób w grupie.
Pierwsza grupa napadła na wartownika 17 batalionu inżynieryjnego RKKA [Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona]. Zarżnąwszy go po cichu nożem, członkowie grupy zabrali jego karabin i przedostali się do kuchni batalionu, gdzie również zarżnęli nożem kucharza-czerwonoarmistę.
Przebywający w kuchni politruk oddziału stawił opór i oddał strzał z rewolweru. Bandyci zadali mu podczas walki sześć lekkich ran nożem i uciekli.
Druga grupa napadła na wartownika polowej stacji pocztowej RKKA, zarżnęła go nożem, zabrała karabin i ukryła się.
Trzecia grupa napadła na szpital miejski, gdzie przebywało 10 chorych naruszycieli granicy oraz była wystawiona warta straży pogranicznej składająca się z 4 ludzi: dwóch stało na posterunku, dwóch spało.
Czynny udział w napadzie wziął sanitariusz tegoż szpitala — KIESTURA, służący w b[yłej] armii polskiej jako sanitariusz, który ukrył się po napadzie. Bandyci zabrali 4 karabiny i uciekli. Lekko ranni z rewolweru i strzelby myśliwskiej zostali sanitariusz i czerwonoarmista.
W ten sposób bandyci zabili trzech, ranili trzech i zabrali 6 karabinów, z których jeden znaleziono w śniegu na ulicy, a jeden w korytarzu u pewnego kamienicznika, który został aresztowany.
Powyższe nastąpiło wyłącznie wskutek wyjątkowego niedbalstwa w pełnieniu służby wartowniczej i jej zupełnego osłabienia.
W rezultacie podjętych działań aresztowano do dziś 98 osób, spośród których 27 przyznało się do udziału w wystąpieniu. Mniej więcej połowa to młodzież w wieku od 17 do 25 lat.
Na podstawie zeznań aresztowanych ustalono, że było trzech przywódców organizacji: MALAWSKI — technik dentystyczny zamieszkały w Czortkowie, w którego mieszkaniu odbywały się narady kierownictwa organizacji; KOWALSKI — były oficer armii polskiej — miesiąc wcześniej był w mieście Czortkowie i jeszcze jeden przyjezdny, były oficer armii polskiej, którego nazwiska nie ustalono. Wszyscy trzej ukryli się — są poszukiwani.
Według zeznań dwóch aresztowanych, głównym przywódcą organizacji jest były generał armii polskiej TOKARZEWSKI, mieszkający we Lwowie. Wydano polecenie ustalenia jego [miejsca pobytu] i aresztowania.
Na cmentarzu, w punkcie zbornym, zebrało się około 80 członków organizacji, z których większość nie miała broni i przy pierwszych wystrzałach rozbiegła się.
Podstawowym celem wystąpienia było zdobycie broni drogą rozbrojenia garnizonu, a następnie przedostanie się do Rumunii z bronią w ręku. Werbowanych do organizacji zapewniano, że wystąpienie przygotowano również w szeregu sąsiednich powiatów i że w Rumunii stoją na granicy polskie legiony gotowe wesprzeć przedsięwzięcie obalenia Władzy Sow[ieckiej].
Podczas aresztowań uczestników wystąpienia skonfiskowano cztery sznury Bickforda, jeden nóż fiński i 25 naboi.
Niektórzy członkowie organizacji naszyli sobie na berety wyciętą z materiału czaszkę i kości. Zostały znalezione dwa takie berety. Kobieta, która przyszywała te odznaki, niejaka WASILEWSKA, została aresztowana i przyznała się.
Wśród aresztowanych są: były naczelnik rumuńskiej strażnicy granicznej SKOWRONEK Stanisław, bezrobotny, bezpośrednio kierujący napadem na koszary batalionu RKKA i CZOSIK Ludwik, fryzjer z Czortkowa, były żołnierz polski, który ostrzelał na ulicy patrol Armii Czerwonej i został zatrzymany z rewolwerem w ręku. Obydwaj przyznali się do znajomości.
CZOSIK wraz z członkami organizacji strzeleckiej — MUDRYM i CEBRO byli poddani rozpracowaniu agenturalnemu [o kryptonimie] „POWSTAŃCY” przez oddział powiatowy NKWD, które rozpoczęto 16 stycznia. Materiały na ich temat zaczęły napływać pod koniec listopada 1939 roku. Obydwu aresztowano.
Działalność agenturalną oddziału powiatowego NKWD zorganizowano w sposób niezadowalający, siatka informatorów jest niewielka, z większością utracono kontakt.
Podjęto kroki mające wzmocnić ochronę miasta przez oddziały straży pogranicznej i wojska. Niezbędne instrukcje wydano na granicę. Po uzgodnieniach z oddziałami powiatowymi NKWD polecono, by zatrzymać aktyw polskich k-r [kontrrewolucyjnych] organizacji nacjonalistycznych poddawanych rozpracowywaniu, wzmóc agenturalną działalność operacyjną. Zorientowano zarządy NKWD zachodnich obwodów Ukrainy.
Do Tarnopola przyjechała wezwana brygada pracowników operacyjnych. Prowadzimy intensywne śledztwo, jednocześnie rozwijamy działalność agenturalno-operacyjną. Ludzi pozyskujemy w okolicznych wsiach.
Kładzie się nacisk na zatrzymanie wszystkich uczestników wystąpienia, szczególnie przywódców, poszukuje się zagarniętej przez bandę broni.
Kijów, 25 stycznia
NAD[ANO] 26/1-40 R. GODZ. 2 MIN. 5
ZAST[ĘPCA] NARKOMA SPRAW WEWNĘTRZNYCH USRR
KAPITAN BEZPIECZEŃSTWA PAŃSTWOWEGO
(–) (GORLINSKIJ)
Jędrzej Tucholski, Powstanie w Czortkowie-Wersja NKWD, „Karta” nr 31/2001.
21 stycznia bieżącego roku, o godzinie 23 minut 30, w m. Czortkowie w obwodzie tarnopolskim zorganizowano napady na wartowników koszar b[atalio]nu inżynieryjnego, na wartownika poczty polowej i na wartowników szpitala miejskiego pilnujących zatrzymanych zbiegów.
Napastnicy, zorientowawszy się w sytuacji i zauważywszy, że żołnierze pełnią niedbale służbę wartowniczą na tych odcinkach, rozbroili łącznie sześć osób, w tym trzy zarżnęli nożami, a trzy ranili. Jeden z czerwonoarmistów otrzymał ranę postrzałową.
Zgodnie z Waszymi wytycznymi, podczas pobytu w Czortkowie tow. MIERKUŁOWA i mojego, aresztowano na podstawie materiałów agenturalno-śledczych 128 osób. Aresztowani to przeważnie młodzież narodowości polskiej, większość należała wcześniej do organizacji strzeleckich.
Podczas wstępnych przesłuchań 91 osób przyznało się do uczestnictwa w napadzie i złożyło zeznania. Pozostali występują w zeznaniach, które demaskują ich czynny udział. Przywódcami napadu byli — mieszkaniec m. Czortkowa, technik dentystyczny, porucznik rezerwy MALAWSKI Tizik oraz podoficerowie KOWALSKI i WOŁSZYNSKI.
Podstawowym ich celem było zorganizowanie grupy był[ych] oficerów i ucieczka za granicę, a także zdobycie broni poprzez odebranie jej wartownikom RKKA, by stawić opór na granicy.
Ażeby łatwiej było im ukryć się po napadzie, postanowili wciągnąć do tego przedsięwzięcia sporo młodzieży. W grudniu i styczniu zwerbowali kilka osób spośród b[yłych] strzelców, dzieci osadników i podoficerów oddziału KOP stacjonującego wcześniej w Czortkowie. Jednakże przeważającą część uczestników zwerbowali w kościele w przeddzień i w dniu napadu.
Podczas werbunku przywódcy oświadczali, że działają na polecenie z zagranicy, że ich wystąpienie wesprą polscy legioniści ześrodkowani na granicy rumuńskiej, że równocześnie z wystąpieniem w Czortkowie nastąpią wystąpienia we Lwowie, Stanisławowie i in[nych] miastach.
Werbunek odbywał się na ulicy, w kościele i in[nych] miejscach, a kierownictwo zbierało się w mieszk[aniu] WASILEWSKIEJ, gdzie toczyły się narady.
W zebraniach tych uczestniczyli spośród młodzieży: KALIŃSKI Henryk, BALKOWSKI Tadeusz, WASILEWSKI Kazimierz, TOPOLSKI Zygmunt, GANKIEWICZ Gadiej, NOWICKI Tadeusz (wszyscy aresztowani), KOLEUSZEK Jerzyk i KUNIK (ukryli się).
Podczas ostatniej narady uczestnicy opracowali plan napadu, ustalili hasło i czas wystąpienia.
Przed wystąpieniem napastnicy podzielili się na trzy grupy po 20–40 osób, zebrali się na cmentarzu i poszczególnymi grupkami po 3–4 osoby rozeszli się w kierunku obiektów ataku.
Wskutek braku czujności i tchórzostwa okazywanego w szeregu przypadków przez żołnierzy RKKA, napastnicy zdołali zarżnąć 3 czerwonoarmistów, rozbroić i ranić 3 czerwonoarmistów i zagarnąć 6 karabinów. Przy tym aktywną rolę w każdej grupie odgrywało po 3–4 podoficerów, zaś pozostali byli bierni, nie biorąc bezpośredniego udziału. Po pierwszych wystrzałach uczestnicy napadu rozbiegli się.
Po aresztowaniu uczestników skonfiskowano podczas rewizji 3 czarne berety z symbolem trupiej czaszki. Odznaki te przyszywała Aleksandra WASILEWSKA (aresztowana), której podobno powiedziano, że berety są potrzebne dla teatru.
Poszukiwania MALAWSKIEGO i dwóch oficerów trwają.
Ustalono wszystkie adresy, pod którymi bywał MALAWSKI. Aresztowanym odebrano 4 karabiny.
Podjęliśmy następujące działania operacyjne:
1. Aby zapobiec podobnym przypadkom, w powiatach obwodu tarnopolskiego najbardziej narażonych z powodu ludności nastawionej antysowiecko, wydano wytyczne niezwłocznego sprawdzenia wszystkich rozpracowań i doniesień agenturalnych, w?celu aktywizacji i podjęcia praktycznych działań w tego rodzaju sprawach.
2. Zgodnie z Waszymi wytycznymi, do wszystkich powiatów wysłano doświadczonych pracowników operacyjnych z zarządów obwodowych NKWD, w celu udzielenia praktycznej pomocy w rozwijaniu działalności operacyjnej.
3. Ponadto naczelnikom zarządów obw[odowych] NKWD zachodnich obwodów Ukrainy wydano dyrektywy o konieczności podjęcia energicznej działalności prowadzącej do ujawnienia i aresztowania przywódców i aktywnych członków organizacji k-r.
12 kwietnia
Jędrzej Tucholski, Powstanie w Czortkowie-Wersja NKWD, „Karta” nr 31/2001.
Polacy też mają kożuchy, a nie są oni sojusznikami Niemiec ani przyjaciółmi Ukraińców. Dlatego obowiązuje ich to samo zarządzenie co Żydów. Wszystkie kożuchy i futra, rękawice, swetry, ciepłe szale mają być zniesione do gminy. Przestraszeni Polacy znoszą co mają; co lepsze — od razu znika. Po fakcie dowiadujemy się, że w tej sprawie nie było ścisłego zarządzenia władz niemieckich, lecz [wszystko] miało charakter dobrowolny. Zakpili z nas Ukraińcy.
Oleszyce, 20 stycznia
Ks. Józef Mroczkowski, Wojna w Oleszycach, „Karta” nr 24/1998.
Ponieważ wielu Polaków nie pojechało do Niemiec i kryją się po norach (nie śpiąc w domach), dziś wybębniono sankcje karne: w tych domach, z których kandydat nie wyjechał, będą Niemcy zabierać wszystko co użyteczne, rodzinom zaś grozi wyjazd do lagrów.
Niemcy nie cierpią cyrylicy alfabetycznej w pismach ukraińskich, nakazali więc wszystkie tabliczki przy furmankach przepisać na alfabet „polski”. Hajdamaków to boli wielce, bo przynajmniej tyle mieli Ukrainy, co na tablicz¬kach. Ale trudno — bębnił dziś posłaniec gminy, że „tabłyczki majut buty pysani po łatyńsku”.
Udręczeniem wielkim dla polskiego gospodarza są te stałe forszpany [prace przymusowe], na jakie gonią. Dzień po dniu od roku fura za furą (zawsze polskie) wiezie kloce sosnowe z lasu do miejscowego tartaku. Niemcom potrzeba polskiego drzewa i desek z tartaku w Oleszycach. W lesie odbywa się żywicowanie, tj. wyciąganie soków drzewnych na różne tłuszcze i smary.
Oleszyce, 18 czerwca
Ks. Józef Mroczkowski, Wojna w Oleszycach, „Karta” nr 24/1998.
