Boże, Boże! jakie szczęście! W Rosji konstytucja (manifest wydany przez cara Mikołaja II 30 października/17 października – według kalendarza juliańskiego) i nasi bracia biedni odetchną swobodniej po tylu, tylu latach ucisku i prześladowań – wolno im się zgromadzać i radzić, nosić polski strój, po polsku głośno mówić, śpiewać pieśni narodowe, cenzura dla dzienników zniesiona, polski język wywalcza sobie pierwsze prawa w szkole, urzędzie. – Ach! jak oni się cieszyć muszą, jak ledwie wierzą temu. – Ja, co dla mego bolu łez nie mam, a na tę wieść rozpłakałam się z radości. I w ogóle tryumf dobrego – jutrzenka wolności dla nieszczęśliwego narodu rosyjskiego po całych wiekach strasznego jarzma niewoli.
Lwów, Galicja Wschodnia, 1 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Wczoraj [29 listopada], jako w rocznicę listopadowego powstania, odbyło się w katedrze nabożeństwo żałobne, a kazanie miał ks. Biskup [Władysław] Bandurski. […] Nie mam słów, żeby wypowiedzieć, co się ze mną działo, słuchając… […] O! Boże, Boże, żebyż choć w cząsteczce drobnej przyczynić się do „budowy gmachu”, do której On wzywa. To gmach przyszłości, to Polska wolna i niepodległa […]. Niepodobna żeby taka mowa nie działała, nie rozbudziła w duszach żywych pragnień służenia dobrej sprawie. „Budujmy Polskę!” wołał, „budujmy ją wszyscy. Ale przede wszystkim budujmy ją w sercach. To fundament. Budujmy ją w rodzinie. Niech rodziny będą polskie i chrześcijańskie prawdziwie – w uczuciu, w słowie, w działaniu. Walczyć ze „zgnilizną moralną”, z lenistwem, pesymizmem, obojętnością lub zniechęceniem, walczyć z obczyzną – walczyć i pracować na każdym polu, na każdym kroku, nad sobą i nad drugimi.” To były główne myśli jego nauki, a prócz niej prześlicznie rozsnuwał wątek dziejowy dotychczasowej walki, męki i ofiary, obraz prześladowań, jakie znosimy, a szczególnie z siłą mówił o najświeższym: o pruskim, strasznym zamiarze wywłaszczenia nas z ziemi. A mimo to wszystko wlewał wiarę i nadzieję, dzielił się ze słuchaczami swoją, taką ogromną! „Jak Bóg na niebie, Polska będzie!” Boże, dzięki Ci, że mamy jeszcze takich kapłanów, takich ludzi. Ach! jak bym była chciała, żeby to słyszeli wszyscy zniechęceni, pesymiści, dekadenci; niepodobna, żeby i takimi duszami nie wstrząsnął, nie rozpalił w niej świętej iskry. Ja przez cały dzień wszystko lepiej robiłam i robiłam więcej, było mi jasno, gorąco, słonecznie, a wciąż dzwoniło mi w uszach jak srebrny dzwon: „Budujmy Polskę!”.
Lwów, Galicja Wschodnia, 29–30 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
To co mnie najgłębiej wstrząsnęło, co mię wciąż i wzrusza, i gnębi, to wstrząsnęło szeroki ogół, więc o tym się prawie wciąż mówi – to straszliwa zbrodnia: zamordowanie namiestnika [Galicji] A[ndrzeja] Potockiego przez dzikiego Rusina [Mirosława Siczyńskiego, studenta ukraińskiego]. Stało się to przed 10 dniami, 12-go [sic!], w niedzielę. Nigdy tego dnia nie zapomnę – okropność! Zamordowano jednego z najszlachetniejszych ludzi, dobrego Polaka, zdolnego i gorliwego w pracy, idealnego męża i ojca dziewięciorga dzieci! Współczucie jest ogólne i tak wielkie, tak serdeczne, że już nie może być większe i oburzenie, i jakieś dziwne rozdrażnienie wciąż… Przeszły Święta Wielkanocne [19–20 kwietnia], tak niepodobne do innych; nie wiem czy kto gdzie się weselił, bo ja widziałam tylko smutnych i zgnębionych ludzi, albo wyjątkowo sztucznie ożywionych. Mnie prawie bez ustanku w oczach stoi ta kobieta z rozdartym sercem, co go tak ogromnie kochała, tak wcześnie i nagle straciła i w taki straszny sposób. Czy ona potrafi przebaczyć mordercy?... Ach! nie wiem, nie wiem…
Lwów, Galicja Wschodnia, 12–22 kwietnia
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Wincenty Witos, poseł:
Wysoki Sejmie!
Z prawdziwą przyjemnością przychodzi mi zabrać po raz pierwszy głos w tej Izbie, celem poparcia petycji, wniesionej przez proboszcza Szynwałdu ks. Siemieńskiego w sprawie udzielenia pomocy kraju na dokończenie i wewnętrzne urządzenie szkoły gospodyń wiejskich, utworzyć się mającej w roku przyszłym w Szynwałdzie.
Dziś wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że nasze kobiety w kraju na wskroś rolniczym, jakim nasz jest, nie dorosły do zadania, jakie na nie spada, jako na przyszłe i teraźniejsze gospodynie, o których się mówi, że trzy węgły domu trzymają. A ze smutkiem tu przyznać potrzeba, że w niejednym wypadku jednego węgła utrzymać nie potrafią, ponieważ trudno jest otrzymać wykształcenie w tym względzie skutkiem małej ilości szkół tego rodzaju i wielkiej odległości tychże.
Dlatego koniecznym jest utworzenie nowych szkół w różnych częściach kraju. Myśl tę pojąć i w czyn wprowadzić usiłuje proboszcz Szynwałdu. Człowiek ten pracuje bez rozgłosu, którego zasadą jest: nic dla siebie, wszystko dla drugich, odmawiający sobie najprymitywniejszych potrzeb ludzkich i pracujący z wysiłkiem, przechodzącym nieraz siły ludzkie.
Zwraca się on do Wysokiego Sejmu z prośbą o udzielenie materialnego poparcia instytucji, z której nasze włościaństwo prawdziwą pomoc mieć będzie mogło; zwraca się po raz wtóry, bo w zeszłym roku prośby jego nie uwzględniono.
Z tych powodów proszę o łaskawe uwzględnienie tej petycji w jak najszerszej mierze.
(Brawa)
Lwów, Galicja, 19 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Zbytecznym byłoby udowadniać, że sól jest artykułem, bez którego się obejść nie jest w stanie ani pałac milionera, ani licha lepianka nędzarza. Jeżeli zaś ludzie, których los obdarzył większą fortuną, nie potrzebują się z tym liczyć wcale, czy ten artykuł jest o kilka halerzy droższy lub tańszy, bo rachunek w ich wydatkach niewielką tu przedstawia różnicę, to dla licznej rzeszy biedaków wcale nie jest obojętną rzeczą, ile ta nieraz jedyna omasta kosztować będzie.
Z dniem 10 lipca została cena soli krajowej ustalona na 20 hl. za kilogram. Zniżka ta nie doszła jednak wszędzie do szerokich kół ludności wiejskiej, ponieważ niesumienni handlarze do swoich celów to wykorzystać umieli, już to sprzedając sól kruchową chętniej przez ludność kupowaną, wmawiając równocześnie w kupujących, że sól krajowa jest najgorszej jakości, do użytku dla ludzi zupełnie niezdatną, już to rozrywając opakowanie ze soli krajowej i takową po wyższej cenie sprzedając. Szerokie więc masy ludności są zdane na łaskę i niełaskę niesumiennych spekulantów, ponieważ krajowe składy soli często jej nie posiadają tak, że niektóre okolice kraju całymi tygodniami są z niej ogołocone, jak to miało miejsce w początkach września w Radomyślu Wielkim i w Dębicy. Podnieść tu trzeba z naciskiem, że sól krajowa pochodząca ze salin bocheńskich, która ma sławę soli lepszej, jest z różnymi skrzeczącymi materiałami zmieszana, które ze solą nic wspólnego nie mają, cóż dopiero mówić o soli w Wieliczce, która jest daleko gorszą od pierwszej.
Wysoki Sejmie! Jeżeli weźmiemy na uwagę, że dla milionowej rzeszy biedaków sól stanowi jedyną omastę tego ziemniaka, jeszcze w tym roku na pół przegniłego, to musimy przyjść do przekonania, jaka się dzieje krzywda tym ludziom, którzy zmuszeni zostają na używanie soli na wpół z ziemią i krzemieńcem zmieszanej. Sól taka, oczywista rzecz, nie jest zdatna do solenia masła, wędlin i innych artykułów żywności, dlatego powinno się tu wprowadzić sól lepszą w paczkach o odmiennej formie, któraby ludność zadowoliła i szwindlom zapobiegła.
Wiemy, że c.k. rząd na soli grubo zarabia, żądamy więc, aby ludności dostarczył tego niezbędnego artykułu w dobrej jakości i nie zbywał soli w większej części z błotem zmieszanej. Żądamy od Wydziału Krajowego, ażeby soli ze salin w Wieliczce, soli takiej jakości jak dotąd była, nie pobierał, bo to tylko dyskredytuje gospodarkę jego na tym polu i odstręcza ludność od kupowania soli krajowej.
(Glosy: bardzo słusznie.)
Żądamy więc, aby Wydział Krajowy dopilnował, aby wszędzie sól krajową sprzedawano po jednakowej cenie.
Lwów, 23 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wiadomą jest rzeczą, że setki tysiące naszego ludu roboczego z braku odpowiedniego zajęcia w kraju wychodzi z ziemi ojczystej po to, ażeby z groszem zaoszczędzonym wracać na zimę w domowe pielesze. Nieliczne jednak jednostki nie wracają, lecz żeniąc się pozostają na obczyźnie i ci właśnie są powodem niezliczonych utrapień dla swojej gminy przynależności, bo dostają się do szpitali a ich dzieci do ochronek i zakładów wychowawczych, gdzie wskutek ubóstwa kosztów utrzymania płacić nie są w stanie, więc cały ciężar spada na gminę przynależności. Proszę się postawić w położenie takiej gminy. Nazwisko danego osobnika zostało już prawie zapomniane, ponieważ stamtąd dawno wyemigrował; gmina maleńka i uboga ledwie dycha pod tylu ciężarami na nią spadającymi, a tu jeszcze dostaje zawiadomienie, że dawny jej mieszkaniec przebywając obecnie na Węgrzech czy w Austrii Niższej tam, gdzie indziej – chorował i leczył się w szpitalu a dziecko wychowywał w ochronce. Ponieważ ów nie był w możności zapłacić nieraz dość wysokiej sumy, szpital czy zakład wychowawczy zwraca się do gminy, ażeby tę sumę nieraz 1000 koron przenoszącą zapłaciła. Jedna gmina w strachu panicznym robi, co może, zaciąga pożyczkę nieraz do niemożliwej wysokości i płaci po to, ażeby po kilku tygodniach czy miesiącach mieć znowu podobną historię. Inna czując się pokrzywdzona nie chce płacić, przez co naraża się na rekursa, ażeby bardzo znaczne koszta procesu zapłacić.
Coś podobnego dzieje się i w krajowych szpitalach i zakładach, szczególnie w zakładzie dla obłąkanych w Kulparkowie, gdzie Wydział Krajowy niejednokrotnie forsownie ściąga nie tylko z gminnych urzędowych ale i z ubogich jednostek koszta leczenia, których nie są
w stanie zupełnie zapłacić.
Zważywszy, że wychodźcy owi wychodzą tylko z konieczności i że gminy jako takie żadnego zysku z tego nie mają, zważywszy, że krajowi łatwiej się byłoby bronić i procesować, zważywszy że krajowe zakłady, szczególnie zakład w Kulparkowie utrzymywany kosztem kraju służyć powinien ubogim i nieszczęśliwym a nie odgrywać roli zakładu na wyzysk obliczonego, Wysoki Sejm raczy uchwalić: „Poleca się Wydziałowi Krajowemu, ażeby koszta utrzymania leczenia i wychowania dzieci małoletnich po ubogich rodzicach, oraz podrzutków w zakładach krajowych i zagranicznych ponosił fundusz krajowy; poleca się Wydziałowi Krajowemu, ażeby już teraz przypadające na gminy koszta z obydwóch tytułów poprzednio wyszczególnionych za czas ubiegły pokrył z funduszów krajowych".
Pod względem formalnym upraszam o odesłanie wniosku mego do komisji sanitarnej.
(Oklaski)
Lwów, 17 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Zabierając głos w tej Wysokiej Izbie przy ogólnej dyskusji budżetowej, nie mam wcale zamiaru puszczać się na szerokie wody wielkiej polityki.
[...]
Zapisałem się do głosu także nie dlatego, ażebym tu miał komuś zaimponować, ponieważ wiem doskonale, że mowa moja pośród wywodów tak świetnych mówców, którzy tu przemawiali, będzie wyglądać jak rozczochrana wieśniaczka przy eleganckiej miejskiej panience. (Wesołość)
Jako włościanin, pragnę jedynie zwrócić uwagę Wysokiego Sejmu na krzywdy i żądania tych szerokich mas ludności, których tu jesteśmy przedstawicielami. Pomimo że nie posiadam obrotnego języka i talentu oratorskiego, jakim się tu inni odznaczają, zapisałem się do głosu jako żywy świadek i okaz nędzy galicyjskiego chłopa. Przemówienie więc moje będzie się obracało koło codziennego szarego i niezmiennego życia naszego chłopa, naszego włościanina. Dziś nikt temu nie zaprzeczy, że podstawą wszelkiego postępu i dobrobytu jest oświata.
(Brawo)
Widzimy jednak, że w kraju naszym znajdują się jeszcze tysiące gmin, tysiące wiosek, które bodaj jednoklasowej szkółki nie posiadają, istniejące zaś szkoły nasze po 40-letnim istnieniu nie potrafiły w wielu miejscowościach doprowadzić do tego, ażeby tego chłopa nauczyć, iż jest nie tylko chłopem, ale i Polakiem.
Lwów, 27 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Jakkolwiek JE. Namiestnik zaznaczył, że na wszystkie klęski, jakie nawiedziły nasz kraj, nie wystarczy pieniędzy, to jednak zaznaczyć tu wypada, że obowiązkiem jest państwa i kraju podtrzymywać egzystencję tych, którzy zawsze stanowią jego podstawę.
Rolnictwo nasze doznało w tym roku tak ogromnej klęski, że ta klęska odbije się aż za kilka lat w przyszłości. Rok obecny zaznaczył się nie tylko kilkakrotnymi wylewami jednych i tych samych rzek, lecz prócz tego także długotrwałymi ulewami i deszczami, które zniszczyły zboże, ziemniaki i inne ziemiopłody, jak również paszę dla bydła.
Kilkutygodniowe bezustanne deszcze spowodowały i to, że pierwsze pokosy zostały przez żywy inwentarz spasione. Pokosy zaś drugie wypadły tak mizernie, że dziś znajdujemy się wobec położenia smutnego, iż trudno będzie obecny inwentarz wyzimować. Oprócz tego, wskutek długotrwałych słot, słoma z wszelkiego zboża zgniła i zbutwiała do tego stopnia, że zupełnie stała się na paszę nieprzydatną. Były okolice, w których ta słoma nawet w polu pozostawioną została. W innych okolicach zbiór owsa przeciągnął się nawet do października. Więc słomy tej użyć na paszę jest czystym niepodobieństwem.
JE. Namiestnik zauważył, że za wiele nie można żądać, gdyż dano także 420 wagonów soli na poprawkę paszy Ja ośmielam się twierdzić, że to za mało. [...]
JE. Namiestnik zaznaczył, że tu nie można się spodziewać wielkiej sumy, gdyż w tym roku właśnie prawie żadnej roboty dla włościan rząd mieć nie będzie, więc i ta suma przepadnie.
Tu także byłoby pożądanym, ażeby nie tylko temu ludowi dać chwilową jałmużnę, dać mu teraz chwilową zapomogę, ale ażeby uchronić go w przyszłości od szkód sprawionych przez wylewy i słoty, i rzucić pewną sumę na uregulowanie rzeczułek wylewających rokrocznie.
Spodziewamy się, że Wysoki Sejm i rząd w przeświadczeniu, że ratując to rolnictwo nasze, ratuje tę podstawę kraju, bez której się obejść nie mogą, dołoży wszelkich stara(c), ażeby przynajmniej choć w części tę elementarną klęskę załagodzić.
Lwów, 27 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Uchwałą Wysokiego Sejmu, znoszącą prestacje drogowe, dokonał się niesłychany przewrót naszych stosunków. Znosząc ten zabytek pańszczyźniany, zrobiło się znaczny krok, (Głosy z ław posłów ludowych: słusznie.) krok bardzo dodatni pod względem społecznym i kulturalnym. Wpłynęło to także dodatnio na rady powiatowe, przynajmniej na ich wielką część, z których wiele usunęło te przeszkody komunikacyjne na drogach, ku ogólnemu zadowoleniu całej ludności.
