Byliśmy na wystawie Ziem Odzyskanych we Wrocławiu [uroczyste otwarcie przez prezydenta RP Bolesława Bieruta miało miejsce 21 lipca]. Były rzeczy urządzone z rozmachem zachodnioeuropejskim, jak imponujący maszt-iglica, jak drżąca od huku hala maszyn. Były też eksponaty urządzone zupełnie bez pomysłu i artyzmu, na przykład trzy drewniane łuki przy iglicy wyglądały jak kurna chata przy pałacu, śmiesznie i nędznie. Może to ma być jakaś symbolika, ale nie zrozumiałam. Stoiska inicjatywy prywatnej wyglądały ładniutko, wdzięcznie i malowniczo, rozsypane po całym terenie wystawy. Ciekawe, bo nie urządzone szablonowo, nie przeładowane sloganami propagandowymi, od których aż się roiło w pawilonach głównych – państwowych. Twórcom tej propagandy nie można odmówić wysoce rozwiniętego zmysłu przesady.
Wrocław, 16 sierpnia
Krystyna Kisielewska, W normalność, „Karta” nr 13/1994.
Po obiedzie pojechałyśmy z Anną do miasta. Wrocław robi koszmarne wrażenie jak gdyby domu, skąd ktoś wyjechał. Wrażenie zaniedbania i opuszczenia, jak gdyby już rezygnowano z tych ziem w przewidywaniu „odszkodowań” dla sowieckiej Republiki Berlińskiej. Na ulicach ruch mały i niemrawy. Ludzie biedniej ubrani jak dwa lata temu, smutni, milczący, sposępnieli. Sklepy prywatne zamykają się jedne po drugich; zamknięta kawiarnia „Teatralna”, która tak świetnie prosperowała. Nigdzie nie można dostać, czego się szuka. Marzeniem np. okazało się kupienie białej pasty do butów. W całym mieście nie ma innych jabłek oprócz szarych renet, a i tych mało i brzydkie. W sklepach rządowych nie dbają już nawet o urządzenie wystaw. Mniejsze „spółdzielnie” wcale ich nie mają, nawet księgarnia „Czytelnika” - ponura i uboga. Uciekłyśmy wprost do domu z miasta smutnego i okropnego, jak stolica zamieniona w marną wioskę. Nawet ja w moim pesymizmie nie spodziewałam się, że tak prędko zacznie się właściwy komunizmowi (rosyjskiemuw każdym razie) rozkład gospodarczy. To wygląda rzeczywiście, zgodnie z książką „Revolution necessaire”, na gnijący koniec epoki, a nie na nowy etap dziejów.
Wrocław, 6 lutego
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Mimo zakazu procesji, ołtarzów itp. obrzędów (samo święto zachowano) cała ludność Karłowic [osiedle Wrocławia] manifestacyjnie od rana do wieczora ciągnie to do kościoła, to z kościoła. Tulcia, której religijne wychowanie jest w ręku pani Marysi, od trzech dni żyje „próbami sypania kwiatków” i samym ich już oficjalnym sypaniem w procesji dookoła kościoła. Bratowa Anny ubrałają w tym celu w białą sukienkę i pończochy, rozpuszcza jej włosy, robi jej z gałązek asparagusa wianek na głowę. Zrobiła jej też koszyczek do płatków kwiatowych, cały obszyty białym jedwabiem. I tak świętują to wszystko w klasztorze Franciszkanów, o którym powiadają, że to gniazdo antypolskiej konspiracji niemieckiej. Zakonnicy to autochtoni, a wszyscy autochtoni tutejsi to krypto-Niemcy, z nielicznymi wyjątkami, które Polska też już potrafiła sobie zrazić.
Wrocław, 12 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Trafiłam we Wrocławiu na śliczną wiosnę, co mnie dźwignęło i przywołało do życia pod wszystkimi względami. [...]
