Przyjechaliśmy do Rywałdu. Było to miejsce mojego przeznaczenia. Wjechaliśmy w puste podwórze gospodarcze klasztoru Ojców Kapucynów. Dość długo czekałem w wozie, zanim „pan w ceracie” zaprosił mnie do wnętrza brzydkiego budynku. Wprowadzono mnie do pokoju na pierwszym piętrze. Oświadczono mi, że to jest miejsce mego pobytu, że nie należy wyglądać oknem. Nadto dowiedziałem się, że za kilka dni będzie przeprowadzona ze mną rozmowa na temat mej obecnej sytuacji. Mój konwojent usłyszał […] dokładnie sprecyzowane moje stanowisko wobec faktu dokonanego.
[…] Protestuję przeciwko uniemożliwieniu mi sprawowania rządów nad diecezjami gnieźnieńską i warszawską. Protestuję przeciwko pogwałceniu jurysdykcji Stolicy świętej, którą wykonywałem na mocy uprawnień specjalnych. Oświadczam, że czyn dokonany przez Rząd jest bardzo szkodliwy dla Rządu, gdyż spowoduje ataki radia i prasy zagranicznej. Protestuję przeciwko zakazowi spoglądania przez okno.
Rozejrzałem się po swoim pokoju, który nosi ślady niedawnego zamieszkania przez któregoś z Ojców Kapucynów.
Zostałem sam. Na ścianie, nad łóżkiem, wisi obraz z podpisem: „Matko Boża Rywałdzka, pociesz strapionych”. To był pierwszy głos przyjazny, który wywołał wielką radość.
Rywałd, k. Lidzbarka, 26 września
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Dostaję posiłek, odmawiam brewiarz, porządkuję pokój. Pokój, do którego byłem wprowadzony, robi wrażenie mieszkania świeżo i pospiesznie opuszczonego. Łóżko nie jest zasłane, pozostawione osobiste rzeczy przez zakonnika, który tu mieszkał. […] Wszystkie meble są w stanie ruiny: biurko „trzyma się ściany”, podobnie szafka nocna, miednica z niewylaną wodą, w szafie osobista bielizna i ubranie. Na podłodze sterta książek przykrytych papierem. Podłga brudna, po kątach pełno „kotów”. Wygląd typowej celi zakonnej, gdzie gospodarzy człowiek zajęty ważniejszymi sprawami. Z pokoju wychodzą dwa okna na podwórze gospodarcze, na którym kręcą się kury, kaczki i indyki. Obora na pół uchylona, z krowami. Zresztą pusto, nie ma żywej duszy. Na korytarzu kręcą się młodzi ludzie w ubraniach cywilnych.
Rywałd, k. Lidzbarka, 26 września
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Zgłosił się „pan w ceracie”, wysoki, przystojny mężczyzna, młody jeszcze, o twarzy bez wyrazu. Wykładam mu raz jeszcze moje stanowisko wobec dokonanego na mnie gwałtu. Zdumienie może budzić w ludziach, przyzwyczajonych do praworządności, jak można na podstawie jednostronnej uchwały, dokonanej zaocznie, decydować o losach obywatela, wbrew Konstytucji i „Porozumienia”. W decyzji swej Rząd nie zadał sobie nawet elementarnego trudu, który jest nakazem prymitywnej sprawiedliwości: audiatur et altera pars. Skoro istniały zarzuty, czyż nie prostszą rzeczą było dać mi możność je poznać? Może to uchroniłoby od posunięć, które będą kosztowały Polskę wiele ataków ze strony całego świata cywilizowanego.
„Pan osłaniał bibułkami szyby moich okien, żeby kto nie dostrzegł Prymasa Polski. Tych okien nikt nie zdoła przed światem ukryć, i tak wszyscy będą wiedzieli, gdzie mnie więzicie”. – „Przesada” − wygłosił mój rozmówca. „Nie przesada, tylko stwierdzenie rzeczywistości, której wy nie znacie, bo zamykacie na nią oczy. Pozycja Prymasa Polski więcej znaczy w świecie, aniżeli każdego innego hierarchy na Wschodzie Europy; i na to rady nie ma. Świat interesuje się losami każdego kardynała – i na to również rady nie ma. Kto zna choć odrobinę Europy, wie, że to nie są pojęcia martwe. Trzeba wielkiego zaślepienia, by strzelać do obywatela z ciężkich dział, zamiast użyć ludzkiej mowy. Nadal oczekuję w sprawie gwałtu mi zadanego wyjaśnień”. - Mój rozmówca obiecuje, że w ciągu najbliższych czterech dni otrzymam wyjaśnienie sytuacji, gdyż zgłoszą się do mnie przedstawiciele Rządu, którzy będą chcieli przeprowadzić ze mną rozmowę. Wyrażam na nią gotowość.