Anormałność pod tym względem stanowią myta na drogach krajowych; żywimy jednak nadzieje, że Wysoki Sejm uwolni ludność także od tych przeszkód, które dotąd na swoich drogach tak troskliwie hoduje. Jeżeli drogi powiatowe i krajowe wiele pozostawiają do życzenia, to drogi gminne II klasy straszliwy wprost przedstawiają obraz. Nierzadko jeszcze całe wozy i konie toną w bajorach na tych drogach się znajdujących i niejednokrotnie wybierając się w drogę, nie wiedzą ludzie czy wziąć wóz czy łódkę, bo jeżeli przejedzie się kilkadziesiąt kroków tą drogą sucho, to potem jedzie się moczarami, gdzie potrzeba koniecznie stać na wozie, bo gdyby się chciało siedzieć, to by się tak dobrze ukąpało, jak w każdym innym jeziorze. [...]
Narzekania ludności zwracają się przeciw zwierzchnościom gminnym, które się posądza o niedbałość. Rozgoryczenie rośnie nadzwyczajnie i w tym względzie powinny tu nastąpiąć poprawy, i to poprawy, by do ostatniego stopnia cierpliwość ludności się nie wyczerpała.
Lwów, 31 października 1908
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...]
Jako dowód, że dziś społeczeństwo nasze czuje potrzebę, ażeby te kobiety nasze stanęły wyżej, może posłużyć ta dążność do zakładania w różnych punktach naszego kraju szkół kształcących te kobiety na gospodynie.
Wielu ludzi przeprowadziło te swoje pomysły z wielu mozołami, wielu ludzi i dziś jeszcze morduje się po prosu z brakiem sił do urzeczywistnienia tego wielkiego dzieła, wielu ludzi na tym punkcie tak bardzo dla ludu życzliwych, nie mogło doprowadzić tego do skutku z powodu braku sił.
Subwencje udzielone istniejącym już szkołom i jednej szkole, która jest w zawiązku, są tak mikroskopijnie drobne, że jeżeli się zauważy, jak ta sprawa jest ważna i jak wiele tu da się zrobić, to musi się przyjść do przekonania, że tu nic prawie nie zrobiono.
Ażeby ta sprawa poszła raz naprzód, i ażebyśmy mieli kobiety na tym stopniu rozwoju i cywilizacji, na jakim mieć sobie życzymy i na jakim one znajdować się powinny, wskazanymby było, ażeby kraj wystąpił tu nie tylko z inicjatywą, ale i z wydatną pomocą. Zapewne i rządowi nie będzie to obojętne, jeżeli my będziemy mieć coraz więcej kobiet rozumnych, które by mogły sprostać nałożonym na siebie obowiązkom.
Lwów, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Niezaprzeczoną jest rzeczą, że hodowla bydła jest jedną z najważniejszych gałęzi gospodarstwa w naszym kraju, gałęzią, która bądź co bądź jeszcze najlepsze zyski naszemu włościaninowi przynosi. Również zaprzeczyć się nie da, że ta hodowla pozostawia wiele do życzenia i bydło nasze to zwykle liche, karłowate okazy, które nie zawsze te dochody przynoszą, jakieby przynieść powinny. Mimo to czuję się tu w obowiązku oświadczyć, że gwałtowne przewroty w tej gałęzi gospodarstwa więcej by nam przyniosły szkody niż pożytku, bo trzeba zauważyć, że przyczyną lichego wyglądu naszego bydła jest nie tyle rasa ile pasza a właściwie brak paszy. W miejscowościach o gruncie lichym i piaszczystym, gdzie rośnie tylko trawa tzw. psianka, na pastwiskach mokrych, gdzie zwykle rośnie albo nikła trawa, albo mech różnego rodzaju, trudno aby się tam chowało bydło rasy zagranicznej. Nawet na gruntach lepszych wskutek rozdrobnienia ich, trudno uchować lepsze gatunki bydła, bo te potrzebują i lepszej paszy i w większej ilości.
Lwów, Galicja, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Jak tu już w ogólnej rozprawie nad budżetem zaznaczyłem, dotychczasowy system regulacyjny był bardzo wadliwy, bo zamiast przynieść korzyści ludności, najczęściej powodował żale bardzo uzasadnione. Regulacja prowadziła się zwykle w ten sposób, że wyrywano kawałkami i to, co zregulowano dziś, jutro woda zabierała, ażeby znów regulowano w innym miejscu z tym samym, co poprzednio skutkiem.
W najbliższej mojej okolicy, na Dunajcu, miałem czas obserwować te roboty, widziałem, całe to postępowanie i słuszne są narzekania ludności, które się ciągle potęgują. Regulacja ta nie oszczędzała nikogo i niczego, nie pytano się, czy dany grunt do kogo należy, czy go kto używa, zakładano tam faszyny, urządzano przejazdy a na protesty nie było żadnej odpowiedzi, były tylko ze strony inżynierów drwiny. Ludność z obawą wyglądała czasu, kiedy ma się odbyć regulacja za jej pieniądze. Zawiązywano tam spółki wodne na lewym brzegu Dunajca i wyduszano z ludności nawet po kilkadziesiąt koron z morga gruntu.
[...]
Regulacja ta ciągnie się bardzo długo – jak już zaznaczono, 40 lat za mało, ażeby zregulować jedną rzekę. Jeżeli się zauważy, że życie jednego pokolenia jest krótkie, to dopiero w drugim pokoleniu można się doczekać ukończenia regulacji jednej rzeki!
[...]
Musimy przecież uważać na to, ażeby ustawa, jakakolwiek jest, była prowadzona nie tylko z całą bezwzględnością, ale ażeby była prowadzona także na korzyść ludności. Wiemy, że regulacja kosztuje miliony, mamy więc prawo żądać, ażeby te miliony nie były wyrzucane. Wobec dotychczasowego systemu przy regulacji, musimy tu z naciskiem zaznaczyć, szczególnie my włościanie, że miliony te były rzucone w wodę [...].
Lwów, Galicja, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Jeżeli widzę, że w dzisiejszej ordynacji wyborczej w niesłychany sposób masy ludu są krzywdzone, jeżeli ustawa dzisiejsza dała im stosunkowo do liczby ludności i jej siły społecznej i materialnej słabe stanowisko; jeżeli się zważy, że lud ten od lat szeregu na wszelkich wiecach i zgromadzeniach wypowiedział żądanie, aby tu nie tylko nakładano nań ciężary, ale dano mu także odpowiednie prawa – to z tych powodów sądzę, że stanowisko nasze nie może być innym, jak tylko ażebyśmy jak najprędzej dążyli do usunięcia tego, co jest niesprawiedliwym.
Ponieważ dzisiejsza ordynacja wyborcza jest niesłychanie dla ludności niesprawiedliwą, więc dążeniem naszym jest jak najprędzej ją usunąć.
Ponieważ chcemy być konsekwentni i popierać każdy krok dążący do usunięcia niesprawiedliwości – stronnictwo nasze głosować będzie za nagłością wniosku p. Lewickiego. (Brawa i oklaski)
Lwów, Galicja, 20 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Ponieważ sądzę, że już motywa samego wniosku dostatecznie udowodniły jego racjonalność, nie będę zabierał wiele czasu i ograniczę się do bardzo krótkiej przemowy.
Na linii kolei państwowej pomiędzy stacjami Tarnowem i Czarną znajduje się przystanek kolejowy Wola Rzędzińska, zamknięty zupełnie dla ruchu towarowego i osobowego. Ponieważ odległość pomiędzy tymi 2 stacjami wynosi 20 kilka kim. i gęsto jest obsadzoną ludnością rolniczą, a gminy tamtejsze stoją na wysokim stopniu kultury i rozwoju ekonomicznego, należące do powiatu politycznego Tarnów, stojąc w bardzo licznych stosunkach handlowych z miastem tamtejszym i z władzami, niesłychanie wielką przeszkodę mają mieszkańcy tamtejsi w tym, że mając obok siebie kolej muszą jeździć drogami gminnymi niejednokrotnie niemożliwymi, cały szereg kilometrów, gdy tymczasem przez rozszerzenie przystanku dla ruchu towarowego i osobowego mieliby na miejscu to, do czego muszą dążyć, jak już wspomniałem cały szereg kilometrów bardzo złymi drogami.
Ludność tamtejsza, zamieszkująca gminy Wola Rzędzińska, Wola Podgórska, Zaczarnie, Żukowice Stare, Żukowice Nowe i Jastrząbka Nowa jest wysoko pod względem ekonomicznym rozwinięta i rozwija się w bardzo szybkim tempie, sprowadza bardzo wiele sztucznych nawozów i różnych towarów do jej codziennego użytku potrzebnych. Pomimo próśb tych gmin pod adresem dyrekcji kolei państwowych w Krakowie wystosowanych dotąd otwarcie tego przystanku nie nastąpiło; dlatego też w myśl żądania tych gmin, w interesie publicznym dziesiątek tysięcy mieszkańców, obok kolei mieszkających mam dzisiaj zaszczyt prosić Wysoki Sejm o łaskawe przychylenie się do mego wniosku i o uwolnienie ubogiej ludności tamtejszej od kłopotów, na jakie do tego czasu jest narażona.
Upraszam więc!
Wysoki Sejm raczy uchwalić:
Wzywa się c.k. Rząd, ażeby w drodze właściwej spowodował otwarcie kolejowego przystanku Wola Rzędzińska dla ruchu osobowego i towarowego, a przez to uchronił ludność tamtejszą od straty czasu i od kłopotów, na jakie dotychczas była narażona.
Pod względem formalnym proszę o odesłanie mego wniosku do komisji kolejowej.
Lwów, Galicja, 23 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Czytając sprawozdanie komisji gospodarstwa krajowego o sprawozdaniu Wydziału Krajowego o melioracjach, musi się wyrazić prawdziwe zadowolenie, że sprawa ta tak ważna w dość szybkim postępuje tempie. Jednak to za mało, jeśli bowiem dziś zdarzy się w niektórych powiatach przejeżdżać nie tylko gościńcami ale i drożynami polnymi przez grunta włościańskie, to widzi się na nich niesłychanie nikłe zboże, mchy i różne porosty, rosnące zwykle na gruntach podmokłych o dzikiej kulturze. [...].
Osuszenie ich dotąd nie przyszło do skutku, a to z różnych powodów. Jedną z przeszkód są nasze urzędy administracyjne: starostowie. [...] Jeżeli widzimy błogie skutki zdrenowanych i zmeliorowanych gruntów, to przychodzimy do przekonania, na jakie szkody narażeni są mieszkańcy, jeśli starostwo pozwala, ażeby ich grunta, czekające na zdrenowanie leżały odłogiem, pomimo kilkakrotnej interwencji marszałka powiatu, księdza Żygulińskiego i łażenie bezustanne interesowanych do starostwa.
Jeżeli zaprzeczyć się nie da, że w niektórych okolicach jest niechęć włościaństwa do melioracji gruntów, jeżeli trafiają się wypadki, że włościaństwo samo, niebaczne na własną szkodę czyni trudności – to można by to usprawiedliwić nieświadomością rzeczy: ale jeżeli władza administracyjna, starostwo odwleka rzecz, która już dawno zrobiona być powinna i przyczynia się do tego, że tysiące morgów ziemi urodzajnej leży odłogiem – tego chyba usprawiedliwić nie można.
[...]
Jeżeli dziś przeważna część ludności uboższej wyjeżdża z kraju z braku chleba – to spytać się godzi, ile by to rąk mogłoby znaleźć zajęcie przy melioracjach, a nie pracować dla obcych, przez co nie tylko nie przynoszą krajowi pożytku, a przeciwnie szkodę, bo emigranci przynoszą demoralizację, która zaprzeczyć się nie da, coraz bardziej się szerzy.
[...]
Dlatego też żądaniem nie moim osobistym, ale żądaniem całego ogółu włościan dziś przekonanych o tym, że jeżeli chce się mieć grunt odwodniony, to potrzeba przede wszystkim zrobić miejsce tej wodzie, przekonali się o tym że dziś nie da się wodę sprowadzić balonami, ale tymi gruntami, na których się znajduje.
Lwów, 4 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Każdy podróżujący klasą 3-cią na pierwszy rzut oka musi zauważyć, że w wagonach tych kolei panuje straszliwe przepełnienie. Jest rzeczą wiadomą, że na tej linii, która prowadzi niemal przez kraj cały, podróżują nie tylko ludzie z Galicji, ale i z Bukowiny i zaboru rosyjskiego, przejeżdżający na Kraków do Prus i Ameryki, oraz do innych krajów Europy bliżej lub dalej położonych. W czasie, kiedy jest większa frekwencja wyjeżdżających, lub powracających, widzi się, że siedzą tam już nie ludzie z osobna, ale jakieś mrowisko ludzkie piętrzące się do połowy wagonów, a niejednokrotnie po samą powałę. Obserwując ten „skład ludzi i tłumoków" zdaje się, że same tłumoki się ruszają – a to ruszają się ludzie, którzy się z pod tych tłumoków wydobywają. Nie mając miejsca na ławach, kładą się jeden na drugim, nie mogąc po niesłychanie męczącej, nieraz kilkanaście dni trwającej podróży, choćby cokolwiek odpocząć i pokrzepić snem, którego od kilku dni nie zażyli.
Czytałem przed kilku dniami w dziennikach krajowych, że rząd, zamiast przysporzyć wagonów, a tym samym ułatwić i udogodnić podróż tym, którzy muszą szukać chleba poza granicami kraju, myśli umniejszyć liczbę wagonów, a więc spowodować ścisk jeszcze większy niż był dotąd. Przychodzi więc na myśl, że ci łaknący chleba będą jeszcze bardziej poniewierani, i ten chleb przyjdzie im z większą jeszcze trudnością i jeszcze bardziej będą na kolejach za swoje pieniądze maltretowani.
[...]
Oprócz ciasnoty panuje brud i brak bodaj prymitywnych porządków, a w dodatku brak światła. Gdyby się miało najlepsze oczy i druk dość gruby – nikt nie potrafi bodaj kilku wierszy przeczytać, aby sobie w ten sposób nieco czas podróży uprzyjemnić. Brak światła odczuwać się daje szczególnie w wagonach 3 klasy, gdzie jeśli nie panuje zupełna ciemność, to światło jest tak mizerne że człowiek widzi zaledwie tyle, ile potrzeba, aby sobie nosa nie przetrącić. Niesłychany także jest brak opału, (p. Tertil: albo nadmiar.) szczególnie przejeżdżając 3 klasą, trzeba doskonale tupać nogami, ażeby nie przyjechać do Lwowa kaleką!
[...]
W innym jednak czasie jest wprost nie do wytrzymania w wagonie bodaj godzinę przebywać. Aby uprosić utworzenie jakiegoś przystanku kolejowego – na to potrzeba czekać latami, nawet przy poparciu Sejmu, a nawet zdarza się, że i on nie pomaga.
Lwów, Galicja, 7 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Zbytecznym byłoby silić się na udowodnienie, jak wielką i ważną rolę w życiu naszym społecznym odgrywa kobieta jako żona, gospodyni domu i wychowawczyni przyszłego pokolenia.
W sprawozdaniu komisji gospodarstwa krajowego o tej sprawie widzimy wprawdzie pewien postęp, jednakże ten postęp jest w stosunku do zaniedbania, w jakim się jeszcze znajdują nasze kobiety tak minimalny, że gdybyśmy dalej postępować mieli w tym samym tempie, to wiele jeszcze lat czekać byśmy musieli, zanim byśmy ujrzeli tę kobietę naszą tak wykształconą, jak tego jej zawód wymaga. Wprawdzie nie możemy żądać, aby wszystkie kobiety nasze były bohaterkami w rodzaju Chrzanowskich, albo by wszystkie były tak tęgimi obywatelkami, jak dawne matrony polskie w rodzaju Sobieskich i innych, ale żądać musimy koniecznie, aby wyszkolenie naszych kobiet postępowało w tempie o wiele szybszym aniżeli dotąd. Poprzedni mówca powiedział, że kobiety nasze nie umieją dobrze spełniać tych codziennych zajęć i obowiązków i to jest zupełna prawda, a to z tego powodu, ponieważ kobiety nasze wiejskie nie mają odpowiedniego wykształcenia.
