Pod przewodnictwem majora Kierasińskiego odbył się sąd polowy [w sprawie dywersji z 3 września] przy udziale dwóch ławników, z których jeden był sierżantem. Ja byłem sekretarzem. Niemcy wzywani byli kolejno. Na pytania stawiane w języku polskim nie odpowiadali. Nie dowiedzieliśmy się więc od nich nic, ani skąd mieli broń, kto był ich dowódcą, jakie mieli zadanie. Sąd odbywał się w sali karczmy w Otorowie. Wyrokiem sądu polowego wszyscy w liczbie 29 skazani zostali na karę śmierci przez rozstrzelanie.
Otorowo k. Bydgoszczy, 4 września
Bydgoszcz 3–4 września 1939. Studia i dokumenty, red. Tomasz Chińciński, Paweł Machcewicz, Warszawa 2008.
Doszliśmy do Starego Rynku, który od strony zachodniej otoczony był gęstym szpalerem wojska. Przed kościołem [...] stali w szeregach mężczyźni i chłopcy. Było ich około 30. Widziałem wśród nich licealistów i harcerzy. [...] Polacy zostali tu specjalnie zgonieni, aby byli świadkami egzekucji.
W pewnej chwili kobieta obok mnie próbowała przedrzeć się przez szpaler żołnierzy niemieckich, została jednak uderzona kolbą karabinu w głowę. Leżącą na ziemi bito i kopano. Zaraz po tym incydencie stanął przed skazańcami oddział żołnierzy niemieckich z karabinami gotowymi do strzału. W tym momencie jeden ze skazańców wspiął się na palce i krzyknął: „Niech żyje Polska!”. Rozległa się salwa, a ciała padały bezwładnie na kamienie.
Bydgoszcz, 9 września
Edward Serwański, Dywersja niemiecka i zbrodnie hitlerowskie w Bydgoszczy na tle wydarzeń z 31 X 1939, Poznań 1984.
Dotychczasowe akcje oczyszczające [...] przyniosły następujące wyniki:
Zastrzelono 200–300 polskich cywilów. Wiadomość tę podała komendantura miejscowa w Bydgoszczy. Komisaryczny nadburmistrz Kampe ocenia liczbę zastrzelonych na co najmniej 400. Dokładnej liczby nie można ustalić. [...]
Internowano około 400–500 cywilów, zgarniętych, jak popadło, z ulicy przez wkraczające do Bydgoszczy oddziały wojskowe.
Bydgoszcz, 9 września
Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka 1939–1945, t. 1: 1939–1942, oprac. Lucjan Dobroszycki et al., Warszawa 1970.
Wczoraj wieczorem strzelali Polacy w skrytobójczy sposób do obywateli Rzeszy Niemieckiej. Kara za ten potworny czyn została już wykonana.
Aby uniknąć dalszych napadów, grożących życiu obywateli Rzeszy Niemieckiej, dzisiaj zaaresztowano 20 zakładników z wszystkich warstw ludności. Ci zakładnicy zostaną natychmiast w trybie doraźnym rozstrzelani, jeżeli się zdarzy napad na obywateli Rzeszy [...].
Mężczyźni zamieszkujący domy, z których padną strzały, zostaną zbiorowo pociągnięci do odpowiedzialności i w trybie doraźnym rozstrzelani.
Kraków, 20 września
Stanisław Dąbrowa-Kostka, Hitlerowskie afisze śmierci, Kraków 1982.
Zobaczyliśmy czołgi sowieckie, które czekały na nas rozstawione na swoich stanowiskach. Stało kilka samochodów opancerzonych i niezliczona masa Sowietów. Na czołgach wywieszono białe flagi. Do naszej grupy podszedł oficer sowiecki i zapytał, czy chcemy dalej walczyć, czy też poddać się. Usłyszałem odpowiedź kapitana marynarki Bończaka: „Nie chcemy walczyć i nie chcemy się poddać. Chcemy iść za Bug”. Oficer sowiecki odpowiedział, że możliwe są tylko dwie odpowiedzi: „poddać się” lub „walczyć”. Oficerowie Flotylli zdecydowali poddać się bez jednego strzału. Dano nam rozkaz oddania broni i stawienia się na zbiórkę. Pomaszerowaliśmy jeszcze pół kilometra. Sowieci rozkazali, by z grupy wystąpili oficerowie. Natychmiast zabrano im płaszcze, koce i wszelki ekwipunek wojskowy. Popędzono ich drogą w kierunku północno-wschodnim. Po jakimś czasie z tego kierunku usłyszeliśmy strzały. Pytaliśmy oficerów sowieckich, czy to znów jakiś polski oddział się broni. W odpowiedzi usłyszeliśmy: „To wasze pany są rozstrzeliwane w Mokranach”.
