Przyszła niezadługo zawczasu już zapowiedziana druga uroczystość ku czci poety Żukowskiego. Tym razem postanowiono najwidoczniej wyłapać głównych prowodyrów. Wszystkim uczniom według alfabetu, rozdano broszurki o Żukowskim; na każdej takiej broszurce wypisane było imię i nazwisko ucznia, któremu ona została ofiarowana. Liczono się zapewne z tem, że niektórzy z uczniów manifestacyjnie nie przyjmą wręczanej broszury i w ten sposób wpadną od razu w pułapkę. Wybraliśmy jednak inną drogę postępowania. Przyjęliśmy wszyscy broszurę, ale przy wyjściu z gimnazjum ustawiliśmy się parami, urządzając pochód przez całe miasto i drąc broszury w kawałki. Cała droga nasza przez główne ulice Radomia została pokryta kawałkami papierów jak śniegiem. Była to więc już manifestacja uliczna, która poruszyła całe miasto i postawiła na nogi policję i żandarmerję.
Radom, zabór rosyjski, ok. 24 kwietnia
Nasza walka o szkołę polską 1901–1917, Opracowania, wspomnienia, dokumenty zebrała Komisja Historyczna pod przewodnictwem Prof. Dra Bogdana Nawroczyńskiego, t. I, Warszawa 1932.
Pogoda. Tłumy na ulicach, już rozlepiono trzy rozkazy nowego rządu. Już nasze chłopaki jeżdżą na koniach, uwijają się; dzisiaj widać więcej starszych, byłych legionistów i muśnicczyków. Mówią, że idzie pułk z Lublina. Ciągle coś rekwirują nasi: wiozą tabory mąki, mięsa, świń, pędzą bydło; całe kawalkady idą przez ulice. Straż przy budynkach i na rogach trzymają uczniowie z karabinami. […] Zaczepił mnie jakiś uczeniaszek z Glinic: „Co robić? Bo u nas dużo broni mają złodzieje notoryczni! Wczoraj napadli furę Żydów i ograbili”. Żołnierze austriaccy chodzą z przypiętymi orzełkami i kokardkami czerwono-białymi. Radość, ruch. Oficerowie austriaccy i Niemcy oburzeni, że im nic nie pozwalają wywieźć od nas, tylko osobiste rzeczy.
Radom, 4 listopada
Teraz będzie Polska. Wybór z pamiętników I wojny światowej, wybór, oprac. i przypisy Andrzej Rosner, Warszawa 1998.
Straszliwa pogoda zimna, ciemna i mokra. Nad nieszczęściem obecnej Polski słońce nawet nie chce się ukazywać i prawieśmy go przez ten rok nie widzieli. O 10 już idziemy z Krauzami do kina „Bałtyk” na mój poranek. Przed „występem” poznaję znaną recytatorkę, Kazimierę Rychterównę, która dała mi jakichś świetnych pastylek na gardło. Pojadłszy ich kilka przeczytałam cały dramat swoim dawnym całym i czystym głosem. Zdaje mi się, że i interpretacja była też dobra, a jednak mimo to mam wrażenie, że cały poranek był wyjątkowo nieudany. W sali panowało lodowate zimno, publiczność dygotała, kręciła się, kaszlała i kichała. Nadto, raczej potem miało być kino i już przez cały trzeci akt młodzież „kinowa” tupała i niecierpliwiła się za drzwiami, tak że moje czytanie stało się prawie niedosłyszalne. Sala też nie była wcale pełna.
[...] Najgorsze to wrażenie, że z mego dramatu nic ale to nic w tym Radomiu nie zrozumiano.
Radom, 11 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Dlaczego na dzień pierwszego maja stosowany był terror i przymus dla biorących udział w pochodzie? Dlaczego kazali nam podpisywać listy obecności? Dlaczego zmuszali nas do brania udziału w pochodzie? Dlaczego gwałtem chcą z nas zrobić PPR-owców?
Radom, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Mieszkam w Radomiu. Sklepów jest pełno tylko do sklepów żadnych towarów nie dostawiają. [...] od dwóch tygodni w sklepach spółdzielni nie można dostać kawałka słoniny, kawałka mięsa, kawałka wędliny. Ale nie myśl Falo, że ludzie tak rozkupują, o nie. Po prostu dlatego, że do sklepów w ogóle żadnego towaru nie przywożą. Jak tu pracować w tak ciężkich warunkach głodowych, kiedy rodzina moja wcale nie ma już sił i chęci iść do pracy.
