Bolszewicy, wzmocniwszy do najwyższego stopnia ogień artylerii i kaemów, rozpoczęli atak z zachodu na miasto. Kompania 10 pułku piechoty rozpoczęła odwrót w bezładzie. [...] W mieście rozpoczęła się panika, wszyscy uciekali za most, żołnierze, ludność cywilna, powozy, furmanki. Strzelano już na ulicach; jakaś bateria galopem najechała na spieszony szwadron, jedno działo przejechało jedyny mój kaem i zniszczyło go. W tej chwili na placu około odwachu wjechał niewielki patrol bolszewicki, który po strzałach ze strony szwadronu uciekł. W ogólnej panice część oddziału mego samowolnie dosiadła koni i przeszła most, za Wisłę (niestety między nimi było dwóch oficerów!). [...]
W czasie krótkiej narady, koło mostu zaobserwowałem niezwykły spokój i stanowczość majora Mościckiego, streszczony wybitnie w jego słowach: „Panowie, nie mam już kim dowodzić, jednak mostu nie przejdę, ponieważ Płock odegrać może rolę decydującą w bitwie o Warszawę!”. Tylko zrozumienie sytuacji i energia majora Mościckiego dodały nam dalszego ducha do zaciętej walki o most.
Rozkazałem ppor. Achmatowiczowi z plutonem (do 10-15 ułanów) i przygodnie spotkanymi piechurami i nawet jedną siostrą miłosierdzia (panna Landsbergówna) bronić katedry, obok położonego miejskiego parku, i placyku przed odwachem, a sam z kilkoma ułanami i paru żandarmami podążyłem w kierunku szpitala i koszar artylerii obok wieży wodociągowej. [...]
Do późnego wieczora pozostawaliśmy na swoich stanowiskach, półkolem otoczywszy most. Teraz już miałem łączność nieprzerwaną ze wszystkimi barykadami i oddziałami walczącymi na ulicach. Przed wieczorem bolszewicy ostrzeliwali silnym ogniem artylerii i karabinów maszynowych i kilkakrotnie atakowali barykady i stanowiska naszych oddziałków. Pomimo ognia i ataków bolszewickich wszystkie stanowiska były utrzymane [...].
Około godziny drugiej w nocy z 18 na 19 sierpnia zmieniły nas dwa bataliony Strzelców Podhalańskich. Osobiście zmieniłem wszystkie stanowiska moich oddziałów, po czym odszedłem wraz z ludźmi za most, gdzie z rozkazu majora Mościckiego musiałem pozostać w rezerwie. Rano 19 sierpnia Płock był wyzwolony atakiem Dywizji Podhalańskiej.
Płock, 18 sierpnia
Tatarski pułk ułanów. Walki w okolicy Płocka dnia 11-19 sierpnia 1920 r., opracowanie rtm. Boryckiego, CAW, I.400.715.
Grupa, która zaczęła iść spod zakładów, nie była zbyt liczna. [...] Ludzie na nasz widok reagowali różnie. [...] Ponieważ byłam na czele pochodu, nie widziałam, czy ktoś niósł transparent. [...] Na moście milicyjne nyski [...] zastawiły nam drogę. [...] Przede mną nikogo nie było. Widziałam ich na wprost. Ktoś powiedział: „Dziewczyny, przejdźcie trochę do tyłu”. Zatrzymaliśmy się na chwilę, wzięliśmy za ręce. Wreszcie ktoś powiedział: „Trudno, idziemy. Będą strzelać, to będą”. Milicjanci nie wysiedli z radiowozów. Samochody wyc-fały się i odjechały.
Płock, 25 czerwca
Czerwiec 1976. Spory i refleksje po 25 latach, red. Paweł Sasanka, Robert Spałek, Warszawa 2003, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Uformował się pochód, ruszyliśmy w stronę miasta. Za nami jechały autobusy, które normalnie miały wahadłowo wozić pracowników z i do pracy. Wydawało mi się wówczas, że szło nas dużo, 100-200 osób. W tłumie nie było żadnych transparentów, bo wszystko przecież zaczęło się spontanicznie, z niezadowolenia ludzi. [...]