5 marca 1944 roku odbyło się spotkanie mojego referenta N. z pewnym Ukraińcem, który przedstawił się jako Herasymowśkyj i stwierdził, że ma pełnomocnictwa centralnego kierownictwa banderowskiej grupy OUN do prowadzenia rozmów w imieniu sektora politycznego i wojskowego tej organizacji, reprezentującej wszystkie tereny zamieszkane przez Ukraińców. Tym samym podkreślił, że reprezentuje nie tylko organizację w Galicji, ale i całą Wielką Ukrainę wraz z obszarami, na których Ukraińcy stanowią mniejszość narodową. Jego organizacji zależy na rozmowach, dlatego też są skłonni odłożyć na później omówienie wszystkich dążeń politycznych Ukraińców. Negocjacje na takich warunkach są organizacji całkowicie na rękę, gdyż uważa ona, że nie czas teraz na pertraktacje polityczne. Wraz z cofaniem się wojsk niemieckich na froncie wschodnim duża część narodu ukraińskiego znów znajdzie się pod panowaniem bolszewików. Jeśli strona niemiecka pójdzie na jakieś polityczne ustępstwa wobec organizacji ukraińskiej, Stalin wykorzysta to, aby oskarżyć wszystkich bez wyjątku Ukraińców znajdujących się pod jego władzą o to, że są niemieckimi poplecznikami i agentami, i unicestwić ich fizycznie.
Oświadczył on, że naród ukraiński, zajmujący drugie miejsce w Europie pod względem liczebności, ma prawo do własnej państwowości. Ale historia dowiodła, że prawa tego narodowi ukraińskiemu stale odmawiano, a odmowa pochodziła ze wschodu, ze strony Moskwy. Dlatego został on upoważniony do jednoznacznego stwierdzenia, że jego organizacja, konsekwentnie i wytrwale broniąca prawa narodu ukraińskiego do samodzielności i własnej państwowości, uznaje za swych wyłącznych i jedynych wrogów Moskali i bolszewików, a cała jej nielegalna działalność nastawiona jest na ich zniszczenie.
13 marca
CDAHOU, zesp. 4628, inw. 1, vol. 10. Dokument został opublikowany w Kijowie — OUN i UPA u druhij switowij wijni, [w:] „Ukrajinśkyj Istorycznyj Żurnał” nr 6/1994.
11 marca 1944 r. w okolicach miejscowości Podłamii [Podkamień] [...] 200 członków ukraińskiego ruchu niepodległościowego oświadczyło, że będą walczyć przeciwko bolszewizmowi wspólnie z niemieckim Wehrmachtem. W dniu 12 marca 1944 r. ich liczba doszła do 1200 osób. Pochodzą z RKU [Reichskommissariat Ukraine] i w większości są uzbrojeni. W klasztorze w P. przebywa około 500 polskich zbiegów.
Kraków, 15 marca
Grzegorz Motyka, Niemcy a UPA, "Karta" nr 23/1997.
Rzeź w Podkamieniu
Obecnie dopiero dotarł do nas szczegółowy opis wypadków w Podkamieniu, które w swojej potworności należą do najbardziej tragicznych, a zarazem są jaskrawym przykładem współdziałania Niemców z bandami ukraińskimi, bez którego współdziałania w danym wypadku w Podkamieniu do rzezi w ogóle by nie doszło. Banda ukraińska grasowała bezkarnie w Podkamieniu w ciągu całych 5 dni. Zjawiła się ona 10 marca w mieście, w którym kwaterował jeszcze wówczas oddział SS-Dywizji i dowództwo niemieckie. Zaraz następnego dnia oficerowie niemieccy i stacjonowany tam oddział SS-Dywizji opuścił miasteczko, a banda UPA, uzupełniona nowymi posiłkami, zaczęła otaczać klasztor oo. Dominikanów, w którym skupiona była ludność polska, składająca się przeważnie z uchodźców z okolicznych popalonych wsi polskich. Bandyci zażądali wpuszczenia ich do klasztoru, czemu odmówiono. Przez cały dzień 11-go i do południa 12-go marca bandy ostrzeliwały klasztor, lecz Polacy, posiadając kilka karabinów, byliby do ich wdarcia się do środka nie dopuścili.
Sytuacja zmieniła się dopiero około godziny 13-ej, kiedy pod Podkamieniem zjawił się oddział niemiecki, wracający z ekspedycji karnej na polską wieś Polikrowy. Dowódca tego oddziału wysłał posłańca do ludności polskiej, zgrupowanej w klasztorze, nakazując jej natychmiast klasztor opuścić pod groźbą bombardowania. Przerażona ludność zaczęła wychodzić za mury i od tej chwili rozpoczęła się rzeź. Bandy ukraińskie pozabijały uciekających, wdarły się do klasztoru i wymordowały bestialsko ludność tam jeszcze się znajdującą. Następnie, już wspólnie z Niemcami z przybyłego oddziału, rzuciły się na ludność polską w samym miasteczku. Sprawdzano dowody osobiste i każdego Polaka natychmiast zabijano. Mord i rabunek trwał w ciągu całego 13 i 14 marca. Niemcy sprowadzili do Podkamienia aż 200 furmanek i szereg aut ciężarowych, aby wywieźć zrabowane mienie.
[...] Dopiero 15-go marca wieczorem bandy UPA [Ukraińskiej Powstańczej Armii] opuściły miasto, a 16-go marca wróciła normalna komenda niemiecka, która udawała zdziwienie, że takie wypadki zaszły i wyrażała przypuszczenie, że musiała to być banda bolszewicka.
Instytut Studiów Politycznych PAN, Zbiór Wojciecha Bukata, Raport z Ziem Wschodnich nr 41, k. 4.
Telegram BdS [dowódcy policji bezpieczeństwa]
Kraków, 15 marca 1944 r.
Lwów
Szef policji porządkowej skierował do starszych dowódców SS i policji następujące pismo:
12 marca 1944 r. z oddziału żandarmerii... [tak w oryg. — red.] wpłynął następujący meldunek posterunku żandarmerii:
11 marca 1944 r. w okolicach miejscowości Podłamii [Podkamień] [...] 200 członków ukraińskiego ruchu niepodległościowego oświadczyło, że będą walczyć przeciwko bolszewizmowi wspólnie z niemieckim Wehrmachtem. W dniu 12 marca 1944 r. ich liczba doszła do 1200 osób. Pochodzą z RKU [Reichskommissariat Ukraine] i w większości są uzbrojeni. W klasztorze w P. przebywa około 500 polskich zbiegów.
12 marca 1944 r. klasztor ten został ostrzelany z granatników przez ukraińskich bojowników o wolność. Ponadto usiłowali oni włamać się do klasztoru, ale na to nie uzyskali pozwolenia ze strony Wehrmachtu. Posterunkowi żandarmerii nie udało się dowiedzieć, co nastąpiło potem.
[...] BdO [właśc.: BdS] i SD w Generalnej Guberni
Oberführer pułkownik policji Bierkamp
Kraków, 15 marca
Grzegorz Motyka, Niemcy a UPA, "Karta" nr 23/1997.
Ściśle tajne
Chwała Ukrainie
Rozporządzenie specjalne
Rozkazuję Wam niezwłoczne przeprowadzenie czystki swojego rejonu z elementu polskiego oraz z agentów ukraińsko-bolszewickich. Czystkę należy przeprowadzić w stanicach słabo zaludnionych przez Polaków. W tym celu stworzyć przy rejonie bojówkę złożoną z naszych członków, której zadaniem byłaby likwidacja wyżej wymienionych. Większe Wasze stanice będą czyszczone z tego elementu przez nasze oddziały wojskowe nawet w biały dzień.
Jak już przekazywałem w rozkazie z 5 kwietnia, przypominam jeszcze raz o prowadzeniu na swoim terenie systematycznego rozpoznania w celu wytropienia bolszewickich band. Codziennie musicie wysyłać kuriera z meldunkiem do naszego oddziału. Gdyby nie było żadnych ruchów, to o tym też należy powiadamiać. Meldunki wysyłać codziennie na Sokal do druha Orła. W meldunkach odpowiadać na następujące pytania:
1. Miejsce kwaterowania bolszewickiej bandy.
2. W jakim czasie banda kwaterowała i skąd przybyła.
3. Liczebność tej bandy.
4. Jaką broń ciężką posiada.
5. W jakim kierunku odeszła i skąd przybyła.
O wszystkim informować z każdej stanicy.
Zmobilizować do tej pracy wszystkich członków, a także młodzież i kobiety. Wykonywać wszystkie polecenia dokładnie i natychmiast. Dlaczego ciągle to zaniedbujecie? Oczyszczanie terenu musi być zakończone jeszcze przed naszą Wielkanocą, żebyśmy świętowali ją już bez Polaków. Pamiętajcie, że jak bolszewicy zastaną nas z Polakami na naszych terenach, wtedy wszystkich nas wyrżną. Działać szybko i mądrze. Mamy w tych sprawach określone pełnomocnictwa od Niemców. Nie trzeba zachowywać konspiracji aż do nieróbstwa. Czemu mnie w ogóle nie informujecie o wykonaniu wysłanych do Was rozkazów i różnych instrukcji? Z wykonania każdego rozkazu trzeba szczegółowo zdać sprawę według dat i zagadnień. Chcę to wszystko mieć. [...]
Powyciągać całą broń, a także amunicję, bo jest teraz potrzebna. Niech broń nie leży na strychach. Jest przecież rewolucja i w całym kraju osiąga ona wysoki stopień [rozwoju].
Wydobyć broń. Śmierć Polakom.
Chwała bohaterom!
PS Wysyłajcie natychmiast każdą liczbę ludzi do oddziału Orła. O wymarszu ludzi z bronią każdorazowo mnie informować. Ludzi zdolnych do noszenia broni nie magazynować.
Postój, 6 kwietnia
Grzegorz Motyka, Niemcy a UPA, "Karta" nr 23/1997.
Lwów, 8 kwietnia 1944 r.
Tajne, wagi państwowej
Zgodnie z umową, 7 kwietnia 1944 w mieszkaniu starosty powiatowego Nehringa w Kamionce Strumiłowej odbyło się spotkanie dowódcy bandy UPA Orła i niżej podpisanego, który zabrał ze sobą jako świadka sekretarza kryminalnego Streichera. Ponadto byli obecni starosta powiatowy [Kreishauptmann] Nehring i komendant wojskowy płk Meiler. Pod koniec przybyli jeszcze Hauptsturmführer SS i Obersturmführer SS dywizji zmotoryzowanej SS Hohenstaufen, którzy rozmawiali z Orłem wyłącznie o sprawach wojskowych i chcieli zawrzeć umowę, na podstawie której stacjonująca na tym terenie jednostka Hauptsturmführera SS nie będzie walczyła z bandą Orła. [...]
Przedstawiłem Orłowi żądania analogiczne jak w innych rozmowach ze stroną nacjonalistyczną, kładąc nacisk na aktualną sytuację wojenną, kiedy to, według jednoznacznych ocen, element ukraiński prawdopodobnie zaprzepaścił okazję do udowodnienia, że jest gotów walczyć u boku sił niemieckich przeciwko bolszewizmowi. Nigdy nie mogłem dostrzec tej gotowości; przeciwnie, w tych ciężkich czasach i w obliczu zagrożenia bolszewizmem ukraiński element narodowy tracił swą energię na kontynuowanie aktów terroru wobec elementu polskiego, prowadząc intensywną walkę przeciwko polskim kobietom, dzieciom, wsiom. Ten stan musi koniecznie ulec zmianie, również zdaniem policji bezpieczeństwa. Przedstawiłem Orłowi żądania, od których ani na krok nie wolno odstąpić.
1. Pełna lojalność wobec interesów niemieckich.
2. Zaprzestanie działań terrorystycznych wobec ludności polskiej.
Zaznaczyłem przy tym, że nie zabrania się Orłowi i jego oddziałowi UPA z własnej inicjatywy walczyć z polską bandą w lasach. Walka ta jednak nie może w żadnym razie rozprzestrzeniać się na polskie osiedla i wsie, czy też na tych polskich mężczyzn, kobiety i dzieci, którzy do band nie należą. Jeżeli Orzeł jest w stanie udowodnić, że miejscowi
Polacy i Polki działają nielegalnie lub wspomagają bandy, to materiał wywiadowczy na ten temat powinien przedstawić policji bezpieczeństwa, gdzie zostanie on wykorzystany, a oskarżonych Polaków i Polki pociągnie się do odpowiedzialności.
3. Rezygnacja z jakichkolwiek nacisków na policję ukraińską.
4. Rezygnacja z wywierania wpływu na galicyjską dywizję piechoty SS.
Orzeł bez zbędnych słów oświadczył, że gotów jest przyjąć te cztery żądania, z wyjątkiem warunku zawartego w punkcie drugim, pozbawiającego władzy wykonawczej w stosunku do podejrzanych lub winnych miejscowych Polaków i Polek oraz ich osiedli. W tej sprawie chce on najpierw uzyskać zgodę swoich zwierzchników i przedyskutować ją ponownie na kolejnym spotkaniu. [...]
Pułkownik Meiler przypomniał, że o kolejnym spotkaniu z Orłem na temat stosunku do Polaków starosta powiatowy poinformuje mnie, sekretarza kryminalnego Streichera i naszą ochronę.
Przy pożegnaniu Orzeł zaprosił mnie i Streichera na ukraińskie święto Paschy, proponując, byśmy spędzili je z jego oddziałem. Uważam, że zaproszenie należy przyjąć jako zadanie służbowe, które pozwoli bezpośrednio zapoznać się z życiem bandy UPA. [...]
Obersturmführer SS i komisarz kryminalny (–)
Lwów, 8 kwietnia
Grzegorz Motyka, Niemcy a UPA, "Karta" nr 23/1997.
15 kwietnia 1944 roku
Tajne, wagi państwowej
Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy
Gruppenführer SS Müller (osobiście),
Berlin
Szef policji bezpieczeństwa i SD w Generalnym Gubernatorstwie
Oberführer SS i pułkownik policji Bierkamp (osobiście),
Kraków
Szef SS i policji Brigadeführer SS
i generał-major policji Diehm (osobiście),
Lwów
Treść: kontakty UPA (Ukraińska Powstańcza Armia) z Wehrmachtem, policją i instancjami administracji cywilnej. [...]