Tak samo przedstawia się sprawa z cukrem i octem. Falo, gdzie się to wszystko z naszej kochanej Ojczyzny Polski ulatnia, kto to zjada i kto to wypija, bo na pewno nie polski naród. [...] Człowiekowi kiszki z głodu się skręcają po kartoflach z solą i ogórkach bez octu, bo towar wędruje piorun wie gdzie. Więc co mam robić, czy się powiesić, czy ukraść co i iść do więzienia, czy mam czekać na powolną śmierć głodową.
Radom, 9 sierpnia
Księga listów PRL-u. [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Tłum zaczął napierać na drzwi, a z tym tłumem i ja wpadłam do Komitetu. Stało tam dużo panów elegancko ubranych. Podejrzewam, że to byli milicjanci. Nie interweniowali, patrzyli tylko. Zaczęło się demolowanie, wyrzucanie portretów, biurek, krzeseł. Okrzyki: „Precz z komuną” ― i żeby to wszystko spalić, zdemolować. Naród był rozwścieczony, że partyjniacy mają wszystko. [...] Wyleciał telewizor z pierwszego piętra, huk był niesamowity. Wyrzucali przez okno piwo, banany, wędlinę. Ludzie krzyczeli: „Patrzcie, co oni mieli, co jedzą”.
Radom, 25 czerwca
Miasto z wyrokiem, reż. Wojciech Maciejewski, 1996−97, [cyt. za:] Miasto z wyrokiem, „Karta” nr 25, 1998.
Około 18.00 mijał mnie oddział ZOMO. Prowadzący milicjant powiedział: „To bandyta”. Otoczyło mnie kilkunastu, któryś uderzył mnie ręką w twarz. Upadłem i zaczęto mnie kopać po całym ciele. Potem wrzucono mnie do nyski i na komendę.
Radom, 25 czerwca
Miasto z wyrokiem, „Karta” nr 25, 1998.
Ulicą jechała milicyjna „buda”. Minęła mnie i nagle stanęła. Wyskoczyło z niej mnóstwo milicjantów, dwudziestu, może trzydziestu. Ciągnęli mnie w kierunku samochodu. [...] Jeden z milicjantów uderzył mnie ręką w twarz. Poleciała krew. Gdy próbowali mnie podnieść, mocno objęłam ― już nie pamiętam ― albo latarnię, albo drzewo. Wtedy zaczęli bić mnie pałkami. Po nogach, rękach, palcach, nadgarstkach. Bili mnie po głowie, po szyi i rękach, żebym puściła latarnię. Zaczęli mnie kopać. Po całych plecach, kręgosłupie. Dalej już nic nie pamiętam. Straciłam przytomność.
Ocknęłam się na ulicy. Nie miałam już zębów. Byłam cała umazana we krwi. Miałam rozbity nos. Nade mną stała staruszka. Patrzyła przez okno i widziała, jak mnie tłuką. Wyszła na ulicę i podała się za moją matkę. Klęknęła przed jednym z zomowców, pewnie oficerem. Błagała o ratunek. Prosiła, żeby mnie wypuścili, przebaczyli; że będzie mnie pilnować, abym już nie wyszła na ulicę. Wtedy jeden z nich powiedział: „Zabieraj tę kurwę, bo ją zabijemy”.