I dlatego nie chcąc długo panów nużyć, choć w tej sprawie jeszcze niejedno powiedzieć by się dało, wyrażam gorąco życzenie, by Wysoka Izba zajęła się w przyszłości zakładaniem szkół dla kobiet a to w ten sposób, by w każdym powiecie była przynajmniej jedna szkoła dla gospodyń wiejskich. (Brawa)
Lwów, Galicja, 19 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Jakie to okropne: przedwczoraj znowu na Uniwersytecie Rusini [studenci ukraińscy] dopuszczali się gwałtów i to gorszych niż dotąd, bo przyszli z rewolwerami i browningami, bo rozesłali 300 telegramów na prowincję, wzywając „braci” na pomoc, ach! przecież przeciw braciom także, którzy nie wiedzieli o niczym, przeciw polskiej młodzieży i profesorom. Straszne! Krew się polała, kilkunastu rannych, jeden zabity, Rusin z ręki Rusina. I to ma być środek zdobycia sobie uniwersytetu! A wszak go im nikt nie odmawia, mają do tego prawo, tylko to się nie da zrobić w jednej chwili i tylko naszego niech nam nie wydzierają, bo do niego znowu my mamy prawo, jedyne, święte, niezaprzeczone.
Lwów, Galicja Wschodnia, 1–3 lipca
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2: 1888–1930, Warszawa 2005.
Wysoki Sejmie.
W wielu miejscowościach naszego kraju wybuchła między bydłem i trzodą zaraza pyskowa, zwana pryszczycą. Zaraza ta sama przez się jest klęską powodującą bardzo przykre następstwa dla właścicieli i hodowców.
Zarządzenia, jakie z tej okazji poczyniono, stanowią klęskę nierównie większą od tamtej. Mianowicie tam, gdzie wybuchła zaraza poustawiano masę wart na wszystkich drogach do gminy i obszarów dworskich, przez co bardzo wiele rąk od pracy odjęto. W dalszym ciągu zabroniono wywozu nawozu na grunta bliższe i dalsze, co spowoduje niesłychanie zły stan urodzaju w roku przyszłym, a nadto obniża się wydatność gleby i dochodu z gruntów. Dalej zarządzenia te zabraniają wypędzania bydła na paszę, w czasie gdy pasza jest najobfitszą, co spowoduje, że pasza przysposobiona dla chudoby na zimę, zostanie obecnie użyta, a w późniejszym czasie grozi hodowcom bydła wyprzedaż po niskiej cenie, albo potrzeba dokupienia paszy po cenach bardzo wysokich. Mimo tych niekorzystnych warunków, urzędy podatkowe ze zwykłą sobie surowością ściągają podatki w gminach zarazą dotkniętych.
Ponieważ z powodów tu przytoczonych niemożliwym jest prawie uiszczenie podatków i innych danin przez rolników w gminach tą zarazą dotkniętych, wniosek mój dąży w tym kierunku, ażeby Wysoka Izba zechciała wejść w położenie rolników w powiatach zarazą dotkniętych i spowodowała, ażeby władze podatkowe zechciały na czas, póki zaraza nie zostanie stłumioną, nakazać wstrzymanie ściągania podatków, gdyż okazuje się to zupełnie niemożliwym.
Proszę więc o przyjęcie nagłości mego wniosku, a pod względem formalnym proszę o odesłanie go do komisji podatkowej.
Lwów, Galicja, 6 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoka Izbo!
[...]
Myszy pojawiły się w zachodnich powiatach kraju w takiej ilości, że istnieje uzasadniona obawa, iż wszystko na polach zjedzone zostanie.
Gdyby w powiatach wschodnich była tak wielka moc myszy, co w Galicji zachodniej, musielibyśmy mieć uzasadnioną nadzieję, że klęska myszy dojdzie do granic niebywałych i że w przyszłym roku nieurodzaj będzie zupełny, jeżeli rychło nie chwycą silne mrozy i nie wyniszczą zawczasu myszy.
Dlatego z uznaniem powitać musimy wniosek, który został postawiony przez członka tamtej strony Izby, tj. przez posła miejskiego.
(Głosy: wiejskiego.)
(P. Merunowicz: ja jestem posłem wiejskim.)
Marszałek: Niech się Panowie o to nie sprzeczają, chodzi tu zresztą tylko o jedną literę.
(Wesołość)
P. Witos: Nie wiedziałem, że p. Merunowicz jest posłem kurii wiejskiej, ale najzupełniej popieram nagłość tego wniosku i proszę, by pomoc wobec grożącej klęski przyszła jak najrychlej.
Lwów, Galicja, 6 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Umarła [Maria] Konopnicka [8 października]. Strata ogromna a przedwczesna; jeszcze nie była starą [zmarła w wieku 68 lat], mogła żyć i tworzyć tak cudnie. Równie jak przed kilku laty jubileusz, tak teraz pogrzeb był wspaniałą, olbrzymią manifestacją, hołdem, nie powiem, że niezasłużonym, ale równie a może i więcej zasłużeni takiego nie odbierali. Ona miała szczęście. Trafiła w ton czasu, wzięła dominującą dziś nutę, na strunach jej przede wszystkim, niemal wyłącznie był lud. To piękne, ale trochę jednostronne.
Lwów, Galicja Wschodnia, 8 października –1 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Wysoki Sejmie!
W sprawozdaniu komisji szkolnej przewija się znowu cały szereg cyfr i numerów, którymi są zaopatrzone petycje nauczycieli, więc zastanowić się nam wypada, co kryje się za tym, co spowodowało tych ludzi do wniesienia tych petycji, aby w drodze łaski uzyskać to, czego w drodze ustawy uzyskać nie mogą, co w ogóle kryje się za tym wszystkim.
W sprawozdaniu komisji jest powiedziane, że nauczyciele i nauczycielki, a więc ludzie, którzy mają nam wychować i przysposobić przyszłe społeczeństwo, którzy mają przysposobić krajowi obywateli, proszą o przyznanie im w drodze łaski większego kawałka chleba.
[...]
Nie wiem czy człowiek głodny potrafi myśleć o ideałach, o czymś wznioślejszym, jeżeli nie o głodzie, który mu zawsze dokucza i nie wiem, czy należy pozostawiać w przykrym położeniu tych, którym kraj powierzył swą młodzież, a więc przyszłość społeczeństwa, przyszłość narodu.
Ale nie tylko nad tym chlebem powszednim zastanowić się nam należało, ale rozpatrzeć także, w jakich warunkach ci nauczyciele pracują, gdzie mieszkają, zastanowić by się nam należało także i nad higieną i nad ich zdrowiem.
Ludzie ci mają wychowywać naród, a w wielu wypadkach nie są w możności tego uczynić z powodu lichego, nieodpowiedniego pomieszczenia szkoły. Jest zupełnie usprawiedliwionym przysłowie, że w silnym ciele silny duch mieszka. Jeżeli by się to miało zastosować do nauczycieli, to niezawodnie w tych słabych ciałach mieszkać musi i słaby duch. W bardzo wielu wypadkach zbytnie obciążenie pracą, liche odżywianie się, złe i niehigieniczne mieszkanie uniemożliwia nauczycielom skuteczną pracę.
[...]
Jeżeli najpierw weźmiemy to, iż w wielu gminach, o których sprawozdanie powiada, że posiadają szkoły, znajdują się tylko chałupy będące siedliskami zarazy, domki, które uległy grzybowi, rudery, które nadają się raczej na stajnie aniżeli na szkoły, to zrozumiemy, że w takich norach mieszczących nieraz po paręset dzieci praca nauczyciela, przebywającego tam po kilka godzin dziennie, nie może być wydatną i Rada Szkolna Krajowa nie zdoła nas przekonać, że rzecz przestawia się inaczej. Nadto pracę nauczycieli utrudniają bardzo wielkie okręgi szkolne. W miesiącach zimowych podczas śniegów w okolicach mających bardzo lichą komunikację 1/3 część dzieci do szkoły zapisanych, nie mówię już o obowiązanych do nauki szkolnej, nie uczęszcza do szkoły, bo uczęszczać nie może. Nie każdy bowiem może sobie pozwolić na to, aby dzieci odwoził saniami, a znowu dziecko w wieku szkolnym nie może w zimie po śniegu i podczas zawieruchy maszerować po kilka kilometrów do szkoły. Te cyfry w sprawozdaniu komisji wymownie mówią o tym, że zanadto mało zwraca się uwagi na tych, którzy powinni być dobrze sytuowani. Jednakże chcąc od nauczycieli dużo żądać, trzeba im dać tyle, by z nich nie robić niezadowolonych, ale takich którzy by wiedzieli, że pracę ich się należycie wynagradza, tak by należycie obowiązki swoje spełniać mogli.
Lwów, Galicja, 12 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wasza Ekscelencjo Panie Marszałku!
Jeszcze w dniu 3 bm. wniosłem razem z towarzyszami wniosek nagły, żądający wstrzymania egzekucji podatków w gminach i powiatach zarazą dotkniętych. JE. P. Marszałkowi zapewne to jest wiadomym. Mimo to do tego czasu wniosek ten nie przyszedł pod obrady, egzekutorzy jednak podatkowi z całą bezwzględnością grasują po wsiach i ściągają podatki mimo to, iż w czasie tym z powodu zamknięcia jarmarków uniemożliwionym zostało zdobycie przez kontrybuentów w jakikolwiek sposób grosza.
Wobec tego, iż sprawa ta jest niesłychanie nagłą i niecierpiąca zwłoki, bo jeżeli egzekucja w ten sposób jak dotąd z całą bezwzględnością będzie prowadzona, to narazi kontrybuentów na nieobliczalne straty, prosiłbym, ażeby JE. P. Marszalek, jeżeli uważałby za rzecz zbędną postawienie w najbliższym czasie na porządku dziennymi tego wniosku, w drodze właściwej zechciał zwrócić się do JE. P. Namiestnika, aby tenże spowodował wstrzymanie tej egzekucji.
Lwów, Galicja, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Byłam, dwa razy na wystawie z 63-go [sic!], raz z Franią [Pachingerówną], a drugi z Ludwikiem [?]. Niewymownie wzrusza i rozrzewnia, a także mimo całej „biedy”, braku umundurowania, broni, napełnia jakąś dumą, może nawet jeszcze bardziej dlatego, bo jakżesz ci ludzie szli! co za bohaterstwo i wielkość duszy! szli raczej na śmierć lub niewolę niż na szczęście zwycięstwa […]. Obok ubrań podziurawionych kulami, albo zdjętych ze straconych…, najsilniejsze wrażenie robią obrazy Aleksandra Sochaczewskiego, Sybiraka, malujące męki katorgi. Ogromny odłam naszej martyrologii. Podziwem napełnia też ogrom pracy tego człowieka i niespożyta siła ducha i ciała. Wzruszały mię także prace [Ludomira] Benedyktowicza, tego malarza prawie bez rąk, które stracił w powstaniu…
Lwów, Galicja Wschodnia, 29 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Jestem od tygodnia we Lwowie. Na nowym mieszkaniu. [...]
Janek [Kasprowicz] został nareszcie mianowany zwyczajnym profesorem. Długo walczyli o to w Wiedniu jego przyjaciele. Przyczyny, które stanęły na przeszkodzie, były finansowej natury [...]. Po prostu zmniejszone były państwowe kredyty w przewidywaniu wojny. Spodziewają się jej w najbliższej przyszłości. I to jakiej wojny: ogólnoeuropejskiej! O tym obecnie dużo mówi się. Atmosfera polityczna Europy jest bardzo zgęszczona. Oczekują w 1913 roku kataklizmu.
Na Bałkanach już zaczęła się zawierucha. Czarnogóra bije się z Turkami.
Lwów, 10 października
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Byłam na wczorajszej [15 października] inauguracji uniwersyteckiego roku szkolnego. Ceremonia rozpoczyna się zwykłym uroczystym nabożeństwem w kościele Świętego Mikołaja. Biorą w niej udział przedstawiciele duchowieństwa z arcybiskupem na czele, władze, grono profesorów w komplecie, w urzędowych togach, oraz liczne zastępy młodzieży i zaproszonych gości.
Rektor wygłasza przemówienie, następnie któryś z profesorów ma wykład. W tym roku kolej wypadła na Janka.
Temat, wybrany przez niego, był mało znany: „Pieśń o żubrze, poemat renesansowego autora Hussowiana, napisany po łacinie, i powinowactwo jego z Panem Tadeuszem”. [...]
W długiej czarnej todze i czarnym aksamitnym berecie wyglądał jak gdyby dopiero co zeszedł ze starego portretu. Byłam podwójnie z niego dumna — jako z człowieka, który potrafi wszystko.
Lwów, 16 października
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Wysoki Sejmie!
Po zeszłorocznej klęsce ulewnych deszczów nawiedziła kraj nasz w r. 1913 nadzwyczajna katastrofa, niepamiętna od r. 1813. Ulewne deszcze, które trwały od końca kwietnia do połowy września i zniszczyły plony we wszystkich powiatach kraju, tudzież kilkakrotne wylewy rzek spowodowały ruinę rolników, która z ogólną depresją ekonomiczną dotknęła także mieszkańców miast. [...] Wprawdzie rząd przyszedł już krajowi z pewną pomocą w powyższym kierunku, ale pomoc ta jest niedostateczną i nie odpowiada rozmiarowi katastrofy. Potrzeba mianowicie wydatniejszych zapomóg na wyżywienie ludności i przezimowanie inwentarza, na zakupno nasion pod zasiewy jare, na naprawę dróg, robót regulacyjnych i melioracyjnych, a przede wszystkim taniego kredytu dla ratowania gospodarstw. Zachodzi też nieodzowna potrzeba ustalenia licznych usuwisk, które się potworzyły w kraju, zdeformowały i zabagniły grunta, oraz uszkodziły budynki. Komisja parlamentarna Koła Polskiego zażądała od rządu takiej pomocy dla kraju, jakiej udzieliło państwo kilkunastu powiatom południowotyrolskim po powodzi w r. 1882, i przy tym żądaniu powinien także Wysoki Sejm obstawać.
Lwów, dnia 5 grudnia
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...] pragnąłbym napiętnować tę gospodarkę pod względem budowy szkół. Ta gospodarka, którą nazwać należy wielkim całe lata ciągnącym się skandalem, powinna nareszcie ustać, ażeby te gminy nie były wiedzione na pokuszenie, jak się to dotychczas dzieje, ażeby nie karmiono je obietnicami, ale ażeby nareszcie obietnice te spełniono. Bardzo wiele gmin w kraju polegało na tych obietnicach. Nie tylko, że ściągnięto z wielu gmin nielegalnie kilka razy po 20% i odprowadzono je całkowicie do ruiny materialnej, ale przekonano się na końcu, że te ofiary na nic się nie zdały.
Wobec tego, że nie tylko ze względu na stan finansowy tych gmin, ale i ze względu na szkolnictwo samo, postęp i oświatę jest to niesłychana rzecz, która miejsca mieć nie powinna (nazwę ją w tym wypadku rzeczą skandaliczną), prosiłbym jednak, żeby Sejm w tym wypadku należyty dał wyraz swemu przekonaniu, że podobne postępowanie piętnuje się z tego miejsca i że ono więcej miejsca mieć nie powinno. Żeby jednak nie tylko na słowach się ograniczyć, ale by ta dyskusja doprowadziła do jakiegoś rezultatu, pozwalam sobie postawić do głównego wniosku p. Kleskiego dodatkowy wniosek, mianowicie ażeby po słowach:
„Sejm wzywa Wydział Krajowy, aby bezzwłocznie wykonał uchwałę sejmową z dnia 9 lutego 1912 r. dotyczącą utworzenia funduszu 5.000.000 k dla bezprocentowych pożyczek na budowle szkolne w miastach" dodać słowa: „...tudzież funduszu zasiłkowego 10.000.000 k na budowę szkół ludowych w gminach wiejskich".
Lwów, Galicja, 16 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...]
Gospodarka prowadzona przez państwo, doprowadziła do tego, że jest milion ludzi (bo w miliony to idzie), którzy nie mają tego, co koniecznie państwo im dać powinno, tj. chleba. Państwo, które powinno się wstydzić, jeżeli tak jest a nie inaczej, które powinno się postarać o to, aby jednak ci obywatele mieli przynajmniej co do ust włożyć, uważa za stosowne zaprzeć wrota do innego kraju, uważa za stosowne zatrzymać ich tutaj, nie zadając sobie pytania, jakie z tych zarządzeń będą skutki na przyszłość.
[...]
Nie wiem, czy jest wskazane, aby rząd budował tę wielką stodołę i nakrywał ją coraz silniej po to tylko, aby we wnętrzu była pusta, by po niej mogły tylko chyba latać wróble. Państwo austriackie, administracja dzisiejsza i cały stan tej gospodarki jest do tej pustej dobrze nakrytej stodoły podobny. Bo było dawniej, to jest i dzisiaj. Cała masa robotników, cała masa ludzi, którym nie idzie o co innego, tylko o to, by od śmierci głodowej ochronić rodziny, aby sprostać obowiązkom, zapłacić podatki i wszelkie daniny, oczekuje przed starostwami całymi tygodniami na to, aby na końcu usłyszeć odpowiedź: paszportu nie dostaniesz.
