Dnia 15 IX rano wraz z przedstawicielkami Oddziału PCK w Baranowiczach wyjechałam za otrzymaną przepustką do Kołosowa, gdzie w stanicy KOP miał być przygotowany pierwszy posiłek dla więźniów. Wszystkie produkty wiozłyśmy ze sobą. Dzięki uprzejmości dowódcy baonu KOP-u w Stołpcach, w Kołosowie zastałyśmy przygotowaną salę i otrzymałyśmy wszelką potrzebną pomoc (wodę gorącą na herbatę, przygotowane mleko, naczynia itp.). Oprócz posiłku dla powracających Polaków byłyśmy gotowe do wydania śniadań wyjeżdżającym do Rosji komunistom, którzy jednak z naszej gościnności nie skorzystali, ponieważ byli zaopatrzeni na drogę przez p. Sempołowską.
Około godziny 2-ej pani Pieszkowa, Delegatka PCK w Rosji Sowieckiej, przewiozła bezpośrednio pociągiem przez granicę do Stołpców rodziny więźniów, które przebywały w Rosji i otrzymały pozowlenie powrotu do Polski. W niektórych wypadkach więźniowie od kilku lat nie mieli styczności ze swymi najbliższymi.
O godz. 5-ej po poł. oczekiwaliśmy na więźniów pod strażnicą w Kołosowie; wracało 40 osób, wśród nich 18 księży. Niezmiernie wzruszającą była chwila, gdy więźniowie przechodzili w głębokim milczeniu pas graniczny, kobiety kroczyły naprzód, księża i mężczyźni szli za nimi. Jednocześnie 40 komunistów przechodziło w kierunku odwrotnym na terytorium sowieckie. Gdy już Polacy stanęli na ziemi ojczystej, otoczyli ich przedstawiciele władz i PCK i wszyscy przeszli razem do strażnicy, gdzie był przygotowany posiłek w postaci herbaty, mleka, tartinek, biszkoptów itp. Na przywitanie orkiestra KOP-u odegrała hymn narodowy. Wielu wśród powracających rzewnie płakało. Była to chwila bardzo podniosła, o której nie zapomną wszyscy obecni.
Kołosowo, 15 września
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Trzy razy pod rząd zwracałem się pisemnie do Pani z prośbą o interwencję w sprawie mego zwolnienia i, nie otrzymawszy odpowiedzi, śmiem przypuszczać, że albo moje listy nie docierały do Pani, albo nie ma możliwości pomóc w moim nieszczęściu. Niniejszym zwracam się do Pani jeszcze raz, być może ostatni. W wyniku nagromadzonych okoliczności jestem zmuszony do sformułowania tragicznego wniosku, że ja, jako ksiądz i Polak, winienem być ofiarą — pod jakimkolwiek pretekstem, wymyślonym przez niektóre posiadające władzę osoby w terenie, aby usprawiedliwić swoje miejsce na zajmowanym stanowisku.
Poddawany nieustannie niezasłużonym represjom i szykanom czuję się zmęczony fizycznie i moralnie; moim jedynym pragnieniem jest odpocząć. Gdyby znieważanie nas przyjęło charakter powszechny, z pewnością nie będę w stanie powstrzymać się przed kategorycznym protestem w formie głodówki. Kieruję do Pani ostatnią serdeczną, pokorną prośbę o przesłanie moim krewnym słów gorącej wdzięczności za całą okazywaną mi pomoc oraz równie gorących pozdrowień.
Pirowsk, Kraj Wschodniosyberyjski, 1 listopada
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Wielka Szanowna Jekatierino Pawłowna!
Wyrokiem tomskim zostałem skazany na trzy lata [zesłania] we Wschodniej Syberii. Od 10 lutego br. już zacząłem odbywać karę. 17 III br. zostałem przewieziony etapem do Krasnojarska i skierowany do wsi Kozaczyńsk, ale ciężko zachorowałem. Wezwany lekarz z Czerwonego Krzyża stwierdził: 1) wszystkie organy oddechowe bardzo zniszczone, 2) bardzo silnie rozwinięta skleroza, 3) nerki nie pracują prawidłowo i jako następstwo — silne bóle w krzyżach, 4) rak organów płciowych. Proszę umożliwić mi leczenie i pozostanie w Krasnojarsku, ponieważ we wsi Kozaczyńsk nie ma możliwości ulżenia memu cierpieniu.
Krasnojarsk III, 4 sierpnia
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Wielce Szanowna Jekatierina Pawłowna!
Proszę przyjąć słowa najgłębszej wdzięczności za przesyłkę. Przysłany przez Panią ryż to moje szczęście, dlatego że mam czym ratować dziecko. Już miesiąc choruje na dezynterię, a u nas nigdzie nie można dostać ryżu, tylko jęczmień. Lekarze stale zalecali kleik ryżowy, ryżu nigdzie nie można było zdobyć i dlatego zdecydowałam się prosić Panią o pomoc. Jestem bardzo wdzięczna i brak mi słów, by wyrazić to, co czuję.
Zwracam się jeszcze raz z prośbą do Pani — u nas chodzą słuchy, że zostanie zawarta umowa pomiędzy Polską i ZSRR co do wymiany więźniów politycznych. Jeśli to prawda, to błagam Panią o umieszczenie na liście do wymiany mnie i mojego brata, on już jest przecież stary, ile mu zostało życia! Będę Pani całe życie wdzięczna, oczywiście takie ziarenko piasku jak ja niczym nie może Pani się odwdzięczyć za opiekę nad nami.
Jednak proszę nam nie odmawiać i zawiadomić mnie, czy to prawda, czy tylko fałszywe pogłoski. Od brata otrzymałam pocztówkę 30 IX 34 r., pierwszą od roku i dwóch miesięcy jego pobytu na Sołowkach, Pisze, że wysyła listy regularnie trzy razy w miesiącu, ale otrzymaliśmy dopiero pierwszy list, jak to można wytłumaczyć?
Wdzięczna całe życie.
Derażnia, obw. winnicki, 5 października
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Jekatierino Pawłowna!
Otrzymałam od mego syna Bronisława Dunina-Wąsowicza list, który mnie zabija. On po dziś dzień znajduje się w okropnych warunkach więzienia, pomimo otwartej gruźlicy. Pani zna położenie mojego syna, wszak od dziesięciu lat nie wychodzi z zesłań i więzień. Według słów syna jego nadal oskarża się o przekroczenie granicy i rozpowszechnianie literatury polskiej. Ale, o ile wiem, on rzeczywiście przekroczył granicę w 1922 roku, wracając po ukończeniu studiów w Polsce do swoich krewnych, do ojczyzny.
