O piątej po południu znowu zawyły syreny. Zaraz potem odezwały się działa artylerii przeciwlotniczej. Huk motorów był coraz silniejszy, wybuchy następowały jeden po drugim. Wybuchy bomb, łomot walących się budynków, ostre grzmoty dział i terkotanie karabinów połączyły się w jeden olbrzymi, koszmarny koncert. [...]
Wyszedłem na taras. Widok był straszny, ale rzeczywiście interesujący. Nad naszymi głowami błyski ogromnych bombowców i mniejszych samolotów, prawdopodobnie myśliwców. Ile ich było, nawet w przybliżeniu nie mogłem ustalić, bo znikały i znowu się pojawiały. Chwilami rozpoznawałem polskie maszyny. Słońce złociło zgrabne korpusy samolotów. Między nimi w niektórych miejscach pokazywały się białe smugi. Wkrótce jedna z maszyn, ciągnąca za sobą ognisty ogon, zniknęła.
Spojrzałem na zegar. Była 17.10, już prawie od dziesięciu minut trwał atak powietrzny, który jakby przycichł, ale znowu niebo zapełniło się i słychać było jeszcze mocniejsze huczenie i wycie bomb. Ta straszliwa kakofonia, poczucie całkowitej bezradności i beznadziejne oczekiwanie targało nerwy.
Warszawa, 4 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.