[...]
Wiadomo jednak, że emigracja płynie, że to jest wezbrana rzeka, której żadna tama nie zaprze, ale to też wiadome, że kto we właściwym kierunku nie pozwala jej płynąć, to zmusza ją do płynięcia w innym kierunku. Ludzie, nie dostając paszportów, mimo to emigrują, ale dostają się w ręce handlarzy tym ludzkim towarem, którzy ich tak w kraju jak i poza krajem obdzierają w sposób jak najgorzej przez nich praktykowany, w sposób najwstrętniejszy, albo też stają się oni pastwą tych ludzi w ten sposób, że zostają potem bez grosza przy duszy i tak do domu wracają.
[...]
Wychodząc z tych założeń, że emigracja i przenoszenie się z miejsca na miejsce jest każdemu obywatelowi dozwolone, że nastąpiło tylko zgwałcenie ustawy przez tych, którzy powinni je szanować, popierając nagłość wniosku, oznajmiamy, że za wnioskiem p. Starucha głosować będziemy. (Brawa i oklaski)
Lwów, Galicja, 21 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...]
Gospodarka drogowa w ogóle w kraju, która idzie w tym kierunku, by nie tylko stworzyć, ale ulepszyć komunikację, bardzo wiele pozostawia do życzenia. Są drogi rozmaite pod zarządem różnych czynników znajdujące się, zacząwszy od dróg rządowych, a skończywszy na drogach gminnych tzw. II klasy, którym daremnie tę klasę nadano, ponieważ w tylu wypadkach drogi te nie są drogami. Trzeba powiedzieć, że jest tu bardzo dużo różnorodności, ale jest jedno, co je łączy, to, że wszystkie są kiepskie.
[...]
Przede wszystkim wspomnieć tu trzeba, że do niedawna rady powiatowe budowały tylko tzw. drogi marszałkowskie, które niejednokrotnie może odpowiadały intencjom jakichś tam obszarów dworskich, ale które były budowane w ten sposób, że omijały gminy najludniejsze i najbardziej tych dróg potrzebujące. Obecnie, kiedy przychodzi to ukrajowienie tych dróg, ten stan dotychczasowy nie zmienia się; zrzucono pewien ciężar z barek rad powiatowych i bardzo wiele gmin, jak dotychczas, pozbawionych będzie tego środka komunikacyjnego.
[...]
Przy tym zaznaczyć należy, że w wielu wypadkach i powiaty same niewiele w tym kierunku zrobiły. Jeśli mało zrobiły odnośnie do dróg powiatowych i gminnych pierwszej klasy, to co do dróg gminnych drugiej klasy, dróg, które są najwięcej, bo codziennie przez gminy używane, w bardzo wielu powiatach prawie nic nie zrobiło się.
[...]
Wprawdzie mamy znowu obietnice, że będzie lepiej, ale wiemy z doświadczenia, że obietnice bywały, są i będą, a stan taki pozostanie, jaki był dotychczas, o ile gospodarka pod tym względem na inne tory poprowadzoną nie zostanie.
[...]
Jeśli dziś rady powiatowe na liczne prośby odpowiadają, jeśli chcecie mieć drogę, to ją sobie budujcie, to wróćcie do prestacji, to macie panowie furtkę w ustawie gminnej, która pozwala na nałożenie ciężarów na gminy i to jest jedyny środek, ażeby gminy zmusić do budowania drogi. Wiemy, że te drogi marszałkowskie nie były budowane kosztem marszałków, że te drogi budowano kosztem powiatów. Jeżeli dziś woła się o inne drogi, które by służyły nie tylko pp. marszałkom, lustratorom itd., ale też i dla dobra powiatu, to wtenczas nie wolno mówić: budujcie sami, ale powinno być inne hasło użyte: Budujmy razem!
Lwów, Galicja, 26 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Emigracja jest jak się zdaje w Galicji zjawiskiem całkiem naturalnym, dotychczas jednakże nieuregulowanym. Na jedno zgadzają się wszyscy, a mianowicie, że emigrantów wypędza nędza; zgadzają się na to wszyscy ci, którzy nie stoją na stanowisku rządowym, na stanowisku uzyskania taniego robotnika, ale na stanowisku obywatelskim, które jest zdania, że należy samemu żyć i drugiemu żyć pozwolić.
[...]
[...] w emigracji są pewne rzeczy dobre a pewne rzeczy złe. Złem jest to, że najtęższe siły są zmuszone opuszczać kraj, wskutek czego wielu się demoralizuje, a dobrą rzeczą jest, że majątek w kraju się wzmaga, że wartość ziemi wzrasta i że majątek ten pozostaje nie tylko w rękach tych, którzy nań pracowali, ale i w rękach tych, którzy pracy tej nie dali. [...]
Padł tu może niezbyt wyraźnie ze strony rządu zarzut, że wielu jedzie za zarobkiem, ale wielu jedzie także i z tego powodu, że ma chęć przejechania się. Ja nie wiem, czy ludziom głodnym przychodzi co innego na myśl, aniżeli postarać się o to, ażeby zapełnić żołądek. Zdaje mi się, że to jest kardynalna zasada i trudno podejrzewać o kaprysy tego, który myśli o tym, ażeby pozbyć się tej najskrajniejszej nędzy. Jest rzeczą stwierdzoną, że jadą ludzie, którzy nie mają tu zajęcia, albo ci, którzy mają tu zajęcie licho płatne, a tam lepiej płatne. Jeśli więc emigracja przybrała tak znaczne rozmiary, a pomnaża majątek kraju, to chyba jest rzeczą całkiem naturalną, ażeby kraj i czynniki powołane skierowały je w właściwe koryto, ażeby tym ludziom ułatwić przejazd i pobyt.
Emigranci nie spoczywali ani nie spoczywają na różach. Jeśli już przepłynie ten emigrant ten ocean przeszkód, jaki się piętrzy w dostaniu legitymacji do podróży itd., to zaraz na pierwszej stacji spotykają go jak najgorsze niespodzianki. Dla nich bowiem są przeznaczone jak najgorsze wagony, w których bydło się przewozi. Ale i na te wagony muszą czekać godzinami, a nawet i dniami. W wagonach tych deszcz się leje, a co mniej wytrzymały musi parasol otwierać. To miałem sam sposobność nie dalej, jak w roku zeszłym na wiosnę w okolicy Tarnowa oglądać. Podłogi wagonu mokre, ludzie kryją się po kątach, ale i tam leje deszcz również przez pokrycie, jak i w miejscach, gdzie tego nie ma. Ale to wszystko było przeznaczone dla emigrantów, którzy gdzieindziej szukali pracy i chleba, bo to uczynić musieli! Jeżeli się potem weźmie na spytki tych, co tam byli, żeby zapracować na kawałek chleba, dochodzi się do przekonania, że ludzie ci pracują jak niewolnicy, że to są ci dawni pretorianie rzymscy, których popycha dozorca, nad którymi zaciąży brutalna łapa pruska, albo inna, że to są ludzie, którzy znoszą wszystko, byle zdobyć kawałek chleba dla siebie i rodziny.
Dlatego proszę panów, jeżeli dziś jest rzeczą przez wszystkich zrozumiałą, że ten opust nadmiaru sił roboczych jest konieczny, że ta emigracja jest konieczną; to chyba obowiązkiem władzy nie jest, aby stworzyć emigrację dziką, obowiązkiem władzy nie jest, aby oddawać ludzi w ręce hien, handlarzy ciałem ludzkim, przeciwnie rzeczą władzy jest to, aby ułatwić ten ruch, aby skierować go na tory właściwe, aby tych emigrantów otoczyć odpowiednią opieką.
Lwów, Galicja, 27 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Jak to już we wniosku samym wskazałem, na głównej linii kolejowej między stacjami Tarnowem a Czarną, znajduje się bardzo duża przestrzeń, na której nie ma żadnego przystanku. W okolicy tej są wsie bardzo liczne i bogate, dla których kolej, mimo że się w pobliżu znajduje, jest nie do użycia, ponieważ nie ma w bliskości żadnego przystanku. Starania tych gmin od lat dziesiątek prowadzone, pozostały bez skutku. Zarząd bowiem kolejowy czyni w tej mierze takie trudności, że one są dla tych gmin nie do pokonania. Żeby nareszcie uwzględniono to żądanie słuszne tych gmin, postawiłem ten wniosek, prosząc o jego przyjęcie.
Lwów, Galicja, 27 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Gdyby wniosek p. Cieńskiego był postawiony przez kogo innego, gdyby wyszedł ze strony demagogicznej, to przez rozmaite sfery inaczej byłby traktowany Jeśli ten wniosek wyszedł od p. Cieńskiego, to nie nazwie nikt p. Cieńskiego demagogiem, ale wszyscy uznają, że i tamtej stronie podobna gospodarka się sprzykrzyła. Za dużo mówiliśmy o tym, ale to jest materiał wprost nie do wyczerpania, to jest skarb, nad którym może się dyskusja przewlekać całymi dniami. Niestety może fatum jakieś nas ściga. Jesteśmy wiecznie w tym położeniu, że wyciągamy ręce do rządu, wołając: „ratuj", a wysoki rząd z gestem wielkopańskim odpowiada: ratuję, a kończy się na ratunku, który nigdy nie był pomyślny, na tym, żeby zebrać parę wagonów ziemniaków, albo by dostarczyć po parę kilo otręb dla bydła, a nadto te otręby miały taką przemieszkę, że były w nich wszystkie zawartości podobne do otręb, jakie tylko można sobie pomyśleć.
Jeżeli dopomóc do przezimowania bydła i w tym celu rozdziela się sól, to wysoki rząd uważał za stosowne najpierw ściągnąć należytość, a potem pobierać ją przez wójta od interesowanych, przy czym stwierdzić muszę, że ta sól, to ziemia taka, jaką mamy w gruncie, gdzie przynajmniej nie jest zanieczyszczona. I na to gmina płaciła furmanki i dawała pieniądze. Czy to jest zapomoga, czy to jest pasza treściwa, która miała doprowadzić do przezimowania inwentarza. Jeśli na naprawę dróg w powiecie np. tarnowskim, zapomoga na naprawę dróg, których jest 700 km, wynosi 5000 k, to może by rząd rozliczył, wiele wypada na kilometr. Zdaje się, że nie będzie na tyle kamienia, żeby można było psa uderzyć, jakby przechodnia atakował. (Wesołość)
W tym stanie rzeczy przyszła jeszcze jedna sprawa, która dopomogła do rozmiaru klęski. Egzekucja jest tak intensywnie prowadzoną, że wielu już i tak zbiedzonych, by im było lżej, pozbyło się kożucha. Jeśli to należy do akcji zapomogowej, to powiem, że rekord w tym względzie zrobiono. Dziś stwierdzić należy, że nie powinno się stać na fałszywym stanowisku, albo się mówi otwarcie, że niczego się nie macie spodziewać, albo jeśli przyrzeka się, to trzeba coś dać. Wodzenie na pokuszenie jest najgorsze i absolutnie ustać powinno. Przy tym wszystkim ludność była zmuszoną szukać zarobku. Zarobku nie znajdzie tu, bo rząd nie postarał się o budowle, jakkolwiek była uchwała Koła Polskiego, że wszelka akcja zapomogowa ma iść w tym kierunku, ażeby znaczną część funduszów oddano na budowle publiczne. Uchwała taka była, a widzimy, że była tylko na papierze i nie została w czyn wprowadzoną.
Jeśli zatem rozchodziło się o poratowanie majątku, to została droga poza kraj. A tu jest jeszcze jedna rzecz. Mamy kary, sypiące się po setki koron na osobnika, który poproszony przez kogoś nieumiejącego pisać napisał po kartę okrętową do agencji. Za to dostaje się po 500, 600 lub 700 k, a czasem po kilka tygodni więzienia śledczego. To także należy do akcji zapomogowej przez rząd ogromnie rozpowszechnionej. Jeśli więc poseł Cieński postawił ten wniosek, to jest silnym napiętnowaniem tej akcji przez rząd prowadzonej. I dlatego oświadczam, że za tym wnioskiem nie z całą gotowością, ale całą radością głosować będziemy.
Lwów, Galicja, 16 marca
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Stało się! padły kości – od 3 dni wojna – prócz Austrii z Serbią, wojna Niemiec z Rosją i z Francją – powszechna mobilizacja – prócz tamtych, mobilizują prawie wszystkie państwa europejskie, a nasi są we wszystkich szeregach. Straszne!... Co będzie, co będzie!... Może kataklizm, a może odrodzenie na nowe, piękniejsze życie… […] Tu od trzech dni ruch ogromny – biorą rekrutów, powołują rezerwę, biorą konie, wywożą amunicję – ci co idą do boju, w jakiejś części idą z zapałem, z nadzieją, inni z rezygnacją, wielu z rozpaczą. Nie mogę patrzeć na te długie szeregi ludzi pędzonych jak bydło na rzeź.
Lwów, Galicja Wschodnia, 9 sierpnia
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Pod miażdżącymi ciosami armii rosyjskiej pada cała Galicja Wschodnia. Zwycięzcy czynią co dnia krok olbrzymi. Oto przeszli już San i Dniestr; obstawiwszy Przemyśl z jego niezdobytymi fortami, suną dalej — zajmują Przeworsk, Jarosław, Dębicę. Jednocześnie sadowią się na stokach północnych Karpat i podobno niebawem sforsują przesmyki górskie, ażeby wypłynąć po stronie węgierskiej.
Jaki obszar obejmują armie generałów rosyjskich, kto to wie? Przebąkują o marszu na Budapeszt, to znów o wyprawie na Wiedeń. Zarysowują się we mgle perspektywy nieogarnione, zuchwałe. Teraz już wierzyć można, iż armia austriacka, tak długo i troskliwie powstrzymywana w swym zapale bojowym, tak karmiona nadzieją tryumfu w Rosji — została rozbita, a skołatana nawa monarchii Astro-Węgierskiej trzeszczy i lada dzień się rozpadnie. Co za straszliwy zmierzch? Jaki upadek z wysokości!
Warszawa, 20 września
Cezary Jellenta, Wielki zmierzch, Warszawa 1985.
Zaszły wielkie, straszne zmiany. Jesteśmy pod panowaniem Rosji!... – Po dwukrotnym, bezpodstawnym popłochu, fałszywym alarmie (27-go [sic!] i 31 sierpnia), istotnie, faktycznie weszło zwycięsko do Lwowa, po ustąpieniu wojska austriackiego, rosyjskie, z naczelnym wodzem von Rhode, który później zginął, z gubernatorem wojennym Szeremetiewem i zajęło miasto. To było 3-go [sic!] września, we czwartek, o 10-ej przed południem stanęły patrole na Placu Bernandyńskim i na rynku. Ja widziałam ich dopiero na drugi dzień. Nigdy tej chwili nie zapomnę. I potem… To pierwsze wyjście moje… Boże!
Zaczęły się dziwne, nieopisanie ciężkie dni…, walka wrzała, kipiała, tuż koło Lwowa, w niesłychanie długiej linii – padały setki tysięcy ludzi z obu stron, rannych i zabitych… Straszliwe! Raz przez półtora dnia i całą noc słychać było nieustający huk armat i grzmot karabinów maszynowych. Obawiano się bombardowania miasta. Ciężko było oddychać – zdawało się, że jakiś kamień olbrzymi leży na piersiach, że nieustannie dusi nas zmora. Ulice na przemian ze wzmożonym, gorączkowym ruchem, albo puste, głuche, martwe. Ciągła trwoga, ucisk, tępy a nieznośny ból. Oni przecież zachowywali się i zachowują dotąd wcale przyzwoicie i grzecznie – nieuniknione poszczególne wybryki są natychmiast karane – planuje porządek, rozporządzenia są rozsądne i słuszne przeważnie – ach! ale te okrutne sądy wojenne za lada co… i to wszystko, wszystko, takie okropne!... Pełno po murach coraz nowych obwieszczeń, nakazów, zakazów, w dwóch językach…
Lwów, Galicja Wschodnia, 20 września
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Radość! radość nareszcie! Przed godziną weszły do miasta wojska austriackie – na Grodeckie wyszła witać ich delegacja – na ratuszu powiewa chorągiew… czarno-żółta… o! czemuż nie biało-amarantowa, prawdziwie „nasza”, bo polska?! Ale tymczasem i tym się tak cieszę, tak cieszę, że nie posiadam się z radości!