Rywałd, k. Lidzbarka, 28 września
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Rozpoczynam więc życie więźnia. Słowa tego używać nie można, gdyż otoczenia moje protestuje: to nie jest więzienie. Pomimo to czuwa nade mną blisko 20 ludzi „w cywilu”. Nie opuszczają korytarza i w dzień, i w nocy; skrzypiące kroki słyszę cały dzień. Brak nam światła. Jeden z młodych ludzi usadza się na noc na koślawym krzesełku pod drzwiami i tu, przy kopcącej lampce albo przy świecach ołtarzowych czyta książki. Na podwórzu gospodarczym stale przebywa kilku młodych ludzi, którzy nie spuszczają oczu z moich okien. Zresztą, są grzeczni i trzymają się na odległość.
Upominam się o możność odprawiania Mszy świętej. Dowiaduję się, że do kościoła nie będę mógł chodzić. Wobec tego proszę o przybory do Mszy świętej, którą chcę odprawiać w celi.
Rywałd, k. Lidzbarka, 28 września
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Po wyjątkowo wczesnej wieczerzy zasiadłem do lektury książki ojca Bernarda KB. o świętym Józefie. Ze skupienia wyrwało mnie niezwykłe o tym czasie stukanie do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, wszedł „pan w ceracie”, z kapeluszem w ręku. „Pojedziemy dalej” – zwrócił się do mnie. Nie byłem zbytnio zaskoczony. „Ile mam czasu na zebranie rzeczy?” – „Pół godziny, my pomożemy, są walizki”. – „Dziękuję, poradzę sobie sam”. – Mój „gość” zaprosił drugiego i przystąpili do zbierania moich rzeczy. Pytam, jak daleka czeka mnie droga. Z wahaniem odpowiada: „Około 100 kilometrów”. […]
Po ciemnych schodach idziemy na dół, pierwszy raz od 2 tygodni. Wokół nie ma żywej duszy. Nawet żołnierzy, którzy zazwyczaj wśród nocy czynili tyle hałasu na korytarzach, ani śladu.
Zajmuję miejsce w aucie wraz z „panem w ceracie”. Stoi kilka innych wozów w dyskretnej odległości. Ruszamy. W imię Boże! Czuję się tak bardzo „rzeczą”, że nie pytam o nic. […]
[…] Jedziemy wyraźnie na Jabłonowo Pomorskie.
Bardzo starannie czuwano nad tym, bym nikogo nie widział. Po drodze mijamy Ostródę; dłuższy czas stoimy przed gmachem województwa w Olsztynie. Jest późno – wraca mnóstwo ludzi z nieznanych mi dróg. Wreszcie ruszamy dalej; mijamy Dobre Miasto i Lidzbark. Znowu zbłądziliśmy w ciemnościach; stoimy na drodze, zbliża się jakiś wóz, który zatrzymano z daleka i zawrócono. Nadchodzi jakiś mężczyzna, którego zawrócono. Po kilku minutach jazdy zajeżdżamy przed jasno oświetloną bramę; świeci się wiele lamp. Brama jest obita świeżymi deskami. Jakiś niedostrzegalny duch otwiera bramę od środka. Wjeżdżamy w podwórze, które w ciemnościach robi na mnie wrażenie więzienne. […]
Wprowadzono mnie na pierwsze piętro, na szeroki korytarz, oświetlony na biało; wszędzie znać świeżą farbę. Jestem w obszernym pokoju. […] Jakiś wysoki drab w czapie na głowie przedstawia mi się jako kierownik domu. Wyjaśnia, że komendanta chwilowo nie ma, ale niedługo nadjedzie. Jakoż wkrótce nadchodzi tęgi jegomość czyniący wrażenie maitre d’hotel. Nie przedstawiwszy się oświadcza mi, że jest to nowe miejsce mego pobytu; w tym domu mam do rozporządzenia dwa pokoje, kaplicę, korytarz i ogród. Obok mieszka ksiądz, który jest kapelanem, i siostra zakonna. Obecnie śpią, ale rano się przedstawią. Nie dowiedziałem się, jak się nazywa miejscowość, do której mnie przywieziono. Natomiast poinformowano mnie, że koszta pobytu w tym domu pokrywa państwo.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 12 października
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Najdroższy mój Ojcze! Skoro tylko otrzymałem wiadomość, że mogę wysłać list do Ciebie, najdroższy mój Ojcze, wypełniam to, co serce pilno mi nakazuje. […]