Radom, 25 czerwca
Czerwiec 1976. Spory i refleksje po 25 latach, red. Paweł Sasanka, Robert Spałek, Warszawa 2003, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Po pewnym czasie z budynku partyjnego wyszedł II sekretarz Adamczyk. Na krzyki tłumu nawołujące do rozmów odpowiedział on, że z motłochem rozmawiać nie będzie. [...] Wystąpił jeden z robotników od Waltera — był jak wszyscy robotnicy w zabrudzonym roboczym ubraniu — i wskazując na ubranie oświadczył, że otrzymuje je raz na rok, gdy należy się minimum cztery razy rocznie. Wskazał na ubranie Adamczyka: „A ile wasze ubranie kosztuje? Na pewno przynajmniej 6000 złotych”. Wyskoczyło z tłumu kilku młodych ludzi, którzy wymusili na Adamczyku zdjęcie całego garnituru. II sekretarz KW PZPR uciekał w bieliźnie w kierunku gmachu Komitetu. Rzucano za nim różnymi odpadkami i kamieniami.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
W jednym wypadku oblężony i naciśnięty oddział milicji musiał utworzyć „jeża”, zastawionego tarczami i miotającego na wszystkie strony granaty z gazem łzawiącym. Wówczas to pewien młody człowiek wdarł się na dach kamienicy górującej nad „jeżem” i z góry obrzucał kamieniami wnętrze „jeża”. Kilkunastu milicjantów odskoczyło od „jeża”, chcąc uchwycić owego chłopca biegli w kierunku bramy tego domu. Spostrzegły to kobiety, mieszkanki domu — zaczęły obrzucać milicjantów doniczkami z ziemią i drobnym sprzętem domowym. Milicjanci nie sforsowali tego domu. Rakiety niekiedy podpalały mieszkania ludzi.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
Walki w godzinach wieczornych przerodziły się w morderczy pogrom ludności i młodzieży przez wzrastającą przewagę sił bezpieki i milicji. Z pewnością pojone przed akcją alkoholem, podniecone zaś walką z bezbronnym, lecz bojowo nastawionym ludem. Świadkowie zgodnie stwierdzają, że normalni ludzie nie byliby zdolni do bicia w takim zapamiętaniu, w jakimś dzikim szale, do bicia kobiet i nawet małych dzieci. Działali w jakimś szale mordu i przypuszczalnie, gdyby zamiast pałek i gazu łzawiącego dano im broń palną, użyliby jej bez wahania.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
W międzyczasie robotnicy zaczęli blokować ruch w kwadracie ulic otaczających gmach KW, stawiając w poprzek jezdni samochody i autobusy. Było to między godz. 14.00 i 15.00. Upłynęły dwie godziny. Krzyczano, żądano odpowiedzi. Gdy nikt nie wyszedł rozmawiać z tłumem, zaczęto systematycznie demolować gmach KW, poczynając od parteru. Najpierw poleciały szyby, potem wyrzucano biurka, dywany, telewizory. Demolowanie trwało do około godz. 17.00. Robotnicy weszli do kantyny, wynosząc olbrzymie puszki konserw, kiełbasę, schaby. Krzyczano: „Patrzcie, jak te skurwysyny żyją!”.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
Gdy prowadzili mnie na Komendę, kopali mnie, pluli; jeden z milicjantów uderzył mnie hełmem w twarz, skrzywiając nos. Przed Komendą Wojewódzką stali inni milicjanci, którzy bili przechodzących pałkami. Wewnątrz, na korytarzach, prowadzono pojedynczo, a ustawieni milicjanci bili i kopali przechodzących. W pokoju 105 kazali mi się położyć na podłodze i zaczęli mnie strzyc scyzorykiem. Potem przewieziono nas do więzienia. Służba więzienna była pijana — wszyscy strażnicy byli uzbrojeni w pałki 75 cm i hełmy. Rozebrano nas do slipek i tak trzymano przez całą noc w celi na betonowej podłodze. Było bardzo zimno. Strażnicy chodzący pod celą kazali być cicho — jeśli usłyszeli jakieś rozmowy, wpadali do celi i wyciągali pierwszą z brzegu osobę, bili na korytarzu — słychać było krzyki — potem pobitego jak worek wrzucali do celi. Jeśli ktoś zajęczał z bólu, znowu wyciągali i bili.
Radom, 25 czerwca
Anonimowe relacje z Radomia, „Kultura” nr 11/1976.
Demonstranci zaczęli demolować sklepy (np. sklep „Merino”), witryny, palili samochody, zarówno cywilne, jak i z rejestracjami partyjnymi. Wiele osób przyszło właśnie po to. Korzystali z okazji i grabili, co się dało. Każdy chwytał coś w rękę. Najczęściej artykuły ze sklepów. Po zdobyciu Domu Partii przystąpiono do jego dewastacji i plądrowania. Kobiety zabierały jedzenie, które znajdowało się w lodówkach.
Radom, 25 czerwca
Każdy z nas bał się. Pozakładali nam teczki. W naszych szeregach było dużo konfidentów. Było dużo nowych robotników. Zapanowała nieufność między ludźmi. Baliśmy się rozmawiać. Bardzo dużo było donosów na współpracowników. Za podejrzane rozmowy dostawało się wymówienie z pracy wraz z wilczym biletem. Jako wróg socjalizmu. Najczęściej z takim listem człowiek nie mógł być przyjęty do innego zakładu pracy.
