Zebrani na wiecu dzisiejszym ojcowie i matki polskich rodzin, oświadczamy, że zniesienie w szkołach naszych języka polskiego, w którym dzieci nasze dotychczas uczyły się zasad wiary i przygotowywały się do sakramentów św., uważamy jako krzywdę religijną i moralną, wyrządzoną nam i naszym dzieciom. Uroczyście oświadczamy, że teraźniejsze udzielanie religii św. w języku niemieckim, nie uznajemy jako wykład religii, tylko jako jeden przedmiot więcej wprowadzony do szkoły ku zgermanizowaniu naszych dzieci. Oświadczamy, że dzieci naszych nie pozwolimy przysposabiać w obcym języku do sakramentów św. i w tym też duchu nasze dzieci wychowywać będziemy. Wobec tego postanowienia upraszamy pokornie naszego ks. Arcypasterza, aby, jeżeli już wszystkie kroki poczynił, i to bezskutecznie, jak się z pism publicznych dowiadujemy, zechciał, o ile uzna za potrzebne, na mocy swej władzy arcybiskupiej oraz wysokiego posłannictwa odebrać nauczycielom, udzielającym religią dzieciom polskim w niemieckim języku, misyą kanoniczną, nakazał zaprowadzić naukę religii po wszystkich kościołach swojej dyecezyi, aby dzieci w ojczystym języku do św. sakramentów przysposobione być mogły.
Miasteczko, Wielkopolska, zabór pruski, 6 stycznia
„Dziennik Poznański” nr 6, 8 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Nikogo się nie podburza, jeżeli mu się doradza legalną opozycyę przeciwko rozporządzeniom i środkom, uważanym za fałszywe, prawo legalnej, prawnej opozycyi ma każdy obywatel, a my sobie tego prawa bynajmniej nie damy wydrzeć. To samo się odnosi do polityki germanizacyjnej rządu, przeciwko której musimy na każdym kroku walczyć. Jeżeli pobudzaliśmy przeciw tej polictyce germanizacyjnej, to było to naszem słusznem prawem, ponieważ doradzalismy ściśle prawną i legalną opozycyę i wyraziliśmy przekonanie, że rządowi nigdy się nie uda wynarodowienie polskiej ludności i, jako żywo, nigdy się to nie uda.
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Przybyliśmy na wiec o 11[.00] rano — pieszo, bo w Warszawie nie było tego dnia żadnych środków komunikacji. Wyszliśmy później, niżeśmy się tego spodziewali, bo dopiero o 2.00 w nocy. Zanim się skończył wiec, zostaliśmy, po znieważeniu zastępcy rektora przez jednego ze studentów, oblężeni przez oberpolicmajstra barona [Karla] Nolkena, który przybył na czele sotni kozaków i wojska. Otoczył uniwersytet, nie wypuszczając nikogo bez wylegitymowania się.
Przewodniczył na wiecu Sławomir Drozdowicz. Przemawiało bardzo wielu mówców. Można było zaobserwować charaktery wielu ludzi. Niektórzy, skoro tylko nastąpiło oblężenie uniwersytetu, załamywali się i prosili o zezwolenie opuszczenia wiecu pod pozorem, że ktoś w domu zachorował. Prezydium niechętnie na to zezwalało, uważając słusznie, że decyzja wyjścia z gmachu powinna wypaść solidarnie. [...]
Wiec skończył się o godzinie 3 czy 4 po południu, studenci jednak nie opuszczali gmachu uniwersytetu, żądając, aby najpierw kozacy opuścili dziedziniec uniwersytetcki.
Nolken niecierpliwił się bardzo, jednak nie chciał się zdecydować na wtargnięcie do uniwersytetu, choć pastwiono się tam nad portretami carskimi i nawet zniszczono tak zwane „zwierciadło” [emblemat z dekretami Piotra I], przedmiot wielkiego kultu w carskiej Rosji. Trudno się było dziwić Nolkenowi, że się niecierpliwił. Było co dlań do roboty w zrewoltowanym mieście. Dochodziły do nas głosy strzałów, a nawet okrzyki, mimo że główny gmach uniwersytetu był bardzo oddalony od ulicy. Tłum zdobywał sklepy z bronią, podpalał rządowe sklepy monopolowe, rozbijał wszystkie latarnie uliczne. Policja zupełnie skapitulowała i usunęła się, ustępując miejsca tłumowi.
Nie wiedzieliśmy dokładnie, co się na mieście dzieje.
Warszawa, 28 stycznia
Wspomnienia z „krwawej niedzieli” 29.01.1905 r., [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego”, nr 4/12, październik–listopad–grudzień 1937, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Około 11 [23.00] wieczorem [oberpolicmajster] [Karl] Nolken przybył znowu. Wydarzenia w mieście ogromnie go wzburzyły. Wszedłszy na schody gmachu [uniwersytetu] począł pertraktować ze studentami, którzy upoważnili prezydium już zakończonego wiecu do układów. Nolken żądał bezzwłocznego opuszczenia gmachu w ciągu kwadransa, zapowiadając, że w przeciwnym razie siłą wtargnie, a wówczas studenci będą przewiezieni do Cytadeli. W razie zgody na jego życzenie Nolken przyrzeka, że tylko wylegitymuje studentów w celu przekazania ich sądowi uniwersyteckiemu, a żadne administracyjne represje nie będą wobec nich stosowane.
Przedstawiciele młodzieży oświadczyli, że sprawę tę przekażą swym kolegom do rozstrzygnięcia. [...] W głosowaniu był wynik niemal równy. Po ostatecznym obliczeniu okazało się, że wniosek opuszczenia gmachu zyskał kilkanaście głosów większości.
Legitymowanie trwało około 2 godzin. Wyszedłem z gmachu około 2.00 w nocy.
Warszawa, 28 stycznia
Wspomnienia z „krwawej niedzieli” 29.01.1905 r., [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego”, nr 4/12, październik–listopad–grudzień 1937, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Zebrani w liczbie przeszło tysiąca osób rodzice i opiekunowie po wyczerpujących rozprawach i uznaniu, iż obecne wypadki w zakładach naukowych są wynikiem całego systemu istniejącego szkolnictwa i że stan ten nakłada na nich obowiązek wystąpienia w możliwej, w obecnem położeniu, formie o przywrócenie w najkrótszym czasie szkoły polskiej, – postanowili, po przedstawieniu wyniku swych narad obecnemu na zebraniu Kuratorowi Okręu Naukowego, żądać przez tegoż Kuratora: przywrócenia szkoły polskiej i nieotwierania szkół obecnie istniejących aż do ukonstytuowania żądanej szkoły polskiej.
Prezydjum: Stanisław Lewicki, Adolf Pepłowski, Władysław Bukowiński, Tadeusz Balicki.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 19 lutego
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
Wobec faktu, że nie wzięliśmy udziału w wiecu akademickim dn. 28 stycznia 1905 r., winniśmy społeczeństwu i kolegom wyjaśnić pobudki naszego zachowania się.
W chwili zachwiania się caratu, gdy wszystkie odłamy naszego społeczeństwa wystawiają żądania niezbędnych dla swego rozwoju warunków, dążyliśmy do podobnego wspólnego wystąpienia polskiej młodzieży uniwersyteckiej. Przewodnią myślą podjętych przez nas usiłowań było uwidocznić potrzeby całego narodu w tej dziedzinie jego życia, która, jako teren bezpośredniej naszej działalności, jest nam znaną najbardziej: - w dziedzinie szkolnictwa i życia akademickiego. Dlatego z żywą radością przyjęliśmy propozycję porozumienia się obu odłamów młodzieży polskiej na uniwersytecie, aby te potrzeby z tem większą wyrazić siłą. O porozumienie to staraliśmy się usilnie, na wstępie jednak natrafiliśmy na wielkie trudności: - usłyszeliśmy mianowicie od młodzieży postępowej, że w sprawie zmian w szkolnictwie i życiu akademickim Polskiem musi zabrać głos również żydowska i rosyjska młodzież, oraz, że wszelkie dążenia młodzieży polskiej streszczać się winny w jednem, obejmującem wszystko, haśle: - precz z caratem! Wówczas określiliśmy swe stanowisko zasadnicze, na jakiem stoimy od szeregu lat i z którego ustąpić nie pozwala nam nasze sumienie obywatelskie. Stwierdziliśmy tedy raz jeszcze , że za powołaną do stanowienia o potrzebach społeczeństwa polskiego uważamy jedynie tylko młodzież, poczuwającą się do polskości; wykazywaliśmy, że hasła: precz z caratem! nie uważamy ani za najdalej idące, ani za wystarczające dla nas jako obywateli Rzeczypospolitej, zawsze, mimo rozczłonkowania, żywej i jednolitej. Stojąc na gruncie obywatelskim, gotowiśmy byli stawiać żądania polityczne; wszakże dojść do nich chcieliśmy przez wykazanie krzyczących niesprawiedliwości otaczającej nas dziedziny szkolnictwa; bo tylko w tym wypadku żądania nasze mogłyby posiadać wartość realnej i zdobywczej walki – w przeciwstawieniu do rzucania w powietrze najskrajniejszych haseł.
Nie ustępując nic z tego stanowiska w czasie rokowań z młodzieżą postępową, nie cofaliśmy się jednak przed daleko idącemi ustępstwami. Zgodziliśmy się nawet na udział młodzieży żydowskiej i rosyjskiej w rozstrzyganiu wszystkich spraw na wiecu. Dla zapewnienia wiecowi w tych warunkach polskiego charakteru tem pożądańszą stawała się jednomyślność obydwu odłamów młodzieży polskiej. Ku osiągnięciu jej skierowaliśmy też wszystkie swe siły. Kiedyśmy się jednak czuli bliskimi celu, - w ostatniej chwili oświadczyli nam przedstawiciele młodzieży postępowej, że osiągnięte porozumienie ma znaczenie li tylko prywatne, wobec nieprzyjęcia w niem udziału przez młodzież rosyjską i żydowską. Prąc usilnie do jedności, myśmy się i na takie porozumienie zgodzili. W przeddzień wiecu wyznaczony został termin dla ostatecznego wypracowania wspólnego dla całej młodzieży polskiej wniosku. Na zebranie to przedstawiciele młodzieży postępowej się nie stawili. Od tej chwili zrozumieliśmy, iż w walce o nasze ideały możemy liczyć już tylko na siebie. Do porozumienia się między sobą przed wiecem został nam jednak jeden dzień tylko. Wskutek tego na wiec mogła się wstawić zaledwie 1/3 naszego ogółu. W tych warunkach uznaliśmy wszelkie środki obrony naszego stanowiska na wiecu za wyczerpane. Nie mieliśmy więc innego wyboru, jak tylko powstrzymać się zupełnie od danego wystąpienia Wszechnicy Warszawskiej. Nie znaczy to jednak, byśmy się wyrzekli wystawienia istotnych żądań młodzieży polskiej. przeciwnie, na ogłoszenie ich zawsze znajdziemy czas i siły!
20 marca
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
Ludu Śląski!
Rada Narodowa dla Księstwa Cieszyńskiego, opierając się na zasadach prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona, uznanych przez wszystkie narody i państwa, i na jednomyślnej woli i zgodzie ludności Śląska, wyrażonej ostatnio na wiecach ludowych w Orłowej, w Boguminie, w Cieszynie, proklamuje uroczyście przynależność państwową Księstwa Cieszyńskiego do wolnej, niepodległej, zjednoczonej Polski i obejmuje nad nim władzę państwową.
Ze względu na dążenia narodu czeskiego, Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego oświadcza, iż ustanowienie ostatecznej granicy pomiędzy oboma bratnimi narodami: polskim i czeskim, pozostawia się porozumieniu pomiędzy rządami: polskim w Warszawie a czeskim w Pradze, w tym głębokim przekonaniu, iż rządy te będą się kierowały przy ustalaniu granicy istotną przynależnością narodową i wolą ludności.
Dąbrowa, 29 października
Zofia Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia, t. II, Ziemia mojego męża, Kraków 1988.