Na kilka dni przed wyjazdem Henio (zawsze jest Henio albo Edek) od dozorcy przyniósł mi z milicji kartkę, że „w związku ze staraniem obywatelki o uzyskanie dowodu osobistego trzeba przedstawić takie a takie dokumenty”. Świetne jest to „staranie się” o rzecz narzuconą i przymusowo wymaganą! Wszystkie dokumenty już raz składałam dla otrzymania „karty meldunkowej”. Mimo to musiałam jeszcze raz dawać do przysięgłego tłumacza (metryka po rosyjsku, akt ślubu po francusku) i ponownie składać. Koszta tego wszystkiego wynoszą około stu złotych. To za przyjemność posiadania przez policję odcisku dwu palców obu moich rąk.
Niemcy mieli przynajmniej czelność robić odciski palców bezpośrednio na „Kennkartach”. Tu robi się je chyłkiem, dla kartoteki UB przy odbiorze paszportu. Na paszportach odciski palców nie figurują. Odczułam ten proceder jak obelgę i upokorzenie. A i w ogóle te „pobierane” w kącie urzędów paszportowych odciski palców zwiększyły do maksimum lekceważenie, pogardę i nienawiść do ustroju w tzw. masach. Żaden kompletnie ogłupiały człowiek nie jest aż tak ogłupiały, aby nie rozumieć, że nie może być dobrym, słusznym i na woli narodu opartym rząd, który każdego bez wyjątku obywatela uważa za domniemanego przestępcę. Kto by pomyślał, że jak pod okupacją niemiecką, tak i pod rządami rzekomo wolnej i ludowej Rzeczypospolitej będę odciskała swe palce dla kartotek tajnej policji!
Wrocław, 9 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Stalina już dawno nie ma, a jego zarządzenie odnośnie zagłuszania radia zagranicznego w dalszym ciągu jest skrupulatnie przestrzegane.
Ja się pytam, co to w efekcie daje takie zagłuszanie? Czy to od tego Polska Rzeczpospolita Ludowa będzie potężniejsza militarnie i materialnie, albo mądrzejsza?
Szczerze mówiąc, wyrzuca się na wiatr krwawo zdobyte społeczne pieniądze. Czy nie lepiej byłoby za te pieniądze coś korzystniejszego zrobić? Ostatecznie jak ktoś się interesuje zagranicznym radiem, to i tak usłyszy, bo sam zasięg zagłuszania nie jest wachlarzowo szeroki i kilka kilometrów od dużego miasta już odbiór jest zupełnie czysty. Nie w ten, to w inny sposób ludzie się dowiedzą, co mówi Anglia, Ameryka lub jakiś inny diabeł.
Nie ma Stalina, nie ma już Kominformu, stosunki międzynarodowe co dzień to lepsze się stają, a więc i zagłuszania radia też nie powinno być.
Wrocław, 23 kwietnia
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Dostałem od Piotra [Krukowskiego] czerwony (radziecki!) spray i 5 marca [1976] na garażach przed kościołem św. Ignacego Loyoli przy ulicy Próchnika (ob. Stysia) namalowałem hasło „bojkot wyborów”. Był późny wieczór — około 21.00. Wracając do domu, szukałem miejsca na następne napisy, gdy nagle przy ulicy Kolejowej natknąłem się na mężczyznę naprawiającego samochód osobowy — okazało się, że jest milicjantem w cywilu! Cofnąłem się spłoszony. Musiałem się zachowywać nieszczególnie, gdyż po chwili podjechał autem, krzycząc: „Stój, Milicja Obywatelska!”. Rzuciłem się do ucieczki, niestety, nieskutecznej. Z głupoty nie wyrzuciłem sprayu. Okolica nie była zbyt spokojna i cywil wziął mnie zapewne za młodocianego złodziejaszka. Zawiózł mnie na Komendę Dzielnicową MO Wrocław Stare Miasto, a stamtąd szybko trafiłem do Komendy Wojewódzkiej — podejrzewali, że coś „zmalowałem” (znaleźli przy mnie spray), a do tego plątałem się w zeznaniach. Myślę, że dostali też informację o napisie od wysłanego w tamten rejon patrolu.