Pod koniec stycznia 1944 r. liczne oddziały UPA zaczęły szukać bezpośrednich kontaktów z oddziałami bojowymi (Wehrmachtu).
Szef wydziału wywiadu i kontrwywiadu (1s) grupy bojowej „Prützman” Sturmbahnführer SS Schmitz umiejętnie wykorzystał zmienioną sytuację. Nawiązał kontakt z poszczególnymi dowódcami band w rejonach Postojno (33 km na płn. zach. od Równego), Krzemieniec, Werba, Kochilno, Bereżce, Podkamień i Deraźne, uzyskiwał od nich informacje wywiadowcze o sowiecko-rosyjskich i polskich bandach oraz o armii sowieckiej i wykorzystał te oddziały jako grupy dywersyjne przeciwko Armii Czerwonej. Jego wysiłki okazały się bardzo przydatne dla jednostek bojowych. Jego zdaniem, grupy ogromnie dopomogły w gromadzeniu danych wywiadowczych i znacznie rozszerzyły wiedzę na temat sowieckich band.
Schmitz przekonał się, że oddziały UPA należy wykorzystywać tylko do zadań wywiadowczych i działań dywersyjnych, lecz nie jako jednostki bojowe na froncie. Uważa on, że nie powinno się spełnić prośby oddziałów UPA o wyposażenie ich w broń ciężką. Na jego polecenie oddziałom UPA wydano 70–80 karabinów, 4 karabiny maszynowe i około 10.000 szt. amunicji. [...]
III. Za każdym razem, kiedy rozmowy toczyły się między podrzędnymi dowódcami UPA i innymi instancjami (z naszej strony), wyraźnie wysuwano jednakowe żądania, ale przede wszystkim należało tak prowadzić sprawę, aby strona przeciwna nie odniosła wrażenia, że może uważać się za równorzędnego partnera.
Mimo iż do kontaktów z Herasymowśkim i dowódcami UPA niższego szczebla dochodzi już od dłuższego czasu, wydaje się, że wszystkie te starania policji bezpieczeństwa nie przynoszą praktycznie rezultatu. Chociaż Herasymowśkyj jako przedstawiciel autorytatywnego kierownictwa banderowskiej grupy OUN wciąż zapewnia, że organizacja niezwłocznie wyda rozkazy zakazujące wyrządzania szkód interesom niemieckim, prowadzenia wywrotowej roboty przeciwko policji ukraińskiej pozostającej na służbie niemieckiej oraz przeciwko ochotniczej dywizji piechoty SS „Galizien”, kontynuowania bezwzględnego ukraińskiego terroru wobec polskich kobiet, dzieci i całych osiedli, to działania oddziałów UPA w dystrykcie Galicja wcale nie świadczą o tym, że otrzymały one od swojego centralnego kierownictwa dyrektywy wynikające z porozumień zawartych w trakcie rozmów między referentem N. a Herasymowśkim.
Ponadto w dalszym ciągu dochodzi do podpaleń budynków i innego majątku trwałego będącego we władaniu Niemców, strona ukraińska dokonuje napadów i mordów na urzędnikach niemieckiej policji wykonujących zadania wywiadowcze w terenie. Dezerterzy i zbiegowie z ochotniczej dywizji SS „Galizien” w dalszym ciągu przyjmowani są do oddziałów UPA i nie powracają do swych jednostek, coraz bardziej wzmaga się terror ze strony ukraińskiej w stosunku do skupisk ludności polskiej.
Staje się wobec tego jasne, że banderowska grupa OUN nie do końca panuje nad wieloma jednostkami bojowymi rozrzuconymi po rozległym terenie i że nie wszystkie oddziały podporządkowują się rozkazom centralnego kierownictwa, lecz działają na własną rękę. Fakty te potwierdzają moje przypuszczenie, że dla grupy banderowskiej przestrzeganie postulatów strony niemieckiej i umacnianie współpracy z niemieckimi instancjami nie jest rzeczą najważniejszą. [...]
15 kwietnia
Grzegorz Motyka, Niemcy a UPA, "Karta" nr 23/1997.
Lwów, 21 kwietnia 1944 r.
Ściśle tajne, wagi państwowej
Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy
Gruppenführer SS Müller (osobiście),
Berlin
Treść: Kontakty UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii) z Wehrmachtem, policją i instytucjami administracji cywilnej.
Poprzednie dokumenty: Mój raport z 17 kwietnia 1944 r. o analogicznym numerze w dzienniku podawczym.
Na pierwszym spotkaniu z Herasymowśkim [wł. Iwanem Hryniochem] referent wydziału N., zgodnie z otrzymanymi wskazówkami, jasno i kategorycznie oświadczył, że w toku negocjacji banderowska grupa OUN obiecała ograniczyć terror wobec Polaków i zaniechać negatywnego wpływu na ukraińską pozycję [policję] i skład osobowy dywizji SS „Galizien”. Mimo to strona niemiecka zmuszona jest stwierdzić, że bandy UPA nadal prowadzą akcje karne wobec Polaków i przyjmują do swoich szeregów zbiegów z policji ukraińskiej i ochotniczej dywizji SS „Galizien”. Właśnie dlatego policja bezpieczeństwa odnosi wrażenie, że banderowska grupa OUN nie ma zamiaru rzetelnie z nią współpracować.
Herasymowśkyj odpowiedział, że kwestia polska i problem uciekinierów z policji ukraińskiej oraz ochotniczej dywizji SS „Galizien” to zagadnienia najtrudniejsze do rozwiązania. I chociaż on sam po zakończeniu rozmów na te tematy wielokrotnie podkreślał w sztabie, iż policja polityczna przywiązuje do nich szczególną wagę, za każdym razem napotykał na opór. Mających miejsce nieporozumień i rozbieżności nie da się rozwiązać jednym pociągnięciem, a policja także nie zaprzestaje walki z ukraińskimi nacjonalistami.
Herasymowśkyj oświadczył, że niespełnienie określonych oczekiwań banderowskiej grupy OUN w toku pertraktacji z policją bezpieczeństwa może okazać się nadzwyczaj niebezpieczne dla niego samego jako osoby, której polecono utrzymywanie kontaktów z policją bezpieczeństwa, ponieważ tylko on, bez żadnego wsparcia i gwarancji, przedstawia w sztabie OUN żądania policji bezpieczeństwa. Dla Herasymowśkiego, jak i dla całej organizacji, ważne jest uzyskanie takiego wsparcia przez umożliwienie Banderze zaprezentowania jego stanowiska w kwestii rozmów policji bezpieczeństwa z banderowską grupą OUN. Organizacja jest przekonana, że Bandera bez wahania poprze i zaakceptuje obecne kontakty mające na celu wzajemne współdziałanie w walce z bolszewizmem. Zarówno organizacja, jak i sam Herasymowśkyj uważają za konieczne, aby Bandera taki punkt widzenia potwierdził.
W związku z tym Herasymowśkyj zwraca się z prośbą, aby kompetentne instancje zezwoliły na spotkanie przedstawiciela banderowskiej grupy OUN, na przykład właśnie Herasymowśkiego, z Banderą. Czas i miejsce spotkania z Banderą mogą zostać ustalone przez policję bezpieczeństwa. Oczywiste jest, że na spotkaniu mógłby być obecny jeden z przedstawicieli policji, znający język, aby następnie zdać policji bezpieczeństwa relację z jej wyników.
Proszę o możliwie szybkie przekazanie instrukcji odnośnie tej propozycji, żebym mógł dać ostateczną odpowiedź Herasymowśkiemu.
Lwów, 21 kwietnia
Grzegorz Motyka, Niemcy a UPA, "Karta" nr 23/1997.
„Trojan”, 5 maja 1944 r.
Ściśle tajne
Odpis rozkazu ORKP nr 7/44
Dla powiatowych prowidnyków — Rozkaz [Głównego Prowidu OUN]
[...]
Z uwagi na oficjalne stanowisko polskiego rządu w sprawie współpracy z Sowietami, należy Polaków z naszych ziem usuwać. Proszę to tak rozumieć: należy dawać polskiej ludności polecenie wyprowadzenia się w ciągu kilku dni na rdzennie polskie ziemie. Jeśli to nie zostanie wykonane, wtedy wysyłać bojówki, które będą likwidować mężczyzn, a chaty i majątek palić (rozbierać). Jeszcze raz zwracam uwagę na to, żeby wzywać Polaków do opuszczenia ziemi i dopiero później likwidować, a nie na odwrót. (Proszę na to zwrócić szczególną uwagę). W szczególności należy przeganiać z mieszanych wiosek tych Polaków, którzy nie mają tendencji do asymilacji. Natomiast nie ruszać tych, którzy mają ukraińskie rodziny i specjalnie nie ciągną do Polaków, trzymając się tylko religii. Polecenia eksmisyjne można przekazywać ulotkami (lokalnymi) bez naszego organizacyjnego podpisu. Podkreślać w nich postawę polskiego rządu i ludności na terenach zajętych przez bolszewików.
(Dokładne protokoły z antypolskich akcji przesyłać do Okr[ęgowych] P[rowidów OUN].)
5 maja
CDAWOWU, zesp. 3833, inw. 1, vol. 3, k. 53. Zachowała się tylko jedna strona dokumentu.
Postój, 11 maja 1944 r.
Panie starosto powiatowy!
Żałuję, że do 10 maja 1944 nie mogłem zjawić się u Pana osobiście, a to z tej przyczyny, że nie wolno mi bezpośrednio spotykać się z Panem, nie mam na to zgody moich zwierzchników, więc przepraszam, ale u nas jest surowa dyscyplina i porządki zgodne z Pańskim wyobrażeniem.
Jeśli zostanę upoważniony przez zwierzchników, zjawię się u Pana ku obopólnej korzyści. Byłem rad usłyszeć od pana starosty powiatowego, że nie musimy się kryć przed żołnierzami niemieckimi, ponieważ wiedzą oni, że nie powinni do nas strzelać i wdawać się w potyczki z ukraińskimi partyzantami, albowiem Wehrmacht jest sprzymierzeńcem UPA w walce z głównym wrogiem — bolszewizmem.
Niestety, żołnierze niemieccy stale przeszkadzają bojownikom ukraińskim w rejonie naszych operacji przeciwko bandom bolszewickim, co osłabia obie strony, my zaś pragnęlibyśmy wykorzystać te operacje w walce ze wspólnym wrogiem. Jednocześnie Polacy, jak pokazują fakty, gotowi są pomagać bolszewikom przeniknąć na tyły niemieckiego frontu. Jedna trzecia Polaków należy do band bolszewickich, a miejscowa ludność cywilna skwapliwie szpieguje na rzecz bolszewickich band. Tylko z pomocą polskiej ludności bolszewicy mogą prowadzić operacje w Galicji.
Gdyby władze niemieckie nie stawiały nam, bojownikom ukraińskim, przeszkód, to bandy bolszewickie nie mogłyby nawet przez tydzień utrzymać się w Galicji. [...]
Chmil
Grzegorz Motyka, Niemcy a UPA, "Karta" nr 23/1997.
Przyjaciele!
Mniej więcej rok temu, 28 kwietnia [19]43, ogłoszono apel o dobrowolnym naborze do tworzącej się jedynej dywizji w Waszej ojczyźnie. Ta dywizja została nazwana 14 SS Dobr[owolną] Dyw[izją], a dokładnie Galicyjską Dobrowolną Dywizją. [...]
Wiem, że niektórych z Was gnębi to, iż Dywizja ta nazywa się Galicyjska i że często nazywają Was Galicjanami. Ja, rzecz jasna, wiem, że mieszkańcy Galicji tacy jak Wy — są Ukraińcami. Podobnie jak w Niemczech Niemiec mieszkający na Pomorzu nazywa się Pomorzaninem lub ten, kto mieszka w Bawarii, nazywa się Bawarczykiem — w taki sam sposób powstała i ta nazwa „Hałyczyna”, wywodząca się od nazwy Waszej pięknej ojczyzny, z której możecie być naprawdę dumni. [...]
Jesteście reprezentacją Waszego narodu w Europie, ponieważ tylko Wy, według przysługującego Wam prawa, będziecie nosić na kołnierzu godło Waszej ziemi, a w przyszłości będziecie nosić przyznane Wam kolory Waszej Ojczyzny tu, na ramieniu. Poszedłem jeszcze dalej, postanowiłem, iż każdy należący do tej Dywizji, zarówno każdy Ukrainiec, jak i każdy Niemiec, ma nosić przyznany Dywizji uniform służbowy, jak swój własny.
Zaufałem Wam i wiem, iż Wy mojego zaufania nie będziecie nadużywali. Wymagam od Was, od mego korpusu oficerskiego, od moich podoficerów i żołnierzy, pewnych zasad, mianowicie:
1) W Dywizji nie ma miejsca na jakąkolwiek politykę. Naszą jedyną polityką jest walka przeciwko wrogowi, który chce zniszczyć wszystkich nas, a w pierwszej kolejności Wasz naród. Polityką będzie jedynie to, gdy będziecie szli na pierwszą linię walki, gdy będziecie myśleć za swój lud, gdy będziecie walczyć nie przemówieniami, nie gazetami, nie ulotkami, lecz urzynkiem, granatem, armatą — twarzą w twarz z wrogiem. Wtedy powiecie takiemu jednemu czy drugiemu, którzy chcieli Wam coś podszepnąć: „Mój kochany, najlepszą politykę jako Ukraińcy prowadzimy my — żołnierze tej Dywizji, ponieważ my uosabiamy cześć, sławę i osiągnięcia naszego narodu”.