Nie ukrywał tego. Ale teraz, z jakiegoś powodu czyn niemający wtedy żadnych antyradzieckich tendencji, obecnie jest klasyfikowany jako akt antypaństwowy, skierowany przeciwko władzy sowieckiej i partii i pociąga za sobą najwyższy wymiar kary.
Jak widać ze słów syna, on całkowicie uświadomił sobie swoje nietaktowne naruszenia dyscypliny, czasami dokonując rytuału, ale postępków i działań skierowanych przeciwko władzy sowieckiej z jego strony nie było. Wobec niej był on całkowicie lojalny. Usilnie Panią proszę, aby biorąc za podstawę moje słowa, zwróciła się Pani w moim imieniu, cierpiącej matki, zarówno do konsula polskiego, jak i do NKWD i do CIK-u, by mu na czas, przy pierwszej możliwości, pozwolono na wyjazd do Polski, jeśli tu, w ZSRR, nie zasługuje na wolność.
Gruźlica, której nabawił się w strasznej nędzy 10-letniego zesłania, katastrofalnie skraca dni jego szybkiego uciekającego życia.
Pomocy! Proszę Panią o wysłanie załączonej prośby do polskiego konsula oraz o zadanie sobie trudu powiadomienia o otrzymaniu naszych próśb, a w przyszłości, o wynikach mojej prośby.
Wołyń, 12 kwietnia
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937,
red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Jako sześcioletni więzień sowiecki, skazany i utrzymany stale w najsurowszej izolacji, stwierdzam, że bez opieki Polskiego Czerwonego Krzyża, którą rozatczała nade mną pełnomocniczka jego na Rosję p. Katarzyna Pieszkowa, na pewno nie doczekałbym się dnia wolności i samo przebywanie w więzieniach byłoby dla mnie o sto procent cięższem. To Ona swą troskliwością o moje potrzeby nie dała mi zginąć w nędzy, a swoimi nawiedzeniami i ułatwianiem korespondencji z rodziną i przyjaciółmi broniła od ostatecznej depresji ducha, która w warunkach więziennych tak gnębi ludzi. Skasowanie instytucji pełnomocnistwa PCK [1 kwietnia 1937] w Rosji potęguje ogromnie niedolę Polaków więzionych w Sowietach.
1 kwietnia
Bez sądu, świadków i prawa... Listy z więzień, łagrów i zesłania do Delegatury PCK w Moskwie 1924-1937, red. Roman Dzwonkowski SAC, Lublin 2002.
Doszliśmy do Starego Rynku, który od strony zachodniej otoczony był gęstym szpalerem wojska. Przed kościołem [...] stali w szeregach mężczyźni i chłopcy. Było ich około 30. Widziałem wśród nich licealistów i harcerzy. [...] Polacy zostali tu specjalnie zgonieni, aby byli świadkami egzekucji.
W pewnej chwili kobieta obok mnie próbowała przedrzeć się przez szpaler żołnierzy niemieckich, została jednak uderzona kolbą karabinu w głowę. Leżącą na ziemi bito i kopano. Zaraz po tym incydencie stanął przed skazańcami oddział żołnierzy niemieckich z karabinami gotowymi do strzału. W tym momencie jeden ze skazańców wspiął się na palce i krzyknął: „Niech żyje Polska!”. Rozległa się salwa, a ciała padały bezwładnie na kamienie.
Bydgoszcz, 9 września
Edward Serwański, Dywersja niemiecka i zbrodnie hitlerowskie w Bydgoszczy na tle wydarzeń z 31 X 1939, Poznań 1984.
Dotychczasowe akcje oczyszczające [...] przyniosły następujące wyniki:
Zastrzelono 200–300 polskich cywilów. Wiadomość tę podała komendantura miejscowa w Bydgoszczy. Komisaryczny nadburmistrz Kampe ocenia liczbę zastrzelonych na co najmniej 400. Dokładnej liczby nie można ustalić. [...]
Internowano około 400–500 cywilów, zgarniętych, jak popadło, z ulicy przez wkraczające do Bydgoszczy oddziały wojskowe.
Bydgoszcz, 9 września
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka 1939–1945, t. 1: 1939–1942, oprac. Lucjan Dobroszycki et al., Warszawa 1970.
Zebrano nas na placu obozowym w Dachau, oficerowie SS przyglądali się nam i wyciągali z szeregów. Wszystkich wyciągniętych odesłano do Gusen. Kiedy wróciliśmy do bloku, żeby zabrać swoje rzeczy na tę podróż, to mój blokowy powiedział, żebyśmy pamiętali, że jedziemy do najcięższego obozu, gdzie naprawdę potrzeba będzie dużego wysiłku, żeby przetrwać. Ale też zacytował nam Szekspira, byśmy wierzyli, że nie ma takiej nocy, po której by nie zaświeciło słońce. Nam też zaświeci.
Transport z Dachau do Gusen, 25 maja
Mauthausen-Gusen. Przejście przez śmierć, „Karta”, nr 40/2004.
Po prawej stronie od bramy, przy budynku kuchni, stała przyczepa samochodowa. Weszliśmy na tę przyczepę i stamtąd obserwowaliśmy czołgi amerykańskie za Dunajem. Po chwili chciałem zejść z przyczepy, żeby się położyć (wtedy już nie było apeli, pracy), bo byłem słaby i głodny, a tu jadą trzy czołgi amerykańskie. Trach! — szlaban prysnął.
Rany boskie, jak myśmy wrzeszczeli! Zeskoczyłem z przyczepy, ale nie mogłem się dostać do tych Amerykanów, bo tłum walił w ich stronę. Przeskoczyłem przez płot, po drutach, na drugą stronę. Tam stały dwa maszty, na jednym już wisiała polska flaga, na drugim czeska, potem następne.
Jeden z Amerykanów wszedł na czołg i zaczął wrzeszczeć. Chciał coś powiedzieć, ale ściągnęliśmy go i do góry! Mało brakowało, a byśmy zamordowali tego chłopaka, tak się cieszyliśmy. Wyrwał nam się w końcu, wszedł na czołg i zaczął mówić (jeden z więźniów tłumaczył), żebyśmy wracali do obozu, bo Niemców trzeba rozbrajać.