W Komendzie Wojewódzkiej przesłuchiwali mnie esbecy. Zmiękczanie piętnastolatka „z dobrego domu” zaczęto około północy od ściągnięcia rodziców. Byli bardzo zdenerwowani (esbecy rozmawiali z nimi wcześniej) i nakłaniali mnie, bym przyznał się do malowania. W końcu to zrobiłem, lecz esbecy zaczęli naciskać, żebym powiedział, kto za tym stał. Wszystko to w atmosferze umiejętnie dozowanego szantażu — albo się przyznasz, albo ciężkie konsekwencje czynu... A obok bladzi rodzice.
Był to mój drugi w życiu kontakt z milicją (poprzednio — gdy zgubiłem się ojcu na Targach Poznańskich) i pierwszy raz z tajnymi służbami. Próbowano mi wmówić malowanie haseł w okolicach Wybrzeża Wyspiańskiego — esbecy kazali mi zdjąć buty, mówiąc, że dowiodą tego odlewy gipsowe podeszw (ten napis namalował Piotr [Krukowski] z Markiem [Szczerbalukiem], o czym [wtedy] nie wiedziałem). Byłem mocno przestraszony i wymęczony, bo był środek nocy. W końcu powiedziałem o Piotrku i chyba też o Marku Szczerbaluku.
Przesłuchiwano mnie do trzeciej w nocy, a następnie odstawiono na milicyjną izbę dziecka, gdzie trafiłem do izolatki. Od rana byłem ponownie przesłuchiwany przez esbeków w Komendzie Wojewódzkiej, skąd wypuszczono mnie wczesnym popołudniem.
Wrocław, 5 marca
Relacja Marka Krukowskiego, [cyt. za:] Szczepan Rudka, Lekcja pisania, „Karta” nr 38, 2003.
Chyba już w niedzielę zadzwoniła do mnie siostra Piotra [Krukowskiego] i powiedziała tylko: „Słuchaj, mam wiadomość od Piotra: Marek, wpadka”. W pierwszym momencie byłem zdezorientowany, nie wiedziałem, o co chodzi, dopiero po chwili skojarzyłem, że Marek [Krukowski] to kuzyn Piotra, który też malował. Wtedy wszystkie obciążające mnie materiały [...] wyniosłem do mieszkającej obok nas ciotki, której w tym czasie nie było. Rodzicom nic nie powiedziałem, czekałem na to, co się stanie. Przyjechali po mnie po kilku godzinach i po rewizji zawieźli na przesłuchanie.
Czułem się tak, jakbym grał w filmie o Hansie Klossie. Esbecy, którzy po mnie przyjechali, byli w cywilu, w długich płaszczach z postawionymi kołnierzami oraz w kapeluszach. Podczas rewizji znaleźli u mnie kredę (odruchowo nosiłem ją ze sobą, bo lubiłem czasami coś znienacka napisać na murze), którą załączono do akt jako dowód rzeczowy, oraz marki RFN od cioci z Niemiec, z czego próbowano stworzyć wątek szpiegowski. Na powitanie w pokoju przesłuchań kopnięto mnie z tyłu tak, że niemal wleciałem na lampę. Usłyszałem też: „Widzisz, coś sobie narobił, chciałeś maturę zrobić i pójść na studia, a tak to zapaprałeś sobie życiorys”.
Podczas drugiego przesłuchania, które prowadził prokurator, niewiele brakowało, a posypałbym się. W naszych zeznaniach pojawiło się nazwisko Andrzeja Marczaka jako osoby, od której kupowaliśmy farbę. Prokurator wypytując mnie o innych członków naszej grupy powiedział, iż Piotr zeznał, że Andrzej malował z nami. Zaczął mnie maglować i straszyć: „Co będziesz bohatera zgrywał, my i tak już wszystko wiemy”. Zaprzeczyłem oczywiście, on jednak nadal drążył tę sprawę i... w końcu dał za wygraną. Andrzeja wezwano na przesłuchanie, ale kilka dni po tym, jak nas wypuszczono i był już o wszystkim uprzedzony.
Wrocław, 7 marca
Relacja Marka Szczerbaluka, [cyt. za:] Szczepan Rudka, Lekcja pisania, „Karta” nr 38, 2003.
[...] w wyniku kompleksowych działań operacyjno-prewencyjnych, mających na celu ustalenie sprawców wrogich napisów, w dniu 5 marca br. został zatrzymany przez funkcjonariusza MO Marek Krukowski, lat 15, który posiadał przy sobie farbę do malowania.