2) Druga rzecz, jakiej od Was wymagam — to porządek, porządek zarówno wielki, jak i mały. Porządek jest podstawą cywilizacji, kultury, na nim opiera się państwo. Żołnierz, którego ubranie nie jest w porządku — sam nie jest w porządku. Jeśli wcześniej czy później dojdzie u nas do nieposłuszeństwa, to będzie u nas jak u bolszewików. [...]
3) Trzecia rzecz, której się domagam, to posłuszeństwo. Posłuszeństwo zaczyna się w momencie, gdy dostaniecie rozkaz wykonania czegoś, co jest dla Was nieprzyjemne. Ja wiem, że jeżeli dałbym Dywizji rozkaz: „zniszczcie w jednej czy drugiej okolicy Polaków” — o, wtedy byłbym dla Was bardzo miłą osobą. Gdy dam inny rozkaz: „Dywizja przemaszeruje w pełnym składzie tym i tym szlakiem i walczy na froncie przeciwko Moskalom, bo porządek z Polakami, którzy Was i naszych Niemców odzierali w Polsce, zrobi już Führer sam” — stanie się to wtedy, gdy dostaniemy taki rozkaz, wcześniej nie. [...]
4) Czwarte moje wymaganie, to przyjazne stosunki. [...] Naprawdę niełatwo jest, kiedy wymagam, żeby wszyscy Ukraińcy tej Dywizji na śmierć i życie wzajemnie sobie pomagali, a jest jeszcze trudniej, kiedy domagam się, żeby wszyscy w tej Dywizji pomagali sobie wzajemnie: czy to Ukraińcy, czy Niemcy. Tego wymagam od Was, moi SS-oficerowie i strzelcy, żebyście byli z innymi towarzyszami tak, jakbyście się razem urodzili. Abyście wszystko, co wiecie i czego się nauczyliście w Niemczech, przekazywali, na ile potraficie, swoim towarzyszom oraz podwładnym, którzy też są Waszymi towarzyszami. Wymagam od Was, moi niemieccy oficerowie i strzelcy, żebyście zranionego ukraińskiego przyjaciela wynosili jak swego brata. I po Was, ukraińscy oficerowie i strzelcy tej Dywizji, i po Was, Niemcy, spodziewam się, że będziecie jeden drugiemu udowadniać, kto jest lepszym przyjacielem, a po wszystkich spodziewam się — że nie pozwolicie żadnym podżegaczom i agentom wbić pomiędzy siebie klina niezgody. [...]
5) Piąte i ostatnie, czego oczekuję od Was: wierności mężowi, o którym Wam mówiłem, który stanie się zbawicielem Europy i twórcą Waszej przyszłości. Za kilka tygodni Dywizja skończy swoje szkolenie i pójdzie na front. Zwalniam Was, moi oficerowie, z tego apelu, z tej konferencji oficerskiej. Jutro zrobię przegląd jednego czy drugiego batalionu — co wiecie i czego się nauczyliście. Niedługo po tym, na froncie przeciwko naszemu wrogowi — Moskalom i bolszewizmowi — złożycie egzamin swojej wartości, umiejętności, odwagi, posłuszeństwa, wierności i świętości Waszej przysięgi, którą złożyliście przed Bogiem. Ja wiem, że nie zawiedziecie SS i mnie, który Was powołał, i że Führer będzie mógł powiedzieć pod koniec tej wojny: „Dywizja, którą wystawił uczciwy naród Galicji, cały czas wykonywała swój obowiązek i naród ten zasługuje na zajęcie odpowiedniego miejsca w Europie”.
17 maja
Archiwum Wschodnie Ośrodka KARTA, Ukraina — lata 40. Niemieckie raporty z okupowanej Ukrainy, Dywizja SS „Hałyczyna”, M/II/30/2, z ukraińskiego przełożył Wołodymyr Pawliw.
Kamionka Strumiłowa, 19 maja 1944 r.
Pan dowódca grupy
Chmil
O sołtysie Streptowie
Z wdzięcznością potwierdzam otrzymanie Pańskiego listu z 11 maja 1944 r.
Odpowiadam nań co następuje:
1) Starć między oddziałami niemieckich sił zbrojnych a pojedynczymi grupami UPA nie da się w pełni uniknąć, dopóki władze zwierzchnie UPA nie będą gotowe do współpracy i nie przedstawią mi odpowiednich propozycji.
2) W pozostałych kwestiach osobiście nie widzę możliwości pozytywnej współpracy, jeśli poszczególne grupy UPA wciąż, prawdopodobnie na rozkaz kierownictwa UPA, w sposób samowolny dokonują podpaleń polskich wiosek i nawet majątku nieruchomego. Niszczenie majątku uważam za niedopuszczalne nie tylko w czasie wojny, a przede wszystkim za przestępstwo w obliczu przyszłości narodu ukraińskiego. Jeżeli w okresie obecnej zdecydowanej mobilizacji wysiłków w walce z bolszewizmem, zamiast koncentrować wszystkie siły przeciwko bolszewizmowi, nacjonalistyczne grupy ukraińskie palą polskie wsie, to po zwycięstwie niemieckiego oręża naród ukraiński zostanie za to srogo ukarany.
Jako szczery przyjaciel narodu ukraińskiego bardzo nad tym ubolewam; wie Pan, że wykazałem w praktyce wolę poważnego współdziałania i że UPA odniosło dzięki temu znaczne korzyści. Tym samym brałem na siebie niemałą odpowiedzialność, ponieważ Orzeł, nie ukrywający swoich nacjonalistyczno-ukraińskich celów, wykazał się zarówno wobec mnie, jak i wobec niemieckich sił zbrojnych wzorową dyscypliną. Jednak z przykrością muszę stwierdzić, że postępowanie innych grup UPA nadzwyczaj utrudnia, jeśli nie uniemożliwia, mnie samemu, a także innym przyjaciołom narodu ukraińskiego, przedstawienie wyższym instancjom niemieckim postulatów narodu ukraińskiego. [...]
Starosta powiatowy (Nehring)
Kamionka Strumiłowa, 19 maja 1944
Grzegorz Motyka, Niemcy a UPA, "Karta" nr 23/1997.
[...]
W ostatnim czasie Niemcy piją w ogromnych ilościach samogon. Morale żołnierzy niemieckich jest bardzo niskie, kradną, co tylko im wpadnie w oczy (w Perwiatyczach ukradli płótno znad rzeki, we wsi Spasów 27 czerwca br. ukradli około dwunastu metrów płótna, które się bieliło, we wsi Górki [?] odjeżdżając dnia 17 czerwca br. ukradli buty z cholewami i nowe trzewiki). Kradzież miała miejsce również w Jastrubiczach [?], gdzie trzech kabardijców ukradło chłopu parę koni. On swoje konie rozpoznał i odebrał, a kabardijców aresztowano.
W ostatnim okresie Niemcy coraz bardziej rozbudowują administrację, ewidencjonują mienie, bydło itp.
Złapanych zbiegów, którzy pracowali przy kopaniu okopów koło Stojanówki, Niemcy skazali na karę śmierci. Rozstrzelano jednego [naszego] sympatyka pochodzącego z Jastrubicz [?], którego przedtem hitlerowscy bandyci bestialsko zmasakrowali.
Stosunek Niemców do UPA jest podstępny i dwuznaczny. Raz złapanych w niemieckich mundurach z bronią w rękach rozstrzeliwują, drugim razem wypuszczają — pewnie w celach propagandowych. W taki sposób wypuszczono wraz z bronią pięciu strzelców z sotni Nedołuhego, którzy zostali złapani podczas obławy w Pawłowie, jednego zatrzymali jako zakładnika — bo chcieli mówić z sotennym. Natomiast gestapo wszystkich złapanych rozstrzeliwuje.
[...]
Polacy. Polaków na naszym terenie nie ma. Pozostały tylko rodziny mieszane oraz ci, którzy poprzenosili metryki do cerkwi [greckokatolickiej] i chcą się asymilować. Są to zwykle ludzie, którzy nigdy aktywnie nie występowali jako Polacy, jedyną oznaką ich polskości była religia rzymskokatolicka.
Polacy, którzy uciekli do Sokala, bardzo często powracają do wsi z folksdojczami, wykopują swój majątek, a przy tym okradają Ukraińców i grożą im.
Po „powitaniu”, jakie zgotowano im w Komarowie 15 czerwca 1944 r., Polacy już się nie pokazują we wsi. W jednostkach niemieckich są Polacy z Poznańskiego. Bardzo interesują się, kto pobił Polaków, martwią się o los Polaków, którzy wyjechali z zachodnich ziem Ukrainy.
Do Sokala powraca wielu Polaków z zachodu (z Krakowa), którzy nie mają tam warunków materialnych do życia, mówią — niech nas tu zabiją, ale z głodu umierać nie chcemy. Jednak po rozrzuceniu antypolskich ulotek wielu Polaków, którzy nigdzie nie wyjeżdżali, nie zważając na głód na zachodzie wybiera się na zachód.
[...]
Chwała Ukrainie! Ref. Prop. (Robert)
Postój, 27 czerwca 1944 r. Pow. P. [podpis nieczytelny]
Grzegorz Motyka, Niemcy a UPA, "Karta" nr 23/1997.
Zasadniczo masowe akcje antypolskie wstrzymujemy. Jednak konsekwentnie należy je prowadzić przeciwko wszelkiemu polskiemu elementowi współpracującemu z NKWD oraz z tymi organami moskiewskiego imperializmu, które dążą do moralnego i fizycznego zniszczenia narodu ukraińskiego (przykład [akcji przeciwko takim Polakom — przyp. G.M.]: napad na polską milicję w jakimś ośrodku, która liczy 20 osób. Należy zniszczyć trzecią część czy połowę z nich, resztę rozbroić i uprzedzić, że jeśli nie zaprzestaną współpracy z bolszewikami przeciwko nam — następnym razem też zostaną zniszczeni).
1 września
Centralne Państwowe Archiwum Wyższych Organów Władzy i Administracji Ukrainy (CDAWOWU) w Kijowie,
f. 3833, o. 2, d. 3, l. 64–68.
Ściśle tajne
O stosunku ukraińskich nacjonalistów do Polaków
W czasie śledztwa w sprawie nacjonalistycznej działalności OUN-UPA ustalono, iż w ostatnim czasie ounowcy gwałtownie zmienili swój stosunek do Polaków, starając się przyciągnąć ich do wspólnej walki przeciwko sowieckiej władzy. [...]
Aresztowana członkini stanisławowskiego obwodowego prowidu OUN Szlemko podczas przesłuchania w tej sprawie powiedziała:
„OUN w nowy sposób traktuje problem stosunku do Polaków. Jeśli wcześniej były dawane rozkazy niszczenia Polaków jako kolonistów, to teraz stawia się problem wspólnej walki OUN i polskich nacjonalistów przeciwko władzy sowieckiej w celu niedopuszczenia do sowietyzacji Polski.”
Dowództwo UPA wydało rozkaz, w którym zabrania się stosowania represji przeciwko Polakom.
Agent „Wojnow” działający w bandzie UPA „Bystrego” doniósł, że na jednej z narad dowództwa kurenia „Bystry” ogłosił:
„Otrzymaliśmy rozkaz kategorycznie zabraniający stosowania represji przeciwko Polakom nie wchodzącym w skład polskich bojówek i nie zamieszanych w szpiegostwo. Ten rozkaz powinien być przekazany każdemu żołnierzowi UPA i miejscowym bojówkom, ponieważ odcinamy się od przeszłości; wszystko jedno, czy to będzie Polak, Rosjanin czy Czech — byleby pomagał budować «Niepodległą Ukrainę».”
28 listopada
Państwowe Archiwum Federacji Rosyjskiej (GARF) w Moskwie, f. 9478, o. 1, d. 117, l. 49.
Do dowódców oddziałów UPA, prowidów rejonów i kuszczów
Ponieważ do tej pory zdarzają się nieporozumienia co do nowej taktyki przeciwko Polakom i bolszewikom na terenie Polski, jeszcze raz wysyłamy rozkaz w tej sprawie.
Na ziemiach ukraińskich, które czasowo weszły w skład polskiego terytorium bolszewickiej okupacji, obowiązuje nas i całą organizację, a także grupy zbrojne, przyjęcie nowej taktyki przeciwko bolszewikom i Polakom.
1. Nie ma konieczności przeprowadzania jakichkolwiek działań przeciwko Polakom. Nie ma konieczności rozpoczynania zbrojnych starć z polską milicją, polskim wojskiem, a tym bardziej z polską ludnością cywilną.
2. W wypadku napadu polskiej milicji i innych band, a także w wypadku zasadzek należy prowadzić aktywną zbrojną obronę. [...] także wtedy, gdy przeciwnik ma przewagę.
3. Należy prowadzić intensywny wywiad na temat pochodzenia napadającej bandy [...].
Zakazuje się prowadzić bez zezwolenia odwetowe działania przeciwko polskiej ludności z tych środowisk, które pozostają pod wpływem kłamstw tych band, jednak należy zastosować wszelkie środki, aby napadająca banda była zniszczona.
Akty odwetu przeciwko osobom polskiego pochodzenia, które kontynuują swoją terrorystyczną działalność, także będą przeprowadzone, ale tylko po dokładnym rozpoznaniu i przygotowaniu, na rozkaz kompetentnych władz politycznych organizacji.
4. Pojedynczych Polaków zatrzymanych w ukraińskiej miejscowości nie należy zabijać, lecz koniecznie surowo sprawdzać. Tych, których sąsiedzi Ukraińcy dobrze znają jako miejscowych ludzi nieprawomyślnych [tj. nie współpracujących z Sowietami] — przekazywać w ręce Polaków z największej [pobliskiej] wsi, nakazawszy im, by nigdy więcej nie chodzili po obcej miejscowości, ponieważ jest niebezpieczeństwo bolszewickiej prowokacji.