Tymczasem dziś wieczorem odbył się na Oboźnej wiec socjalistyczny, po części przeciwko Radzie Regencyjnej, nastąpiły manifestacje na ulicach miasta, na zakończenie tłum ruszył ku Zamkowi. Przed frontem Zamku odśpiewał Czerwony sztandar, a na widok Piłsudskiego, który właśnie Zamek zwiedzał, począł wnosić okrzyki na cześć komendanta, następnie nad częścią gmachu, gdzie mieścił się gabinet cywilny, zatknął czerwoną chorągiew, obok powiewającego sztandaru narodowego.
Piłsudski nie protestował, snadź nie odczuł, że czerwona chorągiew jest symbolem walki klas, znakiem partii — snadź nie jest godny być wodzem narodu. Dla mnie to profanacja — cierpię, oburzam się i usypiam niepocieszona.
Warszawa, 13 listopada
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
W najbliższą niedzielę, 17 listopada, odbyła się na ulicach Warszawy wielka manifestacja narodowa z pochodem tłumów, odbyły się nabożeństwa we wszystkich kościołach z odpowiednimi kazaniami i liczne wiece Demokracji Narodowej, Odrodzenia Narodowego, Narodowego Związku Robotniczego, wszystkie pod hasłem rządu „istotnie narodowego”, utworzenia armii i zniesienia partyjnych „bojówek wojskowych”, zawarcia przymierza z koalicją zachodnią. Tłumnym wołaniom w pochodzie przez Warszawę: „Niech żyje Rząd Narodowy”, „Niech żyje” Dmowski, Korfanty i inni przedstawiciele obozu narodowego, „Precz z Daszyńskim” itp. nie było końca. Wrażenie pochodu było niezmiernie silne. Nikt nie odważył się stanąć w obronie kandydatów socjalistycznych, nigdzie nie słyszano głosów przeciwnych.
Warszawa, 17 listopada
Stanisław Głąbiński, Wspomnienia polityczne, Pelplin 1939.
My, Ślązacy, żądamy niezwłocznego, szybkiego wysiedlenia wszystkich przybyszów galicyjskich, bez różnicy pozycji społecznej czy zawodu, i stwierdzamy, że:
Wymówienie musi nastąpić w trybie natychmiastowym, nie zdzierżymy żadnych przeciwnych interpretacji, z jakimi zawsze spotykamy się w podobnym wypadku, lecz domagamy się szybkiego wypełnienia tego uzasadnionego żądania, jako że nasi ludzie osiedli w Polsce muszą opuścić swoje majątki i wyprowadzić się w ciągu 48 godzin. Żaden Czech nie jest w Polsce pewny swojego życia. Nasi ludzie są napadani, ograbiani, bici — bez przyczyny, tylko dlatego, że są Czechami. [...]
Jeżeli tak chcą, niech tak mają!
Żadnego więcej uzasadniania! Polacy też nie uzasadniają.
Wysiedlenie! To musi się stać jak najprędzej!
Tego chcemy w imię spokoju tej ziemi, w imię bezpieczeństwa naszych rodzin i od tego nie ustąpimy.
Orłowa, 2 marca
ZAO, f. Policejní Ředitelství Moravská Ostrava, kartón 1165 (tłum. Bohdan Małysz).
Była to pierwsza dzika niedziela w większym rozmiarze. W Orłowej (a Orłowa była niezmiernie ważnym miejscem w czasie walk plebiscytowych, jej rynek był świadkiem wydarzeń tragicznych i scen komicznych) odbywał się ogromny wiec ludowy, który zwołali Polacy. Oczywiście przyszli też Czesi. Myślę, że było 20 tysięcy Polaków i 7 tysięcy Czechów. Jak tylko Polacy zaczęli przemawiać, odezwały się czeskie piszczałki, trąbki, bębenki i krzyki. Chcieli przemawiać Czesi, wrzeszczeli Polacy...
Przez chwilę było to śmieszne, ale potem ci, co stali z boku, podnieśli kije i stało się. Pasja i wściekłość doszły do głosu. Było to okropne, pamiętam wiele połamanych lasek i kijów, które wtedy nazywano „plebiscytami”. To one miały rozstrzygnąć spór.
Orłowa, 8 lutego
Eda Cenek, Pele-mele z plebiscitu, Archiv města Ostravy, f. Jaroslav Zahradník, kartón 10, i.č. 171 (tłum. Piotr Głogowski).
[Podczas wiecu polskiego] Żandarmi czescy [...] wszczęli na swoich gwizdkach służbowych rozdzierający uszy alarm. Na ten znak tłum Czechów, stojący na drodze za parkanem, odpowiedział wrzaskiem ogłuszającym. Gdy minął pierwszy szał tego krzyku, pan Kegel oświadczył: „Witam was na tym wiecu w Polskiej Ostrawie...”. Nie dano mu zdania dokończyć, dzikim wrzaskiem: „Nie Polska, a Slezska Ostrawa...”. [...] Gdy stanąłem na trybunie, Czesi zaczęli śpiewać: „Kde domov muj...”. [...]
Na znak dany przez Sztablę [kierownika szkoły czeskiej], zgromadzeni Czesi zaczęli śpiewać: „Hej, Slovane...”, a gdy doszli do refrenu, zawierającego groźbę, że „hrom a peklo” uderzy wroga, podniósł się wkoło mnie las kijów, lasek i kołków, wyrwanych z drzewek w ogrodzie. [...] Ponieważ chciałem ułatwić kobietom, bitym przez Czechów pałkami po głowach, wycofanie się z ogrodu, przeto opóźniłem na krótką chwilę własne odejście. Z tego skorzystali Czesi i, ująwszy mnie z tyłu, usiłowali w tył wywrócić, tak zdeptać i uśmiercić. [...] W tej chwili jakiś niewielki człowiek, stojący obok mnie z lewej strony, wyciągnął bagnet i pchnął nim w kierunku poza moje plecy. [...]
Liczni świadkowie stwierdzają, że komisarz policji czeskiej [...], zebrawszy wkoło siebie gromadę czeskich zbójów, namawiał ich głośno: „Pamiętajcie, abyście mi wszyscy zgodnie mówili, że Reger bagnet wyciągnął”. [...] Zacząłem uciekać w stronę Michałkowic. Gdy ubiegłem kilkanaście kroków, dopadli mnie znowu Czesi, otoczyli zewsząd i zaczęli bić. [...] Jakiś nieznajomy człowiek przyszedł mi z pomocą — zagroził zbójom rewolwerem. Wtedy kaci rzucili się za nim, a ja po chwili wstałem i schroniłem się w bezpieczne miejsce.
Śląska Ostrawa, 15 lutego
Książnica Cieszyńska, Teki Regera, t. 18, sygn. 55.
Jeśli minione dni były dla miejscowych ludzi czyśćcem, nadchodzi obecnie piekło.
W sobotę 15 maja znowu odbywa się burzliwy wiec ludności na rynku. Tłum wie, że w składnicy [...] są jacyś Polacy. Nic nie pomaga, rozwścieczony tłum wyłamuje drzwi, od emocji wszystkim płoną policzki, a wściekłość i furia dusi wszystkich: bije się na oślep, krew się leje, a rannych trzeba odwozić do szpitala.
Wtem rozchodzi się pogłoska, że w kościele świadkiem na ślubie jest polski detektyw. Nie ma nic świętego dla tego ludu, pędzą w górę po schodach i przed wejściem czekają na szpiega. Wychodzi, a zgromadzony tłum rzuca się na niego — szaleństwem można nazwać to zachowanie. [...]
Widziałem, jak ludzie chcieli się mścić za upokorzenia i niesprawiedliwość, jaką czyniono po drugiej stronie. Słyszało się, do jakiego zezwierzęcenia tam dochodziło, różni ludzie przedstawiali to w najciemniejszych barwach. Widziałem, jak bezrozumnie i nierozsądnie sięgali nasi ludzie po sznury, a do pętli wsadzali głowy nieprzyjaciół, widziałem i postrzegałem to jako część tragedii krwawiącej Silesii. [...]
Nasi policjanci byli zupełnie bezbronni wobec wielotysięcznych tłumów. Zupełnie bezbronni. Wystarczyło, że ktoś powiedział [...]: „Mezera ma rozbitą czaszkę”, „Domek Ščerby wyleciał w powietrze” — aby tłum rzucił się na pierwszego niewinnego i zatłukł go na śmierć. Nie istniała ani litość, ani miłosierdzie.
Orłowa, 15 maja
Eda Cenek, Pele-mele z plebiscitu, Archiv města Ostravy, f. Jaroslav Zahradník, kartón 10, i.č. 171 (tłum. Piotr Głogowski).
My, jeńcy z armii polskiej, zebrani na wiecu, postanawiamy jednogłośnie, że powracając do kraju, poniesiemy ze sobą promień rewolucji z proletariackiej Rosji Sowieckiej i natchniemy ducha rewolucyjnego w naszych oszukanych i ciemiężonych braci w Polsce, aby przejrzeli i obalili rząd klechów i burżuazji.
Niech żyje Komunistyczna Partia Robotnicza Polski.
Niech żyje solidarność robotników i włościan całego świata.
Niech żyje 3 Międzynarodówka, straż przednia rewolucji wszechświatowej.
Włodzimierz, 12 marca
Polscy jeńcy wojenni w niewoli sowieckiej w latach 1919-1922. Materiały archiwalne, Warszawa 2009.
Dzień 15 sierpnia wstawał upalny, wiciarki biegają po domach, szukają strojów ludowych, wyjmują z malowanych kufrów lub pożyczają w tym kryzysowym czasie, kiedy na stół brakowało groszy. Wyruszyło nas trzy kompanie, około 300 ludzi. Wiciarze, wiciarki i ludowcy zdążamy na jarosławskie błonie, gdzie z udziałem Brunona Gruszki proklamowano strajk chłopski. W czasie przemówienia Brunon Gruszka podkreślił potrzebę bezwzględnego spokoju, gdyż w przeciwnym razie strajk zostanie rozbity i nie odniesie żadnego skutku. Pod koniec przemówienia rozpętała się okropna burza z piorunami i ulewą. Nie przeszkadzało to jednak uczestnikom wiecu.
Błonia pod Jarosławiem, 15 sierpnia
Bądźcie solidarni! Wielki Strajk Chłopski 1937 r., red. Janusz Gmitruk i Dorota Pasiak-Wąsik, Warszawa 2007.
[20 sierpnia] W godzinach wieczornych komenda powiatowa w Jarosławiu uzyskała informacje z kilku źródeł konfidencjonalnych, że ludowcy, uzbrojeni w karabiny, kosy, widły, cepy itp. narzędzia, gromadzą się dokoła Jarosławia, gdzie zebrało się około 6000 osób, a nawet częściowo okopali się. Celem tego tłumnego zebrania ma być żądanie chłopów wypuszczenia na wolność aresztowanego dr. Jedlińskiego, prezesa Pow. Zarz. S[stronnictwa] L[udowego] na powiat Przeworsk. Zebrani chłopi twierdzą, że o ile Jedliński nie zostanie zwolniony, to wkroczą do Jarosławia i „pohulają”. Wśród ludowców znajdują się również elementy przestępcze.
Lwów, 21 sierpnia
Bądźcie solidarni! Wielki Strajk Chłopski 1937 r., red. Janusz Gmitruk i Dorota Pasiak-Wąsik, Warszawa 2007.
„AK — zdrajcy, faszyści, burżuje.” Olbrzymia sala Zbrojowni na Szwedzkiej wypełniona. Garstka prowodyrów i parę setek ciekawskich. W tym sporo mieszkańców moich domów. [...] Wybrane prezydium siedziało jak garstka baranów z głupimi minami. Wyglądało to śmiesznie. Mówcy mieli tępe twarze i wśród okrzyków własnych i publiczności odgrywali swoje role jak nakręcone katarynki. Frazesy i kłamstwa padały jak gromy Jowiszowe. Publiczność dostrzegała komizm we wdzieraniu się poważnych figurek na stół, służący za mównicę, bo zakażdym razem wołano ze wszystkich stron: „Wyżej, wyżej”. A ze stołu-mównicy padało bez przerwy: „Hańba”, „Śmierć”, „Precz z nimi!”. Więc po co te orzełki, Rota i cała szopka! Czemu te kreatury plują na braci — Polaków!? [...]
A ja marzę o Państwie demokratycznym. Będziemy dyskutować, przedstawiać swoje racje i nie będziemy wyglądać tak głupio, tępo i co tu dużo mówić — śmiesznie.
