Na godzinę 17 wyznaczono zabranie wszystkich członków partii. […] I sekretarz POP biura głównego czyta list Biura Politycznego KC o zmianach cen. Jąka się i zacina, poci się i przekręca wyrazy. Żal mi go — człowiek wyraźnie się męczy. […]
Zapada krótka cisza. […] pytanie: „Czy wzrosną opłaty za mieszkanie?”. Odpowiedź : „Nie wiadomo”.
Pytanie: „Czy jakość wędlin nadal będzie taka nędzna? Przecież mięso jest na pół z wodą”. Głos z sali: „Co się łamiesz, wirówki potaniały, to se wodę wykręcisz”. Śmiech na sali. Odpowiedzi brak. […] wychodzimy w przygnębieniu. […] Wracając do domu wstępuję do „Delikatesów” i kupuję trzy kg pomarańczy. Nastrój minorowy.
Godzina 21.00, w dzienniku radiowym podają komunikat o podwyżce cen. Komentarz krótki i lapidarny. Wynika zeń, że gospodarka w kraju jest poniżej dna i nie ma innego wyjścia, tylko dalsze ciężary zrzucić na społeczeństwo.
Szczecin, 12 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
13 grudnia natychmiastowa zmiana cen. Podwyżki są ogromne: mięso o jakieś 20%, ryby o 10%, masło, sery, drzewo, węgiel, koks, „za to” obniżka telewizorów, radia, plastiku, tkanin. Przed samymi świętami uderzono ludzi ogromnie, jakby chcąc wyraźnie zaznaczyć: wasze święta mamy w d… Do tego jeszcze niezwykle głupi i krętacki komentarz PAP-u, umieszczony w całej prasie. Jest to po prostu zakamuflowana dewaluacja: mięsa i nabiału nie ma dosyć na rynku, a eksportować trzeba. Wobec tego podrożyć te rzeczy, a za to próbować wepchnąć ludziom techniczne buble, telewizory, etc. […]
Warszawa, 14 grudnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Szliśmy i cały czas śpiewaliśmy pieśni po drodze i nawoływaliśmy innych ludzi: „Chodźcie z nami”.
Przyszliśmy pod komitet. Tam już cała ekipa stała na schodach z Jundziłłem i dyrektorem zjednoczenia Skrobolem na czele. I sekretarza nie było […], ponieważ odbywało się plenum w Warszawie.
Podeszliśmy pod komitet i pyta się Jundził: „Co wy chcecie?”. Któryś tam odpowiedział: „To śmieszne pytanie. Jakby nie wiedział, co my chcemy. Chcemy powrotu do cen sprzed 12 grudnia”. On powiedział wówczas: „Wybierzcie sobie delegatów, komitet, i pójdziemy do środka rozmawiać”. Więc ja mu odpowiedziałem, że nie pójdziemy rozmawiać, nie będziemy tu nikogo wybierać, bo jak pójdziemy do was, to nas zamkniecie. […] „To co mam w tej sytuacji robić?” — zapytał Jundził. Więc ja mówię: „Zradiofonizować tutaj. Będziemy rozmawiać”. […] poleciał do środka, za chwilę przychodzi i mówi, że zaraz przyjedzie radiowóz z Miejskiej Rady Narodowej. W tym czasie ludzie stali pod komitetem. […] Ktoś […] napisał na murze taką czerwoną kredą, jaka jest do trasowania: „Pachołki płatne, pachołki moskiewskie”.
[…] ludzie krzyczeli: „My chcemy chleba”, śpiewali pieśni. […] Po pewnym czasie przyjechał ten radiowóz […]. Myśmy opanowali radiowóz i zaczęliśmy przemawiać. Mówiono między innymi, że Cegielski stoi, Ursus stoi, Nowa Huta stoi, tak, że nie jesteśmy sami. Następnie padło hasło, że idziemy z powrotem do Stoczni Gdańskiej, Stoczni Remontowej i stoczni Północnej.
Gdańsk, 14 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
Była gdzieś druga godzina, może piętnaście po drugiej, mgła taka była… i wtenczas ludzie z pracy wychodzili i ci odważniejsi to jeszcze dołączyli do nas, tak że było nas coraz więcej. Szliśmy w milczeniu. […] Przyszliśmy na most i schodząc na Błędnik zauważyłem około 15 samochodów stojących na wysokości „Orbisu” i dworca i blokujących drogę. Samochody były wojskowe, otwarte, ale milicja była na tych samochodach. Oddali właśnie pierwsze strzały z armat […]. Te puszki było widać w powietrzu, ludzie uniki głowami robili. Podeszliśmy pod dom prasy. Tam ludzie skandowali, że prasa kłamie, że prasa ma być z nami. Od Wałów Jagiellońskich uformowała się milicja uzbrojona w takie długie, chyba metrowe pały, w tarcze — bardzo duże te tarcze były; każdy z nich miał kamizelkę ochronną. […] Rzucili się na nas z pałami […].
To już było starcie między strajkującymi a milicją, taka mała bitwa. Na placu Hucisku, przy „Delikatesach” — były takie gonitwy. Widziałem, jak padł ranny. Od tej puszki. Leżał na torach. Poleciałem do przychodni kolejowej — wzięli nosze i zabrali tego rannego. Chłopaki już byli sprytni. Odrzucali granaty z powrotem w milicję. Atakowała milicja, my też nie byliśmy dłużni, tylko że […] oni mieli hełmy, tarcze, pały.