Po drodze przyłączali się do nas inni. Pamiętam szczególnie ludzi dochodzących do pochodu z działek położonych po obu stronach drogi. Prowadzili z sobą rowery, nieśli owoce, warzywa. Po drodze pod hotelem „Petropol” Japończycy bili nam brawa. Stali w hallu pod filarami i klaskali.
Płock, 25 czerwca
Władysław Siła-Nowicki, Wspomnienia i dokumenty, oprac. Maria Nowicka-Maruszczyk, t. II, Wrocław 2002.
Gdy wracałem z pracy rowerem, zatrzymałem się obok idącej grupy ludzi, która krzyczała do wszystkich naokoło: „Chodźcie wszyscy z nami!”. Zszedłem wtedy z roweru i poszedłem z nimi. Grupa ta liczyła — moim zdaniem — około pięciuset osób. Nieśli coś w rękach, machali, krzyczeli głośno. W pochodzie, który kierował się w stronę budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR, maszerowali nie tylko ludzie bardzo zawiedzeni, ale także zdecydowani na wszystko. Z różnych stron przyłączali się do nas inni ludzie. [...]
Początkowo nie zdawałem sobie sprawy, ile osób szło razem ze mną. Dopiero później zorientowałem się, że gdy byliśmy przed budynkiem komitetu, tłum zajmował całą ulicę, od początku do końca. Ludzie krzyczeli: „Rafineria stanie! Rafineria stanie!”. Żądali odwołania podwyżki cen żywności. Wtedy dwie, trzy osoby wyszły na balkon gmachu KW i próbowały coś mówić. Z powodu tych okrzyków w zasadzie nic nie słyszałem. To miało miejsce chyba około godziny 17.00. Widziałem, że ulicę z jednej strony, od strony placu Obrońców Warszawy, zamknął samochód milicyjny. Wyszli z niego funkcjonariusze i fotografowali tłum. Było ich chyba trzech, może czterech.
Płock, 25 czerwca
Czerwiec 1976. Spory i refleksje po 25 latach, red. Paweł Sasanka i Robert Spałek, Warszawa 2003.
Nie mieliśmy w komitecie żadnej tuby, przez którą można by przemówić. Zaproponowałem więc, żeby pędzić szybko do pobliskiego domu harcerza. To jednak była tandetna tuba. Ta krótka rozmowa trwała maksymalnie dziesięć minut. Z tłumu krzyczano: „Chcemy chleba!”, „Za dużo zarabiacie!”. Tekliński mówił przez tubę, że ceny będą odwołane. To ludzi trochę uspokoiło. W każdym razie nawet mało go wygwizdali. W czasie kiedy przemawiał, grupa protestujących była jeszcze w budynku. Wtedy, gdy wychodzili z gmachu KW, Tekliński rozmawiał również z nimi. Pierwszy sekretarz wyszedł przed budynek nieco później. W progu stał również Kazimierz Janiak. Podeszła do niego wówczas elegancka starsza pani. Powiedziała do niego: „Synku, wiesz, po co myśmy tutaj przyszli. Ty wiesz, synku, ile ja mam renty? Czterysta złotych, a ty, synku — ja wiem, masz 17 tys. złotych”. Janiak przeżył to okropnie. Nic nie powiedział. Miał łzy w oczach.
Płock, 25 czerwca
Czerwiec 1976. Spory i refleksje po 25 latach, red. Paweł Sasanka i Robert Spałek, Warszawa 2003.
Wraz z 10 funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa i Wydziału Kryminalnego KW MO udałem się na ulicę Kościuszki. Przed siedzibą KW PZPR znajdował się tłum ludzi dwojga płci i w różnym wieku, w liczbie około 200-300 osób. Na ogół zbiegowisko zachowywało się spokojnie, dyskutując o podwyżce cen, utyskując na drożyznę i niskie zarobki oraz od czasu do czasu wznosząc pojedyncze nieskoordynowane okrzyki. Nie tamowano przejścia wzdłuż ulicy przypadkowym przechodniom, z których zresztą większość zatrzymywała się i dołączała do tłumu, jak również wejścia do gmachu. Wiele osób w zbiegowisku znajdowało się pod wyraźnym wpływem alkoholu. [...]