Warszawa, 20 października
Jadwiga Czajka, Pamiętnik mieszkanki Pragi, Warszawa 2006.
My świadomie stoimy twardo przy klasie robotniczej, wierząc niezłomnie, że w niej jedyna przyszłość silnej i mocnej Polski. Zdajemy sobie z tego jasno sprawę, że ludzie, którzy chcą nas poróżnić, dążą do rozbicia naszej jedności. Ale jesteśmy czujni. Realizujemy i wykuwamy jedność narodową – jedność młodzieży polskiej, jedność robotnika, chłopa i inteligenta pracującego.
Katowice, 19 lutego
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.
7 września byłam w Łowiczu, gdzie miałam odczyt dla młodzieży: „Co mówi nam przeszłość Łowicza?” i wieczór autorski, na którym czytałam pierwszy akt dramatu. Byłam przyjmowana owacyjnie, zarobiłam prawie 5000 zł i dostałam tyle kwiatów, że z największym trudem zdołałam je dowieźć do Warszawy.
W przeddzień odczytu odbywał się wiec chłopski z Mikołajczykiem, niejako inauguracyjny wiec ujawniającego się Polskiego Stronnictwa Ludowego. Poszłam z ciekawości jako zwykły widz, ale i tam spotkała mnie owacja. W prezydium był ktoś z tej młodzieży chłopskiej spod Skierniewic, co mi w czasie wojny przesyłali paczki. Wypatrzył mnie na sali, wstał, zaprosił mnie do prezydium, i to słowami: „Prosimy wielką pisarkę Marię Dąbrowską do prezydium”. Nie mogłam z sali dyskutować z tym postawieniem sprawy, które jak zawsze wszelka publicite nade wszystko mnie przeraziło. Kiedy wchodziłam na estradę (sala kina), Mikołajczyk stał przy pulpicie i strasznie długo witał mnie ściskając za ręce, co, jak mi potem mówiono, z sali wzruszająco miało wyglądać.
Moje spłoszone zażenowanie zostało stuszowane niespodzianym przyjemnym wrażeniem nadzwyczajnie ujmującej postaci i twarzy Mikołajczyka. Twarz skupiona, samotna, mądra, o niezwykłym uśmiechu Mony Lisy. Nigdy się czegoś takiego nie spodziewałam. Mówił blado, tak jak jedynie mógł mówić. Zdarzył mu się ciekawy lapsus w przemówieniu. Mówiąc o okupacji niemieckiej zamiast terroru niemieckiego lapnął „terror sowiecki” i poprawił się. Potem ciekawa moja krótka rozmowa ze starym Korsakiem. Ale najzabawniejsze, że na tym zebraniu wręczono mi kwiaty – dziewczyna w stroju łowickim – jako „naszej pisarce”.
Łowicz, 6–7 września
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Otóż we środę lub czwartek przed wyborami zjawiły się dwie panie ze Związku z prośbą Zarządu, żebym przybyła na czwartą do Hali Mirowskiej „zająć miejsce w prezydium na spotkaniu ludności z prezydentem Bierutem” [. . .].
Samochód przyszedł już o trzeciej, przyjechał po mnie Antonowicz z naszego biura. „Czemu tak wcześnie?” – pytam. – „A bo potem, wie pani, będzie jechał prezydent. Mogą być trudności z dostaniem się.” Znamienna jest ta ostrożność. Gdy jedzie prezydent tak rzekomo ukochany przez masy, ulice obstawione są policją, ruch wstrzymany. Już w drodze Antonowicz pyta: „Czy pani ma jakieś zaproszenie? Jakąś kartę wstępu?” - „Nie, skąd? Jeszcze nie upłynęła godzina, odkąd zawiadomiliście mnie o tej imprezie. Te panie ze Związku żadnej karty wstępu mi nie przywiozły.”
Do hali wpuszczano wszystkich bez trudności, ale do prezydium – nie i żadne starania nie pomogły. Antonowicz odjechał, a ja nie zdołałam się dostać „do prezydium”. Ale już skoro jestem, chciałam zobaczyć. Usiadłam z boku w którymś ze środkowych rzędów. Pierwszy raz widziałam tak miłe kiedyś, tak barwne od warzyw i owoców hale w ich nowej roli miejsca imprez masowych. Posępne wrażenie. Słabe oświetlenie. Żelazne stropy, ławy w barwie żelaza, wszystko niby gigantyczna widownia ponurego cyrku. Nabita, głowa przy głowie, jak wymoszczona brukiem. Od razu zrozumiałam, że sala spędzona, u nas nikt nie przychodzi na godzinę przed najbardziej nawet atrakcyjnym widowiskiem. Publiczność była też dobrze porozrzucanymi wszędzie grupami wyreżyserowana. Tak że coraz to inna grupa ryczała jakąś pieśń albo skandowała okrzyki, np.:
Na Bie-ru-ta-gło-su-je-my-
Szczęście Polski bu-du-je-my-
Niekiedy coś psuło się w reżyserii, a wtedy kilka grup naraz śpiewało albo skandowało każda co innego. Wytwarzało to kakofonię, jakby knieja wyła, ryczała i szczekała. Śpiewano: „Gdy naród do boju”.. „Na barykady”, a nawet, o zgrozo: „Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak wolno dyszyt czełowiek”. Tak siedziałam wśród tego wrzasku i huku prawie półtorej godziny. Było dla mnie w tym wszystkim coś infernalnego. Dante nie przewidział takiej postaci mąk piekielnych. Co pewien czas podnosił się w parterze albo na trybunach smarkacz w oliwkowej koszuli z czerwonym krawatem i krzyczał np.: „Kandydat narodu polskiego, marszałek Rokossowski, niech żyje!”. Sala podchwytywała i skandowała przez parę minut: „Ro-ko-ssowski! Ro-ko-ssowski!”. A ja widziałam takich samych chłopców ginących tysiącami w powstaniu, gdy tenże „kandydat narodu polskiego” stał za Wisłą i patrzył swym martwym sowieckim okiem, jak von dem Bach niszczy Warszawę, a jego „komandiry” pytani przez ludność, czemu nie idą na pomoc Warszawie, odpowiadali: „Eto dipłomacja”. I widziałam oczyma smutnej trzeźwości ten sam i taki sam tłum ryczący i skandujący przed wojną: „Na Kow-no! Na Kow-no!” albo „Za-ol-zie! Za-ol-zie!” i wiedziałam ze zgrozą, że da się on użyć do każdego innego okrzyku, a gdyby doszło do tego, jak mam nadzieję, że nie dojdzie, skandowałby tak samo: „An—ders! An-ders!” I tak samo jak „Na barykady” – śpiewałby:
Andziu, Andziu, wyjdź przed sień
Wróci Anders lada dzień.
I myślałam o tych poetach, co są dziś gwiazdami literatury rządowej, a których nazwiska wymieniano jako tych, co byli anonimowymi autorami antykomunistycznych dwuwierszy na ostatnie przedwojenne wybory. Po przeszło godzinnej torturze czekania na olbrzymią estradę spoza udrapowań (wyłącznie narodowych) zaczęły wpływać poczty sztandarowe. Mnóstwo młodzieży w pstrej mozaice sztandarów ustawiło się ścisłym rzędem poza niezmiernie długim stołem prezydialnym i znieruchomiało na posągi. Inscenizacja wymyślona przez Moskwę, ale znana i z Norymbergi, Rzymu i nawet z przedwojennej Warszawy („Falanga” i Bolesław Piasecki). Padały na nich jaskrawe światła jupiterów. Przed wojną oglądałam takie rzeczy w filmach. „No, cóż – myślałam z maksymalnym wysiłkiem dobrej wiary – formy te same, ale treść inna”. [...] Owacyjna manifestacja sali. Krzyki, skandowania. Po zagajeniu bodajże Kłosiewicza wystąpił Bierut. Jego przemówienie było bez ustanku przerywane skandowaniami, tak jakby nie chodziło o wysłuchanie go, lecz o największą ilość krzyku. Ta bezceremonialność przerywań zdumiewała mnie; często jakiś wyrostek wstawał i przerywał Bierutowi okrzykiem w pół słowa: „Niech żyje nasz ukochany Bierut!” albo: „nasz przodujący Związek Radziecki!”, albo „Stalin” etc. Bierut cierpliwie milkł, czekał, znów zaczynał i znów mu przerywano. Robiło to wrażenie rozpętania i bałaganu, a chwilami nawet swoistej formy sabotażu. A w reżyserii miało zapewne oznaczać spontaniczność uczuć. Po Bierucie przemawiali przedstawiciele robotników i chłopów (fatalne gadanie bez ładu i składu, snadź nie zdążyli skontrolować) i przedstawiciel młodzieży ZMP – to było zdaje się najszczersze przemówienie. Mówcy wstępowali na trybunę nie sami, lecz otoczeni jakby pocztem swych delegacji, który ustawiał się za mówiącym w półkole i trwał bez drgnienia, bez mrugnięcia oczyma. Potem przerwa, w czasie której postanowiłam wyjść; to było ciężkie zadanie, miałam wrażenie, że łatwiej by mi sforsować Himalaje niż ten kłębiący się tłum. Zagradzał drogę jak betonowa ściana. Ale że wszędzie poustawiano jupitery do fotografowania, będąc zwinna i drobna prześlizgnęłam się jakoś między stojakami jupiterów i wreszcie wyszłam na świeże, warszawskie wolne powietrze jesiennej nocy.
Warszawa, 27 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Atmosfera na wiecu nie przygotowana, nie było widać radosnej, bojowej postawy młodzieży, nie było widać kierowniczej roli ZMP [Związek Młodzieży Polskiej] wśród młodzieży. Nawet w czasie grania hymnu narodowego i Międzynarodówki poszczególne grupy młodzieży chodziły po placu.
Białystok, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Dziś o godz. 15.15 zapowiedziany jest na placu Defilad wielki wiec ludności stolicy, na którym wystąpi Władysław Gomułka. Odkładamy więc dokończenie dyskusji nad deklaracją na wieczór. Jerzy Zawieyski prosi mnie, abym dowiedział się, jaki jest program wiecu i czy nie są przewidziane inne wystąpienia; ze swej strony byłby gotów przemówić. Dzwonię więc z kuchni pp. Seńków do I Sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR Stefana Staszewskiego; wyjaśnia, że poza wystąpieniem Gomułki inne nie są przewidziane. [...]
Gomułka spotkał się na placu Defilad z entuzjastycznym aplauzem zgromadzonych tłumów. Zgotowano mu wielką owację, śpiewając Sto lat — pieśń przeznaczoną na inne okoliczności, która tu spontanicznie wyraziła uczucia obecnych [...]. Po wiecu ulicami Śródmieścia przewalają się tłumy ludzi podnieconych i w świątecznym nastroju.
Warszawa, 24 października
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
W dniu 30 października br. z inicjatywy studentów Wyższej Szkoły Rolniczej i Studium Nauczycielskiego w Olsztynie odbył się wiec solidarnościowy z powstańcami węgierskimi, w którym wzięło udział około 10 tys. osób (w większości młodzież).
Manifestanci na wniosek studenta uchwalili, aby Plac Armii Czerwonej przemianować na Plac Powstańców Węgierskich. Przyjęto również rezolucję-list do narodu węgierskiego.
W czasie wiecu wznoszono okrzyki oraz niesiono hasła i transparenty o treści antyradzieckiej i przeciwko organom bezpieczeństwa.
Grupy manifestantów udających się na wiec zerwały tabliczki z nazwą Pl. Armii Czerwonej, przybijając na ich miejsce tabliczki z napisem „Plac Powstańców Węgierskich”. Grupa kolejarzy przeciwstawiła się dokonaniu tej samowolnej zmiany nazwy placu.
Warszawa, 31 października
Rewolucja węgierska 1956 w polskich dokumentach, Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 8, oprac. János Tischler, Warszawa 1995.