Gdańsk, 14 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
We wtorek rano nikt nie przystąpił do pracy. Natomiast w hełmy poubierali się w zasadzie wszyscy, bo padło takie hasło, że mamy być w hełmach.
[…] część ludzi została pod KW, a część poszła pod komendę miejską po to, aby uwolnić ludzi, którzy zostali zamknięci poprzedniego dnia. Kiedy podeszliśmy pod budynek, otworzyły się okna chyba na drugim piętrze i ukazał się Lech Wałęsa. […] ludzie zaczęli w niego rzucać kamieniami, krzyczeć „zdrajca” czy coś podobnego. Odwracam się, patrzę, że to Lech Wałęsa, podszedłem bliżej i krzyknąłem: „Nie rzucajcie! Zostawcie! To ten, który dzisiaj przemawiał, żeby uwolnić tych ludzi”. Przestali rzucać i Lechu jeszcze raz ukazał się w oknie i mówi: „Słuchajcie, za chwilę wyjdą ci, co wczoraj zostali zamknięci”. […] Gdzieś po 15 minutach została otwarta brama […]. Wyszło tych sześciu. Okrzyki. […] W pewnym momencie zaczęła się formować milicja i też weszła w tłum. […]
Ci milicjanci zostali po prostu rozbici. […] Wtedy tam były rozkopy, nie wiem czy rury kładli czy chodnik nowy, i ludzie złapali za te deski i zaczęli tym bić. Wtedy dosyć dużo milicjantów zostało rannych. Stoczniowcy ich nawet odprowadzali do pogotowia czy tam do szpitala. Nawet podszedłem do jednego, był ranny, tutaj mu krew tak ciekła i tych dwóch stoczniowców, którzy go odprowadzali, to mówią, że on z nimi rozmawiał, że to nie jest milicjant, że to jest przebrany wojskowy. Ale widać po nim było, że jednak musiał mieć jakieś środki dopingujące, bo on w ogóle się nie odzywał do mnie. Ja się go pytałem, czy na pewno ty jesteś milicjantem, czy wojskowym, on się nic nie odzywał, tylko patrzył na mnie takim zwierzęcym wzrokiem, oczy mu się szkliły.
Gdańsk, 15 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
Helikoptery cały czas krążyły już w tym czasie, we wtorek, i strzelali z tych helikopterów z karabinów, jak również rzucali granaty. W tym czasie został zastrzelony […] młody chłopak, 19-letni, stoczniowiec, pracownik wydziału W-5 Stoczni Gdańskiej. Ja nie widziałem, tylko słyszałem jak ten strzał padł. Później stoczniowcy mówili, że został zastrzelony właśnie ten stoczniowiec przez jakiegoś kapitana z odległości 2 m. zaczęła się taka szarpanina, raz oni naciskali, raz my. Te walki trwały na tym moście, w okolicy Świerczewskiego, do jedenastej, do dwunastej. […] Przyszliśmy pod komitet wojewódzki, trwały tam próby podpalenia. Widziałem jak jeden oficer, porucznik z KBW borykał się z żołnierzami. Ci żołnierze nie chcieli go słuchać, „Bo — powiedzieli — nas oszukano. Powiedziano nam, że tutaj mamy walczyć z Niemcami, a to są sami robotnicy”. On nie mógł nawet zebrać tych żołnierzy, karabiny rzucali do wody.
Gdańsk, 15 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
Ktoś mówił, że w Gdańsku strajk, stoczniowcy i port urządzili manifestację. Inny głos przekonywał, że to gdańscy studenci wyszli na ulicę. Jeden z pracowników wchodząc w drzwi warsztatu krzyczy: „U nas [w Gdyni] pod bramą stoczni [im. Komuny Paryskiej] wiec!”. Po chwili już szedłem w kierunku bramy. Pod bramą jest już duża grupa ludzi z różnych wydziałów, optycznie około tysiąca; nadciągają z wszystkich stron. Tłum w oczach powiększa się. […] ktoś przemawia, a raczej krzyczy: „Nie dopuścić do podwyżki cen! Żądamy podwyżki płac! Precz z Gomułką!”. Na podwyższeniu dyrektor stoczni: „Zachować spokój, wracajcie do pracy! To nic nie da! To warcholstwo!”. Lecz był to już głos wołającego na puszczy. Z różnych stron padają okrzyki: „Precz z łobuzem! Dosyć kłamstw!”. […] Z tłumu okrzyki: […] „Idziemy na miasto! Wszyscy pod komitet!”.
I tak w roboczych ubraniach przez bramę stoczni wychodzimy w kierunku miasta. Koło wiaduktu dołączają portowcy, jest coraz więcej ludzi.
Gdynia, 15 grudnia
Wiesława Kwaśniewska, Grudzień ’70 w Gdyni, archiwum Solidarności, Warszawa 1986.
Po pewnym czasie ludzie znowu się zgromadzili z chęcią wyjścia na miasto, ale było to niemożliwe, gdyż bramy były zablokowane przez wojsko. […] Trzeba było wstrzymać ludzi, gdyż nie wiadomo co się stanie, jeśli wyjdą, może dojść do potyczek. […]
[…] ludzie już szturmowali na bramę, żeby wyjść na miasto. […] Dwie panie i pan czytali […] petycje do żołnierzy, aby nie strzelali do swych ojców, braci, swoich starszych kolegów, gdyż jak zakończą służbę wojskową, wrócą do zakładów pracy, do stoczni, będą tak samo zdani na poniewierkę, jaka nas czeka. Przy utrzymaniu się obecnych cen, pracując od rana do wieczora, będą jedli marmoladę i chleb. Nawoływali po prostu, aby nie wykonywali rozkazów strzelania do robotników, żeby rzucili broń i szli razem z nami. W tym momencie właśnie dochodziłem do bramy.