W trakcie prowadzonej rozmowy przyznał się, że wspólnie z dwoma innymi kolegami malował wrogie hasła w różnych miejscach miasta Wrocławia. W oparciu o jego wyjaśnienia zostali zatrzymani: [...] Piotr Krukowski, [...] Marek Szczerbaluk. [...] W czasie przesłuchania ww. podali, że w okresie od września 1975 do marca 1976 wykonali szereg napisów w rodzaju: „wybory to farsa”, „17 września IV rozbiór Polski”, „Gierek zmienia konstytucję, my robimy rewolucję”, „bojkot wyborów” [...]. W sprawie tej prokurator wszczął śledztwo i przedstawił im zarzuty o przestępstwo z art. 282 kk, tj. o publiczne nawoływanie do nieposłuszeństwa ustawom prawnym [...]. Wszyscy wymienieni byli zatrzymani na okres 48 godzin.
Wrocław, 9 marca
Szczepan Rudka, Lekcja pisania, „Karta” nr 38, 2003.
[...] W pierwszej części rozmowy bez udziału podejrzanych, w[yżej] wymienionym przedstawiono całokształt zebranych w śledztwie materiałów z okazaniem tablic poglądowych ze zdjęciami wykonanych przez podejrzanych napisów oraz odczytano w części wyjaśnienia Marka Krukowskiego, uzasadniające fakt wykonywania przez niego napisów i inspirowania innych do ich wykonania. Następnie, oprócz wskazania szkodliwości w działaniu wszystkich podejrzanych, podkreślono też fakt niezbyt starannego wychowania i brak opieki ze strony rodziców.
W odniesieniu do przyjętej kwalifikacji prawnej zarzuconego podejrzanym czynu, tj. art. 282 kk [publiczne nawoływanie do nieposłuszeństwa ustawom prawnym], a nie innego przepisu, podkreślono, że organa ścigania, mając na uwadze wiek sprawców i pobieranie przez nich nauki, odstąpiły od stosowania przepisów dot[yczących] wrogiej propagandy — mając na uwadze możliwość jego zakończenia przez warunkowe umorzenie.
Zobowiązano jednocześnie rodziców i personel pedagogiczny do czuwania nad dalszym zachowaniem się ich podopiecznych.
W drugiej części rozmowy, już bez udziału przedstawicieli szkół, a bezpośrednio z osobna z każdym podejrzanym w obecności rodziców, przeprowadzono rozmowy indywidualne, w których jeszcze raz podkreślono szkodliwość ich czynów oraz przestrzeżono przed skutkami, jakie mogą ich spotkać w przypadku ponownego podobnego działania.
Wszyscy podejrzani, jak się wydaje z ich wypowiedzi, zrozumieli niewłaściwość swoich czynów i przyrzekli ich więcej nie popełniać. Rodzice zaś zobowiązali się do wzmożenia czujności i kontroli nad ich postępowaniem i wychowaniem.
Wrocław, 7 kwietnia
Notatka służbowa z rozmowy ostrzegawczo-profilaktycznej przeprowadzonej przez funkcjonariuszy Wydziału Śledczego KW MO w Prokuraturze Wojewódzkiej we Wrocławiu w zbiorach IPN, sygn. Wr. 039/11060 [cyt. za:] Szczepan Rudka, Lekcja pisania, „Karta” nr 38, 2003.
Prokurator Wojewódzki we Wrocławiu postanowieniem z dnia 26 kwietnia 1976 warunkowo umorzył postępowanie II Ds. 21/76 p[rzeciw]ko Piotrowi Krukowskiemu [oraz Markowi Krukowskiemu i Markowi Szczerbalukowi podejrzanym o malowanie haseł na murach], ustalając okres próby na 2 lata oraz zobowiązując podejrzanych do solidarnego naprawienia wyrządzonej przestępstwem szkody [...]. Ponadto zobowiązał każdego z podejrzanych do odpracowania 20 godzin na rzecz Wrocławskiego Parku Kultury i Wypoczynku oraz uiszczenia na rzecz Skarbu Państwa opłaty w kwocie 600 zł.