Lwów, Galicja Wschodnia, 22 czerwca
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Dziewiąty dzień dzisiaj od tej chwili, od naszej względnej wolności, ja nieraz wierzyć nie mogę, że to nie sen, że „tamtych” istotnie już nie ma i mocno jestem przekonana, że nie wrócą, choć kiedyś chwilowo dałam się wystraszyć. […] Tak mi teraz świat i życie inaczej wygląda, mój Lwów kochany jest znowu polski, zniknęły nazwy ulic moskiewskie i mnóstwo szyldów itd., zniknęły szare, nieznośne mi postacie, przeważnie gburowate i brzydkie twarze (czasem tylko bardzo piękne, ale i te nieznośne) i to wszystko takie grube, ciężkie, hałaśliwe, a szczególnie krzykliwe, wyjące, szczekające, pędzące bez pamięci automobile, które co dzień po kilka osób rozjeżdżały, bez żadnej za to odpowiedzialności. Och! jaka to była despotyczna i szorstka, tatarska ręka! […] Ja przez tych 10 miesięcy nie żyłam, tylko męczyłam się we wszystkich rzeczach i wielkich, i małych, i własnych, i drugich – każde wyjście na ulicę było męką – teraz chodzę swobodna, lekka, odmłodzona.
Lwów, Galicja Wschodnia, 1 lipca
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Szkoda, że nie pisałam pod świeżym wrażeniem. To cudne dnie były, 17 i 18 – dla mnie samej tylko pierwszy z nich – Piłsudski był we Lwowie!... Nie tak był przyjmowany jak zasługuje – to było wzbronione – ale jednak bardzo, i tak serdecznie. W piątek [17 marca] był w N[aczelnym] K[omitecie] N[arodowym] i w Lidze – tam przemówił na powitanie Lisiewicz, u nas, na moją prośbę, pani Tomicka. Odpowiedział krótko, z prostotą, słowami uznania dla pracy i poświęcenia kobiet. We wszystkim taki prosty i szczery, naturalny a szlachetny – ogromnie sympatyczny. Wyraz twarzy mówi o duszy niesłychanie prawej, czystej, silnej i głębokiej. Taki Litwin…
Panowie z N[aczelnego] K[komitetu] N[arodowego] urządzili wspólną fotografię, ale nie uprzedzili nas, z czego wyniknęły wielkie przeoczenia i błędy przykre. Ja dostąpiłam tego zaszczytu, że umieszczono mię koło Niego – no, jako przewodniczącą Ligi, ale to tak niezasłużone, że mię aż bolało ze wstydu. Chciałam uciec – przytrzymano mię za rękę.
Potem zwiedzono Schronisko Inwalidów i Ochronkę – ja tam już nie poszłam, bo byłam nieopisanie zmęczona i wzruszeniami i po bezsennej nocy. Aż żal mi bardzo. Wieczór – przedstawienie Halki – bez innych owacji (były zakazane), prócz powstania wszystkich z miejsc, gdy wszedł do loży, no i kwiatów. Byłam w loży dla prezydium Ligi, więc też obok Niego. Po pierwszym akcie wszedł do nas na chwilę, ale właściwie nie mówił z nikim – pani P. [Walewskiej] odpowiedział zaledwie parę słów. – W przedstawieniu raził mię balet – w takiej strasznej, krwawej chwili i dla takiego człowieka!...
Lwów, Galicja Wschodnia, 17–22 marca
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Sytuacja jest bardzo nieokreślona i trwożna. Rosjanie przerwali front. Nastąpiła gwałtowna ewakuacja Brodów, Stanisławowa, Kołomyi. Lwów przygotowuje się także na wszelkie ewentualności. Dużo ludzi wyjeżdża. My zostajemy. Janek uważa, że obowiązkiem profesorów uniwersytetu jest pozostać na stanowiskach. Opowiadają o strasznych stratach rosyjskich wojsk, o morzu przelanej krwi, nie wystarcza rąk do grzebania trupów.
Wyobrażam sobie, z jaką niecierpliwością i nadzieją śledziła mama ten zwycięski marsz Rosjan na Lwów. Obejmowała mnie już pewnie w myślach... A ja? Uczucia moje w ciągu kilku tych dni, gdy groziło miastu powtórne zajęcie, nie były zbyt jasne i proste. Janek oznajmił kategorycznie, że noga rosyjskiego oficera nie postanie w jego domu. [...]
Rozumiem Janka doskonale: mając żonę Rosjankę, musi z większą stanowczością od innych zaznaczyć swój stosunek do gnębicieli swego narodu.
Lwów, 17 czerwca
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Poszłam dzisiaj przejść się, jak często robię po obiedzie. Miejski park za naszym domem łączy się bezpośrednio z okolicznymi polami. Lubię te strony. Malowniczą ścieżką można przejść tędy na małą stacyjkę kolejową. Zatrzymują się koło niej wszystkie pociągi idące na front, w stronę Stanisławowa, zajętego przez Rosjan od miesiąca. Z gorączkową ciekawością przyglądam się nieskończonym sznurom wagonów, naładowanych materiałem wojennym: samochodami, wozami sanitarnymi, skrzynkami z amunicją i ciężką artylerią. Za nimi wagony z żołnierzami, przeważnie niemieckimi. Wywijają czapkami. Odpowiadam ruchem ręki — jadą przecież na śmierć. [...]
Dzisiaj było bardzo dużo tych pociągów. W jednym z nich, stojącym naprzeciw mnie na głównym torze, zatrzymały mój wzrok dwa niezwykłe wagony: były pozamykane ze wszystkich stron jak ruchome więzienia, z małymi zakratowanymi oknami u góry. Przez kraty ujrzałam kilka młodych, bladych twarzy: rosyjscy jeńcy, może z wczorajszej bitwy.
Lwów, 7 września
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Manifestacje głodowe we Lwowie. Po raz pierwszy. W Berlinie, Wiedniu, Monachium zdarzają się już od dawna. Tłum kobiet i wyrostków, uzbrojonych w kamienie i kije, powybijał na ratuszu wszystkie szyby, krzycząc: „Dajcie nam chleba lub oddajcie naszych mężów i ojców!”. [...] We Lwowie zaczynamy coraz bardziej odczuwać braki, do których w Niemczech zdążyli się od dawna przyzwyczaić, brak najniezbędniejszych rzeczy: chleba, cukru, soli, nawet kartofli. Ludzie wystają godzinami przed drzwiami sklepów, by dostać na kartki swoją przepisaną rację. [...] Niemcy wywożą codziennie ze zrujnowanej Galicji całe wagony zapasów.
Lwów, 27 października
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Austria i Niemcy wydały piątego listopada manifest do Polski, w którym przyznają Królestwu samodzielność, z rządem konstytucyjnym i królem polskim na czele (królem dynastii niemieckiej). Austria zachowuje Galicję, nadaje jej tylko szerszą autonomię. O Wielkopolsce w manifeście nie ma ani słowa.
Polacy zdają sobie doskonale sprawę, że Niemcy zdobyły się na ten krok tylko dlatego, że mogą wyciągnąć z niego korzyść dla siebie. Zresztą nie ukrywają nawet swoich zamiarów: stworzenia nowych kadr wojskowych w Królestwie, żeby wzmocnić świeżymi siłami swoją topniejącą armię. Rzucają Polakom hasło: „Razem z Zachodem, z centralną Europą, przeciw Wschodowi — Rosji!”.
Wszystkie miasta Królestwa i Galicji obchodzą uroczyście ten „historyczny” dzień. Miasto jest udekorowane i oświetlone. Zamiast jednak radości czuje się raczej niepewność, zdumienie, rozlegają się trwożne pytania: Co będzie? Czy wyjdzie to na korzyść narodowi? Niektórzy uważają, że wszystkie manifestacje i oznaki radości są przedwczesne i zbyteczne i że nastąpią po nich jeszcze cięższe rozczarowania.
Lwów, 10 listopada
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Święta Bożego Narodzenia... Już trzecie „wojenne” święta i czyż ostatnie? Życie upodabnia się coraz bardziej do snu. Jest w nim jakaś szara, jednostajna widmowość. Dzień upływa niby to normalnie, wszystko odbywa się jak zwykle — choinka, goście, nawet ciasta świąteczne, chociaż tak trudno jest o mąkę. Zauważyłam, że nigdy przedtem ludzie nie dbali w takim stopniu o porządek i ład w domu jak teraz — jak gdyby ten porządek i równowagę domową chcieli przeciwstawić chaosowi panującemu na świecie.
Lwów, 28 grudnia
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Wszystkie stronnictwa polityczne, od konserwatystów aż do radykalnego odłamu socjalistów, tudzież wszystkie bez wyjątku warstwy ludności polskiej Lwowa i okolicy zjednoczyły się w poniedziałek celem wyrażenia publicznego protestu przeciwko przyłączeniu Chełmszczyzny do Ukrainy. Na ulicach centralnych panował już wczesnym rankiem ruch bardzo ożywiony. Z różnych stron płynęły niezliczone rzesze do kościołów i kaplic. Wszelkie biura rządowe, prywatne i banki zamknięte. Tak samo zamknięte: Politechnika, wszechnica Kazimierzowska, szkoła lasowa i wszystkie szkoły, jako też wszystkie warsztaty i składy kupieckie. Od zajęć zawodowych wstrzymali się również sędziowie, adwokaci oraz wszelkie wolne zawody.
U wylotu ulic w śródmieściu gromadziły się i szeregowały towarzystwa, cechy, organizacje kulturalne i gospodarcze, urzędnicy instytucji, młodzież szkolna, organizacje włościańskie itd. Liczne rzesze włościan i włościanek stawiły się w strojach odświętnych. Po nabożeństwach kościelnych morze głów zakołysało się na Rynku, gdzie przedstawiciele wszystkich stronnictw mówili o narodowych prawach Polaków. Następnie uformował się pochód i potężna fala ludzka popłynęła przed gmach sejmowy, gdzie również wygłoszono szereg przemówień. Po złożeniu uroczystej przysięgi ludność rozeszła się w spokoju. Porządku pilnowała przez cały czas zorganizowana w tym celu straż obywatelska i akademicka.
Miejska elektrownie była nieczynna od godz. 6 rano do godz. 4 po południu. Kawiarnie były otwarte tylko do godz. 9 rano, poza tem wszelkie lokale zabawowe i kinoteatry były zamknięte przez cały dzień. Strajk manifestacyjny rozciągnął się częściowo także na urzędy pocztowe i telegraficzne, jak również i na ruch kolejowy.
Lwów, 18 lutego
„Kurier Poznański”, nr 43, z 21 lutego 1918.
Podczas manifestacyi z powodu zawarcia pokoju w Brześciu Litewskim i odstąpienia Chełmszczyzny i Podlasia na rzecz Ukrainy zdarzyły się w niektórych miejscowościach ubolewania godne wypadki zerwania lub uszkodzenia orłów cesarskich i innych odznak państwowych.
Polecam Panu, aby o ile to dotąd jeszcze nie nastąpiło, zarządził natychmiast umieszczenie orłów i zerwanych odznak na dawnych miejscach.
Polecam również, aby dołożył usilnych starań celem wyśledzenia sprawców tych czynów karygodnych i oddania ich właściwemu sądowi do ukarania.
C.k. Namiestnik
Hr. Huyn w.r.
Generał-Pułkownik
Lwów, 8 marca
Starostwo w Nowym Sączu, sygn. 25, Akta prezydialne c.k. Starostwa Powiatowego w Nowym Sączu, 1918.
Powołując się na tutejszy reskrypt z 18 sierpnia 1916, polecam Panu c.k. Staroście, aby bezzwłocznie przypomniał ludności swojego powiatu wydany wskutek tego reskryptu zakaz używania koni do podróży odpustowych, a przekraczających ten zakaz pociągał do odpowiedzialności karnej.
Niezależnie od tego, zechce Pan c.k. Starosta za pośrednictwem zwierzchności gminnych i w porozumieniu z duchowieństwem wpływać na ludność, aby ze względu na panujące w kraju niekorzystne stosunki ekonomiczne, a szczególnie brak żywności, koni i wozów, nadto ze względu na niebezpieczeństwo rozwlekania chorób zaraźliwych, wstrzymała się w bieżącym roku od odwiedzania miejsc odpustowych i każdą wolną chwilę poświęciła pracy w domu około roli.
Lwów, 20 kwietnia
Archiwum Państwowe w Krakowie, Prezydium CK Namiestnictwa, DPKr 118.
Zakazuje się […] rozpowszechniania następujących pism drukowanych:
1) „Odżydzenie Polski” zeszyt I. z wzmianką na dole czerownej okładki „wydanie nielegalne w Prusiech, jako też mogących dalej się pojawiać zeszytów;
2) Czasopisma miesięcznego pod tytułem „Odżydzanie Polski”, organu akcyi polskiej ogólnonarodowej, drukowanego w Berlinie, jako też dalszych pojawiać się mogących egzemplarzy tego czasopisma;
3) Drukowanego zaproszenia do przystąpienia do akcyi popierania odżydzenia, na którym to druku nie podano miejsca druku;
4) Drukowanego względnie pisanego zaproszenia do współudziału w akcyi odżydzenia, przy którem to zaproszeniu znajduje się odcinek, mający służyć za dowód przystąpienia do akcyi i uiszczenia wpisowego na ręce męża zaufania;
5) Kartki, w formie kartki widokowej, przedstawiającej orła austro-polskiego, ucharakteryzowanego na Żyda w jarmułce, który trzyma w szponach 7-mio ramienny świecznik i worek z pieniędzmi.
Powyższe pisma usiłują pobudzić do nienawiści przeciw Żydom, zagrażają przeto bezpieczeństwu i spokojowi publicznemu.
Lwów, 5 maja
Starostwo Powiatowe w Tarnowie, fascykuł 6, plik 60.
Tocząca się obecnie w Marmaros-Sziget rozprawa karna przeciw członkom polskiego korpusu posiłkowego zna[jduje] silny oddźwięk w społeczeństwie polskim, a wywoła niezawodnie jeszcze tam głębszy refleks po jej ukończeniu.
Jakkolwiek by oceniać i tłumaczyć pobudki ubolewania godnych czynów, które zaprowadziły legionistów na ławę oskarżonych, czy to egzaltacja patriotyczna, czy też innymi względami, zaprzeczyć nie można, że oskarżeni przez samowolne złamanie przysięgi wojskowej postąpili wbrew zasadom etyki religijnej i obyczajowej i tradycjom żołnierza polskiego.
Ponieważ prasa polska stara się przedstawić oskarżonych jako męczenników, polecam P.T., aby zwracał baczną uwagę na wszelkie objawy będące w związku z toczącą się rozprawą karną i nie dopuszczał tak teraz, jak i po jej ukończeniu, do żadnych manifestacji, które by nosiły znamiona gloryfikacji oskarżonych i popełnionych przez nich czynów. Nie dopuszczać więc należy stanowczo do publikacji i akcyi w tym kierunku na zgromadzeniach i patriotycznych organizacjach.
c.k. Namiestnik:
Huyn w.r.
Lwów, 21 czerwca
Starostwo w Nowym Sączu, sygn. 25, Akta prezydialne c.k. Starostwa Powiatowego w Nowym Sączu,
1918.
Rozporządzeniem z dnia 11 sierpnia […] zarządził Urząd dla wyżywienia ludności, że sprzedaż mięsa w stanie surowym lub przyrządzonym jako też spożywanie mięsa lub potraw składających się z całości lub części mięsa jest bezwarunkowo zakazane w poniedziałek, środę i piątek każdego tygodnia.
W dniach tych także w prywatnych gospodarstwach tak mięso jaki i potrawy sporządzone w całości lub części z mięsa nie mogą być przyrządzone ani też spożywane.
Przekroczenie tego rozp. będzie karane grzywnami do 20 tysięcy kor. albo aresztem do 6 miesięcy.
Lwów, 19 sierpnia
C.K. Starostwo w Dąbrowie Tarnowskiej, Nr zesp. 234, teczka 02.
Do rozmów pokojowych nie dojdzie tak szybko, za dzień czy dwa nastąpi jedynie zawieszenie broni. Sprawa zacznie się wyjaśniać. Ale już dziś możemy powiedzieć, że austriaccy Ukraińcy na wszystkich ziemiach austro-węgierskich, na Bukowinie, w północno-wschodnich Węgrzech, w Galicji Wschodniej – wszyscy organizujemy się jako samodzielne Państwo Ukraińskie.
To nasz narodowy obowiązek. Uważamy się za naród, który ma prawo żyć własnym życiem, budować swoje odrębne życie narodowe.
Lwów, Dom Ludowy, 19 października
I. Boberskyj, Sodennik 1918–1919, zebrał i uporządkował o. Jurij Mycyk, Kijów 2003.
Znowu pytać się chce, czy to być może, czy to nie sen. Ale nie cudnie piękny […], lecz straszny sen. Dziś w nocy Ukraińcy zbrojnie zajęli Lwów. Więc nowy wróg, może jeszcze gorszy od tamtych, więc złe żywioły wzięły górę! A ja tak wierzyłam w zwycięstwo dobrego, w pojednanie i dobre stosunki z bratnim ludem — wszak w ostatnich czasach nieraz odzywały się, nie tylko wśród nas, ale i wśród nich, głosy nawołujące do porozumienia się, do braterstwa i zgody […].