[…] czołówka, centymetr po centymetrze zbliżała się bliżej do kordonu wojskowego, który zajął całą ulicę. W tym momencie padła komenda dowódcy. […] żądał, żeby lud się cofnął, bo będzie użyta broń. Ludzie się nie cofnęli, dalej była czytana petycja. Po skończeniu czytania były dalej nawoływania, żeby żołnierze nie strzelali, żeby dołączyli do robotników, do ogólnego protestu. W takiej sile możemy zmusić władze do zmiany cen. […]
Wojsko dzieliło od ludzi 10–15 metrów. Ludzie stali gdzieś 5–6 metrów za bramą. Pierwszy rząd wojska, jeśli się nie mylę, klęknął. Drugi był przygotowany do strzału. W tym momencie, gdy były oddawane strzały, już nie pamiętam czy był dawany jakiś rozkaz. Ludzie cofnęli się w popłochu. W pierwszej chwili wydawało się […], że były dziesiątki, setki zabitych, bo bardzo dużo ludzi leżało nieruchomo. Wynikło to z tego, że wielu zostało stratowanych.
Gdańsk, 16 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
Głęboka sytuacja kryzysowa, a nagła reforma cen robi wrażenie aktu histerycznego, który wywołać może nieobliczalne konsekwencje.
Co zresztą już się stało. Okazuje się, że wiadomości o rozruchach są prawdziwe: rzecz działa się w Gdańsku, był strajk, podobno podpalono KW, są zabici i ranni. Połączenia z Gdańskiem przerwane, słychać, że obowiązuje tam godzina policyjna. Nic pewnego dowiedzieć się nie można, bo nasza prasa i telewizja oczywiście milczą na ten temat (ich bezczelność nie ma granic), a „Wolną Europę” jakoś trudno złapać. W każdym razie coś się dzieje — doigrali się, bo tym razem, jak się zdaje, rzecz nie ma nic wspólnego z grupami inteligencji jak w roku 1968, lecz ma charakter czysto robotniczy. […]
To, co mamy, to rezultat 25-letniego pomieszania pojęć na górze i biernej bezwzględności na dole. A imię jego: komunizm.
Warszawa, 16 grudnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
[…] W kolejce elektrycznej, która wówczas kursowała do Gdyni-Stoczni było dużo ludzi. […] Młodzież w wagonach dowcipkowała, nastrój był wesoły. Jednak już od Sopotu towarzyszył nam aż do Gdyni helikopter. Po przyjeździe na stację Gdynia-Stocznia pociąg się zatrzymał. Po automatycznym otwarciu drzwi pasażerowie wysypali się na peron, z którego schody prowadzą na pomost ponad torami. […] Młodzi chłopcy, w wieku 18–20 lat, pierwsi pragnęli dopaść schodów, ażeby być pierwszymi na pomoście […]. Gdy trójka młodych ludzi była w połowie schodów, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia padła salwa pistoletu maszynowego i trzech młodych stoczniowców jak ściętych padło na stopnie pomostu. W tym czasie już duża grupa ludzi zbliżała się do schodów. Strzelał już nie jeden pistolet maszynowy, ale dwa, a później trzy. Robotnicy cofnęli się za wagony.
Zauważyłem jeszcze kilku ludzi wijących się z bólu, na pewno rannych, w tym jedną młodą kobietę […], która […] trzymała dłoń przy prawej skroni, przez którą spływała krew. Krzyczała: „Za co? Za co? Co robicie? Za co?”. Kobieta była w 7–8 miesiącu ciąży.
Gdynia, 17 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
Przeszliśmy 10 lutego, Świętojańską, do prezydium. I tam, przy prezydium zaatakowała nas milicja. Było ich kilkuset. Jak się cofaliśmy, zobaczyłem, że rozbita została budka telefoniczna. […]
Zaczęły się walki. Raz oni, to znowu my ich spychaliśmy. Mali chłopcy latali z wiadrami z wodą i zaduszali petardy. Chłopaki po wojsku biegali obok nich i pilnowali, żeby petard nie brali do ręki, bo może ręce porozrywać. Dużo petard było odrzucanych z powrotem w milicjantów.
Potem nastąpił ostry atak milicji. Gonili nas przez tory aż do hotelu robotniczego. Uciekaliśmy zygzakami, bo strzelali z pistoletów. Przysiadali i strzelali.
Gdynia, 17 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
17 grudnia […] nikt nawet nie chciał brać się do roboty. […]
Wyszedł dyrektor Cenkier i mówi: „Nie wychodźcie na miasto, bo powtórzy się Czechosłowacja, powtórzą się Węgry” — zaczął straszyć. Ale go wygwizdali. No i wyszliśmy. […] wszyscy szli środkiem jezdni, spokojnie, nawet gdy ktoś brał jakiegoś kija, to mu odbierano. Główny okrzyk to był: „Szczecin z Gdańskiem”, śpiewaliśmy „Jeszcze Polska”, „Wyklęty powstań ludu” […]
Przeszliśmy więc skrzyżowanie Malczewskiego i Wyzwolenia i tam przed Placem Grunwaldzkim zastąpiła drogę milicja. […] Chcieliśmy wyjść zatrzymać milicję […]. To się nie udało. Zarzucili nas gazem i trzeba było się cofnąć. […]
Wszędzie było pełno gazu. Ludzie z domów rzucali szmaty namoczone wodą, żeby przemywać oczy, ale to jeszcze gorzej było. […]
Wtedy dowiedzieliśmy się, że remontówka wyszła, że idą kobiety, lżej nam się zrobiło, bo ja już dobrze zmęczony.