Okolice wsi Małoryta, woj. poleskie, 25 września
Mariusz Borowiak, Zapomniana flota. Mokrany, Gdańsk 2006.
Dali się nam we znaki od razu pierwszego dnia swojego pobytu, gdy tylko pozajmowali opuszczone mieszkania, a dziedzińce zastawili autami, radiostacją i kuchnią polową. W celu uprzątnięcia śmieci dozorca nasz ze swoimi pomocnikami wykopał rów na podwórku, zsypując tam śmieci, paląc i zakopując je. Gestapowcy ponaglali, a gdy jeden z robotników nie spodobał się, gdyż zbyt wolno widocznie pracował — pilnujący pracy gestapowiec wściekł się. Wyrwał mu łopatę, zbił po twarzy — pokazał, jak się kopie. [...]
Ofiarą zagnaną do roboty był woźny z ministerstwa oświaty, nie umiał rowu kopać, nie spodobało się znowu. Gestapowiec znów wyrwał łopatę, skuł po twarzy, wreszcie kazał się odwrócić do ściany i zastrzelił jak psa. Kiedy bezbronny człowiek zwalił się na ziemię, gestapowiec chwycił trupa za rękę i nogę i wrzucił go do dołu, a struchlałym robotnikom patrzącym na tę straszną scenę — kazał rów śmieciami zasypać i dalej kopać.
Warszawa, 30 września
Wacław Lipiński, zbiór rękopisów BN, sygn. 7986/4.
Spisywanie ewidencji, apele i zbiórki. Na zbiórkach [...] krzyczeli: „Polscy oficerowie, policjanci, listonosze i urzędnicy państwowi — wystąpić osiem kroków do przodu!”. [...] A kiedy już wywołani stali, jeden z politruków (tak ich nazywaliśmy), wskazując na naszych oficerów i rezerwę wojskową przeraźliwym głosem krzyczał: „To są wasze polskie burżuje, którzy znęcali się nad wami i trzymali polski naród w niewoli!”. [...] Po chwili kazano nam się rozejść do bloków, wszystkich oficerów i rezerwę wojskową lokując w oddzielnych blokach w pobliżu wieżyczek obserwacyjnych. [...] Wieczorami z pobliskiego lasu słychać było strzały z broni karabinowej. [...]
Za kilka dni przedostaliśmy się do tych bloków, gdzie przebywali nasi oficerowie i rezerwa wojskowa. Nie zastaliśmy już żadnego z nich.
Obóz w Talicy, obwód iwanowski, ZSRR, 5 października
Jan Bieńkiewicz, AW, sygn. II/1153.
Gdy się tylko ruszę do któregoś z tutejszych miasteczek, zaraz przypomina się wojna, którą już przeżyłam. [...] W Środzie wielka żałoba, bo pół godziny przed moim przyjazdem Niemcy zrobili na rynku publiczną egzekucję i rozstrzelali trzydziestu kilku Polaków za to, że w początkach wojny ludność cywilna zabiła jednego Niemca. Za jednego Niemca ginie czterdziestu naszych najlepszych i najniewinniejszych w świecie obywateli. Niepodobieństwem jest, by Niemcy nie mieli kiedyś odpokutować za to bestialstwo, za te ohydne, bezprzykładne mordy. W Kórniku też rozstrzelano kilkunastu Polaków. Właściwie nikt dobrze nie wie, za co się to dzieje.
Zemsta naszych ludzi będzie straszna, będzie to rzeź Niemców, bezlitosne mordowanie. Ja sama z zimną krwią zabiłabym Niemca, własnoręcznie walnęłabym w łeb pierwszego napotkanego Pludra. Nie będę się wcale dziwić, jeśli po tym, co się tu teraz dzieje, Polacy będą wyżynać nie tylko Niemców najzupełniej niewinnych, ale także ich żony i dzieci.