Nie wychodziłam z domu, bo w dodatku okropna słota, prawie nieustająca ulewa, ale mówią mi, że roi się od „zacnych” mołojców, że napadają ludzi, rozbrajają wojskowych, grożąc rewolwerami, że w niektórych punktach miasta strzelają, że na ratuszu już powiewa ruska chorągiew; wreszcie — to dopiero okropne — że Austria nas nie broni, bo z nimi trzyma, a polski pułk, który szedł do Lwowa, nie mógł dojść, bo most zerwany!
Co to będzie, co będzie? Ktoś pociesza, że „krótkie ich panowanie”, ale na czym to opiera? Drżę o przyszłość, o moje miasto drogie, a także polskie przecież — drżę o tych, których kocham, żeby się komu z nich co nie stało…
Lwów, 1 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, z autografu wydał, komentarzami, biogramami i wstępem opatrzył Zbigniew Sudolski, Warszawa 2005.
Po raz pierwszy powiewa nad budynkiem gminy żydowskiej we Lwowie chorągiew o biało-niebieskich barwach. Tym samym wyrażono, że my Żydzi występujemy zupełnie samodzielnie i tę niezależność pragniemy zachować na lewo i na prawo. Pragniemy służyć tylko interesom żydowskim i bronić ludności żydowskiej według sił. Z całą energią będziemy się starali przeszkodzić, by ludność żydowską wciągnięto wbrew jej woli w wir sporu walczących narodów.
Lwów, 1 listopada
Franciszek Salezy Krysiak, Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918), Rzeszów-Rybnik 2003.
Obywatele!
Wobec wypadków, które od wczoraj rozgrywają się w naszym mieście, pierwszą potrzebą jest, by bezpieczeństwo życia mieszkańców i normalny tok codziennego życia został utrzymany. Polacy i Ukraińcy w zrozumieniu tej potrzeby i tego obowiązku wobec miasta, weszli w porozumienie. Na mocy tego porozumienia, utworzono wspólny komitet w celu utrzymania spokoju i bezpieczeństwa publicznego oraz zapewnienia aprowizacji miasta.
Was, Obywatele, wzywamy do zachowania bezwzględnego spokoju. Unikać należy tak ze strony polskiej, jak i ukraińskiej wszystkiego, co by mogło mieć charakter jakiejkolwiek agresywnej akcji zbrojnej.
Lwów, 2 listopada
Nieznana korespondencja arcybiskupów metropolitów lwowskich Józefa Bilczewskiego z Andrzejem Szeptyckim w czasie wojny polsko-ukraińskiej 1918–1919, oprac., wstęp, przypisy, indeksy, wybór aneksów i fot. Józef Wołczański, Lwów-Kraków 1997.
Od strony miasta słychać szaloną strzelaninę. Nasi zdobywają dworzec kolejowy. Wreszcie dworzec został zdobyty przez 25 morusów. Ukraińcy, uciekając, zapalili magazyny zboża. Od strony dworca kolejowego bije szalona łuna, tak że na naszym odcinku robi się całkiem jasno. Jakiś studencik przylatuje do mnie i mówi: „Obywatelu, ja się strasznie boję”. — „Czego się boisz, do stu piorunów, masz karabin w garści, patrz przed siebie i czekaj.” — „Ale kiedy tam tak strasznie się pali” — i rozpłakał się.
Lwów, 2 listopada
Tadeusz Wereszycki, Pierwszy etap obrony Lwowa, „Niepodległość” t. 1, 1929/1930.
Wczoraj o godzinie 4 nad ranem wojska ukraińskie obsadziły Lwów. Garnizon lwowski zajęty został w ten sposób, że w poszczególnych koszarach żołnierzy rozbudzono około godz. 12 na alarm, poczem po usunięciu żołnierzy narodowości ukraińskiej, wszyscy inni zostali rozbrojeni, internowani lub też rozproszeni.
Przy pomocy żołnierzy ukraińskich rada narodowa ukraińska obsadziła wszystkie gmachy publiczne, dworzec kolejowy obstawiony został strażami z karabinem maszynowym, wewnątrz gmachu pocztowego umieszczono dwa karabiny maszynowe. Obsadzono dalej gmach Namiestnictwa, gdzie internowano P. Namiestnika, Wydział Krajowy, dyrekcję skarbu, Ratusz, w którym również ustawiono karabiny maszynowe.
Wszystkie gmachy udekorowano żółto-niebieskimi chorągwiami. [...]
Na ulicach rozbrajano żołnierzy i oficerów, krążyły patrole ukraińskie, pędziły automobile z żołnierzami ukraińskimi, którzy trzymali karabiny w pogotowiu do strzału.
Padły też liczne strzały w różnych częściach miasta.
Lwów, 2 listopada
„Gazeta Lwowska”, nr 250, z 3 listopada 1918.
Na ulicy Leona Sapiehy i okolicznych odbyła się [...] formalna walka, w czasie której było dużo rannych i zabitych. Tramwaje poczęły kursować rano, lecz około godziny 11.00 ruch ustał i nie był już podjęty przez cały dzień. W południe zamykano sklepy, a po południu nie było już ani jednego otwartego sklepu. Ruch na ulicach aż do wieczora był zupełnie normalny. Ulicą Karola Ludwika i Akademicką spacerowały tłumy publiczności. Strzały nie ustawały po południu i trwały aż do wieczora.
Lwów, 3 listopada
„Kurier Lwowski” nr 511, z 4 listopada 1918.
Wystąpił w tym czasie nader charakterystyczny objaw wśród walczących — przemęczenia fizycznego i psychicznego. Ludzie przez cztery dni trzymali się nerwami. Dnia 4 listopada przy odpieraniu ataku walczyli półprzytomni z podniecenia i zmęczenia. [...] Zwłaszcza wyczerpani do ostatka byli oficerowie. W takim nastroju wszystko wydaje się w czarnych barwach.
Lwów, 4 listopada
Maciej Kozłowski, Między Sanem a Zbruczem. Walki o Galicję Wschodnią 1918–119, Kraków 1990.
Wszędzie idziemy zwycięsko naprzód. Oddział kapitana Bujalskiego odrzucił wielokrotnie przewyższający go liczebnie bataljon ukr. legionistów poza tor kolei Czerniowieckiej. W akcji tej odznaczył się szczególnie por. Dzieduszycki. Nieprzyjaciel cofa się pospiesznie, ostrzeliwany przez nas w kierunku Zubrzy. Szkoła kadecka wzięta. Chorąży Wasilewski śmiałym napadem ze szkoły Marii Magdaleny opanował ulicę Kopernika i Sykstuską aż po gmach pocztowy. Walka o pocztę ma przebieg pomyślny. Zajęty pałac Sapiehów, w którym mieściła się kwatera główna ukraińska. Zdobyto tam karabin maszynowy. Cytadela okrążona. Ulica Grodecka, Kleparowcza, Janowska, Góra Stracenia w naszym ręku. Ogród Jezuicki przez kapitana Korwina w części zdobyty. Wzięliśmy dotąd przeszło 100 jeńców.
Lwów, 4 listopada
„Kurier Lwowski”, nr 514, z 7 listopada 1918.
Po strasznej strzelaninie nocnej w okolicach przedmieścia Grodeckiego, nad którym rozpościerała się olbrzymia łuna, mieszkańcy miasta, przeważnie po bezsennej nocy, opuszczali zwolna swoje siedliska.
Strzały karabinowe nie ustawały także rano. Echo strzelaniny na Grodeckiej wstrząsnęło nerwami przechodniów, ale także strzały na ulicach wywoływały panikę. Żołnierze ukraińscy, podobnie jak w dniach poprzednich, przejeżdżają przez miasto automobilami i strzelają w górę. Kule padają w okna lub odbijając się o mury, padają na chodniki.
Na ulicach ruch bardzo słaby, sklepy pozamykane, tylko niektóre spożywcze mają wejścia do połowy otwarte. Kto mógł, kupił jakiś produkt spożywczy i unosił do domu. Chleba nie można było nabyć.
Przechodnie trzymali się przeważnie murów i co chwila upatrywali bramę, w której znaleść by mogli schronienie. [...]
Ruch tramwajowy oczywiście zupełnie wstrzymany. Dorożki ani jednej nie widać na ulicach. W południe panowały na ulicach śródmieścia prawie zupełne pustki.
Lwów, 5 listopada
„Kurier Lwowski”, nr 513, z 6 listopada 1918.
W Śródmieściu Lwów przedstawia widok umarłego. Ulice puste, tylko gdzieniegdzie snują się ludzie szukający sklepów z żywnością, tu i ówdzie nieśmiało otwartych ze spuszczoną do połowy drzwi roletą. Sporadycznie słyszy się strzały z karabinów zwyczajnych i maszynowych, od czasu do czasu huknie armata, zresztą na ulicach pustka i cisza, a w domach trwoga. Bo i w domach nikt nie jest pewien przed zbłąkanymi kulami.
Lwów, 11 listopada
Maciej Kozłowski, Między Sanem a Zbruczem. Walki o Galicję Wschodnią 1918–119, Kraków 1990.
Protestując przeciw wszelkim próbom narzucania narodowi samozwańczych rządów, czego wyrazem było powstanie tzw. Rządu Ludowego. Protestując przeciw powołaniu osób, tegoż samozwańczego rządu, przede wszystkim pana Ignacego Daszyńskiego na czoło ogólnonarodowego rządu, […] zebrani na wiecu [...] uchwalają:
1) żądać utworzenia prawdziwego Rządu Narodowego, złożonego z osób budzących w całym narodzie zaufanie, […]
2) żądać jak najszybszego zwołania Ustawodawczego Sejmu,
3) żądać okazania natychmiastowej zbrojnej pomocy Polakom bohatersko walczącym we Lwowie,
4) żądać dalszego tworzenia armii narodowej polskiej, przy bezwzględnym wyłączeniu z niej cudzoziemców i żywiołów bolszewickich.
Warszawa, 15 listopada
„Gazeta Warszawska” nr 1, z 16 listopada 1918.
My, profesorowie trzech wyższych uczelni warszawskich, profesorowie uczelni lwowskich, wzywamy Cię, Komendancie, ratuj niezwłocznie zagrożoną twierdzę polskości. Prosimy — daj odsiecz braciom i synom naszym, upadającym z nadmiernych wysiłków!
Warszawa, 17 listopada
Archiwum Akt Nowych, Kancelaria Cywila Naczelnika Państwa w Warszawie 1918–1922, sygn. 198.
Kobiety polskie zebrane w dniu 17 listopada w Krakowie na zjeździe połączonych Lig Królestwa Galicji i Śląska przesyłają Komendantowi Józefowi Piłsudskiemu wyrazy głębokiego hołdu, oddają się wraz z całym narodem pod jego rozkazy, a jednocześnie wzywają go, by jak najprędzej zmobilizował siły na odsiecz dla ginącego Lwowa i wschodnich Kresów Ojczyzny.
Nie należy pozwolić, by gród ten kresowy, tyle zasłużony w dziejach naszych, słynny z patriotyzmu i męstwa, pozostawał choć na chwilę poza granicami budującego się państwa polskiego, by czuł się opuszczonym i zapomnianym przez rodaków.
Za Naczelny Zarząd Ligi Kobiet polskich Galicji i Śląska
Kraków, 17 listopada
Kancelaria cywilna naczelnika państwa w Warszawie 1918-1922, sygn. 198, Wschodnia Galicja i obrona Lwowa.
W kraju, gdzie naszego narodu wielka siła, a polskich panów i podpanków niewiele — to siedzą oni cicho. Ale we Lwowie, gdzie ich wielu, bo ze Lwowa polscy panowie i podpankowie panowali nad całym naszym narodem — Polacy podnieśli bunt przeciw naszej Narodowej Republice i już dziewiętnasty dzień wiodą wojnę przeciw wojskom naszej Narodowej Republiki. A Polacy pilnie śledzą, co dzieje się we Lwowie, czekają tylko, ażeby we Lwowie znów zapanowała Polska, a wtedy oni w całym kraju podniosą głowę. A gdyby oni wzięli górę, nie będzie naszemu narodowi, naszym wieśniakom i robotnikom ani woli, ani ziemi, a będzie wieczna polska niewola. Ot, za co wy się bijecie we Lwowie, sławni ukraińscy żołnierze! I dlatego wiedzcie, że wy nie sami, bo za wami stoi cały naród.
Lwów, 20 listopada
Franciszek Salezy Krysiak, Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918), Rzeszów-Rybnik 2003.
Naczelne Dowództwo Wojsk Polskich
Do Komitetu Bezpieczeństwa i Ochrony Dobra Publicznego we Lwowie
W odpowiedzi na pismo Komitetu, doręczone mi przez dra Fr. Stefczyka w dn. 21-go b.m., stwierdzam z radością, że zarządzenia moje w celu odsieczy walecznie broniącego się Lwowa przyniosły pożądany wynik.
Proszę wyrazić ludności, która swym poświęceniem i wytrwałością umożliwiła dzielnym obrońcom Lwowa dotrwanie do chwili nadejścia pomocy — moje najgorętsze podziękowanie i uznanie.
W dalszym ciągu będę dokładał starań, aby zachować przy Republice Polskiej tę ziemię z jej bohaterską stolicą.
21-25 listopada
Józef Piłsudski, Pisma zbiorowe, t. V., Warszawa 1937.
Po walkach [...] listopadowych we Lwowie, w dniu opanowania miasta przez siły polskie, zresztą bardzo skromne, gdy te w pościgu za nieprzyjacielem znalazły się poza miastem, wówczas to na terenie miasta podniósł głowę, przytłumiony częściowo walką, bandytyzm. Uzbrojeni, gotowi na wszystko, rzucili się na ludność przede wszystkim żydowską. Że ta w okresie przewrotu, zwłaszcza w czasie walk, nie cieszyła się sympatią społeczeństwa polskiego, to nie ulega wątpliwości. Bandyci czuli to jakby instynktem i rzucili się przede wszystkim na dzielnicę żydowską — choć mógłbym wyliczyć setki faktów, że nie oszczędzali i chrześcijan. I dlatego to tak niesprawiedliwą i tak boleśnie krzywdzącą była opinia społeczeństwa żydowskiego, że Polacy, że wojsko urządzało pogromy. Może być, że opinia ta wyrosła z nieświadomości, ale świadomą była robota pewnych polityków żydowskich, którzy znali stan bezpieczeństwa we Lwowie, a jednak rozgłosili po całym świecie, że pogromy Żydów były dziełem Polaków!
Lwów, 22 listopada
Artur Hausner, Listopad 1918 r., Lwów 1928.
Ostatnie operacje polskiego wojska rozpoczęły się o godz. 4 rano. Na krótko przedtem walczące wojska „ukraińskie” wycofywały się pośpiesznie ze Lwowa. Sztab wojskowy i „ukraińscy” działacze umknęli ze Lwowa pierwsi, drogą na Żółkiew i Krzywczyce. Cały ten odwrót ostrzeliwała nasza artyleria, kawaleria zaś miała rozkaz w walce z bliska również przeszkadzać odwrotowi. [...]
Skoro tylko zniknęły ostatnie mroki nocy, budzący się Lwów witał nasze wojska. Już około godz. 7 rano ludność miasta, skołatana wypadkami 22 tragicznych dni, wyległa na ulice miasta, przyjmując entuzjastycznie wkraczające zastępy polskiego wojska. Z ust do ust podawano sobie wiadomość o zwycięstwie naszego żołnierza. Na placach i ulicach potworzyły się wielkie grupy osób, roztrząsających ostatnie wypadki.
Lwów, 22 listopada
„Gazeta Lwowska”, nr 251, z 23 listopada 1918.
Z różnych odcinków frontu maszerowały do miasta oddziały wojskowe pod komendą oficerów. Co chwila rozbrzmiewały głośne powitania zmęczonych walką; niejednokrotnie lekko rannych żołnierzy przyjmowano gorącą kawą i herbatą. Kilka pań naprędce zorganizowało rozdawnictwo ciepłych napojów, oswobodzicieli częstowano cygarami i papierosami.
Oddziały wojska różnych gatunków broni rozlokowano w rozmaitych budynkach wojskowych, przed gmachami publicznymi ustawiono warty.
Całe przedpołudnie zbiegło na powitaniach ojców, synów i braci walczących od trzech tygodni pod komendą polską. Rodziny rozdzielonych witały serdecznie zwycięzców, dzieląc się z nimi opowiadaniem o wypadkach ostatnich dni.