3 marca są moje urodziny. [...] Przy okazji imienin, urodzin i wszelkich innych towarzyskich okazji, robiliśmy dyskusje, często improwizowane, bez żadnego zagajenia. Nazywaliśmy je — „salony”. 3 marca spotkanie odbyło się nie u mnie zresztą, tylko u mojej sąsiadki przez ścianę, Wandy Marchlewskiej-Szymanko. Ja i Karol [Modzelewski] mówiliśmy tam o mesjanizmie klasy robotniczej. Przyszedł olbrzymi tłum i oczywiście wszyscy nie na to czekali, bo jasne było, że trzeba podjąć decyzję w sprawie relegacji Michnika i Sz[lajfera]. I wszyscy wiedzieli, że nie możemy kapitulować, że musimy się zdecydować.
Od pewnego czasu pojawiały się coraz częściej ulotki, że ma się odbyć jakiś wiec, myśmy je bardzo energicznie dementowali. Tego dnia, po ogólnej dyskusji na moich urodzinach, przeszliśmy w paręnaście osób — bo nie chcieliśmy dalej dyskutować w takim olbrzymim tłumie — do Józka Dajczgewanda, który po sąsiedzku wynajmował pokój ze swoją dziewczyną, Sylwią Poleską. Byli tam na pewno: Adaś, Jaś Lityński, Sewek Blumsztajn, Baśka Toruńczyk, Irka Lasota, Irka Grudzińska, Jakub Karpiński. [...]
Zdecydowaliśmy więc, że wiec zwołamy na 8 marca [pierwotnie na 6 marca]. Prawie świtało, jak skończyliśmy. Od rana maszyny do pisania zaczęły pracować w trybie wojny ulotkowej — przepisywano zawiadomienia o wiecu, aby je kolportować na wszystkich warszawskich uczelniach. [...] już liczyliśmy się z tym, że mogą nas wszystkich zamknąć. Jednak prawdopodobieństwo, że zamkną dziewczyny jest zawsze mniejsze, więc do wszystkich funkcji wybieraliśmy dziewczyny, zwłaszcza że miał być 8 marca, Dzień Kobiet.
Warszawa, 3 marca
Jacek Kuroń, Wiara i wina. Do i od komunizmu, Warszawa 1989.
8 marca przed południem miałam seminarium. Zgłosiliśmy naszej pani profesor, że chcemy iść na wiec, zwolniła nas odpowiednio wcześniej i ruszyliśmy całą grupą. Z różnych stron na Krakowskie Przedmieście schodziły się takie grupki, sporo dziewczyn miało kwiaty, które dostały na Dzień Kobiet. Teren między Pałacem Kazimierzowskim a Biblioteką Uniwersytecką szybko się zapełniał.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
My, studenci uczelni warszawskich, zebrani na wiecu w dniu 8 marca 1968 roku, oświadczamy:
Nie pozwolimy nikomu deptać Konstytucji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Represjonowanie studentów, którzy protestowali przeciwko haniebnej decyzji zakazującej wystawiania Dziadów w Teatrze Narodowym, stanowi jawne pogwałcenie art. 71 Konstytucji.
Nie pozwolimy odebrać sobie prawa do obrony demokratycznych i niepodległościowych tradycji Narodu Polskiego.
Nie umilkniemy wobec represji.
Żądamy unieważnienia decyzji o usunięciu kolegów: Adama Michnika i Henryka Szlajfera.
Żądamy umorzenia postępowania dyscyplinarnego przeciwko Ewie Morawskiej, Marcie Petrusewicz, Józefowi Dajczgewandowi, Marianowi Dąbrowskiemu, Sławomirowi Kretkowskiemu, Janowi Lityńskiemu, Wiktorowi Nagórskiemu i Andrzejowi Polowczykowi, obwinionym o udział w demonstracji studenckiej po ostatnim przedstawieniu Dziadów.
Żądamy przywrócenia Józefowi Dajczgewandowi należnego mu stypendium.
Domagamy się, aby w terminie dwutygodniowym od dnia dzisiejszego Minister Oświaty i Szkolnictwa Wyższego Henryk Jabłoński oraz Rektor Uniwersytetu Warszawskiego udzielili bezpośrednio zbiorowości studenckiej odpowiedzi na powyższe żądania.
My, studenci Warszawy, zebrani na wiecu 8 marca, wyrażamy pełne poparcie dla rezolucji Nadzwyczajnego Walnego Zebrania Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Literaci potępili zaostrzenie cenzury i zdjęcie z afisza Dziadów Adama Mickiewicza.
Solidaryzujemy się z głosem środowisk twórczych w obronie kultury i swobód obywatelskich.
Warszawa, 8 marca
Marzec 1968. Dokumenty, odezwy i ulotki, Warszawa 1981, [cyt. za:] Rok 1968. Środek Peerelu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2008.
Zaczęliśmy wołać „Rektor, Rektor!”. Ktoś krzyknął: „Studenci siadać, zdjąć czapki” i okazało się, że na obrzeżach placyku sterczą starsi od nas faceci w kapeluszach: byliśmy otoczeni wianuszkiem tajniaków. Rezolucję kończyło hasło: „Nie ma chleba bez wolności” — skandowaliśmy je siedząc w kucki.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W pewnym momencie prorektor Zygmunt Rybicki wyszedł na balkon i powiedział, że chce rozmawiać z delegacją studentów. Nie było żadnych wyborów członków delegacji; ludzie z wydziałów jakoś tak sami się organizowali. [...] Przed wejściem do rektoratu profesor Rybicki gwarantował nam nietykalność. Okazało się to bez znaczenia [...]. Zaraz po naszym wyjściu zostały dla nas wszystkich wystawione nakazy aresztowania.
8 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Prorektor Rybicki nawoływał studentów do rozejścia się, ogłaszając, że wiec jest nielegalny. Wówczas z tłumu zaczęto wołać: „Konstytucja, konstytucja!”. [...]
Prorektor zwrócił się następnie do „robotników”: „Dziękuję wam, towarzysze”. [...]
Około 14.30 pożegnano wyzwiskami, śniegiem i [rzucanymi] pieniędzmi odjeżdżających „robotników Warszawy”. Cyniczne twarze uśmiechały się bezpiecznie zza okien wyjeżdżających autokarów. Te zaś przedtem, w obecności profesora Bobrowskiego, zrewidowano. [...] Po odjeździe autokarów zgotowano owację Bobrowskiemu. Ktoś krzyczał: „Niech żyje nowy rektor”, inni śpiewali Sto lat, siwego profesora niesiono na rękach, przed nim (student filozofii) Malarecki niósł na kiju białą korporatkę.
8 marca
Antoni Sułek, Wiec na Uniwersytecie (Relacja prawie na żywo), „Życie Warszawy” nr 57, z 7–8 marca 1992.
Wychodziłam zza Biblioteki, przed sobą miałam bramę Uniwersytetu. Było pusto, bo większość studentów stała jeszcze z tyłu, przy rektoracie. Nagle brama otworzyła się i zobaczyłam [...], że wchodzą. Szeregami, w hełmach, z pałami, wchodzą golędziniacy [zomowcy z Golędzinowa]. Zatkało mnie, przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że to czasy okupacji. Myślę, że wtedy załamała się moja ufna wiara, że „socjalizm jest dobry”.
Golędziniacy rozbiegli się. Jeden z nich zdzielił mnie ze dwa razy i tyle mojego. Innych poturbowali solidniej. Kolega, którego od dzieciństwa uczono, że jak coś złego — to do milicjanta, podszedł do jednego i tak dostał po głowie, że osunął się nieprzytomny.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Tych czterysta niebieskich postaci — w marszobiegu od bramy głównej — przeciętych białymi szarfami i pasami, to był absolutny szok. Jak to — dzieci były już grzeczne, już chciały iść do domu, a tutaj... prawdziwy atak!
Stałam w pierwszym szeregu i pewnie dlatego przeze mnie to przeleciało, nie dotknąwszy nawet. Poleciało dalej, goniło uciekających już kolegów, biło, machało białymi pałami, wyło. Nagle zza węgłów pojawili się znowu „robotnicy”. [...]
Pod BUW-em, obok autokarów, które pojawiły się z powrotem, a może wcale nie odjechały, trzech „robotników” skakało po brzuchu przewróconej na plecy dziewczyny.
Pobiegłam przed siebie. Za rogiem, tuż przy schodach wiodących do Studium Afrykanistycznego stał, a raczej słaniał się mój kolega, którego biło pięciu facetów w przydługich płaszczach. Przy gwałtownych ruchach spod płaszczy wyłaniały się poły kamizelek kuloodpornych. Bili tymi krótkimi, twardymi, czarnymi pałkami. Bili tylko po głowie, po której ze wszystkich stron spływała krew, a mój kolega powtarzał z równie bezgranicznym zdumieniem, z jakim ja na to patrzyłam: „Polacy, ludzie, nie bijcie, Polacy...”. Stał podtrzymywany ciosami.
8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W dniu 8 marca pojawiła się na terenie Uniwersytetu duża ilość ulotek z napisem „WIEC”. [...] Jako termin został wybrany Dzień Kobiet i godzina 12 — pora otwarcia stołówki uniwersyteckiej.
Należy przypuszczać, iż Dzień Kobiet został wybrany jako dzień powodujący — jak się okazało — znaczne rozluźnienie dyscypliny w niektórych szkołach i na uczelni, jako również eksponujący rolę dziewcząt w planowanym wiecu i utrudniający w „świątecznej” atmosferze ewentualne przeciwdziałanie jemu. [...] Jest to od dawna znana na UW wichrzycielska grupa, wykorzystująca każdą nadarzającą się okazję do siania zamętu i zakłócania porządku na Uniwersytecie. [...]
W dniu 8 marca od godz. 11.30 zaczęły zbierać się w różnych punktach na terenie UW grupki studentów.
Około godz. 12-tej zebrała się na głównym dziedzińcu Uniwersytetu grupa studentów w liczbie ok. 400-500 osób. [...] Zorganizowana grupa studentów — ok. 500 osób udała się pod gmach biblioteki i zaczęła skandować hasło: „nie ma chleba bez wolności”. Interweniująca grupa uniwersyteckiego aktywu ZMS nie zdołała opanować sytuacji. W związku z tym, idąc z pomocą władzom uczelni, na dziedziniec wkroczył aktyw z zakładów pracy i instytucji. Aktyw ten spowodował oczyszczenie głównego dziedzińca Uniwersytetu. Studenci przeszli pod gmach rektorski.
Przedstawiciele władz uczelni w osobach prorektora — prof. Z. Rybickiego, dziekana Wydziału Historii — prof. Herbsta i dziekana Wydziału Ekonomii — prof. Bobrowskiego usiłowali z balkonu skłonić młodzież do rozejścia się. Kierowane do młodzieży apele nie odnosiły żadnych skutków, przyjmowane były gwizdami, okrzykami: „prowokacja, kłamstwo, obłuda”. Skandowano: „rektor, rektor”, a po wezwaniu studentów Uniwersytetu przez prorektora Rybickiego do rozejścia się, wrzeszczano: „nie jesteśmy studentami Uniwersytetu — jesteśmy studentami Warszawy”. Nie pomagały tłumaczenia, że tego rodzaju ekscesy przeszkadzają w prowadzeniu zajęć. Nie pomogły próby oddziaływania na ambicję studencką poprzez wskazywanie na stojący obok aktyw robotniczy, jako na tych, „którzy na nas pracują i teraz patrzą”. Sformułowanie to przyjęto wrzaskiem: „precz z UW, bandyci, gestapo, faszyści, najemnicy, czarne krzyże” itp.
Rozmowy prorektora z przedstawicielami młodzieży wykazały, że chcą oni uznania wiecu za legalny, „nienaruszalności” Uniwersytetu, przywrócenia praw studenckich relegowanym studentom. Jeden z organizatorów wiecu — Dajczgewand — postawiony przed oblicze aktywu ZMS przyznał, iż chodzi o to, aby zalegalizować status opozycji politycznej. Rektorat uczelni wyczerpał w stosunku do zgromadzonych studentów wszelkie środki perswazji. [...] Wobec narastania napięcia wśród zgromadzonych, ustawicznego obrzucania obelgami aktywu, rzucania w niego śniegiem, kamieniami, pieniędzmi, dewastacji opon autokarów zakładowych, przeniesienia się dużej ilości rozrabiaczy na dziedziniec główny, jak również wobec nieskuteczności długotrwałej perswazji ze strony władz uczelni i aktywu — wyposażono aktyw zakładu pracy i instytucji w pałki.