Jak zobaczyłem, że idzie „Gryfia”, że idą kobiety z transparentami — „My nie chuligani, a stoczniowcy”, taki był transparent, tośmy się przyłączyli.
Szczecin, 17 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
Podchodzimy pod gmach ubezpieczeń. Na przodzie kobiety […]. A milicja już zaczęła atakować. Rzucała świecami łzawiącymi. Przy mnie jeden […] dostał świecą w samo czoło, aż mu skórę rozcięło. Ta świeca tak oślepiła, że sam zacząłem płakać i skoczyłem w bok pod mur. […] z przodu milicja zrobiła odwrót, a z parku młodzi z kamieniami skoczyli […]. Podszedłem pod komitet, a ludzi zaczęło się już mnóstwo zbierać. Żądali Walaszka. […] Ale w bloku gdzieś na drugim piętrze pokazał się jakiś gruby człowiek w kapeluszu i w szaliku i zaczął grozić pięścią. Wtedy jak wszyscy rzucili się, zaczęli rzucać […] kamieniami. Wycofałem się. Poszedłem do Waliszewskiego. Obok stał Kaliszczyk, członek partii, działacz. Wacek podchodzi do mnie i mówi: „Edek, czuję się jakbym teraz wygrał milion”. On mówi: „Dzieje się to, co powinno się już dawno stać”. Wtedy ja do Kaliszczyka: „No i co panie Kaliszczyk, co pan powiesz […]”.
Nasza stocznia podeszła, kiedy komitet był cały, nie ruszony. Godzina była 14 – 14.30. Uważam, że gdyby ktoś wyszedł i powiedział to, na co czekał świat pracy, np. „Toczymy rozmowy z rządem, jesteśmy z wami […]”, to komitet byłby uratowany. Ale ponieważ wygrała ślepota […] – ktoś wyszedł i jeszcze pięścią grozi. Wiadomo przecież, co tłum potrafi zrobić. Chociaż to są rozumne istoty, ale jak wpadną w panikę czy gniew to wiadomo… Pierwsze poleciały szyby. Gdzieś około godziny 16 zaczęło się palić. Podjechały cztery scoty. Zbliżały się […] czołgi. […] Na jeden scot wyszedł jakiś pułkownik. Obok mnie jakaś przewrażliwiona kobieta zaczęła krzyczeć: „To chyba Rusek przebrany za Polaka”. On chciał do tłumu mówić, ale nic to nie pomogło. Po piorunochronach i po rynnach drapali się młodzi, tacy po 16 lat, szyby wybijali. Wyrzucali portrety Gomułki, telewizory, kasy pancerne. Zaczęli wynosić kiełbasy i jeszcze mówili, że po starej cenie. […] Niewiele po godzinie 16 to już tak hajcowało, że nie wiem…
Szczecin, 17 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
Była noc z 19 na 20 grudnia. Wtedy pojechałem pierwszy raz, nie wiedząc, gdzie jadę zresztą; na drugie rozmowy. […] Spotkaliśmy się w budynku „Warskiego”, stamtąd w autobus. […] wysadzono nas przy dojściu do urzędu wojewódzkiego od strony parku. Po obu stronach stały scoty […]. Były tak poustawiane, że odstęp między jednym a drugim był na człowieka, a pomiędzy tymi wszystkimi pojazdami stali ludzie. […] był to „żelazny” szpaler i tak nas tam przeprowadzali. Dalej nie wiedzieliśmy, gdzie idziemy, ale potem skierowaliśmy się na schody urzędu wojewódzkiego. Oficerowie w mundurach milicyjnych i dalej taki szpaler sądziłem, ze na tam po prostu zlikwidują. Skierowali nas stamtąd na pierwsze piętro. […] Siedzieli tam: pan Rychlik, pan Łempicki, pan Siadak ze związków siedzieliśmy sobie po dwóch stronach stołu. […] Rozmowy oczywiście dotyczyły postulatów. […] Mówili: „Nie możemy, nie nasza decyzja, nie wiemy, z Warszawą nie mamy łączności”… To my mówiliśmy: „Zadzwońcie z tego telefonu, który funkcjonuje, bo przecież konsultujecie się na pewno co chwilę. Co to znaczy, że nie wiecie”… Koniecznie chcieli przerobić wszystkie postulaty w kierunku ich złagodzenia. Poza tym cały czas zasłaniali się tym, że oni nie mogą, że nie ich kompetencje. Mówiliśmy: „Znajdźcie sobie takich, którzy będą kompetentni”. […]
Mówiliśmy wyraźnie o tym, że to była sprawa ekonomiczna. Zresztą u podłoża leżała cały czas ta podwyżka. Mówiliśmy o sprawie pomordowanych. Oczywiście podawali nam liczbę kilku osób ze strony strajkujących. Bardzo podkreślano straty po przeciwnej stronie. Nawet jakiś sekretarz stłukł sobie siedzenie. […]
[…] po uzgodnieniu tych postulatów powiedzieliśmy, że my przecież nie reprezentujemy ostatecznej wersji. To co się „dogadało” opowiemy w stoczni i wtedy wrócimy.