Radom, 25 czerwca
Dobrze zapamiętałem patrol z pierwszej nocy po 25 czerwca. W pewnym momencie zobaczyłem sklep sportowo-turystyczny z nawiązującą do lata dekoracją. Na wystawie był płotek, wierzba… i ponton gumowy przybity widelcem do płotka. Sklep był splądrowany. Na terenie okolicznych ogródków działkowych znajdowaliśmy masę towarów ze zrabowanych sklepów. Oczywiście zbieraliśmy wszystko dokładnie. Szukaliśmy też tych, którzy uczestniczyli w zajściach. Teren działek był oświetlony, było więc dosyć widno. Widok porozrzucanych towarów robił na nas naprawdę duże wrażenie […]. Przecież to nie robotnik szedł kraść do sklepu, ale właśnie te męty, pijaczkowie, nieroby. Korzystali z okazji, z zamieszek, aby swoją frustrację wyładować na milicji, na sklepach, na przechodniach. Trudno, żeby to, co widzieliśmy, nastrajało nas do tych ludzi pozytywnie. Zbieraliśmy między innymi kompleciki dziecięce, zabawki. Towary leżały porzucone na ulicy. Czasem znajdowaliśmy nietknięte całe paczki.
Radom, 25/26 czerwca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza. Przebieg. Konsekwencje, Warszawa 2006.
Mieliśmy takie zadanie: utrzymać porządek w mieście, nie dopuścić do gromadzenia się młodych ludzi, nie dopuścić do zamieszek, zatrzymywać osoby podejrzane, które mogły uczestniczyć w zajściach oraz zabezpieczyć sklepy, bo było dużo rabunków. W czasie patrolu chodziliśmy całymi plutonami, około dwudziestu kilku osób. Z pewnością w sile nie mniejszej niż drużyna. Pluton był podzielony na dwie grupy. Patrole chodziły bardzo blisko siebie, w zasadzie na styk.
Radom, 25/26 czerwca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza. Przebieg. Konsekwencje, Warszawa 2006.
Ulicami miasta w kierunku „Radomiaka” szły kolumny ludzi. Falowały szturmówki i transparenty. Powtarzał się wciąż ten sam motyw: zrobimy wszystko, by zatrzeć złą pamięć o tamtym piątku. Kto zniszczył, niech płaci. Kolumna za kolumną szły od miejsc wyznaczonych na obrzeżach, głównymi ulicami miasta, tymi, na których w ubiegły piątek rozgrywały się wydarzenia. Szły teraz delegacje z kilku sąsiednich województw. To była swoista demonstracja pogardy wobec Radomian.
Prawie dwie godziny trwał przemarsz przez miasto, które okryło się „złą” sławą. Szli do centrum na stadion „Radomiaka”. Pełne trybuny, kilkadziesiąt tysięcy ludzi z Radomia i województwa, także z województw sąsiadujących: kieleckiego, lubelskiego, piotrkowskiego, tarnobrzeskiego, skierniewickiego i siedleckiego. Był komplet uczestników wiecu, który stał się rozliczeniem, okazją do przedstawienia „prawdziwego” oblicza Radomia. Miasto, które ze „wstydem” wspominało ten piątek. „Zażenowanie, wstyd, ale jednocześnie zacięta pewność, że już nigdy…”.
Radom, 30 czerwca
Janusz Prokopiak, Radomski czerwiec ’76. Wspomnienia partyjnego sekretarza, Warszawa-Radom 2001.