O każdym takim wypadku należy poinformować organizację i przekazać dokładne dane: nazwisko, imię i miejsce zamieszkania, wykształcenie, rodzaj wykonywanych zajęć, kto go zna, komu i kiedy został przekazany. W czasie przekazywania wziąć pokwitowanie od przejmujących. Tych, których miejscowi chłopi nie znają, a także tych, których znają, lecz podejrzewają o współpracę z bolszewickim wywiadem, zatrzymywać (ale nie bić). Tym ostatnim zorganizować dobrą ochronę i obserwację i natychmiast poinformować [o nich] wyżej, przekazując wszystkie potrzebne dane takiej osoby.
5. Wśród polskiej ludności prowadzić zorganizowane rajdy oddziałów, rozpowszechniać literaturę, prowadzić silną propagandę na rzecz wspólnego wyzwolenia wszystkich narodów zniewolonych i zastraszonych przez bolszewicko-moskiewski imperializm.
W żadnych okolicznościach nie zaostrzać stosunków polsko-ukraińskich.
Zakazujemy pojedynczym strzelcom i członkom organizacji z własnej inicjatywy bratać się i rozpoczynać jakiekolwiek rozmowy [z Polakami].
Stosunek do bolszewików:
1. Podtrzymywać antybolszewickie wystąpienia mas. Wyjaśniać, że za masowym polskim terrorem ukrywa się w pierwszej kolejności ręka bolszewicka.
2. Uchylać się i nie podejmować we własnej miejscowości żadnych działań skierowanych przeciwko bolszewikom (walka zbrojna).
Na terenach, które odeszły do Polski, nie wysuwać Ukraińców jako głównej siły antybolszewickiej. To zadanie wypełniają na terenie Ukrainy. Na polskim terenie pozostawić aktywne, uzbrojone grupy, które będą działać w wypadku terroru i innych działań przeciwko nam.
3. Chwytać bolszewickich wywiadowców tak jawnych, jak i niejawnych, którzy wysyłani są masowo w nasze lasy; przekazywać ich kompetentnym instancjom organizacji.
Nie wypełniający rozkazu zostaną surowo ukarani.
Chwała Ukrainie!
Miejsce postoju, 10 maja 1945 K.P.
GARF, f. 9478, o. 1, d. 292, l. 80–82.
Dnia 17 grudnia 1945 r. pododdz. 512 [...] przygotował zasadzkę na skraju lasu koło drogi, która prowadziła z Rybotycz do w[si] Kopysno. [...] WP nadeszło strzeleckim rzędem. Od pierwszych naszych strzałów unieszkodliwiony został erkaemista wroga. Karabin maszynowy przejął od niego jego amunicyjny, ale i ten padł od naszych strzałów. 2 oficerów WP rozkazało reszcie wycofywać się skokami, lecz padli od naszych kul. Na polu boju pozostało 3 zabitych oraz 3 rannych. 5 uciekło, z czego 4 rannych. Ranny szeregowiec zeznał, że obaj oficerowie to komuniści i „jeśli ich puścicie, to oni nas potem powieszą”. D[owód]ca oddz. U-4 przeprowadził sąd polowy i po wykazaniu winy obydwu oficerom rozstrzelano ich. Dla rannego szeregowca WP przysłano podwodę, która odwiozła go do Rybotycz.
Okolice Rybotycz, 17 grudnia
AMSWiA, Akta sprawy Mirosława Onyszkiewicza „Oresta”, X-8, k. 167, 168, 165.
Święta odbyły się spokojnie. Pasterka o szóstej rano. Brały w niej udział takie masy narodu, jakich (zdaniem starszych ludzi) kościół oleszycki nigdy dotąd nie widział. Przyczyna tego jest jasna. Nie ma wcale konkurencji nabożeństw ukraińskich, bo nie ma popów. Pozostali Ukraińcy chętnie garną się do kościoła, aby udokumentować swą lojalność, względnie wygrać szansę przejścia na obrządek łaciński; toteż kościół nasz był przepełniony, a olbrzymia procesja narodu stała jeszcze pod murami kościoła. Byli nawet „Badacze” [Pisma Świętego]. Przeżyliśmy prawdziwą satysfakcję w kościele, na jaką Oleszyce wieki całe czekały! Sukces znakomity, zwłaszcza gdy się zważy, że na przykład w Lubaczowie po staremu robi hałas oteć [Mirosław Iwan] Myszczyszyn, ruskie dzwony walą tuż nad uchem polskiego kościoła, a w sukurs Myszczyszynowi przybył jeszcze oteć [Julian Włodzimierz] Mackiw. W Dzikowie również popostwo jest uprzywilejowane i celebruje hałaśliwie w „fełonach”.
Oleszyce, 26 grudnia
Ks. Józef Mroczkowski, Wojna w Oleszycach, „Karta” nr 24/1998.
Dnia 27 grudnia 1945 r. oddział [U-4] na rozkaz z góry oraz dlatego, by odebrać z rąk wroga inicjatywę ofensywną i żeby ten przestał myśleć o wypadach w teren, połączonych z mordami i rabunkami cywilnej ludności ukraińskiej, a bardziej myślał o obronie swoich centrów miejskich, [...] przeprowadził akcję na m. Przemyśl. Akcja trwała od godz. 1.30 do 3.00. [...] Pododdz. 510 [...] zajął bez walki wodociągi. Podpalono wieżę ciśnień, zniszczono [...] granatami zegary oraz maszyny, a także podpalono oliwę i naftę w wieży wodnej. [...] Pododdz. 511 spalił Kruhel Wielki, pozostawiając ok. 20 domów zamieszkanych przez Ukraińców. Sekcja moździerzowa wystrzeliła 11 pocisków na m. Przemyśl, z czego 2 pociski padły na dworzec kolejowy m. Przemyśla i jeden zapalił wagon pocztowy, który spłonął. 3 pociski spadły na koszary [...], jeden na ulicę Słowackiego, 2 na zabudowania szpitala wojskowego przy ul. Słowackiego, reszta nad San.
Wyniki akcji: w m[ieście] Przemyśl panika, „banderowcy strzelają z ciężkiej broni”. Brak wody w m. Przemyśl, spalono zboże kontyngentowe w stodołach.
Przemyśl, 27 grudnia
AMSWiA, Akta sprawy Mirosława Onyszkiewicza „Oresta”, X-8, k. 167, 168, 165.
Dnia 30 grudnia 1945 [...] na polecenie rej[onowego] prow[idnyka] Ł. [...] oddz. U-1 razem z oddz. U-5 zlikwidowały pomiędzy godz. 00.15 a 01.25 w[ieś] Nowosielce, która liczyła 250 numerów, a była zasiedlona już wyłącznie przez Polaków repatriantów ze wschodu. [...] Akcja rozpoczęła się na sygnał białej rakiety i wybuch na stacji. Polacy ostrzeliwali się z domów. Były wypadki, że z siekierami rzucali się na strzelców. Erkaemista „Sosna” zabił kolbą (zaciętego) erkaemu [Polaka], który chciał uderzyć go kołkiem. Większość Polaków to przybysze z Galicji. Kiedy strzelcy chcieli jednemu Polakowi pomóc wynosić rzeczy i wygnać bydło — to ten zaparł się, nie chciał sam wyjść z chaty i nie dał wygnać bydła. Tak i spalił się w chacie razem z całym swoim dobytkiem.
Strzelcy idący na akcję otrzymali instrukcje, jak mają podczas niej postępować. Wszystkim mówili: „Palimy swoje chaty”, „Stalin wrogiem Polaków i Ukraińców” itp. Jak brali bydło z dworu, to oświadczyli, że rekwirują na „fundusz walki zniewolonych narodów”. Wszędzie rozdawano ulotki. Strzelcy pomagali (jeśli to było możliwe) wynosić rzeczy. W czasie akcji zabito około 15 Polaków, którzy stawiali opór lub ostrzeliwali się. Na stacji rozbrojono milicjanta, a budynek stacji całkowicie zniszczono. W czasie akcji zatrzymano transport. [...] Zwiad doniósł, że w zatrzymanym transporcie było kilku zabitych i rannych bolszewików. Akcja spowodowała wielką panikę wśród polskich repatriantów, a szczególnie we w[si] Zarszyn i polskich wioskach bandyckich. Wszelkie rabunki w ukraińskich wioskach na razie ustały. Polscy sołtysi rozmawiają z naszymi wioskami.
Postój, 31 grudnia 1945
AMSWiA, Akta sprawy Mirosława Onyszkiewicza „Oresta”, X-8, k. 167, 168, 165.
Dnia 19 stycznia 1946 o godz. 10 pododdz. 507 i 509 pod dowództwem samego d[owód]cy oddz. [„Chrina”] brały udział w Święceniu Wody we wsi Serednie Wielkie. W czasie Święcenia Wody doniesiono, że przez w[ieś] Choceń w kierunku na Serednie Wielkie posuwa się WP w sile ok. 100 żołnierzy. [...] W ciągu 30 minut pojawił się wróg. Jego moździerz [...] ostrzelał szczyt góry 658 oraz w. Serednie Wielkie, a wojsko zaczęło nacierać [...]. Pododdz. 507 zaczął nacierać i zepchnął wroga do potoku, który płynął ze w. Choceń do Serednich Wielkich. W tym czasie pododdz. 509 ze skrzydła zaatakował wroga, który zaczął cofać się potokiem w kierunku w. Choceń. Oba pododdz. nękały wroga aż do w. Tysowiec. [...]
Wyniki boju:
Straty wroga: 44 zabitych [...] oraz wielu rannych. Oprócz tego 4 żołnierzy, w tym jednego porucznika wzięto do niewoli; po zapoznaniu z celami naszej walki i wręczeniu im wydanych przez nas ulotek dla WP zwolniono ich.
Straty własne: żadne.
Zdobyto: 1 moździerz 82 mm [...], 3 karabiny maszynowe z amunicją (diegtiariewy), 8 PPS, 3 PPSz, 1 ros[yjski] karabin snajperski. [...]
Serednie Wielkie, 19 stycznia
AMSWiA, Akta Mirosława Onyszkiewicza „Oresta”, X-6, k. 50, 60.
Dnia 25 stycznia 1946 w nocy WP, w sile około 5 kompanii i 2 auta NKWD-ystów oraz około stu cywilów ubranych częściowo w wojskowe mundury, podjechało cicho do wioski [Zawadka Morochowska]. Ustawili ubezpieczenia od strony lasu, obstawili wsie Morochów, Mokre, Wysoczany, Płonna i góry od Niebieszczan i Ratnawicy. Wpadli do wioski bez strzału i zamordowali 58 dzieci i kobiet (rżnęli je bagnetami, wydłubywali oczy, rozcinali brzuchy, piersi, łamali ręce, nogi, obcinali nosy i uszy i tak rzucali je w ogień płonących chat). [...]
Po [dokonaniu] mordu Lachy uciekli bardzo szybko, bojąc się, aby ktoś na nich nie napadł.
Zawdka Morochowska, 25 stycznia
AMSWiA, Akta Mirosława Onyszkiewicza „Oresta”, X-6, k. 50, 60.
30 stycznia w nocy nieznani sprawcy spalili w Rzepedzi na przysiółku Zajniki 7 zabudowań polskich, 2 mosty na drodze Rzepedź–Komańcza przez Osławę. Sprawcami tego napadu byli prawdopodobnie Ukraińcy.
Sanok, 4 lutego
Archiwum Państwowe w Rzeszowie, zesp. 16, sygn. 146, k. 2.
Dnia 20 marca 1946 r. o godz. 06.45 oddz. 94, 95a13 oraz oddz. Myrona [Wołodymyra Hołyszko] dokonały napadu na w. Jasiel, gdzie byli zebrani żołnierze ze strażnic granicznych ze w. Komańcza, Łupków, Radoszyce i Wola Michowa. Żołnierze ci grabili oraz mordowali bezbronną ludność ukraińską. I tak we w. Polany Surowiczne ograbili i zabili 9 gospodarzy, a we w. Wisłok Dolny zabili 7 gospodarzy i spalili 32 chaty. Aby przerwać te ich bandyckie napady na bezbronną ludność ukraińską, dowódca oddz. U-5 postanowił dokonać na nich napadu właśnie wtedy, kiedy żołnierze będą wszyscy razem.
Według planu atakować miały pododdz. 513 i 514 oraz 501 [...] Reszta pododdz. miała wystawić zabezpieczenia i nie wypuścić żadnego polskiego żołnierza z wioski. [...] Pododdz. 501, ponieważ WP nie uciekało, ale przyjęło bój, zaczął [...] atakować. Kiedy pododdz. 501 wszedł do wioski, zaczął przeszukiwać chaty, w których ukrywali się polscy żołnierze, brać ich do niewoli i odprowadzać na wyznaczone miejsce. W czasie ataku odznaczyli się odwagą strzelcy Czajka, Topór i Dowhyj, którzy pierwsi wbiegli do wsi i z bliskiej odległości ostrzelali chaty, w których znajdowało się WP [...].
Wyniki boju:
Straty wroga: 24 zabitych, 6 rannych oraz 79 wziętych do niewoli (w tym 2 poruczników, 5 podporuczników, 1 chorąży, plutonowy i 32 kaprali).
Straty własne: 2 lekko ranni strzelcy.