Kromolice, Wielkopolska, 21 października
Anna Andryczkówna, zbiór rękopisów Biblioteki Narodowej (BN), sygn. akc. 13188.
Znów rozstrzeliwania, zabójstwa. Przechodziłem koło megafonu, czyli tak zwanej szczekaczki – znów podano nadzwyczajną odezwę komendanta SS policji i nazwiska nowej dwudziestki na rozstrzelanie. Przygnębienie i smutek mnie ogarnął.
Warszawa, 24 października
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Pewnego dnia jakoś od strony przeciwnej, niż dawniej, idę ku ulicy Leszno. Ogarnia mnie zdziwienie. Przede mną i za mną podąża dużo ludzi. Ciżba rośnie, zagęszcza się w tłum. Dziwne, uroczyste milczenie. Wtłaczamy się w ulicę Leszno. Chodnik wąski, teraz ludzie idą niemal parami, po dwóch, trzech, Nie ma straży, która by nas pilnowała, jednak porządek utrzymuje się jakoś sam. Zaniepokoiłem się. To nie chęć przysłuchania się jakiejś ciekawej rozprawie sądowej pcha te tłumy. To... manifestacja. Za chwilę gruchnie salwa i rozproszy demonstrantów. Cofnąć się za późno. Nie ma przejścia z powrotem. Wszyscy, jakby się umówili, idą w jednym kierunku.
[...] Nagle słyszę szept za sobą: „Pielęgniarka szpitala zdradziła mi, że przed TYM wyssali z nich krew, po kilka litrów z każdego”. Odpowiedział męski szept: „Celem transfuzji, polska, żydowska krew ma płynąć w żyłach hitlerowskich bohaterów...!”. „Biedni chłopcy!” — odpowiedział szept kobiecy. Idziemy. Nic nie rozumiem. Zbliżamy się do miejsca na ulicy Leszno, gdzie stoi wysoka ruina. Kiedyś był tam magazyn wózków dziecinnych, tylko na najwyższym piętrze rozwieszone w oknach doniczki z prymulkami, zdradzały, że tam prywatne mieszkanie. Na wysokości pierwszego piętra długi balkon. Żelazne pręty zapuszczone w cementową podłogę utrzymały się doskonale.
Co to?! Tłum obraca głowy. Jakieś ciemne plamy zwieszają się z każdego pręta. Z moim krótkim wzrokiem jestem skazany na domysły. Nie śmiem pytać. Wolno posuwamy się. Na twarzach tłumu maluje się skupienie i... coś jeszcze. W oczach zapalają się błyski. Młoda kobieta prowadzona pod ramię przez siwego pana zaczyna szlochać. Towarzysz na próżno stara się ją uspokoić: z każdego pręta zwisa jeden wisielec: głowy pochylone, twarze zielone, oczy otwarte, szklane. Zaskoczony, bezmyślnie liczę: dwadzieścia siedem trupów w papierowych ubraniach. Oszczędni są ci kaci: nawet o tym pomyśleli, aby ukraść ubrania. Wełna przyda się w Reichu [...]
Tak przez jakieś dwa tygodnie. Dzień w dzień: my sędziowie, personel kancelaryjny, publiczność — musieliśmy przechodzić wzdłuż szpaleru tych nieszczęsnych zwłok. Dopiero, gdy słodki zapach trupi stał się nie do zniesienia — gnijące ciała wisielców zniknęły.
Warszawa, 11 lutego
Stanisław Wilczyński, Wspomnienia z lat 1980-1956, Rękopis, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 15617 II, [cyt. za] Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941-1944, Warszawa 2007.
Podeszłam w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą – rączkę starszego synka. Dzieci szły płacząc i modląc się. Starszy widząc zabitych wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki wychodząc przez prawy policzek. Dostałam krwotoku ciążowego.
Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Czułam odrętwienie lewej części głowy i ciała. Byłam jednak przytomna i leżąc wśród trupów widziałam prawie wszystko, co się działo dokoła. Obserwowałam dalsze egzekucje. Wprowadzono nową partię mężczyzn, których trupy padały i na mnie. […] Grupa za grupą rozstrzeliwano aż do późnego wieczora.
Warszawa, 5 sierpnia
Zbrodnie okupanta w czasie powstania warszawskiego w 1944 roku, oprac. S. Datner, K. Leszczyński, Warszawa 1962.