Jednoczesne wejście ORMO i aktywu do akcji spowodowało w ciągu kilku minut rozproszenie około 1000 zgromadzonych. Pluton MO w sile 30 osób dokonał w zasadzie jedynie patrolowego przejścia wokół głównych zabudowań.
Akcja aktywu i wejście milicji spowodowała rozproszenie rozwydrzonej młodzieży, w poważnej części opuszczenie przez nią terenu UW bądź ukrycie się w gmachach.
W czasie interwencji aktywu niektórzy spośród najbardziej agresywnie zachowujących się i obrzucających aktyw kamieniami, zostali siłą przywołani do porządku. Zostały im odebrane legitymacje studenckie i szkolne. Odebrano również legitymacje szeregu osobom demonstracyjnie niszczącym książeczki z tekstem Konstytucji PRL.
Warszawa, 8 marca
Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, Komitet Centralny, Wydział Organizacyjny, L.dz.Org/T/01/15, Informacja nr 8/A/4345, Warszawa 9 marca 1968 r., Tajne (AAN, KC PZPR 237/Vll-5340, k. 33-37), [cyt. za:] Marzec 1968 30 lat później, t. 2, Aneks źródłowy: Dzień po dniu w raportach SB oraz Wydziału Organizacyjnego KC PZPR, oprac. M. Zaręba, Warszawa 1998.
Stojąc na kupie śniegu, widzę, jak trzy autobusy usiłują wyjechać z dziedzińca na ulicę. Tłum, krzycząc, zagradza im drogę, jednak wozy przebijają się. W jednym wyraźnie widzę twarze studentek widocznie porwanych przez bojówkarzy, którzy rozpierają się w fotelach. (Studentki stoją pośrodku). Tłum w pasji grozi pięściami, rzuca grudami śniegu, skanduje „Ge-sta-po! ge-sta-po!”. Znów spotykam Kołakowskiego i mówię mu, co widziałem. Wchodzę nadziedziniec. Tu spotykam Józia i Erwina Axera, który przybiegł w poszukiwaniu swojego syna. „Śpiewali «Jeszcze Polska...» i Czerwony Sztandar — objaśnia Józio. — Ale kiepsko”. (Naród niemuzykalny — wtrąca Axer).
W miejscu gdzie dziedziniec się rozszerza, ruch. Studenci otaczają jakiegoś siwego pana w okularach, zapewne profesora, i wiwatują. W tym samym momencie gwałtowny ruch w bramie. „Panowie, na ulicę” — wołam, bo już widzę, że w bramę wpada duża gromada policjantów w hełmach, z długimi pejczami w rękach. (Dowodzi oficer z głośnikiem). Mamy tylko kilka kroków do furtki, więc cofając się na ulicę, mijamy się z rozwiniętym już oddziałem policji. Spoglądam na zegarek (14.45) i na dziedziniec. Siwy pan staje na środku, podnosi rękę, jakby chciał zagrodzić drogę atakującym. Mówi coś. Policja wpada na niego. „Dziekana! Pobili dziekana!” — wołają studenci. Widzę, że drugi oddział wpadł od Sewerynowa. Oba biją studentów pejczami. Krzyk, zamęt.
Jestem na Krakowskim koło furtki i rozglądam się po ulicy. Na wysokości ul. Traugutta przegrodziły ją w poprzek zielone dżipy. Mnóstwo ludzi w oknach, na balkonach, w drzwiach, na stopniach kościoła, na jezdni, na chodnikach. Nagle moi sąsiedzi zrywają się w panice. Z bramy uniwersytetu wypada gromada policjantów z pejczami. Przeskakuję przez łańcuch, który oddziela chodnik od wąskiego skrawka przed samym budynkiem i przylepiam się plecami do muru. Przede mną przewala się przerażony tłum, za nim policjanci z pejczami krzyczą i biją wszystkich: studentów i przechodniów. To samo na jezdni i na przeciwległym chodniku. Na chwilę przede mną pusto, więc w kilku susach dopadam zakładu geografii i wpadam do holu, gdzie tłum przechodniów i studentów. Jakaś kobieta dostała szoku. Z galerii jakiś student wygłasza przemówienie („...i zorganizować obronę!”. Brawo! Oklaski).
Warszawa, 8 marca
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967-1968, Warszawa 1993.
Nikt nas nie zwoływał, a jednak w wielkiej auli gmachu głównego Politechniki Warszawskiej zebrał się rano tłum, jakiego nigdy przedtem ani potem nie widziałem. Parter i galerie były szczelnie wypełnione. [...] Na wiecu skandowano m.in.: „Demokracja, demokracja! Jasienica, Jasienica!”, a w końcu — „Prasa kłamie!”. Darto gazety, czasami podpalano je i rzucano z górnych galerii.
Warszawa, 9 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006
U zbiegu Polnej i Mokotowskiej zastępuje nam drogę milicja. Jakaś inna — hełmy, długie pały. Pada wezwanie do rozejścia się, a chwilę potem słyszę huk petard, widzę dym i obrywam pałą po plecach. Uciekam w Mokotowską. Oczy zaczynają łzawić („To chyba gaz?”). Przy placu Zbawiciela tramwaj zatrzymuje się między przystankami. Wpadamy do środka i drzwi zatrzaskują się golędzinowcom przed nosem. Ci — jakby w amoku — tłuką wszystko, co się rusza. Przez okno widzę dziesięciolatka padającego na bruk z rozciętą głową. Jakaś kobieta w tramwaju mdleje.
9 marca
Bogdan Czajkowski, Bunt grzecznej Politechniki, „Gazeta Polska” nr 12/1998.
Oficer wzywa przez tubę do rozejścia się. Ale gdzie tam. Tłum skanduje: „Prasa kłamie!” [...]. Lecą kamienie w kierunku milicjantów. Duże. Skąd się wzięły, kto je rzucał? [...] Oficer MO dostał w głowę. Milicja rusza do ataku. Pałki. Gazy łzawiące — po raz pierwszy wtedy poczułem, jak to szczypie w oczy. Panika. Tłum ucieka. „Gestapo, gestapo!” Jakiś starszy pan staje, rozkłada ręce i woła: „Zatrzymać się! Bez paniki!”. Nikt go nie słucha. [...] Grupa ze sztandarem przebiega Marszałkowską i wpada do kina „Luna”. [...] Ze sklepu wychodzi gromadka ludzi, na czele z tęgą rzeźniczką w białym fartuchu. „Szczeniaki! — mówi — Zachciało im się wyjść na ulicę. Nie wiedzą, co to Gestapo!”.
9 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
„Golędzinów” zajmuje „strategiczne” miejsce na środku placu. U wylotów ulic tłumy rozsierdzonych studentów skandujących: „Gestapo!”. Około godziny 15.00 golędzinowcy przypuszczają atak na gmach Elektroniki i, rozbijając szyby, wdzierają się do środka. Pałują na korytarzach, ale tu szanse się wyrównują. Chwytamy za gaśnice i napastnicy wycofują się w popłochu. Jeden wyskakuje oknem, inny — wciągnięty do sali i rozbrojony — dostaje lanie, ale zwolniony opuszcza budynek o własnych siłach.
9 marca
Bogdan Czajkowski, Bunt grzecznej Politechniki, „Gazeta Polska” nr 12/1998.
W godzinach popołudniowych w piątek [8 marca] w rejonie Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu powstały zakłócenia w ruchu ulicznym i komunikacji. Przyczyną ich była sytuacja, jaka wytworzyła się na terenie Uniwersytetu Warszawskiego, w wyniku nieodpowiedzialnych wystąpień grupy studentów, do których dołączyły się elementy chuligańskie [...].
Na Uniwersytecie Warszawskim co pewien czas daje znać o sobie grupka awanturników, wywodząca się z kręgów bananowej młodzieży, której obce są troski materialne, prawdziwe warunki życia i potrzeby naszego społeczeństwa. [...]
Oni to byli sprawcami wczorajszych zajść, wykorzystując jako pretekst usunięcie z uczelni dwóch studentów, znanych z anarchistycznych wystąpień na terenie Uniwersytetu. [...]
Owej grupce prowodyrów udało się wczoraj wciągnąć część młodzieży studenckiej. Jest to tym bardziej godne ubolewania, że ci studenci nie uważali za wskazane odciąć się od szumowin, które dołączyły do nich, wykorzystując jak zawsze tego typu okazje do rozróby.
Wystąpienia studentów UW przeniosły się poza mury uczelni na ulicę. Przechodnie przypatrywali się rozhisteryzowanym i rozkrzyczanym młodzieniaszkom początkowo z dezaprobatą, a potem z otwartym oburzeniem. Tym bardziej że grupy studentów tamowały ruch uliczny w godzinach powrotu ludzi z pracy do domu.
9 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Do głębi przejęci wypadkami w dniach 8 i 9 marca na Uniwersytecie Warszawskim i Politechnice, w trosce o pokój w naszym kraju w skomplikowanej sytuacji międzynarodowej oraz w trosce o właściwą atmosferę dla wychowania i kształcenia młodzieży, na podstawie art. 22 Konstytucji PRL i art. 70–71 Regulaminu Sejmu PRL zapytujemy:
1. Co zamierza uczynić Rząd, aby powściągnąć brutalną akcję milicji i ORMO wobec młodzieży akademickiej i ustalić odpowiedzialność za brutalne potraktowanie tej młodzieży?
2. Co zamierza Rząd uczynić, aby merytorycznie odpowiedzieć młodzieży na stawiane przez nią palące pytania, które nurtują także szeroką opinię społeczną, a dotyczące demokratycznych swobód obywatelskich i polityki kulturalnej Rządu? [...]
Zwracamy się do Obywatela Premiera, aby Rząd podjął kroki, zmierzające do politycznego rozładowania sytuacji.
Konstanty Łubieński, Tadeusz Mazowiecki,
Stanisław Stomma, Janusz Zabłocki, Jerzy Zawieyski
Warszawa, 11 marca
Marta Fik, Marcowa kultura. Wokół „Dziadów”, literaci i władza, kampania marcowa, Warszawa 1995.
Wśród inspiratorów znajdziemy tych samych, którzy ponoszą faktyczną odpowiedzialność za błędy i niepraworządności okresu stalinowskiego. Oni usiłowali w latach 1956–58 wykoleić dynamikę patriotyczno-socjalistyczną polskiego społeczeństwa w tym okresie. Ponieważ te usiłowania [...], na przykład Stefana Staszewskiego, spełzły na niczym, ludzie ci już otwarcie przeszli z pozycji socjalistycznych na pozycje nacjonalizmu syjonistycznego. [...] Weszli w łatwy kontakt z tymi wyizolowanymi środowiskami, których polityczne zaślepienie rzuciło — jak na przykład Stefana Kisielewskiego — w wysługiwanie się antypolskiej polityce NRF. [...] Rozgoryczenie zbankrutowanych politycznie i służących złej sprawie ojców, w sposób zgubny wychowało ich rodzinne i duchowe potomstwo.
W grupie organizatorów znajdujemy więc Antoniego Zambrowskiego, syna Romana Zambrowskiego; Katarzynę Werfel, córkę Romana Werfla; córkę profesora PAN-u, Martę Petrusewicz; Henryka Szlajfera, syna cenzora z Urzędu Kontroli Prasy; Adama Michnika, syna starszego redaktora w „Książce i Wiedzy”; dalej studentów: Blumsztajna, Rubinsteina, J. Dajczgewanda, Mariana Alstera, Irenę Grudzińską, córkę wiceministra leśnictwa Jana Grudzińskiego i innych. Część tych organizatorów spotykała się w klubie Babel, przy Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym Żydów.
Warszawa, 11 marca
Marzec ’68. Między tragedią a podłością, wstęp, wybór i oprac. Grzegorz Sołtysiak i Józef Stępień, Warszawa 1998.
Klasa robotnicza była i jest razem ze wszystkimi studentami, ze wszystkimi Polakami pragnącymi demokracji i wolności.
Wspólnie walczyliśmy w pamiętnych dniach Października 1956 o słuszne prawa, o wolność i demokrację, o suwerenność i niezależność.