Zdobyto: 2 moździerze 54 mm, [...] 7 rkm „diegtiariewa”, [...] 64 karabiny, 40 PPSz i PPS, [...] 5 wiader, 1 maszyna do pisania, 50 kg makaronu, 50 kg mąki, 100 kg zboża, 50 kg soli, [...] 7 koni z taboru, 2 wozy oraz archiwum sztabu.
20 marca
AMSWiA, Akta sprawy Mirosława Onyszkiewicza „Oresta”, X-6, k. 233–235.
20 marca 1946 r. kurenie UPA d[owód]ców „Chrina” i „Myrona” wspólnie przeprowadziły atak na Jasiel. [...] Wroga okrążono i całkowicie rozgromiono. [...] W archiwum znaleziono dokładną charakterystykę każdego członka WP; na podstawie tych danych 20 jeńców zwolniono, resztę, która wsławiła się paleniem i zabójstwami ludności ukraińskiej, rozstrzelano.
Jasiel, 20 marca
UPA w switli dokumentiv z borotby za Ukrajinśku Samostijnu Sobornu Derżawu 1942–1950 r., t. II, [b.m.w.] 1960, s. 156.
Dnia 23 marca 1946 r. o godz. 01.10 oddz. U-1 przeprowadził akcję na w. Komańcza.
Po akcji na w. Jasiel polscy żołnierze uciekli do w. Radoszyce, a miejscowa ludność zaczęła grabić porzucony majątek. Żeby ratować resztę majątku przed rozgrabieniem, d[owód]ca U-1 wydał rozkaz marszu do w. Komańcza. Oddz. U-1 przyszedł do w. Komańcza [...]. Przede wszystkim spalono wszystko, co tylko mogło spłonąć, budynki i budki kolejowe oraz 40 wagonów (lokomotywa z 2 wagonami uciekła do w. Łupków). Następnie spalono: koszary wojskowe, budynek MO, mleczarnię, 4 drewniane mosty na szlaku kolejowym, 1 drewniany most na szosie, 3 wille na [górze] Birczy oraz folwark. Następnej nocy wysadzono: zwrotnicę wyjazdową i wjazdową, wieżę ciśnień, 2 wodopompy oraz żelazny most kolejowy na szlaku do w. Komańcza (most przerwano w środku i zawalił się).
Klasztor na Birczy po porozumieniu z kuszcz[owym] Makarenką pozostawiono nienaruszony. W czasie akcji we w. Komańcza zatrzymano jako podejrzanych o szpiegostwo miejscową nauczycielkę, jej siostrę i dróżnika [...]. Kiedy zamierzali uciec korzystając z nieuwagi strażnika, zastrzelono ich.
23 marca
AMSWiA, Akta sprawy Mirosława Onyszkiewicza „Oresta”, X-6, k. 235, 249.
Dnia 24 marca 1946 r. o godz. 19.20 oddz. [U-5 „Chrina”] razem z oddz. d[owód]cy Myrona przeprowadził na rozkaz kol[egi] rejonowego Łewka napad na m. Bukowsko. Celem napadu było schwytanie bandytów, którzy rabowali okoliczne wsie ukraińskie. W m. Bukowsko przeprowadzono zebrania z ludnością polską, na których polska ludność pod groźbą 1.000.000 zł kontrybucji wydała wszystkich bandytów. Z wydanych bandytów złapano tylko jednego, bo reszta częściowo wyjechała, a częściowo została aresztowana przez UB z Sanoka. Schwytanemu bandycie kazano zapłacić 30 dolarów amerykańskich jako karę za grabieże. Oprócz tego zabrano z wioski 6 szt. bydła na wyżywienie oddz. [...]. Następnie strzelcy zjedli kolację, za kolację w restauracji zapłacono 750 zł.
24 marca
AMSWiA, Akta sprawy Mirosława Onyszkiewicza „Oresta”, X-6, k. 235, 249.
Przy niniejszym podaję dane o wypadkach w powiecie, otrzymane ze Starostwa Powiatowego, Ref[erat] Polityczno-Społeczny.
Donoszę, że w nocy z 18 na 19 i z 19 na 20 marca 1946 r. banderowcy zabrali bydło na terenie gminy Jaśliska w gromadzie Rudawka 14 sztuk, Woli Niżnej 4 sztuki, w Moszczańcu 4 sztuki, w Surowicy 20 sztuk i w Dąbrowie 8 sztuk.
Sanok, 26 marca
Archiwum Państwowe w Rzeszowie, zesp. 16, sygn. 146.
Dnia 4 kwietnia 1946 r. o godz. 20.00 oddz. [U-5 „Chrina”] przeprowadził odwetową akcję na m. Bukowsko. Polska cywilna ludność tego miasteczka razem z bolszewicko-polskimi, bandyckimi wojskami napadała na nasze wioski, grabili, palili, a niektórych gospodarzy żywcem rzucali do ognia. Pomimo naszego ostrzeżenia, jakie miało miejsce na przeprowadzonych [przez nas] zebraniach w dniu 24 marca 1946 r., bandycka ludność m. Bukowska nie zaprzestała swoich grabieżczych napadów na okoliczne ukraińskie wioski; postanowiono [zatem] to m[iasteczko] zniszczyć.
Miasteczko Bukowsko liczyło ok. 500 budynków, w tym 60 murowanych, które podpalone w ciągu 16 minut, paliły się przez dwa dni.
Wyniki akcji:
Straty wroga: nieznane.
Straty własne: żadne.
Zabrano: 15 koni, 25 krów (przekazano je ludności ukraińskiej z wiosek spalonych przez Polaków).
Zniszczono: ok. 500 budynków, w tym 60 murowanych całkowicie.
Sanok, 27 maja
AMSWiA, Akta Mirosława Onyszkiewicza „Oresta”, X-13, k. 40.
Wiadomości własne. […]
Dnia 6 kwietnia przybyło WP do Bukowska, zastrzelili 3 Ukraińców w Tokarni, na skutek czego ludność ukraińska z Tokarni i Wolicy uciekła w popłochu przed WP do lasu. WP radzi ludności polskiej pozostałej w Bukowsku, aby uciekała do Sanoka przed napadami band ukraińskich z gór. Ludność jest bezradna i przerażona — krążą różne wersje: jedni mówią, że jest to zemsta Ukraińców za spalenie przez WP 13 wiosek ukraińskich, inni twierdzą, że jest to robota band ukraińskich, które są w zmowie z polską reakcją. Ksiądz rzym[sko]-kat[olicki], proboszcz z Bukowska werbuje ludność polską — pogorzelców do wyjazdu na Zachód.
Dnia 7 kwietnia w Komańczy został rozstrzelany przez WP tamt[ejszy] ksiądz ukraiński — proboszcz Komańczy wraz z synem za posiadanie broni w domu.
Sanok, 8 kwietnia
Archiwum Państwowe w Rzeszowie, zesp. 16, sygn. 146.
Wiadomości własne. […]
Dnia 6 kwietnia przybyło WP do Bukowska, zastrzelili 3 Ukraińców w Tokarni, na skutek czego ludność ukraińska z Tokarni i Wolicy uciekła w popłochu przed WP do lasu. WP radzi ludności polskiej pozostałej w Bukowsku, aby uciekała do Sanoka przed napadami band ukraińskich z gór. Ludność jest bezradna i przerażona — krążą różne wersje: jedni mówią, że jest to zemsta Ukraińców za spalenie przez WP 13 wiosek ukraińskich, inni twierdzą, że jest to robota band ukraińskich, które są w zmowie z polską reakcją. Ksiądz rzym[sko]-kat[olicki], proboszcz z Bukowska werbuje ludność polską — pogorzelców do wyjazdu na Zachód.
Dnia 7 kwietnia w Komańczy został rozstrzelany przez WP tamt[ejszy] ksiądz ukraiński — proboszcz Komańczy wraz z synem za posiadanie broni w domu.
Sanok, 8 kwietnia
Archiwum Państwowe w Rzeszowie, zesp. 16, sygn. 146.
(wiadomości własne)
Dnia 24 maja 1946 r. o godz. 8.00 na stadionie sportowym w Sanoku odbyła się egzekucja przez powieszenie dwóch osobników z bandy NSZ [Narodowych Sił Zbrojnych]: Ryniaka i Pudlika, skazanych wyrokiem sądu doraźnego na karę śmierci za napady z bronią w ręku na Posterunki MO, funkcjonariuszy UB, na żołnierzy polskich, na spółdzielnie i za kradzież bydła. Egzekucja wywarła silne wrażenie na tutejszej ludności. Na terenie Sanoka na temat egzekucji krążą różnego rodzaju pogłoski antysowieckie:
1. Jedni mówią, że wyrok jest za surowy i niesprawiedliwy, bo Żyd sądził, a Sowiet wieszał.
2. Inni mówią, że wyrok jest również niesprawiedliwy, bo skazani na śmierć, chociaż posiadali broń i dokonywali napadów, jednak nikogo z osób cywilnych ani też z Wojska, Bezpieczeństwa czy Milicji nie zamordowali, co potwierdził również przewód sądowy, zatem wyrok powinien być łagodniejszy.
3. Inni twierdzą, że dotychczas nie widzieli żadnego publicznego wyroku i egzekucji na Ukraińcach, którzy często napadają, palą i mordują ludność polską i przedstawicieli Władz państwowych, żołnierzy polskich i milicjantów. W fakcie tym dopatrują się win Władz Sowieckich, które rzekomo nie dopuszczają do wykrycia i ukarania Ukraińców winnych zbrodni na Polakach.
Sanok, 24 maja
Archiwum Państwowe w Rzeszowie, zesp. 16, sygn. 164.
Ob. Prezydent: Wznawiam posiedzenie. Został zgłoszony przez posła Burdę i towarzyszy wniosek nagły następującej treści (czyta):
Na mocy art. 18 i 19 regulaminu obrad Krajowej Rady Narodowej posłowie Polskiego Stronnictwa Ludowego wnoszą o uchwalenie: „Krajowa Rada Narodowa powołuje komisję poselską w składzie 12 posłów — po dwóch z każdego klubu poselskiego — dla natychmiastowego zbadania stosunków, dotyczących bezpieczeństwa na terenach województwa rzeszowskiego i lubelskiego, zaproponowania środków dla zwalczania grasujących band, zapewnienia bezpieczeństwa osobistego, majątku i opieki miejscowej ludności oraz przedłożenia planu zagospodarowania opuszczonych lub zniszczonych terenów”.
Posłowie Polskiego Stronnictwa Ludowego uważają swój wniosek za nagły i żądają głosu wnioskodawcy dla uzasadnienia nagłości wniosku.
Dla uzasadnienia nagłości wniosku udzielam głosu posłowi ob. Burdzie.
Poseł ob. Burda: Wysoka Rado! Jeżeli wejdziemy na teren województwa rzeszowskiego, na teren województwa lubelskiego, a przeważnie na terenie powiatów: sanockiego, przemyskiego, lubaczowskiego i wielu innych, to mamy wrażenie, że jeszcze wojna się nie skończyła. Patrzymy na te setki, tysiące osad ludzkich, patrzymy na tysiące gospodarstw, patrzymy na te wielkie tysiące hektarów odłogów, z których tak żyzne ziemie zasańskie dawały tyle chleba ludności polskiej. Te cyfry, które tu rzucam, to nie są cyfry gołosłowne, to są cyfry opancerzone krwią i zgrozą, to są cyfry, które wołają do sumienia narodu, do sumienia Rządu i Wysokiej Rady, aby natychmiast przyjść ludności z pomocą jeszcze przed nadchodzącą zimą. To są cyfry oblane łzami, cyfry oblane krwią ludzką.
Wobec tego prosimy Wysoką Radę o uchwalenie nagłości tego wniosku. (Oklaski).
Ob. Prezydent: Kto przeciw nagłości wniosku zabiera głos? Czy Minister Bezpieczeństwa Publicznego zgadza się na nagłość wniosku?
Minister Bezpieczeństwa Publicznego ob. Radkiewicz (powitany oklaskami): Wysoka Rado! Pozwolę sobie tym razem ograniczyć się tylko do tego konkretnego wniosku. Ja nie widzę potrzeby powołania specjalnej komisji.
Organy Bezpieczeństwa w ciągu tego całego okresu czasu prowadziły dość intensywną walkę, szczególnie jeżeli chodzi o oczyszczenie wymienionego terenu z band ukraińskich i faszystowskich. Sytuacja w tej chwili jest niewątpliwie inna, lepsza, aczkolwiek jeszcze niezadowalająca, ale nie jest taka, jak była 4–5 miesięcy temu, kiedy repatriacja jeszcze nie była skończona.
Gdyby chodziło o sens polityczny wniosku klubu PSL — muszę oświadczyć, że ma on specjalny posmak. Powstaje pytanie, dlaczego PSL stawia ten wniosek i ogranicza zagadnienie bezpieczeństwa tylko do terenów rzeszowskiego i lubelskiego i wymienia tamte powiaty. Chodzi więc tylko o sprawę band ukraińskich. Dla nas, dla obozu demokratycznego ważne jest oczyszczenie terenu z band wszelkiego rodzaju reakcji, niezależnie czy ukraińskiej, czy polskiej, oczyszczenie z band ukraińskich i polskich.
Dlatego wypowiadam się przeciw nagłości wniosku.
Ob. Prezydent: Poddaję pod głosowanie sprawę nagłości wniosku.
Kto jest za nagłością wniosku, zechce podnieść rękę. Dziękuję. Kto jest przeciw nagłości? Większość.
Wniosek jako zwykły zostanie przekazany Komisji Administracji i Bezpieczeństwa.
Warszawa, 23 września
Sprawozdanie stenograficzne z posiedzeń Krajowej Rady Narodowej w dn. 20, 21, 22 i 23 września 1946 r., Warszawa 1946, s. 474–476.