Poszliśmy, płacząc i śpiewając Jeszcze Polska nie zginęła.
Mauthausen, 5 maja
Mauthausen-Gusen. Przejście przez śmierć, „Karta”, nr 40/2004.
O piątej po południu przyjeżdżają Amerykanie, otwierają nam bramy i żołnierz mówi do nas po polsku: „Chłopaki, jesteście wolni”. Nas, Polaków, było w obozie najwięcej. Zaczęliśmy śpiewać hymn polski, potem „Nie rzucim ziemi”. Inne narody też zaczęły śpiewać, ale im to nie wyszło.
Brama otwarta, Niemcy składają broń w kozły, Amerykanie ją palą, strzela na wszystkie strony. Przed esesmańską kuchnią więźniowie uwijają się jak mrówki.
Gusen, 5 maja
Mauthausen-Gusen. Przejście przez śmierć, „Karta”, nr 40/2004.
Na nocleg zatrzymaliśmy się w szopach. Niektórzy więźniowie uciekali. Następnego dnia podeszliśmy pod Villach. Ja z kolegą, Gieniem Sacewiczem, szedłem na końcu. Nagle na początku kolumny zrobił się ruch. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Patrzymy, a do naszych strażników doskakuje kilkunastu partyzantów i ich rozbrajają, zabierają karabiny maszynowe. Za nami szedł jeden strażnik z karabinem, jak to zobaczył, zatrzymał się. My z Gieniem złapaliśmy go i odebraliśmy mu karabin. Wyzwolenie odbyło się bez żadnego strzału.
Loibl-Pass, 8 maja
Mauthausen-Gusen. Przejście przez śmierć, „Karta”, nr 40/2004.
Pracowałem jak zwykle. Było już późne popołudnie, gdy usłyszałem głośne wołanie do strażnika: „Słuchaj, czy tam u ciebie są fryzjerzy?”. Strażnik odkrzyknął, że tak. Po pewnej chwili zjawił się jeden ze współpracowników Urbaniaka i zapytał o moje nazwisko. Sam widok speca powodował, że serce chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Zbliżał się wieczór, więc byłem więcej niż pewny, że mam przed sobą karcer lub pojedynkę. [...] Zainteresowany moim nazwiskiem spec pokazał klawiszowi jakąś kartkę. Ten skinął głową, kazał zostawić narzędzia i natychmiast iść do celi, w której przebywałem.
Cela była pusta. Koledzy pracowali, więc była zamknięta tylko na zasuwę. Podszedł do niej, otworzył z trzaskiem i powiedział: „Zabieraj swoje rzeczy”. Stał w otwartych drzwiach, potem oparł się plecami o barierkę i patrzył na mnie, jak bazyliszek.
Koce pochwyciłem dwa pierwsze z brzegu, żeby nie burzyć łóżkowej kostki. Miska i łyżka wypadały mi kilkakrotnie z rąk. Wziąłem suchary i ostatnie dwie cebule, a ręcznik i kawałek mydła nie mogły mi się zmieścić do już zawiązanego tobołka. Przez chwilę myślałem, czy nie lepiej rzucić to wszystko w twarz milczącemu zwiastunowi cierpień. Jednak instynkt samozachowawczy, a może czysty strach, kazał mi zdławionym głosem powiedzieć: „Jestem gotów”.
Nie wiem, jak wyszedłem. Łoskot zasuwy dotarł do mnie jak z zaświatów. Szedłem pierwszy. Skierował mnie w stronę skrzydła D. [...] Mój opiekun [...] poprowadził mnie do wyjścia z pawilonu. Tą samą drogą, którą przebyłem w roku 1946, potykając się o swoich kolegów, wyprowadził mnie do obszernej sali, gdzie za barierką urzędowało dwóch cywilów i jeden mundurowy. Pokazano mi zwinięty w koc tobołek z zapytaniem, czy poznaję swój depozyt.
Skądże miałem poznawać. Musiałem wpierw rozwinąć zawartość koca, aby stwierdzić, że to były rzeczywiście moje rzeczy. Brak było wełnianego swetra i ciepłych kalesonów. Pozostały natomiast m.in. spleśniałe buty z cholewami, krótki kożuch, bluza tzw. zrzutówka i czapka papacha. O dziwo uchowała się także koszula, która składała się z kołnierzyka, fragmentów rękawów i przodu. Plecy koszuli były spękane w poziomie. Skośne otwory wskazywały kierunek uderzeń z okresu śledztwa.
Kiedy już byłem ubrany, kazano mi podejść do barierki i podpisać zobowiązanie, że nie zdradzę tajemnicy państwowej, a zatem to co tu przeżyłem i widziałem, zachowam dla siebie. Potem powoli, jakby z ociąganiem się, wręczono mi kartę zwolnienia więźnia karnego [...].
Po pewnym czasie wszedł podoficer dyżurny i powiedział: „Chodźcie!”. Buty były ciasne, więc szedłem jak na szczudłach — był to kierunek do bramy wyjściowej, a więc: „Witaj nadziejo!”. Zapamiętałem przestrogę strażnika: „Idźcie i nie oglądajcie się na więzienie”. Po chwili mrok ogarnął wszystko, co mnie otaczało. Odurzony śweżym powietrzem zacząłem przeżywać nowy niepokój, a mianowicie, czy wystarczy mi sił, aby dojść do dworca. Wystarczyło!
Wronki, k. Poznania, 30 kwietnia
W złowieszczych murach Wronek i Rawicza lat 1945–1956. Wspomnienia więźniów politycznych, Poznań 1995.
Na dziedzińcu wewnętrznym mokotowskiego więzienia zebrano nas około sześćdziesięciu w celu przetransportowania do innego więzienia. Z grupą przypadkowo dobranych więźniów, zostałem załadowany do tzw. suki, tj. samochodu specjalnie skonstruowanego do transportowania więźniów. Tych, którzy się nie zmieścili, usadowiono w skrzyni zwykłego samochodu ciężarowego, zarzucając na głowę plandekę. Obok umieszczono konwojentów z ustawionym na stojaku karabinem maszynowym. Tak ulokowanych przewieziono na dworzec towarowy w rejonie Włochów, gdzie na bocznym torze był podstawiony wagon-więźniarka. W przedziałach normalnie przewidzianych dla dwu osób, umieszczono po sześciu. Było więc ciasno i duszno. [...]