Szczecin, 20 grudnia
Grudzień 1970, Edit. Spotkania, Piotr Jegliński, Paryż 1986.
Obraz trzęsienia ziemi, które wstrząsnęło Polską między 13 i 20 grudnia br., wciąż jeszcze nie jest pełny. Uzupełniają go nieustannie relacje napływające z Polski. [...]
W ciągu tygodnia runął pieczołowicie od wielu lat montowany mit o wszechwiedzy i wszechmocy bezpieki. [...]
Doświadczenia grudniowe udowodniły, że w XX wieku [...] zatajenie rewolty lokalnej i ograniczonej do kilku sąsiadujących ze sobą miast prowincjonalnych nie jest możliwe. Stąd paroksyzm bezsilnej wściekłości, skierowanej przeciwko naszej radiostacji. [...]
Są inne środki przekazu, które na nieszczęście dla totalnej dyktatury przenikają graniczne bariery, zamykające kraj od świata zewnętrznego zasiekami z drutów kolczastych. Nawet gdyby nie było „Wolnej Europy”, Polska z innych źródeł dowiedziałaby się o buncie na Wybrzeżu. [...]
Polscy robotnicy, a wraz z nimi całe społeczeństwo, wyniosło z ostatnich doświadczeń poczucie dumy i własnej siły. Przekonało się, że istnieją formy oporu, które bez uciekania się do gwałtu mogą okazać się skuteczne i zmusić dyktaturę do ustępstw i kompromisów. Od tej chwili kierownictwo partii będzie musiało w nieporównanie większym stopniu liczyć się z wolą i postulatami społeczeństwa. Chyba że zechce powtórzyć te same błędy, których ofiarą padły obie poprzednie ekipy rządzące.
Monachium, 29 grudnia
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974, [cyt. za:] Polska Nowaka-Jeziorańskiego, podały do druku Agnieszka Knyt i Emilia Wileńska-Skwarzec, „Karta” 2010, nr 62.
Na tych licznych zakrętach historii partia pozbywała się nie tylko kolejnych przywódców, ale utraciła wszelki kredyt zaufania w szeregach własnego aktywu. Monologu partii nikt już dziś nie słucha. Dialog wymaga dopuszczenia do głosu autentycznej opinii publicznej.
Polscy robotnicy a wraz z nimi całe społeczeństwo wyniosło z ostatnich doświadczeń poczucie dumy i własnej siły. Przekonało się, że istnieją formy oporu, które bez uciekania się do gwałtu mogą okazać się skuteczne i zmusić dyktaturę do ustępstw i kompromisów. Od tej chwili kierownictwo partii będzie musiało w nieporównanie większym stopniu liczyć się z wolą i postulatami społeczeństwa. Chyba, że zechce znowu powtórzyć te same błędy, których ofiarą padły obie poprzednie ekipy rządzące. Chyba, że znowu w niepamięć pójdą lekcje roku 1956 i 1970.
Monachium, 29 grudnia
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
Na 1 maja w Szczecinie robotnicy szli w pochodzie z czarnymi opaskami, potem na cmentarzu była manifestacja nad grobami poległych w Grudniu (raczej nie na cmentarzu, tylko gdzieś za miastem). O mało nie doszło do hecy z milicją, ale ta się w końcu cofnęła. A więc ferment dalej jest — Gierek poprawi rolnictwo, ale co z przemysłem?! To za duży kraj na dojutrkowanie, co zrobić z gigantycznymi hutami i stoczniami? Ubrał nas ten Gomułka, nie ma co!
Warszawa, 14 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
I ten strasznie beznadziejny zjazd partii, według najgorszych wzorów. Mówią godzinami o niczym, uroczystą, drętwą mową, wszystko już z góry załatwione i zadecydowane, a te sześć dni ględzenia to fasada — do czego komu potrzebna?! To właśnie przerażające, że potrzebna, aby przypodobać się Breżniewowi i uspokoić jego czujność — wtedy robił to Gomułka, teraz Gierek. Ani słowem nikt nie nawiązuje do tego, co się stało (spalenie komitetu w Gdańsku — w końcu rzecz niemała), aby, broń Boże, Breżniew nie odniósł wrażenia, że tu się o czymś mówi, a to mógłby uznać za podejrzane. Kto chce rządzić, musi być dobrze z Breżniewem — oto zasada, jakże prosta, a jakże obfitująca w fatalne skutki […]. Cała nasza partyjna elita polityczna zmienia się w automaty, ludzi nieczułych i niewrażliwych na drgnienia prawdy […]. Rezultat — chcąc coś zmienić, trzeba wyjść na ulicę i palić komitet.
Nic się tu nie rusza, nic, pomimo tamtego gdańskiego Grudnia!
