36 lat temu – 25 czerwca 1976 roku – miały miejsce strajki i demonstracje w związku z zapowiedzianą przez rząd Piotra Jaroszewicza podwyżką cen żywności. Do wystąpień robotniczych doszło w Radomiu i Ursusie oraz Płocku.
W czwartek – 24 czerwca 1976 – premier Piotr Jaroszewicz – ogłosił w Sejmie podwyżkę cen żywności. Oficjalnie zgłaszał jej projekt „pod konsultacje” społeczeństwa, podczas gdy nieoficjalnie była ona właśnie wprowadzana, bowiem tego samego dnia nowe cenniki zostały rozesłane w zaplombowanych workach do wszystkich województw. Zgodnie z planem podwyżka miała wejść w życie w poniedziałek 28 czerwca, a zatem na społeczne „konsultacje” pozostawiono 2 dni. W praktyce więc społeczeństwo nie miało nic do powiedzenia, z jego głosem władza się nie liczyła. Co oznaczała podwyżka? Mięso miało być droższe o 69%, ceny drobiu – o 30%, masła i nabiału – o 50%, a cena cukru miała wzrosnąć nawet o 100%. Redaktor „Głosu Ursusa” Jerzy Domżalski tak wspominał ten dzień: Dziś odbyło się plenarne posiedzenie Sejmu, podczas którego zabrał głos premier. Wieczorem radio i telewizja odtworzyły wystąpienie. […] Było upalnie, okna w mieszkaniach pootwierane na oścież, wiec ze wszystkich stron dolatywał głos Jaroszewicza. Szedłem wolno ze stacji w Ursusie do domu, wysłuchałem prawie całego przemówienia. Premier przedstawił — jak to pięknie stwierdził — rządowe propozycje zmian w strukturze cen detalicznych oraz zasady rekompensaty tych zmian. Najważniejszą część wystąpienia rozpoczął od tego, co nie zdrożeje. Nie zdrożeją więc [...]: chleb, pieczywo [poza pieczywem pół-cukierniczym i cukierniczym], mąka [poza gryczaną], płatki, mleko o zawartości 2 procent tłuszczu, niektóre sery, marmolada. Zdrożeje natomiast mięso — średnio o 69 proc., drób — średnio o 30 proc. [...]. Władza liczyła się z faktem, że może dojść do strajków robotników, czy też jak wówczas nazywała je komunistyczna propaganda – „przerw w pracy”.
W piątek – 25 czerwca 1976 – rozpoczął się strajk w Zakładach Metalowych im. gen. Waltera w Radomiu. Około godziny 8.30 uformował się pochód liczący około 1000 osób, który wyszedł poza teren zakładu, celem zawiadomienia o strajku innych dużych zakładów pracy. Przed godziną 10.00 przed gmachem Komitetu Wojewódzkiego PZPR przy ulicy 1 Maja zebrał się tłum, który liczył około 6000 osób. Robotnicy chcieli rozmów z I sekretarzem KW, Januszem Prokopiakiem. Tow. Prokopiak na rozmowę z tłumem nie wyraził zgody, zaproponował natomiast przyjęcie delegacji robotników. Ci jednak bali się prowokacji i aresztowania, toteż takiej delegacji nie wystosowali. Około godziny 11.00 do tłumu przemówił sekretarz KW Jerzy Adamczyk. Sytuacja zaostrzała się. Około godziny 12.00 część manifestantów wkroczyła do budynku KW i o 12.30 tow. Prokopiak przemówił wreszcie do tłumu. Obiecał przekazać żądania cofnięcia podwyżek cen do Warszawy. Powiadomił o tym telefonicznie członka Biura Politycznego, sekretarza KC – Jana Szydlaka. O nastrojach w Radomiu powiadomił też tow. Edwarda Gierka.
Tymczasem do budynku Komitetu Wojewódzkiego wchodziły kolejne osoby. Po godzinie 13.00 rozpoczęto plądrowanie gmachu KW PZPR. Leciały z okien dywany, meble, telewizory. Uczestnik demonstracii wspominał: Tłum zaczął napierać na drzwi, a z tym tłumem i ja wpadłam do Komitetu. Stało tam dużo panów elegancko ubranych. Podejrzewam, że to byli milicjanci. Nie interweniowali, patrzyli tylko. Zaczęło się demolowanie, wyrzucanie portretów, biurek, krzeseł. Okrzyki: „Precz z komuną” ― i żeby to wszystko spalić, zdemolować. Naród był rozwścieczony, że partyjniacy mają wszystko. [...] Wyleciał telewizor z pierwszego piętra, huk był niesamowity. Wyrzucali przez okno piwo, banany, wędlinę. Ludzie krzyczeli: „Patrzcie, co oni mieli, co jedzą”.