Po otwarciu wagonu znaleźliśmy się, otoczeni gromadą strażników więziennych z bronią i psami, na stacji kolejowej Wronki. Strażników ustawiono czwórkami. Następnie doprowadzono przed bramę więzienia i kazano usiąść na bruku i czekać. Po jakimś czasie bramę otwarto i wprowadzono nas na dziedziniec. Tu sprawdzano personalia, a potem partiami wprowadzano przez kolejną bramę do ogólnego pawilonu. W jednym z pomieszczeń przeprowadzono bardzo szczegółowo rewizję osobistą, połączoną z rozebraniem do naga i zaglądaniem we wszystkie otwory ciała.
Nadzy, z zawiniątkami swoich rzeczy w rękach, musieliśmy przejść przez jeszcze jedną kratę, a następnie korytarzem, wzdłuż którego ustawieni byli klawisze z psami. W trakcie biegu każdy z nas otrzymał swoją porcję uderzeń. Po zapędzeniu do każdej z cel sześciu więźniów z trzaskiem zamykano drzwi.
W taki sposób znalazłem się w celi nr 6 oddziału pierwszego A Centralnego Więzienia Karnego we Wronkach. W pomieszczeniu o wymiarach około 2,5 na 4,5 metra, przeznaczonym i wyposażonym przed wojną na jednego człowieka, było nas teraz sześciu.
Wronki, k. Poznania, 22 czerwca
W złowieszczych murach Wronek i Rawicza lat 1945–1956. Wspomnienia więźniów politycznych, Poznań 1995.
Przyjechaliśmy do Rywałdu. Było to miejsce mojego przeznaczenia. Wjechaliśmy w puste podwórze gospodarcze klasztoru Ojców Kapucynów. Dość długo czekałem w wozie, zanim „pan w ceracie” zaprosił mnie do wnętrza brzydkiego budynku. Wprowadzono mnie do pokoju na pierwszym piętrze. Oświadczono mi, że to jest miejsce mego pobytu, że nie należy wyglądać oknem. Nadto dowiedziałem się, że za kilka dni będzie przeprowadzona ze mną rozmowa na temat mej obecnej sytuacji. Mój konwojent usłyszał […] dokładnie sprecyzowane moje stanowisko wobec faktu dokonanego.
[…] Protestuję przeciwko uniemożliwieniu mi sprawowania rządów nad diecezjami gnieźnieńską i warszawską. Protestuję przeciwko pogwałceniu jurysdykcji Stolicy świętej, którą wykonywałem na mocy uprawnień specjalnych. Oświadczam, że czyn dokonany przez Rząd jest bardzo szkodliwy dla Rządu, gdyż spowoduje ataki radia i prasy zagranicznej. Protestuję przeciwko zakazowi spoglądania przez okno.
Rozejrzałem się po swoim pokoju, który nosi ślady niedawnego zamieszkania przez któregoś z Ojców Kapucynów.
Zostałem sam. Na ścianie, nad łóżkiem, wisi obraz z podpisem: „Matko Boża Rywałdzka, pociesz strapionych”. To był pierwszy głos przyjazny, który wywołał wielką radość.
Rywałd, k. Lidzbarka, 26 września
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Dostaję posiłek, odmawiam brewiarz, porządkuję pokój. Pokój, do którego byłem wprowadzony, robi wrażenie mieszkania świeżo i pospiesznie opuszczonego. Łóżko nie jest zasłane, pozostawione osobiste rzeczy przez zakonnika, który tu mieszkał. […] Wszystkie meble są w stanie ruiny: biurko „trzyma się ściany”, podobnie szafka nocna, miednica z niewylaną wodą, w szafie osobista bielizna i ubranie. Na podłodze sterta książek przykrytych papierem. Podłga brudna, po kątach pełno „kotów”. Wygląd typowej celi zakonnej, gdzie gospodarzy człowiek zajęty ważniejszymi sprawami. Z pokoju wychodzą dwa okna na podwórze gospodarcze, na którym kręcą się kury, kaczki i indyki. Obora na pół uchylona, z krowami. Zresztą pusto, nie ma żywej duszy. Na korytarzu kręcą się młodzi ludzie w ubraniach cywilnych.
Rywałd, k. Lidzbarka, 26 września
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Zgłosił się „pan w ceracie”, wysoki, przystojny mężczyzna, młody jeszcze, o twarzy bez wyrazu. Wykładam mu raz jeszcze moje stanowisko wobec dokonanego na mnie gwałtu. Zdumienie może budzić w ludziach, przyzwyczajonych do praworządności, jak można na podstawie jednostronnej uchwały, dokonanej zaocznie, decydować o losach obywatela, wbrew Konstytucji i „Porozumienia”. W decyzji swej Rząd nie zadał sobie nawet elementarnego trudu, który jest nakazem prymitywnej sprawiedliwości: audiatur et altera pars. Skoro istniały zarzuty, czyż nie prostszą rzeczą było dać mi możność je poznać? Może to uchroniłoby od posunięć, które będą kosztowały Polskę wiele ataków ze strony całego świata cywilizowanego.
„Pan osłaniał bibułkami szyby moich okien, żeby kto nie dostrzegł Prymasa Polski. Tych okien nikt nie zdoła przed światem ukryć, i tak wszyscy będą wiedzieli, gdzie mnie więzicie”. – „Przesada” − wygłosił mój rozmówca. „Nie przesada, tylko stwierdzenie rzeczywistości, której wy nie znacie, bo zamykacie na nią oczy. Pozycja Prymasa Polski więcej znaczy w świecie, aniżeli każdego innego hierarchy na Wschodzie Europy; i na to rady nie ma. Świat interesuje się losami każdego kardynała – i na to również rady nie ma. Kto zna choć odrobinę Europy, wie, że to nie są pojęcia martwe. Trzeba wielkiego zaślepienia, by strzelać do obywatela z ciężkich dział, zamiast użyć ludzkiej mowy. Nadal oczekuję w sprawie gwałtu mi zadanego wyjaśnień”. - Mój rozmówca obiecuje, że w ciągu najbliższych czterech dni otrzymam wyjaśnienie sytuacji, gdyż zgłoszą się do mnie przedstawiciele Rządu, którzy będą chcieli przeprowadzić ze mną rozmowę. Wyrażam na nią gotowość.