Wrocław, 21 maja
Pismo Naczelnika Wydziału Śledczego KW MO w sprawie Piotra Krukowskiego, Marka Krukowskiego i Marka Szczerbaluka w zbiorach IPN, sygn. Wr. 039/11060 [cyt. za:] Szczepan Rudka, Lekcja pisania, „Karta” nr 38, 2003.
Byliśmy we Wrocławiu. Dobrze się tam grało, mnóstwo ludzi, ostatnio jakby coraz bardziej nas lubią. Ale dziwne, piękne to miasto, ten Wrocław, tam łatwo zwariować, zapić się, powiesić. Wiesz, powiesił się jeden taki chłopak, przyjaciel Guru.
Poznań, 20 marca
Zbigniew Gluza, Ósmego Dnia, Wydawnictwo KARTA, wyd. II, Warszawa 1994.
Gorączkowo przekazywano sobie każdą, choćby najdrobniejszą informację nadchodzącą z Wybrzeża, wszyscy byli napięci do granic — pamiętano Grudzień. Całe miasto szykowało się do strajku powszechnego. Tak że w dniu, w którym miała stanąć komunikacja miejska, ludzie, jadąc rano do pracy bez większych zakłóceń, byli jakby zawiedzeni. Lecz około godziny 10.00 wszyscy już wiedzieli — zaczęło się.
[...] Tłumy gromadziły się przed zajezdniami, by na własne oczy ujrzeć biało-czerwone flagi, opaski na rękach straży robotniczej, by zamienić choć kilka słów z pracownikami okupującymi swoje miejsca pracy. Z godziny na godzinę przyłączały się kolejne zakłady, przeważnie ogłaszając strajki okupacyjne, nawet taksówkarze, ba, nawet skup makulatury, na którego bramie porozwieszano święte obrazki, czynem głosili swoją solidarność.
Wrocław, 26 sierpnia
Sierpień '80 we wspomnieniach, red. Marek Latoszek, Gdańsk 1991, [cyt. za:] Dni Solidarności, red. Katarzyna Madoń-Mitzner, Warszawa 2005.
Podjechał wózek widłowy. Stanąłem na palecie. Wyniosło mnie w górę. Widzę morze głów. Zacząłem czytać odezwę przyniesioną z MKS-u. Nagle wszystko samo zaczęło się toczyć. Proklamowano strajk. [...] Ludzie sami oflagowali zakład, robili biało-czerwone opaski, zamknęli bramy, zorganizowali żywność, łączność, jakąś małą poligrafię. Nie wiem, skąd się wzięła taka znakomita organizacja. Przecież myśmy nie mieli żadnego doświadczenia. Nikt nas tego nie uczył.
Wrocław, 27 sierpnia
Wyniosło mnie w górę. Wspomnienia uczestników Sierpnia 80, oprac. Joanna Szczęsna, Jarosław Kurski, „Gazeta Wyborcza” nr 202, z 29 sierpnia 1998, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Na dworcu we Wrocławiu niewielkie afisze informują o strajku głodowym kolejarzy, domagających się podwyżki płac i lepszych warunków pracy.
Trzydzieści pięć lat po wojnie, odbudowa Wrocławia (skąd ściągano materiały dla Warszawy) wciąż nie dobiegła końca. Widoczne są ślady kul, rozbite domy, dzikie tereny w samym centrum, służące dzieciom za boisko. Regularnie przyjeżdżają tu Niemcy z NRD czy RFN, którzy zachowali więzy uczuciowe lub rodzinne. […] Nie będąc nigdy stolicą, jest dzisiaj Wrocław, podobnie jak Wiedeń, miastem odśrodkowym, wypełnionym próżnią, miastem niepokoju. Parki kryją jakieś akcenty chińskie, jakieś pagody. […]
Strajk głodowy kolejarzy wzbudza niepokój – linia kolejowa z Wrocławia do Przemyśla, przez Katowice i Kraków, łączy NRD ze Związkiem Radzieckim.
Wrocław, 22 października
Adrien le Bihan, Gniewne drzewo. Dziennik krakowski 1976–1986, Kraków 1995.