Z Mińska wyjechałem swoim samochodem w kierunku miasta Prypeć przez Mozyr 25 kwietnia 1986 roku. […]
Do miasta Prypeć dojeżdżałem około pół do trzeciej w nocy od północnego zachodu. Już koło stacji Janów zobaczyłem ogień nad czwartym blokiem. Dokładnie widoczny był oświetlony płomieniem komin wentylacyjny z poprzecznymi czerwonymi pasami. Dobrze pamiętam, że płomienie sięgały ponad komin. To znaczy osiągały wysokość stu siedemdziesięciu metrów nad ziemią. Nie zajeżdżałem do domu, tylko postanowiłem podjechać w pobliże czwartego bloku energetycznego, żeby lepiej się wszystkiemu przyjrzeć. Podjechałem od strony biurowca zarządu budowy i zatrzymałem się o jakieś sto metrów od szczytowej ściany budynku, w którym doszło do awarii. Zobaczyłem w blasku pożaru, że budynek jest na poły zrujnowany, nie ma hali głównej, pomieszczeń separatorów, zobaczyłem polśniewające czerwono, zerwane ze swoich miejsc separatory bębnowe. Aż serce mi się ścisnęło. Potem dojrzałem ruiny i zniszczone pomieszczenia głównych pomp cyrkulacyjnych. Obok bloku stały samochody strażackie. Pomknęła w stronę miasta karetka pogotowia na sygnale […]. Postałem z minutę, doznając przygnębiającego uczucia niezrozumiałego niepokoju, osłupienia. Oczy wchłaniały i zapamiętywały wszystko na zawsze. Niepokój coraz głębiej zapadał w duszę i pojawił się mimowolny strach. Wrażenie bliskiego, niewidzialnego zagrożenia. Pachniało jak po bliskim uderzeniu pioruna, ponadto cuchnęło cierpkim dymem, zaczęły piec oczy, pojawiła się suchość w gardle. Dusił kaszel. A ja jeszcze, żeby lepiej widzieć, opuściłem boczną szybę. Była przecież ciepła, wiosenna noc. Doskonale widziałem, że pali się dach hali maszyn i stelaża deaeratora, widziałem figurki strażaków przemykające w kłębach płomieni i dymu, podrygujące węże ciągnące się od samochodów strażackich do góry. Jeden ze strażaków wdrapał się aż na dach budynku „B”, na poziom plus siedemdziesiąt, widocznie obserwując reaktor i koordynując działania kolegów na dachu hali maszyn. Znajdowali się o jakieś trzydzieści metrów poniżej niego… […] Zawróciłem i pojechałem do domu, do piątego osiedla miasta Prypeć. Kiedy wszedłem do domu, domownicy spali. Było około trzeciej w nocy. Obudzili się i powiedzieli, że słyszeli wybuchy, ale nie wiedzą, co się stało. Wkrótce przybiegła podniecona sąsiadka, której mąż już był na bloku. Zawiadomiła nas o awarii i zaproponowała, żebyśmy wypili butelkę wódki dla dezaktywacji organizmu. Wypiliśmy ją żartując i położyliśmy się spać…
25-26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Tej nocy miałem dyżur. Grałem w szachy z kierowcą. [...] Usłyszałem: „Tak, tak, jedziemy, jedziemy...”. [...] „Dokąd?” – zapytałem. „Do elektrowni w Czarnobylu.” [...]
Podjechaliśmy. Od razu stało się jasne – pali się. Czerwone płomienie jak chmura. „Ale będzie pracy” – pomyślałem. Przyjechaliśmy tam kwadrans przed 2.00 w nocy. [...] Zobaczyliśmy, że jest rozsypany grafit. Miszko powiedział: „Grafit, co to takiego?”. Odepchnąłem kawałek nogą. A szeregowiec z drugiego samochodu podniósł go: „On jest gorący”. Kawałki były różne – duże i małe – takie, które można wziąć w ręce. Wywaliło je na ścieżkę, wszyscy tam po nich deptali.
Tylko o promieniowaniu nic nie wiedzieliśmy. [...] Samochody puściły wodę, Miszko napełniał cysternę, woda poszła w górę.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Pracowaliśmy. Widać było ogień – paliło się, unosiła się umiarkowana chmura dymu. [...] Kiedy zobaczyliśmy, że ogień się nie pali, a zaczynają już lecieć iskry, powiedziałem: „Chłopcy, to już gaśnie”. [...]
Już wiedzieliśmy, że [lejtnanta] Prawyka i Teliatnykowa odwieźli – wtedy dotarło do nas, że jest promieniowanie. Powiedzieli nam: „Chodźcie tu do jadalni, bierzcie proszki”. [...]
Wsiedliśmy do samochodu, pojechaliśmy do pierwszego kompleksu budynków, tam nas zaczęli sprawdzać pod kątem promieniowania. Wszyscy podchodzili, a urzędnik pisał: „zanieczyszczony, zanieczyszczony, zanieczyszczony...”. Poza tym niczego nie mówili.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Obudził mnie dzwonek telefonu. [...] Poczołgałem się do aparatu. W słuchawce głos Wiaczesława Orłowa, mojego zwierzchnika – zastępcy naczelnika do spraw eksploatacji oddziału reaktora numer 1.
– Dzień dobry, Arkadij. Przekazuję ci komendę Czuhynowa: wszyscy kierownicy mają szybko przybyć na stację do swojego oddziału.
Opanowała mnie trwoga.
– Wiaczesławie Orłowiczu, co się stało? Coś poważnego?
– Sam niczego nie jestem pewien. Przekazano, że awaria. Gdzie, jak, dlaczego – nie wiem. Zaraz pobiegnę do garażu po samochód, a o 4.30 spotkamy się przy „Radudze”.
– Dobrze, ubieram się.
Odłożyłem słuchawkę, wróciłem do sypialni. Sen się ulotnił. W głowie tłukła mi się jedna myśl: „Moja żona Maryna jest dzisiaj na stacji. Czekają na zatrzymanie czwartego bloku, aby przeprowadzić eksperyment”. [...]
Wyskoczyłem na ulicę. Spotkałem dwuosobowy patrol milicji z maskami przeciwgazowymi. Wsiadłem do samochodu Orłowa, wyjechaliśmy na prospekt Lenina. Z lewej strony, z punktu medycznego, z szaloną prędkością wyłoniły się na wiadukcie dwie karetki na sygnale, szybko pojechały do przodu.
[...] Wypadliśmy z lasu, od strony drogi dobrze było widać wszystkie bloki. Patrzyliśmy obaj, oczom nie wierząc. Tam gdzie powinna być centralna sala czwartego bloku – czarna zawalina. Strach...
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Drzwi punktu medycznego były zamknięte. Zadzwoniłem do centrali. „Jaka sytuacja?” – zapytałem. – „Sytuacja niejasna, zostańcie na miejscu. Jeśli trzeba, udzielajcie pomocy.” [...]
Zacząłem przypominać sobie higienę wojenną, wiedzę z uczelni. Coś sobie przypomniałem, choć zdawało mi się, że nie pamiętam. Przecież myśmy wtedy nie uważali... Komu to było potrzebne – higiena promieniowania. Hiroszima, Nagasaki – to wszystko tak od nas daleko.
[...] Raptem podeszło do mnie trzech, chyba mundurowych. Przyprowadzili 18-letniego chłopca – skarżył się, że go mdli, miał silny ból głowy, zaczął wymiotować. Pracował na trzecim bloku i chyba zaszedł na czwarty...
[...] Zaprowadziłem go do karetki. Chłopak „odpływał” na moich oczach, choć był pobudzony, a jednocześnie miał zaburzenia psychiczne, nie mógł mówić. Zaczął się słaniać, jakby łyknął porządną ilość spirytusu, ale zapachu nie było... A ci, którzy wybiegali z bloku, krzyczeli: „Straszne, straszne” – mieli już zaburzenia. [...]
Kiedy zrobiłem mu zastrzyk, od razu przyszło jeszcze trzech czy czterech. Wszystko było jak w książce: ból głowy z takimi symptomami, jak ściśnięte gardło, suchość, mdłości, wymioty. Aplikowałem im relanium. Byłem sam, bez pielęgniarza. Od razu wsadzałem ich do samochodu i odprawiałem do Prypeci.
[...] Jak tylko ich odprawiłem, chłopcy przyprowadzili do mnie kilku strażaków. Po prostu słaniali się na nogach. Zastosowałem czysto objawowe leczenie: relanium i aminazyn, żeby trochę odciążyć psychikę, zmniejszyć ból.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Podjechaliśmy o 4.50. Rzuciliśmy się do śluzy sanitarnej. Szybko ubrałem się na biało, na przejściu zobaczyłem Saszę Czumakowa, partnera Maryny. Powiedział, że Maryna się przebiera. Spadł mi kamień z serca...
Telefon od naczelnika cechu reaktora numer 1 – Czuhynowa, który właśnie przyszedł z czwartego bloku. Podobno sprawy się kiepsko mają. Wszędzie wysokie promieniowanie. Są zawaliny, wiele ruin.
Czuhynow i zastępca głównego inżyniera do spraw eksploatacji pierwszej części (czyli pierwszego i drugiego bloku) Anatolij Sytnykow starali się uruchomić zapasowy system chłodzenia reaktora. We dwóch nie dawali rady.
[...] Otworzyliśmy awaryjny komplet „środków ochrony osobistej”. Wypiłem flakon jodku potasu, popiłem wodą. Tfu, jakie ohydztwo! Ale trzeba. Ołowow miał dobrze – jodek przyjął w postaci tabletki.
W milczeniu się ubraliśmy. Nałożyliśmy ochraniacze z plastiku na nogi, podwójne rękawice, maski, kaski. Wyciągnęliśmy z kieszeni dokumenty i papierosy. Jakbyśmy szli na rozpoznanie. Wzięliśmy górniczą lampę – sprawdziliśmy, czy się pali.
Czarnobyl, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
Pojechałem do elektrowni, postanowiłem zorganizować mycie miasta. Poprosiłem o przysłanie samochodu myjącego. Przyjechał. [...] Na całe miasto, na 50 tysięcy mieszkańców, mieliśmy cztery polewaczki! [...] Przyjechała cysterna, skąd ją wykopali – nie wiem. Kierowca nigdy wcześniej taką nie jeździł i nie wiedział, jak włączyć pompę. Woda ze szlaucha lała się tylko pod własnym ciśnieniem. Pogoniłem go z powrotem, przyjechał za kilkanaście minut. Już umiał włączyć pompę. Zaczęliśmy myć drogę.
Prypeć, 25 kwietnia
Katarzyna Jakubowska-Krawczyk, Zona Czarnobyl, „Karta” 2001, nr 67.
W czernobylskiej elektrowni atomowej, położonej 130 km na północ od Kijowa, nastąpiła awaria jednego z czterech bloków energetycznych, która spowodowała zniszczenie części konstrukcji budowlanych budynku reaktora, jego uszkodzenie i wyciek substancji radioaktywnych. Na miejscu katastrofy zginęły dwie osoby, a wśród rannych 18 osób znajduje się w stanie ciężkim — podano w komunikacie Rady Ministrów ZSRR.
Wzmożoną radioaktywność stwierdzono w kilku państwach Europy, nigdzie jednak nie przekroczyła ona poziomu, który stanowiłby zagrożenie dla zdrowia ludności.
26 kwietnia
„Przekrój” nr 2135, z 11 maja 1986.
W momencie wybuchu znajdowałem się obok dyspozytorni, gdzie pełniłem dyżur. Nagle rozległ się silny wyrzut pary. Nie zwróciliśmy na to uwagi, ponieważ wyrzuty pary zdarzały się w czasie mojej pracy niejednokrotnie […]. Zamierzałem pójść odpocząć i w tym momencie nastąpił wybuch. Rzuciłem się do okna, po wybuchu momentalnie nastąpiły kolejne wybuchy… […]
Zobaczyłem czarną ognistą kulę, która wytrysnęła ponad dach hali maszyn czwartego bloku energetycznego…
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
W momencie wybuchu i po nim znajdowałem się przy pulpicie dozymetrycznym. Kilka razy potwornie rąbnęło. Pomyślałem: koniec. Ale patrzę – żyję, stoję na nogach. Był ze mną w pomieszczeniu dozymetrii jeszcze jeden kolega, mój pomocnik, Pszczenicznikow, młodziutki chłopak. Otworzyłem drzwi na korytarz stelaża deaeratora, a stamtąd waliły kłęby białego pyłu i pary. Charakterystyczny zapach pary. I błyski wyładowań. Zwarcia. Tablice czwartego bloku na pulpicie dozymetrii od razu zgasły. Żadnych wskazań. [...] Spróbowałem określić sytuację radiacyjną w swoim pomieszczeniu i w korytarzu za drzwiami. Dysponowałem tylko radiometrem DRGZ o zakresie tysiąca mikrorentgenów na sekundę. Zablokował się na końcu skali. Miałem jeszcze jeden przyrząd ze skalą do tysiąca rentgenów, ale ten po włączeniu jak na złość się spalił. Innego nie było. Wówczas poszedłem do sterowni bloku i zameldowałem [Aleksandrowi] Akimowowi [kierownikowi zmiany bloku] o sytuacji. Wszędzie ponad 1000 mikrorentgenów na sekundę, czyli około 4 rentgenów na godzinę. Jeśli tak, to można pracować około pięciu godzin. Naturalnie w warunkach sytuacji awaryjnej. Akimow powiedział, żebym przeszedł się po bloku i określił sytuację dozymetryczną. Wszedłem klatką schodową na poziom plus dwadzieścia siedem, ale dalej nie poszedłem. Wskaźnik wszędzie wyskakiwał poza skalę.