Rywałd, k. Lidzbarka, 28 września
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Rozpoczynam więc życie więźnia. Słowa tego używać nie można, gdyż otoczenia moje protestuje: to nie jest więzienie. Pomimo to czuwa nade mną blisko 20 ludzi „w cywilu”. Nie opuszczają korytarza i w dzień, i w nocy; skrzypiące kroki słyszę cały dzień. Brak nam światła. Jeden z młodych ludzi usadza się na noc na koślawym krzesełku pod drzwiami i tu, przy kopcącej lampce albo przy świecach ołtarzowych czyta książki. Na podwórzu gospodarczym stale przebywa kilku młodych ludzi, którzy nie spuszczają oczu z moich okien. Zresztą, są grzeczni i trzymają się na odległość.
Upominam się o możność odprawiania Mszy świętej. Dowiaduję się, że do kościoła nie będę mógł chodzić. Wobec tego proszę o przybory do Mszy świętej, którą chcę odprawiać w celi.
Rywałd, k. Lidzbarka, 28 września
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Po wyjątkowo wczesnej wieczerzy zasiadłem do lektury książki ojca Bernarda KB. o świętym Józefie. Ze skupienia wyrwało mnie niezwykłe o tym czasie stukanie do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, wszedł „pan w ceracie”, z kapeluszem w ręku. „Pojedziemy dalej” – zwrócił się do mnie. Nie byłem zbytnio zaskoczony. „Ile mam czasu na zebranie rzeczy?” – „Pół godziny, my pomożemy, są walizki”. – „Dziękuję, poradzę sobie sam”. – Mój „gość” zaprosił drugiego i przystąpili do zbierania moich rzeczy. Pytam, jak daleka czeka mnie droga. Z wahaniem odpowiada: „Około 100 kilometrów”. […]
Po ciemnych schodach idziemy na dół, pierwszy raz od 2 tygodni. Wokół nie ma żywej duszy. Nawet żołnierzy, którzy zazwyczaj wśród nocy czynili tyle hałasu na korytarzach, ani śladu.
Zajmuję miejsce w aucie wraz z „panem w ceracie”. Stoi kilka innych wozów w dyskretnej odległości. Ruszamy. W imię Boże! Czuję się tak bardzo „rzeczą”, że nie pytam o nic. […]
[…] Jedziemy wyraźnie na Jabłonowo Pomorskie.
Bardzo starannie czuwano nad tym, bym nikogo nie widział. Po drodze mijamy Ostródę; dłuższy czas stoimy przed gmachem województwa w Olsztynie. Jest późno – wraca mnóstwo ludzi z nieznanych mi dróg. Wreszcie ruszamy dalej; mijamy Dobre Miasto i Lidzbark. Znowu zbłądziliśmy w ciemnościach; stoimy na drodze, zbliża się jakiś wóz, który zatrzymano z daleka i zawrócono. Nadchodzi jakiś mężczyzna, którego zawrócono. Po kilku minutach jazdy zajeżdżamy przed jasno oświetloną bramę; świeci się wiele lamp. Brama jest obita świeżymi deskami. Jakiś niedostrzegalny duch otwiera bramę od środka. Wjeżdżamy w podwórze, które w ciemnościach robi na mnie wrażenie więzienne. […]
Wprowadzono mnie na pierwsze piętro, na szeroki korytarz, oświetlony na biało; wszędzie znać świeżą farbę. Jestem w obszernym pokoju. […] Jakiś wysoki drab w czapie na głowie przedstawia mi się jako kierownik domu. Wyjaśnia, że komendanta chwilowo nie ma, ale niedługo nadjedzie. Jakoż wkrótce nadchodzi tęgi jegomość czyniący wrażenie maitre d’hotel. Nie przedstawiwszy się oświadcza mi, że jest to nowe miejsce mego pobytu; w tym domu mam do rozporządzenia dwa pokoje, kaplicę, korytarz i ogród. Obok mieszka ksiądz, który jest kapelanem, i siostra zakonna. Obecnie śpią, ale rano się przedstawią. Nie dowiedziałem się, jak się nazywa miejscowość, do której mnie przywieziono. Natomiast poinformowano mnie, że koszta pobytu w tym domu pokrywa państwo.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 12 października
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Najdroższy mój Ojcze! Skoro tylko otrzymałem wiadomość, że mogę wysłać list do Ciebie, najdroższy mój Ojcze, wypełniam to, co serce pilno mi nakazuje. […]
Pragnę Cię zapewnić, Drogi Ojcze, z tą prawdą wewnętrzną, jaką zawsze we mnie widziałeś, że w obecnych warunkach swojego życia jestem w pełni spokojny i ufny. Nie mogę dziś Kościołowi i Ojczyźnie służyć pracą kapłaństwa w świątyniach, ale mogę im służyć modlitwą. I to czynię niemal przez cały dzień. Mam radość odprawiania co dzień Mszy świętej w kaplicy domowej, korzystam z towarzystwa jednego z kapłanów, który pełni obowiązki „kapelana” [ks. Stanisław Skorodecki] i siostry zakonnej [Maria Leonia Graczyk], która opiekuje się naszymi potrzebami domowymi. Czas wypełniam lekturą, modlitwą i spacerem w rozległym parku.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 17 października
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Nasze otoczenie ustala tryb nadzoru nad nami. Stanowią swój świat, żyjący obok, z zainteresowaniem wyraźnie skierowanym na nas. Przy szklanych drzwiach, wychodzących na korytarz, za matową szybką stoi niewielki stół, na nim lampa z zielonym kloszem; przy lampie człowiek nad książką. Każde poruszenie drzwi odrywa jego uwagę od lektury. I tak jest okrągłą dobę. Zmieniają się tylko ludzie, ale „praca przy kasie” ma ten sam wymiar i wartość. Nie widać wprawdzie wśród naszych dozorców typów o wyrazie „intelektualistów”, ale książka jest jedynym środkiem opanowania nudy.