Pragnę Cię zapewnić, Drogi Ojcze, z tą prawdą wewnętrzną, jaką zawsze we mnie widziałeś, że w obecnych warunkach swojego życia jestem w pełni spokojny i ufny. Nie mogę dziś Kościołowi i Ojczyźnie służyć pracą kapłaństwa w świątyniach, ale mogę im służyć modlitwą. I to czynię niemal przez cały dzień. Mam radość odprawiania co dzień Mszy świętej w kaplicy domowej, korzystam z towarzystwa jednego z kapłanów, który pełni obowiązki „kapelana” [ks. Stanisław Skorodecki] i siostry zakonnej [Maria Leonia Graczyk], która opiekuje się naszymi potrzebami domowymi. Czas wypełniam lekturą, modlitwą i spacerem w rozległym parku.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 17 października
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Nasze otoczenie ustala tryb nadzoru nad nami. Stanowią swój świat, żyjący obok, z zainteresowaniem wyraźnie skierowanym na nas. Przy szklanych drzwiach, wychodzących na korytarz, za matową szybką stoi niewielki stół, na nim lampa z zielonym kloszem; przy lampie człowiek nad książką. Każde poruszenie drzwi odrywa jego uwagę od lektury. I tak jest okrągłą dobę. Zmieniają się tylko ludzie, ale „praca przy kasie” ma ten sam wymiar i wartość. Nie widać wprawdzie wśród naszych dozorców typów o wyrazie „intelektualistów”, ale książka jest jedynym środkiem opanowania nudy.
Na dole, przy drzwiach, czuwa drugi pan z książką; dystrakcją dla niego są kołatania do drzwi podwórzowych, które ma obowiązek otwierać. I tam służba trwa okrągłą dobę. Co robią inni ludzie, których kręci się po domu wielu, na razie trudno ustalić. Dom jest oświetlony całą noc; niekiedy światła palą się i w dzień. Podobnie jest w podwórzu i od drogi. Wokół parkanów czuwają straże wojskowe, słychać ich niecierpliwe tupanie zewsząd, w ciągu nocy. Drugie piętro jest stale oświetlone; nawet w nocy pokoje emitują światło na ogród przez okna. Zresztą panuje cisza.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 20 października
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Kilkakrotnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni pytałem o odpowiedź na sprawy przeze mnie wniesione. Zawsze otrzymywałem tę samą odpowiedź, że „przełożeni dotychczas nie zajęli stanowiska”. Zrozumiałem, że odpowiedzi nie chcą dać, a ja mam uważać się za człowieka bez praw przysługujących zwykłym więźniom. Słowem – bez wyroku sądowego zostałem skazany na śmierć cywilną i sprowadzony do poziomu „liszeńca”. Z takim stanowiskiem, wydaje mi się, nie powinienem się tak łatwo pogodzić i muszę czynić wszystko, by doszło do wymiany poglądów. Prosiłem pana komendanta, by o tym stanowisku powiadomił przełożonych. Oświadczył, że to uczyni.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 14 listopada
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego. Rewizja paczki świątecznej dla więzionego kardynała Wyszyńskiego
Wręczono mi dzisiaj paczkę, wysłaną z domu na święta Bożego Narodzenia. Wszystkie drobiazgi były rozpakowane i starannie przejrzane; ciasto i inne spożywcze materiały były też badane, gdyż noszą na sobie ślady wygniecenia i łamania. Wyjęte z pudełek słodycze bardzo niedbale były ułożone, pokruszone i zgniecione. Zapytałem o list. Komendant odpowiedział, że „widocznie listu nie było, skoro nie został doręczony”. Wyraziłem wątpliwość: „Rodzina moja wie, że bardziej mi zależy na listach od Ojca i wiadomości o tym, co się dzieje w domu, niż na żywności”. Komendant ponowił swoje „widocznie”; mówił to jednak niepewnym głosem, starając się uniknąć dyskusji. Dotychczas nie otrzymałem odpowiedzi na swój list z 31 października br. Na pewno list nie został Ojcu doręczony.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 17 grudnia