Po godzinie 14.00 od strony lotniska nadciągnęły zwarte oddziały ZOMO. Rozpoczęto atak na 30 000-40 000 tłum zgromadzony wokół gmachu KW. Ewakuowano ludność z budynku KW. Około 14.30 budynek stanął w płomieniach. Przyjechała straż pożarna do gaszenia Komitetu. Tłum prosił strażaków, żeby odjechali, nie gasili tego „kościoła”, niech się cały w diabli spali, do samych fundamentów. Strażacy zaczęli rozwijać węże, ale ktoś podpalił samochód strażacki.Wzięliśmy z Komitetu długi czerwony dywan i jeździliśmy z nim po mieście. Staliśmy na przyczepie — dziewczęta, chłopcy — krzyczeliśmy: „Dom partii płonie!”, ludzie rzucali nam kwiaty, bili brawo. Pojechaliśmy na ulicę Kielecką [szosa wylotowa na Warszawę] zostawić ten dywan. Gierek przyjedzie, to wejdzie do Radomia po dywanie – wspominał Krzysztof Gniadek.
Oddziały ZOMO próbowały rozproszyć tłum. W ruch poszły długie pałki, armatki wodne i granaty łzawiące. Demonstrujący robotnicy rzucali kamieniami, butelkami z płynami zapalającymi, wznosili barykady. Około 16.00 podpalono gmach Urzędu Wojewódzkiego oraz Biuro Paszportów KW MO. Płonęły samochody. Około godziny 17.00 zginęło dwóch manifestantów – Jan Łabędzki i Tadeusz Zabęcki. Zginęli przygniecieni przyczepą podczas wznoszenia barykady. Po godzinie 19.00 ugaszono płonący KW PZPR. Na ulicach ZOMO zaczęło wyłapywać ludzi. Złapani byli bici i przeprowadzani przez tzw. ścieżki zdrowia. Wielu spośród nich stanowili przypadkowi przechodnie. Teodora Biegańska, pracownica Radomskiej Wytwórni Telefonów, wspominała: Ulicą jechała milicyjna „buda”. Minęła mnie i nagle stanęła. Wyskoczyło z niej mnóstwo milicjantów, dwudziestu, może trzydziestu. Ciągnęli mnie w kierunku samochodu. [...] Jeden z milicjantów uderzył mnie ręką w twarz. Poleciała krew. Gdy próbowali mnie podnieść, mocno objęłam ― już nie pamiętam ― albo latarnię, albo drzewo. Wtedy zaczęli bić mnie pałkami. Po nogach, rękach, palcach, nadgarstkach. Bili mnie po głowie, po szyi i rękach, żebym puściła latarnię. Zaczęli mnie kopać. Po całych plecach, kręgosłupie. Dalej już nic nie pamiętam. Straciłam przytomność. Ocknęłam się na ulicy. Nie miałam już zębów. Byłam cała umazana we krwi. Miałam rozbity nos. Nade mną stała staruszka. Patrzyła przez okno i widziała, jak mnie tłuką. Wyszła na ulicę i podała się za moją matkę. Klęknęła przed jednym z zomowców, pewnie oficerem. Błagała o ratunek. Prosiła, żeby mnie wypuścili, przebaczyli; że będzie mnie pilnować, abym już nie wyszła na ulicę. Wtedy jeden z nich powiedział: „Zabieraj tę kurwę, bo ją zabijemy”.
Nie tylko Radom był miejscem, w którym wybuchł protest robotniczy. Tego samego dnia – 25 czerwca – zaprotestowali robotnicy w Ursusie, na przedmieściach Warszawy. Około 8.00 w Zakładach Mechanicznych „Ursus” przerwano pracę. Roman Bielański, robotnik, wspominał: 25 czerwca przyjechałem do pracy na godzinę 7.00. Ggdy wchodzi się do dużego zakładu przemysłowego, to zawsze słychać stukot, hałas. Tym razem, gdy wszedłem do „Ursusa”, było cicho. Tylko szum, syk powietrza ze zniszczonych przewodów z instalacji pneumatycznej, którego normalnie w ogóle nie słychać. To była pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę. Coś się dzieje. Podszedłem do bramy i usłyszałem, że jest strajk.