Warszawa, 7 grudnia
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
Na 1 maja byłem już w Warszawie. Masę kwiatów, kolorów, ludzie łażą w słońcu, zabawy, „atrakcje”, tyle że jest to dziś u nas święto bez haseł i treści. […] Zdumiewające, że w kilkanaście miesięcy po masakrze na Wybrzeżu już ma być tak dobrze, już nigdzie ani cienia, żadnych wątpliwości czy niemiłych wspomnień. Jakżeż się ci ludzie boją wszelkiej kontrowersji i opozycji „ci ludzie” to znaczy komuniści. Widocznie wiedzą, czego się boją — są pesymistami, no a jeszcze Rosja na karku i pamięć o Dubczeku. Chcieliby więc, żeby nikt o niczym nie pamiętał, o nic nie pytał, zamienić ludzi w defilujące marionetki.
Warszawa, 3 maja
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
11 grudnia 1979 Służba Bezpieczeństwa rozpoczęła w Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu akcję rewizji i zatrzymań. [...] Akcja trwa. Celem jej jest niedopuszczenie do obchodów dziewiątej rocznicy robotniczych wystąpień w grudniu 1970 na Wybrzeżu. [...] Pamięć poległych uczcimy noszeniem żałoby 17 grudnia br. i udziałem w mszach żałobnych [...]. 18 grudnia o godzinie 14.20 zostaną złożone wieńce przed drugą bramą Stoczni Gdańskiej.
Ci, którzy wysłali policję, [...] najwyraźniej czują się współwinni tej zbrodni. Najwyższy czas, aby zrozumieli, że represje policyjne nie zagłuszą siły pamięci ludzkiej, tak jak salwami z broni maszynowej nie stłumi się woli walczącego o swe prawa narodu.
Warszawa, 14 grudnia
Dokumenty Komitetu Obrony Robotników i Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”, wstęp i oprac. Andrzej Jastrzębski, Warszawa–Londyn 1994, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Z [Wojciechem] Dutkiewiczem i [Piotrem] Kapuścińskim spotkaliśmy się przed kościołem św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu [w rocznicę strajków grudniowych na Wybrzeżu]. Dla zmylenia tajniaków każdy z nas miał dużą torbę, ale tylko w torbie Dutkiewicza był megafon.
Do kościoła kapucynów przy ulicy Miodowej napływał tłum. Gdy wchodziłem po schodach, dostałem cios w brzuch. Dwóch mężczyzn złapało mnie i zawlokło do samochodu. Tam otrzymałem kilka uderzeń w twarz, na szczęście dość lekkich, bo wewnątrz auta było ciasno. Następnie padło pytanie, co tu robię i jak się nazywam. Przypomniałem sobie, że w tylnej kieszeni spodni mam kilkadziesiąt ulotek przygotowanych na demonstrację. Podałem nazwisko, mówiąc, że idę do księdza Stanisława na lekcję religii. Dobrze, że nie sprawdzili tego księdza, bo zwyczajnie go wymyśliłem.
Mężczyzna przeszukał torbę i obejrzał legitymację szkolną. „Co to za znaczek?” — spytał, wskazując na symbol „Polski Walczącej” na biało-czerwonej fladze. Powiedziałem, że to od mamy, która jest kombatantem. Sprawdzili przez radio moje dane, ale nic na mnie nie mieli. Dostałem jeszcze raz w twarz i wyleciałem z samochodu. Dzięki temu, że mnie zwinęli, Dutkiewicz i [Wojciech] Ciszewski mogli bezpiecznie wejść do środka z megafonami.
Warszawa, 17 grudnia
Mateusz Sidor, Lekcje "Ucznia Polskiego", "Karta" nr 57/2009.
Ksiądz celebrujący nabożeństwo [w rocznicę wydarzeń grudniowych na Wybrzeżu] nie wspomniał, w jakiej intencji je odprawia. Po zakończeniu zapadła cisza i tłum stał w oczekiwaniu. W powietrzu wyczuwało się napięcie. Wyciągnąłem megafon, przez który Tomek Mickiewicz poinformował zebranych o aresztowaniach, odczytał oświadczenie rocznicowe, zaapelował o spokojne rozejście się, aby uniknąć prowokacji ze strony SB. To, że mnie i Tomka nie zgarnięto jeszcze w kościele, graniczyło z cudem. Obaj zawdzięczaliśmy to jedynie wyjątkowej ciasnocie.
Z Maciejem Jaworkiem i Wojciechem Maczkowskim wsiedliśmy do autobusu jadącego w kierunku Śródmieścia. Przy kościele Świętego Krzyża wyskoczyliśmy i pobiegliśmy w słabo oświetloną ulicę Traugutta. Upewniwszy się, że nie ciągniemy za sobą „ogona”, postanowiliśmy przeczekać w kinie „Skarb”. Jednak po wyjściu okazało się, że czeka na nas grupa esbeków. Nie było możliwości ucieczki. Mnie i Maczkowskiego natychmiast obezwładniono i rzucono na podłogę milicyjnej suki. Z Jaworkiem nie mogli dać sobie rady, ale w końcu i on wylądował w suce, która zawiozła nas do pałacu Mostowskich.
Esbecy podczas przesłuchania stali po obu stronach krzesła. Jeden krzyczał mi prosto w ucho: „Kłamiesz!”, a drugi łagodził sytuację. Skoro zatrzymano mnie z torbą z megafonem, próbowali wymóc na mnie przyznanie się do współpracy z organizatorami manifestacji, ale bezskutecznie.
Warszawa, 17 grudnia
Mateusz Sidor, Lekcje "Ucznia Polskiego", "Karta" nr 57/2009.