Na dole, przy drzwiach, czuwa drugi pan z książką; dystrakcją dla niego są kołatania do drzwi podwórzowych, które ma obowiązek otwierać. I tam służba trwa okrągłą dobę. Co robią inni ludzie, których kręci się po domu wielu, na razie trudno ustalić. Dom jest oświetlony całą noc; niekiedy światła palą się i w dzień. Podobnie jest w podwórzu i od drogi. Wokół parkanów czuwają straże wojskowe, słychać ich niecierpliwe tupanie zewsząd, w ciągu nocy. Drugie piętro jest stale oświetlone; nawet w nocy pokoje emitują światło na ogród przez okna. Zresztą panuje cisza.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 20 października
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Kilkakrotnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni pytałem o odpowiedź na sprawy przeze mnie wniesione. Zawsze otrzymywałem tę samą odpowiedź, że „przełożeni dotychczas nie zajęli stanowiska”. Zrozumiałem, że odpowiedzi nie chcą dać, a ja mam uważać się za człowieka bez praw przysługujących zwykłym więźniom. Słowem – bez wyroku sądowego zostałem skazany na śmierć cywilną i sprowadzony do poziomu „liszeńca”. Z takim stanowiskiem, wydaje mi się, nie powinienem się tak łatwo pogodzić i muszę czynić wszystko, by doszło do wymiany poglądów. Prosiłem pana komendanta, by o tym stanowisku powiadomił przełożonych. Oświadczył, że to uczyni.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 14 listopada
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego. Rewizja paczki świątecznej dla więzionego kardynała Wyszyńskiego
Wręczono mi dzisiaj paczkę, wysłaną z domu na święta Bożego Narodzenia. Wszystkie drobiazgi były rozpakowane i starannie przejrzane; ciasto i inne spożywcze materiały były też badane, gdyż noszą na sobie ślady wygniecenia i łamania. Wyjęte z pudełek słodycze bardzo niedbale były ułożone, pokruszone i zgniecione. Zapytałem o list. Komendant odpowiedział, że „widocznie listu nie było, skoro nie został doręczony”. Wyraziłem wątpliwość: „Rodzina moja wie, że bardziej mi zależy na listach od Ojca i wiadomości o tym, co się dzieje w domu, niż na żywności”. Komendant ponowił swoje „widocznie”; mówił to jednak niepewnym głosem, starając się uniknąć dyskusji. Dotychczas nie otrzymałem odpowiedzi na swój list z 31 października br. Na pewno list nie został Ojcu doręczony.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 17 grudnia
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Ostatni dzień roku nakazuje mi uczynić choćby krótki rachunek sumienia z przewodniej cnoty – miłości. Pragnę być jasny. Mam głębokie poczucie wyrządzonej mi przez Rząd krzywdy. Szczególnie czuję się pokrzywdzony przez pana Mazura, który znał moje szczere wysiłki nad stworzeniem atmosfery spokoju w układaniu stosunku Kościoła i Rządu. Nie mam żalu do prezydenta Bieruta, chociaż uważam, że nie wypełnił swego obowiązku obrony obywatela, wbrew prawu pozbawionego wolności. – Pomimo to nie czuję uczuć nieprzyjemnych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi, i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swego nieprzyjaciela, zamieniać w uczuciach na braci.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 31 grudnia
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Pan komendant zgłosił się ze zwykłymi zapytaniami: o zdrowie i potrzeby. Odpowiedziałem, że zdrowie nie wykazuje większych zmian na lepsze. „Może w takim razie ponowną komisję lekarską?” – Wyrażam obawę, że niewiele to da, gdy będzie w takich warunkach jak poprzednio. Byłem zaskoczony składem tej komisji, chociaż mówiliśmy o moim lekarzu. W dodatku pana komendanta nie było i nie mogłem pytać, dlaczego tak się stało. Jeżeli miałaby być nowa komisja, to jeden z moich lekarzy musiałby brać w niej udział. Pan komendant tłumaczy, że to nie była złośliwość, „tylko nie wszystko dało się ułożyć”. […]
„Ja mam jeszcze do księdza list”. Wręcza mi list od Ojca. Jest to list z 14 czerwca br. jako odpowiedź na list z 29 kwietnia. Rzucam okiem na ten list. W związku z tym listem pan komendant zgłasza życzenie Rządu, by listy wyraźnie pisały o stanie zdrowia, gdyż ostatni list narobił wiele niepokoju i interwencji u Rządu. Odczytuję urywek ze swego listu o stanie zdrowia, wyjaśniając, że nie mogłem napisać nic szczegółowego dla braku komisji lekarskiej, na którą czekałem. Gdyby w komisji był mój lekarz, byłoby to teraz i dla panów wygodniejsze. Druga prośba Rządu, by w listach nie było „materiału duszpasterskiego”, gdy to też robi trudności, które mogą doprowadzić do zakazu pisania listów. Odpowiadam, że jest to mój zwykły sposób pisania do Ojca z zakresu spraw religijnych. Ponieważ wyczułem z listu Ojca, że jest w stanie duchownego niepokoju o mnie, więc chciałem mu dodać nieco otuchy. Zresztą, te rzeczy, o których pisałem do Ojca, nie mogą być niebezpieczne dla Państwa.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 24 czerwca
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Zgłosił się pan komendant, po miesiącu nieobecności. Pytał o sprawy; powiedziałem, że nowych nie ma, prócz wiszącej sprawy listu do pana prezesa Rządu. Zastępca nie mógł przyjąć, gdyż uważał, że list był źle zaadresowany. […] Zwracam uwagę na to, że w liście są poruszone takie sprawy, które są znane tylko panu prezydentowi Bierutowi i dla mnie jest kwestią sumienia, czy może je czytać znacznie szersze grono. Pan komendant uważa, że może list przyjąć i wziął go ze sobą, chociaż był zaadresowany do Prezydium Rządu. Tak więc sprawa, która ciągnęła sią od początku października ub. roku, dziś uczyniła krok naprzód. Chociaż nie oczekuję z tego obrotu rzeczy nic pomyślnego dla siebie, to jednak sumienie moje znacznie się uspokoiło, gdy mogłem powiedzieć Rządowi to, czego wymaga prawda i dobro Kościoła. Gdybym milczał, zawsze mógłbym spotkać się z zarzutem, że niedostatecznie broniłem prawdy, a może przez to narażałem Kościół.