Dlatego dzisiaj głęboko ubolewamy z powodu kłamliwego i bezprawnego sposobu wyrażania naszej opinii przez prasę. To wyobcowani partyjniacy, oderwani od robotników FSO i telewizja przygotowała te kłamliwe i bzdurne hasła.
Przepraszamy Was, to nie my, to prasa potępia Was.
Klasa robotnicza razem ze studentami.
Wolność prasy, to elementarna zasada demokracji.
Żądamy wolności i demokracji w Polsce.
Robotnicy FSO
Warszawa, 12 marca
Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
Na następny dzień po napisaniu ulotki został uchwalony wiec solidarnościowy wszystkich studentów Łodzi. Już od rana gromadziliśmy się w Bibliotece, aby wyruszyć. Siedząc w „Piekiełku” (kawiarni w podziemiach Biblioteki, miejscu spotkań humanistów), obserwowaliśmy przez okienka wzmożone patrole wokół budynku. Wreszcie nadeszła ustalona godzina, chyba 14.00. Biblioteka była już otoczona kordonem — ORMO? MO? Robotników? SB? Aby wyjść, wytoczyliśmy się kręgami, kołem (jak w zabawie dziecięcej), każdy krąg trzymał się mocno za ręce. Natychmiast napór „porządkowych” pragnących rozerwać koło. Wyraźnie czułem alkohol, którym zionęli.
Łódź, 12 marca
Antoni Soduła, dziennik ze zbiorów Ośrodka KARTA.
Wiec trwał kilkadziesiąt minut i zgromadził około 2 tysięcy studentów. Przybyło także wielu mieszkańców miasta, którzy jednak, mówiąc szczerze, „trzymali się w bezpiecznej odległości”. Teren obstawiły radiowozy i karetki milicyjne, ale milicja nie ingerowała w trakcie przemówień i uchwalania rezolucji. Kolejni mówcy akcentowali przede wszystkim solidarność ze studentami warszawskimi oraz chęć nawiązania kontaktu z młodzieżą robotniczą. Odczytanie projektu przyjęto okrzykami „Hurra!” i „Niech żyje!”. W tym momencie rozległy się gwizdki milicyjne. U wylotu jednej z ulic zobaczyliśmy „sukę” — ciężarówkę z zakratowanymi oknami. Milicjanci wpychali tam przypadkowych przechodniów.
Łódź, 12 marca
Alina Grabowska, Łódzki marzec, „Kultura” Paryż, nr 4/1969.
Tego dnia milicja nas goniła, a tłumy przechodniów stały na chodnikach i patrzyły. Nie wiem, co myśleli ci ludzie. Pamiętam, jak na Armii Czerwonej milicjanci pałowali dziewczynę. Większość stała bezczynnie, tylko młodzież i starsza pani z parasolem próbowali jej bronić.
Poznań, 13 marca
Piotr Bojarski, Bankrut z celi nr 68, „Gazeta Wyborcza” Poznań, nr 62, z 14 marca 2003.
Głęboko oburzeni z powodu postawy zajętej przez niektórych członków warszawskiego Oddziału ZLP na nadzwyczajnym zebraniu [29 lutego] plenarnym Oddziału, odsłaniającej oblicze moralne i polityczne rzekomych obrońców zagrożonych swobód demokratycznych w Polsce Ludowej, w istocie wichrzycieli politycznych oraz inspiratorów zwykłych rozróbek i burd ulicznych, stanowczo protestujemy przeciwko przynależności takich ludzi do Związku Literatów Polskich oraz zaliczaniu ich do grona twórców kultury narodowej. [...] Paweł Jasienica — dezerter z wojska polskiego, prawa ręka bandy, wsławiony w latach 1944-1948 licznymi mordami spokojnych obywateli Białostocczyzny. Dla takich ludzi nie powinno być miejsca nie tylko w szeregach Związku, ale również wśród wolnych obywateli narodu, którzy wybaczyli winy przeciw sobie popełnione, a mimo to zostali haniebnie oszukani. [...] Domagamy się wydalenia Pawła Jasienicy oraz jemu podobnych ze Związku Literatów Polskich oraz wyciągnięcia wobec nich jak najdalej idących konsekwencji.
Białystok, 13 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Rektor podszedł do mikrofonu. [...] Mówi: „Dziękuję wam za zaufanie. Jestem razem z wami i będę aż do końca. Wasze żądania przekazane zostaną właściwym władzom. Chcę podziękować tym członkom senatu, którzy postanowili zostać razem z nami. Odtąd będziemy się starać, jak tylko potrafimy, bronić was i wspomagać radą. Sytuacja jest bardzo ciężka. Władze wiecu, jakie sobie wybierzecie, prawdopodobnie nie zostaną przez jakikolwiek organ uznane za legalne. Jesteśmy praktycznie skazani na samotność”.
Rektor oddaje na moment mikrofon naszemu koledze, który zwraca się do sali: „W tej chwili przywożę wiadomości z miasta, wszystkie wiece na uczelniach uznane zostały za nielegalne. Nikt jednak nie opuszcza żadnej uczelni. Wszyscy strajkują dalej już bez poparcia władz uczelnianych. Jesteśmy jedyną wrocławską uczelnią, na której rektor uznał wiec za legalny. Wszystkie uczelnie biorą z nas przykład i ogłaszają u siebie 48-godzinny strajk okupacyjny”. [...]
Rektor bierze powtórnie mikrofon do rąk. Mówi: „Sami widzicie, kochani, jak wygląda sytuacja. Za godzinę gmach naszego Uniwersytetu zostanie otoczony wzmocnionym kordonem milicji. Jest więc ostatnia szansa, aby odwołać wiec”. [...] „Zostajemy, zostajemy, zostajemy!” Rektor mówi: „W takim razie ja zostaję z wami. Ogłaszam przerwanie zajęć na wszystkich wydziałach na 48 godzin. Wiec od tej chwili uważam za rozpoczęty”. Potężnie brzmi: „Jeszcze Polska nie zginęła...”.
Wrocław, 14 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Dziekan Wydziału Chemii powiedział: „Dziewczyny, chodźcie mi pomóc, potrzebuję chętnych do noszenia”. Liczyliśmy się z tym, że zostanie przeprowadzony szturm. [...] Poszłyśmy zatem za panem profesorem, który wprowadził nas do ogromnej hali, w której stały różne butle, gąsiory w koszykach plecionych. I mówi nagle: „Dziewczęta, trzeba to będzie przenosić na parapety”. Złapałyśmy z koleżanką za pierwszy z brzegu koszyk, a profesor mówi: „Nie, zostawcie to. To jest za słabe, trzeba wziąć kwas siarkawy, ten naprawdę dobrze na kaski działa!”. [...] Profesor mówił, że może się nie przyda, ale trzeba przygotować się na wszelki wypadek.
Wrocław, 14 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Głucha noc, pojedyncze światełka świec, ciżba ludzka, zaduch. Zmęczenie daje znać o sobie. Nad ranem otrzymałem wiadomość, że przedstawiciele władz bezpieczeństwa i milicji pragną wejść na Uniwersytet. Domagano się wydania studentów „pochodzenia żydowskiego”, którzy spiskują przeciwko państwu. Twierdzono, że piszą oni ulotki, które przedostają się na zewnątrz. Zarzut bardzo poważny: podburzanie ludności. Zaczynają się pertraktacje, jakiś oficer milicji, dobijający się do bramy w imieniu komendanta, domaga się wejścia. Chłopcy ze straży porządkowej meldują mi, że oficer ów posiada listę dziesięciu studentów Żydów, których ma obowiązek aresztować. Nie zgodziłem się na jego wejście.
Wrocław, 15 marca
Alfred Jahn, Z Kleparowa w świat szeroki, Wrocław 1991.
Postanowiono przystąpić do fizycznego rozbicia tłumu. Rejon gromadzenia się to główna i przelotowa arteria z Gdańska do Gdyni oraz skupisko większości domów studenckich, a także przystanki kolejki elektrycznej, linii tramwajowej i autobusowej. Te warunki wytworzyły taką sytuację, że osoby będące tam przypadkowo i nieprzypadkowo uczestniczyły w zajściach, przy czym dodać należy, iż były to godziny szczytu w nasileniu ruchu. Mimo akcji fizycznej ze strony funkcjonariuszy MO i członków ORMO oraz stałego nawoływania do rozejścia się, tłum nie podporządkował się, lecz był coraz bardziej agresywny i wznosił prowokacyjne okrzyki. Kiedy nieodpowiedzialne elementy z tłumu zaczęły obrzucać funkcjonariuszy i ich samochody kamieniami, wówczas do akcji użyto środków chemicznych, wozów strażackich.
Gdańsk, 15 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Ludzie chronili się w sklepach. Widziałem, jak przerażony tłum uciekających o mało nie stratował dwuletniego dziecka. W pewnym momencie rozległ się krzyk: „Zabito człowieka!”. Gdy popatrzyłem w tym kierunku, zobaczyłem mknący z dużą prędkością samochód MO. Na jezdni leżało jakieś ciało. Po chwili zabrała je karetka pogotowia.
Gdańsk, 15 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Faktem jest, że Michnikowie, Szlajferzy, Grudzińscy, Werflowie, Grossowie i im podobni, w wyniku logiki wydarzeń znaleźli się automatycznie poza nawiasem mas studenckich. [...] Bylibyśmy jednak krótkowzroczni, gdybyśmy owe awantury przypisywali tylko grupie studenckich wichrzycieli. [...] Należałoby zadać sobie proste pytanie. Kto miał interes w tym, by odciągnąć młodzież od nauki i pchnąć ją na drogę awantur? [...] Komu zależało i zależy na tym, żeby przynajmniej osłabić tętno pracy dla Polski Ludowej, zniechęcić do realizacji czynu zjazdowego, siać w społeczeństwie niewiarę w twórcze siły naszego narodu? [...] Owi Zambrowscy, Staszewscy, Słonimscy i Spółka, ludzie w rodzaju Kisielewskiego, Jasienicy i innych, których nazwiska zna się z komunikatów prasowych, dowiedli niezbicie, że obcym służą interesom. [...] Dziady Mickiewiczowskie były dla nich tylko pretekstem do uderzenia politycznego. [...]
Dzisiaj MO naszego województwa zatrzymała samochód, który wiózł na Śląsk grupę studentów z jednej uczelni, warszawskich studentów, którzy jechali zamącić spokojną śląską wodę. Nietrudno domyślić się, za czyje pieniądze podróżują ci młodzieżowi emisariusze. Są to ci sami zawiedzeni wrogowie Polski Ludowej, których życie nie nauczyło rozumu [...] różni pogrobowcy starego ustroju, rewizjoniści, syjoniści, sługusi imperializmu. Chcę z tego miejsca stwierdzić, że śląska woda nie była i nigdy nie będzie wodą na ich młyn. I jeśli co niektórzy będą nadal próbowali zawracać nurt naszego życia z obranej przez naród drogi, to śląska woda pogruchocze im kości.
15 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Wrogowie Polski Ludowej, którzy pokazali ostatnio swoje oblicze, organizując hałaśliwe ekscesy w Warszawie, zostaną zmiażdżeni, gdziekolwiek by się znajdowali. Jesteśmy zdecydowani odciąć każdą rękę, która podniesie się na naszą ukochaną Ojczyznę i chciałaby godzić w owoce naszego trudu. Wróg Polski Ludowej, wróg socjalizmu, bez względu na to, czy patronuje mu imperializm, rewizjonizm czy międzynarodowy syjonizm, czy ktokolwiek inny, nie może liczyć w naszym kraju na pobłażanie.
15 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Ewakuację zaczęliśmy około piątej rano. Studenci opuszczali gmach pojedynczo, zgodnie z życzeniem milicji, aby uniknąć wrażenia pochodu. Od wczesnych godzin stałem przy bramie i każdemu z opuszczających budynek podawałem rękę.
Wrocław, 16 marca
Alfred Jahn, Z Kleparowa w świat szeroki, Wrocław 1991.
Zbrodnicza agresja amerykańska w Wietnamie, agresja Izraela na Bliskim Wschodzie czy też nowa polityka wschodnia Bonn wskazuje, że imperializm idzie drogą brutalnej polityki siły, nie waha się przed agresją, przed zbrodniami wojennymi — w imię osiągania swoich brudnych celów, w imię polityki rządzenia światem. Taka polityka oznacza, że wróg w sprzyjających okolicznościach mógłby podjąć próbę nacisku — także zbrojnego — byle tylko złamać nasze granice — powrócić na stary szlak ekspansji niemieckiego militaryzmu. [...]