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Ostatni dzień roku nakazuje mi uczynić choćby krótki rachunek sumienia z przewodniej cnoty – miłości. Pragnę być jasny. Mam głębokie poczucie wyrządzonej mi przez Rząd krzywdy. Szczególnie czuję się pokrzywdzony przez pana Mazura, który znał moje szczere wysiłki nad stworzeniem atmosfery spokoju w układaniu stosunku Kościoła i Rządu. Nie mam żalu do prezydenta Bieruta, chociaż uważam, że nie wypełnił swego obowiązku obrony obywatela, wbrew prawu pozbawionego wolności. – Pomimo to nie czuję uczuć nieprzyjemnych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi, i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swego nieprzyjaciela, zamieniać w uczuciach na braci.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 31 grudnia
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Pan komendant zgłosił się ze zwykłymi zapytaniami: o zdrowie i potrzeby. Odpowiedziałem, że zdrowie nie wykazuje większych zmian na lepsze. „Może w takim razie ponowną komisję lekarską?” – Wyrażam obawę, że niewiele to da, gdy będzie w takich warunkach jak poprzednio. Byłem zaskoczony składem tej komisji, chociaż mówiliśmy o moim lekarzu. W dodatku pana komendanta nie było i nie mogłem pytać, dlaczego tak się stało. Jeżeli miałaby być nowa komisja, to jeden z moich lekarzy musiałby brać w niej udział. Pan komendant tłumaczy, że to nie była złośliwość, „tylko nie wszystko dało się ułożyć”. […]
„Ja mam jeszcze do księdza list”. Wręcza mi list od Ojca. Jest to list z 14 czerwca br. jako odpowiedź na list z 29 kwietnia. Rzucam okiem na ten list. W związku z tym listem pan komendant zgłasza życzenie Rządu, by listy wyraźnie pisały o stanie zdrowia, gdyż ostatni list narobił wiele niepokoju i interwencji u Rządu. Odczytuję urywek ze swego listu o stanie zdrowia, wyjaśniając, że nie mogłem napisać nic szczegółowego dla braku komisji lekarskiej, na którą czekałem. Gdyby w komisji był mój lekarz, byłoby to teraz i dla panów wygodniejsze. Druga prośba Rządu, by w listach nie było „materiału duszpasterskiego”, gdy to też robi trudności, które mogą doprowadzić do zakazu pisania listów. Odpowiadam, że jest to mój zwykły sposób pisania do Ojca z zakresu spraw religijnych. Ponieważ wyczułem z listu Ojca, że jest w stanie duchownego niepokoju o mnie, więc chciałem mu dodać nieco otuchy. Zresztą, te rzeczy, o których pisałem do Ojca, nie mogą być niebezpieczne dla Państwa.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 24 czerwca
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Zgłosił się pan komendant, po miesiącu nieobecności. Pytał o sprawy; powiedziałem, że nowych nie ma, prócz wiszącej sprawy listu do pana prezesa Rządu. Zastępca nie mógł przyjąć, gdyż uważał, że list był źle zaadresowany. […] Zwracam uwagę na to, że w liście są poruszone takie sprawy, które są znane tylko panu prezydentowi Bierutowi i dla mnie jest kwestią sumienia, czy może je czytać znacznie szersze grono. Pan komendant uważa, że może list przyjąć i wziął go ze sobą, chociaż był zaadresowany do Prezydium Rządu. Tak więc sprawa, która ciągnęła sią od początku października ub. roku, dziś uczyniła krok naprzód. Chociaż nie oczekuję z tego obrotu rzeczy nic pomyślnego dla siebie, to jednak sumienie moje znacznie się uspokoiło, gdy mogłem powiedzieć Rządowi to, czego wymaga prawda i dobro Kościoła. Gdybym milczał, zawsze mógłbym spotkać się z zarzutem, że niedostatecznie broniłem prawdy, a może przez to narażałem Kościół.