W tej potrzebie „mówienia” jest niewątpliwie i odbicie przekonania, że powiedziana prawda musi mieć swoje znaczenie. Nie zawsze bierzemy tu pod uwagę, że mentalność drugiej strony jest tak radykalnie odmienna; jeśli chcą znać prawdę, to nie zawsze dlatego, by iść za nią, tylko by „przeciwnika do końca rozpracować”.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 1 sierpnia
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Śniadanie, ostatni spacer po ogrodzie, po oddaniu naszych rzeczy, które o godzinie 10.00 odwieziono na samolot. O godzinie 12. 15 wyruszyliśmy w kierunku na Bartoszyce, Kętrzyn. Samolot stał pod Kętrzynem, na polu przyległym do lasów, w których mieściła się kwatera Hitlera. Samolot startował o godzinie 13.00; stały kierunek lotu – południowo-zachodni. Lecieliśmy w nieznane. Rozpoznaliśmy Jeziora mazurskie, przelot przez Wisłę. Później wznieśliśmy się ponad pułap chmur i już nic nie widzieliśmy, aż Odrę. O godzinie 15.00 lądowaliśmy na polach, w pobliżu miasta, którego nie mogłem rozpoznać. Wiedziałem, że jesteśmy gdzieś na Opolszczyźnie. Później okazało się, że lądowaliśmy koło Nysy, skąd przez Głuchołazy dojechaliśmy samochodami do Prudnika Śląskiego. Trzeba było jednak czekać w samolocie do godziny 18.00. Dopiero w ciemnościach wyszliśmy z samolotu i zajęliśmy miejsca w samochodach. Droga trwała około trzech kwadransów. Zatrzymaliśmy się przy domu, położonym w lesie, który był przeznaczony na nowe miejsce pobytu. Był to klasztor Franciszkanów pod Prudnikiem, zamieniony na nowy „obóz izolacyjny”.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego–Prudnik, woj. Opolskie, 6 października
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Poszedłem na tę głodówkę przeciw sobie, w poczuciu obowiązku. [...] Uznałem, że skoro chce się wołać do ludzi, aby wystąpili w obronie głodującego Mirka [Chojeckiego] — trzeba dla wiarygodności swoich słów — głodować z nim.
Podkowa Leśna, 7–17 maja
Głodówka w kościele św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej, [1980], [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ „Solidarność” przyjęła decyzję władz PRL o uwolnieniu więźniów politycznych ze zrozumiałym zadowoleniem. Z radością witamy na wolności naszych przyjaciół i kolegów. Poczuwamy się do głębokiej z nimi więzi symbolicznej przez wierność ideałom „Solidarności” i udział w działaniach Związku. Jednocześnie zwracamy uwagę opinii krajowej i zagranicznej, że w więzieniach PRL pozostaje nadal z przyczyn politycznych kilkadziesiąt osób. [...]
Uwolnienie więźniów oznacza spełnienie jednego z głównych postulatów stawianych przez Związek od grudnia 1981 r. Samo uwolnienie więźniów nie usuwa jednak przyczyny napięć społecznych i upadku kraju. Nie daje gwarancji korzystnych dla Polski zmian społecznych i gospodarczych. Nasze doświadczenie nie nastraja optymistycznie, co więcej, załamanie rokowań w sprawie fundacji rolnej, projekty zaostrzenia ustawodawstwa pracy czy polityka oświatowa władz nie wskazują na intencję dokonania zmian w pożądanym kierunku. Do spełnienia zadań, jakie stoją przed społeczeństwem, konieczne jest przywrócenie pluralizmu związkowego, przebudowa systemu gospodarczego oraz stworzenie sytuacji politycznej umożliwiającej działania społeczne. Dopiero wówczas powstaną warunki do pełnego udziału społeczeństwa w dziele ratowania kraju. W sytuacji obecnej główne cele i formy działania NSZZ „Solidarność” pozostają bez zmian.
21 września
„Zomorządność” nr 132, z 17 października 1986.
Zwracamy się więc z apelem do opinii publicznej Krakowa o wzmożenie czujności. Niech nas nie zmyli tzw. amnestia, która ze strony reżimu jest tylko taktycznym posunięciem. „Nieznani sprawcy” istnieją nadal i nadal są ochraniani przez sądownictwo i prokuraturę. Niech nas też nie zmyli komunistyczna propaganda, która w stylu Goebbelsa zrzuca winę na innych, a ofiary czyni przedmiotem prasowych i telewizyjnych ataków. Pamiętamy, jak znieważono dobre imię zamordowanego ś.p. Staszka Pyjasa i jak oczyszczono z zarzutów mordercę ś.p. Bogdana Włosika. Pamiętamy, jak umorzono śledztwo w sprawie zabójstw Zbigniewa Szkarłata, Tadeusza Frąsia, Piotra Bartoszcze, Marcina Antonowicza i dziesiątków innych osób. Pamiętajmy o tym i nie dajmy się ani zastraszyć, ani otumanić.
Confraternia Robotnicza
Nowa Huta, 13 października
„Hutnik” nr 14/128, z 25 października 1986.
W więzieniach i aresztach śledczych Krakowa pozostaje nadal dziewięciu więźniów politycznych. Są to: Kazimierz Krauze i Jacek Żaba — skazani z art. 220 KK na 5 lat oraz 1,5 roku więzienia. Ponadto: Andrzej Kumor, Zygmunt Grzesiak, Marian Stachniuk, Jacek Mleczko, Jerzy Orzeł, Zdzisław Hebda i Krzysztof Ochel — podejrzani o dokonanie czynu z art. 136 § 1 KK. W tej samej sprawie dalszych kilka osób będzie odpowiadać z wolnej stopy.
Z końcem bieżącego roku mija termin obowiązywania ustawy z dnia 17.07.1986 r. o szczególnym postępowaniu ułaskawieniowym. Z dobrodziejstwa tej ustawy skorzystało wiele osób skazanych prawomocnymi wyrokami oraz zatrzymanych nakazem sankcji prokuratorskich. Ustawa ta objęła również trzech funkcjonariuszy SB: Pietruszkę, Chmielewskiego i Pękalę, skazanych za udział w uprowadzaniu i zamordowaniu kapłana katolickiego ks. Jerzego Popiełuszki. Zasądzone im w procesie toruńskim wyroki zniwelowano obecnie do wymiaru — rzec można — symbolicznego. [...] Równoważnym dla opinii publicznej dopełnieniem sprawiedliwości miało być zastosowanie tej samej ustawy wobec osób skazanych za udział w zabójstwie funkcjonariusza MO — sierżanta Karosa. Rzeczą prawników będzie teoretyczno-prawna ocena tego aktu sprawiedliwości. Opinia społeczna natomiast przyjęła fakt mechanicznego zastosowania prawa łaski dla tak odmiennych spraw z niesmakiem i dezaprobatą. [...]