Za grupkami młodych wichrzycieli politycznych kryją się inspiracje płynące od starych graczy politycznych: Zambrowskiego, Staszewskiego i im podobnych [...], ludzi pokroju Słonimskiego, Kisielewskiego i Jasienicy — wytrawnych politykierów od lat [...] idących noga w nogę z wrogimi Polsce imperialistycznymi ośrodkami dywersji ideologicznej. [...] Za tymi grupami młodzieży kryją się też ich nauczyciele, tacy jak Kołakowski, Brus, Bauman, Baczko, Zakrzewski — źli nauczyciele i źli wychowawcy.
Gdańsk, 17 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Z godziny na godzinę rośnie liczba strajkujących. Atmosfera festynu, radosnego poczucia solidarności. Śpiewy chóralne i solowe, przerywane co jakiś czas wystąpieniami z „ambony” (balkonik na głównych schodach, pomiędzy I i II piętrem). Wokół gmachu gromadzą się mieszkańcy Warszawy. Zaczynają podawać nam napoje, żywność i papierosy. Kiedy pod koniec pierwszego dnia strajku wchodzę do jednego z punktów żywieniowych, widzę na środku sali ogromny, dwumetrowy stos wędlin, a pod ścianami „góry” pomarańczy, bananów i innej żywności.
Warszawa, 21 marca
Bogdan Czajkowski, Bunt grzecznej Politechniki, „Gazeta Polska” nr 12/1998.
Widowisko ludowe w wielkim stylu. [...] Tłum duży, podaje studentom żywność, papierosy, kwiaty. Wszystko to od razu w prowizorycznych windach jedzie na górę. Publiczność rozmaita: od robotników do eleganckich pań i panów. Prości ludzie podchodzą ze swoimi podarunkami do sztachet, wołając: „Trzymajcie, chłopaki!”. Damy z kwiatami: „Panowie, proszę!”. Na kwiaty studenci klaszczą. Od czasu do czasu skandują: „Warszawa z nami!”. Wówczas publiczność klaszcze. Jakaś zażywna niewiasta podaje ponad sztachetami wielki sagan z dymiącą zupą. Na to wszyscy klaszczą. Co chwila straż studencka podaje przez sztachety ulotki odbite na kserografie: informacje, wezwania do poparcia, kopie rezolucji. Publiczność rozchwytuje te karteczki, czyta w małych gromadkach, chowa do kieszeni.
Warszawa, 22 marca
Zbigniew Raszewski, Raptularz 1967–1968, Warszawa 1993.
W trzecim dniu studenckiego strajku zostałem wezwany do ministra [Mieczysława] Moczara. Po chwili zjawili się u niego: minister obrony, marszałek Marian Spychalski, sekretarz KC Zenon Kliszko. Skrytykowali MSW za nieumiejętność rozwiązania strajku i zaprowadzenia porządku. Po chwili marszałek Spychalski oświadczył, że wojsko przejmuje akcję. Adiutant marszałka rozłożył mapy, Spychalski przedstawił koncepcję, z której wynikało, że żołnierze mieli wkroczyć do gmachu Politechniki, wyprowadzić studentów i wywieźć ich za Warszawę. [...]
Zaraz zadzwoniłem do szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, generała Wojciecha Jaruzelskiego, i przekazałem tę decyzję. Poinformowałem, że według naszego rozeznania na Politechnice strajkuje 4–5 tysięcy studentów i są gotowi do stawiania oporu. Szef Sztabu doskonale zdawał sobie sprawę ze skutków „wojskowego rozwiązania”. Oświadczył, że dla wykonania zadania potrzeba kilkanaście tysięcy żołnierzy i kilkaset samochodów ciężarowych. Tylu żołnierzy i samochodów nie ma w stołecznym garnizonie. Ściągnięcie żołnierzy i sprzętu z innych garnizonów potrwa kilka dni. [...] Marszałek zasmucił się i powiedział: „Nie wiedziałem, że w Warszawie tak mało mamy wojska”. Operacja wojskowa odpadła.
Warszawa, 22 marca
Franciszek Szlachcic, Gorzki smak władzy. Wspomnienia, Warszawa 1991.
Byliśmy na dziedzińcu Uniwersytetu w piątek, 8 marca. Ze ściśniętym sercem słuchaliśmy rozhisteryzowanych wrzasków, zawierających obelgi pod adresem robotników i władz uczelnianych. [...] Widzieliśmy, jak garstka prowodyrów zaszokowana zdecydowaną postawą warszawskich robotników, przybyłych wprost od warsztatów na uczelnię, aby zapobiec przerodzeniu się wiecu w uliczne awantury, wypchnęła młodą dziewczynę, która uderzyła w twarz robotnika, chowając się następnie za plecami rycerskich dżentelmenów.
W szarej gromadzie studenckiej rej wiedli osobnicy ubrani w ortaliony, elastyki, wykwintne golfy, zagraniczne botki, kurteczki we wszystkich odcieniach i fasonach. [...] Ekstrawaganccy w ubiorze i postawie, prowokująco agresywni, butni i pewni siebie. To oni przegrywali w ciągu jednej nocy parę tysięcy w pokera w zakamarkach studenckich klubów. To do nich wołały dziewczyny w skórzanych kostiumikach: „Dżery, podaj mi coca-colę, bo to nasze świństwo nic nie warte”. Nieraz już nazwiska i pozycje służbowe tatusiów ratowały ich z opresji. Na dziedzińcu Uniwersytetu oni narzucali ton, oni zaczynali skandowanie antypolskich haseł, oni darli Konstytucję PRL, której egzemplarze mieli przygotowane w kieszeniach na tym rzekomo spontanicznym wiecu.
Warszawa, 8 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Wiele trudności gospodarczych, jakie przezwyciężaliśmy w ostatnich latach, to w pewnej mierze dzieło różnej maści rewizjonistów, reakcjonistów i sługusów międzynarodowych antypolskich sił. Śnią im się kapitały i monopole, wyzysk polskiego robotnika i chłopa, marzy im się to, co Polska Ludowa bezpowrotnie zlikwidowała. Jest to źródłem ich nienawiści wobec wszystkiego co postępowe, co socjalistyczne. Na tej wspólnej płaszczyźnie spotkali się wszyscy, choć spod różnych znaków: syjoniści i rewizjonistyczne mędrki, wczorajsi obszarnicy i właściciele fabryk, posiadacze kamienic i sklepów, byle bandziory reakcyjnego podziemia, karierowicz zagoniony w ślepy zaułek, zaślepiony głupotą osobistej ambicji oraz wszelkie ludzkie męty, które w takich jak dziś chwilach wyłażą jak ślepe szczury z miejskich kanałów. To oni zza firanek wielopokojowych mieszkań spoglądają dziś z radością na demonstrującą po ulicach młodzież. To w ich mieszkaniach mieszczą się sztaby gołowąsych konspiratorów. Stamtąd przynosi się dziesiątki prywatnych maszyn do pisania, by w Domach Studenckich drukować antypartyjne ulotki i proklamacje. To tam, w ich salonach, opracowuje się plany obezwładnienia naszej ojczyzny, naszego ustroju. [...] Oto ich cel.
Kraków, 25 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Niedługo potem odbyło się nasze ostatnie w marcu spotkanie w Auditorium Maximum, na którym było już tylko jakieś osiemset osób, a nie jak zwykle półtora tysiąca. Jak zwykle nie było tuby, bo gdzieś zginęła, a mikrofon się znowu zepsuł czy też prądu nie było. I jak zwykle każdy, kto chciał coś powiedzieć, musiał prawie krzyczeć i prędko dostawał chrypy, dosłownie tracił głos... Ten wiec to nie było już to zwyczajowe protestowanie, apelowanie, formułowanie rezolucji [...], przestaliśmy „coś uważać”, zaczęliśmy czegoś żądać. [...]
Oprócz wyliczania krzywd i prześladowań – ktoś odczytał pierwszy nasz program działania na przyszłość, czy raczej pierwszą próbę programu. O konieczności rozszerzenia demokratycznej platformy rządów, o konieczności naprawy gospodarki i o wielu, wielu sprawach pilnych i ważnych. Dotychczas prawie wyłącznie protestowaliśmy i rozliczaliśmy, przy czym robiliśmy to reagując na działania władz, które wiedziały dobrze, że nasza energia wyładuje się w oburzeniu, więc dostarczały nam do oburzania się kolejnych powodów. Program pokazywał, że niektórzy z nas potrafili jednak na chwilę ochłonąć i zastanowić się, co dalej.
Warszawa, 28 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W związku z nielegalnym zgromadzeniem na UW, o którym donosiła wczorajsza prasa, rektor UW w dniu 29 marca powziął decyzję o skreśleniu z listy studentów 34 osób oraz o zawieszeniu 11 osób spośród organizatorów i uczestników zgromadzenia. W toku rozpatrywania dyscyplinarnego znajdują się jeszcze sprawy pewnej liczby osób winnych zakłócenia porządku na uczelni.
W związku z naruszaniem dyscypliny studenckiej i zarządzeń władz akademickich przez liczne grupy studentów niektórych wydziałów UW, rektor za zgodą ministra oświaty i szkolnictwa wyższego postanowił z dniem 30 marca br. rozwiązać następujące kierunki studiów dziennych na UW: teorii ekonomii, ekonomii, ekonometrii na Wydziale Ekonomicznym, filozofii i socjologii na Wydziale Filozoficznym, psychologii na Wydziale Pedagogiki oraz III rok studiów na kierunkach matematyki i fizyki Wydziału Matematyczno-Fizycznego. Na te kierunki rektor zarządził ponowne wpisy.
30 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
Spotykamy się, żeby zademonstrować, tak jak dotychczas to czyniliśmy, codzienną pracą nasze zdecydowane poparcie dla polityki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i Rządu PRL. Nigdy, w całych dotychczasowych losach narodu nie zrobiono tak wiele dla realizacji aspiracji i ambicji Polaków. Źródłem tych sukcesów jest praca narodu pod kierownictwem partii, jest słuszność i dalekowzroczność wytyczonego przez nią na VI i VII Zjeździe programu, jest przywództwo sprawowane przez Edwarda Gierka, jest wytrwała działalność KC, Biura Politycznego, Sejmu PRL i Rządu PRL pod kierownictwem Piotra Jaroszewicza. Tą drogą pragniemy iść, realizować zadania wytyczone przez partię pod Waszym kierownictwem, towarzyszu Gierek. Nikt nie jest w stanie zawrócić nas z obranego kierunku budowy rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego.
Gorzów, 27 czerwca
„Gazeta Lubuska”, 28 czerwca 1976.
200 tysięcy uczestników wiecu skandowało: „Partia–Gierek, partia–Gierek, partia–Gierek”, „Naprzód z partią, naprzód z partią, naprzód z partią”. Zaintonowano Międzynarodówkę. Gdy zabrzmiały słowa proletariackiego hymnu walki i zwycięstwa, nad głowami ludzi podniosły się zaciśnięte pięści. To komuniści, a za nimi wszyscy uczestnicy manifestacji wznieśli je w geście jedności i siły, z którym całe pokolenia bojowników o robotniczą sprawę szły do walki o sprawiedliwość i zwycięstwo ludu pracującego.
Katowice, 28 czerwca
„Trybuna Robotnicza” nr 147, z 29 czerwca 1976, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Pracująca Warszawa i województwo stołeczne gorąco popierają program partii i rządu. W poniedziałek [...] na stadionie Dziesięciolecia odbył się wielki wiec, na którym ludność stolicy i województwa manifestowała solidarność z Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą i rządem PRL, z wytyczonym przez VII Zjazd programem dalszego rozwoju Polski i umocnienia jej pozycji w świecie. [...] Przemówienie, dające wyraz uczuciom wszystkich ludzi pracy, dla których najważniejszym dobrem jest dobro socjalistycznej ojczyzny, wyrażające poparcie, jakie stolica i województwo warszawskie udzielają partii, jej Komitetowi Centralnemu, Biuru Politycznemu, a także osobiście Edwardowi Gierkowi i Piotrowi Jaroszewiczowi — jest gorąco przyjmowane przez uczestników wiecu. Często przerywają je oklaski i spontaniczne okrzyki na cześć przywódców partii i rządu. [...] na trybunie staje młody mężczyzna. „Jestem Zenon Waś — mówi do mikrofonu. — Od 10 lat pracuję w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu [...]. Nasza załoga popiera pracę VII Zjazdu i jego uchwały. Budujemy ojczyznę pod kierownictwem partii, która nie zawiodła nas nigdy. Ufamy partii i I sekretarzowi Edwardowi Gierkowi, ufamy Piotrowi Jaroszewiczowi”.