W ciągu ostatnich 35 lat wielokrotnie usiłowano nas ze sobą skłócić. Inteligencji przeciwstawiano robotników. Robotników przeciwstawiano chłopom. Wojsko — narodowi. Robiono wiele, by uwikłać nas w fałszywe konflikty i pozorne sprzeczności. Grudniowa tragedia polega też na tym, że robotnicy Wybrzeża byli wtedy samotni. Ten dług musimy spłacić. Testament poległych to także lekcja, iż wobec przemocy obowiązuje przede wszystkim solidarność.
Robotniczy protest nie był bezowocny. Od tego czasu władze komunistyczne bardziej muszą się liczyć z postawą społeczeństwa. Od tego czasu łatwiej nam się ze sobą porozumieć, lepiej widzimy, że system totalitarny jest naszym wspólnym wrogiem. [...]
Jesteśmy przekonani, że nie można podejmować decyzji politycznych i gospodarczych bez zgody narodu, że wolne związki zawodowe, swobodne zrzeszenia to gwarancja ładu demokratycznego, że tylko wolność słowa zapewni prawdę w życiu społecznym, że Niepodległość to wartość, do której Polacy muszą dążyć. [...]
Dziś chodzi o to, byśmy umieli coraz lepiej działać wspólnie, byśmy umieli zawsze korzystać z przysługujących nam praw, byśmy umieli odmawiać wykonywania poleceń godzących w te prawa, godzących w Polskę. Byśmy umieli żyć bez kłamstwa.
Bronisław Komorowski, Marian Piłka, Ludwik Dorn, Urszula Doroszewska, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Andrzej Czuma, Kazimierz Janusz, Emil Morgiewicz, Wojciech Ziembiński.
17 grudnia
Dokumenty uczestników Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Polsce 1977-1981, wstęp i oprac. Grzegorz Waligóra, Kraków 2005.
Powinniśmy wszyscy solidarnie, w odpowiedzialny sposób prowadzić walkę o nasze prawa, o naszą ludzką i narodową godność. [...] Bardzo wiele zależy od naszej postawy, od nas samych. Wierzymy, że jest to droga, która musi doprowadzić do stanu, w którym wolny naród polski żyć będzie w wolnym państwie, będzie gospodarzem na swej ziemi. [...]
Zbliża się czas, kiedy zdobędziemy to, o co walczymy — wolną Ojczyznę, gdzie będziemy rządzić według praw ustanowionych przez naród wolnych Polaków, w które żaden czynnik zewnętrzny nie będzie ingerował. To wymaga czasu.
Gdańsk, 18 grudnia
„Bratniak” nr 20, 1979, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Rozdawano wiele ulotek rozrywanych dosłownie przez ludzi. Nawet te, które upadły w błoto, były natychmiast podnoszone i starannie wycierane. Nigdy nie widziałem takiego pragnienia zdobycia kawałka zadrukowanego papieru. Wokół mnie stało wielu młodych chłopaków, w samych tylko koszulach. Dowiedziałem się, że są to uczniowie jednego z gdańskich techników, którym zamknięto szatnię na klucz.
Przemówienie D[ariusza] Kobzdeja przerywane było oklaskami i skandowaniem: „Żądamy wolności dla Andrzeja Czumy i innych”, „Precz z komunizmem”, „Wolność dla Czechów”, „Niech żyje niepodległa Polska”. [...] Pod koniec dotarł pod stocznię Lech Wałęsa. Przywieziono go w zaplombowanym kontenerze, gdyż Służba Bezpieczeństwa urządziła na niego obławę. Przywitano go entuzjastycznie.
Gdańsk, 18 grudnia
„Bratniak” nr 20, 1979, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
W przyszłym roku będziemy obchodzić 10. rocznicę tej tragedii — musimy postawić pomnik. Jeżeli do tego czasu nie powstanie, proszę wszystkich, by każdy na przyszłą rocznicę przyniósł ze sobą kamień. Jeśli wszyscy przyniosą po jednym, to na pewno zbudujemy pomnik. (aplauz tłumu — oklaski) Będzie to pomnik niezwykły, ale i sytuacja była niezwykła. [...]
Z tego miejsca pragnę powiadomić władzę, że tak [...] bezkarne aresztowania, jak były w tym roku, były to ostatnie aresztowania. (okrzyki: „niech żyje, niech żyją”) W przeciwnym razie pójdziemy i więzienia otworzymy. Jeśli w przyszłym roku mnie tu nie będzie — nazywam się Lech Wałęsa — przyjdźcie po mnie, a jeśli ja będę, a kogoś z was nie będzie, ja pójdę po was. (aplauz — oklaski)
Gdańsk, 18 grudnia
Andrzej Friszke, Narodziny Wałęsy, „Gazeta Wyborcza” nr 284, z 5 grudnia 2008, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
W KIK-u [Klubie Inteligencji Katolickiej] spotkałem Ankę Iwanowską, która wybierała się do „Skarpy” na strajkową kronikę filmową. Poszedłem z nią. [...] Kronika znakomita. Pokazano po raz pierwszy zdjęcia z 1970 roku. Transportery opancerzone, patrole z bronią gotową do strzału, gazy łzawiące etc.
