W tempie, w jakim posuwają się Rosjanie, można oczekiwać, że począwszy od dzisiaj (10 lipiec 1944 r.) działania wojenne dotrą – za 10–14 dni – do bezpośredniego sąsiedztwa Warszawy. Jesteśmy w doskonałym nastroju. Zapominamy o wszystkich niedogodnościach związanych z warunkami życia, niewygodami, upałem, a nawet o wzajemnych antagonizmach i antypatiach. Zbliża się zwrotny moment w naszym życiu. Po napisaniu tych słów ogarnęły mnie wątpliwości. Czy nie za wcześnie się radujemy? Wszystkie niewiadome przed nami.
Warszawa, 10 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Ucieczka Niemców z Warszawy przybiera masowy i paniczny charakter. W dalszym ciągu możemy to obserwować z naszego okna. Ruch na Dworcu Wileńskim trwał całą noc. Odjeżdżały stamtąd także transporty wojskowe. Ulicami Pragi trwa, na dużą skalę, ewakuacja cofających się wojsk z frontu wschodniego. Dopiero dziś dowiedziałem się o rozmiarach ich klęski. Okazało się, że front został przerwany na dużym odcinku i – jak można wnioskować z niemieckiego komunikatu – Sowieci posuwają się szybko w kierunku Warszawy, nie napotykając na poważniejszy opór Niemców.
[...] Na ulicach Warszawy odczuwa się ogromne napięcie. Oczekuje się, że o miasto toczyć się będą ciężkie boje. Nikt nie wierzy, że Niemcy wycofają się z Warszawy bez walki. A może tak się stanie. Byłby to cud!
Warszawa, 25 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Wczoraj przeżyliśmy tragiczne chwile. Pod wieczór dały się słyszeć głośne detonacje i w pewnej chwili powietrze przeszył przeraźliwy świst spadającej bomby lotniczej. Ugodziła ona w budynek oddalony od nas o około 20 metrów. Po eksplozji natychmiast wybuchł płomień. [...]
Tymczasem wokół nas, bez przerwy, dochodziły odgłosy detonacji po wybuchu bomb. W kilku sąsiednich domach wybuchł pożar. Głównym celem nalotów sowieckich był Dworzec Wileński. Sporo kamienic z sąsiedztwa tego dworca ucierpiało od pocisków lotniczych. Nalot wciąż trwał i w każdej chwili jedna z bomb mogła ugodzić w nasz dom.
Warszawa, 27–28 lipca
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Ludność Warszawy oczekiwała wyzwolenia miasta. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Przestały ukazywać się gazety. 1 sierpnia 1944 r. do uszu naszych dotarł huk armat, pierwszy symptom zbliżającego się frontu. Tego dnia, o godzinie 17, rozpoczęła się działalność oddziałów konspiracyjnych Armii Krajowej. W mieście powstała gwałtowna strzelanina. Z okna naszego poddasza na ulicy Targowej 64 mogłem obserwować grupę AK przeprowadzającą akcję bojową przeciw Niemcom na terenie Dworca Wileńskiego. Wydarzenia te spowodowały, że ulice Pragi wyludniły się. Jedynie sporadyczne wybuchy granatów i serie strzałów z automatów przypominały o toczących się walkach. Na Pradze sytuacja taka trwała przez trzy dni. Można było odnieść wrażenie, że nastąpiło uspokojenie. Nawet odgłosy huku armat nie docierały do nas. Stopniowo życie wracało do normy. Na Pradze ludność czyniła gorączkowe zakupy. Nie było już rzeczą łatwą zaopatrzyć się w najniezbędniejsze artykuły – kaszę, kartofle, mąkę, masło itp. W tych warunkach trzeba było mieć znajomości i więcej pieniędzy, ponieważ ceny rosły z godziny na godzinę. Gazety nadal nie ukazywały się. Byliśmy jakby odcięci od świata. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje w Warszawie, jak przedstawia się sytuacja na froncie. Niepokojące wieści dochodziły ze stolicy. [...] Nic dokładnie nie wiedzieliśmy. Zapanowała cisza.
Warszawa, 1–6 sierpnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Dowiedzieliśmy się, że Niemcy przystępują do okrążenia kompleksu domów na Pradze, przeprowadzając skrupulatne rewizje w poszukiwaniu broni. Również i my spodziewaliśmy się lada dzień podobnej operacji. I tak też się stało. Z wypiekami na twarzy przybiegła do nas panna Ziuta z hiobową wiadomością, że w kamienicy są już Niemcy i lada chwila zjawią się w naszym mieszkaniu. [...] Szybko przystąpiliśmy do usuwania wszystkich „kompromitujących” przedmiotów w pokoju, chowając do skrytki. Po chwili wszyscy znaleźliśmy się w niej. [...]