Warszawa, 28 czerwca
„Życie Warszawy” nr 153, 29 czerwca 1976.
O godz. 15.00 spotkaliśmy się na Nowym Rynku. Była trybuna, egzekutywa, I sekretarz KW, kilku zaproszonych aktywistów. Tu rozpoczął się dramat! Z przewidywanych trzech tysięcy manifestantów był może z tysiąc. Dwa dni pracowaliśmy nad tym, skąd, dokąd autobusy miały dowieźć ludzi. Rzeczywiście przywoziły wyznaczonych pracowników, ale ci szli w innym kierunku, a nie na zaplanowaną manifestację. Po prostu nie chcieli brać w tym udziału. Nie było żadnej rozmowy z ludźmi — żadnego „wędrującego mikrofonu”. Nie przypominam sobie, kto wtedy przemawiał, w każdym razie to był smętny wiec.
Płock, 29 czerwca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza. Przebieg. Konsekwencje, Warszawa 2006.
Nie zapomnę tych ludzi, którzy szli na stadion „Radomiaka”. Szli w milczeniu, widać było, że są zmuszeni. Nikt na nich nie krzyczał, a oni wzrok w ziemię i tak szli krok za krokiem.
Radom, 30 czerwca
Miasto z wyrokiem, reż. Wojciech Maciejewski, 1996−97, [cyt. za:] Miasto z wyrokiem, „Karta” nr 25, 1998.
Towarzysze i obywatele! Są wśród mieszkańców Radomia tacy, którzy z oburzeniem mówili o wyczynach grasujących band, którzy udzielili i udzielają pomocy władzom porządkowym w przywracaniu spokoju w mieście, w ujawnianiu złodziei i podpalaczy. Dziękuję wam za taką obywatelską postawę.
(Okrzyki: „Komitet Centralny niech żyje, niech żyje!”)
Mówi się, że miasto nasze i jego mieszkańcy po tych wydarzeniach przeżyli szok, że wszystkich ogarnął nas wstyd. Chcę wyraźnie powiedzieć, że to jest za mało. Miasto nasze musi przeżyć wstrząs, że te wydarzenia mogły mieć miejsce, że do tego dopuściliśmy. Wszyscy solidarnie musimy potępić inicjatorów i uczestników tych zajść, odciąć się od nich.
(Okrzyki: „Precz z burzycielami ładu i porządku, chcemy żyć i pracować w spokoju, precz z warchołami, precz, precz, precz!”)
Radom, 30 czerwca
Miasto z wyrokiem, „Karta” nr 25, 1998.
Porządkowi wyznaczyli nam miejsce daleko od trybuny głównej i tych wszystkich krzykaczy z Komitetu i organizacji młodzieżowych [...]. Siedzieliśmy w milczeniu po turecku, podpierając twarze rękoma. Wszystkich ogarnęła jakaś dziwna mieszanina apatii i strachu: nie było żadnych żarcików, docinków, żadnych komentarzy. [...] Wyszliśmy po przeszło dwóch godzinach. Byliśmy kompletnie wyczerpani: fizycznie i psychicznie.
Radom, 30 czerwca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza przebieg konsekwencje, Warszawa 2006, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Ulicami miasta w kierunku „Radomiaka” szły kolumny ludzi. Falowały szturmówki i transparenty. Powtarzał się wciąż ten sam motyw: zrobimy wszystko, by zatrzeć złą pamięć o tamtym piątku. Kto zniszczył, niech płaci. Kolumna za kolumną szły od miejsc wyznaczonych na obrzeżach, głównymi ulicami miasta, tymi, na których w ubiegły piątek rozgrywały się wydarzenia. Szły teraz delegacje z kilku sąsiednich województw. To była swoista demonstracja pogardy wobec Radomian.
Prawie dwie godziny trwał przemarsz przez miasto, które okryło się „złą” sławą. Szli do centrum na stadion „Radomiaka”. Pełne trybuny, kilkadziesiąt tysięcy ludzi z Radomia i województwa, także z województw sąsiadujących: kieleckiego, lubelskiego, piotrkowskiego, tarnobrzeskiego, skierniewickiego i siedleckiego. Był komplet uczestników wiecu, który stał się rozliczeniem, okazją do przedstawienia „prawdziwego” oblicza Radomia. Miasto, które ze „wstydem” wspominało ten piątek. „Zażenowanie, wstyd, ale jednocześnie zacięta pewność, że już nigdy…”.
Radom, 30 czerwca
Janusz Prokopiak, Radomski czerwiec ’76. Wspomnienia partyjnego sekretarza, Warszawa-Radom 2001.
Wysłuchuję w radiu przemówienia Gierka na wiecu w Katowicach. Na początku niebywała owacja. Widać, że Grudzień zmobilizował wszystkie siły, by przyjąć Gierka po królewsku. Nie jest przypadkiem, że G. wybrał Śląsk i stąd zwrócił się do narodu. Tu czuje się silny, uważa, że Śląsk go nie zawiedzie. Inna sprawa, jak przyjmie to reszta Polski. Już w czasie rozmowy z Kępą usłyszałem zjadliwy komentarz na temat opowiadania się po stronie Śląska.
Przemówienie było interesujące. Występował jako przywódca narodu, nie napiętnował strajkujących, mówił przede wszystkim o Polsce. Wyraźnie dźwięczały nuty patriotyczne lub — jak kto woli — narodowe. Powiedział m.in., że „rozmów Polaków z Polakami o sprawach Ojczyzny nigdy i nikt już nie zakłóci”. […] Przemówienie było co chwila przerywane okrzykami na cześć Gierka. On sam mówił głosem zupełnie innym niż zazwyczaj. Wyczuwałem duże zdenerwowanie. Na koniec zawołał: „Partia — Polska, Polska — Partia!”. Zebrani podchwycili okrzyk i zaczęli skandować: „Gierek — Polska, Gierek — Polska”. […] Sporo w tym przemówieniu było zwyczajnej demagogii. W sumie, nie ulega wątpliwości, że Gierek dał do zrozumienia, iż znowu siedzi mocno w siodle.
Warszawa, 2 lipca
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1976-1978, Warszawa 2002.
W piątek (11 III) o godz. 12.00 odbył się wiec pod tablicą Marca ‘68 na AGH. Przed rozpoczęciem tej trzeciej już z kolei imprezy MO legitymowała i spisywała spacerujące w pobliżu osoby. Właściwie wiec zaczął rektor AGH Janowski wraz z prorektorem Kreczmerem, oznajmiając, że nie „może” zapewnić studentom AGH bezpieczeństwa, a pozostałych wypraszał z terenu uczelni. Zdejmował nawet transparenty spod tablicy Marca [...]. Po wycofaniu się gościa (zapraszał na rozmowy na każde tematy polityczne oraz uczelni do siebie) zaczął się 500-osobowy wiec. Odśpiewano hymn narodowy, Rotę, przemawiał przedstawiciel NZS AGH, Solidarności, KPN-u. Następnie złożono kwiaty pod tablicą Marca ‘68. Zaproszono wszystkich za rok.
Kraków, 11 marca
Jako studenci Szkół Wyższych m. Poznania, stanowiąc jeden z podmiotów procesu studiowania, nie możemy pozostać obojętni wobec sytuacji uczelni w naszym kraju. Aby rzeczywiście zbliżyć kształt szkół wyższych do pożądanego, należy naszym zdaniem niezwłocznie przystąpić do przekształcenia pewnych zasad ich funkcjonowania. Punktem wyjścia tego procesu musi być spełnienie co najmniej następujących postulatów:
1. Zapewnienia autonomii i pełnej samodzielności szkół wyższych.
2. Respektowanie pluralizmu organizacji i stowarzyszeń akademickich.
3. Zapewnienia studentom godziwych warunków bytowania i studiowania poprzez odpowiedni system stypendialny.
4. Zniesienia studenckich praktyk robotniczych.
5. Wyłączenia z programu nauczania szkolenia wojskowego.
Jednocześnie pragniemy wyrazić poparcie dla strajkujących robotników. Strajki dzisiejsze nie mają bowiem wymiaru tylko płacowego. Są one potwierdzeniem faktu, że bez rzeczywistych reform politycznych i ekonomicznych rządzić już Polską nie można. Niezbędne jest oficjalne zarejestrowanie niezależnych związków zawodowych, ekonomicznych, ideowych i politycznych, które miałyby wpływ na kształtowanie życia społecznego przynajmniej na szczeblu lokalnym. Nie cierpiące zwłoki jest również zwolnienie więźniów sumienia. Bez spełnienia tych postulatów, nawet jeżeli strajki przycichną teraz, problem podmiotowości społeczeństwa pozostanie aktualny. Nie ma rozwiązania tej sytuacji bez rzeczywistych reform strukturalnych.
Poznań, 5 maja
„Solidarność Walcząca” Oddział Poznań, nr 11/90, 16-29 maja 1988.
Żarty się kończą. Przeżyliśmy stan wojenny, dziś stan wyjątkowy może być — punktowo — w każdym momencie ogłoszony. To nic nie da... [...] Jednak emocjami, strajkami Polski z tarapatów nie wydobędziemy. Na dzisiaj mówimy tym, co podali kanałami dyplomatycznymi propozycję — jesteśmy odpowiedzialni za kraj, nie chcemy strajkować. [...] Jesteśmy jako „Solidarność”, jako społeczeństwo gotowi dyskutować o pluralizmie, ale pluralizmie właściwym, nie socjalistycznym — taki uważamy za nonsens. Pluralizm jest niezbędny, „Solidarność” jest niezbędna. [...] W imię takich praw i rozwiązań jesteśmy gotowi do dialogu i rozmów... (oklaski)
Dzisiaj miałem ogłosić o strajku w Stoczni. W związku z propozycjami i tym, że czuję się silny waszą solidarnością, zatrzymuję to do momentu poważnych rozmów, które są proponowane. Jesteśmy solidarni z górnikami, w każdym momencie jesteśmy gotowi — Stocznia Lenina i nie tylko — stanąć i zastrajkować (oklaski), ale właśnie w imię odpowiedzialności za kraj, w imię tego, że musimy dźwignąć się z trudności, jesteśmy gotowi zaczekać. Przez tydzień nic nam nie ucieknie... (pomruki niezadowolenia, okrzyki z tłumu: „Za późno!”)
Gdańsk, 21 sierpnia
Tomasz Tabako, Strajk 88, Warszawa 1992.
My, uczestnicy wiecu 24 II w Krakowie, protestujemy przeciwko brutalnej akcji milicji i użyciu siły wobec uczestników wiecu 17 II [z okazji ósmej rocznicy rejestracji NZS, głównie studentów chcących swoje postulaty przekazać ministrowi Fisiakowi] oraz domagamy się ukarania odpowiedzialnych za tę prowokację. Żądamy jednocześnie zrealizowania naszych postulatów dotyczących reformy systemu szkolnictwa w PRL, przedstawionych na wiecu 17 II.
Kraków, 24 lutego
„Zomorządność” nr 168, z 6 marca 1989.
7 maja pojechałem na wiec wyborczy do Płocka, gdzie rozpocząłem pobyt od uczestnictwa w procesji z relikwiami św. Zygmunta (patrona Płocka). Następnie przedstawiłem licznie zebranym mieszkańcom kandydatów na senatorów z tego regionu i trochę pogadałem. „Jeśli nie wygramy wyborów — powiedziałem — to nie narzekajcie na Wałęsę, tylko na siebie”. Podobne zdania wygłaszałem później przez cztery tygodnie w dziesiątkach innych miast.
Płock, 7 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.