Warszawa, 29 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
16 grudnia 1980 roku — odsłonięcie pomnika w Stoczni Gdańskiej. Zgodnie z partyjną tradycją zaskakiwania — nagła informacja o spotkaniu po godzinach pracy z tow. Piątkowskim, kierownikiem Wydziału Zagranicznego KC. Obecność oczywiście obowiązkowa, odpada więc możliwość śledzenia uroczystości w środkach masowego przekazu. Piątkowski w dłuższej wypowiedzi roztacza przerażającą wizję robotniczego warcholstwa w Polsce. Ileż w tych słowach pogardy ekonoma wobec wyrobników! I każdy argument jest teraz dobry: „Posiadamy informację, że na Wybrzeżu działają grupy, których celem jest proklamowanie, na wzór przedwojenny, Wolnego Miasta Gdańska”. Te rewelacje podaje bez zmrużenia oka. A potem — wieczorem — pierwsze relacje o gdańskim tłumie śpiewającym „Nie rzucim ziemi”. W błysku oczu, w uniesionych twarzach można odczytać, gdzie jest Polska i gdzie są Polacy.
Gdańsk, 16 grudnia
Jerzy Bahr, Wspomnienie z teraźniejszości, „Zeszyty Historyczne” nr 72/1985.
Odsłonięcie pomnika Poległych Stoczniowców. Wielka manifestacja uciśnionego narodu. Trzy krzyże powiązane drutami. Na spękanej ziemi przed monumentem tablice z napisami: „Poległym w grudniu 1970 — społeczeństwo”, „Oddali życie, abyś Ty mógł żyć godnie. Cześć ich pamięci”. [...]
Na monumencie widnieją nazwiska 28 poległych stoczniowców.
O godzinie 17-tej biją wszystkie dzwony w Gdańsku i wyją syreny. Orkiestra gra Nie rzucim ziemi, wszyscy podniośle śpiewają. Tłumy. Ciemna, bolesna sceneria, rozjarzona gdzieniegdzie światłami. Orkiestra wykonuje Lacrimosa K. Pendereckiego, utwór skomponowany specjalnie na tę uroczystość. Wszyscy z biskupami na czele słuchają przejmującego śpiewu artystki na tle chóru.
Górnicy, stoczniowcy, spadochroniarze trzymają straż. Daniel Olbrychski czyta Psalm Dawidowy. „Prawi sercem będą widzieć oblicze Jego”. Apel Poległych — odpowiedź — „Jest wśród nas” — chór stoczniowców. Wstrząsające. „Uczcijmy pamięć poległych minutą ciszy”. Ciężki mrok, bolesny mrok.
Pomnik odsłaniają rodziny poległych. Przecięcie biało-czerwonej szarfy. Lech Wałęsa zapala znicz — symbol życia — i wśród oklasków zabiera głos.
„Po raz pierwszy używam kartek, gdyż jestem związany z tym pomnikiem i nie mógłbym mówić...”. [...] Dziękuje wszystkim za pracę i talent — że wznieśli ten wspaniały pomnik”.
„Wzywam do utrzymania ładu, prawa, godności. Do roztropności i rozwagi. Do zachowania czujności i bezpieczeństwa i zachowania suwerenności naszej ojczyzny”. „Aby w Polsce zwyciężyły wolność, miłość i solidarność”.
Nie jest mówcą, widać, że to prosty człek, lecz dużej miary.
Pomnik jest wspaniały, jak maszty wysoki, z blach mocnych chyba, z betonu, ze stali, wokół moc sztandarów i tłumy, tłumy... Składanie wieńców przez rodziny poległych, władze i NSZZ „Solidarność” przy dźwiękach żałobnych.
Była to piękna, choć bolesna uroczystość, były to historyczne chwile, wyraz mocy dobra, i może nadziei, i może sprawiedliwości...
Gdańsk–Warszawa, 16 grudnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Nie chcieliśmy stanąć w tym dniu na placu z pustymi rękami. Zdecydowaliśmy się na zrobienie flagi biało-czerwonej. Był to niemały problem techniczny. Janusz w pewnym momencie zdjął swetr i ściągnął swój biały podkoszulek. Wydarliśmy z niego w miarę regularną formę prostokąta i dolną część podkolorowaliśmy na czerwono ogryzkiem kredki znalezionej w szafce po więźniach. Do flagi dowiązaliśmy po obu stronach sznurki, tak, by każdy z naszej 16-tki mógł ją trzymać. Kiedy nastąpiła nasza kolej na spacer, skupiliśmy się w kole, a otwierając je rozwinęliśmy flagę i stanęliśmy w szeregu twarzą do rzędu pawilonów, z których obserwowali nas nasi koledzy. Po minucie ciszy odśpiewaliśmy wraz z kolegami z obu pawilonów hymn i „Boże coś Polskę”. ZOMO-wcy i klawisze różnie reagowali. Część dyskretnie usunęła się na bok, niektórzy prowokacyjnie świdrowali nas wzrokiem, paląc papierosy i nie reagując na słowa hymnu. Czuliśmy się z każdą zwrotką mocniejsi i oni też to czuli.
Strzebielinek, 16 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Wieczory w celi zeszły nam na urządzaniu naszego pomieszczenia. Z listew oderwanych od stołu zbiliśmy krzyż. Chrystusa upletliśmy z pakunkowego konopnego sznura. Poniżej przymocowaliśmy zdjęcie papieża. Pod krzyżem na ścianie zawisła nasza flaga z kawałkiem kiru. O godzinie 21.00 przy otwartych oknach obu zajmowanych przez nas pawilonów wszystkie cele odśpiewały „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Za poległych w Grudniu 1970 odmówiliśmy „Ojcze Nasz”, „Zdrowaś Mario” i „Wieczne Odpoczywanie”.
Strzebielinek, 16 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.