Wraz z przydzielonymi funkcjonariuszami utworzyłem kordon i powoli przy pomocy pracowników komitetu zaczęliśmy zgromadzonych spychać w stronę wejścia, stosując przy tym słowną perswazję. Gdy już prawie 3 zostało usuniętych z hollu, do wnętrza wtargnęła nowa, liczniejsza i bardziej agresywna grupa, w znacznej mierze znajdująca się od wpływem alkoholu. Zaczęto wykrzykiwać wulgarne epitety pod adresem Partii, Rządu, miejscowych władz oraz personalnie I sekretarza KW PZPR. Usuwanie tej grupy było trudniejsze z powodu jej liczebności, stanu w jakim się znajdowała i agresywności oraz niemożliwości użycia siły.
Płock, 25 czerwca
Jacek Pawłowicz, Paweł Sasanka, Czerwiec 1976 w Płocku i woj. płockim, Toruń 2003.
O godz. 15.00 spotkaliśmy się na Nowym Rynku. Była trybuna, egzekutywa, I sekretarz KW, kilku zaproszonych aktywistów. Tu rozpoczął się dramat! Z przewidywanych trzech tysięcy manifestantów był może z tysiąc. Dwa dni pracowaliśmy nad tym, skąd, dokąd autobusy miały dowieźć ludzi. Rzeczywiście przywoziły wyznaczonych pracowników, ale ci szli w innym kierunku, a nie na zaplanowaną manifestację. Po prostu nie chcieli brać w tym udziału. Nie było żadnej rozmowy z ludźmi — żadnego „wędrującego mikrofonu”. Nie przypominam sobie, kto wtedy przemawiał, w każdym razie to był smętny wiec.
Płock, 29 czerwca
Paweł Sasanka, Czerwiec 1976. Geneza. Przebieg. Konsekwencje, Warszawa 2006.
Odbywają się doroczne ogólnokrajowe dożynki w Płocku według przyjętego od kilkunastu lat ceremoniału.
Przemawia niefortunny premier Jaroszewicz. Nabrał już nieco werwy po nieudanej imprezie uregulowania cen i płac.
Na stadionie młodzież Płocka skanduje zgranym chórem: „Partia–Gierek–Polska”. A więc najpierw Partia i Gierek, a w dalszej kolejności Polska. Premier powtarza oklepane komunały o nieurodzaju, o coraz większym wkładzie państwa w rolnictwo. Za jego plecami trzech dobrze odkarmionych i ubranych dostojników (może to gospodarze lub sekretarze władz wojewódzkich) zaśmiewa się w świetle kamery telewizyjnej.
Czyżby treść przemówienia premiera nastrajała ich tak frywolnie? Znów posypały się ordery i odznaczenia dla wyróżniających się rolników i nie-rolników. [...]
Dostojny gospodarz dożynek Gierek, przyjmując bochen chleba w imieniu najwyższych władz PRL, składa rolnikom podziękowanie. Powiada, że jak zawsze — będziemy się starać dzielić naszym wspólnym dorobkiem w sposób sprawiedliwy, tak by go starczyło dla wszystkich Polaków.
W tym miejscu należałoby zgodnie z prawdą dodać, że obecnie przede wszystkim góra partyjna, następnie szeregowi członkowie partii otrzymują największe pajdy z tego bochenka, bez względu na ich osobisty wkład w wytworzenie narodowego bochenka — symbolu.
12 września
Paweł Mucha, Czasy wielkich przemian: ludzie–zdarzenia–refleksje, t. 3: [Lata 1956–1977], dziennik w zbiorach Ossolineum, 15637/II/t. 3.