Pokój społeczny w Krakowie i Nowej Hucie jest w dużym stopniu zależny od sposobu rozwiązania istniejącego wciąż problemu więźniów politycznych. Opinia społeczna tego środowiska nie przestanie domagać się ich uwolnienia. Nie zapomnimy także my — wybrani przedstawiciele hutniczej „Solidarności”.
Kraków, 16 grudnia
„Zomorządność” nr 137, z 31 grudnia 1986.
Prasa zachodnia podnosi sprawę rzekomego istnienia w Polsce więźniów politycznych. Takich więźniów nie ma. Chodzi natomiast o osoby, które popełniły poważne przestępstwa kryminalne jak zabójstwo, sabotaż, terroryzm, szpiegostwo. Niektóre z tych osób popełniły przestępstwa, częstokroć zbrodnie z motywów politycznych. Innym motywy tego rodzaju sugeruje się nieprawdziwie na Zachodzie. Dotyczy to np. wypadku korupcji. W sprawie tej wypowiadałem się jasno i z całą ostrością. Popełnienie zabójstwa, sabotażu, czy aktów terroru z motywów politycznych także na Zachodzie nie jest żadną okolicznością łagodzącą. Uważamy za dziwne i niemoralne, gdy na Zachodzie wyraża się sympatię i prosi o uwolnienie sprawców takich samych przestępstw, za które na Zachodzie ludzie, którzy je popełniają także z motywów politycznych są liczniej niż w Polsce sądzeni i osadzani w więzieniach z całą surowością. To nasze generalne, niezmienne stanowisko nie oznacza jednak, że w poszczególnych sprawach kompetentne władze nie okażą podejścia humanitarnego.
Warszawa, ok. 18 marca
„Trybuna Ludu” nr 65, 18 marca 1987.
Do chwili obecnej przebywa w więzieniu w Nowym Sączu ostatni więzień polityczny Regionu Małopolska — Kazimierz Krauze. Przypominamy, że Kazimierz Krauze, kierowca MPK, w dniu 13 grudnia 1985 roku, kiedy to został ogłoszony strajk, przeciął pasy klinowe w 30 autobusach, uniemożliwiając ich wyjazd. Za czyn ten został skazany na 5 lat więzienia. [...] Wobec uwolnienia we wrześniu 1986 roku więźniów politycznych przetrzymywanie Kazimierza Krauzego nadal w więzieniu jest szczególnym okrucieństwem i pozostaje w rażącej sprzeczności z deklaracjami „dobrej woli” ze strony władzy. Apelujemy do wszystkich działaczy opozycji o podjęcie energicznych starań o uwolnienie tego zasłużonego działacza.
ok. 28 lipca
„Opinia krakowska” nr 33, z 28 lipca 1987.
Moja mama [Hanna Łukowska-Karniej] obecnie siedzi w więzieniu pod zarzutem przywłaszczenia sobie dowodu osobistego innej osoby... W czerwcu 1984 roku matkę aresztowano pod zarzutem pełnienia funkcji kierowniczych organizacji „Solidarność Walcząca”. W lipcu tamtego roku była na szczęście amnestia i matkę wypuszczono. Amnestia nie przerwała pasma szykan, inwigilacji i obserwacji mojej matki. W lipcu 1985 po brutalnej rewizji połączonej z wyważeniem drzwi mama zaczęła unikać własnego domu. [...] Ciężar szykan spadł w tej sytuacji na mnie i moje rodzeństwo. Miałam wtedy 17 lat, a mój brat Edward 15, najmłodsza siostra zaś 8 lat.
Od lipca 1985 do dnia dzisiejszego urządzono u nas w domu ok. 10 rewizji [...]. Mnie kilkakrotnie zbierano ze szkoły na przesłuchania lub rewizje. Ostatnio na przykład zabrano mnie na nocne przesłuchanie i tylko dzięki interwencji Kurii Wrocławskiej zwolniono mnie o 12 w nocy. [...]
W dniu 9 listopada 1987 roku matkę aresztowano wraz z przewodniczącym organizacji „Solidarność Walcząca”. Nie bacząc na błahość zarzutu, wywieziono ją do Centralnego Aresztu Śledczego w Warszawie, gdzie przybywa do dnia dzisiejszego. Nie mogę uzyskać z nią widzenia mimo upływu miesięcznego terminu. Obietnice prokuratora Kaucza, że matkę przewiozą do aresztu wrocławskiego, pozostają niespełnione. Mnie i mojemu rodzeństwu jest bardzo ciężko bez naszej matki. Dlatego gdziekolwiek Pan jest, proszę Pana o pomoc w jej uwolnieniu. Wiem, jak Pan jest wrażliwy na cudzą krzywdę i jak ważki jest Pana głos u ludzi dobrej woli na całym świecie. Przecież my tu mamy w końcu prawo żyć jak ludzie, bez lęku i zgryzoty towarzyszącej kolejnym pokoleniom tej biednej ziemi.
ok. 10 lutego 1988
„Biuletyn Młodzieży Walczącej” nr 4, z 10 lutego 1988.
Najgorsze dla mnie są wyjazdy na widzenia. Dosyć, że mury, kraty, sama przemoc, krzywda moja i Kazika, to jeszcze chamstwo strażników, nie wyłączając komendanta. No bo raz da widzenie, drugi raz zezwoli tylko na 5 minut, trzeci raz każe czekać 5 godzin (z dziećmi!), czwarty raz w ogóle nie da. Do męża nie mam żalu, wiem, że musiał tak zrobić, on wierzył w „Solidarność”; ja też. Odwiedza mnie tylko jeden kolega męża z żoną, a tak to raczej ludzie z innych zakładów, nie z MPK. To boli, ale wiem co może pamięć ludzka w tych trudnych czasach. Marzę, aby męża wcześniej wypuszczono. Póki co, niech go przewiozą do ZK w Tarnowie. Bliżej domu. Ostatnio mi chorowała Monika, ale była u dobrych ludzi w Rabce. Nie wiem, co robić z komornikiem? Zabierze mi wszystko (115 tys. egzekucji), a od Kazika tylko 1200 zł miesięcznie. Ciężko, ale jak sobie pomyślę, że Kazik mógł pracować w „Wujku”... Życzliwym, wszystkim serdecznie dziękuję za męża i dzieci. Wierzę, że Kazik nie odsiedzi całego wyroku. Jest potrzebny dzieciom, mnie, a i w zakładzie by się przydał.
3 maja
„Zomorządność” nr 159, z 3 maja 1988.