Zgodnie z rozkazem Niemców wszyscy domownicy mieli zgromadzić się na podwórzu, zostawiając jedną osobę w mieszkaniu. Na schodach dały się już słyszeć głosy i ciężki tupot butów. To były kroki Niemców. Za chwilę znajdą się w naszym pokoju. Serce zamarło mi z przerażenia. Do mieszkania weszło dwóch Niemców w towarzystwie kobiety, lokatorki tego domu, która biegle władała po niemiecku. Przetłumaczyła żądanie Niemców, aby panna Ziuta podniosła pościel na łóżkach. Panna Ziuta okazała dalej idącą usłużność, wyciągając i otwierając walizki, które znajdowały się pod łóżkiem. Niemcy rozglądali się widocznie po pokoju, ponieważ w pewnym momencie powiedzieli, że u nas jest biednie, ale za to bardzo czysto. „Przewodniczka” odprowadzając Niemców, jakby natchniona dobrym duchem, zwróciła się do Niemców powiadając, że panna Ziuta mieszka sama – dając im do zrozumienia, iż nie ma po co dłużej tutaj przebywać. Skierowała się pierwsza do wyjścia, a w ślad za nią podążyli Niemcy. My w skrytce budziliśmy się z odrętwienia. Wygraliśmy jeszcze jedną stawkę o nasze życie.
Warszawa, 8 sierpnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
Niemieckie naczelne dowództwo pragnie uniknąć niepotrzebnego przelewu krwi, który szczególnie dotknie niewinne kobiety i dzieci, i wobec tego ogłasza następujące wezwanie:
1. Ludność zostaje wezwana do opuszczenia Warszawy w zachodnim kierunku z białymi chustkami w ręku.
2. Niemieckie naczelne dowództwo gwarantuje, że żaden mieszkaniec Warszawy, dobrowolnie opuszczając miasto, nie dozna żadnej krzywdy.
3. Wszyscy mężczyźni i kobiety zdolni do pracy, otrzymają pracę i chleb.
4. Niezdolna do pracy ludność zostanie ulokowana na zachodnich obszarach warszawskiej gubernii i otrzyma zaopatrzenie.
5. Wszyscy chorzy oraz starcy, kobiety i dzieci, potrzebujące opieki, otrzymają pomieszczenie i opiekę lekarską.
6. Ludność polska wie, że armia niemiecka walczy jedynie z bolszewizmem. Kto w dalszym ciągu daje się wykorzystać, jako narzędzie bolszewizmu, bez względu na to, pod jakiem hasłem, zostanie bez wszelkich skrupułów pociągnięty do odpowiedzialności.
7. Ultimatum to jest terminowe.
Warszawa, 10 sierpnia
Leon Guz, Targowa 64. Dziennik 27 I 1943–11 IX 1944, Warszawa 1990.
O dziesiątej przyjechał szofer PIW-u, Stanisław Buga, z Kurylukową i siedliśmy, aby pojechać do Rejentówki i obejrzeć te cuda, głoszone przez Kornackich, czyli ową „wspaniałą”, a za bezcen będącą na sprzedaż willę. Wstąpiliśmy na Kawęczyńską po Boguszewską, która wsiadła z trzema szpadlami i mnóstwem pakunków. Zaczęliśmy jechać przez najszpetniejsze w świecie praskie przedmieścia – mimo woli myślałam: jeśli kupię ten dom, ileż to razy trzeba się będzie wlec przez tę ohydę, którą można by nazwać już nie „Polską b”, ale drastycznie – „Polska g...”. Potem zaczął się tak mi znany z czasów młodości, gdy jeździłam do Gliny, żałosny pejzaż prawego brzegu Wisły. Piaski i mokradła, karłowate brzózki i sosenki, mokre, kwaśne łąki, wydmy nad nimi. To nawet jest malownicze, ale wyć się chce na myśl o zasnuciu życia w tym krajobrazie. Miejsce, od którego Boguszewska „kazała się zachwycać”, stanowi jeden z tych mazurskich krajobrazów, które mnie zawsze przyprawiają o melancholię. Nie ma już mokradeł, ale sosny, i sosny, których nie cierpię, a noga grzęźnie po kostki w brudnym szarym piachu.
Warszawa, 20 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.