Lwów, 22 listopada
„Gazeta Lwowska”, nr 251, z 23 września 1918.
Wojska nasze o godz. pół do 2 po północy wkroczyły do ratusza i objęły go w posiadanie. Z wieży ratuszowej zdjęta została chorągiew ruska, jej miejsce zajęła polska.
Po ustąpieniu Rusinów z ratusza można było sobie dopiero przedstawić obraz tego zniszczenia, jakie pozostawili po trzytygodniowych swych rządach w jego murach. W salach obrad, w prezydium, na korytarzach stosy papierów, słomy, porozrzucane w zupełnym nieładzie. [...]
Na drzwiach apartamentów prezydialnych pozostała kartka: „Komnata sotnyka Szklarenki. Proszu postukaty pry wchodi” [Gabinet sotnika Szklarenki. Przed wejściem, proszę pukać].
Rusini pozostawili w ratuszu mnóstwo fotografii, zdjętych w ostatnich dniach z pozycji wojskowych we Lwowie.
Pozostał też ów stołek, na którym żołnierze ukraińscy na podwórcu ratuszowym bili młodzież polską, aresztowaną bez przyczyny po ulicach miasta.
Lwów, 22 listopada
„Kurier Lwowski”, nr 515, z 22 listopada 1918.
Pogrzeb bohaterów. Wczoraj odbył się pogrzeb bohaterów, którzy w dniu 21 b.m. rano, zdobywając południowo-wschodnie przestrzenie Lwowa, padli na polu walki. Śmiercią walecznych polegli: chorąży komendant oddziału rzeszowskiego Władysław Żmuda, porucznik z krakowskiej legii oficerskiej Józef Wysocki, szeregowcy z Rzeszowa: Jerzy Łoboz, Franciszek Cołka, Tadeusz Czeżowski i Adam Boro, szeregowcy z Jarosławia: Piotr Remas i N. Rakowiecki, przeważnie uczniowie szkolni. [...] Tłumy publiczności zebrały się, aby oddać ostatni hołd bohaterom; przybyli również generał Roja, podpułkownik Tokarzewski i wielu oficerów. [...]
Proste ciosane z białego drewna trumny wynieśli na swych barkach oficerowie legii oficerskiej z Krakowa oraz żołnierze kompanii rzeszowskiej i złożyli je na dwa wozy. Wśród śpiewów duchowieństwa ruszył kondukt żałobny na cmentarz Łyczakowski. Na czele kroczyła kompania szturmowa rzeszowska, potem grupa obywatelstwa łyczakowskiego z wieńcem [...], następnie siostry zakonne i miłosierdzia i duchowieństwo. Po bokach wozów szła straż honorowa, za nią oficerowie polscy, krewni bohaterów i tłumy ludności. Smutny pochód zamykał szwadron kawaleryi i artyleryi z dwoma działami.
Ks. kanonik Badeni odprawił nad grobem modły, ozwała się pobudka trębacza i padły pożegnalne salwy honorowe.
Zwłoki bohaterów spoczęły na nowym cmentarzu dla obrońców Lwowa, w górnej części cmentarza Łyczakowskiego po prawej stronie od Pohulanki.
Lwów, 25 listopada
„Gazeta Lwowska”, nr 253, z 26 listopada 1918.
Na wiadomość o ciężkim niebezpieczeństwie, w jakim znalazł się Lwów — nasze drogie miasto, broniące bohatersko krwią młodzieży, kobiet i dzieci polskiego swego charakteru — pospieszyło z pomocą wojsko polskie, zasilone ochotnikami, i ramię w ramię z mieszkańcami Lwowa, odparło zwycięsko zdradziecki napad nieprzyjacielski.
W śmiertelnej obawie o ukochane miasto — społeczeństwo polskie niesie już gorliwą pomoc, wysyłając na kresy pieniądze i żywność, na co kogo stać i co kto ofiarować może, ale to jeszcze nie wszystko. Zbliża się oto w posępnej atmosferze wieczór wigilijny. Myśl, że bohaterscy obrońcy Lwowa będą odcięci od swych rodzin, że będą w tym dniu uroczystym pozbawieni ciepła rodzinnego, nie daje nam spokoju. Z głębi serca rośnie pragnienie: pomyśleć o nich, zawieźć żołnierzom polskim opłatek od rodaków w dowód serdecznej pamięci i najgorętszego współdziałania.
Kobiety polskie pragną podjąć się tego zadania. Pomimo ogromnych trudności, zawieziemy wieczerzę wigilijną bohaterskim obrońcom Lwowa.
Kraków, 15 grudnia
„Na posterunku”, nr 35, z 15 grudnia 1918.
Żyjemy jak na wulkanie. Miasto wciąż jest ostrzeliwane.
Od paru dni żyjemy bez wody i bez elektryczności. Ukraińcy w okolicach Lwowa popsuli rury wodociągowe. Wodę trzeba nosić ze studni. Elektrownia unieruchomiona, aby nie stała się celem pocisków wroga. Dostać nafty jest prawie nieprawdopodobieństwem. Siedzimy przy świecach. Ciemność nie sprzyja podtrzymaniu energii i dobrego humoru. Całe szczęście, że kolej — jedyna nić, która nas łączy z resztą świata — funkcjonuje dość sprawnie.
Lwów, 3 stycznia
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Codziennie ostrzeliwują miasto. Kiedyś kanonada trwała cały dzień i całą noc. Wszędzie rozsypane cegły i zbite szkło. Wspominamy ten dzień ze zgrozą jako „piekielny”. Na jednej z sąsiednich ulic, po której co dnia chodzimy, granat zabił dwie dziewczynki i kobietę. Liczba rannych znaczna.
Wychodzimy rano z domu pewni, że będziemy wracać przy gwiździe lecących na miasto pocisków. Ukraińcy strzelają przeważnie w południe, kiedy na ulicach panuje największy ruch.
Lwów, 9 marca
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Jakież te dnie się przeżyło, Boże, Boże! i straszne i cudne razem. Sytuacja bojowa była okropna, niebezpieczeństwo dla Ojczyzny naszej wciąż niesłychane, ale też z drugiej strony niesłychany wywołany nim zapał i ofiarność – wszystko co żyje i czuje (ach! i jeżeli może) rzuciło się i do szeregów i do pracy dla nich – stowarzyszenia połączyły się w jeden wielki Komitet p.n. „Wszystko dla frontu”… Posypały się najrozmaitsze, rozliczne odezwy, wezwania, oświadczenia się z gotowością wszystkich urzędów i instytucji, zwolniono od innych obowiązków, zawezwano bardzo młodych, dziewczęta i chłopaków, wprost dzieci, do rozmaitego rodzaju służby – posypały się obficie składki na wojsko, ustanowiono podatek powszechny od okien, itd., itd. Słowem, wytężenie wszystkich sił na ratunek Ojczyzny. Tak było parę dni, gorąco i jasno i pięknie, tak jak być powinno. Wtem nagle (we środę! [14 lipca]) ciemna czy krwawa plama – jest źle, bardzo źle, bolszewicy o krok od nas, przyjdą do Lwowa – urzędy się pakują, któryś poleca wysłać jak najprędzej rodziny, bo potem w ostatniej chwili ich nie wezmą – popłoch, panika szalona. Koło mnie już się pakują…
Lwów, woj. lwowskie, 14–17 lipca
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Rząd ten, który powstał wśród niesłychanie ciężkiego położenia, w jakim się znalazło państwo polskie, nie jest może w całości wyrazem woli całego społeczeństwa, nie jest ostatnim wyrazem demokracji tych ziem i ludności, na których państwo polskie musi i powinno być zbudowane i na których oprze swój byt w przeszłości. Zrobiło się to, co można było zrobić. Idzie o to, aby obronić granice i utrwalić byt Rzeczypospolitej. [...]
Trzeba się na ciężką walkę przygotować, trzeba sobie uprzytomnić położenie i nawet w tym ciężkim położeniu szukać ratunku. Nie mówię tego, aby szerzyć zwątpienie, ale aby zwiększyć wysiłek. Jeżeli idzie o tę ziemię, którą najwięcej kochamy, którzy stąd pochodzimy, a specjalnie, jeżeli chodzi o Lwów i z nim silnie związaną nie tylko Galicję Wschodnią, ale i Polskę całą, to przyjmijcie Panowie zgodne pragnienie i życzenie rządu zrobienia wszystkiego, co tylko będzie w jego mocy, aby wroga nie tylko od Lwowa, ale od granic tego kraju jak najdalej odsunąć.
Lwów, 3 sierpnia
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Targi Wschodnie udały się znakomicie. Ten pierwszy popis polskiego przemysłu był dla wszystkich radosną niespodzianką. Po tylu latach wojny i zniszczenia taka żywotność i rozmach. Z ciekawością przyglądałyśmy się gorączkowemu pośpiechowi ostatnich przygotowań.
Trudno było uwierzyć, że jesteśmy w cichym, spokojnym Lwowie. Powozy, samochody, wozy ciężarowe, tłumy krzyczących, uwijających się robotników. Pracowało ich tam przeszło dziesięć tysięcy. Tempo iście amerykańskie.
Dostałyśmy zupełnie niespodziewanie bardzo wygodne miejsce w jednym z pawilonów. Bardzo malowniczy był nasz kącik. Zawieszony całymi barwnymi, mieniącymi się jedwabiami, powiewnymi gazami — wyglądał jak mały harem. Sprzedałyśmy więcej niż połowę batików. Mamy nadzieję, że dostaniemy wkrótce zamówienia.
Lwów, 5 października
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
[...] mam wrażenie, że zaczynam życie na nowo. Niestety, płynie ono szaro i jednostajnie. Człowiek powojenny zrobił się za mało wymagający. Nauczył się odmawiać sobie wszystkiego, co stanowiło pokarm dla ducha: dobrej książki, koncertów, teatru, podróży. Cały zarobek idzie teraz na chleb. Drożyzna rośnie z zawrotną szybkością, pomimo trzech lat doskonałych urodzajów i rozwoju krajowego przemysłu.
Lwów, 14 października
Maria Kasprowiczowa, Dziennik, Warszawa 1968.
Widzieliśmy, iż n[umerus] cl[ausus] [łac. zamknięta liczba] stanowi tylko cząstkę zagadnienia ogólno żydowskiego, jako objaw antysemityzmu kasty uniwersyteckiej. Na ogół antysemityzm jest wentylem, którym wynurzają poszczególne stany żale i skargi w różnej formie z powodu doznanych rozczarowań i niepowodzeń, których źródłem jest własne niedołęstwo, własna nieuczciwość: takim wentylem częściowo jest także n[umerus] cl[ausu]. N[umerus] cl[ausus] jako prawo wyjątkowe, stosowane wobec pewnej klasy obywateli polskich, sprzeciwia się konstytucji polskiej: […] n[umerus] cl[ausus] działa demoralizująco na naukę polską i wychowanie młodzieży przez zatrzymanie formy protekcjonizmu i wzbudzenie u młodzieży polskiej poczucia klasy uprzywilejowanej: demoralizująco działa także dlatego, że stwarza precedens dla innych dziedzin życiowych, dla innych klas ludności. Dlatego zwalczam obecny numerus clausus judaeorum [łac. liczba zamknięta Żydów] jako człowiek i wychowawca, jako uczony i Polak.
Lwów, 11, 13 grudnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
W Polsce mojej świętej, świeżo oswobodzonej z wiekowej niewoli. dzisiejsza kobieta, dzisiejsza, bo wczoraj w obronie Lwowa była szlachetną i bohaterską – dzisiejsza młodzież, literatura, mody, tańce… ach! czy to Polska? Boże, Boże, zmiłuj się nad nami, oczyść choćby ogniem gromu, wstrząśnij, opamiętaj, wybaw nas z tej nowej niewoli, niewoli w służbie szatana!
Lwów, woj. lwowskie, 15 lutego
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Od Redakcji do Braci Szoferskiej!
Jak rok rocznie Komitet Zabawowy naszego Związku, przystępuje do uroczystego celebrowania „Automobilowej Nocy Kostjumowej”. Kostjumówka tegoroczna przypada niestety, w dobie ciężkiego kryzysu, podatku drogowego etc., jednak mimo to sądzimy, iż na tę noc, Koledzy znajdą ukryty gdzieś w zanadrzu swój przysłowiowy dobry humor, zrzucą wszelkie kłopoty z głowy i w myśl zasady: „Niechaj żywi nie tracą nadziei”, przedzierzgnąwszy się w wesołych dżentelmenów, pojawią się gremjalnie na zabawie.Komitet natomiast postara się o: wesoły nastrój, dobre tańce, znakomity i obfity bufet oraz moc niespodzianek i rozmaitości.
Licząc się z ogólną konjunkturą obecnych czasów, ceny dostosowane będą do Waszych cienkich portfeli. Kto nie ma ubrania, lakierów, kołnierzyka itp., może mimo to przyjść (broń Boże nago), wypożyczając sobie za parę złotych kostjum. W ten sam sposób można sobie poradzić z toaletą swojej małżonki, tem bardziej że maski będą bardzo mile widziane. Za 3–4 zł możesz przedzierżgnąć się w perskiego króla lub chińskiego cesarza, imponując zwykłym śmiertelnikom i przyczyniając się do urozmaicenia zabawy. Jeśli niemasz pieniędzy, sprzedaj koło rezerwowe lub zastaw teściową (rozumie się w tajemnicy przed połowicą) i wogóle zastaw się — postaw się, a przyjdź!! Kto przyjdzie bez swojego bagażu... pardon! — chciałem powiedzieć: żony, narzeczonej lub przyjaciółki, będzie się mógł zaopatrzyć w najlepszy gatunek, jednakże bez gwarancji przy dłuższym użyciu (dla członków pośrednictwo gratis). Dla pań polecamy duży wybór znakomitych danserów, żądanej marki i dobranych do numeru danserki. [...]
Wobec powyższego sądzimy, że Koledzy zjawią się licznie dnia 1 lutego o godz. 9-tej wieczór, ul. Zielona, rewanżując się Komitetowi za tyle starań położonych przy zorganizowaniu Kostjumówki, która niewątpliwie zaćmi „Bal Prasy”.
Lwów, 1 lutego
Automobilowa Noc Kostjumowa Związku Zawodowych Trańsportowców. Oddział Automoblistów, Lwów, 1 lutego 1932.
Maski i Maseczki! Obywatele i Obywatelki!
Zdrowi i Chorzy! Żywi i Umarli!
Zwracamy się dziś do Was z radosną wieścią: Ludek szoferski urządza dnia 1 lutego 1932 roku Kostjumowo-Maskowy Bal Kierowców.
Utopcie więc zmorę troski w morzu radości, jakie zalewa naszą salę balową, która przystroiła się w zieleń, kobierce i czeka, by Was całem sercem kornie powitać. Wszystko tam znajdziecie, czego tylko Wasza wyegzaltowana dusza zapragnie. Dziesiątki mistrzowskich grajków-trubadurów wyrzucą ze swych złotych saksofonów dźwięczne, egzotyczne slow-fox‘y, rumby i inne zmysłowe extratrotty, które wzniecą ogień w waszych żyłach i porwą w wir szalonego tanu. Od czasu do czasu powietrze przeszyje czarowne, rzewne, tango i bodaj na chwilę pozwoli cudzej narzeczonej przycisnąć do swego łona... cudzego męża.
Śpieszcie więc do nas Arlekiny wulgarne! Filistry sprośne. Mężatki wzniosłe i Wy, cnotliwe boginki krasnolice, śpieszcie w objęcia czarownej złudy, w ramiona strojnych Amantów i bladych Satyrów — w ramiona rozkosznych nadpełtawiańskich Nimf. Śpieszcie Wszyscy i Wszystkie do naszego zaklętego pałacu, przyoblekajcie twarze maską błazna lub cymbała, udawajcie baronów z Zimnej Wody i arystokratów z czarnej giełdy i bodaj na tę jedną noc seledynową, zapomnijcie, że tam na świecie tańczy i króluje bieda, że czeka nas znowu codzienny trud i znój.
Lwów, 1 lutego
Automobilowa Noc Kostiumowa, Lwów, 1 lutego 1932.
Do Kolegów!
Książę Karnawał szaleje, w towarzystwie „cokolwiek” nieodpowiedniem, a mianowicie p. Kryzysu, który już nie szaleje, ale po prostu warjuje. Dla wielu jeszcze ludzi, karnawał jest okresem zabaw — dla nas, jest to prawdziwy karnawał! Jak z rogu obfitości, sypią się na nas kary: funduszowe, rejestracyjne, skarbowe, wekslowe, patentowe, sądowe — stare i nowe.