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Wybuch wybił wszystkie szyby w korytarzu deaeratora. Bardzo śmierdziało ozonem. Organizm wyczuwał silne promieniowanie. A mówią, że nie ma takich organów zmysłów. Widać, mimo wszystko są. W piersiach pojawiło się nieprzyjemne uczucie – samoistne uczucie paniki, ale kontrolowałem je i wziąłem się w garść. Było już jasno i z okna świetnie widać było zawał. Cały asfalt wokół niego zaspany był czymś czarnym. Przyjrzałem się – przecież to grafit reaktorowy! Nieźle! Zrozumiałem, że reaktor szlag trafił. [...]
Wszedłem do sterowni bloku. Byli tam Babiczew Włodzimierz Nikołajewicz i zastępca naczelnego inżyniera do spraw naukowych Michaił Aleksiejewicz Lutow. [...]
Lutow siedział i objąwszy głowę rękami, powtarzał tępo: „Powiedzcie mi, chłopaki, jaka jest temperatura grafitu w reaktorze... Powiedzcie, a wszystko wam wyjaśnię...”. „O jaki grafit pan pyta, Michale Aleksiejewiczu? - zdziwiłem się. - Prawie cały grafit jest na ziemi. Niech pan popatrzy... Na dworze jest już jasno. Dopiero co widziałem...”. „Ale co pan?! - z przerażeniem i niedowierzaniem wykrzyknął Lutow. - Coś takiego w głowie się nie mieści...” „Chodźmy, zobaczymy.”
Wyszliśmy na korytarz deaeratora i weszliśmy do pomieszczenia sterowni rezerwowej, które było bliżej gruzowiska. Tutaj także wybuch wybił okna. Szkło trzeszczało i chrzęściło pod nogami. Nasycone substancjami promieniotwórczymi powietrze było gęste i gryzące. Leżący na wprost zawał promieniował promieniami gamma [...]. Paliło powieki, zatykało dech w piersiach. Twarz palił wewnętrzny żal, skóra wysychała i ściągała się.
„Niech pan patrzy: naokoło czarno od grafitu...” „A czy to jest grafit?..” - nie wierzył własnym oczom Lutow. - „A co to niby ma być?! - krzyknąłem z oburzeniem, ale sam w głębi duszy też nie chciałem uwierzyć w to, co widziałem. Ale wtedy zrozumiałem, że z powodu kłamstwa giną ludzie, trzeba wreszcie przyjąć do wiadomości to, co się stało. [...] „Tutaj to nie wszystko... Jeżeli wybuch wyrzucił, to na wszystkie strony. I widzimy nie wszystko... Rano, o siódmej widziałem ze swojego balkonu ogień i dym, waliły z podłogi hali głównej...”
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Czegoś się domyślałem, oczywiście, przecież suszyło w gardle, paliło w oczy. Myślę sobie, że przecież nie pali bez przyczyny. Na pewno Briuchanow plunął radiacją... Obejrzałem gruzowisko i pojechałem na piąty blok. Robotnicy rzucili się do mnie z pytaniami: jak długo pracować? Jaka aktywność? Żądają dodatku za pracę szkodliwą dla zdrowia. Wszystkich, mnie też, dusi kaszel. Organizmy protestują przeciwko plutonowi, cezowi, strontowi. A tu jeszcze jodu-131 napchało się do tarczycy. Dusi. Nikt nie ma przecież maski. I tabletek jodku potasu przecież też nie ma. Dzwonię do Briuchanowa. Poinformowawszy się o sytuacji Briuchanow mówi: „Badamy okoliczności”. Przed obiadem znowu do niego dzwonię. A on znów bada sytuację. Ja tam jestem budowlańcem, nie atomowcem, ale i tak pojąłem, że towarzysz Briuchanow nie panuje nad sytuacją. O dwunastej rozpuściłem robotników do domów. Mieli czekać na dalsze polecenia kierownictwa...
Czarnobyl, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
W sobotę 26 kwietnia 1986 roku wszyscy przygotowywali się już do święta 1 maja. Ciepły, pogodny dzień. Wiosna. Kwitną sady. Mój mąż, kierownik odcinka regulacji sieci wentylacyjnej, zamierzał po pracy pojechać z dziećmi na daczę. Ja rano uprałam i rozwiesiłam na balkonie bieliznę. Pod wieczór nazbierały się na niej miliony cząsteczek promieniotwórczych.
Większość budowlanych i monterów nic jeszcze nie wiedziała. Potem przeciekły jakieś informacje o pożarze i awarii w czwartym bloku. Ale co się dokładnie stało, nie wiedział właściwie nikt.
Dzieci poszły do szkoły, maluchy bawią się w piaskownicach, jeżdżą na rowerach. [...] Niedaleko od nas na ulicy sprzedawano smaczne pączki. Zwykła wolna sobota.
Budowlańcy poszli do pracy, ale szybko zawrócono ich z powrotem, gdzieś około dwunastej. Mój mąż też pojechał do pracy, wrócił i powiedział: „Awaria, nie wpuszczają. Otoczyli elektrownię kordonem...”.
Postanowiliśmy pojechać na daczę, ale posterunki milicji nie wypuściły nas z miasta. Wróciliśmy do domu. To dziwne, ale awarię cały czas odbieraliśmy jako coś co nas bezpośrednio nie dotyczy. Przecież awarie zdarzały się i przedtem, ale dotyczyły tylko samej elektrowni.
Po obiedzie zaczęto zmywać miasto. Ale i to nie zwróciło naszej uwagi. Zwykłe zjawisko w letni upalny dzień. [...] Kątem oka zauważyłam tylko, że na poboczach osiada biała piana, ale nie przywiązywałam do tego wagi. Pomyślałam sobie, że to od silnego strumienia wody.
[...]
Po obiedzie wróciły ze szkoły nasze dzieci. Uprzedzono je w szkole, żeby nie wychodziły na ulicę, żeby sprzątały dom na mokro. Wtedy po raz pierwszy do naszej świadomości dotarło, że sprawa jest poważna.
Różni ludzie o awarii dowiadywali się w różnym czasie, pod wieczó 26 kwietnia wiedziano już prawie o wszystkim, ale mimo to nie zareagowano: wszystkie sklepy, szkoły i urzędy pracowały. Myśleliśmy, że to nie jest takie niebezpieczne.
Im bliżej wieczoru, tym silniejszy był niepokój. Ten niepokój brał się nie wiadomo skąd – albo z głębi duszy, albo z powietrza, które zaczęło wydzielać mocny metaliczny zapach. Jaki on był, nie potrafię nawet dokładnie określić. Ale metaliczny...
Prypeć, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
26 kwietnia obudziłem się około dziesiątej rano. Dzień jak co dzień. Na podłodze ciepłe słoneczne zajączki, w oknach błękitnieje niebo. Dobrze mi było na duszy – przyjechałem do domu, odpocznę. Wyszedłem na balkon zapalić. Na ulicy już kupa dzieci, maluchy bawią się w piasku, budują domki, lepią babki... Starsze ganiają na rowerach. Młode mamy spacerują z dziecinnymi wózkami. Zwyczajne życie. I nagle przypomniałem sobie, jak w nocy podjechałem pod blok. Poczułem strach i niepokój. Teraz to sobie przypominam – i nie dowierzam. Jak to może być? Wszystko jak zwykle i równocześnie wszystko zabójczo radioaktywne. W duszy spóźnione, oburzenie wobec tego niewidzialnego brudu. Spóźnione, bo oczy widzą, że wszystko wokół jest czyste – a przecież wszędzie skażenie. W głowie się nie mieści.
W porze obiadu wszyscy wpadli w dobry nastrój. I powietrze wyczuwałem wyraźniej. Smak metaliczny. Coś było w tym powietrzu ostrego, nieprzyjemnego, w ustach na zębach kwasek, jakby człowiek językiem dotknął słabiutkiej bateryjki...
Sąsiad nasz, Michaił Wasiliewicz Mietielew, elektromonter z GEM-u, gdzieś tak koło jedenastej wlazł na dach i położył się tam w kąpielówkach, żeby się opalać. Potem zszedł na dół czegoś się napić i powiada, że słońce bierze dzisiaj jak nigdy. Skóra, mówi, od razu spalenizną pachnie. I tak człowieka podkręca, jakby se setę strzelił. Zapraszał mnie na ten dach, ale nie poszedłem. Sąsiad mówił, że żadnej plaży nie trzeba. I świetnie widać, jak się reaktor pali, wyraźnie widać na tle niebieskiego nieba.
[...]
Pod wieczór, sąsiad, który się opalał na dachu, dostał silnych wymiotów i zabrali go do szpitala.
Prypeć, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Już 26 kwietnia w drugiej połowie dnia przestrzegano ludność, szczególnie dzieci w wieku szkolnym, aby nie wychodziły z domu. Ale mało kto zwrócił na to uwagę. Pod wieczór stało się jasne, że ogłoszenie alarmu miało sens. Ludzie chodzili do siebie, dzielili się swym niepokojem. Mówią, że niektórzy dezaktywowali się alkoholem, ponieważ nie było niczego innego. Nie wiem, nie widziałam. Ale Prypeć była bardzo ożywiona, ludzie kłębili się, jakby przygotowywano się do jakiegoś gigantycznego karnawału. Oczywiście, tuż tuż było święto Pierwszego maja. Podniecenie ludzi rzucało się w oczy...
Prypeć, 26 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Mnie i reszcie powiedzieli, że ewakuują nas na trzy dni i że żadnych rzeczy brać nie trzeba. Pojechałem w samym szlafroczku. Zdążyłam złapać tylko dowód osobisty i trochę pieniędzy, które szybko się skończyły. Po trzech dniach nie puścili nas z powrotem. Dotarłam do Lwowa. Pieniędzy nie mam, pieczątka meldunkowa z Prypeci nie robiła na nikim wrażenia. Prosiłam o zasiłek, nie dali. Napisałam do ministra energetyki Majorca. Nie wiem, mój szlafrok, wszystko, co mam na sobie – pewnie to wszystko jest skażone. Nikt tego nie mierzył.
Prypeć–Lwów, 27 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Dokładnie o godzinie 14 do każdej bramy podjechał autobus. Przez radio jeszcze raz powtórzono: ubierać się lekko, brać niewiele rzeczy, za trzy dni będziemy z powrotem. Przeleciała mi wtedy przez głowę myśl – gdybyśmy zabrali dużo rzeczy, to i tysiąca autobusów by nie starczyło.
Większość ludzi posłuchała i nawet nie zabrała ze sobą zapasu pieniędzy. A tak w ogóle to ludziska u nas dobrzy: żartowali, dodawali sobie nawzajem otuchy, uspokajali dzieci. Mówili im: pojedziecie do babci... na festiwal filmów... do cyrku... Dorośli i dzieci byli bladzi, smutni, milczeli. W powietrzu razem z radioaktywnością unosiła się udawana dzielność i niepokój. Ale wszystko odbywało się sprawnie. [...]
Zawieźli nas do Iwankowa (sześćdziesiąt kilomterów od Prypeci) i tam poumieszczali na wsiach.
Prypeć. 27 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
W Moskwie, w 6 klinice, umieszczono nas najpierw na trzecim, a potem na piątym piętrze. Tych w stanie bardzo ciężkim – strażaków i ludzi z eksploatacji – na siódmym. Byli tam strażacy Waszczuk, Ignatienko, Kibieniok, Titienok, Tiszczura; operatorzy – Akimow, Toptunow, Pieriewozczenko, Brażnik, Proskuriakow, Kudriawcew, Pierczuk, Wierszynin, Kurguz, Nowik...
Leżeli w osobnych sterylnych pokojach, które kilka razy na dobę – wedle rozkładu – naświetlane były lampami kwarcowymi. Roztwór fizjologiczny, który wszystkim nam podali dożylnie w szpitalu prypeckim, na wielu podziałał wzmacniająco, odtruł napromieniowane organizmy. Najlepiej poczuli się chorzy, którzy wchłonęli dawki do 400 rad. Pozostali poczuli się tylko trochę lepiej, męczyły ich bóle napromieniowanej i opatrzonej skóry. Ból skóry i bóle wewnętrzne wycieńczały, zabijały...
przez pierwsze dwa dni 28 i 29 kwietnia – Sasza Akimow przychodził do naszego pokoju, ciemnobrązowy od atomowej opalenizny, bardzo przybity... Ciągle powtarzał jedno i to samo, że nie rozumie, dlaczego wybuchło. Przecież wszystko szło świetnie i do naciśnięcia guzika AZ wszystkie parametry były w normie. To męczy mnie bardziej niż ból, powiedział mi 29 kwietnia, wtedy, kiedy odchodził na zawsze.
Moskwa, 29 kwietnia
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.
Tragedia w Czarnobylu nie tylko nie przekreśliła perspektyw współpracy w energetyce jądrowej, lecz wręcz przeciwnie, stawiając w centrum uwagi kwestie zapewnienia większego bezpieczeństwa, umacnia jej znaczenie jako jedynego źródła, gwarantującego na przyszłość niezawodny dopływ energii… Kraje socjalistyczne jeszcze aktywniej włączą się do współpracy międzynarodowej w tej dziedzinie zgodnie z propozycjami złożonymi przez nas do MAGATE… Poza tym będziemy budować elektrociepłownie jądrowe, oszczędzając w ten sposób deficytowe paliwo organiczne – gaz i mazut!
Bukareszt, 4 listopada
Grigorij Miedwiediew, Raport z Czarnobyla, przeł. Anita Tyszkowska-Gosk, Tadeusz Gosk, Warszawa 1991.