Żołnierze niemieccy […] otworzyli klapę kanału [powstańcy oraz ludność cywilna przechodziła kanałami z odciętych przez Niemców dzielnic Warszawy; taka droga trwała często kilkanaście godzin; część z nich gubiła się po drodze, ginęła od wrzucanych przez niemieckich żołnierzy granatów lub wpadała w ich ręce przy wyjściu z kanału].
Znajdowałem się wtedy na pierwszym piętrze w domu nr 5 przy ulicy Dworkowej. […] Ulica była obstawiona przez żandarmerię, a koło włazów przez SS. Z włazu zaczęła wychodzić ludność cywilna, wśród której byli chorzy, kobiety, dzieci i mężczyźni, a także powstańcy z opaskami i bez opasek. Esesmani stojący koło włazu rozdzielali na dwie grupy kobiety, dzieci i starszych mężczyzn, kierując grupę pod dom nr 5.
Młodym kazano uklęknąć pod płotem po przeciwnej stronie ulicy. […] Esesmani otworzyli ogień z pistoletów maszynowych, wybili wszystkich powstańców. […] Pomiędzy zabitymi widziałem kilka kobiet.
Warszawa 27 września
Zbrodnie okupanta w czasie powstania warszawskiego w 1944 roku, oprac. S. Datner, K. Leszczyński, Warszawa 1962.
Nad ranem 7 lipca zatrzymaliśmy się na dzienny postój w wiosce Brzeziny. Przez środek wsi przechodziła droga. Na skraju wsi znajdowała się stodoła, przed którą mój zwiad (dwunastu ludzi) ćwiczył ujeżdżanie koni pod dowództwem plutonowego. Dochodząc do drogi, za którą kwaterowała część szwadronu, usłyszałem huk silników. Po chwili ze wzgórza (dwieście–trzysta metrów od nas), gdzie kwaterował w kilku budynkach 2 szwadron „Burego”, wyjechały na nas trzy auta: łazik, fiat osobowy i ciężarówka. Na wzgórzu zatrzymała się druga ciężarówka, otoczona natychmiast ludźmi „Burego”.
Dałem rozkaz kontynuowania ćwiczeń na ujeżdżalni. Porwałem od najbliższego żołnierza pepeszę i z kilkoma ludźmi z niedbale przewieszonymi automatami ruszyliśmy na spotkanie nadjeżdżających. Nasze mundury dawały poczucie bezpieczeństwa. Łazik podjechał do nas. Szofer grzecznie pozdrowił. Zostało przy nim dwóch naszych. Z pozostałymi ruszyłem dalej. Fiat zatrzymał się przy koniach. Przez okno wychylił się oficer (pułkownik-prokurator) przywołując plutonowego. Zapytał o drogę, twierdząc, że się „zgubili”. Podszedłem. Otoczyliśmy auta. Wszyscy Rosjanie (prócz kobiety obok pułkownika) na rozkaz podnieśli ręce. Wyszli z aut i zostali odprowadzeni do chaty, pozostając pod strażą. Zgodnie z rozkazem majora mieli zginąć.
Któryś z dowódców drużyny zorganizował kopanie. O kilkadziesiąt metrów za stodołą w zbożu zaczęto szykować dół. Szedłem powoli do kwatery zatrzymanych. Przy łaziku, obstawionym kilkoma żołnierzami, szofer tłumaczył funkcjonowanie maszyny podchorążemu „Konarowi”. Rozmowa w tonie przyjacielskim.
Zanim wszedłem do pomieszczenia zatrzymanych, podbiegł do mnie wartownik: „Panie poruczniku, on ma bardzo dobry zegarek”. Pamiętał, że 2 maja (moje imieniny) w Puszczy Białowieskiej zgubiłem podarowany mi przez babkę na imieniny zegarek. Wchodzę do zatrzymanych. Siedzą na stołkach. Zegarka na ręku nie widać. „Kto otniał ot was czasy?” [Kto wam zabrał zegarek?] — „Nikto, imieju” — odpowiedział pułkownik i wyjąwszy zegarek z kieszeni podał mi go. No, zdobycz potrzebna — Longines (on też go nie kupił).
Pułkownik zapytał: „Uże nie nużnyj?” [Już niepotrzebny?], bardzo poważnie. „Da” — odpowiedziałem. „Nie ubiwajtie żenszcziny” [Nie zabijajcie kobiety].