Kilkuset pracowników opuściło teren zakładów i skierowało się w stronę torów kolejowych. Około godziny 9.30 wokół torów zgromadziło się już 2000 osób. Do zebranych dotarła informacja o przerwaniu łączności między Ursusem a resztą kraju. Robotnicy rozpoczęli blokadę torów. Zatrzymano pociąg relacji Warszawa-Paryż, ekspres „Opolanin”, a po południu jeszcze pociąg relacji Berlin-Warszawa, zatrzymywano również samochody. Jechał pociąg, zatrzymał się pod sygnałem. To był pociąg na linii Żyrardów–Warszawa. Więc wszyscy zaczęli dziurą przechodzić na tory. Pyta się kolejarz, co się dzieje. „Strajk” — mówimy. „To siadajcie na torach” — no i myśmy usiedli na torach. [...] Ludzie zaczęli zatrzymywać samochody jadące od strony Włoch. Nie dali nikomu przejechać, tylko karetki były przepuszczane. Jechał samochód z chlebem. Młodzież skoczyła na ten samochód, zaczęła rabować chleb. [...] potem jaja — drugi samochód. Trzeci samochód jechał z cukrem, 5 toreb zrzucili. Ja zaczęłam krzyczeć: „Panowie to nie jest strajk, to jest czyste złodziejstwo! Dlaczego to robicie?”. Więc wszyscy do mnie i zaczęli wyzywać. [...] „Komunistko” — tak na mnie krzyczeli. A przecież ja nigdy nie należałam do partii, nie byłam komunistką — no, ale krzyczeli. [...] Potem jechał samochód z płytami betonowymi na budowę. Zatrzymali - wspominała Stanisława Wanda Popiołek pracownica kontroli technicznej.
Po południu część demonstrantów podjęła próbę przecięcia szyn palnikiem acetylenowym. Próba się nie powiodła, więc między godziną 17.00 a 18.00 rozkręcono szyny. Wszystko to ze śmigłowców filmowali funkcjonariusze SB. Oddziały ZOMO wkroczyły do akcji dopiero w godzinach wieczornych – około 21.00, gdy wielu demonstrantów było już w domach. Podobnie jak w Radomiu, do opanowywania sytuacji użyto długich pałek, granatów łzawiących.
Poza Radomiem i Ursusem jeszcze jedno miasto było miejscem protestu robotników przeciw podwyżce cen – 25 czerwca 1976. O godzinie 6.00 rano w Płocku zastrajkowali robotnicy Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych. 4 godziny później doszło do wiecu na terenie płockiej „Petrochemii”. Po wiecu ruszył pochód pod budynek KW PZPR. Do pochodu dołączali się uliczni przychodnie, a także strajkujący robotnicy Fabryki Maszyn Żniwnych. Marian Zalewski, elektryk Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych, wspominał: Gdy wracałem z pracy rowerem, zatrzymałem się obok idącej grupy ludzi, która krzyczała do wszystkich naokoło: „Chodźcie wszyscy z nami!”. Zszedłem wtedy z roweru i poszedłem z nimi. Grupa ta liczyła — moim zdaniem — około pięciuset osób. Nieśli coś w rękach, machali, krzyczeli głośno. W pochodzie, który kierował się w stronę budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR, maszerowali nie tylko ludzie bardzo zawiedzeni, ale także zdecydowani na wszystko. Z różnych stron przyłączali się do nas inni ludzie.
Działacze partyjni podjęli rozmowy ze strajkującymi, więc tłum się przerzedził, a o 21.00 – podobnie jak w Radomiu i Ursusie – do ostatecznej pacyfikacji przystąpiły oddziały milicji.
W wyniku protestów robotniczych aresztowano w całej Polsce 25 czerwca 1976 oraz w następnych dniach około 2 500 osób. 26 czerwca władze rozpoczęły na stadionach i placach kampanię propagandową, która miała na celu potępienie protestujących. W prasie i mediach nazywano ich „radomskimi warchołami”. Następowały masowe zwolnienia z pracy. 28 czerwca na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie odbył się wiec poparcia dla tow. Edwarda Gierka i prowadzonej przez niego polityki. Dwa dni póżniej na stadionie „Radomiaka” zorganizowano podobny „wiec poparcia” z udziałem prezydenta Radomia – Tadeuszem Karwickim, który wygłosił tekst potępiający radomskich „warchołów”, tekst, który wcześniej został opracowany w KC PZPR. Następnie władze rozpoczęły falę procesów, w których oskarżonymi stali się uczestnicy czerwcowych protestów.
Z okazji 36. rocznicy wydarzeń Czerwca’76 zapraszamy do zapoznania się z materiałami tekstowymi, a także ikonograficznymi, ukazującymi m.in. strajkujących robotników, płonący i splądrowany budynek KW PZPR, czy spalone pojazdy na ulicach Radomia. Wystarczy w wyszukiwarce wpisać tag: Czerwiec’76.
(mk-z)