Za trzecim wyjazdem, a było to 16 września 1976 roku, wymyśliłem coś innego. Że pójdę do sądu. Może trafię na jakąś rozprawę uczestnika wydarzeń. Wszedłem do Sądu Rejonowego, spojrzałem na wokandę na drzwiach i zorientowałem się, że dobrze trafiłem: chuligaństwo i pobicia. Tak kwalifikowano czyny protestujących robotników. Wszedłem na salę. Miałem ze sobą miniaturowy magnetofon, który dostałem od Jeglińskiego. Nagrałem przebieg rozprawy i gdy się skończyła, wyszedłem na korytarz. A tam cała grupa młodych ludzi z Warszawy, niektórzy ze śpiworami. Wśród nich był syn Jana Józefa Lipskiego — Tomasz. Znałem go, bo kontaktowaliśmy się przy okazji listów w obronie studenta KUL Stanisława Kruszyńskiego i studenta Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie Jacka Smykały. Spytałem Lipskiego, co tutaj robi. Przyjechał z kolegami na rozprawę. Powiedziałem, że ja też, że byłem na rozprawie, nagrałem ją. Poprosiłem go, żeby przechował taśmę, bo mogli zauważyć, że nagrywam i jeśli zabiorą mi magnetofon, stracę taśmę. Wszedłem na następną rozprawę, potem na jeszcze jedną. Wyszedłem i zobaczyłem, że grupa tajniaków obserwuje korytarz. Wyglądało na to, że zamierzają nas zwinąć. Oddaliłem się. Po nawrocie zobaczyłem, że otaczają warszawiaków. Był w tej grupie Lipski, byli Antoni Macierewicz, Ludwik Dorn, Zofia Winawer, późniejsza żona Seweryna Blumsztajna. Gdy ich zatrzymywali, skręciłem delikatnie w bok, po schodach na dół i szybkim sprintem za róg budynku.
Radom, 16 września
Edmund Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur, Warszawa 2005.
20 września 1976 wyruszyłem w swoją pierwszą podróż do Radomia, decydując się — że tak powiem — na całość. To znaczy już wtedy myślałem, że to się może skończyć zamknięciem. Uznałem, że jeżeli nawet mnie zamkną na te dwa czy trzy lata, to trudno, ale tak trzeba. I kiedy ten fakt sobie uświadomiłem, w tym momencie w gruncie rzeczy przestałem się niepokoić, bo uważałem, że to warto. [...]
Większym dla mnie problemem była umiejętność nawiązania kontaktu z rodzinami. Byłem przekonany, że mam w ogóle słaby kontakt z ludźmi, że jestem mało komunikatywny i wyobrażenie sobie takiej sytuacji, że nagle staję w drzwiach u jakichś zupełnie obcych ludzi i mam powiedzieć, kto ja jestem, po co ja jestem, i że ja im chcę pomóc, to mnie troszeczkę przerastało. Po prostu bałem się, czy mnie nie wyrzucą za drzwi, bo to była taka przedziwna sytuacja, coś podobnego do świadka Jehowy.
Radom, 20 września
Janina Jankowska, Portrety niedokończone. Rozmowy z twórcami „Solidarności” 1980-1981, oprac. Andrzej Friszke, Warszawa 2004.
Oświadczamy, że po zatrzymaniu po zajściach 25 czerwca 1976 byliśmy bici przez funkcjonariuszy MO. Każdy z nas co najmniej jeden raz przechodził tzw. ścieżkę zdrowia, to znaczy kordon umundurowanych i cywilnych funkcjonariuszy, którzy bili i kopali przechodzących. Przy każdym transporcie wsiadając i wysiadając z samochodów, byliśmy bici i kopani. W czasie przesłuchań zeznania od nas wymuszano torturami. Przebywając w więzieniu radomskim i w areszcie Komendy Wojewódzkiej MO, byliśmy bici przez funkcjonariuszy MO i służbę więzienną.
Radom, 30 listopada
Źródła do dziejów Polski w XIX i XX wieku, t. IV, cz. I, Lata 1956-1989, Pułtusk 2004.
My, rodziny oskarżonych w procesach radomskich, które odbyły się po zajściach 25 czerwca 1976 roku, oświadczamy, że procesy odbywały się bez należytego materiału dowodowego. Na rozprawy sądowe nas nie wpuszczono, mimo że rozprawy były jawne. Zezwolono tylko na wysłuchanie aktów oskarżenia i wyroków jednej lub dwu osobom z rodziny. Wówczas widzieliśmy naszych synów i mężów, którzy nosili wyraźne ślady bicia. Na widzeniach mówili oni nam, że biciem i torturowaniem wymuszono na nich zeznania. W czasie rozpraw sądowych funkcjonariusze MO mieli pogardliwy stosunek do oskarżonych i ich rodzin.
Warszawa, 1 grudnia
Źródła do dziejów Polski w XIX i XX wieku, t. IV, cz. I, Lata 1956-1989, Pułtusk 2004.