Wyszedłem z bardzo dziwnym uczuciem. Dół był gotów. Wyprowadzono skazańców i dołączono do nich szofera. Kobieta tuliła laleczkę, którą kazałem rozpruć i sprawdzić zawartość (pamiętałem, że często używa się lalek jako skarbonek). Jak twierdziła kobieta, kukołoczka [laleczka] miała być dla riebionka [dziecka]. Nie wiedziałem, że dla tego, co ma przyjść (żadne oznaki odmiennego stanu nie były widoczne). Piszę to ze łzami, ja, twardy człowiek i dowódca.
Przy egzekucji byłem obecny, ale sam w niej nie uczestniczyłem. Pułkownik objął kobietę. „Praszczaj, Masza” [„Żegnaj, Masza”]. Zginęli.
Rozkaz majora musiałem wykonać i wykonałem, ale ciągnie się za mną do dziś niepotrzebny ciężar. A tyle wykonanych wyroków mam za sobą!
Brzeziny, 7 lipca
Z ziemi polskiej do Polski, „Karta” nr 36/2002.
20 marca 1946 r. kurenie UPA d[owód]ców „Chrina” i „Myrona” wspólnie przeprowadziły atak na Jasiel. [...] Wroga okrążono i całkowicie rozgromiono. [...] W archiwum znaleziono dokładną charakterystykę każdego członka WP; na podstawie tych danych 20 jeńców zwolniono, resztę, która wsławiła się paleniem i zabójstwami ludności ukraińskiej, rozstrzelano.
Jasiel, 20 marca
UPA w switli dokumentiv z borotby za Ukrajinśku Samostijnu Sobornu Derżawu 1942–1950 r., t. II, [b.m.w.] 1960, s. 156.
Wiadomości własne. […]
Dnia 6 kwietnia przybyło WP do Bukowska, zastrzelili 3 Ukraińców w Tokarni, na skutek czego ludność ukraińska z Tokarni i Wolicy uciekła w popłochu przed WP do lasu. WP radzi ludności polskiej pozostałej w Bukowsku, aby uciekała do Sanoka przed napadami band ukraińskich z gór. Ludność jest bezradna i przerażona — krążą różne wersje: jedni mówią, że jest to zemsta Ukraińców za spalenie przez WP 13 wiosek ukraińskich, inni twierdzą, że jest to robota band ukraińskich, które są w zmowie z polską reakcją. Ksiądz rzym[sko]-kat[olicki], proboszcz z Bukowska werbuje ludność polską — pogorzelców do wyjazdu na Zachód.
Dnia 7 kwietnia w Komańczy został rozstrzelany przez WP tamt[ejszy] ksiądz ukraiński — proboszcz Komańczy wraz z synem za posiadanie broni w domu.
Sanok, 8 kwietnia
Archiwum Państwowe w Rzeszowie, zesp. 16, sygn. 146.
Odbywało się przedstawienie [...]. Około godziny 20.00 pojawiło się około 25 żołnierzy z tak zwanej Armii Krajowej. Po nawiedzeniu posterunku MO, poczty, weszli na salę [...], wywołali ob. wójta, sołtysa, kierownika ag[encji] pocztowej, milicji, członków PPR oraz urzędników UB. Ostatnich przytrzymali. W tym samym czasie nadjechał samochód z Kościerzyny, przywożąc trzech urzędników UB. Wśród nich znajdował się major rosyjski. Wszystkich również przytrzymano. Samochód z Kościerzyny spalono, a urzędników z UB rozstrzelano. Pięciu zabitych legło u wylotu szosy do Zblewa około p. Karymora. Jeden ciężko ranny trzeciego dnia zmarł.