Ale człowiek nie po to przecież żyje — do stu tysięcy par starych opon — aby się ciągle gryzł, siwiał i umarł, zostawiając przyjemności dla innych. W myśl zasady, że i najbiedniejszym należy się chwila jakiejś przyjemności, Komitet Zabawowy naszego Związku, pomimo wszystko przystępuje do urządzenia tradycyjnej Nocy Automobilowej, na złość ordynarnemu p. Kryzysowi, którego trzeba przekonać, że szoferzy mają szerokie plecy i nie dadzą się byle draniowi położyć na obie łopatki!
Przeżyliśmy wojnę? Przeżyjemy kryzys! Tańczyliśmy w okopach, wśród gwiżdżących kul? Będziemy tańczyć, gwiżdżąc na kryzys!
Koledzy! Przynajmniej na tę jedną, naszą Noc, nos do góry!!! [...]
I wszyscy idziemy na bal. Na placach zostawmy tylko... konie dorożkarskie, niech się gryzą. Weź swą „przezacną” połowicę lub, jeśli Cię krępuje, ułóż ją do... snu, ale bądź gentlemanem i zabierz „kochaną” teściową, niech i ona zapomni o kryzysie przy rozjazgotanym „Jazz-BANDZIE”.
Wśród tej jednej, jedynej nocy, pozbądźmy się myśli o naszej rodzimej goliźnie i wraz z piękną melodją, wypłyńmy w szeroki świat, na południowe morza... do dalekich szczęśliwych wysp Tahiti lub Hawai, albo na dźwiękach zmysłowego tanga, pod gorące niebo Hiszpanji.
Więc przyjdź! Przyjdź, ignorując kryzys i nonszalancko ubrany, w spodnie z zaprotestowanych weksli, ewentualnie ozdobiony choćby listkiem figowym, będziesz mimo to mile widzianym i przy bufecie masz zapewniony „kordon” bez czekania. Komitet przyrzeka, uczynić wszystko możliwe, aby Wam tę Noc uprzyjemnić i urozmaicić. Bufet bezwzględnie tani i zaopatrzony w doskonałe: „Mieszanki”, „Gargoile” i „Błękitną”, w specjalnem wydaniu W.P. Baczewskiego, za które Komitet bierze pełną odpowiedzialność, że po ich użyciu, nie zatrze Wam się „tłoczek” i nie będzie szarpać sprzęgło — przeciwnie, będziecie mieli chód miękki i falujący.
[...]
Co się tyczy tańców, Komitet zrobił zbiorową umowę, mianowicie: każda danserka i danser, bez względu na urodę, będą do dyspozycji zupełnie bezpłatnie. Natomiast teściowe obiecały bezrobotnym szoferom i podupadłym właścicielom tax, każdą przetańczoną z niemi polkę, honorować flaszką „Błękitnej”.
Lwów, 4 lutego
Automobilowa noc kostjumowa, Lwów, dnia 4 lutego 1933 r.
[20 sierpnia] W godzinach wieczornych komenda powiatowa w Jarosławiu uzyskała informacje z kilku źródeł konfidencjonalnych, że ludowcy, uzbrojeni w karabiny, kosy, widły, cepy itp. narzędzia, gromadzą się dokoła Jarosławia, gdzie zebrało się około 6000 osób, a nawet częściowo okopali się. Celem tego tłumnego zebrania ma być żądanie chłopów wypuszczenia na wolność aresztowanego dr. Jedlińskiego, prezesa Pow. Zarz. S[stronnictwa] L[udowego] na powiat Przeworsk. Zebrani chłopi twierdzą, że o ile Jedliński nie zostanie zwolniony, to wkroczą do Jarosławia i „pohulają”. Wśród ludowców znajdują się również elementy przestępcze.
Lwów, 21 sierpnia
Bądźcie solidarni! Wielki Strajk Chłopski 1937 r., red. Janusz Gmitruk i Dorota Pasiak-Wąsik, Warszawa 2007.
Dnia 21 sierpnia br., około godz[Iny] 11.15 pod Muniną 3 kompania policji rozpędziła pałkami i kolbami około 1500 chłopów, którzy zaatakowali policję kamieniami i pojedynczymi strzałami. Akcja ta odbyła się za Muniną od strony Tuczomp. Równocześnie od strony Pawłosiowa i Rudołowic tłum chłopów w liczbie 500 osób zaatakował policję, chcąc jej odciąć drogę i otoczyć. W związku z tym przybyła z Jarosławia kompania B, która po rozbiciu band chłopskich wracała autami do Jarosławia. Pod cmentarzem w Muninie chłopstwo zabarykadowało w dwóch miejscach szosę, toteż auta musiały się zatrzymać. W tej chwili chłopstwo z zasadzki zaczęło strzelać do policji. Kompania E (poznańska) strzelała raz na postrach, a gdy to nie odniosło skutku, na rozkaz komisarza Skąpskiego kompania szkolna z Mostów Wielkich pod dowództwem komisarza Łuszczyńskiego użyła broni palnej. Walka trwała 15 minut. W międzyczasie tłum wzrósł do około 3000 osób. W wyniku użycia broni zostało 5 zabitych i 13 ciężko rannych, z czego dwóch zmarło w szpitalu. Z policji został przebity widłami w udo i rękę st. post. Bronisław Kociołek z kompanii szkolnej w Mostach Wielkich. Po rozbiegnięciu się tłumu na pobojowisku znaleziono: 1 kbk francuski, 1 florebert kal. 7,35, 1 pistolet „Steyer” nr 4302 bez naboi, 1 pistolet F.N. Nr 942895 z magazynkiem i 6 nabojami, 1 bagnet austriacki, 5 sztuk naboi karabinowych austr., jedna kosa osadzona na sztorc, jedne widły, jedna laska żelazna, 3 laski kute, jeden drąg z mutrą, jeden nóż rzeźnicki, 3 noże szewskie, jedną motykę, 4 siekiery i jeden toporek.
Lwów, 22 sierpnia
Bądźcie solidarni! Wielki Strajk Chłopski 1937 r., red. Janusz Gmitruk i Dorota Pasiak-Wąsik, Warszawa 2007.
Żydzi są tylko konikiem ofiarnym. A zgraje paniczyków wykształconych, z nożami w rękach chcą tym sposobem, bez względu na narodowość – nie dopuścić do głosu elementu myślącego, chcą zniweczyć najmniejsze przejawy wolnej myśli twórczej. [...]
Żerują na nędznej naiwności [...].
Droga krwawej nienawiści nacjonalistycznej i mordów, mrożących krew w żyłach ludzi uczciwych, prowadzi do największych kataklizmów dziejowych – do wojen bratobójczych.
A ludzie uczciwi – powinni, muszą wszystkie swoje najdrobniejsze siły zjednoczyć i przeciwstawić się międzynarodowemu barbarzyństwu faszystowskiemu – powinni, muszą z głęboką wiarą oddać się pracy, która przyśpieszy nadejście nowego humanizmu.
Lwów, 17 grudnia
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Imieniem najwyższej władzy duchowej żydostwa lwowskiego, a może i duchowieństwa żydowskiego z całej Polski, mam w tej chwili smutny obowiązek pożegnać na zawsze trzecią ofiarę eksterytorialności wszechnic w Polsce. Błp. Markus Landesberg podobnie, jak jego poprzednicy: Zellermajer i Proweller, zginął w okresie, gdy wszyscy obywatele bez różnicy narodowości i wyznania stanęli jednomyślnie do wspólnej pracy dla dobra Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Błp. Markus zginął w chwili, gdy cała młodzież ma się złączyć do wspólnego wysiłku, do wspólnych czynów, by ewentualnie jutro, ramię przy ramieniu zaglądnąć śmierci w oczy, by bronić wspólnych granic. Gdybym się w tej chwili miał uzbroić w największą wstrzemięźliwość – to jednak trudno by mi było w tej chwili ograniczyć się jedynie do tych ram duszpasterskich, wedle których przy smutnym obrzędzie pogrzebowym zajmujemy się samym zmarłym. Muszę zająć się także tym winowajcą, który ma na sumieniu ofiarę, ma na sumieniu syna spauperyzowanych rodziców, z Kresów, znad Zbrucza. Młode życie, które miało służyć Polsce, kto wie, czy nie lepiej niż winowajca, zostało brutalnie przekreślone. [...] A jeśli ten winowajca nie ma odwagi [...] jako morderca wziąć na siebie odpowiedzialności, to – trzeba to powiedzieć – mamy do czynienia z mordercą najgorszego kalibru i z tchórzem, który nie ma odwagi stanąć przed sądem i przyznać się do czynu.
Do młodzieży akademickiej zwracam się w tej chwili, by złożyła przysięgę, że i nadal nie odstąpi z wszechnic akademickich, że będzie nadal garnąć się po oświatę, nawet gdyby były dalsze ofiary.
Drogi przyjacielu, Markusie Landesberg! Padłeś jak żołnierz na posterunku. Może już w najbliższym czasie, w najbliższej przyszłości społeczeństwo polskie będzie się gremialnie odżegnywać od winowajców, którzy krew Twą niewinną przelali. Pragniemy tego z całego serca, pragniemy, aby zaświtała jutrzenka zgodnego współżycia, zgodnej współpracy dla dobra całego społeczeństwa i całej Rzeczypospolitej.
Lwów, ok. 6 maja
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Politechnika lwowska jest od szeregu lat terenem niedopuszczalnej akcji prowadzonej przez ten sam element. Akcja ta nie spotkała się z należytą reakcją tak ze strony kompetentnych władz akad[emickich], jak i ze strony młodzieży. Bierność tych odpowiedzialnych czynników umożliwiła dokonanie tego, co się stało. Polska demokratyczna młodzież akademicka zdaje sobie sprawę, że żadne odezwy potępiające ani memoriały nie zapewnią bezpieczeństwa studentom w gmachu Politechniki. Grupa ludzi, pozbawiona wszelkich skrupułów, plami imię polskiego akademika.
Lwów, ok. 6 maja
Rafał Żebrowski, Dzieje Żydów w Polsce. Wybór tekstów źródłowych 1918–1939, Warszawa 1993.
Przekroczyliśmy granicę i znaleźliśmy się we Lwowie. Tutaj trwała już pełna mobilizacja. Na dworcu tłum ludzi atakował pociąg. Wróciłem do domu. Wciąż jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje koło mnie — polskie społeczeństwo żyło w pełnej euforii, pewność zwycięstwa była absolutna.
Lwów, 30 sierpnia
Alfred Jahn, Z Kleparowa w świat szeroki, Wrocław–Warszawa–Kraków 1991.
Bombardowania zaczynają się o dziewiątej wieczorem, trwają zwykle dwie godziny. Cały dzień żyjemy w wyczekiwaniu śmierci. Wieczorem paniczny strach, uciekam do schronu z dzieckiem na ręku. Zawsze mam przy sobie walizeczkę z fotografiami i pamiętnikami. Samoloty, artyleria, gwizd bomb. Odruchowo chowam głowę w ramiona, tulę dziecko. Bomba spada gdzieś bardzo blisko. Ludzie modlą się do Matki Boskiej, ktoś mdleje. Okazuje się, że to jeszcze nie koniec.
Lwów, 4 maja
Alma Heczko, Pożegnanie Lwowa, „Karta” nr 13/1994.
Polska ludność powinna zrozumieć, że Lwów był, jest i będzie miastem radzieckim i porządki we Lwowie będą radzieckie. Za pomocą radzieckiego prawa będziemy je wprowadzać w życie. […]
We wszystkich instytucjach naukowych, instytutach, technikach, na uniwersytecie będzie się prowadzić nauczanie według radzieckich programów i w języku ukraińskim. […] Dajemy prawo wolnego wyboru państwa – jak kto chce wyjeżdżać na terytorium Polski, nie ma przymusu, wolna wola. […] Jak się komuś zechce, żeby jego dzieci uczyły się po polsku, to może sobie wybrać jakieś inne miejsce, a jeśli nie chce, niech zostanie, ale podporządkowując się wszystkim naszym radzieckim prawom. […]
Będziemy wysyłać do pracy […] tych, którzy myślą o powrocie władzy, jaka była do 1939 roku, będziemy wysyłali pasożytów, którzy nie przynoszą pożytku naszej ojczyźnie.
Lwów, 6 grudnia
Dierżawnyj Archiw Lwiwskoj Obłasti, P3/I/59/282-283.
Po wykładzie, żegnając się z kolegami, znów słyszę o aresztowaniach: na uniwersytecie doc. Puchalik i dr Gaberle, z Medinstytutu prof. Demianowski i dr Kubicz, z Techniki prof. Sucharda (wczoraj jeszcze z nim mówiłem), prof. Kuczyński i dr Pilatowa; ksiądz Firut, franciszkanie, bernardyni, dominikanie… Miałem plan zajęć na ten dzień ułożony i postanowiłem nie zmieniać ani kroku. Ale nie dano mi tej możliwości. Zmieszany i zdyszany dogonił mnie w mieście dziekan, profesor Czerny, który gorliwym głosem oznajmił, że mam natychmiast iść do rektoratu. Ponieważ i on, jako dziekan, chciał interweniować u rektora w sprawie aresztowanych, poszliśmy razem. W drodze dowiedziałem się o nowych nazwiskach i szczegółach.
Rektora zastępował wtedy towarzysz Buczyło. Przywitał się i powiedział, że prosił mnie do siebie w bardzo ważnej sprawie. Pytał, jak tam katedra pracuje, jak kolektyw, jak kursy. Coś mnie tknęło i odpowiadałem zdawkowo. Nagle pytanie:
- Czy towarzysz zaznajamia się z marksizmem-leninizmem?
- Owszem.
- Czytaliście książkę towarzysza Stalina o wojnie ojczyźnianej?
- Czytałem inne jego książki.
- Koniecznie musicie przestudiować głębokie i wspaniałe słowa towarzysza Stalina.
Wtem drzwi się otwierają i wchodzi młody porucznik Timofiejew. Towarzysz Buczyło wstaje i przedstawia mnie: „Oto profesor Gansiniec. Towarzysz porucznik ma do was pilny interes. Do widzenia”.
Szedłem z porucznikiem przez przepełniony przedpokój, gdzie znajomi czekali w kolejce do rektora i witali się ze mną. Smutno mi się zrobiło: musiało mi się to przydarzyć na uniwersytecie, w którym pracowałem 25 lat! Takie smętne myśli snuły mi się z powodu bezczeszczenia majestatu wszechnicy.
Myślałem, że porucznik odprowadzi mnie zaraz do więzienia, ale on powiedział, że trzeba będzie w domu spisać protokół. W domu pokazał mi nakaz aresztowania. Potem oświadczył, że musi sporządzić inwentarz rzeczy; prosił, bym na świadka zawołał dozorcę z sutereny i kierownika domouprawy [administratora]. Wyszedłem – mogłem nie wrócić. Ale stłumiłem tę myśl. Nic sobie nie miałem do zarzucenia – rozumiałem więc, że wkrótce okaże się, iż doniesienie było bezpodstawne i będę miał potem święty spokój. Młodzi narażają swe życie, a ja miałbym stchórzyć?
Lwów, 4 stycznia
Ryszard Gansiniec, Na straży miasta, „Karta” nr 13/1994.
Od ośmiu dni masowe aresztowania. Aresztują tych, którzy mieli jakąkolwiek styczność z Niemcami, działali na niekorzyść Sowietów, volksdeutschów, ludzi, którzy mają na sumieniu Żydów, ludzi, którzy żyli ponad stan, ludzi, którzy za czasów niemieckich pracowali w sądownictwie; aresztują Polaków, którzy z obawy przed bombami uciekli na Zachód i teraz wracają do domów.
Ludzi ogarnął popłoch. Stoją w kolejkach w Urzędzie Repatriacyjnym i zapisują się na wyjazd do Polski. W tym miesiącu odjadą trzy transporty. Każda rodzina ma prawo wieźć do dwóch ton bagażu. Najbardziej żal mi pianina.
Krążą pogłoski, że na Zachodzie jest lepiej. Chociaż się boimy, zamierzamy jechać. Nie wiadomo, jak długo jeszcze będą trwały aresztowania. Nie popełniliśmy niczego, co mogłoby spowodować aresztowanie; ale oni nie muszą mieć powodów. Na każde stukanie do drzwi oblatuje mnie strach. Wszyscy się boimy.
Lwów, 11 stycznia
Alma Heczko, Pożegnanie Lwowa, „Karta” nr 13/1994.
Lwów opustoszał, centrum miasta zajmują Rosjanie – ulice puste. Pod wieczór ruch ustaje, każdy czuje się bezpieczniej we własnym domu. We wszystkich kontaktach ludzie czują się niepewnie. Nie inwestują, nawet nie uprzątają ruin. […] Na Politechnice wielu rosyjskich wykładowców.
Lwów, 23 czerwca
Centralnyj Dierżawnyj Archiw Gromadzkich Objednań Ukrainy, 1/23/630/16-19.