W tej potrzebie „mówienia” jest niewątpliwie i odbicie przekonania, że powiedziana prawda musi mieć swoje znaczenie. Nie zawsze bierzemy tu pod uwagę, że mentalność drugiej strony jest tak radykalnie odmienna; jeśli chcą znać prawdę, to nie zawsze dlatego, by iść za nią, tylko by „przeciwnika do końca rozpracować”.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego, 1 sierpnia
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Śniadanie, ostatni spacer po ogrodzie, po oddaniu naszych rzeczy, które o godzinie 10.00 odwieziono na samolot. O godzinie 12. 15 wyruszyliśmy w kierunku na Bartoszyce, Kętrzyn. Samolot stał pod Kętrzynem, na polu przyległym do lasów, w których mieściła się kwatera Hitlera. Samolot startował o godzinie 13.00; stały kierunek lotu – południowo-zachodni. Lecieliśmy w nieznane. Rozpoznaliśmy Jeziora mazurskie, przelot przez Wisłę. Później wznieśliśmy się ponad pułap chmur i już nic nie widzieliśmy, aż Odrę. O godzinie 15.00 lądowaliśmy na polach, w pobliżu miasta, którego nie mogłem rozpoznać. Wiedziałem, że jesteśmy gdzieś na Opolszczyźnie. Później okazało się, że lądowaliśmy koło Nysy, skąd przez Głuchołazy dojechaliśmy samochodami do Prudnika Śląskiego. Trzeba było jednak czekać w samolocie do godziny 18.00. Dopiero w ciemnościach wyszliśmy z samolotu i zajęliśmy miejsca w samochodach. Droga trwała około trzech kwadransów. Zatrzymaliśmy się przy domu, położonym w lesie, który był przeznaczony na nowe miejsce pobytu. Był to klasztor Franciszkanów pod Prudnikiem, zamieniony na nowy „obóz izolacyjny”.
Stoczek, k. Lidzbarka Warmińskiego–Prudnik, woj. Opolskie, 6 października
Stefan Wyszyński, Zapiski więzienne, Paryż 1982.
Wieczorem wizyta Bohdana Skąpskiego, kierownika Instytutu Prymasowskiego na Jasnej Górze, który opowiadał o dokonanej [22 lipca] rewizji. Odbyła się ona w sposób brutalny z użyciem pałek gumowych przez milicję, która przyjechała na trzech samochodach ciężarowych. Skąpski był bardzo wzburzony i domagał się jakiejś reakcji na to z mojej strony. […] wyraziłem obawę, że będą jeszcze dalsze akty podobnego rodzaju.
— Jakie jest z tego wyjście? — zapytywał Skąpski.
— Zależy to od ks. Prymasa — odpowiedziałem — zależy od tego, by w jakiś sposób liczyć się z władzą ludową i unikać niepotrzebnych zadrażnień.
Zwróciłem uwagę, że Kościół na skutek błędnych rachub politycznych i na skutek akcji nacisku społecznego, czym się wielu biskupów powoduje — może wiele stracić ze zdobyczy otrzymanych w Październiku. Rząd jest bezwzględny i nie będzie się liczył ani z opinią społeczną wewnątrz kraju, ani z opinią zagranicy i postąpi brutalnie, odbierając Kościołowi jego najważniejsze dziedziny pracy. Nikt się o to nie upomni w sposób skuteczny, bo na taką skuteczność nie ma miejsca.
Warszawa, 24 lipca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Lisów, woj. świętokrzyskie. Reakcja mieszkańców na telewizyjny apel Józefa Glempa o pożyczkę zbożową
W wieczór wigilijny Prymas [Józef] Glemp (dla którego ostatnio mam więcej sympatii za orientację narodową) apelował do chłopów o pożyczkę zbożową. Jak to? Urynkowienie i pożyczka? Rynek i apele? Mam poczucie osaczenia.
Lisów (Świętokrzyskie), 24 grudnia
Przemawiał w telewizji Prymas, kardynał Glemp. Tak, Polska jest już nasza, telewizja i prasa nasza. Bieda też nasza, ale możemy i musimy sami budować nasze jutro w naszym kraju. Takiej sytuacji nie było od 50 lat.
Warszawa, 25 grudnia