Stara Kiszewa, 19 maja
Kronika szkoły w Starej Kiszewie udostępniona przez dyr. Ewę Bembnistę, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
Ci ubowcy ze Starej Kiszewy byli upomnieni wcześniej, że mają urząd zostawić, bo ich zastrzelą. Mieli ostrzeżenie. Ja wtedy chodziłem na próby amatorskiego kółka teatralnego, zorganizowanego przez chór kościelny. Partyzanci „Łupaszki” przyjechali w trakcie naszego przedstawienia. Obstawili salę i weszli na scenę. Graliśmy pięcioaktową komedię Korzeniowskiego Polacy w Ameryce, ale zdążyliśmy zagrać tylko jeden akt, a jak zaczęliśmy drugi, to oni weszli i wszystko się zakończyło. W pierwszym akcie miałem bardzo krótką rolę kapitana okrętu. W drugim akcie byłem krakowiakiem. Jak weszli, to akurat stałem na scenie. Mówię do kolegi: „To są chyba akowcy, nie wiadomo, co teraz będzie”. Przerażony byłem. I wszyscy też. Najpierw poprosili naczelnika poczty, Dziwowskiego, ktoś z nich go wyprowadził, poszli razem na pocztę, gdzie był aparat telefoniczny i uszkodzili go. Potem ogłosili: „Kto jest z UB, niech wystąpi”. Dwóch ich wystąpiło, w tym komendant, Jerzy Fajer. Miało ich tam być trzech, ale jeden z nich pojechał do żony i ten śmierci uszedł.
W międzyczasie przyjechał samochód z ubekami z Kościerzyny. Major dał rozkaz, żeby ich wszystkich rozstrzelać. Oni wołali, że są Polakami, a jeden z nich był podobno Rosjaninem, ten wołał Boga. Mój wujek to widział. Pociągnęli po nich wszystkich serią z automatu i koniec. Potem rozbili zbiornik z benzyną i samochód się spalił, a razem z nim jeden z ubeków, który wczołgał się pod auto.
Stara Kiszewa, 19 maja
Relacja Józefa Gołuńskiego w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.
(wiadomości własne)
Dnia 24 maja 1946 r. o godz. 8.00 na stadionie sportowym w Sanoku odbyła się egzekucja przez powieszenie dwóch osobników z bandy NSZ [Narodowych Sił Zbrojnych]: Ryniaka i Pudlika, skazanych wyrokiem sądu doraźnego na karę śmierci za napady z bronią w ręku na Posterunki MO, funkcjonariuszy UB, na żołnierzy polskich, na spółdzielnie i za kradzież bydła. Egzekucja wywarła silne wrażenie na tutejszej ludności. Na terenie Sanoka na temat egzekucji krążą różnego rodzaju pogłoski antysowieckie:
1. Jedni mówią, że wyrok jest za surowy i niesprawiedliwy, bo Żyd sądził, a Sowiet wieszał.
2. Inni mówią, że wyrok jest również niesprawiedliwy, bo skazani na śmierć, chociaż posiadali broń i dokonywali napadów, jednak nikogo z osób cywilnych ani też z Wojska, Bezpieczeństwa czy Milicji nie zamordowali, co potwierdził również przewód sądowy, zatem wyrok powinien być łagodniejszy.
3. Inni twierdzą, że dotychczas nie widzieli żadnego publicznego wyroku i egzekucji na Ukraińcach, którzy często napadają, palą i mordują ludność polską i przedstawicieli Władz państwowych, żołnierzy polskich i milicjantów. W fakcie tym dopatrują się win Władz Sowieckich, które rzekomo nie dopuszczają do wykrycia i ukarania Ukraińców winnych zbrodni na Polakach.
Sanok, 24 maja
Archiwum Państwowe w Rzeszowie, zesp. 16, sygn. 164.
Obecni:
Prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej IV we Wrocławiu kpt. Bielnik Jan,
Naczelnik Więzienia kpt. Jarszewicz Andrzej,
Dowódca Oddziału Egzekucyjnego Dusza Władysław.
Prokurator Wojskowy kpt. Bielnik Jan, po sprawdzeniu tożsamości skazanego Półrula Stefana, s. Stanisława i Stanisławy, ur. 9 maja 1926, odczytał prawomocny wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Gdańsku z dnia 6 czerwca 1952 nr Sr.123/52, na mocy którego Półrul Stefan s. Stanisława został skazany na karę śmierci, i zarządził wykonanie tego wyroku. W wyniku oddanych strzałów karabinowych skazany Półrul Stefan s. Stanisława poniósł śmierć.
Śmierć przez rozstrzelanie została stwierdzona przez lekarza Sataleckiego Eugeniusza.
Wrocław, 9 kwietnia 1953, godz. 20.00
Instytut Pamięci Narodowej, Oddziałowe Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów Wrocław.